4286
Szczegóły |
Tytuł |
4286 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4286 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4286 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4286 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
_____________________________________________________________________________
Margit Sandemo
tom VIII SAGA O LUDZIACH LODU
Tom VIII
C�rka hycla _____________________________________________________________________________
ROZDZIA� I
Wiele imion mia� pomocnik kata. M�wiono o nim
hycel, rakarz, oprawca, rze�nik i cz�owiek nocy. Niezale�nie od tego, jak go zwano, zawsze budzi�
odraz� i pogard�. Kata przynajmniej si� bano i z tego tytu�u cieszy� si� szacunkiem. Jego czeladnik nie mia� �adnego powa�ania. By� najlichszym stworzeniem w spo�ecze�stwie.
Pomocnicy kata zazwyczaj rekrutowali si� spo�r�d wielkiej rzeszy ukaranych b�d� dopiero skazanych przest�pc�w, dlatego cz�sto pozbawieni byli j�zyka lub uszu. Zachowywali natomiast sprawne r�ce i nogi, potrzebowali ich bowiem do wykonywania swojej profesji. W dzie� obrzucano ich kamieniami lub opluwano. Zmuszeni byli
do �ycia w mroku, o�mielali si� wychodzi� tylko noc�. St�d prawdopodobnie wzi�� si� przydomek Nattmann. [Nattmann (norw.) cz�owiek nocy (przyp. t�um.).]
Hycel w Grastensholm nie stanowi� wyj�tku. Co
prawda uda�o mu si� zachowa� j�zyk i uszy, gdy� jak wielu mu podobnych, chc�c unikn�� kary, �ebra� o to, by zosta� kacim s�ug�. By� zniszczonym, zgorzknia�ym cz�owie-
kiem; zgarbiony kr�ci� si� po swym niewielkim domostwie na skraju lasu, a z�o�� do ludzi wy�adowywa� na c�rce Hildzie.
Tak, bowiem Joel Nattmann by� za m�odu �onaty. Mia� jednak s�aby charakter, stoczy� si� na dno i w obliczu wyroku przera�ony b�aga�, by pozwolono mu s�u�y� katu. Oczekuj�c na zwolnienie si� takiego stanowiska, siedzia� w wi�zieniu. Kiedy wyszed� po roku, jego �ona ju� nie
�y�a, a jedyne, co mu pozosta�o, to n�dzna cha�upa pod lasem i jedenastoletnia c�rka. Sta� si� w�wczas zgorzknia�y, przepe�niony ��dz� zemsty na wszystkim i wszystkich, przeto z wdzi�czno�ci� przyj�� prac� hycla. Pozwala�a mu ona zadawa� cierpienia innym, wi�c nie zastanawia� si� ju� nad niczym wi�cej. Z up�ywem lat
gorycz stawa�a si� coraz silniejsza, by w ko�cu przerodzi� si� w zapiek�� nienawi��. Osob�, kt�ca musia�a znosi� jego bezustanny z�y humor, by�a c�rka Hilda.
Od kilku lat by�a ju� doros�a. Czasami widywano j�
z daleka, krz�taj�c� si� mi�dzy domostwem mieszkalnym
a obor� pod lasem czy te� powracaj�c� do zagrody ze
�wie�o zebranymi jagodami. Nigdy jednak nie zapuszcza�a si� w pobli�e wioskowych zabudowa�, nigdy nie widzia� jej nawet �aden ze wsp�uczestnik�w pijackich biesiad od-
bywaj�cych si� w domu Nattmanna. Teraz nie przychodzi� ju� nikt; nikt nie m�g� znie�� kwa�nego humoru hycla.
Z rzadka tylko, w razie konieczno�ci, zjawiali si� jego
zleceniodawcy, ale przed nimi Hilda si� chowa�a.
Nadszed� rok 1654. W ch�odny i d�d�ysty wiosenny dzie� Andreas Lind z rodu Ludzi Lodu ora� niewielki sp�achetek ziemi w lesie nad polami Lipowej Alei. Przez
wiele lat przygl�da� si� ma�ej le�nej polanie, rozwa�aj�c, czy uda�oby si� zamieni� j� w urodzajne poletko. Wygl�da�o na to, �e nie ma na niej zbyt wiele kamieni
a i zaco�la wci�� by�y jeszcze niezbyt g�ste i �atwe do
usuni�cia. W tym roku nareszcie si� zdecydowa�.
Andreas mia� dwadzie�cia siedem lat i jak dot�d si� nie o�eni�. Jako� si� nie sk�ada�o. Oczywi�cie zerka� na wioskowe dziewcz�ta, ale �adna nie zdo�a�a w nim roznieci� p�omienia mi�o�ci.
Nie, wola� tak i�� za koniem, trzymaj�c d�o� na p�ugu,
i patrze�, jak czarne skiby ziemi odwracaj� si� w jego
stron�. B�dzie tu niedu�e, ale dobre pole, to ju� by�o wida� wyra�nie. Najlepiej zasia� tu j�czmie�, zdecydowa�.
Lemiesz p�uga uderzy� o kamie�, wstrzyma� wi�c
konia. Kamie� okaza� si� niespecjalnie du�y, tak �e
z �atwo�ci� pczeni�s� go na skraj pola. Andreas by� bardzo
silnym m�odzie�cem.
Wspi�� si� po ska�ach, �eby mie� lepszy widok na
wiosk�, gdy� z do�u, z pola, nie m�g� jej zobaczy�. Przysiad� na kamieniu, obejmuj�c ramionami kolana. Pi�knie st�d wygl�da�a Lipowa Aleja, zadbana i wypie-
l�gnowana. Rodzice i dziadek nadal jeszcze pracowali i za punkt honoru stawiali sobie utrzymanie posiad�o�ci w jak najlepszym stanie. Mimo �e Lipowa Aleja nie nale�a�a do najwi�kszych gospodarstw w parafii, to jednak uwa�ano
j� za prawdziwy dw�r.
Grastensholm prezentowa�o si� r�wnie wspaniale jak Lipowa Aleja, a nawet pi�kniej, jako �e by�o bardziej okaza�e. Tak b�dzie, dop�ki zajmuj� si� nim Tarald z Irj� i Liv. Co nast�pi p�niej, kiedy sched� przejmie m�ody
Mattias Meiden, trudno przewidzie�. Mattias by� leka
rzem i swej pracy odda� si� bez reszty. Ale je�li b�dzie mia� dobrego zarz�dc�...
Mattias tak�e si� nie o�eni�, chocia� sko�czy� ju� trzydzie�ci lat. Andreas u�miechn�� si�. Mattias by� tak wspania�ym cz�owiekiem, �e na sam� my�l o nim robi�o si� cieplej na sercu. By�oby jednak jakby nie w porz�dku,
gdyby wybra� sobie t� jedn� jedyn�. Uwa�ano, �e Mattias jest w�asno�ci� og�u ludzko�ci. Ma��e�stwo mog�oby go ograniczy�, nie mia�by w�wczas czasu dla innych.
Rzecz jasna takie my�lenie by�o bardzo egoistyczne. Mattias r�wnie� mia� prawo prze�y� prawdziw� mi�o��, jaka mo�e zrodzi� si� mi�dzy dwojgiem ludzi. Do tej pory jednak wydawa�o si�, �e wcale za ni� nie t�skni.
Na skraju lasu, niedaleko od miejsca, w kt�rym siedzia�, ujrza� Andreas niedu��, n�dzn� cha�up�. Ciarki przebieg�y mu po plecach. Wiedzia�, �e tam mieszka Nattmann. Hycel i jego c�rka. W�a�nie teraz dostrzeg� kobiec� posta� zmierzaj�c� ku oborze. Zaraz znik�a mu
z oczu. To musia�a by� Hilda. Andreas nigdy nie widzia�
jej z bliska. Mieszka�a tam od zawsze, ale dla mieszka�c�w wioski jakby nie istnia�a.
Pami�ta� j� jednak ze spotka� okolicznej m�odzie�y
w jasne letnie noce podczas ta�c�w w lesie, cho� od tamtej
pory up�yn�o ju� kilka lat. Zarysowa�a mu si� mgli�cie jako milcz�ca posta� mi�dzy drzewami, trzymaj�ca si�
z dala od weso�ej, ha�a�liwej gromady. C�rk� Nattmanna
widywano tylko jako niewyra�n� sylwetk�. Je�li kto�
zanadto si� zbli�a�, by z niej kpi� i drwi�, znika�a natychmiast w�r�d le�nych cieni i tej samej nocy nigdy ju� nie wraca�a.
W�wczas tak samo jak inni �mia� si� z tej dziwnej dziewczyny.
Teraz czu� lekkie uk�ucie wyrzut�w sumienia. Wydo-
ro�la� i wi�cej rozumia�.
Le��ca poni�ej wie� spokojnie odpoczywa�a w ten
szary, zimny dzie�. Ko�ci� wydawa� si� nieco zniszczony. Pastor wspomina�, �e trzeba koniecznie naprawi� wie��
w tym roku, ale parafianie pu�cili to mimo uszu. Uwa�ali,
�e nie sta� ich na takie wydatki.
Ale przyjdzie dzie�, kiedy trzeba ta b�dzie zrobi�, przyzna� w duchu, je�eli wie�a ma si� nie zawali�.
W oddali dostrzeg� dach dworu Gabrielli i Kaleba. Prowadzi�i tam teraz dom dla sierot - oni i Eli. Nie mieli wi�cej dzieci poza zmar�� w dniu narodzin c�rk�, ale
nawet prawdziwi rodzice nie mogli bardziej kocha� w�asnych dzieci, ni� oni kochali Eli. Niewiele ju� by�o ludzi, kt�rzy pami�tali, �e jest ona ich przybranym dzieckiem. Stanowili szcz�liw� rodzin�. Andreas zn�w si� u�miechn��. Mieszka�cy dworu r�nili si� mi�dzy sob� wiekiem dok�adnie o dziesi�� lat. Kaleb mia� teraz
trzydzie�ci sze��, Gabriella dwadzie�cia sze��, Eli szesna�cie, a dziecko, gdyby �y�o, mia�oby sze�� lat. Lepiej jednak, �e nie dane mu by�o prze�y� - Kalebowi i Gabrielli nie�atwo by�oby wychowa� stworzenie napi�tnowane
z�ym dziedzictwem Ludzi Lodu.
Sam Andreas m�g� mie� teraz pewno��, �e jego dzieci
b�d� ca�kiem normalne, i najwy�szy ju� chyba czas, by si� o nie postara�...
Najpierw jednak musi znale�� sobie odpowiedni mate-
ria� na �on�.
Tak, tak, ale z tym chyba nie ma po�piechu.
Andreas odetchn�� g��boko i podni�s� si� tak gwa�townie, �e a� zatrzeszcza�y mu ko�ci. Czas ju� wr�ci� do p�uga, je�li mam sko�czy� przed wieczorem, pomy�ia�.
Pracowa� d�ugo. Zd��� chyba przeora� pole jeszcze raz,
powtarza� w duchu. I jeszcze raz. I jeszcze...
Ci�kie od deszczu chmury, przesuwaj�ce si� nad wierzcho�kami �wierk�w, nabra�y ju� ciemnej barwy wieczoru, kiedy zaj�� si� ostatnim skrawkiem ziemi pomi�dzy ska�ami. Chcia� ten kawa�eczek te� w��czy� do
pola, bo zapowiada� si� nie�le; nie ros�o na nim zbyt wiele trawy.
P�ug napotka� mi�kk� przeszkod�.
Andreas cofn�� si� o krok i spr�bowa� raz jeszcze.
Nie, najwyra�niej co� stawia�o op�r. Nie kamie� ani te�
korze� drzewa, to musia�o by� bardziej mi�kkie.
Andreas pochyli� si� i odsun�� na bok kawa�ek darni, kt�ry podda� si� �atwo, jak gdyby niedawno zosta�
po�o�ony.
Pod spodem zamajaczy�o co� przyporninaj�cego tkani-
n�. Ciemne grube p��tno.
Odsun�� jeszcze jeden kawa�ek darni i zobaczy� wyszczerzone w makabrycznym u�miechu z�by w na wp� zgni�ej twarzy.
Odskoczy� gwa�townie, czuj�c, �e ca�a krew odp�ywa mu od serca. B�yskawicznie wyci�gn�� p�ug z ziemi,
przeni�s� nad straszliwym znaleziskiem i pop�dzi� konia. Kiedy znalaz� si� na skraju tr�jk�tncgo poletka, odczepi� p�ug, skoczy� na nie osiod�anego konia i pogna� do domu.
Doskonale pojmowa�; �e czymkolwiek by�o jego od-
krycie, to na pewno nie by� to po�wi�cony gr�b. Nie po�wi�cony tak�e. Czasami grzesznik�w grzebano poza murami cmentarza, ale ostatnio nie wydarzy� si� �aden
wypadek, od d�u�szego czasu nie grasowa�a te� �adna zaraza. By�o oczywiste, �e kryje si� za tym ponura tajemnica.
Dalej nie chcia� posun�� si� nawet w my�lach, dop�ki nie sprowadzi kogo� na pomoc. Jaka szkoda, �e asesor Dag Meiden ju� nie �yje! B�dzie teraz musia� zwr�ci� si� do
w�jta, a ten niestety nie nale�a� do najsympatyczniejszych. Ale Kaleb zna si� na przepisach i prawie. Tak, po�le
tak�e po Kaleba.
Ta my�l nieco go uspokoi�a.
Z dworu dostrze�ono, �e Andreas p�dzi na koniu jak szalony, i pospieszono mu na spotkanie. Dziad Are, ojciec ojca, mimo sze��dziesi�ciu o�miu lat wci�� trzymaj�cy si� prosto jak m�ody ch�opak, ojciec Brand, spokojny i pogodny, z w�osami gdzieniegdzie naznaczonymi ju� siwiz-
n�, i kochana matka Matylda, zawsze korpulentna, wcale nie szczuplej�ca z wiekiem...
Kiedy zeskakiwa� z konia, otoczyli go, mocno poruszeni. - Ale�, Andreasie - odezwa� si� Brand. - Straszliwie
poblad�e�. Co si� sta�o?
- Znalaz�em zabitego cz�owieka na polu, tam na g�rze.
Najlepiej b�dzie, je�ii od razu wezwiemy w�jta, by nie m�g� nam zarzuci� najmniejszej zw�oki.
- Co ty m�wisz, ch�opcze? Zaraz po�l� parobka.
W�jt mieszka� w s�siedniej, ale niezbyt daleko po�o�onej wiosce. Trzeba by�o tylko dosta� si� na drug� stron� wzg�rza.
- Sprowad�cie tak�e Kaleba - powiedzia� Andreas.
- Dobrze, tak zrobimy.
Niebawem ca�y dw�r wiedzia� ju� o wszystkim i ludzie ma�ymi grupkami zacz�li pod��a� ku le�nemu poletku. Niekt�rzy zaciekawieni, inni z postanowieniem, �e cho� nie b�d� patrze� na zw�oki, to i tak musz� by� �wiadkami wydarze�. Gospodarze z Lipowej Alei bardzo si� spieszyli, �eby dotrze� na polan� przed wszystkimi i dopilnowa� porz�dku.
Andreas zatrzyma� napieraj�c� gromad� na skraju lasu.
- Nie wchod�cie na polan�, bo mo�ecie zadepta� �lady,
a wtedy b�dziecie mie� w�jta na karku! - wo�a�. - Je�eli
ju� koniecznie musicie to zobaczy�, sta�cie na ska�ach! Brand i Are przygl�dali si� zw�okom.
- Och - odezwa� si� Brand. - Teraz pojmuj�, �e to
m�g� by� dla ciebie szok, Andreasie.
Andreas odpar� w zamy�leniu:
- Sp�jrzcie na kawa�ki darni! Jak starannie je pou-
k�adano! To zosta�o zrobione tej wiosny.
Ludzie ze dworu dotarli ju� na miejsce i przypatrywali si� znalezisku z przera�eniem, ale i z niezdrowym podnieceniem. Niekt�rzy szybko odchodzili, bladozieloni na twarzach.
- Kto to mo�e by�, jak s�dzicie? - zapyta� stajenny.
- Wydaje si�, �e to kobieta - odpar� Andreas. - Czy
nikt z naszej parafii nie zagin��?
Nikt o nikim takim nie s�ysza�.
Are nadal wpatrywa� si� w traw�, ostro�nie st�paj�c po
k�pkach.
- Sp�jrzcie - powiedzia� cicho, a wszyscy przys�uchiwali si� w napi�ciu. - Czy widzicie, �e trawa podzielona jest na kwadraty? Ka�dy z nich musi stanowi� od�o�ony
na miejsce kawa�ek darni, prawda?
Pokiwali g�owami. Nietrudno by�o to zrozumie�.
- Wyra�nie wida�, �e to zosta�o zrobione w tym roku.
Ale popatrzcie jeszcze tam!
Oczy wszystkich skierowa�y si� na miejsce, kt�re wskazywa�. Ko�o zw�ok wyra�nie rysowa�y si� kolejne czworok�ty.
- Czy kto� m�g�by podnie�� dar�? - zapyta� Are.
Nie by�o ch�tnego, nikt si� nawet nie poruszy�. Jeden ze stoj�cych bli�ej lasu m�czyzn gwa�townie
zamacha� r�kami.
- Tutaj tak�e s� �lady kwadrat�w, gospodarzu!
Are i Brand podeszli bli�ej. M�czyzna mia� racj�.
Jeszcze w kilku miejscach wida� by�o s�abe �lady czworok�t�w w d�ugim szeregu.
- S�dz�, �e poczekamy na w�jta - zdecydowa� Are.
- Czy kto� mo�e sprowadzi� Mattiasa?
Wszyscy wiedzieli, �e chodzi o doktora Meidena. Natychmiast pobieg�y po niego dwie s�u��ce, zadowolo
ne, �e nie b�d� �wiadkami dalszych przera�aj�cych odkry�. - Przywo�ajcie te� pastora - zawo�a� za nimi Brand. Ta
decyzja nie wywo�a�a entuzjazmu zebranych, ale Brand wyja�ni�: - Musimy po�wi�ci� to miejsce, zanim zdob�dzie nad nami w�adz� jaki� z�y duch.
Wtedy wiele kobiet nagle przypomnia�o sobie, �e
jedzenie przypala si� w garnkach, �e krowy czekaj�, �e one same maj� co� do zrobienia... Znikn�o tak�e paru m�czyzn.
Pierwszy nadszed� Mattias. Jak zawsze mi�y, o �agod-
nym spojrzeniu, podzia�a� na wszystkich niby �rodek koj�cy. Nie chcia� niczego dotyka�, dop�ki w�jt nie powie swego, ale potwierdzi� domys�y innych. Kobieta, nie ca�kiem m�oda, jako �e mo�na by�o dojrze� kilka pasm siwych w�os�w, w eleganckim ubraniu z najlepszego
sukna.
Uczyni� natomiast to, przed czym wzbraniali si� inni.
Uni�s� kolejny kawa�ek darni.
Kiedy to zrobi�, wi�kszo�� zebranyeh ukry�a twarze
w d�oniach, ale po chwili coraz wi�cej os�b zacz�o zerka�
przez szpary mi�dzy palcami.
By�o tak, jak przypuszczali - jeszcze jeden trup. Kobieta;
zmar�a ca�kiem niedawno. Mr�wki i inne stworzenia
w pop�ochu ucieka�y z prawie nie naruszonej twarzy.
Ta kobieta by�a nieco m�odsza, mog�a mie� oko�o trzydziestu pi�ciu lat. Nie by�a �adna, ale jej w�osy nadal uk�ada�y si� w eleganckie fale.
Nikt nie powiedzia� ani s�owa. Oczy wszystkich
kierowa�y si� tylko powoli ku dw�m ostatnim czworo-
k�tom odznaczaj�cym si� na trawie.
- Nie - orzek� Brand. - Trzeba co� zostawi� w�jtowi.
Przybyli ju� ludzie z Grastensholm. A na g�rze, na skraju lasu, �wier� mili st�d, ci, kt�rzy stali wysoko na kamieniach, mogli dostrzec samotn� posta� kobiety.
Tkwi�a nieruchomo, ze zdziwieniem wpatruj�c si�
w zgromadzenie.
Hycla nie by�o nigdzie wida�.
- �ciemnia si� - zauwa�y� Are, spogl�daj�c w niebo.
- O tej porze roku nie b�dzie bardzo ciemno - burkn��
jeden z m�czyzn.
- Nie, ale jest pochmurno. B�dzie ciemniej ni� zwykle. W�jt i pastor przybyli niemal r�wnocze�nie. Ci�ko
oddychali, wspinaj�c si� pod g�r�. Za nimi, w niedu�ych grupkach, pod��ali ludzie ze wsi.
- No i co tu si� dzieje? - zapyta� niezadowolony w�jt. By�
Niemcem jak wi�kszo�� w�jt�w i �le m�wi� po norwesku.
Natura hojnie obdarzy�a go wzrostem i tusz�, ale posk�pi�a rozumu. Sprawia� zdecydowanie niesympatyczne wra�enie,
mia� ma�e �wi�skie oczka i wielkie, obwis�e wargi. Wydawa�o si�, �e od innych ludzi spodziewa si� tylko nienawi�ci,
i odwzajemnia� si� tym samym. M�wiono, �e jego najwi�ksz�
nami�tno�ci� s� pieni�dze. Bogactwo i w�adza. Nie mia� wi�� szczeg�lnie oryginalnych zainteresowa�.
Andreas wyja�ni�, co zasz�o. W�jt mia� min�, jakby
chcia� powiedzie�, �e niczego innego nie mo�na spodzie-
wa� si� po norweskich ch�opach. Pastor wzdycha� i najwyra�niej by� g��boko poruszony wydarzeniami.
- Czy zechcecie odm�wi� modlitw� za dusze zmar�ych, a tym samym oczy�ci� okolic� i odegna� b��kaj�ce si�
duchy, panie pastorze? - zapyta� Brand.
- Nie wiemy przecie� jeszcze, kim by�y te kobiety. Nie
mog� odprawia� mod��w za dusze zatwardzia�ych grzesznik�w - zaprotestowa� duchowny.
- Tym wi�kszy macie pow�d, by je odprawi� - powie-
dzia� Are ostro. - Jezus nie odwraca� si� plecami od grzesznych.
Synowi Tengela z rodu Ludzi Lodu nie nale�a�o si�
sprzeciwia�; o tym wiedzia� nawet nowy pastor.
Spojrza� wi�c tylko karc�co na Arego i odm�wi�
modlitw� za spok�j nieczystych dusz.
Kiedy obrz�dek zosta� zako�czony, wszyscy odetchn�-
li z ulg�.
Napi�cie zel�a�o jednak tylko na moment, bowiem ju� w nast�pnej chwili w�jt, podnosz�c g�ow�, j�kn��:
- Jezu Chryste! To chyba nie mo�e by�... Nie, oczywi�cie, �e nie! - doda� jakby si� uspokajaj�c.
Jednak wszyscy us�yszeli jego s�owa. Z t�umu wy�oni�
si� Kaleb. Poniewa� budzi� powszechne zaufanie, wiele
os�b, chc�c poczu� si� bezpieczniej, zbli�y�o si� do niego. - O czym my�leli�cie? - ostro zapyta� w�jta Brand.
- Nie, to niemo�liwe.
- M�wcie!
- Na pustkowiu, daleko st�d, w dolinach, przez kilka
lat gadano o m�czy�nie-wilku. My nazywamy go wilko�akiem. Mniej wi�cej rok temu pewna kobieta zosta�a rozszarpana na strz�py. A w lesie widziano trzynogiego wilka...
Jaka� dziewczyna zas�oni�a usta d�oni�, t�umi�c krzyk.
- Och, matko!
- Wilko�ak? - Oczy Arego wyra�a�y gniew. - Nie
wolno wam straszy� ludzi!
- Nie strasz�, m�wi� po prostu, o czym gadaj�.
Jeden z m�czyzn rzek� powoli:
- Wygl�da jednak na to, �e mamy tu cztery nie
po�wi�cone groby. By� mo�e le�� w nich tylko kobiety. Mo�e on tu w�a�nie kr��y? Porywa samotne kobiety przy pe�ni ksi�yca...
Kilka dziewcz�t krzykn�o. Kto� spojrza� w niebo, by sprawdzi�, jak wygl�da ksi�yc, ale skry� si� za
chmurami. Inni rozgl�dali si� doko�a, staraj�c si� dojrze� co� w lesie.
- Trzynogi wilk? - zapyta� kto�. - Dlaczego trzynogi?
- Nie wiesz? - oburzy� si� w�jt. - Wilko�ak to cz�owiek, kt�ry przemienia si� w wilka podczas pe�ni ksi�yca, a bywa, �e i w inne noce. Poniewa� jest cz�owiekiem, nie ma ogona. To ogromny wstyd dla wilka, dlatego wyci�ga jedn� nog�, udaj�c, �e to ogon, i biega� mo�e tylko na trzech...
- Och! - j�kn�� kto� w�r�d zgromadzonych.
W�jt surowo popatrzy� na zebranych.
- Przyjrzyjcie si� wi�c waszym m�om, kobiety! Je�li
oka�e si�, �e kt�ry� z nich wychodzi noc�, wezwijcie mnie! Przygl�dajcie si� ich z�bom! By� mo�e mi�dzy
nimi nadal tkwi ni� z materia�u, a na twarzy widniej� �lady krwi...
Are westchn�� cicho.
- A kobiety w b�ogos�awionym stanie niechaj lepiej wieczorami siedz� w domu - ci�gn�� w�jt. - S� bowiem szczeg�ln� przyn�t� dla wilko�aka.
- Och, przesta�cie opowiadae te bajdy - rzuci� poryw-
czo Andreas. - Przywie�li�cie je tu z waszego kraju.
W Norwegii nie ma wilko�ak�w.
- Jak to nie ma? Oczywi�cie, �e s� - odpar� w�jt,
rozgor�czkowany, z zaczerwienion� twarz�. - Macie nawet nied�wiedzie, kt�re porywaj� kobiety i dzieci. A u nas ich nie ma.
- Tak, tak, Andreasie - powiedzia� spokojnie Are.
- Ju� w czasach wiking�w �yli ludzie-wilki. Ale uwa�am,
�e nie trzeba o tym g�o�no m�wi�, dop�ki nie wiemy nic o tych kobietach. I zastanawiam si�, dlaczego wilko�ak,
je�eli naprawd� kr��y po okolicy, �ci�gn�� tu obce kobiety? - Czy aby na pewno obce? - zapyta� inny m�czyzna.
- A jak by�o z Lisen Gustava? T�, kt�ra zesz�ej jesieni
wyjecha�a za s�u�b�? Obiecywa�a, �e napisze do domu,
a wcale si� nie odezwa�a. Nie przyjecha�a te� na Bo�e
Narodzenie, jak by�o um�wione.
- Czy wyruszy�a w podr� wieczorem? - dopytywa� si�
w�jt.
- Tego nie wiem. Zapytajeie Gustava.
- Nie omieszkam tego uczyni� - odburkn�� str� prawa. Las by� ciemny i niemy. Nikt nie chcia� sta� samotnie.
Ludzie garn�li si� do siebie, skupiali w wi�ksze grupy. Ci�kie, szaroczarne chmury wisia�y nad wierzcho�kami �wierk�w. Co� mog�o kry� si� mi�dzy drzewami.
Are poleci� zapali� pochodnie, by roz�wietli� zapa-
daj�cy zmierzch. Z Lipowej Alei i Grastensholm przybyli m�czy�ni z �opatami i ostro�nie rozpocz�to kopanie.
Zebrani z napi�ciem obserwowali wszystko, co dzia�o si� na polanie, ale coraz cz�ciej wymowne spojrzenia w�drowa�y w kierunku samotnej chaty na skraju lasu.
W�jt jednak zainteresowa� si� tak�e dalsz� okolic�.
- Kto mieszka tu w pobli�u? Jakie s� dwory? - zawo�a�
ostro, a jego g�os ni�s� si� daleko po ��ce zatopionej w ciszy wieczoru.
Odpowiedzia� Mattias:
- Jest Lipowa Aleja i Grastensholm. I jeszcze cha�upa
pomocnika kata. A w lesie jest zagroda Klausa.
- Klaus nie �yje ju� przecie� od dawna - wtr�ci� si�
pastor. - I jego Rosa tak�e.
- Tak, Jesper mieszka tam samotnie, odk�d jego
siostra wysz�a za m��.
- Jeszcze jakie� dwory?
- Nie, tu ju� nic nie ma.
- Hm... - W�jt obrzuci� surowym i badawczym, jak mu
si� wydawa�o, spojrzeniem twarze Arego, Branda i Andreasa z Lipowej Alei oraz Mattiasa i Taralda z Grastensholm.
Utkwi� wzrok w Andreasie. - Najwyra�niej dobrze by�a
wam znana ta polana w lesie - stwierdzi� tonem inkwizytora. - Tak. Ale je�li wydaje wam si�, �e jestem na tyle
niem�dry, by wygrzebywa� dobrze ukryte przez samego
siebie zw�oki, to nie wiem, kt�rego z nas nale�a�oby nazwa� g�upcem - odpar� Andreas ostro.
Wydawa�o si�, �e w�jt uzna� t� odpowied� za logiczn�.
- W rodzie jest jeszcze jeden nowy dw�r, prawda? Elistrand. Ten Kaleb, sk�d on si� w�a�ciwie wzi��?
- S�dz�, �e nie nale�y go w to miesza� - powiedzia�
Andreas ch�odno. - To dobry cz�owiek, kt�ry cieszy si� powszechnym powa�aniem. Ale sami mo�ecie go o wszystko zapyta�. Stoi za wami.
W�jt odwr�ci� si� gwa�townie. Nie zna� wszystkich mieszka�c�w parafii i nigdy jeszcze nie spotka� Kaleba. Teraz cofn�� si� nieco na widok jasnow�osego olbrzyma.
Andreas m�wi� dalej lekko z�o�liwym tonem:
- Poza tym Kaleb jest �wietnie obeznany z prawem.
Mo�e s�u�y� wam wielk� pomoc� w tej sprawie.
W�jt wymamrota� co� na temat amator�w.
- Mylicie si� - odpar� Andreas. - Kaleb pobiera� nauki
u asesora Daga Meidena, a potem przez wiele lat zasiada�
w lagtingu.
[Lagting wojew�dzkie zgromadzenie ludowe, b�d�ce s�dem drugiej instancji (przyp. t�um.).]
S�ysz�c to, w�jt umilk�. Kiedy odkopywano kolejne
cia�a, nie odezwa� si� ju� ani s�owem. Nie co dzie� zdarza�y si� takie sprawy jak ta i wielk� nadziej� pok�ada� w Mattiasie i Kalebie oraz w m�czyznach z Lipowej Alei. Jego w�adczy g�os niczym echo powtarza� to, co zosta�o ju�
przez nich powiedziane, jak gdyby by�y to jego w�asne s�owa. Nie, w�jtem nikt nie by� szczeg�lnie zachwycony. Uwa�ano, �e jest zbyt zapatrzony w siebie i zainteresowany wy��cznie wyci�ganiem pieni�dzy od ludzi.
Od strony ��ki przy skalnych blokach rozleg�y si� st�umione okrzyki:
- Tu chyba te� co� jest! Tak!
Ostro�nie usuni�to dar�. Trudno by�o oceni�, co kryje si�.pod spodem. Up�yn�o ju� sporo czasu, cia�a zacz�y si� rozk�ada�.
- Jest za ciemno - narzeka� Mattias.
- Tak, teraz jest ju� za ciemno - jak echo powt�rzy�
w�jt. - Ogl�dziny zw�ok lepiej od�o�y� do jutra.
- Dobrze - zgodzi� si� Kaleb. - Ale dzi� jeszcze mo�emy
sprawdzi� pozosta�� cz�� pola. Na wszelki wypadek.
Po godzinie ca�a niewielka tr�jk�tna polana zosta�a
dok�adnie przekopana. Znaleziono cia�a czterech kobiet. Gdzieniegdzie na pr�b� kopano g��biej, ale nic wi�cej nie odkryto.
Cztery zmar�e. Jedna ca�kiem niedawno, druga wcze�
niej, cho� jeszcze tej samej wiosny, dwie pozosta�e musia�y le�e� w tym miejscu przez ca�� zim�. Jedna prawdopodob-
nie od jesieni, druga od lata.
Kim by�y? Sk�d pochodzi�y? Kto pozbawi� je �ycia
i w jaki spos�b?
Mattias i Kaleb stali wraz z lud�mi z Lipowej Alei nad ostatnim znaleziskiem, kiedy przywo�al ich w�jt. Pochyla� si� nad zw�okami kobiety, ktar� zamordowano najpa�-
niej.
Podeszli bli�ej.
- Zobaczcie! - mrukn�� w�jt. - I co wy na to?
Odrzuci� wcze�niej ziemi� z jednej r�ki ofiary i teraz
si�gn�� po znajduj�cy si� tam brudny sznur.
- By� owini�ty wok� jej d�oni - stwierdzi�.
Sznur by� d�ugi. W�jt uni�s� r�k�, a jeszcze spora cz��
sznura le�a�a na ziemi.
Are uj�� go w d�onie.
- W�z�y - mrukn��.
- R�ne sznurki - powiedzia� w�jt. - Dziewi�� r�nych
sznurk�w. A wi�c to z tak� ohyd� mamy do czynienia! Wszyscy paczuli si� nieswojo.
- Zatrzymajcie to odkrycie dla siebie - powiedzia� Are stanowczo. - Je�li ludzie si� dowiedz�, histeria opanuje ca�� wiosk�. Mieli�my tu ju� do�� proces�w czarownic, wi�cej tego nie chcemy! Wystarczy nam wasz wilko�ak.
- Ale mamy przecie� niezbity dow�d - oponowa� w�jt.
- A wczoraj w s�siedniej wiosce schwytali�my czarow-
nic�! Naprawd� mamy do czynienia z czarn� magi�!
- Tak. I dok�adnie zbadamy t� spraw�. Jutro! Dzi� wieczorem nie powinni�my uczyni� niczego, co sprawi, �e ludzie podejm� dzia�ania na w�asn� r�k�. Wystawcie tu na noc stra�e, a pozosta�ych ode�lijcie do dom�w!
W�jt zacisn�� usta, ale podda� si�.
Zapad�a ju� noc, kiedy wielka gromada zacz�a scho-
dzi� ��kami w d� ku wiosce.
Jespera nie by�o z nimi. Jego male�ka zagroda le�a�a
g��boko w lesie, daleko od miejsca wydarze�, tak �e nie by� �wiadkiem ca�ego zamieszania. Wszyscy jednak pami�tali, �e jest nieuleczalnym kobieciarzem.
Nattmann tak�e si� nie pokaza�.
Gromada zacz�a si� rozdziela�, ludzie po kolei roz-
chodzili si� do dom�w, by wr�ci� tu nazajutrz.
Tak przynajmniej si� wydawa�o. Nie wszyscy jednak udali si� na spoczynek. W mroku kr��y�y ciemne sylwetki.
To ci, kt�rzy nie wiedzieli nic o sznurze czarownicy. Mieii swoje plany. Zaczaili si� na rozstajach na now� ofiar�: Nattmanna.
Teraz nareszcie mieli okazj� wy�adowa� z�o�� na znienawidzonym pomocniku kata. Kt� lepiej pasowa� do
roli wilko�aka? A poza tym... Czy mo�e nie mieszka�
naj bli�ej polany?
D�onie "sprawiedliwych" m�czyzn i kobiet z wioski
zakry�y usta Nattmanna, by st�umi� jego krzyki.
Nikt nie widzia�, co sta�o si� na rozstaju dr�g, gdzie sp�yn�y k��bki wieczornej mg�y, by odta�czy� taniec elf�w.
Nazajutrz wczesnym rankiem Andreas, kt�ry szed� do kowala podku� konia, znalaz� w przydro�nym rowie m�czyzn� w po�a�owania godnym stanie.
Natychmiast rozpozna� kaciego pomocnika, chocia�
ten by� straszliwie zmasakrowany. Andreas pochyli� si� nad le��cym, pr�buj�c go nieco unie��.
- Biegnij, sprowad� w�z - nakaza� towarzysz�cemu
mu parobkowi. - Ko�acze si� w nim jeszcze resztka �ycia. Potem zaprowadzisz konia do kowala i p�jdziesz do Mattiasa. Poprosisz, �eby przyszed� do chaty na skraju lasu. Ja odwioz� Joela Nattmanna do domu.
W oczekiwaniu na parobka i w�z Andreas przysiad� na trawie i przygl�da� si� le��cemu obok nieszcz�nikowi.
Jego my�li by�y pe�ne smutku.
To, co wczoraj znaleziono w d�oni zabitej kobiety, poruszy�o wszystkich w jego rodzinie. To oczywiste, �e tak bardzo byli czuli na tym punkcie. Na razie wiedzia�
o tym tylko w�jt, ale kiedy plotka rozniesie si� po wsi...
Andreas spojrza� na Joe�a Nattmanna. Pewne by�o, �e niegodziwego uczyaku dokonano dzi� w nocy, podobnie
jak to, �e mia�o to zwi�zek z makabrycznym odkryeiem na le�nej polanie. Ludzie znale�li koz�a ofiarnego - kogo�, na kim �atwo by�o si� zem�ci�. Ale nastawienie ludzi
zmienia si� bardzo szybko. Je�li tylko upatrz� sobie now� ofiar�, b�d� gotowi do nast�pnych bestialskich czyn�w.
To dopiero pocz�tek, pomy�la�. To dopiero pocz�-
tek...
ROZDZIA� II
Hilda c�rka Joela wesz�a do ma�ej, ciemnej chaty,
zako�czywszy poranny obrz�dek w oborze. Zabra�o
jej to niewiele czasu, poniewa� mieli tylko jedn� krow� i trzy kury. I kota, s�u��cego im na sw�j koci spos�b.
Zmieni�a fartuch, kt�ry nosi�a w oborze, na sukienk�, op�uka�a twarz i d�onie w drewnianej balu. Porusza�a si� powoli, jakby nieobecna duchem, tak�e podczas sprz�ta-
nia izby, kt�ra by�a jednocze�nie bawialni�, kuchni� i jej sypialni�. Jedyn� dodatkow� komor� zajmowa� ojciec.
Spostrzeg�a, �e nie wr�ci� jeszcze do domu. Dzie�
wcze�niej przys�ano po niego z s�siedniej wioski, gdzie trzeba by�o pogrzeba� pad�e sztuki byd�a. To r�wnie� nale�a�o do obowi�zk�w hycla. Liczy�, �e wr�ci do domu wieczorem, ale widocznie nie zd��y�.
Na miejsce fio�k�w, stoj�cych dotychczas na stole,
Hilda wstawi�a kilka pierwiosnk�w.
Dzisiaj s� moje urodziny, pomy�la�a. Mo�e upiek�
ciasto, �eby to jako� uczci�?
Nie, nie upiek�.
Robi�a tak, kiedy by�a m�odsza, ale odk�d ojciec zacz��
jej wypomina� rozrzutno��, zrezygnowa�a nawet z tej odrobiny przyjemno�ci.
A w og�le dwadzie�cia siedem lat to �aden pow�d do
rado�ci. Najlepiej zapomnie� o swoim wieku.
Jej palce ostro�nie dotyka�y delikatnych p�atk�w kwiat�w. Pogr��y�a si� w my�lach.
Lata up�yn�y, odesz�y donik�d. Znikn�y bez �ladu. Kiedy� mia�a jeszcze marzenia. T�skni�a. P�aka�a w samotne noce.
Teraz ju� nie p�acze. I z marzeniami si� po�egna�a.
Zn�w przypomnia�y jej si� s�owa matki, wypowiedzia-
ne na �o�u �mierci: "Zosta� z ojcem, Hildo! On ma teraz tylko ciebie. B�d� dla niego dobr� c�rk�!"
Hilda przyrzek�a to umieraj�cej i naprawd� stara�a si�
dotrzyma� obietnicy. Tylko �e czasami by�o jej bardzo trudno, bo ojciec nigdy aie by� zadowolony. Nie dostrzega�, kiedy przystraja�a dom najpi�kniej jak umia�a, nie zwraca� uwagi na codzienn� troskliwo��. Natomiast je�li ko�czylo si� piwo lub gorza�ka, obsypywa� j� wyzwiskami
i nie m�g� poj��, dlaczego jego c�rka jest takim nie-
dbaluchem.
I wszystkie te narzekania, kt�re przez ca�e dnie me��
w ustach, nieustannie powtarzaj�c, co ten czy tamten
powiedzia�, jak pogardliwie na niego spojrza�. I gro�by, �e on im jeszcze poka�e. Prze�uwa� dawne upokorzenia
niczym stare, dawno wysch�e ko�ci. To samo, ca�y czas to samo, i jeszcze nowe krzywdy. A Hilda musia�a pokornie wys�uchiwa�. Je�li zdarzy�o si� jej przytakn�� lub zaprzeczy� w nieodpowiednim momencie, ojciec wpada�
w z�o�� i gniewa� si� przez wiele dni, wytykaj�c jej coraz to
nowe wady.
Hilda sta�a nieruchomo, zatopiona w my�lach. Obiet-
nica z�o�ona matce by�a dla niej rzecz� �wi�t�, nigdy nie dopuszcza�a do siebie my�li, by j� z�ama�. Ale...
Jej my�li pow�drowa�y w przeszlo��, do lat, kt�re
up�yn�y w beznadziejnej szaro�ci. Szare, wszystkie takie szare...
U�miechn�a si� gorzko na pewne wspomnienie. Ojca odwiedza� kiedy� kolega po fachu, hycel z Christianii. Brudny, podstarza�y, o odra�aj�cym wygl�dzie.
Czy ona w swej samotno�ci przez pewien czas nie my�la�a o nim wieczorami? Poniewa� by� �yw� istot�; jedynym m�czyzn�, kt�rego dane jej by�o ujrze� w ci�gu wielu lat...
Jak�e ubogi mo�e sta� si� cz�owiek...
Hilda nie mia�a lustra, nie by�o nawet szyby, w kt�rej mog�aby si� przejrze�. Pozostawa�a tylko sadzawka w dolinie. Nie wiedzia�a wi�c dak�adnie, jak naprawd� wygl�da. Kiedy mia�a osiemna�cie lat, uwa�a�a, �e nie najgorzej. Teraz nie przegl�da�a si� ju� w sadzawce.
Ale �e w�osy ma pi�kne, to musia�a wiedzie�. Z�otobr�zowe, nigdy nie �cinane. Teraz, kiedy je czesa�a, si�ga�y kolan, grube, zwini�te w drobne loki nad czo�em i skro-
niach, a dalej uk�adaj�ce si� w fale.
My�li Hildy plyn�y powolnym strumieniem...
Innym razem - och, jak wiele lat ju� uplyn�o! - sta�a przypatruj�c si� m�odzie�y ta�cz�cej na le�nej polanie. W sercu czu�a dojmuj�cy b�l. Gdy wtaca�a do domu,
dogoni� j� jaki� ch�opak. Poprosi�, by usiad�a z nim na mokrej od rosy trawie i porozmawia�a. Hilda nie wierzy�a w�asnym uszom. Kta� m�wi� przyja�nie - w og�le
odzywa� si� - do niej ! Nie wygl�da� szczeg�lnie paci�gaj�co, twarz mia� pokryt� pryszczami, pomi�dzy kt�rymi
ros�y obrzydliwe, bia�e k�pki w�os�w.
Zrobi�a jednak tak, jak prosi�: usiad�a, by porazmawia�
z nim przez chwil�. Nie potrafi�a jednak znale�� �adnych
s��w. Wysch�y ju� dawno temu. Nagle poczu�a r�k�, obejmuj�c� j� w pasie, i jego twarz blisko swojej. "Nic
o tym nikomu nie powiesz, dobrze? - szepn��. - Bo inaczej
sta�bym si� po�miewiskiem ca�ej wioski".
Hilda zamkn�a oczy i odetchn�a g��boko. A� tak
samotna mimo wszystko nie jestem! pomy�la�a.
Zerwa�a si� i uciek�a. P�aka�a; czu�a si� tak bezradna
i upokorzona...
Powr�ci�a do tera�niejszo�ci. Wczoraj wieczorem
musia�o si� co� wydarzy� na le�nej polanie na wzg�rzu nad Lipow� Alej�. Przybieg�o tak wiele ludzi! Wygl�da�o na to, �e co� tam znale�li. I przez ca�� noc p�on�o ognisko.
Ale to nie jej sprawa.
Ona pozostawa�a poza spo�eczno�ci�.
Kiedy�, kiedy jeszcze �y�a matka, Hilda mog�a spotyka� si� z lud�mi. Potrafi�a nawet z nimi rozmawia�.
Teraz ju� nie, czu�a si� tak, jak gdyby zupe�nie straci�a
umiej�tno�� m�wienia.
Nie odzywa�a si� ju� nawet do ojca. Wiedzia�a, �e jej
obowi�zkiem jest si� nim opiekowa�, ale rzadko ze sob� rozmawiali. Je�li mia� z�y hurnor, a tak zwykle bywa�a, po prostu milcza�a.
Zdawa�a sobie spraw�, �e jest sko�czona jako cz�o-
wiek, �e w ten pos�b niszczy sam� siebie, ale jak mog�a temu zaradzi�? Tylko kot i pozosta�e zwierz�ta s�ysza�y jej g�os. Wyczuwa�y, ile jest w nim mi�o�ci, pomimo �e pokrywa�a j� szorstko�ci�. Hilda tak bardzo ba�a si� przywi�za� do czego� lub kogo�...
Andreas nie wiedzia�, do jakiego stopnia poturbowany
zosta� pomocnik kata, ale czu�, �e wei�� ko�ata�y si� w nim resztki �ycia. Chwilami z wozu dobiega� �a�osny j�k.
Kiedy Andreas wjecha� na male�kie podw�rko przed
chat� na skraju lasu, zaskoczy�a go panuj�ca tu czysto�� i dobrze utrzymane zabudowania. Biednie, owszem, ale
wszystko w najlepszym stanie. Nigdzie nie by�o wida� spr�chnia�ej belki czy deski, we wzruszaj�co ma�ym
ogr�dku za p�otem ros�y kwiaty, a na progu le�a� kot,
kt�ry wygl�da� na zadowolonego ze swego domu.
Andreas zapuka�.
Nikt nie odpowiedzia�. W �rodku panowa�a grobowa
cisza.
Odczeka� chwil�, po czym zawo�a�:
- Tu Andreas Lind z rodu Ludzi Lodu. Z Lipowej
Alei. Przywioz�em Joela Nattmanna. Jest ci�ko ranny.
Po chwili dobieg� go odg�os krok�w drepcz�cych po
pod�odze. Drzwi otworzy�y si� gwa�townie i kroki oddali�y si� znowu.
Andreas ostro�nie pochwyci� rannego, kt�ry zaraz
zacz�� g�o�no j�cze�, przeni�s� do ma�ej, ciemnej izdebki i po�o�y� na ��ku.
S�ysza�, �e w pomieszczeniu obok g��boko oddycha
kto� bardzo przestraszony.
Andreas mia� czas, by rozejrze� si� po izbie. Wszystko by�o l�ni�co czyste. Na ko�kach wisia�y cz�ci kobiecego ubrania, zrozumia� wi�c, �e ��ko nale�y do dziewczyny.
- Hildo c�rko Joela - powiedzia�. - Czy chcesz, �ebym
po�o�y� twego ojca w komorze?
Powolutku otworzy�y si� drzwi. Na progu stan�a
Hilda, przyciskaj�c do twarzy chustk� tak, �e spoza niej wida� by�o tylko przera�one oczy.
Nigdy przedtem z bliska nie widzia� Hildy, c�rki hycla,
zaskoczony by� wi�c jej wygl�dem.
Jest wy�sza, ni� s�dzi�em, mniej wi�cej tego samego wzrostu co Mattias, pomy�la�. Twarz, a w�a�ciwie jej widoczny fragment, i r�ce by�y wypiel�gnowane, a ubranie �wie�e. Pachnia�o od niej czysto�ci�.
I te w�osy! Loki obeymuj�ce twarz, splecione dalej
w gruby warkocz sp�ywaj�cy po plecach. Nigdy jeszcze
nie widzia� tak d�ugich i g�stych w�os�w.
Andreas dziwi� si� coraz bardziej. A wi�c ta dziewczyna krz�ta�a si� tak dzie� w dzie�, dbaj�c troskliwie o swe
otoczenie, a nikt nie przychodzi�, by na to popatrze�. Nie by�o tu nikogo by� mo�e od pi�tnastu lat, tylko ten gderliwy ojciec, kt�ry doprawdy nie m�g� by� mi�ym towarzyszem.
Pomimo nie�mia�o�ci musi tkwi� w tej kobiecie zadziwiaj�ca si�a, pomy�la�.
- Pom� mi go przenie�� - poprosi� tak przyja�nie jak
tylko umia�, rozumia� bowiem, �e dziewczyna bliska jest ob��du z zawstydzenia.
Bez s�owa uj�a ojca za nogi i wsp�lnie wnie�li go do male�kiej komory, gdzie dla nich dwojga nie starczy�o ju� miejsca.
Hilda ukradkiem zerka�a na Andreasa. Kiedy�, dawno
temu, wspi�a si� na wzg�rze. Sta�a tam rozgl�daj�c si� po okolicy. Jej wzrok si�ga� a� do fiordu, na pola i wzniesie
nia, kt�re stawa�y si� coraz bardziej mgli�cie niebieskie, im dalej patrzy�a. Czu�a wtedy w sobie pustk�, ale i niejasn� moc przyci�gal�c� j� do szczyt�w, do kt�rych nigdy nie dotrze.
To samo odczuwa�a teraz.
"Pom� mi go przenie��", powiedzia�. Do niej! W tych s�owach nie kry�o si� chyba nic niedobrego ani pogardliwego? "Pom� mi go przenie��."
Przem�wi� do niej.
Andreas by� pierwszym przystojnym m�odym m�-
czyzn�, jakiego spotka�a. Obdarzony mi�kkim g�osem,
z dwornymi manierami. Niedo�wiadczonej Hildzie wyda�
si� pi�kny jak z obrazka. Zreszt� po prawdzie Andreas Lind z Ludzi Lodu nie by� niemi�y dla niczyich oczu.
Pot�ny jak jego ojciec i dziad, wysoki, o szerokiej piersi i wyrazistej, dobrotliwej twarzy wywiera� korzystne
wra�enie. Ciemny kolor w�os�w i brwi dzia�a� przyci�gaj�co, u�miech by� ciep�y i stwarza� poczucie bezpiecze�stwa.
Ale Hilda w pe�ni zdawa�a sobie spraw� z tego, kim jest
i gdzie jest jej miejsce.
Powiedzia� do niej co� o derce, kt�ra si� podwin�a,
i dziewczyna w poczuciu winy szybko pochyli�a si� nad
rannym.
W tej samej chwili wszed� Mattias.
Hilda zesztywnia�a, sparali�owa� j� strach. Zn�w za-
s�oni�a twarz chustk�.
- To doktor - wyja�ni� Andreas. - Mattias Meiden.
Pos�a�em po niego, to m�j krewniak.
Spu�ci�a g�ow�, zawstydzona. Zd��yli jednak zauwa�y�, �e ma pi�kn� twarz. Nie ca�kiem m�odziutk�, ale
o delikatnych, niemal klasycznych rysach. Mi�dzy ni�
a ojcem nie by�o ani krztyny podobie�stwa.
Mattias, kt�ry powita� j� tak uprzejmie, �e a� z�o�y�a
przed nim uk�on, pochyli� si� nad Joelem Nattniannem.
Hilda przynios�a naczynie z ciep�� wod� i czyst� �ciereczk� i zacz�a obmywa� twarz ojca.
Od czasu do czasu rzuca�a go�ciom przera�one spojrzenie, jak gdyby spodziewa�a si�, �e zaraz spadnie na ni� grad wyzwisk.
Mattias u�miechn�� si� do niej przyja�nie, a �aden u�miech nie dzia�a� tak uspokajaj�co jak jego. Zauwa�y-
li, �e dziewczyna nie jest ju� tak spI�ta, spr�ona do obrony.
Hycel z j�kiem na kr�tk� chwil� wr�ci� do przytomno�ci.
- Przesta� szarpa� mnie za twarz, cholerna, g�upia dziewucho! - wysycza� przez rozchwiane z�by, po czym
zn�w zamkn�� oczy.
Dziewczyna zagryz�a usta, widz�c straszliwie zmasak-
rowane oblicze ojca.
- Wyli�e si� z tego - orzek� Mattias.
Hilda popatrzy�a na nich pytaj�co.
- To nie by�a jego wina - wyja�ni� Andreas, a oczy dziewczyny zwr�ci�y si� natychmiast w jego kierunku.
- Chyba wiem, co si� sta�o. Uznano, �e to on winien jest tej
zbrodni.
Odruchowo sp�jrza�a w stron� otworu okiennego
wychodz�cego na dalek� ��k�.
- Tak, to by�o tam - powiedzia� Mattias. - Wiedzia�a�
o tym?
Pokr�ci�a g�ow�.
- Czy twoi przyjaciele nic ci nie powiedzieli? Cztery
martwe kobiety.
Powt�rzy�a niemal bezg�o�nie:
- Przyjaciele?
Andreas i Mattias wymienili spojrzenia. C�rka hycla
nia mia�a �adnych przyjaci�.
- Cztery kobiety? - dorzuci�a, nieco ju� o�mielona, poniewa� jak dot�d z niej nie drwili. Ale nadal zachowywa�a czujno��, zdradza�o j� uciekaj�ce sprzenie.
By�a niby �limak, got�w schowa� czu�ki na pierwszy
sygna� ostrzegawczy.
S�ysza�a, �e jej g�os jest zachrypni�ty; nie nawyk�a do
m�wienia. Chrz�kn�a nerwowo.
- Tak, cztery kobiety - rzekl Andreas. - Zosta�y
zamordowane. Czy wiesz co� o tym? Mo�e przypad-
kiem cokolwiek s�ysza�a� aIbo widzia�a� wiosn� lub jesieni�?
Zastanawia�a si�, a oni, w oczekiwaniu na odpowied�, mogli teraz otwarcie si� jej przyjrze�. Mia�a zamy�lone oczy, troch� jakby smutno rozmarzone. Wyda�a im si� zagubiona i zrezygnowana. Ale by�a pi�kna i pe�na godno�ci. I bardzo poci�gaj�ca.
- Nie... - odpar�a niepewnie.
- Je�li co� przyjdzie ci na my�l, powiedz nam o tym
- poprosi� Mattias.
Skin�a g�ow�; przypomnia�a sobie, kim jest naprawd�,
i obla�a si� rumie�cem. Ju� chcia�a przeprasza� za to, �e
o�mieli�a si� przem�wi�, ale opanowa�a si� w por�. Mattias opatrzy� Joela Nattmanna tak starannie, jak
tylko si� da�o.
- Najlepiej b�dzie, je�li rozpowiemy, �e tw�j ojciec jest
umieraj�cy - stwierdzi�. - Ludzie s� wzburzeni, znale�li wi�c sobie koz�a ofiarnego. Taka wiadomo�� ich powstrzyma. Ci, kt�rzy si� tego dopu�cili, b�d� mie�
wyrzuty sumienia. Ale na wszelki wypadek przez najbli�sze dni zamykaj drzwi na skobel! I... - zawaha� si� - nie
powinna� wychodzi� po ciemku.
Kiedy zrozumia�a, �e maj� zamiar j� opu�ci�, w jej
oczach zap�on�a pro�ba pomieszana z l�kiem.
- Och, nie mo�ecie mi odm�wi� skromnego poez�s-
tunku: Mam ciastka i nap�j miodowy. Zaraz wszystko podam.
Zauwa�yli, �e dziewczyna stara si� wys�awia� mo�liwie
najstaranniej.
Ju� zerwa�a si� na nogi i kr��y�a mi�dzy kuchni�
a spi�ark�.
M�czy�ni popatrzyli na siebie. Obydwaj byli na tyle dobrze wychawani, by z podzi�kowaniem przyj�� go�cin�, chocia� nie mieli czasu.
Hild� wype�nia�a rado��. Oczy l�ni�y na przemian
nadziej� i trwo�n� niepewno�ci�. Wystawi�a na st� dzban z napojem, a teraz sz�a z p�miskiem pe�nym cudnie
przybranych ciastek.
O m�j Bo�e, pomy�la� Mattias. Zosta�y upieczone na minione �wi�ta Bo�ego Narodzenia! Takie pi�kne! I nikt ich nie jad�, nikt ich nawet nie widzia�.
Gestem trz�s�cych si� d�oni zaprosi�a ich, by usiedli na pie�kach, zast�puj�cych krzes�a: Sama stan�a z boku, obserwuj�c z uwag�, czy niczego im nie brakuje. Nie
mog�a jednak usta� spokojnie. Wci�� musia�a podchodzi�
do sto�u i co� poprawia� - a to przesun�a p�misek w ich stron�, to zn�w u�o�y�a kwiaty w inny spos�b...
Ciastka okaza�y si� twarde jak kamienie, ale dyskretnie maczali je w napoju miodowym i chwalili, �e s� takie pi�kne i smaczne. Hilda odwraca�a twarz, ale i tak widzieli jej
b�yszcz�ce szcz�ciem oczy. Zanim podzi�kowali za go�cin�, wmusili w siebie jeszcze par� kamiennych smako�yk�w.
- Wr�cimy tu jutro - obieca� Mattias. - Zobaczymy,
jak miewa si� tw�j ojciec.
Skin�a g�ow�. Wyj�a chud� sakiewk�, chc�c zap�aci�
doktorowi, ale ten z u�miechem pokr�ci� g�ow�.
- O tym porozmawiamy p�niej. By� mo�e jeszcze
wiele razy b�d� tu przychodzi�, nim cw�j ojciec wyzdrowieje. �egnaj, Hildo c�rko Joela, dzi�kujemy za pocz�stunek!
M�czy�ni w milczeniu schodzili brzegiem p�l, zatopieni we w�asnych my�lach. Nie musieli wcale si� od-
wraca�; i tak wiedzieli, �e Hilda stoi na podw�rku
i spogl�da za nimi.
- Jak ma�o znamy swych najbli�szych s�siad�w!
- powiedzia� Andreas.
- Tak - odrzek� Mattias. - S�ysza�em, �e ostrzeg�e� j�
przed wilko�akiem. Dyskretnie. To dobrze...
Kiedy nie by�o ju� ich wida�, Hilda wesz�a do domu. Rozejrza�a si� doko�a ze zdziwieniem. Teraz wszystko by�o dla niej zupe�nie nowe.
Tu w�a�nie siedzieli. Wiedzia�a, �e te miejsca nigdy nie b�d� ju� takie same jak przedtem. Leciutko musn�a r�k� belk� w �cianie, o kt�r� opierali si� ramionami. Dotykali jej p�miska, ciep�o ich d�oni nadal �y�o w drewnie. A tutaj on pochyla� si� nad ojcem. Powiedzia�, �e derka si� podwin�a, i wsp�lnie j� wyg�adzili.
Ogl�da� jej kwiaty na stole. Szkoda, �e nie nazbiera�a
wi�cej.
Na jutro musi...
Jutro maj� tu wr�ci�. A mo�e tylko doktor? Ten
o dobrych oczach?
Mo�e on jutro nie przyjdzie? Gospodarz nie ma chyba
tyle czasu, by w��czy� si� po obcych domach?
Hilda zajrza�a do ojca, kt�ry nadal nie dawa� znaku
�ycia, po czym zn�w wysz�a przed dom i patrzy�a na Lipow� Alej�.
Andreas i Mattias mieli zamiar si� po�egna� i powr�ci�
ka�dy do swego domu, gdy spotkali Branda.
- Ojciec zebra� ca�� rodzin� - powiedzia�. - Chce
z nami porozmawia�. Chod� wi�c z nami do Lipowej Alei,
Mattiasie.
Ca�a norweska ga��� rodu zgromadzi�a si� w paradnej
izbie Branda i Matyldy. Pani domu upiek�a j�czmienne ciastka, kt�re poda�a ze �mietan�. M�odzi m�czy�ni popatrzyli na siebie i cicho j�kn�li. W �o��dkach ci�gle jeszcze czuli ci�ar �wi�tecznych wypiek�w Hildy.
Are, majestatyczny patriarcha z siw� brod�, odetchn��
g��boko i rozpocz�� przemow�:
- Odkrycie zw�ok postawi�o nas w bardzo trudnej sytuacji. Chcia�em z wami o tym pom�wi�, zanim w�jt zwr�ci uwag� na nasz� rodzin�. Wiecie, jak delikatnym tematem s� dla nas czary. Dlatego sami powinni�my wiedzie�, na czym stoimy i kogo mo�emy wy��czy�
z podejrze�.
- Ale�, ojcze - oburzy� si� Brand. - Nie pos�dzasz
chyba nikogo z nas? I chyba nie wietzysz w wilko�aki?
- Oczywi�cie, �e nie. Ale nas nietrudno jest zaatakowa� i dlatego powinni�my umie� si� broni�. Ci, kt�rzy b�d�
najbardziej nara�eni na podejrzenia, musz� znale�� wsparcie u pozosta�ych. Teraz i p�niej. Niepokoi mnie sznur czarownicy.
Zebrani pokiwali g�owami. Eli, szesnastolatka, delikatna i szczuplutka, rzuci�a swej przybranej matce Gabrielli pytaj�ce spojrzenie. Chcia�a wzi�� jeszcze jedno ciastko. Gabriella, jakby nieobecna duchem, skin�a g�ow�. Dziewczyna ci�gle jeszcze powinna nabiera� cia�a. Kaleb popatrzy� na Eli nieco surowiej, ale nie protestowa�. On
i Eli stali poza kr�giem podejrzanych, podobnie jak Irja
i Matylda, ale wszyscy czworo, g��boko zwi�zani ze
swymi bliskimi, poczuwali si� wobec nich do lojalno�ci. Are zdecydowa�:
- Musimy bli�ej przyjrze� si� potomkom Ludzi Lodu,
ka�demu po kolei. Przede wszystkim mo�emy wykluczy� Cecyli� i Tancreda oraz jego ma�� c�reczk� Len�, to chyba jasne?
- Tak - potwierdzi�a Gabriella. - I Mikaela, syna
Tarjeia.
- Oczywi�cie - zgodzi� si� Are. W jego oczach pojawi�
si� smutek, jak zawsze gdy by�a mowa o Mikaelu.
- Z mojej strony chodzi wi�c zatem o mnie samego,
Branda i Andreasa. Czy mo�emy powiedzie�, �e wykluczamy Andreasa, kt�ry przecie� odkry� zw�oki i by� tym bardzo wstrz��ni�ty? Prawd� jest, �e nigdy nie widzia�em go tak wzburzonego.
- Tak - zgodzi�a si� ca�a rodzina. - Wy��cz go!
- Dobrze! Ze strony Liv mamy sam� Liv, Taralda,
Mattiasa i Gabriell�. Czy o kim� zapomnia�em?
Nie, zostali wymienieni wszyscy bez wyj�tku potom-
kowie Tengela i Silje.
- Ale c� to za czary? - dopytywa� si� Kaleb.
- Dziewi�� r�nych sznurk�w zwi�zanych razem? Co to
ma znaczy�?
Are u�miechn�� si�.
- Teraz przyda�oby si� poradzi� jednego z dotkni�tych
w rodzie. Ale w�r�d nas nie ma nikogo takiego. Jedynie
Cecylia posiada odrobin� nadnaturalnych zdolno�ci, po
trafi przekazywa� my�li. Jednak ona jest w Danii i z pewno�ci� nie zna si� na w�z�ach czarownic. A Mattias, kt�ry ma w swych r�kach wszystkie czarodziejskie �rodki Ludzi Lodu, nigdy si� nimi szczeg�lnie nie interesowa�, prawda?
- Nie - odpar� Mattias. - Tylko tym, co mog�
wykorzysta� w leczeniu. Jest tego sporo, ale w�ze�ki do tego nie nale��.
- My�l�, �e o kim� zapominasz, drogi braciszku
- �agodnie zwr�ci�a si� Liv do Arego. Nadal wygl�da�a
m�odzie�czo pomimo swych siedemdziesi�ciu jeden lat.
- Zapominasz, �e mam spor� wiedz� na ten temat, chocia�
wola�am to przemilcze�.
- Ty? - Are by� zdumiony.
Liv u�miechn�a si� smutno.
- Chyba pami�tacie, �e widzia�am przedstawicieli
siedmiu pokole� dotkni�tych z Ludzi Lodu.
- Siedmiu? To niemo�Iiwe! - zdziwi� si� Andreas.
- Owszem. Spotka�am czarownic� Hann�. To prawda,
mia�am wtedy zaledwie trzy lata, ale pami�tam j�. Och, Bo�e, dobrze j� pami�tam! Kto raz j� ujrza�, nie zapomni jej nigdy. W Dolinie Ludzi Lodu �y�a jeszcze jedna wied�ma z tego samego pokolenia co Hanna, widzicie
wi�c, w jednym pokoleniu mo�e narodzi� si� wi�cej dotkni�tych, ale ja nigdy jej nie widzia�am. Zetkn�a si� z ni� tylko moja matka, Silje. Ja za to zna�am Grimara,
siostrze�ca Hanny, m�odszego od niej o jedno pokolenie. To ju� dwoje. Nast�pnie m�j ukochany ojciec, Tengel Dobry. W moim pokoleniu by�a kuzynka Sol, dla nas jak siostra. Tronda zna�am tylko jako weso�ego, dobrego ch�opca, nie przypuszcza�am nawet, �e jest jednym z dotkni�tych, dopiero p�niej... - W g�osie Liv zad�wi�cza� przejmuj�cy smutek. - Kolgrirna znali�my wszyscy. �a-
den epizod w tragicznej historii Ludzi Lodu nie sprawia
mi takiego b�lu jak my�l o biednym Kolgrirnie. I jeszcze Are i ja byli�my jedynymi, kt�rzy widzieli dotkni�t� c�rk� Gabrielli. - Liv zrobi�a kr�tk� przerw�, po czyrn m�wi�a dalej: - Uczy�am si� ukradkiem. Od ojca, a przede wszystkim od mojej ukochanej siostry Sol. By�a nieokie�z
nana, nieszcz�liwa, ale jednocze�nie pe�na rado�ci i ch�ci �ycia. Lubi�a chwali� si� swoimi umiej�tno�ciami. St�d w�a�nie sporo wiem a czarach, chocia� nigdy nie wpad�o
mi do g�owy, by je praktykowa�.
- A te w�z�y? - cicho zapyta�a Irja.
- Ach, tak, one - u�miechn�a si� Liv. - One nie maj� nic wsp�lnego ze �mierci� czy przemoc�. Zawi�zuje si� je po to, by krowa s�siada nie dawa�a mleka. Ten rodzaj czar�w okre�li�abym jako ca�kiem niegro�ny. Sol nigdy
go nie uznawa�a.
- C� wi�c robi� sznur w d�oni zmar�ej kobiety?
- Tego nie wiem. Mia� pewnie oznacza�, �e kobieta
zna�a si� na czarach lub przynajmniej si� nimi interesowa�a. A pozostale zmar�e, czy co� przy nich znaleziono?
- Tak. W�jt odkry� co� przy tej, kt�r� Andreas znalaz�
jako pierwsz�. T�, kt�ra zosta�a z�o�ona w ziemi jako przedostatnia - powiedzia� Are. - Mia�a przy sobie chustk�, niegdy� bia��, z zawini�t� w �rodku ziemi�.
Liv u�miechn�a si� leciutko.
- Prawdopodobnie ziemia z cmentarza. To jeszcze bardziej niewinny �rodek. Nale�y go w�o�y� do �o�a osoby, kt�r� si� kocha. Oczywi�cie najlepiej po�o�y� si� tam samemu, a wtedy mi�o�� nie b�dzie mia�a granic.
- Czy Sol w to wierzy�a? - zapyta�a Gabriella.
- Bardzo j� to bawi�o, cz�sto m�wi�a �artem, komu powinna co� takiego pod�o�y�. Ale czy w to wierzy�a... Tego mi nie powiedzia�a. Musicie zrozumie�, �e czary �ci�le wi��� si� z osob�, kt�ra je uprawia. Gdybym ja
spr�bowa�a takich sztuczek, nic by z nich nie wysz�o. A to, �e Sol robi�a r�ne rzeczy, nae wi�za�a si� wcale z magicznymi przedmiotami, kt�rymi si� pos�ugiwa�a. Ona mia�a wrodzone zdolno�ci. Sam� si�� woli dokonywa�a rzeczy niemo�liwych. Are i ja byli�my �wiadkami przedziwnych
wydarze�.
- A wi�c wszyscy dotkni�ci w rodzie Ludzi Lodu maj�
takie same zdolno�ci? - pyta� Kaleb.
- Mniej wi�cej. Czasami dziedzictwo wybucha jako czyste z�o i nic innego, czasami mo�e by� ukryte jak u Tronda... Hanna i Sol natomiast posiada�y ogromn�
nadprzyrodzon� moc, prawdopodobnie m�j ojciec tak�e, ale on nie chcia� si� ni� pos�ugiwa�.
- Chwileczk� - wtr�ci�a si� Gabriella. - Babcia m�wi,
�e taka moc mo�e by� ukryta...
Liv skin�a g�ow�.
Potem zabra� g�os Are:
- Dotkn�a� czu�ego punktu. Tego w�a�nie obawiam
si� teraz: �e jest mi�dzy nami kto�, kto posiada z�� moc, a inni o tym nie wiedz�.
- Nie wierz� w to - wyrwa�o si� Irji.
- Tak, to bardzo nieprawdopodobne. Dlatego w�a�nie zebra�em was tutaj, �eby rozwa�y� wszystkie mo�liwo�ci.
Odezwa� si� wzburzony Tarald:
- Jest chyba nie do pomy�lenia, �e u matki i wuja
Arego przez siedemdziesi�t lat niczego nie zauwa�ono! Wszyscy si� z nim zgodzili.
- Dzi�kuj� wam - u�miechn�� si� Are. - Wobec tego
pozostaje Brand, Tarald, Mattias i Gabriella.
- Musz� prosi� o wykluczenie Gabrielli - powiedzia�
od razu Kaleb. - Od rana do wieczora zajmuje si� naszym domem siero