4250

Szczegóły
Tytuł 4250
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4250 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4250 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4250 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ZBIGNIEW NIENACKI PAN SAMOCHODZIK I... TESTAMENT RYCERZA J�DRZEJA OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA ROZDZIA� PIERWSZY UPIORY LISTOPADOWEJ NOCY W SULEJOWSKIM KLASZTORZE � CZY RYCERZ J�DRZEJ BALDARICH-BA�DRZYCH UMAR� BEZPOTOMNIE � KTO CZAI SI� W GRUZACH OPACTWA � TRZY URWISY � FA�SZYWI BRACIA ZAKONNI � PO RAD� DO PRZYJACIELA Stary cz�owiek zadr�a� dostrzeg�szy odblask �wiat�a w okolicach piwnicy dawnego refektarza klasztornego. Obcy! Miejscowi nie przychodzili tu o tej porze. Nie przychodzili tutaj wcale. Najszybciej jak m�g�, przy�wiecaj�c sobie rachityczn� latark�, zszed� po trzeszcz�cych schodach baszty. Noc by�a s�otna i wietrzna, ciemna tak bardzo, �e nie by�o wida� wyci�gni�tej d�oni. Latarka zgas�a. Ale on zna� tu ka�dy kamie�, ka�d� nier�wno��. Spiesznie drepta� w stron� refektarza. A gdy by� ju� blisko, rozb�ys�o �wiat�o latarni, o�wietlaj�c dwie sylwetki w bia�ych cysterskich habitach, o kapturach nasuni�tych na czo�a. Sta�y nieruchomo u wej�cia do zawalonych gruzem piwnic. Zimny pot zrosi� czo�o starca. Mimo to szed� dalej ku mnichom, kt�rzy pojawili si� w p�tora wieku po dniu, kiedy odszed� st�d ostatni cysters. Byli ju� na tyle blisko, �e w cieniu kaptur�w dostrzega� twarze tak blade, �e wydawa�y si� nie z tego �wiata. I wtedy, w napi�ciu chwili, s�abe serce odm�wi�o mu pos�usze�stwa. Zemdlony upad� na wyszczerbione ceg�y. Ch��d nocy i deszczu przywr�ci�y mu wkr�tce przytomno��. Za�wieci�a nawet latareczka, ale w ruinach refektarza nie by�o ju� nikogo... Trzy dni le�a� w ��ku, odchorowuj�c nocn� przygod�; a� tu na czwarty dzie� kto� zapuka� do drzwi komnatki. Na wezwanie starca otworzy�y si� i stan�a w nich m�oda, wysoka kobieta, kt�rej urody nie szpeci�a ma�a blizna nad brwi�. - Przepraszam, �e pana nachodz�, ale powiedziano mi, �e jest pan najwi�kszym ze znawc�w historii opactwa i samego Sulejowa... Posiada pan te� rzadki zbi�r dokument�w... U�miechn�� si�: - Owszem, od lat zajmuj� si� badaniem dziej�w tych stron. A i dokument�w, i zwyk�ych papierzysk, nagromadzi�o si� przez ten czas sporo... Wybaczy pani, �e ze starczej ciekawo�ci spytam, sk�d u pani to zainteresowanie opactwem i osad�? Odpowiedzia�a z u�miechem: - W�a�ciwie interesuje mnie jeden dokument, na kt�ry by� mo�e trafi� pan w swych poszukiwaniach. Chodzi mi o testament rycerza J�drzeja Baldaricha-Ba�drzycha... - A czemu� to w�a�nie ten dokument pani� interesuje? Opu�ci�a oczy jakby w nag�ym odruchu �alu: - Jestem ostatni� z rodu Ba�drzych�w... - szepn�a. Starzec milcza� d�ug� chwil� przygl�daj�c si� uwa�nie swemu go�ciowi. Wreszcie odezwa� si� r�wnie� zni�aj�c g�os: - To dziwne, co pani m�wi, rycerz, J�drzej Baldarich-Ba�drzych umar� bowiem bezpotomnie... Mimo opanowania ogie� uderzy� jej na policzki. Wybieg�a trzasn�wszy drzwiami. Stary cz�owiek patrzy� za ni� ze smutnym u�miechem. I d�ugo w noc, kt�ra nadesz�a, le�a� bezsennie, wpatrzony w p�omyk naftowej lampy. Nast�pny dzie� min�� w spokojnej samotno�ci. Dopiero p�nym wieczorem, gdy gospodarz izdebki uko�czy� szkic o opacie Ottonie Schenkingu i mia� ju� zdmuchn�� lamp� przed snem, zauwa�y�, �e wolno porusza si� klamka u drzwi. Tym razem na szcz�cie zamkni�tych. Zn�w serce skurczy� mu strach, a pot wyst�pi� na czo�o. Podrepta� ku drzwiom wo�aj�c: - Kto tam?! Milczenie. A potem �oskot n�g zbiegaj�cych po drewnianych schodach wie�y. Rzuci� si� do okna: - Bo�e! W mroku pod murem biela�y sylwetki w cysterskich habitach... Chwiejnym krokiem wr�ci� do sto�u i poja�niwszy lamp� si�gn�� po papier i pi�ro. Zacz�� kre�li� litery dr��c� r�k�: Tomaszu! Prosz� ci� o pomoc... I tak oto w bezpiecznym cieple mego mieszkanka na warszawskim Starym Mie�cie ukaza�y mi si� prze�ycia profesora Herakliusza Pronobisa w smaganych listopadowym wichrem ruinach sulejowskiego opactwa. Miejsce to by�o bliskie memu sercu, bo korzystaj�c ze zdrowotnego urlopu w Ministerstwie Kultury i Sztuki, a raczej jemu na przek�r, pracowa�em teraz nad od dawna odk�adanym dzie�kiem o opatach sulejowskich. Na szcz�cie profesor nie straci� nic ze swego ducha badacza i po opisie �tajemnicy mnich�w� i �nieznajomej� powr�ci� do informowania mnie o swych pracach: Znalaz�em w ko�ciele miejsce, gdzie spocz�y doczesne szcz�tki opata Ottona Schenkinga, godnego jak najbardziej poczesnego miejsca w Twoim dziele. Jak�e dzieje Schenkinga, biskupa wygnanego z Inflant, kt�ry w Sulejowie znalaz� schronienie, przypominaj� mi m�j w�asny los tu�acza! I ja przecie� skry�em si� w opactwie, aby unikn�� prze�ladowa�. A cho� ono jest ju� tylko smutn� ruin� - czy� i ja nie jestem ju� tylko ruin� cz�owieka? Od p� roku nie mia�em w r�ku gazety. Czy jeszcze trwaj� ataki na moj� ksi��eczk� o ekslibrisach polskich? Nie wiem i jestem szcz�liwy, a Tobie dozgonnie wdzi�czny za pomoc w uzyskaniu ,,zakwaterowania� w maureta�skiej wie�y opactwa! Podzi�kuj te� w moim imieniu mistrzowi Natanielowi. Ju� ja dobrze wiem, od kogo pochodz� te bezimienne przekazy, zapewniaj�ce mi spokojny byt! Lecz nie m�g�by on by� taki spokojny, gdyby nie pomoc owych trzech harcerzy, kt�rych mi przedstawi�e�! Przynosz� mi zakupy ze sklepiku i opa� z kom�rki, pomagaj� w uprz�tni�ciu komnatki. Dbaj� te�, bym mia� zawsze �wie�� wod�, papier i atrament, a moja lampa - naft�. Nazwa�em ich Trzema Urwisami, zwierzaj� mi si� bowiem niefrasobliwie ze swych, dokonywanych na mieszka�cach Sulejowa, licznych figli tak pozbawionych prawdziwego z�a, kt�re zara�a nasz� m�odzie�. Chyba mnie, staremu, wybacz� to okre�lenie. Chcia�bym Ci� jeszcze raz zobaczy� koniecznie! A nie wiem, czy serce moje przetrzyma jeszcze raz podobne do niedawnych prze�ycia. Na samo wspomnienie bia�ych twarzy mnich�w doznaj� okropnego strachu. To nie s� ludzie �ywi! Czemu si� zreszt� nie dziwi�, bo czy� cale opactwo nie jest jednym wielkim cmentarzyskiem cysters�w? Wybacz, chora jest moja wyobra�nia, a w sercu coraz cz�ciej kluje z�amana szpileczka l�ku. Portret opata Barnarda patrzy na mnie ze �ciany gorej�cymi oczyma, a twarz opata jest taka blada... I zn�w wydaje mi si�, �e kto� - mo�e �mier� - porusza klamk� mojej komnatki. Zawsze Tw�j Herakliusz Pronobis PS Lecz je�li to wszystko jest tylko gr� wyobra�ni? Przecie� duchy czy upiory nie musz� u�ywa� klamek. H.P. Ci�ko zrobi�o mi si� na sercu po przeczytaniu listu starego profesora. Postanowi�em, �e jak b�d� m�g� najszybciej pojad� z mistrzem Natanielem do Sulejowa i ruin jego opactwa, Tej po�o�onej nad Pilic� ozdoby R�wniny Piotrkowskiej, gdzie znalaz� schronienie profesor Herakliusz Pronobis, dawny asystent na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie, kt�remu wojna przerwa�a �wietnie zapowiadaj�c� si� karier� naukow� i zabra�a rodzin�. Cudem ocala� tylko zbi�r ekslibris�w, o kt�rych to ostatnio, przy pomocy swego dawnego ucznia i przyjaciela, mistrza Nataniela, wydal ksi��eczk�. Ta jednak miast rado�ci przysporzy�a mu tylko zmartwie� z powodu prasowej nagonki. Przed ni� to zamkn�� si� w swym ukochanym Sulejowie, kt�ry zawdzi�cza� mu wiele, bo i wnikliwe badania historii osiad�ych tu cysters�w, i za�o�enie izby regionalnej z naprawd� unikatowymi zbiorami, prawdziwej dumy miasteczka. Z Sulejowa nadszed� te� drugi list, ju� samym widokiem przywo�uj�cy u�miech, jego nadawcami byli bowiem, jak napisano na odwrocie koperty nieco kulfonowatym pismem: �Harcerze - Urwisy z Sulejowa�. Czo�em, druhu Tomaszu! Oto kolejny raport: Naprawd� z rado�ci� odwiedzamy Profesora, kt�ry nazwa� nas - zas�u�enie - Urwisami. Pomagamy mu troch�, ho ci�ko mu si� wspina� po stromych schodach baszty. Ale przed kilkoma dniami zszed� i pofatygowa� si�, dla nas oczywi�cie, do Izby Regionalnej, gdzie stara� si� - i to skutecznie - obudzi� w nas mi�o�� do naszej ziemi sulejowskiej. Mo�e kiedy� b�d� studiowa� etnografi�? A ju� na pewno opatrz� sw�j ksi�gozbi�r ekslibrisami, kt�rych zbi�r pokaza� nam przedwczoraj Profesor. Jarek i Marek te� to planuj�, ale na razie tylko sprzeczamy si�, czyj projekt ekslibrisu lepszy. Ale to, druhu, niewa�ne! Wa�ne, �e po okolicy kr�c� si� jacy� faceci, kt�rzy m�wi�, �e s� zakonnikami, i �eby im ludzie oddawali r�ne stare rzeczy, bo to �wi�ta w�asno�� zakonu. Czasem te� kupuj� te rzeczy. Je�d�� te� cz�sto obce wozy, a najwi�cej ich z �odzi i jej okolic, bo tak� maj� rejestracj� - to m�wi� Jarek, kt�ry zna si� na tym; dziwak, bo sobie obce numery zapisuje do zbioru. O tym wszystkim chcieli�my powiedzie� Panu Profesorowi, ale le�y chory, piszemy wi�c do druha, a Jemu powiemy p�niej. Bo staranie o Niego musi by� naprawd� prima, �eby zas�u�y� na t� wycieczk� do Nieborowa, kt�r� nam druh obieca�. I tak by�my dbali o Profesora, bo jest tego wart! W�a�nie przyszed� Marek i powiedzia�, �e widzia� jak�� obc� damulk� na klasztornym wzg�rzu, przy ruinach. Dziwne to, bo teraz nie sezon na turyst�w. Zaraz wsiad�a do samochodu, chyba volvo, i odjecha�a. Numeru auta jednak zapisa� nie zd��y�! Ko�cz�, bo idziemy do Profesora, a list pisali�my u mnie w domu, czyli u Urwisa Piotra. Czuwaj, druhu Tomaszu! U�miechn��em si� raz jeszcze: - Dobrze, �e profesor ma tych ch�opc�w przy sobie! Bo co� dziwnego zacz�o si� w Sulejowie dzia�. Dziwnego i niebezpiecznego dla starszego pana, czuwaj�cego w swej samotni na wie�y. Postanowi�em uda� si� do mistrza Nataniela, kt�ry by� i moim, cho� du�o starszym ode mnie, przyjacielem. Ju� my wsp�lnie co� wymy�limy! ROZDZIA� DRUGI CZY MISTRZ NATANIEL UDZIELI POMOCY � KR�LEWICZ I �EBRAK � KIM JESTE� HERAKLIUSZU � DZIENNIKARSKIE HIENY � Z�E WIE�CI PRZYCHODZ� NAGLE Przyznam, bij�c si� w w�t�� pier� skromnego urz�dnika Ministerstwa Kultury i Sztuki, �e mistrzowi Natanielowi zazdro�ci�em nie tyle talentu, co niezale�no�ci, jak� dawa�o mu nazwisko i tytu� jednego z najwi�kszych wsp�czesnych polskich poet�w. Jako w�a�ciciel budz�cego �miech wehiku�u zazdro�ci�em mu pi�kna linii jego najnowszego cadillaca; jako mieszkaniec kawalerki zazdro�ci�em wspania�o�ci willi; jako pior�cy sobie codziennie skarpetki zazdro�ci�em kamerdynera. Poza tym jednak byli�my serdecznymi przyjaci�mi! W strzy�onym na spos�b francuski ogrodzie Nataniela szkli�a si� opleciona bluszczem altana, gdzie ukryta dyskretnie po�r�d ciemnozielonego listowia tabliczka g�osi�a: ��wi�tynia dumania kr�lewicza i �ebraka�. Gdy przed laty zapyta�em, jak nale�y ten napis rozumie�, mistrz burkn�� opryskliwie: - W �yciu, drogi Tomaszu, raz si� jest kr�lewiczem, raz �ebrakiem. Czy�by� nie czyta� Marka Twaina? C� mog�em odpowiedzie� na takie dictum? C� mog�em odpowiedzie� na nurtuj�ce mnie pytanie: dlaczego �wi�tynia dumania wielkiego poety pe�na jest pi�knie oprawionych ba�ni, legend i powie�ci dla dzieci i m�odzie�y? Na to pytanie odpowiedzia� mi sam mistrz po kilku spotkaniach: - Tak, Tomaszu. Nie ma nic cudowniejszego, ni� mie� do�wiadczenie doros�ego, a wyobra�ni� dziecka... - A kto jest kr�lewiczem: doros�y czy dziecko? - podj��em wyzwanie. Mistrz odwr�ci� si� bez s�owa. I teraz oto sta�em przed misternie kut� w metalu furtk� jego willi... Trzy razy zastuka�em mosi�n� ko�atk� w kszta�cie lwiej g�owy, kt�ra, po��czona z elektrycznym dzwonkiem, da�a zna� mieszka�cowi willi o moim przybyciu. Furtka otworzy�a si� bezd�wi�cznie... I oto ju� wst�powa�em na marmurowe schody, otwiera�em przeszkolone drzwi i w obszernym holu oddawa�em zwyczajowy ho�d kolekcji lasek i rega�om, gdzie wypi�trza�y si� oprawne - mo�e nawet w p�sk�rek? - roczniki przedwojennych i starszych pism literackich. U st�p mahoniowych schod�w wy�cielonych purpurowym chodnikiem czeka� na mnie ogrodnik, kamerdyner, str� spokoju domu - jednym s�owem totumfacki mistrza - Konstanty (dla mnie: wuj Konstanty). Ubrany w nienagann� czer� i o r�wnie nienagannie przyg�adzonych, siwych a� do bieli, w�osach. Odbieraj�c ode mnie kurtk�, bez s�owa podni�s� palec ku g�rze. By� to znak dla wtajemniczonych, �e mistrz pracuje �u siebie�. Wspi��em si� na schody i cicho st�paj�c przez wy�o�ony ciemn� boazeri� korytarz o tajemniczych reliefach stan��em wreszcie przed drzwiami pracowni. Zastuka�em trzy razy. - Wlaz�! - ozwa� si� gromki g�os mistrza, tak przera�aj�cy dla stawiaj�cych tu pierwsze kroki. Na szcz�cie nie zalicza�em si� do nich, wi�c wlaz�em. Nataniel poderwa� si� zza sto�u, przy kt�rym pracowa� i, jak zwykle, zastosowa� wobec mnie swoj� ulubion� sztuczk�, dzi�ki kt�rej wchodz�cy czu� si� jako go�� jedyny i oczekiwany, o kt�rym mistrz my�la� ca�y czas od ostatniego spotkania. Bez s�owa wst�pu kontynuowa� ostatni� rozmow� z go�ciem (a pami�� mia� wy�mienit�!): - Tomaszu, Sulej�w zosta� za�o�ony u przeprawy przez Pilic� ju� w pierwszej po�owie XII wieku! A w latach 1176-1177 za�o�ono na niedalekim Przyklasztorzu opactwo cysters�w! Racj� masz m�wi�c, �e dopiero w XIII wieku uzyska� prawa miejskie, ale utraci� je w 1870 roku, by odzyska� je dopiero w 1927 roku! Tak wa�ne dla ciebie opactwo cysters�w ufundowa� ksi��� Kazimierz Sprawiedliwy, najm�odszy syn Boles�awa Krzywoustego! Co do opat�w sulejowskich, to poddaj� si�, ty wiesz o nich wszystko! Po chwili zasiad�em w jednym z ogromnych sk�rzanych foteli przy stoliku w rogu pracowni. A mistrz ju� wyci�ga� ulubionego popularnego i przypala� go nie pocz�stowawszy mnie nawet. Zaprawd� ten wielki cz�owiek umia� zdumiewa�! Teraz nale�a�o odczeka�, a� Nataniel udelektuje gard�o i p�uca smrodliwym dymem. Rozejrza�em si� nie wiedzie� po raz ju� kt�ry wok�: gabinet mistrza r�wna� si� sw� prostot� z celami opat�w cysterskich. Rega�y pod sufit z ksi�gami i ksi��kami. Ogromny st� zarzucony papierami pod �wiat�em lampy z metalow� os�on�. Na parapecie wp� przys�oni�tego br�zow� pluszow� kotar� okna sta�o samotne drzewko szcz�cia. za sto�em nowoczesne, ale raczej u�ywane przez maszynistki ni� poet�w, krzes�o; obok pulpit ze staro�wieck� maszyn�. Jak zawsze zadziwia� mnie brak telefonu, faksu czy komputera z drukark�. A wiedzia�em, �e gdzie� w tej ogromnej willi s�! Na �cianie naprzeciw sto�u gotycki krucyfiks, wci�� przera�aj�cy mnie swym b�lem i krzykiem. Ale obok tania kopia �Skrzypiec� Picassa. O tym obrazie mistrz mawia�, �e jego nie�ad barw i element�w cudownie oddaje nie�ad naszego �wiata. Wyj��em z kieszeni list profesora. Im d�u�ej go czyta�, tym wi�kszy l�k widzia�em w jego m�drych oczach. Rzuci� list na st� i si�gn�� po nowego papierosa. (Tym razem mnie pocz�stowa� - ale odm�wi�em.) A wi�c sprawa wygl�da�a powa�nie... - Oni czego� od niego chc�. A chc�c tak bardzo, nie zawahaj� si� zabi�! - wykrztusi� wreszcie. Poda�em mu list Urwis�w. Czytaj�c go u�miechn�� si� mimo woli: - Przepyszny! Takiego listu dawno nie mia�em w r�ku! Spowa�nia�: - Dobrze, �e cho� tych Urwis�w ma przy sobie, zanim do niego dotrzemy! - Jedziesz wi�c? Wzruszy� z lekka pogardliwie ramionami - A ty my�la�e�, �e jak post�pi�? I zn�w pogr��y� si� w my�lach: - Ta tr�jka mo�e jest w jaki� spos�b rekompensat� zes�an� przez los za syn�w, zabitych wraz z jego ukochana �on� przez Sowiet�w. Bo dotychczas los gra� z nim w kotka i myszke... Patrz on, �yd zakochuje si� w katoliczce. Najprawdopodobniej z mi�o�ci do niej zmienia wyznanie. Staje si� wykl�tym przez swoich i niech�tnie przyjmowanym przez �rodowisko �ony. Rodzi mu si� trzech syn�w; kariera naukowa te� rozwija si� pomy�lnie. Przychodzi wojna: �mier� �ony i dzieci. Nawet nie wie, gdzie s� ich groby... Ale po wojnie pr�buje zacz�� jeszcze raz - cho� ju� bez marze� o �yciu rodzinnym. Podejmuje prac� naukowca, wyk�adowcy. Zaczyna, pi�� si� w g�r�... i wtedy stalinizm bierze si� za takich jak on: uczonych ze Lwowa, z Wilna, za katolik�w z wyboru. Jeszcze, z rozp�du czy przypadku, dostaje profesur�... i zaraz traci wszystko. Wdzi�czny mo�e by� tylko, �e nie ko�czy za kratami! Lata mijaj� w ub�stwie i zapomnieniu. Wreszcie mo�e wyda� sw� ksi��eczk� o ekslibrisach polskich - skromny owoc tylu lat pracy. Ale okazuje si�, �e cho� wszystko si� zmieni�o, �e mamy ju� trzeci� Rzeczpospolit�, to czerwoni wci�� jeszcze maj� d�ugie r�ce. Rozpoczyna si� nagonka, warta nie wiedzie� jakiego dzie�a, a nie tej prawie broszury! �atwo domy�le� si�, �e by�a ona tylko wygodnym dla kogo� pretekstem, ale ofiar� pad� w�a�nie on. Stary, nie wadz�cy nikomu, m�dry. A teraz? Gdy pr�bowa� si� wyleczy� z tej chyba ostatniej ju� rany? Teraz zaczynaj� si� jakie� niezrozumia�e napa�ci, zastraszania! Czy tego jeszcze trzeba temu nieszcz�liwemu staremu cz�owiekowi?! Wyci�gn��em z kieszeni spodni wycinek z gazety: - �Rodow�d zbierania ekslibris�w si�ga czas�w feudalnych. Zwyczaj ich nalepiania i zbierania jest pe�nym wyrazem owego charakterystycznego dla posiadaczy silnego poczucia w�asno�ci... Nalepianie ekslibris�w, owo znaczenie ksi��ek pi�tnem prywatnej w�asno�ci wymaga pot�pienia!� - Tomaszu! - wzdrygn�� si� mistrz. - To jeszcze dzisiaj tak si� pisze?... Wzruszy�em ramionami: - Tak. I jeszcze �ciekawiej�. Nataniel przez chwil� oddycha� ci�ko, wreszcie odezwa� si� przerywanym g�osem: - Pami�tasz obraz Piotra Bruegla ��lepcy�? - Jak go nie pami�ta�, gdy si� cho� raz widzia�o? - Ot� zbli�amy si� do kl�ski... Jak tych sze�ciu �lepc�w napotykamy na swej drodze strumie�, przed kt�rym nie mog� ostrzec nas niewidz�ce oczy... Pierwszy �lepiec wpada w strug�, nast�pny upada na niego, a chc�c odzyska� r�wnowag� szarpie za lask� trzeciego, kt�ry te� upada... Czwarty w przeczuciu niebezpiecze�stwa wypuszcza z r�ki kij, jego jedyne oparcie i rozwiera usta w krzyku rozpaczy, a mo�e przera�enia... Dwaj nast�pni id� spokojnie nie�wiadomi tego, co spotka ich za chwil�... Oto tajemnica otaczaj�cego nas �wiata!... Jak �lepcy zbli�aj�cy si� do strumienia! Oto potyka si� o ludzi jeden z najwi�kszych polskich bibliograf�w i znawc�w ekslibris�w, Herakliusz Pronobis. Oto poeta Nataniel rozwiera usta w krzyku rozpaczy... A dalsi id� spokojnie... - A ja kim jestem? - wtr�ci�em cicho. - Tomaszu... - zacz�� po d�u�szej chwili mistrz - zosta� przy swojej historii, przy antykach, dziejach opat�w sulejowskich. Za� w najtrudniejszych chwilach czytaj Kr�lewicza i �ebraka Marka Twaina. Raz si� jest bowiem kr�lewiczem, a raz �ebrakiem. Ty jeszcze mo�esz pozosta� kr�lewiczem swojej pracy... - A Herakliusz... Przerwa�em, bo do pracowni wszed� bez pukania - co by�o jego przywilejem - wuj Konstanty i poda� mistrzowi blankiet telegramu. Ten przeczyta� go i poderwa� si� z fotela, upuszczaj�c papier. Schyli�em si� i podnios�em go. Wiadomo�� brzmia�a: W nocy zmar� nagle Herakliusz Pronobis. Zawa� serca. Pozostawi� pro�b�, by zawiadomi�. Gmina w Sulejowie. ROZDZIA� TRZECI RUINY OPACTWA � POGRZEB HERAKLIUSZA PRONOBISA � CZY KTO� M�G� ZABI� NASZEGO NAUCZYCIELA � OSTATNIA WOLA PROFESORA � CZY ISTNIEJE TESTAMENT RYCERZA J�DRZEJA BALDARICHA-BA�DRZYCHA � VOLVO I CZARNA DAMA � MUSIMY LICZY� TYLKO NA SIEBIE Sulejowskie opactwo cysters�w rozpo�ciera si� w zakolu Pilicy, na tarasie prawego brzegu, sk�aniaj�cego si� �agodnie ku rzece. Jest to wiekowa budowla, kt�rej pocz�tki si�gaj� 1176 roku. Podczas trwaj�cej stulecia rozbudowy przybra�a kszta�t nieregularnego wieloboku mur�w obronnych i przyros�ych do� domostw oraz wie�yc i baszt. Dzi�, przemieniona w bezkszta�tne rumowisko, obejmuje szeroki plac poros�y traw� na gruzach i wiekowymi drzewami, przy kt�rych trwa roma�ski ko�ci�ek z przytulon� pozosta�o�ci� zabudowa� klasztornych - kapitularzem i kru�gankiem. Reszta klasztoru rozsypa�a si� w ruin�. To tutaj, w pseudomaureta�skiej baszcie dope�nia� swych dni profesor Herakliusz Pronobis. Ja za� skierowa�em sw�j wehiku� bezpo�rednio do po�o�onego na drugim brzegu rzeki Sulejowa. Nale�y chyba nadmieni�, �e mistrz Nataniel gor�co nalega�, aby�my w podr� nad Pilic� wyruszyli jego cadillakiem i dopiero po opisaniu przeze mnie wyboj�w tamtejszych szos ust�pi�, nie bez pewnej niech�ci sadowi�c swe godne kszta�ty w moim odrapanym poje�dzie. W Urz�dzie Gminy poinformowano nas o okoliczno�ciach zgonu profesora, przedstawiaj�c stosowne �wiadectwo, wystawione przez miejscowego lekarza. Opini� o naturalnej �mierci naszego przyjaciela podzielano r�wnie� w sulejowskiej siedzibie policji. Nasze pro�by o sekcj� zw�ok czy dodatkowe ogl�dziny miejsca �mierci Pronobisa traktowano wsz�dzie jako dziwactwa go�ci ze stolicy. - Brak podstaw - m�wiono. Pozosta�o nam tylko wybra� miejsce poch�wku przyjaciela. Pami�taj�c o jego napomknieniach, odszukali�my z Natanielem w p�nocno-zachodnim naro�u mur�w cmentarz dawnych mnich�w. W�adze Sulejowa, kt�rych przedstawicielem by� ojciec jednego z Urwis�w - Piotra, nie stawia�y przeszk�d. R�wnie� tamtejszy proboszcz popar� ten wyb�r. Tak wi�c na ostatni spoczynek udawa� si� starzec w naprawd� godne miejsce, nad kt�rym g�rowa�a wie�a attycka, czworoboczna i kszta�tna, ze zwie�czeniem attykowym i fragmentami kamiennych kroksztyn�w. Jej szczyt zdobi�y p�koliste grzebienie kute w kamieniu na przemian z tr�jk�tnymi z�bami. Wysoka po kolana trawa kry�a resztki p�yt nagrobnych i krzy�y, mi�dzy kt�rymi brzozy o gibkich pniach pokrywa�y ru� ochr�, z�otem i czerwonaw� rdz� opad�ych listk�w... Kupili�my czarn� d�bow� trumn�, g�adk� i bez ozd�b. Wyda�o si� nam, �e taka w�a�nie najlepiej odpowiada skromnemu �yciu profesora i klarownej prostocie jego dzie�. Przebrano Herakliusza w jego od�wi�tny, staro�wiecki surdut i sztuczkowe spodnie oraz koszul� ze sztywnym gorsem. Wykopano d� pod wiszarem pochylonej brzozy. S�oneczny, ale ch�odny dzie� przechyli� si� ju� ku wieczorowi, gdy postawiono trumn� nad kraw�dzi� grobu. Jeszcze na chwil� unie�li�my wieko, by spojrze� na twarz przyjaciela i by on sam m�g� po raz ostatni unie�� wzrok ku niebu... Niski i drobny gin�� w przestronnej trumnie. Siwe w�osy rozsypa�y si� na poduszce, a cienie wieczoru pog��bi�y zmarszczki. Mrok zdawa� si� odbiera� twarzy przyjaciela jej znajomy wyraz. Nad g�owami zni�a�o si� posinia�e niebo, a ostatnie listki brzozy ni to szemra�y, ni to podzwania�y. Wynaj�ci do kopania grobu ludzie oboj�tnie i w milczeniu patrzyli na zmar�ego, na Nataniela, na mnie i na Trzech Urwis�w. Oto jeszcze jeden li��, jeszcze jedna chwila i ziemia zamknie si� nad tym wspania�ym cz�owiekiem! Jak�e jednak n�dzny zgotowali�my mu poch�wek! I wtedy rozleg� si� pot�niej�cy g�os Nataniela: Spad� na wielkie jezioro Motyl nak�uty niedoskona�o�ci� �wiata. Kto o�mieli si� zap�aka�? Kto odwa�y si� opiewa� jego �mier�? �Kiedy zd��y� to napisa�?� - pomy�la�em. - �Czy�by dzisiejszej nocy?� To nie by� wiersz. To pie��! Rozpaczliwa i tragiczna. Oskar�enie. Nataniel sta� z g�ow� odrzucon� do ty�u, jakby si� modli�. W patosie jego postawy i g�osu wyra�a�a si� ca�a jego pogarda dla codzienno�ci i spraw przyziemnych, nawet je�li graniczy�a ze �mieszno�ci�. Umar� Herakliusz Pronobis, Bibliograf, mi�o�nik ekslibris�w, Motyl nak�uty niedoskona�o�ci� �wiata. Gdy ka�dy wiersz jest donosem Jutro poeta Nataniel Po�o�y g�ow� na szafot. Poeci - psy �a�cuchowe strachu S�dziowie o nazwiskach zdrajc�w Skaza�cy dzi�kuj�cy katom. Umar� Herakliusz Pronobis Przebity marno�ci� �wiata! A kiedy mistrz Nataniel sko�czy� sw�j tren, nad grobem stan�� jeden z Urwis�w, Marek, i spod harcerskiej peleryny wydoby� tr�bk�... Nad otwart� mogi��, nad pogr��aj�cymi si� w mroku ruinami rozbrzmia�y d�wi�ki Ciszy. Nawet naj�ci grabarze opu�cili r�ce, staj�c niezdarnie na baczno��... Stuk m�otka zabijaj�cego wieko trumny poderwa� z dachu attyckiej wie�y stado kawek. Zni�y�y sw�j lot i zgin�y za ostrym kolcem baszty opackiej. Zgie�k ich j�kliwych g�os�w zag�uszy� �oskot rzucanych na trumn� gar�ci piachu. Tyle wi�c tylko mieli�my do ofiarowania Herakliuszowi Pronobisowi, naszemu przyjacielowi i nauczycielowi? Mrok zapad�. Z otwartych drzwi roma�skiego ko�ci�ka s�czy� si� nik�y blask �wiec i �ciszony �piew. Przechodzili�my mimo maureta�skiej baszty - schronienia profesora. Jakby j� kto� tu przeni�s� ze starych sztych�w - p�okr�g��, uwie�czon� szpiczastym ko�pakiem podobnym do papierowego he�mu z dzieci�stwa. O krok na lewo zion�a czelu�� sklepionej piwnicy, poros�ej kolczastymi krzewami i zawalonej gruzem. Na granacie nieba szarza�y puste okna ocala�ej �ciany refektarza... To tutaj Herakliusz natkn�� si� na bia�ych mnich�w. Tu zemdla� pora�ony strachem. I ju� wie�a. Przy�wiecaj�c sobie zapa�kami dobrn�li�my do p�okr�g�ej komnatki na pi�trze. Zapalili�my lamp�. Tego nale�a�o si� spodziewa�! Skrupulatni urz�dnicy gminni przywr�cili �ad, jak tylko umieli! A �e zatarli przy tym ewentualne �lady zab�jc�w? Przecie� nikt w nich nie wierzy�! Testament Pronobisa czyni� mnie w�a�cicielem jego ksi��ek i notatek, natomiast Nataniela obdarowywa� zbiorem ekslibris�w. Aha, dosta� mi si� jeszcze w spadku portret opata Bernarda. W�a�nie Nataniel obja�ni� knot lampy i oczy Bernarda zal�ni�y wilgotnym blaskiem... To one prze�ladowa�y profesora, to one widzia�y jego ostatnie chwile... Gdyby� umia�y m�wi�! Jak nam opowiedziano, pierwszy dostrzeg� �mier� profesora mleczarz z Podklasztorza. Wczesnym rankiem, jak zwykle, nios�c na g�r� dzbanek z mlekiem zasta� drzwi otwarte, a gdy wszed� do komnatki, natkn�� si� na rozci�gni�tego na pod�odze trupa o nogach nakrytych przewr�conym sto�em, jak gdyby Herakliusz padaj�c chwyci� si� jego kraw�dzi. Wsz�dzie wala�y si� papiery i ksi��ki, ale przyby�a policja z�o�y�a to na karb ba�aganiarstwa profesora. Lekarz stwierdzi� zgon na skutek zawaha serca. Nic - jak s�dzono - z komnatki nie zgin�o, powszechnie znane by�o ub�stwo Pronobisa, wykluczono wiec mo�liwo�� napadu rabunkowego. Natomiast my mieli�my przed�miertny list naszego przyjaciela! Nigdy te� nie uwa�ali�my Pronobisa za ba�aganiarza, dla nas by� wr�cz pedantem! Jak� rol� w ostatnich chwilach starego uczonego odegrali dwaj �mnisi�? Jak� za� tajemnicza �spadkobierczyni�? Przegl�da�em papiery zmar�ego. Oto niedoko�czony szkic o opacie Ottonie Schenkingu. W 1607 roku, podczas wojny o Inflanty, unikaj�c prze�ladowa� Karola Suderma�skiego, uszed� do Polski. Zygmunt III Waza, pomny jego zas�ug dla naszego kraju i katolicyzmu, odda� wygna�cowi Sulej�w, gdzie Schenking by� a� do swej �mierci w 1637 roku komendatariuszem opactwa. On pierwszy zbudowa� tu pa�ac opacki... Oto pergaminy dyplom�w fundacyjnych sulejowskiego klasztoru... Oto przywieszone do nich piecz�cie Kazimierza Sprawiedliwego, Konrada Mazowieckiego, Leszka Bia�ego... Gdy w 1819 roku nast�pi�a kasata zakonu, cz�� dokument�w przej�y archiwa ko�cielne, ale wiele z nich trafi�o do okolicznych dwor�w, a z nich i do cha�up. Gdy pod przemo�nym wp�ywem profesora podj��em si� w ko�cu napisania dziej�w opat�w sulejowskich, Pronobis robi� wszystko, aby dostarczy� mi mo�liwie najwi�cej dokument�w. W poszukiwaniu ich, przybrany w kapelusz o wielkim rondzie, od kt�rego ch�opi nazywali go �k�apouchym kr�lem�, w�drowa� od chaty do chaty. Nazywano go te� �szale�cem bo�ym�, �m�dral��, ale nie by�o skrzyni czy strychu, kt�rych nie otwarto by przed nim. I tak gromadzi� skarby klasztornej biblioteki. Teraz nale�a�y one do mnie! - Czy�by jednak nie napisa� szkicu o opacie Bernardzie? - powiedzia�em zawiedziony, sk�adaj�c na kupki papiery profesora. - Informowa� mnie, �e szkic jest ju� gotowy. A tu go nie znalaz�em. Oczywi�cie brakuje r�wnie� testamentu J�drzeja Baldaricha-Ba�drzycha, o ile w og�le istnia�... Ale szkic?... Nataniel przerwa� w�dr�wk� po komnatce: - Zna�em Herakliusza jako cz�owieka nies�ychanie dos�ownego. Mo�esz by� pewien, �e napisa� o tym Bernardzie! - To w�a�nie opat Bernard - wskaza�em portret na �cianie. Nataniel przy�wieci� sobie lamp�: - Malowa� Jan Aleksander Tertko. To malarz nadworny kr�la Jana III Sobieskiego... Ale co z tego wynika dla naszej sprawy? Jeszcze raz zajrza�em do przed�miertnego listu profesora: - Nie wynika z niego, �e by� w posiadaniu testamentu, kt�ry przyci�gn�� tutaj t� dam� z blizn�. Ale musia� go widzie�, nieobce by�o mu bowiem nazwisko Baldarich-Ba�drzych, no i wiedzia�, �e J�drzej umar� bezpotomnie... C�, jedno jest pewne: nie ma testamentu, nie ma szkicu! - Czy�by co� ��czy�o te dwa dokumenty? - zainteresowa� si� Nataniel. - Tak s�dz�. I my�l�, �e nale�y do��czy� do nich upiornych mnich�w i pi�kn� dam�... Skrzypn�y drzwi i do komnatki wesz�y Urwisy, nie�mia�e i zak�opotane. - Poznajcie najznakomitszego... - zacz��em, ale przerwa� mi najchudszy z nich, Jarek. - My bardzo dobrze znamy pana, to znaczy pana poezj�. Profesor czyta� j� nam i t�umaczy�, bo taka trudna... Nataniel chrz�kn��. Nie wiem, z zadowoleniem czy wstydem. - Ale teraz to chcia�em powiedzie� co�, co mo�e panom si� przyda. Kiedy wczoraj wieczorem szed�em od profesora, to zobaczy�em, �e zboczem od ruin idzie jaka� kobieta ubrana na czarno. Wi�c ja za ni�, a ona do tego samego volvo, co pisali�my. Tylko �e teraz zapami�ta�em numer rejestracyjny: LDA 1230! Nataniel podszed� do ch�opc�w z wyci�gni�tymi r�koma: - Naprawd� nie wiem, jak mam wam dzi�kowa� za pomoc! - u�cisn�� drobne d�onie. - Ale my zawsze, my dalej... - wyb�ka� speszony Jarek. - Jasne! - przerwa� mu Nataniel. - A w nagrod� zapraszam was na wycieczk� do Nieborowa! - Hurra! - odkrzykn�y Urwisy, cho� us�ysza�em i ciche: - Pan Tomasz te� nas tam zaprasza, um�wili si� czy co? - Gdyby�cie dostrzegli co� podejrzanego, meldujcie! - wtr�ci�em si�. - A na razie: czuwaj! - Czuj-czuj-czuwaj! - odkrzykn�a dziarsko tr�jka i pop�dzi�a na z�amanie karku po ciemnych schodach. - Czy my�lisz, �e ich pomoc mo�e si� na co� przyda�? - spyta� mistrz. - Oczywi�cie. Jeszcze nigdy nie zawiod�em si� na harcerzach. Nataniel pow�tpiewaj�co zmru�y� oko. Stan�a teraz przed nami zasadnicza kwestia: czy powiadomi� policj� o niepokojach profesora i obserwacjach Urwis�w. Odrzucili�my t� my�l. Ostatecznie profesor sam w li�cie nazywa� urojeniami to, co zobaczy� i prze�y�. A �e ch�opcy spotkali kobiet� z volvo? W ko�cu ka�dy ma prawo uprawia� turystyk� wtedy, kiedy b�dzie uwa�a� za stosowne. Tajemniczej a fa�szywej spadkobierczyni nie�yj�cy ju� profesor nie rozpozna. Musieli�my wi�c zrezygnowa� z projektu wsp�pracy z organami �cigania... Przez chwil� siedzieli�my z ponuro zwieszonymi g�owami. Podnios�em si� wreszcie: - Mistrzu, czy nie zachowujemy si� jak ludzie ma�oduszni i bez serc? - Nie, Tomaszu. Jak ludzie rozs�dni us�ysza�em cich� odpowied�. Stan�li�my przed okienkiem Herakliuszowego schronienia. Wida� by�o o�wietlony ksi�ycem rozleg�y podw�rzec klasztorny, stare drzewa w�r�d gruz�w i roma�sk� fasad� ko�cio�a. Jasnymi smugami �wieci�y pnie brz�z przy attyckiej wie�y, gdzie na zawsze spocz�� nasz przyjaciel. Jego �mier� przesz�a niepostrze�enie dla �wiata jak �mier� motyla. W tym por�wnaniu Nataniel mia� racj�. Teraz wspar� r�k� na moim ramieniu: - Jeste�my zmuszeni, Tomaszu, sami odnale�� zab�jc�w mego nauczyciela. Jemu si� to ju� na nic nie przyda. Ale mo�e przyda si� nam, �ywym. I po chwili doda�: - Obra�� si�, je�li mniemasz, �e poeta ma mniej inteligencji ni� policjant. Zreszt�, tylko w powie�ciach kryminalnych demaskuje si� morderc� drog� logicznego rozumowania. W �yciu wiele zale�y od przypadku. Zdajmy si� wi�c na niego, drogi Tomaszu! Na przyk�ad sp�jrz teraz na widoczn� za murami szos�... Co widzisz? - �wiat�a jad�cego samochodu! - odburkn��em. - A ja przypadkiem wiem, �e s� to �wiat�a ameryka�skiego wozu i to nie najnowszej marki... - Sk�d?... - Podw�jne reflektory o bardzo szerokim rozstawie. I te ogoniaste �wiat�a tylne. Dziewi�� na dziesi��, �e to stary amerykan! P�d�my wi�c do twego, tak zachwalanego, wehiku�u, a nim za owym autem. - Ale to nie volvo wypatrzone przez harcerzy! A mo�e w�z miejscowy? - Z volva mo�na si� przesi���, a co do tubylczej motoryzacji, to nie wydaje mi si�, aby przechowa�a ona tak po�eraj�cy benzyn� kr��ownik szos! W po�cig, Tomaszu, w po�cig! ROZDZIA� CZWARTY KARCZMA W WINODAJU � MISTRZ I CYSTERSI � PO�EGNANIE Z BABIM LATEM � TR�JKA Z CHEVROLETA � NOCNY PO�CIG � ROZTERKA DO NIEBOROWA CZY DO PRZEKL�TNIKA? � NOCLEG W CHA�UPIE DRWALA Nie musieli�my a� tak p�dzi�, jak tego domaga� si� mistrz. Intryguj�cy nas samoch�d jecha� powoli. Widocznie jego kierowca nie by� pewien drogi, kt�r� zd��a�. I tak zaprowadzi� nas do podle�nego przysi�ka Winodaj, kt�ry zapewne nazw� sw� wzi�� od okrzyku �Wina daj, karczmarzu!�, wznoszonego przez przybywaj�cych do sporej niegdy� jak na przysi�ek karczmy, a obecnie wioskowej spelunki. - A nie m�wi�em, �e amerykan! - triumfalnie zawo�a� Nataniel, gdy �ledzony samoch�d ukaza� si� w swej mocno podniszczonej krasie w �wietle okienek knajpy, przed kt�r� stan��. - Chevrolet i to co najmniej dwudziestoletni. - Rzeczywi�cie wiekowy - potwierdzi�em. - Zatrzymaj si�, Tomaszu - raz jeszcze krzykn�� mistrz. - Dlaczego? Nie wejdziemy tam za nimi? - spyta�em widz�c, �e pasa�erowie chevroleta wchodz� do budynku. - Przecie� musimy si� im przyjrze�, a taka okazja po nocy mo�e si� ju� nie trafi�... - Musimy, musimy... - zachichota� Nataniel. - Dw�ja z psychologii, Tomaszu. Niech oni spokojnie wejd�, niech si� rozgoszcz�! Je�li maj� co� na sumieniu, to niech si� przestan� ogl�da� na drzwi! Zgasi�em wi�c silnik, wy��czy�em �wiat�a i zapalili�my po ulubionym przez mistrza smrodliwcu. Przygl�da�em si� mroczniej�cej przed nami knajpie, kt�ra z zewn�trz zachowa�a sw�j styl dawnej karczmy - rozleg�ej wiejskiej cha�upy, krytej bodaj�e nawet kopiastym, upozowanym na strzech� dachem. Z frontu pod szerokim okapem w �wietle niskich okienek pob�yskiwa�y tu� nad ziemi� koniowi�zy. Dopaliwszy popularne wolniutko zajechali�my przed dom i stan�li�my grzecznie mo�liwie najdalej od leciwego amerykana. Z w�skiej sionki weszli�my w piwno-papierosowy smr�d rozleg�ej, niskiej izby przegrodzonej szynkwasem, na kt�rym za szk�em tkwi�y trzy talerzyki ze �ledziami, serem i kie�bas�. Obok pol�niewa�y mosi�ne kurki do nalewania piwa, kt�rego beczki pi�trzy�y si� pod �cian� w zgodzie z transporterami piwa butelkowego. P�ki za szynkwasem imponowa�y ilo�ci� butelek najta�szych w�dek. O dziwo, w knajpie by�o pusto. Tylko przy jednym ze stolik�w chwia�o si� nad piwem dw�ch, zapewne miejscowych, d�entelmen�w. Drugi stolik, jak najdalej od lekko ko�ysz�cych si� na drutach nagich �ar�wek, zajmowa�y trzy osoby: kobieta i dw�ch m�czyzn. Mistrz pozdrowiwszy to mroczne wn�trze gromkim �Dobry wiecz�r!� swobodnym krokiem podszed� do ziewaj�cego za bufetem starszego m�czyzny w kitlu i ju� po chwili wraca� do zaj�tego przeze mnie stolika z cyrkow� zr�czno�ci� unosz�c �wiartk� w�dki, butelk� oran�ady, dwa kieliszki i talerzyk z dwoma kawa�kami kie�basy. - Pi� nie musimy! - szepn�� widz�c m�j sp�oszony wzrok. - Ale zam�wi� co� musia�em, bo jakby�my wygl�dali?! Jak zawsze mia� racj�. Wylewali�my wi�c w�dk� dyskretnie pod stolik i pochyleni ku sobie starali�my si� wygl�da� na pogr��onych w rozmowie. Md�y wiecz�r s�czy� si� mrokiem przez zaparowane szybki. Na dworzu d�� wiatr, napiera� na spr�chnia�e �ciany karczmy, wdziera� si� na strych i szparami sypa� z sufitu kurz i plewy. Poj�kiwa�y zr�by i krokwie. �ar�wki ta�czy�y raz wolniej, raz szybciej. Milcza�em przyt�oczony my�lami o niedawnym pogrzebie przyjaciela, natomiast mistrz m�wi� i m�wi�, widocznie w ten spos�b staraj�c si� zag�uszy� smutek: - Zapewne nigdy, Tomaszu, nie b�dzie mi dane zrozumie�, jaka si�a sk�oni�a cysters�w do zamiany s�onecznej i bogatej w winn� latoro�l Burgundii na ch�odn� Polsk�; Citeaux i Morimond na Sulej�w skryty w ost�pach le�nych. Czy zadecydowa�y o tym wzgl�dy ludzkie czy boskie? Nie �pij, Tomaszu; mnisi sulejowscy z XII i XIII wieku czuwali! Wzorowali si� na pi�knym �yciu �wi�tych Alberyka i Stefana Hardinga. I tak w s�u�bie Bo�ej - tu mistrz dyskretnie �ykn�� z kieliszka - przeszli przez �ycie niezauwa�eni, bezimienni, jak pierwszy opat sulejowskiego klasztoru. Lecz, drogi Tomaszu, wypad�o im �y� bardzo daleko od macierzystego Morimond, zabrak�o kontroli... A z braku kontroli pacz� si� najpi�kniejsze idee... Uko�ysa� mnie rytm s��w mistrza, chwiejba chaty i pomruk wietrzyska. Gdzie� w ich falach zaton�� dzie� pogrzebu przyjaciela, a wyp�yn�y chwile o dzie� wcze�niejsze... Tego dnia w po�udnie przysz�a ta, kt�r� nazywa�em Babim Latem... - Wyje�d�am. Jutro wyje�d�am w g�ry - powiedzia�a, starannie dobieraj�c s�owa, w czym z�o�liwie na�ladowa�a Nataniela. - Po�egnanie i pami�� o tobie jest wszystkim, co potrafi� ci ofiarowa�. Podziwiam twoj� prac�... Tak. Chc� ci� podziwia�, ale nie kocha�. Zarzuci�e� sw� now� powie�� dla dziej�w opat�w sulejowskich. Nie ka�dy by si� na to zdoby�. Ty potrafi�e� i sw� decyzj� budzisz we mnie podziw. Inna nazwa�aby ci� wzruszaj�co uroczym Ja tylko powt�rz�: pragn� ci� podziwia�, ale nie chc� kocha� - mia�a smutek w k�cikach warg... Wichura na dobre trz�s�a ju� cha�up�. Cienie na spr�chnia�ych �cianach zwierza�y si� z jakich� ponurych czy te� komicznych historii. Potakiwa�y wielkimi g�owami, kurczy�y si� z przera�enia. Cztery karaluchy przebieg�y stref� �wiat�a i umkn�y pod szynkwas... - Zalega Willerm z op�at� na wsparcie Ziemi �wi�tej, cho� kiesa klasztorna pe�na jest brz�cz�cej monety, cho� nabywa wioski... - nagle przykrym zgrzytem ozwa�y si� w mych uszach s�owa Nataniela. - Mistrzu, prosz� przesta�! - uderzy�em d�oni� w st�. Nad naszym stolikiem zapanowa�a cisza. - Prosz� m�wi� o kobietach. O ich dwoistej naturze... - doda�em cicho. Uni�s� pa��ki grubych brwi, przydaj�c twarzy sowi wyraz zdziwienia. Milcza�. Wiatr uderzy� w szybki drobnym deszczem, po knajpie przesz�o jakby ci�kie westchnienie podmuchu. Od stolika w k�cie dobieg� nagle piskliwy g�os: - Ba�drzych, to jest co�! Ale nam forsiaki na wczoraj potrzebne! Bierzemy si� za meble, a potem do Nieborowa! Pisk przeszed� w szept, w pomruk s�yszalny tylko przez kamrat�w. Nataniel nastroszy� si� jak czujny ptak. Ostro�nie obejrza�em si� ku tr�jce z chevroleta. Przede wszystkim uwag� zwraca�a kobieta. Wysoka brunetka lat oko�o dwudziestu pi�ciu, o g�adko zaczesanych czarnych w�osach, zwi�zanych z ty�u w w�ze�. Na jej bladej twarzy w�skie brwi schodzi�y si� nad nosem, nadaj�c rysom wyraz surowo�ci. W powolnych ruchach g�owy i r�k wyczuwa�o si� powag�, pogard� i wynios�o��. Czy mia�a blizn� nad brwi� nie mog�em dostrzec. Ale jej p�aszcz o najmodniejszym kroju, z g��bokim kapturem, zdawa� si� potwierdza�, z kim mamy do czynienia. Jej towarzysze ze wszystkich si� starali si� jej przypodoba�. Szczeg�lnie �w o piskliwym g�osie. Drobny i ruchliwy, z d�ug� twarz� i promieni�cie rozchodz�cymi si� od ust zmarszczkami, kt�re przypomina�y w�siki szczura. I te szczurze oczy, ukryte g��boko w w�skich oczodo�ach. Drugi m�czyzna by� kr�tki, gruby, beczu�kowaty. Z nosem jak kluska. �ysin� na wielkiej g�owie obrze�a� wianuszek zlepionych potem w�os�w. Gdy patrzy�em na niego narzuci�o mi si� zdanie: �Ty z Indyi Bachu majonosy�, czyli umajony li��mi - jak to wyja�nia� s�ownik Bogumi�a Samuela Lindego. Szczurek t�umaczy� co� uni�enie czarnej damie, gestykuluj�c przy tym. M�wi� ostro�nie i szeptem. Wzrok kobiety oboj�tnie �lizga� si� po okopconych �cianach. Nagle wsta�a i, podnosz�c ze sto�u zamszowe r�kawiczki, uci�a: - Dobrze. Do Przekl�tnika! Bach Majonosy zerwa� si� chy�o z �awki i pobieg� do szynkwasu, by zap�aci� knajpiarzowi. Kobieta i Szczurek przeszli mimo nas. W rozchyleniu p�aszcza kobiety dostrzeg�em ostry profil piersi opi�tych czarnym swetrem. Powiedzia�em zimno do Nataniela: - To zab�jcy profesora. Potakuj�co skin�� g�ow�. Zimno, jakby ju� wyda� wyrok. Zataczaj�c si� na kr�tkich n�kach Bach Majonosy wytoczy� si� po�piesznie na dw�r. - Za nimi! Nie mo�emy spu�ci� ich z oka! - krzykn��em. - Tym razem masz racj�! - poderwa� si� z krzes�a Nataniel. Rzuci�em knajpiarzowi pie�dziesi�cioz�otowy banknot i skoczyli�my przez sionk� na dw�r. Wiatr smagn�� nasze twarze, zerwa� Natanielowi kapelusz z g�owy, zmuszaj�c w�a�ciciela do pogoni za utraconym nakryciem g�owy... A tymczasem w dali mkn�y �wiat�a chevroleta. Dopadli�my mego wehiku�u i ruszyli�my ca�� moc� o�miu cylindr�w. Pozwoli�em sobie na z�o�liwo��: - A jednak to nie volvo... Mistrz prychn��: - A przesi��� si� to ju� nie mog�? Poza tym, �e jeszcze raz powo�am si� na przypadek, dostrzeg�em, �e chevroleta prowadzi� Szczurek. W volvo natomiast widziano samotn� kobiet�... - Masz racje, mistrzu - pochyli�em g�ow�. - Domy�lam si� te�, �e odebrali profesorowi testament J�drzeja albo odszukali go w papierach Pronobisa po jego �mierci. Jaki jest zwi�zek z t� spraw� szkicu o opacie Bernardzie, nadal nie wiem. Wiem tylko, �e maj� zamiar zaj�� si� teraz jakimi� meblami, a to znaczy w ich j�zyku nowe przest�pstwo, o ile nie zbrodnie. Niech ci� nie myli, mistrzu Nalaniem, pi�kno�� owej os�bki - czarnej damy. Literatura zna wiele podobnych przypadk�w... Pami�tasz posta� Milady z Trzech muszkieter�w Aleksandra Dumasa? To po��czenie niebia�skiej pi�kno�ci z szata�sk� zbrodniczo�ci�? �cigamy Czarn� Milady! Blichtr urody cz�sto pokrywa przewrotno�� i z�o! - O tak, w twoim wieku ma si� w tym wzgl�dzie bogate do�wiadczenie! - teraz mistrz by� z�o�liwy. Drzewa po obu stronach drogi przebiega�y z jednostajnym rytmem, a szum motoru przycisza� uderzenia wiatru. Nagle b�ysn�y przed nami ostrzegawcze ogniki �stopu�. - Zga� �wiat�a! - krzykn�� mistrz. Niepotrzebnie, bo uprzedzi�em jego polecenie o u�amek sekundy. W�z Czarnej Milady skr�ci� w boczn� �wir�wk� i pomkn�� w noc, chybocz�c si� na wybojach. - No, to niech tw�j s�awetny pojazd poka�e, co umie! - sapn�� mistrz. - Prosz� bardzo - odpowiedzia�em, prze��czaj�c nap�d na cztery ko�a... Dogonili�my ich w lesie i odt�d towarzyszyli�my oddaleni na niewielk� odleg�o��. Zbyt ma��, jak si� okaza�o, bo pomimo zgaszonych reflektor�w wehiku�u dostrzegli nas... Chevrolet ostro skr�ci� w poln� drog�, wpad� w bram� wiejskiego podw�rka i ocieraj�c si� o stodo�� pomkn��, wyj�� silnikiem, przez bagnisty dojazd do przesieki w pobliskim lesie. Przegradza�a j� b�otnista ka�u�a, ale oni p�dzili wprost na ni�, by dopiero w ostatniej sekundzie dokona� p�obrotu, dos�ownie przeciskaj�c si� mi�dzy drzewami! Ale czym�e by�a ta ka�u�a dla mego wehiku�u? Tylko mocniej uj��em kierownic�, doda�em odrobin� gazu i ju� siedzieli�my na ogonie chevroleta. Ten skr�ci� ostro raz jeszcze wypadaj�c po�lizgiem na �wir�wk�. - Oni ju� s� nasi! - z satysfakcj� mrukn�� mistrz. Ale w�a�nie w tej chwili, gdy dochodzili�my �cigany w�z, z przeciwka b�ysn�o �wiat�o. Zza zakr�tu wyskoczy� motocykl, odbi� si� od drzwiczek chevroleta i bokiem run�� nam pod ko�a. Nad nim kozio�kowa�a bezw�adna sylwetka motocyklisty... Kr�tko wdepn��em hamulec i rzuci�em w�z nag�ym skr�tem na pobocze. Po�lizg i stan�li�my dos�ownie o metr od padaj�cego w b�oto cz�owieka. - Go�my! Go�my! - krzycza� mistrz. - Poucza�e� mnie, �e przede wszystkim cz�owiek - powiedzia�em, ocieraj�c pot z czo�a i wy��czaj�c stacyjk�. Otworzy�em drzwiczki i, nie bez l�ku, ruszy�em w stron� niemrawo poruszaj�cej si� w b�ocie sylwetki. Mistrz drobi� za mn�. Pochyli�em si� nad le��cym. W nozdrza uderzy� od�r w�dki, a w uszy be�kot przekle�stw. Wreszcie motocyklista stan�� na czworakach, nie przestaj�c kl��. - I masz swego cz�owieka! - za�mia� si� mistrz. - Tymczasem po �ciganych �lad w b�ocie i ciemno�ci zagin��... Potulnie zawr�ci�em do wehiku�u. - Mo�e tak poszuka� Przekl�tnika? - odezwa�em si� nie�mia�o. Mistrz nasro�y� si�, ale na moje szcz�cie zaraz spotkali�my le�nika, kt�ry wskaza� nam drog� do Przekl�tnika. Wiatr rozdar� chmury i woda w pobliskim rowie b�yszcza�a ksi�ycow� po�wiat� u st�p kilkunastu starych d�b�w. Dalej rozpoczyna�a si� aleja niewiele m�odszych grab�w, prowadz�ca na ma�e wzg�rze, gdzie biela�y resztki zgruchotanego pa�acu, odziomki marmurowych kolumn. - I co dalej, Tomaszu? - spyta� mistrz, gdy wysiedli�my z auta. - Gdzie Czarna Milady? - Mo�e nadjedzie - sili�em si� na beztrosk�. - A tak zupe�nie z pustymi r�koma nie zostali�my. Mamy numer jej volvo. Nataniel a� zakrztusi� si� ze �miechu: - Co ty mi tu opowiadasz w czasach, gdy komplet numer�w wraz z dowodem rejestracyjnym kosztuje na Kiercelaku trzy ba�ki! I zn�w mia� racj�! Wiatr szarpn�� cisz� nocy dalekim naszczekiwaniem psa. W ciemno�ci b�yszcza�o �wiate�ko samotnej zagrody. Mistrz zadecydowa�: - Milady to my si� tu nie doczekamy. Jed� pod zagrod�, poprosimy o nocleg. Przecie� jutro musimy spakowa� rzeczy po naszym przyjacielu i zabra� je wedle jego woli. Zagroda sta�a tu�. pod lasem i nale�a�a do drwala, kt�ry - jak si� okaza�o - by� wdowcem i mieszka� tutaj z doros�� c�rk�. Przyj�� nas raczej niech�tnie, burkliwie; skusi�a go jednak obietnica sowitego wynagrodzenia, kt�re zaproponowa� mu mistrz. - B�dzieta sipia� w �wi�tecznej izbie. Robok�w tam ni ma. Jedni sipiali i dobrze im by�o. Ty� Przekl�tnik przyjechali obejrze�. Zainteresowa�em si�: - A kiedy to przyjechali? Znacie ich? Odpowiedzia� pow�ci�gliwie: - Ju� z niedziela minie, jak tu byli. Jo wim, co za jedni? Ni opowiadali si�. - M�oda, czarna kobieta? Grubas? I taki o twarzy szczura? Wzruszy� ramionami: - Jak pan wisz, to czego si� pytasz? I rozgniewany krzykn�� na c�rk�: - A ty czego si� guzdrasz? Panowie ty� pewnie zjedzo! - Tak, tak... - mistrz Nataniel z zadowoleniem zatar� r�ce i zerkn�� do perkoc�cego na kuchni sagana. Drwal by� wysoki, rozros�y, kud�aty. Brwi g�ste i siwe, podobne do zesch�ego mchu, zas�ania�y mu oczy. Porusza� si� oci�ale; m�wi� wolno, z trudno�ci�. C�rka by�a jego przeciwie�stwem: drobna, zagubiona w fa�dach bia�ej chusty. Jej czarne oczy bieg�y ku nam ciekawie. Pod �cianami sta�y ni to �awy, ni fotele pokryte samodzia�owymi narzutami. Nataniel rzuci� na jedn� z nich p�aszcz, kapelusz i jedwabny szal. Dziewczyna natychmiast chwyci�a go w palce, zarzuci�a na g�ow� i pocz�a si� krygowa� przed nieco zmatowia�ym lustrem: - Galanty! - zachichota�a. - �adny? - zdziwi� si� lub uda� zdziwienie mistrz. Ale ch�op krzykn�� na c�rk�, furkn�� szal na �aw�, dziewczyna zakrz�tn�a si� przy garnkach, a mistrz, spokojny jak zwykle, usiad� na sto�eczku przy piecu. Mi�dzy kolana wzi�� pieniek i siekier� drobi� na nim chrust... Z drzemki ockn�o mnie szuranie sprz�t�w. Drwal dosuwa� do sto�u �awy. Dziewczyna odcedzi�a ziemniaki w saganie, nasypa�a je do wielkiej misy i ubi�a, po czym zaskwarzy�a z wierzchu z�ot� cebul� ze s�onink�. Postawi�a przed ka�dym z nas fajansowe talerze, w kt�re nala�a a� po brzegi zabielanego �mietan� barszczu, Troch� razi� mnie ten niespotykany archaizm z si�ganiem �y�k� do wsp�lnej misy z ziemniakami, ale spostrzeg�em, �e m�j wyrafinowany mistrz czuje si� w owych ziemniakach jak ryba w wodzie! Coraz to zgrabnym si�gni�ciem �y�ki porywa� skwark� spod �y�ki drwala, co wprawia�o tego ostatniego w coraz to gorszy humor. W ponurym milczeniu siorba� barszcz. Gdy sko�czyli�my je��, drwal skin�� na c�rk�: - A we� z komory jeszcze dwie poduszki. I obleczenie daj nowe. Miastowe lubi� mi�tko... Po�ciel tchn�a �wie�o�ci�, ale by�a wilgotna. Rozespany drzemk� po�piesznie zrzuca�em z siebie ubranie. Mistrz kr��y� wok� sto�u niczym �ma. S�yszeli�my przez �cian�, jak w kuchennej izbie drwal �aja� c�rk�, ka��c jej przynie�� wody. Potem w sieni zabrz�cza�y wiadra. - Przepraszam ci�, Tomaszu - szepn�� Nataniel i wybieg� z izby otuliwszy szyj� swym jedwabnym szalem. Okno go�cinnej izby wychodzi�o na ogr�d. Tam by�a i studnia. Rozbieraj�c si� widzia�em cie� dziewczyny, pochylaj�cej si� nad ni�. P�niej obok dziewczyny zamajaczy� kszta�t m�czyzny... Odwr�ci�em si� od okna i w�lizgn��em w zimn� po�ciel. Po chwili wr�ci� Nataniel. Rozsznurowuj�c buty recytowa� p�g�osem wiersz Goethego: Pozna�em j�, schwyta�em j�, pr