4283
Szczegóły |
Tytuł |
4283 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4283 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4283 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4283 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JOE ALEX
CZARNE OKR�TY
CZʌ� DRUGA
P�ONIE TW�J STOS OFIARNY
ROZDZIA� PIERWSZY
JE�LI NIE ODNAJDZIESZ GO, ODDAM CI� MR�WKOM
Siedz�c pod lekkim, purpurowym baldachimem lektyki, Het�Ka�Sebek Strzeg�cy Spokoju �ywego Wizerunku Duszy Boga Sebeka spogl�da� na ludzi zak�adaj�cych liny na wierzcho�ku od�amu skalnego kryj�cego grobowiec Nerau�Ta, pisarza �wi�tyni jego �wi�tobliwo�ci.
Pracowali szybko, w�a�nie min�o po�udnie i s�o�ce stoj�ce nad dolin� rozgrzewa�o kamienie tak, �e z trudem mo�na by�o st�pa� po nich nag� stop�.
Raz jeszcze Het�Ka�Sebek spojrza� na trzyman� w r�ce strza��, kt�rej jasny grot z poz�acanego br�zu splamiony by� czarn�, zesch�� krwi� ludzk�. Cia�o zabitego stra�nika pustyni le�a�o pod ska�� z dala od oczu kap�ana.
�Nerau�Ta� � odczyta� po raz setny i po raz setny potrz�sn�� g�ow� z niedowierzaniem, bliskim nigdy dot�d nie zaznanej trwogi. Zar�wno ma��onka, dzieci jak i wszyscy krewni zmar�ego, kt�rzy wzi�li udzia� w obrz�dzie pogrzebowym, twierdzili z uporem, �e strza�� t� wraz z innymi pozostawiono w grobowcu. Z�o�ono tam tak�e �uk opatrzony imieniem Nerau�Ta. �uk �w odnale�li stra�nicy pustyni tak�e tu, nie opodal.
Lecz czemu ci, kt�rzy zakradli si� do grobowca, nie zabrali z�otych szpil i kolczyk�w, porzuconych, jak gdyby nie posiada�y najmniejszej warto�ci? By� mo�e nadje�d�aj�cy sp�oszy� ich, upu�cili cz�� �up�w, a p�niej nie mogli ich odnale�� w ciemno�ci lub poniechali poszukiwa�, obawiaj�c si�, �e nadjad� towarzysze zabitego wraz z psami?
Uni�s� firank� z prawej strony lektyki. W g��bi doliny sta�o zbite stadko koni pod stra�� dw�ch ciemnosk�rych, p�nagich je�d�c�w. Inni pieszo w towarzystwie ps�w obchodzili zbocze, poszukuj�c �lad�w. Po bia�ym nakryciu g�owy rozpozna� pomi�dzy nimi Haugh�, wodza stra�y pustynnej.
Zwr�ci� wzrok ku skale kryj�cej grobowiec. Potrz�sn�� g�ow�. Nie wiedzia�, czemu przyby� tu w porze najwi�kszego skwaru, w czasie gdy jedynie ludzie, kt�rych konieczno�� do tego zmusza, opuszczali cieniste domy.
Na dnie duszy tkwi�a my�l o nie pomszczonym bogu. Rozum m�wi� mu, �e zbiegowie zgin�li. Od owej chwili min�o niemal dwadzie�cia dni i nikt nie m�g�by, nie maj�c wsp�lnik�w, prze�y� tak d�ugiego czasu po�r�d nagich wzg�rz wok� miasta. A Het�Ka�Sebek nie wierzy�, aby ktokolwiek chcia� pom�c �wi�tokradcom.
Skin�� na cz�owieka trzymaj�cego wachlarz i wyszed� z lektyki, opieraj�c nog� jak na stopniu, na plecach czarnego niewolnika, kt�ry pad� na twarz widz�c jego zamiar. Kap�an z wolna przybli�y� si� ku skale i stan�� wsparty na z�otej lasce.
Rozleg� si� okrzyk kieruj�cego pr�c� kap�ana i ludzie poci�gn�li raz, p�niej drugi. By�o ich wielu, ponad stu. Het�Ka�Sebek patrzy� na ich napi�te z wysi�ku grzbiety i czeka�. Od�am skalny drgn�� i odchyli� si� lekko od zbocza., aby powr�ci� na poprzednie miejsce z �oskotem. Ziemia zadr�a�a.. Nowy okrzyk, ludzie poci�gn�li r�wnocze�nie i zwolnili napi�t� lin�.
Przez chwil� ska�a trwa�a nieruchomo, jak gdyby nie wiedz�c, w kt�r� stron� przewa�y�. Wreszcie odchyli�a si� od zbocza i wolno pad�a w d�. Rozleg� si� g�uchy grzmot i wielkie od�amy run�y w g��b doliny. Ca�� przestrze� przes�oni� czerwony py�.
Het�Ka�Sebek czeka�, stoj�c nieruchomo, nie odwracaj�c g�owy i nie drgn�wszy nawet, gdy ska�a rozprysn�a si�, cho� wszyscy wok� niego post�pili odruchowo krok ku ty�owi.
Z wolna py� opad�.
Spokojnym r�wnym krokiem wysoki kap�an zbli�y� si� ku wej�ciu do grobu.
Zatrzyma� si� i patrzy� przez chwil�. P�niej skin�� r�k� na ludzi, kt�rzy nie �mieli si� przybli�y�, p�ki ich nie zawo�a.
��C� to jest? � powiedzia� wskazuj�c przed siebie. � Zw�oki cz�owieka?
��Tak, o najczcigodniejszy, Cho� zapewne przygniot�a go ska�a, a teraz padaj�c rozszarpa�a to, co pozosta�o, wi�c nie�atwo by�oby go rozpozna�.
Het�Ka�Sebek przygryz� wargi. Widok by� straszliwy. Mimo to zbli�y� si� do otworu grobowego i stan�wszy nad zmar�ym spojrza� w g��b ciemnego korytarza. Sta� tak przez chwil�, rozwa�aj�c co� w my�li. P�niej skin�� na kap�an�w, kt�rzy brali udzia� w z�o�eniu zw�ok Nerau�Ta do grobowca.
��Kt�ry z was, bracia moi, bra� udzia� w zamkni�ciu grobu?
��Ja, Het�Ka�Sebeku, kt�ry Strze�esz Spokoju Wizerunku Duszy Boga! � rzek� kap�an Sem, wysuwaj�c si� ku przodowi i pochylaj�c nisko g�ow�.
��Czy pozostawi�e� kt�rego� z niewolnik�w umar�ego u wej�cia? Czy zgin�� kt�ry� z nich przypadkiem, przywalony ska��?
��Nie. Wszyscy powr�cili.
Oczy kap�ana pow�drowa�y ku le��cym pod ich stopami straszliwie okaleczonym zw�okom.
��A czy pilnowa�e�, aby przegrodzono i zasypano g�azami korytarz prowadz�cy do grobu?
��Tak, najczcigodniejszy.
Nie pytaj�c wi�cej, Het�Ka�Sebek wszed� w g��b korytarza grobowego, dawszy znak kap�anowi, aby poszed� za nim. Min�li odrzucone rumowisko g�az�w i stan�li przed rozwalon� �cian� przegrody.
���wiat�a! � rzek� Het�Ka�Sebek. � Niechaj ludzie uczyni� mi drog�!
Gdy przyniesiono pochodnie, a niewolnicy oczy�cili w�skie przej�cie, ruszy� dalej. Licznie zgromadzeni kap�ani czekali przed wej�ciem, patrz�c w milczeniu w ciemny otw�r grobu i na resztki ludzkie le��ce u wej�cia.
Min�a d�uga chwila, nim Het�Ka�Sebek wyszed�. Za nim wynurzy� si� kap�an Sem. Oblicze jego zdradza�o wielkie wzburzenie.
��Kto z was pami�ta, jakiej barwy w�osy mia� niewolnik z Ludu Morza, kt�ry uciek� wraz z ch�opcem �wi�tokradc�?
Kilku ludzi wysun�o si� ku przodowi.
��Wi�c patrzcie i starajcie si� wyt�y� wasz� pami��! � Wskaza� le��ce u wej�cia cia�o.
��S� one takie same jak te, kt�re mia� cz�owiek zwany Lauratasem! � rzek� jeden, a w chwil� p�niej drugi z patrz�cych potwierdzi� jego s�owa.
��Tak i ja przypuszcza�em, gdy� widywa�em go cz�sto, gdy towarzyszy� mi w podr�y ku morzu po owego ch�opca. Lecz �wiadectwo jednej pary oczu to zbyt ma�o w tak przedziwnej sprawie. Przywo�ajcie wodza stra�y pustynnej.
A gdy smag�y cz�owiek o ostrych rysach wspi�� si� biegiem po zboczu i zerwawszy z g�owy bia�� chust� pad� na kolana uderzaj�c g�ow� o ziemi� przed z�ocistymi sanda�ami kap�ana, Het�Ka�Sebek, nadal nie podnosz�c g�owy, rzek�:
��R�czy�e� mi, Haugho, �e owi dwaj zbiegowie zgin�li poch�oni�ci przez wielki wiatr. Rzek�e� w�wczas, �e twoje psy i twoi ludzie przebiegli ca�� pustyni� i okolic� wok� miasta. Zar�czy�e� mi g�ow� tw�, �e nie uciekli i nigdzie nie mogli si� skry�, wi�c musia�y poch�on�� ich piaski. A oto ludzie owi nie tylko �e zadrwili z ciebie, lecz zamieszkiwali przez wiele dni tu� pod bokiem �wi�tyni, kt�r� zniewa�yli tak straszliwie. A kiedy ju� wyda�o im si�, �e mog� opu�ci� gr�b, w kt�rym znale�li schronienie, wyszli i zabili jednego z twoich wojownik�w. Nie znalaz�em nigdzie cia�a tego bia�ow�osego ch�opca. On wi�c zapewne jest zab�jc�. Nie znale�li�cie tak�e konia owego zabitego stra�nika. Tak wi�c uwierzy� musz�, �e �wi�tokradca uciek� na jednym z twoich koni! �w drugi tak�e by uciek�, gdyby nie spotka�a go kara bog�w, gdy� najwyra�niej zgin�� przywalony ska��, opuszczaj�c gr�b. Lecz w �mierci jego nie ma twej zas�ugi. C� mi odpowiesz ty, kt�ry zwiod�e� mnie i pozwoli�e�, by zab�jca �ywego Wizerunku Boga uciek� na jednym z twoich koni?
Dow�dca stra�y pochyli� g�ow� i milcza�.
��M�w! � powiedzia� Het�Ka�Sebek nie podnosz�c g�osu. � M�w, nim postanowi�, jak� �mierci� masz umrze�.
��Panie m�j, c� mam ci odrzec? Jedno tylko, �e nie chcia�em ci� zwodzi�, lecz wierzy�em mym s�owom i mym oczom. Umr�, jak postanowisz.
Het�Ka�Sebek milcza� przez chwil�. Przymkn�� oczy. Kiedy otworzy� je, ciemnosk�ry cz�owiek nadal kl�cza� nieruchomo u jego st�p, z g�ow� w pyle i d�o�mi wysuni�tymi ku przodowi, jak gdyby oczekuj�c ciosu.
��Mamy rozleg�e mrowiska po�r�d gaj�w nad jeziorem, jak wiesz � rzek� sucho kap�an. � Niekt�re z nich znajduj� si� pod wielkimi sykomorami. S� one niby miasta wiekui�cie spragnione po�ywienia. Gdyby przywi�zano ci� wysoko nad mrowiskiem, po�r�d ga��zi drzewa, a przedtem naci�to ci sk�r�, tak by zapach krwi zwabi� owe ma�e pracowite stworzenia, zacz�yby one pi�� si� w g�r� d�ugimi szeregami� Ka�da powraca�aby do swojego miasta nios�c male�k� cz�stk� twego cia�a� Mo�e to trwa� dzie� lub nieco d�u�ej� Zwykle poczynaj� one spo�ywa� cia�o wisz�ce od do�u� Bywa, �e cz�owiek, kt�rego nogi s� ju� jedynie ko��mi obgryzionymi do bia�o�ci, �yje jeszcze i czuje� Czy widzia�e� kiedy� takiego cz�owieka?
Kl�cz�cy nie odpowiedzia� i nie poruszy� si�.
��Lecz ja � doda� spokojnie Het�Ka�Sebek nie zmieniaj�c g�osu � jestem cierpliwy� nazbyt cierpliwy i �agodny. Ch�opiec �w uciek�. Wiemy ju�, �e �yje, gdy� tylko �ywi zabijaj� �ywych i znikaj� wraz z ko�mi. Ch�opiec �w musi gdzie� si� znajdowa� Lecz jest ju� daleko� Tym razem uszed� nam dalej ni� w�wczas, gdy zgubi�e� jego �lad� ot� s�uchaj mnie, ty, kt�ry jeste� dot�d wodzem stra�y pustynnej: je�li odnajdziesz go i przywiedziesz �ywego do mnie, zapomn� o tym, co si� wydarzy�o i imi� twe pozostanie mi�dzy �ywymi. Lecz je�li nie odnajdziesz go, oddam ci� mr�wkom, aby nauczy�y ci� twego rzemios�a. A cho� ty wraz z wszystkimi twymi wojownikami i psami nie umia�e� odnale�� bezbronnego wyrostka, odnajd� ci� one, cho�by� zosta� przywi�zany po�r�d najwy�szych ga��zi drzewa. Zbierz wi�c wszystkich twych ludzi i pami�taj, �e jest to jedyne wasze zadanie, a inne porzu�cie do chwili, gdy �w bia�ow�osy ch�opiec wpadnie wam w r�ce.
��Panie m�j � wyszepta� dow�dca stra�y i przywar� wargami do z�otego sanda�a, lecz Het�Ka�Sebek odrzuci� jego g�ow� lekkim kopni�ciem.
��Odejd�, nie chc� s�ysze� twego g�osu. Zawr�ci� i wszed� do lektyki.
Tego wieczora w �wi�tyni boga Sebeka wielu m�odych kap�an�w zaj�tych by�o wypisywaniem na kr�tkich zwojach jednej tylko wie�ci. Zwoje owe bez zw�oki porywali pos�a�cy, a szybkie �odzie nios�y ich ku rozsianym nad wielk� rzek� niezliczonym miastom.
W miejscu, gdzie owa wielka rzeka zw�a sw�j rozleg�y nurt wpadaj�cy pomi�dzy wysokie nagie ska�y w�wozu przecinaj�cego pasmo niskich wzg�rz, le�y miasto Sem�Her. Powsta�o ono przed wiekami jako wioska rybacka, gdy� wok� nie ma �yznych grunt�w namulanych przez doroczne wylewy. P�niej rozros�o si� b�d�c miejscem prze�adunku towar�w p�yn�cych z G�rnego Kraju w d� ku delcie. Z jednej strony otacza je niesko�czone morze piask�w ci�gn�ce si� ku zachodowi, z drugiej � kamieniste nagie wzg�rza biegn� a� ku morzu, nad kt�rym le�y daleko na po�udnie kraina Punt. Miasto Sem�Her rozrzucone po obu stronach rzeki, wraz ze swymi �wi�tyniami i pa�acem namiestnika jego �wi�tobliwo�ci faraona, jest samotn� wysepk� zieleni w martwym, pra�onym s�o�cem krajobrazie. Co prawda z dachu �wi�tyni dostrzec mo�na w b��kitnej mgie�ce oddalenia pasma dalekiej zieleni nad rzek�, lecz tu �wiat jest martwy i wrogi cz�owiekowi. Nad rzek� nie rosn� trzciny i rzadko pojawia si� krokodyl, kt�ry nie jest przyjacielem bystrego nurtu i stromych kamienistych brzeg�w.
��Bracia, kt�rzy strzeg� �wi�tyni boga Sebeka nad wielkim jeziorem, �l� ci pozdrowienia, o najczcigodniejszy, a wraz z nimi ten oto zw�j, by� raczy� zwr�ci� na� swe �wi�tobliwe oczy i postanowi�, czy zechcesz post�pi� tak, jak podpowie ci trwaj�ca od stuleci przyja�� pomi�dzy naszymi �wi�tyniami � powiedzia� cicho m�ody kap�an.
Sta� przed siedz�cym w z�otym krze�le starym cz�owiekiem, kt�rego jedynym strojem by�a z�ocista opaska na biodrach i r�wnie z�ociste sanda�y oparte na podn�ku uczynionym na podobie�stwo t�ustego kl�cz�cego hipopotama o szerokim wypuk�ym grzbiecie.
��Odczytaj � rzek� niemal niedos�yszalnie stary cz�owiek.
��Tak, o najczcigodniejszy!
M�ody kap�an rozwin�� zw�j i zacz�� czyta� przesuwaj�c go w palcach:
���S�udzy �wi�tyni boga Sebeka najwy�szemu kap�anowi �wi�tyni Ptaha, boga i ojca mo�nych bog�w, �l� pozdrowienia�
��Sk�oni� nisko g�ow�, urwa� dla okazania nale�nej czci i podj�� po kr�tkim milczeniu:
��Dosz�a ci� ju� z ust naszych wie�� o straszliwym �wi�tokradztwie, pope�nionym w �wi�tym mie�cie Sekhem. S�dzili�my w niewiedzy naszej, �e bogowie sami ukarali winnych grzebi�c ich w piaskach podczas wielkiego wiatru. Lecz stwierdzono, �e jeden z nich ocala� i by� mo�e zmierza ku p�nocy, pragn�c unikn�� kary. Nie b�dzie on mia� innej drogi i zechce zapewne przemkn�� noc� na �odzi nie przybijaj�c do brzegu w mie�cie Sem�Her. Lecz ty, o najwy�szy s�ugo wielkiego boga, je�li zechcesz, wydasz rozkaz, a wzd�u� rzeki pojawi� si� liczne bystre oczy uzbrojonych s�ug twoich i wypatrz� go, gdy� nie znajdzie on ukrycia na wielkiej przestrzeni, jako �e nie ma w pobli�u miasta twego gaj�w, zaro�li i las�w trzciny porastaj�cych brzegi.
Prosimy ci� w imi� przyja�ni i czci, jak� otaczamy ciebie i boga, kt�remu s�u�ysz wraz z bra�mi kap�anami wysokiej twej �wi�tyni, aby� pojmanego z�oczy�c� zechcia� odstawi� pod najsilniejsz� stra�� �ywego do domu boga Sebeka nad Wielkim Jeziorem��
M�ody kap�an zwin�� papirus i sk�oni� si� g��boko.
��Najczcigodniejszy Het�Ka�Sebek rozkaza� mi, bym doda�, �e wdzi�czno�� nasza dla s�ug wielkiego boga Ptaha znajdzie wyraz w czasie nadchodz�cego �wi�ta, gdy on sam wraz z innymi bra�mi przyb�dzie tu, aby podzi�kowa� ci, o najczcigodniejszy, za przys�ug�, jak� b�dzie schwytanie owego nikczemnika. Prosi te�, aby doda�, �e jest to m�ody ch�opiec o bia�ych w�osach i sk�rze tak jasnej, jakiej nie widziano nad Wielkim Jeziorem.
Stary cz�owiek milcza� przez chwil�. Wreszcie skin�� g�ow�, wyci�gn�� r�k�, uj�� ma�� srebrn� pa�eczk� i uderzy� ni� w br�zowy gong, kt�ry uni�s� ze stolika stoj�cego obok krzes�a.
Wesz�o dw�ch kap�an�w, kt�rzy zatrzymali si� przy drzwiach z r�koma skrzy�owanymi na piersi.
��S�usznym jest, aby�my podwoili stra�e nad rzek� i na pustyni. Je�li b�dzie pr�bowa� okr��y� miasto samotny w�drowiec, lub je�li zapragnie prze�lizn�� si� rzek�, nie nale�y zabi� go, lecz schwyta� �ywego. Sk�ra jego jest bia�a, a w�osy jasne. Jest to sprawa wielkiej wagi, a prosz� nas o to bracia znad Wielkiego Jeziora.
ROZDZIA� DRUGI
�I OGARNʣA GO CIEMNO��
W po�udnie, gdy s�o�ce sta�o nad rzek�, pra��c tak, �e �wiat ucich� i zamar�, tu� obok �odzi ukrytej w g�stym morzu wysokich trzcin usiad� zielonkawy du�y ptak o d�ugim dziobie.
Przez chwil� Bia�ow�osy przygl�da� mu si�, p�niej si�gn�� wolno po �uk. Dzieli�a go od ptaka male�ka wodna polana i kilka pojedynczych trzcin pochylonych lekko w kierunku leniwego nurtu wody. Ptak spogl�da� na niego przekrzywiwszy g�ow�. M�g� odlecie�, lecz nie uczyni� tego, wierz�c zapewne, �e znajduje si� do�� daleko, by ulecie�, je�li owo stworzenie, kt�re mia� przed sob� uczyni zbyt gwa�towny ruch lub posunie si� w jego stron�.
Bia�ow�osy strzeli�. Ptak cicho wpad� do wody, zatrzepota� i znieruchomia�. Ch�opiec mi�kko poci�gn�� wios�em i nie czyni�c najmniejszego plusku, znalaz� si� przy nim.
Wyj�wszy strza�� i op�ukawszy zakrwawione ostrze w wodzie, oskuba� szybko ptaka, rozpru� go no�em i wyrzuci� wn�trzno�ci. P�niej odci�� g�ow� wraz z szyj� i zacz�� je�� odrywaj�c z�bami kawa�ki ciep�ego jeszcze mi�sa, kt�re by�o tak niesmaczne, �e nawet straszliwy, skr�caj�cy wn�trzno�ci g��d nie m�g� przes�oni� jego md�ego smaku.
Wyrzuci� do wody kostki i nadal wios�uj�c cicho, tak aby wios�o nie sprawia�o najmniejszego szelestu, zacz�� posuwa� si�, le��c niemal na dnie ��dki, ku p�nocy wraz z nurtem.
Gdzie� na prawo p�yn�a m�tna rozleg�a r�wnina wodna, lecz tu by�o cicho i jedynie w�skie przedzieraj�ce si� po�r�d trzcin strumyki wskazywa�y bieg rzeki. Posuwa� si� ju� tak od trzech dni, od chwili gdy w bladym blasku przed�witu ujrza� szerok� mas� w�d, okolon� gajami i wielkimi polami nadbrze�nej ro�linno�ci.
Zeskoczy� w�wczas z konia, uderzy� go mocno w bok i odp�dziwszy przestraszone zwierz�, kt�re odbieg�o truchtem w pustyni�, ruszy� w d� ku rzece.
Nadbrze�ne wioski spa�y jeszcze; bez trudu znalaz� ma�� ��dk�, w kt�rej ku swej rado�ci odkry� mocne wios�o i kilka sk�rzanych work�w na wod�. Nie wyp�ywaj�c na wolne od trzciny wody, pocz�� posuwa� si� ku p�nocy kr�tymi uliczkami w�r�d szuwar�w i zaro�li wodnych tak wysokich, �e skrywa�y swobodnie ��d� wraz ze stoj�cym w niej cz�owiekiem.
P�yn�� bez wytchnienia przez ca�y dzie� i ca�� noc, a p�niej zn�w przez ca�y dzie�, a� wreszcie usn�� wprowadziwszy ��d� w najg�stsze zaro�la. Nie napotka� nikogo, nie dostrzeg� �adnej �ywej istoty, raz tylko gdy wyp�yn�� na wi�ksz�, otoczon� trzcinami przestrze�, ujrza� dwa krokodyle, kt�re oddali�y si� szybko i znikn�y nurkuj�c w g��bi.
Gdy obudzi� si�, by�a noc, p�yn�� wi�c dalej, ci�gle ku p�nocy, wierz�c, �e pokarm sam si� pojawi, gdy� zjad� cebule z w�ze�ka i zacz�o brakowa� mu si�. Lecz cho� trzciny pe�ne by�y utajonego �ycia, dopiero teraz upolowa� pierwszego ptaka. P�yn�� ostro�nie, coraz wolniej, gdy� trzciny zdawa�y si� przerzedza� i coraz wi�ksze jeziorka odkrytej wody b�yska�y przed dziobem �odzi.
W pewnej chwili zatrzyma� si� przy k�pie papirusu, kt�rego podobne do rozwartych wychudzonych straszliwie ludzkich d�oni �odygi pochyla�y si� tworz�c tunele nad nurtem.
Le��c p�asko na dnie �odzi uni�s� nieco g�ow� i wios�uj�c bezg�o�nie d�o�mi posuwa� si� teraz niemal niedostrzegalnie jak k�oda niesiona leniwym nurtem.
Trzciny przerzedzi�y si� jeszcze bardziej. Ros�y k�pami i po raz pierwszy od chwili, gdy wsiad� do �odzi, ujrza� z dala czerwone wzg�rza, a p�niej dalekie miasto na wysokim brzegu. Przed nim rzeka zw�a�a si� gwa�townie, wchodz�c pomi�dzy strome kamienne �ciany. Widzia� z dala b�yski s�o�ca za�amuj�ce si� na wysokiej szybkiej fali.
Zacz�� wios�owa� wstecz i wprowadzi� ��d� w �rodek g�stej i wysokiej k�py trzcin, sk�d nie b�d�c widzianym m�g� widzie� rozci�gaj�cy si� przed oczyma obszar w�d.
Czeka�. Dostrzeg� po pewnym czasie niewielki statek uwijaj�cy si� na rzece. Statek zdawa� si� nie pod��a� ani w g�r�, ani w d� biegu, lecz nadp�yn�� od strony miasta i kr��y� od jednego brzegu do drugiego, przesuwaj�c �agiel w lewo b�d� w prawo i unosz�c kolejno w g�r� wios�a na obu burtach. Zdawa�o si�, �e oczekuje tu kogo�.
Bia�ow�osy przeni�s� wzrok na wzg�rza. By�y nagie, pozbawione ro�linno�ci i puste. Po chwili zauwa�y� na szczycie jednego z nich dwu ludzi. Stali nieruchomo wsparci na d�ugich w��czniach.
��Znale�li owego zabitego je�d�ca� � pomy�la� po raz nie wiadomo kt�ry podczas ostatnich trzech dni. � Znale�li go i poj�li bez trudu, �e by� mo�e �yjemy� Nie wiedz� jednak, �e nieszcz�sny Lauratas pozosta� w grobowcu� lecz mog� przypuszcza�, �e ukrywali�my si� gdzie� po�r�d wzg�rz otaczaj�cych Dolin� Zmar�ych, a teraz uciekamy� A mo�emy ucieka� jedynie wzd�u� rzeki� Oczekuj� tu wi�c nas zapewne� Zabi�em ich boga�� Mimowolnie wyj�� d�o� z wody. Krokodyl m�g� przecie� podp�yn�� bezg�o�nie, pochwyci� go za r�k� i wci�gn�� w m�tny, ��tawy nurt. By�aby to zemsta Sebeka� Nadal patrzy�. Statek kr��y� po rzece, a ludzie na wzg�rzach poruszali si� tam i na powr�t, jak gdyby wyszli na przechadzk�. Nie byli pasterzami, gdy� nie widzia� przy nich zwierz�t. Zreszt� jakie zwierz�ta mog�y pa�� si� na tak spalonym s�o�cem pustkowiu?
S�o�ce zni�y�o si�, lecz upa� nie mala�. Bia�ow�osy zaczerpn�� w obie d�onie wody z rzeki i napi� si�.
P�niej, ukryty pod cieniem sitowia, patrzy�. Wielka ryba wyplusn�a z m�tnego nurtu i zapad�a w g��b. W g�rze na bezchmurnym niebie dostrzeg� kilka czerwonych ptak�w, ko�ysz�cych si� na szeroko rozpi�tych nieruchomych skrzyd�ach. Wymin�y statek i opadaj�c znikn�y z pola widzenia.
Tam gdzie rzeka zw�a�a si� i nurt jej przyspiesza� wyra�nie, czeka� statek. Dalej, w pobli�u miasta, wida� by�o �odzie o ostrych bia�ych �aglach. Zapewne rybacy lub przewo�nicy.
��Czy przemkn� si� tu� pod brzegiem noc�? � rzek� p�g�osem, wpatruj�c si� w statek, kt�ry znowu zawr�ci� i zmierza� ku przeciwleg�emu brzegowi.
Wiedzia�, �e je�li nie odp�yn� do miasta o zachodzie i pozostan� na rzece, nie uda mu si� to. Nie mia�by �adnej os�ony w ci�gu bardzo d�ugiego czasu. Cho� noc mog�aby by� ciemna, lecz nigdy nie by�aby tak ciemna, aby przy �wietle gwiazd bystre oczy czuwaj�cych nie dostrzeg�y ��dki. A czy umia�by j� utrzyma� tu� przy brzegu, maj�c tylko jedno wios�o i w�asne si�y do walki z pot�nym, przelewaj�cym si�, wezbranym nurtem?
�A je�li cofn� si�, porzuc� ��d� i spr�buj� noc� pieszo okr��y� to miasto i owe wzg�rza?� Zacz�� zastanawia� si� nad tym i wyda�o mu si�, �e jest to jedyna droga ucieczki. Wiedzia�, �e musi pod��a� nieustannie ku p�nocy. Tam by�o morze, a daleko za morzem Troja kr�l�w. A je�li Het�Ka�Sebek wiedz�c o tym zagrodzi� mu drog� wodn�, rozstawiwszy tak�e stra�e na wzg�rzach, to czy� jego straszliwi je�d�cy na szybkich koniach nie przebiegaj� teraz ze swymi psami obu brzeg�w pustyni, aby go pojma�? Oddali� si� ju� od wielkiego jeziora, to prawda. Lecz nie tak daleko, aby pot�ga wielkiej �wi�tyni Sebeka nie mog�a tu si�gn��. Nie zna� obyczaj�w tej krainy, lecz s�dzi�, �e ludzie ci �atwo porozumiewali si� z sob� i wie�� o jego ucieczce zapewne wyprzedzi�a go bardzo.
Westchn��. Zawr�ciwszy teraz, musia�by oddali� si� od morza, nie by�o jednak innej rady. Nie opuszczaj�c zbawczego cienia, lekkimi ruchami wios�a obr�ci� ��d� i ponownie zag��bi� si� w g�stym morzu trzcin.
Gdy zapad�a noc, zanurzy� w wodzie jeden ze sk�rzanych work�w, a p�niej drugi, i czeka� cierpliwie, patrz�c na wybiegaj�ce z nich b�belki powietrza, po�yskuj�ce srebrzy�cie w bladym blasku cienkiego sierpa ksi�ycowego.
Wyci�gn�� oba worki, zawijaj�c ich szyjki rzemieniem i przerzuci� sobie przez rami�. �uk zawiesi� na drugim ramieniu i uj�wszy w d�o� n�, wyskoczy� na grz�ski brzeg.
Pocz�tkowo szed� w�r�d wysokich trzcin, st�paj�c powoli i staraj�c si� przebi� wzrokiem ciemno��. Obawia� si� w r�wnym stopniu napotkania dzikiej bestii jak ludzi. Lecz naok� by�o cicho i nic nie m�ci�o spokoju wczesnej pogodnej nocy.
Wreszcie trzciny sko�czy�y si�. Przed nim by�o �agodnie wznosz�ce si� wzg�rze pozbawione ro�linno�ci. Przez d�ug� chwil� sta� pr�buj�c wypatrze� czy na kraw�dzi dziel�cej ziemi� i ciemne niebo nic nie porusza si�. Wreszcie oderwa� si� od trzcin i pochylony nisko nad ziemi�, kryj�c si� za pokrywaj�cymi zbocze g�azami, zacz�� wspina� si� na szczyt wzg�rza.
Zbli�aj�c si� do niego opad� na czworaki, aby g�owa jego nie odcina�a si� od nieba. Wreszcie wype�zn�� na szczyt i przywar� do ziemi rozgl�daj�c si�.
Za nim po�r�d ciemnego morza trzcin bieg�a w dole szeroka, srebrzysta, szemrz�ca rzeka, a przed nim by�y nie ko�cz�ce si�, o�wietlone mi�kkim ksi�ycowym blaskiem, �agodne wzg�rza, uciekaj�ce a� po granice widzenia. Tam, na prawo, gdzie nikn�a rzeka, musia�o by� miasto, do kt�rego dop�yn�� za dnia. Chc�c je wymin��, musi zatoczy� szeroki �uk wzg�rzami.
Spojrza� na niebo, by zapami�ta� po�o�enie gwiazdozbior�w. Od czasu, gdy zacz�� my�le�, wiedzia�, �e w ci�gu nocy poruszaj� si� one wszystkie, pr�cz jednej gwiazdy, kt�ra wyznacza rybakom kierunek, gdy powracaj� do brzegu rodzinnego noc�. Odnalaz� j� i raz jeszcze obj�� oczyma wzg�rze.
P�niej, schylony, nadal �ciskaj�c n�, ruszy� w d�. Szed� przez ca�� noc, a gdy pierwsze �lady niewidzialnego jeszcze s�o�ca wytrysn�y na wschodzie, wyszuka� ukryte po�r�d ska� zag��bienie i po�o�y� si� w nim. Noc by�a ch�odna, lecz wraz z nastaniem dnia nap�yn�o ciep�o. Skulony, niewidzialny po�r�d rzucaj�cych ostry cie� g�az�w, usn��.
Budzi� si� kilkakrotnie z ci�kiego snu, pe�nego pogmatwanych obraz�w, gdzie dzieci�stwo miesza�o si� z wypadkami ostatnich dni, tak jak gdyby wspomnienia by�y p�kni�tymi malowanymi naczyniami, kt�rych kawa�ki nie dawa�y si� z�o�y� i ta�czy�y przed zamkni�tymi powiekami uk�adaj�c si� w straszliwe, pe�ne l�ku obrazy. Usypia� znowu, a gdy wreszcie obudzi� si� wypocz�ty, s�o�ce dotyka�o ju� granicy czerwonych wzg�rz na widnokr�gu.
Odszed� tak daleko od rzeki, �e nie dostrzega� nawet doliny, kt�rej �rodkiem p�yn�a. Otacza�o go pofalowane morze piask�w i nagich skalistych grzbiet�w. Le��c pocz�� wpatrywa� si� w odbiegaj�ce ku widnokr�gowi wydmy. Nie dostrzeg� niczego, na czym m�g�by oprze� wzrok. Ani jednej �ywej istoty, drzewa, k�py traw lub zaro�li. Usiad� i si�gn�wszy po sk�rzany worek wypi� z niego reszt� wody, kt�ra by�a ju� tak ciep�a i md�a, �e z trudem j� prze�kn��.
Zapad� zmrok. Bia�ow�osy chcia� wygrzeba� d� w ziemi i ukry� w nim niepotrzebny ju� worek, lecz po namy�le zarzuci� go na rami� wraz z drugim, wci�� jeszcze pe�nym. Obejrza� dok�adnie �uk, napinaj�c dla pr�by ci�ciw� i ruszy�.
Gwiazdy zab�ys�y ju� na niebie i spojrzawszy na nie poj��, �e nie zgubi� kierunku. Oby tylko rzeka nie p�yn�a nadal tak nieprzyst�pnym, skalistym korytem. Nie mia� ju� �odzi ani niczego, co m�g�by zje��, lecz wierzy�, �e gdy okr��ywszy miasto powr�ci ku rzece, znajdzie jedno i drugie. Postanowi�, �e przez p� nocy b�dzie nadal szed� z biegiem rzeki, a p�niej zacznie si� ku niej zbli�a� niemal prostopadle, bez zapasu wody nie m�g�by w�drowa� d�ugo przez pustyni�.
Szed� rozgl�daj�c si� czujnie, staraj�c si� nie wynurza� na o�wietlone ksi�ycem rozleg�e p�aszczyzny �agodnych zboczy i grzbiety, sk�d roztacza� si� rozleg�y widok, lecz na kt�rych sylwetka ludzka tak�e by�a widoczna. Przed p�noc� zawr�ci� ku rzece obliczywszy, �e je�eli nie skr�c� ona za miastem ku wschodowi, winien napotka� j� przed �witem. Wszed� w g��boki, skalisty w�w�z, kt�rego dno pokryte by�o oberwanymi ze zboczy g�azami. By�o zupe�nie cicho. Wybieraj�c swobodnie drog�, przyspieszy�. Nie dostrzeg�, nie us�ysza� i nie przeczu� dwu ciemnych sylwetek, kt�re oderwa�y si� od ska� i cicho skoczy�y ku niemu z ty�u.
Dopiero gdy ci�k� p�achta owin�a jego cia�o i pochwyci�y go dwie pary mocnych r�k, poj��, �e nie m� ratunku. Pr�bowa� jeszcze rozpaczliwie wyswobodzi� r�k� i si�gn�� po wisz�cy na piersi n�, lecz wyrwano mu r�ce spod p�achty i skr�powano szybko za plecami.
Szarpn�� si� raz jeszcze, rozpaczliwie, lecz w tej samej chwili otrzyma� silne uderzenie w ty� g�owy i ogarn�� go mrok.
Przebudzi� si� le��c na ch�odnym, suchym piasku. W pierwszej chwili nie m�g� przypomnie� sobie, co si� sta�o, lecz nagle poj��, co z nim uczyniono i pr�bowa� usi���. Uczu� w tyle g�owy tak gwa�towny b�l, �e t�umi�c j�k zagryz� z�by i opad� na piasek. Spr�bowa� poruszy� r�kami. Nie by�y zwi�zane. Ostro�nie przesun�� d�o� ku piersi i dotkn�� pochwy no�a. Nadal mia� j� z sob�, lecz no�a nie by�o. Us�ysza� z dala g�os ludzki i dopiero w�wczas wr�ci�a mu pe�na �wiadomo��.
Nie unosz�c g�owy rozejrza� si�. Przy nim znajdowa�o si� kilkoro zbitych w gromadk� ludzi: dwie kobiety i pi�ciu m�czyzn. Najwyra�niej byli to egipscy ch�opi, gdy� okrywa�y ich kr�tkie szaty z prostego p��tna, a w�osy mieli uci�te podobnie jak niewolnicy �wi�tyni Sebeka i wie�niacy pracuj�cy na polach wok� jeziora. Siedzieli ciasnym kr�giem wsparci o siebie ramionami. G�owy ich by�y zwieszone jak g�owy ludzi, kt�rych spotka�o nag�e, wielkie nieszcz�cie. Na twarzy jednego z m�czyzn Bia�ow�osy dostrzeg� d�ug� krwaw� szram� po uderzeniu zadanym najwyra�niej przed bardzo niedawnym czasem, gdy� kraw�dzie jej napuch�y.
Nieco dalej siedzia� na piasku uzbrojony wojownik. Nogi mia� skrzy�owane, a w r�ce trzyma� kr�tki oszczep. Cz�owiek �w mia� twarz dzik�, d�ugie, czarne, k�dzierzawe w�osy, a w uchu wielki miedziany kolczyk. By� p�nagi. Dalej poza nim wida� by�o obozowisko: kilkana�cie koni i grupk� m�czyzn podobnych do siedz�cego przed namiotem wartownika, zaj�tych strzelaniem z �uku do niewidocznego celu. Bia�ow�osy przymru�y� oczy i dostrzeg�, �e to jego �uk pr�bowano.
Jedna z siedz�cych przy nim niewiast rzek�a co� p�g�osem do swej towarzyszki. Tamta odpar�a jej cicho. Wartownik zwr�ci� ku nim g�ow� i zawo�a� ostro. Nie znaj�c ich j�zyka, Bia�ow�osy poj��, �e dziko wygl�daj�cy cz�owiek nakazuje jej aby umilk�a. Kobieta wtuli�a g�ow� w ramiona i opu�ci�a j� jeszcze ni�ej. Ponownie zapad�o milczenie.
A wi�c pojmali go. Lecz je�li byli to stra�nicy pustynni, czemu nie p�dzili z nim do Het�Ka�Sebeka, kt�ry zapewne spragniony by� wie�ci o nim. By� mo�e konie ich by�y znu�one po�cigiem i musia�y wypocz�� przed d�ug� drog� przez pustyni�. Lecz kim byli owi ludzie znajduj�cy si� tu wraz z nim i najwyra�niej pojmani? Poczu� pragnienie. Jego worek z wod� le�a� nie naruszony tu� przy nim, si�gn�� wi�c, rozwi�za� go i napi� si�. Ludzie siedz�cy naok� obrzucili go oboj�tnym spojrzeniem i powr�cili do swojej milcz�cej nieruchomo�ci.
Jeden ze strzelaj�cych zawo�a� do wartownika, kt�ry wsta� szybko i krzykn�� unosz�c oszczep. Siedz�cy zerwali si�. Bia�ow�osy wsta� tak�e. Potar� r�k� ty� g�owy, spojrza� na d�o� i nie dostrzeg�szy �lad�w krwi ucieszy� si� w duchu. By� prze�wiadczony, �e ma tam otwart� ran�. Og�uszono go jedynie t�pym narz�dziem. Het�Ka�Sebek zapewne wyda� rozkazy, aby nie czyniono mu krzywdy. Pragn�� go widzie� �ywego i zdrowego, zanim�
Wzdrygn�� si�. Dwaj inni wojownicy podeszli i pognali je�c�w lekkimi uderzeniami drzewc�w oszczep�w ku miejscu, gdzie znajdowa�y si� konie. Kilkunastu ludzi siod�a�o ju� je k�ad�c im na grzbiety zwisaj�ce z obu stron tobo�ki i sk�ry z wod�. Ze szczytu niedalekiej wydmy zjecha� powoli cz�owiek na czarnym koniu i ostrym g�osem przynagli� do po�piechu. Na znak owego cz�owieka, kt�ry najwyra�niej przewodzi� nad innymi, pojmani Egipcjanie zacz�li gramoli� si� na juczne konie, kt�rych by�o dziesi�� powi�zanych linkami. Stra�nicy siedzieli na pierwszym i na ostatnim z nich, bior�c je�c�w w �rodek. Inni jechali w przedzie.
Przez chwil� Bia�ow�osy sta� niezdecydowanie.
�Je�li zaczn� teraz biec w pustyni� � pomy�la� � by� mo�e kt�ry� z tych ludzi po�le za mn� oszczep i zabije mnie� A w�wczas unikn� sadzawki, w kt�rej czeka Sebek.�
Waha� si� przez mgnienie oka, lecz p�niej pomy�la� o tym, �e ju� raz uda�o mu si� umkn�� i �e p�ki jest �ywy, wszystko jeszcze mo�e si� wydarzy�, gdy�, jak powiedzia� Lauratas, sprawy te s� w r�ku bog�w, kt�rzy drwi� z ludzkiej pychy i rozpaczy.
Chwiejnym krokiem, czuj�c wci�� jeszcze w g�owie uderzenia t�pych, ci�kich m�ot�w, zbli�y� si� do koni i wskoczy� na wolne zwierz�, chwyciwszy obur�cz jego ciemn� d�ug� grzyw�.
Rozleg� si� ostry krzyk. Zwierz�ta ruszy�y.
Mimo �e s�o�ce wsta�o zaledwie, upa� r�s� szybko. Bia�ow�osy odetchn�� g��boko. Poczu� nag�y, przejmuj�cy g��d. Lecz wiedzia�, �e nie otrzyma od nikogo po�ywienia. Zacisn�� usta i przymkn�� na chwil� oczy, czuj�c ciep�e promienie s�o�ca na prawym policzku.
Drgn��. Dzia�o si� co�, co powinno odbywa� si� inaczej. W rozbola�ej g�owie przesuwa�y si� spl�tane my�li, nie mog�c u�o�y� si� w jasny obraz tego, co si� odbywa�o wok� niego.
Jecha� przez d�ugi czas z rosn�c� pewno�ci� czego� nadzwyczajnego, czego�, co nie mog�o mie� miejsca. Czu�, �e my�l ta jest tu�, �e za chwil� pojmie wszystko� lecz nie m�g� poj��.
Nagle zrozumia�. Posuwali si� nie na po�udnie, gdzie nad wielkim jeziorem sta�a �wi�tynia, w kt�rej oczekiwa� jego przybycia wysoki kap�an o z�otej lasce z wyobra�eniem paszczy Sebeka. G�owy koni kierowa�y si� wprost ku p�nocy.
Siedzia� przez d�u�sz� chwil�, ko�ysz�c si� zgodnie z ruchem szybkich n�g biegn�cego truchtem zwierz�cia, i stara� si� poj��, czemu tak si� dzieje.
Odpowied� mog�a by� tylko jedna: ludzie ci nie byli s�ugami Het�Ka�Sebeka i nie nale�eli do stra�y pustynnej.
Lecz kim byli?
W tej samej chwili od czo�a pochodu oderwa� si� je�dziec i wolno pok�usowa� w ty�. Zr�wnawszy si� z Bia�ow�osym zawr�ci� konia i zbli�y� si� jad�c tu� obok niego.
Ch�opiec uni�s� g�ow�. Je�dziec powiedzia� co� ostrym, gard�owym g�osem, zwracaj�c si� najwyra�niej do niego.
Bia�ow�osy roz�o�y� r�ce i odpar�:
��Nie pojmuj� twej mowy, wojowniku. Oczy tamtego b�ysn�y, uni�s� r�k�, jak gdyby chcia� uderzy� ch�opca, lecz najwyra�niej zmieni� zamiar; gdy� zawo�a� g�o�no. Od czo�a zawr�ci� drugi je�dziec. Wymienili z sob� kilka szybkich s��w.
��Czy nale�ysz do ludu morza? � zapyta� drugi je�dziec, kalecz�c mow� ludzi wysp, lecz do�� zrozumiale, aby Bia�ow�osy poj�� jego s�owa.
��Tak, panie. Jestem Troja�czykiem i synem rybaka.
��Troja�czykiem? � Tamten nie poj�� najwyra�niej. � Czy jeste� z ludu morza, pytam?
��Tak, panie.
Je�d�cy zn�w wymienili kilka s��w.
��Jak si� tu znalaz�e� i czemu mia�e� tak pi�kny �uk i bogate z�ote ozdoby? Czy ojciec tw�j jest kr�lem i da za ciebie wysoki okup?
��Ojciec m�j nie jest kr�lem, a ozdoby te zabra�em wraz z �ukiem z grobu pewnego mo�nego cz�owieka tej krainy.
Bia�ow�osy m�wi� powoli, jak gdyby chc�c, aby tamten poj�� dobrze jego s�owa. R�wnocze�nie stara� si� zyska� na czasie pragn�c zebra� my�li. Winien by� m�wi� prawd� i zatai� to, co by�o najgro�niejsze. Gdyby ludzie ci dowiedzieli si�, �e poszukuje go Het�Ka�Sebek, zapewne oddaliby go �wi�tyni za okup, kt�rego by nie posk�pi�a. A wi�c byli to owi koczownicy pustyni, kt�rzy napadali na pograniczne wioski i chwytali niewolnik�w�
��Jak si� tu znalaz�e�?
��Wypatrzy� mnie w �odzi na morzu pewien kupiec p�yn�cy do tej krainy. Nawa�nica zagna�a mnie daleko, gdy �owi�em ryby. Sprzeda� mnie do pewnej �wi�tyni, sk�d zbieg�em, chc�c dosta� si� do swoich. Gdy uciek�em, wy�cie mnie pojmali.
Je�d�cy znowu wymienili kilka s��w.
��Czy m�wisz prawd� i nie jeste� synem mo�nego cz�owieka?
��Gdybym nim by�, czy� nie pragn��bym, aby ojciec m�j wykupi� mnie od was, pozwalaj�c mi powr�ci� do rodzinnego domu?
S�owa te najwyra�niej ich przekona�y. Odjechali obaj ku przodowi pochodu nie obrzucaj�c go ju� ani jednym wi�cej spojrzeniem.
Bia�ow�osy �ykn�� nieco wody z worka, a p�niej wyla� z niego ostatnie krople na d�o� i osuszy� j� j�zykiem. S�o�ce by�o coraz wy�ej i upa� r�s�. Okry� g�ow� pustym workiem na wod�, gdy� promienie pocz�y pra�y� niemi�osiernie.
Konie sz�y r�wno, wspinaj�c si� na �agodne wydmy, schodz�c z nich w d� i wspinaj�c si� na nast�pne. Wok� roztacza� si� niesko�czony �wiat gor�cych piask�w, pusty, straszliwy i wrogi ka�dej �ywej istocie.
Lecz cho� Bia�ow�osy wiedzia�, �e jest je�cem okrutnych wojownik�w pustyni, cho� pojmowa�, �e jedynym losem, jaki go czeka, jest los niewolnika, nie odczuwa� trwogi ani przygn�bienia. Ludzie ci musieli, tak jak i on, obawia� si� spotkania ze stra�nikami pustyni, swymi odwiecznymi wrogami. Byli jedynymi sprzymierze�cami, kt�rych m�g� spotka� walcz�c rozpaczliwie o �ycie, �cigany po�rodku obcej krainy.
A pr�cz tego g�owy koni nieustannie skierowane by�y ku p�nocy i ka�dy krok ich smuk�ych n�g przybli�a� go ku morzu.
Na czwarty dzie� skr�cili ku p�nocnemu wschodowi, a na dziesi�ty, gdy wzesz�o s�o�ce, Bia�ow�osy ujrza� na kra�cu piaszczystych wzg�rz r�wnin�, kt�ra z dala wydawa�a si� ciemna, niemal czarna, lecz gdy s�o�ce poszybowa�o wy�ej i zbli�yli si� ku niej, barwa jej przemieni�a si� w ciemno�b��kitn�.
W�wczas ch�opiec obj�� mocniej nogami boki konia i uni�s�szy zwini�t� w pi�� d�o� ku czo�u, drug� r�k� wyci�gn�� przed siebie. Nikt nie przypatrywa� mu si� i nikt go nie s�ucha�.
Wyprostowany, unosz�c oczy ku bezchmurnemu niebu, wypowiedzia� p�g�osem:
O, morze ciemne jak wino,
Matko czarnych okr�t�w,
B�d� pozdrowione, gdy niesiesz
Mnie, syna, na piersi twojej.
By�y to pradawne s�owa, kt�re nale�a�o wyrzec, ujrzawszy morze, gdy nadchodzi�o si� z g��bi l�du.
Wie�, do kt�rej zbli�yli si� po po�udniu, nie le�a�a nad samym morzem, lecz z dala od niego nad �r�d�em s�odkiej wody otoczonym palmami i ��k�, na kt�rej pas�o si� kilkadziesi�t koni.
By�a to siedziba plemienia, do kt�rego nale�eli wojownicy powracaj�cy teraz z niewolnikami. Konie puszczono na traw�, a pojmanych zagnano do zagrody jak byd�o domowe. Tu otrzymali natychmiast �wie�� wod� i �ywno��. Z pewno�ci�, jak os�dzi� Bia�ow�osy, byli przeznaczeni na sprzeda�, gdy� nikt nie dba�by o nich, gdyby nie byli towarem. Nie bito ich tak�e. Dzicy wojownicy pustyni zachowywali si� wobec nich z zupe�n� oboj�tno�ci�, tak jak wobec zwierz�t prowadzonych na rze�.
Nim nasta� zmierzch, przed zagrod� stan�� stary cz�owiek, zapewne w�dz plemienia, obejrza� niewolnik�w i oddali� si�. Na noc sp�dzono ich na woln� przestrze� pod go�ym niebem po drugiej stronie wioski, gdzie znajdowali si� ju� inni ludzie, tak�e pojmani.
Tak sp�dzi� kilka dni. Wreszcie kt�rego� ranka wojownik, kt�ry zna� mow� ludu morza, pojawi� si� i skin�� na Bia�ow�osego.
��P�jd� za mn�!
Ruszyli ku kilku st�oczonym nie opodal �r�d�a domkom ulepionym z gliny. Gdy weszli do jednego z nich, ch�opiec nie m�g� pocz�tkowo dostrzec niczego w p�mroku.
��Kl�knij! � rzek� stoj�cy za nim wojownik, a gdy ch�opiec nie wykona� pospiesznie jego rozkazu, chwyci� go za ramiona i rzuci� na ziemi� pod stopy starego cz�owieka, kt�rego Bia�ow�osy ujrza� po raz pierwszy owego wieczora po przybyciu tutaj.
Stary cz�owiek rzek� kilka s��w w nie znanej Bia�ow�osemu mowie i wojownik pochyli� si�. Pochwyci� ch�opca za rami� i podni�s� go ponownie.
Przywyk�e ju� nieco do p�mroku oczy Bia�ow�osego dostrzeg�y na niskim, p�askim kamieniu, s�u��cym zapewne jako st�, roz�o�one przedmioty, kt�re mia� z sob� podczas ucieczki.
��Johuga, kt�ry jest panem twego �ycia, zapytuje ci�, czy rzek�e� prawd�, �e jeste� synem rybaka z dalekiej krainy?
��Tak, panie. Jestem nim.
Stary cz�owiek przygl�da� mu si� badawczo. Teraz odezwa� si� sam. M�wi� znacznie lepiej j�zykiem lud�w morza ni� �w, kt�ry s�u�y� uprzednio za t�umacza.
��Powiedz mi, z czyjego grobu i w jaki spos�b uda�o ci si� zabra� te przedmioty?
��Uciekaj�c wraz z towarzyszem przez miasto zmar�ych le��ce w pobli�u miasta �ywych, gdzie mnie wi�ziono, napotkali�my wielki wiatr pustyni. Uciekaj�c wpadli�my do otwartego grobowca i tam ukryli�my si�. P�niej chc�c porzuci� to schronienie, zabrali�my cz�� rzeczy, aby nam s�u�y�y w ucieczce.
��A gdzie� jest tw�j towarzysz?
��Zgin�� przywalony od�amem ska�y.
Zapad�o milczenie.
��Czy wiele jeszcze podobnych przedmiot�w ze z�ota znajdowa�o si� w owym grobowcu?
��Tak panie. A tak�e wiele pi�knej broni i najrozmaitszego bogactwa.
��Czy umia�by� tam trafi� po raz wt�ry?
��Nie, panie. Wiem jedynie, �e owa dolina umar�ych znajduje si� w pobli�u wielkiego jeziora. Tam mnie zawieziono wod� z wybrze�a morskiego, a p�yn�� �w okr�t wiele dni. P�niej ucieka�em klucz�c i powracaj�c do rzeki. A p�niej jeszcze odbieg�em od niej w pustyni�, gdy� obawia�em si� ludzi. W�wczas schwytali mnie twoi wojownicy.
Stary cz�owiek milcza� przez chwil�, g�adz�c le��cy przed nim �uk. Po�r�d przedmiot�w spoczywaj�cych na kamiennym stole Bia�ow�osy dostrzeg� sw�j n�. R�wnocze�nie zauwa�y�, �e r�ka starego cz�owieka wyci�gn�a si� w tym kierunku.
��A czemu jeden z no�y jest tak n�dznej roboty, a drugi tak pi�kny?
��Gdy� ten, panie, mia�em z sob� w �odzi, gdy mnie wy�owiono z morza. A �w drugi zabra�em z grobowca, o kt�rym ci ju� rzek�em.
Stary cz�owiek pokiwa� g�ow�.
��S�owa twoje brzmi� prawdziwie� Lecz mog� te� by� zmy�leniem, cho� jeste� tak m�ody. Prowadz� od wielu lat handel z lud�mi m�wi�cymi twoj� mow�. S� to kupcy podst�pni i przemy�lni, gotowi zabi�, je�li op�aci im si� to lepiej ni� kupno. S�owa s� u nich niczym i nie dbaj� wcale ani o prawd� ani te� o przysi�gi, cho�by zaklinali si� na w�asnych bog�w. Je�li ka�� ci� wych�osta�, przypomnisz sobie zapewne, gdzie le�y �w grobowiec. Lecz wojownicy nasi s� strudzeni. Odbyli dalekie wyprawy i powr�cili z r�nych stron wiod�c niewolnik�w, kt�rych sprzedamy na wyspy. By� mo�e m�wisz prawd�, a by� mo�e k�amiesz. Wkr�tce na szybkich okr�tach przyb�d� tu kupcy�rozb�jnicy m�wi�cy twoj� mow�. Jeste� m�ody i zdr�w. Zap�ac� za ciebie. Wiem, �e potrzebuj� niewolnik�w do kopalni srebra na dalekim l�dzie. Kto raz tam wejdzie, nie wychodzi nigdy. � Umilk� na chwil�. � Odejd� teraz. Je�li prawd� jest to, co m�wisz, sprzedam ci� kupcom. Je�li ukrywasz co�, co mog�oby nam przynie�� zysk, poprowad� moich ludzi ku miejscu, gdzie le�� rzeczy tak pi�kne jak te� � wskaza� kamienny st� � a by� mo�e oka�� ci �ask�, je�li warto�� ich przekroczy wielokrotnie twoj� warto�� Odejd� teraz.
Ruchem r�ki wskaza� jednemu z niewolnik�w przedmioty na stole. Ten zgarn�� je w p��cienn� p�acht� i z�o�y� w rogu izby.
Gdy Bia�ow�osy znalaz� si� ponownie na skraju wioski, siad� na trawie i zacz�� samotnie rozwa�a� s�owa starego cz�owieka. Wiele dni drogi dzieli�o go od sadzawki �wi�tynnej, gdzie zapewne czeka� inny, lecz r�wnie straszliwy krokodyl jak �w, kt�rego zabi�.
Je�li nawet kopalnie srebra by�y miejscem z�ym, nie spotka go w nich los bia�ej kozy.
Wzdrygn�� si�. Uni�s� g�ow�. Od strony pustyni nadje�d�a�o trzech je�d�c�w. Dwaj uzbrojeni byli w kr�tkie w��cznie i �uki, trzeci, jad�cy po�r�d nich, mia� r�ce zwi�zane z ty�u.
Mimo to jecha� wyprostowany, rozgl�daj�c si� ciekawie. Znikn�li po�r�d drzew kieruj�c si� ku bia�ym domkom wioski.
Bia�ow�osy zerwa� �d�b�o trawy i westchn��. Postanowi� ju�. Nie powie s�owa tym ludziom o grobowcu Nerau�Ta. Jak�e mogliby zreszt� dotrze� tam i odwali� ska��, kt�ra spoczywa�a na ciele Lauratasa?
Znowu wzdrygn�� si�, po�o�y� na trawie i spogl�daj�c niewidz�cymi oczyma w niebo, zaczaj rozmy�la� o domu rodzinnym, o tym, kto go kupi od ludzi pustyni i dok�d zawiezie go czarny kupiecki okr�t.
ROZDZIA� TRZECI
R�CE KAP�AN�W D�UGIE S� JAK �WIAT�
W tym samym czasie trzej je�d�cy, kt�rych Bia�ow�osy dostrzeg� zje�d�aj�cych ze wzg�rza, zatrzymali si� przed domem naczelnika wioski. Jeden zeskoczy� i wszed� do �rodka.
��Panie� � rzek� k�oni�c g�ow� przed starcem nadal siedz�cym za kamiennym sto�em. � Schwytali�my cz�owieka.
Starzec odstawi� kubek z wod�, kt�ry ni�s� do ust.
��M�w.
��Jest on jednym ze stra�nik�w pustyni.
Stary cz�owiek znieruchomia�.
��Daleko si� zapu�ci� � mrukn�� niemal niedos�yszalnie. � Czy by� sam?
��Tak, panie. Gdy obje�d�ali�my pustyni� o p� dnia drogi od wioski, wynurzy� si� spo�r�d wzg�rz i zacz�� zmierza� ku nam. B�d�c blisko, odrzuci� bro� i rzek�, �e pragnie m�wi� z panem tej krainy, gdy� ma dla niego wie�ci, kt�re winien mu przekaza�. Chcieli�my go zabi�, lecz przysz�o nam na my�l, �e mo�emy to uczyni� z twego rozkazu, gdy zawiedziemy go do ciebie, a by� mo�e zapragniesz us�ysze� najpierw, z jakim poselstwem przybywa.
��Dobrze uczynili�cie. Wprowad�cie go.
Wojownik wyszed� i po chwili powr�ci� z towarzyszem prowadz�c pojmanego, kt�ry sam pad� na kolana, uderzy� czo�em o ziemi�, powsta� i rzek�:
��Dzielny Haugha, kt�ry jest panem wojownik�w strzeg�cych Wielkiego Jeziora w g��bi krainy boskiego Faraona, oby �y� lat tysi�c, przysy�a ci pozdrowienie, cho�, jak wiesz, zar�wno ty jak podobni tobie ludzie s� jego wrogami.
��To prawda � rzek� stary naczelnik wioski. � Jeste�my wrogami jego i faraona, kt�remu s�u�y. Lecz zapewne bardziej jego wrogami, gdy� gardzimy bardziej psem ni� jego panem. Czemu przys�a� ci� tu, aby� znalaz� pewn� �mier� z r�k moich wojownik�w? Czy� nie wie, �e ka�dy z was przekroczywszy obszar, gdzie si�ga w�adza Egiptu, musi umrze�?
��Wie o tym, wodzu. Wiedzia�em o tym tak�e ja, kt�rego wys�ali tu w poselstwie, a tak�e inni wojownicy, kt�rych rozes�a� do wielu naczelnik�w plemion pustyni naje�d�aj�cych granice Egiptu. Lecz sprawa, z kt�r� nas wys�a�, wydawa�a mu si� wa�niejsza ni�li nasz �ywot, a my musieli�my go us�ucha�.
��W�dz tw�j, Haugha, je�li strze�e Wielkiego Jeziora, jest zapewne s�ug� �wi�tyni krokodyla. Czy tak?
��Tak, panie.
��Czy pan tw�j Haugha dla przyczyn, kt�rych jeszcze nie pozna�em, chcia�by zosta� cz�owiekiem wolnym, porywa� wielu niewolnik�w i przysta� do nas, aby nie by� ju� wi�cej psem na us�ugach kap�an�w czcz�cych bezmy�lne zwierz�, lecz wolnym lwem, kt�ry przechadza si� wzd�u� piask�w, tam gdzie zapragnie, aby uderzy� na tego, kt�rego wybierze jego dumne oko, jak my to czynimy?
��Nie, panie. By� mo�e uczyni�by on tak, gdy� zagra�a mu �mier� okrutna. Lecz mamy tam �ony i dzieci, lud nasz s�u�y �wi�tyni od lat niepami�tnych i zgin�liby wszyscy z r�ki kap�an�w, gdyby zdradzi�. A wraz z ca�ym plemieniem nie uciek�by �atwo. Ruszy�aby za nim armia i wytracono by nasze rodziny, a nas wraz z nimi�
��A jakie� niebezpiecze�stwo zagra�a twemu panu?
��Nakaza� mi zamilcze� o tym, pragn� ci jednak wyzna� ca�� prawd�, gdy� wiem, �e jeste�cie naszymi wrogami i na jedno twe skinienie wojownicy twoi wbij� w��czni� w moje serce. W �wi�tyni pope�niono �wi�tokradztwo i zabito boga�krokodyla, kt�rym tak gardzisz. Uczyni� to ch�opiec przeznaczony na ofiar� w dniu �wi�ta. Uciek� on i nie uda�o nam si� go schwyta�, cho� nie zna� naszej krainy, gdy� pochodzi z ludu morza, a jest tak inny ni� ludzie zamieszkuj�cy to pa�stwo, �e ka�dy z �atwo�ci� go rozpozna�
��Jak�e wygl�da �w ch�opiec? � zapyta� oboj�tnie stary cz�owiek.
��W�osy jego s� bia�e, a sk�ra bia�a jak pi�ra ptaka goala. Nawet w�r�d ludzi morza takich nie widziano.
��M�w dalej. Ch�opiec �w zabi� besti�, kt�r� czcicie, a stra�y pustynnej nie uda�o si� go pochwyci�?
��Tak, panie. Nie do�� tego. Ch�opiec �w wraz z drugim zbiegiem ukrywa� si� przez dni niemal dwadzie�cia pod bokiem �wi�tyni w zamurowanym grobowcu, a ludzie i psy nasze nie odnale�li go. Wreszcie, zabiwszy jednego ze stra�nik�w, uciek� na jego koniu. Wina spada na pana mego, dzielnego Haugh�, kt�remu grozi �mier� w mrowisku, je�li nie odnajdzie zbiega. Ani stra�e na rzece, ani ludzie nasi nie odkryli miejsca, gdzie ukrywa si� �w ch�opiec. Lecz ze �lad�w, na kt�re natrafili�my w pustyni, s�dzi� mo�emy, �e zosta� on porwany, gdy� znale�li�my upuszczon� strza�� z owego grobowca, gdzie przebywa�, �lady walki i miejsce, gdzie sta�y ukryte konie, kt�re p�niej odjecha�y. Odkryli�my owe �lady zbyt p�no, gdy� zapewne dzielny Haugha dop�dzi�by twoich wojownik�w i wytraci� ich odbijaj�c je�ca. Wiem tak�e, �e w okolicznych wsiach nad rzek� porwano kilkoro ludzi. �lady uciekaj�cych prowadzi�y w kierunku morza i na wsch�d. P�niej ludzie nasi musieli zawr�ci� z braku wody� � Odetchn�� g��boko i roz�o�y� r�ce. � Dzielny Haugha wie, �e nie m�g�by nie dostrze�ony wraz z wojownikami przemierzy� ca�ej pustyni i uderzy� na was, gdy� stra�e wasze s� czujne i znacie sprawy piask�w tak dobrze jak my. Ludzie z waszych po��czonych wiosek zapewne zadaliby nam kl�sk�. A co gorsze, mogliby�cie zabi� lub sprzeda� owego ch�opca, nie wiedz�c, jak wielk� warto�� przedstawia. Nie chce on wi�c ucieka� si� do podst�p�w i przys�a� mnie, abym ci rzek� s�owa prawdy od niego: ot� ofiaruje ci on za tego zbiega, je�li jest zdr�w i znajduje si� u ciebie, dwudziestu innych ludzi m�odych i zdrowych, kt�rych porwiemy tak, �e nikt si� o tym nie dowie, i dostarczymy ci, aby� ich sprzeda� lub uczyni� z nimi, co zechcesz. A je�li by� chcia�, czego innego, a nie ludzi, powiedz, a uczyni on wszystko, co w jego mocy, by� to otrzyma�.
Stary cz�owiek milcza� przez chwil�.
��Gdyby ch�opiec �w znalaz� si� u mnie� � powiedzia� cicho � zapewne sprzeda�bym go na powr�t waszej �wi�tyni. Znaj�c bogactwo kap�an�w wiem, �e zap�ac� wi�cej za �wi�tokradc� ni� wy, kt�rzy nie jeste�cie bogaczami. Na c� mi tw�j w�dz Haugha? Niechaj zjedz� go mr�wki. Jest n�dznym wodzem i g�upim stra�nikiem pustyni, je�li nie zdo�a� z�owi� tak m�odego ch�opca, samotnego i nie znaj�cego waszej krainy. M�drze uczyni�bym, gdybym kaza� temu oto wojownikowi wbi� oszczep w twoje plecy. Sam winienem wys�a� ludzi z poselstwem do �wi�tyni. Wiem, �e nie skrzywdz� ich tam, cho� Egipt jest naszym wrogiem. O nie! Ugoszcz� ich i przyjm� uprzejmie� I ofiaruj� im wielkie dary za tego ch�opca, gdy� w g�upocie swej karmi� krokodyle lud�mi miast zabija� ka�d� z tych bestii, gdy j� napotkaj�.
Stoj�cy opu�ci� g�ow� w milczeniu.
��Lecz � ci�gn�� dalej starzec � w�dz tw�j mo�e zap�aci� nam wi�cej ni� �wi�tynia� Droga na po�udnie biegnie obok jeziora i wojownicy moi musz� okr��a� je chc�c dotrze� do krainy ludzi czarnosk�rych, kt�rzy s� dobrym towarem i ch�tnie nabywanym przez kupc�w z wysp. Od dawna ju� przeci�li�cie t� drog� i musieli�my zaniecha� naszych wypraw. Id� w pokoju i powiedz twemu panu, �e otrzyma ch�opca tego �ywego i zdrowego, je�li oczy wasze b�d� zamkni�te przez miesi�cy trzy. Wielu wojownik�w z licznych plemion mego ludu zbierze si�, uderzymy na krain� las�w na po�udniu, powr�cimy z �upem wiod�c wielu czarnych niewolnik�w, a w�wczas ch�opiec �w dostanie si� w wasze r�ce�lub dostanie si� w nie bez zw�oki, je�li dzielny Haugha, tw�j pan, przyb�dzie do mnie sam i zaprzysi�e, �e dotrzyma warunk�w. W�wczas zatrzymamy go do czasu uko�czenia naszej wyprawy, a kap�ani b�d� mieli swego zbiega wcze�niej.
���wi�tynia nigdy nie zgodzi�aby si� na to, a tak�e namiestnik boskiego Faraona, panie!
��Armia Egiptu nie ma innych oczu i uszu na pustyni zachodniej � pr�cz was. A moi ludzie, gdy min� jezioro niepostrze�eni przez w�s, przepadn� w piaskach wraz z �upem, tak �e nikt nie dowie si� o ich przej�ciu. S� jako duchy i jak wiatr, a nie ma przyczyny, by w�adza Egiptu lub kap�ani w�adaj�cy �wi�tyni� nad jeziorem dowiedzieli si� o tym�
��Powt�rz� mu to wiernie, panie.
��B�d� czeka� na odpowied� jego do nast�pnej pe�ni ksi�yca. A uprzednia pe�nia min�a przed siedmiu dniami. Czasu wi�c macie do��. Je�li nie przyb�dzie do tego dnia, sam wy�l� pos�a do kap�an�w krokodyla, a dzielnego Haugh� niechaj zjedz� dzielne, cho� ma�e mr�wki. Odejd�! Dajcie mu odjecha� wolno i zaopatrzcie go w �ywno�� i wod�, aby nie pad� w drodze przez pustyni� � zwr�ci� si� do wojownik�w. � A uka�cie mu owego ch�opca, niechaj nacieszy nim oczy i opowie o nim panu swemu.
Wojownik pad� na twarz i wycofa� si� z izby. Starzec wypi� �yk wody, a p�niej wsta� i podszed� do k�ta. Nag� stop� rozgarn�� p�acht� i dotkn�� nog� z�otych kolczyk�w. Pochyli� si� powoli, z trudem uni�s� z ziemi n� Bia�ow�osego i u�miechn�� si�
��Zapewne tym no�em zabi� ow� besti� � mrukn��. � Jest to dzielny wojownik, cho� tak m�ody. Niechaj bogowie maj� go w swej opiece i skr�c� jego cierpienia, gdy znajdzie si� w