4522

Szczegóły
Tytuł 4522
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4522 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4522 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4522 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STA�O SI� JUTRO (zbi�r trzeci) SCAN-dal.prv.pl JANUSZ A. ZAJDEL TELECHRONOPATOR Musia� ju� od d�u�szej chwili sta� za moimi plecami, bo gdy odwr�ci�em si� ku drzwiom, u�miechn�� si� krzywo i powiedzia�: - Pan jak widz� jest mi�o�nikiem staro�ytno�ci... Zgad� trafnie, bo te� nie by�o to trudne: od dziesi�ciu minut wybiera�em mi�dzy Plutarchem, Herodotem a Flawiuszem, by wreszcie odej�� z "�ywotami Cezar�w" pod pach�, bo na nic innego nie star� czy�o mi pieni�dzy. - Owszem - powiedzia�em, usi�uj�c go wymin��, lecz podrepta� za mn�. - Czasy Imperium to niezwykle ciekawy okres - powiedzia� gestykuluj�c szeroko i bez�adnie. - Chocia�, je�li o mnie chodzi, wol� staro�ytny Wsch�d. Wyszli�my z ksi�garni. Nie usi�owa�em podtrzyma� rozmowy lecz on na ulicy jeszcze kr�ci� si� ko�o mnie, gdy niezdecy� dowanie zatrzyma�em si� na chodniku. Trajkota� bez przerwy, lecz do mnie nie dociera�o teraz nic z jego przemowy, bo ca�kowicie poch�oni�ty bytem my�l� o odczepieniu si� od niego Wa�y�em w�a�nie decyzj�, w kt�r� stron� mam si� uda�, aby jemu nie by�o po drodze. Gdy jednak zrobi�em pierwsze trzy kroki w lewo, on pospieszy� ochoczo za mn� i wiedzia�em ju�, �e nie�atwo pozb�d� si� gadulskiego natr�ta. Z determinacj� ruszy�em wyci�gni�tym krokiem, a on cho� si�ga� mi zaledwie do ramienia, a mia� na pewno ponad siedemdziesi�t lat, nad��a� jakim� cudem i zasypywa� mnie lawin� s��w, wypowiadanych trz�s�cym si� nieco g�osem: - Gdyby pan zechcia�, m�g�bym pokaza� wiele ciekawych rzeczy... Rzym, Grecja, Chiny... Co kto chce. - Ma pan zapewne bogaty ksi�gozbi�r? - zainteresowa�em si� wreszcie. Zamacha� d�oni� ko�o ucha i zaprzeczy� kilkoma energicznymi skr�tami g�owy. - Nie, nie... To, co pisali kronikarze, nie zawsze odpowiada prawdzie... Pan rozumie, subiektywizm i te... r�ne zale�no�ci osobiste... Pan wie, jak to jest: w ka�dej formacji spo�ecznej, gdzie by�a twarda w�adza i uciskany lud, tam byli panegiry�ci i paszkwilanci. Pierwsi na us�ugach w�adzy, drudzy - odk�amuj�cy to, co g�osili pierwsi. Ci drudzy podobali si� ludowi, lecz i oni nie zawsze pozostawali w zgodzie z prawd�... Tak wi�c nie ma �r�de� prawdy obiektywnej... Pisanej prawdy. - Hm... - powiedzia�em. - Prawd� trzeba wywa�a� samemu spo�r�d materia�u �r�d�owego... - Samemu, to racja... - podchwyci� - ale nie ze �r�de� pisanych. - My�li pan o zabytkach kultury materialnej, sztuki?... - To ju� pewniejsze, ale ja mam co� znacznie lepszego! Niepostrze�enie doszli�my do skweru i usiedli�my na pier� wszej z brzegu �awce. - Lepszego? - wzruszy�em ramionami. - Opr�cz przekaz�w ust� nych i �r�de�, kt�re pan ju� przed chwil� skrytykowa�, nie ma in� nych... Chyba, �e znajdzie si� wreszcie jaki� Podr�nik po Krainie Czasu! - za�artowa�em. Oczy staruszka za�wieci�y �ywiej, przysun�� si� bli�ej mnie i zajrza� mi prosto w twarz. - O! W�a�nie! - powiedzia� z uznaniem, celuj�c palcem w moj� pier�. - Bardzo s�usznie pan zauwa�y�. Znak, �e nie brak panu wyobra�ni. Oto co znaczy m�odo��, brak przes�d�w i tego... zasko� rupienia si� w domniemanej w�asnej doskona�o�ci i nieomylno�ci. Czy pan wie - m�wi�, bod�c mnie wci�� tym chudym paluchem - czy pan uwierzy, �e czterej powa�ni uczeni, kt�rych usi�owa�em wielokrotnie naprowadzi�, jak pana, na t� my�l, nie wymienili nawet �artem takiej mo�liwo�ci! - Przerwa�, oddychaj�c z trudem po tych kilku zdaniach wypowiedzianych jednym tchem w jakim� niezrozumiatym po�piechu. Po chwili m�wi� dalej, odpoczywaj�c i sapi�c co kilka zda�. - Ju� dawno przysz�o mi do g�owy, kiedy by�em jeszcze profe� sorem na uniwersytecie... - Pan jest historykiem? - wtr�ci�em. - Nie, nie jestem. Dzi� ju� niczym nie jestem! Starym dzi� wakiem co najwy�ej. Tak powiedz�, je�li pan zapyta w Akademii o Gisnelliusa... Je�eli nie zapomnieli jeszcze o mnie... Ale nie o tym chcia�em m�wi� - ci�gn�� staruszek po kilku g��bokich odde- chach. - Wspomnia� pan Wellsa. Nie, ten jego pomys� z Wehiku�em Czasu by� najczystsz� fantazj�. Z punktu widzenia nauki by� to pomys� naiwny i sprzeczny z prawami przyrody. Trudno zreszt�, by by�o inaczej. Podr�owanie w czasie to paradoks, chwyt pisarski i nic wi�cej. Przy naj�agodniejszych nawet za�o�eniach podr� w czasie mo�na by odbywa� co najwy�ej w granicach �ycia jednostki. Ilo�� materii zawartej w danym punkcie czasoprzestrzeni jest �ci�le zdeterminowana i nie pozostawia mo�liwo�ci ani miejsca na �adne wybryki z przenoszeniem masy czy energii w przesz�o��. Przeniesienie si� w przesz�o�� poza czas w�asnych narodzin nie oznacza�oby w praktyce niczego: po prostu urodzi�by si� taki "Po� dr�nik" po raz drugi niejako, w �ci�le okre�lonym czasie, a nast�pnie wpasowa�by si� w sw�j w�asny �yciorys, nie wiedz�c nawet. �e prze�ywa ten sam czas po raz drugi... Rozumie pa�? Takie "cofni�cie si�" mia�oby ten mniej wi�cej sens, co powt�rze� nie pewnego odcinka filmu, kt�ry ma i tak sw�j pocz�tek, koniec i okre�lony scenariusz. Cofaj�c lub posuwaj�c naprz�d ta�m� nie ujrzymy ju� nic wi�cej, ni� gdyby�my ogl�dali film jednym ci�giem, od pocz�tku do ko�ca. Ka�de inne postawienie sprawy prowadzi do nieuchronnych paradoks�w i sprzeczno�ci, �e wymieni� tylko mo�liwo�� wp�ywania na w�asn� przysz�o��... Przyjmuj�c wszystkie fizykalne ograniczenia dochodzi si� do wniosku, �e je� dynym sposobem "cofni�cia si�" w czasie jest taka metoda, kt�ra wyklucza czynny byt osoby w czasie, w kt�rym ona nie istnia�a nigdy, to jest poza granicami jej �ycia. Zapyta pan, jak to mo�liwe? Ot� mo�liwe, zapewniam pana i mog� o tym przekona� ka�dego, kto zechce. Pan niew�tpliwie s�ysza� to i owo o zjawiskach parapsy� chicznych? O telepatii na przyk�ad? Ja wiem, to budzi liczne kon� trowersje, wszyscy doszukuj� si� w tym jakiego� oszustwa, szarla� tanerii... Nic gorszego jak zbytnia ortodoksyjno�� w nauce! Prowadzi to do swego rodzaju inkwizycji, do fanatycznych za� przecze� temu wszystkiemu, co burzy stare poj�cia lub tylko wykracza poza ich ramy... Co niejasne - zalepia� czarnym pa� pierem, w imi� �wi�tego Porz�dku Rzeczy, w imi� przestarza�ych, lecz usystematyzowanych i przejrzystych, cho� nie zawsze �cis�ych pogl�d�w... Mechanicyzm pokutuje do dzisiaj w niekt�rych umys�ach... Determinizm zdawa� si� by� sko�czonym systemem wszechrzeczy. Wszystko inne by�o herezj�. Relaktywizm, teorie statystyczne, cybernetyka wreszcie... Ka�da z tych dziedzin mia�a swojego ba�wana, kt�ry nazywa� j� "metafizyk�", "pseudonauk�" czy wr�cz oszustwem!... Ale... zdaje si�, �e odbiegam zn�w od tematu. Nie wiem nawet, czy pan rozumie to wszystko, o czym m�wi�. Pan ma raczej zainteresowania humanistyczne, o ile zdo�a�em si� zorien� towa�... - Niezupe�nie - b�kn��em; nie chc�c si� ca�kowicie przed nim dekonspirowa�. - To zreszt� w dzisiejszych czasach nie ma ju� tak wielkiego znaczenia. Dawniej, gdy rozmawia�o si� z humanist�, on rozumia� co pi�te s�owo, i vice versa.... Dzi� wszyscy si� przystosowali, to konieczno��... Jedni, by �y� w �wiecie techniki, o kt�rej trzeba jednak to i owo wiedzie�, drudzy, by nie zg�upie� i nie zej�� do poziomu maszyn do liczenia... A zatem telepatia: "przep�yw informacji z m�zgu do m�zgu bez udzia�u zmys��w". Oczy� wi�cie chodzi tu o tych konwencjonalnych pi�� zmys��w. O sz�stym przeb�kiwano od dawna, ale tylko w przeno�ni, nie bardzo wiedz�c co to ma by�. Telepatia - przekazywanie my�li na odleg�o��, poprzez przestrze�... A co by pan powiedzia�, gdyby to rozci�gn�� na cztery wymiary, na czasoprzestrze� w sensie einsteinowskim? Wszystko wszak odbywa si� w przestrzeni i czasie, albo inaczej: trwa w czasoprzestrzeni, tej arenie zdarze�. Pan rozumie: trwa!!! Mo�na sobie wyobrazi� przekazanie informacji z punktu A do B - to jest zwyk�a telepatia. Mo�na jednak r�wnie� wyobrazi� sobie przekazanie informacji z punktu A i chwili T do punktu B i chwili T! Nie b�dzie tu �adnej sprzeczno�ci; �adnego paradoksu przep�ywu masy czy energii... P�ynie czysta informacja! "Informacja to jest informacja, a nie sprawa energii" - to powiedzia� Wiener. Infor� macj� rz�dz� inne ni� energi� prawa zachowania... Je�li ju� mo�na przedstawi� to modelowo, to chyba przez analogi� do promieniotw�rczo�ci: m�zg jest pr�bk� promieniotw�rczego izotopu: im dalej od niej, tym promieniowanie s�absze. Im dalej w czasie - to znaczy w miar� jego up�ywu - r�wnie� promieniowanie jest s�ab� sze... Ka�dy my�l�cy i czuj�cy m�zg promieniuje informacj� w cza� soprzestrze�. Informacja rozprasza si�, rozrzedza, lecz nie ginie. To jest w�a�nie sformu�owane przeze mnie prawo zachowania informacji... Je�li tu, na tym miejscu, siedzia� wczoraj jaki� cz�owiek i sta� si� �r�d�em strumienia informacji, to dzi� z �at� wo�ci� mo�na by t� informacj� odszuka�, cho� od wczoraj paruje ona niejako, rozchodzi si� z tego miejsca we wszystkie strony! Umiej�c wychwyci� strumie� informacji p�yn�cy od okre�lonego m�zgu, mo�na by nawi�za� telepatyczny kontakt nie tylko z �yj�cy� mi, lecz tak�e z istniej�cymi kiedy� osobami... By�by to, ma si� rozumie�, kontakt jednostronny: owa osoba nie mog�aby tego od� czu�, a ten kto pochwyci� informacj� promieniuj�c� z jej m�zgu, nie m�g�by w �adnym stopniu wp�ywa� na jej czyny i my�li. M�g�by jednak w pe�ni odczu�, i prze�ywa� to, co owa osoba czu�a i prze�ywa�a w danym odcinku czasu. Sprawa nie jest technicznie prosta. Nak�adaj� si� na siebie strumienie informacji pochodz�cych z r�nych �r�de�, z r�nych kierunk�w i najprze� r�niejszych czas�w. Selekcja przedstawia powa�ny problem, ale efekty... Niech pan sobie wyobrazi, co za wspania�e �r�d�o dla bada� historycznych! - Pi�knie! - wtr�ci�em, gdy staruszek opanowa� zadyszk�. - To jednak tylko fantazja, cho� musz� przyzna�, wielce sugestywna. O ile wiem, nawet ta zwyk�a telepatia, je�eli w og�le istnieje co� takiego, jest dot�d zjawiskiem niezbyt dok�adnie wyja�nionym, a zjawiska, kt�re zdaj� si� j� potwierdzi�, s� tylko nielicznymi i sporadycznymi fenomenami... - �le si� do tego zabierano, ot co! - zarechota� staruszek, odzyskawszy ju� r�wny oddech. - Fale elektromagnetyczne! Te� pomys�! Niekt�rzy poprzestali na stwierdzeniu, �e t� drog� nie odbywa si� telepatyczne przekazywanie informacji, i to im wystar� czy�o za negatywny dow�d. Przekre�lili telepati�, jakby poza falami elektromagnetycznymi nic wi�cej nie mia�o prawa istnie�! To s� w�a�nie prawdziwi metafizycy... To s� os�y, sko�czone os�y! Gdyby tacy, jeden z drugim, �yli w czasach Maxwella i Hertza, trykaliby g�upimi �bami w te same fale elektromagnetyczne i dowodzili, �e ich nie ma. Zakas�a� si� nagle, czerwieniej�c i wyba�uszaj�c wyblak�e niebieskie oczy. - Zawsze dra�nili mnie tacy! - usprawiedliwia� si� po chwili. - Rozumiem, �e nie mo�na wszystkiemu bezkrytycznie wierzy�, ale trzeba szuka�, wci�� szuka� prawdy... - Pan szuka�?... To znaczy zajmowa� si� pan telepati� w cza� soprzestrzeni? Musia� wyczu� w moim pytaniu nut� ironii i niewiary, bo powiedzia� z gorycz�: - Pan mi nie wierzy, m�ody cz�owieku. Ale to nic, do tego ju� przywyk�em... Przekonam pana. Prosz� przyj�� do mnie cho�by jutro. Obejrzy pan �mier� Cezara... Albo nie! Zabije pan go i zobaczy jego �mier� oczami Brutusa. - Dobry �art! - powiedzia�em i u�miechn��em si�, by mu zro� bi� przyjemno��. �achn�� si�, wsta� i z min�, jakby wyzywa� mnie na poje� dynek, poda� mi wizyt�wk�. - Prosz�! - powiedzia� ostro. - Oczekuj� pana po uprzednim telefonie. Odszed� alej�, pozostawiaj�c mnie na �awce z "�ywotami Cezar�w" i wizyt�wk� w r�ku. Przez kilka dni by�em zbyt zaj�ty, by my�le� o odwiedzeniu Gisnelliusa. Wbrew temu, co o mnie s�dzi�, by�em do�� dobrze zorientowany i doskonale zdawa�em sobie spraw�, �e wywody jego by�y, delikatnie m�wi�c, naci�gane. Dopiero w sobot�, natrafiwszy przypadkiem w kieszeni na prze�amany w p�l kartonik z jego nazwiskiem, pomy�la�em sobie, �e w�a�ciwie m�g�bym do niego zadz� woni�. S�dz�c po numerze telefonu, mieszka� w willowej dzielnicy na p�nocnym skraju miasta. Na wizyt�wce by� wprawdzie adres, lecz zupe�nie nie mog�em sobie uprzytomni�, gdzie jest ulica Nielsa Bohra. Wybra�em numer i czeka�em. P odni�s� s�uchawk� po trzecim dawonku. Od razu pozna�em jego chrypi�cy, lekko zdyszany g�os. - To pan! - ucieszy� si� kiedy przypomnia�em mu o naszej rozmowie. - Prosz� bardzo, niech pan przyjedzie, cho�by zaraz. Najlepiej metrem do stacji Osiedle Akademickie, a stamt�d ju� bardzo blisko... Powiedzia�em, �e za p� godziny tam b�d�. Gdy wsiad�em do metra, dochodzi�a sz�sta. Pod adresem, kt�ry mia�em na kartce, znalaz�em male�ki domek, stoj�cy w�r�d wielu podobnych, ciasno uszeregowanych wzd�u� w�skiej uliczki. �wiat�o pali�o si� w jednym tylko oknie. Nacisn��em dzwonek przy furtce. Po chwili zabzycza� mechanizm elektrycznego zamka i furtka uchyli�a si�. W drzwiach domku ukaza� si� profesor, okr�cony ciep�ym szlafrokiem. - Dobry wiecz�r! - powita� mnie wylewnie i zaprosi� do wn�trza. Przeszed�szy przez mroczn� i zaba�aganion� sie� znalaz�em si� w o�wietlonym pokoiku. Znaczn� jego cz�� zajmowa�y p�ki pe�ne ksi��ek, wielkie biurko i co� jeszcze, czego zrazu nie potrafi�em rozpozna�, bo by�o nakryte szar� p�acht�. To co� mia�o kszta�t wielkiego prostopad�o�cianu. Posadzi� mnie przy biurku i zabra� si� do parzenia herbaty. Robi� to d�ugo i niezr�cznie, oblewaj�c si� wrz�tkiem i kln�c przy tym p�g�osem. - Zimno tu u mnie. Oszcz�dzam energi� elektryczn� - powiedzia� tonem usprawiedliwienia. - Mam elektryczne piece, a ta ca�a aparatura po�era mn�stwo pr�du... Zbli�y� si� do prostopad�o�cianu i �ci�gn�� ze� p�acht�. Ukaza�a si� jakby ogromna tablica rozdzielcza, z�o�ona z trzech pionowych �cian, otaczaj�cych obrotowy fotel. �ciany i ma�y pul� pit przed fotelem usiane by�y rojem wska�nik�w, pokr�te� i prze��cznik�w. - Oto on... - powiedzia� staruszek z dum�, sadowi�c si� na- przeciw mnie. - Telechronopator... A w�a�ciwie jego cz�� opera- cyjna. Reszta aparatury zajmuje ca�y s�siedni pok�j. - Pan to sam skonstruowa�? - spyta�em z niedowierzaniem, pa� trz�c na zupe�nie przyzwoicie wykonane elementy aparatury. - Przez czterdzie�ci lat by�em samodzielnym pracownikiem naukowym - powiedzia�. - Mia�em dost�p do laboratori�w i personel techniczny do dyspozycji... Nikt nie �mia� mnie kontrolowa�, bo r�wnocze�nie prowadzi�em inne prace, niezmiernie dla uniwersytetu donios�e. To wszystko uda�o mi si� wykona� bez zwracania czyjej� kolwiek uwagi. Sam to oczywi�cie projektowa�em i nikt nie mia� poj�cia, co z tego ma by�. Gdybym przedstawi� projekt Radzie Naukowej, by�by k�opot z uzyskaniem fundusz�w. Znalaz�em inny spos�b: podj��em badania w dziedzinie, o kt�rej niewielu uczonych mia�o rzeczywi�cie poj�cie. Owszem, ka�dy kiwa� g�ow� i udawa� g��bokie zrozumienie, ale doskonale wiedzia�em, �e s� rozpaczli� wymi ignorantami. Mia�em jednak wyniki praktyczne na �wiatow� skal�. To zadecydowa�o, �e znalaz�y si� fundusze i nieograniczone praktycznie uprawnienia. Moi asystenci robili co im kaza�em. Wszystkie jednak nici trzyma�em w d�oni tylko ja. Tu, w tym domu, montowali�my ca�� aparatur� we dw�ch, z moim starym laborantem. On ju� nie �yje... Kiedy ju� wszystko by�o gotowe i wypr�bowane, usi�owa�em os� tro�nie przygotowa� kilku najbardziej wp�ywowych profesor�w do przyj�cia moich rewelacji... Pan wie, co m�wili? Na sam� wzmiank� o telepatii omal�e nie kr�cili k�ek na czole. Dali mi do zrozu� mienia, �e jestem ju� stary i przem�czony prac�. Zaproponowano mi emerytur�. By�o mi to w owej chwili nawet na r�k�, cho� nie tak wyobra�a�em sobie moje odej�cie z uniwersytetu... Pan rozumie: czterdzie�ci lat! A potem tak... Ale to teraz ma�o istotne. Do��, �e nie dosz�o nigdy do zademonstrowania mojego telechronopatora. Postanowi�em poczeka�, a� znajd� si� ludzie na tyle rozs�dni, �e zrozumiej� donios�o�� mego wynalazku. Ulepsza�em go przez szereg lat, poznawa�em coraz to nowe mo�liwo�ci tej wspania�ej aparatu� ry... - Nie s�dz�, by pan uzna� mnie za osob� godn� poznania w pierwszej kolejno�ci zalet tej maszyny - powiedzia�em skromnie. - Wobec pana jestem ignorantem w tej dziedzinie. Profesor u�miechn�� si� jowialnie. - Oczywi�cie, oczywi�cie - powiedzia�. - Chcia�bym jednak, by kto� popar� moje wywody, Mnie, starego, mog� pos�dzi� o halucynacje, urojenia i tak dalej... S� przy tym pewne niejas� no�ci, kt�re mogliby�my wsp�lnie wyja�ni�. Pan spojrzy na rzecz obiektywnie, bez osobistego zaanga�owania, bardziej krytycznie. Pili�my w milczeniu herbat�, przegryzaj�c ciasteczkami, kt�re staruszek wydoby� z szuflady biurka. Patrzy�em na aparatur�, usi�uj�c odgadn�� zasad� jej dzia�ania. Z wykszta�ce� nia jestem elektronikiem, mimo to jednak wszelkie usi�owania nie doprowadzi�y mnie do rozszyfrowania schematu tablicy. Aparatura by�a oryginalna i unikalna, nie przypomina�a �adnego ze znanych mi urz�dze�. - Czas w��czy� zasilanie - powiedzia� Gisnellius wstaj�c. Podszed� do tablicy i wcisn�� kilka klawiszy. Zap�on�y kolejno kontrolne neon�wki, za �cian� zaszumia�y rdzenie trans� formator�w. Maszyna o�y�a. Czu�o si� lekk� wibracj� pod�ogi, jak w hali maszyn cyfrowych, gdzie pracuj�. - Obs�uga aparatury wymaga pewnej wprawy - powiedzia� profe� sor. - Mo�na to por�wna� do pracy przy radiostacji kr�tkofalowej. Trzeba dostraja� si� do strumienia informacji, "�apa�" go nie� jako, podobnie jak fale radiowe... Prosz�, niech pan siada! - wskaza� mi fotel przed pulpitem. - Tu, na tym miejscu, ogniskuj� si� transduktory wzmacniacza ko�cowego, kt�re przeka�� do pa�skiego m�zgu to wszystko, co my�li i odczuwa cz�owiek b�d�cy obiektem sprz�enia... - Raczej chyba: "co my�la� i odczuwa�", je�li to b�dzie kto� z przesz�o�ci? - Celowo u�y�em czasu tera�niejszego - u�miechn�� si� Gis� nellius. - W odniesieniu do zdarze� u�ycie czasu przesz�ego narzuca�oby pewne uporz�dkowanie, r�wnoczesno�� lub nier�wnoczes� no��. Poj�cia te s� jednak wzgl�dne. - Przez ca�y czas m�wi� mi pan o... telechronopatii, bo tak chyba trzeba nazywa� to zjawisko, w odniesieniu do czasu przesz�ego - powiedzia�em. - A przysz�o��? Czy wobec wzgl�dno�ci czasu, jak� narzuca uog�lniona przestrze�... Staruszek drgn�� i spojrza� na mnie, z trudem usi�uj�c ukry� podejrzliwe zaniepokojenie. . - Pan... zna te zagadnienia? M�wi� pan w taki spos�b, jak� by... Kim pan w�a�ciwie jest? Nie wiem co powstrzymywa�o mnie od przyznania si� do mojego zawodu. - Robi� doktorat z prawa rzymskiego... Co� na pograniczu historii i jurystyki - sk�ama�em bez zaj�kni�cia. By� tym wyra�nie uspokojony, co mnie z kolei przyprawi�o o lekki niepok�j. - Interesowa�em si� kiedy� z amatorstwa nauk� o przestrzeni - doda�em pospiesznie. - Acha... - mrukn��. - Niech�e pan siada, prosz�! Zwleka�em - zn�w nie wiem, co mnie do tego sk�oni�o! - kr�c�c si� wok�t fotela. - Nie odpowiedzia� pan na moje pytanie - przypomnia�em. - Przepraszam, na jakie? - spojrza� na mnie roztargnionym wzrokiem; lecz ja wiedzia�em, �e udaje, i to podsyci�o moj� natarczywo��. - Pyta�em pana o mo�liwo�� przechwytywania informacji z przysz�o�ci! - Ach, nie! Nie! - wykrzykn�� gwa�townie, machaj�c d�oni� ko�o ucha. - To zupe�nie niemo�liwe... Przecie� przysz�o�� nie jest zdeterminowana... - A sk�d pan wie? Zmiesza� si�. Wyra�nie si� zmiesza�, bo otworzy� usta i przez chwil� szuka� odpowiedzi, rozgl�daj�c si� nieprzytomnie po �cianach. - Wiem! - wykrztusi� wreszcie. - Nie b�d� panu tego wyk�ada�, to by trwa�o zbyt d�ugo. Niech panu wystarczy swego rodzaju reductio ad absurdum - dow�d metod� "nie wprost", dow�d negatywny: przypu��my, �e mo�liwe jest przechwycenie informacji z przysz�o�ci. To takie nasze robocze za�o�enie. C� z tego wynika? Przechwytuje pan pewne wiadomo�ci o zdarzeniach, kt�re mog� doty� czy� pana osobi�cie. Mo�e pan z tego skorzysta�, na przyk�ad tak, �e "wymodeluje" pan p�niej swoj� przysz�o�� na inny spos�b... Jednym s�owem za�o�enie nasze doprowadza do wniosku, �e przysz�o�� "rzeczywista" mog�aby by� inna ni� ta, kt�r� pan "zobaczy�" metod� telechronopatii. To jest sprzeczno��, kt�ra oczywi�cie obala s�uszno�� naszego pierwotnego za�o�enia. Czy to panu wystarczy? - Nie! - powiedzia�em ostro. - Mo�e istnie� spos�b omini�cia tej sprzeczno�ci w rozumowaniu! - Na przyk�ad jak? - mrukn�� niech�tnie. - Nie wiem... - zastanowi�em si�. - Mo�e tak: sam proces sprz�enia my�lowego z przysz�o�ci� jest mo�liwy tylko o tyle, o ile nie daje informacji, kt�re m�g�by wykorzysta� "podr�uj�cy w czasie" dla wp�ywania na w�asn� przysz�o��... - A gdyby jednak trafi� na tak� w�a�nie informacj�! Przecie� nie spos�b tego przewidzie� a priori... - staruszek u�miechn�� si� chytrze. - To co wtedy, pana zdaniem? - Powiedzmy, �e powodowa�oby to jego... natychmiastow� �mier�! - wypali�em bez namys�u. Profesor zani�s� si� bezg�o�nym �miechem. - Oto... - powiedzia� po chwili, ocieraj�c usta chusteczk� - oto jak mo�na si� samemu zapl�ta� we w�asne sieci. Przecie�, je�li mia�by ten pa�ski podr�nik w przysz�o�� zgin�� �mierci� w czasie eksperymentu, to nie by�oby w przysz�o�ci takiej informa� cji, kt�r� m�g�by on wykorzysta�, a po drugie, nie m�g�by on, nieboszczyk, zrobi� ju� w og�le nic! B��dne ko�o, klasyczne b��dne ko�o! To drugi, bardzo przekonywaj�cy dow�d, �e nie mo�na zagl�da� w przysz�o��. Mnie jednak dow�d ten nie wystarcza�. Niepostrze�enie dla samego siebie uwierzy�em w to, co staruszek m�wi� o swym wynalazku, a ponadto i w to jeszcze, czemu sam tak gor�co za� przecza�. Pod�wiadomie rozumowa�em chyba mniej wi�cej tak: je�li prawd� jest ta ca�a historia z chwytaniem informacji w przesz�o��, to logicznie rzecz bior�c, przysz�o�� musi by� w tej dziedzinie r�wnouprawniona. Rozumowa�em chaotycznie, m�ci�y mi si� w g�owie moje niezbyt obfite wiadomo�ci, pl�ta�y si� sprawy odwracalno�ci zjawisk w �wiecie mikro i makroskopowym, symetria czasu wzgl�dem punktu tera�niejszo�ci: - Dobrze, zaczynajmy? - powiedzia�em wreszcie. - Czy wszys� tko gotowe? - Prosz�, prosz�! - profesor zatar� d�onie i wskaza� mi fo� tel. - Na pocz�tek zrobi pan ma�� wycieczk� w przesz�o��. - Z kim mnie pan sprz�gnie telechronopatycznie? - zapyta�em siedz�c ju� na fotelu. - O, to b�dzie dla pana niespodzianka! Nawet si� pan nie domy�la! - Chc� jednak wiedzie�! - powiedzia�em z nag�ym strachem. Musia� to wyczu�, bo szybko odpowiedzia�: - Prosz� siedzie� i nie obawia� si� niczego. Zrobi pan "wycieczk�" w blisk� przesz�o��. - Ale, �e tak powiem, w czyjej "sk�rze"? Nie odpowiedzia�. Ko�cistym palcem wcisn�� czerwon� ga�k� na tablicy. Odczu�em lekki zam�t w g�owie... Musia� ju� od d�u�szej chwili sta� za moimi plecami, bo kiedy odwr�ci�em si� ku drzwiom, u�miechn�� si� krzywo i powiedzia�: - Pan jak widz�, jest mi�o�nikiem staro�ytno�ci... Zgad� trafnie, bo te� by�o to trudne: od dziesi�ciu minut wybiera�em mi�dzy Plutarchem, Herodotem a Flawiuszem, by wreszcie odej�� z "�ywotami Cezar�w" pod pach�, bo na nic innego nie star� czy�o mi pieni�dzy. - Owszem - powiedzia�em, usi�uj�c go wymin��, lecz podrepta� za mn�. - Czasy Imperium to niezwykle ciekawy okres - powiedzia�, gestykuluj�c szeroko i bez�adnie. - Chocia�, je�li o mnie chodzi wol� staro�ytny Wsch�d. Wyszli�my z ksi�gami. - No i jak? - Profesor sta� obok fotela i zagl�da� mi w twarz. - Dobrze trafi�em? - Pan cofn�� mnie do chwili naszego pierwszego spotkania? - W�a�nie! Odbiera� pan swoje w�asne wra�enia sprzed kilku dni. - Nie pomy�la�em o takiej mo�liwo�ci! - powiedzia�em zdu� miony. - O, jeszcze wielu innych mo�liwo�ci pan nie przewidzia�. To by�o naj�atwiejsze do osi�gni�cia: sprz�enie z samym sob�, auto� transmisja ponadczasowa. Efektowne, prawda? Najprawdziwsza podr� wstecz. Niestety, mo�liwa tylko w ramach zakre�lonych czasem �ycia podr�uj�cego. Telechronopator jest nastawiony na auto� transmisj�. Mo�e pan teraz zapu�ci� si� w odleglejsz� przesz�o��... Pochyli� si� nad pulpitem, przekr�ci� ga�k� i powiedzia�: - Pi�tna�cie lat od punktu tera�niejszo�ci! Praw� d�o� po�o�y� na czerwonej ga�ce startu. Wtedy w�a�nie zauwa�y�em, jak jego lewa d�o� skrada si� w kierunku prze��czni� ka, umieszczonego bezpo�rednio pod pokr�t�em regulacji odst�pu czasowego. By� to prze��cznik wahad�owy, posiadaj�cy tylko dwie pozycje. Do tej pory spoczywa� w pozycji oznaczonej symbolem "mi� nus". Przy drugiej pozycji widnia� znak "plus". Gdyby prze��czy� go zdecydowanie i pewnie, jak nastawia� przedtem inne prze��czni� ki i regulatory, nie zauwa�y�bym w tym nic podejrzanego. Ten jed� nak ukradkowy ruch starczej d�oni przyku� moj� uwag�, zaniepokoi� mnie. Dalej dzia�a�em jak w natchnieniu. Gdy d�o� jego przerzu� ci�a �w prze��cznik, poderwa�em si� gwa�townie na nogi i nag�ym szarpni�ciem obu r�k wcisn��em profesora w fotel. Krzykn�� ochryple, cofaj�c d�o� z czerwonej ga�ki, lecz ja, trzymaj�c go ju� jedn� r�k� mocno za kark i wgniataj�c jego drob� ne cia�o w fotel, drug� uderzy�em w czerwony wy��cznik. Dlaczego to zrobi�em? Zastanawia�em si� nad tym o wiele p�niej i doszed�em do wniosku, �e kierowa� mn� chyba tylko jaki� nieokre�lony strach przed czym� niezwyk�ym i jak mi si� wyda�o, niebezpiecznym. Mo�e to by�a tak zwana intuicja, mo�e dzia�aj�cy telechronapator powodowa� - jako efekt uboczny - jakie� s�abe oddzia�ywanie mi�dzy �wiadomo�ci� Gisnelliusa i moj�? Nie wiem. Do��, �e niejasne poczucie zagro�enia kaza�o mi odwr�ci� nasze role w tym eksperymencie. Moralnie czu�em si� - w pod�wiadomo�ci, oczywi�cie - usprawiedliwiony: nie zrobi� mu w ten spos�b niczego ponad to, co on chcia� zrobi� mnie. Gdy wcisn��em prze��cznik startu, �wiat�a przygas�y nagle, a za �cian�, w s�siednim pokoju, gdzie wed�ug s��w profesora znajdowa�a si� g��wna cz�� aparatu� ry, hukn�o przera�liwie. Moja d�o�, wczepiona dot�d w chude ra� mi� starca, polecia�a teraz w d�, ze�lizguj�c si� po obitym sk�r� oparciu fotela. �wiat�a �yrandola drgn�y, pulsuj�c na ob� ni�onym napi�ciu. Ogarn��em spojrzeniem pod�og� pod fotelem, potem ca�y pok�j. Profesora nie by�o! Drzwi by�y zamkni�te, a pok�j pusty. Sta�em mo�e minut� w os�upieniu wpatruj�c si� w fotel jakby w nadziei, �e starzec pojawi si� nagle w miejscu, gdzie go przed chwil� posadzi�em. Potem, w obezw�adniaj�cym, panicznym l�ku, wypad�em z pokoju, przebiegiem sie�, obruszaj�c lawin� starych mebli spi�trzonych w k�cie, by wreszcie znale�� si� na powietrzu. Nie ogl�daj�c si� dobieg�em do rogu ulicy. Tu dopiero zwolni�em i obejrza�em si� przez rami�. W ciemnym oknie domku profesora trzepota� pomara�czowy j�zyczek p�omienia. Ten ogie� i huk, kt�ry przedtem s�ysza�em, musia�y by� spowodowane zwarciem w prze� ci��onej aparaturze. Sta�em chwil� niezdecydowany, a potem jeszcze szybciej pobieg�em w stron� stacji metra. Tu min�� mnie wyj�cy czerwony w�z stra�y ogniowej. Odetchn��em. Kto� musia� za� uwa�y� ogie� i wezwa� stra�. Staruszek k�ama�! Albo raczej: nie wszystko, co m�wi� by�o prawd�. Przysz�o�� bowiem - niezale�nie od tego, czy jest ona zdeterminowana, czy te� nie - nie mo�e sta� si� wiadom� cz�owiekowi tera�niejszemu! Tu profesor m�wi� prawd�. Nie zdradzi� mi jednak jedynego sposobu unikni�cia logicznego paradoksu: cz�owiek, kt�ry poznaje przysz�o��, musi przesta� by� cz�owiekiem tera�niejszym! Musi nieodwracalnie przenie�� si� natychmiast w t� przysz�o��, kt�ra si� przed nim odkrywa. W prze� ciwnym razie m�g�by wykorzysta� w tera�niejszo�ci swoj� wiedz� o czasie przysz�ym, a to prowadzi do paradoksu podw�jnej przysz�o�ci. Tak za�, przeskakuj�c czas, jaki dzieli go od przysz�o�ci, podr�nik w czasie nie ma kiedy wykorzysta� wiedzy o przysz�o�ci! To jedyna mo�liwo�� wypl�tania si� z my�lowego labiryntu... Tylko przy takim za�o�eniu mo�liwa jest telechronopatia (a raczej telechronoportacja!) w przysz�o��. Profesor Gisnellius wiedzia� o tym doskonale. Przewidzia� to teoretycznie i rozwi�za� konstrukcyjnie. Chcia� tylko do�wiad� czalnie potwierdzi� sw� pewno��. Nie mia� jednak odwagi dokona� eksperymentu na sobie samym. By� na to za stary! Sk�d m�g� wiedzie�, czy za rok, miesi�c, dzie� - b�dzie jeszcze �y�? Gdyby przeni�s� si� w przysz�o�� poza czas swego bytu, oznacza�oby to skok w �mier�... Dlatego te� wiem, �e nie spotkam ju� profesora Gisnelliusa: wska�nik czasu by� nastawiony na pi�tna�cie lat! Pozosta�oby do rozstrzygni�cia pytanie, dlaczego paradoks, wyst�puj�cy w odniesieniu do przenoszenia masy i energii w przesz�o��, nie obowi�zuje w stosunku do przysz�o�ci. Mo�e ilo�� masy i energii w ka�dym punkcie tej "przysz�o�ciowej" po��wki czasoprzestrzeni nie jest jednak �ci�le zdeterminowana? My�l�, �e nauka odpowie wkr�tce i na to pytanie. KRYSTYN KRZYSZTOFOROWICZ SZANSA GENIUSZU Agata bieg�a po schodach przeskakuj�c dwa stopnie naraz. Sp�ni� si� na �wiczenia, kiedy pracowni� prowadzi� profesor Grunald, by�oby kompletnym dnem. Na szcz�cie zd��y�a ju� dopa�� drzwi, gdy z bocznego korytarza wy�oni�a si� charakterystyczna, lekko przygarbiona sylwetka profesora. Siada�a przy swoim stole, zanim wszed� do sali. Odczeka�a chwil�, a� Grunald stanie przy tablicy, po czym zajrza�a przez rami� s�siadowi. - Karolku, w razie potrzeby ratuj, przyjacielu. Nie mia�am czasu zajrze� do skryptu, rodzinka mi si� zwali�a z wizyt�, sam rozumiesz... Karolek, wysoki i przera�liwie chudy m�odzieniec o pryszczatej twarzy, pokiwa� powa�nie g�ow�: - Zrobi si�, uk�ad ci zmontuj�, ale jak ci� we�mie do siebie i zacznie maglowa� to... - tu wzruszy� ramionami. - Agata, czy ty co� w og�le wiesz o analizatorach przebieg�w elektrycznych ? - doda� po chwili. - No, tyle co z wyk�adu. - A, to wystarczy, �eby ci� wyla� za drzwi ! Agata z�o�y�a b�agalnie r�ce. - Zr�b co�, Karolciu. Chocia� sam uk�ad pomiarowy, mo�e jako� wybrn�. Zaj�cia bieg�y normalnym trybem. Grunald po podaniu temat�w przechadza� si� mi�dzy stolikami. Agata, przy dyskretnej pomocy Karola, ko�czy�a ju� ostatni pomiar. Kiedy zacz�a liczy� wyniki, Karol odsun�� si� nieco. - Pozwolisz, �e zajm� si� teraz swoj� robot�. - Dzi�kuj� ci bardzo - powiedzia�a nie odrywaj�c wzroku od notatek. Spojrza�a na niego po paru sekundach, gdy z przymru�onymi oczami celowa� w Grunalda papierow� strza��. Nie zd��y�a si� nawet zdziwi�, a ju� bia�y pocisk wylecia� w powietrze, szybowa� chwil� �agodnym �ukiem, �eby wyl�dowa� na g�owie stoj�cego ty�em profesora. Zapanowa�a cisza. Grunald nie odwracaj�c si� podni�s� z pod�ogi strza�� i wolnym krokiem podszed� do katedry. Wszyscy zamarli w bezruchu, boj�c si� g��biej odetchn��, wpatrzeni w twarz wyk�adowcy na przemian blad� i czerwon�. - Moi drodzy - zacz�� Grunald spokojnym g�osem, ale nie trzeba by�o wra�liwego ucha, aby us�ysze� w nim zimn� pasj�. Moi drodzy, przez chwil� wydawa�o mi si�, �e jestem przedszkolank�, a nie profesorem wy�szej uczelni w�r�d s�uchaczy drugiego roku ��czno�ci. Nie b�d� wyci�ga� z tego incydentu �adnych konsekwencji, nie chc� nawet wiedzie�, kto to zrobi�, ale przyjmijcie do wiadomo�ci, �e moje wymagania w stosunku do tej grupy b�d� wy�sze, ni� to jest normalnie przyj�te. Robicie z siebie dzieci, ja z was zrobi� doros�ych! - Grunald wyr�n�� pi�ci� w st�, lecz opanowa� si� i doko�czy� zupe�nie normalnym g�osem: - Teraz poprosz� do siebie pani� ! - Wyci�gni�t� r�k� zupe�nie wyra�nie wskazywa�a na Agat�. Agata przez ca�y czas siedzia�a nieruchomo patrz�c oniemia�ym wzrokiem na Karola. Ten podczas przemowy Grunalda z uwag� obserwowa� jakie� przebiegi na oscylografie, par� razy zanotowa� co� na kartce, zdawa� si� by� zupe�nie i bez reszty poch�oni�ty swoim zaj�ciem. - Karol, co ty... - zacz�a szeptem i w tym momencie us�ysza�a s�owa Grunalda, a jego gest niedwuznacznie wskazywa�, do kogo jest skierowane zaproszenie. Ruszy�a do katedry, nogi mia�a zupe�nie jak z waty. "�adnie mi Karolek pom�g� - my�la�a. - Wy�sze wymagania. Ja z normalnymi mia�bym k�opoty. zegnaj, stypendium, b�dzie siara w indeksie jak nic". Grunald siedzia� za stolikiem, podparty r�k� pod brod�. - Taaak - powiedzia�. - Porozmawiamy sobie na temat analizator�w. Niech mi �askawa pani powie... Jego g�os dobiega� jakby z du�ej odleg�o�ci, dociera�y jedynie pojedyncze sformu�owania. - ...stosowane w praktyce... filtry pasmowe... nowsze wykonania... "Ja nic nie wiem - my�la�a - a je�li nawet co� wiedzia�am, to teraz nie jestem w stanie odpowiada�". W pewnej chwili bardziej wyczu�a, ni� us�ysza�a, �e Grunald sko�czy� i czeka na odpowied�. Ju� otwiera�a usta, �eby og�osi� kapitulacj�, kiedy nagle w jakim� niewymierzalnym u�amku sekundy zrozumia�a, �e wie. Zupe�nie na ch�odno u�wiadomi�a sobie sens i dzia�anie uk�ad�w, a jednocze�nie nurtowa�o j� przekonanie, �e dowiedzia�a si� o tym przed chwil�. Jeszcze przed minut� jej wiedza ogranicza�a si� do podstawowych wiadomo�ci z zakresu elektroniki, a obecnie mog�a rozwi�za� ka�dy problem. Z nieomyln� pewno�ci� wyci�ga�a wnioski, formowa�a nowe hipotezy i pewniki. Zorientowa�a si�, �e od paru chwil m�wi, a w�a�ciwie wyk�ada Grunaldowi teori� analizator�w. Formu�uj�c wnioski, jakie wyp�ywa�y z poprzedniego twierdzenia, stawia�a przed sob� nowy problem, kt�rego rozwi�zanie znajdowa�a w trakcie omawiania przes�anek. Z suchym szelestem kredy rysowa�a na tablicy wykresy, z kt�rych wyp�ywa�y nowe wnioski, zaz�biaj�c si� z sob� �ci�le, niczym ogniwa �a�cucha. Zdawa�a sobie spraw� z tego, �e improwizuje, ale nie by�a to improwizacja podobna b��dzeniu w ciemno�ciach, kierowa�a ni� nieomylna pewno��. Profesor Grunald pocz�tkowo s�ucha� w milczeniu, par� razy otworzy� usta, jak gdyby chc�c przerwa�, potem wsta� zza katedry i stan�� nieco z boku kiwaj�c od czasu do czasu potakuj�co g�ow�. Niekiedy zas�pia� si�, marszczy� brwi, �eby za chwil� z tym wi�kszym entuzjazmem wykona� ruch potwierdzenia. S�uchacze mieli wra�enie, �e role odwr�ci�y si�: to odpowiadaj�ca prowadzi�a wyk�ad, a egzaminator gra� rol� poj�tnego studenta. Tymczasem Agata zrozumia�a, �e jej wyw�d dobiega kresu. Intuicyjnie wyczuwa�a, �e z r�wnego szeregu wzor�w wybiegaj�cych spod kredy wy�oni si� za chwil� co�, co b�dzie ukoronowaniem ca�o�ci, niemal co� na kszta�t objawienia. Szybkim ruchem nakre�li�a w�ykowaty znak ca�ki i uj�wszy w klamrowy nawias dwa ostatnie r�wnania odwr�ci�a si� do Grunalda: - Tak wi�c po sca�kowaniu ostatniego wyra�enia otrzymamy... I koniec, kompletna pustka w g�owie, nie wiedzia�a ju� nic. Sta�a przed tablic�, na kt�rej biela�y rz�dki niezrozumia�ych wzor�w. Grunald z wyci�gni�t� do przodu szyj� przypomina� olbrzymi� czapl� i Agacie zachcia�o si� �mia�. - S�ucham, prosz� kontynuowa�. W g�osie profesora brzmia�o wyra�ne ponaglenie. Agata potar�a wierzchem d�oni czo�o, jeszcze raz rzuci�a okiem na tablic�, po czym z nag�� determinacj� powiedzia�a patrz�c mu prosto w oczy: - Nie wiem, panie profesorze, ja ju� nic nie wiem... Grunald podszed� bli�ej i wzi�� j� za rami�: - �le si� czujesz, moje dziecko? - Tak, panie profesorze, ja... - Nie szkodzi, usi�d�, odpocznij... - Tu Grunald uj�� si� za brod�. - A swoj� drog�, czy mog�aby� mi wyja�ni�, dlaczego przyj�a� wsp�czynnik spadku wzmocnienia 0,9? Co prawda potwierdza si� to w toku dalszego rozumowania, ale musz� ci si� przyzna�, �e nie nad��a�em za tob� i teraz... Agata z przera�eniem patrzy�a na krzywe linie wykres�w. "Czarna magia - pomy�la�a. - Jak to mog�am narysowa�, przecie� nic z tego nie rozumiem!" - Kiedy, panie profesorze, ja teraz... nie bardzo pojmuj�. To jest, chcia�am powiedzie�, nie jestem w stanie wyt�umaczy� panu... - Hmm, tak - Grunald w dalszym ci�gu pociera� r�k� brod� i Agata s�ysza�a chrz�st nie ogolonego zarostu. - Taak - powt�rzy�. - Jest pani zapewne bardzo zm�czona. Zadziwiaj�ca historia - wyczu�a w jego g�osie jak gdyby cie� podejrzliwo�ci. - Jeszcze porozmawiamy na ten temat, a na razie koniec zaj��, dzi�kuj� pa�stwu. Gdy sala opustosza�a, profesor podszed� do tablicy, wzi�� do r�ki kred� i po d�u�szym namy�le dopisa� pod ostatnimi wzorami par� znak�w matematycznych, my�la� przez chwil�, po czym skre�li� je zamaszystym ruchem, szybko dopisa� nast�pne i znowu popad� w zamy�lenie. Po paru minutach w pustej sali rozleg� si� suchy trzask i spomi�dzy palc�w profesora Grunalda wysun�a si� kreda prze�amana na dwa kawa�ki. Przez moment sta� jeszcze przy tablicy, wreszcie wzruszy� bezradnie ramionami i nieco przygarbiony ruszy� zm�czonym krokiem do wyj�cia. - Doprawdy nic z tego nie rozumiem. Agata z pasj� dar�a w drobne kawa�eczki niepotrzebny ju� bilet tramwajowy. Siedzia�a z Karolem w zadymionym wn�trzu kawiarni. Przed ni� sta�a wystyg�a ju� fili�anka nietkni�tej kawy. - Wyobra� sobie, �e gdy ockn�am si� z tego, bo ja wiem, chyba jakiego� transu, by�am taka sama m�dra jak przedtem, to znaczy nie wiedzia�am nic. Potrafisz to wyt�umaczy�? Karol z uwag� przypala� papierosa. Agata odczeka�a chwil� i m�wi�a dalej - Rozumiem, zaraz mi powiesz, �e nie jeste� psychologiem, ale mo�e mi wyt�umaczysz, co ci strzeli�o do tej pustej �epetyny, �eby rzuca� w Grunalda papierow� rakiet�? Od tego si� wszystko zacz�o ! Masz szcz�cie, �e nikt poza mn� nie wie, kto to zrobi�, boby ci� zlinczowali ! Ale powiedz mi, smutny idioto, po co� to zrobi�? To jest dla mnie bardziej zagadkowe ni� moje wyg�upy przy tablicy! Karol od d�u�szego czasu u�miecha� si� lekko. Kiedy Agata przerwa�a, �eby zaczerpn�� oddechu, podni�s� uspokajaj�cym gestem r�k�. - Wystarczy, Aga, wcze�niej czy p�niej musia�o doj�� mi�dzy nami do tej rozmowy. Gdyby nie to, �e spe�ni�a� nadzieje, jakie w tobie pok�ada�em, nie m�g�bym ci niczego wyt�umaczy�. Przy obecnym stanie rzeczy nawet musimy ze sob� porozmawia�. - Jakie nadzieje spe�niam? - Dowiesz si� o tym, ale to nie jest miejsce do takich rozm�w. Dysponujesz wolnym popo�udniem? - Co� ty taki powa�ny, Karolku? Jeste� oficjalny, jak na Przyj�ciu dyplomatycznym. - Bo i rozmowa b�dzie powa�na. Je�eli ci to odpowiada, zapraszam ci� do siebie. - Teraz ? - Je�eli masz czas... - M�j drogi, ciekawa kobieta jest zdolna do najwi�kszych szale�stw, jedziemy! Karol mieszka� na peryferiach miasta w ma�ym, pi�trowym domku. Jak wynika�o z wizyt�wek przy drzwiach, g�r� domku zajmowa�y dwie rodziny, parter za� - Karol z matk�. Karol zamkn�� za sob� furtk� i omijaj�c schodki wiod�ce do drzwi budynku poprowadzi� Agat� w prawo w kierunku �agodnie spadaj�cego w d� wjazdu do gara�u. - Samochodu nie mamy, wi�c urz�dzi�em tutaj sobie co� w rodzaju pracowni - wyja�ni� w odpowiedzi na zdziwione spojrzenie Agaty. - Wygodniej b�dzie, je�li tu porozmawiamy. - Stajesz si� coraz bardziej tajemniczy. - Nie szkodzi, za chwil� wszystko zrozumiesz. Gdy weszli do �rodka i Karol zapali� �wiat�o, Agata gwizdn�a z podziwu. Wn�trze gara�u urz�dzone by�o jak laboratorium! Dwa sto�y w k�cie pomieszczenia zastawione by�y przyrz�dami pomiarowymi, na trzecim, stoj�cym nieco z boku, sta� gotowy zestaw, w kt�rym Agata rozpozna�a znajomy uk�ad montowany przez Karola na �wiczeniach. Ju� wtedy powzi�a niejasne podejrzenie, a teraz mia�a pewno��: to na pewno nie by�o nic zwi�zanego z tematem wyk�ad�w. Powiod�a wzrokiem po �cianach. P�ki kabli bieg�y z tablicy rozdzielczej do baterii akumulator�w i do tr�jfazowego wtyku. - Siadaj, prosz�. Karol podsun�� jej krzes�o. Sam usiad� naprzeciwko i milcza� przez chwil� przek�adaj�c z r�ki do r�ki podniesiony ze sto�u �rubokr�t. - No? - powiedzia�a przynaglaj�co. - Zastanawiam si�, jak ci� wprowadzi� w zagadnienie. Chyba zaczn� od pocz�tku. - Byle nie od Adama i Ewy. - Nie �artuj. Powiedz mi, co wiesz na najmodniejszy ostatnio temat, to znaczy o tak zwanych "m�zgach elektronowych" ? - No c�, chyba tyle, co przeci�tny cz�owiek, plus pewne wiadomo�ci nabyte na studiach, w ka�dym razie na pewno nie jestem specjalist� w tej dziedzinie. - Czyli wiesz niewiele. Ale chyba wystarczaj�co du�o, a�eby zrozumie�, �e nawet najdoskonalsza maszyna elektronowa nigdy nie b�dzie zdolna samodzielnie rozwi�za� jakiego� problemu. - No, oczywi�cie. - Czy wyobra�asz sobie, jakiej wielko�ci jest przeci�tny "m�zg elektronowy"? Zajmuje obj�to�� kilkudziesi�ciu metr�w sze�ciennych. A czy wiesz, jak wielki musia�by by� "m�zg", kt�rego pojemno�� pami�ci i zdolno�� przyjmowania informacji by�aby r�wna m�zgowi ludzkiemu? Jego gabaryty r�wna�yby si� w przybli�eniu gabarytom kilku budynk�w mieszkalnych. Przy czym w dalszym ci�gu pozosta�by jedynie elektronow� maszyn� do liczenia, niezdoln� do samodzielnego rozwi�zania najmniejszego problemu. - Wszystko to bardzo �adnie, ale nie rozumiem... - Poczekaj, jeszcze nie sko�czy�em. Uwa�am, �e praca nad dalszym doskonaleniem tych "elektronowych liczyde�" nie ma sensu.. W posiadaniu cz�owieka znajduje si� najdoskonalszy aparat stworzony przez natur�, a mianowicie jego w�asny m�zg! Nie wiem, czy dotar�o do ciebie, �e przed przej�ciem na elektronik� by�em s�uchaczem czwartego roku medycyny. Tak si� z�o�y�o, �e mog�em sobie pozwoli� na rzucenie medycyny i zacz�cie studi�w od nowa. Zreszt� zaw�d lekarza nie le�a� nigdy w moich planach. Tamte cztery lata da�y mi pewn� znajomo�� fizjologii, kt�ra by�a konieczna przy pracach, jakie prowadzi�em. Jedynie �cis�e powi�zanie medycyny z elektronik� mo�e da� w przysz�o�ci jakie� wyniki... Ale nie o tym chcia�em m�wi�. W chwili obecnej medycynie znane s� trzy rytmy pracy m�zgu. Prowadzone s� badania, osi�gni�to ju� pewne rezultaty. Mo�na na przyk�ad, obserwuj�c na specjalnej aparaturze zapis pracy m�zgu cz�owieka pogr��onego w g��bokim �nie, powiedzie�, kiedy mu si� co� �ni, i okre�li� z grubsza nat�enie emocjonalne jego sennych przywidze�. Wiemy, jak m�zg ludzki reaguje na b�l, strach i szereg innych bod�c�w tego rodzaju. Ale to w�a�ciwie wszystko. Medycyna wprost przera�aj�co ma�o wie o tym tak doskona�ym, ale zarazem skomplikowanym organie. Tymczasem ja poszed�em dalej, znacznie dalej. Dokona�em odkrycia, kt�rego nie zawaham si� nazwa� najdonio�lejszym odkryciem wszystkich czas�w! Odkrycia, kt�re zawa�y na dalszych losach ludzko�ci! Mo�esz sobie darowa� ten drwi�cy u�miech, s�uchaj teraz uwa�nie: odkry�em czwarty rytm - rytm geniuszu! Nazwa�em go rytmem "g-s":.To, co widzisz na tamtym stole, to odbiornik energii wypromieniowywanej przez ludzki m�zg. Nie znaczy to wcale, �e mog� czyta� ludzkie my�li, ale jestem w stanie powiedzie�, kiedy si� z�o�cisz, kiedy odczuwasz przyjemno��, a kiedy rozwi�zujesz jaki� problem. I teraz najwa�niejsze: odbieraj�c ca�e pasmo, w jakim pracuje tw�j umys�, mog� powiedzie�, czy masz "rytm geniuszu". - A wi�c nie ka�dy ma ten rytm? - Nie. I tutaj sprawa si� komplikuje. Mo�na go mie� i umrze� nie wiedz�c o tym. Bowiem sam fakt posiadania o niczym nie �wiadczy. Rytm "g-s" nale�y w sobie wykszta�ci�, odpowiednio go wzmocni� i dopiero potem osi�ga si� wyniki. W ci�gu wiek�w zaledwie kilku ludzi to uczyni�o. Jednym z nich by� Einstein. Pocz�tkowo przypuszcza�em, �e Grunald jest tym, o kogo mi chodzi. Musia�em przebada� ca�o�� jego reakcji z silnym zdenerwowaniem w��cznie i st�d m�j wyg�up z papierow� strza��. Niestety, zawiod�em si�. Grunald jest wybitnym specjalist� w swojej dziedzinie, ale mo�e opanowa� tylko w�ski wycinek wiedzy. Nie ma rytmu "g-s". Karol wreszcie zamilk� i Agata oderwa�a wzrok od swoich paznokci. - No c�, Karolku, nie bardzo wiem, co o tym s�dzi�, ale co� mi si� wydaje, �e robisz mnie "w jelenia". Przyznaj�, �e to, co mi opowiedzia�e�, by�o bardzo zajmuj�ce i nie pozbawione pewnego wdzi�ku, lecz... - Ja jeszcze nie sko�czy�em, zreszt� przewidywa�em twoj� reakcj�. Teraz s�uchaj uwa�nie, bo dalszy ci�g dotyczy przede wszystkim ciebie. - ? - Nie powiedzia�em ci jeszcze najwa�niejszego. B�dzie to dosy� lu�na analogia, ale w pewnych przypadkach mo�emy uwa�a� m�zg ludzki za pewnego rodzaju rezonator. Znaj�c dok�adnie w�a�ciwo�ci danego osobnika mog� przez dodatnie sprz�enie zwrotne wzbudzi� jego rytm "g-s" i doprowadzi� go do rezonansu. �e jest to mo�liwe i jak to si� objawia, przekona�a� si� sama na dzisiejszych �wiczeniach. - Jak to ? - Teraz chyba rozumiesz, Aga, jaki cel ma nasza rozmowa. Ty masz ten rytm, a ja go potrafi� pobudzi�. Przesadzi�em zreszt� troch� i, poniewa� przesterowanie powoduje chwilowy spadek inteligencji, wynik�o st�d twoje niespodziewane zako�czenie odpowiedzi. Daj� ci szans� geniuszu i tylko od ciebie zale�y, czy j� wykorzystasz! Agata milcza�a. Opowiadanie Karola brzmia�o zupe�nie jak fragment powie�ci fantastyczno-naukowej. Z drugiej strony jednak Agata pami�ta�a jeszcze swoje "objawienie" przy katedrze profesora Grunalda. - Pozw�l mi zebra� my�li, nie bardzo wiem, jak mam to rozumie�. Karol wsta� i po�o�y� jej r�ce na ramionach. - Rozumiesz chyba, �e nie masz wyboru. Po tym, co tutaj us�ysza�a�, musimy zosta� wsp�lnikami. Moja tajemnica nie mo�e wyj�� poza obr�b tego pomieszczenia! - A je�eli si� nie zgodz�? Karol roz�o�y� ramiona. - Moja droga, nie s�dzisz chyba, �e nie przewidzia�em takiej mo�liwo�ci. Mam dok�adne spektrum pracy twojego m�zgu i nawet bez uciekania si� do wi�kszej przemocy fizycznej mog� za pomoc� tego tutaj aparatu pozbawi� ci� pami�ci, doprowadzi� do poziomu sze�cioletniego dziecka i ubezw�asnowolni� na ca�e �ycie. Agata przygryz�a wargi. - Daj mi papierosa. Trz�s�cymi si� r�kami zapala�a zapa�k�, siarczany �epek u�ama� si� i z sykiem odskoczy� w bok parz�c j� bole�nie w wierzch d�oni. Po�lini�a oparzone miejsce. "B�dzie b�bel" - pomy�la�a. - Wi�c? W g�osie Karola brzmia�y ponaglaj�ce nuty. - Nie rozumiem, co tobie z tego przyjdzie, je�eli si� zgodz�. Karol u�miechn�� si�. - W tej chwili nie my�l o mnie. Czy rozumiesz, co to znaczy by� geniuszem absolutnym? Oznacza to nieograniczone mo�liwo�ci, a co za tym idzie - nieograniczon� w�adz�! To wszystko daj� ci do r�ki, a ty si� jeszcze zastanawiasz! "Nieograniczon� w�adz� - pomy�la�a Agata. - Wi�c o to ci chodzi. Na pewno liczysz na to, �e jako najbli�szy wsp�pracownik sam b�dziesz mia� udzia�y w tej w�adzy. Nie masz rytmu geniuszu, wi�c musia�e� wzi�� sobie wsp�lnika. A wyobra� sobie, �e ja nie mam takich aspiracji - my�la�a dalej nic a nic mnie nie poci�ga twoja �nieograniczona w�adza�. Chocia� mo�e i to ma sw�j urok..." Oczyma wyobra�ni zobaczy�a siebie za katedr�, jak przed zas�uchanym audytorium odkrywa nowe, nieznane prawdy, kt�re burz� dotychczasowe kanony wiedzy. Ale w tym momencie z�o�liwy chochlik podsun�� jej jeszcze jeden obraz: Karolek zgarbiony ze swoim aparatem ze skupieniem manipuluje ga�kami, wi�zk� fal elektromagnetycznych pobudza do dzia�ania jej rytm "g-� `. Skrzywi�a si� z niesmakiem. "Zosta� �ywym robotem, �yj�c� maszyn� elektronow�? To mi zupe�nie nie odpowiada. Zreszt� sk�d mog� wiedzie�, do czego by�abym zdolna jako �geniusz absolutny�. Nie wolno mi ryzykowa�, trzeba znale�� jakie� wyj�cie. Je�eli si� nie zgodz� - uczyni ze mnie debilk�, co robi� ? Na ten pomys� wpad�a zupe�nie niespodziewanie. Agata my�la�a jeszcze przez chwil�, rozwa�a�a wszystkie warianty swojego planu, ostateczna konkluzja brzmia�a: to powinno by� mo�liwe. Podnios�a wzrok na Karola. - Zgoda. Kiedy zaczynamy? Karol odetchn�� z nie ukrywan� ulg�. - Wiedzia�em, �e si� zgodzisz. A zaczynamy od razu. Wszystko jest przygotowane. Tak jak s�dzi�a, problem by� dziecinnie prosty. Z pob�a�liwo�ci� patrzy�a na Karola, kt�ry wsta� ju� od sto�u z aparatur� i podszed� do niej. - I jak si� czujesz, Agata? - Normalnie, tyle �e... To s� rzeczy, kt�rych nie potrafi� ci wyt�umaczy�. - Rozumiem. Co mamy zamiar robi� ? - Na razie