421

Szczegóły
Tytuł 421
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

421 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 421 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

421 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

RIVELV AUTOR: DRAVEN HTML : ARGAIL 1. Cisawy ogier galopowa� w�sk� poln� drog� mi�dzy dwoma zagonami zbo�a. M�ody wie�niak imieniem Eryk siedzia� w siodle co chwila pop�dzaj�c konia szerokim rzemieniem. Uczepi� si� grzywy, zmru�y� oczy i przylgn�� do karku zwierz�cia. Kurz wzbiera� w �lad za nimi. Cisek wyci�ga� kszta�tn� g�ow� i gna� przed siebie. Dudni� kopytami. Zagony zbo�a znikn�y w p�dzie. Wjechali w las. Drzewa �miga�y po obu stronach w�skiej dr�ki. Szyszki strzela�y spod kopyt. Przy uchu �miga�y bzycz�ce owady. Las zmieni� si� w ��k� i wij�c� si� przez ni� drog�. Potem droga si� rozwidli�a. Drogowskaz wskazywa� kierunek. Dwa wypalone na strza�kach napisy, kt�rych ch�opak nie zd��y� odczyta�. Nie musia�. Wiedzia� gdzie jedzie. P�dzi� do miasta. Tam prowadzi tylko jedna droga. Pop�dzi� ciska na p�noc. Bez wahania. Wieczorem by� ju� u bram Aplegate, gdzie pot�ny zamek sta� na wynios�ym wzniesieniu a u jego podn�a rozlewa�o si� ca�e miasto. Setki budowli o r�nych kszta�tach. Wysokie wie�e, pot�ne klasztory i �wi�tynie, otaczaj�ce wszystko ma�e chatki o ��tych strzechach i czerwonych, omsza�ych dach�wkach. Zak�ady stolarskie, warsztaty i setki drobnych, szarych uliczek mkn�cych w�r�d dom�w, przeciskaj�cych si� mi�dzy setkami stragan�w i karczem, gin�cych u wr�t zamczyska g�ruj�cego nad miastem. Eryk dosta� si� za bramy bez wi�kszego problemu. Szuka� gospody gdzie mo�na by znale�� najemnik�w nadaj�cych si� do tego zadania. Obawia� si� �e pieni�dze kt�re otrzyma� od w�jta nie wystarcz� na op�acenie najemnego zbira lub �owcy. Nie marnowa� ich wi�c na jedzenie ani napitek dla siebie. Zap�aci� jedynie za stajni� dla umordowanego ciska. Mia� w sakiewce trzyna�cie z�otych monet. Z t� sum� i z nadziej�, uda� si� do gospody "Pod okiem szubrawcy" znajduj�cej si� naprzeciw stajni, w cichej i w miar� spokojnej cz�ci Aplegate. Szyld przedstawia� malowane czerwon� farb� wielkie oko, gro�nie wpatruj�ce si� w wej�cie swym martwym wzrokiem. Eryk obdarzy� szyld przelotnym spojrzeniem i wszed� za wahad�owe drzwiczki. Nie zdziwi� si� zbytnio, czuj�c intensywny zapach rozlanego piwa zmieszanego ze smrodem potu i dusznym zapachem gotowanej zupy. Karczma by�a pe�na. Go�cie tylko na chwil� przerwali swe zaj�cia, aby zerkn�� na stoj�cego w drzwiach Eryka. Nie przej�li si� jego drobn� postur� i dalej wr�cili do kart, picia i obmacywania pos�ugaczek. Z reszt�, kto by si� przej�� chudym ch�opkiem w baranim kubraczku, z wyszczerbionym mieczem u boku? Mo�e to i dobrze, �e nie zwraca� na siebie uwagi. Szuka� d�ugo. Tej nocy rozmawia� z ponad setk� najemnych i �owc�w. Wielu wy�mia�o go i jego pieni�dze. Kilku zignorowa�o. Inni przyrzekali �e zrobi� to nast�pnej wiosny, ale je�li dorzuci jakie� sto z�otych monet. Najemnicy wchodzili i wychodzili. W gospodzie by� ci�g�y ruch. Karczmarz nie mia� na nic czasu i jedynymi s�owami, jakimi operowa� by�y "Poda� co�?" "Trzy miedziaki si� nale��" "Zaraz przyniese zupy". �lini� si� przy tym i szczerzy� jak prosiak. Oczywi�cie w kr�tkich przerwach podszczypywa� piegowat� dziewk�, kt�ra mog�aby by� jego c�rk�. Niewiele brakowa�o, �eby Eryk straci� resztk� nadziei, gdy znalaz� si� jegomo��, siedz�cy samotnie za okr�g�ym sto�em przy kominku. Odziany by� w kolczug� przepi�t� pasami i zielonoszare naramienniki z wypalonymi znakami jakiej� gildii. - M�w mi Jenkin, ch�opcze- powiedzia� �ciszonym g�osem.- Jak ciebie zw�? - Eryk Willahn. Wa�� jest najemnikiem? - Ooooh. Nie lubi� gdy tak mi m�wi�. Wol�: �owc� nagr�d. Brzmi �adniej. - Wybacz panie. Potrzebuj� pomocy jednak pieni�dzy mi brakuje i wielu ju� odm�wi�o. - Rozumiem. O co chodzi, przyjacielu.- u�miechn�� si� Jenkin. - Czarnoksi�nik. Chodzi mi, o czarnoksi�nika kt�ry n�ka nasz� wie�. Straszny z niego �otr i morderca. Zabi� ju� wielu m��w, powbija� ich na pale i ukrzy�owa�, porwa� jedno z dzieci, dziewki na nocki bra�, wszystkie zwierz�ta we wsi potru�. To potw�r, nie cz�owiek... . Jenkin s�ucha�. Blask ognia odbija� si� na jego pomarszczonej twarzy. Na wy�upiastych, �abich oczach i wrednym u�mieszku cieniutkich ust. Sprawia� wra�enie, jakby nie robi�o to na nim najmniejszego wra�enia. - Zebrali�my razem trzyna�cie z�otych monet. To znaczy, czterna�cie, ale wyda�em jedn� sztuk� na stajni� dla mojego konia. - Konia?- zapyta� �owca. - Tak. Cisawego ogierka- u�miechn�� si� ch�opak. Jenkin zastanowi� si� chwil� drapi�c nos. - Zgoda- powiedzia�.- Ale nie za trzyna�cie monet. Za wykonan� rob�tk� licz� �e dop�acicie mi jakie� trzydzie�ci i oddacie, owego ciska. Eryk smutno pomy�la� o utracie swego wierzchowca. Ale nie mia� wyboru. - Je�li wa�� b�dzie �askaw pojecha� ze mn�, na pewno!- powiedzia� powa�nie. - Wi�c chod�my. -wyszczerzy� si� �owca.-Najpierw po twojego cisawego ogierka. Na co jeszcze czeka�!? Wstali od sto�u i wyszli. Z zaciemnionego rogu sali, inna posta�, zrobi�a dok�adnie to samo. Na dworze ja�nia�o. Eryk zda� sobie spraw�, �e najemnika szuka� przez ca�� noc. Teraz, o tak wczesnej godzinie, uliczki by�y puste, a niebo zas�ane szarymi chmurzyskami. D�� wiatr. - Gdzie masz ciska, ch�opcze?- zapyta� spokojnie �owca. - W stajni, o tutaj, zaraz naprzeciwko. - Zaczekam. Przyprowad� go szybko- powiedzia� otulaj�c si� ramionami.- Zimno tu. - A wy, panie? Nie macie wierzchowca? Jenkin spojrza� na niego czujnie, mru��c �abie oczy. - Mam- zarzuci� na g�ow� sk�rzany kaptur.- Id� po konia, ch�opcze. Z nieba pocz�y kapa� pierwsze krople deszczu. Na podw�rzu przed gospod�, na rozjechanym i zadeptanym przez konie podje�dzie, nie by�o nikogo. Sta� tam tylko Jenkin. Po kr�tkiej chwili Eryk przyprowadzi� ciska na podw�rze. Klepa� konia po szyi ciesz�c si�, �e wypocz��. - A gdzie pana wierzchowiec?- zapyta�.- B�dzie pan szed� do wsi za mn�? - Ale� ty jeste� g�upi smarkaczu!- zarechota� weso�o Jenkin mru��c oczy. - N.. Nie rozumiem- zmarszczy� brwi Eryk. Nagle w r�ce "�owcy" pojawi�a si� gruba pa�ka. Taka, jak� zwyk�o si� og�usza� zwierz�ta w rze�ni. - A to, zrozumiesz? Parobku?!- zamachn�� si� zbir. - Ale...- w oczach Eryka odmalowa� si� strach. Niezgrabnie cofn�� si� w ty�, unikaj�c w ten spos�b uderzenia pa�ki. Wygi�� si� i run�� na plecy. Jenkin dopad� go w mgnieniu oka. Przygwo�dzi� do ziemi swoim ci�arem i z wrednym u�mieszkiem powiedzia�: - G�upi�, ch�opcze. Nast�pnym razem nie ufaj, mordercy takiemu jak ja. Mo�na przez to straci� �ycie, a wtedy, nie b�dzie ju� tego, "nast�pnego" razu. Eryk zacisn�� d�o� w pi�� i zamachn�� si� marszcz�c twarz. Jenkin run�� w bok, co pozwoli�o ch�opakowi wsta� i si�gn�� po sw�j wyszczerbiony miecz. - Ale� ty jeste� g�upi!- morderca wsta� do pionu pluj�c czerwon� �lin�. Z k�cika ust lecia�a mu stru�ka krwi. Wcisn�� pa�k� za pas i garbi�c si� si�gn�� do cholewy buta. - Najpierw chcia�em ci� tylko og�uszy� i zabra� ci pieni�dze i konia- powiedzia�.- Ale teraz, naprawd� mnie rozw�cieczy�e� smarku! Z cholewy wyrwa� ostro zako�czony no�yk, o r�koje�ci z rogu jeleniego. Nie prostuj�c si� run�� do przodu, na Eryka. Ch�opak niezgrabnie zamachn�� si� mieczem, tn�c powietrze obok biegn�cego mordercy. Ten uderzy� go barkiem, obali� na ziemi�, kolanem przydusi� gard�o i zamachn�� si� ostrym jak brzytwa no�em. Eryk us�ysza� mlask b�ota, kto� szed� w ich stron�. Jenkin wsta� niespodziewanie. Us�ysza� czysty odg�os, taki jaki wydaj� szable wyci�gane z pochew. Mlask b�ota nie ustawa�. Us�ysza� jak Jenkin wrzeszczy i klnie. Us�ysza� szcz�k �elaza, okrzyki walki i uderzenia. Deszcz zadudni� na dachach domostw. Zla� ulic� i podw�rze przed karczm�. Gdy Eryk wspar� si� na �okciu, zobaczy� Jenkina gin�cego u st�p odzianego w czer� nieznajomego. 2. - Kim jeste�?- zapyta� w ko�cu. Siedzieli w gospodzie ju� od jakiego� czasu. Przyszli tu zaraz po tym, jak nieznajomy przywi�za� ciska do barierki przed karczm� i pom�g� wsta� Erykowi. Potem zam�wi� u karczmarza grzane wino i wod�. Sprawia� wra�enie dobrego cz�owieka, cho� to jak wygl�da�, nie dawa�o tego pozna�. Twarz mia� blad�, naznaczon� blizn�, id�c� przez prawe oko. Si�ga�a lekko ponad brew, a ko�czy�a si� dopiero na policzku. Blizna by�a ca�kiem czarna i wygl�da�a jak tatua�. Nieznajomy mia� czarne, poskr�cane w�osy, si�gaj�ce do ramion. Ale najdziwniejsze by�y jego oczy. To w�a�nie przez nie, Eryk nic nie m�wi�, tylko patrzy� i dziwi� si�, �e zwyczajny cz�owiek, mo�e mie� takie oczy. By�y czarne i nieprzeniknione jak to� wody, �renice zdawa�y si� by� ciemno��te. Spojrzenie mia� nieprzyjemne. - Nazywam si� Naytrel- powiedzia� nieznajomy. Mia� spokojny g�os. - Ch.. Chcia�em podzi�kowa� za ratunek, panie. Nazywam si� Eryk Willahn. Jestem pierwszy raz w tym mie�cie. - Dlatego pewnie wybra�e� najgorsz� ober�� w Aplegate- u�miechn�� si� Naytrel. - Chyba tak. I do tego najgorszego najemnika. - Jenkin nie by� najemnikiem. - Jak to? - To zwyk�y r�baj�o i z�odziej. Mia�e� pecha, �e na niego trafi�e�. - Widz� �e jeste� obeznany, panie. Mo�e pom�g�by� mi znale�� najemnika? Nie zap�ac� wiele ale.. - Nie jestem obeznany, ch�opcze. Teraz w ko�o pe�no dorabiaj�cych na boku niedobitk�w z pola bitwy.- wyja�ni� Naytrel.- I nie jestem twoim panem, wi�c mnie tak nie nazywaj. A z Jenkinem, mia�em utarczk� ju� wcze�niej. Obieca� mi, �e mnie zabije je�li jeszcze raz mnie zobaczy. - Chyba rozumiem. Naytrel poci�gn�� z kufla. Pi� grzane wino. - Dlaczego mi pomog�e�, panie?- zapyta� niepewnie ch�opak. - Us�ysza�em o twoim problemie. �cigam czarownika o kt�rym m�wi�e�. - Dewiusza? - Tak. Dewiusza i jego brata Castora, zwanego Krwawym. Chcia�bym, aby� zawi�z� mnie do twej wioski. Eryk rozszerzy� oczy. - Panie, czy to znaczy �e mi pomo�esz? Naytrel spojrza� na niego dziwnie. - Chyba s�ysza�e�? Eryk wyszczerzy� si� w u�miechu. - Dzi�kuj�, panie!- dr��cymi d�o�mi si�gn� za pazuch�, wyci�gn� sakiewk�.- Tu jest trzyna�cie z�otych monet. Prosz� we� je w podzi�ce. M�czyzna spojrza� na sakiewk� i pokr�ci� g�ow�. - Powiedzmy, �e bym je wzi��- powiedzia�- Wzi��bym je, schowa� i wyszed�. Co by� wtedy zrobi�? Eryk pospiesznie schowa� sakiewk�. Otuli� si� baranim futrem. - W�a�nie.- kiwn�� g�ow� Naytrel- I nie nazywaj mnie panem. - Dobrze.. Karczmarz, oty�y krasnolud, zapewne by�y wojownik, kt�remu na wojnie odj�to praw� nog�, przyni�s� mi�siwo; pieczon� kaczk� i flaszk� grzanego wina. Ober�ysta zerka� na Naytrela spod krzaczastych brwi i mrucza� co� pod nosem. Nog� zast�powa� mu wystrugany kij, kt�ry pod �adnym pozorem nie przypomina� prawdziwej nogi, za to sprawia�, �e krasnolud wygl�da� bardziej jak kapitan jakiego� dziurawego szypra. - O co chodzi?- zapyta� Naytrel widz�c zainteresowanie jego osob�. Zerka� na krasnoluda z ukosa. - Wy�cie Rivelv, panie- stwierdzi� karczmarz wycieraj�c r�ce w fartuch. Eryk zd�bia�. - Rivelv- potwierdzi� Naytrel i urwa� udko z pieczeni. Ch�opak zauwa�y� �e ma ma�y pier�cie�, na ma�ym palcu prawej r�ki. - Moi go�cie nie lubi� Rivelv�w, panie- m�wi� �ciszonym g�osem krasnolud. - Go�cie? A czym ja im wadz�? - Wielu tu najemnych, kt�rzy ch�tnie popr�bowali by swych si� z Rivelvem. - Wino sko�cz� i wyjd�. - Wola�bym teraz. Nie chc� straci� karczmy- nalega� krasnolud. - Wino sko�cz� i wyjd�- powiedzia� spokojnie Naytrel.- Obiecuj�. Karczmarz zmarszczy� brwi. Zerkn�� na Eryka, potem znowu na Naytrela, zakl�� siarczy�cie i odku�tyka� za szynkwas. - Jeste� Rivelvem panie?- zapyta� w ko�cu Eryk.- Odbieracie magom moc? - Zamknij si�. Jedz i wynosimy si� st�d. Ten dziad mia� racj�, wielu tu najemnik�w i �owc�w, a on jeszcze zwr�ci� na nas ich uwag�. Zerkn�� na Eryka kt�ry poch�ania� udko kaczki. - Tylko si� tak nie ob�eraj, bo si� wyrzygasz w siodle! - Dobrze... - Od ilu ty dni nie jad�e�? - Nie wiem- Eryk wzruszy� ramionami, rozmaza� d�oni� t�uszcz na policzku. - Aha- kiwn� g�ow� Naytrel.- Masz, we� te� moje. Gdy tylko karczmarz sko�czy� odwiedza� ka�dy ze stolik�w, przeci�gle zaszura�y krzes�a. Od sto��w wsta�o po kilku m�czyzn, kt�rych pasy znacznie obci��a�a bro�. - Koniec uczty..... . Id� po konie.- zmru�y� oczy Naytrel.- M�j jest przywi�zany do barierki budynek obok. Odwi�� go i czekaj tam na mnie. - Ale... - Id�! Chwil� po tym, jak Eryk wybieg� z karczmy, na nogach sta�o ju� oko�o sze�ciu uzbrojonych najemnik�w. Wi�kszo�� trzyma�a d�onie na r�koje�ciach mieczy. Naytrel siedzia� spokojnie na miejscu, nie odwracaj�c si�. - Ostrzega�em ci�- warkn�� karczmarz. Naytrel zobaczy� z ukosa, �e trzyma w r�ce top�r. - M�wi�em, �eby� st�d wyszed�, w��cz�go!- warcza� krasnolud.- Ale ty musia�e� postawi� na swoim. Teraz czego� si� nauczysz. No ch�opcy! Nagrod� na odmie�ca dzielimy po po�owie! Rivelv wsta� od sto�u, zerwa� z siebie p�aszcz. Odziany by� w czarn� tunik�, z r�kawami wsuni�tymi w czarne, bojowe r�kawice zakrywaj�ce przedramiona. Tors mia� okryty obijan� sk�rzan� kamizelk�, przeci�t� dwoma grubymi pasami. Na plecach mia� dwie szable, wieszane na krzy� w pochwach. - My�la�em �e boicie si� o karczm�, panie szynkarzu!- u�miechn�� si� paskudnie rivelv. - Sprzedaj�c tw�j ekwipunek zarobi� tyle co za ca�y rok har�wki!- odparowa� krasnolud. Najemnicy szli na niego powoli, miarowo stawiaj�c kroki. Ludzie pojedynczo wybiegali z karczmy, zostawiaj�c wszystko i bior�c nogi za pas. Pos�ugaczki znikn�y za kontuarem. - Tylko nie zdemolujcie mi karczmy ch�opcy!- zarechota� karczmarz.- Na zewn�trz go! Na zewn�trz! Eryk osiod�a� ciska i przeprowadzi� go przez podjazd. Ko� Naytrela sta� przed gospod�, przywi�zany do barierki na podw�rzu, tak jak m�wi�. By� to kary objuczony ogier, z d�ug� i czarn� grzyw�. Deszcz rozmoczy� ziemi�, zmieniaj�c j� w b�oto. Strugi wody la�y si� z dachu na podw�rko przed ober��, wylewa�y si� z przepe�nionych beczek na deszcz�wk�. Nagle drzwiczki karczmy wy�ama�y si� z donios�ym �oskotem. Na podw�rze wybieg� barczysty m�czyzna z szerokim pa�aszem. Woln� r�k� trzyma� si� za brzuch a nogi si� pod nim ugina�y. Zrobi� kilka chwiejnych krok�w, rzygn�� krwi�, opad� na kolana i z pluskiem na twarz. Zaraz za nim na podw�rze wyszed� Naytrel. Szed� ty�em, w r�kach trzyma� dwie zdobione, zakrwawione szable. Przed nim oty�y krasnolud- karczmarz- wyku�tyka� z ober�y opieraj�c si� na toporze. Na twarzy mia� paskudn� szram�. - �ebym ci� tu wi�cej nie widzia�, mutancie!- wykrztusi�. Naytrel odczeka� chwil�, a� deszcz zmyje krew z szabel i schowa� je do pochew na plecach. - �egnam- powiedzia� powa�nie- Oby�my si� wi�cej nie spotkali. Oty�y krasnolud znikn�� w karczmie, stukaj�c protez� w deski pod�ogowe. 3. Dzie� drogi min�� szybko. Pogoda si� poprawi�a i wyjrza�o s�o�ce. Jechali go�ci�cem a� do czasu wjazdu na trawiast� r�wnin�, gdzie musieli skr�ci� na wsch�d. Omin�li rozstajne drogi i zapu�cili si� w las, jad�c w�sk� piaszczyst� dr�k�. �aden z czaj�cych si� w lesie goblin�w nie wyszed� im na spotkanie. Siedzieli potulnie w zaro�lach, by� mo�e czekali na lepszy �up, by� mo�e siedzieli tam ze strachu. Za lasem rozci�ga�o si� wrzosowisko, ko�cz�c si� czerni� jakiego� boru i g�ruj�cymi nad nim, szarymi zarysami g�r. Wok� da�o si� s�ysze� tylko nieustaj�ce bzyki owad�w, ci�cia konika polnego i g�o�nego buczenia pszcz�. - Tu si� zatrzymamy- powiedzia� Naytrel, wskazuj�c ci�gn�cy si� nieopodal pas zielonej trawy.- Skocz do lasu nazbiera� drzewa, ja w tym czasie zajm� si� ko�mi. Wieczorem ognisko ju� p�on�o. Otacza�a ich czer�. Z dala, z bardzo daleka bi�y �wiate�ka przydro�nego zajazdu. Eryk nie pyta� dlaczego si� tam nie zatrzymali. Nie musia�. Wiedzia�, �e najemnicy z karczmy "Pod okiem Szubrawcy", b�d� szuka� rivelva. A pierwszym miejscem gdzie mog� go znale��, b�dzie w�a�nie jaki� zajazd. Odk�d w krainach zapanowa� "pok�j", a Wojna Wie� dobieg�a ko�ca, rivelvy sta�y si� ulubionym celem �owc�w nagr�d i najemnik�w. Wiedzia�, �e niekt�rzy bali si� ich jak ognia, ale byli to zazwyczaj tch�rze, potrafi�cy tylko �upa� karawany. - Czy zabi�e� tych ludzi w ober�y?- zapyta� skubi�c kacze udko. Naytrel uni�s� wzrok znad no�a, kt�ry ostrzy�. Jego oczy wtgl�da�y strasznie w otaczaj�cej ciemno�ci. - Tak- powiedzia� spokojnie.- Ale nie chcia�em tego. - A wi�c naprawd� jeste� Rivelvem? �cigasz czarnoksi�nik�w i pozbawiasz ich magii, aby nie czynili wi�cej z�a? - Z�o nie tkwi w magii. Tkwi w ludziach. - I ty zabijasz ludzi. - Tylko je�li musz�. Gdybym chcia� mordowa�, w�drowa�bym z obosiecznym mieczem a nie z dwoma dharmo�skimi szablami. - Ha! S�ysza�em, �e dharmo�ska szabla jest lepsza od miecza! - �le s�ysza�e�. Z tego co ja wiem, jest tylko l�ejsza od zwyk�ej szabli i bardzo, bardzo wytrzyma�a. Jest te� ostra jak brzytwa. - I droga- doda� Eryk- Dlatego najemnicy ci� zaatakowali, prawda? - Tym psom chodzi tylko o pieni�dze. Stal dharmo�ska jest bardzo droga. - Mog� zobaczy�? - Nie. Skaleczysz si�. A je�li dotkniesz ognia zajmie si� ca�a g�ownia. - Naprawd�? - Tak, poka�� ci. Rivelv wyci�gn�� szabl� z pochwy. Lustrzane ostrze odbi�o blask ognia. Mia�a zgrabn� r�koje��, dok�adnie owini�t� czarn� sk�r�. Ochron� na d�o�, kt�rej zewn�trzna strona zaopatrzona by�a w ostre sto�ki, tworz�c praktyczny kastet. M�czyzna przy�o�y� ostrze do ognia. W mgnieniu oka gor�ca str�ka ognia pomkn�a po p�azie i zaj�a ca�� g�owni�, tak jak m�wi� Naytrel. - Widzisz. Mo�na ni� teraz walczy�, jak zwyczajn� szabl�. Ale nie mo�e si� pali� d�u�ej ni� godzin�. Niszczy si� wtedy. - Czy ty naprawd� zabijasz czarownik�w?- strzeli� pytaniem Eryk. - S�ucham? - Zabijasz ich? Czy tylko odbierasz im moc? - Za du�o pyta� jak na jeden raz. Id� spa�. Jutro dojedziemy do wsi.- zgasi� szabl� wbijaj�c j� g��boko w ziemi�. Kary ogier rivelva pas� si� z ciskiem nieopodal ogniska. W g�r� strzela�y iskry. By�o czu� zapach palonego �wierku, kt�ry Eryk znalaz� w lesie. Drzewo jarzy�o si� w ogniu bledn�c miarowo i biel�c, �eby w ko�cu zgasn��. Wszystko otuli�a nieprzenikniona ciemno��. 4. Strzechy domostw wy�oni�y si� zza us�anego �ci�tym zbo�em wzniesienia. Wioska Viliana cieszy�a oko w s�oneczny poranek. Domy ci�gn�y si� jeden obok drugiego wzd�u� wydeptanej, szerokiej drogi. Drewniane chaty otoczone by�y bielej�cymi drzewkami wi�ni. Graniczy�y z rozleg�ymi sadami, ciesz�cymi si� dorodnymi gruszami i wielkimi jab�oniami. Na rzut kamieniem, od wioski rozlewa�o si� wielkie jezioro, otoczone ze wszystkich stron �wierkowym lasem. Nad tym wszystkim g�rowa�y o�nie�one szczyty g�r. Naytrel d�gn�� wierzchowca pi�tami i powoli zjecha� w d� zbocza. Trzyma� si� zaraz za Erykiem, kt�ry jecha� pierwszy. Zaraz gdy byli na dole, ch�opak przyspieszy�. K�usem przejecha� �rodkiem wsi i zatrzyma� si� przed jednym z dom�w, najwi�kszym i wyr�niaj�cym si� w�r�d innych. Wie�niacy przerwali swe prace. Z domu wyszed� oty�y m�czyzna. Najpewniej w�jt. Odziany by� w d�ug�, pow��czyst� szat�, przetykan� kolorowymi ni�mi. - Przywioz�em.- powiedzia� Eryk. - Dzi�ki Bogu! - Problem jest taki, mo�ci Naytrelu- ci�gn�� w�jt.- �e teraz boimy si� nawet wyj�� w pole. Tylu ju� ludzi namordowali, �e strach pomy�le�. Boimy si� o Ijol�, kt�r� porwa� ten morderca! Siedzieli w ma�ej, zakurzonej izdebce, w �wietlicy le��cej w po�udniowej cz�ci wioski. Nik�e �wiat�o wpada�o tu przez uchylone okno z grub�, witra�ow� szyb�. Lekki wiatr targa� uczepione okna paj�czyny, wywiewaj�c z izby duszny zapach ple�ni. Obrady prowadzi� w�jt. Wraz z nim sta�o kilku wie�niak�w, z kt�rych jeden, wysoki i ko�cisty, z zabanda�owan� g�ow� wydawa� si� by� jednym z ostatnich w wiosce, kt�rzy odwa�yli si� chwyci� za miecz. - Ciekawe jest- powiedzia� d�ubi�c sobie patyczkiem w z�bach.- Po co czarownikowi dziesi�cioletnia dziewczynka? Trzeba jeszcze raz dobra� si� im do ty�ka! - Myszak, daj�e spok�j- �achn�� si� w�jt.- Nas tylu jest, co nic. Zebra�e� wszystkich ze wsi i razem liczyli�my pi��dziesi�ciu ch�opa. Z tego wszystkiego tylko Eryk wyszed� bez szwanku i zdo�a� utrzyma� si� na koniu. Eryk sta� w k�cie sali. Uni�s� dumnie g�ow� i wyszczerzy� z�by. Wysoki m�czyzna z zabanda�owan� g�ow� nazywany Myszakiem, skarci� go wrednym spojrzeniem. - I kogo przywi�z�?- warkn��.- Odmie�ca! Pos�ugacza magii. Morderc� ludzi i z�odzieja magicznych przedmiot�w. - Zamilcz Myszak!- wydar� si� w�jt.- Mo�ci Naytrel jest u nas go�ciem i nie tylko moj�, ale i twoj� dup� przyjdzie mu ratowa�! Wi�c odrobin� szacunku! - Tyle mam do niego szacunku, co wy do g�wna, mo�ci w�jcie. G�upi szczeniak przywi�z� nieszcz�cie. Ile si� s�ysza�o o rivelvach? Ile opowie�ci si� s�ysza�o? Nie pami�tacie? Ile razy jaki� rivelv pojawia� si� mie�cie, zaraz wybucha�y po�ary, zaraz gin�li ludzie. �cigaj� czarnoksi�nik�w, zap�dzaj� ich do miast, do wsi i niszcz�, r�wnaj�c z ziemi� wszystko i wszystkich! - �aden rivelv nie zabi� niewinnego cz�owieka!- wrzasn�� Eryk twardo id�c do Myszaka. - Milcz g�wniarzu! Ju� ja wiem co m�wi�! Ilu zgin�o czarownik�w i uzdrowicieli! Ilu sczez�o w m�kach nadwornych iluzjonist�w, kt�rzy czarowali na straganach, �eby przynie�� dzieciom rado�� tworz�c magicznego motylka, albo nietoperza? Ilu zgin�o pytam?! Ilu jeszcze zginie przez tego odmie�ca!? - Rivelvy nie zabijaj� uzdrowicieli!- k��ci� si� Eryk.- Nie zabijaj� kap�an�w ani druid�w...! - Milcz powiedzia�em!- uderzy� go wie�niak. Ch�opak pad� twarz� do ziemi chwytaj�c si� za policzek. - Zostaw go- Naytrel strzeli� w niego z�owrogim spojrzeniem. - Wyjd� Myszak- zmarszczy� brwi gruby w�jt.- Nie potrzeba nam k��tni. - Pewnie, �e nie potrzeba.- u�miechn�� si�- Ale zobaczycie. Potwierdzicie moje s�owa. Ka�dy z was, b�dzie �a�owa� sprowadzenia tego odmie�ca do wsi- wyszed� przez drzwi. - K��tliwy z niego cz�owiek- westchn�� w�jt. - Zauwa�y�em- odpar� Naytrel. - Ale doprawdy, jest jedynym, kt�ry odwa�y� si� przeciwstawi� mocy czarnoksi�nika. Zebra� ludzi z ca�ej Viliany i poszli walczy� z wid�ami w d�oniach. Rivelv pokr�ci� g�ow�, pom�g� wsta� Erykowi. - Tak. Nie�le oberwali, m�wi�c szczerze.- ci�gn�� w�jt.- Czy wiecie, mo�ci Naytrelu o bracie Dewiusza? O Krwawym Castorze? - Wiem. Jak przypuszczam, to on narobi� wam najwi�kszej szkody? - Szczerze m�wi�c, nikt go nawet nie widzia�. Podobno walczyli tylko ci z�odzieje, kt�rzy przy��czyli si� do czarownika. - Jacy z�odzieje? - Nie wiecie, panie? �upie�cy karawan z pobliskiego traktu. Przy��czyli si� do czarownika po tym jak da� on im pokaz swojej si�y na szlaku kupieckim. By�o ich oko�o pi��dziesi�ciu, z czego wielu poleg�o. Najprawdopodobniej pozosta�o bardzo niewielu. - Jak poleg�o? - Nie wiecie o tym �e zaj�li kasztel naszego s�dziego? - Co?! Jaki kasztel? Jakiego s�dziego? - Nad nasz� wsi� sprawowa� rz�dy s�dzia Brundert. Mia� kasztel o dwie godziny drogi st�d. Dewiusz, Krwawy Castor i ich mordercy zaj�li ow� twierdz� i hulaj� tam sobie, n�kaj�c ludzi napadami i grabie�ami. - Coraz gorzej to wszystko wygl�da. Eryk mi nic nie powiedzia�. - Eryk nic nie wiedzia�. Wszystko si� sta�o podczas jego nieobecno�ci. Naytrel podszed� powoli do okna. Spojrza� na paj�czyn�. - Dewiusz zaj�� kasztel i nikt nic nie robi?- zapyta� nagle, nie odwracaj�c g�owy. - Wszyscy boj� si� mocy czarnoksi�nika- wyja�ni� w�jt- My�limy, �e odjedzie, jak si� wyhula. Ale po tym jak porwa� Ijol�, stracili�my nadziej� i pos�ali�my po �owc�. - Nie. Tu �mierdzi mi podst�pem. Mo�liwe te�, �e ten �otr si� z kim� dogada�. Zapad�a cisza w czasie kt�rej rivelv nieustannie wygl�da� na zewn�trz przez okno, a zgromadzeni wie�niacy czekali w niepokoju na nast�pne jego s�owa. Wyj�tek stanowi� Myszak, skubi�cy paznokcie. - Pomo�ecie nam, mo�ci Naytrelu?- zapyta� prosz�co gruby w�jt. Rivelv zerkn�� na niego. Nie odpowiada�. - Pomo�ecie nam?- zapyta� ponownie .- Prosz� was. Je�li za trzyna�cie monet sta� was tylko na uratowanie Ijoli, zr�bcie to. Je�li uwa�acie, �e za tyle nie op�aca si� t�pi� waszych drogocennych szabli, nie r�bcie tego, bo o to was nie prosz� Zostawcie czarownika i ca�� jego parszyw� band� w spokoju. My nie mo�emy uciec, ale baby z dzie�mi wy�lemy na zach�d, do Tyrii. Tam czarownik ich nie dopadnie. Pomo�ecie? Naytrel nie odpowiedzia�. Wyszed� ze �wietlicy zamykaj�c za sob� drzwi. Ma�y, dziewi�cioletni ch�opiec, �owi� ryby w jeziorze, siedz�cy nieruchomo na zbutwia�ym pomo�cie. Woda falowa�a w podmuchach lekkiego wiatru. Drobne fale marszczy�y tafl� i znika�y w otaczaj�cych jezioro wysokich trzcinach. Ch�opiec poderwa� g�ow�. Us�ysza� t�tent kopyt. Odrzuci� prymitywn� w�dk� w wod�, wsta� na kolebi�cym si� na boki pomo�cie i balansuj�c r�koma przeszed� po szczerbatej k�adce na l�d. - Tato!- wrzasn�� biegn�c w stron� wioski.- Jad� konni! Konni! Ojciec ch�opca- nios�cy drzewo brodacz- rzuci� precz pogi�te ga��zie i run�� biegiem w stron� chaty w�jta. Drog� wzd�u� jeziora galopowali je�d�cy. Na czele, na masywnej kobyle, gna� pot�ny m�czyzna, odziany w kolczug� i folgowy fartuch. U pasa mia� obur�czny miecz, kt�rego r�koje�� �ciska� w okrytej grub� r�kawic� d�oni, z lewej strony, przypi�ty w pochwie do drugiego z pas�w, mia� ostry sztylet, ze z�ocon� r�koje�ci�. Z ty�u wci�ni�ty za pas, tkwi� �elazny toporek. Twarz mia� pos�pn�, gro�n�, naznaczon� wieloma drobnymi bliznami. W�osy mia� czarne, spi�te w jeden gruby warkocz, owi�zany z�otymi tasiemkami. Wygl�da� na barbarzy�c�. Je�d�cy za nim, a by�o ich dok�adnie sze�ciu, obwieszeni byli broni� i ka�dy mia� na g�owie zdobyczn� �ebk�, nale��c� najpewniej do jakiej� grupy stra�nik�w. Je�d�cy stra�nikami nie byli na pewno. W�jt wybieg� przez drzwi przytrzymuj�c na g�owie wymi�ty beret z pi�rkiem. Na podw�rzu zebra�a si� ju� garstka wie�niak�w, szczelnie otaczaj�cych przyby�ych konnych. Wielki barbarzy�ca po�o�y� d�onie na kulce przy siodle i spogl�da� na wszystkich z g�ry. Siedzia� tak przez d�u�sz� chwil�, jakby czekaj�c a� wzbite w powietrze tumany kurzu opadn� z powrotem na ziemi�. - Co� wam we �bach si� poprzewraca�o, wsi�rki!- zadudni�.- Chyba ma�o wam naszych nauk!? - O co chodzi, wielmo�ny?- u�miechn�� si� cynicznie w�jt. - Nazywam si� Krwawy Castor!- wrzasn�� barczysty. Tak, �eby go wszyscy s�yszeli.- Zapewne o mnie s�yszeli�cie, a osobi�cie poznali mnie tylko ci, kt�rzy teraz le�� w grobie. Mego brata, a waszego pana i w�adc�, dosz�y s�uchy, �e szukali�cie pomocy w Aplegate!? Wie�niacy milczeli. Spojrzeli po sobie ze strachem w oczach. - S�yszeli�my te�- m�wi� powoli barbarzy�ca- �e jaki� mizerny knecht, zgodzi� si� przyby� do wioski i pom�c wam w ocaleniu. Widziano go z m�odym ch�opkiem, jak jecha� do Viliany przez uprawne pola. Wiecie chyba, g�upie barany, �e nie toler.. torel... Nie lubimy gdy kto� miesza nam w sprawach? - Wybaczcie panie ale... - Zamknijcie ryj, w�jcie. Je�li do jutra nie wydacie nam tego psiura, spalimy wam chaty, stodo�� i was samych! A memu bratu, powinni�cie pada� do st�p i j�zorem czy�ci� mu podeszwy z g�wna, bo tylko dzi�ki niemu nie powyrzynam was od razu. Daj� wam czas! Wykorzystajcie go!- Krwawy zawr�ci� koby��. Powoli ruszy� w stron� jeziora.- A na razie, zadowol� si� tylko ch�opkiem, kt�ry pojecha� do Aplegate.- doda� z u�mieszkiem- Dajcie jeszcze jak�� dziewk�, j� te� si� zadowol�. Ch�opkowi wypruj� flaki a dziewce... Towarzysz�cy barbarzy�cy zb�je zanie�li si� weso�ym �miechem. Krwawy Castor zatrzyma� si�, odwr�ci� koby�� pyskiem do wpatrzonych w niego ludzi. M�czy�ni kt�rzy jechali za nim zrobili to samo. - Nie s�yszeli�cie, w�jcie? Chc� ch�opka i dziewk�! �ajno macie w uszach?! - Nie, panie... Ale.. - Mo�e trzeba by je wam oczy�ci�?- zapyta� i da� znak r�k�. �otr kt�ry by� najbli�ej obna�y� miecz i spi�� konia. Ruszy� na w�jta st�pa wznosz�c bro� nad g�ow�. W tej samej chwili dono�nie zadudni�y kopyta. Z przeciwnej strony wioski wycwa�owa� kary ogier z rivelvem w siodle. Naytrel mia� w r�ku na�adowan� kusz�. W p�dzie wyci�gn�� r�k� do strza�u i spu�ci� be�t. Pocisk zni�s� z siod�a �otra nim ten zd��y� j�kn��. Wbi� si� ca�y. M�czyzna run�� ci�ko na plecy wypuszczaj�c miecz z d�oni. Rivelv zatrzyma� konia w odleg�o�ci trzystu krok�w od chaty w�jta. Kary ogier zata�czy�, zar�a�. Je�d�cy zd�bieli. Barbarzy�ca �cisn�� oblekan� r�koje�� miecza a� ta zatrzeszcza�a. Naytrel schowa� kusz� do pochwy przy siodle, spojrza� na konnych i nakre�li� w powietrzu zawi�y znak. - To rivelv.- warkn�� Castor mru��c oczy.- Trzeba ostrzec Dewiusza. - Rivelv?- zapyta� jeden z �otr�w.- Panie, on nas zabije! - G�upi jeste�. To tylko odmieniec. - Nie panie, oni potrafi� odebra� dusz�! - Wszyscy jeste�cie p�ytcy jak woda w strumyku! S�uchacie si� tych opowiada� wiejskich staruch�w? - Panie! To nie �arty! - Jed�my ostrzec mego brata. Ju�! Je�d�cy d�gn�li ostrogami konie i odjechali za dow�dc� wzbijaj�c tumany kurzu. - Widzieli�cie w�jcie? Strzeli� z pi�ciuset krok�w! - I to du�ych krok�w. - Trafi� idealnie! Prosto w pier�! - Jasne �e trafi�! To przecie� rivelv, oni widz� jak or�y! Widzieli�cie te jego czarne oczy?! On widzi z trzystu krok�w tak wy widzicie z trzech! - Co gadacie, w�jcie?! - �e z ko�ca wioski trafi�by �m� na twoim nosie. - My�licie �e poradzi sobie z czarownikiem? �e uwolni Ijol�? - Oka�e si� z czasem. - Ale co my�licie, w�jcie? Wy cz�ek m�dry, powiedzcie tedy. - Gdybym wiedzia�... Do �wietlicy wszed� Naytrel. Rozmownicy uci�li w p� s�owa. Wszyscy zamilkli i siedzieli i stali w ciszy. Ca�y czas. - Chcia�bym- powiedzia� rivelv- �eby�cie rankiem przybyli do kasztelu Dewiusza. - A.. Ale po co, panie?- zaj�ka� si� w�jt.- Je�li chcesz rusza�, idziemy z tob�. - Nie. B�dziecie tylko przeszkadza�. Chc� �eby�cie rankiem stawili si� w kasztelu. Do tego czasu, nie wychylajcie nosa z wioski. - Ale dlaczego? - Nie wa�ne. Spotkamy si� rankiem. A je�li nie, to spotkacie tam Ijol�.- poci�gn�� nosem.- To wam obiecuj�. W tym momencie opu�ci� sal� wychodz�c skrzypi�cymi drzwiami. Pozostawi� wie�niak�w w ciszy, jakby po to, �eby s�yszeli jak odje�d�a. Jak w oddali cichnie t�tent kopyt. Cisz� przerwa� Myszak, rozwaliwszy si� na trzeszcz�cym krze�le w rogu sali. - Nie rozumiem tych rivelv�w.- burkn��. Nikt nie zwr�ci� na niego uwagi. 5. - Rivelv, m�wisz...- sycz�cy g�os zabrzmia� w wielkiej komnacie przera�aj�cym echem. - Nakre�li� w powietrzu znak Velva.- powiedzia� Castor nazywany Krwawym.-. Wiesz, bracie �e tylko ci kap�ani to potrafi�. Jest zagro�eniem dla ciebie. Castor by� w kasztelu, sta� po�rodku komnaty, na wielkim kolorowym kobiercu, w�r�d nieprzeniknionej ciemno�ci. Na jego powa�nej, gro�nej twarzy naznaczonej bliznami, ta�czy�y cienie czyni�c j� gro�niejsz� ni� zazwyczaj. - Unieszkodliwimy go, braciszku- zabrzmia� sykliwy g�os.- W ko�cu, to tak�e istota �miertelna. A zagro�eniem jest tylko dla mnie. Dla twojego miecza to tylko kolejna ofiara. Naprzeciw kominka, w szerokim, zdobionym fotelu siedzia�a przygarbiona posta�- posiadacz sykliwego g�osu. Trudno by�o rozpozna� jej twarz, siedzia�a zbyt daleko od blasku ognia. - Pier�cie�.- m�wi�a- U�yj pier�cienia, kt�ry ci da�em. Sprawi �e b�dziesz niewidzialny, a wtedy �atwiej pokonasz rivelva. - U�y�em go ju� podczas ataku wie�niak�w Dewiuszu, spisuje si� doskonale. - I podczas walki, gdy zdobywali�my kasztel..- zakas�a� czarownik.- Gdy nabijali�my s�dziego na pal... Tak. Pami�tam to..... . - A co b�dzie bracie je�li odmieniec wygra i .. - Nie- przerwa� Dewiusz.- Zabijesz go. A je�li nie, to przynajmniej go powstrzymaj. Odprawi� rytua� i uciekniemy st�d na drugi koniec krainy. Zapad�a cisza kt�r� wype�nia� tylko trzask ognia w kominku. - Wy�lij ludzi- westchn�� �wiszcz�co Dewiusz- Niech szukaj� odmie�ca w wiosce. Je�li go tam nie b�dzie, niech przeczesz� las. Ja bracie, musz� si� tylko na�adowa�. Tak.. Tego mi tylko potrzeba. Na�adowa� si� energi� tego m�odego �ycia- zakas�a� znowu. - Chodzi o t� g�wniar� kt�r� porwali�my z Viliany? - W�a�nie o ni� mi chodzi, braciszku. Tylko o ni�. - Pieprzone rivelvy!- zakl�� barbarzy�ca. - Ha ha ha! To dzieci Dharmonu, drogi bracie. - Wielcy obro�cy magii, kap�ani... - splun� z drwin� barbarzy�ca- rozgni�t� bym wszystkich jak robaki! - Oczywi�cie, �e tak. Cho�, musisz pami�ta�, �e w Dharmonie uczono ich nie tylko jak odbiera� magi�, ale te� jak walczy� za czarownikami i innymi stworami. Barbarzy�ca zarechota�. - W�a�nie por�wna�e� si� z jakim� stworem.. - Tak. Bo wszyscy jeste�my tylko stworzeniami. - Zamknij si�! Wiesz �e nie lubi� gdy si� m�drujesz! - Wybacz mi, bracie- w g�osie czarownika zabrzmia�a nutka zadowolenia.. - Pojad� tam i zabij� go pierwszy, nim dotrze do kasztelu. - We� ludzi. - Te szczury boj� si� odmie�ca jak ognia. M�wi� �e odjad� st�d pr�dzej ni� mi si� wydaje. Wol� grabi� karawany, �otry. - Doprawdy?- Dewiusz wsta� z miejsca. W�wietle ognia, da�o si� zauwa�y� tylko to, �e by� zgarbiony i odziany w d�ug� szat� z kapturem. - W takim razie trzeba b�dzie ukara� zdrajc�w- sykn��. - Ukara�? - Zabij ich wszystkich, a potem zabij rivelva. Castor u�miechn�� si� paskudnie. - Nareszcie m�wisz do rzeczy, braciszku. - Pozw�l mi rzuci� na ciebie pewne zakl�cie..- zarechota�- Wyko�czysz go, nim zd��y krzykn��. Rivelv siedzia� na zaro�ni�tej bujn� traw� skarpie, nad dolin� w kt�rej le�a� gr�d. W dole rozci�ga� si� otoczony polem zaj�ty przez najemnik�w kasztel. Pot�na baszta, wygl�daj�ca zza naostrzonej jak o��wki palisady. Z grodu wia�o pustk�. Wok� panowa�a grobowa cisza. Co jaki� czas odzywa� si� tylko konik polny. Wrota grodu otworzy�y si�. Naytrel u�miechn�� si� paskudnie- przez bram� wyjecha� Krwawy Castor. Sam, bez najemnik�w. Rivelv si�gn� po kusz�, kt�ra le�a�a obok niego. Ko�czan be�t�w mia� przy pasie, wyci�gn�� jeden z pocisk�w i na�adowa� go, zaci�gaj�c ci�ciw�. Wymierzy�. Je�dziec znajdowa� si� zbyt daleko, aby trafi�. I cho� Naytrel widzia� go bardzo dok�adnie, obawia� si�, �e wiatr zniesie p�dz�cy be�t, �e si�a strza�u b�dzie za ma�a. Chwyci� kusz� i pobieg� po konia. Musia� zjecha� ze wzniesienia, znale�� lepszy punkt z kt�rego mo�na by odda� strza�. Spu�ci� si� w�sk� wydeptan� dr�k� w d� pot�nego wzniesienia. Dr�ka p�dzi�a ca�y czas w d�, wij�c si� w�r�d rozsianych wok� pot�nych kamieni i obrastaj�cych wszystko krzak�w. Olbrzymie g�azy �miga�y po obu stronach p�dz�cego rivelva. Ko� dudni� kopytami o ubit� ziemi� dr�ki. Nagle zza jednego z kamieni na dr�k� wpad� Castor. Rivelv wstrzyma� konia. Barbarzy�ca �ci�gn�� wodze. Jego koby�a zata�czy�a w miejscu r��c dono�nie. - Wyruszy�em na �owy, rivelvie- warkn�� barbarzy�ca si�gaj�c na ty� pasa- Jeste� moj� zwierzyn�! - Gdzie Dewiusz? - Tam, gdzie go nie dosi�gniesz plugawy odmie�cu! - Wiesz, �e wsz�dzie go dostan�. - Nawet martwy?- warkn�� Castor wyci�gaj�c �elazny toporek. - Nie chc� z tob� walczy�. Masz przewag�, barbarzy�co- rivelv ca�y czas trzyma� kusz�. - I tutaj masz racj�, odmie�cu!- spi�� koby��, ruszy� z miejsca. Naytrel wyprostowa� si�, wymierzy�, strzeli�. Be�t przemkn�� dziel�c� ich odleg�o��, odbi� si� od niewidocznej ochrony tu� przed barbarzy�c�. Castor wychyli� si� w siodle, zamierzy� si� do zadania ciosu. Rivelv �ci�gn�� wodze, spi�� konia, odjecha� kawa�ek. - Ha ha ha!!- zarechota� zatrzymuj�c si� barbarzy�ca- Twoje strza�eczki nie s� mi straszne, rivelvie! Czary mojego brata s� pot�niejsze o twej ci�ciwy. Naytrel schowa� kusz�, wyprostowa� si� w siodle. Jedn� r�k� nakre�li� w powietrzu zawi�y znak. W jednej chwili znikn�a kopu�a chroni�ca barbarzy�c�. - No tak.. Znak Velva!- warkn�� Castor- Ty pieprzony draniu! - Zapominasz si�, Castor- powiedzia� rivelv powoli wyci�gaj�c jedn� z szabli- Pozna�e� mnie w wiosce, prawda? - Hah! Pokaza�e� mi kim jeste�! Wiedzia�e� �e najemnicy uciekn�! - To nie byli najemnicy. Zwyk�e niedobitki z porozbijanych armii, kt�rzy chwytali si� ostatniej deski ratunku. - M�dry�. Prawdziwy najemnik nie s�ucha�by baja� o rivelvach zabijaj�cych jednym machni�ciem miecza. Zabi�by odmie�ca, jak nakazuje prawo. - Twoje prawo. - Moje...- oczy barbarzy�cy rozb�ys�y gniewem. Spojrza� na sw�j toporek. - Tego nie zneutralizujesz!- wrzasn�� po raz kolejny spinaj�c koby��. Rivelv odczeka� chwil�, gdy barbarzy�ca wychyla� si� do ciosu, �ci�gn�� wodze, ci�� szabl� z ca�ej si�y. Ur�ba� w p� drzewiec siekiery. Barbarzy�ca zatrzyma� si� kawa�ek dalej, zawr�ci� konia ze z�o�ci� spogl�daj�c w trzymany ko�ek. - �eby ci� najczarniejsze demony na �mier� zagryz�y!! Powoli zszed� z koby�y, wyci�gn�� obur�czny miecz. Ostrze zab�ys�o w s�o�cu. Naytrel siad� z konia, wyci�gn�� drug� szabl�. Stali na polanie otoczonej ogromnymi kamieniami przypominaj�cymi pot�ne jaja. Takie same widywa�o si� w kr�gach druid�w, na kt�rych widnia�y pradawne runy. Otacza�a ich g�ucha cisza. Wszystko zamilk�o w oczekiwaniu tego, co stanie si� dalej. Polanka sta�a si� aren�, na kt�rej mieli stoczy� �miertelny b�j. Stali naprzeciw siebie, w odleg�o�ci oko�o trzydziestu krok�w. Ruszyli r�wno, jednocze�nie wznosz�c bro� do walki. Dopadli si� na �rodku polany, zaskrzecza�a stal, rozesz�y si� odg�osy uderzenia. Castor uderzy� dwa razy od g�ry, pionowo, raz za razem. Rivelv pad� na kolano, sparowa� obiema szablami, ledwo. Wsta� do pionu uderzaj�c przeciwnika �okciem w podbr�dek. Castor nie zwr�ci� na to uwagi. Uderza� na g�ow�, mierz�c w skro�. Naytrel odbi�. Barbarzy�ca by� silny. Za silny. Jego obusieczny miecz by� doskonale wywa�ony. Rivelv z trudem sparowa� kolejne ci�cie. Krwawy Castor napiera�. Rivelv cofa� si� w ty� odbijaj�c nadlatuj�ce ostrza Barbarzy�ca uderza� z coraz wi�ksz� w�ciek�o�ci�, napiera� i napiera�. Uderza� raz za razem, co chwila wybieraj�c inne miejsca. Zamierzy� si� na g�ow�, rivelv sparowa�. Na �ebra, sparowa�. Znowu na g�ow�, rivelv odruchowo j� zas�oni�. Barbarzy�ca kopn�� go w �o��dek wykr�caj�c si� w biodrach. Naytrel wzlecia� lekko nad ziemi�, polecia� do ty�u, uderzy� plecami o g�az i pad� na ziemi�. Zamroczy�o go. Jak przez mg�� s�ysza� rechot barbarzy�cy. - Ha ha ha ha ha! Czas umiera�, co odmie�cze!? Ale nie spieszmy si� z tym, bo wiesz co? Nim umrzesz musz� ci co� powiedzie�. Obieca�em mojemu bratu �e przywioz� mu twoj� g�ow�, pozwolisz? Naytrel potrz�sn� g�ow�. Bola�a go. Zamazany obraz sta� si� zn�w wyra�ny. Barbarzy�ca wbi� miecz w ziemi�. Szed� w stron� rivelva wyci�gaj�c sztylet z pochwy przy pasie. - Musi by� �adnie odci�ta!- u�miecha� si� paskudnie- Troch� si� pom�czysz, zanim ci j� oder�n�, ale obiecuj�: sztylet jest ostry. Naytrel ani my�la� sprawdza� czy m�wi prawd�. Ku zdziwieniu Castora wsta� na r�wne nogi. Dopad� go z wyci�gni�t� pi�ci�. Uderzy� w g�ow� naje�on� os�onk� szabli, w mgnieniu oka rozoruj�c policzek barbarzy�cy. Krew bryzgn�a na traw�. Castor obr�ci� si� w miejscu i run�� na ziemi� z krzykiem. Rivelv dopad� jego miecza, schowa� szable i z trudem wyci�gn�� miecz z ziemi. Trzymaj�c go przed sob� zakr�ci� si� w miejscu i cisn�� nim w krzaki. Gdy si� obr�ci�, barbarzy�cy ju� nie by�o. Na trawie pozosta�a tylko krew. O dziwo s�ysza� jego kroki. Widzia� poruszaj�c� si� traw�, widzia� chlapi�c� krew, ale nie widzia� barbarzy�cy. - Zdychaj!- wrzasn�� Castor pojawiaj�c si� tu� za nim. Naytrel obr�ci� si� na pi�cie, oberwa� w skro�, krew sikn�a jak z rozgniecionej wi�ni, pad� na kolano z trudem utrzymuj�c r�wnowag�. Chcia� si�gn�� po szabl�, ale kolejne uderzenie znios�o go z n�g. Barbarzy�ca przydusi� przeciwnika nog�. Przytkn�� ci�ki but do szyi pokonanego rivelva. - Do tego si� tylko nadajesz, odmie�cu. Do czyszczenia moich but�w z gnoju i g�wna. Rivelv zgi�� nog� w kolanie, wyprowadzi� kopni�cie krocze. Castor skuli� si� jak pobity pies, otwieraj�c szeroko oczy. Naytrel wsta� do pionu rozcieraj�c gard�o. Nie si�gn�� po szabl�. Z�apa� g�ow� Castora obur�cz, wykrzywi� twarz w gniewnym grymasie i uderzy� kolanem. Barbarzy�ca pad� na plecy. Z nosa i policzka ciek�a mu krew. Rivelv zobaczy� jak stara si� przekr�ci� pier�cie� wci�ni�ty na palec prawej d�oni. Jak staje si� niewidzialny. W jednej chwili wyrwa� szabl� z pochwy, dharmo�ska stal zawy�a w powietrzu i �ci�a d�o� Castora jak �wieczk�. Barbarzy�ca wrzasn�� pojawiaj�c si� w mgnieniu oka, zerwa� si� z ziemi wykrzywiaj�c twarz w morderczym grymasie. Jego spojrzenie by�o szalone, oczy zap�on�y. Rivelv pad� na kolano, wyrwa� drug� szabl�, ci�� przez tu��w obiema na raz rozoruj�c kolczug� przeciwnika. Castor zamilk�, z ust wyp�yn�a mu krew plami�c zbroj� i folgowy fartuch. Cofn�� si� o krok, na wp� przymkn�� oczy. - Ty suczy s..s..- szepn�� g�ucho po czym ci�ko run�� na plecy. Rivelv zosta� na polanie sam, z opuszczonymi szablami ociekaj�cymi z krwi. Ca�y odziany na czarno, z rozbit� skroni� i ko�ci� policzkow�. Oczy p�on�y mu gniewem i rado�ci� jednocze�nie. - Teraz ty, Dewiusz- warkn�� sam do siebie. Si�gn�� po odci�t� d�o� barbarzy�cy, zerwa� z paca pier�cie�- No prosz�.... . Jego kary ogier zar�a� weso�o zwracaj�c na siebie uwag�. Rivelv wytar� szable i ruszy� biegiem, chowaj�c bro� do pochew na plecach. Z miejsca wskoczy� na konia i spi�� go do galopu. 6. Zmierzcha�o. Mrok powoli zalewa� krainy. Granatowe chmury zasnu�y niebo, wezbra� wiatr, k�ad� �any zbo�a otaczaj�ce kasztel. Rivelv przemyka� si� ciemnymi korytarzami warownej budowli staraj�c si� nie wyda� �adnego odg�osu. Przez wysokie, na o�cie� otwarte okna, wpada� wiatr wnosz�c py�ki kwiatowe. Cie� rivelva widoczny w jasnych �ukach na �cianie pod��a� w �lad za nim. Naytrel przemkn�� do ko�ca korytarza, przed nim, za drobnym przej�ciem ci�gn�y si� na g�r� szerokie schody. Pod nimi, ukryty za �elazn� krat� by� korytarz, sk�pany teraz w nie przeniknionej ciemno�ci. Gdyby nie g�o�ny kaszel dochodz�cy z g�ry, rivelv natychmiast pogna�by na d�. By� pewien, �e to tam Dewiusz uwi�zi� dziewczynk�. Pokona� schody. Na g�rze znajdowa�a si� sala g��wna, w kt�rej kasztelan przyjmowa� go�ci i zbiera� zebrania. Przez ca�� sal� ci�gn�� si� ogromny st� okryty bia�ym obrusem. Na jego szczycie w poka�nym, zdobionym krze�le siedzia�a zgarbiona posta� w kapturze. Odziana by�a w czarny p�aszcz, szamerowany z�otem i zdobiony z�otymi �a�cuszkami, broszami i barwion� na czarno sk�r�. Naytrel bardzo powoli wyci�gn�� szable, tak �eby nie wyda�y najmniejszego odg�osu. Posta� w kapturze energicznie unios�a g�ow�. - Jeste�- sykn�a- Pewnie zabi�e� mojego brata? Naytrel milcza�. - Zabi�e� go- pokiwa� g�ow� Dewiusz- A teraz pewnie, chcesz zabi� mnie? - Nie- powiedzia� Naytrel i ruszy� w jego stron�. - Tak... . Dobrze wiem co chcesz zrobi�, kap�anie magii. Dobrze wiem.. . Chcesz wyssa� ze mnie moc, prawda? Odebra� mi magi�, u�ywaj�c znaku Dharmonu, kt�ry wypalono ci na piersi. Rivelv szed� w jego stron�, nie zwalniaj�c kroku. Czarownik wyszepta� jak�� formu�� i wyci�gn�� d�o�. Z ko�c�wek palc�w strzeli�y zawi�e pioruny. Przemkn�y odleg�o�� dziel�c� Naytrela od maga i pot�nym uderzeniem ugodzi�y go w pier�. Rivelv zgi�� si� w p�, chwyci� za brzuch. Czarnoksi�nik niewzruszenie trzyma� wyci�gni�t� d�o� jeszcze chwil�, po czym pioruny znikn�y. Rivelv wyprostowa� si� w pe�ni zdrowy. Jego odzienie by�o popalone a� do cia�a, z przecinaj�cego tu��w pasa lecia� szary dym. Pasy urwa�y si� i dwie pochwy na szable run�y na ziemi�. �elazne klamry z brz�kiem opad�y na posadzk�, ca�e czarne. Naytrel sta� niewzruszenie. Nic mu nie by�o. Zza prze�artej kamizeli �mi� ostry niebieski blask. - Tak jak my�la�em- warkn�� czarnoksi�nik- Znak Dharmonu... . Rivelv ruszy� na maga z szablami w d�oniach. Na piersi niebieski blask powoli nikn�� w pokrywaj�cym tors, zawi�ym wypalonym znaku. - Czuj� w tobie �mier�, rivelvie!- powiedzia� g�o�niej- Czuj�, jak zbli�a si� wraz z tob�! Ale nim zgin�, powiem ci, �e ta ma�a suka ju� nie �yje! Ha ha ha ha! Zabi�em j�, nim zd��y�e� przekroczy� pr�g tej twierdzy! Rivelv dopad� go w jednej chwili. Kopni�ciem przewali� krzes�o. Kaptur zsun�� si� z g�owy maga. Naytrel cofn�� si� w obrzydzeniu. - Niech ci� diabli. Ale� ty paskudny! Czarnoksi�nik zerkn�� na niego czerwonymi jak posoka oczyma, podkr��onymi sinymi smugami zmarszczek. Jego twarz przypomina�a mord� z koszmaru, z kt�rego nie mo�na si� przebudzi�. Kolor pomarszczonej sk�ry przechodzi� z bladej w ziele�, nos by� p�aski i poci�ty ostrymi fa�dami. Jego �ci�gni�te usta by�y czarne i suche jak wi�r, zza nich wystawa�y niekompletne ju� ��te i zepsute z�by. Czarne w�osy jakie mia� na g�owie k�pkami wystawa�y spomi�dzy g��bokich ran, bruzd ci�tych pot�nym ostrzem. - Braciszek ci to zrobi�?- warkn�� Naytrel niewzruszenie targaj�c maga z ziemi i rzucaj�c jego lekkim i wiotkim cia�em o �cian�. Dewiusz grzmotn�� o zimny mur kasztelu, stan�� na nogach i kaszln��: - Nie rivelvie. �ycie by�o dla mnie ci�kie, a ch�� bycia czarnoksi�nikiem �miertelna. - Mnie nie wzruszysz, draniu- poszed� do niego, odrzuci� precz jedn� z szabel i z ca�ej si�y uderzy� maga w splot s�oneczny. Dewiusz zach�ysn�� si�, wrzasn��. Pot�ne �wiat�o b�ysn�o z d�oni rivelva, wypalony na torsie znak b�ysn�� niebieskim �wiat�em. Naytrel zamkn�� oczy, zacisn�� z�by, przycisn�� rozwart� d�o� do splotu czarnoksi�nika. Moc czarownika przemkn�a przez jego d�o�, r�k�, powoli znika�a w znaku Dharmonu, wypalonym mi�dzy piersiami rivelva. Po kr�tkiej chwili ca�a r�ka �wieci�a tym samym blaskiem. Czarownik z�apa� Naytrela wychud�� d�oni�, zacisn� j� w pi�� na jego podartej kamizelce. Jego cia�em szarpn�y silne, konwulsyjne drgawki. Po chwili �wiat�o zanik�o ca�kowicie. Najpierw zgas�a d�o� rivelva, potem wszystko skot�owa�o si� w Znaku. - Koniec z tob�- powiedzia� Naytrel. Dewiusz ze�lizn�� si� bezsilnie na ziemi�, szuraj�c czarnym p�aszczem o mur. Kaszln��, poni�s� wzrok na Naytrela. M�wi� roztrz�sionym g�osem, jakby by�o mu zimno. - M..My�lisz... szszsz.. Odmi..Odmi... e�cz..e.. .. �e brak.. magii, mnie pow..strzyma? Rivelv nie odpowiedzia�. Us�ysza� kroki rozchodz�ce si� po warowni szerokim echem. Do pomieszczenia wpad� Eryk, wzdrygn�� si� na widok Naytrela. Rivelv wiedzia� dlaczego. Jego czy wygl�da�y strasznie. T�cz�wki sta�y si� czarne, a �renice ��te. Ch�opak zrobi� kilka krok�w do przodu i wzdrygn�� si� jeszcze bardziej, widz�c le��cego pod �cian� maga. Naytrel u�miechn�� si�- kto� w sali wygl�da� gorzej ni� on-. - To jest Dewiusz?- zapyta� niepewnie wie�niak. Czarownik odwr�ci� g�ow� na drug� stron�. - Co tu robisz?- zapyta� Naytrel- Kaza�em wam siedzie� w wiosce do rana. - Znale�li�my cia�o Krwawego Castora na polance w�r�d kamieni. W�jt i Myszak od razu powiedzieli, �e pewnie walczysz teraz z czarownikiem, bo najemnicy dali nog�. Przybiegli�my z pomoc�! Rivelv u�miechn�� si� paskudnie i zerkn�� na Dewiusza. - Chod�, kreaturo- chwyci� go za ko�nierz- Poznasz swoich kat�w. Eryk rozejrza� si� po sali. - A Ijola?- zapyta�. - Ten sukinsyn j� zabi�. Dewiusz u�miechn�� si� �ci�gni�tymi ustami. - Tak by�o.... -sykn��. Eryk zmarszczy� twarz w z�o�ci. Dewiusz wyci�gn�� s�kat� d�o� z szerokich r�kaw�w p�aszcza, b�ysn�� sztylet. Eryk wrzasn��, Naytrel targn�� w�t�ym cia�em czarnoksi�nika i cisn�� nim o �cian�. Za sztyletem poci�gn�a si� stru�ka krwi. Eryk pad� na ziemi�. Zobaczy� jak Dewiusz uderza o �cian� i traci przytomno��. Zobaczy� rivelva, kurczowo trzymaj�cego si� za brzuch. Spomi�dzy jego palc�w ciek�a krew. - W�jcie!! Naytrel zemdla�, run�� ci�ko na ziemi�. 7. Rivelv otworzy� oczy. Zobaczy� drewniany sufit i ta�cz�ce w powiewach wiatru paj�czyny. Le�a� w wygodnym ��ku, do po�owy przykryty we�nianym kocem. ��ko sta�o w sporym pokoiku, mieszcz�cym jeszcze kilka innych mebli. Wy�cielony by� sk�r� z nied�wiedzia. Namaca� brzuch. Ran� mia� opatrzon�, dobrze i fachowo. Uni�s� si� na �okciu. - Le�, Naytrel- us�ysza�. Obok niego na sto�ku siedzia� w�jt. - Le�, przyjacielu. Nie�le �e� oberwa�, od tego wychud�ego zafajda�ca. - Co ja..? - Cicho- przerwa� w�jt- Jeste� w naszej wsi, w Vilianie. Wszystko jest dobrze. Pole�ysz jeszcze par� dni i wszystko si� zgoi. - Co z Dewiuszem? - Chmm... Jakby ci to powiedzie�.. Po tym jak wyci�gn�li�my Ijol� z loch�w.. - �yw�? - No a jak�? Martw�?! Jasne �e �yw�. Po tym jak j� wyci�gn�li�my Myszak i paru innych ludzi wyk�pali Dewiusza w gnoj�wce, wsadzili mu g�ow� do wychodka, wytarzali w �ajnie i mieli nabija� na pal, ale czekaj� z tym na ciebie. Przez ten czas, czarodziej b�dzie musia� zadowoli� si� wychodkami. Rivelv u�miechn�� si� pod nosem. - Co z moim koniem?- zapyta� zachrypni�tym g�osem. - Co z koniem? A nic, zdr�w i ca�y, podobnie te� twoje szable i ten magiczny pier�cie�. - Ah... - Co to za pier�cie�, Naytrel?- w�jt zmarszczy� brwi. - Sprawia�, �e stawa�e� si� niewidzialnym, na kr�tki okres czasu- wyja�ni� rivelv.- Zabra�em go Castorowi.. - Ahmm... To dlaczego go nie u�y�e�, �eby podej�� czarownika? Mo�e nie d�gn�� by ci� wtedy. - Nie mog�em. Magia takich przedmiot�w na mnie nie dzia�a. - Cholera... . Nigdy tego nie zrozumiem. - Jestem rivelvem w�jcie. Tak jak m�wi�. Pos�ugaczem magii. Nara�am �ycie, �eby odbiera� moc czarownikom kt�rzy na ni� ni