4256
Szczegóły |
Tytuł |
4256 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4256 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4256 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4256 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TOMASZ PACY�SKI
WRZESIE�
�Szed� z bagnetem na czo�gi �elazne. Ale przesz�y, zdepta�y na miazg�...
W�adys�aw Broniewski, Polski �o�nierz
Za Ostrowi� szosa opada z niewielkiego wzniesienia i wchodzi w sadzone r�wno jak pod sznurek sosnowe lasy, resztki Puszczy Bia�ej, wyrastaj�ce z podlaskich piask�w, naznaczone ��kami i ja�owymi polami. Rozrzucone gdzieniegdzie wsie to w istocie cha�upy stoj�ce przy sp�achetkach uprawnej ziemi. Ko�lawe mostki i brody przecinaj� w�skie strugi, nadaj� si� co najwy�ej dla furmanki lub p�dzonych jedna za drug� kr�w.
Wrzesie� by� suchy, nawet upalny. W ostatnie dni lata li�cie ��k�y ju� i czerwienia�y, a w coraz ni�ej �wiec�cym s�o�cu srebrzy�y si� nitki babiego lata. Od tygodni nie spad�a kropla deszczu. Le�na �ci�ka by�a sucha, a na ��kach sta�a wysoka, nieskoszona trawa.
Trawa wyschnie i poszarzeje do ko�ca. Nie stanie w stogach, nikt nie zwiezie jej do stod�. Pochyl� j� jesienne wiatry i s�oty, a pierwsze �niegi przygn� do ziemi.
Albo sp�onie, jak na tej ��ce, a� do rowu melioracyjnego, gdzie p�omienie musia�y si� zatrzyma�, nie wspomagane wiatrem, kt�ry przerzuci�by je nad w�sk� przeszkod�. Nie pomog�o nawet paliwo lotnicze, spalony wrak samolotu tkwi� zbyt daleko. Z pobocza drogi ledwie mo�na by�o dostrzec god�o jednostki na nietkni�tym przez ogie�, po�yskuj�cym w s�o�cu metalem usterzeniu.
P�omienie poch�on�y kad�ub maszyny. W zw�glonym kr�gu wypalonej ziemi stercza�y wr�gi kad�uba i zaryty g��boko okopcony blok silnika. Nienaruszone wydawa�y si� jedynie ko�c�wka jednego skrzyd�a i oderwany w chwili uderzenia ogon.
Siedz�cy na kraw�dzi przydro�nego rowu znu�ony �o�nierz opu�ci� d�o�, kt�r� os�ania� oczy przed nisko stoj�cym na niebie s�o�cem. Ostatnio ogl�da� zbyt wiele takich widok�w. Nie wyt�a� nawet wzroku, by przekona� si�, czy maszyna nale�a�a do pu�ku w Mi�sku Mazowieckim, czy mo�e w Radomiu.
Spoczywa�a tu co najmniej od dw�ch tygodni. Od samego pocz�tku wojny, kiedy szybko wykruszy�a si� s�aba obrona powietrzna. To w sam raz, by zd��y� wystygn�� rozpalony dural, a wiatr rozsypa� popio�y. W sam raz, by kolumny pancerne prze�ama�y op�r i opanowa�y ca�y kraj. W sam raz, by przegra� wojn�.
Troch� wi�cej ni� dwa tygodnie. Dok�adnie - osiemna�cie dni.
�o�nierz schyli� si�, doci�gn�� sprz�czki buta.
Za stary na to jestem, pomy�la�. Czu� ci�ar swoich prawie pi��dziesi�ciu lat. Fizyczne zm�czenie, g��d, b�l otartych st�p i staw�w, odzywaj�cy si� t�po po nocach pod go�ym niebem, kt�re dobre mo�e by�y dla zaj�ca w bru�dzie:, ale nie kapitana rezerwy.
- Na co mi, kurwa, przysz�o - mrukn��, mocuj�c si� z oporn� sprz�czk�.
Buty nie by�y najlepsze, jak wszystko, co fasowali rezerwi�ci i ochotnicy. Bro� pami�ta�a czasy tu� po poprzedniej wojnie. Oporz�dzenie, kt�remu daleko by�o do regulaminowego, stanowi�o dziwn�, zbieranin� remanent�w gromadzonych skrz�tnie przez zapobiegliwych sier�ant�w. A buty, przechowywane latami w jakim� przepastnym magazynie, nie by�y przystosowane do kontaktu z kurzem i b�otem.
Wyfasowanej broni ju� dawno nie mia�. Gdy wystrzela�, zreszt� Panu Bogu w okno, wszystko, co mia� w �adownicach, okaza�o si�, i� �adna z ocala�ych s�u�b logistycznych nie dysponuje nabojami tego kalibru. Z czystym sumieniem cisn�� wi�c karabin do rowu, tym bardziej �e w rekrutacyjnym ba�aganie nikt nie wpisa� do ksi��eczki numeru broni. Wzi�� nowy, radomski karabinek, do kt�rego amunicji by�o ile dusza zapragnie.
Trzeba si� ruszy�, pomy�la� niech�tnie, przygl�daj�c si� pop�kanej podeszwie buta. Zej�� z tej drogi, wygodnej wprawdzie, wiod�cej prosto do celu, ale niezbyt bezpiecznej. I�� dalej lasem, oni unikaj� lasu, wol� wojowa� na drogach lepszej kategorii.
Trzeba rusza�... Z rozs�dkiem walczy�y b�l i znu�enie, kt�re towarzyszy�y mu we wszystkie dni samotnego przedzierania si� spod M�awy, przez zaj�ty ju� obszar. Samotnego odwrotu, odk�d na wycofuj�c� si� w nie�adzie, przemieszan� z wozami uchod�c�w kolumn� spad�y z pustego nieba my�liwce.
Trzeba rusza�... Z wysi�kiem wsta� i narzuci� na ramiona ci�ki, tak�e pochodz�cy chyba z poprzedniej wojny szynel, ur�gliwie zwany szynszylem. W ci�kim p�aszczu w t� pogodn� jesie� by�o potwornie gor�co. Ale przydawa� si� podczas zimnych nocy, srebrz�cych si� nad ranem ros�, kt�ra wkr�tce przemieni si� w szron. A w lesie, gdy trzeba spa� pod zwisaj�cymi do samej ziemi �apami �wierk�w, na pachn�cym, spr�ystym materacu z igliwia, by� wr�cz niezb�dny. W lesie, kt�ry po raz kolejny w naszej popieprzonej historii stawa� si� ostatnim schronieniem.
Nie zrolowa� p�aszcza, nie przypi�� do plecaka. Pod p�aszczem mo�na by�o ukry� karabinek, my�liwskim sposobem zawieszony na ramieniu luf� w d�. Ten sam, kt�ry na nic mu si� nie przyda� w ostatnim starciu, gdy wtula� si� w ziemi� przed sun�cym na� potworem. Bro� szarpa�a si� wstrz�sana podrzutem, pociski krzesa�y na pancerzu iskry, a w g�owie ko�ata� si� ponury dowcip, kr���cy w kompanii od samego pocz�tku wojny. O tym, jak to kapral szkoli� rekrut�w w zwalczaniu czo�g�w. Ano, pcha� bagnetem w te �pare...
��pary� nie by�o. Zamiast niej ujrza� po�yskuj�ce pancerne szk�o peryskopu, widoczne doskonale, gdy czo�g zatrzyma� si� kilka metr�w przed p�ytkim okopem, na kt�rego dnie si� skuli�. Chropawy pancerz pokryty plamami kamufla�u przypomina� gadzi� sk�r�, powyginane b�otniki, b�yszcz�ce traki g�sienic, zawieszone tu� nad okopem, w ka�dej chwili mog�y wgnie�� w ziemi� t� ma�� bry�k� mi�sa i oporz�dzenia, w kt�r� si� zamieni�.
Zobaczy� b�ysk i cofaj�c� si� luf� dzia�a, a potem poczu� mi�kkie uderzenie w twarz i zdziwienie, �e nie s�yszy huku. Ostatnie, co pami�ta�, to pu�k grenadier�w pancernych przetaczaj�cy si� przez ich pozycje.
Narzuci� plecak i podskoczy� w miejscu, by sprawdzi�, czy nie brz�czy oporz�dzenie.. U�miechn�� si� krzywo. Nabra� nawyk�w, a przecie� min�o zaledwie kilka dni. Szybko... Inna sprawa, �e ci, co ich nie nabyli, ju� raczej nie b�d� mieli okazji.
O Jezu, panie kapitanie... Szybko awansowa�, zaledwie w tydzie� z podporucznika rezerwy do stopnia kapitana, dow�dcy batalionu. Ca�kiem nie�le jak na rezerwist�. Przed popadni�ciem w dum� uchroni�o go, i� z batalionu da�oby si� wtedy uzbiera� niepe�ny pluton.
Dowodzenie nie trwa�o zreszt� d�ugo. Zd��y� zorganizowa� obron� jakiej� bezimiennej wioski, bo mapnik diabli wzi�li razem z poprzednikiem, po kt�rym zosta� tylko du�y lej w ziemi i pasek, w�a�nie od owego mapnika, bo z samego dow�dcy nie zosta�o nic, co da�oby si� zidentyfikowa�. Beznadziejn� walk� nakaza� po trze�wej uwadze sier�anta: �Kurwa, ju� nie ma dok�d spierdala�. A kapitulacja przed rozwijaj�cymi si� w�a�nie do natarcia nieprzyjacielskimi czo�gami rokowa�a niewielkie nadzieje wobec stosowanej przez nie taktyki, kt�ra polega�a najpierw na ostrzale wszelkich potencjalnych miejsc oporu, potem za� na frontalnym ataku. Przeciwnik nauczy� si� tego szybko, nie napotykaj�c obrony przeciwpancernej i po szybkiej eliminacji nielicznych przestarza�ych czo�g�w.
Jedynym wyj�ciem by�o ukrycie si� w mo�liwie najlepiej os�oni�tych miejscach i przeczekanie ostrza�u. Czo�gi rozjecha�y w ko�cu wiosk�, pozostawiaj�c za sob� rozrzucone, p�on�ce belki cha�up i rozwalone kominy. Potem ruszy�y dalej, nie po�wi�caj�c uwagi pozycji, z kt�rej pad�y nieszkodliwe strza�y. Nieprzyjaciel nie zawraca� sobie g�owy je�cami, par� dalej na wsch�d, by zgodnie z za�o�eniami uchwyci� jak najwi�cej terenu. Dopiero p�niej mieli nadej�� ci, kt�rzy zajm� zdobyty obszar.
Nie pami�ta�, jak w zasnutej dymami po�ar�w wiosce zebra�a si� resztka batalionu, z kt�rego pozosta�a zaledwie dru�yna, ani jak podniesiono go z rozrytego g�sienicami okopu. Ockn�� si� dopiero na skrzyni trz�s�cej si� ci�ar�wki, na wyboistej, wype�nionej uchod�cami drodze.
�O Jezu, panie kapitanie... Wykrzywiona grymasem twarz m�odego �o�nierza w przekrzywionym he�mie na tle ciemniej�cego nieba, kt�re zaraz rozpali si� ogniem wybuch�w... Jak zatrzymana w kadrze ciemna sylwetka samolotu...
Do�� wspomnie�. Pora zej�� z drogi, pomy�la� znowu.
Za Ostrowi� droga opada w d� z niewielkiego wzniesienia. Biegnie prosto a� do zakr�tu za samotn� le�nicz�wk� albo gaj�wk�. Podszyty ja�owcami las g�stnieje, znikaj� akacje i zdzicza�e �liwy a�ycze, porastaj�ce rowy w pobli�u miasta.
W prawo odchodzi porz�dny szutrowy trakt, wiod�cy przez Nagoszewo i Turk� a� do Broku, do mostu na Bugu. A w�a�ciwie do miejsca po nim, poniewa� podzieli� los wi�kszo�ci most�w, zniszczonych w pierwszych godzinach wojny, gdy bomby spad�y na przeprawy.
Niewa�ne, pomy�la�, maszeruj�c po chrz�szcz�cym �wirze. Lato suche, Bug nie jest g��boki. W czasie wakacyjnych wypraw w zamierzch�ych, przedwojennych czasach, pozna� miejsca, gdzie rzek� mo�na przej�� w br�d, zw�aszcza przy niskim stanie wody. Pami�ta� te� typowe podlaskie ��dki. W�skie pych�wki z sosnowych, smo�owanych desek, ukrywane w nadbrze�nych zaro�lach, przykute �a�cuchami do pni rosn�cych nad brzegiem olch. Mo�e jak�� znajdzie.
S�o�ce sta�o jeszcze wysoko. Mia� nadziej�, �e przed zmierzchem dotrze nad rzek�, do kt�rej pozosta�o tylko dwana�cie kilometr�w, nieco dalej ni� wygodn�, acz niebezpieczn� szos�. Zamierza� zej�� z szutrowej drogi i ruszy� skrajem lasu. Nie przypuszcza�, by wr�g obsadzi� tak nieistotne, le��ce na uboczu miejscowo�ci, ale nale�a�o si� obawia� patroli zmotoryzowanych. Prawda, w Turce jest szko�a... Du�a, znakomicie nadaj�ca si� na punkt ��czno�ci albo posterunek opl. Tym bardziej trzeba j� omin��.
W lesie by�o ch�odniej, ci�ki p�aszcz za bardzo nie dokucza�. Zbity i wilgotny �wir pod nogami ju� nie chrz�ci�, droga bieg�a w�a�nie ni�szymi, bagnistymi partiami lasu, mokro tu by�o nawet w �rodku upalnego lata. U�miechn�� si�, przygryzaj�c wargi, przyje�d�a� tutaj na grzyby, albo po prostu mija� to miejsce, gdy udawa� si� do Ostrowii po zakupy.
Las t�umi odg�osy, a rozmy�lania nie sprzyjaj� ostro�no�ci. Gdy wspomina�, jak kiedy�, w�a�nie w tym miejscu, opar� rower o drzewo i rozci�gni�ty na mchu spogl�da� d�ugo w snuj�ce si� po b��kitnym niebie cumulusy, zachrz�ci� szuter pod oponami szybkiego pancernego wozu rozpoznawczego.
Zamar� na �rodku drogi, zdaj�c sobie spraw�, �e za p�no, by uskoczy� i schroni� si� w lesie, jak na z�o�� wysokim, z rzadko rozrzuconymi ja�owcami. Wiedzia�, �e daleko nie odbiegnie w ci�kich butach, kt�re grz�z�yby w jagodowisku. W ka�dym razie nie na tyle, by nie dop�dzi�y go pociski z MG.
M�g� tylko zej�� na pobocze, powoli, nie robi�c gwa�townych ruch�w. Patrze� na zbli�aj�cy si� w�z z nadziej�, �e nie zmarnuj� amunicji na kolejny odpad pokonanej armii.
Nie odwr�ci� wzroku, gdy wielkie, �ebrowane opony przetacza�y si� obok niego, pryskaj�c kamykami. Wiedzia�, �e to niezbyt rozs�dne, ale popatrzy� prosto w twarz wychylonego z �wie�yczki �o�nierza, tam gdzie za zakurzonymi goglami spodziewa� si� dostrzec oczy. Nie dostrzeg�. Jedynie czarne oko lufy kaemu, prowadzone przez grenadiera, spoziera�o przez ca�y czas gdzie� na sprz�czk� jego pasa.
Bezmy�lnie rejestrowa� szczeg�y, wci�� czekaj�c, a� wyra�nie widoczna d�o� w czarnej r�kawicy zaci�nie palec na spu�cie, karabin szarpnie zwisaj�c� z boku ta�m�, kt�rej koniec nikn�� w skrzynce amunicyjnej z przet�aczanej blachy.
Czarne oko lufy znikn�o. Grenadier nie chcia� zadawa� sobie trudu i obraca� dalej broni. Nie uzna� oficera w obszarpanym p�aszczu i ko�lawych butach za wartego kilku naboi.
W�z rozpoznawczy rykn�� gwa�townie otwart�, przepustnic� i przyspieszy�. Spod o�miu k� trysn�y fontanny �wiru.
Nie poczu� ulgi, nie mia� na to czasu. Zza zakr�tu drogi z charakterystycznym niskim dudnieniem i szcz�kiem g�sienic wytoczy�o si� cielsko czo�gu. Za nim drugie, i jeszcze nast�pne. Plamy s�o�ca przefiltrowane przez ga��zie pe�ga�y po pancerzach znaczonych na wie�ach czarnymi krzy�ami.
Ludzie w otwartych w�azach nie byli r�wnie czujni, jak kaemista w wozie rozpoznawczym, nie mieli nawet he�m�w, tylko czarne fura�erki. Pokazywali palcami stoj�c� na poboczu samotn� posta�.
Oni unikaj� lasu, wol� dobre drogi, otwarte pola. Czo�g w lesie jest �lepy. Tu jeste�my bezpieczni, mamy przewag�. Kolejna utarta prawd�, powtarzana do znudzenia ku pokrzepieniu i tak dalej... Jak ta, niegdysiejsza, �e ich czo�gi s� z tektury. Nie sforsuj� wi�c Wis�y, bo si� rozklej�.
Wytrzyma� rozbawione spojrzenia, radosne okrzyki gin�ce w huku silnik�w. Sta� z podniesion� g�ow�, zdaj�c sobie spraw�, jak wygl�da w obszarpanym p�aszczu, przedpotopowej czapce, z kilkudniowym zarostem na zapadni�tej twarzy. Spogl�da� prosto na nich i widzia�, jak pod tym spojrzeniem zamieraj� szydercze u�miechy, jak oczy pod fura�erkami staj� si� stalowe i pozbawione wyrazu.
Kierowca szarpn�� d�wigni�. G�sienica na chwil� zamar�a, - czo�g zarzuci�o na pobocze. Oficer pokonanej armii wpad� do p�ytkiego rowu, obsypany piachem i �wirem wyrzuconym spod g�sienic Gdy podni�s� g�ow�, kin ar i pluj�c piaskiem, poprzez oddalaj�cy si� odg�os silnika przebi� si� szyderczy, zadowolony gard�owy rechot.
Rzeczka nazywa�a si� tak, jak miejscowo�� - Turka. Przypomina�a zwyk��, strug� zasilan� opadami z p�l - p�ytk� i w�sk�. W oddali jej bieg znaczy�y tylko wysokie olchy, przecinaj�ce pasmem ��ki.
Figurowa�a jednak na mapach, nawet tych mniej szczeg�owych. Woda by�a taka jak niegdy�, zimna i czysta, wartko p�yn�a po �wirowym dnie. Przynosi�a ulg� otartym, opuchni�tym stopom.
Postanowi� przenocowa� w ja�owcach na skraju lasu i zje�� ostatni� konserw�, ostatni� z tych, kt�re przed kilkoma dniami zabra� z rozbitej ci�ar�wki. Schweine Zungen, ozorki w galarecie. Wkr�tce b�dzie musia� si� rozejrze�, zaryzykowa� nawet zaj�cie do cha�upy. Czeka go daleka droga, a trzeba: je��.
Wyra�nie widoczne na horyzoncie zabudowania wygl�da�y na nietkni�te wojn�. Jakby nic si� nie wydarzy�o. Jedynym niepokoj�cym elementem by�a wznosz�ca si� nad nimi cienka ig�a z ledwie widocznymi odci�gami.
Maszt antenowy, spostrzeg�, wyt�aj�c wzrok, gdy� lornetk� straci� ju� dawno. Domy�la� si�, �e Turk� ju� zaj�li, mo�e za�o�yli punkt ��czno�ci, mo�e stanowisko opl. Po�o�enie by�o dogodne, blisko szosy tranzytowej: pomi�dzy Wyszkowem a Ostrowi� Mazowieck�. W ciszy zmierzchu nawet z tak daleka s�ycha� by�o dudnienie posuwaj�cych si� ni� transport�w.
Spotkanie z pancernym patrolem w lesie wytr�ci�o go z chwiejnej r�wnowagi, w kt�rej znajdowa� si� od pocz�tku powrotu z przegranej: wojny. Ale gdy stara� si� spokojnie o tym my�le�, doszed� do do�� pocieszaj�cego wniosku. Wr�g nie polowa� na poszczeg�lnych nieuzbrojonych �o�nierzy nie stara� si� ich wzi�� do niewoli. Pewnie mia� do�� k�opotu z tymi, kt�rych ju� z�apa�..
Okaza�o si�, �e decyzja, by nie zrzuca� munduru i nie szuka� cywilnych �ach�w, by�a w�a�ciwa, A mo�e inaczej, nie by�a z gruntu niew�a�ciwa. Nie wiedzia�, czy cywil jeden z rzeszy uchod�c�w nie poradzi�by sobie lepiej. Ale nie chcia� po prosta zgin�� w gromadz�cym si� w miasteczkach i obozowiskach t�umie, kt�ry pod czujnym okiem zwyci�zc�w t�oczy� si� wok� kot�a z zup�.
To nie by�o �wiadome postanowienie wynikaj�ce z odmowy z�o�enia broni, kontynuacji walki, nie poddania si�. Raczej; brak decyzji, logiczne nast�pstwo ostatnich tygodni, podczas kt�rych czu� si� porwany przez rozgrywaj�ce si� wydarzenia. Kiedy o kolejnych posuni�ciach rozstrzygano najwy�ej kwadrans wcze�niej. A najcz�ciej decydowano za niego.
Chcia� tylko wr�ci�. Przecie� zawsze si� wraca. Nawet je�li nie ma do czego.
Przedwieczorna cisza usypia�a, a obola�e nogi dr�twia�y w zimnej wodzie.
Podobno zawsze jest czas, ga��zka trza�nie pod butem skradaj�cego si�, zad�wi�czy sprz�czka oporz�dzenia. Wystarczy go, by si�gn�� pod p�aszcz, chwyci� karabinek i poderwa� si� w p�obrocie. Wymierzy�, nacisn�� spust...
- O Jezu!
Zaro�ni�ta g�ba wykrzywiona strachem.
Cicho podszed�, sukinsyn, pomy�la�, opuszczaj�c bro�.
Wsta�, staraj�c si� nie spuszcza� z oka przestraszonego ch�opa. Sykn�� z b�lu, gdy stan�� bos� stop� na ostrym, ukrytym w trawie kamyku.
- O Jezu, to ja... - j�kn�� ch�op, jakby to wszystko wyja�nia�o. Oficer kiwn�� g�ow�, odk�adaj�c karabinek. Usiad�, wci�gaj�c skarpety na mokre, uwalane piaskiem stopy.
Ch�op przykucn�� obok, spogl�da� z ukosa na wymykaj�ce si� spod czapki siwe w�osy. Wyci�gn�� zgniecion� paczk� papieros�w.
- Pan kapitan z rezerwy... - mrukn��.
Nie zabrzmia�o to jak pytanie, tote� nie uzyska� odpowiedzi.
- Z rezerwy... - powt�rzy� ch�op mrukliwie i smarkn��. - Wida�... - doda� zupe�nie niepotrzebnie.
Wyd�uba� p�kni�tego papierosa, splun�� na palec, starannie sklei� bibu�k� i wetkn�� do ust. Zmitygowa� si� po chwili, ukazuj�c w u�miechu nieliczne z�by. Wyj�� papierosa.
- Pan kapitan zapali... Tak z r�ki, ale ostatni by�...
Pan kapitan doci�ga� rzemyki kamaszy, czuj�c, jak skr�caj� mu si� wn�trzno�ci. Ostatniego wypali� przed dwoma dniami, pop�kany, za�liniony papieros przyci�ga� wzrok.
A �eby go, z r�ki, pomy�la�, O g�bie nie powiedzia�... Darowanemu koniowi...
Spojrza� �askawiej na zaro�ni�tego mieszka�ca Kurpi�w i Podlasia. Papieros nie mia� ustnika, dlatego m�g� w�o�y� go w usta nie za�linion� stron�. Niecierpliwie szcz�kn�� pretensjonaln�, benzynow� zapalniczk�, jedyn� pami�tk� po koledze, r�wnie� rezerwi�cie, i zaci�gn�� si� chciwie.
- A zostaw pan troch� popali�, to ostatni - przypomnia� ch�op.
Ch�op szed� pierwszy, utyskuj�c i zion�c przetrawion� w�dk�. Front, kt�ry niedawno przetoczy� si� przez okolic�, nie zmieni� w niczym zwyczaj�w ludu. Zreszt� z niesk�adnych, przerywanych przekle�stwami wynurze� wynika�o, �e tutaj zapuszcza�y si� tylko patrole. G��wne uderzenie posz�o bokiem, na Ma�kini� i Bia�ystok.
Dotarli do op�otk�w z rozpadaj�cych si� sztachet i zardzewia�ego drutu kolczastego. Zapad� ju� zmierzch i zabudowania z ciemnymi oknami wygl�da�y na wymar�e.
�o�nierz wl�k� si� za ch�opem. Wymoczenie n�g w strudze niewiele pomog�o; gdy w�o�y� kamasze, stopy piek�y jak przedtem. Ale w perspektywie mia� nocleg, je�li nie w cha�upie, to przynajmniej na sianie w stodole. Mo�e szklank� mleka, a nie tylko obiecywan� przez ca�y czas gorza��.
- Psia... Przecie �em rozplata�, jak do was szlem... - Ch�op mocowa� si� z opornym drutem. - A, mo�e to tam�j, nie tutaj...
Przerdzewia�y drut pu�ci�. Zreszt� mo�na by�o sobie darowa� rozpl�tywanie, pojedyncze pasmo zwisa�o wystarczaj�co nisko nad pastwiskiem, by je bez trudu przekroczy�.
- To si� ch�opaki uciesz�, oficer z broni�...
Gdy do rezerwisty dotar�a tre�� mamrotania zaro�ni�tego przewodnika, stan�� jak wryty i szarpn�� ch�opa za rami�.
- Zaraz! - Opad�o zm�czenie, zn�w by� czujny i nieufny. - Jakie ch�opaki?
- Nasze! - W m�tnych oczach b�ysn�o zdziwienie. - Nasze ch�opaki, wojsko przecie, nasze... Nie m�wi�em?
- Nie m�wili�cie, dobry cz�owieku... - Rezerwista zgrzytn�� z�bami, nie hamuj�c z�o�ci.
Ch�op zamar� z otwart� g�b�. Wprawdzie nie wygl�da� na bystrego, a i stan permanentnego nas�czenia bimbrem, w kt�rym znajdowa� si� co najmniej od kilkudziesi�ciu lat, nie sprzyja� dodatkowo orientacji. Ale nawet on wychwyci� nut� gniewu w g�osie kapitana.
W rozbieganych oczach b�ysn�a podejrzliwo��. Str�ci� d�o� �o�nierza.
- A co to, panie kapitanie? - spyta� wolno. - Co wy tak?
Rezerwista mrukn�� cos pod nosem i odwr�ci� si�. Nie mia� zamiaru t�umaczy� wszystkiego, co sam wiedzia� i widzia�. W pojedynk� mia� znacznie wi�ksze szans�. Byli ju� tacy, co pr�bowali tworzy� grupy, licz�c na to, �e b�dzie �atwiej zdoby� �ywno�� i si� obroni�.
Tak to wygl�da�o w teorii.
W praktyce by�o zgo�a inaczej. O ile naje�d�cy lekcewa�yli pojedynczych, nawet umundurowanych �o�nierzy pokonanej armii, o tyle na grupki, - cho�by najmniejsze, zawzi�cie polowali. W najlepszym wypadku ko�czy�o si� to za drutami tymczasowych oboz�w jenieckich.. Ale bywa�o gorzej.
- Mo�e wy�cie dezerter albo i co... - Ch�op splun�� soczy�cie.
Rezerwista, mimo z�o�ci, roze�mia� si� tylko, zbijaj�c ch�opa z panta�yku.
Dezerter, pomy�la� rezerwista, patrz�c na ch�opa, kt�ry zsun�� na ty� g�owy beret z antenk� i drapa� si� stropiony po skudlonych w�osach. Ciekawe, sk�d tu mo�na zdezerterowa�. I ewentualnie dok�d.
- Bo wie pan, panie kapitanie...
Ju� lepiej, znowu jestem kapitanem, pomy�la�.
- Wie pan, r�ni si� tu kr�c�...
- Jacy r�ni? - zapyta� ostro.
Ch�op zdecydowanym ruchem nasun�� beret na czo�o.
- Ano, r�ni... Dezerterzy... I tacy, no...
Nie ma poj�cia, z kim ma do czynienia, zrozumia� �o�nierz. Zobaczy� mundur i dystynkcje. A teraz nie wie, czy nie zabrn�� w co� z czego si� nie wyp�acze.
K�tem oka dostrzeg� b�ysk nieufnego spojrzenia. Cholera by go...
- Pos�uchajcie, gospodarzu - zacz��. - Ja chc� tylko przenocowa�, rano sobie p�jd�. Wracam do domu, wojna si� sko�czy�a...
To nie by�a ca�a prawda. Owszem, wojna si� sko�czy�a. Lecz domu nie mia�, zanim Wyruszy� na t� wojn�. Potrz�sn�� bezradnie g�ow�, nie potrafi� z siebie wydusi� nic wi�cej.
O dziwo, to przekona�o nieufnego ch�opa. Gdzie� w g��bi zamroczonego umys�u b�ysn�o zrozumienie. I co� na kszta�t wsp�czucia.
Zaro�ni�ty ch�op ju� wiedzia�, �e nie stoi przed nim dezerter ani wys�annik kryj�cej si� w lesie bandy maruder�w. Ponownie poskroba� si� po czuprynie, zsun�wszy beret na ucho.
- Nic to... - mrukn�� z zak�opotaniem. W twarzy skrytej w ciemniej�cym mroku b�yska�y tylko przekrwione bia�ka.
- Nic... - doda� po chwili, niezdecydowanie przest�puj�c z nogi na nog�. - Chod�my, czekaj�...
Rezerwista si� otrz�sn��. Niewa�ne, pomy�la�. Pewnie jakie� niedobitki, uznali, �e w kupie bezpieczniej, a przynajmniej ra�niej. Przenocuje i rano wyruszy. Je�li uda starego pierdo��, nie b�d� nalega�, �eby si� przy��czy�. U�miechn�� si� zdawkowo. Tak po prawdzie nie trzeba nawet udawa�.
Ch�op jego u�miech potraktowa� opacznie.
- Widzi pan kapitan! Nie ma to jak na swojak�w trafi�. �o�nierz pokiwa� g�ow�, ruszaj�c w kierunku ciemniej�cych niedaleko budynk�w. Nie mia� ochoty na sprzeczk�.
To nie by�a grupka rozbitk�w z frontu ani banda maruder�w, kt�rzy korzystaj�c z walaj�cej si� w ka�dym rowie broni, postanowili zadba� o w�asne interesy.
Gdy przekroczyli nast�pne ogrodzenie z zardzewia�ego drutu kolczastego, obej�cie wygl�da�o na wymar�e. Nie przywita�o ich szczekanie psa, z pustego otworu budy zwisa� tylko �a�cuch. Wiejskie kundle te� pad�y ofiar� wojny. Patrole strzela�y do wa��saj�cych si� ps�w. Obawiano si� epidemii, zbyt wiele cia� pogrzebano p�ytko na polach i w lasach. Albo w og�le nie pogrzebano. Reszty dokonywali sami ch�opi, aby szczekanie nie zdradza�o zamieszkanych sadyb.
Okna niskiej cha�upy z belek na zr�b by�y ciemne. Dopiero gdy wyt�y� wzrok, dojrza� w jednym z nich s�aby czerwony odblask �aru bij�cy spod kuchennej p�yty.
Gdy znajdowali si� w po�owie podw�rza, skrzypn�y drzwi.
- St�j, kto idzie? - pad�o z ciemnej sieni, poparte wyra�nie s�yszalnym w ciszy wieczoru trzaskiem zamka.
Rezerwista zamar�, zatrzyma� si� w p� kroku, omal nie wpadaj�c na le��ce w trawie zardzewia�e, niezidentyfikowane narz�dzie rolnicze. Chyba bron�. Ch�op nie straci� rezonu.
- Sw�j... - iMie by� specjalnie oryginalny.
Ciekawe, za kt�rym razem jego zwyk�a odzywka nie wystarczy, pomy�la� mimochodem oficer.
- Pan tak nie stoi, panie kapitanie. - Ch�op si� odwr�ci�. - Do cha�upy prosz�...
Z ciemnej czelu�ci sieni b�ysn�o �wiat�o z os�oni�tej d�oni� latarki. O�wietli�a na moment oficera i prze�lizgn�a si� po twarzy ch�opa, a� o�lepiony zakry� d�oni� oczy.
- Przecie m�wi�, sw�j! - zdenerwowa� si� ch�op. - Zaga� to! Zobacz� i... Skryty za snopem �wiat�a wartownik zarechota�.
- Zaga� te bateryjk�, psiama�! Wszystkich nas przez to...
- A nie b�j si�, gospodarzu. - Wartownik za�mia� si� jeszcze g�o�-;. niej. - Oni jak mysz pod miot�� siedz�, po zmierzchu ani wyjrz�. Tu nie przyjd�, nie b�jcie si�, dopiero my do nich...
- Zamknij pysk! - rozleg� si� g�os kogo� starszego. - Przesta� dziobem k�apa� i zga� to!
Wartownik mrukn�� co� pod nosem. Ale wy��czy� latark�.
- Wchodzi�! - rzuci� kr�tko i ostro, chc�c tym tonem pokry� zak�opotanie.
- Pan kapitan pierwszy. - Gospodarz nieoczekiwanie wykaza� si� dobrymi manierami, wykonuj�c s�abo widoczny w mroku zapraszaj�cy gest.
Rezerwista zawaha� si�. Mruga� przez chwil�, czekaj�c, a� oczy przywykn� do ciemno�ci. Wprawdzie �wiat�o omin�o jego twarz, ale odruchowo spojrza� w stron� latarki.. Nie chcia� wchodzi� pierwszy, nie, chcia� potkn�� si� o co� w ciemnej sieni, rozbi� g�owy o powa��. Poza i tym co� tu nie pasowa�o. To nie by�o regularne wojsko.;
Otw�r sieni rozja�ni� chwiejny blask. Kto� os�ania� d�oni� pe�gaj�cy; p�omyk. B�ysn�a oksydowana lufa karabinka zawieszonego na szyi wartownika. Rezerwista zmru�y� oczy, dostrzega� ju� szczeg�y. Zakl�� pod nosem...
Nie by�o na co czeka�, ruszy� do przodu. Wszed� do sieni, wartownik odsun�� si�, salutuj�c do go�ej g�owy, co wywo�a�o skrzywienie na twarzy tego ze �wieczka. Rezerwista wprawi� go w jeszcze wi�ksze zak�opotanie, niedbale oddaj�c salut. Stan�� i rozejrza� si�.
Niedobrze.
Wartownik, na oko najwy�ej siedemnastoletni, mia� nowiutki, jak spod ig�y, mundur Strzelca. Ten ze �wieczk� by� starszy, ale niewiele. Os�aniany d�oni� p�omyk o�wietla� m�od� twarz i galony podchor��ego na wyj�ciowej kurtce mundurowej.
To nie przekradaj�cy si� do dom�w rozbitkowie ani maruderzy, tylko ci, co sp�nili si� na barykady.
Przez chwil� na twarzy podchor��ego malowa�a si� konfuzja. Z k�opotu wybawi� go ch�op, kt�ry mrucz�c co� pod nosem, wzi�� �wieczk� i zakl�� g�o�no, gdy gor�ca stearyna sp�yn�a mu na d�o�. Podchor��y wypr�y� si� na baczno��.
- Panie kapitanie! Szeregowy podchor��y Mazio� melduje oddzia� w gotowo�ci do dzia�a�!
- Kapitan Wagner. - Chwil� taksowa� wzrokiem wypr�onego podchora�aka. Podchor��y bezb��dnie rozpozna� rezerwist�, przez chwil� w jego oczach b�ysn�a wy�szo��, kt�r� zawodowi tak lubili okazywa�. Jednak widoczny pod rozpi�tym p�aszczem, zwisaj�cy luf� w d� kr�tki karabinek budzi� mimowolny szacunek. Polski oficer z broni� to ostatnio rzadki widok.
- Spocznij - rzuci� po chwili Wagner. Wzrok podchor��ego zdradza� ulg�. Wagner domy�la� si�, o co chodzi. Wreszcie znalaz� si� kto�, kto przejmie dowodzenie. A przynajmniej tak si� podchor��emu wydawa�o.
Nie jest najgorzej, pomy�la� rezerwista. Mo�e nie b�d� si� spiera�, mo�e si� podporz�dkuj�. Zakl�� pod nosem. I tak tylko problem.
- S�ucham, panie kapitanie?
Wagner pokr�ci� g�ow� zupe�nie po cywilnemu. Podchor��y nie zwr�ci� na to uwagi.
- Jaki oddzia�? - spyta� rezerwista niedbale. Nie by� specjalnie ciekaw, odpowied� nie mog�a by� sensowna.
- Oddzia� wydzielony Wojska Polskiego!
�adna nazwa, pomy�la� Wagner, dobra jak ka�da inna. Co dalej? Zdecydowa� gospodarz. -
- A co tak w sieni sta�? - zapyta� retorycznie. - Do izby prosimy, do izby. Napi� si� czego, zi�b taki...
- Pan poprowadzi, panie podchor��y. - Wagner skin�� g�ow�. Reszta oddzia�u wydzielonego kwaterowa�a za nast�pnymi skrzypi�cymi drzwiami, w du�ej izbie. Kolejny siedemnastolatek w mundurze.
Strzelca i dw�ch jeszcze m�odszych, w harcerskim khaki. Mieli co najwy�ej po pi�tna�cie lat. Poderwali si� natychmiast bez�adnie, nie bardzo wiedz�c, jak wita� oficera wchodz�cego do izby, Wagner skin�� im g�ow�, nie chc�c prowokowa� do bardziej desperackich czyn�w.
Za towarzystwo w roz�wietlonej naftow� lamp� izbie oddzia� wydzielony mia� m�od� dziewczyn�, kt�ra trzyma�a na kolanach �pi�ce niemowl�, oraz dwa spore wieprzki w kojcu zbitym z desek, Wagner popatrzy� na okno zaciemnione kocem wojskowym, przybitym starannie do futryny.
Spojrzenie dziewczyny, kt�rej nijak� urod� psu�y jeszcze bardziej grube, jakby opuchni�te rysy, prze�lizgn�o si� po Wagnerze. Po chwili opu�ci�a wzrok.
- Synowa nie tego troch�... - wyja�ni� ch�op, kt�ry wpakowa� si� za nimi do izby. - Odk�d powiastk� dosta�a... My ju� od�a�owali, dw�ch mamy jeszcze, w niewoli, ale ona czego� nie mo�e.
Musia� zgin�� na samym pocz�tku, kiedy jeszcze zawiadamiali, zrozumia� rezerwista. Spojrza� na �pi�ce niemowl�, kt�re ju� nie zobaczy ojca.
- Tak by�o pisane, - Ch�op najwyra�niej wierzy� w przeznaczenie, - A starszych Naj�wi�tsza Panienka ochroni, jako i nas.
Wagner tylko si� skrzywi�. Mia� do�� sceptyczne zdanie na temat zamiar�w i mo�liwo�ci Naj�wi�tszej Panienki, Co gorsza, wielowiekowe do�wiadczenia to potwierdza�y.
- Kobita straw� warzy. - Ch�op nie dawa� nikomu doj�� do s�owa, nie zwraca� uwagi na podchor��ego, kt�ry najwyra�niej chcia� przej�� inicjatyw�. - D�ugo, bo po ciemku, ale kiszka b�dzie. Kaszanka. I �wie�yzna.
Po raz pierwszy tego wieczora Wagner powesela�, mimo skurczu, kt�ry poczu� nagle w �o��dku, pozbawionym od dawna ciep�ej strawy. Popatrzy� na kojec, kt�ry niedawno mia� jeszcze jednego lokatora. Pozosta�e dwa wieprzki pochrz�kiwa�y, nie zdaj�c sobie sprawy z nieuchronnego losu.
- Panie kapitanie...
- Dajcie spocznij, panie podchor��y. - Wagner spostrzeg�, �e ca�y oddzia� wydzielony wci�� stoi na baczno��.
- Panie kapitanie...
- Jutro, panie podchor��y, jutro. Na dzisiaj mia� do��.
- Panie kapitanie.
Przez resztki snu przebija� si� natarczywy g�os, Wagner naci�gn�� koc na g�ow�, nie bacz�c na �askocz�ce w twarz �d�b�a. Nie pomog�o. Do g�osu dosz�o potrz�sanie za rami�.
- Panie kapitanie.
Odrzuci� koc, powi�d� chwil� doko�a nieprzytomnym wzrokiem, usi�uj�c u�wiadomi� sobie, gdzie si� znajduje, Ko�ci bola�y od niewygodnej pozycji na zbyt mi�kkim sianie.
Z wysi�kiem skoncentrowa� si� na pochylaj�cej si� nad nim zaro�ni�tej twarzy. Zanim j� rozpozna�, znajomy zapach przetrawionej gorza�y przypomnia� mu wczorajszy wiecz�r.
- Pan kapitan kaza� �witem si� budzi� - usprawiedliwia� si� gospodarz, - To i budz�.
- Aha... - mrukn�� oficer, rozpaczliwie usi�uj�c nie stoczy� si� z powrotem w sen. Wiedzia�, �e je�li zamknie oczy, to zn�w za�nie. Z trudem usiad�.
Przez t� wy�erk�, pomy�la�. Pierwszy gor�cy posi�ek od... Mniejsza z tym. Dobrze, �e uda�o si� wykr�ci� od samogonu. Podchor��emu wprawdzie podejrzanie b�yszcza�y oczy, ale w obecno�ci oficera nie �mia� pi� bez pozwolenia, A pozwolenia nie dosta�.
Ju� wtedy Wagner wiedzia�, �e wpad� w wi�ksze k�opoty, ni� przypuszcza�. Podchor��y Mazio� nie wygl�da� na or�a. Smarkacz, z kt�rego wojsko zrobi�o automat nieska�ony my�leniem. Jeden z tych m�odych, og�upionych propagand� patriot�w i nacjonalist�w, I jeszcze ten b�ysk w oczach na widok gorza�y.
Cicho zakl��, przypominaj�c sobie o czekaj�cym go zadaniu, Mazio� to m�ot, kandydat na trepa w najgorszym wydaniu. Pozosta�e ch�opaki m�ode i g�upie, za to pe�ne zapa�u. I mn�stwo broni, z kt�rej mo�na postrzela�, - -
Nie pr�bowa� nawet przekonywa�, wiedzia�, �e nie odniesie to skutku, a sam straci tylko przys�uguj�cy z racji wieku i stopnia autorytet. Przeciwko jego s�owom �wiadczy�a tradycja beznadziejnych powsta�, ca�a patriotyczna, narodowa i religijna propaganda, wbijane przez lata has�a o narodzie wybra�c�w. Zdawa� sobie spraw�, �e nie przekonaj� ich argumenty o represjach i losie podobnych grup. Nie byli przecie� pierwsi, pewnie nie b�d� ostatni.
Jedyn� szans� by� kr�tki rozkaz z�o�enia broni, okraszony na pociech� opowie�ci� o czekaniu na odpowiedni� chwil�, Musia� sobie tylko poradzi� z podchor��ym.
Wci�gn�� buty, mozol�c si� przez chwil� ze sprz�czkami, Wsta� oci�ale, pchn�� prze�wituj�ce szparami w deskach wrota stodo�y, Stan�� na chwil�, o�lepiony wysoko ju� stoj�cym jesiennym s�o�cem.
Wysoko stoj�cym s�o�cem, zrozumia�, nagle zupe�nie rozbudzony, To na pewno nie by� �wit.
Zaro�ni�ty autochton sta� obok, wykrzywiaj�c zaro�ni�t� g�b� w u�miechu, kt�ry spe�z� nagle, gdy Wagner ze z�o�ci� szarpn�� go za rami�.
- To jest �wit?! Mia�e� o �wicie budzi�.
Ch�op by� wyra�nie ura�ony, Przecie� chcia� dobrze.
- A co szkodzi si� wyspa�? Przecie widzia�em, �e pan kapitan na ostatnich nogach.
Wagnerowi opad�y r�ce, Nie zrozumie, pomy�la�, widz�c zdziwienie i uraz� na twarzy ch�opa, Powinienem by� m�drzejszy, Swoj� drog� ciekawe, przemkn�o mu przez g�ow�, jak on to robi, �e wci�� ma taki sam siwy zarost, ani d�u�szy, ani kr�tszy, Niewa�ne.
- Podchor��y w izbie? - spyta�, rozgl�daj�c si� dooko�a. Nie dostrzeg� �adnego ruchu. Obora pusta, podobnie jak psia buda, nawet kury nie kr�ci�y si� po obej�ciu. Pewnie wy�apali, swoi, obcy, co za r�nica.
- A! - potwierdzi� ch�op, zakr�ci� si� w miejscu, - Ju� id�, meldowa� kaza�, kiedy si� pan kapitan obudz�.
Pod��y� do cha�upy, znikn�� w ciemnej sieni. Wzrok Wagnera przyci�gn�� jaki� ruch. W ma�ym bajorku, otoczonym wierzbami, p�ywa�o stado kaczek, Tafelka wody l�ni�a po�rodku podmok�ej ��ki, nieopodal zabudowa�. Dziwne, pomy�la�, kur nie ma, a kaczki ocala�y.
Przeni�s� spojrzenie dalej, a� zatrzyma� je na l�ni�cym w s�o�cu, wyra�nie widocznym maszcie radiostacji, niedaleko, ze trzy, cztery kilometry. Zesztywnia� na chwil�, po czym wsun�� si� w cie� stodo�y, pod sam� �cian� z poczernia�ych, rozeschni�tych desek.
Trzeba uwa�a�, skarci� si� w my�li, a nie �azi� po otwartym terenie. Przewiesi� karabinek przez rami�, sprawdzi� magazynek. Mia� niejasne przeczucie, �e lepiej by� przygotowanym. Na co, nie wiedzia� i wola� si� nad tym nie zastanawia�.
Na podw�rku pojawi� si� podchor��y Mazio�, W odprasowanym wyj�ciowym mundurze, w l�ni�cych oficerkach wygl�da� zupe�nie nie na miejscu, Wra�enie psu� tylko blaszany he�m starego wzoru, jego wypolerowana zielona farba chwyta�a odblaski s�o�ca. Je�li Wagner mia� jeszcze w�tpliwo�ci, pozby� si� ich zupe�nie.
G�upi pozer, pomy�la�, w sam raz, by imponowa� g�wniarzom, Typowy produkt armii, dla kt�rej sztandary i kapelani byli wa�niejsi od uzbrojenia.
Mazio�owi nale�a�o jednak odda� sprawiedliwo��. Opr�cz dyndaj�cego na piersi ryngrafu mia� bro�, W kaburze na biodrze zwisa� wielki pistolet, podtrzymywany pasem z koalicyjk�, co w przypadku podchor��ego by�o jawnym pogwa�ceniem przepis�w mundurowych.
Trzeba ostro, pomy�la� po raz kt�ry� z rz�du Wagner, gdy podchor��y stan�� przed nim na baczno��, Przez chwil� mierzy� go wzrokiem.
T� sztuczk� podejrza� u starego pu�kownika, swojego pierwszego polowego dow�dcy. Pu�kownik te� by� rezerwist�, musia� przej�� w stan spoczynku, gdy armia pozbywa�a si� takich jak on, nies�usznych politycznie i �wiatopogl�dowo. Dopiero gdy trzeba by�o si�gn�� do wszystkich rezerw, przypomniano sobie o nim.
Pu�kownik zawsze przed wydaniem rozkazu patrzy� chwil� w milczeniu, a� podw�adny zaczyna� si� zastanawia� i traci� rezon. Zdradzi� sw�j sekret Wagnerowi, jakby przeczuwaj�c, �e wkr�tce w�a�nie Wagner przejmie po nim dowodzenie, Kolejka do dow�dztwa skr�ci�a si� bowiem nadspodziewanie, brakowa�o ju� zawodowc�w. Zanim jeszcze nast�pnego dnia sztabowy �azik nadzia� si� na dwa transportery rozpoznawcze, pu�kownik zd��y� pouczy� Wagnera, �e im marniejszy podw�adny, tym lepiej to skutkuje.
- Zbierzcie oddzia�, podchor��y - wyda� rozkaz. Mazio� nie ruszy� si� z miejsca.
- No co jest, nie s�yszeli�cie, podchor��y? - �wiadomie u�y� formy �wy�.
- S�y... - Mazio� by� wyra�nie zaskoczony. - To jest... Tak jest, panie kapitanie, Melduj�, oddzia� jest na patrolu.
Wagner by� raczej w�ciek�y na siebie ni� zaskoczony. M�g� to przecie� przewidzie�, Zbli�y� si� do podchor��ego, S�aby, cho� wyczuwalny zapach samogonu zirytowa� go jeszcze bardziej.
- Rozkaza�em wczoraj przygotowa� oddzia� do przegl�du! - sykn�� podchor��emu prosto w twarz. Podchor��y si� cofn��.
Na dodatek nie jest zbyt odwa�ny, spostrzeg� Wagner, taki typ drobnego kr�tacza. Domy�la� si� tego ju� wczoraj. Mazio� dziwnie m�tnie opowiada� o sobie i o dotychczasowej s�u�bie. Na r�kawie mia� naszywki czwartego rocznika, kt�re najwyra�niej zapomnia� odpru�, Czwarty rocznik i wci�� szeregowy?
Mazio� zebra� si� w sobie, otrz�sn��.
- Panie kapitanie! - szczekn�� s�u�bi�cie, jego poczerwienia�a twarz �wiadczy�a o niedawnym zmieszaniu, - Panie kapitanie, melduj�, �e sam pan kaza� stan�� do przegl�du, jak tylko pan wstanie. Nie wstawa� pan, to wys�a�em ludzi...
- Sam pan podchoron�y budzi� zakazali! - obruszy� si� zaro�ni�ty gospodarz.
Nie zauwa�y�, kiedy podszed� i zacz�� si� przys�uchiwa�, p�on�c �wi�tym oburzeniem.
- Sam pan podchoron�y! - powt�rzy�. - Pan podchoron�y m�wili, �e pan kapitan strudzony, budzi� nie trza, bo i z�y b�dzie...
- Zamknij si�, chamie! - Mazio� nie wytrzyma�. - Zamknij si�, bo...
- Bo co? Tera pan kapitan komenderuje.
- Gospodarzu! - rzuci� ostro Wagner, Nadal nie odrywa� wzroku od poczerwienia�ej twarzy podchor��ego.
Ch�op nie odszed�, tylko ju� si� nie odzywa�, jedynie popatrywa� z ukosa. Mru�y� przekrwione oczy, a na zaro�ni�tej g�bie widnia� wyraz szyderstwa. Wida� ods�u�y� kiedy� swoje, mia� wpojony odruchowy szacunek dla szar�y.
Cisza si� przed�u�a�a, wype�nia�o j� tylko dobiegaj�ce z dala pokwakiwanie taplaj�cych si� w bajorku kaczek. Mazio� traci� pewno�� siebie.
Wagner pomy�la�, �e nawet dobrze si� sk�ada. Podchor��y sam si� pod�o�y�. Nie trzeba b�dzie szuka� pretekstu, I dobrze, �e nie ma przy tym m�odziak�w. Potem wyda im rozkaz, ostatni rozkaz w tej ich wojnie. Okraszony wielkimi s�owami o powinno�ci, o cierpliwym oczekiwaniu. Powinno poskutkowa�, je�li... W�a�nie, je�eli Mazio� nie b�dzie stawa� okoniem. To on trzyma� ca�y oddzia�. Bez niego b�d� gromad� przestraszonych, zdezorientowanych smarkaczy.
Tylko to mog� zrobi�, doszed� do wniosku Wagner, obserwuj�c, jak twarz podchor��ego coraz bardziej czerwienieje. Tylko to.
Nieprawda. Mog�em odej�� z samego rana albo jeszcze, wczoraj, pozostawiaj�c smarkaczy w�asnemu losowi, niew�tpliwie marnemu.
Jeszcze wczoraj Mazio� sprawia� wra�enie kandydata na �yw� torped�. Dzi� Wagner nie by� ju� tego pewien, Podchor��y raczej wygl�da� na tch�rzliwego i leniwego wata�k�, kryj�cego si� za plecami ch�opak�w, odwa�nych m�odzie�cz� odwag�, kt�ra opiera�a si� na niewiedzy i przekonaniu o w�asnej nie�miertelno�ci.
Nie m�g� odej��, wykra�� si� jak z�odziej, pozostawiaj�c smarkaczy pod rozkazami Mazio�a. Zbyt wiele widzia� po drodze, podczas kr�tkiej wojny i zaraz po kl�sce.
Przypomnia� sobie smarkaczy w harcerskich mundurkach, z przedpotopowymi, pi�ciostrza�owymi mosinami, wyci�gni�tymi z arsena�u szkolnego k�ka strzeleckiego, i starszego cz�owieka, kt�ry im towarzyszy�, ksi�dza o p�on�cych fanatyzmem oczach.
Nie sko�czy�o si� najgorzej. Kapelan nie zd��y� poprowadzi� wyrostk�w do ataku na niemieckie linie. Nie okry� si� nie�mierteln� chwa�� jak jego poprzednik, kt�ry przed laty wygubi� podobnych g�wniarzy w bezsensownej szar�y na bolszewickie maximy.
Dow�dca batalionu, kt�rego stan osobowy wynosi� troch� ponad pluton, nawet nie wys�ucha� natarczywych ��da�, by skierowa� ochotniczy oddzia� do boju, w imi� Boga, Honoru i Ojczyzny. Popuka� si� w g�ow�, uznaj�c propozycj� za ponury �art. Nie zwr�ci� te� uwagi na wykrzykiwane obelgi o zdrajcach, zapijaczonych �ydach i tch�rzach, kiedy �o�nierze odbierali karabiny nieletniemu wojsku. Przygl�da� si� spokojnie miotaj�cemu si� fanatykowi, poci�gaj�c jednocze�nie z manierki, co dawa�o podstawy do niekt�rych wyzwisk. Dopiero gdy harcerzy odprowadzono pod eskort� na ty�y, a niedosz�y bohater narodowy siedzia� w chlewiku, s�u��cym za tymczasowy areszt, pozwoli� sobie na skwitowanie ca�ej sytuacji. Zwi�le, kr�tko i niecenzuralnie.
Wagner przygl�da� si� temu z boku, zadowolony, �e nie musi podejmowa� decyzji. Sam zastrzeli�by takiego sukinkota na miejscu. Jak kto� chce pope�ni� samob�jstwo, wbrew w�asnej religii, to niech sam idzie na czo�gi nawet z kropid�em. Ale niech nie ci�gnie nikogo za sob�.
Niedosz�y bohater miota� si�, gro��c na przemian s�dem Bo�ym i polowym, zapewniaj�c o gotowo�ci do wszelkich po�wi�ce�, ze �mierci� w obronie prawdziwej wiary na czele, Dobry B�g wys�ucha� jego pr�b do�� szybko, nast�pna salwa z ci�kich haubic trafi�a w polskie pozycje, a jeden z pocisk�w rozbi� chlewik. Stw�rca jak zwykle wali� nieco na o�lep, pozosta�e pociski trafi�y w punkt opatrunkowy, rozwi�zuj�c przy okazji problem rannych, dla kt�rych nie mo�na by�o znale�� transportu, Niezbadane s� wyroki boskie.
Wspomnienia przelatywa�y przez umys� Wagnera, ch�odno rejestruj�cy narastaj�c� niepewno�� podchor��ego Mazio�a.
Za chwil� nie wytrzyma, oceni�.
Skrzypn�y drzwi cha�upy, do odleg�ego kwakania do��czy� p�acz niemowl�cia. Na podw�rko wysz�a dziewczyna o pozbawionych wyrazu oczach. Stan�a w s�o�cu, ko�ysz�c zawini�tkiem, Porusza�a ustami, ale nie s�ycha� by�o �piewu, Ani modlitwy.
- Panie kapitanie... - Mazio� mia� ju� dosy�, Obliza� spierzchni�te wargi.
Wagner mimo ulgi nie pozwoli� sobie na u�miech. Mia� w�tpliwo�ci, czy oficer rezerwy w poplamionym mundurze i ko�lawych kamaszach piechoty, o siwych, wymykaj�cych si� spod czapki w�osach b�dzie dla podchor��ego wystarczaj�cym autorytetem. Nie wiedzia�, ile znacz� jeszcze kapita�skie gwiazdki widniej�ce na naramiennikach przekradaj�cego si� lasami uciekiniera, Mazio� jeszcze wczoraj pozwoli� sobie na kilka niby przypadkowych, uszczypliwych uwag. Wyra�nie chcia� sprawdzi�, na ile mo�e sobie pozwoli�, gdy zagro�one nagle zosta�o jego niekwestionowane przyw�dztwo nad grupk� wyrostk�w. Najwidoczniej denerwowa� go podziw jaki �jego ch�opcy� okazywali oficerowi frontowemu, cho�by rezerwi�cie. Smarkaczom imponowa�o, �e. Wagner nie porzuci� broni jak inni, kt�rych zd��yli spotka� wcze�niej po drodze. Od razu uznali go za jednego z nich, niez�omnych, kt�rzy przysi�gli wobec Boga i Ojczyzny kontynuowa� walk�. Wobec Boga i Ojczyzny, w tej w�a�nie kolejno�ci. Nale�a� do tych, kt�rzy, jak przez wieki bywa�o, skrzykn� dru�yn� i p�jd� w las.
Wagner osadzi� podchor��ego. Tresura z podchor���wki dzia�a�a, Mazio� szybko zrozumia�, �e nie t�dy droga. Zacz�� kombinowa�, nadszed� czas, by go ustawi�.
- Panie kapitanie... -.spr�bowa� znowu.
- Zamknijcie pysk, podchor��y, - Wagner si� dziwi�, jak �atwo zupacki ton przychodzi cywilowi, kt�rym by� do niedawna. To przez te filmy wojenne, przemkn�o mu przez my�l.
- Zamknijcie pysk - powt�rzy�, - Nie wykonali�cie rozkazu!
To wystarczy�o. Lata koszarowego drylu przewa�y�y. B�g wojny w b�yszcz�cym he�mie i wyprasowanym mundurku za�ama� si�.
- P, panie kapitanie! - zaj�kn�� si�. - Ja my�la�em. To rutynowe.
- G�wno tam my�la�e� - uzna� Wagner - Chcia�e� pokaza�, kto tu rz�dzi. Udowodni�e� smarkaczom, �e mimo wszystko maj� ci� s�ucha�.
U�miechn�� si� zimno, pot�guj�c zdenerwowanie podchor��ego.
- To rutynowe dzia�anie - Mazio� wyrzuca� z siebie s�owa, pryskaj�c kropelkami �liny, - Patrol rozpoznawczy, zabezpieczenie empe.
- Milcze�! - Z twarzy Wagnera znik� u�miech, - Co ty mi tu pierdolisz? Jakie zabezpieczenie? Jakie miejsce postoju?
- Wed�ug, regulaminu...
- Zamknij ten g�upi ryj!
No prosz�, coraz lepiej mi idzie. Powinienem jeszcze doda� �kurwa�. Natychmiast si� poprawi�.
- Co wy mi tu, kurwa, pierdolicie! Jaki regulamin! Wys�a�e� g�wniarzy, a sam dup� w cha�upie grza�e�!
Mazio� by� teraz blady jak �ciana, zaciska� szcz�ki, a� mu zadrga�y mi�nie na policzkach.
- Mazio�, ty kutasie - Wagner kontynuowa� ze zjadliwym spokojem. - Jeste�cie tu od przedwczoraj, wi�c nie pierdolcie mi o rutynie. Nosa z cha�upy nie wy�ciubi�e�, tylko �ar�e� i w�d� chla�e�...
Swoj� drog� po raz pierwszy zdarzy�o mu si� trafi� na takiego sukinsyna. Na wojnie nie spotka� nikogo podobnego, dopiero teraz wy�azili w wymuskanych mundurkach, wietrz�c okazj�. Nie mia� z�udze� i w�tpliwo�ci. Mazio� doprowadzi�by wkr�tce podw�adnych do zguby. A sam niechybnie sko�czy�by jako rabu� i bandyta.
- Dok�d ich, kurwa, pos�a�e�? Nieokre�lony ruch r�k�.
- Tam...
- Gdzie, kurwa, tam?
- No, tam...
Podchor��y trz�s�c� si� r�k� pokazywa� w stron� Nagoszewa, gdzie ponad zabudowaniami stercza�a cienka ig�a masztu. Wagner poczu�, jak krew uderza mu do g�owy. D�gn�� Mazio�a palcem w pier�, powstrzymuj�c si� w ostatniej chwili przed zrobieniem tego samego luf� karabinka.
- Tam - zakrztusi� si� z bezsilnej z�o�ci. - A mo�esz powiedzie� po chuj?
Mazio� zacz�� si� cofa�.
- No... - wydusi� wreszcie. - Tam posterunek. Tego, rozpozna�.
- Mazio�, ty idioto! M�wi�em wczoraj, �e w lesie.
Wagner urwa�, poczu� ch��d na plecach. Zme�� pod nosem przekle�stwo pod w�asnym adresem. Ty te� jeste� kutas, nie dow�dca, pomy�la� m�tnie. Potrz�sn�� g�ow�.
- �ci�gnij ich zaraz - powiedzia� cicho i spokojnie, Zaskoczony zmian� tonu podchor��y zamar� bez ruchu.
- J... jak? - j�kn�� bezradnie.
- Nie masz ��czno�ci? - zapyta� rezerwista, znaj�c odpowied�, Mazio� nie m�g� mie� ��czno�ci. Nie wygl�da� na takiego, co o tym pomy�li. Wagner chwyci� go za ko�nierz munduru i przyci�gn�� do siebie.
- To zapierdalaj po nich! - sykn�� mu prosto w twarz, - Zapierdalaj, i to zaraz, tylko zdejmij ze �ba ten �wiec�cy garnek, bo ci�, kurwa za szybko zabij�... I lepiej, �eby� ich przyprowadzi�, bo ja ci� sam, osobi�cie, kurwa, tu na miejscu zastrzel�...
Urwa�, w ciszy s�ycha� by�o ich �wiszcz�ce oddechy. Kwakanie kaczek i p�acz dziecka.
Do Wagnera zacz�y zn�w dociera� szczeg�y otoczenia. Zaro�ni�ty ch�op, nuc�ca co� bezg�o�nie dziewczyna w pobli�u studziennego �urawia, ko�ysz�ca w ramionach dziecko. Dobiegaj�ce przez otwarte drzwi cha�upy pochrz�kiwanie wieprzk�w. Spojrza� na podchor��ego, kt�ry dr��cymi r�koma odpina� sprz�czk� b�yszcz�cego he�mu.
- Id� po nich, Mazio� - powiedzia� Wagner ju� spokojniej. - Pewnie zd��ysz, smarkacze bawi� si� w wojn�, nie id� szybko i pewnie si� kryj�. Zreszt�, p�jdziemy razem...
Podchor��y kiwa� g�ow� w przekrzywionym he�mie, oporna sprz�czka nie ust�powa�a.
- Przyprowad� ich - ci�gn�� rezerwista, - To wszystko na nic, musz� wr�ci� do dom�w, wojna si� sko�czy�a, A dla nich nie powinna si� nawet zacz��.
Pope�ni� b��d. Podchor��y przesta� mocowa� si� ze sprz�czk�. Opu�ci� r�ce, rozszerzy�y mu si� oczy...
- Ty... - sykn��, - Ty... tch�rzu.
Wagner zesztywnia�, zdaj�c sobie spraw�, �e wszystko spieprzy�, Zn�w pomyli� si� w ocenie, Mazio� nie by� cwaniakiem, tylko zakutym �bem.
- Ty zdrajco. To przez takich jak ty... Spieprzaj do domu, stara pierdo�o.
R�ka podchor��ego gmera�a przy zapi�ciu kabury, Wagner poczu� zalewaj�c� go w�ciek�o��.
Pchn�� Mazio�a otwart� r�k� w pier�. Podchor��y usiad� z rozmachem, rozmazuj�c ty�kiem po trawie kacze g�wno. Chcia� si� poderwa�, ale powstrzyma� go szcz�k zamka. Spojrza� prosto w luf� karabinka.
- �apy z daleka! - ostrzeg� Wagner, widz�c odpi�t� kabur� i palce podchor��ego obejmuj�ce kolb�.
Przez chwil� my�la�, �e przegra�, ale Mazio� powoli cofn�� r�k�. Po twarzy sp�ywa�y mu �zy z�o�ci.
- To przez takich jak ty... - mamrota� niewyra�nie, - Tch�rz! Dezerter!
- Panowie, panowie - nieoczekiwanie wmiesza� si� gospodarz. - Co wy, panowie...
Lufa karabinka zatoczy�a p�kole.
- Ja tak tylko... - Ch�op odskoczy� jak oparzony. - Mo�e nic si� nie stanie, tam, na posterunku ino kilku...
Strza� pad� nieoczekiwanie, odbi� si� echem od �ciany lasu. Po nim nast�pne. Wreszcie seria z MG, przypominaj�ca monstrualnie wyolbrzymiony odg�os dartego p��tna. Zamarli w miejscu.
Niedaleko, p�tora kilometra, mo�e dwa, oceni� machinalnie Wagner. G�ucho hukn�� granat. Potem nast�pny. I cisza. Jeszcze tylko jeden, pojedynczy strza�, cichszy, jakby z pistoletu.
Rezerwista opu�ci� bro�.
- Ju� nie musisz, Mazio� - mrukn��, - Ju� po wszystkim. Rozejrza� si�.
- Do cha�upy! - wrzasn�� ze z�o�ci�, widz�c dziewczyn� z dzieckiem stoj�c� nadal przy studni. - Ty te�! - krzykn�� do ch�opa tkwi�cego jak s�up na �rodku podw�rza. Przys�oniwszy d�oni� przekrwione oczy, wpatrywa� si� w horyzont.
Podchor��y zbiera� si� z ziemi, unikaj�c wzroku Wagnera. �zy pozostawi�y na jego twarzy brudne �lady. Rezerwista chwyci� go za rami� i poci�gn�� pod �cian� stodo�y. Mazio� zatoczy� si�, uderzaj�c o poczernia�e deski.
- Zabierz j� st�d! - krzykn�� Wagner do ch�opa. - Zabierz i uciekajcie!
- Ale dok�d, panie... - Ch�op zakr�ci� si� bezradnie. - Dok�d?
- Ty idioto - mrukn�� rezerwista pod adresem podchor��ego, kt�ry opiera� si� o �cian� stodo�y i wpatrywa� si� pustym wzrokiem przed siebie. - Ty durniu...
Zdawa� sobie spraw� z bezsensowno�ci swoich s��w, ale nie m�g� przerwa�.
- Wojaczki ci si� zachcia�o - wyrzuca� z siebie s�owa z gorycz�, sam nie wiedz�c, czy pod adresem niewydarzonego podchor��ego, czy swoim. - M�dl si� teraz, �eby ich od razu... Od razu za�atwili, w najlepszym przypadku wzi�li do niewoli. Bo jak nie, jak kt�ry� si� wymkn��, to zaraz ich tu sprowadzi...
Jakby na potwierdzenie zn�w hukn�y strza�y. Tym razem bli�ej;
- O Jezu!