4289
Szczegóły |
Tytuł |
4289 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4289 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4289 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4289 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
_____________________________________________________________________________
Margit Sandemo
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XI
Zemsta _____________________________________________________________________________
ROZDZIA� I
Przez pierwsze p� roku po powrocie z Tobronn
Villemo by�a nieszcz�liwa, i to nieszcz�liwa przez du�e N. Obnosi�a skupion�, oboj�tn� na wszystko
twarz, jak� niekiedy widuje si� u ludzi, kt�rzy chcieliby powiedzie� �wiatu: "Patrzcie, jak ja cierpi�!"
Nikt nie cierpia� g��biej i bardziej beznadziejnie ni�
ona.
Ale racj� mia� chyba jednak Niklas twierdz�c, �e
wierna mi�o�� do zmar�ego Eldara Svanskogen by�a zdecydowanie bardziej wynikiem uporu ni� potrzeby serca. Tylko �e do tego Villemo nigdy by si� nie przyzna�a, nawet przed sam� sob�. Jakby nosi�a najwi�ksze w �wiecie klapki na oczach. A z�o�liwe plotki,
�e Eldar by� ojcem kilkorga dzieci w okolicy, a nawet �e z tego powodu zamordowa� jedn� z owych nieszcz�s-
nych dziewcz�t, nie, kt� m�g� uwierzy� w co� takiego? Villemo dokonywa�a starannego wyboru wspomnie�
o swoim ukochanym. Wszystko co nieprzyjemne wy-
rzuci�a z pami�ci. Zachowa�a jedynie owe nader rzadkie przypadki, gdy cokolwiek wskazywa�o, �e tak�e w jego duszy istnieje �agodno��, �e w og�le �ywi on jakie� ludzkie uczucia i jest nadzieja na popraw�. W jej wspomnieniach Eldar by� upad�ym anio�em. A pi�kn� scen� �mierci, gdy wyzna� jej d�ugo ukrywan� mi�o��, prze�ywa�a wci�� i wci�� od nowa.
I chocia� nigdy nie wymienia�a imienia Eldara - to
by� jej �wi�ty skarb, nale�a� wy��cznie do niej - Kaleb
i Gabriella z trudem znosili stan jej ducha. Nie chcieli,
by c�rka traktowa�a ich z wyrozumia�ym, pe�nym
wy�szo�ci u�miechem, daj�c do zrozumienia, �e nie s� w stanie zrozumie�, co czuje, ani by trwa�a pogr��ona
w smutnych wspomnieniach, z wyrazem t�sknoty
w oczach, przy lada okazji wype�niaj�cych si� �zami.
Chcieli odzyska� swoj� zdrow�, pe�n� rado�ci �ycia, nieco szalon� Villemo, kt�r� tak dobrze znali i tak bardzo kochali.
Poza tym jednak by�a mi�a i pos�uszna jak nigdy przedtem. A w stosunku do owych nieszcz�snych istot, kt�re oboje z Eldarem odkryli w piwnicy w Tobronn, przejawia�a niezwyk�� wprost �agodno��. Wszyscy oni, ca�a �semka upo�ledzonych, czuli si� znakomicie i ze swej strony pomagali jak umieli w Grastensholm,
Elistrand i w Lipowej Alei. Oczywi�cie, stwarzali wiele
problem�w, szczeg�lnie Mattiasowi, kt�ry uwa�a�, �e �adne z nich nie powinno mie� potomstwa, ale jak mo�na temu zapobiec, nie kontroluj�c ich prywatnego
�ycia? Na razie nic alarmuj�cego si� nie sta�o i wszyscy �yli bezpieczni, chronieni przed �wiatem zewn�trznym, jego szyderstwami i niech�ci�, a nawet nienawi�ci�. Przeci�tny cz�owiek tak bowiem zosta� stworzony, �e
na to, co odmienne, cz�sto reaguje gniewem i nienawi�ci�. Poniewa� l�ka si� tego, czego nie rozumie, bywa agresywny.
O�mioro podopiecznych Villemo mia�o si� dobrze, pozwolono im �y� w spokoju. Z pocz�tku co prawda szeptano w okolicy, �e Ludzie Lodu znale�li sobie tani� si�� robocz�, ale kiedy ludzie poznali histori� tych biedak�w, gadanie ucich�o.
Swoich bolesnych problem�w jednak owa �semka rozwi�zywa� nie by�a w stanie. Gdy zatem kt�re� z nich dr�czy�y z�e sny o Tobronn lub nawiedza�y wspo-
mnienia ciemnej piwnicy i bicza albo dr�czy� strach, czy nie trzeba b�dzie tam wr�ci�, posy�ano po Villemo. Spieszy�a, pe�na zrozumienia, i pociesza�a.
Pod tym wzgl�dem by�a nieoceniona, wa�niejsza
nawet ni� Mattias i Niklas, kt�rych wszyscy kochali i do kt�rych przychodzili ze swoimi prawdziwymi b�d�
urojonymi cierpieniami. Ale tylko Villemo wiedzia�a, ona jedna by�a �wiadkiem ich n�dzy i upokorzenia
w Tobronn.
Kaleb martwi� si� powa�nie. Raz po raz kto� ze s�u�by przychodzi� z informacj�, �e wok� Elistrand dziej� si� jakie� dziwne rzeczy. Wygl�da�o na to, �e dw�r jest obserwowany. Widywano jakie� tajemnicze postacie, umykaj�ce w pop�ochu, gdy kto� si� zbli�a�. Domownicy byli wypytywani przez nieznajomych
o Villemo: gdzie si� znajduje, dlaczego nie wychodzi
z domu i podobne sprawy.
O Villemo!
Kaleb pyta� c�rk�, co to mo�e znaczy�, lecz ona niczego nie pojmowa�a. Nigdy si� bowiem nie dowiedzia�a, kim byli owi czterej je�d�cy, kt�rzy zamordowali Eldara Svartskogen. Przypuszcza�a, �e zgin��
w walce jako powstaniec. Nie s�ysza�a przysi�g starego
Wollera, �e odnajdzie pann� z Elistrand. Jego syn, jego jedyny syn Mons zosta� zabity przez Eldara i Villemo. To mog�o zosta� pomszczone tylko w jeden spos�b.
Eldara dostali... ale ona �yje.
Nie, Villemo nie domy�la�a si� nawet, dlaczego Elistrand mog�oby by� obserwowane, dlaczego jacy� ludzie dopytywali si� o ni�.
- C� ty masz za tajemniczych wielbicicli, Villemo?
- �mia�a si� Gabriella.
W takich razach twarz c�rki znowu przybiera�a wyraz
przygn�bienia i bezgranicznej rozpaczy. Villemo bez s�owa odchodzi�a do swego pokoju, gdzie na ��ku wci��
jeszcze nie by�o �adnej inskrypcji. "Tu sypia najszcz�liwszy cz�owiek na �wiecie!" Jak mog�a by� taka g�upia, �eby wymy�li� co� podobnego! Nie, propozycja Dominika:
"Mi�o�� ponad wszystko", by�a zdecydowanie najlepsza. Nie mog�a si� jednak zmusi�, by kaza� to wyry�.
Kiedy nadesz�o lato, Kalebowi by�o tak serdecznie
przykro z powodu jej nieutulonej, lecz jego zdaniem troch� dziecinnej udr�ki, �e zmusza� j�, by wychodzi�a z domu.
- Stara matka Sigbritt nie mo�e ju� opuszcza� izby.
Zanosimy jej co par� dni mleko i co� do jedzenia. Czy mog�aby� si� tym zaj��, Villemo?
C�rka st�umi�a bolesne westchnienie, ale obieca�a, �e
we�mie na siebie ten obowi�zek.
Bo tak naprawd�, to by�a ogromna przyjemno�� wyj�� na dw�r, rozkoszowa� si� wspania�ym latem. Tylko nie chcia�a si� do tego przyzna�. Skoro ma cierpie�, to ma, i ju�!
Podczas czwartej wyprawy przytrafi�o jej si� co�
dziwnego.
By� gor�cy dzie� w samym �rodku lata. Villemo, zamy�lona, wraca�a od starej. Sz�a wolno przez las,
pusta ba�ka po mleku obija�a si� o jej nogi, a wysoka trawa �askota�a bose stopy. Na skraju �cie�ki b��kitnofioletowe wyki pi�y si� ku �wiat�u, a dalej, w le�nym mroku, bladoczerwone dzwonki po�yskiwa�y nie�mia-
�o na tle czarnej ziemi.
W tym pi�knym otoczeniu Villemo czu�a si� bardziej
samotna ni� kiedykolwiek. Ten, z kt�rym pragn�a dzieli� �ycie i wszelkie rado�ci, odszed�, ju� go nie mia�a. Spoczywa� w zimnym grobie na r�wninie Romerike, daleko od niej.
�cie�ka zrobi�a si� teraz w�sza, drzewa ros�y g�ciej
po obu stronach.
Nagle przystan�a. Wyra�nie s�ysza�a t�tent kopyt.
I zaraz za jej plecami pojawi� si� w dzikim galopie jaki�
je�dziec, ca�y w czerni, na wielkim, ci�kim koniu, najwyra�niej nie maj�c zamiaru zatrzyma� si� ani
zwolni�.
Przez okamgnienie Villemo sta�a jak og�uszona. Czy
on mnie nie widzi? przelecia�o jej przez g�ow�.
Ale� tak, widzia� j�! Twarz mia� przes�oni�t� ga�-
ganem, tylko oczy b�yszcza�y spod kapelusza, i te oczy patrzy�y wprost na ni� ze strasznym, najzupe�niej �wiadomym zamiarem. Gna� wahaj�cego si� konia
naprz�d, tam gdzie sta�a...
Villemo ockn�a si� z przera�enia i b�yskawicznie rzuci�a si� przed siebie. Wiedzia�a jednak, �e �cie�ka niepr�dko zrobi si� szersza. Wtedy b�dzie ju� za p�no. Poczu�a na plecach gor�co ko�skiego oddechu i skoczy�a w bok, w g�stwin� kolczastych, spl�tanych ga��zi. Z zamkni�tymi oczyma stara�a si� uciec jak najdalej od
dr�ki. R�ce, nogi, nawet uszy podrapane mia�a do
krwi, ale wkr�tce u�wiadomi�a sobie, �e ko� stan��. Je�dziec zapl�ta� si� we w�asne sieci - nie m�g� zawr�ci� na w�skiej �cie�ynie ani tym bardziej konno goni� przez las uciekaj�cej Villemo.
Ona zreszt� by�a ju� daleko. Przedziera�a si� przez zaro�la, �ami�c mniejsze ga��zki. Nie wiedzia�a, dok�d zmierza, bo nie mog�a mie� oczu otwartych d�u�ej ni� przez kilka sekund. Wci�� si� o co� potyka�a, poranione stopy sp�ywa�y krwi�, wygl�da�o jednak na to, �e je�dziec da� za wygran�. Sprawia� wra�enie tak ros�ego
i barczystego, �e nie by�by w stanie przedosta� si� przez
ten pierwotny g�szcz.
Ze zm�czenia oddech Villemo zrobi� si� �wiszcz�cy.
Pe�za�a na czworakach pomi�dzy wielkimi kamieniami
i przez pl�tanin� krzew�w, a gdy tylko mog�a, zrywa�a
si� i bieg�a jak szalona, potyka�a si�, pada�a, wstawa�a i znowu bieg�a.
Nagle poja�nia�o. Przed ni�, nawet niezbyt daleko,
le�a�o Grastensholm.
Zebra�a si� na odwag� i pospiesznie spojrza�a za siebie, na ��k�, tam gdzie jej prze�ladowca powinien by� wyjecha� z lasu, ale nikogo nie dostrzeg�a.
Zm�czona, podrapana i zakrwawiona, z w�osami
w nie�adzie, pe�nymi igliwia i po�amanych ga��zek,
powlok�a si� do Grastensholm. Przystan�a w hallu, by odetchn�� i doprowadzi� si� jako� do porz�dku.
Nikt, zdaje si�, nie widzia�, jak wchodzi�a, co mimo przera�enia sprawi�o jej jednak przykro��, bo r�wnie dramatycznego entree nigdy jeszcze nie mia�a.
Wkr�tce z du�ego salonu dosz�y j� wzburzone
g�osy. Najwyra�niej nikt nie mia� czasu dla obcych, domownicy zaj�ci byli w�asnymi zmartwieniami.
Sta�a, nie wiedz�c, co pocz��, gdy drzwi otworzy�y si� gwa�townie, z salonu wypad�a zalana �zami Irmelin i nie zwracaj�c uwagi na Villemo, wbieg�a po schodach
na g�r�.
To bardzo niezwyk�a sytuacja, by w Grastensholm kto� m�wi� podniesionym g�osem. Mattias i Hilda byli bardzo spokojnymi lud�mi. Villemo ostro�nie wsun�a si� do salonu, w kt�rym teraz panowa�a kompletna cisza.
Zobaczy�a Niklasa. Twarz mu p�on�a, zaciska�
wargi z wyrazem dziwnego uporu.
Gdy wesz�a, powita�o j� milczenie.
- Prosz� mi wybaczy�, je�li przychodz� nie w po-
r�...
W pokoju byli te� Mattias i Hilda, oboje pr�bowali
si� opanowa�.
- Villemo, kochanie, jak ty wygl�dasz? - zawo�a� Mattias na jej widok. - Przydarzy�o ci si� co� z�ego?
Villemo uzna�a, �e to nie jest odpowiednia pora na
zajmowanie si� sob�. Wygl�da�o na to, �e oni maj� wi�ksze problemy.
- Nie, nic takiego. Po prostu potkn�am si� na
zboczu i wpad�am w zaro�la. Ale dlaczego wszyscy jeste�cie tacy zdenerwowani? Sta�o si� co�?
Rodzice Irmelin spogl�dali po sobie.
- R�wnie dobrze mo�esz dowiedzie� si� wszy-
stkiego od razu, w ko�cu pr�dzej czy p�niej i tak to wyjdzie na jaw - powiedzia� Mattias,
a jego zazwyczaj pe�ne �yczliwo�ci oczy spogl�da�y
na ni� ze smutkiem. - Niklas poprosi� w�a�nie
o r�k� Irmelin. A my musieli�my, niestety, od-
m�wi�.
My�li k��bi�y si� bez�adnie w g�owie Villemo.
- Irmelin i Niklas? Mieli zamiar... si� pobra�? Nie
wiedzia�am, �e oni...
- Nie - przerwa� jej Niklas gniewnie. - Ty z pewno�ci� nie zauwa�y�a� niczego. Oczywi�cie, �e nie! Zanadto jeste� zaj�ta w�asn� osob�. Tylko �e my od wielu lat jeste�my sobie bliscy i o tym powinna� by�a wiedzie�.
- Ja... ja... - j�ka�a zawstydzona.
- Villemo mia�a w�asne zmartwienia - powiedzia�a
Hilda, chc�c za�agodzi� sytuacj�.
- Tak, naturalnie, swoich zmartwie� nie ukrywa�a
przed nikim - sykn�� Niklas.
Uzna�a, �e nie powinna si� obra�a�. Niklas mia�
racj�.
- Ale dlaczego rodzice nie pozwalaj� wam si�
pobra�?
Mattias westchn��.
- Nie wolno im. Ze wzgl�du na z�e dziedzictwo. S�
zbyt blisko spokrewnieni.
- Ja tak nie uwa�am - powiedzia�a Villemo.
- Owszem, to prawda - upiera� si� Mattias. - Ja wiem, �e kiedy� m�j ojciec sta� w tym samym miejscu,
co Niklas dzisiaj. M�j ojciec chcia� si� o�eni� z Sunniv�, c�rk� Sol. Tengel wpad� we w�ciek�o��, tak potem
wszyscy opowiadali. Ale by�o za p�no, oni musieli si� pobra�. Potem Sunniva urodzi�a dziecko obci��one
z�ym dziedzictwem, Kolgrima, i sama umar�a przy
porodzie.
- Czy oni nie byli bli�ej spokrewnieni ni� Irmelin
i Niklas?
- Tak, o jedno pokolenie. Poza tym Tarald i Sunniva byli bardziej obci��eni dziedzictwem. On by� wnukiem Tengela, ona c�rk� Sol. Ale mimo wszystko, Villemo! Nie powinni�my si� godzi�!
- To bardzo niesprawiedliwe! - zawo�a�a Villemo.
- Oni tak do siebie pasuj�!
- Tarald i Sunniva te� do siebie pasowali, a sko�-
czy�o si� tak okropnie. Nie, musimy odm�wi�, i to stanowczo, niezale�nie od tego, jak bardzo lubimy Niklasa.
Jaka� ona by�a �lepa! Ile rzeczy powinno by�o zwr�ci� jej uwag�! Ju� wtedy, dawno, dawno temu, kiedy prosi�a Niklasa, by j� poca�owa� na pr�b�. Ju� wtedy powinna by�a odgadn��, do kogo nale�y jego serce.
Zazdro��? Czy odczuwa�a teraz zazdro��? Nie, nic
a nic. Nigdy nie by�a zainteresowana Niklasem. Uwa�a-
�a, �e jest to niezwykle przystojny m�ody cz�owiek, ale niech B�g broni, by �ywi�a do niego jakie� cieplejsze uczucia. By� jej kuzynem, bliskim krewnym, by� jej bratem i przyjacielem z dzieci�stwa.
- Jestem pewien, �e twoi rodzice b�d� tego samego zdania - rzek� Mattias do Niklasa udr�czonym g�osem.
- Porozmawiamy z nimi i zobaczymy.
Niklas sta�, zgn�biony i zdenerwowany, i wpatrywa�
si� w pod�og�.
- Czy mog� p�j�� na g�r�, do Irmelin?
Rodzice Irmelin zawahali si�.
- Id� - zgodzi� si� w ko�cu Mattias. - My�l�, �e
mo�esz i��. - Ale... nie post�puj pochopnie, Niklas! Ch�opiec skin�� g�ow�, zaciskaj�c mocno wargi,
i wyszed� z pokoju.
Mattias przetar� r�k� czo�o. I on, i Hilda wygl�dali
na bardzo wzburzonych.
- No, to teraz ty, Villemo - powiedzia� nieobecny duchem. - Nie wygl�dasz najlepiej. Mo�emy popatrze�
na twoje skaleczenia?
- Nie, nic mi nie b�dzie - odpar�a. - Powinnam si�
po prostu umy�, ale to mog� zrobi� w domu. Gdybym si� jednak mog�a troch� ogarn��, zanim mnie mama zobaczy...
- Tak, oczywi�cie, chod� ze mn� - pnwiedzia�a Hilda swoim zwyk�ym, przyjaznym g�osem, Iecz tak�e jej my�li b��dzi�y daleko.
Ten dzie� odmieni� Villemo pod wieloma wzgl�dami. Sta�a si� zamy�lona i przyciszona, wzdryga�a si� przestraszona, gdy rodzicom uda�o si� wyrwa� j�
z zadumy przy stole czy wieczorem, kicdy wszyscy troje
siedzieli w salonie.
Villemo wesz�a w bardzo po�yteczny okres zastanawiania si� nad sob�. W ko�cu, po kilku tygodniach, usiad�a w swoim pokoju i napisa�a list. List do Dominika.
Drogi kuzynie!
B�dziesz zapewne zdumiony listem ode mnie, nigdy przed-
tem nic takiego si� przecie� nie zdarzy�o.
Chodzi o to, �e czuj� si� taka zagubiona, a nie mam nikogo, z kim mog�abym porozmawia�. Tyle si� dzieje wok� mnie,
a ja sama doznaj� uczucia, jakbym si� znalaz�a w jakiej�
ogromnej pustej przestrzeni, gdzie nic nie jest rzeczywiste.
Poza tym boj� si� czego�, czego nie rozumiem, a nie mog� o tym rozmawia� z rodzicami. Ju� wystarczaj�co du�o zmartwie�
im przysporzy�am.
Trzymali�my si� przecie� kiedy� razem, my, r�wni sobie wiekiem. A zw�aszcza Ty, ja i Niklas, my o kocich oczach. Chocia� Ty zawsze dra�ni�e� si� ze mn�, czuj� si� z Wami najlepij. Teraz wszystko si� rozpad�o. Irmelin i Niklas chc� si� pobra�, Ich rodzice im nie pozwalaj� ze wzgl�du na z�e dziedzictwo. Oboje s� tym zrozpaczeni i do�� maj� w�asnych k�opot�w, wi�c ja znalaz�am si� na uboczu. Lena tak�e
wybiera si� za m��, jak pewnie wiesz, za Orjana Stege. �lub wyznaczony zosta� na koniec lata i wszyscy jeste�my proszeni na wesele. Zatem i Lena zaj�ta jest swoimi sprawami.
A Trirtan, jak m�wi�, zrobi� si� ostatnio jaki� dziwny, tak �e
i do niego nie mam odwagi napisa�. Mam tylko Ciebie,
Dominiku, i prosz� Ci�, b�d� tak dobry i potraktuj mnie powa�nie, nie znios�abym, gdyby� sobie ze mnie �artowa� w�a�nie teraz.
Jest tak, jakbym si� budzi�a z d�ugiego snu. Uff, jaka ja
by�am okropna! U�ala�am si� sama nad sob�, to chyba najw�a�ciwsze okre�lenie, a przecie� nie mia�am ku temu �adnych powod�w. Widz� to dopiero teraz, kiedy zetkn�am si� z czym� zupe�nie niezrozumia�ym. Dominiku, par� tygodni term zosta�am napadni�ta. W lesie, przez jakiego� je�d�ca
w czerni. Pr�bowa� mnie stratowa�, nie pojmuj� dlaczego,
nigdy przedtem go nie widzia�am. Tym razem uda�o mi si� uciec, ale przerazi�o mnie to bardzej, ni� pocz�tkowo s�dzi�am. Teraz zupe�nie straci�am r�wnowag� duchow�.
A ju� przed tym zdarzeniem nasz dw�r by� obserwowany
i jacy� ludzie wypytywali naszych s�u��cych o mnie! Koniec
ko�c�w, boj� si� w�asnego cienia i nie mam odwagi wyj�� za pr�g. Nigdy wi�cej nie odwa�� si� p�j�� na skr�ty drog� przez las!
A z drugiej strony wydaje mi si� to g�upie. Czego ja si� boj�?
�mierci? Ja, kt�ra nie mam ju� po co �y� i nikomu nie
sprawiam rado�ci.
Och, Dominiku, tak strasznie ci�ko jest by� samotnym!
Mam na my�li samotno�� duszy. Oczywi�cie, pominnam by�a wyj�� na spotkanie mojemu losowi tamtym razem, kiedy spotka�am ��dnego krwi je�d�ca. Ale ja nie chc� by� stratowana, to brzmi tak niegodnie, tak nieludzko!
Samob�jstwo uwa�am jednak za wykluczone. My�l�, �e
takim post�pkiem przyczynia si� swoim bliskim jeszcze wi�cej b�lu ni� je�li, jak ja, dr�czy si� ich psychiczn� izolajc�.
Wiesz, tego dnia kiedy E. (Villemo nie mog�a si�
przem�c, by napisa� pe�ne imi�) umar�, wtedy wydarzy�o
si� co� dziwnego. My troje, Niklas, Ty i ja, zawsze zastanawiali�my si�, co dla ka�dego z nas oznaczaj� te nasze ��te oczy. I ja, nieszcz�sna istota, nigdy nie mog�am doszuka� si� pzyczyny, dla kt�rej mam takie oczy. Zawsze by�o
wiadomo, �e my dwaj zostali�cie obdarzeni rzadkimi zdolno�ciami, ale ja? I wtedy, gdy on by� ju�,konaj�cy, b�aga� mnie z ca�ej duszy, bym wraz z nim przekroczy�a granic� krainy
cieni. Pokusa by�a niezwykle silna, s�dzi�am bowiem, �e oto dopala si� tak�e i moje �ycie. Nagle jednak dozna�am po raz pierwszy objawienia, mia�am wizj� czy jak to nazwa�.
Prze�ycie by�o tak silne, �e a� trudne do zniesienia. Ogarn�a mnie jaka� niez�omna pewno��, �e Ty, ja i Niklas musimy �y� daej. �e zostali�my wybrani do czego� tak okropnego, �e dech mi zapiera�o. Co to takiego, nie mog�am poj��, tyle tylko �e m�j przyjaciel E. jest w to w jaki� spos�b zamieszany.
Mia�e� kiedy� podobne przeczucie? Ty, kt�ry mo�esz
dostrzec, co naprawd� kryje si� w sercach ludzi? Podejrzew�am, �e ja w�a�nie dlatego tak si� Ciebie boj� i chyba dlatego pomi�dzy Tob� a mn� istnije to napi�cie, kt�re znajduje uj�cie w dra�ni�cych, niemal agresywnych sprzeczkach. Zawsze sobie
wyobra�am, �e Ty wiesz o mnie wszystko, czuj� si� wtedy taka
�mieszna i dziecinna, sama nie wiem jaka.
Czy naprawd� jestem beznadziejna, Dominiku? My�l� tylko o sobie, nie zwracam uwagi na innych? Uwa�am, �e niezupelnie tak jest. Moje serce krwawi z pomodu Irmelin i Niklasa, kt�rzy nie mog� si� po��czy�. Ca�y wczorajszy
wiecz�r przep�aka�am nad ich losem. A ci upo�ledzeni, kt�rzy mieszkaj� u nas? Przecie� im wsp�czuj�, rozumiem ich dol�. Mimo wszystko moje �ycie nie daje mi zadowolenia. Mama
i ojciec s� dla mnie tacy dobrzy, maj� tyle cierpliwo�ci. Ja sama
nigdy nie mia�am cierpliwo�ci. Wci�� pragn�am prze�ywa�
co� wielkiego, zawsze patrzy�am w przysz�o��. A teraz
wszystko jakby si� sko�czy�o. Tyle ju� prze�y�am, tylko dlaczego te prze�ycia musia�y zawsze by� z�e?
Och, napisa�am okropnie pesymistyczny list, w kt�rym
znowu zajmuj� si� tylko sob�, ale czeg� innego mog�abym si� spodziewa� przy tych zmiennych nastrojach, w jakie wci�� popadam. B�d� tak dobry, Dominiku, i odpisz mi. Opowiedz
mi o swoim �wiecie, o swoim �yciu, o wszystkich, kt�rzy s� Ci drodzy! My�l�, �e to by mi wiele spraw u�atwi�o.
Oddana Ci Villemo
Przybijaj�c piecz�� pod listem, zawaha�a si� na
moment. Poczu�a wielk� ochot�, by doda�: "Tylko nie chc� nic s�ysze� o �adnych przyjaci�kach ani ewentualnych planach ma��e�skich".
Powstrzyma�a si� jednak. Prywatne �ycie Dominika
nie powinno jej obchodzi�, by�a ju� i tak wystarczaj�co wielk� egoistk�, nie mog�a na dodatek ��da� od innych, by nie wi�zali si� z nikim. Pospiesznie zapiecz�towa�a list i wyprawi�a go w drog�, zanim zacznie �a�owa�, �e go napisa�a.
W sierpniu Villemo zrobi�a nareszcie to, o czym my�la�a ju� od dawna. Posz�a do Svartskogen, uwa�a�a bowiem, i� jest jej obowi�zkiem opowiedzie� rodzinie
o ostatnich dniach �ycia Eldara.
Przestraszy�a si� widz�c, jak niewielu z tej rodziny zosta�o. �yli rodzice Eldara i jego najm�odsze rodze�stwo, ale w og�le bardzo si� w domu przerzedzi�o. Gdy zapyta�a, co si� sta�o. z reszt� krewnych, us�ysza�a
w odpowiedzi, �e ulegli nieszcz�liwym wypadkom,
jedno po drugim, gdy byli sami w lesie albo w sto�ecznym mie�cie. Villemo mia�a jednak wra�enie, �e starzy co� przed ni� ukrywaj�.
Trudno powiedzie�, �e spotka�a si� tu z serdecznym przyj�ciem, ale te� niczego takiego nie oczekiwa�a. Rodzice Eldara milczeli nachmurzeni, cz�stowali j� podp�omykami z kwa�n� �mietan�, lecz nie kryli, �e czyni� tak wy��cznie z obowi�zku.
Bardziej ni� kiedykolwiek niepewnie Villemo wyj�-
ka�a:
- Chcia�am przyj�� do was ju� dawno temu. �eby
z wami porozmawia�...
- Nie wiem, czy mamy o czym... - mrukn�a
gospodyni.
- O Eldarze - m�wi�a dalej Villemo, nie daj�c si� zbi� z tropu. - Ostatnie miesi�ce sp�dzili�my przecie� razem w tym samym dworze.
Stary tylko sapa� bez s�owa. Nie mieli poj�cia
o uprzejmo�ci, jak� powinni okaza� w tej sytuacji.
- Eldar by� wspania�ym cz�owiekiem - powiedzia�a
Villemo ze smutkiem. - Mo�ecie by� z niego dumni.
- No pewnie - rzek�a matka cierpko.
M�odsze dzieci siedzia�y na �awie pod �cian� i nie spuszcza�y z niej oczu. Tamtego ch�opca, z kt�rym rozmawia�a w Lipowej Alei, nie by�o. Zgin�� w Chris-
tianii, dowiedzia�a si�. Zosta� zad�gany w jakim� ciasnym zau�ku.
- Eldar by� jednym z najbardziej zaufanych ludzi powsta�c�w - ci�gn�a Viltemo niestrudzenie. - I pad� na posterunku. Odda� �ycie za sw�j kraj.
Po kr�tkiej, niezr�cznej pauzie stary rzek� z wolna: - Co on tam mia� do roboty? M�g� si� lepiej zaj��
gospodarstwem. Teraz mamy tylko tych ma�ych, kt�-
rzy mog� nas zast�pi�.
- Widz� - szepn�a Villemo ze wsp�czuciem.
- A co z Gudrun?
Zaleg�a dr�cz�ca cisza. Matka Eldara, kt�ra wyrabia�a w�a�nie ciasto na chleb, cisn�a je teraz na �aw�.
- Gudrun nie �yje - o�wiadczy�a kr�tko.
- Nie, co te� m�wicie, matko? Jak to si� sta�o?
Stary za�mia� si� gorzko:
- Swoj� chorob� ona sama na siebie sprowadzi�a.
- Takich haniebnych chor�b w naszym domu
wspomina� si� nie godzi - wtr�ci�a matka ostro. Villemo z trudem prze�yka�a jedzenie. Tak bardzo
by�o jej �al tych ludzi, kt�rzy utracili tylu bliskich. - Eldar by� wspania�ym cz�owiekiem - zacz�a
znowu. - Mia� w sobie wiele dobrego. Zamierzali�my si� pobra�.
Oboje starzy zastygli w bezruchu. Po chwili matka
ponownie zaj�a si� ciastem.
- Prosz� nie m�wi� g�upstw, panienko.
- Naprawd� mieli�my taki zamiar.
- Czy on... zbli�y� si� do pani, panienko Villemo?
- Eldar? - u�miechn�a si�. - Nie. Zawsze za-
chowywa� si� wobec mnie z wielkim szacunkiem.
Tak, tym sposobem uda�o jej si� przedstawi� ostat-
nie wydarzenia w r�owych kolorach.
Stary wsta�.
- Nie powinna by�a panienka ci�gn�� go na takie zatracenie - powiedzia� g�osem dr��cym od powstrzymywanego wzburzenia. - Najpierw to powstanie.
A potem tak mu zawr�ci� w g�owie, �e zapomnia�,
gdzie jest jego miejsce.
- Ja? - wykrztusi�a, ledwo mog�c g�os z siebie wydoby� wobec takiej niesprawiedliwo�ci. - Przecie� ja z powstaniem nie mia�am nic wsp�lnego, by�
w sprzysi�eniu na d�ugo przede mn�. A to drugie....
Nie, temu nikt nie winien. Kochali�my si� bardzo. Dlatego my�l�, �e teraz nale�� do Svartskogen. W jaki� spos�b... I gdybym mog�a co� dla was zrobi�, to prosz� mi powiedzie�.
- Nie, dzi�kujemy - powiedzia� komornik zimno.
- Wystarczy tego, co ju� zosta�o zrobione. Ale powin-
na� zapyta� gospodarza z Grastensholm, dlaczego nic nie robi, �eby broni� swoich komomik�w, kiedy ich rodziny gin� jak muchy.
- No, nie wiem - b�kn�a Villemo zbita z tropu.
- Co mo�na poradzi� na nieszcz�liwe wypadki?
Trzeba si� mie� na baczno�ci. I by� ostro�niejszym.
- Mie� na baczno�ci! - prychn�� stary. - Ty niczego
nie rozumiesz, ani odrobiny! Mo�esz sobie my�le�, co chcesz, nic mnie to nie obchodzi.
Wsta� i wyszed� z izby.
Villemo stwierdzi�a, �e nie maj� ju� dla niej szacun-
ku. Nie potraktowali jej jak synow�. Widz� w niej
pann� z dobrego domu, kt�ra zada�a si� z prostym ch�opakiem, a to jest niewybaczalne. Dlatego jest gorsza od nich, mog� patrze� na ni� z g�ry.
Nie pozostawa�o jej nic innego, jak tylko po-
dzi�kowa� i wr�ci� do siebie z uczuciem, �e dzisiaj wykona�a naprawd� ci�k� prac�.
Po drodze do domu dos�ownie w ostatniej sekun-
dzie dostrzeg�a przy le�nej �cie�ce na wp� ukryty sznur. Przywi�zany do przygi�tego drzewa na zboczu, tworzy� niemal niewidoczne sid�a na grubszego zwie
rza. Villemo rozwi�za�a supe�. Sznur by� tak napi�ty, �e drzewo wyprostowa�o si� z trzaskiem.
- O m�j Bo�e - szepn�a do siebie. - Czy teraz zastawia si� ju� sid�a na drogach? Kto� m�g� przecie�
w nie wpa�� i zrobi� sobie krzywd�!
�e te� tego nie zauwa�y�am id�c do Svartskogen,
my�la�a. Mog�o by� ze mn� �le!
Ale d�u�ej si� ju� nad tym nie zastanawia�a i nie przeczuwaj�c nic z�ego, ruszy�a dalej do domu. Las si� sko�czy� i w dole przed ni� widoczna by�a ca�a parafia Grastensholm.
Villemo dozna�a uczucia niesko�czonej pustki. Co
mi teraz pozosta�o? my�la�a. Marzenie o m�czy�nie, kt�ry nigdy do mnie nie nalc�a�. Dlaczego tak rozpaczliwie staram si� zachowa� wspomnienie o nim?
Bo nie mam nikogo innego, oto smutna prawda.
A dziewczyna w moim wieku powinna chyba mie�
o kim my�le�.
Jednak Eldar...? Jego posta� rozp�ywa�a si� i blad�a
we wspomnieniach Villemo. A zamiast niego pojawia� si�...
Nie, c� za g�upstwa!
Villemo znowu ruszy�a przcd siebie. Chcia�a porozmawia� z Irmelin. Teraz obie mia�y tyle wsp�lnego,
a poza tym ju� dawno nie widzia�a przyjaci�ki.
Skierowa�a wi�c kroki ku staremu, bezpiecznemu, cho� mo�e niezbyt pi�knemu domowi w Grastensholm.
RO2DZIA� II
Irmelin przyj�a j� oboj�tnie, jakby nieobecna du-
chem.
- Ach, to ty, Villemo? Gdzie si� podziewa�a�? Nie
widzia�am ci� w ko�ciele ostatniej niedzieli.
To prawda, Villemo zawsze znalaz�a jak�� wym�wk�, nawet najbardziej nieprawdopodobn�, by unikn�� siedzenia w ko�ciele i ziewania.
- Chod�my na g�r�, do mojego pokoju - m�wi�a
dalej Irmelin. - W�a�nie zanios�am tam troch� pszennego placka, �eby si� pocieszy� w mojej samotno�ci.
Pok�j Irmelin w najmniejszym nawet stopniu nie
przypomina� jej w�asnej izdebki. By� ja�niejszy i jakby bardziej dziewcz�cy. Usiad�y obie na parapecie okna.
- Masz do mnie jaki� interes? - zapyta�a Irmelin.
- Nie, chcia�am tylko porozmawia�. Obie prze�ywamy teraz trudne chwile.
Irmelin westchn�a.
- Tak. S�dz�, �e moje �ycie jest sko�czone.
- Moje tak�e - przytakn�a Villemo.
Ale czy tak by�o naprawd�? Czy� nie budzi�y si� w niej mar�enia o przysz�o�ci, chocia� nie chcia�a
przyjmowa� tego do wiadomo�ci?
- W ka�dym razie je�li chodzi o mi�o�� - doda�a.
- Tak. Czasami mam ochot� sko�czy� ze wszyst-
kim.
- Ale� nie wolno ci tego zrobi�! - zawo�a�a Villemo gor�co. - Ja te� tak my�la�am, kiedy Eldar umar�, ale nie mo�emy naszym rodzicom zadawa� takiego b�lu.
Oni maj� tylko nas.
- Tak, wiem. I tylko ta my�l mnie powstrzymuje. Przez chwil� siedzia�y w milczeniu. Potem Villemo
powiedzia�a:
- Och, Irmelin, jak ja ciebie rozumiem! Przyjaci�ka zareagowa�a gwa�townie.
- Czasami chcia�abym, �eby�my zrobili tak jak
Tarald i Sunniva. Wtedy musieliby si� zgodzi� na nasze ma��e�stwo.
- Nigdy tego nie zrobili�cie? - zapyta�a Villemo
kroj�c sobie jednocze�nie spory kawa�ek pszennego placka. Temat rozmowy nie by� ju� taki tragiczny, zacz�y m�wi� o bardziej podniecaj�cych sprawach, mog�a wi�c pozwoli� sobie na swobodniej sze zachowanie.
- Nie, no co ty, oszala�a�? - zawo�a�a Irmelin, lecz
usta jej zadr�a�y. - Ale nie raz ma�o brakowa�o - doda�a szeptem.
- Eldar bardzo tego chcia� - wyzna�a Villemo.
- Przez ca�y czas. Ale ja by�am uparta. Teraz si� z tego
ciesz�.
- Czy on ci� kiedy� poca�owa�? - szepn�a Irmelin.
Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu Villemo nie
umia�a sobie przypomnie�. O wstydzie, jak mo�na nie pami�ta� czego� takiego?
- Oczywi�cie - odpar�a z oci�ganiem. - Ale powin-
na� by�a s�ysze�, co on m�wi� tu� przed �mierci�. Wszystkie te pi�kne s�owa. Och, to by�o takie cudowne, po prostu boskie!
Irmelin jednak nie by�a zainteresowana tak uducho-
wionymi wyznaniami.
- Odczuwa�a� co� szczeg�lnego, kiedy on by� przy
tobie?
- Wtedy, gdy umiera�?
- Nie, nie. Kiedy bra� ci� w ramiona.
W pami�ci Villemo pojawi�a si� nagle dobrze znajoma twarz, kt�ra nie mia�a nic wsp�lnego z tym, o czym m�wi�y. Szelmowskie, po�yskuj�ce ��tym blaskiem oczy, czarne rz�sy, czame w�osy...
- Co? Aha, kiedy on...
Twarz nie znika�a i powodowa�a zam�t w jej
my�lach.
Jak mia�a pami�ta�, co czu�a w ramionach Eldara?
To by�o ju� tak dawno temu.
Zgi�, g�upia g�bo! Chc� my�le� o Eldarze!
- Nic, nie mog�abym powiedzie�, �eby co� szcze-
g�lnego - rzek�a z wolna. - Ale wiem, co masz na my�li. Bo rzeczywi�cie czu�am co� niezwyk�ego, gdy raz siedzieli�my blisko siebie. I...
- Tak, co chcia�a� powiedzie�?
Nie, nie mog�a chyba powiedzie�, �e na sam� my�l o pewnym m�odzie�cu, kt�ty wcale nie jest Eldarem,
czuje, �e dr�� jej kolana.
- Nic. A ty co� czu�a�?
Irmelin spogl�da�a rozmarzona przed siebie.
- Kiedy Niklas mnie obejmowa�. I kiedy przytula� sw�j policzek do mojego. I kiedy czu�am jego cia�o przy swoim...
- Tak? - zapyta�a Villemo, kt�ra bardzo chcia�a si�
dowiedzie�, co si� wtedy prze�ywa.
- Wtedy wiedzia�am, �e gdyby on zamierza� po-
sun�� si� dalej, to nie mia�abym si�y go powstrzy-
ma�.
Villemo ogarn�a jaka� dziwna t�sknota. Pragn�a
tak�e prze�ywa� co� takiego.
- A wi�c niekiedy by�o ju� blisko?
- Och, tak. Kt�rego� dnia by�o ju� tak blisko, �e...
Nie, nie chc� o tym opowiada�. To s� dla mnie �wi�te wspomnienia.
- Rozumiem. Nie, tak daleko ja z Eldarem nie
zasz�am. Nie mog�am, wiesz...
Z twarzy kuzynki wyczyta�a, �e Irmelin nigdy
Eldara nie lubi�a. Dziwne, ale nie sprawia�o jej to ju� przykro�ci. Dawniej wpada�a w z�o��, gdy tylko kto�
si� na niego skrzywi�.
Czy�by jej mi�o�� zaczyna�a umiera�? Czy a� tak jest
niesta�a?
- Napisa�am list do Dominika - powiedzia�a ni
st�d, ni zow�d.
- O Eldarze? - zapyta�a przyjaci�ka zdumiona.
- Nie, co� ty!
- Ale dlaczego, na Boga, pisa�a� do niego? Przecie�
ci�gle si� k��cicie.
Villemo by�a wdzi�czna za ten pretekst, kt�rego
mog�a si� uchwyci�.
- Tak, no i w�a�nie dlatego napisa�am. �eby
po�o�y� kres tym wiecznym k��tniom i przekomarzaniom. Ale on nie odpowiedzia� - doda�a ze smutkiem.
- No pewnie! I nie my�l�, �e to zrobi. On ma w�asne
�ycie. Mo�e nawet ju� si� o�eni�, taki przystojny. Jakby kto� wbi� sztylet w serce Villemo. O�eni� si�?
Dominik? O, dolo nieszcz�sna!
- Pewnie co� by�my o tym wiedzieli - j�kn�a p�aczliwie.
- To nie takie pewne - ci�gn�a bezlitosna Irmelin.
- Poczta dzia�a okropnie.
Ta odpowied� by�a kolejnym ciosem, ale te� i pewn� pociech�. Skoro poczta si� op�nia, mog�a jeszcze mie� nadziej� na odpowied� Dominika.
Irmelin m�wi�a w zamy�leniu:
- Niklas, Dominik i ty. Ja zawsze by�am poza wasz� tr�jk�. Och, jak ja marzy�am, �eby te� mie� takie ��te oczy! �eby by� jedn� z was. Ale ja zalicza�am si� tylko do zwyk�ych �miertelnik�w.
Villemo nigdy tak na te sprawy nie patrzy�a. Gdy jednak teraz zobaczy�a wszystko od strony Irmelin, poczu�a si� niesko�czenie dumna, �e nale�y do wybranych.
- Zastanawiam si�, co to oznacza - m�wi�a dalej
Irmelin. - Niklas bardzo si� tym przejmuje. On twierdzi, �e te wasze oczy maj� co� wsp�lnego z ci���cym na rodzinie przekle�stwem.
- Oczywi�cie, �e ma! - wykrzykn�a Villemo. - Tyl-
ko my nie jeste�my �li.
- Wcale tego nie powiedzia�am. Niklas twierdzi...
- Co takiego?
- Nie wolno mi tego powiedzie�.
Villemo chwyci�a j� za r�k�.
- Ja mam prawo wiedzie�. Dr�czy mnie ta sama niepewno��, co jego.
Irmelin rzuci�a t�skne spojrzenie na pust� tac�, gdzie
przedtem le�a� pszenny placek. Go�� w ferworze
rozmowy zjad� wszystko.
- Niklas uwa�a, �e Tarjei i Kolgrim wiedzieli co�
wa�nego.
- O nas? Oni przecie� umarli na d�ugo przed
naszym urodzeniem.
- Nie, mam na my�li przekle�stwo.
- No, to oczywiste, �e wiedzieli. Wszyscy s� przekonani, �e tamci dwaj natrafli na jaki� wa�ny �lad.
- Tak, ale Niklas bada� t� spraw�. Uwa�a, �e oni
znale�li co� na strychu. Tutaj w Grastensholm.
- O tym tak�e s�ysza�am.
- Nikt jednak nie wie, co to by�o. Zreszt� od tamtego czasu nikt te� nie szuka�. Chod�my tam, Villemo!
- Na strych?
- Nie r�b takiej miny! Boisz si� ciemno�ci?
Villemo rzeczywi�cie si� ba�a, ale nigdy w �yciu nie
przyzna�aby si� do tego.
- G�upstwo! Chod�, p�jdziemy!
Mroczne schody na strych przera�a�y j�. W dzieci�stwie nigdy nie wolno by�o jej tam wchodzi�,
dlatego zawsze ba�a si� tego miejsca. Strych w Grastensholm to by� mistyczny, okropny �wiat, gdzie panowa�y duchy i wszelkie mo�liwe trolle.
Przez ca�y czas, odk�d zacz�y t� rozmow� o tak
bardzo intymnych sprawach, zastanawia�a si�, czy
powinna powiedzie� Irmelin o tamtym wieczorze,
kiedy ca�owa�a si� z Niklasem. Ale to przecie� by�o tylko na pr�b�, bez �adnych uczu�. Postanowi�a nie m�wi�. Irmelin by�oby przykro i w og�le jaki by to mia�o sens?
Irmelin uchyli�a skrzypi�ce drzwi na strych. Przed Villemo otwiera� si� powoli jaki� nieznany �wiat.
Kilka ma�ych szczelin w dachu nie dawa�o wystar-
czaj�co du�o �wiat�a.
- A niech to - szepn�a. - Kryj�wek i k�t�w wystarczy�oby tu dla ca�ej dru�yny duch�w.
Przyjaci�ka by�a nieco bardziej prozaiczna.
- W ka�dym razie kurzu jest tu pod dostatkiem.
Chod�, poszukajmy!
Czy na tych krzy�uj�cych si� belkach nie siedz� jakie� zaczarowane koty? A w tamtej starej szafie na ubranie, pod d�u�sz� �cian�, czy nie ukrywaj� si� tam upiorne szkielety? Czy nocami meble nie skradaj� si� w jakim� tajemniczym rytuale, nie zamieniaj� si�
miejscami, nie ukrywaj� okropnych straszyde�, kt�re
w dzie� pojawiaj� si� na opuszczonych miejscach?
- Irmelin, my�l�, �e nie powinny�my...
- No, Villemo, nie s�dzi�am, �e z ciebie taki tch�rz!
To s� przecie� tylko stare rzeczy rodziny Meiden�w, kt�rych u�ywali i kt�re kochali, a cz�� z nich zrobili w�asnymi r�kami.
- Dziwnie jako� o tym m�wiszsz. Robili, kochali, u�ywali, czy tak mog�o by�? Ale je�li spojrze� na spraw� w ten spos�b, wszystko wydaje si� mniej
gro�ne.
- Prawda? Jak my�lisz, od czego zaczniemy poszukiwania? Mo�e ka�da b�dzie szuka� na swojej po�owie?
Villemo uwa�a�a jednak, �e to nie jest najlepszy
pomys�. Szuka�y wi�c razem.
- Jaki� stary gorset nie ukrywa pewnie tajemnic Ludzi Lodu! - zawo�a�a Villemo. - Ani ten garnek, wype�niony woskiem. A co ty znalaz�a�?
- Star� poduszk�. I jase�kow� mask�. Nie, tu nic
chyba nie ma. Chod�my do drugiego k�ta.
Ju� tam prawie dosz�y, gdy Villemo znowu chwyci�a
Irmelin za r�k�.
- Wiesz, mam wra�enie, �e nie jeste�my tutaj same.
- Co za g�upstwa! Chod�!
- Nie, nie mo�emy i�� dalej. To co�, co tu jest,
sprzeciwia si�.
Irmelin patrzy�a na ni� badawczo. Twarz Villemo zrobi�a si� okropnie blada w przyt�umionym �wietle.
- Co z tob�, Villemo?
Ona wci�� trzyma�a kuzynk� za r�k� i ci�gn�a j�
ostro�nie w ty�, z powrotem na �rodek strychu.
- Teraz nic nie ma. Tu mo�emy porusza� si�
swobodnie.
Sp�oszone patrzy�y w stron� tamtego k�ta. W p�mroku dostrzega�y st� i du�y fotel przykryty jak�� narzut�.
- Uff, nie �ycz� sobie, �eby w Grastensholm stra-
szy�o - j�kn�a Irmelin. - Co ty tam widzia�a�?
- To nie duchy - rzek�a Villemo niepewnie. - To
jaka� si�a. Jak wichura, ogie�, burza i mi�o��, sama nie wiem co. To nie jest z�a si�a, Irmelin. To tylko ostrze�enie.
M�wi�y tetaz szeptem.
- W takim razie jak Tarjei i Kolgrim mogli si� tutaj
swobodnie porusza�? I na dodatek odkry�, co to jcst?
- Nie wiem. Mo�e si�a przygas�a i to oni obudzili j�
znowu do �ycia? Albo mo�e my nie jeste�my od-
powiednimi osobami.
- W takim ra�ie Tarjei i Kolgrim tak�e nie byli,
skoro obaj musieli umrze�.
- Mo�e ta si�a nie chce, �eby�my my umar�y?
- Na pewno odnosi si� to do ciebie, Villemo. Jeste�
pewna, �e to nie jest z�a moc?
Villemo stara�a si� znowu co� odczu�, ale znaj-
dowa�y si� teraz poza zasi�giem odzia�ywania tej tajemniczej si�y, a nie mia�a najmniejszej ochoty tam wraca�.
- Nie wiem. Odnios�am jednak wra�enie... Jestem
tego pewna, �e kryje si� za tym jaka� osoba.
- O Bo�e! Nie my�lisz chyba, �e...?
- Nie, to nie by� ten, o kt�rym my�lisz, ten,
kt�rego imienia nie wolno nam wymawia�. Ale
chod�my st�d. Zimny dreszcz przebiega mi po
plecach.
Zesz�y na d�. Kiedy zamkn�y ju� za sob� drzwi
i powr�ci�y do �wiata ludzi, Villemo szepn�a:
- Nie, istnia�a w rodzie tylko jedna istota, kt�ra
mo�e powraca�. To nie by�o nic z�ego. To by�o stanowcze, ale przyjazne ostrze�enie.
- Sol? - zapyta�a Irmelin cicho, gdy znowu znalaz�y
si� na korytarzu.
- Tak. A ona, jak wiesz, nigdy si� nie ukazuje. Ona
tylko pomaga.
- Owszem, wiem. Czy s�dzisz, �e powinnam poroz-
mawia� o tym z mam� i ojcem?
- Tylko je�li zajdzie taka potrzeba. My�l�, �e mo�na
spokojnie wchodzi� na strych i nic si� nikomu nie stanie. My przecie� szuka�y�my czego� specjalnego.
- Tajemnicy zwi�zanej z przekle�stwem Ludzi Lo-
du. Nie, je�li Tarjei i Kolgrim nie mogli tego znale��, to nie znajdziemy i my.
Irmelin przygl�da�a si� jednak przyjaci�ce ukrad-
kiem. Villemo przynios�a zapewne na �wiat wi�cej niezwyk�ych dar�w, ni� rodzina dotychczas przypusz-
cza�a. Wi�cej ni� sama si� spodziewa�a.
Gdy znowu znalaz�y si� w jej pokoju, zapyta�a: - Villemo, czy my�lisz, �e to by by�o straszne,
gdyby pozwoli�?
- Co takiego? - zapyta�a, nie rozumiej�c przez
chwil�, o co chodzi.
- No, wiesz. To, o czym rozmawia�y�my przedtem.
O mi�o�ci.
Villemo stwierdzi�a nagle, �e nie ma nic do powiedzenia. Nigdy nie dozna�a tak silnych uczu� jak te, kt�rymi ow�adni�ci byli Niklas i Irmelin. W ka�dym razie jeszcze nie. A poniewa� Eldar umar�, to jest ma�o prawdopodobne, �e kiedy� stan� si� one i jej udzia�em.
- Och, Irmelin - powiedzia�a ze wsp�czuciem.
- Naprawd� nie wiem, co powiedzie�. Wiem tylko, �e
ca�ym sercem jestem z wami!
Maska spokoju spad�a z twarzy kuzynki. Irmelin
opar�a g�ow� na ramieniu przyjaci�ki i d�ugo, bole�nie p�aka�a.
Nadszed� pa�dziernik. Mija� w�a�nie rok od tamtej pory, gdy Villemo spotka�a Eldara i zakocha�a si�.
Z niewiarygodnym uporem piel�gnowa�a pami��
o nim i by�a ca�kowicie przekonana, �e b�dzie pod-
trzymywa� p�omie� tej mi�o�ci, nawet je�li on od czasu do czasu chwieje si� niepewnie i przygasa.
Od Dominika wci�� nie by�o odpowiedzi. Czu�a si� zdradzona, zapomiana przez �wiat i �a�owa�a, �e wys�a�a ten list.
Niklas zrobi� si� szorstki i zamkni�ty w sobie, trudno by�o z nim rozmawia�. Irmelin zosta�a na
pewien czas wys�ana do Danii, do Gabrielshus. �eby oboje z Niklasem mogli zapomnie� lub zacz�� my�le� inaczej.
Pogr��ona w ponurych my�lach Villemo wysz�a,
�eby si� przej��, Tej jesieni pocz�tek pa�dziernika nie by� tak pi�kny jak przed rokiem. Szara mg�a otula�a szczyty wzg�rz, a pola by�y rozmi�k�e po deszczu.
Jak to czyni�o wielu innych cz�onk�w rodu Ludzi
Lodu, kiedy czuli si� niepewnie lub przera�liwie samotni, Villemo posz�a na cmentarz, by z blisko�ci swoich przodk�w zaczerpn�� troch� si�y. By�a to mo�e poga�ska sk�onno��, lecz pomaga�a odzyska� spok�j.
Tak uwa�a�a nie tylko Villemo, inni w rodzinie te� byli tego pewni.
Tym razem skierowa�a si� do najstarszego grobu, do
tych, kt�rych nigdy nie zna�a.
- Tengel Dobry - odczytywa�a szeptem. - I Silje
Arngrimsdatter...
Silje. Wszyscy wyra�aj� si� o niej z najwi�kszym
szacunkiem. Praprababka Villemo. Wprost brak odpowiednio pi�knych s��w dla niej i dla Tengela.
- Jaka szkoda, �e was nie zna�am - szepn�a.
Ciekawe, kim b�d� moi potomkowie? Czy powiedz�: "Villemo, a kto to taki?" czy mo�e: " Och, ta g�, kt�ra niczego w �yciu nie pottafi�a dokona�. Sprowadzi�a
tylko mn�stwo nieszcz�� na innych. Zreszt� umar�a jako dziewica, wiedzieli�cie o tym? Straci�a jedynego m�czyzn�, kt�rego kocha�a. A poza tym w og�le nie chcia�a wychodzi� za m��, �eby nie przekazywa� dalej z�ego dziedzictwa."
Znowu by�a na najlepszej drodze, by zacz�� si� u�ala� nad sob�. Pospiesznie przesun�a wzrok na imi� Sol. Sol Angelica, legendarna czarownica, kt�r� wszyscy kochali!
Nie... nie! Czarownic� tc� nie b�d�. Nie, absolutnie
nie!
Przygn�biona, w pe�nej niech�ci zadumie nad w�a�nym losem opu�ci�a cmentarz. Seans by� sko�czony;
zaczerpn�a tu do�� si�y, by wlec si� dalej przez �ycie. Min�a Grastensholm, przesz�a obok Lipowej Alei
i posz�a w stron� lasu. Villemo znajdowa�a si� w stanie
psychicznym trudnym do okre�lenia - smutna, niezadowolona z siebie, nie by�a w stanie jasno my�le�, przep�ywa�a jako� przez �ycie, jakby nic j� z otoczeniem nie ��czy�o, nawet rozmawia� z nikim nie chcia�a.
W takim nastroju b��dzi�a po okolicy, a� zatrzyma�a si�
nad rzek�.
Rzadko tu przychodzi�a. Rzeka p�yn�a w g��bi lasu,
spory kawa�ek od wsi.
Teraz, gdy si� nad tym zastanowi�a, stwierdzi�a, �e szum rzeki zag�usza r�ne d�wi�ki, kt�re, nie zdaj�c sobie z tego sprawy, s�ysza�a przez ca�� drog�. Co� jakby przyt�umione strza�y z bicza, szelesty w ociekaj�cych deszczem zaro�lach, a poza tym wszystko, co zazwyczaj s�yszy si� w lesie, tylko tym razem du�o bardziej intensywne.
To deszcz, pomy�la�a, rzucaj�c za siebie ukradkowe spojrzenie. Czy raczej deszcz�wka. Ga��zie sosen s� ci�kie od sp�ywaj�cej wody. Zwierz�ta ha�asuj� tu
i tam, naprawiaj�c szkody w swoich kryj�wkach,
usch�e ga��zki trzaskaj� pod ci�arem deszczowych kropel.
Znowu odwr�ci�a si� ku rzece. O Bo�e, znalaz�am
si� w pobli�u G��bi Marty, pomy�la�a. Tak, to dok�adnie tu.
Bezwiednie posz�a ku brzegowi, jakby powodowa-
na jakim� nakazem, by spojrze� w d�. By�a tu ju� kiedy�, wiele lat temu, zanim jeszcze Marta rzuci�a si� w rzeczn� to�. Potem troch� si� ba�a tego miejsca.
Nurt wrzyna� si� g��boko w l�d. Ledwie dostrzega�a
to tu, to tam migotliwy po�ysk wody. Wszystko przes�ania�a wysoka, podmyta skarpa, g�sto poro�ni�ta drzewami. A do samej kraw�dzi nie chcia�a si� zbli�a�, mog�o by� stromo.
Tam... w spienionej wodzie, dudni�cej niczym
w kotle czarownicy... Tam by�a G��bia Marty. Villemo
sta�a teraz dok�adnie nad ni�. Nie dostrzega�a wody, przes�oni�tej wysoczyzn� podmytego brzegu. Wyra�-
nie widoczna �cie�ka wiod�a z lasu w�a�nie do miejsca, gdzie teraz sta�a Villcmo. I...
Skuli�a si� jak od uderzenia. Nad wod� wzniesiono niewielki drewniany krzy�, kto� posadzi� ptzy nim kwiatki.
Villemo poczu�a skurcz w gardle. Kto przychodzi tu
z takim oddaniem odwiedza� miejsce �mierci biednej
Marty?
Ona sama nie pami�ta�a tej dziewczyny, spokojnej
i nie�mia�ej, znacznie starszej od jedenastoletniej w�w-
czas Villemo, prawie doros�ej. Przestraszone oczy, skromne ubranie, zawsze skr�powana. Urodzona ofia-
ra uwodzicielskich sztuczek. Takie w�a�nie dziewcz�ta najcz�ciej wpl�tuj� si� w nieszcz�cia - spragnione ludzkiej przyja�ni i mi�o�ci. Nie umiej� powiedzie� nie.
Atak spad� na Villemo tak niespodziewanie, �e kiedy
poczu�a uderzenie w plecy, nie od razu zorientowa�a
si�, co si� dzieje. Instynktownie zamacha�a r�kami, lecz upadkowi zapobiec nie mog�a. Us�ysza�a sw�j w�asny, przeci�g�y krzyk, czy raczej wycie, i widzia�a, jak
w wielkim p�dzie zbli�a si� ku niej wzburzona, hucz�ca
to�.
Tak jak Marta, przemkn�o jej przez g�ow�. Ona te�
musia�a tak to odczuwa�.
Otch�a�.
ROZDZIA� III
Od tamtego czasu, kiedy Marta zosta�a zepchni�ta
z wysokiego brzegu, w zagajniku nad wod� wyros�y
drzewa. Nie by�o ich wiele, kilka brz�z i sosen, pochylonych nad urwiskiem, ale Villemo zaczepi�a si� o tak� w�a�nie brz�zk� nieco poni�ej zaro�ni�tego
traw� uskoku. Instynktownie r�ce jej chwyci�y drzewko i zacisn�y si� rozpaczliwie.
Brz�zka wygi�a si� pod nieoczekiwanym ci�arem,
skrzypn�a przeci�gle, lecz si� nie z�ama�a. Min�o nie wi�cej ni� kilka sekund od momentu zadania ciosu,
kt�ry zepchn�� Villemo w otch�a�. Le�a�a teraz wzd�u� pnia na brzuchu i usi�owa�a zachowa� r�wnowag�, za jedyn� podpor� maj�c brz�zk� grubo�ci w�asnej r�ki. G��boko, g��boko w dole dostrzega�a kipi�c�, spienion� niczym w kotle czarownicy wod�.
�wiat przed oczami wirowa�, ramiona bola�y okropnie. Stara�a si� za wszelk� cen� utrzyma� r�wnowag�. By�a jak sparali�owana ze strachu. Nogami oplot�a
w�t�y pie�, a du�ym palcem nogi wyczuwa�a ziemi�,
z kt�rej wyrasta�a brzoza. Odwa�y�a si� zerkn�� tam
k�tem oka. Zobaczy�a pionow�, wielowarstwow� �cia-
n�, lecz tak�e co� wi�ccj - w�sk� p�k�, na kt�rej ros�a ta w�a�nie brz�zka, na kt�r� spad�a, i jaka� niedu�a sosna.
Gdyby mog�a wolno, wolniutko podpe�zn�� do ty�u
i w g�r�...
Jak, na Boga, mia�aby tego dokona�? Ju� i tak
przecie� zsuwa si� powoli w d� po pniu brzozy, czy mo�e raczej w g�r�, je�li we�mie si� pod uwag� naturaln� pozycj� drzewa.
O, dobry Bo�e, b�aga�a w duszy. Daj mi si�y! Uchro�
mnie przed panik�!
Najpierw spr�bowa�a zmieni� po�o�enie jednej r�ki, uchwyci� drzewo bli�ej siebie, potem to samo z drug� r�k�, ostro�nie, ostro�nie, tak by ca�e cia�o przesun�� lekko w ty�...
Brzoza drgn�a, Villemo zako�ysa�a si� i znowu
mocno przytrzyma�a si� drzewa r�kami i nogami.
Dobrze wiedzia�a, co jej grozi. Je�eli straci r�wnowag�, to mo�e nawet nie spadnie od razu w kipiel, ale zawi�nie na r�kach. A wtedy brzoza mo�e si� z�ama�.
Je�li nie, to jak d�ugo zdo�a wytrwa� w tej pozycji? I jak d�ugo to cienkie drzewko wytrzyma?
Najgorsze jednak by�o to, �e przecie� nikomu nie przyjdzie do g�owy, by tu jej szuka�. Nikt nie wie
dok�d posz�a.
Niesko�czenie wolno, panuj�c nad ka�dym drgnieniem, przesuwa�a si� do ty�u, lekko pod g�r�, a� musia�a ugi�� kolana. Wtedy jeszcze mocniej zacisn�a d�onie i zacz�a odsuwa� nogi w ty�.
Stopy dotkn�y ma�ego wyst�pu. Musia�a znale��
jakie� oparcie...
Nie, nie by�o tam niczego, o co mog�aby oprze� nogi i tym sposobem dosta� si� "na l�d". Zauwa�y�a jednak,
�e gdy przesuwa�a si� w stron� zbocza, brz�zka unios�a si� nieco w g�r�.
Jeszcze raz przybli�y�a r�ce do cia�a. Wtedy jednak
drzewo wyda�o z siebie ostrzegawcze skrzypni�cie
i zako�ysa�o si� tak, �e Villemo zamar�a. Przez ca��
wieczno�� nie mia�a odwagi si� ruszy�. Minuty zdawa�y
si� skapywa� niczym g�sty sok, wyplywaj�cy ze skaleczonej brzozy.
Kipiel hucza�a w dole, dudnicnie rozsadza�o jej uszy, �omota�o w g�owie, jakby nigdy nie s�ysza�a nic pr�cz tego piekielnego huku. Rozpryskuj�ca si� piana przemoczy�a jej ubranie do suchej nitki. A mo�e to pot? Nie umia�aby powiedzie�. Wiedzia�a tylko, �e serce wali jej tak mocno, i� chyba na zawsze pozostan� na nim �lady tych prze�y�.
Na zawsze? Naprawd� widzia�a �wiat w r�owych barwach! Jak, na Boga, zamierza si� st�d wydosta�? Kiedykolwiek? Nawet je�li wbrew wszystkiemu uda�o-
by jej si� znale�� na tej w�skiej p�ce, to jak stamt�d wyjdzie na g�r�?
Nareszcie Villemo zda�a sobie spraw� z rozpaczliwej powagi swego po�o�enia. I wtedy wyda�a z siebie rozdzieraj�cy krzyk. Krzycza�a i krzycza�a, wzywa�a pomocy, cho� wiedzia�a, �e tak daleko od ludzi nikt jej nie us�yszy.
Nikt, z wyj�tkiem mo�e jednego cz�owieka. On
jednak nie powinien by� niczego s�ysze�, bo wtedy
m�g� wr�ci�, by dope�ni� swego dzie�a. By�aby to dla niego, czy dla niej, najprostsza rzecz pod s�o�cem: poruszy� brzoz� jakim� kijem. Nie trzeba niczego wi�cej, by Villemo ostatecznie straci�a r�wnowag�.
Wiedzia�a o tym, lecz ju� co najmniej godzin� trwa�a
tak, uczepiona brzozy. Czas ptzesta� zteszt� dla niej
istnie�, mog�y to by� minuty lub setki lat, nie potrafi�a oceni�.
Mi�nie bola�y potwornie, nie odwa�y�a si� jednak
cho�by drgn��. Mimo wszystko mia�a teraz lepsze
oparcie. Obydwoma du�ymi palcami n�g dotyka�a
sta�ego gruntu, nie mog�a tylko stwierdzi�, jak dalece sta�ego. Wbija�a powoli palce w ziemi� i b�aga�a Boga, by piasek nie zacz�� si� usuwa�.
Jedynym ratunkiem by�o wo�anie o pomoc, jakkol-
wiek beznadziejne mog�o si� to wydawa�. Sama nic wi�cej zrobi� nie mog�a. Kolejna, bardzo ostro�na pr�ba przesuni�cia si� spowodowa�a nowe ostrzegaw
cze skrzypni�cie. Lepiej nie przeci��a� za bardzo swojej jedynej podpory.
W lesie zaczyna�o zmierzcha�, dzie� mia� si� ku
ko�cowi. Wtedy Villemo u�wiadomi�a sobie, �e le�y
tak ju� od wielu godzin. Co b�dzie, je�li nie zdo�a d�u�ej walczy� z senno�ci�?
Ponownie wyda�a z siebie przeci�g�e, um�czone
wo�anie.
W g�rze nad jej g�ow� co� zaszele�ci�o. Widocznie zd��y�a si� ju� na tyle przyzwyczai� do huku rzeki, �e by�a w stanie rozr�nia� tak�e inne d�wi�ki.
O Bo�e, a je�li to on, czy ona, sprawca jej nieszcz�-
cia? Villemo zamilk�a natychmiast.
Przez chwil� panowa�a cisza, ale potem da� si�
s�ysze� g�os:
- Marta?
Nie mog�a rozpozna� g�osu poprzez dudnienie
rzeki, lecz kto� tam na g�rzc krzycza� g�o�no i by�
bardzo wzburzony.
- Nie, nie jestem Mart�! - krzykn�a rozpaczliwie
w odpowiedzi. - Ja jestem Villemo! Pom� mi, prosz�,
ju� nie mog� d�u�ej!
Znowu kr�tka chwila ciszy.
- O, Panie Jezu! Niech panienka wytrzyma jeszcze
troch�! Zaraz sprowadz� pomoc.
Nie widzia�a niczego. Niczego, opr�cz budz�cych
groz� ska� i zm�conej wody pod sob�. Nie odwa�y�a si�
podnie�� g�owy na tyle, by spojrze� na stromy brzeg nad swoj� g�ow�. Widzia�a tylko doln� cz�� urwiska. A ta nie wygl�da�a szczeg�lnie zach�caj�co.
P�yn�y minuty. Dla Villemo ka�da z nich by�a wieczno�ci�. Mi�nie zaczyna�y jej dr�e� od d�ugotrwa�ego straszliwego wysi�ku.
I nagle, gdy ju� my�la�a, �e ta blada iskierka nadziei,
jak� �ywi�a, jest tylko chimer�, wyobra�eniem jej spragnionego pociechy m�zgu, ponownie us�ysza�a
g�osy. Tym razem dwa. M�ski i kobiecy.
- Panno Villemo! Czy panienka nas s�yszy?
- S�ysz� - j�kn�a.
- Przynie�li�my lin�! - wo�a� g�os m�ski. - Przywi�-
�� j� do drzewa i zejd� do panienki tam na d�.
- Tylko ostro�nie - zdo�a�a wykrztusi�.
- Dobrze. �ona b�dzie pilnowa� liny na g�rze.
To by� g�os prostego cz�owieka, lecz Villemo pokocha�a go od pierwszej chwili. Nigdy nie s�ysza�a s�odszego brzmienia, milszych s��w!
Czas ci�gn�� si� niczym g�sty klej. S�ysza�a, jak ludzie rozmawiaj� na g�rze, s�ysza�a, �e co� robi�. Ramiona bola�y j� tak, jakby je kto� od wewn�trz przypala� �ywym ogniem. Mia�a skurcze w nogach, zreszt� ju� od dawna, dawniej ni� by�a w stanie pami�ta�. Czy naprawd� istnia� jeszcze dla niej czas? Jakie� �ycie, zanim tu zawis�a g�ow� w d� nad tym wrz�cym n