424
Szczegóły |
Tytuł |
424 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
424 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 424 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
424 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PRZEWAGA
Autor : Tomasz Kulczy�ski
HTML : Argail
- Pieprzony moskit!
- Co?
Otworzy� szerzej oczy i rozejrza� si� po malowniczo zielonej polance le�nej.
S�o�ce przebijaj�ce si� przez korony drzew, tworzy�o prze�roczyste wst�gi
opadaj�ce r�wno na zroszon� po nocy traw�. Ziewn��. Nieprzyjemny zapach dotar�
do jego nozdrzy, a jedna ze wst�g wdar�a si� nieproszona w trupio blade oczy,
o�lepiaj�c Thara. Rozejrza� si� i oprzytomnia�. Taaak - pomy�la� k�api�c doln�
szcz�k� i daj�c w ten spos�b do zrozumienia, �e i jemu nie podoba si� smr�d
utrzymuj�cy si� w jego g�bie - ju� ranek.
- Nic. Po prostu to robactwo mnie kiedy� zabije.
Yipban stoj�c na szeroko rozstawionych nogach, przeci�gn�� si� i g��boko
ziewn��. Podni�s� wysoko r�ce, napinaj�c drobn�, z�ocist� kolczug�. Po chwili
spojrza� na przyjaciela.
- Aha.
- Dzi� zn�w ca�y dzie� podr�y?
Wysoki Rudzielec obr�ci� si� na jednej nodze i nie zamierza� odpowiada�. Ta
podr� denerwowa�a go tak samo jak Thara. Kap�an Gorgeulf wys�a� ich do Gladish,
ale nie powiedzia� im po co. W gruncie rzeczy cieszy� si� jednak, �e wyrwa� si�
cho� na chwile spoza mur�w ponurego zamczyska. Nie wiedzia� jednak czemu, Thar
tak dziwnie b�yska oczami. Zachowuje si� nie naturalnie, tak jakby ...
- Yipban! - przerwa� mu rozmy�lania Thar - Yipban! Bywaj no tu, byle szybko!
Obr�ci� si� i spojrza� w miejsce gdzie jeszcze przed chwil� le�a� jego
towarzysz. Thara ju� tam nie by�o. Rozejrza� si� woko�o. Nie widzia� niczego
wi�cej jak tylko zielone, bujne krzaczyska i jeszcze tl�ce si� ognisko.
- No bywaj �e!
Dopiero teraz dostrzeg� niedu�� skarp�, kt�ra sprytnie kry�a si� zaraz za
wysokim p�otem zaro�li. Patrzy� pod s�o�ce, kt�re teraz nie przerwanie zagl�da�o
mu �arem w oczy, jednak wci�� nie widzia� Thara.
- Id� ... - zasygnalizowa� anemicznie.
Thar sta� ty�em, mimo to i tak widzia� kryj�cy si� na twarzy m�odzie�ca
u�mieszek.
Ubrany na czarno podrostek o szczurzo szarych w�osach przykl�kn��, zatoczy�
r�k� �uk w powietrzu daj�c tym samym znak Yipbanowi. Obr�ci� lekko g�ow� i
u�miechn�� si� najszczerzej jak m�g�.
- Heh... mo�ci Yipban, jecy� konni jad�... i nie wygl�daj� na mi�ych,
uzbrojeni �e strach patrze�.
- No wi�c nie patrz - zestrofowa� go - maruderzy to nie nasza sprawa.
Szybkim skokiem dosi�gn�� skraju skarpy i zr�cznym piruetem zsun�� si� w
d�.
***********************
Potem d�ugo o ty rozprawiali. Zabijanie to morderstwo, nawet je�li
poczynione w obronie w�asnej. Zastanawiali si� oboje czemu sprawia�o im to tak�
uciech�. Na pocz�tku powtarzali sobie - ot, zosta�o kilka nieboszczk�w wi�cej
przy drodze...
***********************
Thar po obfitym �niadaniu, przetar� mankietem kurtki usta. Bekn�� dono�nie.
Pod nosem za�mierd�o mu jajecznic�. Obydwoje wybuchli �miechem. Yipban rzadko
kiedy pozwala� sobie na tak� beztrosk� jak dzi� rano. Tharowi natomiast pasowa�y
bezpardonowe zachowania. �mia� si�, �artowa�, a wszystko to czyni� nie
naturalnie. Tak jakby wiedzia� o czym� co ma nast�pi�. Ju� wkr�tce. Jednak
po tak m�odym cz�owieku ci�ko co� wyczu�. M�odo�� to rzecz trudna do
ogarni�cia.
Zaskoczyli ich przy siod�aniu koni. Yipban swoj� bro� zostawi� przy
pakunkach. Wysoki rudzielec zmierzy� wzrokiem Thara, kt�ry zr�cznym ruchem doby�
swoich dw�ch ksi�ycowych ostrzy. W�o�y� obie klingi do r�kaw�w, wiedzia� �e
je�li dojdzie do starcia musi kupi� now� kurtk�. U�miechn�� si� szeroko. Yipban
wolnym krokiem ruszy� ku baga�om, wiedzia� te� ju� o co chodzi�o m�okosowi...
Brawurowo wjechali na polank�, kt�ra jeszcze do niedawna by�a w�asno�ci�
dw�ch podr�nych i otaczaj�cej ich natury. By�o ich o�miu, raczej m�odzi, ka�dy
w lekkiej sk�rzanej zbroi, nabijanej �wiekami, bez tarcz. Tylko po jednej
kr�ciutkiej kopii, podwi�zanej do siod�a i obur�cznym mieczu. Najbardziej
wysuni�ty splun�� siarczy�cie. Chwile jechali oble�nie sobie dogaduj�c.
Yipban przygl�da� im si� przez moment. Dok�adnie ci sami kt�rych obserwowali
ze skarpy. Nie wygl�dali na kupc�w, raczej na eskort�. Wstrzymali konie i
rozejrzeli si� po polanie. Po chwili na ich brudnych g�bach pojawi� si�
u�mieszek. Jeden na karym koniu pocwa�owa� od boku i wlepi� �lepia w
rozgardiasz, jaki w tej chwili stanowi� porozrzucany baga�.
- Widz� �e�my znale�li troch� skarb�w, ha ha! - za�mia� si� ten na karym,
pokazuj�c r�wnocze�nie wyszczerbione z�by.
- Witam mo�ci pan�w - zacz�� grzecznie Yipban, zbli�aj�c si� coraz bardziej
do baga�y - owe skarby s� nasz�, jakby to powiedzie�, w�asno�ci�...
- �e� to jest! - wykrzykn�� kt�ry� z bardziej oddalonych - �ajno jak w
stajni stojen, ha ha!
- Aha... - powiedzia� podnosz�c dyskretnie sw�j miecz - znaczy si� nie
zwa�acie na cudz� w�asno��. Znaczy si� zb�j jeste�cie panie. A zb�je zdaje si�
rabuj�, a nie znajduj�.
- Ano zgadza si� - warkn�� kolejny - rabujem. �adne znajdy nie s� nam
potrzebne. Ch�opaki no ju� �em, przecie zb�je jestemy, nie? No dalej, mo�ci
nieznajomy, poka� co cennego macie a krzywda si� tu nie wydarzy.
Wysoki rudzielec, stoj�cy teraz z mieczem opartym lekko o prawice uda, czkn��.
Eh - czuj�c znajomy zapach - znowu jajecznica.
- Zbierajcie si� st�d. Ale ju�... i jedn� rad� jeszcze dla waszmo�cia.
Og�lcie si�. Og�lcie si� panie, bo wasza broda wygl�da jakby wyka�aczek
na�amanych w g�wno napcha� - Yipban wybuch� gard�owym �miechem.
- Nie �adnie, tak do nieznajomego - m�ody je�dziec spowa�nia� do granic
mo�liwo�ci - o wygl�dzie. Teraz moja kolej mo�e na obelg�... jeno ja si� nie
ujmuj� tak nisko. Mo�e i zb�j ze mnie panie, drab i cep wym��cony ale obra�a�
was nie zamierza�em, w �aden spos�b. Teraz tylko powt�rz�. Dajcie co cennego
macie.
Yipban spojrza� k�tem oka na m�okosa. Thar przytakn�� niezauwa�alnie i
rozcapi� g�b� w u�miechu. Lekko ��tawe z�by pokaza�y si� tworz�c malutkie
p�kole. Przeci�gn�� lekko kciukiem po nasadzie swoich ostrzy, tak jakby chcia�
sprawdzi� czy jeszcze tam s�. By�y. Oczywi�cie.
- Panie mi�y - ci�gn�� gatk� dalej, spogl�daj�c teraz ju� na je�d�ca nieco
�askawiej. Wiedzia� ju�, �e si� pomyli�. Nie powinien by� go obra�a� - a jakim�e
to prawem mieliby�my odda� wam nasze z�oto ...
- Takim, jako �e przewaga po naszej stoi stronie. Wiencyk nas jest.
- Taa... a je�li, dajmy na to, po grzecznemu nie oddamy...
- To wtedy - przerwa� mu ten od karego - uhh! - warkn��, pokazuj�c r�k�
posuwisty ruch woko�o szyi nad kt�r� ju� pojawi� si� szyderczy u�mieszek.
- Taa... znaczy si� ucieka� nie zamierzacie ?
W tym momencie ca�a gwardia za "karym" wyj�a miecze jak na komend�. Klingi
delikatnie tylko zgrzytn�y. Wygl�da�o to tak, jakby trenowali ten ruch
miesi�cami. �adnie im to wysz�o - pomy�la� Yipban - jak jakiej pieprzonej
maruderii, jeno nie ud�ganej chyba jeszcze w boju. Stare wygi tak nie dbaj� o
prezencje. Co� jest nie tak.
Jeden z nich sykn��:
- Koniec gatki panie. Ju��cie ubici!
Targn�� wodze, pochyli� si� lekko do przodu i rozp�dzony wpad� na Yipbana,
nie si�gaj�c go mieczem. Yipban znalaz� si� pod koniem. Wiedzia�, �e konny nie
chcia� go si�gn��. Jednak rozz�oszczony tym szczeniackim zagraniem szybko
wyturla� si� spod niego i wsta� m�ynkuj�c mieczem.
- Nie�li�cie s� panie... taa... ale ja nie z takich co si� ko�skiej dupy
wystrachaj�. Oj, nie z takich panie...
Skoczy�.
Wybi� si� tak �e przelecia� zaraz nad koniem, za plecami zbira, z kling�
skierowan� do zewn�trz. W locie lekko tylko odbi� si� od koby�y i spostrzeg�
wielkie br�zowe oczy je�d�ca, zdziwione, mocno zdziwione. Wyl�dowa� mi�kko.
Nawet bardzo mi�kko. Niestety o g�owie je�d�ca powiedzie� tego nie mo�na by�o.
Poturla�a si� troch� tworz�c czerwon� �cie�k�, na �ywo zielonej trawie, kt�ra
teraz roz�o�y�a si� na boki jak kap�ani widz�cy b�stwo. Oczy nadal pozosta�y
wielkie, wpatrzone w wysokiego rudzielca.
- Kurwi synu... - powiedzia� kary zamachuj�c si� ju� na skoczka.
Mocny d�ugi szcz�k metalu. Yipban sparowa�, w ostatniej chwili. Kopn�� konia
w brzuch. Atakuj�cy po zaskakuj�cym bloku wychylony by� do ty�u, wi�c �adnie
stoczy� si� po ko�skim zadzie i wyr�n�� karkiem w czarny grunt. Zwymy�laj�c
przekle�stwo, kt�rego by dobry szewc si� nie powstydzi� poczu� zimne ostrze
klingi pod lewym oczodo�em. Delikatnie go uk�u�o.
- Zdaje si�, �e przewaga po inszej stronie stoi.
- W zad! W Zad mnie cmoknij obszturcha�cu obesrany...
- Taa... przyjemno�ci, pozwolicie, na koniec postawie - u�miechn�� si� i�cie
diabelsko - Ej�e! A ty gdzie? Nazad m�wi� ...
Rozp�dzony Thar ledwo us�ysza� te s�owa. Jednak by�o ju� za p�no.
Za p�no dla pozosta�ej cz�ci bandy, kt�re zamar�a w chwile po lobie jaki
wykona�a g�owa pierwszego szar�uj�cego.
Porozcinane r�kawy sk�rzanej kurtki trzepota�y w powietrzu. Raz to w g�r�,
raz w d�, owija�y si� wok� r�k niczym dwa w�e. A powyginane ostrza zmienia�y
powoli kolor. Z zimnego, bia�ego z nielicznymi refleksami na karminowy. Konni
nie wiedzieli co si� dzieje. Na ich twarzach pojawi� si� pot. Zawsze kiedy
napadali i rabowali ko�czy�o si� na gro�bach. W takiej przewadze i tu powinno
si� na tym poprzesta�. Jest ich du�o zostawiamy. Tych jest ma�o, no to s� ju�
biedni. Wygl�dali jak prawdziwa dru�yna rabusi�w. Troch� brudni, uzbrojeni po
z�by. Niczego nie mo�na by�o im zarzuci�. Niczego. Rabowani powinni grzecznie
odda� kosztowno�ci, a rabuj�cy... a rabuj�cy powinni oddali� si� licz�c i
oceniaj�c "zarobek"! Nigdy jeszcze nie przysz�o im walczy�.
Lecz teraz walczyli.
I umierali. Po kolei.
Ostatni z pozorowanych zbir�w uni�s� lekko r�k�, w grubej sk�rzanej r�kawicy
z nabitymi �wiekami, kt�re dawa�y teraz wra�enie. B�d�c lekko og�uszonym na
ziemi nic innego nie m�g� zrobi�. Le�a� na wp� wsparty �okciem. Miecz gdzie�
poza zasi�giem r�ki. Lecz ten uniwersalny podda�czy gest nie zosta� przyj�ty tak
jak si� by tego spodziewa� i nie tak, do jasnej cholery, jak by sobie tego
�yczy�! Zd��y� jeszcze tylko pomy�le�: Przecie�, kurwa, to my jeste�my... �li.
************************
BY�EM KIEDY� WILKIEM
By�em kiedy� wilkiem. Samotnym wilkiem. Nie. Mia�em przyjaciela.
Podr�owali�my razem, ja czarny i on, szary. Szary nieco wi�kszy ode mnie.
Byli�my razem i by�o nam dobrze. Nie mieli�my smutk�w, spe�niali�my swoje
pragnienia tak jak tego chcieli�my. Pod��ali�my tam gdzie chcieli�my, brak
ogranicze� sprawia� �e �yjemy. By�o cudownie. Ksi�yc by� cudowny. Lecz pewnego
dnia spotka�em wilczyce. To ona by�a teraz cudowna, urokliwa. Potrafi�a mnie
zrozumie� bez s��w, tak samo zreszt� jak on. Jednak ona by�a dla mnie wszystkim,
sta�a si� du�o wa�niejsza ni� wszystko, przynajmniej na pocz�tku. Zapomnia�em o
nim. Prawie straci�em jego przyja��, jego zaufanie. Prawie straci�em to co�
co nas ��czy�o. Odnalaz�em go i sprowadzi�em do siebie. Wtedy pokaza�y si�
ograniczenia. Jak na ironi�, to co kiedy� uzna�bym za niemal�e r�wne mojej
�mierci, nie zniech�ci�o mnie. Wilczyca wymaga�a bycia przy niej,
piel�gnowania jej. Nie pozwala�a ju� na tak� swobod�, na �ycie bez uprz�y. I...
podoba�o mi si� to. On zrozumia�, nie mia� mi za z�e, odsun�� si� troch� ale
pami�ta� o mnie tak samo jak i ja o nim.
Ja i moja wilczyca. D�ugo �yli�my tylko ze sob�. On by� i wci�� na mnie
czeka�.
Ja by�em z ni�.
On by� z innymi wilkami. Ze stadem, kt�rego zacz�o mi brakowa�.
Ja by�em z ni�.
Pewnego dnia pozna�em innego wilka. Wielkiego silnego wilka. Czarnego niczym
diabe�. By� z wilczyc�.
Nie by� m�dry, by� silny. Ale dobrze si� rozumieli�my. Mo�e dlatego �e
byli�my tacy sami? Tak samo za�arci w tym co robili�my. Spotkali�my kilku
wrogich i mnie i jemu chytrych lis�w. Lis�w wdzieraj�cych si� mi�dzy wilki,
niszcz�cych wszystko co pi�kne, od wewn�trz. Od podstaw. Zjednoczeni wygrali�my.
W czasie naszej wsp�lnej walki odnalaz�em to co kiedy� gdzie� zgubi�em. Wielk�
przyja��. Ja dla niego on dla mnie. Wydawa�o mi si� nawet, �e by� dla mnie
wa�niejszy ni� wilczyca. Nie... ona by�a wci�� najwa�niejsza. Owszem, mo�e i nie
okazywa�em tego. Ale ona wiedzia�a o tym, tak dobrze jak i ja.
Zebrali�my wsp�lne stado, moje i jego. Nasze wilczyce jednak pozosta�y
naszymi najwi�kszymi warto�ciami. Do��czyli�my te� mojego starego przyjaciela.
By�em w pe�ni szcz�cia. Ja i moja wilczyca, on i jego wilczyca, nasze wsp�lne
stado. I wtedy wydarzy�a si� tragedia. Jego wilczyca... odesz�a. Po tym sprawy
dzia�y si� tak szybko! Obwinia�a mnie za to, �e odesz�a, �e to ja si� do tego
przyczyni�em. Nie wiedzia�em dlaczego. Przecie� mimo �e by�em z nim, by�em te�
r�wnocze�nie z moja wilczyc� i potrafi�em utrzyma� obie sprawy. Po tym Czarny
Wilk za�ama� si�. Nie wystarczy�a ju� tylko jego si�a fizyczna. Potrzebowa�
mojej pomocy. Da�em mu j�. Potrzebowa� pomocy mojej wilczycy, potrzebowa�
zrozumienia. A mo�e sam chcia� zrozumie� dlaczego?
Pomog�em mu bez wahania, bez nici zastanowienia. Moja wilczyca r�wnie�.
Widzieli�my jak cierpi! Bo�e oszcz�d�! Zrobili�my wszystko. I uda�o si�. Po
cz�ci. Widzia�em jak czuje si� lepiej, jak szuka nowego zrozumienia i innej.
Przynajmniej tak mi si� wydawa�o. W pewnym momencie zobaczy�em jak odci�ga mnie
od mojej wilczycy. Poszed�em za nim. Nie zostawi�em jej do ko�ca, ale odsun��em
si� od niej. Troch�. To jednak nie by�o troch�. Zostawi�em jej nad jeziorem
samotno�ci w kt�rym topi� si� ludzie bez nikogo. Zostawi�em j� w ciemnej uliczce
wiod�cej prosto nad to jezioro. Poszed�em z nim, zapatrzony w �wiat�o ksi�yca.
By�o takie pi�kne, znowu. Jednak w g��bi duszy czu�em �e musz� wr�ci�. I
wr�ci�em. Podczas drogi zrozumia�em jaki b��d pope�ni�em. Wraca�em sam. Gdy
doszed�em co� z�apa�o mnie za gard�o, a serce zatrzyma�o si�. On by� z ni�.
Wr�ci� przede mn�. Wyprowadzi� j�. Widzia�em jak jest mu wdzi�czna, na mnie
spogl�daj�c gro�nym wzrokiem. Pr�bowa�em wyt�umaczy�. Nie s�ucha�a. M�j
przyjaciel, opowiedzia� jej o mnie i innej wilczycy. Ja nie mia�em innej
wilczycy, powiedzia�em. Nie k�am, wiesz sam co uczyni�e�. Obwini� mnie
dorzucaj�c kilka innych b�ahostek...
Zwi�zku nie mo�na budowa� na k�amstwie. Nie mo�na. M�wi�em jej to. Nie
wierzy�a. Pomyli�a gwiazdy z lustrzanym odbiciem jeziora.
M�j przyjaciel by� lisem. Chytrym lisem. On nie zas�uguje na wilczyce.
Siedz� nad jeziorem, w ciemno�ciach. Czekam i patrz�, w gwiazdy, w jezioro.
Gwiazdy w jeziorze... tak samo pi�kne. Lecz to nie to samo. S� takie p�ytkie i
powierzchowne. Czekam. Czekam na ni�, a� przyjdzie. Ale ona nie przyjdzie...
wiem. Jestem ju� zm�czony. Czuj� si� stary, jak relikt przesz�o�ci. Ju� nigdy
nie b�d� mia� tego co utraci�em. By�em tylko jej.
By�em kiedy� wilkiem...
****************************
Gdyby jezioro �y�o, gdyby kto� spojrza� ze� na brzeg, ujrza� by starego
wilka, roni�cego �zy, rzewne �zy, wielkie jak u dziecka. Ale jezioro tego nie
widzia�o, nie �y�o. Przecie� to jezioro samotno�ci, wszyscy tutaj s� samotni i
dooko�a nie ma nikogo.
****************************
KROPLA
Wielka kropla wdar�a si� nie proszona za ko�nierz. Spad�a nagle, pomkn�a
szybko i niespodziewanie w d�. Sk�d? A kt� to wie. P�yn�a bezlito�nie w d�,
po kr�gos�upie. Na pocz�tku nieprzyjemnie, zimna jak okruch lodu. Razi�a,
�ci�ga�a sk�r�. Jednak traci�a sw�j impet i r�wnocze�nie stawa�a si� zno�na.
Pobiera�a ciep�o z otoczenia, traci�a co�, na ka�dym odcinku. Cz�� po cz�ci
oddawa�a co� z siebie, raz to odk�ada�a si� w porach, raz co� odskoczy�o i
zag��bi�o si� w szybko ch�on�cej we�nianej koszulinie. Po chwili ju� jej nie
by�o, znikne�a bezpowrotnie. Deszcz si�pi�. Tysi�ce ma�ych, zimnych kropelek,
rzucanych na r�ne grunta. Niekt�re trafiaj� w b�oto, inne, w miejsca bardziej
odpowiednie. Bardziej odpowiednie? A c� to znaczy? Odpowiednie miejsce. Taak -
pomy�la� Yipban - pogoda jest wyj�tkowo ohydna. Pada, a w�a�ciwie to leje jak z
cebra. Tylko ten ceber jest... dziwny, nieobliczalny. Chyba nikt nim nie potrafi
pokierowa�.
Dwaj je�d�cy pogr��eni w ciszy, postukuj�cy na swych szarych ogierach po
b�otnistej drodze. Cisza wydawa�a si� krzycze�. By�a nie do zniesienia, tylko od
czasu do czasu konie pochrapywa�y do siebie, tak jakby to one rozmawia�y,
stara�y si� podtrzyma� rozmow�.
- S�uchaj... - jeden z zakapturzonych, szarych ludzi nie wytrzyma� - nie
wiedzia�em...
- Nie wiedzia�e�? A mo�e nie chcia�e� wiedzie�? Nie, ty wiedzia�e�,
wiedzia�e� dobrze, �e to wyrostki pr�buj�cy �ycia, szczeniaki kt�rzy wywin�li
si� spod r�ki matki, tylko zb��dzili, nieco...
- Nieco? Nazywasz niecnym zb��dzeniem ograbienie kilku ludzi, ba,
kilkudziesi�ciu? Wiesz �e nie jeden z tych ludzi pracowa� ca�y rok, ca�y rok?
Yipban, czy ty wiesz ile to jest przepracowa� ca�y rok? Wiesz, wiesz te�, �e ci
ludzie mieli rodziny na utrzymaniu. A teraz kiedy wracaj� do domu zostali
napadni�ci, ograbieni. Wiesz co to dla nich oznacza? - nie czeka� na odpowied�,
wiedzia� �e nie odpowie - G�od�wk�, ca�� zim�...
- Wiem! - wtr�ci� mu szybko - tylko chcia�bym ci co� powiedzie�.
Popatrzy� na niego. My�l jaka przybieg�a mu teraz jako pierwsza wydawa�a si�
by� nie na miejscu. Thar wygl�da� jak mokra kwoka, trzymaj�ca si� kurczowo
grz�dy. By� ca�y mokry. Na czubku jego nosa dojrza� ma��, zwisaj�c� kropelk�.
Wisia�a przez chwil�, po czym spad�a. Pomy�la� o kropli. O cebrze. O wszystkim.
Spojrza� ponownie na Thara.
- Wpad�a ci kiedy� kropla za pazuch�? Wpad�a... - powiedzia� mocno
poci�gaj�c nosem - a komu nie wpad�a. Zimne i nie przyjemne, nieprawda�? Taak...
w�a�nie. Zimna. Powoli si� jednak kszta�tuje i robi si�, dajmy na to, zno�na.
Pobiera co� od otoczenia ale te� i oddaje... wiele. O wiele wi�cej ni� bierze.
Uczucie jakie si� doznaje jest nieprzyjemne. Z pocz�tku. Ale zastan�w si�. Po
chwili brakuje ci tego. I w�a�nie tu �cierw le�y. Cz�owiek jako ta kropla.
Najsampierw upierdliwiec straszny. Nerwi si� na wszystko, miota. Jednak potem...
jest inny. I tu niestety dwojako mo�na to poj��. Kszta�tuje si� i jest, hm,
dajmy na to... warto�ciowy. Albo pozostaje cierniem. Widzisz �wiat potrzebuje
ludzi takich jak oni. Musz� by� jacy� �li.
Wysmarka� si� w r�kawic�.
Jechali d�ugo.
- Kropla - powiedzia� Thar ze spuszczonymi oczyma, po d�ugim okresie ciszy.
Zacisn�� pi�dzi. Targn�� lekko wodze. Nakaza� wierzchowcowi omin�� wielk�
ka�u��, wielkie zbiorowisko ma�ych, zimnych kropelek. P�aszcz przyklei� si� do
plec�w, przywar� do nich i zdawa� si� by� ciep�y.
- Aha.
Deszcz pada�. Rozsiewa� wci�� tysi�ce kropel. Trafia�y r�nie. Tak jak w
prawdziwym �wiecie ludzie trafiaj� do r�nych �rodowisk.
******************************
Z okienka zajazdu bi�a delikatna po�wiata, przypominaj�ca daleko oddalone
ognisko. Wydawa�o si� nawet, �e porusza si� w rytm nies�yszalnej muzyki, muzyki
granej przez wiatr i deszcz. Konie chrapn�y. B�oto uskoczy�o spod st�p jak
stado �ab skacz�cych na komend�. Chlapn�o mi�o dooko�a. Zapach jaki si� unosi�
woko�o ober�y potrafi�by przem�wi� chyba do ka�dego.
Zapach nowej sk�rzanej kurtki rozp�yn�� si� jakby. Wcze�niej mocno
wyczuwalny, teraz zdawa� si� by� nieobecny.
Drzwi delikatnie skrzypn�y.
Stoj�cy na szynkwasie grubawy ober�ysta spojrza� na przybysz�w.
- Aaa... witamy, witamy zacnych pan�w. Jad�a ? Popitku li?
- A i owszem. Jad�a. I to dobrego. Ale najpierw piwska, anta�ek. Trza wypi�.
Okazja jest. A w�a�ciwie to nie, ale co wam do tego, wam jeno utarg wa�ny i
niech tak zostanie. Nie �a�owa�. Gorza�ka jak si� znajdzie to te�. Tylko mocna.
Zasiedli przy stole, na kt�rym w kr�tkim czasie pojawi�y si� wielkie kufle z
fifkami, wielka taca, a na niej pieczyste. Wszystko to znika�o w zastraszaj�cym
tempie. Mi�so chrupa�o, ocieka�o sokami. By�o dobrze wypieczone ale soczyste.
Lekko za s�one ale smaczne. I ostre, przede wszystkim. Spieczona sk�rka mia�a
wiewi�rczo rudy kolor i �adnie kontrastowa�a przy takim �wietle z pokrojon�
drobno cebulk� i koprem. B�yszcz�ca, zdawa�a si� by� lekko pikowana. Jakby
poprzeszywana tysi�cami drobnych niteczek, tworz�cych dooko�a siatk�.
Przyprowadza�o to Tharowi na my�l mokry p�aszcz, jakkolwiek jednak dla jagni�cia
niezbyt przyjemny. Na stole opr�cz wykwintnych potraw i napoj�w, pojawi�y si�
te� pobrz�kuj�ce monety - przyczyna z�a - szybko zebrane przez grube �apska
szynkarza i chytre oczy bywalc�w przybytku.
Piwa i gorza�ki ubywa�o. G�owy stawa�y si� jakby ci�sze.
�o��dki stawa�y si� jakby pe�niejsze, pasy i ubrania jakby nie szyte na
miar�, �le podopinane, za w�sko.
- Yipban, musz� do wychodka, he he, zaraz wracam, nie d�ugo obiecuj� -
wymuszony u�miech pojawi� si� na twarzy wyrostka. Przewi�zane ciemne w�osy
b�ysn�y przez chwile. U�miech zdawa� si� by� nie tyle wymuszony, co
podtrzymuj�cy, bynajmniej nie atmosfer� - zaraz wracam!
Wsta�, odsuwaj�c krzes�o daleko do ty�u. Dopi� jeszcze tylko po�piesznie
piwo i ruszy� niewyra�nym krokiem w kierunku drzwi.
*********************
Odprowadzi� go oczyma do wyj�cia.
Lekko si� zatacza�. Wygl�da� do�� komicznie.
Yipban by� mu wdzi�czny. Za wszystko. Za to �e jest z nim, rozmawia. Taak,
przyja��. Ciekawym co by si� ze mn� dzia�o gdyby nie ten m�ody fircyk, ha. Gdyby
nie on, pewnie siedzia� bym jeszcze tam. Nad brzegiem. Ona odesz�a ode mnie...
by�em tam i nie chc� wraca�. By�em tam sam. I widzia�em wilka, wielkiego
czarnego wilka, zap�akanego...
Urwa�.
Zobaczy� co� czego nie powinien by� zobaczy�. W miejscu gdzie jeszcze przed
chwil� siedzia� Thar siedzia�a m�oda pi�kna kobieta. U�miechn�a si� zalotnie.
Cze�� rozb�jniku.
Zna� j�. Zna� j� bardzo dobrze. To Beathe.
Podnios�a si� lekko, nachyli�a mocno przez st�. Lekko szarawa szata
przylega�a do torsu, niczym mokry p�aszcz. Niby nic nie ods�ania�a, przylega�a
dok�adnie a jednak nie jednemu w g�owie zata�czy�o na taki widok. By�a nie
wysoka, ale bardzo zgrabna.
Szczuplutkie, d�ugie r�ce z�apa�y za kosmyk w�os�w. W�osy. Delikatne rzadkie
blond w�osy opada�y na ramiona i plecy, lekko falowa�y na piersiach. By�y raczej
proste. Zwyk�e d�ugie, proste blond w�osy... ale zachwyca�y. Niebieskie oczy
powoli zbli�a�y si� do jego twarzy. Zna� te oczy doskonale. Oczy, kt�re
przybiera�y r�ne barwy. Nigdy nie wiedzia� jak to si� dzieje. Lecz te oczy raz
by�y szare, raz zielonkawe, raz znowu niebieskie. Ale zawsze g��bokie i pe�ne
zrozumienia, opieku�cze. Bi�o od nich ciep�o.
Emanowa�o na ca�e jego cia�o. Czu� je.
Poca�owa�a go lekko w usta. Uszczypn�a w g�rn� warg�. Zawsze tak robi�a�,
pomy�la�.
Patrzy� na ni�.
Chyba za du�o wypi�em. Tak na pewno...
Nie, nie wypi�e� za du�o. Zawsze by�e� ignorantem, ale uwierz mi ja tu
jestem. Przysz�am... przykro mi Yipban, przykro mi.
Przykro Ci... Kocham ci�.
Wiem. Ja te� ci� kocham, wiesz prawda?
Wiem. Chod� do mnie. I zosta� ze mn�. Bez �adnych pyta�, obiecuj�...
Patrzy�a no niego. W jej pi�knych zielonkawych oczach pojawi�y si� �zy.
Zauwa�y� to i poczu� jak serce przez chwile zatrzymuje si�. S�ysza� jak uderza.
Szybko, miarowo. I mocno. Jak stal o stal. Z g�uchym brz�kiem. Patrzy� na ni�
d�ugo. Broda marszczy�a mu si�, usta zje�d�a�y w kwa�ny grymas. Szybko je
zagryza� ale nie m�g� ich opanowa�. Wszystko mu si� przypomina�o. Jak kiedy� z
ni� by�. Mi�o��.
Yipban... przysz�am po niego, wiesz przecie�. Przysz�am po niego ale nie
wiem czemu tak jest...
Nie, prosz�... nie znios� wi�cej...
Wiem. S�yszysz bicie stali. To nie serce. Wyjd� teraz i wybierz. Bacz co
m�wisz, prosz�, albo sam si� zranisz.
Beathe, zosta�...
�zy lecia�y z jej oczu. Malutkie, z ko�ca izby praktycznie nie widoczne.
Pozostawia�y za sob� tylko z�ociste wst��eczki, w kt�rych odbija� si� ogie� z
paleniska.
Id� ju�. Tak b�dzie lepiej.
**********************
Wybieg� szybko na zewn�trz.
Brz�k stali.
Szybko skierowa� si� w zaciemnion� uliczk�, sk�d dochodzi�y niebezpieczne
d�wi�ki. Deszcz pada� bezustannie, teraz jeszcze wi�kszymi kroplami. Wiatr
szumia� w uszach. B�yska�o od czasu do czasu. Bieg� bardzo szybko, na rogu
niemal si� nie przewr�ci�. Po�lizgn�� si� na lepiastej glinie, kt�ra
przylgn�a do jego but�w.
Zobaczy� Thara. Jak tnie, paruje. Nowa kurtka by�a lekko nadci�ta pod praw�
r�k�. Od tamtego miejsca w d� kurtka przybiera�a nienaturalny ciemny odcie�.
Thar sta� pod murem, lew� r�k� podtrzymuj�c bok a w prawej trzymaj�c pa�k�.
Przynajmniej teraz to co� s�u�y�o za pa�k�. Do�� prymitywn� i mocno poci�t� u
czubka.
****************************
Zaskoczyli go. Sta� pod murem. Jedn� r�k� podpiera� si�, w drugiej
natomiast, trzyma� teraz bardzo zbyteczny przedmiot.
- Ehem...
Lekko obr�ci� si�. Po�piesznie naci�gaj�c w g�r� spodnie. Szuka� paska.
Przecie�, cholera gdzie� jest. G�upi pasek... noo, jeste�, w ko�cu.
Popatrzy� przed siebie, teraz lekko ju� uspokojony, zapinaj�c pasek i
szturchaj�c koniuszkiem ma�ego palca g�owicy sztyletu. Poczu� j�,
delikatnie podsun�� pod d�o�. Przed Tharem sta�o dw�ch wyro�ni�tych wiejskich
ch�opak�w, kt�rych wcze�niej ju� widzia� w ober�y.. Stali przed nim zmokni�ci,
lekko trz�s�cy sie z zimna. A mo�e nie z zimna? Mo�e ze strachu przed tym co za
chwile nast�pi. Workowate koszule, teraz mocno naci�gni�te w d� pokazywa�y, �e
ch�opcy pochodzili najprawdopodobniej z biednej rodziny. Najprawdopodobniej nie
raz sami ci�gn�li ork�. I najprawdopodobniej nie�le im to sz�o.
- Dawaj pieni�dze... czasu nie momy, szybko.
Popatrzy� na nich.
- �le trafili�cie ch�opcy - sam zdziwi� si� swoim s�owom - nie mam przy
sobie ni miedziaka...
D�ugo nie czekali. Zaatakowali prawie r�wnocze�nie. W g�rze b�ysn�y dwa
ostrza. Najprawdopodobniej ostrza oderwane od kosy. Do�� ostra zabawka. Thar
uskoczy� w prawo unikaj�c jednego ale wpad� prosto pod drugie, pod to troch�
sp�nione. Na szcz�cie by�o na tyle sp�nione, �e zd��y� wyci�gn�� sw�j
sztylet. Ostrze kosy ze�lizgn�o si� ze zgrzytem obok jego g�owy.
Thar nie czekaj�c rzuci� si� na kawa� dr�ga, kt�ry dojrza� w ka�u�y. Cienki
ale mo�e by�, wytrzyma dwa, trzy ciosy - spojrza� na kosy wie�niak�w - mo�e
jednak tylko dwa... oby.
Ch�opcy zbli�ali si� powoli, rozchodz�c delikatnie na boki, ze spuszczonymi
g�owami, jak zawodowi szermierze. Pierwszy z nich, ten nieco szybszy uderzy� od
do�u, na wykroku. Pa�ka skutecznie powstrzyma�a kos�, przynajmniej jeszcze tym
razem. Drugi mierz�c w g�ow� krzykn�� niezbyt g�o�no. Krzyk w por� ostrzeg�
Thara, uchyli� si�. Thar wpad� mi�dzy nich. Krzykacza zdzieli� �okciem w twarz.
Niestety ch�opaszek nie przej�� si� tym zbytnio. Pos�a� mu prawy sierpowy,
dzi�ki czemu Thar podziwia� z bardzo nie wielkiej odleg�o�ci odpadki z karczmy,
porozrzucane w ka�u�ach. Gdzie� zgubi� sztylet.
- Dajcie te cholerne pieni�dze... nie warto umiera�.
Thar podni�s� si� powoli. Pr�bowa� sparowa� cios zadawany przez tego
szybszego. Wystawi� pa�k� przed siebie, na torze kosy. Wytrzymaj jeszcze
raz... male�ka, wytrzymaj.
Pa�ka nie wytrzyma�a. Poczu� jak ostrze przecina mu sk�r� na �ebrach. Ale
chyba nic wi�cej.
Jednak co� pomog�a� pa�eczko.
- Teraz ch�opaki jeste�cie mi winni za kurtk�... dzisiaj kupi�em now�.
Podni�s� si� powoli z du�ym wysi�kiem, podpar� si� u mur. Spojrza� na sw�j
bok. Krwawi�. Wie�niacy �miali si�.
******************************
- �ap!
Miecz poszybowa� p�ynnie, wprost w r�ce czarnow�osego m�odziana, kt�ry teraz
delikatnie broczy� krwi�.
Thar zam�ynkowa� delikatnie. Spostrzeg� przera�enie w oczach wie�niak�w.
Jeden z nich od razu rzuci� si� do ucieczki, pozostawiaj�c za sob� na ka�u�ach
�lad jaki pozostawia odlatuj�cy z wody �ab�d�.
Drugi z wie�niak�w po�lizgn�� si� i upad�. Jednak w jego oczach nadal
widoczna by�a z�o�� i zdenerwowanie. Thar przypad� do niego momentalnie. Miecz
podstawi� mu pod gard�o. I napiera�, powoli. Klinga dra�ni�a grdyk�.
- Thar... nie.
Obr�ci� si� lekko, nie popuszczaj�c jednak si�y naporu.
- Kropla?
- Tak. Kropla. Wybierz jedn� z mo�liwo�ci, zinterpretuj w�a�ciwie...
Thar popatrzy� chwil� na wie�niaka, w jego wielkie przera�one oczy. Teraz
ju� nie takie gro�ne. Rozp�ywa�y si�.
Ukucn��. Miecz po�o�y� obok siebie. Odwr�ci� si� twarz� do Yipbana.
Patrzyli chwil� na siebie.
Potem Thar zrobi� dziwn� min�. Wysoki rudzielec da�by g�ow�, �e co�
us�ysza�. Jakby odg�os wysuwaj�cego si� sztyletu.
Thar podni�s� si� gwa�townie. Na prostych nogach, ty�em do celu, ci�� na
pami��. Klinga miecza rozp�ata�a czaszk� wie�niaka.
- Dlaczego? Thar! Dlaczego...
Czarnow�osy ch�opak, z zakrwawionym mieczem w r�ku popatrzy� na przyjaciela.
Z k�cika ust wyciek�a cieniute�ka czerwona stru�ka.
- Dlaczego? Wiesz... to bardzo dobre pytanie... bardzo dobre...
Upad�. Na wznak.
Miecz brz�kn�� ko�o niego. Z plec�w stercza� wbity n�. Zwyk�y n� do
ci�cia, dajmy na to sk�r zwierz�cych. Wbity a� po sam� nasad�.
Yipban podbieg� do niego, obr�ci� i wzi�� na kolana. Czarnow�osy ch�opak
patrzy� zeszklonymi oczyma. W dal.
- Thar... s�uchaj... widzia�em Beathe. Ona powiedzia�a, �e mam do wyboru,
�ebym uwa�a�... i to si� nie mo�e tak sko�czy�...
Czarnow�osy ch�opak patrzy� zeszklonymi oczyma. W dal. Lekko si� u�miechn��.
Czerwona piana toczy�a si� z jego ust. Odchrz�kn��.
- Wiesz, wydaje mi si�... heh... �e to ja... powinienem teraz widzie�
duchy...he... wiesz, nie ma co... pi�kna �mier�...
Oboje si� u�miechn�li. Oboje ju� teraz przez oczy ze szk�a.
- Yipban... zawsze s� Ci �li...
- Cicho, prosz�.
- Yipban...
- Aha?
- Jaka ona by�a?
- Wspania�a, gdyby� j� zna� polubi� by�... Thar?
Cisza.
Deszcz w�a�nie przesta� pada�.
***************************
Thar pozna� Beathe. I tak jak m�wi� jego przyjaciel, Yipban, by�a cudowna i
rzeczywi�cie polubi� j�. Na sw�j spos�b nawet j� pokocha�. Na sw�j spos�b.
Poniewa� wiedzia� co to przyja��.
***************************
Czarna mg�a zn�w go oplot�a. Nieprzenikniona i zimna, dusz�ca i mokra.
Trzyma�a go i wpada�a wsz�dzie. Zagl�da�a do gard�a, do serca. Grzeba�a w m�zgu.
Ale jemu to nie przeszkadza�o. Zn�w tu jest... i tym razem chyba nie chce st�d
wyj��. By�o mu oboj�tne jak d�ugo tu b�dzie. Nie mia� ju� nikogo i nie zamierza�
st�d odchodzi�, cho� nienawidzi� tego miejsca.
Mg�a przez chwil� rozrzedzi�a si�. Na tyle, �e dojrza� przed sob� kogo� kogo
ju� wcze�niej widzia�. Zna� go. To czarny wilk. Le�a�.
Kiedy�, kiedy widzia� go wcze�niej, wilk siedzia� wyprostowany, zapatrzony w
jezioro, z nadziej� w za�zawionych i zapadni�tych oczach.
Yipban pomy�la�, �e w ko�cu odpoczywa. Nie wypatruje ju� swojej wilczycy.
To co z tego, �e tak naprawd� wilk ju� nie �y�. To co z tego, �e tak
naprawd� zobaczy� samego siebie. W przysz�o�ci. To, dla niego, nie by�o teraz
wa�ne.
Tomasz Kulczy�ski
"Napisane ku Beaty uciesze i tej�e zrozumieniu mojej mi�o�ci ."