4289

Szczegóły
Tytuł 4289
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4289 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4289 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4289 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

_____________________________________________________________________________ Margit Sandemo SAGA O LUDZIACH LODU Tom XI Zemsta _____________________________________________________________________________ ROZDZIA� I Przez pierwsze p� roku po powrocie z Tobronn Villemo by�a nieszcz�liwa, i to nieszcz�liwa przez du�e N. Obnosi�a skupion�, oboj�tn� na wszystko twarz, jak� niekiedy widuje si� u ludzi, kt�rzy chcieliby powiedzie� �wiatu: "Patrzcie, jak ja cierpi�!" Nikt nie cierpia� g��biej i bardziej beznadziejnie ni� ona. Ale racj� mia� chyba jednak Niklas twierdz�c, �e wierna mi�o�� do zmar�ego Eldara Svanskogen by�a zdecydowanie bardziej wynikiem uporu ni� potrzeby serca. Tylko �e do tego Villemo nigdy by si� nie przyzna�a, nawet przed sam� sob�. Jakby nosi�a najwi�ksze w �wiecie klapki na oczach. A z�o�liwe plotki, �e Eldar by� ojcem kilkorga dzieci w okolicy, a nawet �e z tego powodu zamordowa� jedn� z owych nieszcz�s- nych dziewcz�t, nie, kt� m�g� uwierzy� w co� takiego? Villemo dokonywa�a starannego wyboru wspomnie� o swoim ukochanym. Wszystko co nieprzyjemne wy- rzuci�a z pami�ci. Zachowa�a jedynie owe nader rzadkie przypadki, gdy cokolwiek wskazywa�o, �e tak�e w jego duszy istnieje �agodno��, �e w og�le �ywi on jakie� ludzkie uczucia i jest nadzieja na popraw�. W jej wspomnieniach Eldar by� upad�ym anio�em. A pi�kn� scen� �mierci, gdy wyzna� jej d�ugo ukrywan� mi�o��, prze�ywa�a wci�� i wci�� od nowa. I chocia� nigdy nie wymienia�a imienia Eldara - to by� jej �wi�ty skarb, nale�a� wy��cznie do niej - Kaleb i Gabriella z trudem znosili stan jej ducha. Nie chcieli, by c�rka traktowa�a ich z wyrozumia�ym, pe�nym wy�szo�ci u�miechem, daj�c do zrozumienia, �e nie s� w stanie zrozumie�, co czuje, ani by trwa�a pogr��ona w smutnych wspomnieniach, z wyrazem t�sknoty w oczach, przy lada okazji wype�niaj�cych si� �zami. Chcieli odzyska� swoj� zdrow�, pe�n� rado�ci �ycia, nieco szalon� Villemo, kt�r� tak dobrze znali i tak bardzo kochali. Poza tym jednak by�a mi�a i pos�uszna jak nigdy przedtem. A w stosunku do owych nieszcz�snych istot, kt�re oboje z Eldarem odkryli w piwnicy w Tobronn, przejawia�a niezwyk�� wprost �agodno��. Wszyscy oni, ca�a �semka upo�ledzonych, czuli si� znakomicie i ze swej strony pomagali jak umieli w Grastensholm, Elistrand i w Lipowej Alei. Oczywi�cie, stwarzali wiele problem�w, szczeg�lnie Mattiasowi, kt�ry uwa�a�, �e �adne z nich nie powinno mie� potomstwa, ale jak mo�na temu zapobiec, nie kontroluj�c ich prywatnego �ycia? Na razie nic alarmuj�cego si� nie sta�o i wszyscy �yli bezpieczni, chronieni przed �wiatem zewn�trznym, jego szyderstwami i niech�ci�, a nawet nienawi�ci�. Przeci�tny cz�owiek tak bowiem zosta� stworzony, �e na to, co odmienne, cz�sto reaguje gniewem i nienawi�ci�. Poniewa� l�ka si� tego, czego nie rozumie, bywa agresywny. O�mioro podopiecznych Villemo mia�o si� dobrze, pozwolono im �y� w spokoju. Z pocz�tku co prawda szeptano w okolicy, �e Ludzie Lodu znale�li sobie tani� si�� robocz�, ale kiedy ludzie poznali histori� tych biedak�w, gadanie ucich�o. Swoich bolesnych problem�w jednak owa �semka rozwi�zywa� nie by�a w stanie. Gdy zatem kt�re� z nich dr�czy�y z�e sny o Tobronn lub nawiedza�y wspo- mnienia ciemnej piwnicy i bicza albo dr�czy� strach, czy nie trzeba b�dzie tam wr�ci�, posy�ano po Villemo. Spieszy�a, pe�na zrozumienia, i pociesza�a. Pod tym wzgl�dem by�a nieoceniona, wa�niejsza nawet ni� Mattias i Niklas, kt�rych wszyscy kochali i do kt�rych przychodzili ze swoimi prawdziwymi b�d� urojonymi cierpieniami. Ale tylko Villemo wiedzia�a, ona jedna by�a �wiadkiem ich n�dzy i upokorzenia w Tobronn. Kaleb martwi� si� powa�nie. Raz po raz kto� ze s�u�by przychodzi� z informacj�, �e wok� Elistrand dziej� si� jakie� dziwne rzeczy. Wygl�da�o na to, �e dw�r jest obserwowany. Widywano jakie� tajemnicze postacie, umykaj�ce w pop�ochu, gdy kto� si� zbli�a�. Domownicy byli wypytywani przez nieznajomych o Villemo: gdzie si� znajduje, dlaczego nie wychodzi z domu i podobne sprawy. O Villemo! Kaleb pyta� c�rk�, co to mo�e znaczy�, lecz ona niczego nie pojmowa�a. Nigdy si� bowiem nie dowiedzia�a, kim byli owi czterej je�d�cy, kt�rzy zamordowali Eldara Svartskogen. Przypuszcza�a, �e zgin�� w walce jako powstaniec. Nie s�ysza�a przysi�g starego Wollera, �e odnajdzie pann� z Elistrand. Jego syn, jego jedyny syn Mons zosta� zabity przez Eldara i Villemo. To mog�o zosta� pomszczone tylko w jeden spos�b. Eldara dostali... ale ona �yje. Nie, Villemo nie domy�la�a si� nawet, dlaczego Elistrand mog�oby by� obserwowane, dlaczego jacy� ludzie dopytywali si� o ni�. - C� ty masz za tajemniczych wielbicicli, Villemo? - �mia�a si� Gabriella. W takich razach twarz c�rki znowu przybiera�a wyraz przygn�bienia i bezgranicznej rozpaczy. Villemo bez s�owa odchodzi�a do swego pokoju, gdzie na ��ku wci�� jeszcze nie by�o �adnej inskrypcji. "Tu sypia najszcz�liwszy cz�owiek na �wiecie!" Jak mog�a by� taka g�upia, �eby wymy�li� co� podobnego! Nie, propozycja Dominika: "Mi�o�� ponad wszystko", by�a zdecydowanie najlepsza. Nie mog�a si� jednak zmusi�, by kaza� to wyry�. Kiedy nadesz�o lato, Kalebowi by�o tak serdecznie przykro z powodu jej nieutulonej, lecz jego zdaniem troch� dziecinnej udr�ki, �e zmusza� j�, by wychodzi�a z domu. - Stara matka Sigbritt nie mo�e ju� opuszcza� izby. Zanosimy jej co par� dni mleko i co� do jedzenia. Czy mog�aby� si� tym zaj��, Villemo? C�rka st�umi�a bolesne westchnienie, ale obieca�a, �e we�mie na siebie ten obowi�zek. Bo tak naprawd�, to by�a ogromna przyjemno�� wyj�� na dw�r, rozkoszowa� si� wspania�ym latem. Tylko nie chcia�a si� do tego przyzna�. Skoro ma cierpie�, to ma, i ju�! Podczas czwartej wyprawy przytrafi�o jej si� co� dziwnego. By� gor�cy dzie� w samym �rodku lata. Villemo, zamy�lona, wraca�a od starej. Sz�a wolno przez las, pusta ba�ka po mleku obija�a si� o jej nogi, a wysoka trawa �askota�a bose stopy. Na skraju �cie�ki b��kitnofioletowe wyki pi�y si� ku �wiat�u, a dalej, w le�nym mroku, bladoczerwone dzwonki po�yskiwa�y nie�mia- �o na tle czarnej ziemi. W tym pi�knym otoczeniu Villemo czu�a si� bardziej samotna ni� kiedykolwiek. Ten, z kt�rym pragn�a dzieli� �ycie i wszelkie rado�ci, odszed�, ju� go nie mia�a. Spoczywa� w zimnym grobie na r�wninie Romerike, daleko od niej. �cie�ka zrobi�a si� teraz w�sza, drzewa ros�y g�ciej po obu stronach. Nagle przystan�a. Wyra�nie s�ysza�a t�tent kopyt. I zaraz za jej plecami pojawi� si� w dzikim galopie jaki� je�dziec, ca�y w czerni, na wielkim, ci�kim koniu, najwyra�niej nie maj�c zamiaru zatrzyma� si� ani zwolni�. Przez okamgnienie Villemo sta�a jak og�uszona. Czy on mnie nie widzi? przelecia�o jej przez g�ow�. Ale� tak, widzia� j�! Twarz mia� przes�oni�t� ga�- ganem, tylko oczy b�yszcza�y spod kapelusza, i te oczy patrzy�y wprost na ni� ze strasznym, najzupe�niej �wiadomym zamiarem. Gna� wahaj�cego si� konia naprz�d, tam gdzie sta�a... Villemo ockn�a si� z przera�enia i b�yskawicznie rzuci�a si� przed siebie. Wiedzia�a jednak, �e �cie�ka niepr�dko zrobi si� szersza. Wtedy b�dzie ju� za p�no. Poczu�a na plecach gor�co ko�skiego oddechu i skoczy�a w bok, w g�stwin� kolczastych, spl�tanych ga��zi. Z zamkni�tymi oczyma stara�a si� uciec jak najdalej od dr�ki. R�ce, nogi, nawet uszy podrapane mia�a do krwi, ale wkr�tce u�wiadomi�a sobie, �e ko� stan��. Je�dziec zapl�ta� si� we w�asne sieci - nie m�g� zawr�ci� na w�skiej �cie�ynie ani tym bardziej konno goni� przez las uciekaj�cej Villemo. Ona zreszt� by�a ju� daleko. Przedziera�a si� przez zaro�la, �ami�c mniejsze ga��zki. Nie wiedzia�a, dok�d zmierza, bo nie mog�a mie� oczu otwartych d�u�ej ni� przez kilka sekund. Wci�� si� o co� potyka�a, poranione stopy sp�ywa�y krwi�, wygl�da�o jednak na to, �e je�dziec da� za wygran�. Sprawia� wra�enie tak ros�ego i barczystego, �e nie by�by w stanie przedosta� si� przez ten pierwotny g�szcz. Ze zm�czenia oddech Villemo zrobi� si� �wiszcz�cy. Pe�za�a na czworakach pomi�dzy wielkimi kamieniami i przez pl�tanin� krzew�w, a gdy tylko mog�a, zrywa�a si� i bieg�a jak szalona, potyka�a si�, pada�a, wstawa�a i znowu bieg�a. Nagle poja�nia�o. Przed ni�, nawet niezbyt daleko, le�a�o Grastensholm. Zebra�a si� na odwag� i pospiesznie spojrza�a za siebie, na ��k�, tam gdzie jej prze�ladowca powinien by� wyjecha� z lasu, ale nikogo nie dostrzeg�a. Zm�czona, podrapana i zakrwawiona, z w�osami w nie�adzie, pe�nymi igliwia i po�amanych ga��zek, powlok�a si� do Grastensholm. Przystan�a w hallu, by odetchn�� i doprowadzi� si� jako� do porz�dku. Nikt, zdaje si�, nie widzia�, jak wchodzi�a, co mimo przera�enia sprawi�o jej jednak przykro��, bo r�wnie dramatycznego entree nigdy jeszcze nie mia�a. Wkr�tce z du�ego salonu dosz�y j� wzburzone g�osy. Najwyra�niej nikt nie mia� czasu dla obcych, domownicy zaj�ci byli w�asnymi zmartwieniami. Sta�a, nie wiedz�c, co pocz��, gdy drzwi otworzy�y si� gwa�townie, z salonu wypad�a zalana �zami Irmelin i nie zwracaj�c uwagi na Villemo, wbieg�a po schodach na g�r�. To bardzo niezwyk�a sytuacja, by w Grastensholm kto� m�wi� podniesionym g�osem. Mattias i Hilda byli bardzo spokojnymi lud�mi. Villemo ostro�nie wsun�a si� do salonu, w kt�rym teraz panowa�a kompletna cisza. Zobaczy�a Niklasa. Twarz mu p�on�a, zaciska� wargi z wyrazem dziwnego uporu. Gdy wesz�a, powita�o j� milczenie. - Prosz� mi wybaczy�, je�li przychodz� nie w po- r�... W pokoju byli te� Mattias i Hilda, oboje pr�bowali si� opanowa�. - Villemo, kochanie, jak ty wygl�dasz? - zawo�a� Mattias na jej widok. - Przydarzy�o ci si� co� z�ego? Villemo uzna�a, �e to nie jest odpowiednia pora na zajmowanie si� sob�. Wygl�da�o na to, �e oni maj� wi�ksze problemy. - Nie, nic takiego. Po prostu potkn�am si� na zboczu i wpad�am w zaro�la. Ale dlaczego wszyscy jeste�cie tacy zdenerwowani? Sta�o si� co�? Rodzice Irmelin spogl�dali po sobie. - R�wnie dobrze mo�esz dowiedzie� si� wszy- stkiego od razu, w ko�cu pr�dzej czy p�niej i tak to wyjdzie na jaw - powiedzia� Mattias, a jego zazwyczaj pe�ne �yczliwo�ci oczy spogl�da�y na ni� ze smutkiem. - Niklas poprosi� w�a�nie o r�k� Irmelin. A my musieli�my, niestety, od- m�wi�. My�li k��bi�y si� bez�adnie w g�owie Villemo. - Irmelin i Niklas? Mieli zamiar... si� pobra�? Nie wiedzia�am, �e oni... - Nie - przerwa� jej Niklas gniewnie. - Ty z pewno�ci� nie zauwa�y�a� niczego. Oczywi�cie, �e nie! Zanadto jeste� zaj�ta w�asn� osob�. Tylko �e my od wielu lat jeste�my sobie bliscy i o tym powinna� by�a wiedzie�. - Ja... ja... - j�ka�a zawstydzona. - Villemo mia�a w�asne zmartwienia - powiedzia�a Hilda, chc�c za�agodzi� sytuacj�. - Tak, naturalnie, swoich zmartwie� nie ukrywa�a przed nikim - sykn�� Niklas. Uzna�a, �e nie powinna si� obra�a�. Niklas mia� racj�. - Ale dlaczego rodzice nie pozwalaj� wam si� pobra�? Mattias westchn��. - Nie wolno im. Ze wzgl�du na z�e dziedzictwo. S� zbyt blisko spokrewnieni. - Ja tak nie uwa�am - powiedzia�a Villemo. - Owszem, to prawda - upiera� si� Mattias. - Ja wiem, �e kiedy� m�j ojciec sta� w tym samym miejscu, co Niklas dzisiaj. M�j ojciec chcia� si� o�eni� z Sunniv�, c�rk� Sol. Tengel wpad� we w�ciek�o��, tak potem wszyscy opowiadali. Ale by�o za p�no, oni musieli si� pobra�. Potem Sunniva urodzi�a dziecko obci��one z�ym dziedzictwem, Kolgrima, i sama umar�a przy porodzie. - Czy oni nie byli bli�ej spokrewnieni ni� Irmelin i Niklas? - Tak, o jedno pokolenie. Poza tym Tarald i Sunniva byli bardziej obci��eni dziedzictwem. On by� wnukiem Tengela, ona c�rk� Sol. Ale mimo wszystko, Villemo! Nie powinni�my si� godzi�! - To bardzo niesprawiedliwe! - zawo�a�a Villemo. - Oni tak do siebie pasuj�! - Tarald i Sunniva te� do siebie pasowali, a sko�- czy�o si� tak okropnie. Nie, musimy odm�wi�, i to stanowczo, niezale�nie od tego, jak bardzo lubimy Niklasa. Jaka� ona by�a �lepa! Ile rzeczy powinno by�o zwr�ci� jej uwag�! Ju� wtedy, dawno, dawno temu, kiedy prosi�a Niklasa, by j� poca�owa� na pr�b�. Ju� wtedy powinna by�a odgadn��, do kogo nale�y jego serce. Zazdro��? Czy odczuwa�a teraz zazdro��? Nie, nic a nic. Nigdy nie by�a zainteresowana Niklasem. Uwa�a- �a, �e jest to niezwykle przystojny m�ody cz�owiek, ale niech B�g broni, by �ywi�a do niego jakie� cieplejsze uczucia. By� jej kuzynem, bliskim krewnym, by� jej bratem i przyjacielem z dzieci�stwa. - Jestem pewien, �e twoi rodzice b�d� tego samego zdania - rzek� Mattias do Niklasa udr�czonym g�osem. - Porozmawiamy z nimi i zobaczymy. Niklas sta�, zgn�biony i zdenerwowany, i wpatrywa� si� w pod�og�. - Czy mog� p�j�� na g�r�, do Irmelin? Rodzice Irmelin zawahali si�. - Id� - zgodzi� si� w ko�cu Mattias. - My�l�, �e mo�esz i��. - Ale... nie post�puj pochopnie, Niklas! Ch�opiec skin�� g�ow�, zaciskaj�c mocno wargi, i wyszed� z pokoju. Mattias przetar� r�k� czo�o. I on, i Hilda wygl�dali na bardzo wzburzonych. - No, to teraz ty, Villemo - powiedzia� nieobecny duchem. - Nie wygl�dasz najlepiej. Mo�emy popatrze� na twoje skaleczenia? - Nie, nic mi nie b�dzie - odpar�a. - Powinnam si� po prostu umy�, ale to mog� zrobi� w domu. Gdybym si� jednak mog�a troch� ogarn��, zanim mnie mama zobaczy... - Tak, oczywi�cie, chod� ze mn� - pnwiedzia�a Hilda swoim zwyk�ym, przyjaznym g�osem, Iecz tak�e jej my�li b��dzi�y daleko. Ten dzie� odmieni� Villemo pod wieloma wzgl�dami. Sta�a si� zamy�lona i przyciszona, wzdryga�a si� przestraszona, gdy rodzicom uda�o si� wyrwa� j� z zadumy przy stole czy wieczorem, kicdy wszyscy troje siedzieli w salonie. Villemo wesz�a w bardzo po�yteczny okres zastanawiania si� nad sob�. W ko�cu, po kilku tygodniach, usiad�a w swoim pokoju i napisa�a list. List do Dominika. Drogi kuzynie! B�dziesz zapewne zdumiony listem ode mnie, nigdy przed- tem nic takiego si� przecie� nie zdarzy�o. Chodzi o to, �e czuj� si� taka zagubiona, a nie mam nikogo, z kim mog�abym porozmawia�. Tyle si� dzieje wok� mnie, a ja sama doznaj� uczucia, jakbym si� znalaz�a w jakiej� ogromnej pustej przestrzeni, gdzie nic nie jest rzeczywiste. Poza tym boj� si� czego�, czego nie rozumiem, a nie mog� o tym rozmawia� z rodzicami. Ju� wystarczaj�co du�o zmartwie� im przysporzy�am. Trzymali�my si� przecie� kiedy� razem, my, r�wni sobie wiekiem. A zw�aszcza Ty, ja i Niklas, my o kocich oczach. Chocia� Ty zawsze dra�ni�e� si� ze mn�, czuj� si� z Wami najlepij. Teraz wszystko si� rozpad�o. Irmelin i Niklas chc� si� pobra�, Ich rodzice im nie pozwalaj� ze wzgl�du na z�e dziedzictwo. Oboje s� tym zrozpaczeni i do�� maj� w�asnych k�opot�w, wi�c ja znalaz�am si� na uboczu. Lena tak�e wybiera si� za m��, jak pewnie wiesz, za Orjana Stege. �lub wyznaczony zosta� na koniec lata i wszyscy jeste�my proszeni na wesele. Zatem i Lena zaj�ta jest swoimi sprawami. A Trirtan, jak m�wi�, zrobi� si� ostatnio jaki� dziwny, tak �e i do niego nie mam odwagi napisa�. Mam tylko Ciebie, Dominiku, i prosz� Ci�, b�d� tak dobry i potraktuj mnie powa�nie, nie znios�abym, gdyby� sobie ze mnie �artowa� w�a�nie teraz. Jest tak, jakbym si� budzi�a z d�ugiego snu. Uff, jaka ja by�am okropna! U�ala�am si� sama nad sob�, to chyba najw�a�ciwsze okre�lenie, a przecie� nie mia�am ku temu �adnych powod�w. Widz� to dopiero teraz, kiedy zetkn�am si� z czym� zupe�nie niezrozumia�ym. Dominiku, par� tygodni term zosta�am napadni�ta. W lesie, przez jakiego� je�d�ca w czerni. Pr�bowa� mnie stratowa�, nie pojmuj� dlaczego, nigdy przedtem go nie widzia�am. Tym razem uda�o mi si� uciec, ale przerazi�o mnie to bardzej, ni� pocz�tkowo s�dzi�am. Teraz zupe�nie straci�am r�wnowag� duchow�. A ju� przed tym zdarzeniem nasz dw�r by� obserwowany i jacy� ludzie wypytywali naszych s�u��cych o mnie! Koniec ko�c�w, boj� si� w�asnego cienia i nie mam odwagi wyj�� za pr�g. Nigdy wi�cej nie odwa�� si� p�j�� na skr�ty drog� przez las! A z drugiej strony wydaje mi si� to g�upie. Czego ja si� boj�? �mierci? Ja, kt�ra nie mam ju� po co �y� i nikomu nie sprawiam rado�ci. Och, Dominiku, tak strasznie ci�ko jest by� samotnym! Mam na my�li samotno�� duszy. Oczywi�cie, pominnam by�a wyj�� na spotkanie mojemu losowi tamtym razem, kiedy spotka�am ��dnego krwi je�d�ca. Ale ja nie chc� by� stratowana, to brzmi tak niegodnie, tak nieludzko! Samob�jstwo uwa�am jednak za wykluczone. My�l�, �e takim post�pkiem przyczynia si� swoim bliskim jeszcze wi�cej b�lu ni� je�li, jak ja, dr�czy si� ich psychiczn� izolajc�. Wiesz, tego dnia kiedy E. (Villemo nie mog�a si� przem�c, by napisa� pe�ne imi�) umar�, wtedy wydarzy�o si� co� dziwnego. My troje, Niklas, Ty i ja, zawsze zastanawiali�my si�, co dla ka�dego z nas oznaczaj� te nasze ��te oczy. I ja, nieszcz�sna istota, nigdy nie mog�am doszuka� si� pzyczyny, dla kt�rej mam takie oczy. Zawsze by�o wiadomo, �e my dwaj zostali�cie obdarzeni rzadkimi zdolno�ciami, ale ja? I wtedy, gdy on by� ju�,konaj�cy, b�aga� mnie z ca�ej duszy, bym wraz z nim przekroczy�a granic� krainy cieni. Pokusa by�a niezwykle silna, s�dzi�am bowiem, �e oto dopala si� tak�e i moje �ycie. Nagle jednak dozna�am po raz pierwszy objawienia, mia�am wizj� czy jak to nazwa�. Prze�ycie by�o tak silne, �e a� trudne do zniesienia. Ogarn�a mnie jaka� niez�omna pewno��, �e Ty, ja i Niklas musimy �y� daej. �e zostali�my wybrani do czego� tak okropnego, �e dech mi zapiera�o. Co to takiego, nie mog�am poj��, tyle tylko �e m�j przyjaciel E. jest w to w jaki� spos�b zamieszany. Mia�e� kiedy� podobne przeczucie? Ty, kt�ry mo�esz dostrzec, co naprawd� kryje si� w sercach ludzi? Podejrzew�am, �e ja w�a�nie dlatego tak si� Ciebie boj� i chyba dlatego pomi�dzy Tob� a mn� istnije to napi�cie, kt�re znajduje uj�cie w dra�ni�cych, niemal agresywnych sprzeczkach. Zawsze sobie wyobra�am, �e Ty wiesz o mnie wszystko, czuj� si� wtedy taka �mieszna i dziecinna, sama nie wiem jaka. Czy naprawd� jestem beznadziejna, Dominiku? My�l� tylko o sobie, nie zwracam uwagi na innych? Uwa�am, �e niezupelnie tak jest. Moje serce krwawi z pomodu Irmelin i Niklasa, kt�rzy nie mog� si� po��czy�. Ca�y wczorajszy wiecz�r przep�aka�am nad ich losem. A ci upo�ledzeni, kt�rzy mieszkaj� u nas? Przecie� im wsp�czuj�, rozumiem ich dol�. Mimo wszystko moje �ycie nie daje mi zadowolenia. Mama i ojciec s� dla mnie tacy dobrzy, maj� tyle cierpliwo�ci. Ja sama nigdy nie mia�am cierpliwo�ci. Wci�� pragn�am prze�ywa� co� wielkiego, zawsze patrzy�am w przysz�o��. A teraz wszystko jakby si� sko�czy�o. Tyle ju� prze�y�am, tylko dlaczego te prze�ycia musia�y zawsze by� z�e? Och, napisa�am okropnie pesymistyczny list, w kt�rym znowu zajmuj� si� tylko sob�, ale czeg� innego mog�abym si� spodziewa� przy tych zmiennych nastrojach, w jakie wci�� popadam. B�d� tak dobry, Dominiku, i odpisz mi. Opowiedz mi o swoim �wiecie, o swoim �yciu, o wszystkich, kt�rzy s� Ci drodzy! My�l�, �e to by mi wiele spraw u�atwi�o. Oddana Ci Villemo Przybijaj�c piecz�� pod listem, zawaha�a si� na moment. Poczu�a wielk� ochot�, by doda�: "Tylko nie chc� nic s�ysze� o �adnych przyjaci�kach ani ewentualnych planach ma��e�skich". Powstrzyma�a si� jednak. Prywatne �ycie Dominika nie powinno jej obchodzi�, by�a ju� i tak wystarczaj�co wielk� egoistk�, nie mog�a na dodatek ��da� od innych, by nie wi�zali si� z nikim. Pospiesznie zapiecz�towa�a list i wyprawi�a go w drog�, zanim zacznie �a�owa�, �e go napisa�a. W sierpniu Villemo zrobi�a nareszcie to, o czym my�la�a ju� od dawna. Posz�a do Svartskogen, uwa�a�a bowiem, i� jest jej obowi�zkiem opowiedzie� rodzinie o ostatnich dniach �ycia Eldara. Przestraszy�a si� widz�c, jak niewielu z tej rodziny zosta�o. �yli rodzice Eldara i jego najm�odsze rodze�stwo, ale w og�le bardzo si� w domu przerzedzi�o. Gdy zapyta�a, co si� sta�o. z reszt� krewnych, us�ysza�a w odpowiedzi, �e ulegli nieszcz�liwym wypadkom, jedno po drugim, gdy byli sami w lesie albo w sto�ecznym mie�cie. Villemo mia�a jednak wra�enie, �e starzy co� przed ni� ukrywaj�. Trudno powiedzie�, �e spotka�a si� tu z serdecznym przyj�ciem, ale te� niczego takiego nie oczekiwa�a. Rodzice Eldara milczeli nachmurzeni, cz�stowali j� podp�omykami z kwa�n� �mietan�, lecz nie kryli, �e czyni� tak wy��cznie z obowi�zku. Bardziej ni� kiedykolwiek niepewnie Villemo wyj�- ka�a: - Chcia�am przyj�� do was ju� dawno temu. �eby z wami porozmawia�... - Nie wiem, czy mamy o czym... - mrukn�a gospodyni. - O Eldarze - m�wi�a dalej Villemo, nie daj�c si� zbi� z tropu. - Ostatnie miesi�ce sp�dzili�my przecie� razem w tym samym dworze. Stary tylko sapa� bez s�owa. Nie mieli poj�cia o uprzejmo�ci, jak� powinni okaza� w tej sytuacji. - Eldar by� wspania�ym cz�owiekiem - powiedzia�a Villemo ze smutkiem. - Mo�ecie by� z niego dumni. - No pewnie - rzek�a matka cierpko. M�odsze dzieci siedzia�y na �awie pod �cian� i nie spuszcza�y z niej oczu. Tamtego ch�opca, z kt�rym rozmawia�a w Lipowej Alei, nie by�o. Zgin�� w Chris- tianii, dowiedzia�a si�. Zosta� zad�gany w jakim� ciasnym zau�ku. - Eldar by� jednym z najbardziej zaufanych ludzi powsta�c�w - ci�gn�a Viltemo niestrudzenie. - I pad� na posterunku. Odda� �ycie za sw�j kraj. Po kr�tkiej, niezr�cznej pauzie stary rzek� z wolna: - Co on tam mia� do roboty? M�g� si� lepiej zaj�� gospodarstwem. Teraz mamy tylko tych ma�ych, kt�- rzy mog� nas zast�pi�. - Widz� - szepn�a Villemo ze wsp�czuciem. - A co z Gudrun? Zaleg�a dr�cz�ca cisza. Matka Eldara, kt�ra wyrabia�a w�a�nie ciasto na chleb, cisn�a je teraz na �aw�. - Gudrun nie �yje - o�wiadczy�a kr�tko. - Nie, co te� m�wicie, matko? Jak to si� sta�o? Stary za�mia� si� gorzko: - Swoj� chorob� ona sama na siebie sprowadzi�a. - Takich haniebnych chor�b w naszym domu wspomina� si� nie godzi - wtr�ci�a matka ostro. Villemo z trudem prze�yka�a jedzenie. Tak bardzo by�o jej �al tych ludzi, kt�rzy utracili tylu bliskich. - Eldar by� wspania�ym cz�owiekiem - zacz�a znowu. - Mia� w sobie wiele dobrego. Zamierzali�my si� pobra�. Oboje starzy zastygli w bezruchu. Po chwili matka ponownie zaj�a si� ciastem. - Prosz� nie m�wi� g�upstw, panienko. - Naprawd� mieli�my taki zamiar. - Czy on... zbli�y� si� do pani, panienko Villemo? - Eldar? - u�miechn�a si�. - Nie. Zawsze za- chowywa� si� wobec mnie z wielkim szacunkiem. Tak, tym sposobem uda�o jej si� przedstawi� ostat- nie wydarzenia w r�owych kolorach. Stary wsta�. - Nie powinna by�a panienka ci�gn�� go na takie zatracenie - powiedzia� g�osem dr��cym od powstrzymywanego wzburzenia. - Najpierw to powstanie. A potem tak mu zawr�ci� w g�owie, �e zapomnia�, gdzie jest jego miejsce. - Ja? - wykrztusi�a, ledwo mog�c g�os z siebie wydoby� wobec takiej niesprawiedliwo�ci. - Przecie� ja z powstaniem nie mia�am nic wsp�lnego, by� w sprzysi�eniu na d�ugo przede mn�. A to drugie.... Nie, temu nikt nie winien. Kochali�my si� bardzo. Dlatego my�l�, �e teraz nale�� do Svartskogen. W jaki� spos�b... I gdybym mog�a co� dla was zrobi�, to prosz� mi powiedzie�. - Nie, dzi�kujemy - powiedzia� komornik zimno. - Wystarczy tego, co ju� zosta�o zrobione. Ale powin- na� zapyta� gospodarza z Grastensholm, dlaczego nic nie robi, �eby broni� swoich komomik�w, kiedy ich rodziny gin� jak muchy. - No, nie wiem - b�kn�a Villemo zbita z tropu. - Co mo�na poradzi� na nieszcz�liwe wypadki? Trzeba si� mie� na baczno�ci. I by� ostro�niejszym. - Mie� na baczno�ci! - prychn�� stary. - Ty niczego nie rozumiesz, ani odrobiny! Mo�esz sobie my�le�, co chcesz, nic mnie to nie obchodzi. Wsta� i wyszed� z izby. Villemo stwierdzi�a, �e nie maj� ju� dla niej szacun- ku. Nie potraktowali jej jak synow�. Widz� w niej pann� z dobrego domu, kt�ra zada�a si� z prostym ch�opakiem, a to jest niewybaczalne. Dlatego jest gorsza od nich, mog� patrze� na ni� z g�ry. Nie pozostawa�o jej nic innego, jak tylko po- dzi�kowa� i wr�ci� do siebie z uczuciem, �e dzisiaj wykona�a naprawd� ci�k� prac�. Po drodze do domu dos�ownie w ostatniej sekun- dzie dostrzeg�a przy le�nej �cie�ce na wp� ukryty sznur. Przywi�zany do przygi�tego drzewa na zboczu, tworzy� niemal niewidoczne sid�a na grubszego zwie rza. Villemo rozwi�za�a supe�. Sznur by� tak napi�ty, �e drzewo wyprostowa�o si� z trzaskiem. - O m�j Bo�e - szepn�a do siebie. - Czy teraz zastawia si� ju� sid�a na drogach? Kto� m�g� przecie� w nie wpa�� i zrobi� sobie krzywd�! �e te� tego nie zauwa�y�am id�c do Svartskogen, my�la�a. Mog�o by� ze mn� �le! Ale d�u�ej si� ju� nad tym nie zastanawia�a i nie przeczuwaj�c nic z�ego, ruszy�a dalej do domu. Las si� sko�czy� i w dole przed ni� widoczna by�a ca�a parafia Grastensholm. Villemo dozna�a uczucia niesko�czonej pustki. Co mi teraz pozosta�o? my�la�a. Marzenie o m�czy�nie, kt�ry nigdy do mnie nie nalc�a�. Dlaczego tak rozpaczliwie staram si� zachowa� wspomnienie o nim? Bo nie mam nikogo innego, oto smutna prawda. A dziewczyna w moim wieku powinna chyba mie� o kim my�le�. Jednak Eldar...? Jego posta� rozp�ywa�a si� i blad�a we wspomnieniach Villemo. A zamiast niego pojawia� si�... Nie, c� za g�upstwa! Villemo znowu ruszy�a przcd siebie. Chcia�a porozmawia� z Irmelin. Teraz obie mia�y tyle wsp�lnego, a poza tym ju� dawno nie widzia�a przyjaci�ki. Skierowa�a wi�c kroki ku staremu, bezpiecznemu, cho� mo�e niezbyt pi�knemu domowi w Grastensholm. RO2DZIA� II Irmelin przyj�a j� oboj�tnie, jakby nieobecna du- chem. - Ach, to ty, Villemo? Gdzie si� podziewa�a�? Nie widzia�am ci� w ko�ciele ostatniej niedzieli. To prawda, Villemo zawsze znalaz�a jak�� wym�wk�, nawet najbardziej nieprawdopodobn�, by unikn�� siedzenia w ko�ciele i ziewania. - Chod�my na g�r�, do mojego pokoju - m�wi�a dalej Irmelin. - W�a�nie zanios�am tam troch� pszennego placka, �eby si� pocieszy� w mojej samotno�ci. Pok�j Irmelin w najmniejszym nawet stopniu nie przypomina� jej w�asnej izdebki. By� ja�niejszy i jakby bardziej dziewcz�cy. Usiad�y obie na parapecie okna. - Masz do mnie jaki� interes? - zapyta�a Irmelin. - Nie, chcia�am tylko porozmawia�. Obie prze�ywamy teraz trudne chwile. Irmelin westchn�a. - Tak. S�dz�, �e moje �ycie jest sko�czone. - Moje tak�e - przytakn�a Villemo. Ale czy tak by�o naprawd�? Czy� nie budzi�y si� w niej mar�enia o przysz�o�ci, chocia� nie chcia�a przyjmowa� tego do wiadomo�ci? - W ka�dym razie je�li chodzi o mi�o�� - doda�a. - Tak. Czasami mam ochot� sko�czy� ze wszyst- kim. - Ale� nie wolno ci tego zrobi�! - zawo�a�a Villemo gor�co. - Ja te� tak my�la�am, kiedy Eldar umar�, ale nie mo�emy naszym rodzicom zadawa� takiego b�lu. Oni maj� tylko nas. - Tak, wiem. I tylko ta my�l mnie powstrzymuje. Przez chwil� siedzia�y w milczeniu. Potem Villemo powiedzia�a: - Och, Irmelin, jak ja ciebie rozumiem! Przyjaci�ka zareagowa�a gwa�townie. - Czasami chcia�abym, �eby�my zrobili tak jak Tarald i Sunniva. Wtedy musieliby si� zgodzi� na nasze ma��e�stwo. - Nigdy tego nie zrobili�cie? - zapyta�a Villemo kroj�c sobie jednocze�nie spory kawa�ek pszennego placka. Temat rozmowy nie by� ju� taki tragiczny, zacz�y m�wi� o bardziej podniecaj�cych sprawach, mog�a wi�c pozwoli� sobie na swobodniej sze zachowanie. - Nie, no co ty, oszala�a�? - zawo�a�a Irmelin, lecz usta jej zadr�a�y. - Ale nie raz ma�o brakowa�o - doda�a szeptem. - Eldar bardzo tego chcia� - wyzna�a Villemo. - Przez ca�y czas. Ale ja by�am uparta. Teraz si� z tego ciesz�. - Czy on ci� kiedy� poca�owa�? - szepn�a Irmelin. Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu Villemo nie umia�a sobie przypomnie�. O wstydzie, jak mo�na nie pami�ta� czego� takiego? - Oczywi�cie - odpar�a z oci�ganiem. - Ale powin- na� by�a s�ysze�, co on m�wi� tu� przed �mierci�. Wszystkie te pi�kne s�owa. Och, to by�o takie cudowne, po prostu boskie! Irmelin jednak nie by�a zainteresowana tak uducho- wionymi wyznaniami. - Odczuwa�a� co� szczeg�lnego, kiedy on by� przy tobie? - Wtedy, gdy umiera�? - Nie, nie. Kiedy bra� ci� w ramiona. W pami�ci Villemo pojawi�a si� nagle dobrze znajoma twarz, kt�ra nie mia�a nic wsp�lnego z tym, o czym m�wi�y. Szelmowskie, po�yskuj�ce ��tym blaskiem oczy, czarne rz�sy, czame w�osy... - Co? Aha, kiedy on... Twarz nie znika�a i powodowa�a zam�t w jej my�lach. Jak mia�a pami�ta�, co czu�a w ramionach Eldara? To by�o ju� tak dawno temu. Zgi�, g�upia g�bo! Chc� my�le� o Eldarze! - Nic, nie mog�abym powiedzie�, �eby co� szcze- g�lnego - rzek�a z wolna. - Ale wiem, co masz na my�li. Bo rzeczywi�cie czu�am co� niezwyk�ego, gdy raz siedzieli�my blisko siebie. I... - Tak, co chcia�a� powiedzie�? Nie, nie mog�a chyba powiedzie�, �e na sam� my�l o pewnym m�odzie�cu, kt�ty wcale nie jest Eldarem, czuje, �e dr�� jej kolana. - Nic. A ty co� czu�a�? Irmelin spogl�da�a rozmarzona przed siebie. - Kiedy Niklas mnie obejmowa�. I kiedy przytula� sw�j policzek do mojego. I kiedy czu�am jego cia�o przy swoim... - Tak? - zapyta�a Villemo, kt�ra bardzo chcia�a si� dowiedzie�, co si� wtedy prze�ywa. - Wtedy wiedzia�am, �e gdyby on zamierza� po- sun�� si� dalej, to nie mia�abym si�y go powstrzy- ma�. Villemo ogarn�a jaka� dziwna t�sknota. Pragn�a tak�e prze�ywa� co� takiego. - A wi�c niekiedy by�o ju� blisko? - Och, tak. Kt�rego� dnia by�o ju� tak blisko, �e... Nie, nie chc� o tym opowiada�. To s� dla mnie �wi�te wspomnienia. - Rozumiem. Nie, tak daleko ja z Eldarem nie zasz�am. Nie mog�am, wiesz... Z twarzy kuzynki wyczyta�a, �e Irmelin nigdy Eldara nie lubi�a. Dziwne, ale nie sprawia�o jej to ju� przykro�ci. Dawniej wpada�a w z�o��, gdy tylko kto� si� na niego skrzywi�. Czy�by jej mi�o�� zaczyna�a umiera�? Czy a� tak jest niesta�a? - Napisa�am list do Dominika - powiedzia�a ni st�d, ni zow�d. - O Eldarze? - zapyta�a przyjaci�ka zdumiona. - Nie, co� ty! - Ale dlaczego, na Boga, pisa�a� do niego? Przecie� ci�gle si� k��cicie. Villemo by�a wdzi�czna za ten pretekst, kt�rego mog�a si� uchwyci�. - Tak, no i w�a�nie dlatego napisa�am. �eby po�o�y� kres tym wiecznym k��tniom i przekomarzaniom. Ale on nie odpowiedzia� - doda�a ze smutkiem. - No pewnie! I nie my�l�, �e to zrobi. On ma w�asne �ycie. Mo�e nawet ju� si� o�eni�, taki przystojny. Jakby kto� wbi� sztylet w serce Villemo. O�eni� si�? Dominik? O, dolo nieszcz�sna! - Pewnie co� by�my o tym wiedzieli - j�kn�a p�aczliwie. - To nie takie pewne - ci�gn�a bezlitosna Irmelin. - Poczta dzia�a okropnie. Ta odpowied� by�a kolejnym ciosem, ale te� i pewn� pociech�. Skoro poczta si� op�nia, mog�a jeszcze mie� nadziej� na odpowied� Dominika. Irmelin m�wi�a w zamy�leniu: - Niklas, Dominik i ty. Ja zawsze by�am poza wasz� tr�jk�. Och, jak ja marzy�am, �eby te� mie� takie ��te oczy! �eby by� jedn� z was. Ale ja zalicza�am si� tylko do zwyk�ych �miertelnik�w. Villemo nigdy tak na te sprawy nie patrzy�a. Gdy jednak teraz zobaczy�a wszystko od strony Irmelin, poczu�a si� niesko�czenie dumna, �e nale�y do wybranych. - Zastanawiam si�, co to oznacza - m�wi�a dalej Irmelin. - Niklas bardzo si� tym przejmuje. On twierdzi, �e te wasze oczy maj� co� wsp�lnego z ci���cym na rodzinie przekle�stwem. - Oczywi�cie, �e ma! - wykrzykn�a Villemo. - Tyl- ko my nie jeste�my �li. - Wcale tego nie powiedzia�am. Niklas twierdzi... - Co takiego? - Nie wolno mi tego powiedzie�. Villemo chwyci�a j� za r�k�. - Ja mam prawo wiedzie�. Dr�czy mnie ta sama niepewno��, co jego. Irmelin rzuci�a t�skne spojrzenie na pust� tac�, gdzie przedtem le�a� pszenny placek. Go�� w ferworze rozmowy zjad� wszystko. - Niklas uwa�a, �e Tarjei i Kolgrim wiedzieli co� wa�nego. - O nas? Oni przecie� umarli na d�ugo przed naszym urodzeniem. - Nie, mam na my�li przekle�stwo. - No, to oczywiste, �e wiedzieli. Wszyscy s� przekonani, �e tamci dwaj natrafli na jaki� wa�ny �lad. - Tak, ale Niklas bada� t� spraw�. Uwa�a, �e oni znale�li co� na strychu. Tutaj w Grastensholm. - O tym tak�e s�ysza�am. - Nikt jednak nie wie, co to by�o. Zreszt� od tamtego czasu nikt te� nie szuka�. Chod�my tam, Villemo! - Na strych? - Nie r�b takiej miny! Boisz si� ciemno�ci? Villemo rzeczywi�cie si� ba�a, ale nigdy w �yciu nie przyzna�aby si� do tego. - G�upstwo! Chod�, p�jdziemy! Mroczne schody na strych przera�a�y j�. W dzieci�stwie nigdy nie wolno by�o jej tam wchodzi�, dlatego zawsze ba�a si� tego miejsca. Strych w Grastensholm to by� mistyczny, okropny �wiat, gdzie panowa�y duchy i wszelkie mo�liwe trolle. Przez ca�y czas, odk�d zacz�y t� rozmow� o tak bardzo intymnych sprawach, zastanawia�a si�, czy powinna powiedzie� Irmelin o tamtym wieczorze, kiedy ca�owa�a si� z Niklasem. Ale to przecie� by�o tylko na pr�b�, bez �adnych uczu�. Postanowi�a nie m�wi�. Irmelin by�oby przykro i w og�le jaki by to mia�o sens? Irmelin uchyli�a skrzypi�ce drzwi na strych. Przed Villemo otwiera� si� powoli jaki� nieznany �wiat. Kilka ma�ych szczelin w dachu nie dawa�o wystar- czaj�co du�o �wiat�a. - A niech to - szepn�a. - Kryj�wek i k�t�w wystarczy�oby tu dla ca�ej dru�yny duch�w. Przyjaci�ka by�a nieco bardziej prozaiczna. - W ka�dym razie kurzu jest tu pod dostatkiem. Chod�, poszukajmy! Czy na tych krzy�uj�cych si� belkach nie siedz� jakie� zaczarowane koty? A w tamtej starej szafie na ubranie, pod d�u�sz� �cian�, czy nie ukrywaj� si� tam upiorne szkielety? Czy nocami meble nie skradaj� si� w jakim� tajemniczym rytuale, nie zamieniaj� si� miejscami, nie ukrywaj� okropnych straszyde�, kt�re w dzie� pojawiaj� si� na opuszczonych miejscach? - Irmelin, my�l�, �e nie powinny�my... - No, Villemo, nie s�dzi�am, �e z ciebie taki tch�rz! To s� przecie� tylko stare rzeczy rodziny Meiden�w, kt�rych u�ywali i kt�re kochali, a cz�� z nich zrobili w�asnymi r�kami. - Dziwnie jako� o tym m�wiszsz. Robili, kochali, u�ywali, czy tak mog�o by�? Ale je�li spojrze� na spraw� w ten spos�b, wszystko wydaje si� mniej gro�ne. - Prawda? Jak my�lisz, od czego zaczniemy poszukiwania? Mo�e ka�da b�dzie szuka� na swojej po�owie? Villemo uwa�a�a jednak, �e to nie jest najlepszy pomys�. Szuka�y wi�c razem. - Jaki� stary gorset nie ukrywa pewnie tajemnic Ludzi Lodu! - zawo�a�a Villemo. - Ani ten garnek, wype�niony woskiem. A co ty znalaz�a�? - Star� poduszk�. I jase�kow� mask�. Nie, tu nic chyba nie ma. Chod�my do drugiego k�ta. Ju� tam prawie dosz�y, gdy Villemo znowu chwyci�a Irmelin za r�k�. - Wiesz, mam wra�enie, �e nie jeste�my tutaj same. - Co za g�upstwa! Chod�! - Nie, nie mo�emy i�� dalej. To co�, co tu jest, sprzeciwia si�. Irmelin patrzy�a na ni� badawczo. Twarz Villemo zrobi�a si� okropnie blada w przyt�umionym �wietle. - Co z tob�, Villemo? Ona wci�� trzyma�a kuzynk� za r�k� i ci�gn�a j� ostro�nie w ty�, z powrotem na �rodek strychu. - Teraz nic nie ma. Tu mo�emy porusza� si� swobodnie. Sp�oszone patrzy�y w stron� tamtego k�ta. W p�mroku dostrzega�y st� i du�y fotel przykryty jak�� narzut�. - Uff, nie �ycz� sobie, �eby w Grastensholm stra- szy�o - j�kn�a Irmelin. - Co ty tam widzia�a�? - To nie duchy - rzek�a Villemo niepewnie. - To jaka� si�a. Jak wichura, ogie�, burza i mi�o��, sama nie wiem co. To nie jest z�a si�a, Irmelin. To tylko ostrze�enie. M�wi�y tetaz szeptem. - W takim razie jak Tarjei i Kolgrim mogli si� tutaj swobodnie porusza�? I na dodatek odkry�, co to jcst? - Nie wiem. Mo�e si�a przygas�a i to oni obudzili j� znowu do �ycia? Albo mo�e my nie jeste�my od- powiednimi osobami. - W takim ra�ie Tarjei i Kolgrim tak�e nie byli, skoro obaj musieli umrze�. - Mo�e ta si�a nie chce, �eby�my my umar�y? - Na pewno odnosi si� to do ciebie, Villemo. Jeste� pewna, �e to nie jest z�a moc? Villemo stara�a si� znowu co� odczu�, ale znaj- dowa�y si� teraz poza zasi�giem odzia�ywania tej tajemniczej si�y, a nie mia�a najmniejszej ochoty tam wraca�. - Nie wiem. Odnios�am jednak wra�enie... Jestem tego pewna, �e kryje si� za tym jaka� osoba. - O Bo�e! Nie my�lisz chyba, �e...? - Nie, to nie by� ten, o kt�rym my�lisz, ten, kt�rego imienia nie wolno nam wymawia�. Ale chod�my st�d. Zimny dreszcz przebiega mi po plecach. Zesz�y na d�. Kiedy zamkn�y ju� za sob� drzwi i powr�ci�y do �wiata ludzi, Villemo szepn�a: - Nie, istnia�a w rodzie tylko jedna istota, kt�ra mo�e powraca�. To nie by�o nic z�ego. To by�o stanowcze, ale przyjazne ostrze�enie. - Sol? - zapyta�a Irmelin cicho, gdy znowu znalaz�y si� na korytarzu. - Tak. A ona, jak wiesz, nigdy si� nie ukazuje. Ona tylko pomaga. - Owszem, wiem. Czy s�dzisz, �e powinnam poroz- mawia� o tym z mam� i ojcem? - Tylko je�li zajdzie taka potrzeba. My�l�, �e mo�na spokojnie wchodzi� na strych i nic si� nikomu nie stanie. My przecie� szuka�y�my czego� specjalnego. - Tajemnicy zwi�zanej z przekle�stwem Ludzi Lo- du. Nie, je�li Tarjei i Kolgrim nie mogli tego znale��, to nie znajdziemy i my. Irmelin przygl�da�a si� jednak przyjaci�ce ukrad- kiem. Villemo przynios�a zapewne na �wiat wi�cej niezwyk�ych dar�w, ni� rodzina dotychczas przypusz- cza�a. Wi�cej ni� sama si� spodziewa�a. Gdy znowu znalaz�y si� w jej pokoju, zapyta�a: - Villemo, czy my�lisz, �e to by by�o straszne, gdyby pozwoli�? - Co takiego? - zapyta�a, nie rozumiej�c przez chwil�, o co chodzi. - No, wiesz. To, o czym rozmawia�y�my przedtem. O mi�o�ci. Villemo stwierdzi�a nagle, �e nie ma nic do powiedzenia. Nigdy nie dozna�a tak silnych uczu� jak te, kt�rymi ow�adni�ci byli Niklas i Irmelin. W ka�dym razie jeszcze nie. A poniewa� Eldar umar�, to jest ma�o prawdopodobne, �e kiedy� stan� si� one i jej udzia�em. - Och, Irmelin - powiedzia�a ze wsp�czuciem. - Naprawd� nie wiem, co powiedzie�. Wiem tylko, �e ca�ym sercem jestem z wami! Maska spokoju spad�a z twarzy kuzynki. Irmelin opar�a g�ow� na ramieniu przyjaci�ki i d�ugo, bole�nie p�aka�a. Nadszed� pa�dziernik. Mija� w�a�nie rok od tamtej pory, gdy Villemo spotka�a Eldara i zakocha�a si�. Z niewiarygodnym uporem piel�gnowa�a pami�� o nim i by�a ca�kowicie przekonana, �e b�dzie pod- trzymywa� p�omie� tej mi�o�ci, nawet je�li on od czasu do czasu chwieje si� niepewnie i przygasa. Od Dominika wci�� nie by�o odpowiedzi. Czu�a si� zdradzona, zapomiana przez �wiat i �a�owa�a, �e wys�a�a ten list. Niklas zrobi� si� szorstki i zamkni�ty w sobie, trudno by�o z nim rozmawia�. Irmelin zosta�a na pewien czas wys�ana do Danii, do Gabrielshus. �eby oboje z Niklasem mogli zapomnie� lub zacz�� my�le� inaczej. Pogr��ona w ponurych my�lach Villemo wysz�a, �eby si� przej��, Tej jesieni pocz�tek pa�dziernika nie by� tak pi�kny jak przed rokiem. Szara mg�a otula�a szczyty wzg�rz, a pola by�y rozmi�k�e po deszczu. Jak to czyni�o wielu innych cz�onk�w rodu Ludzi Lodu, kiedy czuli si� niepewnie lub przera�liwie samotni, Villemo posz�a na cmentarz, by z blisko�ci swoich przodk�w zaczerpn�� troch� si�y. By�a to mo�e poga�ska sk�onno��, lecz pomaga�a odzyska� spok�j. Tak uwa�a�a nie tylko Villemo, inni w rodzinie te� byli tego pewni. Tym razem skierowa�a si� do najstarszego grobu, do tych, kt�rych nigdy nie zna�a. - Tengel Dobry - odczytywa�a szeptem. - I Silje Arngrimsdatter... Silje. Wszyscy wyra�aj� si� o niej z najwi�kszym szacunkiem. Praprababka Villemo. Wprost brak odpowiednio pi�knych s��w dla niej i dla Tengela. - Jaka szkoda, �e was nie zna�am - szepn�a. Ciekawe, kim b�d� moi potomkowie? Czy powiedz�: "Villemo, a kto to taki?" czy mo�e: " Och, ta g�, kt�ra niczego w �yciu nie pottafi�a dokona�. Sprowadzi�a tylko mn�stwo nieszcz�� na innych. Zreszt� umar�a jako dziewica, wiedzieli�cie o tym? Straci�a jedynego m�czyzn�, kt�rego kocha�a. A poza tym w og�le nie chcia�a wychodzi� za m��, �eby nie przekazywa� dalej z�ego dziedzictwa." Znowu by�a na najlepszej drodze, by zacz�� si� u�ala� nad sob�. Pospiesznie przesun�a wzrok na imi� Sol. Sol Angelica, legendarna czarownica, kt�r� wszyscy kochali! Nie... nie! Czarownic� tc� nie b�d�. Nie, absolutnie nie! Przygn�biona, w pe�nej niech�ci zadumie nad w�a�nym losem opu�ci�a cmentarz. Seans by� sko�czony; zaczerpn�a tu do�� si�y, by wlec si� dalej przez �ycie. Min�a Grastensholm, przesz�a obok Lipowej Alei i posz�a w stron� lasu. Villemo znajdowa�a si� w stanie psychicznym trudnym do okre�lenia - smutna, niezadowolona z siebie, nie by�a w stanie jasno my�le�, przep�ywa�a jako� przez �ycie, jakby nic j� z otoczeniem nie ��czy�o, nawet rozmawia� z nikim nie chcia�a. W takim nastroju b��dzi�a po okolicy, a� zatrzyma�a si� nad rzek�. Rzadko tu przychodzi�a. Rzeka p�yn�a w g��bi lasu, spory kawa�ek od wsi. Teraz, gdy si� nad tym zastanowi�a, stwierdzi�a, �e szum rzeki zag�usza r�ne d�wi�ki, kt�re, nie zdaj�c sobie z tego sprawy, s�ysza�a przez ca�� drog�. Co� jakby przyt�umione strza�y z bicza, szelesty w ociekaj�cych deszczem zaro�lach, a poza tym wszystko, co zazwyczaj s�yszy si� w lesie, tylko tym razem du�o bardziej intensywne. To deszcz, pomy�la�a, rzucaj�c za siebie ukradkowe spojrzenie. Czy raczej deszcz�wka. Ga��zie sosen s� ci�kie od sp�ywaj�cej wody. Zwierz�ta ha�asuj� tu i tam, naprawiaj�c szkody w swoich kryj�wkach, usch�e ga��zki trzaskaj� pod ci�arem deszczowych kropel. Znowu odwr�ci�a si� ku rzece. O Bo�e, znalaz�am si� w pobli�u G��bi Marty, pomy�la�a. Tak, to dok�adnie tu. Bezwiednie posz�a ku brzegowi, jakby powodowa- na jakim� nakazem, by spojrze� w d�. By�a tu ju� kiedy�, wiele lat temu, zanim jeszcze Marta rzuci�a si� w rzeczn� to�. Potem troch� si� ba�a tego miejsca. Nurt wrzyna� si� g��boko w l�d. Ledwie dostrzega�a to tu, to tam migotliwy po�ysk wody. Wszystko przes�ania�a wysoka, podmyta skarpa, g�sto poro�ni�ta drzewami. A do samej kraw�dzi nie chcia�a si� zbli�a�, mog�o by� stromo. Tam... w spienionej wodzie, dudni�cej niczym w kotle czarownicy... Tam by�a G��bia Marty. Villemo sta�a teraz dok�adnie nad ni�. Nie dostrzega�a wody, przes�oni�tej wysoczyzn� podmytego brzegu. Wyra�- nie widoczna �cie�ka wiod�a z lasu w�a�nie do miejsca, gdzie teraz sta�a Villcmo. I... Skuli�a si� jak od uderzenia. Nad wod� wzniesiono niewielki drewniany krzy�, kto� posadzi� ptzy nim kwiatki. Villemo poczu�a skurcz w gardle. Kto przychodzi tu z takim oddaniem odwiedza� miejsce �mierci biednej Marty? Ona sama nie pami�ta�a tej dziewczyny, spokojnej i nie�mia�ej, znacznie starszej od jedenastoletniej w�w- czas Villemo, prawie doros�ej. Przestraszone oczy, skromne ubranie, zawsze skr�powana. Urodzona ofia- ra uwodzicielskich sztuczek. Takie w�a�nie dziewcz�ta najcz�ciej wpl�tuj� si� w nieszcz�cia - spragnione ludzkiej przyja�ni i mi�o�ci. Nie umiej� powiedzie� nie. Atak spad� na Villemo tak niespodziewanie, �e kiedy poczu�a uderzenie w plecy, nie od razu zorientowa�a si�, co si� dzieje. Instynktownie zamacha�a r�kami, lecz upadkowi zapobiec nie mog�a. Us�ysza�a sw�j w�asny, przeci�g�y krzyk, czy raczej wycie, i widzia�a, jak w wielkim p�dzie zbli�a si� ku niej wzburzona, hucz�ca to�. Tak jak Marta, przemkn�o jej przez g�ow�. Ona te� musia�a tak to odczuwa�. Otch�a�. ROZDZIA� III Od tamtego czasu, kiedy Marta zosta�a zepchni�ta z wysokiego brzegu, w zagajniku nad wod� wyros�y drzewa. Nie by�o ich wiele, kilka brz�z i sosen, pochylonych nad urwiskiem, ale Villemo zaczepi�a si� o tak� w�a�nie brz�zk� nieco poni�ej zaro�ni�tego traw� uskoku. Instynktownie r�ce jej chwyci�y drzewko i zacisn�y si� rozpaczliwie. Brz�zka wygi�a si� pod nieoczekiwanym ci�arem, skrzypn�a przeci�gle, lecz si� nie z�ama�a. Min�o nie wi�cej ni� kilka sekund od momentu zadania ciosu, kt�ry zepchn�� Villemo w otch�a�. Le�a�a teraz wzd�u� pnia na brzuchu i usi�owa�a zachowa� r�wnowag�, za jedyn� podpor� maj�c brz�zk� grubo�ci w�asnej r�ki. G��boko, g��boko w dole dostrzega�a kipi�c�, spienion� niczym w kotle czarownicy wod�. �wiat przed oczami wirowa�, ramiona bola�y okropnie. Stara�a si� za wszelk� cen� utrzyma� r�wnowag�. By�a jak sparali�owana ze strachu. Nogami oplot�a w�t�y pie�, a du�ym palcem nogi wyczuwa�a ziemi�, z kt�rej wyrasta�a brzoza. Odwa�y�a si� zerkn�� tam k�tem oka. Zobaczy�a pionow�, wielowarstwow� �cia- n�, lecz tak�e co� wi�ccj - w�sk� p�k�, na kt�rej ros�a ta w�a�nie brz�zka, na kt�r� spad�a, i jaka� niedu�a sosna. Gdyby mog�a wolno, wolniutko podpe�zn�� do ty�u i w g�r�... Jak, na Boga, mia�aby tego dokona�? Ju� i tak przecie� zsuwa si� powoli w d� po pniu brzozy, czy mo�e raczej w g�r�, je�li we�mie si� pod uwag� naturaln� pozycj� drzewa. O, dobry Bo�e, b�aga�a w duszy. Daj mi si�y! Uchro� mnie przed panik�! Najpierw spr�bowa�a zmieni� po�o�enie jednej r�ki, uchwyci� drzewo bli�ej siebie, potem to samo z drug� r�k�, ostro�nie, ostro�nie, tak by ca�e cia�o przesun�� lekko w ty�... Brzoza drgn�a, Villemo zako�ysa�a si� i znowu mocno przytrzyma�a si� drzewa r�kami i nogami. Dobrze wiedzia�a, co jej grozi. Je�eli straci r�wnowag�, to mo�e nawet nie spadnie od razu w kipiel, ale zawi�nie na r�kach. A wtedy brzoza mo�e si� z�ama�. Je�li nie, to jak d�ugo zdo�a wytrwa� w tej pozycji? I jak d�ugo to cienkie drzewko wytrzyma? Najgorsze jednak by�o to, �e przecie� nikomu nie przyjdzie do g�owy, by tu jej szuka�. Nikt nie wie dok�d posz�a. Niesko�czenie wolno, panuj�c nad ka�dym drgnieniem, przesuwa�a si� do ty�u, lekko pod g�r�, a� musia�a ugi�� kolana. Wtedy jeszcze mocniej zacisn�a d�onie i zacz�a odsuwa� nogi w ty�. Stopy dotkn�y ma�ego wyst�pu. Musia�a znale�� jakie� oparcie... Nie, nie by�o tam niczego, o co mog�aby oprze� nogi i tym sposobem dosta� si� "na l�d". Zauwa�y�a jednak, �e gdy przesuwa�a si� w stron� zbocza, brz�zka unios�a si� nieco w g�r�. Jeszcze raz przybli�y�a r�ce do cia�a. Wtedy jednak drzewo wyda�o z siebie ostrzegawcze skrzypni�cie i zako�ysa�o si� tak, �e Villemo zamar�a. Przez ca�� wieczno�� nie mia�a odwagi si� ruszy�. Minuty zdawa�y si� skapywa� niczym g�sty sok, wyplywaj�cy ze skaleczonej brzozy. Kipiel hucza�a w dole, dudnicnie rozsadza�o jej uszy, �omota�o w g�owie, jakby nigdy nie s�ysza�a nic pr�cz tego piekielnego huku. Rozpryskuj�ca si� piana przemoczy�a jej ubranie do suchej nitki. A mo�e to pot? Nie umia�aby powiedzie�. Wiedzia�a tylko, �e serce wali jej tak mocno, i� chyba na zawsze pozostan� na nim �lady tych prze�y�. Na zawsze? Naprawd� widzia�a �wiat w r�owych barwach! Jak, na Boga, zamierza si� st�d wydosta�? Kiedykolwiek? Nawet je�li wbrew wszystkiemu uda�o- by jej si� znale�� na tej w�skiej p�ce, to jak stamt�d wyjdzie na g�r�? Nareszcie Villemo zda�a sobie spraw� z rozpaczliwej powagi swego po�o�enia. I wtedy wyda�a z siebie rozdzieraj�cy krzyk. Krzycza�a i krzycza�a, wzywa�a pomocy, cho� wiedzia�a, �e tak daleko od ludzi nikt jej nie us�yszy. Nikt, z wyj�tkiem mo�e jednego cz�owieka. On jednak nie powinien by� niczego s�ysze�, bo wtedy m�g� wr�ci�, by dope�ni� swego dzie�a. By�aby to dla niego, czy dla niej, najprostsza rzecz pod s�o�cem: poruszy� brzoz� jakim� kijem. Nie trzeba niczego wi�cej, by Villemo ostatecznie straci�a r�wnowag�. Wiedzia�a o tym, lecz ju� co najmniej godzin� trwa�a tak, uczepiona brzozy. Czas ptzesta� zteszt� dla niej istnie�, mog�y to by� minuty lub setki lat, nie potrafi�a oceni�. Mi�nie bola�y potwornie, nie odwa�y�a si� jednak cho�by drgn��. Mimo wszystko mia�a teraz lepsze oparcie. Obydwoma du�ymi palcami n�g dotyka�a sta�ego gruntu, nie mog�a tylko stwierdzi�, jak dalece sta�ego. Wbija�a powoli palce w ziemi� i b�aga�a Boga, by piasek nie zacz�� si� usuwa�. Jedynym ratunkiem by�o wo�anie o pomoc, jakkol- wiek beznadziejne mog�o si� to wydawa�. Sama nic wi�cej zrobi� nie mog�a. Kolejna, bardzo ostro�na pr�ba przesuni�cia si� spowodowa�a nowe ostrzegaw cze skrzypni�cie. Lepiej nie przeci��a� za bardzo swojej jedynej podpory. W lesie zaczyna�o zmierzcha�, dzie� mia� si� ku ko�cowi. Wtedy Villemo u�wiadomi�a sobie, �e le�y tak ju� od wielu godzin. Co b�dzie, je�li nie zdo�a d�u�ej walczy� z senno�ci�? Ponownie wyda�a z siebie przeci�g�e, um�czone wo�anie. W g�rze nad jej g�ow� co� zaszele�ci�o. Widocznie zd��y�a si� ju� na tyle przyzwyczai� do huku rzeki, �e by�a w stanie rozr�nia� tak�e inne d�wi�ki. O Bo�e, a je�li to on, czy ona, sprawca jej nieszcz�- cia? Villemo zamilk�a natychmiast. Przez chwil� panowa�a cisza, ale potem da� si� s�ysze� g�os: - Marta? Nie mog�a rozpozna� g�osu poprzez dudnienie rzeki, lecz kto� tam na g�rzc krzycza� g�o�no i by� bardzo wzburzony. - Nie, nie jestem Mart�! - krzykn�a rozpaczliwie w odpowiedzi. - Ja jestem Villemo! Pom� mi, prosz�, ju� nie mog� d�u�ej! Znowu kr�tka chwila ciszy. - O, Panie Jezu! Niech panienka wytrzyma jeszcze troch�! Zaraz sprowadz� pomoc. Nie widzia�a niczego. Niczego, opr�cz budz�cych groz� ska� i zm�conej wody pod sob�. Nie odwa�y�a si� podnie�� g�owy na tyle, by spojrze� na stromy brzeg nad swoj� g�ow�. Widzia�a tylko doln� cz�� urwiska. A ta nie wygl�da�a szczeg�lnie zach�caj�co. P�yn�y minuty. Dla Villemo ka�da z nich by�a wieczno�ci�. Mi�nie zaczyna�y jej dr�e� od d�ugotrwa�ego straszliwego wysi�ku. I nagle, gdy ju� my�la�a, �e ta blada iskierka nadziei, jak� �ywi�a, jest tylko chimer�, wyobra�eniem jej spragnionego pociechy m�zgu, ponownie us�ysza�a g�osy. Tym razem dwa. M�ski i kobiecy. - Panno Villemo! Czy panienka nas s�yszy? - S�ysz� - j�kn�a. - Przynie�li�my lin�! - wo�a� g�os m�ski. - Przywi�- �� j� do drzewa i zejd� do panienki tam na d�. - Tylko ostro�nie - zdo�a�a wykrztusi�. - Dobrze. �ona b�dzie pilnowa� liny na g�rze. To by� g�os prostego cz�owieka, lecz Villemo pokocha�a go od pierwszej chwili. Nigdy nie s�ysza�a s�odszego brzmienia, milszych s��w! Czas ci�gn�� si� niczym g�sty klej. S�ysza�a, jak ludzie rozmawiaj� na g�rze, s�ysza�a, �e co� robi�. Ramiona bola�y j� tak, jakby je kto� od wewn�trz przypala� �ywym ogniem. Mia�a skurcze w nogach, zreszt� ju� od dawna, dawniej ni� by�a w stanie pami�ta�. Czy naprawd� istnia� jeszcze dla niej czas? Jakie� �ycie, zanim tu zawis�a g�ow� w d� nad tym wrz�cym n