4521

Szczegóły
Tytuł 4521
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4521 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4521 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4521 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Konrad Fia�kowski � Elektronowy mi� � Zerowe rozwi�zanie � W��kno CIaperiusa Elektronowy mi� Kupi�em go na imieniny synowi. Wr�ka skin�a swoj� czarodziejsk� laseczk� i automat przyni�s� go �pi�cego w ogromnym, per�owo opalizuj�cym pudle. Potem u�miechn�a si� do mnie i powiedzia�a swym zawodowo melodyjnym g�osem: � My�l�, �e b�dziesz z niego zadowolony. Skin��em g�ow� i u�miechn��em si� tak�e. � Jeste� sam, bez syna, wi�c nie b�d� ci� poucza�a, �e misia nie mo�na krzywdzi�, nie mo�na mu wykr�ca� �ap, wyd�ubywa� fotokom�rek ani wyrywa� kondensator�w, ale nie zapomnij o tym powiedzie� synowi. � Nie zapomn� � zapewnia�em. � Poza tym mo�esz by� spokojna, b�d� go traktowa� jak w�asne dziecko. � No, to ciesz� si�, �e m�j wychowanek zyska� takiego ojca. Musisz go przeprogramowa�, by m�wi� do ciebie �papa". Tym razem �mieli�my si� oboje i r�wnocze�nie pomy�la�em, �e kto� wpad� na genialny pomys� zatrudniaj�c w Domach Bajek takie w�a�nie dziewczyny jako wr�ki. Skin�a mi sw� r�d�k� na po�egnanie i wskoczy�em na ruchomy chodnik sun�cy ku wyj�ciu. T�um dzieciak�w z zazdro�ci� dotychczas spogl�daj�cy na misia w pude�ku rozproszy� si� i pomkn�� ze �miechem ku ogromnemu � wideotronowi, gdzie rozmazan� pasami tarcz� wisia� nieruchomo Jowisz. Grzmi�cy bas opowiada�, jak Tomcio Kosmonauta pokonuje g�rne warstwy jego atmosfery. Po drugiej stronie l�ni�a w promieniach wideotronicznego s�o�ca wideotroniczna szklana g�ra. Wznosi�a si� jakby tysi�cem metr�w wzwy� idealnie r�wn� powierzchni�, po kt�rej bez wysi�ku, jak mucha po szybie, wspina� si� ksi��� w skafandrze planetnika. Za g�r� r�s� prastary, ciemny b�r, przeniesiony jakby bezpo�rednio w nasze czasy z ery �dymi�cych fabryk". Mi�dzy pniami, poros�ymi mchem, przemyka�y elektroniczne krasnoludki, fosforyzuj�c czerwono swymi sto�kowatymi czapkami. Na skraju lasu sta�a chatka Baby Jagi, a przed ni� automat, odpowiadaj�cy na wszelkie dzieci�ce pytania, otoczony rozwrzeszczan� dzieciarni�, maj�c� ju� swoje problemy. Gdyby zbudowa� taki automat dla doros�ych, dopiero by�oby przy nim t�oczno... Wyszed�em. Ogromny android w zbroi �redniowiecznego rycerza po�egna� mnie przy wyj�ciu zapytuj�c, czy nie zgubi�em swego dziecka. Widocznie nie by� przyzwyczajony do doros�ych ludzi przychodz�cych tu samotnie. Nie, nie zgubi�em. M�j syn zosta� w domu. Siedzia� zapewne w tej chwili przed ekranem wideotronu wpatruj�c si� bezmy�lnie w przesuwaj�ce si� obrazy. Tak siedzia� ka�dego popo�udnia. Maj� zdaje si� racj� psychologowie twierdz�c, �e w pewnym wieku dzieci nie nale�y zabiera� z Ziemi. M�j syn przylecia� na Marsa zbyt wcze�nie lub zbyt p�no. Tam na Ziemi zostali jego towarzysze zabaw, z kt�rymi, bawi�c si� w kosmonut�w, przemierza� okoliczne wzg�rza jako nieznane tereny tajemniczej planety, zosta� nasz ogr�d, gdzie zna� ka�dy krzak, i dom o rozsuwanych �cianach pachn�cych drzewem sanda�owym. Na Marsie dzieci by�y inne, bardziej przyzwyczajone do automat�w ni� do biegania boso po trawie. Kupi�em mu wi�c misia... � Niech si� nazywa... no powiedz, jak si� mo�e nazywa�? -zwr�ci� si� do mnie, gdy po otworzeniu pud�a, wys�uchuj�c instrukcji, doszli�my do miejsca, w kt�rym powiedziano: �...Przed uruchomieniem nale�y go nazwa�, a wtedy we wszystkich wolnych miejscach jego programu pozostawionych na imi� nazwa ta zostanie trwale wpisana". � No wi�c jak? � powt�rzy�, gdy nic nie odpowiedzia�em. � Mo�e Kation � podda�em. Rozwa�y� chwil� w my�li. � Nie, tak mo�na nazwa� �ywego psa, ale nie misia. Jego imi� musi by� zwyk�e. � No, to wymy�l co�. � M�g�by by� Bob � spojrza� na mnie pytaj�co. � �wietnie, niech b�dzie Bob. Nacisn��em ukryty pod futerkiem klawisz zasilania i gdy martwe dot�d oczka misia zajarzy�y si� zielonym �wiat�em, powiedzia�em wyra�nie: � Nazywasz si� Bob. Wsta�. Jak wyrzucony spr�yn�, mi� wyskoczy� z pude�ka. Niewielka, metrowa mo�e figurka o zabawnym pysku, obro�ni�tym rudawym w�osem. Stan��, rozejrza� si� woko�o, a nast�pnie si�gn�� do pude�ka, wyj�� stamt�d szczotk� i zacz�� czesa� swoje zmierzwione futerko. Gdy doprowadzi� je do porz�dku, zwr�ci� si� do syna lekko si� j�kaj�c: � Ja jestem t... teraz t... tw�j mi�? � Tak. � A kto to? � �ap� wskaza� na mnie. � M�j ojciec. � T... to dobrze. � S�uchaj � zwr�ci�em si� do syna � mo�e go wymienimy. On si� strasznie j�ka. � T... tylko troch� i wtedy, gdy jestem d�u�ej wy��czony. Ooo... Inne misie maj� wi�ksze braki. Zna�em t...takiego, co w �apie mia� ponad sto wolt�w napi�cia, b... bo by� �le skonstruowany i wszystkim �ap� podawa�. � No co, wymienimy? � ponowi�em pytanie. � Nie zg�d� si�. Ja umiem gra� w pi�k� i rozwi�zuj� zadania 2 matematyki. Na�laduj� g�osy i umiem wideotron r�roz�o�y�. � No wi�c? � Niech zostanie. � Od razu wida�, �e jeste� mi�y ch�opak. B�d� dobrym misiem. Zobaczysz. I zosta�. By� to dziwny automat. Niejednokrotnie zastanawia�em si�, dlaczego tak wszechstronny i zdolny uk�ad my�l�cy wmontowano w zabawk� dzieci�c�. Bo o tym, �e nie by� to standardowy automat wytwarzany seryjnie do zabaw z dzie�mi, by�em przekonany od pocz�tku. Mi� przejawia� pewne cechy ludzkie, kt�re s� dost�pne tylko najbardziej skomplikowanym automatom. By� na przyk�ad leniwy. Wype�nia� oczywi�cie wszelkie polecenia, jak ka�dy automat, lecz wype�nia� je w ten spos�b, by po�wi�ca� im jak najmniej czasu, unikaj�c wszelkiej niepotrzebnej krz�taniny, tak charakterystycznej dla wi�kszo�ci automat�w. Potem, gdy nie mia� ju� nic do roboty, godzinami trwa� w bezruchu lub spa�. Po jakim� czasie odkry�em, �e w pewnym sensie jest do mnie przywi�zany i zawsze gotowy przerwa� milcz�c� kontemplacj� swoich ow�osionych �ap i towarzyszy� mi, gdy wstawa�em zza biurka i przechodzi�em do pulpit�w steruj�cych moich podr�cznych mnemotron�w. Kiedy� rozwi�zywa�em noc� w swoim gabinecie problem wielograwitacyjnych p�l sterowanych. Mi� jak zawsze, gdy syn spa�, towarzyszy� mi tkwi�c nieruchomo w k�cie. Godziny mija�y jedna za drug�, a mimo to prawie nie posuwa�em si� naprz�d. M�j m�zg podr�czny raz po raz sygnalizowa� mi prze�adowanie pami�ci i dawa� niedwuznacznie do zrozumienia, �e zagadnienie to powinienem rozwi�zywa� z du�o pojemniejszymi m�zgami. Pochylony nad ekranami nie zwraca�em uwagi na to, co dzieje si� w gabinecie. Nagle us�ysza�em chrz�kni�cie. Podnios�em g�ow�. Przede mn� sta� mi�. � Nie �pisz, Bob? � Ja rzadko �pi�. � Jak to, przecie� masz w programie rytm snu i czuwania. � Tak, ale nie jest to program bezwzgl�dny. Mog� go regulowa�. � Naprawd�? � zapyta�em 2 niedowierzaniem. � W pewnych granicach o... oczywi�cie. � I nie �pisz? � Nie... � A co robisz noc�? � My�l�, rozwi�zuj� zadania... � Co, udowodni�e� mo�e twierdzenie Pitagorasa? � Nie, roz...wi�za�em w�a...w�a�nie tw�j problem... wielograwitacyjnych p�l sterowanych. � �artujesz. � N... naprawd�. Masz tu wynik. Na ma�ym prymitywnym funkcjografie mego syna, kt�ry trzyma� w �apie, wyznaczona by�a zale�no��. Przez moment chcia�em go wyrzuci� z gabinetu. Pracuj� ju� nad tym rozwi�zaniem przez wiele godzin bez �adnego rezultatu, a nagle przychodzi ta zarozumia�a zabawka i wypisuje mi rozwi�zanie ze swego ma�ego m�d�ku. Opanowa�em si� jednak. Przecie� to tylko automat i w dodatku mi� mego syna. � Dzi�kuj� � powiedzia�em kr�tko. � A teraz id� do pokoju. � Funkcjograf po�o�y�em na biurku i wr�ci�em do pracy. Wynik otrzyma�em nad ranem, gdy wielka kopu�a marsja�skiej bazy biela�a ju� w promieniach wschodz�cego s�o�ca. By� identyczny z rozwi�zaniem podanym przez mego misia. � Bob, Bob! � zawo�a�em. Przyszed� po chwili, jakby z oci�ganiem. � Powiedz, jak ty� to zdo�a� rozwi�za�? � zapyta�em. � Przecie� to problem dla gigabitowych m�zg�w. Milcza�. � Odpowiedz! � rozkaza�em. W ten spos�b odwo�ywa�em si� niemal do osnowy jego programowania, do bezwzgl�dnego pos�usze�stwa cz�owiekowi. � M�zg ten jest skonstruowany na specjalnej zasadzie, przy za�o�eniu r�wnoczesnej wielotorowo�ci my�lenia. W zwi�zku z tym jego pojemno�� my�lowa jest du�o wi�ksza... � siedzia�em oniemia�y, bowiem s�owa te wypowiada� mi� niskim, chropowatym g�osem, w niczym nie przypominaj�cym jego zwyczajnego mi�ego altu. � Co� ty powiedzia�? � zapyta�em szeptem dopiero po chwili. � N... nic nie m�wi�em... mi� j�ka� si� w zwyk�y spos�b. � Jak to nic. Powt�rz! � N... nic nie m�wi�em. � Ale� nie to. Co� przedtem powiedzia�? � N... nie rozumiem. M�wi� prawd�. Wi�c to by�o poza jego �wiadomo�ci�. Nie wiedzia� nic o tym g�osie. To wygl�da�o jak jaki� cytat z cybernetyki stosowanej. Ale jakie� wielotorowe my�lenie... Nigdy o tym nie s�ysza�em. Podszed�em do wizofonu i wezwa�em Tana, jednego z moich koleg�w cybernetyk�w. Specjalizowa� si� w teorii my�lenia nieorganicznego i powinien by� o czym� takim wiedzie�. � Tan? Tu Andrzej. Powiedz mi, czy s�ysza�e� cokolwiek o wielotorowym my�leniu? U�miechni�ta na przywitanie twarz cybernetyka zgas�a i odbi� si� na niej wysi�ek my�lenia. Dopiero w tej chwili spostrzeg�em, �e Tan jest zaspany i nie ogolony. Wyrwa�em go widocznie z g��bokiego snu. A jednak u�miecha� si� nawet. Faktem jest, �e Tan s�yn�� z uprzejmo�ci, lecz tym razem sam sprawdzi�em, jak bardzo opinia ta by�a uzasadniona. � Wiesz, Andrzeju, niczego takiego sobie w tej chwili nie przypominam. Ale sk�d ty� w og�le wzi�� t� nazw�? � Us�ysza�em j� od automatu. � To jaki� automat do programowania cybernetycznego? Zapytaj go wi�c o wyja�nienie. � Nie, to nie jest automat cybernetyczny... � No, a co to jest? � Mi� mego syna. � Co takiego? � M�wi� ci. Mi� mego syna. � Ale� niemo�liwe. Przecie� to s� zupe�nie prymitywne automaty. � Sam s�ysza�em, Tan. � Andrzeju � ci�gn�� Tan po chwili milczenia � a mo�e ty si� przepracowujesz. Na og� ludzie ju� wstaj�, a ty si� jeszcze nie po�o�y�e� spa�. � S�uchaj, Tan. M�wi� ci to wszystko zupe�nie powa�nie. Nie wierzysz, trudno. � Ale� tak, wierz�... Sprawdz� nawet to wielotorowe my�lenie w g��wnym akumulatorze informacji cybernetycznych. Je�li co� znajd�, dam ci natychmiast zna�. � No, to dzi�kuj�. � Dobranoc, Andrzeju. � Tan u�miechn�� si� i znikn�� z ekranu. Odwr�ci�em si� ku biurku, lecz misia tam nie by�o. Wyszed�em z gabinetu, by go poszuka�. Siedzia� przed drzwiami dziecinnego pokoju i spa�, jak gdyby przez ca�� noc nic innego nie robi�. Dni mija�y i zapomnia�em niemal o tej historii. Mi� okaza� si� idealnym koleg�. Co dziwniejsze, zauwa�y�em, �e inni ch�opcy nie traktuj� go z pogardliw� wy�szo�ci�, z jak� traktowali zwykle automaty. Z przera�aj�c� szybko�ci� rozwi�zywa� wszystkie ich zadania szkolne tak d�ugo, a� zabroni�em mu kategorycznie tego robi�. Potem mi� b�ysn�� wiedz� astronoma i razem z moim synem siedzieli d�ugie godziny przy radioteleskopach. Mi� bezb��dnie podawa� z pami�ci wsp�rz�dne sferyczne wszystkich gwiazd w ka�dej chwili dnia i nocy. Ale przede wszystkim, co da�o si� drpiero zauwa�y� po d�u�szej obserwacji, mi� wykazywa� ogromn� celowo�� dzia�ania. Je�li ruszy� lew� �ap�, to mo�na by�o by� pewnym, �e b�dzie mu to do czego� w przysz�o�ci potrzebne. W drugim tygodniu pobytu misia w naszym domu zobaczy�em na funkcjografie syna naniesiony zbi�r elips o r�norodnych mimo�rodach i jednym ognisku wsp�lnym. Zaciekawiony zapyta�em syna: � Co� tu narysowa�? � To nie ja, to Bob. � Ale co to jest? � Hipotetyczny uk�ad planetarny Formalhauta, alfy gwiazdozbioru Lataj�cej Ryby. � Sk�d on to wie? � Bob wszystko wie! � powiedzia� to z takim przekonaniem, �e spojrza�em na� zdziwiony. � Nie wierz temu. To na pewno jedna z wielu bajek, jakie mo�na znale�� w pami�ci ka�dego elekronowego misia. Musz� przecie� co� opowiada� dzieciom. Ale to jeszcze nie pow�d, by tak du�y ch�opak, jak ty, wierzy� w takie bajki. � Nie wierz, je�li chcesz, ale to naprawd� nie jest bajka � odpowiedzia� z uporem. � Wi�c my�lisz, �e to jest prawda? � Nie, to tylko hipoteza Gladstone'a � spojrza� na mnie powa�nie, jak m�ody naukowiec. � Kto ci to powiedzia�? � Bob. � Bob! � zawo�a�em g�o�no. Przycz�apa� po chwili. � Czy to jest rzeczywi�cie uk�ad planetarny Formalhauta? � Tak twierdzi Gladstone w swojej hipotezie. Rozumowanie swoje opiera na charakterystycznym przesuni�ciu pr��k�w w grawitacyjnym widmie tej gwiazdy. � Bob � zapyta�em cicho. � Sk�d ty to wszystko wiesz? � Posiadam pewne wiadomo�ci kosmonautyczne pozostawione mi w celu popularyzowania kosmosologii. � Jak to pozostawione? � Pozostawione w moim programie. � A w jakim zakresie znasz kosmosologi� ? � W zakresie kursu podstawowego, na pewno. Pod wp�ywem tej rozmowy siad�em w gabinecie i wystosowa�em pe�en pochwa� telelist pod adresem Domu Bajek. Odpowied� otrzyma�em jeszcze tego samego dnia. Dom Bajek cieszy si� bardzo, �e jestem zadowolony z elektronowego misia i �e dzi�ki moim staraniom mi� osi�gn�� tak wysoki, odbiegaj�cy od standardu innych misi�w poziom inteligencji. Poza tym prosi mnie o podanie operacji cybernetycznych, jakim podda�em misia celem uzyskania tak wysokiej inteligencji przy stosunkowo niewielkiej pojemno�ci pami�ci. A wi�c ani ja, ani te� Dom Bajek nie zrobili�my niczego w kierunku rozbudowy m�zgu misia. Ale poniewa� geniusze w�r�d automat�w nie zjawiaj� si� przypadkowo, tak jak w�r�d ludzi, Dom Bajek wezwa� Ziemi�, by sprawdzi�a, sk�d pochodz� elektronowe misie. Odpowied� mia�a nadej�� za kilka dni. To nie tak prosto w wielomiliardowej masie mieszka�c�w Ziemi znale�� tych, kt�rzy wiedzieliby wszystko o elektronowym misiu wys�anym przed kilkoma miesi�cami na Marsa. Potem zapowiedzia� si� wideotronicznie Tan i oczekiwa�em go w po�udnie. By� jak zwykle nadzwyczaj punktualny. Przeszli�my do pokoju syna. Ko�czyli w�a�nie z misiem omawianie ko�cowego odcinka jakiej� kosmicznej podr�y, gdy decelerowany statek przechodzi ju� z toru parabolicznego na eliptyczny. Tan przys�uchiwa� si� przez chwil� z zainteresowaniem. Potem zapyta� mnie szeptem: � Jak on si� nazywa? � Kto, syn? � Nie, automat. � Bob. S�ucha� jeszcze chwil� w milczeniu, a potem nagle zawo�a� rozkazuj�co: � Bob, chod� tutaj! Automat podszed� natychmiast. � Co to jest elipsa? � zapyta�. Automat niemal bez zaj�knienia poda� definicj�. � Nie rozumiem. Wyt�umacz mi. I automat zacz�� t�umaczy�, tak jak si� t�umaczy �atwe zadania leniwemu uczniowi, powoli, krok za krokiem. Tan przerwa� mu: � S�dzisz, �e osi�gni�cie innych galaktyk gwiazdolotami jest mo�liwe? Automat jakby przez chwil� zawaha� si�, lecz zaraz potem odpowiedzia�: � Nie wiem. Podaj mi dane, to oblicz�. Po tym pytaniu posypa�y si� nast�pne. Trwa�o to do�� d�ugo, a� m�j syn podszed� do mnie i zapyta�: � Kiedy on p�jdzie sobie, �eby�my z Bobem mogli sko�czy� obliczenia? Tan u�miechn�� si� do ch�opca i zada� misiowi ostatnie pytanie: � Czy masz �wiadomo�� sprz�enia pos�usze�stwa? � Nie � odpowiedzia� mi�. � No dobrze, mo�esz wr�ci� do swoich oblicze�. A my � zwr�ci� si� do mnie � chod�my do twego gabinetu. To tylko przypuszczenia � powiedzia�. � Moim zdaniem, m�zg misia zosta� prawdopodobnie odrzucony przy psychicznej kontroli uk�adu ze wzgl�du na pewn� niestabilno�� zachowania i trafi� do centrali odpad�w. Tutaj za�o�ono mu du�� ilo�� sprz�e� staiblilizuj�cych: ograniczono mo�liwo�ci zwi�kszaj�c r�wnocze�nie stabilno��. Tan m�wi� to tak, jakby osobi�cie by� obecny przy nak�adaniu tych sprz�e�. � Pami�tasz, pyta�em go o mo�liwo�ci dotarcia do galaktyk gwiazdolotami. Ka�dy normalny mi� powiedzia�by, i� jest to mo�liwe zgodnie z regu�ami wszystkich bajek, ale ten tw�j mi� za��da� danych do oblicze�. Wydaje mi si�, �e on nie zawsze opowiada� bajki. Nie wezwa�em automatu cybernetycznego bazy i nie roz�o�y�em misia na cz�ci. Zrobi�bym to nawet mo�e, ale wyobra�a�em sobie zdziwione spojrzenie dyspozytora. � Wzywasz automat do napraw}7 tej zabawki. Czy naprawd� s�dzisz, �e nie mamy nic innego do roboty? Wyt�umaczy�bym mu zapewne, �e nie chodzi tu o napraw�, �e mi� to nie jest zwyk�y mi�, tylko bardzo dziwny mi�, kt�ry zbyt wiele umie, by by� zwyk�� zabawk� i niczym wi�cej, ale w�tpi�, czyby mi uwierzy�. W ka�dym razie nie zrobi�em nic. Tymczasem mi� z moim synem tworzyli nieroz��czn� par�, przesiadywali w obserwatorium albo zbierali marsja�skie kamienie w pustyni za baz�, w kt�rych kryszta�y kwarcu b�yszcza�y jak w ziemskich kamieniach z mego dzieci�stwa. Gdzie� pod koniec marsja�skiej zimy, gdy wzg�rza na horyzoncie pociemnia�y od rozwijaj�cej si� w�r�d ska� ro�linno�ci, kontrola ��czno�ci radiowej Marsa powiadomi�a nas, �e przechwyci�a seri� sygna��w, kt�re wed�ug ich namiar�w zosta�y nadane z naszej bazy. Reno, kierownik sekcji ��czno�ci z Ziemi�, zebra� nas u siebie. ; By�em jednym z kilkunastu ludzi, kt�rzy nale�eli do tej sekcji, i pe�ni�em obowi�zki g��wnego in�yniera drugiej zmiany. � To bzdura � powiedzia� Reno. � Kto i po co mia�by od nas co� takiego nadawa�. Namierzyli jakie� sygna�y rakiet, jak zwykle niedok�adnie, i teraz szukaj� winnego. Wiecie, jak oni tam pracuj�. Rozumiem, �e musz� przedstawi� jakie� osi�gni�cia tej swojej plac�wki, ale dlaczego nas w to mieszaj�... � Raport podaje dok�adny czas i jest podpisany przez samego Twera... � Nabrali go. Zwyczajnie nabrali. Ta banda, kt�ra przylecia�a zaraz po studiach z Ziemi. Im si� jeszcze wydaje, �e Mars to tajemnicza planeta, na kt�rej dziej� si� historie, jakie na Ziemi nie zdarzaj� si�. Nie wiecie, jak to jest? Wszyscy przeszli�my przez to. Nikt nie oponowa�, bo Reno prze�y� na Marsie tyle lat, ile wszyscy pozostali razem. Wyja�nienie w tej sprawie przygotowa� nasz sta�ysta. Nie zawiera�o ono w�a�ciwie nic obra�liwego, ale sugestia, by dali nam �wi�ty spok�j, by�a do�� wyra�na. Potem przez kilka dni nic si� nie dzia�o, a� przysz�a do nas wiadomo�� z Ziemi. Kontrola radiowa Marsa po naszym �wyja�nieniu" przes�a�a zapis sygna��w do Og�lnoplanetarnego Instytutu Szyfr�w. Tekst po rozszyfrowaniu by� lakoniczny: �Fragmentaryczny transfer zrealizowany", natomiast sam szyfr by� na tyle skomplikowany, �e Instytut r�wnocze�nie z tekstem przys�a� podzi�kowanie za tak interesuj�c� i niespotykan� pr�bk� szyfru. Na drugim zebraniu Reno dalej w nic nie wierzy�, ale nie by� ju� tak pewny siebie. Po zebraniu poprosi� mnie na chwil� do swego gabinetu. � Widzisz, Andrzeju, ja w to wszystko nie wierz�, ale nie chcia�bym, �eby ktokolwiek m�g� powiedzie�, �e zlekcewa�y�em t� ca�� spraw�. Chcia�bym si� ciebie poradzi�, jak ich przekona�, �e to nie od nas pochodz� te sygna�y. � To trudna sprawa. Niezbyt wiele wiemy o tych sygna�ach. � Mimo wszystko co� jednak wiemy � powiedzia� Reno. I wtedy zrozumia�em, i� nie jest tak zupe�nie pewny, �e sygna�y te nie pochodzi�y z naszej bazy. � Mam pewien pomys�... � powiedzia�em i urwa�em, bo wtedy w�a�nie w drzwiach gabinetu stan�� mi�. � S... syn ci� szuka � wyj�ka�. � Zaraz id�... � I wtedy spostrzeg�em zdziwiony wzrok Rena. � Co si� sta�o? � zapyta�em. � Nie rozumiem... nie rozumiem, jak automat wej�ciowy przepu�ci� t� zabawk�. Spostrze�enie by�o proste, ale jak�e trafne. Ja, przyzwyczajony do sta�ej obecno�ci misia, nie zwr�ci�em na to uwagi. Ale Reno mia� racj�. Automat wej�ciowy jego gabinetu nie powinien przepu�ci� �adnego cz�owieka czy automatu bez specjalnego zezwolenia. � Jak tu wszed�e�? � zapyta� misia. � Normalnie. Na dw�ch �apach � odpowiedzia�a zabawka. Reno poczerwienia� i wybieg� z gabinetu. � Co si� sta�o z synem? � zapyta�em misia. � Poparzy� si� pr�dem wysokiej cz�stotliwo�ci. � Co� powa�nego? Ju� id�. Prowad�. � Nic takiego. Mo�esz doko�czy� rozmow�. Tylko r�ka. � A gdzie j� w�o�y�? Mi� nie zd��y� odpowiedzie�, bo wr�ci� Reno. By� blady. � Automat... automat dosta� zezwolenie na przepuszczenie tej... zabawki... Od kogo? Pytam si�, od kogo? � Nie ode mnie � powiedzia�em. � Wi�c od kogo? Mo�e ty wiesz, kreaturo? � Ja wszed�em i ju�. � To wiem. Ale sk�d? � Reno, przecie� to zwyk�a zabawka. Nie b�dzie tego wiedzie�. Pewnie jakie� przek�amanie z centralnego m�zgu bazy. To si� zdarza. � Ale nie powinno. � Oczywi�cie, ale automaty s� zawodne. � Nie powinny! � Jasne, ale sko�czmy nasz� rozmow�. Musz� ju� i��, bo m�j syn poparzy� sobie r�k� pr�dem nask�rkowym. � Dobrze, c� wi�c proponujesz? � Za�o�� zupe�nie niezale�n� sygnalizacj� nadawania u siebie w gabinecie, odbieraj�c� sygna�y na zewn�trz bazy. Co o tym s�dzisz ? � Chyba dobry pomys�. Tyle �e nie wierz�, by w og�le te sygna�y si� powt�rzy�y. Wyszed�em z misiem i poszli�my do syna. Jego r�k� opatrzy� ju� automed. Gdy podszed�em do fotela, w kt�rym siedzia�, nie spojrza� na mnie. � Musz� si� uczy� � powiedzia�. � S�usznie, ale sk�d ta refleksja? � Nie potrafi� zrobi� najprostszej rzeczy i nawet Bob si� ze mie �mieje. � Gdzie� poparzy� r�k�? � zapyta�em. � Nie powiem � nadal nie patrzy� na mnie. � Ale zrozum, to trzeba zabezpieczy�. Inni tak�e mog� si� poparzy�. � Nie powiem � powt�rzy� z uporem. � Jak chcesz. Wi�c ty powiedz. Bob, gdzie to by�o? � Nie wiem � odpowiedzia� Bob i wtedy spostrzeg�em wzrok syna. Ze zdumieniem i chyba z odrobin� strachu patrzy� na Boba. Instalacje odbioru zewn�trznego za�o�y�em dwie, zupe�nie od siebie niezale�ne, jedn� w gabinecie, drug� przy pulpitach mnemotron�w. My�l�, �e kierowa�o mn� zwyk�e wygodnictwo. Instalacje by�y proste, ich za�o�enie nie przedstawia�o �adnych trudno�ci, a niewygodnie by�oby pracuj�c przy mnemotronach nas�uchiwa� r�wnocze�nie brz�czyka z gabinetu. Potem w wideotronii powiedziano, �e kierowa�a mn� przezorno�� starego in�yniera doceniaj�cego zawodne dzia�anie automat�w. Ale to chyba nie by�o tak. Wtedy min�a chyba p�noc. Siedzia�em w gabinecie nad jakimi� wykresami, gdy nagle wyda�o mi si�, �e w sali mnemotron�w s�ysz� brz�czyk. Nads�uchiwa�em przez chwil�. Tak, nie by�o w�tpliwo�ci. To by� brz�czyk za�o�onego przeze mnie urz�dzenia alarmowego. Ju� biegn�c do centrum nadawczego bazy u�wiadomi�em sobie, �e druga instalacja w moim gabinecie 'nie nada�a sygna�u alarmu. Pomy�la�em wtedy, �e ipo prostu niezbyt dok�adnie ja Sprawdzi�em, i by�em z�y na siebie, bo nie lubi� niedok�adnej roboty. Dy�urny android centrum przepu�ci� mnie, gdy poda�em has�o. Ten, kt�ry przeszed� t�dy przede mn�, tak�e musia� zna� has�o, a wi�c jest to jeden z nas, pomy�la�em. Bieg�em teraz korytarzem do sali nadawczej, ale jej drzwi nie przepu�ci�y mnie. Szarpn��em d�wignie � daremnie. Drzwi zosta�y zablokowane, zablokowane centralnie ze sterowania bazy. Zrozumia�em, �e kto�, kto jest tam w �rodku i z naszej anteny wysy�a w Kosmos sygna�y, ma dost�p do centralnego m�zgu bazy. I wtedy zacz��em si� ba�. Mimo to dzia�a�em optymalnie, z przyzwyczajenia zapewne. Pobieg�em z powrotem korytarzem do drzwi wej�ciowych. Otworzy�em je i zablokowa�em, tak �e nie mog�y by� zamkni�te na polecenie zespo��w koordynuj�cych bazy. Potem spojrza�em na androida. Musia�em mie� chocia� jeden automat do swojej dyspozycji. Doskoczy�em do niego i wyrwa�em mu czu�ki odbioru sygna��w centralnych. Szarpn�� si�, ale nie zaatakowa� mnie, bo by�em cz�owiekiem. Potem chcia�em si� po��czy� wideotronicznie z Renem, ale ��czno�ci ju� nie by�o. Centralny m�zg bazy zablokowa� kana�y informacyjne. Spodziewa�em si� tego. I wtedy zrobi�em co�, co mo�na zrobi� tylko wtedy, gdy �ycie mieszka�c�w bazy jest w niebezpiecze�stwie. Szarpn��em d�wigni� alarmu pierwszego stopnia. Przytrzymuj�ca j� stalowa ni� spi�ta plomb� napi�a si�, lecz wytrzyma�a. Wtedy uwiesi�em si� ca�ym ci�arem na d�wigni. Ni� p�k�a rani�c mnie w r�k�. R�wnocze�nie us�ysza�em narastaj�ce zawodzenie syren i g�uche uderzenia zapadaj�cych gazoszczelnych grodzi. Towarzyszy� temu jeszcze jeden d�wi�k. Zewn�trznym korytarzem zbli�aj�c si� do centrum nadawania sz�y automaty. Wiedzia�em, �e mnie nie mog� nic zrobi�. By�em cz�owiekiem. Ale mog�y mi zniszczy� narz�dzia i jedyny android. Mog�y... je�li sterowa� nimi centralny m�zg bazy. Broni nie mia�em. W bazie nikt nie nosi broni. Wyrwa�em androidowi palnik do ci�cia metali, zawar�em i zablokowa�em drzwi, by automaty nie mog�y natychmiast wedrze� si� do wn�trza centrum nadawania, i wraz z androidem pobieg�em korytarzem do sali nadawczej. Jej drzwi rozwar�y si�. Wyda�o mi si� to podejrzane. � Id� � powiedzia�em do androida. Automat wype�ni� rozkaz bez wahania. Przekroczy� drzwi. Wtedy z g�ry spad� na niego czarny przew�d. Zobaczy�em b�ysk wy�adowania i automat znieruchomia�. Przew�d zako�ysa� si�. Nie czeka�em, a� zostanie podci�gni�ty do g�ry. Wychyli�em si� zza drzwi i nacisn��em spust palnika, przesuwaj�c regulacj� na pe�n� moc. Co� niewielkiego spad�o Z wyst�pu nad drzwiami, pal�c si�. S�ysza�em przejmuj�cy skrzek. To by� mi�... m�j mi�. Upad� na posadzk�, chcia� si� zerwa�, ale przytrzyma�em go w p�omieniu, a� pancerz p�k� z cichym trzaskiem i zabawka znieruchomia�a. Tylko br�zowe kud�y na �miesznym pysku tli�y si� jeszcze. Zrozumia�em, dlaczego nie dzia�a�a instalacja w moim gabinecie. I wtedy... zobaczy�em syna. Siedzia� blady na posadzce w k�cie. � My�my si� tylko tak bawili... � wyszepta�. Stali�my nad otwartymi pokrywami centralnego m�zgu bazy. Wewn�trz zawieszone w pl�taninie przewod�w lu�no rozrzucone le�a�y nieforemne szare kryszta�y. � To tutaj � powiedzia� Tan. D�o�, w kt�rej trzyma� niewielki plazmowy n�, wsun�� a� po rami� mi�dzy przewody. Zatacza� r�k� niewielkie p�kola, a koniec no�a p�on�� b��kitnym �arem. Potem si�gn�� drug� d�oni� i wyj�� dwa kryszta�y, z wygl�du podobne do innych. � Ju� gotowe � powiedzia�. � Ca�e szcz�cie, �e si� uda�o. � My�lisz, �e mog�o to zagra�a� ca�ej bazie? � Teoretycznie tak. Centralny m�zg bazy steruje niemal wszystkimi agregatami bazy. � Ale jak ta zabawka... � Przede wszystkim po co? Komu to mia�o s�u�y�? A sama zabawka to jeden z bardziej skomplikowanych automat�w, jaki widzia�em w �yciu. Je�eli jeszcze uwzgl�dnimy niewielk� obj�to�� tego automatu i nie wykorzystan� przestrze�, w kt�rej przechowywane by�y kryszta�y przed zainstalowaniem ich w m�zgu bazy... � tu wskaza� d�oni� na le��ce na posadzce niefbremne, szare bry�y. � S�dzisz, �e kryszta�y te by�y przechowywane we wn�trzu misia? � Sprawdzi�em to. Gdy zainstalowany zosta� pierwszy kryszta�, nadany zosta� pierwszy komunikat. � A tre�� drugiego komunikatu?... � �Ca�o�ciowy transfer zrealizowany". � To znaczy, �e nast�pnych komunikat�w ju� by nie by�o. � Tak. Mi� bawi�by si� z twoim synem, a my nawet nie podejrzewaliby�my, �e centralny m�zg naszej bazy pracuje w takt sekwencji sygna��w zmagazynowanych w obcych kryszta�ach. � Dla kogo jednak przeznaczone by�y te komunikaty? � Tego jeszcze nie wiemy. Ale nie martw si�. Odkryj� i to. Kilka milion�w ludzi niczego innego nie robi w tej chwili pr�cz poszukiwania odbiorcy. Ca�a wideotronia pe�na jest informacji o naszej bazie. � Nie ogl�da�em. � �a�uj. Jeste� za bohatera, kt�ry obroni� samotn� marsja�sk� baz� przed naje�d�cami z Kosmosu. � Przesadzaj�. � Jak zawsze. O inwazji 2 Kosmosu nie mo�e tu by� mowy. Ten mi� to skomplikowany automat, lecz zwyczajny ziemski automat. � Jeste� pewien? � Najzupe�niej. Cz�ciowo u�yte zosta�y nawet typowe uk�ady produkowane seryjnie dla cel�w astronawigacji. � St�d jego wiadomo�ci z tej dziedziny... � Na pewno. Wiele wbudowanych informacji musia�o pozosta� w tych kryszta�ach, mimo �e u�yte zosta�y w innym celu. Milcza�em chwil�. Nie wiedzia�em, czy zapyta� go o to, lecz. w ko�cu si� zdecydowa�em. � Powiedz, Tan, ale jak on tutaj m�g� si� dosta�? Przecie� to automat... � Zapominasz, Andrzeju, o swoim synu. On go tutaj wprowadzi�. Na tym polega ogromna przebieg�o�� tw�rcy tego pomys�u, na razie nie znanego jeszcze tw�rcy. Zanikn�� ten uk�ad w dzieci�c� zabawk�. A dziecko to te� cz�owiek. Odpowiednio zaaran�owana zabawa, przechodz� do centralnego m�zgu bazy, tw�j syn podnosi pancerne pokrywy, a zabawka precyzyjnymi ruchami kierowanymi ze specjalnego programu wbudowuje pierwszy kryszta�, nazwijmy go przystosowuj�cym. Jego zadaniem jest przystosowanie nie znanego m�zgu � w tym wypadku centralnego m�zgu naszej bazy � do przyj�cia w�a�ciwego kryszta�u informacyjnego. Musi on zosta� przej�ty przez sie� m�zgu tak, a�eby nie by�o w sygnalizacji �adnych uszkodze�. � A potem? � Potem wbudowany zostaje w ten sam spos�b kryszta� informacyjny i m�zg zaczyna dzia�a� nieco inaczej. � Przebieg�e... � chcia�em jeszcze co� powiedzie�, ale wtedy wszed� Reno. � Ju� wiemy, sk�d si� wzi�� u nas mi� � powiedzia�. � Wykryli, kto to zrobi�? � Sam si� zg�osi�. � Kto? � Profesor Taropat. � Ten z Instytutu Psychiki Automat�w? Przed laty s�ucha�em jego wyk�ad�w. Ale� on musi mie� ju� dzisiaj ze sto lat � powiedzia� Tan. � Osiemdziesi�t kilka. Wycofa� si� kilka lat temu z czynnego �ycia naukowego i posiada w�asne ma�e laboratorium gdzie� w Australii. � Po co to zrobi�? Reno wzruszy� ramionami. � Podobno, �eby wykaza� na przyk�adzie, �e automaty mog� by� niebezpieczne, niebezpieczne dla ludzi... To jego obsesja, obsesja od lat... Zerowe rozwi�zanie �oskot, huk p�kaj�cych spoiw i zgrzyt rwanego pancerza � wszystko to ju� min�o. Cisza, ta cisza, w kt�r� ws�uchiwa�a si� Emi, by�a zwyk�� ksi�ycow� cisz�. Widzia�a twarz Korota wykrzywion� grymasem za przezroczyst� pow�ok� he�mu, twarz Nora pochylon� nisko nad sto�em na tle ekranu zewn�trznego, w kt�rym o�lepiaj�co jasne ska�y rzuca�y wyja�owione ze szczeg��w czarne cienie. Wiedzia�a, �e oni r�wnie� czekaj�, nas�uchuj�c syku, ledwo s�yszalnego syku uchodz�cego na zewn�trz powietrza. � Trzyma � powiedzia� wreszcie Korot. � Ta stara, zmursza�a ksi�ycowa puszka od konserw jednak wytrzyma�a. - Gazoszczelne grodzie zwar�y si� automatycznie po uderzeniu. � Nor wyprostowa� si� i spojrza� w ekran. � Nie uderzy� wi�c w sterowanie bazy. � S�dzisz, �e to by� bolid? � Na zderzenie z Ziemi� to nie wygl�da�o. � No, a urz�dzenia dezintegruj�ce bazy, ca�e zabezpieczenie? Dezintegratory maj� zasi�g setek metr�w. � To by� bolid, bolid � powt�rzy� raz jeszcze � nie ��da� drobny meteor, paruj�cy w si�owym polu dezintegratora. � Ciekawe. Nie by�o przecie� sygna�u alarmu. � Korot wsta� i zsun�� z g�owy he�m. �To nie jest istotne � pomy�la�a Emi. � Przynajmniej nie w tej chwili". � Czy to istotne? � zapyta�a. � Sprawd�my lepiej urz�dzenia nadawcze. Teraz Nor spojrza� wprost na ni�. � Sp�jrz w ekran, Emi. Widzisz, tam za tym kamieniem? To g�owica emitera nadawczego. A je�li to by� bolid, powinni go byli zaobserwowa� na satelitach pogotowia meteorowego i zbada� miejsce jego upadku. Wiedzia�a ju�: nie wywo�aj� centrali i nie us�ysz� przyt�umionego g�osu dy�uruj�cego automatu. Spojrza�a na Korota i zrozumia�a, �e on te� w tej chwili dopiero spostrzeg� wy�aman� g�owic�. � I tak dobrze, �e byli�my tutaj � powiedzia�a pierwsza, zanim Korot zd��y� si� odezwa�. � To dlatego, �e mieli�my wys�ucha� audycji z centrali. Centrala w�a�ciwie dobiera czas audycji. � Stara�a si� u�miechn��, ale oni tego nie zauwa�yli. � �e te� musia� uderzy� w baz�... � Korot kr��y� tam i z powrotem mi�dzy nisz�, gdzie wisia�y pr�niowe skafandry, i �cian� z matowo b�yszcz�cymi ekranami telewizyjnej ��czno�ci z central�. � Na Ziemi spali�by si� w atmosferze dziesi�tki kilometr�w nad jej powierzchni�... � Stan�� i spojrza� na nich. � Tak, ale prawdopodobie�stwo trafienia w baz�... � Emi urwa�a. � Prawdopodobie�stwo... � Korot pochyli� si� nad jej fotelem. � Nie masz w tej chwili wi�kszych zmartwie�? Zachowujesz si�, jakby� siedzia�a jeszcze w audytorium w Akademii Kosmonautycznej na Ziemi. Tu jest Ksi�yc, rozumiesz. � Spok�j, Korot, wiemy o tym � Nor nie odwr�ci� si� nawet i dalej patrzy� na ska�y w ekranie. � Jak si� s�ucha tego wszystkiego... � Nie denerwuj si�, Korot. W tym stanie zu�ywasz wi�cej tlenu � patrzy�a na niego, a� wyprostowa� si� i odszed�, a potem spojrza�a w ekran. �Nor te� patrzy tam, na ska�y i tak jak ja ma nadziej�, ale prawdopodobie�stwo..." � Jest troch� duszno � powiedzia� Korot. � St�enie dwutlenku w�gla podnosi si�. � Nor pochyli� si� nad przyrz�dami. � Wska�niki mam tutaj, ale regeneratory zosta�y po tamtej stronie. � Wszystko zosta�o po tamtej stronie, awaryjna radiostacja tak�e. �Awaryjna radiostacja jest w automatycznym rozrz�dzie bazy. Rozrz�d nie zosta� zniszczony, bo uruchomi� gazoszczelne grodzie. A wi�c zniszczone zosta�o tylko przej�cie i urz�dzenia zewn�trzne bazy". Emi wiedzia�a, �e sta�o si� tak w�a�nie. � �e te� musia� trafi� w przej�cie. � Wola�by�, Korot, �eby trafi� w kopu��? � Tym razem Nor patrzy� wprost na Korota. �Wtedy nas by ju� nie by�o" � pomy�la�a Emi. � Ile mamy jeszcze tlenu? � zapyta�a, bo nie chcia�a, aby Korot odpowiedzia�. � Tu na jakie� trzy godziny i jeszcze na sze�� w pojemnikach skafandr�w pr�niowych. � Znajd� nas? � W�tpi�... � Nor odpowiedzia� dopiero po chwili. � Wi�c wyjd�my na zewn�trz. Chyba w tej komorze nie mamy nic do roboty. Tu s� tylko �luzy wyj�ciowe i szafy ze skafandrami pr�niowymi. � Na to, Korot, mamy zawsze czas. �Nor ma racj� � pomy�la�a Emi � straciliby�my powietrze, to powietrze, kt�rym jeszcze oddychamy". � Ale na zewn�trz mogliby�my wystrzeli� race, wzywa� pomocy przez nadajniki naszych skafandr�w. � Korot m�wi� coraz g�o�niej. � Jeste�my na niewidocznej z Ziemi stronie Ksi�yca. Tu ruchu rakiet praktycznie nie ma. � Nor podkre�la� w charakterystyczny dla niego spos�b ko�c�wki wyraz�w. � Tak wi�c prawdopodobie�stwo, by ktokolwiek odebra� nasze s�abe sygna�y z nadajnik�w skafandr�w, jest znikomo ma�e. � Zaczynasz tak jak Emi. Prawdopodobie�stwo. C� mnie obchodzi prawdopodobie�stwo. Siedz�c tutaj tracimy tylko tlen! � A sygna�y �wietlne � Nor nie zmieni� tonu � sygna�y �wietlne by�yby po prostu niedostrzegalne. Jeste�my po o�wietlonej stronie Ksi�yca. �Ma racj�" � pomy�la�a Emi. � Nor ma racj� � powiedzia�a. Korot zatrzyma� si�, siad� w fotelu i zapyta� cicho: � Wi�c co robimy? � A po chwili doda�: � W przysz�ym tygodniu mia�em by� na seminarium w bazie centralnej. � Mo�e b�dziesz � powiedzia�a Emi. � Mamy pewne szans�. � Ale mamy r�wn� szans� na zostanie tutaj. S�yszysz! �Rozklei� si� � pomy�la�a. � Rozklei� si� jak pierwszoroczniak w kabinie ciszy". � Kosmonauci nie m�wi� bzdur � powiedzia�a g�o�no. � W Akademii Kosmonautycznej nie uczono ci� takich rzeczy, Korot. Ju� od czas�w Gagarina wiadomo, �e najistotniejsz� cech� kosmonauty jest opanowanie. � Daj spok�j, Emi. Przemawiasz jak stary Zodiak na wyk�adzie. Tu nie Akademia. � W tym rzecz, praktykancie Korot. To ju� nie Akademia i nie ma si� co wyg�upia�. Przedstawienie mo�esz urz�dza� na Ziemi w rodzinnym gronie. Jasne? �M�wi� za g�o�no, stanowczo za g�o�no � pomy�la�a r�wnocze�nie. � A Korot nie b�dzie robi� cyrku w rodzinnym gronie. Ma na to ma�e szans�. Ja tak�e. Pewnie teraz na Ziemi jest wiecz�r i matka zmywa talerze po kolacji. Okno w kuchni wychodzi na rzek�, a nad rzek� wisi sierp ksi�yca. � Widzisz, Dei, tam jest twoja siostra Emi � m�wi matka. A tu jest duszno. Ciekawe, jak z tlenem?" � Jak z tlenem? Nor nie odpowiedzia�. Patrzy� w ekran. Patrzy zbyt uwa�nie, tak jakby rzeczywi�cie m�g� tam zobaczy� co� jeszcze opr�cz ska�, gwiazd i czarnego, kosmicznego nieba. � Chod�cie tutaj, szybko! � Nor patrzy� nadal w ekran. Korot by� pierwszy, a Emi stan�a za nimi. � Wydaje mi si�, �e co� tam widz�, na tle tej wielkiej ska�y... Porusza si�. �Nic nie widz� � pomy�la�a Emi. � Tam jest tylko ska�a i jej cie�". � O tam, z lewej strony... To chyba pojazd g�sienicowy. � Aha, widz�!... widz�!... � Korot krzycza�. Teraz Emi widzia�a go tak�e. Min�� den iglicy skalnej i pe�z� w�r�d z rzadka rozrzuconych g�az�w. � Dok�d on jedzie? � Przypuszczam, �e to automatyczny pojazd z obs�ugi sieci selenofizycznej � powiedzia� Nor. � Zatrzymamy go. On si� tu zbli�a... Patrzyli przez chwil� w milczeniu w ekran. Metalowy �uk wype�z� teraz z cienia i sun�� przez nas�onecznion� p�yt� skaln�. � Nie, mylisz si�, Korot. On omija baz� szlakiem pod ska�ami. � Nor odwr�ci� si� od ekranu i spojrza� na nich. � Te automaty � Emi m�wi�a wolno � odpowiadaj� na wywo�anie na fonii. � Kto je tam wie � Korot wzruszy� ramionami. � Odpowiadaj�. Pami�tam. Ty pewnie lata�e� wirolotem, zamiast siedzie� na zaj�ciach. � Wszystko jedno. Lepiej chod�my na zewn�trz. Trzeba jako� zatrzyma� ten automat. � Korot chwyci� he�m i zacisn�� uszczelniacze. �Pojazd odjedzie � pomy�la�a Emi � znajdzie si� poza zasi�giem naszych nadajnik�w i nie zatrzymamy go". � Chod�my, Nor � powiedzia�a. � Nie wszyscy. Ja id�, wy zostajecie. � Dlaczego? Ja tak�e id�! � Korot sta� ju� przy wej�ciu do �luzy zewn�trznej. � Zostajesz. Nie jeste� tam potrzebny. � A ty? � Ja przynajmniej wiem, jak dzia�a ten automat. Zreszt� zasad� jest, �e jak najmniej ludzi powinno opuszcza� baz�. � Zostajesz, Korot. Nor ma racj� � rzek�a Emi i pomy�la�a, �e mog�aby zosta� sama w ciszy zniszczonej ksi�ycowej bazy. Korot stan�� niezdecydowany. � Podaj mi przew�d, Emi � powiedzia� Nor. � Zostawi� na zewn�trz radiostacj�, po prostu jeszcze jeden he�m od skafandra, w kt�ry jest wbudowana, i b�dziemy si� mogli porozumiewa�... Pom� mi w�o�y� skafander, Korot. Nor w bazie nigdy nie wk�ada� skafandra, na�laduj�c starych kosmonaut�w, wierz�cych w swe przeznaczenie i szcz�cie. �Gdyby gazoszczelne grodzie nie wytrzyma�y, nie �y�by ju�" � pomy�la�a Emi. � Jeszcze he�m � Nor zacisn�� uszczelniacze, podni�s� he�m z radiostacj� i wyszed� do �luz. Trzasn�y grodzie wyj�ciowe, a potem s�ysza�a jeszcze uderzenia ci�kich pr�niowych but�w o pancern� wyk�adzin� �luz. � Nie ma, w ekranie go nie ma � powiedzia� Korot. � Co on si� tak guzdrze? � Pewnie otwiera �luzy. � Nie zd��y. Ten automat odjedzie i Nor nie dogoni go... No nareszcie, wyszed�. Emi patrza�a na sylwetk� w skafandrze, sun�c� wielometrowymi skokami naprz�d, odrywaj�c� si� za ka�dym razem od swego cienia czerniej�cego wyd�u�on�, zdeformowan� projekcj� na ska�ach. Nastroi�a odbiornik i s�ysza�a w nim �wiszcz�cy oddech Nora. � Stacja automatyczna... stacja automatyczna!... � wo�a� Nor. �Wo�a, gdy jest w wierzcho�ku tej paraboli, kt�r� zakre�la jego he�m przy ka�dym skoku � pomy�la�a Emi. � Wtedy mi�dzy nim a odbiornikiem stacji nie ma ska�". Stacja odezwa�a si� po trzecim wywo�aniu. � Tu czwarta stacja po�udniowo-wschodniego odcinka sieci selenofizycznej, na odbiorze. � Urz�dzenia g�osotw�rcze automatu by�y prymitywne i g�os by� zniekszta�cony, p�aski. � Wykonaj �Stop", wykonaj �Stop", wykonaj �Stop"... � Nor bieg� i monotonnie powtarza� wezwanie. � Zatrzyma� si�? � Nie wiem, automat jest do�� daleko � odpowiedzia� Korot i nadal patrzy� w ekran. � Tak, stan��. Stan��! Teraz widz� wyra�nie. Nor te� to spostrzeg� i teraz szed� ju�. �Jest do�� daleko i wygl�da jak ma�a poruszaj�ca si� ska�ka � pomy�la�a Emi. � Dojdzie do automatu, nada wezwanie pomocy". � Nada wezwanie pomocy i zabior� nas st�d � powiedzia�a. � I po co by�y te wszystkie historie? � Sk�d mogli�my wiedzie�, �e zaraz zjawi si� jaki� automat. � Kosmonauci powinni byli wzi�� t� mo�liwo�� pod uwag�. � Tak, kosmonauta zawsze wszystko powinien. � Korot roze�mia� si�. � Zupe�nie jakbym rozmawia� z Zodiakiem. � Nie �artuj. Zodiak by� �ysy i wy�szy ode mnie o g�ow�. � Ale poza tym jeste�cie �udz�co podobni. � Lepiej zobacz, co z Norem � powiedzia�a Emi i by�a z�a. � Rzeczywi�cie, grzebie si� co� d�ugo przy tym automacie. � Korot podszed� do mikrofonu. � Nor, czy mnie s�yszysz? Jak tam u ciebie? � Z�e � Nor nie powiedzia� nic wi�cej. � Ca �le? � Co si� sta�o. Nor? � Emi wyrwa�a Korotowi mikrofon. � G��wny nadajnik automatu uszkodzony. � �adna historia... Nie mo�esz nadawa�? � Nie. � Naprawiasz? � Sprawdza�em w�a�nie, ale w�tpi�, czy mi si� to uda. Ten automat spad� gdzie� ze ska�. Ca�y bok ma wgnieciony, uszkodzone zespo�y nadawcze. � A wi�c siedzimy i zdechniemy tutaj! � Korot rzuci� si� na fotel, a� gwizdn�y amortyzatory. �I nic z tego. Automat zepsuty, baza rozbita i cisza, cisza w odbiorniku, cisza w pr�ni, ksi�ycowa przekl�ta cisza" � pomy�la�a Emi i chcia�o jej si� p�aka�. Ale przypomnia�a sobie, �e jest kosmonautk�, i zapyta�a tylko: � Wi�c co zrobisz? Co zrobimy, Nor? � Czekaj. Musz� go dok�adnie obejrze�. � Duszno mi � powiedzia� Korot. � Sprawd� st�enie dwutlenku w�gla... Albo nie, nie sprawdzaj. To i tak niczego nie zmieni. � Nie, tu nic nie naprawi�. � Nor odezwa� si� wreszcie. � I co dalej? Nor milcza� chwil�, a potem powiedzia�: � My�l�, �e poprowadz� ten automat do najbli�szej stacji automatycznej. � Ale� to kilkana�cie godzin drogi. Nie wystarczy na to tlenu ani tobie, ani nam. To nie jest rozwi�zanie, Nor. � Pojad�, Emi, na prze�aj, a nie zwyk�� drog� automatu. � Zab��dzisz! � Nie ma obawy. Jest ksi�ycowy dzie�, a ja mam mapy. �Ca�e szcz�cie, �e ksi�ycowe mapy s� tak dok�adne � pomy�la�a Emi. � Na Ziemi nie przejecha�by przez te wszystkie prze��cze, kieruj�c si� tylko pod�ug mapy. Ale tu s� i urwiska". � Urwisk nie ominiesz. To nie jest bezpieczne � powiedzia�a. � A widzisz inne wyj�cie? � odezwa� si� z ty�u z fotela Korot. � Ale dlaczego... dlaczego ty. Nor? � Bo jestem ju� na zewn�trz. Wyj�cie ka�dego z was to nowa strata tlenu z bazy. � Logiczne � mrukn�� Korot. � Ale niesprawiedliwe! Chyba zdajesz sobie spraw�, na co on si� nara�a. � Dajcie spok�j dyskusjom. B�d� si� stara� utrzyma� z wami ��czno��, przynajmniej tak d�ugo, dop�ki si� to uda. � �yczymy ci wi�c powodzenia � powiedzia� Korot. � Powiedzia�by�, jak w budzie: �z�am kark", ale boisz si�, �e mog� to potraktowa� zbyt dos�ownie. Emi s�ysza�a obcy �miech Nora, zniekszta�cony przez mikrofon. �A mo�e on si� rzeczywi�cie tak �mieje?'" � pomy�la�a. Korot wsta� i podszed� do ekranu. � Ju� odjecha�. Pojecha� wprost ku g�rom � powiedzia�. � Widzisz go jeszcze? � Znikn�� ju� za ska�ami. Nie patrzy�a w ekran ani na mrugaj�ce czerwonym �wiat�em alarmu wska�niki st�enia dwutlenku w�gla. � No, s�yszysz mnie? � zapyta�a. � S�ysz� ci� doskonale � odpowied� nadesz�a natychmiast. � Przede mn� jeszcze kawa�ek r�wniny, a potem g�ry. Je�eli mi si� uda, za trzy godziny powinienem dotrze� do automatycznej stacji. Wywo�aj mnie za chwil�. Nie chc� wyczerpywa� akumulator�w. � Trzy godziny i godzina, zanim nadejdzie pomoc � rzek� Korot. � Je�eli w og�le nadejdzie. �Tak, on ma racj�, je�eli w og�le nadejdzie. Te g�ry, bia�e p�on�ce w s�o�cu szczyty i czer� dolin, kt�rej nie rozpraszaj� ��te �wiat�a pojazdu". � Boj� si� o niego � powiedzia�a. � Jeste� przecie� selenist�. Chodzi�e� w ksi�ycowe g�ry. Pami�tasz te przepa�cie i w�skie p�ki skalne, g�azy bezszelestnie spadaj�ce z g�ry, str�cane najl�ejszym wstrz�sem... On nie przejedzie przez te g�ry. � No, to zostawi automat i p�jdzie pieszo. � Nie zostawi. Znam go. B�dzie pr�bowa� przejecha�. Pieszo nie osi�gnie stacji za trzy godziny. � Mo�e spotka jaki� automat. � Tam, w g�rach? Przecie� w g�ry nawet automaty sieci selenofizycznej nie docieraj�. Korot nie odpowiedzia�. �On te� nie wierzy, �e si� Norowi uda � pomy�la�a � a mo�e po prostu nie zastanawia� si� jeszcze nad tym". Odczeka�a jeszcze chwil�, a potem wywo�a�a Nora. � S�ysz� ci�. Wje�d�am pod g�r�. Odbi�r by� zniekszta�cony, tak �e Emi z trudno�ci� rozr�nia�a poszczeg�lne s�owa. � Gdy wjad� wy�ej i ska�y nie b�d� przes�ania� bazy, us�yszysz mnie wyra�niej. Musz� uwa�a�, teren jest do�� nier�wny. � Mo�e zostaw automat i spr�buj przej�� pieszo. � Nie, Emi, nie jest tak �le. Zwyk�e nier�wno�ci, troch� ska�. � A jak dalej? � Nie wiem. Do prze��czy jeszcze daleko... � urwa� nagle. � Co� si� sta�o? � Tak. Widz� rakiet�. Zbli�a si�. Chcia�a co� odpowiedzie�, ale Korot odepchn�� j� od mikrofonu. � Wo�aj j�! Wystrzel rac�! S�yszysz! � krzycza�. � Tu... � Nor urwa� raptownie. Emi us�ysza�a jeszcze tylko przenikliwy chrobot. �A wi�c sta�o si�" � pomy�la�a Emi. � Nadawaj! � rycza� Korot. �Nie, on si� nie odezwie" � teraz Emi by�a ju� pewna. � Nor, odezwij si�. Nor! Nor, s�yszysz?! � powtarza� Korot. � Co on tam robi ? Chyba nic mu si� nie sta�o ? � Automat. Wezwij automat na fonii � powiedzia�a Emi. � Stacja automatyczna... Stacja automatyczna... Czy mnie s�yszysz? � wo�a� teraz Korot. Odpowied� nadesz�a po chwili, kr�tkiej chwili. � ...tu czwart... sta�... tu... czwart... sta�... tu... czwart... sta�... Korot znieruchomia� pochylony nad mikrofonem. �On te� zrozumia�" � pomy�la�a. Automat powtarza�. � ...tu czwart... sta�... tu... czwart... sta�... � Spad� w przepa�� � powiedzia�a. � On zgin��! � Wycisz, wycisz ten automat. Patrzy�a bezmy�lnie przed siebie. � A mo�e... mo�e tytko straci� przytomno�� i nie mo�emy mu pom�c � odruchowo zmniejszy�a wzmocnienie i automat umilk�. � Nie wywo�a� rakiety i teraz nie mamy ju� �adnych 'szans... �adnych... Tlen si� ju� ko�czy. �Talk, musz� to zrobi�. Zrobi� to... Zreszt� i tak wszystko jedno..." � Emi wsta�a i si�gn�a po he�m. � Dok�d idziesz? � Korot m�wi� teraz cicho. � Po niego. Trafi� �ladami g�sienic. � Prosz� pozosta� w bazie. Ju� do�� tych nieprzemy�lanych decyzji... � To nie by� g�os Korota. Fotele by�y mi�kkie, g��bokie, takie jak w rakietach dalekiego zasi�gu. Siedz�cy w nich m�czy�ni nie mieli skafandr�w, bo baza by�a wielka, bezpieczna, g��boko osadzona w ska�ach i bardziej przypomina�a ma�e miasto ni� ksi�ycow� baz�. Obok nich na stoliku sta� podr�czny mnemotron i bli�ej siedz�cy m�czyzna jednym ruchem wygasi� jego ekran. � To wszystko, Iv � powiedzia�. � A co si� dalej sta�o? � Zabrali�my ich. � I to maj� by� kosmonauci... � Iv pokiwa� g�owa i nadpi� �yk kawy ze stoj�cej obok fili�anki. � I pomys� tej dziewczyny... � Trzeba j� zrozumie�. To by� dla niej szok. � Zgoda, ale gdyby to wszystko naprawd� im si� przydarzy�o? � Zgin�liby. Kosmonauci czasem gin�. Milczeli chwil�, a potem Iv znowu zapyta�: � A ten drugi, Korot. Dlaczego on nic nie wymy�li�? � To poczciwy ch�opak, ale na Akademii nigdy nie b�yszcza�. � To go nie t�umaczy. Aha, Got, przypominam sobie w tej chwili, czy ten Zodiak, kt�rego wspominali, to ty? � Mhm... Ka�dy u nas w Akademii ma jakie� przezwisko. Ja akurat takie. Uwa�asz, �e z�e? � Nie, zupe�nie gustowne. Bywaj� gorsze. � No, ale wracaj�c do rzeczy. Co z tym fantem zrobimy? � Ich sprawa jest jasna. Ale co z Norem? Odwa�ny ch�opak. � Odwa�ny � Got wzruszy� ramionami � ale odwaga to nie wszystko, przynajmniej nie u kosmonauty. Na szcz�cie nic powa�nego mu si� nie sta�o. Straci� przytomno��, a teraz ma nog� w gipsie. Proponuj� potraktowa� ca�� tr�jk� jednakowo. � Zgoda. Got nacisn�� klawisz. � Emi, Korot i Nor wzywani s� przez komisj� egzaminacyjn� � og�osi� na korytarzu automat. Weszli i siedli rz�dem na przygotowanych krzes�ach. � Witajcie � powiedzia� Got. � Ciesz� si�, �e was widz�. No c�, jak 2 twoj� nog�, Nor? Chodzisz jeszcze z trudno�ci�. Pociesz si�, �e z automatem gorzej. Poszed� na z�om. Tobie si� uda�o... A wracaj�c do waszego egzaminu, musz� wam powiedzie�, �e wasi koledzy rozwi�zywali t� sytuacj� na og� lepiej... M�wi�: na og�... Chcia�bym tutaj wspomnie� o najciekawszych rozwi�zaniach sytuacji, kt�r� dla was wyre�yserowali�my, rozwi�zaniach waszych koleg�w... Pierwsza grupa rozwi�za� to pr�by dotarcia do wn�trza bazy do radiostacji awaryjnej. Grupa Roanda zrzuci�a na pancerz bazy ska�� ze stoku g�ry, o kt�r� opiera si� baza. Przez powsta�y otw�r w pancerzu dotarli do �rodka. Grupa Toza natomiast odblokowa�a korytarz u�ywaj�c jako materia�u wybuchowego �adunk�w rac �wietlnych i p�ynnego tlenu z butli skafandr�w. � To nawet proste � Nor powiedzia� cicho. � Proste, gdy ju� zosta�o wymy�lone. Zaoszcz�dzili�cie nam, co prawda, naprawiania bazy, lecz nie przynosi wam to zaszczytu. Druga grupa rozwi�za� dotyczy pojazdu automatycznego, kt�ry by� zawsze wysy�any, oczywi�cie z zepsut� radiostacj�. � Nor go chyba wykorzysta� � Emi powiedzia�a to g�o�no i spojrza�a na Gota wyczekuj�co. Got u�miechn�� si� samymi k�cikami ust. � Wykorzysta�, ale nie w najw�a�ciwszy spos�b. Jak s�usznie zauwa�y�a�, Emi, jeszcze tam w bazie, prawdopodobie�stwo, s�yszysz, Korot � tu spojrza� na Korota � prawdopodobie�stwo przedarcia si� na nim przez g�ry praktycznie nie istnia�o. � No, ta co z nim robi�? � zapyta� Korot. � Grupa Watary wyzyska�a jego stos atomowy wywo�uj�c niewielki wybuch termoj�drowy. Zosta� on zreszt� zarejestrowany na trzeciej cz�ci powierzchni Ksi�yca i opr�cz naszych rakiet zlecia�a 'si� tam ca�a chmara 'innych z r�nych stron. Najcz�stsza s� jednak pr�by staranowania pancerza bazy pojazdem i dotarcia w ten spos�b do jej wn�trza. To si� nie zawsze udaje, ale takie rozwi�zanie uznajemy za wystarczaj�ce. Pozostaje jeszcze jedna grupa, grupa zerowa rozwi�za�. Do niej nale�� te rozwi�zania, kt�re nie zawieraj� w sobie nic konstruktywnego, wasze r�wnie�. Przykro mi, ale komisja uzna�a, �e wasza tr�jka nie zda�a egzaminu. � Gdyby si� to wam naprawd� przytrafi�o, nie wyszliby�cie z tego z �yciem � doda� Iv. � Nie dostaniecie wi�c dyplomu Akademii Kosmonautycznej. Wy�lemy was na dalsz� praktyk� na ksi�yce Jowisza. � I tam zrobicie nam egzamin? � Tak. I mam nadziej�, �e tym razem wasze rozwi�zanie nie b�dzie zerowe. C�, w przeciwnym razie nie b�dziecie kosmonautami, nigdy! W kosmosie nie mo�na si� w og�le myli�. Ka�da pomy�ka jest ostatnia. Na egzaminie mo�na si� myli� raz, jeden raz. W��kno Claperiusa � Czas ju� na mnie � powiedzia�a Anna. Siedzieli przy niskim stoliku w pokoju Karola. By� p�mrok, bo Karol nie zapali� g�rnego �wiat�a i tylko ma�a lampka na bibliotece o�wietla�a ksi��ki i st� kre�larski zajmuj�cy r�g pokoju. Nie zaci�gn�� r�wnie� zas�on i zanim Anna to powiedzia�a, patrzy� na ksi�yc �wiec�cy pe�ni� poprzez anteny telewizyjne na dachu s�siedniego domu. � Posied� jeszcze � powiedzia� i pomy�la�, �e jest zbyt wcze�nie, by zosta� samemu w ten sobotni, majowy wiecz�r. � Jutro te� jest dzie� � Anna wsta�a. � Nawet niedziela. Powiedz lepiej, dok�d jedziemy? � W niedziel�? � W niedziel�. Dlaczego si� dziwisz? � Nie, nie dziwi� si�. Oczywi�cie, �e pojedziemy. Gdzie� nad wod�. Tam gdzie nie ma ludzi � zebra�a fili�anki po kawie i zanios�a je do kuchni. � Znasz jeszcze takie miejsce w dzisiejszych czasach, Anno? � Nie narzekaj. To s� pi�kne czasy. Na przyk�ad wasze miasto. Ulice z szerokimi chodnikami, jezdnie pe�ne samochod�w i te tramwaje. Sun� tak wolno, jak