417

Szczegóły
Tytuł 417
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

417 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 417 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

417 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Nigdzieb�d�" autor: Neil Gaiman Tytu� orygina�u: Neverwhere tekst wklepa�: [email protected] drobna korekta: [email protected] Copyright (c) 1996 by Neil Gaiman Copyright for the Polish translation (c) 2001 by Wydawnictwo MAG Redakcja: �ucja Grudzi�ska Korekta: Iwona Ognicka Ilustracja na ok�adce: (c) Carl Lundgren /via Thomas Shluck GmbH Mapa londy�skiego metra: Jerzy Rzymowski Opracowanie graficzne ok�adki: Jaros�aw Musia� Projekt typograficzny, sk�ad i �amanie: Tomek Laisar Fru� ISBN 83-87968-28-5 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Cypryjska 54, 02-761 Warszawa tel./faks (0-22) 642 45 45, (0-22) 642 82 85 e-mail: [email protected] http://www.mag.com.pl * * * FACET W CZERNI Richard Oliver Mayhew, bohater "Nigdzieb�d�", jest w tarapatach. Przysz�y na niego, prawd� powiedziawszy, takie k�opoty i takie terminy, �e a� zacz�� pisa� - w pami�ci - pami�tnik. Zacz�� tak: Drogi pami�tniku. W pi�tek mia�em prac�, narzeczon�, dom i sensowne �ycie, o ile w og�le �ycie mo�e mie� sens. Potem znalaz�em na chodniku rann�, krwawi�c� dziewczyn� i pr�bowa�em zosta� dobrym Samarytaninem. Teraz nie mam narzeczonej, domu ani pracy i w�druj� sto metr�w pod ulicami Londynu z perspektyw� �ycia kr�tszego ni� j�tka o sk�onno�ciach samob�jczych. Ha, nic doda�, nic uj��. Wszystko to by�a prawda. Richard Mayhew szed� w�a�nie z narzeczon� na kolacj� do ekskluzywnej restauracji "Ma Maison Italiano", gdy zobaczy� na chodniku dziewczyn� w ka�u�y krwi. Wbrew zdrowemu rozs�dkowi, wbrew kardynalnym regu�om �ycia w wielkim mie�cie, nie bacz�c na protesty narzeczonej Richard podni�s� zranion� i zani�s� j� do swego mieszkania. Ha, powinien by� Richard Mayhew wi�cej uwagi po�wi�ci� tajemniczej staruszce, kt�ra przed wyjazdem do Londynu wywr�y�a mu k�opoty. Ale wr�by i przepowiednie bywaj� pokr�tne, bogowie drwi� sobie z ludzi za ich pomoc�, do�wiadczy� tego cho�by Filip Macedo�ski, kt�remu wyrocznia nakaza�a strzec si� wozu. Filipa zamachowiec zamordowa� mieczem, na klindze kt�rego wygrawerowano w�z. Richardowi staruszka wywr�y�a, �e jego k�opoty zaczn� si� od drzwi. I zaleci�a strzec si� drzwi. Chla�ni�ta no�em dziewczyna, kt�r� Richard zabra� do mieszkania, nosi imi� Door. Drzwi. Rana dziewczyny goi si� zadziwiaj�co szybko, zadziwiaj�co szybko zaczynaj� te� mno�y� si� k�opoty i dziwne ewenementy. Pojawiaj� si� wrogowie dziewczyny, ewidentnie ci, kt�rym zawdzi�cza ci�cie no�em - straszliwa demoniczna para, panowie Croup i Vandemar. Ci, cho� wygl�daj� na �wiadk�w Jehowy, nimi nie s�. Nie s� chyba nawet lud�mi. A s� sadystycznymi mordercami. Tarapaty Richarda Mayhew nabieraj� coraz realniejszego wymiaru, a za ca�o�� jego sk�ry nie da�by z�amanego pensa najwi�kszy nawet hazardzista. Pojawiaj� si� te� sprzymierze�cy dziewczyny, bulwersuj�cy Richarda nie mniej ni� Croup i Vandemar, albowiem s� nimi, kolejno: szczur (tak w�a�nie!) Pan D�ugogon, zagadkowy i zblazowany Markiz de Carabas (k�ania si� "Kot w butach" Perraulta!) i Stary Bailey, nosz�cy kostium z pierza i mieszkaj�cy na dachu wie�owca w obsranym przez go��bie namiocie. A potem dziewczyna znika. Ale tarapaty Richarda znika� ani my�l� - ba, mno�� si� w zastraszaj�cym tempie. Nie zdradz� rozwoju akcji - ale ju� nazajutrz po tych dziwnych wydarzeniach Richard Mayhew pisa� b�dzie �w zacytowany na wst�pie mentalny dzienniczek. Bo wkr�tce nie b�dzie mia� ani narzeczonej, ani domu, ani pracy, ani normalnego �ycia. Wkr�tce w�drowa� b�dzie sto metr�w pod ulicami Londynu z perspektyw� �ycia kr�tszego ni� j�tka o sk�onno�ciach samob�jczych. Zapl�tany w zbrodni� i wendet�, w towarzystwie Drzwi - sorry, Lady Drzwi, Markiza de Carabas i �owczyni, profesja ochroniarz. Albowiem - nie zdradzaj�c za du�o z akcji - Richard Mayhew nie jest ju� w tak dobrze mu znanym Londynie Na G�rze. Jest w Londynie Na Dole - miejscu, kt�rego istnienia nie podejrzewa�. Kt�rego istnienia nie podejrzewa nikt z �yj�cych "na g�rze" normalnych londy�czyk�w. Miejscu, w kt�rym szczury wys�uguj� si� lud�mi. W kt�rym Knight's Bridge staje si� Night's Bridge, a ciemno�� poch�ania na nim i zabija nieostro�nych. W kt�rym w Shepherd's Bush mo�na spotka� Pasterzy -ale lepiej ich nie spotyka�. W kt�rym na stacji metra linii District istnieje, co prawda, jak i "na g�rze", stacja Earl's Court, ale rezyduje na niej ze swym dworem faktyczny Hrabia. A na tej samej linii, na stacji Blackfriars, faktycznie witaj� przybysza braciszkowie w czarnych habitach. A tak w og�le, w metrze Londynu Na Dole pod �adnym - powtarzam - �adnym pozorem nie nale�y zbli�a� si� do kraw�dzi peronu... I nale�y bardzo uwa�a� na pan�w Croupa i Vandemara. Bo ci, jak si� okazuje, zawsze s� w pobli�u. Jak hieny, nigdy nie porzucaj� krwawego tropu. Jak hieny, wycie�czaj� ofiary uporem po�cigu. Neil Richard Gaiman ma 41 lat, urodzi� si� w roku 1960 w Anglii, w Portchester w hrabstwie Hampshire, pod znakiem Skorpiona. Edukowa� si� w Ardingly College i Whitgift School. Od wczesnych lat 80-tych pracowa� jako dziennikarz, wolny strzelec dla, r�nych brytyjskich gazet. Przygod� z fantastyk� rozpocz�� w roku 1984, debiutuj�c na �amach "Imagine" opowiadaniem "Featherquest". Kr�tko p�niej, w 1985, zredagowa� do sp�ki z Kimem Newmanem "Ghastly Beyond Belief, prze�miewcz� antologi� literackich wpadek i niezamierzonych efekt�w komicznych brytyjskiego pulp-horroru. Antologia uznawana jest za niezwykle ciekaw�, a wsp�pracuj�cy z Gaimanem Kim Newman lepiej pewnie znany jest polskiemu mi�o�nikowi fantastyki jako Jack Yeovil, pod tym bowiem pseudonimem pope�ni� troch� fantasy osadzonej w �wiecie gier "Warhammer". Nast�pnym krokiem Neila Gaimana w fantastycznej bran�y by�a napisana w 1988 "Don't Panie: The Official Hitchhi-ker's Guide to the Galaxy Companion", ksi��ka non fiction, nawi�zuj�ca do osoby i tw�rczo�ci Douglasa Adamsa, zw�aszcza do kultowego cyklu o woja�ach autostopem przez galaktyk�. Potem wzi�� si� Gaiman za tzw. graphic novels - ksi��ki i albumy b�d�ce wynikiem wsp�pracy pisarzy i grafik�w. Encyklopedie i po�wi�cone SF opracowania fachowe definiuj� graphic novel jako, cytuj�, selfcontained narrative in comic-book form, czyli w wolnym t�umaczeniu: samoistna narracja w postaci komiksu. Definicja i�cie bardziej skomplikowana ni� rzecz sama. M�wmy zatem "powie�� graficzna" i um�wmy si�, �e wszyscy wiemy, o co chodzi. Pierwsz� tak� powie�ci� dorobku w Neila Gaimana by�a "Violent Cases" (1987), napisana w kooperacji z grafikiem Davidem McKeanem, artyst� znanym w �rodowisku SF, autorem ok�adek m.in. do ksi��ek Jonathana Carrolla, Stephena Kinga, Garry'ego Kilwortha, Kima Newmana i K.W. Jetera. Wsp�praca pisarza i grafika rozwija�a si� - wydali wsp�lnie powie�ci graficzne "Black Orchid" (1991), horror "Signal to Noise" (1992) i dzieci�c� fantasy "The Day I Swapped My Dad for Two Goldfish" (1997). W opracowaniu jest nast�pna, "The Wolves in the Walls", przy czym, o ile wiem, podobie�stwo do H.P. Lovecrafta ("Rats in the Walls") nie jest ca�kiem przypadkowe. Dave McKean projektowa� r�wnie� ok�adki do ksi��ek Gaimana - do omawianej tu "Neverwhere", a tak�e do "Angels & Yisitations: A Miscellany", zbioru wydanych w 1993 opowiada� i wierszy, nominowanych do World Fantasy Award. Znany - i to szeroko - jest te� Gaiman jako autor tekstu kultowej, wydawanej przez EC Comics serii "Sandman", pope�nionej pospo�u z rysownikiem Charlesem Yessem. "Sandman" zdoby� wielk� popularno��, i to nie tylko w�r�d fan�w komiksu -sam Norman Mailer nazwa� seri� "komiksem godnym intelektualist�w". Zesp� Metallica nagra� zainspirowan� "Sandmanem" piosenk� i teledysk. Jeden z epizod�w "Sandmana", "A Midsummer Night's Dream", zosta� w 1991 nagrodzony World Fantasy Award w kategorii "najlepsze opowiadanie" - by� to jedyny w historii tej nagrody przypadek, by nagrodzono komiks. Inny "Sandman", "The Dream Hunters", zdoby� w roku 2000 nagrod� im. Brama Stokera i by� nominowany do Hugo. Cykl jest obecnie kontynuowany jako seria "The Dreaming". Powsta�a - i liczy si� do dorobku Gaimana - specjalna antologia po�wi�conych Sandmanowi opowiada� - "The Sandman: Book of Dreams" (1996). Zredagowali j� sam Gaiman i Edward E. Kramer, ok�adk� wykona� Dave McKean, opowiadania napisali m. in. GeneWolfe, George Alec Effinger, Barbara Hambly, Tad Williams, Lisa Goldstein, Will Shetterly i Delia Sherman. We wsp�pracy z Charlesem Yessem powsta�a w roku 1995 kolejna powie�� graficzna Gaimana - obsypany nominacja do nagr�d zbi�r "Sn�w, Glass, Apples" (w rozszerzonej wersji znany jako "Smoke and Mirrors"). Tak�e "normalna" ksi��ka Gaimana, "Stardust", o kt�rej b�dzie jeszcze mowa, zosta�a wydana w dw�ch wersjach - zwyk�ej, tekstowej i graficznej -z ilustracjami Yessa w�a�nie. Neil Gaiman nie boi si� pracy redaktorskiej -jest wsp�autorem kilku bardzo ciekawych antologii: "Temps" (1991, wesp� z Alexem Stewartem), "Villains!" (1992, z Mary Gentle) oraz "The Weerde: Book I i Book II" (1992 i 1993, z Mary Gentle, Alexem Stewartem i R�em Kavenym). Warto te� wiedzie�, �e jest Gaiman autorem angielskiego scenariusza fabularnej anime "Ksi�niczka Mononoke". I jednego z odcink�w kultowego serialu SF "Babylon 5", zatytu�owanego "Day of the Dead". Jako powie�ciopisarz Neil Gaiman zadebiutowa� w roku 1990, cho� i w�wczas nie dowierza� sobie chyba jeszcze na tyle, by samotnie wyp�yn�� na przestw�r oceanu. Znowu pracowa� w teamie - nie z byle kim, a z samym Terry Pratchettem, wesp� z kt�rym napisa� przezabawn� fantasy "Good Omens: The Nice and Accurate Prophecies of Agnes Nutter, Witch" (1990, w Polsce jako "Dobry omen"). W wywiadach Gaiman twierdzi, �e pomys� i pocz�tek ksi��ki by� jego, przyznaje jednak, �e w rezultacie na konto Pratchetta przypad�a grubo ponad po�owa tekstu. Pratchett bardzo zaimponowa� Gaimanowi tempem pracy i pisarskim temperamentem. Wie�� niesie, �e do przeniesienia "Dobrego omenu" na ekran przymierza si� sam Terry Gilliam. Dopiero sze�� lat po "Dobrym omenie" sta� si� Neil powie�ciopisarzem pe�nego kalibru i w pe�ni upierzonym - po wydaniu "Nigdzieb�d�", ksi��ki, kt�r� masz w�a�nie w r�ku, Szanowny Czytelniku. Ciekaw� jest rzecz�, �e "Nigdzieb�d�" powsta�a jako tzw. upowie�ciowienie - angielskie s�owo novelisation pasuje mi stokro� bardziej i du�o lepiej oddaje sens -wyprodukowanego przez BBC sze�cioodcinkowego serialu telewizyjnego. Nie grzeszy jednak "Nigdzieb�d�", stwierdzam nie bez satysfakcji, typowym grzechem novelisations, kt�rych autorzy nader cz�sto ograniczaj� si� do mechanicznego wtykania didaskali�w pomi�dzy kwestie filmowego dialogu, wskutek czego otrzymujemy co� w rodzaju rozbudowanego scenopisu. Nie ma tego w "Nigdzieb�d�". Serialu nie widzia�em, ale nie s�dz�, by mia� szans� spodoba� mi si� bardziej, ni� ksi��ka. Stwierdzenie, �e "Nigdzieb�d�" nale�y do gatunku fantasy, k�opot�w nie nastr�cza i w�tpliwo�ci nie nasuwa. Do�� trudno jest natomiast jednoznacznie przyporz�dkowa� powie�� do jednego z istniej�cych siedmiu subgatunk�w gatunku. Najbardziej klasycznym zabiegiem by�oby umieszczenie jej w podgatunku, kt�ry ja nazywam umownie "jednoro�ce w ogrodzie", nawi�zuj�c do tytu�u znanego opowiadania Jamesa Thurbera. Taki w�a�nie, jak owo opowiadanie, jest subgatunek - najbardziej dziwne, magiczne, absolutnie niezwyk�e i niecodzienne wydarzenia zdarzaj� si� w nim nagle w naszym zwyk�ym, codziennym �yciu. Znany �ad zostaje zak��cony, znany porz�dek zburzony. W realno�ci nagle zaczyna dzia� si� fantastyczno�� - b�d�ca, jak powiedzia� kiedy� Roger Callois, wy�omem w ustalonym porz�dku, nag�� erupcj� niedozwolonego, niedopuszczalnego i nielegalnego w naszym codziennym, u�adzonym, pozornie niezmiennym - i legalnym - �adzie. Takie s� w�a�nie sztandarowe pozycje subgatunku: "Kraina Chich�w" Jonathana Carrolla, "Na tropach jednoro�ca" Mik�'a Resnicka, "Ma�e, du�e" Johna Crowleya, "Las Mythago" Roberta Holdstocka, "Ostatnia od�ywka" Tima Powersa. Czy wreszcie ,Jaki� potw�r tu nadchodzi" Raya Bradbury'ego, od kt�rego r�wnie� m�g�bym po�yczy� nazw� dla subgatunku (po�yczon� zreszt� od Szekspira). By the pricking of my thumbs, Something wicked this way comes. ("Makbet") Do�� cienka jest linia, oddzielaj�ca ten typ fantasy od horroru, opowie�ci grozy, w kt�rej do naszego u�adzonego �wiata wdziera si� co� dziwnego - a strasznego zarazem. Jaki� potw�r tu nadchodzi... Ba, nadchodz� dwa potwory. Panowie Croup i Vandemar. Bardzo bliski jest te� "Nigdzieb�d�" innego subgatunku, kt�ry przyj�o si� nazywa� urban fantasy. Mianem takim okre�lamy utwory utrzymane w poetyce pikarejsko-wielkomiejskich ballad, takie fantastyczne West Side Story, w kt�rej magia i fantazja wkraczaj� do betonowo-asfaltowej d�ungli miast. Do czo�owych pozycji urban fantasy nale�� - �e wymieni� tylko kilka: "Winter's Tale" Marka Helprina, "Data wa�no�ci" Tima Powersa, wiele tytu��w Charlesa de Linta, "Agyar" Stevena Brusta, "War for the Oaks" Emmy Buli, "Steel Ros�" Kary Dalkey, cykl "Sorcery Hali" Suzy McKee Charnas. Neil Gaiman zawsze ubiera si� na czarno, wszystko, co nosi, od T-shirtu po p�aszcz, zawsze jest czarne. Prawie zawsze nosi ciemne okulary. Uwielbia koty. Jest od szesnastu lat �onaty z Mary McGrath, ma z ni� troje dzieci: syna i dwie c�rki. Brytyjczyk porzuci� Brytani� - od 1992 roku mieszka i pracuje w Stanach, w Minneapolis w stanie Minnesota. Przyznaje si� do m�odzie�czej fascynacji ameryka�sk� Now� Fal� SF z lat siedemdziesi�tych - tw�rczo�ci� Samuela R. Delany'ego, Harlana Ellisona, Rogera �elaznego. Przeczytawszy o tym w kt�rym� z wywiad�w, poczu�em jakie� dziwne ciep�o w okolicy sercowej - w tym czasie tymi� autorami i ja si� fascynowa�em. Nie tai te� Gaiman wielkiego wp�ywu, jaki na jego pisarstwo wywar�a "Alicja w Krainie Czar�w", "Narnia" C.S. Lewisa i tacy klasycy jak Lord Dunsany, James Branch Cabell i Hope Mirrlees. Mnie za�, dodam, kilka zda�-pere�ek i fraz-klejnot�w z "Nigdzieb�d�" zachwyci�o na tyle, by do mistrz�w Gaimana bez wahania dopisa� Raymonda Chandlera. Wydana w roku 1998 "Stardust", druga samodzielna powie�� Neila Gaimana (kt�ra by� mo�e b�dzie r�wnie� wydana w niniejszej serii) mia�a nominacj� do nagrody "Locusa" i zdoby�a Mythopoeic Fantasy Award - wyr�nienie przyznawane fantastyce nawi�zuj�cej do mit�w, legend i ba�ni. Nie zd��y�em jeszcze przeczyta� najnowszej ksi��ki Gaimana, wydanej w styczniu 2001 "The Last Temptation", czekam na zapowiedzian� na czerwiec "American Gods". Ale ju� wiem, �e Neil Richard Gaiman to jeden z kamieni milowych fantasy, kanon, kt�ry pozna� trzeba. Szczerze do poznawania Szanownych Czytelnik�w nak�aniam - zapewniaj�c zarazem, �e przebiega ono wyj�tkowo sympatycznie. Co tu du�o gada� - ten facet w czerni da si� lubi�. Andrzej Sapkowski * * * Nigdzieb�d� nie powsta�oby, gdyby nie Lenny Henry. Ksi��k� t� zatem dedykuj� w�a�nie jemu i Polly McDonald: dwojgu po�o�nych, zupe�nie do siebie niepodobnych pr�cz jednego szczeg�u - niewiarygodnego wzrostu. Dedykuj� j� te� Clive'owi Brillowi i Beverly Gibson, ludziom normalniejszej postury. * * * Nigdy nie by�em w St John 's Wood. Nie �mia�em. L�ka�bym si� niezliczonych nocnych �wierk�w i tego, �e nagle natkn� si� na krwistoczerwony puchar i us�ysz� bicie orlich skrzyde�. G.K. Chesterton, "Napoleon z Notting Hill" * * * Prolog W wiecz�r przed wyjazdem do Londynu Richard Mayhew fatalnie si� bawi�. Z pocz�tku bawi� si� ca�kiem nie�le. Z przyjemno�ci� czyta� po�egnalne karty i odbiera� u�ciski od kilkunastu atrakcyjnych m�odych dam; z rado�ci� s�ucha� ostrze�e� o pu�apkach i niebezpiecze�stwach Londynu oraz przyj�� prezent w postaci bia�ej parasolki z map� metra, na kt�r� zrzucili si� kumple; wypi� ze smakiem kilka pierwszych szklanek piwa, potem jednak z ka�d� kolejn� szklank� bawi� si� zdecydowanie gorzej, a� w ko�cu odkry�, �e siedzi dygocz�c na chodniku przed pubem, por�wnuj�c w duchu pozytywne i negatywne aspekty zwr�cenia kolacji, i bawi si� wr�cz fatalnie. W pubie przyjaciele nadal �wi�towali jego zbli�aj�cy si� wyjazd z entuzjazmem, kt�ry wed�ug Richarda powoli zaczyna� stawa� si� z�owrogi. Richard zacisn�� d�o� na z�o�onej parasolce, zastanawiaj�c si�, czy przeprowadzka do Londynu to naprawd� dobry pomys�. - Lepiej uwa�aj, z�ociutki - powiedzia� kto� trzeszcz�cym starczym g�osem. - Zgarn� ci�, zanim zd��ysz mrugn��. Albo i przymkn�, jak nic. - Z kanciastej, brudnej twarzy spojrza�o na niego dwoje bystrych oczu. - Wszystko w porz�dku? - Tak, dzi�kuj� - odpar� Richard. Brudna twarz z�agodnia�a. - Masz, biedaku - rzek�a kobieta, wciskaj�c mu pi��dziesi�ciopens�wk�. - Jak d�ugo jeste� na ulicy? -Nie jestem bezdomny - wyja�ni� zawstydzony Richard, usi�uj�c odda� staruszce monet�. - Prosz�, niech pani we�mie pieni�dze. Nic mi nie jest. Wyszed�em tylko odetchn�� �wie�ym powietrzem. Jutro jad� do Londynu - wyja�ni�. Przyjrza�a mu si� podejrzliwie, po czym odebra�a pieni��ek, kt�ry znikn�� gdzie� pod warstwami ubrania i chust. - By�am w Londynie. Wysz�am tam za m��, ale kiepsko trafi�am. Mama zawsze powtarza�a, �e m�a trzeba wybiera� w�r�d swoich, ale ja by�am m�oda i pi�kna, cho� teraz trudno uwierzy�, i posz�am za g�osem serca. - Z pewno�ci� - rzek� Richard. Powoli opuszcza�o go niez�omne przekonanie, �e zaraz zwymiotuje. -I �eby chocia� co� mi z tego przysz�o. By�am bezdomna, wi�c wiem, jak to jest - oznajmi�a stara kobieta. - Dlatego do ciebie podesz�am. Co b�dziesz robi� w Londynie? - Mam tam prac� - rzek� z dum�. - W czym? - W ubezpieczeniach. - Ja by�am tancerk� - powiedzia�a stara kobieta i zacz�a drepta� chwiejnie po chodniku, nuc�c fa�szywie pod nosem. W ko�cu zako�ysa�a si� z boku na bok jak przystaj�cy b�k i znieruchomia�a, patrz�c na Richarda. - Daj mi r�k�, a przepowiem ci przysz�o��. Pos�ucha�. Uj�a jego d�o� i zamruga�a kilka razy niczym sowa, kt�ra po�kn�a mysz i odkry�a, �e k�sek by� nie�wie�y. - Czeka ci� d�uga podr�... - zacz�a. - Do Londynu - domy�li� si� Richard. - Nie tylko do Londynu... - urwa�a. - Nie do Londynu, jaki znam. Zacz�o pada�. - Przykro mi - oznajmi�a stara kobieta. - Wszystko zaczyna si� od drzwi. - Drzwi? Przytakn�a. Deszcz pada� coraz mocniej. - Na twoim miejscu uwa�a�abym na drzwi. Richard wsta�, chwiej�c si� na nogach. - Dobrze - rzek� niepewny, jak powinno si� traktowa� podobne informacje. - B�d� uwa�a�. Dzi�kuj�. 20 Otwar�y si� drzwi pubu. Na ulic� wyp�yn�a fala �wiat�a i d�wi�ku. - Richard, jeste� tam? - Tak, nic mi nie jest. Za moment wracam. Stara kobieta odchodzi�a ju� w g��b ulicy kolebi�cym si� krokiem. Richard poczu�, �e musi co� dla niej zrobi�. Ale nie m�g� po prostu da� jej pieni�dzy. Pobieg� za ni�. -Prosz� - rzek�. Zacz�� zmaga� si� z parasolk�, pr�buj�c znale�� otwieraj�cy j� przycisk. Nagle rozleg� si� szcz�k i nad ich g�owami rozkwit�a mapa metra. Stara kobieta wzi�a parasolk�. - Masz dobre serce. Czasami to wystarczy, by bezpiecznie doprowadzi� ci� do celu. - Potrz�sn�a g�ow�. - Ale najcz�ciej nie. Nag�y powiew wiatru pr�bowa� wyrwa� jej podarunek. Chwyci�a mocniej parasolk� i odesz�a w deszcz i noc. Bia�a plama, pokryta nazwami stacji: Earl's Court, Marble Arch, Black-friars, White City, Victoria, Angel, Oxford Circus... Richard odkry�, �e zastanawia si� z pijack� ciekawo�ci�, czy na Oxford Circus naprawd� by� kiedy� cyrk, prawdziwy cyrk, pe�en klown�w, pi�knych kobiet i gro�nych zwierz�t. Drzwi pubu znowu si� otwar�y, wypuszczaj�c strumie� ha�asu, zupe�nie jakby kto� w �rodku mocno podkr�ci� g�o�no��. - Richard, ty fiucie, to twoje pieprzone przyj�cie! Ominie ci� ca�a zabawa. Wr�ci� do pubu, w oszo�omieniu zapominaj�c o md�o�ciach. - Wygl�dasz jak przyt�piony szczur - powiedzia� kto� z t�umu. -Nigdy nie widzia�e� przy topionego szczura - odpar� Richard. Kto� inny wr�czy� mu du�� whisky. -Masz, �yknij. Wiesz, �e w Londynie nie dostaniesz prawdziwej szkockiej. - Na pewno dostan� - westchn�� Richard. Z w�os�w �cieka�a mu woda, kapi�c wprost do drinka. - W Londynie maj� wszystko. Opr�ni� szklank�, potem kolejn�, a potem wiecz�r rozp�yn�� mu si� przed oczami i rozpad� na kawa�ki. P�niej pami�ta� ju� tylko wra�enie, �e opuszcza pouk�adan�, sensown� przysta�, zmierzaj�c ku czemu� wielkiemu, staremu i niebezpiecznemu. Pami�ta� te�, �e nad ranem wymiotowa� bez ko�ca do pe�nego deszcz�wki rynsztoka, a gdzie� w deszczu oddala�a si� od niego bia�a posta� przypominaj�ca ma�ego, okr�g�ego �uka. Nast�pnego ranka wsiad� do poci�gu. Matka da�a mu na drog� kawa�ek ciasta i termos z herbat�, i Richard Mayhew pojecha� do Londynu. Czu� si� koszmarnie. Drugi prolog Czterysta lat wcze�niej By�a po�owa XVI wieku. W Toskanii pada� deszcz - zimny, z�o�liwy deszcz, kt�ry okrywa �wiat szarym ca�unem. Z ma�ego klasztoru na wzg�rzu ku porannemu niebu unios�a si� smuga czarnego dymu. Na zboczu siedzieli dwaj m�czy�ni. Czekali, kiedy budynek zacznie p�on��. - To, panie Vandemar - rzek� ni�szy, wskazuj�c t�ust� r�k� smu�k� dymu - b�dzie pi�kne ca�opalenie, gdy tylko ca�e si� spali. Cho� bezlitosna wierno�� prawdzie zmusza mnie do przyznania, i� w�tpi�, by kt�ry� z mieszka�c�w w pe�ni je doceni�. - Bo wszyscy nie �yj�, panie Croup? - spyta� jego towarzysz. Jad� w�a�nie co�, co wygl�da�o, jakby kiedy� by�o szczeniakiem; odcina� no�em du�e kawa�ki truch�a i wk�ada� je sobie do ust. -Poniewa�, jak s�usznie zauwa�y�e�, m�j s�odki druhu, wszyscy nie �yj�. Oto jak mo�na rozr�ni� tych dw�ch m�czyzn: po pierwsze, gdy stoj�, pan Vandemar jest o dwie i p� g�owy wy�szy od pana Croupa. Po drugie, pan Croup ma oczy barwy wyblak�ej b��kitnej porcelany, a oczy pana Vandemara s� br�zowe. Po trzecie, pan Vandemar ozdobi� sw� praw� d�o� pier�cieniami w�asnor�cznie zrobionymi z czaszek czterech wielkich kruk�w, pan Croup za� nie nosi �adnej bi�uterii. Po czwarte, pan Croup lubi s�owa, a pan Vandemar jest zawsze g�odny. Klasztor z �oskotem stan�� w ogniu. Zacz�o si� ca�opalenie. - Nie lubi� s�odyczy - oznajmi� pan Vandemar. - Dziwnie smakuj�. Kto� krzykn��. Potem rozleg� si� trzask, gdy dach run�� do �rodka. P�omienie wystrzeli�y wy�ej. - Kto� nie by� martwy - zauwa�y� pan Croup. - Teraz ju� jest - odpar� pan Vandemar, zjadaj�c kolejny kawa�ek surowego szczeniaka. Znalaz� sw�j obiad martwy w rowie, gdy wychodzili z klasztoru. Lubi� szesnasty wiek. - Co teraz? - spyta�. Pan Croup u�miechn�� si� szeroko, ukazuj�c z�by, kt�re wygl�da�y jak wypadek na cmentarzu. - Jakie� czterysta lat naprz�d - rzek�. - Londyn Pod. Pan Vandemar przetrawi� wiadomo��, �uj�c kawa�ek szczeniaka. W ko�cu spyta�: - B�dziemy zabija� ludzi? - O tak - rzek� pan Croup. - My�l�, �e mog� to zagwarantowa�. * * * Rozdzia� I Ucieka�a ju� od czterech dni, rozpaczliwie umykaj�c w g��b chaotycznych korytarzy i tuneli. By�a g�odna i wyczerpana. Z coraz wi�kszym trudem otwiera�a ka�de kolejne drzwi. Teraz znalaz�a sobie kryj�wk�: ma�� kamienn� nor� pod �wiatem. By�a tu bezpieczna; tak� przynajmniej mia�a nadziej�. W ko�cu zasn�a. * * * Pan Croup wynaj�� Rossa na ostatnim Ruchomym Targu, kt�ry urz�dzono w opactwie Westminster. - My�l o nim jak o kanarku - rzek� do pana Vandemara. - �piewa? - spyta� pan Vandemar. - W�tpi�. Naprawd� szczerze w�tpi�. Nie, m�j mi�y przyjacielu, m�wi�em w przeno�ni. Chodzi�o mi o ptaki, kt�re zabiera si� do kopalni. Vandemar skin�� g�ow�. Pan Ross zupe�nie nie przypomina� kanarka. By� ros�y - niemal tak ros�y jak pan Vandemar - i brudny. Ma�o m�wi�, cho� nie omieszka� wspomnie�, �e lubi zabija� i �e jest w tym dobry. S�owa te bardzo rozbawi�y pana Croupa i pana Vandemara, tak jak D�yngis-chana mog�yby rozbawi� popisy m�odego Mongo�a, kt�ry niedawno spl�drowa� sw� pierwsz� wie� albo spali� jurt�. Ross by� kanarkiem, nawet o tym nie wiedz�c. Tote� szed� pierwszy w poplamionej koszulce i sztywnych od brudu d�insach, a Croup i Vandemar maszerowali za nim, ubrani w eleganckie czarne garnitury. Szmer w ciemno�ci. W d�oni pana Vandemara b�ysn�� n�. A potem nie tkwi� ju� w jego r�ce, lecz ko�ysa� si� lekko dziesi�� metr�w dalej. Pan Vandemar podszed� i podni�s� n�. Na ostrzu tkwi� szczur, zamyka� i otwiera� bezradnie pyszczek, gdy umyka�o z niego �ycie. Pan Vandemar dwoma palcami zmia�d�y� mu czaszk�. - Oto gryzo�, kt�ry nikogo ju� nie ugryzie - rzek� pan Croup. Za�mia� si� z w�asnego dowcipu. Pan Vandemar milcza�. - Szczur. Gryzo�. Rozumiesz? Pan Vandemar zsun�� truch�o z ostrza i zacz�� z namys�em rusza� szcz�kami. Pan Croup wytr�ci� mu martwego szczura z r�ki. - Przesta� - rzek�. Jego towarzysz z nad�san� min� schowa� n�. - U�miechnij si� - sykn�� zach�caj�co pan Croup. - B�dzie jeszcze wiele szczur�w. A teraz ruszajmy. Tyle rzeczy do zrobienia. Tylu ludzi do zniszczenia. * * * Trzy lata w Londynie nie odmieni�y Richarda, cho� zmieni�y spos�b, w jaki postrzega� to miasto. Gdy przyby� tu po raz pierwszy, uzna�, �e Londyn jest dziwny, olbrzymi, ca�kowicie niezrozumia�y. Tylko mapa metra nadawa�a mu cho�by poz�r porz�dku. Stopniowo zacz�� pojmowa�, �e mapa ta stanowi jedynie podr�czn� fikcj�, kt�ra u�atwia �ycie, lecz w �aden spos�b nie odpowiada rzeczywisto�ci; zupe�nie jak cz�onkostwo w partii politycznej, pomy�la� kiedy� z dum�. Potem jednak, gdy spr�bowa� wyja�ni� podobie�stwo ��cz�ce map� metra i parti� grupie oszo�omionych nieznajomych na przyj�ciu, zdecydowa�, �e w przysz�o�ci b�dzie si� trzyma� z dala od polityki. Z czasem odkry�, �e coraz bardziej przyjmuje Londyn za co� oczywistego. Wkr�tce zacz�� si� szczyci� tym, �e nie odwiedzi� �adnej atrakcji turystycznej (poza londy�sk� Tower; jego ciotka Maude przyjecha�a do miasta na weekend i Richard niech�tnie towarzyszy� jej w zwiedzaniu). Jessica zmieni�a to wszystko. Nagle, miast rozs�dnie sp�dza� weekendy, zacz�� bywa� z ni� w miejscach takich jak Galeria Narodowa i Tat�, gdzie przekona� si� na w�asnej sk�rze, �e od zbyt d�ugich w�dr�wek po galeriach okropnie bol� nogi, po jakim� czasie wielkie dzie�a sztuki ca�ego �wiata zlewaj� si� w jedno, a �aden normalny cz�owiek nie zdo�a uwierzy�, ile bezczelne kafejki muzealne potrafi� policzy� sobie za ciastko i fili�ank� herbaty. - Oto twoja herbata i eklerka - rzek�. - Taniej by�oby kupi� jednego Tintoretto. -Nie przesadzaj - odpar�a rado�nie Jessica. - A zreszt�, w Tat� nie ma �adnych Tintorett�w. - Trzeba by�o zje�� jeszcze ciasto z wi�niami - mrukn�� Richard. - Wtedy mogliby sobie pozwoli� na kolejnego van Gogha. - Nie - poprawi�a go Jessica. - Nie mogliby. Richard spotka� Jessic� dwa lata wcze�niej we Francji podczas weekendowego wypadu do Pary�a. Natkn�� si� na ni� w Luwrze, gdy pr�bowa� odszuka� grupk� przyjaci�, kt�rzy zorganizowali wycieczk�. Cofaj�c si�, wpad� na Jessic�, podziwiaj�c� w�a�nie niezwykle wielki i historyczny brylant. Pr�bowa� przeprasza� j� po francusku, podda� si�, przeszed� na angielski, a potem usi�owa� przeprosi� po francusku za to, �e przeprasza po angielsku, w�wczas jednak zorientowa� si�, �e Jessica jest tak angielska, jak tylko by� mo�na. W ramach rekompensaty kupi� jej kosztown� francusk� kanapk� i strasznie drogi musuj�cy sok jab�kowy. I tak si� to zacz�o. Potem ju� nigdy nie zdo�a� przekona� Jessiki, �e nie jest typem cz�owieka, kt�ry odwiedza galerie. Richard czu� nabo�ny podziw wobec Jessiki, kt�ra by�a pi�kna, cz�sto nawet dowcipna i z pewno�ci� czeka�a j� wielka przysz�o��. Jessica natomiast dostrzeg�a w nim ogromny potencja�, kt�ry, w�a�ciwie pokierowany przez odpowiedni� kobiet�, uczyni z niego idealnego kandydata na m�a. Gdyby tylko nieco bardziej skoncentrowa� si� na wa�nych sprawach, mrucza�a do siebie i kupowa�a mu ksi��ki, takie jak: "Ubi�r znaczy sukces" oraz "125 nawyk�w, kt�re wiod� na szczyt", ksi��ki ucz�ce, jak kierowa� biznesem niczym kampani� wojskow�. Richard zawsze jej dzi�kowa� i zawsze zamierza� kiedy� je przeczyta�. Kupowa�a mu te� ubrania, kt�re uwa�a�a za odpowiednie - i nosi� je pos�usznie. A kiedy�, gdy uzna�a, �e nadszed� czas, oznajmi�a, i� powinni kupi� pier�cionek zar�czynowy. - Czemu si� z ni� spotykasz? - spyta� osiemna�cie miesi�cy p�niej Garry z dzia�u projekt�w. - Jest przera�aj�ca. Richard potrz�sn�� g�ow�. - Kiedy j� bli�ej pozna�, okazuje si� urocza. , Garry odstawi� na miejsce jednego z trolli z biurka Richarda. - Dziwi� si�, �e pozwala ci si� nimi bawi�. - Nigdy nie porusza�a tego tematu. W istocie porusza�a go, i to nieraz. Jednak�e zdo�a�a przekona� sam� siebie, �e zbi�r trolli Richarda to oznaka pewnej uroczej ekscentryczno�ci, por�wnywalna do kolekcji anio��w pana Stocktona. W�a�nie organizowa�a wystaw� anio��w pana Stocktona i dosz�a do wniosku, �e wielcy ludzie zawsze co� zbieraj�. Tak naprawd� Richard nie kolekcjonowa� trolli. Zamiast tego, usi�uj�c na pr�no nada� nieco osobisty ton swemu miejscu pracy, rozmie�ci� w strategicznych miejscach plastikowe figurki. Ustawi� te� na biurku zdj�cie Jessiki. Dzi� tkwi�a na nim przylepiona ��ta kartka. By�o to pi�tkowe popo�udnie. Richard zauwa�y� kiedy�, �e wydarzenia to tch�rze. Nie lubi� wyst�powa� pojedynczo, lecz zbieraj� si� w stada i atakuj� wszystkie naraz. We�my cho�by ten szczeg�lny pi�tek. By� to, jak podkre�li�a Jessica co najmniej dziesi�� razy w ci�gu ostatniego miesi�ca, najwa�niejszy dzie� jego �ycia. Oczywi�cie, nie najwa�niejszy dzie� jej �ycia. Ten nadejdzie dopiero w przysz�o�ci, gdy - Richard nie w�tpi� w to ani przez chwil� -ludzie obwo�aj� j� premierem, kr�low� czy nawet Bogiem. Lecz bez w�tpienia w jego �yciu by� to dzie� najwa�niejszy. Szkoda zatem, �e mimo karteczki, kt�r� Richard przyklei� sobie na lod�wce, i drugiej, zostawionej na zdj�ciu Jessiki w biurze, zapomnia� o nim ca�kowicie i na �mier�. By� jeszcze raport Wandswortha, sp�niony i zaprz�taj�cy go prawie bez reszty. Richard sprawdzi� kolejny rz�d liczb. Nagle zauwa�y�, �e strona siedemnasta znikn�a, i przygotowa� si� do kolejnego wydruku. Po nast�pnej stronie wiedzia� ju�, �e gdyby tylko dano mu spok�j... gdyby jakim� cudem telefon nie zadzwoni�... Zadzwoni�. Richard pstrykni�ciem w��czy� g�o�nik. - Halo? Richard? Dyrektor chce wiedzie�, kiedy dostanie raport. Richard zerkn�� na zegarek. - Za pi�� minut, Sylvio. Jest ju� prawie gotowy. Musz� tylko do��czy� prognoz� zysk�w i strat. - Dzi�ki, Dick. Zaraz po niego przyjd�. Sylvia, jak sama lubi�a m�wi�, by�a osobist� asystentk� dyrektora. Otacza�a j� aura bezlitosnej sprawno�ci. Richard wy��czy� g�o�nik. Telefon natychmiast zadzwoni� ponownie. - Richardzie - przem�wi� g�osem Jessiki. - Tu Jessica. Nie zapomnia�e�, prawda? -Zapomnia�em? - Pr�bowa� przypomnie� sobie, o czym m�g� zapomnie�. Spojrza� na zdj�cie Jessiki w poszukiwaniu natchnienia i znalaz� je w a� nadto wyra�nej postaci ma�ej ��tej karteczki przylepionej do jej czo�a. - Richardzie, podnie� s�uchawk�. Pos�ucha�, jednocze�nie czytaj�c notatk�. - Przepraszam, Jess. Nie zapomnia�em. Si�dma wiecz�r w Ma Maison Italiano. Spotkamy si� na miejscu? - Jessica, Richard, nie Jess. - Na moment urwa�a. - Po ostatnim razie, raczej nie. Potrafi�by� zab��dzi� nawet we w�asnym ogr�dku. Richard mia� w�a�nie zauwa�y�, �e ka�demu mog�aby pomyli� si� Galeria Narodowa z Narodow� Galeri� Portretu, i �e to nie ona sp�dzi�a ca�y dzie� stoj�c na deszczu (co zreszt� w jego opinii by�o r�wnie zabawne jak niesko�czone w�dr�wki po obu galeriach), zmieni� jednak zdanie. - Przyjd� do ciebie - oznajmi�a Jessica. - P�jdziemy tam razem. - Dobrze, Jess... przepraszam, Jessico. - Potwierdzi�e� nasz� rezerwacj�, prawda, Richardzie? - Tak - sk�ama� nader przekonuj�co. Drugi telefon na jego biurku rozdzwoni� si� przera�liwie. - Jessico, pos�uchaj, musze... - To dobrze - odpar�a Jessica i przerwa�a po��czenie. Najwi�ksz� sum� pieni�dzy, jak� Richard wyda� w �yciu, przeznaczy� na pier�cionek zar�czynowy dla Jessiki osiemna�cie miesi�cy wcze�niej. Odebra� drugi telefon. -Cze��, Dick - rzek� Garry. - To ja, Garry. Garry siedzia� kilka biurek dalej. Pomacha� do Richarda znad l�ni�cego, wolnego od trolli blatu. - Wci�� jeste�my um�wieni na drinka? M�wi�e�, �e obgadamy projekt Mersthama. - Roz��cz si�, do cholery. Jasne, �e jeste�my. Richard od�o�y� s�uchawk�. Na dole karteczki dostrzeg� numer telefonu. Napisa� j� sam kilka tygodni wcze�niej. I zrobi� t� rezerwacje. By� tego niemal pewien. Ale jej nie potwierdzi�. Zamierza�, lecz ci�gle mia� co� na g�owie, a wiedzia�, �e zosta�o mn�stwo czasu. Wydarzenia atakuj� stadnie... Sylvia sta�a obok niego. - Dick? Raport Wandswortha? - Ju� prawie got�w, Sylvio. Zaczekaj momencik, dobrze? Sko�czy� wystukiwa� numer. Westchn�� z ulg�, gdy kto� odpowiedzia�. - Ma Maison. Czym mog� s�u�y�? - Tylko jednym - odpar� Richard. - Stolikiem dla trzech os�b na dzi� wiecz�r. Chyba go zam�wi�em. Je�li tak, potwierdzam rezerwacj�. Je�li nie, chcia�bym go zam�wi�. Prosz�. Nie. Nie mieli ani �ladu rezerwacji na nazwisko Mayhew. Ani Stockton. Ani Bartram - nazwisko Jessiki. A co do zam�wienia stolika... Najgorsze nie by�y same s�owa, lecz ton, jakim przekazano mu informacj�. Stolik na dzi� wiecz�r powinien by� zosta� zarezerwowany wiele lat wcze�niej, mo�e nawet przez rodzic�w Richarda. Stolik na dzi� wiecz�r by� po prostu niemo�liwy. Gdyby nagle w drzwiach zjawi� si� papie�, premier albo prezydent Francji i nie mia� potwierdzonej rezerwacji, wyl�dowa�by na ulicy. - Ale tu chodzi o szefa mojej narzeczonej. Wiem, �e powinienem by� zadzwoni� wcze�niej. Jest nas tylko troje, czy nie mo�na by... Jego rozm�wca odwiesi� s�uchawk�. - Richard - wtr�ci�a Sylvia. - Dyrektor czeka. - Jak s�dzisz - spyta� Richard - czy daliby mi stolik, gdybym zadzwoni� i zaproponowa� im dodatkowe pieni�dze? * * * W jej �nie byli wszyscy razem, w domu. Jej rodzice, brat, siostra. Stali w sali balowej. Wszyscy tacy bladzi, tacy powa�ni. Porcja, matka, dotkn�a jej policzka i powiedzia�a, �e jest w niebezpiecze�stwie. W swym �nie Drzwi za�mia�a si� i odpar�a, �e wie. Matka potrz�sn�a g�ow�. Nie, nie. By�a w niebezpiecze�stwie teraz. W tej chwili. Otwar�a oczy. Drzwi uchyla�y si� powoli, cichutko. Wstrzyma�a oddech. Ciche kroki na kamieniu. Mo�e mnie nie zauwa�y, mo�e sobie p�jdzie, pomy�la�a. A potem, z rozpacz�: Jestem g�odna. Kroki umilk�y. Wiedzia�a, �e jest dobrze ukryta pod stosem szmat i starych gazet. Mo�e intruz nie ma z�ych zamiar�w, my�la�a. Czy� nie s�yszy bicia mego serca? A potem kroki zbli�y�y si� i wiedzia�a, co musi zrobi�. Przera�a�o j� to. Czyja� r�ka odgarn�a pokrywaj�ce j� �mieci i Drzwi spojrza�a wprost w t�p� twarz, kt�ra zmarszczy�a si� w z�owieszczym u�miechu. Przekr�ci�a si� i szarpn�a gwa�townie. N� wycelowany w pier� trafi� j� w rami�. Do tej chwili nie przypuszcza�a, �e zdo�a�aby to zrobi�. Nie s�dzi�a, �e mia�aby do�� odwagi, by�a do�� przera�ona, zdesperowana, by si� o�mieli�. Teraz jednak wyci�gn�a r�k� ku jego piersi i otworzy�a... Poczu�a co� ciep�ego, mokrego i �liskiego. Skuli�a si� i wygramoli�a spod m�czyzny, po czym potykaj�c si� wypad�a z pomieszczenia. Zatrzyma�a si� dopiero w tunelu, niskim i w�skim. Oparta o �cian� szlocha�a, chwytaj�c oddech. Zu�y�a resztk� si�. Nie zosta�o jej nic. Czu�a narastaj�cy b�l - No, no - us�ysza�a g�os dobiegaj�cy -Z ciemno�ci po jej prawej stronie. - Prze�y�a spotkanie z panem Rossem. A niech mnie, panie Vandemar. - Ton g�osu by� r�wnie �liski, jak br�zowy �luz pod palcami. - A niech i mnie, panie Croup - odpar� beznami�tny g�os po lewej stronie. W ciemno�ci zap�on�o migotliwe �wiate�ko. - Mimo to - oczy pana Croupa b�yszcza�y w mroku pod ziemi� - spotkania z nami nie prze�yje. Drzwi r�bn�a go mocno kolanem w krocze. Poczu�a, jak co� ust�puje pod kolanem i zacz�a biec, zaciskaj�c praw� d�o� na ramieniu. Uciek�a. * * * -Dick? Richard machni�ciem r�ki odgoni� intruza. Zn�w kierowa� swoim �yciem. Jeszcze tylko chwila... Garry powt�rzy� jego imi�: - Dick? Jest wp� do si�dmej. -Co? Papiery, d�ugopisy, arkusze kalkulacyjne i trolle wyl�dowa�y w akt�wce Richarda. Zatrzasn�� j� i rzuci� si� biegiem do wyj�cia, po drodze naci�gaj�c p�aszcz. Garry bieg� obok niego. - To co, idziemy na drinka? - Drinka? - Mieli�my wyskoczy� dzisiaj razem, obgada� projekt Mersthama, pami�tasz? To by�o dzisiaj? Richard zatrzyma� si� na moment. Gdyby ba�aganiarstwo sta�o si� kiedykolwiek sportem olimpijskim, m�g�by reprezentowa� w nim Angli�. -Garry, przepraszam. Zawali�em spraw�. Musz� dzi� spotka� si� Jessic�. Zabieramy jej szefa na kolacj�. -Pana Stocktona? Z firmy Stockton? Tego Stocktona? Richard przytakn��. Zbiegali po schodach. - Na pewno b�dziesz si�. dobrze bawi� - rzek� Garry. - A co s�ycha� u potwora z Czarnej Laguny? - Tak naprawd� Jessica pochodzi z Ilford, Garry, i wci�� pozostaje �wiat�em i mi�o�ci� mojego �ycia. Dzi�ki, �e spyta�e�. -Znale�li si� w holu i Richard �mign�� wprost ku automatycznym drzwiom, kt�re widowiskowo si� nie rozsun�y. - Jest ju� po sz�stej, panie Mayhew - przypomnia� Figgis, stra�nik budynku. - Musi si� pan podpisa�. -Jeszcze tylko tego mi trzeba - rzek� Richard do nikogo w szczeg�lno�ci. - Jeszcze tylko tego. Pan Figgis pachnia� syropem od kaszlu i s�yn�� ze swej encyklopedycznej kolekcji mi�kkiej pornografii. Strzeg� drzwi z oddaniem granicz�cym z szale�stwem, bo nigdy nie doszed� do siebie po wieczorze, kiedy z ca�ego pi�tra znikn�y komputery wraz z dwiema palmami w donicach i dywanem dyrektora Axminstera". - Czyli dzi� z drinka nici? - Przepraszam, Garry. Mo�e by� w poniedzia�ek? - Jasne. W poniedzia�ek. Nie ma sprawy. Do zobaczenia. Pan Figgis zbada� uwa�nie podpis i przekonawszy si� naocznie, �e Richard nie wynosi komputer�w, palm w donicach ani dywan�w, nacisn�� przycisk pod biurkiem. Drzwi si� rozsun�y. - Drzwi - rzek� Richard. * * * Podziemny korytarz rozga��zia� si� i dzieli�. Na o�lep wybiera�a drog�, �migaj�c tunelem, biegn�c, potykaj�c si� i wymachuj�c r�kami. Gdzie� za ni� maszerowali pan Croup i pan Vandemar, spokojni i rado�ni, jakby zwiedzali w�a�nie wystaw� w Pa�acu Kryszta�owym. Gdy dochodzili do rozstaj�w, pan Croup kl�ka�, znajdowa� najbli�sz� kropl� krwi i zn�w ruszali jej �ladem. Byli niczym hieny, �cigaj�ce ofiar�, p�ki nie pada z wyczerpania. Mogli zaczeka�. Mieli mn�stwo czasu. * * * Dla odmiany Richardowi dopisa�o szcz�cie. Z�apa� taks�wk�. Szczeg�lnie entuzjastyczny kierowca zawi�z� go do domu niezwyk�� tras�, biegn�c� ulicami, istnienia kt�rych Richard wcze�niej nie zauwa�y�. Wyskoczy� z taks�wki, pozostawiaj�c napiwek i akt�wk�, zdo�a� jeszcze zatrzyma� w�z, odzyska� walizeczk�, wbieg� po schodach i wpad� do mieszkania. Ju� w korytarzu �ci�gn�� z siebie ubranie; akt�wka zawirowa�a w powietrzu i wyl�dowa�a na sofie. Starannie po�o�y� klucze na stoliku po to, by o nich nie zapomnie�. Potem wpad� do sypialni. Zad�wi�cza� dzwonek. Richard, w trzech czwartych odziany ju� w sw�j najlepszy garnitur, rzuci� si� do domofonu. - Richard? Tu Jessica. Mam nadziej�, �e jeste� got�w. - Ach, tak. Zaraz b�d�. W biegu naci�gn�� p�aszcz, zatrzaskuj�c za sob� drzwi. Jessica czeka�a na niego przed schodami. Taki mia�a zwyczaj. Nie lubi�a mieszkania Richarda; czu�a si� w nim niezr�cznie i dziwnie kobieco. Zawsze istnia�a szansa, �e w dowolnym miejscu natknie si� na sztuk� m�skiej bielizny, nie m�wi�c ju� o w�druj�cych bry�kach zeschni�tej pasty do z�b�w na umywalce. Nie, z ca�� pewno�ci� nie by�o to mieszkanie w jej stylu. Jessica by�a bardzo pi�kna, tak pi�kna, �e Richard od czasu do czasu wpatrywa� si� w ni� ze zdumieniem, my�l�c: Jakim cudem zwi�za�a si� ze mn�? A kiedy si� kochali - nieodmiennie w mieszkaniu Jessiki na Barbicanie, w mosi�nym ��ku Jessiki mi�dzy sztywnymi, bia�ymi, lnianymi prze�cierad�ami (rodzice Jessiki wychowali j� w przekonaniu, �e ko�dry s� dekadenckie) - po akcie w ciemno�ci obejmowa�a go bardzo mocno, jej d�ugie br�zowe loki opada�y mu na pier� i szepta�a, jak bardzo go kocha. A on odpowiada�, �e tak�e j� kocha i pragnie z ni� by�, i oboje wierzyli, �e to prawda. * * * - Na m�j honor, panie Vandemar. Ona zwalnia. -Zwalnia, panie Croup. - Pewnie traci mn�stwo krwi, panie V. - �licznej krwi, panie C. �licznej, mokrej krwi. - Ju� nied�ugo. Szcz�k: d�wi�k otwieranego spr�ynowego no�a, pusty, mroczny i samotny. * * * - Richardzie, co robisz? - spyta�a Jessica. - Nic, Jessico. - Nie zapomnia�e� chyba kluczy, prawda? - Nie, Jessico. Richard przesta� si� poklepywa� i wsun�� r�ce g��boko w kieszenie p�aszcza. - Kiedy dzi� wiecz�r poznasz pana Stocktona - zacz�a Jessica - powiniene� doceni�, �e to nie tylko bardzo wa�ny cz�owiek, ale uosobienie wielkiej korporacji. - Nie mog� si� ju� doczeka� - westchn�� Richard. - Co m�wisz, Richardzie? - Nie mog� si� ju� doczeka� - powt�rzy� z entuzjazmem. - Chod� szybciej. - Jessica zacz�a zdradza� oznaki czego�, co u kobiety mniejszego ducha mo�na by opisa� jako zdenerwowanie. - Nie mo�emy si� sp�ni�. - Nie, Jess. - Nie nazywaj mnie tak, Richardzie. Nie znosz� zdrobnie�. S� takie protekcjonalne. - Mo�e kilka groszy? M�czyzna siedzia� w drzwiach z r�cznie wypisan� kartk� na piersi, oznajmuj�c� �wiatu, �e jest g�odny i bezdomny. Richard nie potrzebowa� �adnego znaku, by w to uwierzy�. Si�gn�� do kieszeni w poszukiwaniu monety. - Richardzie, nie mamy czasu - upomnia�a go Jessica, kt�ra wspiera�a organizacje charytatywne i etycznie inwestowa�a pieni�dze. - Chc�, �eby� wywar� dobre wra�enie jako m�j narzeczony. To istotne, by przysz�y ma��onek wywar� dobre wra�enie. - Nagle zmarszczy�a twarz w u�miechu. Obj�a go na moment. - Och, Richardzie, kocham ci�. Wiesz o tym, prawda? A Richard przytakn��. I rzeczywi�cie wiedzia�. Jessica zerkn�a na zegarek i przyspieszy�a kroku. Richard dyskretnie rzuci� funtow� monet� w stron� m�czyzny w drzwiach, kt�ry pochwyci� j� zr�cznie brudn� d�oni�. - Nie mia�e� problem�w z rezerwacj�, prawda? - spyta�a Jessica. A Richard, kt�ry nie potrafi� dobrze k�ama� w bezpo�redniej rozmowie, odpar�: -Hmm... * * * �le wybra�a. Korytarz zamyka�a g�adka �ciana. W zwyk�ych okoliczno�ciach nie stanowi�oby to problemu, ale by�a taka zm�czona, taka g�odna. Tak bardzo cierpia�a... Oddycha�a gwa�townie, d�awi�c si� i szlochaj�c. Jej lewe rami� by�o zimne. R�ka zupe�nie zdr�twia�a. - Na m� czarn� dusz�, panie Vandemar, czy widzi pan to co ja? - G�os by� mi�kki, bliski. Musieli podej�� do niej bli�ej, ni� przypuszcza�a. - Moje male�kie oczy dostrzegaj� co�, co... - Za chwil� zginie, panie Croup - doko�czy� g�os nad jej g�ow�. - Nasz zleceniodawca b�dzie zachwycony. A ona si�gn�a daleko w g��b swej duszy, czerpi�c z b�lu, strachu, cierpienia. By�a zm�czona, wypalona, ca�kowicie bezradna. Nie mia�a dok�d p�j��. Brakowa�o jej czasu i si�. Cho�by by�y to ostatnie drzwi, kt�re otworz�... - modli�a si� w duchu do �wi�tyni i �uku. Gdzie�... gdzie b�dzie... bezpiecznie. A potem pomy�la�a: Kto�. I spr�bowa�a otworzy� drzwi. Gdy poch�on�a j� ciemno��, us�ysza�a g�os pana Croupa dobiegaj�cy z bardzo daleka. Do licha! * * * Jessica nie przyj�a tego dobrze. Naprawd� musia�e� obieca� im dodatkowe pi��dziesi�t funt�w za nasz stolik? Jeste� idiot�, Richardzie. - Zgubili moj� rezerwacj�. I powiedzieli, �e wszystkie sto�y s� zaj�te. - Pewnie posadz� nas ko�o kuchni - westchn�a. - Albo obok drzwi. M�wi�e� im, �e to dla pana Stocktona? -Tak. Zn�w westchn�a. W �cianie tu� przed nimi otwar�y si� drzwi. Wysz�a z nich jaka� posta�. Przez d�ug�, straszliw� chwil� sta�a chwiejnie, a potem run�a na beton. Richard zadr�a�. - Kiedy b�dziesz rozmawia� z panem Stocktonem, pami�taj, �eby mu nie przerywa� ani si� z nim nie spiera�. Nie lubi, gdy kto� si� z nim spiera. Je�li za�artuje, �miej si�. Gdyby� mia� w�tpliwo�ci, czy to by� �art, sp�jrz na mnie, a ja... postukam palcem w st�. Dotarli do cz�owieka na chodniku. Jessica przekroczy�a go. Richard si� zawaha�. - Jessico? - Masz racj�. Mo�e uzna�, �e si� nudz�. Kiedy za�artuje, podrapi� si� w ucho. - Jessico! -Co? - Sp�jrz - wskaza� chodnik. Spoczywaj�ca tam osoba le�a�a twarz� do ziemi, spowita w wielowarstwowy str�j. Jessica chwyci�a go pod r�k� i poci�gn�a ku sobie. - Je�li zaczniesz zwraca� na nich uwag�, Richardzie, wejd� ci na g�ow�. Oni wszyscy maj� domy. Kiedy si� prze�pi, z pewno�ci� nic jej nie b�dzie. Jej? Richard przyjrza� si� uwa�nie. Rzeczywi�cie, to by�a dziewczyna. - Uprzedzi�am pana Stocktona, �e... - ci�gn�a Jessica. Richard przykl�kn��. - Richardzie, co ty robisz? - Nie jest pijana - rzek� - tylko ranna. - Spojrza� na swe palce. - Krwawi. Jessica popatrzy�a na niego, zdenerwowana i zaskoczona. - Sp�nimy si� - powiedzia�a z naciskiem. - Jest ranna. Jessica obejrza�a si� na dziewczyn� na chodniku. Priorytety. Richardowi stanowczo brakowa�o priorytet�w. Twarz dziewczyny pokrywa�a warstwa brudu. Jej ubranie by�o mokre od krwi. - Richardzie, sp�nimy si�. - Ona jest ranna - odpar� z prostot�. Jego twarz przybra�a wyraz, kt�rego Jessica jeszcze na niej nie widzia�a. -Richardzie! - rzuci�a ostrzegawczo, potem jednak ust�pi�a odrobin�, proponuj�c kompromis. - Zadzwo� po karetk�. Tylko szybko. Oczy dziewczyny otwar�y si�, bia�e i okr�g�e w ciemnej od krwi i kurzu twarzy. - Prosz�, nie do szpitala. Znajd� mnie. Zabierz mnie w bezpieczne miejsce. Prosz�. - Jej g�os by� bardzo s�aby. - Ty krwawisz - rzek� Richard. Obejrza� si�, by sprawdzi�, sk�d przysz�a. �ciana jednak by�a ceglana, lity mur. - Pom� mi - szepn�a. Powieki jej opad�y. - Kiedy zadzwonisz na pogotowie, nie podawaj nazwiska. Mo�e musia�by� z�o�y� zeznanie albo co� takiego. A nie chc�, by nasz wiecz�r zako�czy� si� katastrof�... Richardzie, co ty robisz? Richard podni�s� dziewczyn�. By�a zaskakuj�co lekka. - Zabieram j� do siebie, Jess. Nie mog� jej tu zostawi�. Powiedz panu Stocktonowi, �e jest mi naprawd� bardzo przykro, ale zdarzy�o si� co� niespodziewanego. Z pewno�ci� to zrozumie. Richardzie Oliverze Mayygew - powiedzia�a zimno Jessica. Natychmiast po�� t� mi�� osob� i podejd� tutaj, bo je�li nie to zrywam nasze zar�czyny. Ostrzegam! Richard poczu� ciep��, lepk� krew przesi�kaj�c� przez koszul�. Czasami nic si� nie da zrobi�. Odszed�. Jessica sta�a na chodniku patrz�c, jak Richard rujnuje wielki wiecz�r. Pod powiekami zapiek�y j� �zy. Po chwili znikn�� jej z oczu i wtedy, dopiero wtedy zakl�a g�o�no i wyra�nie, i z ca�ych si� cisn�a torebk� o ziemi�, do�� mocno, by po betonie rozsypa�y si� szminka, telefon kom�rkowy, kalendarz i kilka tampon�w. A potem, poniewa� nic innego nie mog�a zrobi�, pozbiera�a wszystko, w�o�y�a do torebki i ruszy�a do restauracji, by zaczeka� na pana Stocktona. S�cz�c bia�e wino, pr�bowa�a obmy�li� wiarygodny pow�d, dla kt�rego narzeczony nie m�g� jej towarzyszy�. Rozpaczliwie zastanawia�a si�, czy nie mog�aby po prostu powiedzie�, �e Richard umar�. - To by�a bardzo nag�a �mier� - mrukn�a pod nosem. Przez ca�� drog� Richard ani na moment nie zatrzyma� si�, by pomy�le�. Zupe�nie jakby co� nim kierowa�o. Gdzie� w g��bi umys�u kto� - zwyk�y, rozs�dny Richard Mayhew - m�wi� mu, jak idiotycznie si� zachowa�. Powinien by� wezwa� policj� albo karetk�, niebezpiecznie jest rusza� rannego, bardzo powa�nie obrazi� Jessic�, b�dzie musia� spa� dzi� na kanapie, zniszczy sobie najlepszy garnitur, dziewczyna okropnie �mierdzi... Mechanicznie stawia� kroki. Cierp�y mu ramiona, bola�y plecy, a on, ignoruj�c spojrzenia przechodni�w, szed� naprz�d. Wreszcie znalaz� si� przy wej�ciu na klatk� schodow�. Potykaj�c si�, wszed� na g�r�, stan�� przed swymi drzwiami - i w tym momencie u�wiadomi� sobie, �e zostawi� klucze w �rodku na stoliku... Dziewczyna wyci�gn�a brudn� d�o� ku drzwiom, kt�re otwar�y si� lekko. Nigdy nie s�dzi�em, i� ucieszy mnie fakt, �e zamek nie zaskoczy�. Pomy�la� Richard, wnosz�c j� do �rodka. Nog� zamkn�� drzwi za sob� i po�o�y� dziewczyn� na ��ku. Prz�d jego koszuli by� mokry od krwi. Nieznajoma sprawia�a wra�enie p�przytomnej. Jej powieki trzepota�y. Zdj�� z niej sk�rzan� kurtk�. Na lewym ramieniu mia�a g��bok� ran�. Richard a� sykn�� na jej widok. - Pos�uchaj, musz� wezwa� lekarza - rzek� cicho. - S�yszysz mnie? Otworzy�a oczy - okr�g�e, przera�one. Prosz�, nie. Nic mi nie b�dzie. Nie jest a� tak �le, jak si� zdaje. Potrzeba mi tylko snu. �adnych lekarzy. - Ale twoje rami�, twoja r�ka... - Nic mi nie b�dzie. Jutro. Prosz�. - Jej g�os opad� do szeptu. - No dobrze, je�li tego chcesz. - Powoli wraca� mu rozs�dek. - Pos�uchaj, m�g�bym spyta�... Dziewczyna spa�a. Na palcach wyszed� z sypialni, zamykaj�c za sob� drzwi. Potem usiad� na kanapie przed telewizorem, zastanawiaj�c si�, co w�a�ciwie zrobi�. * * * Rozdzia� 2 By� gdzie� g��boko pod ziemi�, mo�e w tunelu czy kanale. S�abe, migotliwe �wiat�o nie rozprasza�o ciemno�ci; przeciwnie, podkre�la�o j�. Nie by� sam. Obok niego szli inni ludzie. Teraz bieg� kana�em, rozbryzguj�c wok� b�oto. Krople wody spada�y powoli, krystalicznie czyste w mroku. Skr�ci� za r�g. To ju� na niego czeka�o. By�o wielkie. Wype�nia�o sob� ca�y kana�. Opuszczony masywny �eb, cia�o i oddech, paruj�ce w zimnym powietrzu. Dzik! - pomy�la� z pocz�tku, a potem u�wiadomi� sobie, �e to bzdura; �aden dzik nie m�g�by by� taki wielki. To co� by�o rozmiaru byka, tygrysa, samochodu. Patrzy�o na niego. Przez sto lat tkwi�o nieruchomo, podczas gdy on unosi� w��czni�. A potem zaatakowa�o. Cisn�� w��czni�, lecz si� sp�ni�. Bestia rozdar�a mu bok ostrymi jak brzytwa szablami. Czu�, jak �ycie umyka z niego w b�oto, i zrozumia�, �e run�� twarz� w wod�, kt�ra b�yskawicznie nabra�a szkar�atnej barwy od strug d�awi�cej krwi... Pr�bowa� krzykn��, obudzi� si�, ale jedynie wci�gn�� w p�uca b�oto, krew i wod�. Czu� tylko b�l... - Z�y sen? - spyta�a dziewczyna. Richard usiad� gwa�townie na kanapie, gor�czkowo chwytaj�c powietrze. Mimo zaci�gni�tych zas�on wiedzia�, �e jest ju� ranek. Pomaca� wok� siebie w poszukiwaniu pilota, kt�ry wbi� mu si� gdzie� w okolic� krzy�a, i wy��czy� telewizor. - Tak - odpar�. - W pewnym sensie. Star� r�k� �piochy zaklejaj�ce mu oczy i uwa�nie przyjrza� si� samemu sobie. Z ulg� dostrzeg�, �e przed za�ni�ciem zdj�� buty i marynark�. Prz�d jego koszuli pokrywa�o b�oto i zaschni�ta krew. Bezdomna dziewczyna nie odpowiedzia�a. Wygl�da�a okropnie - chuda i blada pod warstw� brudu i br�zowej, zakrzep�ej krwi. Mia�a na sobie osobliwy zestaw ubra�, w�o�onych jedno na drugie; dziwacznych stroj�w, brudnych aksamit�w, zab�oconych koronek, dziur, przez kt�re wygl�da�y kolejne warstwy i style. Richard pomy�la�, �e wygl�da, jakby dokona�a nocnego najazdu na Dzia� Historii Mody w Muzeum Wiktorii i Alberta, i w�o�y�a na siebie wszystko, co uda�o si� jej ukra��. Zawsze nienawidzi� ludzi, kt�rzy m�wi� rzeczy oczywiste, tych, kt�rzy podchodz� do cz�owieka i informuj� o czym�, co z pewno�ci� sam zd��y� ju� zauwa�y�: "Ale