451

Szczegóły
Tytuł 451
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

451 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 451 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

451 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J.T. McIntosh NIE�MIERTELNO�� DLA WYBRANYCH T�umaczy�: Wiktor Bukato HTML : SASIC Znowu ucieka�. Tym razem w ucieczce nie by�o rado�ci, a jedynie pos�pne oczekiwanie na pora�k�. Nie mo�na by�o wiecznie chowa� si� przed lud�mi - w�r�d ludzi. Zawsze najbardziej korzysta� z tego, �e policja, prze�wiadczona o tym, �e nie mo�e istnie� �adne przest�pstwo, o kt�rym by nie wiedzia�a i natychmiast nie wyja�ni�a, zwleka�a z badaniem spraw, o kt�rych zadecydowa�a, �e jej nie dotycz�. Inna korzy�� wynika�a z tego, �e dot�d by� sam. Tym razem jednak sta�o si� inaczej. Siedz�c na pla�y w promieniach pal�cego s�o�ca Florydy co jaki� czas macha� do dziewczyny w srebrzystym kostiumie, kt�ra k�pa�a si� na mieli�nie. Je�li policja jeszcze go nie szuka�a, nadal by� bezpieczny. Ale tym razem szukaj� go na pewno, a to oznacza�o, �e w ka�dej chwili m�g� spodziewa� si� ci�kiej d�oni na ramieniu, co b�dzie jednoznaczne z ko�cem jego wolno�ci i �ycia. Si�gaj�c my�lami wstecz nie m�g� znale�� b��du, kt�ry by pope�ni� czy kt�rego m�g� unikn��. Oczywi�cie, gdyby wtedy nie poszed� do nocnego klubu "Blue Moon", wszystko wygl�da�oby inaczej. Skoro jednak nie posiada� daru jasnowidzenia, jak m�g� to przewidzie�? Sprawy mo�e wygl�da�yby lepiej, gdyby przedstawi� si� Maricie fa�szywym nazwiskiem. Ale to mog�oby okaza� si� jeszcze gro�niejsze. Nie uda�oby si� zapobiec spotkaniu ludzi, kt�rzy znali ci� pod jednym nazwiskiem, z tymi, kt�rzy znali ci� pod innym. Do wody wbieg� opalony m�ody Adonis kieruj�c si� prosto ku dziewczynie w srebrzystym kostiumie. Nie zwracaj�c na niego uwagi dziewczyna pos�a�a poca�unek w stron� pla�y i pewno�� siebie m�odziana ulotni�a si�: Przep�yn�� obok niej. Cz�owiek na pla�y pomacha� jej w odpowiedzi. Dziewczyna by�a w nim z pewno�ci� zakochana. Zastanawia� si�, czy wie, �e on jej nie kocha - i czy mo�e to jej sprawi� b�l? Zaledwie kilka metr�w od niego w powietrzu rozleg� si� trzask. Co� takiego zdarza�o si� czasem, gdy kto� podgl�da� ci� za pomoc� telewizji beznadajnikowej. Poczu� impuls zmuszaj�cy go do zerwania si� na nogi i do ucieczki, ale zwalczy� go. Je�li to rzeczywi�cie by�a telewizja beznadajnikowa, im mniej si� ni� przejmie, tym lepiej. Zawsze trzeba by�o pami�ta� o tym, �e gdy co� ko�o ciebie pstryka, to tak jakby� zobaczy� gliniarza. A je�li za ka�dym zobaczeniem gliniarza b�dziesz bra� nogi za pas, wkr�tce wpadniesz w tarapaty. Trzask w powietrzu oznacza� tylko, �e kto� mu si� przygl�da�. M�g� to by� koniec ca�ej sprawy, m�g� by� i pocz�tek albo te� nieudany, niewa�ny epizod z akcji policyjnej w zupe�nie innej sprawie. Min�y go dwie kobiety id�ce pla��. �adna z nich nie powinna by�a wk�ada� na siebie stroju pla�owego, ale obie je mia�y. Jedna z nich powiedzia�a: - Widzisz t� dziewczyn� w srebrnym kostiumie? O takim typie my�la�am. - Jakim typie? - spyta�a druga. - Zbyt naiwna, by by�o to prawdziwe. Niewinne, niebieskie ocz�ta. Figura, z jakiej rzekomo nie zdaje sobie sprawy. Za�o�� si�, �e ona zd��y�a ju� zapomnie� wi�cej o m�czyznach, ni� ja czy ty wiedzia�y�my kiedykolwiek... Osobliwa rzecz, pomy�la� m�czyzna na pla�y, jak kobiety potrafi� by� przenikliwe w sprawach dotycz�cych innych kobiet. Ta oto powiedzia�a co�, co zabrzmia�o, jakby wysz�o z ust Susan Sonnenburg. Susan Sonnenburg... w pewnym sensie to jej wina, �e znowu musia� ucieka�. Cho� przesta�a istnie� ponad tydzie� temu, nie�wiadomie zapocz�tkowa�a �a�cuch wydarze�, kt�ry doprowadzi� do obecnej sytuacji: Czemu nie pilnowa�a w�asnego nosa? - Pod g��wne wej�cie, prosz� - powiedzia�a stanowczo Susan Sonnenburg, kiedy aerotaks�wka podesz�a do l�dowania o ca�� przecznic� dalej od budynku Musicosmosu. - Bardzo pani� przepraszam, ale nie mam zezwolenia - odpar� pilot taks�wki. - Je�li si�d� przed frontem Musicosmosu, powietrze zrobi si� niebieskie od gliniarzy, zanim zd��y pani otworzy� drzwi. - Nie zrobi si�. Mam kart�. - Dobrze, prosz� pokaza�. - Nie mam zamiaru grzeba� p� godziny w torebce. Uprzejmie prosz� uwierzy� mi na s�owo. - Nie b�d� ryzykowa�, kochana. Mo�e pani st�d doj��. - W �adnym wypadku nie mog� stad doj�� i nie zamierzam pr�bowa�. W moim wieku ma si� wystarczaj�co du�o wysi�ku, gdy si� podejmuje decyzje. Pilot u�miechn�� si�, - Wie pani co? Je�li wydali pani kart�, to pewnie o pani s�ysza�em. jak si� pani nazywa? - Powiedzia�am, �e mam kart� o�wiadczy�a Susan. - A pan w grubia�ski spos�b w�tpi w moje s�owo. Dlaczego wi�c teraz mia�by pan mi uwierzy�, je�li powiem, �e nazywam si� Marsha Washington Pilot nagle pomy�la� o czym�. i spojrza� na jej d�onie. Specjalnie, z przekory, schowa�a je za sob�. Ale jego twarz rozja�ni�a si�. - Susan Sonnenburg, pianistka - powiedzia�. - Mam w pani wykonaniu sonat� Chopina, t� w d-moll. - B-moll - rzek�a Susan. - Niech pani b�dzie. Pi�� bemoli w ka�dym razie. Za szybko gra pani marsza �a�obnego. Ale jasne, ma pani kart�. Zaraz wyl�duj� pod gmachem. Aerotaks�wka przelecia�a wzd�u� ulicy ku budynkowi Musicosmosu i �agodnie osiad�a na parkingu strze�onym. - Nie gram za szybko - odparowa�a Susan. - To pan s�ucha za wolno. - A poprzedzaj�c� go cz�� - kontynuowa� pilot - t� z wzrastaj�cymi akordami chromatycznymi, gra pani tak, jakby to w�a�nie by� marsz �a�obny. A kiedy zbli�a si� ten kawa�ek, co ma by� szybszy, to pani gra w tym samym tempie. - Powinien pan pos�ucha� mojego nagrania menueta G-dur - rzek�a zjadliwie Susan. - Czasem zdarza mi si� dobrze go zagra�. Pilot nacisn�� guzik otwieraj�cy drzwi. Kiedy Susan otworzy�a portmonetk�, potrz�sn�� g�owa. - To na m�j koszt, pani Sonnenburg. Kiedy m�wi�em, �e gra pani druga cz�� za wolno, a trzecia za szybko, to nie znaczy�o, �e mi si� nie podoba. - No, nie ma potrzeby, �eby si� pan zach�ystywa� entuzjazmem na temat mojej gry niczym jaki� poeta stwierdzi�a ironicznie Susan i ruszy�a do wn�trza wspieraj�c si� na lasce. Gmach Musicosmosu strzela� w niebo niczym hymn pochwalny. Muzyka w tych dniach oznacza�a pieni�dze nawet muzyka powa�na. Niekt�rzy twierdzili, �e zmiana przysz�a wtedy, gdy szko�y zacz�y uczy� dzieci nie ba� si� my�lenia, nie kr�powa� si� by� innym, a nawet nie wstydzi� si� skrytych marze� o dobrym smaku i kulturze. Inni utrzymywali, �e w czasach, gdy policja i wymiar sprawiedliwo�ci nie tylko dotrzymywa�y kroku zbrodni, ale nawet wyprzedza�y j�, nie pozostawa�o nic innego, jak oddawanie si� najzupe�niej legalnej mi�o�ci, lekturze ksi��ek, ogl�daniu telewizji i nawet s�uchaniu Beethovena i Brahmsa. Trzecia grupa - skrajni optymi�ci - m�wi�a: Kto wie, mo�e rodzaj ludzki nareszcie zacz�� m�drze�? Sze��dziesi�t lat po �mierci Borodina jego muzyk� przerobiono na ogromnie popularny musical sk�adaj�cy si� g��wnie z blondynek, brunetek i rudych pi�kno�ci o obfitych kszta�tach odzianych jedynie w prze�wituj�ce majteczki i bi�uteri�. Dwie�cie lat -po �mierci Borodina jego II Symfonia ju� w wersji oryginalnej, nie przerobionej, wesz�a na szczyt listy przeboj�w. To wszystko czego� dowodzi�o. Stary Benny dotkn�� czapki pozdrawiaj�c Susan wchodz�c� do gmachu. By� jeszcze starszy od niej; nikt nie wiedzia�, ile ma lat. - Czekaj� na pani� w studiu si�dmym - mrukn��, potrz�sn�� nie wiedzie� czemu g�owa i poda� jej r�k�. Susan przyj�a to z wdzi�czno�ci�. Osiem miesi�cy temu fatalnie si� przewr�ci�a i cho� posk�adanie z�amanych ko�ci nie przysporzy�o wiele trudu, od tamtego czasu nie by�a ju� w pe�ni sprawna. Dziwna rzecz; o nauka u�atwi�a �ycie przeci�tnemu cz�owiekowi, o tyle osobom dotkni�tym cho�by niewielkim kalectwem �y�o si� znacznie trudniej. W XIX wieku cz�owiek stary i niedo��ny - tak�e bogaty - m�g� otoczy� si� s�u�b�, kt�ra mu pomaga�a, ubiera�a, a nawet nosi�a, je�li by�o to konieczne. Teraz za� w ca�ych Stanach Zjednoczonych nie pozosta� ani jeden s�u��cy, a trzeba by�o chodzi� coraz dalej (z powodu k�opot�w z parkowaniem), wspina� si� na coraz wy�sze schody (bowiem przechodni�w usuni�to z ulic przeznaczonych tylko dla ruchu ko�owego) i wdrapywa� si� na coraz wi�cej wysokich stopni (taks�wki, autobusy, schody ruchome), ni� trafia�o si� to starszej pani z XIX wieku. Dlatego w�a�nie Susan zawsze by�a wdzi�czna za niezbyt zgrabn� cho� delikatn� us�u�no�� Benny'ego. Poniewa� ostatni raz mia�a jej potrzebowa�, zatrzyma�a si� nagle, nie chc�c przepu�ci� okazji, by wyrazi� wdzi�czno��. - Benny - odezwa�a si�. - Jestem kobiet� stara, kapry�n� i osch��. Dlaczego zawsze by�e� dla mnie taki mi�y? To nag�e pytanie by�o dla niego zbyt trudne. Na jego apatycznej, mi�ej twarzy odbi�o si� zdumienie i wysi�ek my�lowy. Czego� od niego ��dano, ale nie wiedzia� czego. - To bez znaczenia - rzek�a Susan z niespotykana �agodno�ci�. - Chc� ci powiedzie, �e i tak zawsze by�am ci wdzi�czna za twoja dobro�. - Dobro�? - spyta� Benny wci�� zdezorientowany. - Tak jak teraz. Jak wzywanie dla mnie taks�wek i za�atwianie, by piloci podlatywali pod g��wna bram�. Jak znalezienie dla mnie pokoju tamtego dnia, gdy poczu�am si� �le. Jak obci�cie kawa�ka mojej laski, kiedy skar�y�am si�, �e jest za d�uga. Jak przynoszenie mi kanapek w czasie d�ugiej pr�by. Jak... - To do, mnie nale�y, prosz� pani rzek� Benny za�enowany. - Ja tu jestem dozorc�, cz�owiekiem do wszystkiego. Przez wi�kszo�� dnia nie ma nic do roboty. Wi�c... - Wi�c pomagasz wszystkim, kt�rzy potrzebuj� pomocy. Wiem o tym. Sadz�, �e jeszcze przez wiele lat mog�abym uwa�a� t� pomoc za co� naturalnego, Benny, tylko �e dzisiaj z jakiego� powodu u�wiadomi�am sobie, ile dla mnie zrobi�e� dzi�ki tylu drobnym uczynkom. Zawaha�a si�; to, co teraz chcia�a mu powiedzie�, mog�o wypa�� jak wyznanie g�odnemu cz�owiekowi, �e w�a�nie zjad�a suty obiad, a teraz udaje si� na bankiet. Ale nie mog�a znikn�� ot, tak sobie, bez s�owa, bez po�egnania. Benny by� stary, ma�om�wny, niezbyt bystry i zr�czny, nie lubi�a go jednak. - Dzi� jestem tu po raz ostatni. Benny - odezwa�a si� cicho, bez swego zwyk�ego sarkazmu. - Dzi� mmm swoje ostatnie nagranie, a potem udaj� si� po Drugie �ycie. Nag�y b�ysk w jego oczach zaskoczy� j�. Jednak powiedzia� tylko: - Tak, pani Sonnenburg. - Raz ju� obrazi�am ci� proponuj�c ci napiwek - rzek�a. - Nie chcia�abym zrobi� tego po raz drugi. Wiem, �e nie oczekujesz �adnej nagrody za to, co robisz. Ale czy s�ysza�e� kiedy o honorarium? - Ororarian? - Czasami, kiedy kto� zrobi co� wykraczaj�cego poza jego zwyk�e obowi�zki, wymagania czy zobowi�zania, ludzie chc� mu jako� wyrazi� swa wdzi�czno��. Daj� mu wi�c co� i nazywa j� to "honorarium". To nie jest tak, jak z napiwkiem. Ka�dy mo�e przyj�� honorarium. - A jak ten.., ororarian wygl�da? - Mog� ci da� tylko pieni�dze. Ale ty mo�esz je przyj�� i kupi�, co ci si� tylko spodoba, a to, co kupisz, b�dzie ci przypomina�o o mnie. Dzi�kuj� ci, Benny... i �egnaj. Zostawi�a go pod drzwiami studia nr 7 wciskaj�c mu w d�o� trzy zmi�te banknoty. Wyg�adzi� je pieczo�owicie. Dwie�cie pi��dziesi�t dolar�w. Okaza�o si�, �e wcale tu jeszcze na ni� nie czekali. Collini, dyrygent, nie sko�czy� dopieszcza� wszystkich tutti. Od czasu wprowadzenia techniki pasowania fal wi�kszo�� sesji nagraniowych przypomina�a uk�adanie �amig��wki. Cho� niekt�rzy konserwatywni dyrygenci i wykonawcy wci�� trwali przy dawnej metodzie pr�b i b��d�w, obecnie jednak najcz�ciej przygotowywano wzorzec, projekt danego wykonania, rodzaj obrazu o po��danym orkiestrowym brzmieniu. Wzorzec optyczny �atwo mo�na by�o przekszta�ci� bezpo�rednio w d�wi�k, ale w takim przypadku interesowa�by on wy��cznie muzykolog�w. Zwyk�ych meloman�w znudzi�by jako zbyt mechaniczny. Kiedy wzorzec by� uko�czony; orkiestra nagrywa�a muzyk�, po czym nast�powa� automatyczny proces por�wnywania. Maszyny nie zwraca�y uwagi na odcienie ekspresji i frazowania, kt�rych nie rozumia�y; koncentrowa�y si� jedynie na faktycznych, wymiernych b��dach w wykonaniu - �e druga tr�bka zagra�a E zamiast Es, �e drugie skrzypce zag�usza�y pierwsze, �e jaki� instrument d�ty popiskiwa� w czasie pauzy. In�ynierowie, dyrygent, solista, je�li by�o trzeba, oraz re�yser nagrania dok�adnie studiowali owe b��dy, decydowali, kt�re z nich nie maj� znaczenia, kt�re wypad�y nawet lepiej ni� we wzorcu, a kt�re trzeba poprawi�. System ten nie dawa� muzyki o jakiej� wielkiej warto�ci artystycznej; pozwala� po prostu otrzyma� o wiele wi�cej doskona�ej muzyki w znacznie kr�tszym czasie. Collini nie sko�czy� jeszcze swego wzorca orkiestrowego, wi�c Susan wycofa�a si� na razie do pokoju wypoczynkowego obok studia. Z niesmakiem stwierdzi�o, �e Weygand wszed� za ni�. - Tak wi�c marny oto ostatnie nagranie Susan Sonnenburg - westchnienie Weyganda zabrzmia�o jak sentencja. - Kiedy wypowiada pan takie zdanie, panie Weygand - odezwa�a si� Susan - trudno si� z panem nie zgodzi�. Weygand by� to zabiegany, stereotypowy cz�owieczek, kt�rego rola polega�a na tym, by by� stereotypowym. Piastowa� stanowisko jednego z dyrektor�w Musicosmosu i to, co mu si� podoba�o, przypada�o do gustu prawie wszystkim. - Koncert G-dur Mozarta, numer 453 u Kochla - zaduma� si�. - Mo�na by �a�owa�, �e ostatni utw�r, kt�ry pani nagrywa, nie jest wspanialszym dzie�em, szlachetniejszym, jak na przyk�ad Koncert nr 5 Beethovena. No, ale nagra�a go ju� pani dla nas czterna�cie lat temu. - Skoro pan tak m�wi. - Czy nie jest pani troch� smutno... troch� �al? - spyta� Weygand. W ko�cu najprawdopodobniej pianistka ju� pani nie b�dzie. Mo�e nawet w og�le nie b�dzie pani gra�. S�awa te� mo�e pani� omin��. Je�li go zaszokuje, to mo�e p�jdzie sobie. - Z drugiej strony, nie b�d� musia�a sypia� samotnie. Weygand przyjmowa� wszystko dos�ownie. - Owszem, b�dzie pani musia�a, jeszcze przez kilka lat. Przynajmniej przez cztery. Susan z rezygnacja da�a si� wci�gn�� w rozmow�. Je�li mia�a zachowa� postaw� uczciw� wobec siebie samej - a zwykle tak by�o - musia�a przyzna�, �e jedynym istotnym powodem jej niech�ci do Weyganda by�a owa pogarda, kt�ra arty�ci muzycy �ywi� do teoretyk�w, oraz to, �e zawsze wiedzia�a, co on powie, nim jeszcze otworzy� usta. - Zrobi�am prawie wszystko, co mo�e zrobi� pianista w muzyce - powiedzia�a. - Nie chcia�abym tego powtarza�. - Naprawd�? - w g�osie Weyganda s�ycha� by�o zadum�. - Mo�e tym , razem zostan� tr�baczem jazzowym czy pie�niarka bluesow�. Weygand prychn��. - To nie by�oby w porz�dku. Jest pani wielka artystka, pani Sonnenburg. - Otrzyma�am dobr� ocen� za sprawno�� mechaniczn�. Mo�e czeka mnie kariera fizyka czy lekarza. - Uczonego! - zawo�a� Weygand przera�ony. - O, niech si� pan nie obawia Susan uspokoi�a go �askawie. - Wedle moich wynik�w, nie doczeka�abym si� wybitnych osi�gni��. Wi�c wszystko w porz�dku, prawda? Weygandowi odebra�o mow�, co samo w sobie by�o nad wyraz po��dane. Susan napawa�a si� cisz� do czasu, gdy w ko�cu przysz�o jej na my�l co�, co Weygand m�g�by i na pewno zechcia�by dla niej zrobi�. - Panie Weygand - spyta�a - zna pan Benny'ego? - Dozorc�? Oczywi�cie. - Mo�e pan co� dla mnie zrobi�? Mo�e pan wys�a� go na test? - Co to znaczy, "na test"? Nie mog�a si� zdoby� na te s�owa: "Test Drugiego �ycia". Ca�a ta koncepcja by�o zbyt fantastyczna. Drugie �ycie przeznaczone dla G�rnej Dziesi�tki - dla tych dziesi�ciu procent spo�ecze�stwa, kt�re oceniono najwy�ej wed�ug skali WS (warto�ci spo�ecznej). Dziesi�� procent to naprawd� szeroki przedzia�. Susan oczywi�cie znajdowa�a si� w g�rnym u�amku najwy�szego procentu w skali WS. Wszyscy, kt�rych zna�a, ca�y jej kr�g przyjaci� kwalifikowa� si� do Drugiego �ycia. Ka�dy absolwent wy�szej uczelni, ka�dy wy�szy urz�dnik, artysta, pisarz, muzyk, technik, lekarz, piel�gniarka prawd� m�wi�c ka�dy, komu si� cho� troch� w �yciu powiod�o - mia� prawie pewno��, �e si� zakwalifikuje. Wszyscy, kt�rych zna�a Susan, poza Bennym. Nie potrafi�a wyja�ni� Weygandowi, szczeg�lnie jemu, tego co czu�a. Przeczucie, intuicja, wra�enie, �e w Bennym by�o co� wi�cej, ni� mog�oby si� to wydawa� na pierwszy rzut oka. Doskonale zdawa�a sobie spraw� z tego, �e nie jest obiektywna: lubi�a Benny'ego, a on m�g� umrze� ka�dego dnia, mimo �e jak na sw�j wiek wydawa� si� silny i zdrowy. Wi�c naturalne by�o dla niej to, �e chcia�a, by Benny dosta� Drugie �ycie tylko dlatego, i� mia� taki porz�dny charakter. Ona sama by�a jednak przekonana, �e kry�o si� w tym co� wi�cej. Skala WS obejmowa�a inteligencj�, szeroki zakres uzdolnie�, co�, co nazywano "pokrewie�stwem duchowym", a czasem empatia. Jednym s�owem, oznacza�o to, �e cho� zabieg daj�cy Drugie �ycie i tak eliminowa� wszystkie objawy psychoz, porz�dny cz�owiek zawsze mia� wi�ksz� szans�, by si� zakwalifikowa� - przy innych wynikach na tym samym poziomie - ni� kto�, kto mia� sk�onno�� do obrywania skrzyde�ek muchom. Benny na pewno uzyska�by dobry wynik, przynajmniej w kategorii pokrewie�stwa duchowego. - No, wie pan, o jaki test mi chodzi - powiedzia�a z irytacja. Nie chcia�a powiedzie� "test WS". Ten by� zarezerwowany dla Drugiego �ycia. - Test na zdolno�ci muzyczne? - W�a�nie, ten. - Test ZM s�u�y� do zupe�nie innych cel�w, ale bada� pobie�nie inteligencj� i wystawia� jeszcze pobie�niejsz� ocen� osobowo�ci. Je�li oka�e si�, �e Benny ma w og�le jaki� talent, zdolno��, inteligencj� czy potencja�, test to wyka�e i naturalnym porz�dkiem skieruje go na badania WS. - Jak pani sobie �yczy, pani Sonnenburg - rzek� Weygand. - Chce pani co� sprawdzi� u Benny'ego? Susan uchyli�a si� od odpowiedzi. Zrobi pan to? - Oczywi�cie. Jeden z in�ynier�w zapuka� i otworzy� drzwi. - Jeste�my gotowi, pani Sonnenburg - powiedzia�. Nie by�o to zwyk�e nagranie; wszyscy wiedzieli, �e natychmiast po jego zako�czeniu Susan Sonnenburg udaje si� do Instytutu Drugiego �ycia. Cho� nie oznacza�o to �mierci, cho� tylko najbli�si krewni i to rodzaju �e�skiego p�akali, gdy kto� szed� do Instytutu, cho� ka�dy, kto zas�u�y� na Drugie tycie, by� niewymownie wdzi�czny, a ka�dy, kogo to omin�o, niezmiernie �a�owa�, w pewnym sensie zabieg �w by� r�wnie ostateczny, jak �mier�. Susan Sonnenburg - pianistka - b�dzie tak samo martwa, jak gdyby teraz, przy klawiaturze powali� j� atak serca. Nikt jej potem nie powie, kim by�a w poprzednim �yciu, chyba �e psychologowie postanawia, i� jej ta informacja nie zaszkodzi; a wiadomo by�o, �e psychologowie s� zawsze przeciwni zdradzaniu takich tajemnic. In�ynierowie nagrania musieli by� ogromnie dok�adni w pasowaniu fal, bowiem nie b�dzie ju� powt�rek, a przynajmniej nie z Susan. Ciekawe: kiedy ju� wszyscy przygotowali si� d�ugie i ci�kie nagranie, jak jeden m�� z�apali wysoka form� i prawie nic nie trzeba by�o powtarza�. Kiedy Susan przekona�a si�, �e jej partia solowa znalaz�a si� na ta�mie, obr�ci�a si� i wysz�a przez pok�j wypoczynkowy tak zwyczajnie, i� Collin!, Weygand i wszyscy pozostali byli przekonani, �e po prostu wychodzi do �azienki. Ale ona dosz�a prosto do drzwi wyj�ciowych, unikaj�c nawet spotkania z Bennym. Susan Sonnenburg nie lubi�a po�egna�. Pilot taks�wki, kt�ry wi�z� j� do Instytutu Drugiego �ycia, r�wnie� zachowywa� si� zwyczajnie. - Ach, tak; pani to ta s�ynna pianistka - odezwa� si�. Chyba b�d� musia� szczeg�lnie uwa�a�. Nie by�oby dobrze, gdyby pani zgin�a w drodze po Drugie tycie; prawda? - Jak pan uwa�a - zgodzi�a si�. - Sam tu przyjd� za jakie� sze��dziesi�t lat. Nie przysz�oby pani do g�owy, �e pilot aerotaks�wki zas�u�y� na Drucie tycie, co? - Wi�c niech pan b�dzie podw�jnie ostro�ny. Chyba �adne z nas nie �yczy�oby sobie zaprzepa�ci� szansy na nie�miertelno��, prawda? I nie zaprzepa�cili. Kiedy Susan wesz�a ku�tykaj�c do ogromnego kwadratowego gmachu, w kt�rym mie�ci� si� Instytut Drugiego bycia, westchn�a z wdzi�czno�ci� na my�l o tym, �e kiedy znowu przyjdzie jej chodzi�, b�dzie mog�a te� biega�, je�li zechce. Weygand podni�s� s�uchawk�. - Tak, m�wi Weygand z Musicosmosu. Instytut Drugiego �ycia? Tak, oczywi�cie.. Benjamin Rice? Pewnie jest u nas zatrudniony, ale nie przypominam sobie tego nazwiska. Susan Sonnenburg wymieni�a go jako kogo? - Zazwyczaj zadajemy pytania osobom, kt�re by�y przyjaci�mi naszych pacjent�w - m�wi� cichy, anonimowy g�os. - Oczywi�cie to, co pacjenci mog� o sobie powiedzie�, jest zbyt subiektywne. Pani Sonnenburg stwierdzi�a, �e �w Benjamin Rice z Musicosmosu mo�e nam pom�c. - Hm, min�y ju� trzy dni od jej zabiegu - powiedzia� Weygand. - Jak to przechodzi? Anonimowy g�os wydawa� si� zdziwiony tym pytaniem. - Tak jak oczekiwano, panie Weygand. Normalny przypadek. �adnych komplikacji. A teraz co do tego Benjamina Rice'a... - Jedna chwileczk�. Czy�by to by� stary Benny? Niech pan pos�ucha, sprawdz� to i po�l� panu Benjamina Rice'a, kimkolwiek by nie by�, tak pr�dko, jak b�dzie mo�na. Zgoda? - Dzi�kuj�, panie Weygand. Weygand zadzwoni� przez aparat wewn�trzny do dzia�u kadr. - Kto to taki Benjamin Rice? - zapyta�. Sprawdzanie zaj�o mniej ni� minut�. - Jeden z dozorc�w, panie Weygand. Chce pan jego teczk�? - Nie, to wszystko, dzi�kuj�. Po��czy� si� z male�kim pokoikiem Benny'ego. - Benny? M�wi Weygand. W�a�nie mia�em telefon z Instytutu Drugiego �ycia. Pani Sonnenburg poda�a tam twoje nazwisko. Zdaje si�, �e chc� ci zada� kilka pyta�. Nie obawiaj si�, nic z�ego ci si� nie stanie. To tylko jaka� sprawa porz�dkowa. P�jd� tam zaraz, dobrze? I, Benny... Przypomnia� sobie nagle, z poczuciem winy, �e obieca� Susan zrobi� Benny'emu test na ZM. Nie zapomnia�, po prostu nie pami�ta� o tym. - Niewa�ne - powiedzia� i od�o�y� s�uchawk�. Zadzwoni do Waltera Jenningsa z dzia�u test�w, a ten wezwie Benny'ego, gdy b�dzie got�w. Zreszt�, �eby znowu nie wylecia�o mu z pami�ci, Weygand ponownie podni�s� s�uchawk� telefonu wewn�trznego i od razu wykr�ci� numer Jenningsa. Benny zdj�� z wieszaka p�aszcz i w�o�y� go powoli, w zamy�leniu. Przebiega�y go jakie� dreszcze na my�l o udaniu si� do Instytutu. Ale nie m�g� nic poradzi�. Zostawi� na stoliku kartk� z wypisanym wielkimi literami zawiadomieniem WYSZED�EM W SPRAWACH S�U�BOWYCH i skierowa� swe kroki do wyj�cia. Benny Rice mia� ju� ponad sto lat i czasem, w gmachu Musicosmosu, wygl�da� na te lata. Ale kiedy szed� w stron� Instytutu Drugiego �ycia nie przysz�o mu do g�owy, by wsi��� do autobusu czy taks�wki, cho� mia� do pokonania ponad trzy kilometry, a Musicosmos albo Instytut zap�aci�by za przejazd - stopniowo prostowa� si�, oczy zapala�y si� blaskiem, pier� si� wypr�a�a; w po�owie drogi nikt nie da�by mu wi�cej ni� pi��dziesi�tk�. Poniewa� przeci�tna d�ugo�� �ycia wynosi�a obecnie sto siedem lat, pi��dziesi�ciolatek by� uwa�any bez ma�a za m�okosa. Fizycznie Benny by� wyj�tkowym osobnikiem, tak wyj�tkowym, �e aby unikn�� zwracania na siebie uwagi w Musicosmosie, gdzie dok�adnie znano jego wiek, ju� z przyzwyczajenia porusza� si� odrobin� wolniej i bardziej niezgrabnie, ni� potrafi�. Poza budynkiem ch�tnie udawa� pi��dziesi�tk�, o ile nie by�o to dla niego ryzykowne. Przewa�nie nie by�o. Przy odrobinie szcz�cia mia� jeszcze przed sob� czterdzie�ci lat �ycia. Z zewn�trz Instytut by� zimnym, pustym, bezosobowym prostopad�o�cianem otynkowanym na bia�o. Ale wn�trze zaskakiwa�o. Umeblowanie i wystr�j upodabnia�y go raczej do luksusowego hotelu ani�eli do szpitala czy zak�adu opieku�czego. - Benjamin Rice? - spyta�a elegancka blondynka w recepcji. - Tak jest, dr Martin chce pana widzie�. Jest w ogrodzie, Sammy pana zaprowadzi. Sammy by� m�odzie�cem o rudych w�osach, kt�ry przez ca�y czas milcza�. To zdziwi�o Benny'ego, bo Sammy wygl�da� na mi�ego i rozmownego ch�opca. - Co z tob�, synu? - spyta�, gdy weszli do ogrodu rozci�gaj�cego si� za Instytutem. - Kto ci odgryz� j�zyk? Sammy obdarzy� go spojrzeniem do tego stopnia pe�nym inteligencji i przekory, �e Benny spodziewa� si� zgrabnej riposty. Ale zamiast tego Sammy powiedzia� tylko: - Da-da. Wtedy Benny zrozumia� i zgani� siebie w duchu za g�upot�. Sammy, oczywi�cie, by� jednym z tych, kt�rzy otrzymali Drugie �ycie. Posiad� ju� ca�y intelekt, kt�ry ma mu w nim towarzyszy�, ale nie nauczy� si� jeszcze m�wi�. Recepcjonistka te� pewnie by�a ju� po zabiegu. To naturalne; je�eli Instytut musi si� opiekowa� lud�mi przez prawie cztery lata, zagoni ich do pracy. Dr Martin wygl�da� ledwie na dwadzie�cia lat, ale nie m�g� by� pacjentem Instytutu. Drugie �ycie nie by�o czym� w rodzaju ekskluzywnego klubu spo�ecznego. Cho� z konieczno�ci ci, kt�rzy otrzymali Drugie �ycie musieli przebywa� razem, by dojrze� i odzyska� owe podstawowe informacje, kt�rymi powinien dysponowa� ka�dy inteligentny obywatel, tak szybko jak to mo�liwe pacjent�w rozdzielano i mieszano z reszta spo�ecze�stwa. Martin nie m�g� by� posiadaczem Drugiego �ycia, bo �adnemu lekarzowi, kt�ry przeszed� zabieg, nie zalecano by ani nawet nie pozwolono na zakopanie si� w Instytucie Drugiego �ycia. By�oby to powrotem do �ona matki. Podni�s� wzrok u�miechaj�c si� Benjamin Rice? - Wszyscy m�wi� do mnie "Benny'". - Jasne. Dzi�kuj� ci, Sammy, mo�esz wraca� do recepcji. Stali na ogromnym trawniku, na kt�rym poustawiano w zgrabnych rz�dach dziesi�tki le�ak�w. Cho� nie by�o tu ani jednej piel�gniarki i w og�le nikogo z personelu poza doktorem Martinem; widok zdawa� si� zrazu normalny: ot, trawnik w dowolnym sanatorium. Potem jednak zauwa�a�o si�, �e wszyscy zajmuj�cy le�aki maj� po jakie� czterna�cie lat, s� g��boko u�pieni �rodkami farmakologicznymi, a poza tym wszyscy, ch�opcy i dziewcz�ta, ma j� na sobie szerokie bia�e koszule. Koszule przypominaj�ce troch� pi�amy dla lalek - tyle, �e nikt ich nie dopasowywa�, by nada� im jaki� atrakcyjniejszy wygl�d - by�y z tego wszystkiego najdziwniejsze, bowiem nikt nie m�g� mie� w�tpliwo�ci, �e �aden normalny ch�opiec czy dziewczyna nie zgodziliby si� w�o�y� na siebie czego� podobnego, gdyby mieli w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia. Mimo zdrowego wygl�du, owe przero�ni�te niemowl�ta mia�y umys�y tak puste, jak kiesze� stracha na wr�ble. Ch�opcy nawet nie wiedzieli, �e s� ch�opcami, podobnie jak dziewcz�ta dziewcz�tami. - Pan pracuje w Musicosmosie, Benny? - Jestem dozorca. Martin wygl�da� no zaintrygowanego. - Jak si� uk�ada�y pa�skie kontakty z pani� Sonnenburg? - Znakomicie, panie doktorze. To by�a wspania�a kobieta. �a�owa�em jej bardzo, kiedy tu posz�a. - �a�owa� pan? Chyba nie chcia� pan, �eby umar�a? - To by�a wspania�a kobieta powt�rzy� wymijaj�co Benny. Martin by� coraz bardziej zaintrygowany. Susam wpisa�a nazwisko Benny'ego do formularza w tym miejscu, gdzie nale�a�o poda� znajomego, kt�ry m�g� udzieli� informacji o jej osobowo�ci, zachowaniu, charakterze je�li okaza�oby si� to konieczne. Martin zak�ada� przedtem, �e Benjamin Rice oka�e si� jakim� kolega Susan muzykiem, pisarzem, plastykiem czy kim� podobnym. - Niech mi pan o niej opowie odezwa� si� tonem zach�ty. - Zawsze by�a dla mnie mi�a. Ona m�wi�a, �e ja te� jestem dla niej mi�y, ale nie wiem, o co jej chodzi�o. Oczywi�cie nie mog�a si� porusza� tak sprawnie jak przedtem, odk�d mia�a tamten wypadek, wi�c jej pomaga�em, takie tam drobiazgi. Powiadali, �e jest wielk� pianistk�, ale mnie to nic nie m�wi�o. Ja wiem tylko, �e by�a wspania��a kobiet�. Martin milcza�. By�o oczywiste, �e Benny nie powie mu niczego, co mog�oby si� przyda�. Zapewne Susan Sonnenburg wpisa�a jego nazwisko dla �artu, podobnie jak w rubryce "Inne zaj�cia" poda�a "gra w pche�ki". �atwo m�g� znale�� wiele innych os�b, kt�re dobrze zna�y Susan Sonnenburg. Intrygowa�o go jednak, dlaczego Susan wpisa�a w�a�nie Benny'ego. Czy by� to tylko bezsensowny �art, raczej w z�ym gu�cie, czy te� co� si� za tym kry�o? - Jak d�ugo zna� pan Susan Sonnenburg? - spyta� leniwie. - Tylko rok. Nie, troch� mniej. Przyszed�em do Musicosmosu we wrze�niu. A wi�c to tak. Martin musia� zrezygnowa� ze swej hipotezy, �e Sonnenburg i ten stary cz�owiek byli niegdy� kochankami, dawno temu. Zreszt� pomys� by� do�� nierealny. Podni�s� si�. B�dzie musia� znale�� kogo� innego, by poda� mu swoje wra�enia o charakterze Susan Sonnenburg, do wpisania w historii przypadku. Benny by� mi�ym starszym facetem, ale niezbyt bystrym. - Chcia�by pan teraz zobaczy� pani� Sonnenburg? - spyta�. Benny cofn�� si� odruchowo. Nie! - wykrzykn�� gwa�townie. To by�o interesuj�ce. Mo�e jednak kiedy� byli kochankami? - Ona ju� nie jest dawn� Susan Sonnenburg. Ale je�li pan j� lubi�, Benny, uwa�am, �e powinien pan j� teraz zobaczy�. Zmieni�a si� oczywi�cie. My�l� jednak, �e gdy j� pan zobaczy, nie b�dzie pan tak bardzo �a�owa� jej odej�cia. Czeka j� wiele szcz�cia. Benny nie opiera� si�, gdy Martin prowadzi� go przez trawnik. Doktor stan�� przed jednym z le�ak�w i pokaza� na�. Benny wstrzyma� oddech. Znajduj�ca si� na le�aku dziewczyna, u�piona g��boko, mia�a oko�o czternastu lat, podobnie jak pozostali na trawniku. Jej g�adka, �adna twarz przypomina�a rysy Susan. Wyra�a�a pe�ni� inteligencji i absolutny brak do�wiadczenia. Gdyby nie �w wyraz inteligencji i przeb�ysk�w poczucia humoru, by�aby to twarz pi�knej kretynki. "Drugie �ycie" to wygodna nazwa dla czego�, co nim nie by�o w �adnym wypadku. Ludzie nie odradzali si�; wymazywano im do czysta umys� i odnawiano w tanku kulturowym. Ich zegar �ycia cofano o osiemdziesi�t lat. Stare kom�rki zast�powano nowymi, wiek starczy - m�odo�ci�. W zamian za to musieli odda� wszystko, co w �yciu poznali. Dziewczyna, kt�ra troch� przypomina�a Susan, mia�a na sobie prosta koszul�, kt�ra sama w sobie nie pozwoli�aby odr�ni� jej p�ci. Jej cia�o, cho� ledwie dojrza�e, by�o r�wnie pi�kne, jak jej twarz. Wygl�da�a jak nowo narodzone dziecko, kt�re w jaki� spos�b wesz�o w posiadanie m�odzie�czego cia�a, co zreszt� w pewnym sensie by�o zbli�one do prawdy. Betty Roger - Martin uwa�a�, by nie ujawni� przed Bennym jej nowego nazwiska - mia�a wszystkie zdolno�ci, talent i inteligencj� Susan Sonnenburg. Czy jednak zyska t� sama osobowo��, tego nikt nie wiedzia� na pewno. W poszczeg�lnych przypadkach nie wiadomo by�o, w jakim stopniu osobowo�� wyrasta�a z cech dziedzicznych, a w jakim z wp�ywu �rodowiska. Betty i Susan mia�y te same cechy dziedziczne, ale ich �rodowisko post�pi z nimi ca�kowicie odmiennie. Betty zapewne b�dzie szcz�liwsza ni� Susan i osi�gnie mniej. Ale r�wnie prawdopodobne by�o, �e osi�gnie jeszcze wi�cej. - My�la�em, �e b�dzie male�kim dzieckiem - odezwa� si� Benny chrapliwym g�osem. Martin potrz�sn�� g�owa. - Mogliby�my tak zrobi�, ale to niepotrzebne, a nawet niepo��dane. Poprawili�my natur�. W naturalnym porz�dku rzeczy dziecko potrzebuje dwudziestu lat, by osi�gn��. dojrza�o�� umys�owa i fizyczna. My mo�emy przekaza� tyle, ile trzeba, w ci�gu czterech lat. Kiedy ona sko�czy osiemna�cie lat, nie b�dzie w niczym ust�powa�a swej r�wie�nicy, kt�ra urodzi�a si� i wychowa�a normalnie. Nie cofamy pacjent�w przed okres dojrzewania, bowiem cztery lata wystarcza nam a� nadto, a poza tym w ten spos�b unikamy wielu problem�w emocjonalnych. Jest prawie pewne... Urwa� w p� zdania. M�wi� do Benny'ego tak, jakby on okaza� si� tym, kt�rego spodziewa� si� ujrze�. Oszo�omienie maluj�ce si� na twarzy starego cz�owieka pokazywa�o, �e doktor traci po prostu czas. Poprowadzi� go przez trawnik z powrotem do budynku. - Dzi�kuj� panu, Benny, �e pan przyszed� - rzek�. Bardzo mi pan pom�g�. Chc� po prostu porozmawia� z kilkoma osobami, takimi jak pan, kt�re dobrze zna�y pani� Sonnenburg. Mo�e mi pan zaproponuje, do kogo mam si� teraz zwr�ci�? - Do pana Colliniego - powiedzia� Benny, dumny z tego, �e zapytano go o zdanie. - On jest dyrygentem. Pani Sonnenburg cz�sto z nim pracowa�a. - Dzi�kuj� panu, Benny. Tak zrobi�. W drodze powrotnej do Musicosmosu Benny zgarbi� si� i znowu zacz�� wygl�da� na swoje lata. Susan Sonnenburg odesz�a. Ta pi�kna p�-dziewczynka, p�-kobieta, kt�ra zobaczy�, nie by�a Susan Sonnenburg i nigdy ni� nie b�dzie. Mo�e to si� wyda� dziwne,. ale ma�o go to obesz�o; nie by� to te� pow�d jego przygn�bienia. W ko�cu Susan mia�a ju� tyle �at, �e w ka�dej chwili mog�a si� spodziewa� �mierci, a zbli�a�a si� pora, gdy jej odej�cie stawa�o si� pewne. (Mia�a tylko pi�� lat mniej od niego.) W chwili obecnej nie by�a bardziej martwa, ni� gdyby naprawd� umar�a. Stad te�, logicznie rzecz bior�c, oddali�a si� raczej od �mierci. Kiedy tego wieczoru Benny wr�ci� do swego jednopokojowego mieszkania, wyci�gn�� owe dwie�cie pi��dziesi�t dolar�w, kt�re da�a mu Susan, jak dot�d nie tkni�te. "Kup sobie co�, co b�dzie ci mnie przypomina�o" powiedzia�a wtedy. Nie potrzebowa� niczego takiego. Nie by�o sensu o niej pami�ta�. Jedyna rozs�dna rzecz�, kt�ra m�g� zrobi�, by�o umie�ci� te pieni�dze tam, gdzie pozosta�e, i zapomnie�, sk�d je ma. Zza staromodnej toaletki wyj�� wielka kopert� i zajrza� do wn�trza. Dwa tysi�ce dolar�w. Nie chcia� ani nie potrzebowa� wi�cej. Zamknawszy kopert� od�o�y� ja na miejsce. Pieni�dze od Susan nadal le�a�y na toaletce. Susan Sonnenburg odesz�a, sko�czy�a si�. Pozb�dzie si� tych pieni�dzy, kt�re od niej otrzyma�, jak mo�na najszybciej i najskuteczniej. Wyrzuci je w b�oto. Nic z nich nie zatrzyma, nawet tyle by kupi� firmowe zapa�ki w nocnym klubie. Nocny klub. Ostatni raz by� w czym� takim dwadzie�cia lat temu. Nie zamartwi�by si� na �mier�, gdyby ju� ani razu tam nie poszed�. Ale skoro kto� chce pozby� si� pieni�dzy nie wyrzucaj�c ich po prostu do �mietnika... Z szafy wyj�� wieczorowe ubranie, tanie, lecz dobrze skrojone; tak dobrze, �e kiedy w�o�y� je na siebie, ca�kowicie straci�o sw�j tani wygl�d. Wydawa� si� w nim r�wnie� m�odszy nie tyle wiekiem, co duchem. M�czyzna siedemdziesi�cioletni ta�cz�cy hopaka wygl�da znacznie m�odziej ni� sze��dziesi�ciolatek w w�zku inwalidzkim. Otaczaj�cy go ludzie mogli do�� dok�adnie odgadn�� jego wiek. Tym niemniej, w towarzystwie dwudziestoletnich dziewcz�t wygl�da�by o wiele mniej dziwacznie ni� wielu o po�ow� od niego m�odszych m�czyzn. By� tego �wiadom. Pogwizduj�c z zadowoleniem, cho� mo�e niezbyt sk�adnie, ubiera� si� my�l�c bez �alu o Susan. �atwo by�o o sentymentalizm, gdy kto� umiera� lub udawa� si� po Drugie �ycie, ale prawd� m�wi�c, ani Susan, ani ktokolwiek inny w ci�gu dwudziestu lat nie sta� mu si� na tyle bliski, by mo�na by�o m�wi� o przyja�ni. Nie m�g� sobie na ni� pozwoli�. M�g� dopu�ci�, �eby kobiety kocha�y go, gdyby mog�y i chcia�y tego; ale nie wolno mu by�o przysta� na to, by ktokolwiek, m�czyzna czy kobieta, sta� si� jego przyjacielem. Cho� Susan mog�a zosta� jego przyjaci�ka. Przygotowawszy si� na rozkosze nadchodz�cej nocy zjad� nie spiesz�c si� dobr� kolacj� w pobliskiej restauracji. Posi�ek nie by� obfity, ale dobrze wybrany: towarzyszy�a mu butelka jugos�owia�skiego rieslinga. Potem uda� si� do nocnego klubu "Blue Moon". Zanim usiad� przy barze, przez kilka minut przygl�da� si� wyst�pom. Jaki� magik pokazuj�cy nadziane elektronika sztuczki cieszy� si� znacznie mniejszym zainteresowaniem, ni� na to zas�ugiwa�. Niekt�re z jego rekwizyt�w by�y zdalnie sterowane radiem. Kiedy zas�ania� oczy, u�ywa� radaru. Wszystkie jego zwierz�ta za� by�y znakomicie zaprojektowanymi robotami. Szkoda, �e kto� mu nie powiedzia�, by zachowa� si� staromodnie i w��czy� do numeru kilka panienek. Gdy Benny podszed� do baru, siedzia�y przy nim dwie dziewczyny; jedna, kt�rej profesja mog�a budzi� w�tpliwo�ci - w r�owej sukni, druga za� ubrana na czerwono. Jej aparycja mog�a by� wzorem dla kole�anki. - Cze�� - powiedzia�a ta w r�owym. Benny u�miechn�� si� do niej o wiele milej i serdeczniej ni� do dziewczyny w czerwonej sukni. Tym niemniej, najdelikatniej jak umia�, wyja�ni� sytuacj� i r�owa westchn�a filozoficznie. - Ona ma na imi� Marita - powiedzia�a. - Postaw mi drinka i sp�ywam. Marita nie wygl�da�a na tak�, jak� by�a; jak zreszt� uczy historia, najznakomitsze przedstawicielki jej profesji nigdy na to nie wygl�da�y. Z wyj�tkiem tego, �e suknia przylega�a do niej niczym opalenizn�, ubrana by�a przyzwoicie i mia�a inteligentny wygl�d. Kiedy Benny zjawi� si� nast�pnego dnia w gmachu Musicosmosu, z pieni�dzy ofiarowanych przez Susan nie pozosta�o nic poza lekkim kacem i uczuciem znu�enia, oczywistym przy jego wieku. Jennings po�o�y� teczk� na biurku Weyganda. - Zrobi�em te testy, kt�re pan chcia�, z Benny Rice'em. Chce pan spojrze� na wyniki? - Nie, chyba �e jest w nich co� interesuj�cego. A jest? - To zale�y, co jest dla pana interesuj�ce. Jennings by� wysokim niechlujnym m�czyzna, kt�ry przez wi�kszo�� swego �ycia sprawia� wra�enie zm�czonego i znudzonego, zgrzytaj�cego niczym silnik na niskim biegu. Co pewien czas jednak co� wprawia�o go w podniecenie. Wtedy natychmiast wrzuca� wy�szy bieg i zaczyna� perli� si� niczym szampan. Jego rozczarowanie wynika�o stad, �e niewiele os�b rozumia�o czy te� przywi�zywa�o wag� do jego bada�. Po�ow� �ycia sp�dzi� t�umacz�c, �e jego testy przeznaczone s� do wykrywania p o t e n c j a � u muzycznego. Je�li kto� nawet uzyska� ogromny wsp�czynnik muzykalno�ci - 185, nie oznacza�o to, �e zostanie wielkim kompozytorem, wykonawc�, dyrygentem. Oznacza�o to jedynie, �e jego wsp�czynnik muzykalno�ci wynosi 185. Przy innych sprzyjaj�cych okoliczno�ciach mo�e uda mu si� osi�gn�� co� na polu muzyki. Je�li owe okoliczno�ci b�d� dok�adnie takie, jak trzeba, zapewne zrobi karier�, o ile zacznie do�� wcze�nie i p�jdzie we w�a�ciwym kierunku. Je�li za� okoliczno�ci oka�� si� niesprzyjaj�ce, b�dzie z niego dobry kierowca lub urz�dnik. - No wi�c jak, Benny jest muzycznie niedorozwini�ty? - spyta� Weygand. - To nie jest dok�adnie tak. Osobnik muzycznie niedorozwini�ty mia�by wsp�czynnik muzykalno�ci mi�dzy 70 i 80. Benny ma 42, co sprawia, �e nale�y go uwa�a� za muzycznego imbecyla. Weygand westchn��. - Dzi�kuj� panu, Jennings. - A o co w og�le chodzi�o? - Susan Sonnenburg chcia�a, by go zbada�. To chyba owa kobieca intuicja, jak mi si� zdaje. Jennings na chwil� straci� sw�j zwyk�y zn�kany wyraz tworzy; ogarna� go autentyczny entuzjazm. - Je�li Susan Sonnenburg o to prosi�a - powiedzia� - to wiem, o co jej chodzi�o. Drugie �ycie. Wyczu�a, �e Benny nie jest taki g�upi, na jakiego wygl�da. I mia�a s�uszno��. - Chce pan powiedzie�, �e Benny m�g�by by� kandydatem do Drugiego �ycia? Z takim wsp�czynnikiem muzykalno�ci? Wyraz bole�ci zn�w powr�ci� na twarz Jenningsa. - Prezydent Fuller gna wsp�czynnik muzykalno�ci 61 - powiedzia�. - Co nie przeszkadza, �e znajduje si� prawie na szczycie skali WS. Uniesione brwi Weyganda sugerowa�y �agodne, niezbyt g��bokie zdziwienie. - M�j wsp�czynnik muzykalno�ci jest taki sam, jak m�j WS. - I pracuje pan na stanowisku administracyjnym w instytucji artystycznej. - No to co z tego? Przez twarz Jenningsa przemkn�o najwy�sze cierpienie. Czasem zastanawia� si�, po co w og�le zadaje sobie trud. - Czy mam zrobi� Benny'emu test na WS? - Gdyby jego WS by� wysoki, przecie� odkryto by to ju� dawno, prawda? - O, ta k. - Wi�c niech pan da spok�j. Zrobi�em wszystko, czego Susan ode mnie chcia�a. Ale Jennings nie da� temu spokoju. Wr�ciwszy do siebie rozmy�la� nad swoj� ocen� Benny'ego. Nie wiedz�c nic o przyczynach przypuszcza�, �e za��dano testu, bo kto� pomy�la�, i� Benny ma zdolno�ci muzyczne. No wi�c, nie mia� ich - �agodnie m�wi�c. Jennings mia� okazj� dobrze pozna� Susan Sonnenburg - a pod jednym wzgl�dem lepiej ni� ktokolwiek inny. Zna� wyniki jej test�w. Wsp�czynnik muzykalno�ci - 141. ("Tylko 141 ?" powiedzia� raz Weygand. "To doskonale pokazuje, ile s� warte pa�skie testy. Ona jest najwi�ksza pianistka na �wiecie". Jennings usi�owa� wyja�ni�, w jaki spos�b wsp�czynnik muzykalno�ci r�wny 141 lub nawet mniej mo�e wystarczy� komu�, kto ma taki intelekt i taka wytrwa�o��, jakie mia�a Susan. toby co� osi�gn��, trzeba mie� co� wi�cej ni� tylko potencja�.) Wsp�czynnik inteligencji - 155. Sprawno�� mechaniczna - 139. WS 198. Do cholery, testy by�y w najlepszym porz�dku, je�li kto� u�ywa� ich, z odrobina zdrowego rozs�dku. Owe trzy liczby dotycz�ce Susan wyja�nia�y wszystko: wsp�czynnik inteligencji 155, sprawno�� mechaniczna - 139, WS - 198. Najwyra�niej mia�a niesamowita intuicj�. Wci�� jeszcze nie opracowano sposobu bezpo�redniego testowania intuicji, ale podobnie jak z obecno�ci� radu w uronicie, mo�na by�o domniemywa�. Je�li przeci�tna z 141, 139 i 155 wynosi�a 198, . mo�na si� by�o spodziewa� obecno�ci radu. Jennings, matematyk i fizyk, got�w by� podtrzyma� swym autorytetem przeczucie Susan co do Benny'ego. Nie dlatego, �e stary dozorca interesowa� go jako cz�owiek. Chodzi�o mu raczej o dzia�anie systemu testowego. Wr�ciwszy do swego pokoju zatelefonowa� do Federalnego Instytutu Drugiego �ycia, aby podano mu zarejestrowany WS Benny'ego. Otrzyma� go po kwadransie - 31. Kiedy to us�ysza�, wstrzyma� oddech ze zdumienia. Oczy mu b�yszcza�y, kiedy wrzuca� sw�j drugi, a potem trzeci bieg i przeistacza� si� w ludzki buldo�er. Mia� oto co� do sprawdzenia, co�, co nie by�o w porz�dku. Wsp�czynnik WS r�wny 31 by� po prostu niemo�liwy. Prawda, Benny by� muzycznym imbecylem. R�wnie� pozosta�e testy nie wykry�y w nim �adnego geniusza. Jednak wsp�czynnik WS wynosz�cy 31 oznacza�, �e kto� nie jest w stanie wykonywa� �adnej pracy, a ju� na pewno wype�nia� obowi�zk�w dozorcy. By�o w tym wszystkim co� dziwnego. Co� dziwnego i interesuj�cego. Jennings ponownie wezwa� . Benny'ego, kt�ry zjawi� si� natychmiast. - Pan mnie wzywa�, panie Jennings? - zapyta�. - Tak. Usi�d� tam, Benny. Pewne zastanawia�e� si�, po co by� ten poranny test. Prawd� m�wi�c, prosi�a o to Susan Sonnenburg. Nie powiedzia�a dlaczego, ale moim zdaniem uwa�a�a, �e nale�y ci si� Drugie tycie. - Nie nale�y mi si� - odpar� po prostu Benny. - I, je�li nie ma pan nic przeciwko temu, nie chcia�bym ju� wi�cej o tym m�wi�. - Jedynie z ciekawo�ci - rzek� Jennings - odszuka�em tw�j oficjalny wska�nik WS, Benny. Wynosi on 31. Kr�tko m�wi�c, to nie jest mo�liwe. Wierz mi na s�owa, co� tu zosta�o kompletnie pokr�cone. Czy pami�tasz co� z tamtego testu? - Prawie nic. By�o to siedemdziesi�t lat temu. Jennings skoczy� na r�wne nogi. Gdyby� naprawd� mia� 31, Benny, nie m�g�by� pami�ta�, �e by�o to przed siedemdziesi�ciu laty. Nie potrafi�by� nawet obliczy�, kiedy to mia�o miejsce. Rozumiesz? - Skoro pan tak m�wi, panie Jenings. - Co jeszcze pami�tasz z tego testu sprzed siedemdziesi�ciu lat? Czy by�o w nim co� szczeg�lnego? Mo�e wtedy chorowa�e�, albo co� innego? - Nie pami�tam, panie Jennings. - Chcia�by� zrobi� go jeszcze raz? - Nie, panie Jennings. Owa jednoznaczna, szczera odpowied� na chwil� zbi�a Jennin�sa z tropu. - Ale� Benny, tw�j wska�nik jest ca�kowicie b��dny. Musi by�. Nie mog� niczego obieca�. oczywi�cie, poza tym, �e na pewno jeste� znacznie wy�ej na skali. O ile wy�ej, tego nie wiem. . G�rne dziesi�� procent obejmowa�o tych, kt�rych wska�nik wynosi� ponad 120. By�o wysoce nieprawdopodobne, �eby Benny w og�le zdo�a� si� zbli�y� do 120, a Jennin�s nie chcia� rozbudza� nadziei starego cz�owieka, nawet gdyby wspiera�a je intuicja Susan Sonnenburg. Ale test trzeba by�o przeprowadzi�. - Niech pan pos�ucha, panie Jennings - odezwa� si� Benny prosz�co. - Od siedemdziesi�ciu lat wiem, �e Drugie �tycie nie jest dla mnie. Zestarza�em si� wiedz�c, �e inni mog� si� go spodziewa�, ale nie ja. Ju� si� z tym dawno oswoi�em. I wbi�em sobie w g�ow�, �e nie chc� Drugiego �ycia... czy pan to rozumie? - No, je�li sam nie b�dziesz go chcia�, to nie. Drugie �ycie wcale nie jest przymusowe; chyba �e kto� ma tak wysoki WS, �e spo�ecze�stwo nie mo�e sobie pozwoli� na to, by go utraci�. Chcia�bym, Benny, podda� ci� testowi po to tylko, �eby zrobi� porz�dek w archiwach. Tw�j wska�nik WS wcale nie r�wna si� 31 i nigdy taki nie by�. Wynosi on, powiedzmy, 70..., 100... mo�e nawet 110. Nie chcia�by� tego wiedzie� na pewno? Tylko po to, �eby� dalej nie my�la� o sobie, �e� nic niewart? Benny wzruszy� ramionami. - Je�li pan tego chce, panie Jennings. Jak pan sobie �yczy. Wynik nadszed� po paru godzinach. Jennings patrzy� na� nie dowierzaj�c w�asnym oczom. WS - 30. Nie wiedzia�, co ma powiedzie� Benny'emu. Teraz, gdy ju� by�o po wszystkim, gdy nie mog�o by� nowy o �adnych w�tpliwo�ciach, nasuwa�y mu si� najr�niejsze mo�liwe wyt�umaczenia. Podobnie jak Susan Sonnenuurg mog�a mie� �redni� wy�sz� ni� kt�rykolwiek ze sk�adaj�cych si� na ni� sk�adnik�w, tak samo �rednia Benny'ego mog�a by� ni�sza. Wsp�czynnik inteligencji - 98. Wsp�czynnik muzykalno�ci - 42. Sprawno�� mechaniczna - 116. Sprawno�� matematyczna 126 (niezwykle wysoka, jak na dozorc�). Pewno�� siebie - 42 (z kolei niesamowicie niska). Pami�� - 110. �aden ze wsp�czynnik�w nie by� ni�szy od 41, a jeden si�gn�� 126. Za� WS r�wna�a si� 30. Powodem obni�enia tego . wska�nika mog�y by� sk�onno�ci zbrodnicze, psychopatyczne, antyspo�eczne - ale w tym przypadku nie by�y. Warto�� wsp�czynnika sk�onno�ci antyspo�ecznych by�a w normie. Jennings rozwi�za� problem, co ma powiedzie� Benny'emu, w ten spos�b, �e nie powiedzia� mu w og�le nic. Pos�a� tylko kartk� informuj�c� go, i� nowy test potwierdzi� wyniki starego. Potem spr�bowa� zrobi� to; co porodzi� mu Weygand : zapomnie� o Bennym. Jednopokojowe mieszkanie. Benny'ego znajdowa�o si� o dwadzie�cia minut drogi piechot� od budynku Musicosmosu. Wracaj�c do domu zastanawia� si�, czy ma odej�� z obecnej pracy. Na zimno, spokojnie, bez zdenerwowania rozwa�y� oba aspekty sprawy. Z jednej strony, kiedy kto� zaczyna si� tob� interesowa�, zazwyczaj trwa w tym zainteresowaniu, dop�ki nie znajdzie a� za du�o. Z drugiej strony, je�li stawi� temu czo�a i nic sobie z tego nie robi�, wszelka ciekawo�� mog�aby si� uciszy� i by�by� tak bezpieczny, jak nigdy dot�d. Nikt nie patrzy po raz drugi tam, gdzie ju� szuka�. Ty jednak nigdy by� si� o tym nie dowiedzia� - zawsze ucieka�a�, gdy robi�o si� gor�co. W�a�nie gdy podejmowa� decyzj�, �e tym razem postara si� wytrzyma� tak d�ugo, jak b�dzie mo�na, zda� sobie spraw�, �e kto� go �ledzi. Nie zmyli� kroku. Kto m�g�by go �ledzi�? Tylko ten, kto nie wiedzia� o nim zbyt wiele. Ka�dy inny, kto wiedzia�, poj��by, �e Benny wraca po prostu do domu z Musicosmosu, jak co dzie�, i nie ma najmniejszej potrzeby �ledzenia jego krok�w. Mo�e pope�ni� b��d w tym te�cie na WS. Po co w og�le go testowali? Zraz, my�la�, �e ma to tylko co� wsp�lnego z Susan Sonnenburg - �e ona za�atwi�a ten test s�dz�c, �e robi mu przys�ug�. Ale je�li tak, to kto teraz szed� za nim? Susan by�a w Instytucie Drugiego �ycia i dawno ju� przesta�a zna� Benny'ego Rice'a oraz my�le� o nim. Celowo min�wszy kiosk, w kt�rym zawsze kupowa� gazet�, Benny uda�, �e nagle sobie o niej przypomnia�, i zawr�ci�. Da�o mu to sposobno�� przyjrzenia si� cz�owiekowi, kt�ry szed� za nim. By� to osobnik mi�dzy trzydziestka a czterdziestka; bardziej niepozornego Benny nigdy jeszcze nie widzia�. Nawet patrz�c prosto na niego Benny nie potrafi� znale�� jakiejkolwiek cechy, kt�ra p�niej pozwoli�aby go zidentyfikowa�. Napotkawszy wzrok Benny'ego �w cz�owiek spojrza� na niego tak oboj�tnie, �e przez chwil� staremu wydawa�o si�, i� jest w b��dzie. Ale nie, to nie by� b��d, u�wiadomi� sobie. Ten cz�owiek by� mistrzem w swoim zawodzie. By� tak dobry, �e przez chwil� Benny zastanowi� si�, czy przypadkiem tamten nie da� mu pozna�, �e jest �ledzony, by zobaczy� jego reakcj�. Nie denerwuj�c si� ju� Benny b�yskawicznie uk�ada� sw�j plan. Musia� p�j�� do swego mieszkania, bo mia� tam pieni�dze usk�adane na wypadek, gdyby musia� ucieka�. Id�c za nim detektyw nie b�dzie si� spodziewa�, �e zaraz po wej�ciu do mieszkania natychmiast z niego wypadnie. Tak wi�c odpada�a mo�liwo�� pozostania na miejscu i nadrabiania min�. Kiedy �a�� za tob� najlepsi detektywi, za p�no na udawanie, �e jeste� starym, g�upim dozorca, WS - 30, i ju� nigdy nie uda Ci si� nikogo przekona�, �e nim by�e�. Niewa�ne kto i po co zatrudnia� detektywa; skoro ju� do tego dosz�o, by�o po sprawie. Detektyw nie by� z policji, bo ta do �ledzenia u�ywa�aby telewizji beznadajnikowej. Najlepszym wyj�ciem by�o wi�c pryska� jak najdalej, zanim zainteresuje si� nim w�adze. Znowu ucieka�. Kiedy nast�pnego ranka Benny Rice nie zjawi� si� w Musicosmosie, nie by� to fakt a� tak wa�ny, �eby ktokolwiek objawi� wi�ksze zainteresowanie. A ju� z pewno�ci� o jego nieobecno�ci nie powiadomiono nikogo tak wa�nego, jak Weygand czy Jennings. Dopiero kiedy przysz�a jaka� kobieta i zacz�a si� wypytywa�, portier o oboj�tnym wzroku, kt�ry zaj�� miejsc Benny'ego przy drzwiach wej�ciowych, skojarzy� wydarzenia ostatnich paru dni i zadzwoni� do Jenningsa. - Tutaj jaka� kobieta pyta o Benny'ego, panie Jennings - powiedzia�. On cz�sto ostatnio do pana �azi�. Mo�e pan... - Co to znaczy; pyta o Benny'ego? Nie ma go tam? - Nie ma. Nie by�o go od rana. My�la�em, �e pan... - Co to za kobieta? Stara? - Nie, m�oda. - Portier, kt�ry ju� dawno nie by� m�ody, nie sprecyzowa� wieku przyby�ej. - Niech pan j� przy�le do mnie. Jennings ze zdziwieniem ujrza� m�oda kobiet� w wieku lat dwudziestu kilku, kt�ra niew�tpliwie zarabia�a na �ycie swa urod� w taki czy inny spos�b. Przedstawi�a si� jako Merita Herbert. - Przepraszam, �e zawracam panu g�ow�, panie Jennings - powiedzia�a. - Interesuje mnie Benny Rice. Chc� go odszuka�, to wszystko. - Dlaczego? U�miech nie znikn�� z jej twarzy, ale wyra�nie och��d�. - Szczerze m�wi�c, panie Jennings, nie rozumiem, co to mo�e pana obchodzi�. Jennirigs wzruszy� ramionami. - Je�li pani chce, �ebym pom�g� odnale�� Benny'ego, musi mi pani co� powiedzie�. Zupe�nie mnie nie ciekawi� pani sprawy, panno Herbert. Ale mnie wci�� interesuje Benny. - Wci��? - Dlaczego chce go pani odnale��? Wzruszy�a smutno ramionami, prawie ze z�o�ci�. - Pozna�am go przedwczoraj. Jest trzy razy starszy ode mnie, ale ma w sobie co� takiego... Chc� go jeszcze raz zobaczy�. Mus�. Nawet wynaj�am detektywa, by mi go znalaz�. Jennings prze�kn�� �lin�. - Zakocha�a si� pani w nim? - spyta� tonem niedowierzania. - To nie to. Niedok�adnie to. Czy nie mam prawa zobaczy� go jeszcze raz, nie kochaj�c go? - Powiedzia�a