44
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 44 |
Rozszerzenie: |
44 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 44 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 44 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
44 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
TYTU�: "Katedra w Piekle"
Autor : Waldemar Lysiak
HTML : ARGAIL
Gdy zamkni�to ostatnie drzwi, obraz przedstawiaj�cy "Eksplozj� w katedrze
zapomniany na swoim miejscu - straci� tre��, zacieraj� si�, staj�c si� tylko
cieniem...
- Alejo Carpentier "Eksplozja w katedrze", t�um. Kaliny Wojciechowskiej.
Pisane osiemdziesi�t �smego wszechszata�skiego obiegu Baharam, roku drugiego
planety Seifos w galaktyce Pini, przez profesora doktora mianowanego Nyhaamaela,
diab�a trzeciego wtajemniczenia, przybocznego kronikarza Szatana, ku
nauce potomnych diabl�t i ku chwale Lucyfera Naszego Niemi�osiernego i
Nie�miertelnego.
Dzia�o si� to w roku ziemskim 1983, kiedy Pan Nasz w m�dro�ci swojej
niezmierzonej piek�o na Seifos ustanowi� zamy�li�. Postanowi� tedy wybra�
jakiego zdolnego diab�a z innych piekie� na kr�la piek�a onego, a �e wie��
naonczas przysz�a tajemna od donosicieli, i� w piekle ziemskim, za przoduj�ce
uznawanym, s�dzi� si� b�dzie Belbaala, syna Belzebuba - namiestnika Szatana na
Ziemi, na t� planet� s�onecznego zbioru wpierw pofatygowa� si� raczy�, by samemu
wyda� sprawiedliwy wyrok.
Kiedy sfrun�li p�omieni�ci pos�ance do piek�a ziemskiego - przez dni siedem
i siedem nocy wszelki miot diabelski Ziemi przysposabia� piek�o swoje na
przybycie Majestatu, tak i� na noc si�dm� od zapowiedzenia brudne i smrodliwe, i
gor�ce, i wyciem wszelakim nape�nione by�o jako nigdy. I przyby� Lucyfer w noc
po dniu si�dmym od zapowiedzenia na rydwanie szczeroz�otym, przez
dziewi��dziesi�t dziewi�� szkaradnych bazyliszk�w wleczonym w chmurze ognistej.
Powita� Go u wej�cia do czelu�ci Belzebub pok�onem kornym i pe�nym tajonego
przera�enia, a z nim ca�a �wita jego, i s�ugi jego, i potomstwo s�ug jego, a
kraniec ogona Pa�skiego z czci� uca�owawszy, rzek�:
- Witaj nam Prze�wietny, Najwi�kszy, Najgenialniejszy i Najmocarniejszy z
Mocarnych! Oby chwa�a i moc Twoja wszem kra�com wszech�wiata by�y znane, oby
wszelki czas, i wymiar, i misteria, i antymateria, i �ywio� wszelki rabami twymi
niesko�czenie by�y! Jak� rado�ci� nape�nia mnie widok Tw�j, o Panie, jak�e si�
odwdzi�czy� za zaszczyt, jakim mnie obdarzy�e�, zdo�am ja, robak w blasku twego
Majestatu tak n�dzny jako te bazyliszki i mniej od nich szcz�liwy, albowiem one
cz�ciej oczy swe widokiem Twej Prze�wietnej Osoby syci� mog�!...
Przerwa� mu Lucyfer w chwilo onej, tak oto z wy�yn Majestatu swego rzek�szy:
- Zamknij sw�j pysk, Belzebubie, albowiem po woja�u przez galaktyki zdro�eni
jeste�my wielce, zasi� nie oci�gaj�c si� prowad� nas na otch�anie twoje i ugo��
godnie, aby�my nie musieli gnat�w twoich, i k��w, i pazur�w porachowa� ci, a
potomstwa twego w ludzi przemieni�! Potem dopiero rozpatrzymy nasze sprawy...
I zasiad� Lucyfer nad wielk� jam� obiadow�, Belzebuba po lewej swojej �apie
maj�c, a po prawej syna swego, ksi�cia piekie�, Kruela, i syci� si� jad�em
najwyszuka�szym, kt�rym s�ugi Belzebuba jam� nape�ni�y. A by�y tam przysmaki
rzadkie, podniebienie Jego Szata�skiej mo�ci g�aszcz�ce, jako to piecze�
spowiednika Torquemady w sosie z lisiego �ajna i muchomor�w, marynaty z hien i
tch�rzy w occie siedmiu z�odziei, wina preparowane przez Borgi�w i markiz� de
Brinvilliers, ciasteczka delikatne, wypiekane z maczki starych rog�w, kt�re
cudzo�o�nice na g�owach m�ciwych swych m��w zasia�y, a tako� w�dka z �ez
pot�pionych, kt�r� czaszkami filozof�w i szuler�w popijano.
Zasi� po wieczerzy radowa� Lucyfer uszy swoje wyciem, skowytem i cudownym
rz�eniem m�czonych, kontentuj�c si� najmilej widokiem Casanovy, kt�rego
niewoli�a gromada rozszala�ych heter, Hitlera, kt�remu prawe rami� samo raz po
raz wyskakiwa�o z d�oni� rozprostowan� do g�ry, na rozpalone �elazo natrafiaj�c,
a tako� innych s�awnych z�oczy�c�w, porubc�w i metrolog�w. Kiedy za�
wyprowadzono ju� tresera, kt�rego nied�wied� batem do ta�ca przymusza�, da� znak
Lucyfer, ze do�� ma weso�o�ci na ten raz i w te si� s�owa do Belzebuba ozwa�:
- Kontenci jeste�my z ciebie, Belzebubie, albowiem piek�o ziemskie przed
wszystkimi innymi prym dzier�y, nie przestaj�c na z g�ry za�o�onym przerobie,
lecz i przekraczaj�c plany, co mi�ym nam jest i �askawo�� nasz� dla ciebie i
parob�w twoich zjednywa. Pracuj tak dalej z szata�sk� pomoc� i nie ustawaj w
wype�nianiu powinno�ci twoich, a ominie ci� nie�aska nasza, kt�ra gdy na kim�
si�dzie, straszliwa jest ni�li woda �wiecona. Zwa�ywszy wska�niki przez ziemskie
piek�o osi�gane, doszli�my w rozumie naszym do takiego postanowienia, aby
spo�r�d podw�adnych ci diab��w - wodzirej�w najzdatniejszego wybra� i na wysokim
urz�dzie naczelnika nowego piek�a osadzi�. Wiedzie� ci bowiem trzeba, jako na
planecie Seifon, w galaktyce Pini, istoty my�l�ce wykszta�ca� si� pocz�y z
p�zwierz�cych prymityw�w, tedy czas ju� najwy�szy jest da� temu �wiatu piek�o,
by konkurencja niebia�ska monopolu tam nie zyska�a sztuczkami swymi. Ten,
kt�rego obdarzymy zaufaniem naszym i osadzimy na Seifos, aby nowe piek�o
zorganizowa�, diab�em musi by� niepospolitym, wielkie maj�cym do�wiadczenie i
zas�ugi, sprytnym i utalentowanym ze wszech miar. Wska�esz nam, Belzebubie,
takowego, a �adnego, mniemam, trudu ci to niesprawni, jako �e z wynik�w dzie�a
twego wida�, i� niezawodnie wielu nader sposobnych do wype�nienia �yczenia
naszego, szczwanych i nieugi�tych wodzirej�w grzechu posiadasz, jeno mo�e
frasunku zakosztujesz troch�, �e si� tak zdatnego robotnika pozby� b�dziesz
musia�. Cel wszelako pa�stwowy nad prywat� po�o�y� si� godzi. Kog� wiec
polecisz mi, Belzebubie.
Belzebub zadr�a� w g��bi odw�oka swojego, nie podoba�o mu si� bowiem i
strach budzi�o, �e Lucyfer chwali go jeno, co niczego dobrego wr�y� nie mog�o.
Pomy�la� sobie wszak�e, i� mo�e Majestat nie wie jeszcze o wyst�pku
Belbaala, cie� na ca�e ziemskie piek�o rzucaj�cym. Wzi�� si� w gar�� i odrzek�
przymilnie.
- Zaszczyt do dla naszego piek�a niema�y, ze w nim Wasza Szata�ska Mo��
nowego naczelnika znale�� umy�li�e�. Jednym si� tylko troskami azali znajd� si�
godni tak wielkiego wyr�nienia diab�owie, kt�rzy by potrafili snadnie �yczenia
Twe, Panie, wype�ni� i sprawi�, by...
Tutaj ponownie przerwa� mu Lucyfer tymi oto s�owy:
- Nie popisuj si� skromno�ci�, Belzebubie, by�my ci jej snad� w gardzio�
wepchn�� nie musieli! Pod ogon wsad� je sobie, a rych�o do rzeczy przejd�!
I przeszed� do rzeczy Belzebub, powiadaj�c:
- Panie nasz Wielki i Najwi�kszy! Najzdolniejszych moich podw�adnych
chwilowo nie ma na miejscu, albowiem dzie�o swe w przer�nych zak�tkach Ziemi
czyni�. Zechciej si� rozgo�ci� u nas na czas jaki, zaszczyt nam tym samym
czyni�c wi�kszy ni�li wprz�dy, ja za� do jutra �ci�gn�S ich do piek�a i przed
Twoje szata�skie oblicze postawi�.
Tak si� te� sta�o. I gdy min�� jeden czas s�o�ca, onej nocy, kt�ra po nim
nadesz�a, szed� Lucyfer korytarzem d�ugim, Belzebuba obok, a s�ugi swoje za
plecami maj�c, i wst�powa� do kom�r najprzedniejszych diab��w ziemskich.
Przedstawia� ich Belzebub, imi� wymieniaj�c ka�dego, oni za� zas�ugi swoje, i
talenty, i wszelakie diabelskie przymioty przedstawiali s�odkimi s�owy, marzenia
sobie ho�ubi�c o godno�ci, kt�ra jednego tylko morze dosi�gn�� mia�a. Gdy do
Asmodeusza przeszli, spyta� go Lucyfer:
- Co� sprawi�, Asmodeuszu?
I odrzek� Asmodeusz:
- Wszechpot�ny Lucyferze, Panie nasz i W�adco, oby wszystko, co skona�o, i
co �yje, i co �y� b�dzie Twoj� by�o w�asno�ci�! Jam jest ten, kt�ry czyni, ze
odk�d ludzie nauczyli si� my�le�, po dzisiejsz� noc nie by�o na Ziemi jednej
chwili bez wojny. Dzi�ki mojej pomocy wymy�lili ju� taka bomb�, kt�ra w sekund�
jedn� ca�y rodzaj ludzki wygubi� ze szcz�tem mo�e!
- Tedy jeste� idiot�, Asmodeuszu - odrzek� mu z godno�ci� Najm�drzejszy z
M�drych, Pan nasz, Lucyfer - albowiem je�li u�yj� tej broni, ty i twoi druhowie
i pan tw�j Belzebub, stracicie prac�, �adnych ju� nie mog�c si� spodziewa�
grzesznik�w w dystrykcie swoim, a ja was na inne planety przenios� i w zwyk�ych
palaczy zamieni�.
Drugim by� Nyhariel, kt�ry, gdy zapyta� go Lucyfer, co za� sprawi� takiego,
by si� m�g� godno�ci naczelnikowskiej spodziewa�, rzek�:
- O nie�miertelny, chwa�a Ci szata�ska po niesko�czono��! Oby wszelkie
stworzenia we wszech�wiecie cze�� Ci oddawa�o nale�n� i �upem Twoim i rado�ci�
oczu Twoich w m�ce swojej! Ja pilnuj�, by na Ziemi zawsze byli biedni i bogaci,
aby pierwsi z nich z g�odu zdychali przez tych drugich, kt�rzy nam w udziale
przypadaj�.
Spyta� go raz jeszcze Lucyfer:
- Powiedz mi, Naharielu, kt�rych jest na Ziemi wi�cej, z g�odu zdychaj�cych
czy z przejedzenia.
Odpar� Mu Nyhariel:
- Tych, Panie, kt�rzy z g�odu zdychaj�, o wiele jest wi�cej.
A na to rzek� mu Lucyfer:
- Tedy snad� i ty nie dojadasz, Naharielu, co w rozumie twoim spustoszenie
czyni. Albowiem mniejszo�� zgarniasz, wi�kszo�� konkurencji oddaj�c!
I tak oni przedstawiali zas�ugi ich, a Lucyfer w �askawo�ci swojej ka�demu
co� rzek�, a to: kretynie!, a to insze nazwanie, i kiedy ko�ca korytarza
si�gn��, ozwa� si� ze smutkiem w g�osie niezmierzonym:
- To ju� wszyscy, Belzebubie?
- Wszyscy, o Majestacie - odpar� Belzebub w pokorze - wszyscy
najzdolniejszy, dzi�ki kt�rym piek�o nasze pe�nym jest i rozbrzmiewa j�kiem
dono�nym.
Rzek� mu na to Lucyfer:
- Dobrzy s�, jeno w my�leniu s�abi, obcy im geniusz wielkiego dokonania.
Dziw, �e praca ich tak obfite przynosi owoce...
Zamy�li� si� Wielki Lucyfer, z sekretem owym si� mocuj�c, a� naraz,
przypomnieniem ra�ony, spyta�:
- Czemu� to nie przedstawi�e� nam zast�pcy swego, Belzebubie?
I odpar� Belzebub z trwog�:
- Widzia�e� go, Panie. To Asmodeusz.
Zdumia� si� Pan:
- Asmodeusz? Kiedy ostatni raz byli�my twoimi go�ciem, Belzebubie,
niedawnymi to by�o czasy, pomnimy, �e zast�pc� twoim by� syn tw�j, Belbaal,
kt�rego� wielce mi�owa�. Wyja�nij nam, czemu� to ju� nie jest on twoim zast�pc�
i jakim prawem dokona�e� zamiany bez naszej wiedzy i przyzwolenia?!
Natenczas pochyli� si� �eb Belzebubowy nisko, a �zy z oczu kapa� mu pocz�y
na roz�arzony pawiment, i na kolana opad�, i ogon Lucyfera w d�onie uj�wszy
poca�unkami ok�ada�, zmi�owania �ebrz�c:
- Daruj, Panie, daruj o Prze�wietny s�udze swemu, niegodnemu w obecno�ci
Twojej oczu otwiera�, daruj! Wstyd mi by� okrutny przyzna� si� �e miot m�j
w�asny debilem si� okaza� i zaprza�cem, i zdrajc�, oby sczez� ! I sczez�yby
niezawodnie z rozkazu mojego, ale to syn m�j, Panie!!! Ukara�em go przyk�adnie,
ze stanowiska zdejmuj�c i zamykaj�c w karcerze, by tam b��dy swoje przemy�le�
m�g� i zrozumie�! Jutro s�dzony b�dzie przez Najwy�sz� Rad� Piekieln�, kt�ra
jeszcze sro�ej go ukarze.
- C� takiego uczyni� tw�j, Belzebubie, ? - spyta� Lucyfer.
A Belzebub, z kolan si� nie d�wigaj�c i �zy roni�c rz�siste, odpowiedzia�
Mu:
- O Panie, uczyni� rzecz tak straszn�, ze mi to przez usta przej�� nie mo�e...
Tu zamilk�, jakby mu ko�� w gardle na sztorc stan�a, i tylko poj�kiwa�
cicho.
Lucyfer za�, wzi�wszy si� pod najja�niejsze boki, rykn�� na� g�osem pe�nym
wielkiego majestatu:
- Ty szczurze umyty, ty swo�oczy anielska, ty potworze gnij�cy od
mi�osierdzia, parchu ty niepokalany, oby� w �yciu swoim nie m�g� prze�kn��
strawy, oby� po�ama� sobie gnaty, oby� nigdy nie zgrzeszy� i nie skrzywdzi�
nikogo, oby� uton�� w baptysterium i spuch� od opicia si� mszalnym winem!!!
To m�wi�c chwyci� Belzebuba za kud�y mi�dzy uszami stercz�ce i wali� jego
�bem o kamienie, zgo�a tak, jak si� maczug� ubija cia�a ludzkie w piekielnym
mo�dzierzu, a nie zako�czy� na tym, tylko dalej mu t�umaczy� godnie:
- My�la�e� w kaboty�stwie przyrodzonym swoim, �e ukryjesz przede mn�
sromot�, kt�r� syn tw�j na piek�o �ci�gn��, ha�bi�c ca�e szata�skie pokolenie,
ale� si� przeliczy� ty baranie sple�nia�y z czysto�ci, doniesiono mi bowiem o
wszystkim.To m�wi�c nie przestawa� �upa� ska�y czo�em Belzebuba, ale i na tym
nie sko�czy�:
- Teraz za� podnie� si� i zaprowad� mnie, gdzie trzeba, i poka� mi to!U dali
si� do wielkiej jaskini, kt�ra za sal� piekielnych s�d�w s�u�y�a, po drodze za�
Belzebub w cicho�ci swej nadwer�onej czaszki obmy�la� m�czarnie dla tych z
poddanych swoich, kt�rzy donie�li Lucyferowi, nie wiedzia� tylko jak rozpozna�,
kt�rzy to s�. Pod �cian� jedn�, o ska�� oparty sta� w jaskini onej obraz pe�en
jaskrawych kolor�w. Lucyfer zbli�y� si� do�, bacznie swym najm�drzejszym
popatrzy� na� okiem, za czym obr�ci� si� ku diab�om i dostojnie warkn��:
- Kpicie sobie ze mnie?!
- Nie �mialiby�my, o.. o Najwi�kszy... - wyj�kn�� Asmodeusz, kul�c si� w
sobie ze strachu, jako i drudzy czynili.
- Rzeczono mi, i� to ko�ci�!
- Tak panie, w rzeczy samej jest to ko�ci�, oby do fundament�w si� spali�!
To jest katedra w Ruen. We Francji, o Najwspanialszy. U�miechn�� si� Lucyfer
wielki tym u�miechem, w kt�rym wida� �mier� po trzykro� stu tysi�cy skaza�c�w, i
spyta� Asmodeusza �agodnie:
- Asmodeuszu, czy wbito ci� kiedy� na krzy� z �elaza, zimny jak l�d?
- Nie Panie - j�kn�� Asmodeusz - lito�ci!
- Tedy ja niedopatrzenie to naprawi� mog� nim zd��ysz jedn� sw� zaropia�a
prze�kn�� �lin�! Widz� tu tylko kolorowe plamy, rozmazane i �adnego nie daj�ce
kszta�tu! By�em na Ziemi w przebraniu Wielkiego Inkwizytora, kiedy palono Husa,
i widzia�em gotyckie katedry. Widzia�em je te� namalowane, jako �ywe by�y! Ale
to co jest? To ma by� katedra!
- Pozw�l, o Najczcigodniejszy, ze wyt�umacz�! To jest impresjonizm!
- Co takiego?
- Panie, przebacz mi, boom niegodny, alem o co� zapyta� Chcia� Ciebie...
- Pytaj, byle pr�dko - przyzwoli� Lucyfer �askawie.
- Kiedy� po raz ostatni zaszczyci� Ziemi� obecno�ci� swoj�, o Gromow�adny?
- Kiedy? ... Zaraz... to by�o niedawno, kiedy ludzie tak pi�knie mordowali
si� �w czas, zwany przez nich Wiosn� Lud�w.
- Tedy nie wiesz, Ukochany Panie Nasz, i� malarstwo ich wkr�tce potem
odmieni�o przeogromnie. Skoczyli malarze ziemscy z realizmem i dziwactwa pocz�li
tworzy�, od impresjonizmu poczynaj�c.
- C� to jest? Co znaczy? - zniecierpliwi� si� Wielki.
- To si� bierze, o Panie, ze s�owa, kt�re u Francuz�w wra�enie oznacza.
L`impression. Malowanie wra�e�, kt�re natura w cz�owieku wywo�uje, metod� i�cie
ca�kiem now�. Malarzom tu pomogli uczeni fizycy, co s�onecznego promienia
zrobili analiz� i wysz�o im, jako promie� �w z pozoru tylko jest bia�y, zasi� po
prawdzie z kilku z�o�onych kolor�w, kt�re mieszaj� si�, ale je pryzmatem
rozczepi� mo�na i sposobem tym prawdy owej dowie�� niechybnie. Umy�lili sobie
tedy malarze impresjonistami zwani, i� �le przed nimi czyniono dwa albo i trzy
kolory na palecie namierzaj�c, �eby jeden uzyska�, inny, jako ten dla przyk�adu
niebieski z ��tym, aby zielony do malowania powsta�. Nie na palecie, rzekli,
trzy mieszaj�c kolory, jeno w oku tego, co na obraz patrzy, i tak, kiedy zielone
pokaza� zechcieli, pacni�ciami p�dzla plamki niebieski i ��te posadzili obok
siebie na p��tnie, aby patrz�cemu miesza�y w oku jego i wra�enie dawa�y zieleni.
Czystymi jedynie barwami natury, co si� w promieniu s�o�ca zawieraj�, malowali
obrazy swoje, cienie nawet kolorami onymi, nie za� czerni�, bo to kolor sztuczny
i w przyrodzie go nie ma. Snadnie...
- Skracaj si�, Asmodeuszu - ostrzeg� go Lucyfer w tej�e chwili - bym ja ci�
skr�ci� nie musia� o �eb tw�j przem�drza�y! C� chcesz mi rzec na to, i� ja tu
katedry nie widz�?
- To tylko, W�adco Przedwieczny nasz, �e za blisko obrazu tego stoisz i zbyt
szeroko otwarte masz oczy swoje. Z bliska malowid�a impresjonist�w owych jawi�
si� chaosem plam barwnych i nic nie m�wi�cych. Kiedy si� jednak cofn�� i oczy
zmru�y�, plamki farb stapia� si� w naszych oczach poczynaj� i jednolit� tworz�
materi�, z barwami i kszta�tami, kt�re malarz zamy�li� pokaza�.
Cofn�� si� tedy Majestat o krok�w kilka i oczy przymru�y� lekko, zasi�
uczyniwszy to krzykn�� zdziwiony wielce:
- Teraz widz�! Prawda jest! I�cie to katedra jako �ywa w s�o�cu wytrwa�ym a
mocnym!
- Wiele razy namalowa� katedr� w Rouen �w malarz, Monetem zwany, o r�nych
porach dnia i roku, i te jego dzie�a jak �adne inne o impresjonizmie �wiadcz�.
impresjoni�ci bowiem rzeczy w zmienno�ci czasu i �wiat�a uchwyci� i pokazywa�
chcieli.
- Tak to wyja�ni� Asmodeusz, lecz go Lucyfer s�ucha� ju� przesta� i o
Belzebuba obr�ciwszy swe szlachetne oblicze, rzek� mu zjadliwie:
- Dumny by� mo�esz! Wizerunku ko�cio�a w �adnym jeszcze nie by�o piekle. Ty�
si� pierwszy na tak� odwa�y� dekoracj�!
- �aski, Panie! - zapia� Belzebub, trz�s�c si� wzorem li�cia szarpanego
wiatrem. - Laski!!! Wina to Belbaala mego, kt�ry wida� od jakowego wstrz�su
chorym na g�ow� b�d�c, bez przyzwolenia mojego z Ziemi do nas przywl�k� t�
ohyd�! Jutro s�dzony b�dzie i ...
- Nie jutro! - przerwa� mu Najpot�niejszy - dzisiaj! Zaraz! Ja za�
rozprawie przewodniczy� b�d�!
I zdro�on wielce, na fotelu z piszczeli kardyna��w spocz�� raczy�, by
oprawia� s�dy. Po bokach przykucn�o po czterech z najwy�szych diab��w, zasi�
winnego wprowadzono, tako� obro�c� jego, Zaroana, tudzie� Tehamota,
oskar�yciela.
M�ody Belbaal diab�em wspania�ym by�, pryszczatym i poskr�canym w pysku i na
ciele, z pazurami zakrzywionymi krogulczo i �lepiem jarz�cym, co to od takiego
�adna nie ucieknie diablica, chyba �eby szaleju nadu�y�a wielce. Nisko si�
Lucyferowi pok�oni� i stan�wszy na miejscu oskar�onemu przypisanym, ze spokojem
oczekiwa� na to, co nast�pi� mia�o. Da� znak Lucyfer i na znak ten diabe�
drugiego wtajemniczenia, Lotus, przy prawej �apie Majestatu siedz�cy, akt
oskar�enia czyta� pocz��:
- S�dzi� si� b�dzie Belbaala, syna namiestnika Lucyfera Wielkiego na Ziemi,
Belzebuba, kt�ry to Belbaal w otch�anie piekie� sprowadzi� si� o�mieli�
wyobra�enie ko�cio�a chrze�cija�skiego, wroga naszego najwi�kszego, pod postaci�
obrazu w roku ziemskim 1894 namalowanego przez cz�owieka. Cz�owiekiem tym by� w
latach ziemskich 1840-1926 �yj�cy Claude Monet, od kt�rego innego obrazu,
wystawionego w roku ziemskim 1874 w Pary�u "Impression - soleil levant", wzi��
nazw� kierunek w malarstwie, impresjonizmem zwany. Rzeczony obraz ubli�a
charakterowi piek�a i ha�b� na nie przedstawiaj�c. Sko�czy�em, przyst�pcie tedy
s�dziowie do dzie�a, surowo a bezlito�nie, pod natchnionym z�em wszelakim
przewodnictwem Pana Naszego, Lucyfera Wielkiego. Oskar�yciel ma g�os.
- Wyst�pek oczywisty jest, zaczem ��dam kary najwy�szej, zmiany oskar�onego
w cz�owieka do ko�ca dni jego.
- Ja za� - ozwa� si� na te s�owa obro�ca Zaron - kwestionuj�c podstaw�
prawn� procesu tego, nie ma bowiem u nas prawa, kt�re by zabrania�o cokolwiek do
piek�a sprowadza�, nawet je�li by to, obrazy �wi�t� rzecz przedstawiaj�ce by�y.
Zaczem jako zakazu takowego nie ma, nie ma winy, tedy bezprawnym jest s�d ten,
oskar�ony niewinny jest!
Zdumieli si� wszyscy na rzeczenie takie i os�upieli i nie wiedzieli, co im
pocz�� nale�y, prawd� bowiem by�y Zaronowe s�owa. Zasi� wybawi� ich z k�opotu
Pan nasz, Lucyfer Wielki Gromow�adny, w m�dro�ci swojej i sprawiedliwo�ci
niezmierzonej rzecz�c:
- Zatem ja prawo takowe zakazu teraz wydaj� i obowi�zuj�cym stanowi�!
- Tedy od dzisiaj ono obowi�zywa� b�dzie - rzek� Zaron - czyn za� Belbaala,
jako wcze�niej pope�niony, prawu temu nie podlega.
- Mylisz si�, Zaronie w sprycie swoim - wyja�ni� mu Pan - albowiem jest to
prawo retro aktywne, kt�re ka�dy czyn obejmuje, przesz�y i przysz�y, dokonany i
nie dokonany, co wzorem ziemskim stanowimy, jako� �e ziemskie to jest piek�o, a
nie
insze. Przyst�pcie do dzie�a.
U�miechn�� si� triumfalnie Tehamot, za� �eb Belzebuba ni�ej jeszcze opad�.
Tylko Belbaal nieporuszony zosta�.
I przyst�pi� Zaron do obrony g�osem �arliwym, czemu nikt si� nie dziwowa�,
albowiem powszechnie znanym by�o, i� przyjacielem jest on Belbaala od dawien.
- Najpierw przypomnie� pragn� - rzek� - i� obraz ten wykradziony przez
Belbaala zosta� z galerii Narodowej w Waszyngtonie, co szkod� rodzajowi
ludzkiemu czyni, kt�ry obrazy takowe wielce mi�uje i ceni, grubym za nie
pieni�dzem p�ac�c. Zali nie jest to czyn diabelski i zali szkoda ludziom
poczyniona szkoda chluby Belbaalowi nie przynosi?
- Przynios�aby - odparowa�, sycz�c z�owr�bnie, Tehamot - gdyby Belbaal �w
obraz zniszczy�. On za� przyni�s� go do piek�a, siedzib� nasz� w poha�bienie
oddaj�c! Nie o szkodzie ludziom, lecz nam poczynion� rozprawiamy!
- Tedy rzecz nale�y, czemu to uczyni�.
- O tym wiemy i usprawiedliwieniem �adnym by� to nie mo�e - krzykn��
Tehamot.
- Ale Pan Nasz Przedwieczny nie wie, kt�ry wyrok sprawiedliwy wyda, tedy
histori� ta opowiedzie� si� godzi!
I skin�� przyzwalaj�co czcigodnym �bem swoim Lucyfer Wielki, Zaron za�
opowiada� pocz��:
- Panie nasz Wszechmocny. Obraz ten katedr� w Ruen ukazuje, a to jest
miasto, w kt�rym roku ziemskiego 1431 Joann� d`Arc, Dziewice Orlea�sk�, na
stosie spalono, dzi�ki czemu s�dziowie jej i kaci piek�o nasze wzbogacili wielce
o swe
dostojne osoby. Do dzisiaj gotujemy ich w smole, a od roku ziemskiego 1920,
kiedy t� kobiet� kanonizowano na Ziemi, inne jeszcze tortury zadajemy im
regularnie.
- Wiem o tym - rzek� mu Lucyfer - atoli co to ma do rzeczy!
- Cierpliwo�ci, o Najm�drzejszy. Pozw�l, �e przeczytam tekst, kt�ry na
obron� Belbaala z ksi��ki ziemskiej wyj��em, a kt�ry rzecz ca�a kr�tko wyk�ada.
I wzi�wszy kartki dwie, drukiem zapisane, kt�re uprzednio sobie wyrychtowa�,
czyta� pocz��:
"W kr�tkim czasie po egzekucji we Francji szeptano ju�, �e ca�a sprawa jest
bardzo tajemnicza. Przypominano, �e skazanych na stos pali si� w kacerskich
czapkach na g�owie i ze te czapki zas�aniaj� twarz - sk�d wiec pewno��, �e na
stos poprowadzono prawdziwa Joann� d`Arc? Potem posz�y w obieg bardziej
precyzyjne informacje. M�wiono, �e zamiast Joanny spalona zosta�a jaka� inna
kobieta, kt�r� w ostatniej chwili podstawiono w miejsce Dziewicy Orlea�skiej.
Wymieniono dwie: Pierronne la Bretonne i Katarzyn� de la Rochelle. Obie, tak
niewoli w Campiegne i to w tym samym czasie, wreszcie obie zosta�y skazane, tak
samo jak Joanna, by�y kobietami-�o�nierzami, obie, tak Joanna, dosta�y si� do
niewoli w Campiegne i to w tym samym czasie, wreszcie obie zosta�y skazane, tak
samo jak Joanna, na stos za kacerstwo. Liczba tych analogii ca�kowicie
zag�uszy�a w umys�ach ludzi, kt�rzy chcieli wierzy�, �e ich idola �yje, pewien
fakt nie bardzo pasuj�cy do plotki - to mianowicie, i� obie wy�ej wymienione
panie zosta�y publicznie spalone w Pary�u, nie za� w Rouen.
Decyduj�cym momentem afery, dla kt�rej dro�d�ami sta� si� owa stug�bna
plotka, by� 20 maja roku 1436. Oto w Mrieulle, ko�o Metzu (Lotaryngia), jaka�
kobieta podesz�a do dw�ch braci Joanny d`Arc, Jana i Piotra du Lys, i
o�wiadczy�a im, �e jest... ich ukochan� siostrzyczk�, spalon� przed pi�ciu laty.
Panowie du Lys zaniem�wili z wra�enia, po czym zacz�li si� jej dok�adnie i
podejrzliwie przygl�da�. By�a jakby starsza od Joanny, jednak�e podobie�stwo
rys�w by�o zadziwiaj�ce... "
Tu przerwa� Zaron i zwr�ciwszy si� do Wielkiego Lucyfera, rzek� pokornie:
- Wybacz, o Najja�niejszy, �e teraz s�owa nieprzystojne miejscu temu i uszom
Twoim padn�, lecz to jeno ziemski tekst, kt�ry ja w dos�owno�ci cytuj�.
- Nie trw� si�, Zaronie - odrzek� mu Pan na to - i pe�nij dalej powinno��
swoj�.
Czyta� tedy zacz�� dalej:
- ... podobie�stwo rys�w by�o zadziwiaj�ce.
- Na Matk� Przenaj�wi�tsz� i �wi�tego J�zefa, chcemy ci wierzy� !- krzykn��
starszy - ale w ci�gu ostatnich lat przed twym procesem nie ogl�dali�my ci� na
oczy! Chod� zaprowadzimy ci� do pana Miko�aja Love, kt�ry by� razem z tob� na
koronacji kr�la w Reims. On ci� na pewno rozpozna !
Mimo fizycznego podobie�stwa, pan Love wysoki urz�dnik magistracki, r�wnie�
nie od razu pozby� si� w�tpliwo�ci. Postanowi� wi�c przeegzaminowa� ow� kobiet�.
Kaza� jej dosi��� konia, wiadomo bowiem by�o bowiem, �e Joanna d`Arc, walcz�c z
Anglikami o oswobodzenie Francji, je�dzi�a konno fenomenalnie, jak ma�o kt�ry
m�czyzna. Tajemnicza dama dosiad�a p�dzikiego ogiera i z niebywa�a u kobiet
wpraw� wyczynia�a na nim takie harce, �e wszystkim obecnym dech zapar�o z
podziwu. Wi�cej dowod�w nie ��dano. Rozentuzjazmowany widokiem cudownie ocalonej
Dziewicy t�um, prowadzony przez braci Joanny i pana Love, rozpocz�� tryumfalny
marsz przez wsie i miasteczka. Notre-dame de Liesse, Metz, Arlon - wsz�dzie
fetowano bohaterk�, nie zwa�aj�c na to, �e pocz�tkowo pope�ni�a grub� gaf�:
przedstawiaj�c si� jako... Klaudyna, a nie Joanna. W ksi�stwie Luksemburg, gdzie
r�wnie� zawita�a, hrabia Wurtembergu ofiarowa� jej pi�knego i wspania�a zbroj�,
oraz zakocha� si� w niej i to z sukcesem, albowiem obecna Dziewica zachowywa�a
si� bardzo swobodnie i prowadzi�a w spos�b, o jakim dziewice na og� nie maj�
poj�cia. O dziwo - jej nimb nie ucierpia� na tym, a jej swoboda seksualna nikogo
nie razi�a. Z wyj�tkiem Wielkiego Inkwizytora, Henryka Kalt-Eysena. Inkwizytor
zwr�ci� uwag� przede wszystkim na rzekome cuda, kt�re prezentowa�a. By�y to
kuglarskie sztuczki. Miedzy innym sprawi�a, �e obrus poci�ty na dwadzie�cia
kawa�k�w i rozbity kielich zros�y si� na nowo bez �ladu uszkodze�. By� to b��d,
gdy� �wi�ta Inkwizycja nie lubi�a takich �art�w. Kalt-Eysen nie mia�
w�tpliwo�ci:
- Dziewica Orlea�ska nigdy nie robi�a takich rzeczy! Jeste� czarownic�!
Przestraszona aferzystka wzi�a nogi zapas wraz ze swoim narzeczonym-
hrabi�, kt�ry najwyra�niej mia� ju� do�� owego narzecze�stwa i ulotni� si� w
Arlon pod pierwszym lepszym pozorem. Wkr�tce potem fa�szywa Dziewica oficjalnie
przesta�a by� dziewic�, wysz�a bowiem za m�� za Roberta des Armoises. Od tej
pory nie nazywa�a si� ju� Joanna du Lys, lecz Joanna des Armoises, z przydomkiem
mimo wszystko - Dziewica Francji.
Po dw�ch latach ma��e�stwa urodzi�a dziecko. Tymczasem jej dwaj bracia
pr�bowali ob�owi� si� na cudownym zmartwychwstaniu siostrzyczki. Udali si� do
kr�la Karola VII i przypomnieli mu, �e to w�a�nie Joanna wprowadzi�a go przed
laty na tron, ale wy�udzili z kr�lewskiej szkatu�y zaledwie dwadzie�cia monet i
opu�cili dw�r rozgniewani niewdzi�czno�ci� monarchy.
Radosny krzyk podniesiony wok� Wybawicielki Orleanu dotar� do Pary�a i w
nied�ugim czasie pod��y�a tam ona sama. Dla stolicy kr�lestwa jej przybycie
sta�o si� wielkim �wi�tem, skandowano jej imi�, obrzucano kwiatami,
manifestowano na jej cz�� gor�cej ni� na cze�� w�adcy. Pokazywa�a si� t�umom,
wraz z dwoma swoimi synami, na specjalnej estradzie i by�a wielk�,
uszcz�liwion� komediantk�. Ale ta idylla nie trwa�� d�ugo. Chocia� ma��onka
pana des Armoises �wietnie zna�a �yciorys Joanny d`Arc, to kiedy wzi�li j� na
spytki dygnitarze parlamentu uniwersytetu Paryskiego - za�ama�a si� w krzy�owym
ogniu pyta� i czyn pr�dzej czmychn�a z miasta.
Od tej chwili jej s�awa zacz�a gasn��. Widywano j� jeszcze gdzieniegdzie, W
Tiffauges i w Wandei, ale ju� bez m�a. W ko�cu zosta�a kochank� jednego z
najbardziej tajemniczych i demonicznych ludzi w �wczesnej Europie. By� nim
przes�awny Gilles de Rais, wspania�y rycerz, najwierniejszy towarzysz prawdziwej
Joanny d`Arc w walce z Anglikami, a potem czarnoksi�nik, alchemik, zwany
Diab�em i Sinobrodym, a pos�dzony o mordowanie z wyszukanym okrucie�stwem swoich
�on i mi�o�nic i zamykanie cia� w �elaznych zbrojach. Kiedy kat powiesi� Gillesa
de Rais, nasza bohaterka znikn�a i nigdy wi�cej o niej nie s�yszano.
Sko�czy� czyta� Zaron i papier od�o�y�. Po czym z samego siebie dalej m�wi�.
W te oto s�owa ubieraj�c mow� swoj�:
- Gilles de Rais naszym by� diab�em, Panie, Riasem, w sk�r� rycerza
obleczonym i na zamku Machecoul msze czarne odprawiaj�cym, jako zapewne wiesz we
wszechwiedzy swojej. Kiedy do piek�a powr�ci� kobiet� on� ze sob� wzi��, bo mu
do smaku przypad�a jako �adna inna. Mieszkaj� i dzisiaj razem we wschodnim
kra�cu piek�a naszego, staro�ci do�ywaj�c w swarze i k��tni, jako to z
ma��e�stwem bywa, w czym jej wina najprzedniejsza jest, ona bowiem bowiem piek�o
mu w piekle czyni. Im za� starsza jest i bardziej zgrzybia�a, tym gorsza. Nigdy
twierdzi� nie przesta�a �e jest Joanna d`Arc jest, my za� dla piekielnego
spokoju nie rzeczymy jej, by brata naszego, Raisa, nie sm�ci� w staro�ci jego,
cho� to wierutne k�amstwo.
Ostatnim razy za��da�a, by jej ten obraz, co Rouen przypomina, w kt�rym
Joann� p�omieniami na pastw� oddano, przynie�� do jamy na ozdob�, czego stary
Rais uczyni� nie m�g�. Ulitowa� si� nad nim Belbaal, ale si� jej nie podoba�o.
rzeszcza�a, i� nazbyt zielonym jest. Tedy na miejsce je odni�s� i drugie, takie
samo, jeno w jaskrawszych barwach, z Waszyngtonu jej przyni�s�. Oto i ono. Oto i
prawda ca��.
I zamy�li� si� Lucyfer, gdy ju� umilk�y Zaronowe s�owa, krzyk�w Tehamota
oskar�ycielskich nie s�uchaj�c, a do siebie samego szepn�� w m�dro�ci swojej:
- Z�e s� kobiety ziemskie, prawda to.
Us�ysza� to uchem swoim, bystrym nad podziw, Zaron i doda�
- M�dre s� s�owa twoje tak, o Nie�miertelny, �e ju� m�drzejszego nic nie
mo�e by� na ziemi, w piekle i w niebie. Nie do��, �e nam wielu Ziemian
odbieraj�, ka�dy bowiem �onaty prosto do nieba trafia za doczesne udr�ki swoje,
to i w piekle �le nam czyni�, nieszcz�cia sprowadzaj�c wszelkie. Niech
przekl�tymi b�d�!
- Powiedz mi, Zaronie - rzek� Lucyfer, w zamy�leniu swoim trwaj�c - czy �w
malarz, jak mu tam?...
- Claude Monet, panie.
- ...Monet, czy w piekle waszym jest?
- Nie ma go tu, o Najwi�kszy.
- Gdzie� zatem jest, w czy��cu czy w niebie?
- Tego nie wiem, Panie.
- Dowiemy si� rych�o. Podajcie mi telefon mi�dzygalaktyczny.
I w te p�dy przyniesiono telefon z masy per�owej utoczony, Lucyfer za� numer
wykr�ci� i odczekawszy stosown� chwil� rzek�:
- Ze �wi�tym Piotrem prosz�, pilne!
- A kto za� m�wi? - spyta�a anielica po drugiej stronie, przy centrali
telefonicznej, niebios siedz�ca.
- Lucyfer!
- Obacz� rych�o zali szef u siebie jest.
- Rzeknij mu, aby by�, laleczko, sprawa bowiem nie cierpi�ca jest zw�oki.
Chwila kr�tka na milczeniu up�yn�a nijakim, a� si� ze s�uchawki g�os
tubalny rozleg� gro�ny:
- Czym mi g�ow� zawracasz, szatanie?
- Tak mnie witasz, Piotrusiu? A fe! B�d� pozdrowiony.
- B�d� przekl�ty i zgi� przepadnij, �ajdaku, a przedtem wy�� migiem czego
za� chcesz, bom silnie zaj�ty i ma�o mam czasu.
- Wyimaginuj sobie, Piotrusiu, �em ciekaw nies�ychanie, co u ciebie porabia
Monet, malarz obraz�w.
- W czy�ciu hultaj siedzi!
- Na d�ugo?
- Na bardzo d�ugo, a� mi z�o�� na niego przeminie i do Raju ancymona
dopu�ci� zechc�. Poczeka sobie, grzesznik obrzydliwy, poczeka!
- A c� to, Piotrusiu? Czym twemu panu przewini� nieborak?
- Z katedry �wi�tej w Rouen bohomazy takie uczyni� wstr�tne, �e mnie krew
zala�a!
- Ooooo, to� nieo�wiecony wielce, przyjacielu i w znajomo�ci sztuk nie
bieg�y, czym niebu sromot� przynosisz. Zali nie wiesz, �e to impresjonizm?
- Dam ja mu impresjonizm!
- Sztuki nowej wida�, Piotrusiu, nie pochwalasz, z post�pem czasu nie
idziesz, konserwatywny�, �e wstyd! Od impresjonizmu malarze odmienili si�,
realizmu ju� nie kochaj�, wiedzie� powiniene�.
- Ty mi tu, diable, nie brechaj, bo� sam g�upi i niecny, a �e wszelaka
spro�no�� mi�a ci jako grzech i brud, tedy i sztuka tych wariat�w tak ci si�
podoba. �ebym ich za wariat�w nie bra� - wszystkich bym ci ciupasem odes�a� do
nory!
- A wstaw sobie, Piotrusiu, �e jeden z tych obraz�w u siebie mam aktualnie.
- To i dobrze, nich co diabelskie u diab��w siedzi! Lepszego na� miejsca by�
nie mo�e!
- To� mi, widzisz, pom�g� Piotrusiu, rozstrzygn�� rzecz pewn�, za co dzi�ki
ogromne. Z wdzi�czno�ci wielkiej b�d� ci� przeklina� od dzisiaj jeno w dni
nieparzyste, nie za� codziennie, jak to czyni� wprz�dy. Bywaj zdr�w, a poducz
si� ociupin� w sztuk znajomo�ci, bo chocia� ci t�pota przystoi jako s�udze pana
twojego, ali�ci nie a� tak wielka.
- Id� ty do diab�a, parchu piekielny - odrzek� zagniewany Piotr - i g�owy mi
nie zawracaj! Lepiej by� zrobi� filtry swoje naprawiaj�c, bo mi spaliny z kot��w
twoich bram� do raju osmoli�y.
- Serce mi radujesz Piotrusiu...
- Nie zrobisz za� tego, to ci ulew� tak� ze�lemy, �e si� potopicie, nasienia
szata�ski a wszeteczne.
- Nie wyg�upiaj si�, na �artach wida� nie rozumiesz si� jako na sztuce...
Dobrze, ju� dobrze, zaraz remonty filtr�w na kominach porobi� ka�e.
Tak to oni gwarzyli sobie uprzejmie i po�egnali si� jako to duchy dobrze
wychowane czyni�, zasi� Lucyfer odwr�ci� si� ku diab�om swoim i rzek�:
- Uwalniam Belbaala od winy!
- Nie mo�e to by�, Panie! - rykn�� Tehamot g�osem rozpaczliwie wielce,wstyd
mu bowiem przed areopagiem diabelskim by�o, �e przegrywa spraw�.
- To za� dlaczego? - zapyta� go Lucyfer Wielki.
Tu si� Tehamot skonfundowa� troch�, pola wszelako ust�pi� nie zechcia� i nie
bacz�c na gromy z oczu Belzebubowych na� spadaj�ce, wyjawi�:
- Je�li nie za to, to za insze przewiny, o stokro� gorsze, skaza� przystoi!
- Milcz! - zawy� Belzebub, pazury sobie w cia�o wbijaj�c, a� z tych jucha
trysn�a.
- Ty milcz, Belzebubie - uciszy� go nasz Pan Lucyfer - zasi� ty m�w,
Tehamocie, c� inszego przewini� Belabaal?
- Uczyni�, Panie, rzecz w ca�e nasze istnienie godz�c�! I dalej j� czyni�!
M�wi� o tym nie pragn��em, bom mniema�, �e sam ten obraz skazany zostanie i psu�
nam roboty wi�cej nie zdo�a, kiedy� go jednak �askawo�ci swojej od swej winy za
to uwolni�, tedy rzec mi trzeba prawd� ca��!
Tehamot, oddechu g��bokiego nabrawszy, wyrzuci� z siebie:
- Stara si�, by ludzie nie grzeszyli!
- Co� rzek�? - spyta� go Lucyfer, oczy szeroko otwieraj�c.
- Prawd� rzek�em, Panie. Dawno ju� pocz�� to czyni�. Bez wiedzy Twojej i
Belzebuba w m�zgi si� wdar� Moj�esza, Hammurabiego, Solona, Drakona i Justyniana
i przez nich stanowi prawa i zakazy, jako to zakaz k�amania, cudzo�o�enia,
kradzenia, zabijania, blu�nienia i inne, kodeksami przez ludzi zwane, wszystkie
jedno na celu maj�ce, powstrzymanie rodzaju ludzkiego od z�a!
Us�yszawszy to, roze�mia� si� Lucyfer Wielki �miechem tak dono�nym, �e
zag�uszy� j�ki i rozpaczliwe b�agania m�czonych, a Belzebub i s�udzy jego i inni
wszelacy diabli ze �wity Szatana my�leli, �e si� On z g�upoty Belzebubowego syna
na�miewa i tako� wt�rowali Mu �miechem, krom Belzebuba. A kiedy ucich� �miech
on, spyta� Lucyfer Tehamota:
- Powiedz mi, Tehamocie, czy zanim Belabaal uczyni� to, co uczyni�, ludzie
mniej grzeszyli ni�li teraz?
I odrzek� Mu Tehamot:
- Nie panie. Potem grzeszyli wi�cej, i od tamtej pory coraz wi�cej grzesz�,
lecz nie dziwota to, wszak mno�� si� i przybywa ich wci�� na Ziemi.
Na to Lucyfer Gromow�adny w te odezwa� si� s�owa:
- Tehamocie, i tobie widz� na rozumie nie zbywa. Belbaal uczyni� to samo,
com ja uczyni� Ewie jab�ko podaj�c. Ona za� przyj�a je tak wdzi�cznie, albowiem
zakazane by�o: Gdyby cudzo��stwo by�o dozwolone, wielu z tych, kt�rzy ninie
cudzo�o��, nie tkn�oby innej jak ma��onka kobiety, gdyby wolno by�o kra��,
kradliby tylko bardzo biedni i bardzo bogaci ,a nie wszyscy, jak to dzisiaj
czyni�. Gdyby blu�ni� by�o mo�na, kt�by blu�ni� Bogu, kt�ry na to zezwala.
Przestano by o nim my�le� i nie istnia�by grzech. Zaiste, Belbaal syn Belzebuba
albo jest m�drcem, albo arcyg�upcem, jemu w ka�dym razie zawdzi�czacie
przodownictwo w�r�d piekie�.
Zaczem zwr�ci� si� do Belbaala w te s�owa:
- Czy� to z rozmys�em czyni�, Belbaal?
- Ty� powiedzia�, Panie - odrzek� Belbaal.
- C� za� teraz na Ziemi czynisz?
- To samo, Panie, com wprz�dy robi�. Przemawiam przez usta tych, kt�rzy do
prawo�ci, uczciwo�ci i mi�osierdzia r�d ludzki namawiaj�, a kt�rych oni tam
moralistami zw�, tako� podniecam umys�y tych, kt�rzy prawa i zakazy stanowi� i
raduj� si� widz�c, jak plemi� owo tym ch�tniej zakazy owe lamie, im surowsze s�
i bardziej od grzechu odwodz�ce, taka jest bowiem natura ich ludzka.
Natenczas u�cisn�� Lucyfer Belbaala, syna Belzebuba, i rzek� mu:
- Zaprawd�, i mnie raduje wielce praca twoja, Belbaalu, og�upia ona bowiem
r�d ludzki, nie masz za� we wszech�wiecie grzechu wi�kszego nad g�upot�, z
kt�rej wszelaki inny grzech wyrasta jak ziele nieczyste z dobrze uprawianej
gleby. Pragn�, by� mi tak gleb� uprawia� na Seifos, Belbaalu, niech i tam
zabijaj� si� i kradn�, i cudzo�o��, i zdradzaj�, i przekupuj�, i licz� g�osy z
urn, i niech bog�w obra�aj� swoich i g�upiej� ku chwale kr�lestwa szata�skiego
we wszech�wiecie. Oto ci nakaza�em, gdy� ty� jest wybrany. Id� i czyn dzie�o
twoje!
Tak oto sze��set osiemdziesi�tego �smego wszechszata�skiego obiegu Baharam,
roku ziemskiego 1983, rodzi� si� pocz�o piek�o na planecie Seifos, w kt�rym ku
chwale Lucyfera wielki Belbaal m�dre rz�dy sprawuje.
O obrazie za� zapomniano - sta� si� on cieniem zaledwie wielkich spraw,
kt�re rozstrzygn�y si� w chwili onej".