4292

Szczegóły
Tytuł 4292
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4292 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4292 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4292 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

_____________________________________________________________________________ Margit Sandemo SAGA O LUDZIACH LODU Tom XIV Ostatni rycerz _____________________________________________________________________________ ROZDZIA� I - I nie st�j taka �a�osna! - wrzasn�� do �ony Jochum ksi��� Riesenstein, zatrzaskuj�c za sob� drzwi. Ksi�na Hildegarda stara�a si� zapanowa� nad nerwami po kolejnej awanturze. S�ysza�a, jak kroki m�a oddalaj� si� w g��b komnat du�skiego zamku kr�lewskiego. Cho� ksi��� o tym nie wspomnia�, zdawa�a sobie spraw�, �e skierowa� si� do swej najnowszej kochanki. Wiele by�o takich, kt�re mu ulega�y. Ksi��� Jochum, kiedy chcia�, potrafi� by� czaruj�cym m�czyzn�. M�odszy brat panuj�cego w lilipucim ksi�stwie Riesen- stein pe�ni� funkcj� pos�a swego kraju na du�skim dworze i w pe�ni mu to odpowiada�o. Hildegarda, urodzona na Ba�kanach, nie czu�a si� dobrze w zimnej Danii, gdzie, jak powiada�a, przez p� roku nieustannie hulaj� wiatry. Najbardziej jednak dokucza�o jej wewn�trzne zimno. Nie zna�a j�zyka, nie mog�a zab�ysn�� m�odo�ci�, urod� ani elokwencj�. Wiedzia�a te� dobrze, co to za cie� post�puje za ni� krok w krok. Nadworny medyk nie musia� nic m�wi�. I tak wyczyta�a wszystko z jego uciekaj�cych w bok oczu. Wielokrotnie ju� upuszcza� jej krwi, ale to nie przynios�o �adnej poprawy. Mia�a chor� krew, powtarza�. Hildegarda podesz�a do lustra i ze �ci�ni�tym sercem przyjrza�a si� swemu odbiciu. Bo�e, jak nienawidzi�a swojego cia�a! Co prawda nigdy nie mo�na jej by�o nazwa� pi�kno�ci�, w najlepszym cazie jej wygl�d okre�lano jako mi�y, ale teraz prezentowa�a si� tak beznadziejnie, �e jedyne, na co mia�a ochot�, to wybuchn�� p�aczem. Na c� zda si� ubiera� wed�ug obecnej, coraz �mielszej mody, w suknie z g��bokim dekoltem i zalotnie kr�tkimi r�kawami, w jedwabie i leciutkie tiule, kiedy wygl�da si� tak jak ona? Mia�a czterdzie�ci sze�� lat i jej �ycie ju� si� sko�czy�o. Dos�ownie. Dzi� wieczorem powinna pokaza� si� na uroczystym obiedzie i nie wiedzia�a, jak sobie z tym poradzi. Ponowi�a pr�b� zasznurowania w pasie szmaragdowo- zielonej sukni. Na pr�no. Ca�e cia�o obrzmia�o od puchliny wodnej. "Chora krew..." Oczy znikn�y niemal ca�kiem w�r�d paskudnych wor�w. Stopy by�y obola�e, stawy sztywne. Kiedy naciska�a sk�r� przy nadgarstkach, palec zapada� si�, a wg��bienie pozostawa�o na d�ugi czas. Sta�a si� niekszta�tna, ca�kiem zdeformowana. �aden str�j ju� na ni� nie pasowa�. Pragn�a jedynie spa� i spa�, pozosta� sam na sam ze swymi dolegliwo�ciami, ale niestety musia�a pokazywa� si� u boku Jochuma. Jego Wysoko�� kr�l Christian V bardzo by�by niezadowolony, gdyby kogo� zabrak�o na jego urodzinowej uczcie. B�dzie wi�c musia�a tam siedzie� i znosi� rozbawione, wszechwiedz�ce miny dam dworu, oboj�tne spojrzenia m�czyzn, obiegaj�ce jej posta� szybko, ze wsp�czuciem i lekk� pogard�. "Ta ksi�na, ona za du�o je - powiedzia� kiedy� jeden z dworzan, nie wiedz�c, �e Hildegarda znajduje si� w pobli�u. - Napycha si� jak �winia. C� musi si� czym� pociesza�, kiedy m�� harcuje za jedwabnymi zas�onami w niewie�cich komnatach". A przecie� ona nie jad�a prawie nic! Jej m��? Przy stole na og� traktowa� j� jak powietrze. Je�li si� do niej zwraca�, czyni� to w formie zjadliwych uwag. Drwi� z niej otwarcie, a ona w odpowiedzi potrafi�a tylko si� u�miecha�, cho� serce krwawi�o jej z �alu i bezsilno�ci. Nagle drzwi si� otworzy�y i wesz�a jej c�reczka, Marina. Bo�e, c� za wr�belek! Trzynastolatka o cienkich, postrz�pionych w�osach, kt�re nie dawa�y si� u�o�y� w �adn� fryzur�, ogromnych wystraszonych oczach i ustach wiecznie sk�adaj�cych si� w podk�wk�. Marino, moje najdro�sze dziecko, co si� z tob� stanie, kiedy mnie ju� nie b�dzie? my�la�a, obcjmuj�c dziewczynk�. Co zrobi z tob� tw�j ojciec, kt�ry nie chce ci� zna�, poniewa� nie jeste� wyt�sknionym synem? W jego �yciu nie ma miejsca dla ciebie. - No i jak, Marino? - zapyta�a, podnosz�c si� z trudem. - Co dzisiaj robi�a�? - Nic. Dziewczynka wygl�da�a, jakby tego dnia ba�a si� w�asnego cienia jeszcze bardziej ni� zwykle. Co si� z ni� dzia�o ostatnimi czasy? Snu�a si� jak zjawa. Czy�by wiedzia�a? Przeczuwa�a, �e wkr�tce zostanie samiutka na �wiecie? Bo�e, oka� mi�osierdzie memu dziecku! Nie dopu��, by Marina by�a r�wnie samotna w obcym kraju jak ja! Niech ojciec nie wyda jej za m�� z wyrachowania, jak uczynili to moi rodzice, aran�uj�c zwi�zek z bratem nast�pcy tronu. Podczas gdy dziewczynka cichutko przycupn�a na parapecie, nie�mia�o prosz�c o pozwolenie pozostania w komnacie, Hildegarda powr�ci�a my�lami do czas�w m�odo�ci, kiedy Jochum j� adorowa�. Ach, jak�e by�a zakochana w przystojnym ksi�ciu Riesenstein! I jak�e on j� uwielbia�. To w�a�nie najmocniej teraz bola�o: fakt, �e kiedy� naprawd� j� kocha�. Nie by�o to ma��e�stwo jedynie z rozs�dku. Zwi�zek, w kt�rym nie nale�a�o si� spodziewa� ani krztyny mi�o�ci, by� mo�e by�by �atwiejszy. Ale patrze�, jak p�omie� uczucia w oczach ukochanego ga�nie i przemienia si� w lodowate zimno i pogard�, gdy min�� pierwszy okres fascynacji, ta by�o nie do zniesienia. Nie pomaga�a my�l, �e prawdopodobnie dzieli�a ten los z d�ugim szeregiem jego porzuconych kochanek. To ona by�a jego �on�, to jej s�s�ada� ma��e�sk� przysi�g�. I to jej �ycie by�o pe�ne upokorze�. No c�, nie mia�o ono by� s�czeg�lnie d�ugie. Mo�e t� prawd� powinna uzna� za pociech�... Ale jest pczecie� Marina, nie wolno jej zapomina� o c�rce! Ze wzgl�du na ni� musi �y� tak d�ugo, jak to mo�liwe. Hildegarda przebiera�a si� w najobszerniejsz� ze swych sukien, marszcz�c brwi. Ostatni tomans Jochuma trwa� ju� do�� d�ugo. Ta ma�a, zadowolona z siebie panna Kruusedige, w przeciwie�stwie do wi�kszo�ci jego ko- chanek, by�a niezam�na i wydawa�o si�, �e z�apa�a go w sid�a. Na lito�� bosk�, pomy�la�a, przygl�daj�c si� swemu odbiciu w lustrze. Przypominam st�g siana albo namiot �o�nierski! Nie, nie mog� tak si� pokaza�! Zadzwoni�a na pokoj�wk�, chc�c prosi� o rad� i po- moc, j�, dziewczyn�, kt�ra nie �ywi�a do swej pani ani odrobiny szacunku i posy�a�a jej za plecami pogardliwe spojrzcnia. To Jochum wybra� �onie pokoj�wk�: zgrabn� i �liczn�. Jego d�onie z pewno�ci� nie raz obejmowa�y jej okr�g�y ty�eczek. Hildegarda poczu�a, �e nadchodzi nowy atak s�abo�ci. Po�o�y�a si� na ��ku. - Jestem tylko troch� zm�czona - powiedzia�a, prag- n�c uspokoi� c�rk�. - Musz� odpocz�� minutk�. Zajrzyj tam, do najwy�szej szuflady, mo�e znajdziesz kilka cukierk�w. Gdy zjawi�a si� pokoj�wka, Hildegarda zd��y�a jeszcze powiedzie�, �e dzwonek tr�ci�a przypadkiem. Dziew- czyna odesz�a wi�c, t�umi�c chichot. Hildegarda popad�a w omdlenie. Zn�w znalaz�a si� w samym �rodku piek�a. Ucztuj�cy dw�r, narastaj�cy wok� dokuczliwy szum. �wi�towano na cze�� Jego Wysoko�ci. Ach, ten j�zyk, niemo�liwy do opanowania! Na szcz�cie w modzie by�o pos�ugiwanie si� francuskim, kt�rym Hildegarda w�ada�a. Ale dzi� wieczorem i tak nikt si� do niej nie odzywa�. Wiedzia�a, dlaczego: wygl�da�a gorzej ni� kiedykolwiek. Opuchni�ta twarz, a tego defektu nie wypada�o zauwa�a�. Omijano j� wi�c, by unikn�� zadawania pyta� lub nienaturalnych pr�b podejmowania rozmowy na inny temat. Wszyscy go�cie stali w wielkiej sali w grupach, rozbawieni, roze�miani. Jochum gdzie� znikn��, zostawia j�c j� ca�kiem sam�. Ludzie, kt�rzy zbli�ali si� do niej, w ostatniej chwili skr�cali w bok, odwracaj�c spojrzenia. Tego wieczoru romans z pann� Kruusedige rzuca� si� w oczy bardziej ni� kiedykolwiek. Jochum nie czyni� ju� �adnej tajemnicy z ich zwi�zku. Pochyla� si� teraz nad d�oni� swej wybranki, ca�uj�c j� i nie spuszczaj�c przy tym wzroku z ukochanej. Tak ca�owa� kiedy� d�o� Hildegar- dy... Damy dworu zerka�y na ksi�n� z ukosa, u�miechaj�c si� pod nosem. O, samotno�ci! Straszliwa salo balowa, tak przera�- liwie wielka i pusta, cho� pe�na ludzi! Ma�a Marina, jej jedyny przyjaciel na tym �wiecie, tak bardzo chcia�a przyj�� z matk� tutaj, prosi�a i b�aga�a z niezwyk�ym strachem w oczach. Ale Hildegarda musia�a odm�wi� c�rce, cho� serce �ciska�o jej si� z b�lu, bo podczas obiadu ani p�niejszych ta�c�w nie by�o micjsca dla dzieci. Nie czu�a si� dobrze. Nie mog�a oddali� si� do swych komnat, gdy� zosta�oby to uznane za obraz� kr�lewskiego majestatu. Nie �mia�a zbli�y� si� z pro�b� o pozwolenie, by wolno jej by�o odej�� z powodu z�ego samopoczucia. Hildegarda nigdy nie nale�a�a do os�b, kt�re lubi� zwraca� na siebie uwag�. W�a�ciwie nie nazywa�a si� Hildegarda, lecz zupe�nie inaczej, ale w Riesenstein jej imi� by�o zbyt trudne do wym�wienia, zmieniono je wi�c na Hildegard�. Wtedy nawet jej si� podoba�o, gdy� wybra� je Jochum, ale teraz, gdyby tylko mia�a odwag� poprosi�, ch�tnie powr�ci�aby do dawnego imienia. Jochum przeszed� obok �ony, cedz�c przez z�by: - Musisz tak sta� jak krowa, ca�y czas w�lepiaj�c si� we mnie? Twoja suknia jest taka ciasna, �e wida� wszystkie zwa�y t�uszczu! To obrzydliwe! Czy nie mog�aby� przynajmniej zarzuci� na wierzch szala? Przeszed� dalej, rzucaj�c kr�lowej wytworny �arcik. Kiedy Hildegarda nareszcie odwa�y�a si� podnie�� wzrok, napotka�a czyje� spojrzenie. Zadr�a�a. Takich oczu nie widzia�a na dworze ju� od wielu lat. Wyra�a�y zrozumienie, emanowa�y ciep�em i serdeczno�ci�, dawa�y �wiadomo�� bezpiecze�stwa, m�wi�y, �e przecie� nie jest ca�kiem samotna i opuszczona. Istnia� kto�, kto po prostu by� jej przyjazny, cho� nie m�g� z ni� porozmawia�. Hildegarda poczu�a, jak ogarnia j� przyjemne ciep�o, a do oczu nap�ywaj� �zy wzruszenia i rado�ci. Nie zna�a tego m�odego m�czyzny. Nale�a� do drabant�w kr�la Christiana, doborowej grupy ros�ych m�czyzn z rodzin szlacheckich. Mundury kr�lewskiej gwardii by�y strojne: jasnob��kitne, podbite czerwicni� peleryny z bia�ymi, skrzy�owanymi na piersiach bandoletami. Paradowali pod �cian� i pilnowali bezpiecze�stwa go�ci na wielkiej uczcie. By� to przystojny m�ody cz�owiek, mo�e nieco ponad trzydziestoletni, o ciemnych smutnych oczach. Tkwi�a w nim jaka� szlachetna delikatno��, cho� trudno by�oby nazwa� go s�abym. Hildegarda natychmiast go polubi�a. Wcze�niej po prostu nie patrzy�a w stron� drabant�w, to nie przysta�o ksi�nej. Teraz by� dla niej niczym oaza na pustyni dla sprag- nionego w�drowca. Nie zasz�o mi�dzy nimi nic poza tym przelotnym spojrzeniem, chwilowym zetkni�ciem wzroku. Teraz jednak Hildegarda wiedzia�a, �e on tam jest. To wystarczy�o. Zn�w poczu�a si� silna. Ma�a Marina skuli�a si� w swoim �o�u i nas�uchiwa�a z bij�cym sercem. Zza �ciany dochodzi�o s�abe chrapanie guwernantki. Gdyby tylko mog�a zamkn�� drzwi prowadz�ce na korytarz... Nie wolno jej jednak by�o tego robie, brakowa�o klucza, a stara, g�ucha opiekunka musia�a mie� mo�liwo�� zajrzenia do niej, gdyby zaistnia�a taka potrzeba. Gdyby zaistnia�a potrzeba? Ani razu w ci�gu dw�ch lat, kiedy by�a guwernantk� Mariny, nie obudzi�a si� z ci�kiego, po��czonego z chrapaniem snu, by zajrze� do dziewczynki. A ponadto Marina nie mia�a odwagi wchodzi� do niej. Wiedzia�a dosy�. Z pocz�tku nie mog�a zrozumie�, dlaczego od starej damy wieczorami zalatywa� taki dziwny zapach. Teraz jednak by�a na tyle du�a, by poj��, �e kobieta pije jak szewc i st�d bierze si� nieustaj�ce chrapanie w nocy. Marina musia�a wyjrze� spod ko�dry, by zaczerpn�� powietrza. Dzi� wieczorem ucztowano. Chyba wszyscy tam po- szli? Tej nocy, wyj�tkowo, mog�a spa� spokojnie. Oby tylko dzi� wieczorem nie rozleg�y si� na korytarzu owe sktadaj�ce si� kroki! O, Bo�e, dopom� mi! Niech to nie zdarzy si� jeszcze raz, nie znios� tego! Przez ostatnie dwa tygodnie s�ysza�a kroki. A potem ostro�nie otwiera�y si� drzwi. Kroki zbli�a�y si� do jej ��ka. Pierwszego wieczoru usiad�a zdziwiona. "Mama?" "Ciii - us�ysza�a w odpowiedzi. - To tylko ja, wujek Povl." Wujek Povl? Ach, tak, stary, opas�y hrabia Ruckelberg. Czego tu chce w tej swojej zat�uszczonej, wypomadowanej peruce, z podbr�dkami trz�s�cymi si� przy ka�dym ruchu g�owy? Wy�upiaste oczy, wpatruj�ce si� w ni� po��dliwie, t�uste palce spoczywaj�ce na jej kolanach... "Sp�jrz, Marino, co ci przynios�em. S�odycze przygo- towane dla samego kr�la." W�a�ciwie nie by� tak bardzo stary. Mniej wi�cej w wieku ojca. Zwalisty i zniszczony �yciem, wygl�da� jednak na du�o starszego. Marina przyj�a smako�yki i grzecznie podzi�kowa�a, ale on wcale nie odchodzi�. Przysiad� na brzegu ��ka i szepta� ca�� mas� g�upstw o tym, jak� jest �liczn� dziewczynk� i jak bardzo chcia�by mie� lalk� podobn� do niej, by m�c si� z ni� bawi� w chwilach samotno�ci. G�aska� dziewczynk� po w�osach i po policzku, cho� jej wcale si� to nie podoba�o, a� w ko�cu sobie poszed�. Nast�pnego wieczoru by� u niej zn�w z kolejn� porcj� s�odyczy. Zabroni� jej m�wi� komukolwiek o tych odwiedzinach, bo powinien by� na warcie i gdyby kto� dowiedzia� si�, �e zamiast tego sk�ada wizyty swej ma�ej przyjaci�ce, poszed�by do wi�zienia, a ona chyba tego nie chce? Tym razem wetkn�� r�k� pod przykrycie, dotyka� jej ramion i szyi m�wi�c, �e ma delikatn�, mi�kk� sk�r�. Kolejnego wieczoru po�o�y� d�o� na jej piersi, m�wi�c, �e jest ju� du�� dziewczynk�, i oddycha� dziwnie, chrapliwie. I chocia� zawsze uczono j�, by we wszystkim s�ucha� doros�ych i nie zadawa� �adnych pyta�, odwa�y�a si� poprosi�, �eby tego nie robi�, gdy� ona si� boi, i wtedy sobie poszed�. Dzie� p�niej nie chcia�a i�� spa�, stara�a si� zosta� z matk�, ale odes�ano j�, kiedy przyszed� ojciec. Wa��sa�a si� po korytarzach, s�ysz�c nawo�ywania poszukuj�cej jej guwernantki. Wtedy w�a�nie natkn�a si� na niego, wujka Povla, i cho� stara�a si� ukry�, on ju� niestety j� zobaczy�. Zwabi� j� do zbrojowni, koniecznie chc�c co� pokaza�. Marina mia�a wielk� ochot� odm�wi�, ale zbyt mocno tkwi�y w niej surowe zasady wpojone przez ojca. Zawsze s�ucha� doros�ych, by� grzeczn� i pos�uszn� dziewczynk�. Nigdy przedtem nie sprawia�o jej to trudno�ci, wyros�a bowiem na zastraszone dziecko, kt�re nie �mie wym�wi� s�owa "nie". I teraz tak�e nie mog�a post�pi� inaczej, tylko p�j�� z wujkiem do mrocznej zbrojowni. Nie, nie mog� my�le� o zbrojowni i o tym, co si� tam wydarzy�o! Musz� si� skupi� na matce, kt�ra jest teraz na dole, w sali balowej, i na pewno �wietnie si� bawi. W g��bi duszy jednak Marina wcale w to nie wierzy�a. Biedna matka, tak bardzo cierpi! A ojciec jest dla niej taki niedobry, �aje j�, nazywa krow� i t�ust� macior�. Matk�, niegdy� najpi�kniejsz� na �wiecie! Tak by�o, zanim jej twarz sta�a si� taka dziwna. Marina s�ysza�a ostatnio, jak ojciec wrzeszcza� na matk�. "Medyk, zdaje si�, powiedzia�, �e to wszystko na marne? Dlaczego wi�c robisz sobie jakie� bezpodstawne nadzieje? Lepiej by�oby przyspieszy� to wszystko, �ebym m�g� jeszcze nacieszy� si� �yciem! Lottie nie b�dzie czeka�a w nicsko�czono��." Lottie to ta panna Kruusedige, kt�ra bez przeswy przegl�da si� w lusterku, tyle Marina wiedzia�a. A potem matka m�wi�a swoim cichym g�osem co� o Marinie. "O ni� nie musisz si� manwi�. Sam si� ni� zajm�;" To zabrzmia�o gro�nie i dziewczynka skuli�a si� najbardziej jak potrafi�a, aby nie mogli jej dojrze�. "Czy nie pojmujesz, �e staj� si� po�miewiskiem ca�ego dworu? - wo�a� ojciec do matki. - Mie� za �on� tak�, kt�ra mdleje z byle czego!" Marina pami�ta�a, �e matka p�aka�a, cho� stara�a si� to ukry�. Ojciec jednak us�ysza� jej �kania i wpad� w jeszcze wi�kszy gniew. Biedna matka! Marina mia�a nadziej�, �e mimo wszyst- ko dobrze si� bawi na balu. Hildegarda zdo�a�a usun�� si� na bok, nie sta� na �rodku na oczach wszystkich. Opiera�a si� plecami o �cian�, aby jej tusza by�a mniej widoczna. Ciasna suknia uwiera�a tak mocno, jakby za chwil� mia�y trzasn�� szwy. Hildegard� oblewa� zimny pot, pragn�a po prostu odej�� i po�o�y� si� w swojej komnacie. W drugim kra�cu sali sta� Jochum, otoczony wianusz- kiem zafascynowanych nim dam. Widzia�a, �e jest w�r�d nich tak�e Lottie Kruusedige. Uczucie wstydu jeszcze bardziej os�abi�o Hildegard�; przymkn�a oczy, zupe�nie zrezygnowana. - Ksi�no - odezwa� si� kto� po francusku. - Widz�, �e jeste�cie g��boko pogr��ona w my�lach. Szybko unios�a powieki i pok�onila si� nisko. Przed ni� sta�a kr�lowa. Dobra, �yczliwa kr�lowa Charlotta Amalia. - Chod�my, spoczniemy chwil� na mej sofie! Hildegarda us�ucha�a z wdzi�czno�ci�. Wiedzia�a, �e kr�lowa nigdy nie wspomni o jej chorobie ani te� o mi�ostkach Jochuma. Obydwu kobietom przypad� w udziale podobny tos. Chocia� kr�l Christian bez w�tpienia nie zaniedbywa� swych ma��e�skich obowi�zk�w i da� Charlotcie Amalii siedmioro potomk�w, to mia� tak�e pi�cioro dzieci z Sophi� Amali� Moth; swoj� wieloletni� kochank�. Kr�lowa jednak, tak samo jak Hildegarda, zachowy- wa�a si� taktownie i publicznie nie urz�dza�a �adnych scen. M�czy�ni wymagali od �on absolutnej lojalna�ci, dlatego te� mogli robi� to, co im si� �ywnie podoba�o. Jednak poza wszystkim Hildegarda uwa�a�a, �e cudo- wnie jest nareszcie z kim� porozmawia� i uciec spod pr�gierza spojrze�. - Jak si� miewa ma�a Marina? - zapyta�a kr�lowa, gdy ju� usiad�y. - Dzi�kuj�, dobrze - odpar�a Hildegarda. - Ale jest takim nie�mia�ym dziecklem, �e w�a�ciwie nigdy nie wiadomo, co my�li. - Owszem, zauwa�y�am to. Ale tak przecie� trzeba wychowywa� dzieci, nie nale�y ich widzie� ani s�ysze�. Co prawda uwa�am, �e m�czy�ni s� dla nich zbyt surowi, ale my tak�e przez to przesz�y�my i jako� nic nam nie zaszkodzi�o. Czy�by? Hildegarda powr�ci�a my�l� do w�asnego surowego dzieci�stwa, kt�re pami�ta�a jako d�ugi ci�g pe�nych dojmuj�cego ch�odu dni sp�dzonych w zamko wych salach w ich rodzinnym kraju. Ci�g�e "zr�b to i to, nie r�b tego". Czy to nie zaszkodzi�o? Mrukn�a co� niewyra�nie pod nosem. Gaw�dzi�y o b�ahostkach dotycz�cych dworu, Hildegarda zapyta�a o dzieci kr�lowej, a by� to temat, kt�ry starcza� na d�ugo. Ale oczy Hildegardy b��dzi�y po sali... - Kim jest ten m�czyzna przy drzwiach? - o�mieli�a si� zapyta�, gdy zapad�a chwila milczenia; obawia�a si� bowiem, �e kr�lowa zechce j� opu�ci�. - Drabant o takim przyjaznym, cho� smutnym wejrzeniu? Wydaje mi si�, �e gdzie� go ju� kiedy� widzia�am, ale nie mog� sobie przypomnie�. To by�o k�amstwo, ale przecie� nie mog�a otwarcie okaza� zainteresowania drabantem. - Z pewno�ci� nie, ksi�no Hildegardo - odpar�a Charlotta Amalia. - Bardzo d�ugo nie by�o go na dworze. Ca�a jego rodzina wymar�a i musia� zaj�� si� sw� posiad�o�ci�. Znane s� wam chyba reformy mojego m�a dotycz�ce szlachty. Stare rody zdoby�y zbyt du�� w�adz�, dlatego wi�kszo�ci odebrano przywileje... Kr�lowa przerwa�a, a Hildegarda nie �mia�a si� dopy- tywa�. Mog�a tylko spogl�da� wyczekuj�co. Kr�lowa wzrokiem �ledzi�a Jego Wysoko��. Roz- mawia� w�a�nie z wielkim, zwalistym szlachcicem o nalanej, b�yszcz�cej twarzy i wy�upiastych oczach. Ku uldze Hildegardy kr�lowa podj�a przerwany w�tek: - To hrabia Ruckelberg, jeden z nowo mianowa- nych szlachcic�w mego m�a. Nie twierdz�, �e go lubi�, tkwi w nim jaki� fa�sz, czy nie mam racji, ksi�no? Hildegarda zgodzi�a si� z ni�. - No c� - m�wi�a dalej kr�lowa, lekko wzruszaj�c ramionami. - Ale nie powinna si� o nim m�wi� nic z�ego. Cieszy si� nieposzlakowan� opini�. Nie by�o wok� niego �adnych skandali, nazwiska Ruckelberg nigdy nie ��czano z �adn� kobiet�. Interesuj� ga jedynie sprawy kr�lestwa. M�j ma��onek twierdzi, �e hrabia s�u�y mu nieocenion� pomoc�. - Nareszcie wr�ci�a do punktu wyj�cia. - Ale m�odemu Tristanowi Paladinowi pozwolono zatrzyma� jego posiad�o��, Gabrielshus. Tak, m�wi� o drabancie, kt�ry wyda� si� wam znajomy. - Och, oczywi�cie, �e to Tristan Paladin - o�ywi�a si� Hildegarda, kt�ra nigdy wcze�niej nie s�ysza�a tego nazwiska. - Wiedzia�am, �e gdzie� ju� musia�am go spotka�! M�ody cz�owiek nie spogl�da� wi�cej w jej stron� i Hildegarda wcale tego nie pragn�a. Chcia�a tylko zapami�ta� to ciep�e, troskliwe, rozumiej�ce spojrzenie. Tristan Paladin... C� za imi�! Ale pasowa�o do niego. Nagle Hildegardzie wyda�o si�, �e nie m�g�by nazywa� si� inaczej. Kr�lowa przeprosi�a j�, m�wi�c, �e czekaj� na ni� inne obowi�zki, i Hildegarda ju� chcia�a wsta� i odej��, cho� czu�a si� ci�ka jak s�o�... - Ale� nie, ksi�no, posied�cie jeszcze, wygl�dacie na zm�czon�! Zosta�cie tutaj tak d�ugo, jak b�dziecie mia�a na to ochot�. Czy zwracali�cie si� do jakiego� lekarza? - Tak, nadworny medyk bada mnie regularnie. Kr�lowa zawaha�a si�, Hildegarda wiedzia�a, dlaczego. Chcia�a zaproponowa� ksi�nej us�ugi osobistego medyka kr�la, ale s�owa nie mog�y jej przej�� przez usta. Medyk kr�lewski by� bowiem ojcem os�awionej Sophii Amalii Moth, kt�rej nadano szlachectwo i tytu� hrabiny Samsoe. Kr�lowej z pewno�ci� nie�atwo by�o wym�wi� nazwisko kr�lewskiego medyka. Hildegarda pospieszy�a jej z odsiecz�. - Doskonale sobie radz�, Wasza Wysoko��, ale je�li wolno mi b�dzie posiedzie� tu przez chwii�, z wdzi�czno�ci� przyjm� t� propozycj�. - Zosta�cie tu tak d�ugo, jak chcecie, ksi�no - u�mie- chn�a si� Charlotta Amalia. W u�miechu tym objawi�o si� bolesne zrozumienie losu, kt�ry wsp�lnie dzieli�y. Jakie to wszystko �a�osne, pomy�la�a Hildegarda, kiedy zosta�a sama. Na drugim ko�cu sali rozpocz�y si� ta�ce, ale Jochuma nigdzie nie by�o wida�. Nie by�o tak�e panny Kruusedige, ale nic w tym dziwnego, �e znikn�a w �lad za nim. Zdenerwowanie Jochuma, gor�czkowy niepok�j, tak cz�ste ostatnio wybuchy gniewu... Czy w szeptach, kt�re us�ysza�a kilka dni temu, kry�a si� prawda? �e panna Kruusedige jest w tak zwanym b�ogos�awtonym stanie? Siostrzyczka lub braciszek ma�ej Marine? Bez w�t- pienia braciszek, panna Kruusedige z pewno�ci� urodzi samych syn�w. To tylko ona, Hildegarda, mia�a jedn� jedyn� c�rk�. Bezgraniczna mi�o�� do c�reczki wype�ni�a jej serce. Czy to dlatego Jochum pragn�� jej rych�ej �mierci? Dlatego, �e chcia� zapewni� pannie Kruusedige przyzwoity status? O, losie, jak�e bolesne s� twoje ciosy! Kr�l... Jochum... Eleganccy szlachcice drobl�cy w ta� cu... Poznawa�a wi�kszo�� z nich i wiedzia�a, �e to nie nad d�o�mi �on pochylaj� si� ze s�odkim u�miechem. Niewierno��, oszustwo, gdzie okiem si�gn��. Jej wzrok pad� na hrabiego Ruckelbergz i chocia� wygl�da� on odpychaj�co z trz�s�cymi si� podbr�dkami i wydatnym brzuchem, mia� jak�� dobr� cech�: z jego nazwiskiem nie kojarzono �adnych skandali obyczajowych. Kilka ma�ych dziewcz�t s�u��cych na zamku, jeszcze dzieci, zatrudnionych przy porannym paleniu w piecach, mog�oby mo�e powiedzie� co innego, gdyby �mia�y... Hildegarda przypadkiem odwr�ci�a g�ow� i napotka�a najczystsze, najsmutniejsze spojrzenie na �wiecie. Tylko przez sekund�. Ale to wystarczy�o, by zn�w nap�yn�� spok�j i co�, co chyba mo�na nazwa� szcz�ciem. Tristan Paladin. "Rycerz smutku". Hildegarda zacz�a snu� fantazje o tym, dlaczego jest taki zasmucony, ale tak naprawd� nie zna�a go ani troch� i mog�a tylko zgadywa�. W pe�nej gwaru i wilgornego ciep�a sali balowej, przepe�nionej aromatem perfum zmieszanych z potem, Hildegarda nareszcie odnalaz�a spok�j. Usiad�a wygodniej na sofie i przymkn�a oczy. Nie zauwa�y�a, kiedy zapad�a w g��bokie omdlenie, i up�yn�o du�o czasu, zanim ktokolwiek zorientowa� si�, co sta�o si� z niekszta�tn�, zdeformowan� niewiast�. ROZDZIA� II Podczas gdy w sali balowej trwa�a barwna, beztroska zabawa, komendant zamku wraz z nadwornym medykiem wygl�da� przez okno klatki schodowej na dziedziniec. - Widz�, �e dzisiaj wszyscy twoi ludzie s� na s�u�bie - odezwa� si� medyk. Komendant rozejrza� si� doko�a, by upewni� si�, �e nikt ich nie s�yszy, i rzek�: - Tak. Uroczysto�ci takie jak dzisiejsza zawsze nastr�czaj� dodatkowych trudno�ci. Jego Wysoko�ci grozi w�wczas wi�ksze niebezpiecze�stwo ni� zazwyczaj. Komendant nie wyr�nia� si� niczym szczeg�lnym. Ot, m�czyzna w mundurze, w �rednim wieku, niewysoki, przeci�tny we wszystkim. Lekarz by� okr�gtejszy, wyra�nie dbaj�cy o zainteresowanie otoczenia i przez to ubrany bardziej elegancko, z brod� w�adczo wysuni�t� do przadu. W �adnym z nich jednak nie by�o nic niesympatycznego. - Nadal ich nie pojmano? - szeptem zapyta� medyk. - Nie. Wszystko, co do nas dociera, to plotki. Plotki i fragmenty rozm�w. Ale nie mo�emy sobie pozwoli� na os�abienie czujno�ci. - Rozumiem. Nawet je�li tylko po�owa z tego, co si� szepce na ich temat, jest prawd�, to i tak s� �miertelnie niebezpieczni. Popatrzyli ku ulicom miasta, ci�gn�cym si� od przeciwnej strony dziedzi�ca zamkowego. Daleko, tam gdzie zaczyna�y si� ulice, plac otacza�y li�ciaste drzewa, rzucaj�ce g��bokie cienie na bramy dom�w. Tam w�r�d cieni by�a niewielka karczma, a pod stoj�cymi przed ni� drzewami dostrzegli trzech m�czyzn w ciemnych opo�czach. M�czy�ni ci w mroku sprawlali wra�enie nienaturalnie wysokich. - To oni, prawda? - zapyta� nadwomy medyk cicho, jakby obawia� si�, �e tamci mog� go us�ysze�. Komendant wzruszy� ramionami. - Stoj� tu ju� od tygodnia co wiecz�r. Moi ludzie wychodzili do nich, ale zanim dotarli na miejsce, tych trzech znika�o. Jak gdyby to by�y tylko... cienie. Omam wzrokowy, ogarniaj�cy ludzi patrz�cych z zamku. - I przypuszczasz, �e nale�� do tego tajemniczego zakonu? - Przypuszczam? - obruszy� si� komendant. - Tak niesie wie�� gminna. - Jak nazywa si� ta sekt�? "Stra�nicy Wiary"? - Nie, to nie sekta, to zakon pod nazw� "Stra�nicy Prawego Tronu". - A wi�c atak na majestat kr�lewski. Czy maj� innego pretendenta do korony? - Jeszcze gorzej! - Tak niewiele o nich wiem - przyzna� doktor. - Czy nie maj� zwi�zku z okultyzmem? - Oczywi�cie tak. Ale wiesz, plotka wylatuje wr�blem, a wraca wo�em. - Czasami warto pos�ucha� pag�osek. Chcia�bym si� wszystkiego dowiedzie�. Komendant u�miechn�� si� p�g�bkiem, zaraz jednak jego twarz spowa�nia�a. - Mamy w Danii wieie r�nych ezoterycznych zako- n�w... - Co to znaczy? - �e otaczaj� si� zas�on� tajemnicy, ich rytua�y s� tylko dla wtajemniczonych. Wi�kszo�� tych zwi�zk�w jest nieszkodliwa, cz�onkowie wielu z nich spe�niaj� po cichu dobre uczynki. Ale s� te� ci Stra�nicy Prawego Tronu. �li, niebezpieezni. Tak przynajmniej o nich powiadaj�. Nikt nie wie niczego na pewno. - Dlaczego s� tacy niebezpieczni? - Kopali zbyt g��boko. Czy s�ysza�e� kiedykolwiek o Ludziach z Bagnisk? - O, tak, niejedno - u�miechn�� si� medyk. - Chodzi o tych, kt�rzy zamieszkuj� moczary i bagna pod wrzoso- wiskami? - Tak, pradawni mieszka�cy Danii. Ci, kt�rzy miesz- kali na tych terenach, zanim pojawili si� ludzie. P�niej skryli si� pod ziemi�. Takie wierzenia nieobce s� wielu krajom. W Norwegii nazywa si� ich Podziemnym Lud- kiem, to huldry i haugkalle. W Anglii i Islandii zw� si� elfami. Znali je ju� Piktowie, zamieszkuj�cy Szkocj�. W Danii tak�e mamy elfy. - Ale co to ma wsp�lnego ze Stra�nukami Prawego Tronu? Gdyby chcieli strzec wiary, mia�oby to jaki� sens. - Pos�uchaj wi�c. Czy uwierzysz, to ju� wy��cznie twoja sprawa. A zatem ci Stra�nicy natrafili na stare zapiski. W tych pradawnych historiach wiele jest tak�e o czarach. Oczywi�cie to prymitywne i niem�dre, ale oni na swych spotkaniach odprawiaj� rytua�y i sk�adaj� ofiary. A ich g��wnym celem jest przywr�cenie Ludziom z Bag- nisk nale�nej pozycji. Zamierzaj� ponownie odda� im we w�adanie dawny kraj. - Och, m�j Bo�e - westchn�� doktor, zrezygnowany. - Czego to ludzie nie wymy�l�! - C�, przede wszystkim dziwi� si� Stra�nikom. Oni wierz� w istnienie Ludzi z Bagnisk! Chodz� s�uchy, �e maj� jakie� powi�zania z owymi mistycznymi istotami z pradziej�w. To oczywi�cie wierutne bzdury, ale wydaje si�, �e sami Stra�nicy w to wierz�. - Co maj� zamiar zrobi�? - Obali� kr�la i z�o�y� go w ofierze, by Ludzie z Bagnisk mogli zaj�� zamek i osadzi� na tronie swojego w�adc�. - Dziecinne bajdurzenie. - Nie jestem tego taki pewien. Wierz� w bajki, to oczywiste, bowiem Ludzie z Bagnisk nie istniej�, ale niebezpiecze�stwo gro��ce Jego Kr�lewskiej Mo�ci pozostaje. Stra�nicy s� zdecydowani. - Czy jest ich wielu? - Nic o tym nie wiemy. - Ale przecie� zamek jest dobrze strze�ony. Twarz komendanta by�a jak wykuta z kamienia. Wyjrza� przez okno i utkwi� wzrok w trzech d�ugich cieniach. - Plotka g�osi, �e s� tak�e na zamku, w�r�d dworzan i osobistej gwardii kr�la. - Dobry Bo�e - szepn�� medyk. - To straszne! - Gdyby tylko mo�na by�o wy�ledzi�, gdzie si� zbieraj� - marzy� na g�os komendant. - Tak, by�my mogli pojma� ich wszystkich razem! Chwytanie jednego tu, drugiego tam nie ma sensu, bo i tak mno�� si� dalej niczym komary w letni wiecz�r. - Mimo wszystko uwa�am, �e to tylko ludzkie gadanie. Prawdziwy tajemny zwi�zek nie pozwoli�by, aby na zewn�trz wydosta�o si� tak wiele informacji. Komendant papatrzy� na rozm�wc� wzrokiem, z kt�- rego nic nie da�o si� wyczyta�. - Wiemy, sk�d pochodz� te informacje. Z samego �r�d�a. Od pewnego m�odego cz�owieka, w kt�rym ��dza przyg�d wzi�a g�r� nad ostro�no�ci�. Dzie� po tym, jak wiadomo�� o istnieniu Stra�nik�w znalaz�a si� na ustach ludzi, znaleziono go martwego. Powieszonego za nogi, jak zaszlachtowane zwierz�, na �cianie jednego z dom�w. Bez kropli krwi w ciele. Medyk zadr�a� gwa�townie. - Moim zdaniem co� si� tu nie zgadza. Je�li chc� nawi�za� kontakt z Lud�mi z Bagnisk, powinni ich szuka� na moczarach, ��kach i wrzosowiskach. Nie w wielkim mie�cie! Miasto jest zbyt nowoczesne. - Kopenhaga nie zawsze by�a miastem - cicho zauwa- �y� komendant. - Chcesz pawiedzie�...? - Medykowi zn�w ciarki przebieg�y po krzy�u. - Powiadaj�, �e uda�o im si� dotrze� na sam d�, a� do tego poziomu pod miastem, gdzie przebywaj� Ludzie z Bagnisk. Podobno nawi�zali kontakt z owymi istotami. - Mam w Norwegii krewniaczk�. Ona twierdzi, �e ca�y Podziemny Ludek, huldry, jest w istocie dosy� przyja�nie nastawiony do ludzi. - I pewnie to prawda, nasze elfy te� s� �yczliwe, o ile cz�owiek nie da im si� we znaki. Ale Ludzie z Bagnisk s� na wskro� �li. - Czy ty w nich wierzysz? - dopytywa� si� doktor. - Brednie! Powtarzam tylko, co m�wi� na ten temat ludzie. To zupe�nie co innego. Ale wierz� w stra�nik�w Prawego Tronu. Przez swe okultystyczne rytua�y, oddawanie czci z�emu, prze�wiadczenie, �e pozostaj� w kontakcie z Lud�mi z Bagnisk, staj� si� gro�ni jak wszyscy fanatycy. - Czy wiadomo ci co� o krwawych ofiarach? Opr�cz tego, kt�rego zar�ni�to? - Nic konkretnego. Przy takich ceremoniach po�wi�ca si� w ofierze g��wnie koguty i inne drobne zwierz�ta. Tak mi si� przynajmniej wydaje, niczego nie wiem na pewno. Ale prawd� jest, �e w Kopenhadze znikaj� dzieci. I doro�li tak�e. Ginie po nich wszelki �lad. To jednak nie musi mie� z nimi zwi�zku. - I chc� porwa� kr�la? Co za nikczemnicy! Wiesz, mam ochot� podej�� do tych zbir�w, stoj�cych po drugiej stronie dziedzi�ca, i przyjrze� si� im. - To ci si� nie uda. Nie pozwalaj� nikomu z zamku zbli�y� si� do siebie. - Ale� s� wysocy! Sk�d si� tacy wzi�li? Twarz komendanta przybra�a tajemniczy wycaz. - Mo�na przypuszcza�, �e Ludzie z Bagnisk to drobne okr�g�e istoty, mieszkaj�ce gdzie� pod ziemi�, prawda? - No tak, ale przecie� ci to tylko Stra�nicy. - Wida�, �e nie s�ysza�e� zbyt wiele o Ludziach z Bagnisk z naszej zamierzch�ej historii. Podobno i m�- czy�ni, i kobiety byli niezwykle wysocy. Doktor przez dobr� chwil� z os�upieniem wpatrywa� si� w komendanta. Potem powoli przeni�s� wzrok na dziedziniec. Trzy mroczne cienie znikn�y. Rozp�yn�y si� w ciem- no�ci mi�dzy drzewami. W sali balowej bawiono si� beztrosko i hucznie. Ale g��boko pod ni� dzia�o si� co� zupe�nie innego. Medyk i komendant mieli racj�. Trzej m�czy�ni po drugiej stronie placu znikn�li, ale nie rozp�yn�li si� w powietrzu. Karczmarz prowadz�cy ma��, brudn� gospod� skin�� w ich kierunku g�ow�, gdy schodzili po schodach do wyszynku, tak jak kiwa� ju� wielu milcz�cym m�czyznom pojawiaj�cym si� tu tego wieczoru. Go�cte racz�cy si� piwem nie zwr�cili uwagi na nowo przyby�ych, tak szybko prze�lizgn�li si� przez drzwi ukryte za zas�on� w najciemniejszym k�cie. Wiadomo by�o, �e istnieje jakie� dalsze pomieszczenie, kt�re wynajmowa� mog� dostojniejsi go�cie. Za zamkni�tymi drzwiami nie by�o jednak �adnego pokoju. Kiedy przybysze przeszli za nie, stan�li u szczytu schod�w wiod�cych do piwnicy. Pewnym krokiem scho- dzili w d�. Tam w �wietle migocz�cej tranowej lampy odnajdywali kolejne drzwi i kolejne schody prowadz�ce coraz ni�ej ku wej�ciu do murowanego tunelu. Wygl�d kamieni w murze �wiadczy�, �e jest to bardzo stare przej�cie. Tu i tam po�yskiwa�y s�abe �wiat�a umieszczone w takiej odleg�o�ci od siebie, �e z trudem mo�na by�o odnale�� nast�pn� lamp�. Po �cianach pe�za�o drobne robactwo. W tunelu panowa�a wilgo�. Znajdowali si� pod fos� czy mo�e raczej pod kana�em, kt�ry s�u�y� zamkowi jako fosa. Potem wilgo� ust�pi�a. �ciany sta�y si� suche, porasta� je zielony mech. Stan�li przed kolejnymi drzwiami. Z trudem pchn�li ci�kie kamienne wrota i znale�li si� w piwnicy tak starej, �e cz�� muru obr�ci�a si� w py�. W sali balowej nikt nie zauwa�y�, �e niekt�rzy go�cie, trzymaj�cy si� do tej pory na uboczu, nagle jakby rozp�yn�li si� w powietrzu, podczas gdy tak naprawd� wycofali si� oni w kierunku schod�w wiod�cych do piwnicy. �a�cuch stra�y przerzedzi� si�, ale w spos�b tak dyskretny, �e komendant nie dostrzeg� �adnych zmian. Znalaz�szy si� ju� w piwnicach zamkowych dotarli do rzadko u�ywanego pomieszczenia. Tam przesun�li kilka ci�kich belek pod�ogowych, ods�aniaj�c kamienn� p�yt� z umieszczonym w niej �elaznym pier�cieniem. Kiedy j� uniesiono, buchn�a zat�ch�a wo� starzyzny. Zeszli w d� po d�ugich kamiennych schodach o wy�lizganych stopniach, kt�re prowadzi�y do nieznanego pomieszczenia. Stary zamek w Kopenhadze zbudowany zosta� na murach dawno ju� zapomnianego klasztoru. Teraz znale�li si� w�a�nie w piwnicy owego klasztoru i tam spotkali m�czyzn, kt�rzy dotarli tu przez tunel. By�o to przej�cie, kt�re w odleg�ej przesz�o�ci wykopali pod fos� mnisi, by stworzy� sekretn� drog� prowadz�c� do klasztoru zakon- nic w s�siedztwie. Mieszka�cy Kopenhagi dawno ju� o tym zapomnieli, ale Stra�nicy Prawego Tronu przypadkiem odkryli piwnic�. P�niej, gdy kopenhaski zamek przebudowywano, piwnice te zniszczono na zawsze. Istnia�y jednak w czasach Christiana V i piwnice; i tune1, stwarzaj�c zagro�enie dla bezpiecze�twa jego Kr�lewskiej Mo�ci. Wszyscy m�czy�ni przyoblekli brunatne mnisie opo�cze przechowywane poza naj�wi�tsz� piwnic�. Okre�lenie tego miejsca mianem �wi�tego mo�e wyda� si� blu�nierstwem, ale dla nich mia�o ono charakter sakralny. Piwnica nie by�a du�a. Wsz�dzie p�on�y �ojowe �wiece, po cz�ci by o�wietli� miejsce i wprowadzi� odpowiedni nastr�j, a po cz�ci dlatego, by uzyska� bodaj odrobin� ciep�a w wilgotnym lochu. Na �rodku pomieszczenia wznosi� si� niewielki okr�g�y mur przypominaj�cy cembrowin� studni. hlie by�a to jednak prawdziwa studnia z wod�, lecz szyb wykopany w ziemi. W piwnicy znajdowa�o si� trzyna�cie os�b. Trzyna�cie - liczba stosowna dla czarodziejskiego kr�gu. Wszystkich zebranych charakteryzowa�a jedna wsp�l- na cecha - niezwykle wysoki wzrost. W�r�d nich nie mog�a znajdowa� si� �adna kobieta; w owym czasie, w XVII wieku, w Danii nie by�o prawie wcale tak wysokich kobiet. Pod nasuni�tymi mnisimi kapturanai nie mo�na jednak by�o dojrze� rys�w �adnej twarzy. Dwunastu zebranych, zwr�conych w kierunku studni, ustawi�o si� p�kolem. Trzynasty sta� samotnie po drugiej stronie. Unl�s� r�ce. Gdyby mo�na by�o ujrze� ich oblicza, ukaza�yby si� zaci�te, z�e, zimne twarze, niekt�re przera�one. Ten moment by� najstraszliwszy dla m�odych, kt�rzy wiedzeni ��dz� sensacji i poc��giem do okultyzmu znale�li si� w tej tajemnej grupie. Nigdy nawet nie �ni�o im si�, co mo�e wydarzy� si� na takich spotkaniach, tera� pednak by�o ju� za p�no, by si� wycofa�. Wiedzieli, co sta�o si� z tym, kt�ry mia� za d�ugi j�zyk. Ch�� wyst�pienia z zakonu uznano by za zdrad� i ukarano w ten sam makabryczny spos�b. By�o ich dw�ch - dw�ch m�ody�h, kt�rzy przy- st�pili do grupy przez przypadek, a p�niej nie mieli odwagi przyzna� si� do tego. Panicznae obawiali si� pozosta�ych cz�onk�w zakonu, owych �miertelnie powa�nych m�czyzn o sercach przepe�nionych gwa�taw- n�, bezlitosn� nienawi�ci�, kt�rych nikt nie zdo�a�by powstrzyma�. I czeg� oni nie umieli! Magia, poruszaj�ca rzeczy, kt�re powinny pozosta� ukryte! Kiedy� m�odzie�cy nie wierzyli w Ludzi z Bagnisk, lecz teraz nie byli ju� pewni �adnego z cz�onk�w zakonu. Nie wiedzieli, czy s� oni �ywymi lud�mi, czy... Najbardziej przera�ali ich trzej wysocy, bladzi, kt�rzy nigdy nie ods�aniali swoich twarzy. Czasami tylko, dos�ownie na mgnienie oka, mo�na by�o dojrze� zdejmuj�c� groz� trupi� blado�� i nieruchome, lodowato patrz�ce oczy, przypominaj�ce �lepia jaszczura. Gdzie mieszkali, sk�d pochodzili? Przewa�nie pojawiali si� nagle w te wieczory, gdy odbywa�y si� spotkania. Czasami stali na zewn�trz, pod drzewami. Innym razem znajdowali si� ju� w piwnicy, zanim nadeszli pozostali. �aden z cz�onk�w zakonu nie dor�wnywa� im wzros- tem. Nie wolno by�o wypytywa� o innych i rozmawia� z nikim, ani podczas seans�w, ani p�niej. Dwaj m�odzi dostali si� do grupy z por�czenia gadatliwego m�odzie�ca. Po jego �mierci znale�li si� w pu�apce bez �adnej mo�liwo�ci wyrwania si� z niej. Chwilami czuli na sobie badawcze spojrzenia innych... Ale po prawdzie sekretne stowaszyszenie by�o fascynuj�ce! Mistyka poci�ga�a m�odzie�c�w ju� od lat dziecinnych. Teraz znale�li si� w samym centrum tego, czego nikt nie by� w stanie sobie nawet wyobrazi�. Starali si� zapomnie� o strachu i uczestniczyli w ceremonii, chocia� cz�sto z trudem opanowywali fale s�abo�ci. M�czyzna stoj�cy po drugiej stronie studni wypowiedzia� zakl�cie w gard�owo brzmi�cym j�zyku, kt�rego nie znali. Sprawia� wra�enie archaicznego, poga�skiego. Ch�opcy wiedzieli, �e by� to ten sam j�zyk, w kt�rym zapisano niedawno odkryte tajemnicze teksty. Przypuszczano, �e tym j�zykiem pos�ugiwali si� Ludzie z Bagnisk. M�czyzna m�wi� przez chwil�, a ze studni zacz�y bucha� k��by pary. Wielokrotnie byk �wiadkami tego zjawiska i nie budzi�o ono ju� przera�enia. Jednak�e g�os dobiegaj�cg z do�u zawsze sprawia�, �e ciarki przebiega�y im po pIecach. Odruchowo przysun�li si� bli�ej siebie. Natychmiast zap�an�y ukryte pod kapturem jaszczurze oczy jednego ze strasznych m�czyzn. M�odzie�cy zdawali sobie spraw�, �e s� pod obserwa- cj�. Nie w pe�ni im ufano. Rozpocz�� si� dialog mi�dzy m�czyzn� stoj�cym Po drugiej stronie studni a g�osem dobiegaj�cym z do�u. M�czyzn� spowija� niemal ca�kowicie ob�ok pary, g�os spod ziemi by� g�uchy, g��boki, z przesadnie wyra�n� artykulacj�. Sroj�cy samotnie m�czyzna odpowiedzia�. Rozmowa by�a zako�czona. Mistrz ceremonii odwr�ci� si� ku swym wsp�braciom. W miar� jak opada�a mg�a, jego sylwetka sysowa�a si� coraz wyra�niej. - Nasi przyjaciele pragn� ofiary - powiedzia�. - Pod- czas nast�pnej pe�ni ksi�yca oczekuj� dowodu naszej lojalno�ci. - Czego ��daj�? - zapyta� jeden � wtajemniczonych. - Krwawej ofiary - zimno odpar� m�czyzna. - Tym razem to nie mo�e by� zwierz�. - Czy chodzi im o... o nasz� najwi�ksz� ofiar�? - Nie. Czas na ni� jeszcze nie nadszed�. Chc� m�odej krwi. Krwi dziewicy. Jednego z ch�opc�w zdj�� l�k. Drugi udawanym kaszlem stara� si� zag�uszy� nerwowy chichot. Popatrzyli na niego surowo. Zdo�a� si� opanowa�, ale katastrofa by�a blisko. Nie m�g� nic poradzi� na to, �e s�owa mistrza ceremonii zabrzmia�y dla niego zbyt teatralnie. Wiedzia� jednak, �e to nie �arty. Uczestniczy� ju� w sk�adaniu ofiar, o kt�rych bardzo chcia�by zapomnie�... Wkr�tce lodowaty strach wype�z� ze �cian i otoczy� go d�awi�cym u�ciskiem. Obrz�dy, kt�re odprawiano, nie dawa�y powod�w do �miechu. Gdy z g��bi szybu unios�a si� zawodz�ca poga�ska pie��, zimny dreszcz przenikn�� m�odzie�ca od st�p do g��w... Na g�rze, w sali balowej, trwa�a huczna zabawa. Jego Wysoko�� zaprasza� na muzyk� i ta�ce. Ukradkiem przekazywano sobie bileciki informuj�ce o miejscach schadzek m�atek i �onatych m�czyzn, kt�rzy bynajmniej nie ze sob� zwi�zani byli �lubn� przysi�g�. W�r�d zbytku bawi� si� dw�r. ROZDZIA� III Ma�a Marina, cho� z ca�ych si� zaciska�a powieki, nie mog�a uwolni� si� od obrazu przera�aj�cych wydarze�, kt�re mia�y miejsce w zbrojowni. Otworzy�a oczy i nas�uchiwa�a. Nie, nie s�ycha� by�o skradaj�cyeh si� krok�w. Hrabia Ruckelberg na pewno ucztowa� na dole w sali balowej. O, Bo�e, niech zostanie tam przez ca�y wiecz�r! Niech nie wchodzi na g�r�! Zbrojownia... Czy to by�o tydzie� temu? A mo�e wi�cej? Nie pami�ta�a. "Tam jest przecie� ca�kiem ciemno - powiedzia�a. - jak b�d� mog�a co� zoba..." "Ciii, poczekaj, zaraz zobaczysz" - odszepn��. Zad�wi�cza�a potr�cana bro�. "Uwa�aj, jak idziesz" - ochryple nakaza� Ruckelberg. "Wujku Povlu... Czy nie by�oby lepiej, gdyby�my wr�cili? Na pewno mnie ju� szukaj�." Przystan��. Czu�a gar�co promieniuj�ce od jego cia�a, przypadkiem otar�a si� o jego jedwabn� kamizelk� i ukryte pod ni� zwa�y t�uszczu. Przera�ona szybko cofn�a r�k� z obrzydzeniem. "Poczekaj" - szepn��, podniecony i zniecierpliwiony. S�ysza�a, �e szamoce si� z ubraniem, zn�w oddychaj�c tak dziwnie ci�ko. Marina za wszelk� cen� chcia�a wymaza� z pami�ci to zdarzenie. Dr��c na ca�ym ciele prze�yka�a �lin�, czu�a, jak �zy sp�ywaj� jej po policzkach, ale wspomnienie wci�� powraea�o. Odszuka� j� w ciemno�ciach. "Zobacz" - szepn�� dr��cym g�osem, a jego trz�s�ce si� r�ce, mokre od potu, naprowadzi�y jej d�o�. Marina zosta�a zmuszona do chwycenia czego� wielkiego, pulsuj�co gor�cego. Nic nie rozumiej�c, usi�owa�a przyci�gn�� d�o� do siebie, ale zdesperowany wuj trzyma� j� mocno. "Zobacz, tak wygl�da m�czyzna - wyj�ka� ochryple. - Czujesz? Prawda, �e jest du�y i �adny?" Marin� ogarn�a fala md�o�ci. J�cz�c sta�a si� uwol- ni�, ale d�o� wuja mocno �ciska�a jej r�k� i zmusza�a, by porusza�a ni� tak, jak on sobie tego �yczy�, Oddycha� jako� dziwnie; mia�a wra�enie, �e zaraz umrze. W ko�cu uda�o jej si� wyrwa�. Wybiegaj�c ze zbrojowni us�ysza�a za sob� okrzyk zawodu. Potyka�a si�, usi�uj�c uciec jak najdalej. Ale on nie poszed� jej �ladem. Sta�, jakby nie m�g� si� poruszy�. Dop�ki nie wypad�a na karytarz, s�ysza�a za sob� jego ci�kie dyszenie. Tego wieczoru nie mia�a odwagi pa�o�y� si� do ��ka. Usiad�a przy oknie i tam zasn�a. Nikomu jednak nrczego nie wyzna�a, bo wuj Povl powiedzia�, �e matka uczyni�a co�, o czym powinien donie�� kr�lowi, a gdy to zrobi, matka zap�aci g�ow�. Je�li Marina nie b�dzie grzeczna, on oskar�y matk�. Jak wi�c mog�a komukolwiek powie- dzie�? Nast�pnej nocy nie przyszed� do jej pokoju, ale i tak ze strachu nie mog�a zasn��. Na nic zda�oby si� b�aga� matk�, by pozwoli�a na spanie w jej komnacie. Wiedzia�a, �e i tak nie uzyska�aby zgody, bowiem ojciec m�g�by si� rozgniewa�. Ojciec wielokrotnie bi� Marin�, czego matka nie by�a w stanie znie��, i dlatego prosi�a c�rk� o wyrozumia�o��. Ale zbrojownia by�a tylko pocz�tkiem. Kilka dni p�niej hrabia ponownie odwiedzi� Marin� wieczorem w jej pokoiku. "Nie, nie!" - wo�a�a rzera�ona. "Milcz, dziewczyno. Czy chcesz, �eby kat przyszed� po twoj� matk�? Ja mog� zachowa� wszystko w tajemnicy, pami�taj o tym - szepta� hrabia. - Nie b�j si�, nie b�dziesz mnie musia�a dotyka�, je�li nie chcesz. Le� tylko spokojnie." "Ja chc� do nzamy!" "Ona �pi. Ca�y zamek �pi. Le� spokajnie, nic ci si� nie stanie. Wujek Povl tylko ci� pog�aszcze." Marina le�a�a sztywna jak k�oda z uczuciem, �e wszyscy ludzie j� opa�cili, podczas gdy hrabia wsun�� d�o� pod przykrycie i dotkn�� jej piersi, sapi�c przy tym z zadowolenia. "Bardzo prosz�, przesta�cie" - b�aga�a. "Dobrze, nie b�d� tam trzyma� r�ki, je�li ci si� to nie podoba - pawiedzia� aksamitnym g�osem. - Wszystko dla mojej ma�ej laleczki." A potem przesun�� spocone palce jeszcze ni�ej. Ze�liz- gn�y si� w d� po jej sk�rze do najbardziej intymnego miejsca. Wtedy Marina wyda�a z siebie rozdzieraj�cy krzyk upokorzenia i strachu... Szybko poklepa� j� po r�ce i odszed�. Chc�c odp�dzi� od siebie drastyczne wspomnienie, mocno przycisn�a d�onie do oczu. Na nic si� to jednak nie zda�o. Hildegard� obudzi� gwar g�os�w ludzi, kt�rzy zebrali si� wok� niej. Gor�co, opary potu, nrezdrowe podniecenie t�umu... Gdzie by�a, co si� sta�o? Jaki� g�os z dalszych szereg�w wypowiedzia� s�owa, kt�re dotkn�y j� do �ywego: - Ta tam ju� d�ugo nie po�yje. Us�ysza�a inny glos, �agodny i �yczliwy: - Bardzo prosz�, nie wypowiadajcie si� w obecno�ci chorej o sprawach, o kt�rych nie macie poj�cia. Ten g�os nale�a� da m�czyzny, kt�rego Hildegarda polubi�a od tazu tak bardzo, �e p�acz wywa�any pierwsz�, okrutn� wypowiedzi�, zmieni� si� teraz w �zy wdzi�czno�ci. Unios�y j� silne ramiona kilku m�czyzn. Chcia�a zaprotestowa�, powiedzie�, �e suknia podsuwa si� za wysoko, nara�aj�c j� w ten spos�b na jeszcze wi�ksz� �mieszno��, ale na nic nie mia�a si�y. A wi�c sta�o si�! Straci�a przytomno�� na oczach ca�ego dworu! - Gdzie jest jej m��, gdzie jest ksi��� Jochum? - zawo�a� kto�; Hildegarda rozpozna�a kr�low�. Ponownie rozleg� si� �w zimny g�os: - A gdzie� by, to jasne, �e znikn�� z pann� Lottie. W tym drugim przyjaznym m�skim g�osie zabrzmia�a nuta irytacji. - Czy nie widzicie, �e ksi�na wr�ci�a ju� do przytom- no�ci? Czy takie wypowiedzi s� naprawd� konieczne? Us�ysza�a niech�tny g�os kobiety: - Nie pozwalam, by zwraca� mi uwag� drabant! Drabant? Jej drabant? Hildegarda nie pr�bowa�a nawet dowiedzie� si�, do kogo nale�y �w zimny g�os. Takich na dworze by�o wiele. U�o�ono j� na sofie. Tu by�o spokojniej, ch�odniej. Nadbiegli lokaje z noszami. Kr�lowa wydawa�a pole- cenia: - Zanie�cie ksi�n� do jej komnaty. Nie, nie id�cie przez sal� balow�, miejcie� odrobin� rozumu! Droga okaza�a si� d�uga; nosze ko�ysa�y si� rytmicznie. Hildegarda nie by�a w stanie otworzy� oczu. Kto� przez ca�y czas szed� obok noszy. Obecno�� tego cz�owieka dzia�a�a na ni� uspokajaj�co. Pewny, r�wny krok, skrzypienie but�w. - Co za wstyd... - Nie ma si� czego wstydzi�, ksi�no! Wiedzia�a, �e na jej obliczu maluje si� zm�czenie i pe�na goryczy bezsilno��. �zy zawis�y na rz�sach i nadawa�y tej szkaradnej twarzy, do kt�rej z najwi�kszym trudem si� przyznawa�a, jeszcze bardziej groteskowy wygl�d. Uda�o jej si� unie�� rami� i zas�oni� swe zdeformowane rysy. Z piersi wyrwa� si� g��boki szloch rozpaczy. Nie chcia�a tego, ale nie mia�a do�� si�, by go powstrzyma�. Koj�ca d�o� na moment spocz�la na jej ramieniu. Hildegarda z trudem j� odnalaz�a, a w�a�ciwie to ona uj�a jej r�k�, a ksi�na rozpaczliwie przylgn�a do tej silnej d�oni, sprowadzaj�cej na ni� uczucie spokoju. - Nie odchod�cie ode mnie - szepn�a, wstydz�c si� swej s�abo�ci, ale teraz by�a ju� u kresu wytrzyma�o�ci. - Bardzo prosz�, zosta�cie ze mn�! Nie znam was, nie wiem, jak wygl�dacie, ale macie serce. To tutaj takie rzadkie. On przez chwil� milcza�, po czym rzek� powoli: - Ale� tak, wiecie, kim jestem. Dopiero co widzieli�my si� w sali balowej. - Drabant? - zapyta�a niepewnie. - Tak. Margrabia Tristan Paladin, do waszych us�ug. - Ach, tak, oczywi�cie! Dzi�kuj� za wasz� pomoc. By� mo�e trudno by�oby okre�li� w s�owach, na czym ta pomoc polega�a, niemniej oni doskonale si� rozumieli. Margrabia! Ca�kiem nie�le, pomy�la�a Hildegarda. A wi�c prawdziwy arystokrata. Usta� przewiew, towarzysz�cy drodze przez korytarz; znale�li si� w jej komnacie. Lokaje umie�cili ksi�n� na ��ku i wezwali pokoj�w- k�. - Och, znowu - powiedzia�a dziewczyna, nie wiedz�c, �e Hildegarda jest przytomna. - Ona nic innego nie robi, tylko mdleje. G�os Tristana nie by� szczeg�lnie dono�ny, a jednak reprymenda zabrzmia�a ostrzej, ni� gdyby krzycza�. - Po pierwsze nie m�w o ksi�nej "ona", lecz ja�nie pani lub Jej Ksi���ca Mo��. Po drugie, nie widz� powodu, by� wypowiada�a si� takim pogardliwym tonem. Ksi�na jest bardzo chora. Czy nie us�uguje jej nikt inny opr�cz ciebie? Hildegarda domy�li�a si� zaskoczenia dziewczyny, kt�ra odkry�a wreszcie obecno�� przystojnego drabanta w komnacie. I to on przywo�a� j� do porz�dku...! - Jest nas dwie - odpar�a dziewczyna tonem o wiele przyjemniejszym ni� ten, kt�ry przybiera�a m�wi�c do Hildegardy. - Zajm� si� ja�nie pani� jak najlepiej - zapewnia�a. - Nie musisz - odpowiedzia� szlachetny przyjaciel. - B�d� tylko w s�siednim pokoju i zostaw drzwi otwarte aby Jej Ksi���cej Mo�ci nie dotkn�y �adne pom�wienia. Dzi� wieczorem ja przy ksi�nej zostan�. Dzi�ki, pomy�la�a Hildegarda. Serdeczne dzi�ki! Jego nieco staromodne s�owa wzruszy�y j�. Mia�a wra�enie, jakby nagle przenios�a si� w dawne czasy rycerzy i dwornych obyczaj�w. Pokoj�wka, wskazawszy to, co mog�o by� potrzebne podczas opieki nad chor�, wysz�a. Jak wspaniale by�o czu� troskliwe d�onie starannie okrywaj�ce j� pledem, unosz�ce jej g�aw�, by dosi�g�a kubka z napojem. - Jeste�cie dla mnie tacy �yczliwi, margrabio Paladin - szepn�a s�abym g�osem. - Nie powinnam by�a mdle�... - Ju� dobrze, dobrze - uspokaja� j� ciep�o. - Co na temat omdle� m�wi medyk? - Och, on nie wie, co to jest. M�wi tylko o mojej chorej krwi. Ale upuszczanie krwi wcale nie pomaga, wprost przeciwnie, os�abia jeszcze bardziej. Normalnie tak nie wygl�dam - doda�a Pospiesznie, - W�a�ciwie jestem dosy� szczup�a... - Rozumiem. Zastanawiam si�... - urwa�. - Nad czym rozmy�lacie, margrabio? - Nic, nic. Zbyt ma�o o was wiem, pani. Hildegarda czu�a, jak pawoli wracaj� jej si�y. - I ja nic prawie o was nie wiem, margrabio. Jej Wysoko�� kr�lowa powiedziz�a tylko, �e stracili�cie ca�� rodzin�? - Tak. Wszystkich krewnych mieszkaj�cych w Danii. Ale moja rodzona siostra wraz z radzin� mieszka w Skanii. Poza tym mam jeszcze szalon� kuzynk� w Sztokholmie, a pozosta�a cz�� mojego rodu pochodzi z Norwegii. Zw� ich Lud�mi Lodu i o nich w�a�nie przed chwil� my�la