4285

Szczegóły
Tytuł 4285
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4285 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4285 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4285 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Margit Sandemo SAGA O LUDZIACH LODU Tom VII Zamek duch�w ROZDZIA� I Ci�kie czasy nasta�y po �mierci kr�la Christiana dla c�rek, kt�re mia� z Kirsten Munk. A przecie� kr�l za �ycia okaza� im wiele troskliwo�ci. Wyda� je za m�� za tych, co, do kt�rych by� przekonany, �e osi�gn� najwy�sze godno�ci w pa�stwie. Najstarsz� z c�rek, Ann� Catherin�, zar�czy� z Fransem Rantzauem, awansuj�c go jednocze�nie na ochmistrza kr�lestwa. Nie zd��yli jednak si� pobra�, gdy� oboje w bardzo m�odym wieku zabra�a �mier�. Drug� c�rk�, antypatyczn� Sofi� Elisabeth, wyda� za Christiana von Pentza - gubernatora, namiestnika i wojewod�. Mo�na by go by�o r�wnie� nazwa� ministrem spraw zagranicznych, gdyby tylko taki tytu� w�wczas istnia�. Leonorze Christinie dosta� si� najbardziej znacz�cy i najambitniejszy ma��onek Corfitz L Tlfeldt, obecny ochmistrz, najwa�niejsza osoba w kr�lestwie. Z tego powodu Leonora Christina od wielu lat by�a pierwsz� dam� w pa�stwie. Elisabeth Augusta wysz�a za Hansa Lindenova, cz�owieka, kt�ry z biegiem lat sta� si� absolutnym zerem. Christiana mia�a wi�cej szcz�cia. Po�lubi�a, bowiem Hannibala Sehesteda, kt�ry piastowa� stanowisko namiestnika Norwegii i tam odnosi� sukcesy. M�em Hedvig zosta� zarz�dca Bornholmu, Ebbe Ulfeldt. On tak�e odczu� na w�asnej sk�rze, co znaczy mie� za �on� c�rk� Kirsten Munk. Hannibal Sehested tak wyrazi� si� kiedy� o swojej �onie Christianie i jej siostrach: "To wcielone diablice. Moja �ona i pozosta�e szczeni�ta Kirsten Munk powinny znale�� miejsce u boku samego szatana". Siostry uwa�a�y si� za najprzedniejsz� �mietank� Danii. Na tron jednak wst�pi� ich przyrodni brat Fryderyk III, a wraz z nim pojawi�a si� m�odziutka kr�lowa Sofia Amalia. Fryderyk przeprowadzi� w swym otoczeniu gruntown� czystk�. Najpierw usuni�to Christiana von Pentza. Fryderyk by� do niego wrogo nastawiony ju� jako m�ody ksi���, a kiedy zosta� kr�lem, definitywnie rozsta� si� z von Pentzem, zabraniaj�c mu wr�cz pokazywa� si� na dworze. Nast�pnie przysz�a kolej na Ebbe Ulfeldta. Zbadano jego dzia�alno�� jako zarz�dcy i stwierdzono, �e okrutnie gn�bi ch�op�w. R�wnie� i on musia� po�egna� si� ze stanowiskiem. Jakby jeszcze nie do�� by�o upokorze�, wszystkim c�rkom Kirsten Munk odebrano prawo do u�ywania tytu�u hrabiowskiego, a w �lad za tym pozbawiono je przywileju nale�nego tylko pierwszym damom kr�lestwa, to jest mo�liwo�ci wje�d�ania powozem na dziedziniec pa�acu. Siostry wpad�y w gniew. Rozz�o�ci�a si� r�wnie� Kirsten Munk. A babka, Ellen Marsvin, kt�ra przywdzia�a �a�ob� po �mierci Christiana IV, tak�e wydawa�a pod nosem w�ciek�e pomruki. Zmar�a w roku 1649 i nie by�a �wiadkiem dalszych upokorze� wnuczek. Najwi�ksze poni�enie dotkn�o Leonor� Christin�. Po pierwsze by�a ma��onk� Corfitza Ulfeldta, kt�ry potajemnie rywalizowa� z nowym kr�lem o w�adz� w pa�stwie. Po drugie, mi�dzy ni� a m�od� kr�low� Sofi� Amali� z Brunszwiku rozgrywa�a si� zaci�ta walka o tytu� pierwszej damy kr�lestwa. Walka ta, gorzka i zaciek�a, trwa�a a� po dzie� ich �mierci. Kr�l tylko czyha� na Corfitza Ulfeldta, ale najpierw rozprawi� si� z Hannibalem Sehestedem. W�a�ciwie Sehested by� jego cz�owiekiem; to rada pa�stwa chcia�a usun�� go ze stanowiska namiestnika Norwegii. Ale kiedy okaza�o si�, �e z czasem sta� si� on w�a�cicielem szesnastej cz�ci wszystkich w�o�ci w Norwegii, a tak�e wielu kopalni, oraz �e ogromna cz�� podatk�w nigdy nie dotar�a do Danii, lecz znalaz�a si� w jego kieszeni, kr�l nie m�g� ju� d�u�ej przymyka� oczu. Kariera Hannibala Sehesteda zosta�a zako�czona. Prawdziwym jednak cierniem w oku kr�la by� Ulfeldt, tak jak dla kr�lowej - Leonora Christina. Pewnego dnia w styczniu 1649 roku Leonora Christina odwiedzi�a Cecyli� Paladin. Kr�lewska c�rka by�a niezwykle podekscytowana. Nie mog�a usiedzie� w miejscu. - Ta Niemka robi wszystko, �eby mnie zniewa�y� - parska�a, m�wi�c o kr�lowej Sofi Amalii. - Ale m�j drogi m�� nadal trzyma co� w zanadrzu. Wyje�d�a teraz do Niderland�w, margrabino, by tam zawrze� umowy, kt�re poka�� ca�ej Danii, ��cznie z now� par� kr�lewsk�, kto tu jest najwa�niejszy. Jeszcze zobaczymy, komu nale�y si� pe�nia w�adzy. - A wi�c rada pa�stwa przysta�a na jego wyjazd? - Rada pa�stwa? Ochmistrz tej klasy, co Corfitz nie musi si� nikogo radzi�. Ja, naturalnie, pojad� wraz z nim; towarzyszy� mu b�dzie wspania�y orszak. Dlatego w�a�nie do was przychodz�, margrabino Paladin. Zawsze mog�am liczy� na wasz� dobro�, lojalno�� i wierno��. Ma��onek m�j potrzebuje osobistego dworzanina, m�odego junkra, kt�ry us�ugiwa�by mu podczas wyprawy. A tak niewielu mo�na teraz zaufa�, kiedy ta Niemka zaprowadza we dworze swoje porz�dki. Od razu, wi�c pomy�leli�my o waszym synu, Tancredzie. Jest �wietnie obeznany z etykiet� dworsk� i nad wyraz reprezentacyjny... My�li k��bi�y si� w g�owie Cecylii. Wrodzona bystro�� umys�u sprawia�a, �e panowa�a nad ich nat�okiem, zachowuj�c jednocze�nie trze�wo�� oceny, �yczliwo�� i takt. Wcale nie mia�a ochoty wysy�a� syna w t� ryzykown� podr�. Nie chcia�a, by ch�opiec zosta� wmieszany w konflikt mi�dzy kr�lem a jego ochmistrzem lub mi�dzy ich ma��onkami. Z drugiej strony zajmowa�a si� Leonor� Christin� niemal od dnia jej narodzin... W konflikcie, jaki rozgorza� mi�dzy Leonor� Christin� a kr�low�, Cecylia zaj�a stanowisko neutralne. Obydwie kobiety cechowa�a inteligencja. Leonora Christina by�a na dodatek pi�kna, czaruj�ca i obyta w �wiecie; kr�lowa mia�a po swojej stronie m�odo��, dostoje�stwo i niekwestionowan� pozycj�. O ludziach z rodu Brunszwik-Luneburg m�wiono, �e s� utalentowani, energiczni i nami�tni. Sofia Amalia nie by�a pod tym wzgl�dem wyj�tkiem, ale faktem jest, �e potrafi�a by� r�wnie� okrutna i bardzo uparta. Leonora Christina te� dysponowa�a gro�n� broni�, by� ni� zab�jczo ci�ty j�zyk. Zazdro�� i zawi�� panuj�ce mi�dzy przeciwniczkami osi�gn�y ju� poziom przyci�gaj�cy powszechne zainteresowanie. Gdyby chodzi�o tylko o Leonor� Christin�, by� mo�e Cecylia nie by�aby a� tak niech�tna wys�aniu Tancreda do Niderland�w. Mia� on jednak zosta� dworzaninem Corfitza Ulfeldta, a tego cz�owieka Cecylia znie�� nie mog�a. To prawda, �e zwraca� na siebie uwag�, byl ulubie�cem ludu, przynajmniej na razie, a�e w arogancji i zapatrzeniu w siebie przekroczy� wszelkie granice. Nie we wszystkich sprawach, kt�rymi si� zajmowa�, mo�na by�o na nim polega�. Nie mia� szacunku dla prawa. Nagina� je w zale�no�ci od w�asnych potrzeb. Obecno�� Tancreda u boku Corfitza mog�aby spowodowa� konflikt z domem kr�lewskim. Wiedzia�a, �e Alexander nigdy do tego nie dopu�ci. Gdyby Alexander by� w domu! Niestety, wyjecha� gdzie� do w�o�ci. My�li te przemkn�y przez jej g�ow� z szybko�ci� b�yskawicy i ju� odpowiada�a, cho� mo�e cokolwiek niejednoznacznie. - Och, wasza wysoko�� - Leonora Christina lubi�a, gdy zwracano si� do niej w�a�nie w ten spos�b - to okropne! Naturalnie bardzo chcieli�my podzi�kowa� za zaszczyt, jaki spotka� naszego syna. Propozycja towarzyszenia waszemu m�owi to wielki honor, ale niestety Tancred jest zaj�ty. Czeka go wyjazd na Jutlandi� do mojej szwagierki. Gor�co prosi�a go o przybycie i syn nasz pozostanie tam przez kilka miesi�cy. Mieszka sama i w�a�nie z�ama�a nog�, le�y, wi�c bezradna i nie jest w stanie dopilnowa� swej posiad�o�ci. Nie ma innych krewnych, kt�rych mog�aby o to prosi�. Nie mo�emy teraz cofn�� obietnicy. Leonora Christina z kwa�n� min� wyrazi�a �al, i� Tancred nie mo�e ucz�stniczy� w wyprawie do Niderland�w. Teraz pozosta�o Cecylii tylko modli� si� w duchu, by kr�lewska c�rka wychodz�c nie natkn�a si� na Alexandra i ch�opca. Kiedy ojciec i syn wr�cili do domu, Tancred by� bardzo zawiedziony decyzj� matki. - Ale�, mamo! Udaremni�a� mi wyjazd do Niderland�w! Zobaczy�bym kawa�ek �wiata i wype�ni�bym tak�e zaszczytne zadanie! Cecylia przygl�da�a si� swemu m�odemu, bardzo przystojnemu synowi. Mia� dwadzie�cia jeden lat. Ciemne, l�ni�ce w�osy uwydatnia�y jego szlachetn� twarz. Przyci�ga� uwag� dam na dworze i dlatego Cecylia pragn�a wyprawi� go na jaki� czas z domu. Nie chcia�a, by jej syn ba�amucony by� przez dworskie pi�kno�ci. Na razie jednak wydawa�o si�, �e jest zupe�nie nie�wiadomy swej si�y przyci�gania. Idea�em Tancreda nadal pozostawa� ojciec, marzy� o karierze oficera. - I jeszcze do ciotki Ursuli - narzeka� Tancred. - Ona jest taka surowa i apodyktyczna. Dyryguje mn� nieustannie i traktuje jak dwunastolatka. - Twoja matka post�pi�a rozwa�nie - orzek� kr�tko Alexander. - Mieszanie si� w rozgrywki mi�dzy kr�lem a ochmistrzem by�oby dla ciebie niebezpieczne. Ulfeldt jedzie przecie� bez b�ogos�awie�stwa rady. A ty nie musisz wcale by� na Jutlandii tak d�ugo. Powiedzmy, dwa miesi�ce. - Dwa miesi�ce? Tak ma up�yn�� najlepsza cz�� mojego �ycia? - No c� - u�miechn�� si� Aleksander. - Mo�e p�niej zd��ysz jeszcze co� prze�y�. Tancred mia� na ko�cu j�zyka odpowied�, �e b�dzie ju� za stary, nie wiedzia� jednak, jak daleko mo�e si� posun��, by nie rozgniewa� ojca, wi�c w milczeniu, cho� z gorycz� w sercu, podda� si� wyrokowi rodzic�w. - Czy ciotka Ursula naprawd� z�ama�a nog�? - Nic mi o tym nie wiadomo - odpar�a Cecylia lekko. - Ale co� przecie� musia�am wymy�li�. - B�d�, wi�c musia� unieruchomi� jej nog� - stwierdzi� Tancred. - Na wypadek, gdyby Ulfeldt wys�a� szpieg�w. - Nie wydaje mi si� to prawdopodobne - powiedzia� Alexander. - Nie mo�esz tak si� przecenia�. - O, mnie nie da si� przeceni� - �miej�c si� odpar� Tancred. Leonora Christina odwiedzi�a Gabrielshus w ko�cu stycznia. Wkr�tce potem Tancred zapad� na dokuczliw� gryp�, w drog� na Jutlandi� wybra� si� wi�c dopiero na pocz�tku marca. Wielki orszak do Niderland�w wyjecha� wcze�niej, rodzina mog�a, zatem odetchn�� z ulg�. Ale dla pewno�ci, na wypadek gdyby kto� pyta�, Tancred musia� jecha�. Ku jego wielkiej rado�ci obiecano mu, �e zamiast planowanych dw�ch miesi�cy zostanie tam nie d�u�ej ni� dwa tygodnie. Ursul� ogromnie zdziwi�a niespodziewana wizyta przystojnego bratanka. - Tancredzie! Jak wspaniale! Przyjecha�e� akurat na doroczny zjazd s�siad�w. Doskonale! Jeste� taki wysoki, b�dziesz m�g� przymocowa� girlandy do �yrandola. Tylko uwa�aj na kryszta�y, gdzieniegdzie nie trzymaj� si� zbyt mocno. Tu jest drabina. Tancred, nieco zaskoczony, pocz�� zawiesza� girlandy w towarzystwie rozchichotanych dziewek s�u��cych, kt�re od razu przyst�pi�y do pracy z wi�ksz� gorliwo�ci�. - Och, jaka szkoda - wo�a�a ciotka z do�u. - Musz� jutro wyjecha� do Ribe, by uporz�dkowa� sprawy mojego �wi�tej pami�ci m�a. Okazuje si�, �e cz�owiek, kt�rego wyznaczy�am, by si� tym zaj��, podle mnie oszuka�. Tancred nawet przez chwil� nie w�tpi�, �e jej m�� zosta� �wi�tym po tym, jak musia� wys�uchiwa� jej bezustannego zrz�dzenia. - Tak, to wielka szkoda - powiedzia�, staraj�c si�, by w jego g�osie brzmia� �al. - Szkoda, �e ciocia musi wyjecha�, i to w tak przykrej sprawie. Mam nadziej�, �e nie straci�a�, ciociu, zbyt wiele? - O nie, na tw�j spadek z pewno�ci� jeszcze wystarczy - odpar�a sucho. By� to tylko �art, zna�a, bowiem dobrze ch�odny stosunek Tancreda do bogactwa. Oboj�tno�� tak� cz�sto napotka� mo�na u tych, kt�rzy nigdy nie zaznali ub�stwa. - Ale chodzi mi o ciebie, biedny ch�opcze. Na pr�no przeby�e� tak� d�ug� drog�... - Nie my�l o mnie, ciociu Ursulo! Niedawno chorowa�em i wys�ano mnie tu, bym wydobrza�. Sam zadbam o siebie. W domu nigdy mi si� to nie udaje, zawsze kto� mnie gdzie� goni. - No, a jak tam? Nie zamy�lasz sprawi� sobie narzeczonej? - zapyta�a ciotka, nie zwracaj�c uwagi na skarg� w jego s�owach. - Nie. Tyle os�b my�li za mnie, mog� to sobie darowa�. Co za diabelnie uparta girlanda, nie mog�... - Tancredzie! - zawo�a�a ciotka falsetem. - W moim domu nie wolno przeklina�! Popatrzy� na ni� zdumiony i niemal straci� r�wnowag�. - A ja przeklinam? - Tak, w�a�nie tak! Powiedzia�e�... - Ursula szeptem przeliterowa�a straszliwe s�owo: - d-i-a-b-e-�-n-i-e. - Czy to przekle�stwo? Dla mnie to tylko diabelnie zr�czne wyra�enie... Och, przepraszam, zn�w to powiedzia�em! Spr�buj� si� powstrzyma�, ciociu, �eby nie zbruka� tego domu nieprzyzwoitymi wyrazami. Kiedy ciocia wraca? - Nie wiem, to mo�e zaj�� troch� czasu, ale b�d� si� spieszy�, by zd��y� przed twoim wyjazdem. - Nie trzeba; mo�esz, ciociu, po�wi�ci� na swoje sprawy tyle czasu, ile tego wymagaj�. Takie rzeczy nale�y traktowa� powa�nie. - Tak, ale w�a�nie wymieni�am ca�� s�u�b�, poprzednia by�a ju� za stara. Nie wiem, czy ci nowi zadbaj� o ciebie w nale�yty spos�b. - Na pewno wszystko b�dzie dobrze - odpar� Tancred, zerkaj�c na pokoj�wki, kt�re �mia�y si� z zadowoleniem. Ursula niczego nie zauwa�y�a. - A jak si� miewaj� twoi rodzice, Tancredzie? Przypuszczam, �e przywioz�e� mi od nich pozdrowienia? - Ale� tak, ca�kiem o tym zapomnia�em, Maj� si� �wietnie. Ojciec zaj�� si� upraw� winoro�li, cho� bez wi�kszych sukces�w, a matka ca�y czas zmaga si� ze sob�, �eby nie pobi� ojca cz�ciej ni� raz w tygodniu. Pobi�, oczywi�cie, w szachy. Matka nale�y do wiecznie m�odych kobiet; wygl�da �wietnie, chocia� ma ju� czterdzie�ci siedem lat. Ojciec ma pi��dziesi�t cztery, prawda? - Tak, tak, to m�j m�odszy brat, zawsze si� nim zajmowa�am. Zamy�li�a si�. Tancred r�wnie� spowa�nia�. - S� tacy szcz�liwi, ciotko Ursulo. Mam nadziej�, �e ja te� kiedy� szcz�liwie si� o�eni�. - Tak - odpowiedzia�a ciotka pogr��ona w my�lach. - Twoja matka to wyj�tkowa kobieta. Zrobi�a dla Alexandra wi�cej, ni� przypuszczamy... - Matka? - zdziwi� si� i zn�w omal nie spad� z drabiny: - S�dzi�em, �e to mama wiele zawdzi�cza ojcu, kt�ry �eni�c si� z ni� podni�s� j� do wy�szego stanu. By�a przecie� tylko w po�owie szlachciank�. - O, ty nie wiesz... - westchn�a Ursula. - No, ale teraz pospiesz si�, ch�opcze. Sp�jrz, zwi�za�e� razem dwie girlandy zamiast przymocowa� je do �yrandola. Czy tak w�a�nie maj� wisie�, dziel�c pok�j na p�? Tancred roze�mia� si�. - A mo�e kt�ra� z dostojnych wd�w b�dzie mia�a ochot� przez nie poskaka�? Po �niadaniu postanowi� zrobi� sobie przerw�, odpocz�� od nie ko�cz�cych si� pyta� ciotki i od przygotowa� do uroczysto�ci. Wzi�� ze stajni konia i pojecha� rozejrze� si� po okolicy. Zawsze podoba�o mu si� otoczenie posiad�o�ci ciotki Ursuli. Bukowy las nadal by� jeszcze nagi, bezlistny, ale delikatne p�czki zapowiada�y ju� wiosn�. Za dworem ci�gn�� si� wielki, ciemny las iglasty. Kiedy Tancred zag��bi� si� we�, us�ysza� pierwszy wiosenny sygna� - g�os sikorki, a potem pod ko�skimi kopytami zobaczy� przylaszczki. O ile wcze�niej wiosna przychodzi da nas ni� do Norwegii, gdzie mieszka babcia, rozmy�la� ch�opak. Gabriella, jego siostra bli�niaczka, tam w�a�nie si� osiedli�a. To chyba naprawd� musia�a by� wielka mi�o��, my�la�. Oczywi�cie Norwegia jest wspania�a, ale on sam wola� �agodniejszy du�ski klimat. Jecha� g�stym lasem, w kt�rym ros�y drzewa i iglaste, i li�ciaste. Tancred by� pe�en rado�ci �ycia, a jednocze�nie m�odzie�czego niepokoju. By� mo�e nie zd��y niczego prze�y�, a ju� b�dzie za p�no. Za p�no, czyli gdzie� ko�o trzydziestki, wtedy jest si� ju� starcem. Nagle przystan��. Co� brunatnego szybko ukry�o si� w krzakach. Jakie� zwierz�? Drapie�nik? Tancred spi�� konia i ruszy� w po�cig. Nie mia� przy sobie broni, by� pa prostu ciekaw, chcia� prze�y� co� nowego bez wzgl�du na to, co to mog�o by�. Nie zamierza� wyrz�dzi� zwierz�ciu krzywdy. Co si� z nim sta�o? Nie mog�o by� daleko. Wstrzyma� konia i nas�uchiwa�. �adnego d�wi�ku. Musia�o gdzie� si� przyczai�. Wyt�aj�c wzrok Tancred wpatrywa� si� w pl�tanin� ma�ych �wierk�w, nagich krzak�w, przewr�conych drzew i korzeni... Jest! Tam jest co� br�zowego o lekko czerwonawym odcieniu. Zsun�� si� z konia i cicho podszed� bli�ej. W�a�ciwie to g�upota, pomy�la�. I ko�, i on stanowili znakomity cel. Ubrany by� w purpurow� kurtk� i spodnie. W rozci�ciach r�kaw�w po�yskiwa� jedwab z�otego koloru, a koronkowy ko�nierz okrywa� ramiona, Na nogach mia� wysokie buty z mi�kkiej sk�ry. Konia, naturalnie, us�ysze� i zobaczy� m�g� ka�dy. Kiedy od zwierz�cia dzieli�o go ju� tylko kilka metr�w, zerwa�o si� nagle i w�r�d trzasku �ami�cych si� ga��zi pop�dzi�o przed siebie. Tancred, zdumiony tym, co zobaczy�, przystan��. Dzi�ki temu uciekaj�ce przed nim stworzenie zyska�o jeszcze wi�ksz� przewag�. Uciekinierem by�a dziewczyna, odziana w brunatny p�aszcz z kapturem. Bieg�a przed nim lekko, z ka�d� chwil� coraz bardziej zag��biaj�c si� w las. Szanse na ucieczk� mia�a nik�e, gdy� po pierwsze przeszkadza�a jej d�uga sp�dnica, kt�ra wpl�tywa�a si� w ga��zie, po drugie Tancred by� szybszy. Rzuci� si� na ni� ca�ym cia�em i mocno przytrzyma�. - Nie, nie! - pisn�a. - Prosz�, pu�cie mnie! By�a brudna; w potarganych w�osach stercza�y kawa�ki kory i ma�ych ga��zek, mia�a na sobie podarte szaty. Ale buzia by�a �liczna. Spogl�da�y na niego b��kitne, wystraszone oczy. - Kim jeste�cie, panie? - zapyta�a zdziwiona. - Czy jednym z nich? Nadal jej nie puszcza�. - Nazywam si� Tancred Paladin. Przyjecha�em w odwiedziny na dw�r hrabiny Ursuli Horn. Nie s�dz�, bym by� jednym z "nich". - Nie wspomnia� nic o swym wysokim pochodzeniu, ona wydawa�a si� taka prosta... Dziewczyna krzykn�a i zdo�a�a si� wyrwa�, g��wnie, dlatego, �e Tancred nie chcia� jej trzyma� zbyt mocno. Pobieg�a dalej jakby gnana wiatrem, tym razem wysoko unosz�c sp�dnic�, by porusza� si� szybciej. Ciekawo�� Tancreda nie zosta�a zaspokojona, a wprost przeciwnie - jeszcze bardziej rozbudzona. Koniecznie chcia� si� dowiedzie� czego� wi�cej o tej wystraszonej istocie. Las okaza� si� g��bszy, ni� przypuszcza�, i przez g�ow� przemkn�a mu my�l, �e mo�e mie� trudno�ci z odnalezieniem konia. Nie zrezygnowa� jednak z po�cigu. Uwa�a mnie z pewno�ci� za gwa�ciciela, my�la� na po�y z rozbawieniem; na po�y z uraz�. Wreszcie dziewczyna nie mia�a ju� si�y biec. Z cichym j�kiem osun�a si� na zwi�d�e li�cie. Tancred podni�s� j� i stwierdzi�, �e ledwie trzyma si� na nogach. - Nie b�jcie si� mnie - powiedzia� �agodnie. - Nie chc� wam zrobi� nic z�ego. Kim jeste�cie i dlaczego si� ukrywacie? Stara�a si� zebra� si�y. - Molly - szepn�a. - Molly, panie. Jestem tylko zwyk�� s�u��c�. - A kim s� "oni"? W jej oczach b�ysn�� niepok�j. - Nikim, panie. To tylko... tylko tacy m�czy�ni, kt�rzy... wiecie, co robi� z dziewcz�tami. Tancred u�miechn�� si�. - Ja nie jestem taki. Czy wolno mi b�dzie odprowadzi� was do domu? - Nie mam domu, panie. - Ale przecie� powiedzieli�cie, �e jeste�cie s�u��c�? Dziewczyna by�a �liczna, nigdy nie widzia� r�wnie pi�knej. Przera�ona trzepota�a rz�sami. - Ju� nie. Wyrzucono mnie. - A wi�c dok�d macie zamiar si� uda�? - My�la�am, �eby szuka� pracy w s�siedniej parafii, panie. Tancred wyci�gn�� z kieszeni monet�. - Prosz�, we�cie to, by�cie nie by�a g�odna. Wyraz jej twarzy wprawi� go w zadziwienie. Oczy rzuca�y iskry, a nozdrza zadrga�y przez moment. Wzi�a jednak pieni�dz i sk�oni�a si�. - Dzi�kuj�, panie! Jeste�cie bardzo dobry. Nie mia� ochoty jej pu�ci�. - Molly... Je�li mieliby�cie jakie� k�opoty, przyjd�cie do mnie! Mieszkam we dworze hrabiny, ale b�d� tu tylko przez dwa tygodnie, potem wracam na Zelandi� i pewnie ju� si� nie spotkamy. Zajmuj� naro�n� komnat� od strony ko�cio�a. Obiecujecie? Skin�a g�ow�. - Obiecuj�. - Czy b�d� m�g�... zobaczy� was jeszcze kiedy�? Cie� strachu zn�w ukaza� si� w jej oczach. - Lepiej nie, panie. Ale dzi�kuj� wam za �yczliwo��. I... - zawaha�a si�. - Tak? - Nie m�wcie nikomu, �e mnie spotkali�cie! - Dobrze - obieca� nieco zdziwiony. Po�egna�a si� i pospieszy�a w las. Tancred odnalaz� konia szybciej, ni� si� spodziewa�, i wr�ci� do posiad�o�ci ciotki zatopiony w my�lach. Przez reszt� dnia by� bardzo roztargniony. Nie m�g� zapomnie� o Molly, prostej dziewczynie. To jest jak czary, my�la�. W naszym rodzie wszyscy mamy sk�onno�ci do ludzi z ni�szego stanu. Tak by�o z moj� siostr�, z moim ojcem i z ojcem mojej matki, Dagiem Meidenem. No tak, pewnie nigdy nie ujrz� tej dziewczyny. Ale ona by�a taka �liczna, mia�a takie �agodne oczy! Przyjemnie by�o trzyma� j� w... - Tancredzie! - ostry g�os ciotki Ursuli wdar� si� w upojne wspomnienia. - Za chwil� b�d� tu go�cie, a ty jeszcze sa� nie przebra�e�! Pospiesznie przywdzia� swoje najlepsze szaty, strojne ubranie z zielonego jak mech aksamitu, obramowane z�otymi koronkami, i bia�� jedwabn� koszul� z koronkowym ko�nierzem i szerokimi mankietami. Kiedy ju� by� gotowy, sam przed sob� musia� przyzna�, �e wygl�da dobrze. Wykrzywi� si� ironicznie do swego odbicia w lustrze, po czym zszed� na d�, by wraz z ciotk� powita� go�ci. Ursula m�wi�c o "s�siadach" wcale nie mia�a na my�li drobnych w�a�cicieli. O, nie! Tylko mieszka�cy najwspanialszych okolicznych dwor�w nale�eli do grona ludzi, kt�rymi si� otacza�a. Dlatego te� go�ci nie przysz�o zbyt wielu, ale ci, kt�rzy si� pojawili, byli starannie dobrani. Oczywi�cie tylko najwy�ej urodzona szlachta. Hrabiowie, baronowie, potomkowie cz�onk�w rady pa�stwa, g��wnie tacy, kt�rych r�d posiada� tytu� szlachecki przynajmniej od trzystu lat. Jak wi�kszo�� starszych dam Ursula lubi�a kojarzy� ma��e�stwa, zw�aszcza gdy chodzi�o o jej m�odych krewniak�w. Gor�co pot�pi�a ma��e�stwo Gabrielli z "tym tam Kalebem". "M�wisz tak, dlatego, �e nigdy go nie spotka�a�" - spokojnie powiedzia� na to Alexander. "Kto�, kto nie jest szlachcicem? - parskn�a Ursula. - Niech B�g da, bym nigdy go nie ujrza�a!" "Darujemy Kalebowi ten przykry obowi�zek"- odpar� jej brat. Mia�a teraz swoje plany w stosunku do Tancreda. Na spotkanie przyby�a m�oda hrabianka z niemieckiego rodu, wywodz�cego si�, jak wiele szlacheckich rod�w Jutlandii, z Holsztynu. Przyjecha�a wraz z matk� i ojcem. Ursula, u�miechaj�c si� szeroko, przedstawi�a sobie par� m�odych ludzi. Dziewczyna nosi�a imi� Stella i by�a bardzo �adna. Mia�a jasn� twarz o regularnych rysach i proste blond w�osy. Lekko nier�wne brwi nadawa�y twarzy wyraz ci�g�ego zdziwienia. Nazwisko jej brzmia�o Holzenstern. Gdy Tancred to us�ysza�, omal nie wybuchn�� �miechem. Stella Holzenstern to przecie� Gwiazda Drewniana. [Stella (�ac.) gwiazda, Holzenstern (niem.) drewniana] Z pewno�ci� rodzice nie pomy�leli o tym, nadaj�c jej imi�. U�miechali si� do Tancreda, wydawa�o si�, �e spodoba�a im si� my�l, i� ten m�odzieniec mo�e zosta� ich zi�ciem. Ursula zd��y�a ju� o czym� takim wspomnie�, cho� w bardzo zawoalowanej formie. Tancred a� zgrzyta� z�bami ze z�o�ci podczas rozmowy z t� przyja�nie nastawion� rodzin�, Na szcz�cie pojawi� si� m�ody cz�owiek, mniej wi�cej w jego wieku, i wybawi� go z opresji. Przedstawiono ich sobie ju� wcze�niej. Ursula powiedzia�a w�wczas: "To jest Dieter, Tancredzie, jego w�a�nie chcia�am skojarzy� z twoj� siostr�, gdyby nie wybra�a tego g�rnika!". - A wi�c tu jeste�, Tancredzie - powiedzia� m�ody blondyn. - Szuka�em ci�. Hrabino, hrabio, Stello, czy wybaczycie mi, je�li porw� go na chwil�? Musz� dowiedzie� si� czego� wi�cej o szkole oficerskiej. Rodzina straszy, �e ma zamiar mnie tam wys�a�. - A ty nie chcesz? - roze�mia� si� hrabia Holzenstern. - Nie chc� opuszcza� Jutlandii - odpowiedzia� z u�miechem Dieter. - Przynajmniej nie o tak pi�knej porze. Tancred nie potrafi� si� dopatrzy� niczego �adnego w nagiej, szaroczarnej okolicy i marcowych niepogodach. Wdzi�czny by� jednak za przerwanie rozmowy z hrabiostwem. Dieter poufale wzi�� go pod rami� i wyprowadzi� do innej komnaty. - M�wi�c o pi�knej porze, chcia�em powiedzie�, �e znalaz�em tu przyjaci�k� - u�miechn�� si� szeroko. - Ale nikt o tym nie mo�e si� dowiedzie�. - Czy Holzensternowie to twoi krewni? - Tylko s�siedzi. Mieszkaj� w Askinge, chc� wyswata� mnie ze Stell�. Ale mnie, co innego w g�owie. Gdyby� tylko wiedzia�... - Tajemniczo u�miechn�� si� pod nosem. - Wracaj�c do zawodu oficera. Czy to co� warte? - Nie wiem - odpar� Tancred z wahaniem. - W rodzinie mojego ojca to ju� taka tradycja, wi�c ja nie mia�em wyboru. Ale we mnie jest te� troch� niespokojnej krwi matki i bardzo nie lubi�, gdy si� mn� komenderuje. - Ja te� nie. Powiedzia�e�: niespokojna krew? To brzmi interesuj�co! - Tak, ona ma w sobie krew norweskiego rodu Ludzi Lodu. A oni sporo potrafi�. Chocia� ja raczej nale�� do tych spokojniejszych. Ale wracaj�c do g��wnego w�tku, uwa�am, �e powiniene� spr�bowa�. I wkr�tce z m�odzie�cz� pasj� rzucili si� w wir dyskusji o blaskach i cieniach �ycia oficera. Ursula zaplanowa�a wszystko tak, by przy stole Tancred siedzia� obok Stelli. Wok� panowa� og�uszaj�cy harmider, trudno, wi�c by�o rozr�ni� g�osy. Tancred stara� si� zabawia� swoj� dam� przy stole, ale by�a albo zbyt nie�mia�a, albo te� tak g�upia, �e jego �arciki trafia�y w ca�kowit� pr�ni�. Coraz gorzej czu� si� w tym towarzystwie. Konwersacj� tocz�c� si� w pobli�u r�wnie� trudno by�o nazwa� interesuj�c�. Ursula wo�a�a do hrabiny Holzenstern: - Jaka szkoda, �e ksi�na, wasza siostra, tak pr�dko musia�a wraca� do domu. Tak bardzo cieszy�am si� na spotkanie z ni�! Przekl�ta snobka, pomy�la� Tancred, w kt�rego �y�ach p�yn�o wi�cej krwi Ludzi Lodu ni� przypuszcza�. W taki spos�b podlizywa� si� utytu�owanym! - Tak, bawi�a u nas tylko przez tydzie� - odkrzykn�a hrabina. - Jeste� Paladinem, prawda, m�ody cz�owieku? - wrzasn�� do Tancreda pewien wyra�nie nie stroni�cy od kieliszka oficer. - Tak - potwierdzi� Tanered.. - Powiniene� by� z tego dumny. - Starzec, wyci�gaj�c r�k� za plecami Stelli, poklepa� go po ramieniu. - Pierwszy Paladin walczy� w Jeruzalem u boku Fryderyka Barbarossy. Pomy�ka, pomy�la� Tancred. To by� Fryderyk Drugi, sz�sta wyprawa krzy�owa. Nie mia� jednak si�y wszczyna� dyskusji w panuj�cym ha�asie. Kiedy nareszcie wstali od sto�u, bez celu przechadza� si� po salonach z u�miechem jakby przylepionym do twarzy. Dwie stare sekutnice plotkowa�y, usadowiwszy si� na sofie. - Naturalnie, to zn�w ta m�oda Jessica - powiedzia�a pierwsza. - S�ysza�am, �e uciek�a. - Tak, to ju� trzeci raz - odpar�a druga. - Oni robi� dla niej wszystko, a ta dziewczyna w taki spos�b im si� odwdzi�cza. Przynosi tylko wstyd. Wszyscy przecie� wiemy, jak ludzie gadaj�. I to wy tak m�wicie, pomy�la� Tancred. Pierwsza z plotkarek powiedzia�a: - To wina s�u��cej, to ta niemo�liwa Molly sprowadza j� na manowce. Tylko Wszechmocny wie, czym si� zajmuj� te latawice, kiedy samotnie w�druj�. Gdy Tancred to us�ysza�, serce podskoczy�o mu w piersi. Uda�, �e przystaje, by poprawi� sprz�czk� przy trzewiku. O ma�y w�os, a wygada�by si� o Molly, nie chcia� jednak dostarcza� tym j�dzom nowego tematu do plotek. Pami�ta� r�wnie� o pro�bie dziewczyny, by nikomu nie m�wi� o spotkaniu. Ale gdzie mog�a by� pani Molly, m�oda Jessica? Na pewno g��biej w lesie. Niebawem Tancred ca�kiem straci� zainteresowanie przyj�ciem. Z niecierpliwo�ci� czeka� na odej�cie go�ci, kt�rym jak na z�o�� wcale si� nie spieszy�o. Ch�opakowi uda�o si� jednak na chwil� zosta� sam na sam z ciotk� w jadalni. - Kim jest Jessica, ciotko Ursulo? My�li ciotki z trudem oderwa�y si� od rozgardiaszu zwi�zanego z organizacj� przyj�cia. - Jessica? Jaka Jessica? Ach, ta beznadziejna dziewczyna! To nikt dla ciebie. - Wcale nie o tym my�la�em. Ale dlaczego uciek�a? - Po prostu ��dza przyg�d. Dwa, trzy lata temu Holzensternowie przej�li maj�tek po swoich krewniakach. Kiedy poprzedni w�a�ciciele, a byli to rodzice Jessicy Cross, zapadli na osp�, zostawili im maj�tek pod warunkiem, �e zajm� si� Jessik� do czasu, gdy b�dzie pe�noletnia i samodzielna. Ale dziewczyna jest niepoprawna, Molly j� podburza. Molly pracowa�a w maj�tku jeszcze za �ycia rodzic�w Jessicy i opowiada dziewczynie niestworzone historie. Ale w rodzinie Jessicy jest niedobra krew - powiedzia�a ciotka zni�aj�c g�os. - Mog�abym ci o nich opowiedzie� przer�ne historie... W chaotycznej opowie�ci ciotki zbyt wiele by�o niedom�wie�, by Tancred m�g� si� w tym wszystkim po�apa�. - Ale gdzie mieszka Jessica? - Tancredzie, czy musisz zadawa� tyle pyta�, kiedy widzisz, �e mam g�ow� zaj�t� wa�niejszymi sprawami? Czy nie widzia�e� chochli do sosu? Kucharka nie mo�e jej znale�� po obiedzie. A przy okazji, co s�dzisz o Stelli? Woskowa lalka, pomy�la�, ale odpowiedzia� przezornie: - Uwa�am, �e w og�le nie ma poczucia humoru. Nic nie rozumia�a z moich dowcipnych opowiastek, ale za�miewa�a si�, gdy biedny s�uga zapl�ta� si� w tren baronowej. - No tak, to okropny niezdara - mrukn�a ciotka Ursula, obdarzona poczuciem humoru w tym samym stopniu, co k�oda drewna. - No, naprawd� nie mam ju� wi�cej czasu. A dlaczego interesujesz si� tak bardzo Jessic� Cross? Poniewa� ona mo�e doprowadzi� mnie do Molly, pomy�la� Tancred. - To nic szczeg�lnego - odpowiedzia� wzruszaj�c ramionami. - Wydaje mi si� niezbyt mi�a. Chcia�em si� tylko dowiedzie�, czy to przyjaci�ka Stelli. Mam nadziej�, �e nie. Ciotka natychmiast si� u�miechn�a, bior�c jego s�owa za dobr� monet�. - To mi�e z twojej strony. Id� teraz do Stelli... - Nie, ciociu, dr�czy mnie straszliwy b�l g�owy, cudownie by, wi�c by�o, gdybym m�g� was opu�ci�. Przez ca�y dzie� od momentu przyjazdu nie mia�em chwili wytchnienia. - Och, oczywi�cie, c� za bezmy�lno�� z mojej strony! Id� si� po�o�y�. Nied�ugo z�o�ymy wizyt� w Askinge, prawda? - Bardzo ch�tnie, ciociu - powiedzia� Tancred r�wnie �agodnie, co fa�szywie. ROZDZIA� II Tancred wcale nie po�o�y� si� do ��ka. Bardzo niepokoi� si� o t� "niemo�liw�" Molly. Musi nad ni� czuwa�, dop�ki jest w pobli�u. Wkr�tce zniknie, a wtedy nie b�dzie ju� m�g� jej pom�c. Nie s�ysza� wprawdzie o tym, by grozi�o jej niebezpiecze�stwo, ale niczego nie mo�na by� pewnym. Najlepiej przygotowa� si� na najgorsze! Podczas gdy nadal bawiono si� w salonach, Tancred prze�lizgn�� si� przez okno swojej komnaty i pobieg� w stron� lasu. Nie chcia� bra� konia, bez niego by� swobodniejszy. Kiedy zag��bi� si� w zaro�la, przemierzaj�c tras� z przedpo�udniowej przeja�d�ki, dochodzi�a ju� p�noc. By�a pe�nia, ksi�yc roz�wietla� noc, rzuca� b��kitne cienie pod drzewami i srebrem barwi� ga��zie. Gdzie� w oddali trzaska�y ga��zki, kiedy tajemnicze czworono�ne istoty porusza�y si� w ciemno�ci. Tancred usi�owa� st�pa� bezszelestnie, ale na grubym dywanie zesz�orocznych li�ci by�o to niemo�liwe. Jak�e jestem g�upi, my�la�. Jak mog� przypuszcza�, �e odnajd� Molly? Albo Jessik�? Kim jest ta tajemnicza dziewczyna i dlaczego ucieka tak cz�sto? A buntowniczka Molly? I ci gro�ni "oni"? Na pewno chodzi�o o jej krewniak�w. By� mo�e czyhaj� na dziedzictwo Jessicy? Nie, nie mo�e tak fantazjowa�. Przystan�� i rozejrza� si� doko�a. W lesie panowa�a zupe�na cisza. Przeklina� swoj� bezmy�lno��; nie zwr�ci� uwagi, w kt�rym miejscu na niebie znajdowa� si� ksi�yc w stosunku do dworu ciotki. Wydawa�o mu si�, �e sta� bardzo wysoko, ale, z kt�rej strony? Teraz nie wiedzia� ju�, gdzie jest. Las ze wszystkich stron wydawa� si� jednakowy. Mistyczny, czarodziejski, niezg��biony... Dzik? W lasach Danii �y�y dziki, rozdra�nione mog�y by� niebezpieczne. A on nie mia� przy sobie broni. Nie, nie wolno tak przesadza�! W�drowa� na o�lep. Nie mia� poj�cia, jak g��boki mo�e okaza� si� las, ale gdzie� przecie� musi by� jego kraniec. Je�li tylko nie b�dzie chodzi� w ko�o, kiedy� si� z niego wydostanie. Nie m�g� tak po prostu odwr�ci� si� na pi�cie i pomaszerowa� do domu, ju� dawno straci� orientacj�. Poirytowany zmarszczy� brwi. To do niego niepodobne post�pi� tak lekkomy�lnie. A mo�e jednak? Musia� przyzna�, �e nie zawsze kierowa� si� rozs�dkiem. Prawd� by�o, �e nigdy dot�d �adna dziewczyna nie zawr�ci�a mu w g�owie. Ta rozpali�a jego ciekawo��, by�a �agodna, �liczna i bezradna. W Tancredzie obudzi� si� instynkt rycerza. W rodzie Paladin�w wiele by�o szlachetnych uczu�. St�pa� w�r�d szeleszcz�cych li�ci, coraz bardziej zagubiony. To by�o jak nie ko�cz�ce si� przej�cie przez "Inferno" Dantego, kara za wszystkie jego grzechy pope�nione w przesz�o�ci. Wreszcie dotar� do przedziwnej cz�ci lasu. Drzewa by�y tu prastare, z ga��zi zwisa�y d�ugie wst�gi porost�w. Pnie, bia�e, umar�e, niekt�re okryte pn�czami dzikiego wina, przypomina�y niesamowite, zielone domki dla elf�w i trolli. Ksi�yc srebrzy� wysch�� traw�, paj�czyny i grz�skie pod�o�e, a warstwa opad�ych li�ci by�a tu jeszcze bardziej zgni�a. Umar�y �wiat, pomy�la� Tancred. Nagle przystan��. W�r�d g�sto stoj�cych drzew b�ysn�� prze�wit. Szarosrebrna �cie�ka, pierwsza, jak� napotka� w tym lesie. Cienie pod drzewami by�y czarne niby w�giel. Tancred jak zaczarowany szed� o�wietlon� przez ksi�yc �cie�ynk�. Wydawa�o si�, �e w ci�gu ostatnich kilku lat nikt po niej nie st�pa�, by�o tak cicho, jakby zabrak�o nawet najs�abszego �ladu �ycia. Trzyma� si� jednak tego jedynego tropu, musia�, bowiem dok�d� prowadzi�. Szed�, jak mu si� wydawa�o, niesko�czenie d�ugo. Niemal zapomnia�, �e szuka Molly, tak bardzo fascynowa�a go �cie�ka. Drzewa stawa�y si� coraz wi�ksze i coraz starsze. Z g��bi lasu co jaki� czas dochodzi�y d�wi�ki, m�wi�ce o tym, �e kolejna ga��� nie wytrzyma�a naporu lat. Z niepokojem spogl�da� na konary zwisaj�ce nad jego g�ow�. Nie od razu, wi�c zauwa�y�, �e �cie�ka skr�ca. Kiedy jednak spojrza� przed siebie, zamar�. Na tle nocnego nieba wznosi� si� zamek. Prastary, stargany wichrami, burzami, skwarem, sk�pany teraz w blasku ksi�yca. Otacza� go na wp� zaro�ni�ty mur. W jednym z pokratkowanych okien na pi�trze b�yska�o ��te �wiat�o... Przecie� tu nie mog� mieszka� ludzie, pomy�la� zaskoczony. Przez chwil� sta� nieruchomo, ukryty w cieniu lasu, i przygl�da� si� niezwyk�ej, przera�aj�cej budowli. Ten widok sprawi�, �e poczu� si� nagle male�ki i przestraszony jak dziecko. Otrz�sn�� si� i zacz�� my�le� trze�wo. Zobaczy�, �e �cie�ka wiedzie wzd�u� fosy na drug� stron� zamczyska. On najwidoczniej dotar� tu od ty�u. Ale to �wiat�o... Z wahaniem podszed� bli�ej. Przekrad� si� do fosy, nad kt�r� unosi� si� od�r zgnilizny, i ruszy� jej brzegiem. Od frontu rozci�ga� si� inny widok. By�o tam male�kie jeziorko, a za nim las, niemal wy��cznie d�bowy, w kt�ry zag��bia�a si� droga. Dalej ju� jego wzrok nie m�g� si� przebi�. Le�ne zamczysko... Jakby �ywcem wyj�te z ba�ni. Nastr�j tak�e by� ba�niowy, wszystko takie nierzeczywiste, niewiarygodne, jakby stworzone przez �wiat�o ksi�yca: ruiny zamku w umar�ym lesie. Ale zwodzony most nad fos� z za�amuj�cymi si� deskami by� prawdziwy. Tancred, m�ody i odwa�ny, z niesmakiem spojrza� w zielon�, pe�n� szlamu wod�. Ostro�nie przeprawi� si� na drug� stron�. Mo�e Jessica i Molly ukry�y si� w�a�nie tutaj? To bardzo mo�liwe. O�wietlone okno wychodzi�o na las. Nikt chyba si� nie spodziewa�, �e ktokolwiek mo�e nadej�� z tej strony, a jednak Tancred dostrzeg� tajemnicze �wiate�ko... Kiedy znalaz� si� po drugiej stronie fosy, ujrza� wrota. By�y ci�kie, ale pod naciskiem jego d�oni podda�y si� z przera�liwym zgrzytem, roznosz�cym si� echem po ca�ym zamku, a w ka�dym razie po hallu, w kt�rym si� teraz znalaz�. Nie m�g� dojrze� wiele, ale blask ksi�yca przedostawa� si� przez otwarte drzwi, o�wietlaj�c zniszczon� kamienn� pod�og�. Nad g�ow� ujrza� strz�py dawnych sztandar�w wojennych, a na �cianach tarcze herbowe, tak za�niedzia�e, i� trudno by�o orzec, do jakich rod�w nale�a�y. Na drugim kra�cu hallu majaczy�y schody. Kiedy skierowa� si� w tamt� stron�, jego kroki po kamiennej posadzce dudnieniem odbija�y si� od �cian. Na palcach wspi�� si� po kr�tych schodach i stan�� na pi�trze z cich� nadziej�, �e nie natrafi na dziur� w pod�odze. Na g�rze by�o ja�niej, �wiat�o ksi�yca wpada�o przez dwa okna umieszczone obok siebie na jednej ze �cian. Podszed� do nich, chc�c lepiej przyjrze� si� pejza�owi. Okna jednak wychodzi�y na las, a las wydawa� si� niesko�czony. Szybko ustali�, sk�d mog�o pochodzi� �wiat�o. Zag��bi� si� w jeden z bocznych korytarzy i okaza�o si�, �e trafi�. Spod drzwi s�czy� si� s�aby blask. Co ma teraz zrobi�? Rzuci� si� na drzwi z wojennym okrzykiem na ustach? O nie, nie Tancred! On po prostu delikatnie zapuka�. Natychmiast odpowiedzia� mu rozleniwiony g�os: - Prosz� wej��? S�owa te wypowiedzie� m�g� zar�wno m�czyzna o jasnym, wysokim g�osie, jak i kobieta, obdarzona g�osem o ciemnej barwie. Otworzy� drzwi. Ku swemu niezadowoleniu zauwa�y�, �e serce bije mu niezwykle szybko. Z natury przecie� nie by� tch�rzliwy, a jednak udzieli� mu si� ba�niowy, niesamowity nastr�j. Widok, jaki ukaza� si� jego oczom, zdziwi� go niepomiernie. Komnata umeblowana by�a z przepychem, w starodawnym stylu. Na �cianach wisia�y draperie, a na wszystkich krzes�ach i �awach le�a�y bia�e owcze sk�ry. W kominku p�on�� ogie�. W komnacie kr�lowa�o gigantyczne niskie �o�e, r�wnie� nakryte okaza�� narzut� z owczej sk�ry. Z niego w�a�nie unios�a si� kobieta. Cud natury! Innego okre�lenia Tancred nie m�g� znale��. Ubrana by�a w strojn� ciemnoniebiesk� szat�, si�gaj�c� a� do ziemi. Rozpuszczone, b�yszcz�ce, rudoz�ote w�osy opada�y jej na ramiona i plecy. Mia�a szeroko osadzone, g�odne oczy, wysokie i mocno zarysowane ko�ci policzkowe i umalowane na czerwono usta, kt�re, jak si� zdawa�o, mog�y po�yka� m�odzie�c�w na �niadanie. By�a zachwycaj�co pi�kna i przera�aj�ca jak jadowita �mija. Z u�miechem wyra�aj�cym zdziwienie obserwowa�a jego wej�cie. Tancred nareszcie odzyska� mow�. - Wybaczcie mi, mi�o�ciwa pani - wyj�ka�, gdy� nie wiedzia�, jak ma si� do niej zwraca� i na wszelki wypadek u�y� wysokiego tytu�u. - Ujrza�em �wiat�o i to pobudzi�o moj� ciekawo��... Jestem margrabia Tancred Paladin, ja... Straci� w�tek. Kobieta rozchyli�a usta w drapie�nym u�miechu, ods�aniaj�c ostre z�by. - Tancred Paladin - powt�rzy�a g��bokim, zmys�owym g�osem. - Prawdziwy rycerz? Chyba nie Tancred z Brindisi, uczestnik wypraw krzy�owych? Nie, on by� tak tragicznie �wi�ty. Ile masz lat, m�ody cz�owieku? - Dwadzie�cia jeden - odpar� Tancred zauroczony. - Dwadzie�cia jeden - u�miechn�a si� jeszcze szerzej. - Chod�, Tancredzie! W�a�nie poczu�am si� troch� samotna. Po�o�y�a r�k� na jego ramieniu i lekko nacisn�a, musia�, wi�c usi��� na szerokim �o�u. Nieznajoma, wok� kt�rej unosi� si� zapach perfum, osun�a si� obok niego. Szata na kolanach rozchyli�a si�, ukazuj�c przez moment zgrabn� nog� w kolorze ko�ci s�oniowej. - Tancredzie, m�j nowy pi�kny przyjacielu... Czy dotrzymasz mi towarzystwa przy kielichu wina? Tak nudno jest pi� w samotno�ci. - T-tak - wyj�ka�. Nigdy nie o�mieli�by si� odm�wi� tej przera�aj�cej istocie. Nie �yczy� sobie ogl�da� jej rozgniewanej. Unios�a si� z gracj� i podesz�a do stolika. Tancred zauwa�y� go wchodz�c i doskonale pami�ta�, �e sta�a tam srebrna taca, a na niej dwa puchary i karafka. Us�ysza�, jak kobieta nalewa wina. I zn�w opad�a na �o�e obok niego. Pij�c, zagl�da�a mu g��boko w oczy. Mia�a niezwyk�e oczy, zimne jak szlachetne kamienie. Tancred poczu�, �e ogarnia go oszo�omienie. Pi� g��bokimi �ykami, nie spuszczaj�c z kobiety wzroku. S�odkie wino mia�o korzenny smak. Z pocz�tku czu� si� jak niezdara, teraz jednak zmieszanie zdawa�o si� go opuszcza�. Mimo to zamar�, kiedy kobieta najwyra�niej przytuli�a si� do jego boku. Powietrze przesycone by�o zmys�owo�ci� i... Tancred szuka� odpowiedniego s�owa. ��dz�? To brzmia�o ohydnie. Ile ona mo�e mie� lat? Wydawa�a si� jakby bez wieku. Je�li o�mieli�by si� zgadywa�, musia�by jej da� oko�o trzydziestu pi�ciu. Dojrza�a kobieta. - A wi�c po prostu szed�e� przez las, Tancredzie? Srebrn� �cie�k�? Skin�� tylko g�ow�. Kobieta siedzia�a w taki spos�b, �e jego wzrok przez moment zatrzyma� si� w rozci�ciu szaty. Dreszcze przebieg�y mu po plecach. Pod wierzchni� szat� nie mia�a na sobie nic. Wielkie oczy zab�ys�y drwi�co, gdy zauwa�y�a jego zmieszanie. Uj�a go za r�k� i po�o�y�a j� na swym udzie. Wprost promieniowa�a zmys�owo�ci�. Tancred nigdy w �yciu jeszcze nie czu� si� tak nieswojo. Ojciec i matka uczyli go, jak powinien zachowywa� si� dobrze wychowany m�czyzna, ale czego� takiego nigdy si� nie spodziewa�. Staraj si� nie rani� innych. Takie by�o pierwsze przykazanie matki. Dobry Bo�e, dopom� mi, my�la�. - Ja... musz� chyba wyzna�, �e jestem ca�kiem niedo�wiadczonym m�odzie�cem - wyst�ka�. - I bardzo chcia�bym... zatrzyma�... U�miechn�a si� zachwycona. Pociemnia�o mu przed oczami; w uszach zacz�o szumie�. - Jak si� nazywacie, pani? - wymamrota�, usi�uj�c odzyska� trze�wo�� umys�u. - Salina - szepn�a. Zakr�ci�o mu si� w g�owie. Jak przez mg�� zobaczy�, �e kobieta wstaje i odrzuca szat� na pod�og�. Otworzy� szerzej oczy, lecz i tak nie m�g� dojrze� jej wyra�nie. Sta�a si� tylko rozmazan� sylwetk� w kolorze ko�ci s�oniowej gdzie� tam, w oddali. Ujrza� rudoz�oty tr�jk�t... Tak blisko... coraz bli�ej... Mg�a przed oczami zg�stnia�a, a szum w uszach sta� si� og�uszaj�cy. M�ody Tancred oderwa� si� od rzeczywisto�ci i zanurzy� w inny �wiat. A mo�e zapad� w sen? Nie potrafi� tego oceni�, mia� wra�enie, �e jego my�li zlepiaj� si� w jedno. Ukaza�y si� odra�aj�ce, powykrzywiane twarze, naciera�y na niego i kolejno znika�y, ust�puj�c miejsca nast�pnym. Para wytrzeszczonych oczu nad d�ug� na �okie� warg�, przegni�a harpia, roze�miane oblicze diab�a, m�wi�ca ludzkim g�osem ko�ska g�owa o okropnych cz�owieczych oczach, triumfuj�cych, pe�nych nienawi�ci... Widziad�a nak�ada�y si� jedno na drugie. By�a tam ta kobieta. Obj�a go i chcia�a si� z nim kocha�, ale on odmawia�, bo by�a taka zimna, tak lodowato zimna, �e przemarz� do szpiku ko�ci. U�miechn�a si� �akomym wykrzywionym u�miechem, a on zacz�� spada� dalej i dalej w g��b ogromnej przepa�ci, coraz ni�ej, w �wiat lodu i ciemno�ci... Wizje zmienia�y charakter. Nadal by�y przera�aj�ce, ale jakby bardziej zrozumia�e, nie tak skondensowane. Znalaz� si� na otwartej przestrzeni, ch�odnej, wr�cz zimnej, w kolorze bieli z odcieniem b��kitu. Ujrza� ci�ko za�adowan� ��d�, odbijaj�c� od pustej pla�y. To ��d� �mierci, pomy�la�. Zawiezie mnie do krainy umar�ych. Ratunku, pomocy, nie chc� umiera�, jeszcze nie? Przewo�nik mia� �miertelnie blad� twarz i surowo patrz�ce czarne oczy. Tancred zbli�a� si� do pla�y, niesiony przez chwiejnie st�paj�cego ko�cistego konia Hel. ��d� nie by�a jeszcze gotowa na jego przyj�cie. [Hel - skandynawska bogini �mierci; do jej kr�lestwa przybywa�y dusze zmar�ych, kt�rzy nie zgin�li w walce.] Odp�ywa�a od brzegu z innym �adunkiem. Zatrzyma�a si� teraz na wodzie w pobli�u stromej ska�y. Przewo�nik podni�s� si� i wyrzuci� jakie� cia�o za burt�. Do zw�ok przywi�zane by�y ci�kie g�azy. - S�dzi�em, �e przep�ywa si� na drug� stron� - powiedzia� Tancred g�o�no. Wy�upiaste oczy przewo�nika natychmiast zwr�ci�y si� ku niemu. - Dlaczego zabrali�cie go tutaj? Nic tu po nim! - powiedzia�. ��d� nadal ko�ysa�a si� po wyrzuceniu cia�a do wody. Ko� Hel zawr�ci�, oddalaj�c si� od brzegu. Rozko�ysana podr� trwa�a jakby w zwolnionym tempie. By�o zimno, Tancred czu� na twarzy dotyk trupich palc�w. Nie dostaniecie mnie, my�la�. By�em ju� blisko kr�lestwa �mierci, zrozumia�em to teraz. Ale potomek rodu Ludzi Lodu jest bardzo silny. Wr�ci�em do �wiata �ywych. Tancred by� chyba jedynym z nast�pc�w Tengela, kt�ry nie traktowa� szczeg�lnych cech Ludzi Lodu powa�nie. Teraz jednak zacz�� my�le� inaczej. Odczuwa� g��bok� rado��, �e ich krew kr��y w jego �y�ach, poj��, bowiem, �e jego �ycie wisia�o na w�osku. Zobaczy� pochylaj�c� si� nad nim straszn� ��tobia�� twarz. J�kn��. Ponownie zapad� w ciemno��. Z trudem powraca� do zimnej, nieprzyjemnej rzeczywisto�ci. Kto� wo�a� go po imieniu. G�ow� mia� ci�k� jak o��w, ciarki przechodzi�y mu po krzy�u. W uszach dzwoni�o przy najl�ejszym ruchu. - Tancredzie! Co z tob�? Obud� si�! Otworzy� oczy. Le�a� w�r�d wysokich drzew, ich wierzcho�ki przes�ania�a poranna mg�a. Pochyla� si� nad nim m�ody m�czyzna. - Znam ci�! - wymamrota� Tancred. - Jasne, �e tak! Jestem Dieter. Dlaczego tu le�ysz? Tancred opar� si� �okciami o ziemi� i uni�s� g�ow�. A� j�kn�� z b�lu spowodowanego tym niewielkim ruchem. Obok nich sta� ko�, a Dieter ubrany by� w str�j do konnej jazdy. - Ale na Boga... gdzie ja jestem? - Je�li rozejrzysz si� doko�a, zobaczysz dw�r swojej ciotki, tam daleko, na skraju lasu, na prawo. A dok�adnie, to le�ysz na trawie przy prowadz�cej wzd�u� lasu �cie�ce, kt�r� w�a�nie jecha�em. Zab��dzi�e�? - Mo�na tak powiedzie�. Ale jak si� TUTAJ dosta�em? Czy�by tak bardzo kr��y� w nocy? To nie by�o wykluczone. Ale wobec tego... Tu� obok... Usiad�. W g�owie nadal mu si� kr�ci�o i pulsowa�o. Dieter znalaz� wyt�umaczenie: - Prawdopodobnie chodzi�e� w ko�o, a� w ko�cu upad�e� ze zm�czenia. Jeste� ca�kiem przemarzni�ty. - Nie - odpowiedzia� Tancred. - Owszem, zmarz�em, ale nie mog�em by� tutaj. To nie by� ten las. By�em na zamku. - Na zamku? Na jakim? - W ruinach zamku w �rodku lasu. Wcale nie tu! W blasku ksi�yca. - Ruiny zamku? - powiedzia� Dieter zadziwiony. - O czym ty m�wisz? Tu w okolicy nie ma niczego takiego. - Do diab�a, na pewno jest! - Musia� przy�ni� ci si� jaki� koszmar. - O tak, �ni�em straszliwe koszmary, ale dopiero p�niej. Najpierw d�ugo szed�em przez las. B��dzi�em, kr�ci�em si� w k�ko. Natrafi�em na ksi�ycow� �cie�k� i wkr�tce zobaczy�em straszne zamczysko w samym �rodku zaczarowanego lasu. Nad ma�ym jeziorkiem. - M�wisz prawd�? - zapyta� Dieter. W jego g�osie brzmia�a powaga. - Naturalnie - gor�co zapewni� Tancred. - Wok� panowa�a �mier� i zgnilizna. Ale w jednym oknie �wieci�o si�, wszed�em, wi�c do �rodka. Tam by�a kobieta... - Kobieta? - G�os Dietera dr�a�. Wzrok sta� si� niespokojny, rozbiegany. - Cudowna kobieta. Ona... - Tancred urwa�. Bola�o go ca�e cia�o. Co si� w�a�ciwie sta�o? - Pocz�stowa�a mnie winem. Potem musia�em straci� przytomno�� - doko�czy� cicho. Dieter milcza� przez chwil�. - Czy cz�sto nachodzi ci� taka... s�abo��? - Mnie? Nigdy w �yciu! - Tancredzie... - Dieter g��boko zaczerpn�� powietrza. - Tu nie ma �adnych ruin zamku. - Ale� tak! S� na pewno! - Nie ma, powtarzam ci jeszcze raz. Ale kiedy� by�y. - Co chcesz przez to powiedzie�? - Tak m�wi opowie��... O Starym Askinge. Tancreda ogarn�a s�abo��. - Stare Askinge? - Tak. Mniej wi�cej sto lat temu zbudowano nowy dw�r, ten, w kt�rym teraz mieszkaj� Holzensternowie. Przedtem przez wiele lat by� w�asno�ci� rodziny Cross�w. Ale stary zamek... �redniowieczny... - Tak? - Zosta� zdmuchni�ty z powierzchni ziemi przez wiatry b�d� rozebrany. Znikn�� wiele setek lat temu. Pozosta�a po nim tylko legenda. Tancred poczu�, �e straszliwie zblad�. Z wielu powod�w czu� si� bardzo �le. - Co jeszcze m�wi opowie��? Dieter z trudem wymawia� s�owa: - Ten zamek by� zaczarowany. Tak jak las, o kt�rym m�wi�e�. Mieszka�a w nim czarownica, dlatego opu�cili go ludzie. Najprawdziwsza czarownica w najgorszym rozumieniu tego s�owa. By�a pi�kna jak grzech, przyci�ga�a m�czyzn. Kocha�a si� z nimi, a potem odrzuca�a. Tancred zacisn�� wargi. Poczu� gwa�towny skurcz w �o��dku. - Jak ona si� nazywa�a? Ta czarownica!