4276
Szczegóły |
Tytuł |
4276 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4276 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4276 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4276 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tadeusz Borowski
Po�egnanie z Mari�
1
Za sto�em, za telefonem, za sze�cianem biurowych ksi�g � okno i drzwi. We
drzwiach dwie tafle szklane, czarne, l�ni�ce od nocy. I jeszcze niebo, t�o okna
okryte opuch�ymi chmurami, kt�re wiatr spycha w d� szyby, ku p�nocy, poza mury
spalonego domu.
Spalony dom czernieje po drugiej strome ulicy na wprost furtki w ochronnej
siatce zako�czonej srebrzystym drutem kolczastym, po kt�rym jak d�wi�k po
strunie �lizga si� fioletowy odblask migoc�cej latarni ulicznej. Na tle
burzliwego nieba, na prawo od domu, omotane mlecznymi k��bami przelotnego dymu
lokomotyw, patetycznie rysuje si� bezlistne drzewo, nieruchome w wichrze.
Na�adowane towarowe wagony mijaj� je i z �oskotem ci�gn� na front.
Maria podnios�a g�ow� znad ksi��ki. Smuga cienia le�a�a na jej czole i
oczach i sp�ywa�a wzd�u� policzka jak przejrzysty szal. Po�o�y�a r�ce na grzybku
stoj�cym w�r�d pustych butelek, talerzy z nie dojedzon� sa�atk�, brzuchatych,
karmazynowych kieliszk�w o granatowych podstawkach. Ostre �wiat�o, kt�re
za�amywa�o si� na granicy przedmiot�w, wsi�ka�o jak w dywan w niebieski dym
zalegaj�cy pok�j, odpryskiwa�o od kruchych, �amliwych kraw�dzi szkie� i migota�o
we wn�trzu kieliszk�w jak z�oty li�� na wietrze � nabieg�o strug� w jej d�onie,
a one roz�wietlon�, r�ow� kopu�� zamkn�y si� szczelnie nad nim i tylko
bardziej r�owe linie mi�dzy palcami pulsowa�y prawie niedostrzegalnie.
Przy�miony pokoik nape�ni� si� poufnym mrokiem, zbieg� si� ku d�oniom i zmala�
jak muszla.
� Patrz, nie ma granicy mi�dzy �wiat�em i cieniem � szepn�a Maria. � Cie�
jak przyp�yw podpe�za do n�g, otacza nas i zacie�nia �wiat tylko do nas:
jeste�my ty i ja.
Pochyli�em si� ku jej wargom, ku drobnym sp�kaniom ukrytym w ich k�cikach.
� Pulsujesz poezj� jak drzewo sokiem � powiedzia�em �artobliwie, otrz�saj�c
g�ow� z natr�tnego, pijackiego szumu. � Uwa�aj, �eby �wiat ciebie nie zrani�
toporem.
Maria rozchyli�a wargi. Mi�dzy z�bami dr�a� leciutko ciemny koniuszek
j�zyka: u�miechn�a si�. Kiedy mocniej zacisn�a palce wok� grzybka, b�ysk
le��cy na dnie jej oczu zmatowia� i zgas�.
� Poezja! Dla mnie to rzecz tak niepoj�ta jak s�yszenie kszta�tu albo dotyk
d�wi�ku. � Odchyli�a si� w zadumie na por�cz kozetki. W p�cieniu czerwony,
obcis�y sweter nabra� purpurowej soczysto�ci i tylko na grzbietach fa�d, gdzie
�lizga�o si� �wiat�o, l�ni� karminow�, puszyst� barw�. � Ale tylko poezja umie
wiernie pokaza� cz�owieka. My�l�: pe�nego cz�owieka.
Zab�bni�em palcami o szk�o kieliszka. Odezwa� si� kruchym, nietrwa�ym
d�wi�kiem.
� Nie wiem, Mario � rzek�em wzruszywszy z pow�tpiewaniem ramionami. �
S�dz�, i� miar� poezji, a mo�e i religii, jest mi�o�� cz�owieka do cz�owieka,
kt�r� one budz�. A to jest najbardziej obiektywnym sprawdzianem rzeczy.
� Mi�o��, oczywi�cie, �e mi�o��! � powiedzia�a mru��c oczy Maria.
Za oknem, za spalonym domem, na szerokiej, przedzielonej skwerem ulicy
je�dzi�y ze zgrzytem tramwaje. Elektryczne b�yski roz�wietla�y fiolet nieba, jak
odpryski z sinego po�aru magnezji przebija�y przez mrok, oblewa�y ksi�ycowym
�wiat�em dom, ulic� i bram�, ocieraj�c si� o czarne szyby okienne sp�ywa�y po
nich i bezszelestnie gas�y. Chwil� po nich gas� r�wnie� wysoki, cienki �piew
tramwajowych szyn.
Za drzwiami, w drugim pokoiku, puszczono znowu patefon. Zd�awiona, jakby
grana na grzebieniu melodia zaciera�a si� w natarczywym szuraniu ta�cz�cych n�g
i gard�owych �miechach dziewcz�cych.
� Jak widzisz, Mario, opr�cz nas jest jeszcze inny �wiat � roze�mia�em si�
i wsta�em z kozetki. � To, widzisz, jest tak. Gdyby mo�na by�o rozumie� ca�y
�wiat, widzie� ca�y �wiat, tak jak si� rozumie swoje my�li, czuje si� sw�j g��d,
widzi si� okno, bram� za oknem i chmury nad bram�, gdyby mo�na by�o widzie�
wszystko jednocze�nie i ostatecznie, wtedy � powiedzia�em z namys�em, okr��ywszy
kozetk� i stan�wszy pod rozgrzanym piecem miedzy Mari� a majolikowymi kaflami i
workiem z kartoflami zakupionymi w jesieni na zim� � wtedy mi�o�� by�aby nie
tylko miar�, ale i ostateczn� instancj� wszystkich rzeczy. Niestety, zdani
jeste�my na metod� pr�b, na samotne, zwodnicze prze�ycie. Jak�e to niepe�na,
jak�e fa�szywa miara rzeczy!
Drzwi od pokoiku z patefonem otworzy�y si�. Chwiej�c si� w takt melodii
wszed� Tomasz, oparty o rami� �ony. Jej lekko ci�arny, a od wielu miesi�cy
stateczny brzuch cieszy� si� nieustaj�cym zainteresowaniem przyjaci�. Tomasz
podszed� do sto�u i chwia� si� nad nim rozros�ym, p�katym, masywnym jak u wo�u
�bem.
� �le si� starasz, bo w�dki nie ma � rzek� z mi�kkim wyrzutem, starannie
zlustrowawszy naczynia, i odp�yn��, popychany przez �on�, w kierunku drzwi.
Patrzy� w ni� t�pym wzrokiem jak w obraz. M�wi�o si�, �e to zawodowo, gdy�
handlowa� fa�szywymi Corotami, Noakowskimi, Pankiewiczami. Poza tym by�
redaktorem syndykalistycznego dwutygodnika i uwa�a� si� za radykalnego
lewicowca. Wyszli na skrzypi�cy �nieg. K��by mro�nej pary przewin�y si� po
pod�odze jak w�ochate motki bia�ej bawe�ny.
W �lad za Tomaszem do kantoru majestatycznie wtoczy�y si� taneczne pary,
pokr�ci�y si� sennie ko�o sto�u, majolik i kartofli, starannie omijaj�c zacieki
pod oknem, i zostawiwszy czerwone �lady wysz�y. Maria poderwa�a si� od sto�u,
poprawi�a automatycznym ruchem w�osy i powiedzia�a:
� Musz� ju� i��, Tadeusz. Kierownik prosi�, �eby zaczyna� wcze�niej.
� Masz jeszcze dobr� godzin� czasu � odrzek�em.
Okr�g�y zegar firmowy o pogi�tej blaszanej tarczy tyka� miarowo, zawieszony
na d�ugim sznurku mi�dzy na wp� rozwini�tym plakatem, rysunkiem urojonego
widnokr�gu, a w�glow� kompozycj� przedstawiaj�c� dziurk� od klucza, przez kt�r�
wida� fragment kubistycznej sypialni.
� Wezm� Szekspira, postaram si� zrobi� w nocy Hamleta na wtorkowy komplet.
Przeszed�szy do drugiego pokoju kucn�a przy ksi��kach. P�ka zbita by�a
prymitywnie z nie heblowanych desek. Deski ugina�y si� pod ci�arem ksi��ek. W
powietrzu le�a�y b��kitne i bia�e pasma dymu oraz unosi� si� ci�ki zapach w�dki
zmieszany z odorem ludzkiego potu i wapienn� woni� wilgotnych, gnij�cych �cian.
Chwia�y si� na nich, jak bielizna na wietrze, jaskrawo malowane kartony i jak
morskie dno prze�wieca�y si� kolorowymi liniami meduz i korali poprzez b��kitny
opar. W czarnym oknie, odgrodzony szyb� od nocy, zapl�tany w cienk� koronk�
firanki wyszachrowanej za psie pieni�dze od z�odziejki kolejowej, sm�tny,
zapijaczony skrzypek (kt�ry uwa�a� siebie za impotenta) na pr�no usi�owa�
j�kiem instrumentu zag�uszy� charczenie patefonu. Zgarbiony jak pod workiem
cementu, wydobywa� ze skrzypiec z ponur� zaci�to�ci� jeden tylko pasa�. Od dwu
godzin �wiczy� si� do niedzielnego koncertu poetycko�muzycznego. Wyst�powa�
wtedy umyty, w wizytowym garniturze w paski, mia� twarz melancholijn� i oczy
senne, jakby czyta� z powietrza nuty.
Na stole, na obrusie w czerwone kwiaty, wyszachrowanym od z�odziejki
kolejowej, mi�dzy kieliszkami, ksi��kami i nadgryzionymi kanapkami le�a�y go�e i
brudne nogi Apoloniusza. Apoloniusz hu�ta� si� na krzese�ku i odwracaj�c si� do
drewnianego, pomalowanego wapnem przed pluskwami tapczana, na kt�rym jak dusz�ce
si� ryby na piasku, le�eli p�pijani ludzie, dono�nym g�osem m�wi�:
� Czy Chrystus by�by dobrym �o�nierzem? Nie, raczej dezerterem.
Przynajmniej pierwsi chrze�cijanie uciekali z armii. Nie chcieli si� sprzeciwia�
z�u.
� Ja si� sprzeciwiam z�u � rzek� leniwie Piotr. Le�a� rozwalony mi�dzy
dwoma rozmam�anymi dziewczynami i gmera� r�koma w ich fryzurach. � Zdejm nogi ze
sto�u albo je umyj.
� Umyj nogi, Polek � rzek�a dziewczyna spod �ciany. Mia�a grube, rozlane
uda i czerwone, mi�siste wargi.
� Ale! chcieliby�cie. Uwa�acie, by� taki szczep Wandal�w, bardzo tch�rzliwy
� ci�gn�� Apoloniusz zesun�wszy pi�t� talerze na kup� � wszyscy ich t�ukli i z
Danii czy z W�gier wygnali do Hiszpanii. Tam Wandale wsiedli na okr�ty,
pojechali do Afryki i doszli piechot� pod Kartagin�, gdzie biskupem by� �wi�ty
Augustyn, ten od �wi�tej Moniki.
� A wtedy �wi�ty wyjecha� na o�le i nawr�ci� Wandal�w � powiedzia� spod
pieca m�odzieniec pykn�wszy z fajki. Wydyma� pulchne, r�owe policzki, pokryte
z�ocistym puszkiem jak owoc brzoskwini. Pod oczyma mia� wielkie si�ce. Pianista,
d�u�szy czas �y� z pianistk� o uroczych do�kach w buzi i drapie�nym, nami�tnym
spojrzeniu. Latem ochrzcili�my go (bo by� wyznania narodowego) przy zapalonych
�wiecach, wiechciach kwiat�w i miednicy ch�odnej, kaplicznej wody, kt�r�
zapobiegliwy ksi�dz umy� mu dok�adnie g�ow�, a zaraz po chrzcie na
najruchliwszym punkcie Gr�jeckiej wymigiwali�my si� od �apanki ulicznej.
Po�enili�my ich nierych�o, bo dopiero p�n� zim�. Rodzice odmawiali
b�ogos�awie�stwa ze wzgl�du na mezalians. Wprawdzie ust�pili i u�yczyli muzykom
pokoju do spania i fortepianu do �wicze� oraz kuchni do produkcji bimbru, ale
nie zechcieli zaprosi� na wesele przyjaci�, wi�c przyjaciele weselisko
urz�dzili sami. Panna m�oda w sztywnej niebieskiej sukni siedzia�a w fotelu
nieruchomo, jakby po�kn�a kij. By�a senna, zm�czona i pijana.
� Mi�o tu u was, bardzo mi�o, wiesz? � �yd�weczka, kt�ra uciek�a z getta i
tej nocy nie mia�a gdzie spa�, ukl�k�a ko�o Marii przy ksi��kach i obj�a j�
ramieniem. � To dziwne, tak dawno nie mia�am w r�ku szczoteczki do z�b�w,
kanapki, fili�anki z herbat�, ksi��ki. Wiecie, to trudno nawet okre�li�. I wci��
to uczucie, �e trzeba odej��. Ja si� panicznie boj�!
Maria pog�aska�a j�, milcz�c, po ptasiej g�owie ozdobionej l�ni�cymi falami
przylizanych w�os�w.
� Przecie� pani by�a pie�niark�? Chyba niczego pani nie brakowa�o. � Mia�a
na sobie ��t� sukienk� w chryzantemy, z wyzywaj�cym dekoltem. Zza niego
wychyla�a si� zalotnie kremowa koronka koszulki. Na d�ugim �a�cuszku ko�ysa� si�
mi�dzy piersiami z�oty krzy�yk.
� Brakowa�o? Nie, nie brakowa�o � odrzek�a z b�yskiem zdziwienia w
za�zawionych, krowich oczach. Mia�a szerokie, roz�o�yste biodra, dobre do
rodzenia. � Niech pan zrozumie, z artystkami nawet Niemcy inaczej... � urwa�a i
zamy�li�a si� patrz�c t�po w ksi��ki. � Platon, Tomasz z Akwinu, Montaigne �
dotyka�a polakierowanym na purpurowo paznokciem obszarpanych grzbiet�w kupionych
na w�zkach i wykradzionych z antykwariatu ksi��ek.
� Tylko �eby pan widzia� to, co ja widzia�am za murami.
� Augustyn napisa� sze��dziesi�t trzy ksi��ki! Kiedy Wandalowie obiegli
Kartagin�, robi� w�a�nie korekt� i przy niej umar�! � rzek� maniacko Apoloniusz.
� Po Wandalach nie zosta�o nic, a Augustyna dzisiaj czytaj�. Ergo � wojna minie,
a poezja zostanie, a wraz z ni� zostan� moje winiety.
Pod sufitem suszy�y si� na sznurach ok�adki tomiku poetyckiego. Ci�gn�o od
nich t�g� farb� drukarsk�. �wiat�o przebija�o si� przez czarne i czerwone
p�aszczyzny pakowego papieru i pl�ta�o si� w�r�d kartek jak w g�szczu le�nym.
Ok�adki szele�ci�y jak suche li�cie.
�yd�weczka podesz�a do patefonu i zmieni�a p�yt�.
� A ja my�l�, �e po aryjskiej stronie te� b�dzie getto � powiedzia�a
patrz�c z ukosa na Mari�. � Tylko nie b�dzie z niego wyj�cia. � Odp�yn�a w
ta�cu, zabrana przez Piotra.
� Ona jest zdenerwowana � rzek�a cicho Maria. � Jej rodzina zosta�a za
murami.
Ig�a trafi�a na p�kni�cie w p�ycie i zawodzi�a monotonnie. We drzwiach
stan�� zarumieniony Tomasz. Jego �ona poprawi�a sukienk� na lekko wypuk�ym
brzuchu.
� �Jeszcze tylko kilka ci�kich chmur nie porozpychanych nozdrzem konia" �
zadeklamowa� i wskazawszy r�k� za okno, na bram�, krzykn�� z uczuciem: � Ko�,
ko�!
W kr�gu z�otawego �wiat�a znad drzwi �nieg o�lepiaj�co bia�y i g�adki le�a�
jak talerz na popielatym obrusie, dalej, w cieniu, szarza� i sinia�, jakby
odbija� niebo, a� dopiero przy furtce mieni� si� w blasku lampy ulicznej.
Za�adowana jak w�z z sianem platforma sta�a w ciemno�ci, nieruchoma jak g�ra.
Czerwona latarnia ko�ysa�a si� pod ko�ami, k�ad�c na �nieg rozchwiane cienie,
o�wietlaj�c nogi i podbrzusze konia, kt�ry wydawa� si� wy�szy i t�szy ni�
zazwyczaj. Sz�y od niego k��by pary, jakby oddycha� sk�r�. Zwiesi� �eb, by�
zm�czony.
Furman sta� obok wozu i cierpliwie czeka� zabijaj�c r�koma o pier�. Kiedy
odci�gn�li�my z Tomaszem skrzyd�a bramy, si�gn�� bez po�piechu po bat, machn��
lejcami i cmokn��. Ko� poderwa� �eb, szarpn�� si� ca�ym cia�em na boki, ale w�z
nie ruszy�. Przednie ko�a utkwi�y w rynsztoku.
� Za pysk, choler�, i do ty�u � rzek�em ze znawstwem. � Zaraz po�o�� desk�
do rynsztoka.
� K'sobie! � krzykn�� furman napieraj�c na dyszel. �andarm w niebieskim
p�aszczu, pilnuj�cy s�siedniego budynku by�ej szko�y miejskiej, napakowanej jak
wi�zienie �ochotnikami" przeznaczonymi na roboty do Prus, bij�c t�po podkutymi
butami o kamienie chodnika nadszed� od strony latarni. Przez pier� mia�
przewieszony reflektor na rzemieniach. Podkr�ci� kontakt i uprzejmie za�wieci�.
� Za du�o klamot�w na�adowano � rzek� rzeczowo. Spod okapu he�mu, z
g��bokiego cienia oczy jego b�yszcza�y nad strug� �wiat�a ostro jak wilcze
�lepia. Co dzie� rano przychodzi� do kantoru telefonowa� po zmian� warty i
nieodmiennie meldowa�, �e nic wa�nego w ci�gu nocy nie zasz�o.
Ko� chrapn��, osadzi� si� na tylnych nogach, napar� cia�em do ty�u i
platforma d�wign�a si� po kocich �bach. Teraz ko� poci�gn�� ku przodowi. W�z
na�adowany pod wierzch jak krypa walizami, t�umokami, betami, meblami i
brz�cz�cymi naczyniami z aluminium chwiej�c si� wjecha� po deskach na podw�rze.
�andarm zgasi� reflektor, poprawi� na sobie pasy i miarowym krokiem oddali� si�
w stron� szko�y. Zwykle j� mija�, dochodzi� do ma�ego ko�ci�ka ksi�y
pallotyn�w (cz�ciowo spalonego we wrze�niu i odnawianego pieczo�owicie a
nieustannie w ci�gu ca�ego sezonu materia�ami z naszej firmy), skr�ca� pod
gnij�cym murem schroniska dla bezrobotnych, mieszcz�cego si� w pofabrycznych
halach tu� przy torze kolejowym. By� to ruchliwy port prze�adunkowy, t�dy bowiem
p�yn�y belami i pojedynczo koce, kupony materia��w, ciep�e ubrania, skarpety,
konserwy, serwisy, firanki, obrusy i r�czniki oraz wszelkie inne dobro kradzione
z poci�g�w towarowych id�cych na front, a tak�e kupowane od obs�ugi wagon�w
sanitarnych, kt�re, wracaj�c z frontu z zegarkami, jedzeniem, rannymi, bielizn�
i cz�ciami do maszyn, meblami i zbo�em, zatrzymywa�y si� cz�sto na dworcu jak
przy molu portowym.
Furman trzasn�� jeszcze raz dla fantazji batem, cofn�� konia i podjecha�
ty�em pod drewnian� szop�. Ko� robi� bokami i dymi� par�. Odprz�ony z szorstk�
czu�o�ci� przez wo�nic�, posta� chwil� w dyszlach, jakby znu�ony ponad si�y,
wreszcie, podgoniony ostro, ruszy� wolno pod kran i wetkn�� pysk w kube�.
Wypiwszy do dna nadsiorbn�� wody z drugiego i w��cz�c za sob� uprz�� poszed� w
stron� otwartych drzwi stajni.
� Sporo przywioz�e�, Olek � rzek�em rozejrzawszy si� w zasobach platformy.
� Wszystko kaza�a zabra� � rzek� wo�nica. � Patrz pan, za�adowa�em
nawet taborety z kuchni i p�ki z �azienki. Stara sta�a nade mn� jak kat nad
dobr� dusz�.
� Nie ba�a si� tak w bia�y dzie�?
� Pozwolenie dla niej dosta� zi�� od swego kolegi � rzek� Olek. Twarz mia�
ko�cist�, wychud��, �ci�gni�t� mrozem. Zrzuci� czapk�. Sztywne od wapna w�osy
rozmierzwi�y mu si� nad czo�em.
� A c�rka?
� Zosta�a z m�em. K��ci�a si� ze star�, �e musi zosta� jeszcze dzie�. �
Poplu� w �ylaste, wykrzywione d�onie, z�arte od cementu i wapna, i gipsu.
� Ano, b�dziem zdejmowa�. � Wlaz� na w�z, rozplata� sznury i pocz�� podawa�
jedno po drugim, krzese�ka, wazony, poduszki, kosze z bielizn�, pud�a
staro�wieckie, osznurowane ksi��ki, Chwytali�my je z Tomaszem i na cztery r�ce
wnosili�my do zat�ch�ej, ciemnej szopy, uk�adaj�c towar na betonie mi�dzy
workami z na wp� skamienia�ym cementem, stosem cuchn�cej smo�� czarnej papy a
kup� suchego wapna przeznaczonego na detaliczn� sprzeda� ch�opom. Wapno cienkim
py�em unosi�o si� w powietrzu i gryz�o niezno�nie nozdrza. Tomasz sapa�
spazmatycznie. By� chory na serce,
� Powiedz pan, po co j� kierownik wzi�� do siebie? � zapyta� wo�nica
sko�czywszy �adunek.
� Zrobi�a go cz�owiekiem, to si� jej wywdzi�cza. � Zasun��em drzwi szopy i
zamkn��em je na k��dk�.
� Wdzi�czno�� jest rzecz� pi�kn� � rzek� Tomasz. Oddycha� miarowo,
wci�gaj�c g��boko powietrze. Chwyci� w gar�cie �nieg i my� nim d�onie. Wytar� je
o spodnie.
� Taa... narobi�em si� dzisiaj � powiedzia� furman z�a��c z platformy. Nie
m�g� si� swobodnie rusza� w twardym ko�uchu, pokrytym skorup� wapna, smo�y i
dziegciu. Opar� si� o w�z, z ulg� poci�gn�� nosem i otar� r�k� czo�o. � Panie
Tadku, panie Tadku, co ja tam widzia�em, to by� pan nie uwierzy�. Dzieciaki,
kobity... Chocia� i �ydowskie, ale wiesz pan...
� Ale pan jako� wyjecha�e� szcz�liwie?
� In�ynier nas widzia� po drodze. B�dzie co z tego?
� Ale � rzek�em lekcewa��co � co nam te ciapciaki mog� zrobi�? Jak
kierownik chce kupi� fili�, to musz� z nim dobrze, nie? Pojedziesz z rana z
kursem. Metr wapna na lewo. Wr�cisz przed si�dm�.
� Ano, trzeba rano z do�u wyrzuci�. Konia oporz�dz�. � Powl�k� si� w �lad
za zwierz�ciem do stajni. Przechodz�c ko�o kantoru uchyli� czapki.
W z�otym kr�gu �wiat�a jak w aureoli, otoczona jak d�o�mi sin� noc�
po�yskuj�c� pier�cieniem gwiazd, sta�a Maria. Przymkn�a za sob� drzwi od muzyki
i ludzi i wyczekuj�co patrzy�a w mrok. Otrzepa�em r�ce z kurzu.
� A jak jutro z rozlewaniem i rozwiezieniem? � Uj��em j� pod rami� i po
chrupi�cym czerstwym �niegu poprowadzi�em wydeptan� �cie�k� do furtki. � Mo�e
poczekasz do po�udnia? Rozwieziemy razem.
Stali�my w otwartej furtce. Po pustej ulicy, otwartej migoc�cym �wiat�em
latarni, t�pym krokiem spacerowa� �andarm w niebieskim p�aszczu, pilnuj�cy
szko�y. Nad ulic�, nad �wiat�em latarni, nad stromym dachem wtulonej w mur szopy
szed� z szumem wiatr, ni�s� dym poci�g�w, gna�y pierzaste ob�oki, a nad wiatrem
i chmurami dr�a�o niebo g��bokie jak dno ciemnego potoku. Ksi�yc prze�witywa�
przez chmury jak z�oty szmat piasku.
Maria u�miechn�a si� czule.
� Wiesz dobrze, �e sama rozwioz� � rzek�a z wyrzutem, podaj�c mi usta do
poca�unku. Wielki czarny kapelusz ocienia� jej twarz jak skrzyd�em. By�a o p�
g�owy wy�sza ode mnie. Nie lubi�em przy obcych jej poca�unk�w.
� Widzisz, solipsysto poetycki, co mo�e mi�o�� � rzek� pogodnie Tomasz. �
Bo mi�o�� to po�wi�cenie. M�wi� z g��bi do�wiadczenia, bom wiele mia� kochanek.
Zmierzch, kt�ry zaciera rysy cz�owieka, nada� mu bry�owato�� i ci�ar,
jakby Tomasz by� ociosanym z grubsza kamieniem. Pieprzyk pod lewym okiem
czernia� filuternie na monumentalnej, jakby kutej z szarego piaskowca twarzy.
� Oczywi�cie, �e mi�o��! � parskn�a beztroskim �miechem Maria i, dygn�wszy
nam dystyngowanie, odesz�a ulic� wzd�u� siatki, naprzeciw chmurom, kt�re wiatr
gna� nad naszymi g�owami. Min�a sklep paskarza, gdzie nabywa�em chleb i
kaszank� na �niadanie, a ch�op swoje dzieci zamkni�te w szkole. Znik�a za rogiem
nie obejrzawszy si�. Patrzy�em za ni� jeszcze chwil�, jakby tropi�c w powietrzu
jej �lad.
� Mi�o��, oczywi�cie, �e mi�o��! � powiedzia�em u�miechaj�c si� do Tomasza.
� Daj furmanowi w�dki, je�eli masz gdzie pod ��kiem � rzek� Tomasz. �
Chod�, trzeba zbrata� si� z ludem.
2
Noc� spad�o troch� �niegu. Zanim otworzy�em oficjalnie bram� na znak
rozpocz�cia dnia handlu, wyprawiwszy pijanych go�ci i sprz�tn�wszy pok�j,
furman, kt�ry wsta� przed �witem, zd��y� wyrzuci� wapno z do�u i zawie�� na
budow�, a wr�ciwszy z kursu wyprz�c konia i usun�� z placu �lady k�. Tak
wczesnym rankiem na dworze by�o jeszcze sinawo, a na ulicy � pusto. Z tor�w
kolejowych dochodzi� grzechot poci�g�w. Patroluj�cy �andarm poszarza� i zmala� w
odp�ywaj�cym mroku, kt�ry go zostawi� na wybrze�u wyludnionej ulicy jak
zapomniany wodorost. W oknach by�ej szko�y zaczyna�y pojawia� si� g�owy
uwi�zionych ludzi. W paskarskim sklepiku, przy sk�adzie, grzali si� przy
roz�arzonym piecyku dwaj granatowi policjanci. Mrugaj�cy po pijacku czerwonymi
oczyma sklepikarz rozk�ada� dr��cymi r�koma na ladzie za szk�em ser, kasz� i
chleb. Ch�opka wyci�gn�a z koszyka p�ta kie�basy, kt�re znika�y pod lad� w
podw�jnej �cianie. Przez zamarzni�te szyby s�czy� si� szary �wit. Po
zardzewia�ych kratach sp�ywa�y brudne krople, monotonnie spada�y na parapet i
ciurkiem la�y si� na pod�og�.
Latem, jesieni�, zim� i wiosn� uliczka � �lepa, wybrukowana kocimi �bami,
�mierdz�ca zgnilizn� otwartych rynsztok�w, uliczka zagubiona mi�dzy grz�skim jak
przegni�y trup polem a szeregiem zmursza�ych, parterowych domk�w mieszcz�cych
pralni�, fryzjera, mydlarni�, par� sklepik�w spo�ywczych i obskurny bar � dzie�
w dzie� p�cznia�a wzbieraj�cym, rozfalowanym t�umem, kt�ry podp�ywa� pod
betonowe mury szko�y, wyci�ga� twarze ku nowoczesnym oknom, ku pokrytemu
czerwon� karpi�wk� dachowi, podnosi� g�owy, wymachiwa� r�koma i krzycza�. Z
otwartych okien szko�y wo�ano i dawano bia�ymi d�o�mi znaki jak z odbijaj�cego
od brzegu okr�tu. Uj�ty jak w groble w dwa szeregi policjant�w t�um odp�ywa�
korytem ulicy, odchodzi� a� do placu le��cego u jej wylotu, sk�d otwiera�a si�
mi�a oczom perspektywa na zapuszczone mielizny nad rzek�, poros�e k�pkami
postrz�pionej wikliny i pokryte z rzadka liszajami �niegu, na most nad le��c� na
migotliwym nurcie mg��, na ��te, pastelowe domy miasta, roztapiaj�ce si� w
czystym, spokojnym, b��kitnym niebie � k��bi� si� rozpaczliwie na placu i znowu
powraca� z krzykiem.
Paskarski sklepik by� ma��, zaciszn� zatok�. Nad szklank� bimbru z burak�w
bratali si� przy ladzie policjanci z ch�opami i handlowali lud�mi ze szko�y.
Noc� policjanci wysadzali przez okno szko�y towar, kt�ry albo natychmiast znika�
w zakamarkach ulicy, albo, kalecz�c si� nieludzko, prze�azi� przez druty
kolczaste na plac naszej firmy budowlanej, gdzie wa��sa� si� a� do rana, gdy�
kantor by� oczywi�cie zamkni�ty. Zwykle by�y to dziewcz�ta. �azi�y bezradnie po
podw�rzu, ogl�daj�c kupy piasku, zwa�y gliny, sze�ciany cegie�, trocin�wek,
szpalt�wek, ramsayek, zachodzi�y do s�siek�w z grysikiem, kt�rego r�ne odcienie
i wielko�ci u�ywane by�y na schody oraz nagrobki, i za�atwia�y si� tam
beztrosko. Obudziwszy si� wyrzuca�em je bardzo altruistycznie za bram�, a
korzy�ci z procederu opr�cz policjant�w (i pewnie nieprzyst�pnego, obcego
p�askim, ludzkim sprawom �andarma) ci�gn�� wy��cznie s�siad, sklepikarz. Nie
odczuwa� jednak ani obowi�zku, ani potrzeby wdzi�czno�ci. Dzie� w dzie� wpada�em
do niego po �wiartk� razowego chleba, dziesi�� deka kiszki kaszanej i dwa deka
mas�a. Z regu�y nie dowa�a�, a cen� wydatnie zaokr�gla�. U�miecha� si�
wstydliwie, ale r�ka dr�a�a mu przy zgarnianiu pieni�dzy.
Zreszt�! On nie dolewa� do pe�na setki bimbru, nie dowa�a� deka mas�a, ci��
chleb na nier�wne cz�ci i wyciska� z ch�op�w bezlito�nie fors� za ka�d�
wypuszczon� na lewo dziewczyn�, gdy� chcia� �y� sam, mia� �on�, synka w drugiej
gimnazjalnej i dorastaj�c� c�rk�, uczennic� kompletu licealnego, odczuwaj�c�
n�c�ce powaby stroju, urok ch�opc�w, smak nauki i czar konspiracji; firma
budowlana za� sprzedawa�a, tak ch�opom, jak in�ynierom, mokry ton, skamienia�y
cement, miesza�a wapno z wod�, a lepik z piaskiem, a tak�e odbieraj�c wagony z
towarem stwierdza�a, przy cichym zrozumieniu magazyniera kolejowego, powa�ne
manko, co natychmiast wpisywa�o si� w ksi�gi. Dostawca urz�dowy nabiera� w usta
wody, mia� bowiem z firm� osobne rachunki, kt�rych nie ksi�gowano nigdzie.
Firma budowlana! Ona jak dojna i cierpliwa krowa rozdawa�a wszystkim
utrzymanie. Prawowity jej w�a�ciciel, brzuchacz opi�ty kraciast� kamizelk� z
brelokiem, patriarchalnie siwy, apoplektycznie nerwowy In�ynier z brod� w klin,
na utrzymanie �ony dewotki trwoni�cej pieni�dze na �ebrak�w, ko�cio�y i
zakonnik�w oraz syna erotomana ci�gn�� z niej w czasach wielkiego g�odu (kiedy
jedli�my obierki i przydzia�owy chleb z sol�) grube tysi�ce, jak mleko z wymion,
rozbudowa� sk�ady w centrali, wydzier�awi� plac po spalonej we wrze�niu firmie i
za�o�y� na nim fili� swojego przedsi�biorstwa, kupi� dworski pojazd, cugowego
konia ze strzy�onym ogonem, wynaj�� wo�nic�, naby� za p� miliona maj�tek
ziemski pod stolic�, wprawdzie nieco zaniedbany i podupad�y, ale nadaj�cy si� do
polowa� (mia� bowiem kawa� lasu) i uprzemys�owienia (posiada� glin�), wreszcie w
trzecim roku wojny rozpocz�� i pomy�lnie poprowadzi� pertraktacje ze Wschodni�
Kolej� Niemieck� o zakup i rozbudow� w�asnej bocznicy kolejowej i postawienie
przy niej magazyn�w prze�adunkowych.
R�wnie pomy�lnie uk�ada�y si� losy pracownik�w In�yniera. Wprawdzie
ustawodawstwo okupacyjne zabrania�o In�ynierowi wyp�aca� tygodni�wki ponad 73
z�ote, jednak In�ynier kilkunastu swoim ludziom dawa� z w�asnej inicjatywy
prawie sto z�otych tygodniowo bez odtr�cenia koszt�w, podatk�w i �wiadcze�. W
wypadkach nag�ych � jak wyw�zka rodziny do lagru, choroba albo �ap�wka � nie
uchyla� si� wcale od obowi�zku. Przez trzy miesi�ce finansowa� moje studia na
podziemnym uniwersytecie, stawiaj�c mi tylko jeden warunek: abym uczy� si� dla
Ojczyzny.
Filia urz�dza�a si� inaczej. Furmani sprzedawali wapno na ulicy, dowo��c na
budow� niepe�ne metry. Odrabiali prywatne kursy. Kradli z kolei. Ja z pocz�tku
wynosi�em ze sk�adu ton i kred� koszykiem i sprzedawa�em je w mydlarniach
okolicznych, jednak�e z�ywszy si� z kierownikiem serdeczniej, wszed�em z nim w
sp�k�, podzieli�em teren pracy i uzgodni�em spos�b ksi�gowania. Wi�za�a nas
r�wnie� produkcja bimbru odbywaj�ca si� moim kosztem w mieszkaniu kierownika.
Oddawszy mi lwi udzia� z detalicznej sprzeda�y, kierownik pogr��y� si� w
szerokich interesach, wykorzystuj�c firm� jako punkt przelotowy, a telefon
sk�adu jako niezawodny punkt komunikacyjny. Kierownik zna� si� na z�ocie i
kosztowno�ciach, sprzedawa� i nabywa� meble, zna� adresy po�rednik�w
mieszkaniowych, a nawet sam handlowa� lokalami, mia� stosunki ze z�odziejami
kolejowymi i u�atwia� im kontakty ze sklepami komisowymi, przyja�ni� si� z
szoferami i sprzedawcami cz�ci samochodowych, prowadzi� tak�e o�ywion� wymian�
z gettem. Uprawia� handel z wielkim l�kiem, jakby przez si��, wbrew w�asnemu
poczuciu prawa. Odczuwa� dotkliw� nostalgi� za bezpiecznymi czasami
przedwojennymi. Pracowa� wtedy jako magazynier w przedsi�biorstwie �ydowskim.
Pod okiem czujnej w�a�cicielki wyrabia� si� uparcie na ludzi, kupi� auto
sportowe i zarabia� taks�wk� do trzystu z�otych dziennie, odliczywszy dni�wk�
szofera. Wkr�tce naby� pod miastem przy autostradzie jedn� parcel� budowlan�, a
na par� miesi�cy przed wojn� � drug� na bliskim przedmie�ciu. Rozumia�, �e czyni
to w zgodzie z prawem ludzkim, i �y� pe�ni� �ycia, bez dokuczliwych rozterek
duchowych. Z dorobku tych czas�w ocali� place i walut� oraz g��bokie
przywi�zanie do starej doktorowej.
Stara siedzia�a na miejscu Marii w nogach drewnianego tapczanu. Twarz mia�a
ziemist�, zrujnowan�, pust� jak wyludnione miasto. Ubrana by�a w czarn� jedwabn�
sukni�, wytart� i b�yszcz�c� na �okciach. Na szyi mia�a aksamitn� szerok�
wst��k�, a na g�owie staro�wiecki kapelusz ozdobiony bukietem fio�k�w, spod
kt�rego wymyka�y si� pasma rzadkich, siwych w�os�w. Na kolanach trzyma�a
starannie z�o�one palto z wylenia�ym ko�nierzem. Odziana by�a zbyt biednie jak
na przedwojenn� w�a�cicielk� ogromnego sk�adu towar�w budowlanych, paru
ci�arowych samochod�w, w�asnej odnogi kolejowej, dziesi�tk�w robotnik�w i
niewyczerpanego konta w bankach krajowych i szwajcarskich, zbyt biednie nawet
jak na posiadaczk� platformy wszelakiego baga�u, wielu precyzyjnych maszyn do
liczenia, zapobiegliwie i przezornie oddanych do przechowania do konsulatu
szwajcarskiego, nie m�wi�c ju� o z�ocie i brylantach, kt�re � wed�ug wyobra�enia
ludzi ze strony aryjskiej � ka�dy �yd przynosi� z getta. Ubrana by�a biednie,
siedzia�a skromnie w k�cie. Wzrok utkwi�a pod sufitem, ogl�daj�c paj�czyn� na
g�rnej p�ce ksi��ek. Paj�czyna si� ko�ysa�a, bo paj�k pi�� si� do g�ry.
� Jasie�ku, zatelefonuj�, co? � rzek�a stara do kierownika po d�ugim
milczeniu. Ze zdziwieniem poderwa�em g�ow� znad ksi��ki o czasach i zabobonach
�redniowiecznych. M�wi�a chropawym szeptem, jakby tar� kamieniem o kamie�.
�wiszcz�cy szept wydobywa� si� z gard�a wraz z oddechem. Dwa masywne z�ote rz�dy
z�b�w b�yszcza�y w ustach, zdawa�o si�, �e k�apn�y, niemal�e zad�wi�cza�y. � Bo
powinni da� zna�, czy przyjd�. Prawda, �e powinni? � Skierowa�a na niego
wyblak�e, martwe, jakby zamarz�e oczy.
� A, to trzeba lepiej zaczeka�, pani doktorowo � rzek� stanowczo kierownik.
Pracowicie wychucha� w oblodzonej szybie otw�r i, przechylaj�c g�ow�, jednym
okiem spogl�da� z ukosa na plac, na otwart� bram�, na ulic�, kt�ra wzbiera�a ju�
t�umami, b�bni� palcami po ramie okiennej, czeka� na klienta. � Przecie� pan
dyrektor obieca� telefonowa�. Wyjdzie pewnie dzisiaj razem z c�reczk� pani
doktorowej.
� Jasio tylko tak m�wi. A je�eli im si� nie uda, Jasie�ku? � Przenios�a
znowu wzrok z sufitu na okno. Zwi�d�e, pokurczone, robaczywe d�onie po�o�y�a na
��tej chustce, zacisn�a palce, jakby j� chcia�a zerwa� z ramion, i bezw�adnie
opu�ci�a na kolana.
� Co te� pani doktorowa m�wi! � gwizdn�� niedowierzaj�co kierownik.
Pog�adzi� bujne, z�ociste, faluj�ce w�osy, odrzucaj�c je niecierpliwym ruchem
g�owy. Spod mankietu popelinowej koszuli ods�oni� si� przy tym ruchu z�oty
�longinus", pod�u�ny, wygi�ty, dopasowany do okr�g�o�ci przegubu, pami�tka po
dobrych czasach w firmie na Towarowej. � Co pani doktorowa my�li! Zi��, dyrektor
w szopach, mo�e wyj��, kiedy zechce! Poza�atwia, co trzeba, portfel do kieszeni
i � fiuuu! Tyle go zobacz�! Co pani si� martwi, jak wyjd�? � Przysun�� sobie
krzese�ko i usiad� wyci�gaj�c wygodnie nogi w d�ugich oficerskich butach. � Tu
trzeba my�le�, sk�d kupi� mieszkanie! Pani doktorowa wie, ile ��daj�?
Pi��dziesi�t tysi�cy! Dobrze, �e cz�owiek w pierwszym roku wojny kupi� sobie
jaki k�t, bo co by robi�? Na sublokatorce by �y�? Do kwaterunku by poszed�?
� Jasio sobie rad� da! � szepn�a doktorowa i u�miechn�a si�
lekko k�cikami ust.
� Cz�owiek ma, chwal�c Boga, r�ce i nogi, my�li, jak gdzie mo�e chapsn��, i
dlatego �yje! Panie Tadziku � przechyli� si� do mnie � pa�ska narzeczona
wygotowa�a dwadzie�cia pi�� litr�w. Oszcz�dna dziewczyna! Buzi da�! I w�gla
wypali�a o po�ow� mniej. Robotna, nie ma co!
� Telefonowa�a � b�kn��em znad ksi��ki. � Pojecha�a na miasto rozwozi�
bimber. Powinna wr�ci� nied�ugo.
Mi�dzy piecem a wieszakiem by�o mrocznawo, ale ciep�o. Rozgrzane plecy
�askota�y rozkosznie. G�owa ci��y�a mi i szumia�a. Odbija�o mi si� w�dk� i
jajkami. Ksi��ka o �redniowiecznych klasztorach budzi�a na wp� senne marzenia o
ciemnych celach, gdzie w�r�d zabobon�w ludu, rzezi szczep�w i po�ar�w miast
dokonywa�a si� praca ocalenia ducha ludzkiego.
� Jasie�ku, czy walizki s� w porz�dku? � szepn�a stara g�ucho, jak z dna
studni. � Bo Jasio wie, �e to jedyny teraz maj�tek c�rki. Ona jest taka
niezaradna. Przyzwyczai�a si� do opieki matki.
Wygrzewaj�c si� pod piecem, zapatrzy�em si� w pod�og�. Koc spuszczony z
tapczanu nie si�ga� zapastowanych na czerwono desek. Wida� by�o spod niego
czarn� przykrywk� remingtona. Wzi��em maszyn� z szopy, aby nie zamok�a, i
wstawi�em na wszelki wypadek pod ��ko.
� Pani doktorowo, u nas wszystko musi by� w porz�dku � kierownik zatar� z
przyzwyczajenia r�ce i patrzy� chwil� na mnie � w porz�deczku jak w
ubezpieczalni. C� to, pani doktorowa mnie nie zna?
� A jak oni tu mnie nie znajd�? Uliczka jest taka ma�a i na peryferiach �
zaniepokoi�a si� nagle stara. � Zatelefonuj� � zdecydowa�a i poruszy�a si� na
tapczanie.
� Zwariowa�a pani doktorowa na staro��? � parskn�� nagle kierownik i
gniewnie zmru�y� serdeczne, niebieskie oczy, przykry� je prawie rz�sami koloru
s�omy. � Niemc�w na g�ow� sprowadzi�? Da� im pods�ucha�? Owszem, ale nie od nas!
Stara nastraszy�a si� i nad�a jak obudzona znienacka sowa. Splot�a r�ce na
piersiach, jakby jej by�o zimno. Machinalnie obraca�a w palcach broszk�
przypi�t� do sukni.
� Jak�e si� pani przedosta�a do nas? � zapyta�em, aby podtrzyma� rozmow�..
Drzwi kantoru trzasn�y. Klient zatupota� nogami, obijaj�c z but�w �nieg.
Kierownik kopn�� krzes�o i wyszed� do klienta. Stara podnios�a na mnie puste
oczy.
� Dwadzie�cia siedem razy by�am w blokadzie ulic. Wie, co to blokada? Pewno
nie bardzo wie? No nic � zachrypia�a w przej�ciu, kiwaj�c przyja�nie r�k�. �
Mieli�my kryj�wk� za szaf� w takiej specjalnej niszy. Dwadzie�cia os�b! Ma�e
dzieci si� nauczy�y, to jak �o�nierze chodzili i bili kolbami o �ciany i jak
strzelali, to ma�e dzieci tylko milcza�y i patrzy�y takimi otwartymi oczyma,
wie? Czy oni zd��� wyj��?
Podszed�em do p�ki z ksi��kami. W�o�y�em ksi��k� mi�dzy �redniowiecze.
Obejrza�em si� na star�.
� Dzieci? � zdziwi�em si�.
� Nie, nie, nie! Tam dzieci, co dzieci! Zi�� i c�rka czy wyjd�. On �yje w
wielkiej przyja�ni z szefem. Jeszcze z uniwersytetu w Heidelberg.
� Czemu nie wyszed� z pani�?
� On ,tam ma interesa. Jeszcze dzie�, jeszcze dwa... Tam si� wszystko
ko�czy. Ci�gle aus, aus, aus! Pusto w domach, pierze na ulicach, a ludzi wywo��,
wywo��...
Zadysza�a si� i zamilk�a.
Zza drzwi dochodzi�y brz�kliwe, przekomarzaj�ce si� g�osy. Klient i
kierownik ustalili cen� dostawy drzewa z po�ydowskich dom�w z getta otwockiego,
sprzedanych przez kreishauptmana hurtem polskiemu przedsi�biorcy. Skrzypn�y
drzwi, wyszli do sklepiku przypi� transakcj�. Kierownik by� abstynentem, ale
dawa� si� skusi� przy szczeg�lnie pomy�lnych wydarzeniach.
� Ja bym chcia�a do swoich rzeczy � rzek�a nagle stara. Odrzuci�a palto z
kolan i z po�piechem podrepta�a na dw�r.
Urz�dniczka w kantorze u�miechn�a si� do mnie zza sto�u. Drobna i sucha,
umie�ci�a si� wygodnie na kozetce. Ca�y dzie� czyta�a brukowe romanse. Nas�a� j�
In�ynier, aby pilnowa�a kasy. Z jego kalkulacji wynika�o, �e firma daje zbyt
niskie dochody. W drugim tygodniu jej urz�dowania zabrak�o w kasie tysi�ca
z�otych. Kierownik pokry� niedob�r z w�asnej kieszeni, a In�ynier straci� do
urz�dniczki zaufanie. Do kantoru przychodzi�a zreszt� tylko na kilka godzin, nie
zajrza�a ani razu do magazynu, nie wiedzia�a, co to lepik, a co bitumina, ale za
to z regularno�ci� poczty zaopatrywa�a mnie w konspiracyjne gazetki ozdobione
god�em miecza i p�uga. Zazdro�ci�em jej zej�cia do podziemia, sam bowiem
zadowala�em si� p�prywatnym powielaniem biuletyn�w, obfit� lektur�, pisywaniem
wierszy i produkowaniem si� na porankach poetyckich.
� C� z t� star�? Mebli du�o? � zagadn�a ironicznie urz�dniczka. G�ow�
mia�a ustrojon� w czub wysoko spi�tych, zmierzwionych niesfornie w�os�w.
� Ka�dy ratuje si�, jak mo�e.
� Przy pomocy bli�nich � zmru�y�a z�o�liwie oczy. By�a bardzo niestarannie
upudrowana. Cienki nos �wieci� si� jak wyczyszczony �ojem. � Ej, panie
magazynierze, jak�e wiersze? Ok�adka wysch�a?
Kierownik za r�k� przyprowadzi� star� do kantoru. Przyszed� furman, aby si�
ogrza�. Kucn�� przy piecu i sapi�c wystawi� do ognia sp�kane od wiatru i mrozu
d�onie. Ko�uch parowa� na nim i �mierdzia� wilgotn� sk�r�.
� Budy na mie�cie � rzek� wo�nica. � By�em w centrali. Na ulicach pusto, a�
strach jecha�. M�wi�, �e jak z �ydami sko�cz�, to nas b�d� wywozi�. I u nas te�
�api�. Ko�o cerkwi i przy dworcu a� zielono od �andarm�w.
� A to �adnie � prychn�a urz�dniczka. Wsta�a nerwowo od sto�u. W��czy�a
nogami w zbyt g��bokich kapcach, kr�c�c z nie�wiadomym wdzi�kiem ko�cistymi,
przebijaj�cymi przez cienk� sukienczyn� biodrami.
� Jak�e ja wr�c� do domu?,
� Per pedes � rzek�em kwa�no i w�o�ywszy po�piesznie kurtk� wyszed�em z
kantoru. Ostry wiatr zmieszany ze �niegiem zaci�� mnie w twarz. Nad skrzyni� z
wapnem kiwa� si� rytmicznie robotnik. Przytupuj�c z zimna nogami, jak �pi�cy
ko�, miesza� grac� lasuj�ce si� wapno. K��by bia�ej pary podnosi�y si� znad
kipi�cej mieszaniny i owiewa�y mu twarz. Lasownik pracowa� ca�� zim� bez
przerwy, szykuj�c wapno na sezon letni. Dziennie przerabia� na mrozie do dwu ton
wapna suchego.
Bram� sk�adu kierownik przymkn��. Gdy �apanka obejmowa�a uliczk�,
zamykali�my j� na k��dk�. Pijani policjanci oczyszczali uliczk� z resztek t�umu,
kt�ry przemyka� si� ku polom. Niemiecki �andarm, wy�szy nad t�um i jego troski,
ale baczny na ka�dy ruch policjanta, oboj�tnie bi� �elaznymi butami o bruk. Na
placu pod �cianami dom�w by�o jeszcze gwarno i t�oczno. Pod oknami i parapetami
przekupnie trz�li kolanami, tupali nogami w s�omianych chodakach i darli si�
ochryple nad koszykiem z bu�kami, papierosami, kaszank�, p�czkami, bia�ym i
razowym chlebem. Wydawa�o si�, �e to czarna �ciana domu trz�sie si� i krzyczy. W
bramach wa�ono na prymitywnych wagach �wie�e mi�so wieprzowe i przelewano
po�piesznie bimber. Na posesji le��cej na ty�ach szko�y trwa�a jeszcze zabawa.
Karuzela z jednym og�upia�ym dzieckiem na koniu kr�ci�a si� majestatycznie przy
wt�rze wrzaskliwej muzyki. Puste drewniane auta, rowery, �ab�dzie z
rozcapierzonymi skrzyd�ami p�yn�y �agodnie w powietrzu, ko�ysz�c si� jak na
fali. Robotnicy zakryci deskami chodzili pod karuzel� w kieracie. Przy jaskrawo
pomalowanej strzelnicy i w ogrodzie zoologicznym pod namiotem (w kt�rym � jak
g�osi� wyblak�y od �niegu plakat � mia�y przebywa� krokodyl, wielb��d i wilk)
�wieci�o beznadziejnie pustk�. Kilku gazeciarzy ze schroniska, z plikami gazet
niemieckich pod pach�, kr�ci�o si� na przystankach niezdecydowanie. Tramwaje bez
ludzi okr�ca�y si� w p�tli naoko�o placu i dzwoni�c �a�cuchami wlok�y si� wzd�u�
alei. Drzewa sta�y o�nie�one, skrz�ce si� w ostrym s�o�cu, jak wyrzezane z
�amliwego kryszta�u. By� zwyk�y targowy dzie�.
W g��bi ulicy przestrze� zamyka�y kamienne bloki dom�w i k�py nagich,
wychud�ych drzew. Za wiaduktem, chronionym koz�ami hiszpa�skimi, zasiekami i
tablicami na torach, otoczony kordonem �andarm�w falowa� t�um i podp�ywa� ku
wiaduktowi. Z wn�trza t�umu wynurza�y si� p�kate, okryte brezentem ci�ar�wki i
mierz�c ko�ami �nieg, ci�ko ci�gn�y na most. Za ostatnim wozem wybieg�a z
t�umu kobieta. Nie zd��y�a. Samoch�d nabra� szybko�ci. Kobieta podnios�a r�ce
rozpaczliwym gestem i by�aby upad�a, gdyby nie pomocne rami� �andarma. Wepchn��
j� w t�um.
�Mi�o��, oczywi�cie, �e mi�o��" � pomy�la�em ze wzruszeniem i uciek�em do
sk�adu, poniewa� plac pustosza� przed nadchodz�c� �apank�.
� Telefonowa�a narzeczona � powiedzia� kierownik. By� w dobrym humorze,
pod�piewywa� pod rudym w�sem i zatacza� nogami taneczne p�kola. � Jedzie z
Ochoty, ale nie mo�e szybciej, bo wsz�dzie �api�. Pod wiecz�r b�dzie.
Sucha, czubata urz�dniczka rzuci�a na mnie kr�tkie, podszyte z�o�liwo�ci�
spojrzenie.
� Pewnie zaczn� z nami jak z �ydami? Pan si� martwi?
� Powinna da� sobie rad� � rzek�em do kierownika. Zzi�b�em na ko��.
Pogrzeba�em kociub� w piecu i do�o�y�em torfu. Z otwartych drzwiczek buchn�o
dymem na izb�. � Chyba w tym miesi�cu wagon�w nie dostaniemy? Pewnie zrobi�
szper� wagonow�?
Kierownik skrzywi� si� niech�tnie. Przysiad� na krze�le i delikatnymi jak u
pianisty palcami stuka� po stole.
� A co nam przyjdzie z tego, jak puszcz� wagony? � rzek� z gorycz�. �
In�ynier boi si� trzyma� cement i gips, wapno ma tylko dla Niemc�w na roboty na
Forcie Bema, to co pan chce? �eby�my kwitli? Grochowskie zak�ady dosta�y trzy
wagony cementu, Borowik i Srebrny ma co dusza zapragnie, a my co? G�siory,
felc�wki, grysiki, lepiki, maty trzcinowe!
� Niech pan nie przesadza � rzek�a urz�dniczka. � Gdyby pogrzebali w
szopach, to by to i owo...
� Pewnie, �e to i owo! Bo kombinuj� na w�asn� r�k�! Inaczej przyszed�by kto
do sk�adu? Owszem, sklepikarz odwa�nik�w po�yczy�!
Telefon zaterkota�. Kierownik zakr�ci� si� na krze�le i chwyci� za
s�uchawk� na p� sekundy przed ma�� urz�dniczk�. Odda� mi j� z niem�
gestykulacj�.
� Nasz samoch�d � szepn��em zas�aniaj�c r�k� tub�. � Co powiedzie�?
� Niech da pi��dziesi�t.
� F�nfzig � rzek�em do tuby. � Abends? Niech b�dzie wieczorem.
� �wietnie, chod�my wobec tego co� zje��.
Stara siedzia�a nieporuszona na tapczanie, jak zap�dzone w k�t zwierz�.
Kierownik zakrz�tn�� si� po pokoju, nastawi� bulion na maszynk� i sprz�tn��
stolik.
� Jak In�ynier b�dzie mia� mniej dochodu od nas, to raz, wyrzuci t� siks�,
a dwa... no co, zdecydowa�e� si� pan?
� C� ja mam wobec pana � rzek�em beznadziejnie. � Wszystko wpakowali�my w
bimber. Wie pan, jak to jest; troch� ksi��ek si� kupi�o, troch� �ach�w, i tak.
Papier te� kosztowa�.
� A sprzeda pan chocia� te wiersze?
� Nie wiem, czy sprzedam. Nie pisa�em na sprzeda�. To nie ceg�a dziurawka
ani nie smo�a � odpar�em ura�ony.
� Je�eli dobre, to powinni kupowa� � rzek� ugodowo kierownik zagryzaj�c
bu�k�. � Zbierzesz pan te par� tysi�cy do sp�ki. Pan masz dobry �eb.
Stara zajada�a powoli, ale z apetytem. Z�oty masywny rz�d z�b�w z lubo�ci�
zanurza� si� w mi�kkiszu bu�ki. Wpatrywa�em si� w ich po�ysk, oceniaj�c
instynktownie wag� i warto�� ca�ej szcz�ki.
Trzasn�y drzwi, wszed� klient. Pallotyn z s�siedniego ko�ci�ka mia�
rogowe okulary i u�miecha� si� nie�mia�o. Powiadomiwszy o �apance zam�wi� par�
work�w cementu oraz ��ty grysik. Zap�aci� z g�ry samymi z�ot�wkami powi�zanymi
w paczki.
� Niech b�dzie pochwalony � rzek� i na�o�ywszy czarny kapelusz wyszed�
szeleszcz�c sutann�.
� Na wieki wiek�w � odpar�a urz�dniczka. Zakr�ci�a piec i wytar�a palce w
skrawek gazety. � Jak pan my�li, co stara zrobi?
� Kierownik znajdzie dla niej mieszkanie. Stara ma za grub� fors�, �eby j�
pu�ci� z r�k � rzek�em p�g�osem.
� Ale � prychn�a pogardliwie � wi�c pan nic nie wie? Kiedy kierownik
wyszed�, stara telefonowa�a do c�rki. Nie mog� wyj�� z getta. Ju� za p�no.
Szpera na ca�ego.
� Stara pomartwi si� troch� i przestanie.
� Bardzo by� mo�e.
Otuli�a si� w wytarte futro, umie�ci�a si� wygodniej na kozetce i powr�ci�a
do ksi��ki. Nie zdradza�a ochoty do dalszej konwersacji..
3
Wieczorami zostawa�em w sk�adzie sam w�r�d susz�cych si� jak mokra bielizna
ok�adek tomu poetyckiego. �poloniusz wyci�� je z papieru w formacie in folio,
dopasowawszy do rozmiar�w siatki r�cznego powielacza, kt�ry wypo�yczony do
odbijania niezmiernie cennych komunikat�w radiowych i warto�ciowych rad (wraz z
wykresami), jak prowadzi� walki uliczne w wi�kszych miastach, pos�u�y� r�wnie�
do druku wzniosie metafizycznych heksametr�w, wyra�aj�cych m�j nieprzychylny
stosunek do dm�cego apokaliptycznie wiatru dziej�w. Ok�adka by�a dwustronnie
ozdobiona czarno�bia�ymi winietami, przy u�yciu rewelacyjnie nowej techniki
powielaczowej: pojedynczych kawa�k�w matrycy bia�kowej, kt�re nalepione na
siatk� dawa�y bia�e plamy, sama za� siatka � plamy czarne. Spos�b by� bardzo
pomys�owy, ale poch�ania� zbyt wiele farby i ok�adki sch�y ju� tydzie� � bez
rezultatu. Zdj��em je wi�c ostro�nie ze sznur�w, ob�o�y�em w gruby pergamin,
zapakowa�em ciasno i wsadzi�em pod drewniany tapczan. Spuszczony do pod�ogi koc
zakrywa� zepsute radio, oczekuj�ce na mechanika, walizeczkowy powielacz, p�aski
jak cygarnica, solidn� maszyn� do pisania remington zabran� z szopy, aby nie
zmok�a, oraz komplet publikacji pewnej organizacji imperialistycznej,
pozostawiony w sk�adzie na przechowanie przez przyjaciela, kt�ry mia� wynosi�
si� z domu, a nie mia� si�y pozby� si� kolekcjonerskich i antykwariackich
zami�owa�.
Wieczorami tak�e, nie �a�uj�c grzbietu ani kolan, szorowa�em pracowicie
pod�og�, wyciera�em st� i jako tako okno, a kiedy uzna�em, �e w pokoiku jest
zacisznie i przytulnie jak w uchu, przykrywa�em seledynowym kloszem jarz�cy si�
grzybek i zamyka�em troskliwie pok�j, aby nabra� ciep�a. Siadywa�em zazwyczaj
przy piecu w kantorze. Robi�em drobiazgowe notatki bibliograficzne, kt�rymi
wypycha�em specjalne pud�a, zapisywa�em na lu�nych karteczkach g��bokie
sentencje i trafne aforyzmy, kt�re znalaz�em w ksi��kach, i uczy�em si� ich na
pami��. Tymczasem nadchodzi� zmierzch i zapr�sza� karty ksi��ki. Podnosi�em oczy
ku drzwiom i czeka�em na przyj�cie Marii.
Za oknem �nieg traci� b��kit, mieszaj�c si� ze zmierzchem jak z szarym
cementem. Wynios�a �ciana spalonego domu, zrudzia�a jak wilgotna ceg�a,
nabiega�a czerni�, nieruchomia�a, jakby milk�a, bezg�o�ny wiatr podnosi� znad
toru k��by r�owego dymu, rwa� je na strz�py i rzuca� na siniej�ce niebiosa jak
p�atki �niegu na przezroczyst� wod�. Zwyk�e przedmioty, grz�ska jak zgni�y melon
g�ra piasku firmowego, kr�ta �cie�ka, brama, trotuary, mury i domy ulicy nik�y w
mroku jak we wzbieraj�cym przyp�ywie. Zosta� tylko nieuchwytny szum, kt�rym
t�tni najg��bsza cisza, gor�cy puls, w kt�rym bije cia�o cz�owieka, i g�ucha
t�sknota do przedmiot�w i uczu�, kt�rych cz�owiek nigdy nie zazna.
Na podw�rzu krz�tali si� jeszcze ludzie. Wo�nica wynosi� z ciemnego wn�trza
szopy pakunki, jak z worka, i ciska� je z rozmachem na platform�. Na platformie
sta� stary lasownik z rozkraczonymi nogami. Chwyta� ze st�kaniem baga� i ubija�
go fachowo na wozie, jakby uk�ada� torby gipsu albo hydratyzowanego wapna. Z
wysi�ku wypchn�� j�zykiem policzek.
Kierownik sta� za wozem przy starej. Uchwyci� si� deski przy wozie i
paznokciem bezmy�lnie od�upywa� drzazg�.
� Ja tam nie wiem, jestem inaczej nauczony � rzek� do starej gniewnie,
wydymaj�c wargi. � Ale na m�j rozum nie nale�a�o tak od razu. Gdzie tu g�owa?
Gdzie rozum? Po co by� ten ca�y k�opot?
Stara przechyli�a na rami� g�ow� w kapeluszu z kwiatkami. Na ziemistych
policzkach dosta�a od mrozu buraczanych wypiek�w. Wargi jej dr�a�y z zimna.
Z�ote z�by b�yszcza�y zza warg.
� Niech bardzo uwa�a przy pakowaniu � powiedzia�a ostro do lasownika. Twarz
jej drga�a przy ka�dym ciskanym pakunku, jakby to j� rzucano na platform�. �
Niech Jasio wybaczy � zwr�ci�a si� do kierownika � �e mu sprawi�am k�opot.
Jasiowi si� przecie� op�aci�o, prawda?
� Co tam pani doktorowa ma my�le� � rzek� kierownik wzruszaj�c ramionami. �
Pieni�dze, co je wzi��em, to da�em na mieszkanie, a tych par� ciuch�w, kt�re
pani doktorowa zostawi�a u mnie, to zawsze mo�na... Ja tam si� od tego nie
wzbogac�.
Zgarbiona pod szar� �cian� szopy stara przebiera�a z zimna nogami w
wytartych, przydeptanych pantofelkach, poci�ga�a nosem i zwyczajem kr�tkowidz�w,
mrugaj�c zaczerwienionymi powiekami, patrzy�a na kierownika oczyma za�zawionymi.
Milcza�a i u�miecha�a si�.
� Du�o ich tam pani doktorowa obroni. I tak, i tak giemza � m�wi dalej
kierownik patrz�c w ziemi�, na szprychy ko�a i na b�oto pod ko�ami. � Co, pani
doktorowa nie wie, jak b�dzie? Zabij�, spal�, zniszcz�, stratuj�, i tyle. Nie
lepiej �y�? Ja tam wierz�, �e przyjdzie taki czas, kiedy cz�owiekowi pozwol�
spokojnie handlowa�.
Pot�ny diesel z przyczepk� wtoczy� si� w ulic� pluj�c dymem i podjecha�
pod bram�. Kierownik u�miechn�� si� z ulg� i po�pieszy� otwiera� drug� szop�, ja
za� podskoczy�em prosto przez �nieg do bramy. Traktor wepchn�� si� zadem na
przeciwleg�y chodnik i jak �uk wype�zn�wszy przez rynsztok na podw�rze podjecha�
pod rozwart� szop�. Z szoferki wyskoczy� kierowca w brudnym kombinezonie i
niemieckiej fura�erce zawadiacko osadzonej na kruczych, l�ni�cych w�osach.
� Abend. Pi��dziesi�t? � zapyta� i plasn�wszy z rozmachem w r�ce wszed�
ko�ysz�c biodrami do szopy. Rozejrza� si� z zainteresowaniem po k�tach.
� O la, la! Wyprzedali�cie wszystko? � rzek� cmokn�wszy ustami. � Du�y
obr�t, du�y zysk. Ale teraz o dziesi�� z�otych dro�ej na worku. Po trzydzie�ci
pi��?
� Ten numer nie przejdzie � rzek� kierownik rozk�adaj�c r�ce wymownym
gestem.
� Trzydzie�ci dwa. Na rynku jest pi��dziesi�t pi�� i dro�ej � powiedzia�
�o�nierz bez zniecierpliwienia.
� Ma on ludzi do wy�adowania? � zapyta� mnie kierownik. � Trzeba bra�.
� Keine Leute � roze�mia� si� szeroko �o�nierz. Mia� zdrowe, ko�skie z�by i
b�yszcz�ce, starannie wygolone policzki. Podszed� do przyczepki i
rozsznurowawszy plandek� zakomenderowa�: � Meine Herren, raus! Prosz� was bardzo
� ausladen!
Dwaj drzemi�cy na workach cementu robotnicy odrzucili palta, kt�rymi si�
przykrywali, wyskoczyli przera�eni krzykiem z g��bi auta i opu�cili pokryw�.
Jeden wytacza� torby na kraw�d� pod�ogi; drugi chwyta� je r�koma, przyciska�
p�aski worek do piersi; ni�s� do magazynu i rzuca� z trzaskiem na pod�og�.
Wyja�ni�em mu, jak nale�y uk�ada� cement, wi���c worki, by sterta nie przewali�a
si� k'czortu.
Drzemi�cy w szoferce pomagier kierowcy wychyli� si� z okienka:
� Oni maj� si� po�pieszy�, Peter. Musimy zaraz dalej.
Podpar� si� �okciami i patrzy� sennie w g��b szopy. Z�ota damska
bransoletka lu�no zwisa�a na przegubie. D�onie mia� ow�osione, twarz smag��,
czarn� od zarostu.
� Pr�dzej, pr�dzej, du alte Slave � mrucza� przez z�by. Napotkawszy moje
badawcze spojrzenie u�miechn�� si� przyja�nie.
W szopie um�czony cementem robotnik (jak kto nie umie obchodzi� si� z
towarem, t