4189
Szczegóły |
Tytuł |
4189 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4189 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4189 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4189 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DAVID FARLAND
WILCZE
BRACTWO
PROLOG
W Tal Rimmon w p�nocnej Mystarrii tydzie� Hostenfest zacz�� si� tak samo rado�nie jak zawsze.
Pierwszego ranka �wi�t duch Kr�la Ziemi wnikn�� pod dachy dom�w, gdzie na kuchennych sto�ach pojawi�o si� bogactwo s�odkich prezent�w dla dzieci: plastry miodu, pospolite w Mystarrii nakrapiane br�zowo mandarynki, pra�one w ma�le migda�y, mokre jeszcze od porannej rosy ki�cie soczystych winogron - hojne dary Kr�la Ziemi dla tych, kt�rzy ukochali jego domen�, symboliczne �owoce las�w i p�l�.
O pierwszym brzasku tego dnia dzieci zrywa�y si� niecierpliwie i bieg�y czym pr�dzej do komink�w i palenisk, gdzie matki zostawi�y im podarunki. Dziewczynki mog�y znale�� tam lalki uplecione ze s�omy oraz polnych kwiat�w, albo i pude�ko z ma�ym, rudawym koci�tkiem; na ch�opc�w czeka�y wyci�te z jesionu �uki lub grube i wyszywane we�niane p�aszcze na zimowe mrozy.
Dzieci �mia�y si�, rodzice cieszyli si� ich rado�ci�, a ciep�e niebo nad Tal Rimmon b��kitnia�o tak intensywnie, jakby nic nie s�ysza�o o maj�cej nadej�� jesieni. Lato potrwa wiecznie, obiecywa�o. Lasy na wzg�rzach otaczaj�cych miasto sta�y ciche, bez poszumu drzew.
Gdy drugiego dnia Hostenfest rodzice zamieniali niekiedy p�g�osem kilka s��w o zdobytej przez wroga twierdzy, ma�o kt�re dziecko zwraca�o na to uwag�. Tal Dur le�a�o daleko na zachodzie, a poza tym diuk Paldane, zwany �owczym, kt�ry sprawowa� regencj� pod nieobecno�� kr�la, z pewno�ci� szybko odeprze armi� Indhopalu, my�lano.
Poza tym, gdziekolwiek spojrze�, wszystko przypomina�o o trwaj�cej porze rado�ci. Pod�ogi za�ciela�y �wie�o wysypane zio�a: tawu�a, mi�ta, lawenda, p�atki r�y. Obok wszystkich drzwi i okien wisia�y figury Kr�la Ziemi zapraszaj�ce w�adc� do ludzkich domostw. Min�y ju� prawie dwa tysi�ce lat, odk�d Kr�l Ziemi zacz�� przewodzi� cz�owieczemu plemieniu. Stare, drewniane rze�by ukazywa�y go w zielonym p�aszczu podr�nym, z lask� w d�oni i koron� d�bowych li�ci na g�owie, z bia�ymi kr�likami i lisami igraj�cymi u jego st�p.
Figury mia�y zasadniczo jedynie upami�tnia� niegdysiejsze nadej�cie Kr�la Ziemi, ale tego dnia liczne starsze kobiety podchodzi�y do nich, by wyszepta�: �Chro� nas, ziemio�.
Dzieci rzadko to zauwa�a�y.
Niemniej wieczorem, gdy do miasta przyby� pos�aniec z wiadomo�ci�, �e na p�nocy, w Heredonie, pojawi� si� nowy Kr�l Ziemi i �e nazywa si� Gaborn Val Orden, wszyscy mieszka�cy Tal Rimmon wylegli �wi�towa� z tej okazji.
Co z tego, �e wedle s��w owego pos�a�ca wielu w�adc�w zgin�o w�a�nie w odleg�ych miastach z r�k �o�nierzy Raja Ahtena, kt�ry uderzy� na kr�lestwa Rofehavanu? Co z tego, �e poleg� r�wnie� ojciec Gaborna, stary kr�l Mendellas Val Orden? Najwa�niejsze, �e oto nasta� nowy Kr�l Ziemi, cudownym zrz�dzeniem losu nie kto inny jak prawowity w�adca Mystarrii.
M�odzi nie posiadali si� z dumy, starsi za� popatrywali po sobie i szeptali: �To b�dzie d�uga zima�.
Miecznicy, p�atnerze i kowale w ca�ym Tal Rimmon wzi�li si� zaraz do wykuwania mieczy, m�ot�w, tarcz oraz zbroi dla ludzi i koni. Markiz Broonhurst i inni okoliczni panowie wr�cili wcze�niej z jesiennego polowania. Przez d�ugie godziny rozprawiali potem w pa�acu markiza o ruchach nieprzyjacielskich wojsk, o stosowanej przez Raja Ahtena magii i o tym, �e diuk Paldane wzywa pod bro�.
Do dzieci i z tego niewiele dotar�o, przez co ich rado�� pozosta�a niezm�cona.
Wszelako w powietrzu wyczuwa�o si� od tego dnia atmosfer� trudno uchwytnego niepokoju i podniecenia. Przez ca�y tydzie� m�odzie�cy z Tal Rimmon przygotowywali si� do turnieju maj�cego zako�czy� obchody Hostenfest. Teraz jednak w oczach �wicz�cych pojawi�y si� dzikie b�yski, a gdy oko�o po�owy tygodnia zacz�y si� pierwsze walki, uczestnicy ruszali do nich z niezwyk�� jak na turniejowe zmagania zaciek�o�ci�. Nie zaszczyt�w ju� wypatrywali, chcieli zyska� prawo do wzi�cia pewnego dnia udzia�u w bitwie u boku samego Kr�la Ziemi.
Markiz odnotowa� zmian�, a na dodatek co rusz powtarza� swoim szlachetnie urodzonym towarzyszom: �Dobre zbiory mamy tego roku. Lepsze ni� kiedykolwiek za mojej pami�ci�. I mia� racj�.
Kr�tko p�niej niebo pociemnia�o i nad miastem rozszala�a si� popo�udniowa burza. Dzieci pochowa�y si� pod ko�drami, bezpieczne razem z rodzicami. W nocy nadjecha�o ze wschodu pi�ciuset pot�nych W�adc�w Run�w. Odpowiedzieli na wezwanie diuka Paldane�a, by wspom�c obron� Carris, najwi�kszego zamku w zachodniej Mystarrii. Wedle ostatnich meldunk�w Wilczy W�adca, dot�d wycofuj�cy si� ku swojemu ojczystemu Indhopalowi, skierowa� si� nagle na po�udnie, ku sercu Mystarrii.
Markiz Broonhurst nie mia� gdzie przenocowa� ty�u w�adc�w wraz z ich oddzia�ami, tote� wielu przeczekiwa�o burz� w salach pa�acu albo w zajazdach poza zamkiem. Wsz�dzie rozprawiano nieustannie, jak najlepiej odeprze� wrog� inwazj�.
Armie Raja Ahtena zaj�y ju� trzy przygraniczne fortece, a co gorsza, sam Wilk zebra� dary od prawie dwudziestu tysi�cy ludzi. Dzi�ki ich krzepie, si�om �yciowym, m�dro�ci i zwinno�ci stawa� si� coraz gro�niejszym wojownikiem, kt�remu nikt nie mia� szansy dor�wna� w polu. Marzy�o mu si�, by zosta� Sum� Wszystkich Ludzi, istot� wedle dawnych legend nie�mierteln�. Niekt�rzy obawiali si�, �e ju� teraz nie spos�b go zabi�.
Na dodatek przyj�� ju� tyle dar�w urody, �e pi�kno jego oblicza przy�miewa�o s�o�ce. Gdy obieg� miasto Sylvarresta w Heredonie, setki mil na p�noc, obro�cy tylko raz spojrzeli mu w twarz i zaraz cisn�li bro� z mur�w, by powita� nowego pana. W zamku Longmot za� u�y� podobno swego pot�nego, przenikliwego g�osu i to starczy�oby skruszy� kamienne mury. Rozsypa�y si� niczym kryszta� podczas wyst�pu mistrza pie�ni.
By�o ju� blisko �witu, gdy Raj Ahten uderzy� na Tal Rimmon.
Pojawi� si�, ci�gn�c ma�y w�zek z cebul�, g�ow� okry� przed deszczem po�� znoszonego p�aszcza. Stra�nicy w bramie nie zwr�cili na niego wi�kszej uwagi, bo niejeden wie�niak przybywa� tej nocy do miasta. Miast kontrolowa� przechodz�cych, skryli si� zreszt� pod okapem przed warsztatem tkackim.
Raj Ahten zatrzyma� si� i zaintonowa� pie�� bez s��w. Od jego gard�owego pomruku kamienne mury Tal Rimmon zawibrowa�y zaraz tak przenikliwie, �e ludzi wko�o a� rozbola�y uszy.
Stra�nicy poczuli si� tak, jakby im kto szerszeni nawpuszcza� pod he�my, i kln�c rozg�o�nie, si�gn�li po bro�. Kilku ch�op�w przechodz�cych akurat obok Raja Ahtena obj�o d�o�mi pulsuj�ce b�lem g�owy, ale zaraz pomdleli i padli martwi, ze skruszonymi czaszkami.
Po chwili wie�e Tal Rimmon zadr�a�y w posadach i zacz�y z nich odpryskiwa� kawa�y murarki, jakby kto w nie wali� taranem. Nie trwa�o d�ugo, a mury pop�ka�y i rozpad�y si� niczym uderzone brzymi� pi�ci�.
Raj Ahten uni�s� g�os o par� oktaw i poci�gn�� pie��, a� i wie�e run�y, a pa�ac zapad� si� w sobie po�r�d poj�kiwania drewnianych belek stropowych.
Obecni w �rodku W�adcy Run�w zgin�li przygnieceni kamieniami. Z pop�kanych lamp na po�amane drewno oraz tapiserie trysn�a oliwa i wi�kszo�� budowli stan�a w p�omieniach.
�aden zwyk�y �miertelnik nie mia� szans podej�� do Raja Ahtena na odleg�o�� wystarczaj�c� do zadania ciosu. Dw�ch W�adc�w Run�w z du�� ilo�ci� si� �yciowych wybieg�o z ruin zajazdu i zaraz go zaatakowa�o, jednak chocia� oparli si� G�osowi, nie byli do�� szybcy. Raj Ahten w mgnieniu oka rozp�ata� obu sztyletem.
Gdy zamkowe mury, pa�ac i niemal wszystkie budynki wok� rynku leg�y w gruzach, Raj Ahten odwr�ci� si� i znikn�� w ciemnych uliczkach.
Par� chwil p�niej wr�ci� do wspania�ego rumaka uwi�zanego za stodo�� u st�p niskiego wzg�rza. Obok czeka�y dwa tuziny niezwyci�onych.
Tkacz p�omieni imieniem Rahjim siedzia� na grzbiecie swego karosza i patrzy� �akomie na s�upy ognia bij�ce ku niebu z ruin Tal Rimmon. Tej nocy Raj Ahten zniszczy� ju� dwie warownie, ta by�a trzecia. Tkacz p�omieni wci�gn�� z rozkosz� powietrze, smugi dymu wydoby�y mu si� z ust, nienaturalny blask zapali� si� w oczach. Czarownik by� bezw�osy, nie mia� nawet brwi.
- Dok�d teraz, o Najja�niejszy? - spyta�.
- Do Carris - odpar� Raj Ahten, przysuwaj�c si� na tyle blisko maga, �e poczu� gor�co bij�ce od jego suchej sk�ry.
- Nie do Tide? - zdumia� si� Rahjim. - Mogliby�my zniszczy� o�rodek ich w�adzy, zanim dowiedzieliby si� o gro��cym im niebezpiecze�stwie!
- Carris - powt�rzy� z naciskiem Raj Ahten, zdecydowany zignorowa� argumenty tkacza p�omieni. Nie chcia� jeszcze unicestwia� Mystarrii. Nie teraz, gdy kr�l tego kraju kry� si� na p�nocy, w Heredonie, bezpieczny w ost�pach Mrocznej Puszczy chronionej przez duchy jego przodk�w.
- Zburzenie Tide by�oby dla nich wielkim ciosem - nalega� Rahjim.
- Ale tego nie zrobi� - szepn�� lodowatym tonem Raj Ahten. - Je�li nie zostawi� tu niczego wartego obrony, ch�opak nigdy nie wr�ci do Mystarrii.
Raj Ahten wskoczy� na grzbiet swego wierzchowca, ale nie ruszy� od razu w kierunku Carris. Spojrza� na rozja�niaj�cy okolic� po�ar Tal Rimmon. Spod chmury dymu dobiega� p�acz dzieci, krzyki ludzi pr�buj�cych zlewa� p�on�ce domy wod� i wyci�ga� rannych spod ruin.
Odblask p�omieni d�ugo ta�czy� w czarnych oczach Wilka.
Ksi�ga 6
DZIE� TRZYDZIESTY
MIESI�CA �NIW
DZIE� WYBOR�W
l
G�OSY MYSZY
Kr�l Gaborn Val Orden wraca� do zamku Sylvarresta na uczt�, ko�cz�c� ostatni dzie� �wi�ta Hostenfest, gdy nagle wstrzyma� konia i spojrza� uwa�nie na drog� do wzg�rz Durkin.
Tutaj, trzy mile przed miastem, drzewa Mrocznej Puszczy odsuwa�y si� od traktu. Wzesz�e w�a�nie s�o�ce malowa�o srebrem wzg�rza na wschodzie, bezlistne d�by naznacza�y drog� smugami cienia.
W plamie porannego blasku na samym zakr�cie Gaborn dostrzeg� trzy du�e zaj�ce. Jeden sta� jakby na stra�y i co chwila zerka� na drog�, nastawiaj�c wielkie uszy, podczas gdy drugi skuba� z�ocisty nostrzyk, kt�ry r�s� na poboczu. Trzeci zaj�c kica� bezmy�lnie tu i tam, obw�chuj�c �wie�o opad�e, brunatne li�cie.
Wprawdzie zaj�ce by�y o sto jard�w, Gaborn jednak widzia� je nader wyra�nie. Trzy ostatnie dni sp�dzi� w mrocznych podziemiach i zmys�y mia� wci�� wyczulone. �wiat�o poranka wydawa�o si� ja�niejsze ni� kiedykolwiek, pie�� ptaka g�o�niej i wyra�niej brzmia�a w uszach. Nawet �agodny wiatr znad wzg�rz jako� inaczej owiewa� mu twarz.
- Czekaj - powiedzia� do czarnoksi�nika Binnesmana. Si�gn�� po przytroczone z ty�u siod�a �uk i ko�czan i rzuci� ostrzegawcze spojrzenie swojemu Dziennikowi, chudemu jak szkielet uczonemu, kt�ry towarzyszy� mu od dzieci�stwa.
Byli we trzech sami na drodze. Sir Borenson zosta� z ty�u wraz ze swym trofeum my�liwskim, Gabornowi za� spieszy�o si� do po�lubionej w�a�nie kobiety.
- Zaj�ce, sire? - zmarszczy� brwi Binnesman. - Jeste� Kr�lem Ziemi. Co ludzie powiedz�?
- Sza - szepn�� Gaborn, wyci�gaj�c ostatni� strza�� z ko�czana, ale nagle uzna�, �e Binnesman ma racj�. Gaborn by� Kr�lem Ziemi i je�li ju� mia� wr�ci� z polowania z jak�� zwierzyn�, to raczej z porz�dnym dzikiem ni� z zaj�cem. Zw�aszcza �e sir Borenson powali� maga rauben�w i ci�gn�� w�a�nie jego g�ow� do miasta.
Przez dwa tysi�ce lat mieszka�cy Rofehavanu wypatrywali nadej�cia Kr�la Ziemi. Co roku ostatni dzie� Hostenfest, dzie� wielkiej uczty, mia� przypomina� o obietnicy Kr�la Ziemi, jego gotowo�ci do obdarowywania ludzi �owocami las�w i p�l�.
W zesz�ym tygodniu Duch Ziemi ukoronowa� Gaborna i postawi� go na stra�y losu rodu cz�owieczego w nadci�gaj�cych ci�kich czasach. Ostatnie trzy dni up�yn�y mu na zaciek�ej walce; �eb maga rauben�w by� po cz�ci i jego trofeum. Jego, Borensona i Binnesmana. Niemniej gdyby dostarczy� na �wi�teczny st� tylko ma�ego zaj�czka, kpinom i �miechom zapewne nie by�oby ko�ca.
A niech si� potem komedianci bawi�, pomy�la� i zeskoczy� z konia.
- Zosta� - szepn�� do wierzchowca, wspania�ego zwierz�cia ze szramami od run�w na karku. Rumak spojrza� na niego ze zrozumieniem i nie odezwa� si�, nawet gdy Gaborn opar� �uk o ziemi�, przygi�� go nog� i na�o�y� ci�ciw� na wy��obienie.
Kr�l sprawdzi� szare lotki z g�sich pi�r i osadzi� strza�� na ci�ciwie. Pochylony zacz�� skrada� si� poboczem poro�ni�tym wybuja�ymi krzewami o ciemnopurpurowych kwiatach. Zaj�ce wci�� by�y w pe�nym s�o�cu, zatem dop�ki pozostanie w cieniu, nie powinny go dostrzec. Wyczu� zreszt� te� nie, bo wiatr wia� mu w twarz. Obejrza� si�: Binnesman i Dziennik zostali w siod�ach.
Zn�w ruszy� b�otnistym poboczem. Chocia� zwierzyna, kt�r� podchodzi�, niew�tpliwie nale�a�a do drobniejszych, Gaborna zacz�o ogarnia� zdenerwowanie. Odczuwa� s�abo co� jakby narastaj�ce z wolna poczucie zagro�enia. Nie zdziwi� si�: po�r�d umiej�tno�ci, kt�rymi obdarzy�a go niedawno ziemia, by�a i zdolno�� rozpoznawania zagro�e� zawis�ych nad tymi, kt�rych wybra�.
Ledwie tydzie� wcze�niej czu�, jak �mier� osacza jego ojca, i nie m�g� temu nijak zaradzi�. Zesz�ej nocy ta sama zdolno�� ocali�a mu �ycie, gdy grupa rauben�w pr�bowa�a w podziemiu wci�gn�� my�liwych w zasadzk�.
Niewyra�nie przeczuwa� jakie� niebezpiecze�stwo. �mier� pr�bowa�a go podej�� tak samo, jak on podchodzi� te zaj�ce.
Jedyn� s�ab� stron� owego przeczucia by�o to, �e nie wskazywa�o �r�d�a niebezpiecze�stwa. Mog�o chodzi� o cokolwiek: napa�� oszala�ego poddanego czy szar�� myszkuj�cego dzika. Gaborn podejrzewa� jednak, �e ma to zwi�zek z Rajem Ahtenem, Wilczym W�adc� Indhopalu, cz�owiekiem, kt�ry zg�adzi� jego ojca.
Kurierzy na koniach z darami przywie�li dopiero co nowiny o spustoszeniach, kt�re Raj Ahten poczyni� w Mystarrii, ojczy�nie Orden�w. Stryjeczny dziadek Gaborna, diuk Paldane, zacz�� zbiera� oddzia�y, by stawi� czo�o zagro�eniu. Paldane by� wiekowym m�em, ale uchodzi� za urodzonego stratega. Mia� te� kilka dar�w rozumu. Ojciec Gaborna ufa� mu bez reszty i cz�sto wysy�a� z wyprawami karnymi wobec nazbyt pysznych w�adc�w lub band rozb�jnik�w. Dzi�ki niezmiennie odnoszonym sukcesom zwany by� �owczym, a czasem nawet Ogarem. Budzi� l�k w ca�ym Rofehavanie i gdyby ktokolwiek m�g� si� o�mieli� mierzy� na zdolno�ci umys�u z Rajem Ahtenem, to w�a�nie on.
Nie nale�a�o oczekiwa�, by Raj Ahten zawr�ci� na p�noc, bo ryzykowa�by ponownie spotkanie z mocami drzemi�cymi w Mrocznej Puszczy, jednak niebezpiecze�stwo nadci�ga�o, Gaborn by� ju� tego pewien. Cicho jak upi�r zrobi� kolejny krok po zasch�ym b�ocie.
Gdy jednak dotar� do zakr�tu, zaj�cy ju� tam nie by�o. Us�ysza� wprawdzie szelest dobiegaj�cy z trawy obok drogi, ale musia�a to by� raczej mysz szukaj�ca czego� pod suchymi li��mi.
Przez chwil� Gaborn sta� tylko i zastanawia� si�, jak mog�o do tego doj��. Ach, ziemio, pomy�la�, zwracaj�c si� ku mocy, kt�rej s�u�y�, nie mog�aby� przys�a� mi tu z lasu chocia� jelonka?
Ale nie doczeka� si� odpowiedzi. Jak zwykle.
Niebawem nadjechali st�pa Dziennik z Binnesmanem. Ten pierwszy wi�d� ciemnokasztanow� klacz Gaborna.
- Jakie� p�ochliwe dzi� te zaj�ce - zauwa�y� Binnesman z u�miechem, jakby zadowolony. Poranne �wiat�o uwyra�ni�o zmarszczki na jego twarzy, doda�o rdzawych odcieni jego szatom. Tydzie� wcze�niej czarnoksi�nik utraci� cz�� swych si� �yciowych, tworz�c dzik�, istot� zwi�zan� z ziemskimi mocami. Wcze�niej w�osy mia� ciemne, a szaty nosi� zielone jak li�cie pod koniec lata. Potem jego str�j zmieni� barw�, sam za� Stra�nik Ziemi postarza� si� w ci�gu paru dni o kilkadziesi�t lat. Co gorsza, dzika, kt�r� wezwa� z g��bi ziemi, oddali�a si� gdzie� i zagin�a.
- W samej rzeczy p�ochliwe - zauwa�y� podejrzliwie Gaborn. Jako Stra�nik Ziemi Binnesman stara� si� s�u�y� swej patronce, chroni�c tak ludzi, jak i wszelkie myszy czy �mije. Gaborn zastanawia� si�, czy Binnesman nie ostrzeg� zaj�cy jakim� dyskretnym sposobem, zakl�ciem czy gestem.
- Powiedzia�bym, �e nawet bardziej ni� p�ochliwe - mrukn�� Gaborn, wskakuj�c na siod�o. Nie schowa� jednak strza�y, nie zdj�� jej nawet z ci�ciwy. Byli ju� blisko miasta, jednak przecie� i teraz m�g� si� przy drodze pojawi� jaki� jele�, mo�e nawet taki stary, z poro�em roz�o�ystym jak ramiona doros�ego m�a. M�g�by zej�� z g�r, by podje�� przed �mierci� s�odkich jab�ek z tutejszych sad�w.
Gaborn obejrza� si� na Binnesmana. Czarnoksi�nik wci�� u�miecha� si� tajemniczo, jednak trudno by�o orzec, co si� za tym kryje. Przekora czy zaniepokojenie?
- Cieszy ci�, �e usz�y mi te zaj�ce? - spyta� wprost Gaborn.
- Nic by ci z nich nie przysz�o, m�j panie - powiedzia� Binnesman. - M�j ojciec by� ober�yst�. Mawia�, �e ludzi o zmiennym umy�le nic nie zadowala.
- A co to ma do rzeczy?
- Bacz, na jak� zwierzyn� polujesz, m�j panie. Gdy tropisz raubena, nie pobiegniesz za zaj�cem. Ogarom te� nie pozwolisz go �ciga�. Wr�cz nie powiniene�.
- Aha - mrukn�� Gaborn, zastanawiaj�c si�, czy czarnoksi�nik tylko to mia� na my�li.
- Poza tym mag rauben�w okaza� si� trudniejszym przeciwnikiem, ni� oczekiwali�my.
Gaborn pomy�la� z gorycz�, �e Binnesman ma racj�. Pomimo �e po��czyli swe si�y, Kr�l Ziemi i Stra�nik Ziemi stracili w tej walce czterdziestu jeden �wietnych rycerzy. Pr�cz ich obu oraz sir Borensona jeszcze tylko dziewi�ciu usz�o �ywych z masakry. Wysoka cena. Tamci ocaleni woleli zosta� ze zdobycz� i wraz z Binnesmanem konwojowali g�ow� raubena do miasta.
- Nie wiedzia�em, �e czarnoksi�nicy maj� ojc�w - powiedzia� Gaborn, zmieniaj�c temat. - Opowiedz mi o swoim.
- Niezbyt go pami�tam. To by�o tak dawno. Po prawdzie powiedzia�em ju� chyba wszystko, co mog�em.
- Na pewno pami�tasz co� wi�cej - nalega� Gaborn. - Im lepiej ci� poznaj�, tym bardziej nie jestem sk�onny ci wierzy�. - Nie wiedzia�, ile setek lat dane by�o prze�y� czarnoksi�nikowi, jednak by� pewien, �e Binnesman mia�by o czym opowiada�.
- Masz racj�, m�j panie. Nie mia�em ojca. Jak wszyscy Stra�nicy Ziemi, z niej si� w�a�nie zrodzi�em. Kto� ukszta�towa� moj� posta� z b�ota, a potem ja doko�czy�em jego dzie�o zgodnie z w�asn� wol� - stwierdzi� Binnesman i uni�s� tajemniczo brew.
Gaborn spojrza� na czarnoksi�nika; co� mu podpowiada�o, �e s�yszy s�owa o wiele prawdziwsze, ni�by mo�na s�dzi�. Ale to by�a tylko chwila.
- Dobry z ciebie bajarz! - roze�mia� si�. - S�owo daj�, sztuk� z tego uczyni�e�!
- Nie ja pierwszy. - Binnesman u�miechn�� si�. - Doskonal� tylko cudze wynalazki.
W tej�e chwili da� si� s�ysze� gromowy t�tent wierzchowca zbli�aj�cego si� drog� od po�udnia. By� to szybki ko�, z trzema albo i czterema darami metabolizmu; przemyka� przez plamy cienia, migocz�c w s�o�cu biel� sier�ci. Je�dziec nosi� barwy Mystarrii, podobizn� zielonego m�a na b��kitnym polu.
Pos�aniec nie zwolni� a� do chwili, gdy Gaborn uni�s� d�o� i zakrzykn�� na niego; dopiero wtedy pozna� kr�la, kt�ry nie nosi� akurat �adnych szczeg�lnych szat poza poplamionym podr�nym p�aszczem.
- Wasza wysoko��! - zawo�a� m�czyzna i si�gn�� do sk�rzanej torby przy pasie. Wydoby� z niej ma�y zw�j opiecz�towany czerwonym woskiem z odciskiem sygnetu diuka Paldane�a.
Gaborn otworzy� list. W miar� jak czyta�, oddech mu przyspiesza�, twarz czerwienia�a.
- Raj Ahten ruszy� na po�udnie przez Mystarri� - powiedzia� do Binnesmana. - Zburzy� fortece w Gorlane, Aravelle i Tal Rimmon. Tyle zrobi� do �witu dwa dni temu. Paldane donosi te�, �e jego ludzie wspomagam przez wolnych rycerzy dali Ahtenowi niez�� nauczk�. �ucznicy urz�dzili zasadzk� na jego wojska. Od wioski Dzikog�owy do Gower mo�na przej�� po cia�ach poleg�ych.
Reszty wie�ci Gaborn nie �mia� zrelacjonowa�. Paldane niezwykle szczeg�owo donosi� o stratach przeciwnika (36 909 ludzi), kt�re dotkn�y g��wnie zwyk�e oddzia�y rekrutuj�ce si� z Fleeds. Podawa� te�, ile zu�yto strza� (702 000), ilu obro�c�w poleg�o (1274), ilu by�o rannych (4951), ile utracono koni (3207) oraz ile broni, z�ota i koni zdobyto. Dalej opisywa� ruchy przeciwnika i obecny stan w�asnych wojsk. Si�y Ahtena odst�powa�y od Crayden, Fells i Tal Dur i kierowa�y si� na Carris. Paldane wzmacnia� za�og� tej ostatniej pot�nej fortecy, przekonany, �e Raj Ahten spr�buje j� raczej zdoby� ni� zniszczy�.
Gaborn sko�czy� lektur� i pokr�ci� z niedowierzaniem g�ow�. Raj Ahten zacz�� wojn� na wyniszczenie, Paldane odp�aci� mu t� sam� monet�. To by�y z�e wie�ci.
Ostatnie s�owa listu brzmia�y: �bez w�tpienia Wilczy W�adca Indhopalu zamierza wci�gn�� ci�, panie, w ten konflikt. Nadwer�y� si�y broni�ce p�nocnej granicy, by� nie m�g� poci�gn�� stamt�d w razie potrzeby ze �wie�ymi wojskami na po�udnie. B�agam ci�, pozosta� w Heredonie. Pozw�l, by �owczy sam zaprowadzi� porz�dek�.
Gaborn zwin�� zw�j i schowa� go do kieszeni. To szale�stwo, pomy�la�. Mam siedzie� tutaj, tysi�c mil od Mystarrii, podczas gdy moi ludzie gin�, a ja dowiaduj� si� o tym z parodniowym op�nieniem. Niewiele m�g�by zdzia�a�, �eby powstrzyma� Raja Ahtena, ale gdyby wie�ci dociera�y szybciej...
Spojrza� na pos�a�ca, m�odzie�ca z kr�conymi br�zowymi w�osami i czystymi b��kitnymi oczami. Nieraz widywa� go ju� na dworze. U�ywaj�c daru widzenia, spr�bowa� wejrze� g��biej w jego serce. Je�dziec by� m�czyzn� dumnym, wielce ceni� sobie zar�wno sw� obecn� pozycj�, jak i umiej�tno�ci je�dzieckie. By� odwa�ny i nie ba� si� ryzyka, w razie potrzeby postawi�by na szali w�asne �ycie, aby nie zawie�� swego pana. Tuzin dziewcz�t z r�nych zajazd�w Mystarrii kocha� si� w nim na zab�j, bo nie sk�pi� im ani napiwk�w, ani ca�us�w, lecz sam by� rozdarty, gdy� pa�a� mi�o�ci� do dw�ch ca�kiem odmiennych charakterami kobiet.
Gabornowi niezbyt si� to wszystko spodoba�o, ale nie widzia� te� �adnego powodu, dla kt�rego nie mia�by wybra� m�odego cz�owieka. Potrzebowa� podobnych mu s�ug, zaufanych pos�a�c�w. Uni�s� praw� d�o�, spojrza� ch�opakowi w oczy i wyszepta�:
- Wybieram ci� dla ziemi. Odpocznij teraz po drodze, ale chc�, by� dzisiaj jeszcze wyruszy� z powrotem do Carris. Mam ju� tam jednego wybranego pos�a�ca. Je�li wyczuj� zagra�aj�ce wam obu niebezpiecze�stwo, b�d� wiedzia�, �e Raj Ahten zamierza zaatakowa� miasto. Gdyby� us�ysza� kiedykolwiek w my�lach m�j g�os, kt�ry b�dzie ci� ostrzega�, b�d� mu pos�uszny.
- Nie �miem odpoczywa�, wasza wysoko��, gdy Carris jest zagro�one - powiedzia� m�odzieniec i ku zadowoleniu Gaborna skierowa� wierzchowca na po�udnie. Kilka chwil p�niej tylko kurz unosz�cy si� nad traktem �wiadczy�, �e pos�aniec w og�le pojawi� si� w Heredonie.
Gaborn zamy�li� si� g��boko, co czyni�. Wiedzia�, �e b�dzie musia� przekaza� te ponure wie�ci swym heredo�skim poddanym.
S�o�ce wschodzi�o coraz wy�ej. Gaborn poczu� nagle, �e musi pogoni� konia. Wbi� pi�ty w boki wierzchowca i pomkn�li po ocienionej drzewami drodze. Rumak Binnesmana bez trudu utrzyma� si� tu� za nim, bia�y mu� Dziennika musia� si� jednak naprawd� postara�, by nie zosta� zbyt daleko z ty�u. W ko�cu dotarli do �agodnego zakr�tu szlaku na szczycie wzg�rza, sk�d roztacza� si� widok na zamek Sylvarresta.
Gaborn �ci�gn�� wodze. Zdumiony czarnoksi�nik zatrzyma� si� tu� obok. Zamek Sylvarresta sta� na niskim wzg�rzu nad zakolem rzeki Wye. Wok� jego wysokich mur�w i wie� przycupn�o warowne miasto, a za murami miejskimi rozci�ga�y si� zwykle puste pola z rozrzuconymi gdzieniegdzie stogami, sadami, ch�opskimi chatami i stodo�ami.
Niemniej w ci�gu ostatniego tygodnia, w miar� jak rozchodzi�y si� wie�ci o nadej�ciu nowego Kr�la Ziemi, z ca�ego Heredonu, a tak�e spoza jego granic, zacz�li �ci�ga� do zamku Sylvarresta najr�niejsi szlachetnie i nieszlachetnie urodzeni. Gaborn przeczuwa�, co ujrzy. Pola przed zamkiem zosta�y wypalone podczas najazdu Raja Ahtena, jednak nie straszy�y ju� czerni�, gdy� sta�y na nich niezliczone namioty. Niekt�re nale�a�y do wie�niak�w, wiele jednak mia�o barwy w�adc�w i rycerzy z ca�ego Heredonu. By�a to cz�� tych wojsk, kt�re wyruszy�y z odsiecz� na wie�� o naje�dzie, ale przyby�y za p�no, by w czymkolwiek pom�c. W t�umie wyr�nia�y si� proporce Orwynne, Crowthenu P�nocnego, Fleeds, znaki kupieckich ksi���t z Lysle, a na jednym z pag�rk�w roz�o�y�y si� obozem tysi�ce kupc�w z Indhopalu. Przep�dzeni wcze�niej przez kr�la Sylvarrest�, teraz wr�cili czym pr�dzej, by na w�asne oczy ujrze� cud nad cudami: nowego Kr�la Ziemi.
Pola wci�� zatem ciemnia�y, ale nie od popio�u, ale od ci�by setek tysi�cy ludzi i zwierz�t.
- Na Moce - mrukn�� Gaborn. - Przez ostatnie trzy dni zrobi�o si� ich chyba ze cztery razy wi�cej. Kilka dni strac�, nim dobior� sobie ludzi spo�r�d nich.
Ponad dymami z ognisk pobrzmiewa�a odleg�a muzyka. Rozleg� si� trzask kopii, potem krzyki i wiwaty. Binnesman stan�� w strzemionach, by lepiej widzie�. W tej samej chwili dotar� na szczyt wzg�rza Dziennik. Wszystkie trzy wierzchowce dysza�y ci�ko po biegu.
Uwag� Gaborna przyku�o co innego: tysi�ce szpak�w kr���cych ponad dolin� niczym �ywa chmura. Stado kierowa�o si� to tu, to tam, wznosi�o si�, nurkowa�o jakby ze szcz�tem zagubione, poszukuj�ce miejsca do l�dowania i nie znajduj�ce bezpiecznego zak�tka. Szpaki cz�sto zbija�y si� jesieni� w podobnie wielkie chmary, jednak te ptaki wydawa�y si� czym� wystraszone.
S�ycha� by�o te� klangor dzikich g�si. Gaborn przesun�� wzrokiem wzd�u� nurtu rzeki wij�cej si� przez zielone pola niczym srebrzysta ni�. Tysi�c jard�w ponad wod�, w odleg�o�ci paru mil, przesuwa� si� w d� rzeki klucz tych ptak�w. Trudno by�o orzec, czemu w�a�ciwie odzywa�y si� tak gromko.
Binnesman wyprostowa� si� w siodle i spojrza� na Gaborna.
- S�yszysz to samo, prawda? Czujesz to ca�ym sob�.
- Co? - spyta� Gaborn.
Dziennik odchrz�kn��, jakby chcia� o co� spyta�, ale nic nie powiedzia�. Historyk rzadko si� odzywa�: s�udzy W�adc�w Czasu nie mieli prawa wtr�ca� si� do spraw zwyk�ych ludzi. Niemniej Dziennik i tak by� wyra�nie czego� ciekaw.
- Ziemia do nas przemawia - wyja�ni� Binnesman. - Do ciebie i do mnie.
- I co m�wi?
- Jeszcze nie wiem - odpar� szczerze Stra�nik Ziemi. Pog�adzi� d�oni� brod�, zmarszczy� brwi. - Ale tak w�a�nie zwykle zwraca si� do mnie: niespokojnym ta�cem kr�lik�w i myszy, p�ochliwym lotem stad ptactwa, krzykiem g�si. Teraz szepcze te� do Kr�la Ziemi. Ro�niesz, Gabornie, ro�niesz w si��.
M�odzieniec przyjrza� si� Binnesmanowi. Sk�ra czarnoksi�nika pociemnia�a rudawo i by�a obecnie niewiele ja�niejsza od jego workowatej szaty. Pachnia� trzymanymi w przepastnych kieszeniach zio�ami: kwiatem lipy, mi�t�, og�recznikiem, fio�kami, bazyli� i tysi�cem innych ro�lin. Gdyby nie skupiona, znamionuj�ca wielk� m�dro�� twarz, wygl�da�by na zwyk�ego, zdziecinnia�ego staruszka.
- Zajm� si� tym - zapewni� Gaborna. - Wieczorem dowiem si� wi�cej.
Gaborn jednak nie potrafi� przesta� my�le� o zagro�eniach. Najch�tniej od razu zwo�a�by rad� wojenn�, ale nie �mia� tego robi�, jak d�ugo nie wiedzia�, przed czym w�a�ciwie ziemia go ostrzega.
Trzech je�d�c�w skierowa�o si� ku g��bokiemu w�wozowi pomi�dzy opalonymi na czarno stokami wzg�rz.
U st�p jednego z nich Gaborn ujrza� siedz�c� na poboczu star� kobiet� otulon� kocem. Gdy konie j� mija�y, unios�a g�ow�, a Gaborn zauwa�y�, �e wcale nie jest stara. Wr�cz przeciwnie. Po chwili j� pozna�.
Widzia� j� tydzie� wcze�niej, gdy prowadzi� swoj� �armi� z zamku Groverman do Longmot. Armia sk�ada�a si� z dwustu tysi�cy sztuk byd�a gnanych przez wie�niak�w, kobiety, dzieci i garstk� starych �o�nierzy. Wzbity niezliczonymi kopytami kurz zawis� nad r�wnin� na tyle wysoko, �e nawet Raj Ahten da� si� zmyli�. My�la�, �e ma przed sob� wy�wiczone wojsko. Gaborn by� pewien, �e gdyby Wilk przejrza� podst�p, jedynie dla zemsty wygubi�by wszystkich, nawet kobiety i dzieci. Dziewczyna siedz�ca u st�p wzg�rza te� by�a w tej gromadzie. Podczas marszu w jednej r�ce d�wiga�a ci�ki sztandar, w drugiej nios�a ma�e dziecko.
Okaza�a si� dzielno�ci� i zdecydowaniem. Gaborn ch�tnie przyjmowa� pomoc ludzi jej podobnych. Teraz jednak zdumia� si�, jak zwyk�a wie�niaczka, nie maj�ca zapewne konia, zdo�a�a przeby� w ci�gu tygodnia ponad dwie�cie mil dziel�cych Longmot od zamku Sylvarresta.
- Wasza wysoko�� - powiedzia�a dziewczyna, sk�aniaj�c dwornie g�ow�.
Gaborn zrozumia�, �e czeka�a tu na niego, czeka�a, a� b�dzie wraca� z polowania. Opu�ci� zamek Sylvarresta na ca�e trzy dni. Ciekawe, jak d�ugo tu ju� tkwi�a...
Wsta�a i dopiero teraz da�o si� zauwa�y�, �e stopy ma czarne od ziemi. Bez w�tpienia przyby�a z Longmot pieszo. Na prawej r�ce ko�ysa�a niemowl�. Wstaj�c, wsun�a d�o� pod koc, by wyj�� sutek z ust dziecka, i okry�a si� jak nale�y.
Wielu mo�nych przybywa�o do kr�la po zwyci�skiej walce, szukaj�c nagrody, jednak posp�lstwo rzadko si� na to decydowa�o. Niemniej ta dziewczyna chcia�a czego�. Bardzo jej na czym� zale�a�o.
- Molly? - spyta� z u�miechem Binnesman. - Molly Drinkham? To ty?
Czarnoksi�nik zsiad� z konia i podszed� do niej. Dziewczyna u�miechn�a si� nie�mia�o.
- Tak, to ja.
- Pozw�l, �e spojrz� na twoje dziecko - mrukn�� Binnesman, bior�c od niej niemowl�. By�o czarnow�ose i nie mia�o wi�cej ni� dwa miesi�ce. Przycisn�o pi�stk� do ust i ssa�o j� energicznie z zamkni�tymi oczami. - Sk�ra zdarta z ojca - cmokn�� Stra�nik Ziemi. - Wspaniale. Verrin by�by dumny. Ale co ty tu robisz?
- Przyby�am zobaczy� si� z Kr�lem Ziemi.
- Skoro tak, to masz go przed sob�. - Binnesman zwr�ci� si� do Gaborna. - Wasza wysoko��, to jest Molly Drinkham, w swoim czasie mieszkanka zamku Sylvarresta.
Molly zamar�a nagle i poblad�a, jakby przera�ona. Czy�by parali�owa�a j� my�l, �e ma przem�wi� do w�adcy? A mo�e obawia si� odezwa� do Kr�la Ziemi? zastanowi� si� Gaborn.
- B�agam o wybaczenie, panie - zacz�a piskliwie dziewczyna. - Mam nadziej�, �e nie przeszkadzam... jest bardzo wcze�nie... Zapewne mnie nie pami�tasz...
Gaborn zeskoczy� z konia, by nie patrze� na Molly z wysoko�ci siod�a. Chcia� j� jako� uspokoi�.
- Nie przeszkadzasz mi - powiedzia� �agodnie. - D�ug� drog� przesz�a� z Longmot. Pami�tam, �e mnie wspar�a�. Jaka� wielka potrzeba musia�a przygna� ci� a� tutaj, zatem s�ucham.
Dziewczyna skin�a g�ow�.
- No bo tak, my�la�am...
- �mia�o - rzuci� Gaborn, zerkaj�c na Dziennika.
- Nie zawsze by�am tylko pomywaczk� u diuka Grovermana. M�j ojciec dba� o stajnie kr�la Sylvarresty i mieszka�am w zamku. Zrobi�am jednak co�, przez co okry�am si� ha�b�, i ojciec odes�a� mnie na po�udnie. - Spojrza�a na dziecko, kt�re najwyra�niej by�o nie�lubne. - Wyruszy�am z wami w zesz�ym tygodniu, bo wiem, �e je�li jeste�, panie, Kr�lem Ziemi, to w�adasz tymi samymi mocami co Erden Geboren. To w�a�nie czyni Kr�la Ziemi.
- Gdzie to s�ysza�a�? - spyta� wyra�nie przej�ty Gaborn. Przestraszy� si� nagle, �e dziewczyna za��da czego� niemo�liwego. Czyny Erdena Geborena z dawna obros�y w legend�.
- Od Binnesmana - odpar�a Molly. - Pomaga�am mu suszy� zio�a, a on opowiada� mi r�ne historie. I wiem, �e skoro jeste�, wasza wysoko��, Kr�lem Ziemi, to nadchodz� ci�kie czasy, a ziemia da�a ci moc wybierania. Wybierania tych, kt�rzy b�d� walczy� u twego boku i kt�rych b�dziesz chroni�. Erden Geboren zawsze wiedzia�, kiedy kto� z jego wybra�c�w znalaz� si� w niebezpiecze�stwie i ostrzega� ich g�osem serca i my�lami. Ty, panie, na pewno potrafisz to samo.
Gaborn wiedzia� ju�, czego ona chce. Mia� j� wybra�, aby mog�a zn�w normalnie �y�. Spojrza� na ni� uwa�nie i zobaczy� o wiele wi�cej ni� tylko kr�g�� twarz i zgrabn� sylwetk� pod brudnym p�aszczem, wi�cej ni� d�ugie ciemne w�osy, �ci�gni�t� niepokojem twarz i b��kitne oczy. U�y� swego daru, by wejrze� w g��bie jej duszy.
Znalaz� w niej umi�owanie do zamku Sylvarresta i wspomnienia o straconej tam niewinno�ci, mi�o�� do stajennego imieniem Verrin, kt�ry zmar� kopni�ty przez konia. Ujrza� rozczarowanie prac�, jak� musia�a wykonywa� w zamku Groverman. Niewiele chcia�a od �ycia. Tylko �eby m�c wr�ci� do domu, pokaza� dziecko matce, zn�w by� tam, gdzie j� kochano. Nie dostrzeg� w dziewczynie zdrady ani okrucie�stwa. Nade wszystko by�a dumna ze swego syna i kocha�a go gor�co.
Z ca�� pewno�ci� nie dojrza� wszystkiego; wiedzia�, �e gdyby m�g� godzinami bada� jej serce, w ko�cu dowiedzia�by si� o niej wi�cej, ni� ona sama potrafi�aby powiedzie�. Jednak nie mia� tyle czasu, a te kilka chwil i tak pozwoli�o mu pozna� najwa�niejsze.
Po chwili, ca�kiem ju� spokojny, uni�s� lew� r�k�.
- Molly Drinkham - zaintonowa� �agodnie formu��. - Wybieram ci�. Wybieram, aby ci� chroni� w mrocznych czasach, kt�re nas czekaj�. Gdyby� kiedy� us�ysza�a sercem lub w my�lach m�j g�os, pos�uchaj go. B�d� ci� chroni�, ile starczy mi si�.
Ledwie si� dokona�o, zaraz Gaborn poczu� si�� zakl�cia, poczu� ��cz�c� go z dziewczyn� now� wi� i wiedzia�, �e je�li ona tylko znajdzie si� w niebezpiecze�stwie, zaraz b�dzie o tym wiedzia�.
Molly te� musia�a to poczu�, bo oczy jej si� rozszerzy�y, a twarz okry�a rumie�cem zak�opotania. Opad�a na kolano.
- Nie, wasza wysoko��, �le mnie zrozumia�e�! - zakrzykn�a, unosz�c niemowl� wy�ej na r�kach. Pi�stka wysun�a si� z ust, niemniej ch�opiec zdawa� si� spa�. Nic mu nie przeszkadza�o. - Chc�, �eby� jego wybra�, tak aby pewnego dnia zosta� jednym z twoich rycerzy!
Gaborn spojrza� na dziecko. Z trudem opanowa� irytacj�. Dziewczyna musia�a wychowa� si� na opowie�ciach o wielkich czynach Erdena Geborena i oczekiwa�a po Kr�lu Ziemi wi�cej, ni� nale�a�o. Nie pojmowa�a, �e moc Gaborna te� ma granice.
- Nie rozumiesz - spr�bowa� wyja�ni� spraw�. - To nie takie �atwe. Moi wrogowie wiedz�, kogo wybieram, a ja nie tocz� wojny z lud�mi czy raubenami, ale z nieuchwytnymi mocami, kt�re nimi kieruj�. M�j wyb�r nara�a na wielkie niebezpiecze�stwo, bo chocia� mog� oczywi�cie zd��y� wys�a� ci wsparcie, to nie raz i nie dwa b�dziesz musia�a radzi� sobie sama. Moje si�y s� zbyt skromne, a moi wrogowie nazbyt liczni. Aby pom�c mi za�egna� niebezpiecze�stwo, musisz najpierw nauczy� si� broni� siebie. Dziecka wybra� nie mog�! Nie mog� wystawi� go na podobne zagro�enie. Ono nie umie si� broni�!
- Ale potrzebuje kogo�, kto by je chroni� - powiedzia�a Molly. Spojrza�a na Binnesmana, potem na Dziennika. Przypomina�a sp�oszon� fret� czaj�c� si� w rogu kuchni i wypatruj�c� drogi ucieczki.
- Prosisz, abym gdy tw�j syn doro�nie, przyj�� go w szereg moich rycerzy - odezwa� si� przez �ci�ni�te gard�o Gaborn. - W�tpi�, czy po�yj� tak d�ugo! Nadci�gaj� mroczne czasy, najci�sze lata w historii tego �wiata. Jeszcze tylko kilka miesi�cy, mo�e rok, a przyjdzie nam si� z nimi zmierzy�. Tw�j syn nie zdo�a stan�� do tej walki.
- Ale wybierz go i tak, panie - poprosi�a Molly. - Przynajmniej b�dziesz wiedzia�, �e znalaz� si� w niebezpiecze�stwie.
Gaborn spojrza� na ni� z przera�eniem. Tydzie� temu straci� w Longmot kilka wybranych wcze�niej os�b: w�asnego ojca, ojca Chemoise, kr�la Sylvarrest�. Gdy umierali, dreszcz przeszywa� go do szpiku ko�ci. Nie pr�bowa� wyja�nia� sobie tego zjawiska, nikomu o nim nie wspomina�, wszelako czu� si� wtedy, jakby... jakby ka�dy z tych ludzi zapu�ci� w niego korzenie, a �mier� wyrywa�a je, zostawiaj�c bolesn� pustk�, kt�rej nic nie zdo�a zape�ni�. Jakby traci� w�asne, niezast�pione ko�czyny, na dodatek ka�de takie odej�cie by�o r�wnoznaczne osobistej kl�sce. Podobnie m�g�by si� czu� ojciec, kt�ry przez zaniedbanie pozwoli� dziecku uton�� w studni. Gaborn zwil�y� usta.
- A� tak silny nie jestem. Nie wiesz, o co mnie prosisz.
- Ale jego nie ma kto broni�! - j�kn�a Molly. - Nie ma ojca, nie ma przyjaci�. Tylko mnie. To dopiero ma�e dziecko! - Odwin�a �pi�cego ch�opca, unios�a go jeszcze wy�ej i podesz�a tu� do Gaborna. Dziecko by�o szczup�e, niemniej spa�o mocno, wcale chyba nie g�odne. Jego oddech pachnia� mlekiem.
- Daj spok�j - powiedzia� Binnesman tonem perswazji. - Skoro jego wysoko�� m�wi, �e nie mo�e wybra� dziecka, znaczy to, �e nie mo�e. - Wzi�� Molly �agodnie za �okie�, jakby chcia� j� skierowa� ku miastu.
- No to co mam z nim zrobi�?! - krzykn�a Molly, wywijaj�c si� czarnoksi�nikowi. - Roztrzaska� mu g��wk� o kamie�, �eby by� spok�j?! Niech szlag trafi ma�ego b�karta?! Tego w�a�nie chcesz?!
Gaborn poczu� niesmak. Tego nie oczekiwa�. Spojrza� niespokojnie na Dziennika. C� bracia napisz� o jego dzisiejszym wyborze? Poszuka� pomocy u Binnesmana.
- Co mog� zrobi�?
Stra�nik Ziemi przyjrza� si� dziecku i zmarszczy� brwi. Ledwo dostrzegalnie pokr�ci� g�ow�.
- Obawiam si�, �e masz racj�. Niem�drze by�oby wybiera� dziecko. Niem�drze i niemi�osiernie.
Molly, wstrz��ni�ta, otworzy�a usta i odsun�a si� gwa�townie, jakby nagle odkry�a, �e Binnesman, stary przyjaciel, okaza� si� jej wrogiem.
- Molly - zacz�� wyja�nia� czarnoksi�nik - Gaborn zosta� wybrany przez ziemi�, by ocali� nasienie ludzko�ci, by ochroni�, kogo tylko b�dzie m�g�, podczas mrocznych czas�w, kt�re niebawem nadejd�. Ale nawet to wszystko mo�e nie wystarczy�. Zdarza�o si� ju�, �e jaka� rasa znika�a z powierzchni ziemi, tak by�o z tothami, �e �niadymi... Ludzie mog� by� nast�pni.
Binnesman nie przesadza�. Gdy ziemia objawi�a si� pod postaci� niezwyk�ego m�a w jego ogrodzie, powiedzia�a prawie to samo, na dodatek o wiele brutalniej. Stra�nik Ziemi raczej oszcz�dza� Molly, kryj�c przed ni� ca�� prawd�.
- Ziemia obieca�a chroni� Gaborna, a on przysi�g� chroni� ciebie, na ile zdo�a. Ale twoje dziecko najlepiej ty sama ochronisz.
Tak w�a�nie Gaborn zamierza� uratowa� sw�j lud: wybieraj�c rycerzy i mo�now�adc�w, by ci z kolei dbali o swoich poddanych. Przed polowaniem wybra� ponad sto tysi�cy ludzi w ca�ym Heredonie, wybra� tylu, ilu m�g�, starych i m�odych, z rycerstwa i posp�lstwa. W dowolnej chwili m�g� powiedzie�, gdzie kt�ry z nich jest i czy co� mu grozi. Jednak by�o ich tak wielu! Zacz�� wi�c wybiera� rycerzy i pan�w w ten spos�b, by chroni� poszczeg�lne regiony. Ze wszystkich si� stara� si� wybiera� m�drze, nie odrzucaj�c nikogo tylko dlatego, �e by� s�abowity, g�uchy, �lepy, m�ody czy nie do�� bystry. Nie �mia� ocenia� podobnych ludzi ni�ej ni� pozosta�ych; nie wybiera� ich przecie� dla w�asnej chwa�y, ale z konieczno�ci. Czyni�c mo�now�adc� czy ojca albo matk� odpowiedzialnymi za bezpiecze�stwo tych, kt�rzy byli pod ich opiek�, mia� wra�enie, �e ujmuje nieco brzemienia z w�asnych bark�w. I w znacznej mierze naprawd� tak by�o. Korzysta� ze swoich mocy, by przygotowa� poddanych do wojny. Niech szykuj� bro� i pancerze.
Molly zblad�a na my�l, �e mia�aby si� sta� do tego stopnia odpowiedzialna za swoje ma�e dziecko. Wygl�da�a na tak wstrz��ni�t�, �e a� Gaborn zacz�� si� obawia�, czy nie zemdleje. S�usznie przypuszcza�a, �e sama nie potrafi obroni� niemowlaka.
- Pomog� ci - zaproponowa� Binnesman. Wymrucza� co� pod nosem, zwil�y� palec �lin� i przykl�kn��, by obtoczy� palec w ziemi. Wsta� i zacz�� malowa� na czole dziecka run� ochrony.
Molly jednak uwa�a�a, �e to nie wystarczy. Dr�a�a ca�a z przera�enia, �zy ciek�y jej po policzkach.
- Gdyby by�o twoje, wasza wysoko��, czy te� by� go nie wybra�? - spyta�a b�agalnie.
Gaborn wiedzia�, �e w�wczas post�pi�by inaczej. Molly musia�a wyczyta� odpowied� z jego twarzy.
- Wi�c ci go dam, panie... - rzek�a Molly. - Prezent �lubny, je�li przyjmiesz... Dam ci go, by� wychowa� go na swojego syna.
Gaborn przymkn�� oczy. Ton desperacji brzmi�cej w g�osie Molly uderzy� go jak obuchem.
Jak�e m�g� wybra� to dziecko? By�oby to okrucie�stwo, nieledwie szale�stwo. Gdybym to zrobi�, my�la�, ile jeszcze tysi�cy matek poprosi�oby o to samo? Dziesi�� tysi�cy, sto tysi�cy? Ale co b�dzie, je�li Molly ma racj�, a ja nie dokonam wyboru i przez moje zaniechanie ska�� ch�opca na �mier�?
- Czy ma jakie� imi�? - spyta�, gdy� w niekt�rych krajach nie�lubne dzieci w og�le nie otrzymywa�y imion.
- Nazywam go Verrin - odpar�a Molly. - Po ojcu.
Gaborn spojrza� na dziecko. Poszuka� umys�u kryj�cego si� za s�odziutk� twarzyczk� i g�adk� sk�r�. Nie by�o tam wiele - kilka og�lnych pragnie�, �ycie jeszcze nie prze�yte. Najbardziej ze wszystkiego ch�opiec ceni� sobie pier� matki, ciep�o jej cia�a i to, jak ko�ysa�a go cicho �piewem do snu. Nie dostrzega� w niej jeszcze osoby, nie kocha� jej te� tak jak ona jego.
- Verrinie Drinkham - odezwa� si� �agodnie Gaborn, t�umi�c �zy i unosz�c lew� r�k�. - Wybieram ci�. Wybieram ci� dla ziemi. Niech ziemia ci� uzdrawia. Niech ci� kryje i chroni. Niech uczyni ci� swoim.
Zaraz poczu�, jak wi� nabiera mocy.
- Dzi�kuj�, wasza wysoko�� - powiedzia�a Molly z oczami mokrymi od �ez. Gotowa zaraz wraca� pieszo dwie�cie mil, obr�ci�a si� w stron� zamku Groverman.
Gaborna ogarn�o przepot�ne wra�enie, �e to akurat mo�e by� dla niej niebezpieczne. Ziemia ostrzega�a, �e je�li dziewczyna ruszy na po�udnie, zginie z r�ki bandyty albo i jeszcze inn�, bardziej okrutn� �mierci�. Chocia� nie wiedzia�, co to b�dzie, przeczuwa� gro�b� r�wnie wyra�nie jak wtedy, gdy umiera� jego ojciec.
Na tej drodze czyha �mier�, Molly. Zawr��, id� do zamku Sylvarresta, pomy�la� Gaborn.
Dziewczyna zamar�a w p� kroku, zdumiona spojrza�a b��kitnymi oczami na w�adc�. Przez chwil� waha�a si�, a� w ko�cu zawr�ci�a na pi�cie i ruszy�a ku zamkowi Sylvarresta tak szybko, jakby j� rauben �ciga�.
Tym razem Gaborn nie zdo�a� powstrzyma� �ez.
- Dobra dziewczyna - szepn��. Ba� si�, �e nie pos�ucha jego ostrze�enia albo b�dzie zwleka� z wybraniem s�usznej drogi.
- Ty j� zawr�ci�e�, wasza wysoko��? - spyta� Dziennik z grzbietu bia�ego mu�a i spojrza� na oddalaj�c� si� Molly.
- Tak.
- Wyczu�e� niebezpiecze�stwo na po�udniu, panie?
- Owszem - stwierdzi� Gaborn, kt�ry wola� nie ujawnia� zbyt wiele ze swych obaw. - W ka�dym razie ona nie by�aby tam bezpieczna. Nie wiem, czy zdo�am dotrzyma� s�owa - doda�, zwracaj�c si� do Binnesmana. - Nie spodziewa�em si� podobnego obrotu sprawy.
- Nikt nie powiedzia�, �e Kr�la Ziemi czekaj� tylko �atwe wybory - stwierdzi� czarnoksi�nik. - Podobno po bitwie pod Caet Fael na ciele Erdena Geborena nie znaleziono �adnych ran. M�wi�, �e zmar�, bo serce mu p�k�o.
- Potrafisz pocieszy� - mrukn�� p�g�bkiem Gaborn. - Chc� ocali� to dziecko, ale nie wiem, czy dokonuj�c tego wyboru, post�pi�em s�usznie, czy wr�cz przeciwnie.
- By� mo�e wszystkie nasze post�pki w og�le oka�� si� bez znaczenia - stwierdzi� Binnesman, jakby w g��bi duszy by� gotowy uzna�, �e nawet najwi�ksze wysi�ki mog� nie wystarczy� dla uratowania ludzko�ci.
- Nie, s�dz� �e to ma znaczenie - zaprotestowa� Gaborn. - Musz� wierzy�, �e warto si� stara�. Ale jak mog� uratowa� wszystkich?
- Chcia�by� ocali� ca�� ludzko��? To niewykonalne.
- Zatem musz� znale�� spos�b, by ocali� wi�kszo�� ludzi. - Gaborn obejrza� si� na Dziennika. Znany mu od dzieci�stwa historyk nosi� prost�, brunatn� szat� uczonego; ze �ci�gni�tej, ko�cistej twarzy patrzy�y bez mrugni�cia przenikliwe oczy. Gdy Gaborn wbi� w niego wzrok, odwr�ci� si�, jakby nagle z jakiego� powodu poczu� si� winny.
Gabornowi doskwiera�o niejasne wra�enie, �e gdzie� w pobli�u zawis�o niebezpiecze�stwo. By� pewien, �e gdyby tylko Dziennik m�g� m�wi�, bez w�tpienia wyja�ni�by, co to za gro�ba.
Tyle �e Dziennik odda� si� w s�u�b� W�adcom Czasu i od tamtej pory nie pos�ugiwa� si� ju� nawet w�asnym imieniem i nie m�g� z w�asnej woli niczego ujawnia�. Z drugiej wszak�e strony, Gaborn s�ysza� opowie�ci o takich Dziennikach, kt�rzy kr���c pomi�dzy lud�mi, potrafili zapomina� o �lubowaniach.
Daleko na p�nocy, w zespole klasztornym le��cym na jednej z wysp za Orwynne, mieszka� drugi Dziennik, kt�ry odda� Dziennikowi Gaborna dar umys�u i ten sam dar otrzyma� od niego w zamian. W ten spos�b dwaj bracia mieli jakby wsp�lny umys�. Rzadko zdarza�o si�, by kto� tworzy� podobn� wi� poza zakonem Bractwa Dni, gdy� zwykle prowadzi�o to do ob��du.
Dziennik Gaborna sta� si� w ten spos�b ��wiadkiem�. W�adcy Czasu powierzyli mu zadanie obserwowania i s�uchania Gaborna. Jego towarzysz, zwany kronikarzem, zapisywa� wszystko i mia� to czyni� a� do �mierci Gaborna, by potem mo�na by�o wyda� ca�� histori� jego �ycia w formie ksi�gi.
Poniewa� wszyscy kronikarze mieszkali w jednym miejscu, dzielili si� informacjami. W praktyce wiedzieli o wszystkim, co dzieje si� w�r�d W�adc�w Run�w.
St�d te� Gaborn uwa�a�, �e jego Dziennik wie stanowczo za wiele i zdecydowanie zbyt rzadko dzieli si� t� wiedz�.
Binnesman dostrzeg� oskar�ycielskie spojrzenie Gaborna.
- Gdybym mia� szykowa� nasiona, kt�re wysiej� wiosn� w ogrodzie, nie zachowa�bym wszystkich, lecz jedynie najlepsze - powiedzia� g�o�no.
2
NOCLEG Z NIEZNAJOMYM
Le��ca po�r�d monotonnych r�wnin �rodkowej Mystarrii wioska Stogi nie odznacza�a si� niczym szczeg�lnym, niemniej by�a w niej tak pilnie wypatrywana przez Rolanda gospoda.
Wjecha� do Stog�w po p�nocy, nie budz�c nikogo, nawet ps�w. Niebo na po�udniowym zachodzie gorza�o czerwieni�. Kilka godzin wcze�niej Roland napotka� jednego z kr�lewskich dalekowidz�cych, m�czyzn� z sze�cioma darami wzroku, kt�ry powiedzia�, �e to znak wybuchu wulkanu. Odleg�ego wulkanu, przez co nie by�o s�ycha� huku, jednak blask ukazywa� wyra�nie kolumn� dymu i popio�u. Wraz ze �wiat�em gwiazd rozja�nia� nienaturalnie ca�� okolic�.
Na wie� sk�ada�o si� pi�� kamiennych dom�w krytych strzech�. U drzwi gospody spa�o kilka ryj�cych tam zazwyczaj �wi�. Gdy Roland zeskoczy� z konia, warchlaki zerwa�y si� z chrz�kaniem na r�wne nogi i zacz�y podejrzliwie w�szy�. Roland zastuka� do drewnianych drzwi i spojrza� na przybit� obok wej�cia, do�� ju� sfatygowan�, figur� Kr�la Ziemi ubran� w zielony p�aszcz podr�ny, z wie�cem d�bowych li�ci na g�owie. Kto� zabra� w�adcy kij w�drowca i wetkn�� w to miejsce okryty purpurowymi kwiatami p�d tymianku.
Ober�ysta okaza� si� gruby i odziany w fartuch tak brudny, �e ledwie mo�na go by�o w nim odr�ni� od �wi� sprzed gospody. Roland poprzysi�g� sobie w duchu, �e na �niadanie pojedzie gdzie indziej, na razie jednak potrzebowa� snu, zap�aci� wi�c za miejsce.
Pokoje by�y zapchane uchod�cami z p�nocy, przez co musia� si� zadowoli� pos�aniem, kt�rego cz�� zajmowa� ju� pot�ny go�� zalatuj�cy t�uszczem i ca�kiem spor� dawk� piwa. Niemniej w pokoju by�o sucho (czego nie dawa�o si� powiedzie� o ca�ej okolicy), Roland u�o�y� si� zatem obok m�czyzny, przewr�ci� go na bok, by przesta� chrapa�, i spr�bowa� zasn��.
Nic z tego nie wysz�o. Chwil� p�niej go�� u�o�y� si� znowu na wznak i zachrapa� g�o�no Rolandowi prosto do ucha, a na dodatek przerzuci� jeszcze nog� przez jego biodro i spr�bowa� z�apa� za biust. Zrobi� to na tyle silnie, �e bez w�tpienia musia� mie� jakie� dary krzepy.
- Przesta� - sykn�� Roland. - Przesta� albo utn� ci �ap�. Pot�ny m�� z brod� tak bujn�, �e wiewi�rki mog�yby bawi� si� w niej w chowanego, zamruga� i spojrza� w md�ym, s�cz�cym si� przez okno blasku na Rolanda.
- Och, przepraszam - sapn��. - My�la�em, �e to moja �ona. - Przetoczy� si� na drugi bok i momentalnie zachrapa�.
Nie jest najgorzej, pomy�la� Roland, kt�ry s�ysza� opowie�ci o ca�kiem innych fina�ach podobnych pomy�ek. Te� si� obr�ci�, by po�ladki nieznajomego grza�y mu krzy�e, i zapad� w sen. Niemniej godzin� p�niej tamten znowu zacz�� si� do niego dobiera� i Roland musia� d�gn�� go �okciem w mostek.
- Ale� ty ko�cista, kobieto! - j�kn�� go�� przez sen i obr�ci� si� do �ciany.
Roland obieca� sobie, �e nast�pn� noc sp�dzi w wy��cznym towarzystwie polnych kamieni.
Ledwie zd��y� to pomy�le�, zaraz zasn��. I zn�w si� obudzi�. Tym razem nieznajomy obejmowa� go mocno i ca�owa� w czo�o. �apy mia� jak k�ody, jednak oczu nie otworzy�. Oddycha� g��boko, wida� wci�� spa�.
- Prosz� o wybaczenie - mrukn�� Roland, �api�c go�cia za brod� i nieco nim szarpi�c. W ko�cu zdo�a� si� uwolni�. - Podziwiam m�czyzn, kt�rzy nie zwykli ukrywa� swoich uczu�, ale jeszcze chwila tych awans�w wobec mnie, a...
Nieznajomy otworzy� przekrwione oczy i spojrza� na oczekuj�cego przeprosin Rolanda.
Tamten jednak zblad� dziwnie.
- Borenson?! - wykrzykn��, przytomniej�c w jednej chwili. Przesun�� ca�e trzysta funt�w swego cielska gwa�townie pod �cian� i dr��cy przytuli� si� do niej. Ca�kiem jakby obawia� si� ataku Rolanda. - Co ty tu robisz?
Teraz by�o wida�, �e naprawd� jest ros�y, ma ciemne w�osy i nitki siwizny w brodzie. Roland go nie poznawa�. Ale skoro przespa�em ostatnie dwadzie�cia jeden lat, pomy�la�, to wszystko mo�liwe.
- Znamy si�? - spyta�, oczekuj�c, �e tamten si� przedstawi.
- Czy si� znamy? Ma�o mnie nie zabi�e�, chocia� przyzna� musz�, �e sobie na to zas�u�y�em. By�em wtedy beznadziejny. Ale wyprostowa�em swoje �cie�ki, teraz b��dz� ju� tylko co drugi raz. Nie poznajesz mnie? Jestem baron Poll!
Roland nigdy nie spotka� tego m�czyzny. Chyba myli mnie z moim synem, Ivarianem Borensonem, pomy�la�. �e ma syna, dowiedzia� si� dopiero niedawno, po przebudzeniu.
- A, baron Poll! - rzuci� Roland z entuzjazmem, w nadziei, �e towarzysz od ��ka zrozumie swoj� pomy�k�. Syn nie m�g� by� do niego a� tak podobny: Roland mia� jasn� cer� i rude w�osy, a matka Ivariana by�a raczej ciemna. - Mi�o ci� widzie�.
- I nawzajem, ciesz� si�, �e tak uwa�asz. To c