4470

Szczegóły
Tytuł 4470
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4470 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4470 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4470 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Agnieszka Ha�as (Ignite) W zamian 1. Maligna Czerwone migotanie gdzie� na skraju �wiadomo�ci. Potworny b�l wydaje si� rozsadza� od wewn�trz czaszk�, szarpie ka�dym nerwem. Niewidzialni kaci usun�li mu ko�ci, zast�puj�c je pa�eczkami mi�kkiego wosku. Teraz powietrze woko�o staje si� coraz gor�tsze i wosk topi si� poma�u, wycieka spomi�dzy warg, sp�ywa kroplami po sk�rze, skleja powieki... Dudnienie b�bn�w. Przeci�g�e, g�uche; gdzie� w g�rze. Zarazem daleko i blisko. Dlaczego? Za co to wszystko? Matko, ojcze. Przebaczcie mi winy... Ja wiem, zgin� w tym ogniu, ale nie chc� p�on�� po �mierci... Kroki. G�osy, zaledwie rozr�nialne, przebijaj�ce si� przez mg�� b�lu jak przez gor�c� i lepk� b�on�. Znajome g�osy. - Nie zosta�o wiele czasu. - Sk�d wiesz?! - Sp�jrz na te wybroczyny, c�reczko. Gor�czka zaczyna przepala� drobniejsze naczynia. Upuszczenie krwi pomog�o tyle, co nic. Gdy Damandros raz upatrzy sobie ofiar�, ju� z niej nie rezygnuje... B�bny - ich powielone w niesko�czono�� echa rozbrzmiewaj� w g�rze, w dole, wsz�dzie naoko�o. Opadanie. Wirowanie. Jak d�ugo jeszcze? - Nie! To nieprawda! K�amiesz, szarlatanie! On prze�yje! Musi prze�y�! Sullivan, b�agam, otw�rz oczy! Powiedz co�! Udowodnij mu, �e si� myli! SullivanL. Emin, czy to ty, tak blisko, tu� obok? Czy te� kolejne przywidzenie? Tak bardzo chcia�bym wierzy�, �e naprawd� jeste� tu, przy mnie. W mojej ostatniej godzinie. Nie opuszczaj mnie, prosz�... Emin... - Dziewczyno, uspok�j si�! Jemu krzyki nie pomog�, wr�cz przeciwnie. We� si� w gar��! O, tak ju� lepiej. Wytrzyj oczy. Du�o lepiej. Chod�, porozmawiamy na dole. W ober�y poza nimi nie by�o innych go�ci. W g��wnej sali �mierdzia�o kopciem z �uczyw. Za podart� zas�on� pop�akiwa�o niemowl�. Gospodarz i jego rodzina udali si� ju� na spoczynek. Na �awie pod oknem kiwa�a si� monotonnie jedna ze s�u�ebnych, mamrocz�c pod nosem pacierze; przykazano jej czuwa� na wypadek, gdyby by�a potrzebna przy chorym. Cyrulik - niski, ostronosy, siwobrody -przycupn�� za sto�em. Chude, ��te palce drga�y nerwowo, gdy podnosi� do ust kubek z grzanym winem, bardziej zreszt� przypominaj�cym ocet. Emin spogl�da�a na niego z niech�ci�. Starzec milcza�, ale w r�wnych odst�pach czasu zerka� na ni� bystrymi oczyma. Nietrudno by�o zgadn��, o czym my�li. Na pewno zastanawia� si� w�a�nie, co ��czy t� kruch� jak ga��zka dziewuszk� z m�czyzn�, kt�ry - zanim straci� przytomno�� - przedstawi� si� jako Amarill Sullivan Anwfyn z cechu Opowiadaj�cych. Zna�a na pami�� podobne spojrzenia, spotyka�a si� z nimi na ka�dym kroku; w wioskach, ober�ach, gdziekolwiek zaprowadzi� szlak. Nierzadko udawa�o si� jej pods�ucha� wypowiadane szeptem komentarze. Wygl�da, jakby jej miejsce by�o w domu, przy ko�owrotku; nie na go�ci�cu. Nie urodzone toto do w��cz�gi, nie. Buzia g�adka, d�onie nie zniszczone, wida�, �e nie musia�y harowa� w obej�ciu. I te jej oczy, rzek�by�: niewini�tko... Aj, moja pani, bo to te� pozory myl�. Czasem takie reakcje bawi�y j�, cz�ciej irytowa�y. Wiedzia�a, oczywi�cie, �e ludzie s� tylko lud�mi; ale wci�� nie umia�a przyzwyczai� si� do sposobu, w jaki zwykli my�le� i ocenia�. Daj spok�j, skarci�a si� wewn�trznie. To co, �e patrzy? Niech sobie patrzy, marszczy brwi i skubie brod�, je�li taka jego wola. Jakie to ma znaczenie, za kogo ci� uwa�a? Czy cokolwiek b�dzie mia�o jeszcze znaczenie, je�li Sullivan...? Jesienna ulewa gniewnie bi�a o pozamykane okiennice. - Dzi�kuj� wam za pomoc - szepn�a w ko�cu dziewczyna, przerywaj�c ci�kie jak o��w milczenie. - Istny cud, �e uda�o nam si� w tych borach trafi� na kogo�, kto zna si� na leczeniu... - �a�uj�, �e nie mog�em uczyni� wi�cej. Tak naprawd� nie przyda�em si� wam na nic, kochanie. - Cyrulik z powag� pokr�ci� g�ow� i ponownie zamoczy� w�sy w kubku. - Damandros jest bezlitosny, jednako dla obcych i swoich; ale tutejsi ch�opi nauczyli si� ju� omija� jego gaje. - Damandros... - Emin powt�rzy�a wolno nieznane jej imi�; na jej twarzy przestrach miesza� si� z fascynacj�. - Kto to taki? - To demon, potomek Otch�ani; starszy ni�li drzewa i kamienie. - M�czyzna z�o�y� palce w znak chroni�cy przed z�ymi mocami. - �y� tu, zanim jeszcze narodzi� si� pradziad mojego pradziada. - Czemu zabija ludzi? - Czemu ptaki lataj�, a ogie� parzy? Ka�de stworzenie post�puje zgodnie ze sw� natur�. Powiedz lepiej, co wam przysz�o do g�owy, �eby zboczy� z traktu? Nie s�yszeli�cie, co spotyka tych, kt�rzy zab��kaj� si� w g�stwinie? - Nie. Nigdy wcze�niej nie byli�my w tych stronach... a idziemy z daleka. - Kim on jest dla ciebie, ten ca�y Sullivan? - Starzec zdoby� si� w ko�cu na odwag�. - Bo chyba nie krewniakiem? - Przyjacielem - skwitowa�a kr�tko Emin. Potem, nieoczekiwanie, jej szare oczy znowu wype�ni�y si� �zami. - Ile czasu mu jeszcze zosta�o? Prosz�, m�w szczerze. Ja ju� jestem przygotowana. Wszystko znios�. Cyrulik przez chwil� przypatrywa� si� jej z powag�. - Niedu�o - mrukn�� w ko�cu. - Przykro mi, dziecko. - Ile? Powiedz mi! - Por� demon�w jest p�noc. Damandros zjawia si� zawsze z ostatnim uderzeniem zegara... Hola! Dok�d si� wybierasz? - To jeszcze najwy�ej kwadrans! - Emin przygryz�a warg�. - Wracam na g�r�. - Zosta� tu. -Nie. - Zosta�. Nie wolno ci si� niepotrzebnie nara�a�. - O co chodzi? Chc� by� z Sullivanem! - Dziecko, czy ty mnie w og�le s�ucha�a�? - Starzec pos�pnie potrz�sn�� g�ow�. - Tw�j przyjaciel przeby� dopiero po�ow� drogi. Damandros zsy�a gor�czk�, by os�abi� cia�o; potem pojawia si� we w�asnej osobie i zabiera dusz�. Zna te� inne sposoby zadawania �mierci. Zosta� na dole, je�li nie chcesz go spotka�. Nie zawsze zadowala si� jedn� ofiar�. Emin otar�a �zy i spojrza�a na rozm�wc� z pogard�. - Kpisz, starcze? Nie jestem z tych, co opuszczaj� swoich bliskich. Ty tu zosta�, je�li chcesz. - Zrobi�a� ju� wszystko, co nale�a�o. B�d� rozs�dna, c�reczko. - Starzec wsta� r�wnie�. - Prosz� ci�. - Nie ma mowy. - Nie zamierza�a z nim dyskutowa�. Odwr�ci�a si�, wbieg�a na schody; jasny warkocz mign�� raz w p�mroku i znikn��. - Wi�c b�dziesz czuwa�a sama! - krzykn�� za ni� z gniewem cyrulik. W odpowiedzi na g�rze stukn�y zamykane drzwi. Szarpn�� brod�. Zajrza� do kubka, lecz naczynie by�o puste. Usiad� z powrotem i zacz�� z zas�pion� min� �u� koniuszek w�sa. Kiedy si� nad nim pochyli�a, Sullivan poruszy� si� i zamamrota� co� niewyra�nie. Uspokajaj�co �cisn�a jego d�o�. Sprawdzi�a kompres na czole; by� prawie suchy. Mechanicznie, nie patrz�c, co robi, zmoczy�a tkanin� w stoj�cej na parapecie misce z wod�. - Nie martw si� - szepn�a. - Medykom tylko wydaje si�, �e wiedz� wszystko. Znajd� jaki� spos�b... przysi�gam, �e znajd�... Nie odezwa� si�, nie da� najmniejszego znaku, �e cokolwiek s�yszy. Emin usiad�a na pod�odze obok siennika, oplot�a r�kami kolana. Przymkn�a oczy, modl�c si� bezg�o�nie. Mija�y minuty. �ojowa �wieczka spala�a si�, sycz�c. Deszcz miarowo b�bni� o dach. Nagle w oddali odezwa� si� przeci�g�y, pogrzebowy ton - raz, potem drugi, trzeci i czwarty... W dolinie �wi�tynny dzwon wybija� p�noc. Emin wsta�a. D�onie lekko jej dr�a�y. Z pochylon� g�ow� odmawia�a ostatni� modlitw�. Dzwon uderzy� po raz dwunasty. Czyje� kroki zaskrzypia�y na schodach. Sullivan j�kn��, targn�� si�, zrzucaj�c przykrycie. Drzwi wolno, wolniutko zacz�y si� uchyla�, a� otwar�y si� na o�cie�. - Witaj - powiedzia� ten, kt�ry stan�� w progu. By� wysoki, g�ow� niemal dosi�ga� powa�y. Czarna odzie� i spl�tane, bujne krucze w�osy ocieka�y wod�. W bladej twarzy p�on�y czerwone, bezlitosne oczy. - Wiesz, po co przyszed�em? Skin�a g�ow�. -Wiem. - Twoje czuwanie dobieg�o ko�ca. Mo�esz odej��. �adnej reakcji. - S�yszysz mnie? Jeste� wolna. Nie poruszy�a si�. Obserwowa�a go uwa�nie zza zmru�onych powiek. Demon westchn��. - Prosz�, �miertelniczko, nie utrudniaj. Nie mam czasu ani ch�ci si� z tob� spiera�. To, co tu nast�pi, nie b�dzie mi�e dla oka. Odejd�, p�ki mo�esz. Nieoczekiwanie Emin wybuchn�a �miechem. �mia�a si� nerwowo, nieszczerze; w jej �renicach przez ca�y czas czai� si� przestrach. Mimo to Damandros poczu� zdziwienie. Co� tu si� nie zgadza�o... - Jak�e ma�o bystry jest tw�j wzrok, potomku Otch�ani - odezwa�a si� cicho. - Czy to mo�liwe, �e naprawd� nie pozna�e�, z kim rozmawiasz? M�tny p�omyk �oj�wki nieoczekiwanie wystrzeli� w g�r�, sypi�c iskrami. W pomieszczeniu poja�nia�o. Damandros zamruga�. Tam, gdzie sekund� wcze�niej sta�a n�dznie ubrana dziewczyna z jasnym warkoczem, unosi� si� niewyra�ny kszta�t; p�przejrzysty ob�ok lazurowej mg�y, po�yskuj�cy jedwabi�cie tam, gdzie pada�o na� �wiat�o. Demon zamar� na moment, po czym uk�oni� si� - zgrabnie niczym dworzanin. - Jedna z c�r powietrza w moich w�o�ciach? To zaiste niespodzianka... Jak ci� zw�, pani? - Jestem Nor-Eminea z rodu Nor-Annais, niegdy� sze��dziesi�ta si�dma w orszaku Feanmuile, w�adczyni chmur -jej g�os przypomina� teraz �agodny szelest li�ci. - Nigdy nie przyby�abym do tej ziemi, gdybym wiedzia�a, �e to twoje dobra. - Ty i twoje siostry zawsze jeste�cie tu mile widziane, Nor-Emineo. Szczerze �a�uj�, �e nie mamy teraz wi�cej czasu na rozmow�. Z przyjemno�ci� dowiedzia�bym si�, co s�ycha� w dominium Pani Przestworzy. - Nie opowiedzia�abym ci wiele. Opu�ci�am ojczyzn� dawno temu, �eby podr�owa� po �wiecie. Damandros z ukosa zerkn�� na pos�anie. - Z cz�owiekiem, kt�ry tu le�y? - Tak. - Odpowied� by�a niczym ch�odny podmuch. Cienie na �cianach zachybota�y si�. B��kitna mg�a zafalowa�a, wydawa�a si� kurczy� i ciemnie�. - Co teraz zrobisz? Nor-Eminea znieruchomia�a. Niewidzialne oczy wbi�y si� rozm�wc�. Milczenie przed�u�a�o si�, coraz bardziej napi�te. - Zostaw go - szepn�a w ko�cu sylfida. - Niczym ci nie zawini�. Na c� pot�nemu synowi Otch�ani jeszcze jeden �miertelnik? -Nie. - Mam ci� prosi�? B�aga�? W porz�dku. - Jej ton nagle spokornia�. - B�agam. Oddaj mi go. Damandros u�miechn�� si� lekko. - Sk�d a� takie zainteresowanie, pani? To tylko mizerna ludzka dusza. Nic ciekawego, doprawdy. - Zgadza si�, Damandrosie. Mizerna ludzka dusza. Zebra�e� ich tak wiele; odst�p mi t� jedn�! Wci�� si� u�miechaj�c, demon pokr�ci� g�ow�. - Nie szukam zwady z kr�lestwem przestworzy, pani, ale nie spe�ni� twojego �yczenia. - Dlaczego? Damandros sk�oni� si� ponownie, jego oczy b�ysn�y. - Czemu mia�bym t�umaczy�, dlaczego? Tw�j przyjaciel nale�y do mnie. Wszystko dokona�o si� w chwili, gdy po raz pierwszy postawi� stop� w moim lesie. Podj��em wtedy decyzj�, a nie zwyk�em zmienia� moich postanowie�. - Wci�� m�wi� uprzejmym tonem, ale jego twarz stwardnia�a. - Wybacz, c�ro powietrza. Je�li pozwolisz, zako�czymy ju� t� rozmow�. Odwr�ci� si� w stron� Sullivana. Zanim jednak zd��y� uczyni� krok, mg�a opad�a na pod�og�, znowu przybieraj�c posta� dziewczyny. Uni�s� brwi. Emin zadar�a hardo g�ow�. - A gdybym zaproponowa�a ci co� w zamian za niego? Uderzenia b�bn�w oddalaj� si�. B�l maleje. Coraz l�ej oddycha�... Jakby przygniataj�cy cia�o ci�ar gdzie� si� ulotni�. Jakby co� odesz�o. Cisza. Szybowanie przez cisz�, ogromniejsz� ni� �wiat. 2. Rzeczywisto�� Wynurzanie. K��bi�ce si� wok� niego czarne wiry rozrzedzi�y si� i rozp�yn�y. Szare dzienne �wiat�o bole�nie uk�u�o senne oczy. Opowiadaj�cy rozejrza� si� p�przytomnie. Nie do ko�ca by� pewien, gdzie si� znajduje i z jakiego powodu. Szli�my przez las... Spojrza� w okno. Blade jesienne s�o�ce sta�o wysoko na niebie. A niech to! Dawno ju� nie spa� tak g��bokim snem. Co si� sta�o? Skoncentrowa� si�. Ostatni� rzecz�, jak� sobie przypomina�, by�a pl�tanina je�yn, czarne korony sosen wysoko nad g�ow�... niepok�j Emin... Emin, gdzie ona by�a? Zawo�a� j� kilkakrotnie - �adnej odpowiedzi. Kr�c�c g�ow� ubra� si� i zszed� na d�. G��wna sala by�a pusta. Na podw�rzu krz�ta�a si� jaka� niechlujnie ubrana kobieta, ale znikn�a za w�g�em, zanim Sullivan zd��y� do niej krzykn��. Wr�ci� na g�r�. Przed drzwiami pokoju zatrzyma� si�, potar� czo�o. W g��bi umys�u zaczyna�y si� pojawia� niejasne skojarzenia. Zmierzali�my na po�udnie, do klasztoru w Meldorn... tam zamierzali�my zanocowa�, czy�by�my zmylili drog�? Odpowied� pojawi�a si� znik�d, jak d�gni�cie ��d�em: Zboczyli�cie z traktu... Zachorowa�e�... Czy na pewno? Sprawdzi� puls. Ani �ladu gor�czki. Pchn�� drzwi. - Witaj - powiedzia� cyrulik. - Poznajesz mnie? Sullivan zamruga�. Nagle, jak za�amuj�ca si� fala, zapomniane zdarzenia powr�ci�y do niego. Przycisn�� d�o� do czo�a, usi�uj�c w nat�oku obraz�w odnale�� ten, kt�ry by� kluczem do uk�adanki; motyw wi���cy pozosta�e w ca�o��... Odnalaz�. - Owszem - potwierdzi� wolno. - Poznaj�. Wok� ust tamtego zaigra� lekki, leciutki u�miech.. - Naprawd�? - Tak. Spotkali�my ci� wczoraj na go�ci�cu. - Kolejne elementy �amig��wki wskakiwa�y na miejsce. Opowiadaj�cy m�wi� coraz szybciej, czuj�c, �e wzd�u� plec�w pe�zn� mu lodowate ciarki. - Zmierza�e� w t� sam� stron�, wi�c jaki� czas szli�my razem. Potem ni st�d, ni zow�d �le si� poczu�em... m�ci�o mi si� w g�owie, proszek z chenin nie pomaga�, nie wiedzieli�my, co robi�... Poradzi�e�, �eby zatrzyma� si� gdzie� pod dachem, cho� by�o dopiero po�udnie. To ty wskaza�e� nam t� gospod�. Wi�cej nie pami�tam. Gdzie Emin? - Tu jej nie ma, synu. - W takim razie gdzie jest? Odpowiadaj! Starzec powolutku uni�s� g�ow�. Sullivan zamar�, napotykaj�c spojrzenie nieruchomych jak paciorki czerwonych oczu. Przez d�ug� chwil� patrzyli tak na siebie. �aden nie wykona� najmniejszego gestu. - Wiedzia�em - mrukn�� w ko�cu Sullivan - �e to podejrzane, �eby na podobnym odludziu trafi� na medyka, i to akurat wtedy, kiedy jest potrzebny. Starzec - czy raczej stw�r, kt�ry ukrywa� si� w jego cielesnej pow�oce -zachichota�. - �eby sprowadzi� gor�czk�, musz� by� w pobli�u. Zawsze dziwi�em si�, czemu niczego nie podejrzewacie, dop�ki nie jest za p�no... - Kim jeste�? Istota u�miechn�a si�, ods�aniaj�c podw�jny rz�d spiczastych z�b�w. - Kim� niesko�czenie pot�niejszym, ni� s�dzisz, cz�owieczku. Samo brzmienie mego prawdziwego miana mog�oby odebra� ci s�uch. W tej krainie nazywaj� mnie Damandrosem. Wi�cej nie musisz wiedzie�. - Gdzie Emin? Co z ni� zrobi�e�? Zamiast odpowiedzie�, demon skrzywi� si�. -Amarill Sullivan Anwfyn, Opowiadaj�cy rodem z miasta �agle. �miertelnik bez maj�tku, w�adzy, czy cho�by w�asnego skrawka ziemi. Wszystko, co posiadasz, to kilka dziwacznych ba�ni... Nadal nie potrafi� zrozumie�, co ona w tobie widzia�a. Sza! Nie z�o�� si�, cz�owieczku. M�wi� tylko to, co my�l�, a prawda jest taka, �e nie sprawiasz na mnie wra�enia istoty nadto bystrej. Nawet nie masz poj�cia, jak niewiele brakowa�o, by� tej nocy stan�� twarz� w twarz ze swoim przeznaczeniem. Tylko swojej przyjaci�ce zawdzi�czasz, �e to nie nast�pi�o. Czy ty w og�le wiedzia�e�, kim ona naprawd� jest? -Tak. - Doprawdy? - Czerwone oczy spogl�da�y na� z ironi�. Ich �renice by�y pionowe jak u w�a. - Wiedzia�e�, �e jest starsza, ni� mo�esz sobie wyobrazi�? �e widzia�a rzeczy, o jakich tobie nawet si� nie �ni�o? �e znajomo�� z cz�owiekiem mo�e by� dla niej wy��cznie zabaw�, nic nie znacz�cym kaprysem, cho�by jej samej przez pewien czas zdawa�o si�, �e jest inaczej? - Przesta�. - Sullivan zmusi� si�, �eby m�wi� spokojnym tonem. - Sk�d ta wrogo��? Czym ci zawinili�my? - Uwa�asz si� za uczonego, a nie wiesz, �e puszcze wok� tej doliny z dawien dawna nale�� do mnie. Od przeje�d�aj�cych tedy zwyk�em pobiera� op�at�. W�r�d was, ludzi, istnieje zdaje si� podobny zwyczaj... z t� r�nic�, �e kawa�ki b�yszcz�cego metalu, kt�re tak kochacie, dla mnie s� bez warto�ci. Inkasuj� nale�no�� w innej walucie. Jedno �ycie od ka�dej kompanii: oto cena, jaka trzeba zap�aci� kolekcjonerowi dusz... - Zabra�e� dusz� Emin? - Ty g�upcze, ona nie ma duszy. C�ry powietrza s� nie�miertelne, jak wszystkie duchy �ywio��w, cho� niekt�rzy bajkopisarze twierdz�co innego. Nie. Pierwotnie mia�em zamiar wzi�� sobie twoj�. By�by� interesuj�cym okazem w kolekcji, z t� twoj� wra�liwo�ci� i wyobra�ni�... - Demon zachichota� znowu. Czarny jak smo�a j�zyk wysun�� si�, �eby obliza� pomarszczone wargi. - Ale twoja przyjaci�ka nam�wi�a mnie, �ebym zmieni� plany. Musz� przyzna�, �e potrafi si� zr�cznie targowa�. - Co z ni�? Jest twoim wi�niem? - Raczej honorowym go�ciem w moim pa�acu. Zostanie tam, a� Feanmuile, jej kr�lowa, zap�aci za ni� okup, a pewien jestem, �e to uczyni. - Kiedy? - Dla nie�miertelnych up�yw czasu jest bez znaczenia, cz�owieczku. Mo�e nast�pi to jeszcze za twojego �ycia. A mo�e za kilkaset lat. Kto wie? - Damandros wzruszy� ramionami. - Nie zapominaj, �e sama tego chcia�a. Wiedzia�a dobrze, na co si� godzi, nie b�j si�. Ziewn��, przys�aniaj�c usta d�oni�. - Zdaje si�, �e teraz p�jd� sobie st�d. Ty ju� mnie nie interesujesz. Otrzyma�em w zamian co� du�o cenniejszego... I po c� zaciskasz pi�ci? M�g�bym bez wysi�ku wydrze� ci z cia�a wn�trzno�ci i rozszczepi� ka�d� ko�� na dwoje... St�j spokojnie, o, w�a�nie tak. Doskonale. Rozs�dny, kto potrafi w por� zda� sobie spraw� z w�asnej bezsilno�ci. �egnaj, Amarillu Sullivanie Anwfyn. Jego g�os cich� stopniowo, przygarbiona sylwetka zblak�a i zamaza�a si�. Sullivan przetar� oczy. By� sam. Czarne korony sosen wysoko nad g�ow�. Je�yny, z�o�liwie czepiaj�ce si� odzie�y. P�atki �niegu, topniej�ce na policzkach, mieszaj�ce si� z kurzem i �zami. B��ka� si� po bezdro�ach, bez ko�ca powtarzaj�c jej imi�. Szuka� d�ugo. Jeszcze d�ugo po tym, jak okoliczni ch�opi uznali go za szale�ca. D�ugo po tym, jak sam straci� nadziej�. Bez skutku. Nie oszala�. Opowiadaj�cy s� silni. Otrz�sn�� si� w ko�cu; zrozumia�, �e rozpacz prowadzi donik�d. �e je�li chce �y�, musi da� za wygran�, odej��, powr�ci� mi�dzy ludzi. Zrozumia�, �e ona tego w�a�nie by chcia�a. (wiedzia�a dobrze, na co si� godzi) Albo tylko wydawa�o mu si�, �e rozumie. Ciemno��. Przenikliwy ch��d. Gdzie jestem? Co si� ze mn� dzieje? L�k, d�awi�cy niczym obro�a. Pogrzebana �ywcem... Plamy wilgoci na �cianach. Od�r st�chlizny. Dni, wieki. Kiedy st�d wyjdziesz? Czy w og�le? - Prosz�, niech kto� wreszcie przyjdzie... nie mog� d�u�ej... nie wytrzymam... To nie mia�o by� tak... Oszukano mnie! Prosz�, niech kto� przyjdzie... Feanmuile! Sullivan! Sullivan! Sullivan... Nie krzycz, i tak nikt nie us�yszy... Po co to zrobi�a�, powiedz? Dla kogo? On ju� na pewno nie �yje... albo nie pami�ta... albo... - Amarill! Amarill! Amariiiiiill!!! Milczenie, ci�kie niczym granit. Epilog Wiele lat p�niej zdarzy�o si�, �e kr�te szlaki zaprowadzi�y go na zach�d i po�udnie, do Shan Vaola nad Zatok� Sn�w. Tamtejsi s�uchacze mieli gust dok�adnie taki, jakiego mo�na by�o si� spodziewa�, wnioskuj�c ze schizofrenicznej architektury ich miasta. Sullivan wiedzia� o walce, jaka noc w noc toczy�a si� w klaustrofobicznych zau�kach pod okiem ��tego ksi�yca; o �miertelnym konflikcie miedzy prawdziw� a fa�szyw� magi�, obserwowanym przez kolejne pokolenia. �wiatopogl�d Shanijczyk�w kszta�towa� si� na osi mi�dzy przeciwstawnymi symbolami - srebrem i czerni�, tym, co czyste i tym, co zakazane. Cho� rz�dzi�a nimi pot�na i sprawiedliwa Elita czarodziej�w, potajemnie kibicowali renegatom... Goszcz�c w�r�d tych ludzi, Sullivan zazwyczaj wybiera� dla nich te spo�r�d powszechnie znanych Opowie�ci, kt�re wpasowywa�y si� w atmosfer� miasta dzi�ki elementom dwoisto�ci i kontrastu: zestawiaj�ce jaw� i sen, niejasne, wieloznaczne... Tym razem jednak s�uchacze zaskoczyli go, domagaj�c si� kt�rego� z jego w�asnych utwor�w. Sullivan z pocz�tku pr�bowa� si� �artobliwie wykr�ca�, ale tamci byli nieugi�ci. Pragn�li us�ysze� co� oryginalnego, z czym nie zetkn�li si� nigdy wcze�niej. Dzia�o si� to wieczorem na Placu Fontann, w samym sercu miasta. Ludzie otaczali Sullivana zwartym kr�giem - m�czy�ni, kobiety, dzieci. Ich twarze by�y skupione, powa�ne, oczy b�yszcza�y. Oczekiwali. Nie m�g� ich zawie��. Waha� si� tylko przez chwil�. Potem - pchni�ty jakim� niewyt�umaczalnym impulsem - zacz�� Opowiada� im o Emin. M�wi� wolno i chwilami troch� niepewnie; improwizowa�; jego g�os by� niewiele dono�niejszy od plusku wody w fontannach, ale w martwej ciszy, jaka zaleg�a nad placem, wyra�nie by�o s�ycha� ka�de s�owo. Po pierwszych kilku zdaniach, nabrawszy �mia�o�ci, Sullivan wezwa� na pomoc umiej�tno�ci w�a�ciwe swojemu cechowi i wywo�a� z mroku obraz sylfidy; sprawi�, �e jej sylwetka zata�czy�a na tle kamiennych �cian jak kwiat wyczarowany z pustej d�oni przez jarmarcznego sztukmistrza. Przez ci�b� przelecia�y pe�ne zachwytu westchnienia. Zach�cony tym, Sullivan si�� woli nakaza�, �eby kolejne sceny Opowie�ci zjawia�y si� w powietrzu nad g�owami s�uchaczy, znikaj�c, gdy t�um poj�� ich tre��. Opowiedzia� o tym, jak poznali si� z Emin pewnej zimowej nocy w�r�d kurhan�w Levaorodu; jak sp�yn�a z nieba niby p�atek �niegu, zwabiona ciep�em ogniska i d�wi�kiem ludzkiego g�osu. O tym, jak zafascynowana jego Opowie�ciami - na pewien czas porzuci�a zimny �wiat swoich siostrzyc. O wszystkich drogach, jakie wsp�lnie przemierzyli - on wiedziony powo�aniem, ona wierna swojej naturze, dzika jak wiatr, zakochana w otwartych przestrzeniach, nienawidz�ca stagnacji, wiecznie t�skni�ca za ruchem i zmian�... C�ra powietrza i w�drowiec po�lubiony traktom - pasowali do siebie tak idealnie, jak to tylko mo�liwe. I byli tak szcz�liwi, jak to tylko mo�liwe. A� nadszed� dzie�, w kt�rym ona zdecydowa�a si� po�wi�ci� swoje szcz�cie. O tym Sullivan te� Opowiedzia�. Nie potrafi� ju� niczego zatai�. By� mo�e �udzi� si�, �e ta spowied� dokonana wobec t�umu obcych pomo�e, jak naci�cie wrzodu; pozwoli jako� oczy�ci� si� z poczucia winy, zd�awi� w sobie gorycz i zapomnie�... Cho� przecie� dobrze wiedzia�, �e rana i tak b�dzie si� j�trzy�. Nigdy, przenigdy nie uda mu si� zapomnie� o Emin. Kiedy umilk�, by� zlany potem. Dygota� z wyczerpania. U�wiadomi� sobie, �e niekt�rzy spo�r�d s�uchaczy p�acz�. Poma�u dociera�o do niego, �e odni�s� sukces - da� im co�, czego nigdy wcze�niej nie do�wiadczyli. B�d� powtarzali sobie nawzajem jego Opowie�� jeszcze d�ugo po tym, jak zapomn�, gdzie i od kogo us�yszeli j� po raz pierwszy... Najgorsze, �e wcale nie czu� z tego powodu rado�ci; czy cho�by satysfakcji. Nic. Pusta, pusta skorupa. Lublin, grudzie� 1999