4157

Szczegóły
Tytuł 4157
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4157 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4157 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4157 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

HELENA MNISZK�WNA SFINKS Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 Wszystkim pogr��onym w mrokach Umberry I Zgn�biony, bezradny przechadza� si� pan Jacek tam i na powr�t po piaszczystym wybrze�u w Port Saidzie. W oczach mia� rozpacz i �zy, na czole g��bokie bruzdy. W zamy�leniu nie dostrzeg� nawet, �e fale morskie, nadp�ywaj�c �agodnymi kr�gami z dalekiej przestrzeni, dotyka�y st�p jego, zaledwo odzianych w zrudzia�e �atane buty, szumi�c przyja�nie bezs�own� muzyk� ukojenia. Pana Jacka nic tu nie zajmowa�o, nie dziwi�o. Wszak widzia� tyle kraj�w, przeby� tyle w�d, l�d�w, do�wiadczy� tyle lat n�dzy, opuszczenia, samotno�ci. Wpatrzy� si� jeno w bezkresn� dal lazurow�, gdzie zenit niebieski zlewa� si� z rozchwian� toni� morza, a wzrok jego wyt�ony i t�skny chwyta�y w postrz�pione za�omy w�d odm�ty i nios�y hen, ku Europie, poprzez po�og� blask�w, poprzez przepychy p�omieni s�onecznych. Ale nie m�g� tak d�ugo patrze�. Na zm�czone oczy starca rych�o opad�y nabrzmia�e czerwone powieki, na rz�sach zawis�o kilka grubych �ez. W�wczas ogarn�� go i �cisn�� mu serce jaki� �al d�awi�cy i z piersi wypad� bezwiednie g�o�ny okrzyk b�lu. � Ach Bo�e, dopiero Port Said, �r�dziemne, kiedy� nareszcie... Wtem us�ysza� za sob� lekki szelest i czyje� przyspieszone kroki. Obejrza� si�. Stan�a przed nim m�oda kobieta wysoka i smuk�a, w podr�nym wytwornym stroju. U�miechn�a si� przyja�nie, �ywo i zapyta�a z prostot�, d�wi�cznym, serdecznym g�osem: � O ile wiem, pan jest Polakiem. Podni�s� na ni� oczy szeroko rozwarte, zdumione, nie mog�c zdoby� si� na odpowied�. � Przepraszam, �e zak��cam panu samotno�� i spok�j, ale s�ysza�am mimo woli okrzyk pa�ski w j�zyku ojczystym, a wszak i ja jestem Polk�. � Pani Polka, Polka! � w uniesieniu zawo�a� starzec. � Bo�e m�j, ja ju� tak dawno nie widzia�em rodak�w, nikogo z Polski! A pani, a pani?... Schyli� si� nagle i gor�co uca�owa� r�ce kobiety. Rozrzewniona przywar�a ustami do jego ramienia, tak dziwn� cze�� wzbudzi� w niej ten starzec. On patrzy� na ni� uparcie z brwi� namarszczon� i niepokojem w duszy. � Sk�d pani tu, sk�d?... Patrzy� na ni� ju� przez �zy. � Jestem w podr�y, jad� prosto z kraju. Czekam tu na statek, by pop�yn�� dalej. � Do Polski?... � spyta� bezwiednie trz�s�cymi si� wargami. Zawaha�a si�. 5 � Na Ocean Indyjski � odrzek�a wymijaj�co. � A pan? Spojrza� na ni� z wyrazem rozczarowania, ale wnet odrzek� z o�ywieniem: � Ja wracam do ojczyzny z Syberii. � Z Syberii! � zawo�a�a, obrzucaj�c go wzrokiem zdziwionym. � Teraz?... � Tak, dopiero teraz, po trzydziestu kilku latach pobytu na zes�aniu. Wyjecha�em b�d�c cz�owiekiem zdrowym, silnym, wracam � pr�chnem ju�. � Ale czemu tak p�no?... � Rozumiem pani�, niestety, nie mog�em wcze�niej, chorowa�em ob�o�nie par� lat, potem musia�em zarabia� na grosz w Chinach, w Japonii. Inni wr�cili wcze�niej, jam siedzia� przykuty now� niewol� � n�dzy. Dopiero teraz rozku�em te straszne kajdany, pracowa�em w pocie czo�a i zarobi�em na powr�t do ojczyzny. Na skrzyd�ach bym polecia� w jednej chwili, a oto znowu przeszkoda... � Czeka pan tak�e na statek. � Tak, zsadzili mnie tu z pok�adu towarowego parowca, kt�ry zamiast do Triestu pop�yn�� wezwany nagle do Algieru. Ot, nieszcz�cie, m�j Bo�e... � Musi pan czeka� par� dni na statek angielski �Batawia�, id�cy do Brindisi. Wyp�yn�� ju� z Adenu � informowa�am si� w porcie. �e za� i ja czekam na statek z Southamptonu, kt�ry b�dzie tu we wtorek rano, przeb�dziemy wi�c wsp�lnie kwarantann�. Korzystaj�c z tego, zabieram pana na �niadanie...Gdzie pan mieszka? � Tymczasem nigdzie, tu mnie wysadzili i tu stoj�. U�miechn�a si�. � No, tak nie mo�na. W hotelu, gdzie si� ulokowa�am, znajdzie si� na pewno pokoik. Tu, w Port Saidzie, nie ma nic ciekawego; znudzona �miertelnie jutro jad� do Kairu i pod piramidy. Pojedzie pan ze mn�, prawda? � Ja, pani... co ja tam b�d� robi�? � Zobaczy pan Sfinksa. � A m�j statek? Wszak musz� na niego czeka�. Spojrza� na ni� podejrzliwie, lecz ona za�mia�a si� weso�o. � Ale�, panie kochany, �Batawia� b�dzie tu zaledwo we wtorek w nocy � dzi� jest sobota. Przecie i pan Morza Czerwonego przez jedn� dob� nie przep�yn��. Wzi�a jego r�ce w swoje d�onie i rzek�a powa�nie: � Niech mi pan ufa, drogi panie, wszak jestem Polk�, los pa�ski wzruszy� mi� serdecznie. Chcia�abym panu u�atwi�, uprzyjemni� to niezno�ne czekanie na lokomocj� do Europy. Prosz� wierzy� rodaczce. Ale ja si� panu dot�d nie przedstawi�am. Halina Strzemska, z Podlasia. Pan Jacek wymieni� swoje nazwisko i wpatrzy� si� z rozczuleniem w towarzyszk�. Oczy jej b�ysn�y zdziwieniem. Przygl�da�a si� mu ciekawie. � Z Podlasia! � zawo�a� pan Jacek � rodzinne moje Podlasie, ukochane! Przebywa�em tam dziecinne lata i m�odo�� swoj�, zanim zamkn�y si� nade mn� mury cytadeli. Kr�tko konspirowa�em w stolicy, a wszystkie �wi�ta i wakacje sp�dza�em zawsze na Podlasiu. Pami�tam t� wie�, widz�, jak na jawie, ��ki prze�liczne rozkwit�e w r�owe sm�ki i ��te przytulie, i rumianki bia�e. A chabry w �ycie! Ach, Bo�e! Widz� rzeczk� kochan�, nazywa�a si� Krzna, p�yn�a w�r�d olszyn mokrych, zatopionych w kwieciu i... i... Zach�ysn�� si� �zami i pochyli� g�ow� na piersi. By� kr�tki moment rozrzewnienia, zadumy. Halina utkwi�a w nim zdumione dziwnie oczy. Nagle �cisn�a jego d�o� z jak�� porywcz� czu�o�ci� i, nawi�zuj�c na nowo przerwan� ni� wspomnie�, ci�gn�a przyciszonym jedwabnym g�osem: � ...i traw soczystych, wysokich, szumi�cych, kt�re sp�ywa�y ku rzeczu�ce b��kitn� zawiej� niezapominajek i k�ad�y si� cicho na szerokich li�ciach wodnego rdestu. Bia�e kielichy nenufar�w, jak du�e motyle rzucone na rzek�, u�miecha�y si� w s�o�cu do ziemskich b��kitnych 6 siostrzyczek. Gdy nasta�y pierwsze dni wiosny, wok� olszyn z�oci�y si� kobierce kacze�c�w ��tych, s�a�y si� u ich st�p, otoczone rojem pszcz�. Olszyny nad Krzn� � to cud wiosny i rozkwitu, to jakby ogr�d zaczarowany, gdzie wszystko �piewa i mi�uje, gdzie mieszka mi�o�� i czar, bo tam si� mo�e pierwszy urok poczyna, a pod tym urokiem p�ynie si� potem w �wiat... Umilk�a zamy�lona, twarz jej poblad�a nieco. Pan Jacek uczu� dziwny niepok�j w sercu i dr�enie, jakby na widok objawionej nagle przesz�o�ci. � Niech pani m�wi, niech pani m�wi � szepn�� cichutko w jakim� ekstatycznym rozmodleniu. � I s� tam borki strzeliste, gdzie seledynow� powodzi� p�acz� brzozy na wiosn�, gdzie sosny butne wznosz� swe m�ode szyszki, a chrz�st ich taki zwyci�ski a taki smutny. Tam kwiecie� rozsypuje bia�e puchy zawilc�w, a czeremcha per�owymi ki��mi si� owija, niby panna m�oda gotowa do �lubu, zakochana. I tu kr�luje mi�o��. �piewaj� o niej rapsody s�owiki i kuku�ka roznosi jej g�o�ny hymn. A gdy wieczorne zadymi� opary, z olszyn, z ��k i bagienek kwitn�cych wznosi si� hejna� gromadny �abich nieszpor�w. Rade, rade, rade, rade, monotonnie a rytmicznie, smutnie a �piewnie raduj� si� wodne gminy. Ludziom wtedy co� piersi rozsadza szcz�ciem, skrzyd�a si� rozwijaj� u ramion i serca kochania chc�... G�os Strzemskiej za�ama� si�. Pan Jacek podni�s� r�k� do czo�a, zapatrzony we w�asne g��bie czy wizj�, kt�ra rozrasta�a si� przed nim w s�o�cu, w t�czach, w melodii s��w b�ogich, pie�ciwych. Zaledwo dos�yszalnym szmerem ust dr��cych powtarza�: � Drogie, kochane Podlasie... Polska... Rzewny g�os Haliny zaszemra� znowu: � I s� na Podlasiu wioski ciche jak sady umajone w kwitn�ce wi�nie, gdzie w ogr�dku przy chacie b��kitniej� lnu grz�dy, pachn� lipy i stoj� szeregi uli miodu i roj�w pe�ne, gdzie w�r�d wiejskich strzech bielej� �ciany ko�cio�a, a z wie�y sygnaturka na Anio� Pa�ski dzwoni. Gdzie wieczorem s�ycha� porykiwania kr�w wracaj�cych z pastwiska, bek owiec i g�o�ne g�ganie g�sich stad, kt�re p�dzi pastuszek, wygrywaj�c na fujarce. A w ka�de �wi�to, w ka�d� niedziel� drogi polne i miedze zakwitaj� kolorami kra�nych chust i we�niak�w; to kobiety d��� do ko�cio�a, by z�o�y� Stw�rcy wszechrzeczy i wszech�wiat�w modlitw� dusz prostaczych, serc mi�uj�cych. A w maju o wieczornych zorzach, w ka�dej wsi pod ukwiecon� kapliczk� lub krzy�em, gromadka ludzi �piewa pobo�nie: �Zdrowa� Maria, Boga Rodzico�... Pan Jacek skuli� si� jako� w sobie, spu�ci� g�ow� bardziej na piersi i oczy zakry� d�oni�. � Och, Bo�e, Bo�e i ja to wszystko b�d� znowu widzia�... ...I s� na Podlasiu krzy�e na rozstajach, w�r�d wierzb rosochatych, samotne, ciche krzy�e, przez lud uci�niony wzniesione potajemnie, cz�sto w nocy, bo by�y czasy krwawe, �e krzy�e obalano, �e lud krew swoj� za wiar� przelewa�, lecz krzy�e przetrwa�y. Rozpo�cieraj� ramiona szeroko w�r�d p�l z�otych, b��kitem chabr�w usianych � i w chabry je stroi lud wierny. Przesz�y burze i gromy i nawa�nice. A one stoj�, bo lud nasz wierzy szczerze, g��boko w mistyczny symbol odrodzenia. Strzemska umilk�a nagle, po twarzy jej przewin�� si� ostry cie� smutku, usta wykrzywi� niespodziewanie lekki skurcz sarkazmu; powoli, powoli misterna tkanka wspomnie�, zadumy rozsnu�a si�, rozchwia�a � pozosta� tylko dra�ni�cy teraz szum fal morskich i dokuczliwa spiekota s�o�ca. Pan Jacek uj�� w swe d�onie obie r�ce m�odej kobiety i szepn�� gor�co: � Teraz wierz� �e� Polka, bo odczuwasz to wszystko, co nasze serca ukocha�y... Zach�d s�o�ca rozla� purpur� na ��tawe piaski pustyni. Krew p�yn�a na ob�okach, bramuj�c ich k��by w jaskrawe obrze�a. Krwawy py� przesyca� powietrze i przylega� do wielkich kopc�w piramid, �e czuby ich �wieci�y jak rubiny, gdy cielska zwaliste pogr��a�y si� ju� w 7 mroku. Smutek przedziwny i jaka� groza sz�a z tej rozlanej czerwieni ku ludziom i dusz� ich poi�a t�sknot�, przejmowa�a l�kiem. Halina by�a zamy�lona, oczy utkwi�a w kolosie Sfinksa jakby w wyroczni. Mo�e w tej twarzy przewiecznej czyta�a wyroki swoje, mo�e dzieje swej duszy i uczu� zwierza�a jej cicho. A Sfinks oblany szkar�atem zachodu wy�oni� ju� tylko na ogie� g�ow� olbrzymi� i, zanurzony ca�y w rdzawosinym odm�cie wieczora, patrzy� na ludzi oboj�tnie, ch�odno. Za du�o ich widzia�, za wiele my�li i pyta� ludzkich snu�o si� doko�a jego mistycznej postaci i zagadk� jego odgadn�� chcia�o; za wiele oczu, godz�c w jego twarz zadumy, ironii i wzgardy pe�n�, pragn�o od�upa� piecz�� ukrytej w nich tajemnicy wiek�w. Ludzie, jak szara�cza, pe�zali doko�a niego, ale on nie patrzy� ju� na nich, zatopiony w martwocie, �ni� sw�j sen stuleci � nie�miertelny. Pan Jacek chodzi� ko�o piramid z zadart� g�ow� do g�ry, wo�aj�c z podziwem: � Pot�gi, pot�gi, kolosalne pomniki nie tyle faraon�w, ile geniusza ludzkiej cierpliwo�ci! � I niewolniczo�ci � doda�a Halina, ockni�ta z zamy�lenia. � Kto by to dzi� i dla jakiego monarchy budowa� takie gmachy?... � Pani s�dzi, �e piramidy powsta�y tak samo, jak nasze kopce Ko�ciuszki i Wandy?... �wista�y tu baty, znacz�c pr�gi na podda�czych grzbietach Egipcjan. � Wi�c w�a�nie niewolniczo��. Dzi� taki system wywo�a�by wr�cz przeciwny skutek. � Bo�e m�j, do niedawna jeszcze pewien w�adca wschodni m�g�by sobie nawet na tak� piramid� pozwoli� po ukazu... � A bas le roi... � szepn�a Strzemska � p�k�y ostatnie dzwony �a�cucha niewolnictwa. Wraca pan do kraju wolnego, wkr�tce legend� si� stan� dla nas minione prze�ycia. Pan by� ofiar� ucisku, ju� ostatni� w tym wzgl�dzie. Pan jest weteranem zes�a�c�w. � Ach pani, by�o nas tylu, usiana ich ko��mi Syberia. Ja otrzyma�em kr�lewski dar powrotu, za to niech Bogu b�dzie chwa�a. Takim si� czuj� magnatem, �e ujrz� przed �mierci� wymarzony cud i ju� spe�niony, cud wolnej Polski. Jak� ja �ni�em o niej ba��, jak ja j� widz� wspania��, przepi�kn�, bo to kraj or��w i soko��w... Halina patrzy�a na pana Jacka z zaciekawieniem, ale jego zastanowi� jaki� cie� na jej twarzy. � Pani si� dziwi, �e ja, starzec, mam taki zapa�? � spyta� nie�mia�o. � To mnie tylko wzrusza, panie. Syberia nie wykorzeni�a z pana idea��w, pozosta� pan romantykiem dawnej epoki, wi�c i optymist�. Si�d�my, ot, tu na g�azie, naprzeciw Sfinksa, lubi� patrze� prosto w twarz tego momentu archaizmu, czy te� tej zagadki wiek�w. � A ja si� boj� tej potwory. Zgas�y zorze wieczorne, wyp�ywa ksi�yc � ten kolos w tych zielonawych blaskach przera�a. Milczeli chwil�, ka�de patrz�c po swojemu na fizjonomi� Sfinksa, na kt�rej istotnie ksi�yc zaczyna� ju� odszukiwa� poszczeg�lne rysy i bruzdy. Wtem g�os pana Jacka przerwa� cisz�: � Pani nazwa�a mnie romantykiem i optymist�, ale nie jestem wszak�e utopist�, widz�c ojczyzn� nasz� woln� od przemocy, a zatem ju� w aureoli wszystkich t�cz, kt�re gasi�a niewola. Nagle zap�on��. � Bo�e, Bo�e... Jak� powinna by� teraz Polska kr�lewsk� w swym majestacie, jak dostojn� i wielkoduszn� teraz, kiedy opad�y z niej kajdany zaborc�w, kiedy jej duch tak d�ugo niewol� um�czony odnalaz� nareszcie przestrze� do samodzielnego i szerokiego lotu. To� to cud, to� to objawienie! Pani droga! Ta Polska, kt�ra, czuj�c nog� zaborcy i kata ciemi�cy, nie u�pi�a w sobie ducha, bo on wiecznie �y�, silny i zwyci�ski � jak�e ona teraz zapewne poleci, jak� ona cudn� stanie si� i jak� by� musi... Jakim ten duch nasz blaskiem si� przyoblecze, ol�ni narody! Przyszed� wreszcie czas, �e Mickiewiczowskie s�owa: �jestem milionem, bo kocham za miliony� odnajd� echo w nas wolnych, zjednoczonych z sob� w jedn� ca�o�� pot�n�, gdzie duch nasz ju� nie kr�powany knutem ni si�� mocniejszego wzniesie sw�j hymn zwyci�- 8 stwa i uka�e �wiatu ca�y przepych naszej bohaterskiej idei i czynu. Ja to widz� jakby wizjonersko, widz� umys�em i sercem. A wszak mi nikt nie zaprzeczy, �e ta wymarzona przysz�o�� ju� si� sta�a tera�niejszo�ci�; to, o czym marzyli�my w kopalniach, to si� ju� przyoblek�o w wyra�ne kszta�ty, to ju� si� sta�o teraz, pani droga, ju� si� spe�ni�y sny. Spojrza� na pochylon� twarz Haliny blad� i wzruszon�, na jej spuszczone powieki i zawo�a�: � Pani wszak�e stamt�d jedzie! Pani to ju� widzia�a? Milczenie. Pan Jacek bezwiednie rzuci� wzrok na Sfinksa, o�wieconego ju� pe�ni� ksi�ycowych blask�w. Wzdrygn�� si�. � Czego ta bestia tak si� ironicznie �mieje? Niech�e pani patrzy. Okrutny potw�r. Po chwili ci�gn��: � Pani to ju� widzia�a, szcz�liwa pani. Ja dopiero jad� do naszego zmartwychwstania po Golgocie... Jak�e mnie B�g sowicie wynagrodzi� za trzydziestokilkuletnie wygnanie, za wszystkie m�ki, cierpienia i t�sknoty. Ja to uwa�am za nagrod� dla wszystkich, kt�rzy krew swoj� i �ycie oddawali Polsce. Takich szcz�snych, jak ja jestem, kt�ry ujrzy w�asnymi oczami nasz� glori�, jest ju� niewielu. Ci, co skonali na wygnaniu z wizj� przysz�ej Polski, w gasn�cych oczach... � S� najszcz�liwsi � zaszemra� cichy g�os Haliny. � Tak, bo widzieli wizj� cudu, ale stokro� szcz�liwszy jest ten, kto ujrzy w �yciu jego spe�nienie... Ja jestem tym wybra�cem. Popatrzy� na zamy�lon� Halin� oczami pe�nymi ognia. � Pani milczy? Dlaczego?... Albo ten potw�r... Dlaczego on tak si� �mieje ironicznie? Nie wyobra�am sobie, �e on jest tak straszny. Zupe�nie jakby szydzi� ze �wiata, z ludzi. Jak on okropnie drwi... � On widzi i tera�niejszo�� i to, co by�o i to, co by� mog�o, a nie jest � m�wi�a Strzemska. � Patrzy tak, patrzy, czyta z gwiazd wyroki narod�w i ludzi, a to, co widzi, rzuca mu na twarz stygmat mistycznej ironii. To mistyk milcz�cy, obserwator dziej�w. On widzi i to, czego my widzie� nie chcemy, albo czego nie widzimy istotnie. Niech go pan tylko zrozumie. � Tym bardziej mo�e ba�bym si� go. Czeg� on si� na przyk�ad teraz �mieje?... Czy z mojego... zapa�u? Za stary jestem co prawda na to. � Nie, panie, zapa� to dow�d g��bokiej wiary i �ywotnej duszy, kt�ra si� nie paczy i nie zamiera. Zapa� to rzecz pi�kna, to d�wignia wszystkiego, co wielkie i najszczytniejsze. � Ja ju�, niestety, nie mog� by� d�wigni� niczego � z �alem przem�wi� pan Jacek. � A jednak ten�e zapa� maluje panu idealne obrazy ojczyzny i niesie pana do niej na skrzyd�ach marzenia. Halina po�o�y�a mi�kko d�o� na r�ce starca i ci�gn�a, id�c oczami za jego wzrokiem: � Niech pan si� nie dziwi ironii Sfinksa, to marzyciel innego pokroju ni� my, pogrobowcy romantyzmu. On w marzeniach widzi cz�sto utopi�, rzecz nieosi�galn� w sferze dusz jednostek i spo�ecze�stw, a tego rodzaju spostrze�enia wywo�a� mog� zawsze i tylko wyraz bolesnej ironii-sarkazmu. Niechaj pan si� dobrze wpatrzy: jest i b�l w tych kamiennych rysach. A ile my�li... � Dla mnie jest w nim co� odra�aj�cego, czego si� l�kam. Po chwili, odwracaj�c oczy od Sfinksa, rzek�: � Niech mi pani co� powie o Polsce, tak, jak m�wi�a pani o Podlasiu. Dobrze, pani droga? � Wola�abym pana s�ucha�. Pan j� przedstawia w tak czarownych kolorach. Powiedzia�a to z takim akcentem w g�osie, �e pan Jacek dozna� niemi�ego uczucia. Nagle zadr�eli oboje. W ciszy pustyni zalanej powodzi� opalowego �wiat�a j�kn�y jakie� g�osy ponure a biadaj�ce, jakby skowyt rozp�akany i ur�gliwy zarazem. Zdawa�o si�, �e 9 przem�wi�y piaski, bo g�osy sz�y jakby spod ziemi. Halina poczu�a na ciele przykry dreszcz, rozejrza�a si� trwo�nie. Wtem za�mia�o si� co� ponuro, zaskomla�o i znowu rozleg� si� p�aczliwy j�k podziemny, straszny. � Co to jest, na Boga?... � szepn�� starzec przera�ony. � Szakale. Ten skowyt w nocy tak mi znany. O... o... widzi pan, tam �mign�� w�ski d�ugi cie�. � A, ot drugi przemkn��. Jak tu jako� straszno, gdzie� jest nasz przewodnik?... � Jego bia�y burnus b�yszczy jak mika. Ot tam, przy powozie, rozmawia z Fellachem, stangretem naszym. Niech pan si� nie trwo�y. Wszak nieraz pana nawiedza�y szakale w nocy, tam, w opuszczeniu, w samotno�ci. Te s� mniej straszne. � Och, tak pani. Zapad�a chwila milczenia, po czym stary zes�aniec o�ywi� si� nieco i j�� m�wi� na nowo: � Mamy ju� w�asn� armi�, polskie wojsko. Jakie� ono powinno by� bohaterskie, jakie orle i szlachetne, rozumiej�ce pos�annictwo swoje, rycerzy, nast�pc�w J�zefa Poniatowskiego, rycerzy bez skazy, dla kt�rych honor Polak�w jest wszystkim. Och, Bo�e m�j! Na takich fundamentach oparta armia nasza postawi kraj na szczycie pot�gi. Prawda, pani, prawda?... � Tak, gdyby zdobycie owego szczytu zale�a�o od tych, kt�rzy s� godnymi potomkami bohatera spod Raszyna, bo takich soko��w mamy, lecz czy� oni jedni... zdo�aj�?... � S�dz�, �e jedno�� powinna by� teraz w naszej armii, to�samo�� idei przewodniej, brak wszelkiej stronniczo�ci i partyjno�ci, bezmierna uczciwo��, sumienno�� i solidarno��. Nie karierowicze, lec�cy tylko na stanowiska, tytu�y i honory, lecz ideali�ci prawdziwi o wysokiej skali duchowej. I powinno by� poparcie ze strony ca�ego spo�ecze�stwa, ze strony wszystkich warstw, najwy�szych i najni�szych. Wszystko w Polsce skierowane teraz by� musi do jedynej my�li: odbudowy ojczyzny. Prywaty, egoizmu nie ma, jest tylko wszechmoc i wszechidea, prawda pani? Halina mia�a oczy spuszczone. Pod pytaj�cym upartym wzrokiem starca zadr�a�y jej rz�sy, twarz poblad�a. � Pani milczy... Wszak�e Polacy pami�taj�, co zgubi�o kraj nasz, co go wtr�ci�o w niewol�, wi�c teraz, wi�c dzi�, gdy cud nad nami spe�niony, Bo�e, Bo�e... Milczenie i nowy szept zes�a�ca: � Widz� w kraju spok�j wewn�trzny, wsp�ln� wytrwa�� prac� i jej pragnienie. Widz� arystokracj� nasz� ockni�t� z letargu i czynn�, ofiarn�, zapa�u i inicjatywy pe�n�, wyzbyt� z prywaty i sybarytyzmu, a odczuwaj�c� powa�nie stanowisko swoje w kraju. Bo to filary granitowe, kt�re d�wiga� mog� pa�stwo, gdyby chcia�y. Ale teraz chc�, chc�, pragn� t� moc swoj� odda� ojczy�nie i... oddaj�... O, pani, dlaczego pani milczy?... Dlaczego?... Przecie spo�ecze�stwo nasze po ogniowej pr�bie niewoli inne jest i nowe. Dobro kraju jest w r�ku wszystkich. Nasze ziemia�stwo i ch�opi tak�e to rozumiej�, przeczuwam, �e pracuj� intensywnie, �e d��� wszystkimi si�ami do ustalenia opinii narodu naszego, do podniesienia jego kultury duchowej i finansowej mocy, nie za� tylko w�asnego wzbogacenia si�... Pani znowu milczy... a ta bestia kamienna w po�wiacie ksi�yca jak si� oto �mieje... Tak mi czego� ci�ko, jakie� zgrzyty s�ysz�, a tak bym chcia�.. tak gor�co pragn�, by moje... marzenia... Zamy�li� si� i znowu m�wi� z zapa�em: � A wie�. Og�lnie bior�c, wie�, obywatelstwo i stan kmiecy, wszak to pot�ga kraju, id� zapewne r�ka w r�k� z obop�ln� w siebie wiar�, ufno�ci�, �e jeden cel ich prowadzi, jedne kieruj� nimi idea�y. Halina podnios�a g�ow�. � Pan wierzy w idea�y ch�opa? � Wierz� w idea� polsko�ci, kt�ry tkwi w ka�dym Polaku, a teraz, gdy niewola sko�czona, idea�y te, wzmocnione silnie spoid�em wielkiej idei, da� musz� wielkie rezultaty. 10 � Co pan nazywa wielk� ide�? � Prac� dla kraju og�ln�, spok�j, d��enie do �adu i... my�l zasadnicz�, by Polska stan�a na szczycie pot�gi. � Takiej idei chce pan od ch�opa teraz, w obecnym stadium?... � Bo�e m�j, jak pani na mnie dziwnie patrzy! Ja tak� ide� chc� widzie� u wszystkich, kto mieszka na ziemi naszej i zwie si� Polakiem, chc�, aby wszyscy byli godni tej nazwy, pocz�wszy od arystokracji, ziemia�stwa, duchowie�stwa i kobiety polskiej, a sko�czywszy na proletariacie miejskim i na ch�opach. Wszyscy, bo to dopiero si�a. Wp�yw duchowie�stwa i wp�yw kobiety � to natchnienie duchowe kraju, patrycjat rodowy i szlachta ziemia�ska � to jego puklerz i m�ny kord, ch�opi � to jego gleba. Tak, pani droga. Strzemska siedzia�a cicho zas�uchana, jakby zapatrzona w wizj�, kt�r� starzec odtwarza�. � Kobiet�, Polk�, widz� w dostojnej aureoli wychowawczyni nowych pokole�; czyst�, dalek� od �wiatowego zepsucia, czynn� bojowniczk�, nie schlebiaj�c� pajacowi mody, nie szukaj�c� tanich ho�d�w, flirt�w i romans�w, ale godn� ho�du i czci w�asnej ojczyzny. Godn� podziwu innych narod�w, nie u�omn� i spaczon�, przenerwowan� dekadentk�, ale bia�� o jasnym czole i prawej duszy, siln� duchem i wol�, obowi�zkow� i wielkoduszn� obywatelk� kraju � Polk�. Twarz pana Jacka by�a natchniona, w oczach gorza�y mu dziwne p�omienie, pier� dysza�a nier�wno i szybko. Porwa� Halin� za r�k�. � Prawda, pani, �e tak jest, prawda, �e takie s� obecnie wszystkie kobiety Polki w wolnej ojczy�nie, �e takie jest ca�e spo�ecze�stwo, wszystkie warstwy? Halina siedzia�a blada ze spuszczonymi oczami i g�ow� zwieszon� na piersi. B�l jaki� i wstyd, i cie� goryczy b��ka� si� w jej rysach zastyg�ych. Milcza�a. � Na Boga! Niech si� pani nareszcie ocknie z tej zadumy swojej, niech mi pani odpowie. Czy tak jest?... Oczy Haliny unios�y si� i spocz�y na twarzy Sfinksa. Pan Jacek rzuci� wzrokiem w tym samym kierunku i nagle zakry� twarz d�oni� z bolesnym okrzykiem przera�enia. � Ach, ten kolos szydzi bezlito�nie, �mieje si� ze mnie, drwi. Uciekam, patrze� d�u�ej ju� nie mog�. Ta bestia zacznie chyba g�o�no rechota�. Strzemska powsta�a ci�ko i uj�a r�k� starca. � Chod�my st�d, chod�my ju�, istotnie dziwna groza rozsnu�a si� tutaj. Poszli wolno w stron� oczekuj�cego powozu. Po d�ugiej minucie milczenia Halina spojrza�a w twarz pana Jacka. � Spokojnie, panie � rzek�a mi�kko � taki pan wzruszony. Ufajmy w przysz�o��. � Tak mi ci�ko, tak strasznie ci�ko i tak serce boli... boli... Oczy jego zasz�y �zami, lecz si� wnet wyprostowa� w poczuciu si�y wewn�trznej i rzek� ju� innym g�osem: � Tyle lat m�ki, t�sknoty, borykania si� z n�dz�, z przeciwno�ciami losu utrwali�y mnie w wierze, �e jednak mo�na dokona� czyn�w nadludzkich. A teraz wracam nareszcie, by wiar� t� krzewi�, a mo�e nawet, mo�e... Nie doko�czy�, zas�uchany w tajemn� muzyk� bij�cych w nim hejna��w. Siedli do powozu, jechali w�r�d srebrno-bia�ej powodzi ksi�ycowego zalewiska, w kt�rym wyd�u�a�y si� i olbrzymia�y pot�ne cienie piramid, niby okr�ty-widma na morskich odm�tach. Kolos Sfinksa zanurza� si� w piaskach i blasku opalowym, tylko g�owa potwora, widoczna ci�gle na tle og�lnej martwoty krajobrazu, �ciga�a jad�cych potwornym hieroglifem niedocieczonych zagadek. Spok�j rozlany doko�a ��czy� si� tu z jakim� mglistym niepokojem niby py� deszczowy z s�onecznym blaskiem. Co� tu koi�o i co� trwo�y�o. Po d�ugim milczeniu odezwa�a si� Halina g�osem cichym, wskazuj�c panu Jackowi przestrze� zamglon�: 11 � W tych per�owych mg�ach, w tej ja�ni srebrnomatowej, w cieniu piramid przechadzaj� si� wieki. Czy pan s�yszy ich kroki dostojne? Tu mo�e parki mityczne maj� swe siedlisko i tu mo�e wyrocznia delficka przenios�a sw�j tr�jn�g z Hellady, by wr�y� nowoczesnym ludom, narodom. Tu odbywaj� si� s�dy, zapadaj� wyroki, a mo�e snuj� si� tu nakazy dla ca�ego �wiata i... i... dla nas. Zadr�a�a. Pan Jacek spojrza� w jej twarz uwa�nie i d�ugo, i znowu uczu� silniejsze bicie serca. � Na Boga, jak�e mnie te zagadki przera�aj�! Pani jest troch� jak ten.. Sfinks, tylko on si� �mieje, a pani ma w twarzy raczej tragizm dziwny i b�l, chwilami znowu promienno�� niezwyk��. Tak samo teraz jak i w�wczas, gdy mi pani malowa�a Podlasie, olszyny, rzeczk� Krzn�. M�j Bo�e tak, jakbym widzia� na jawie m�j ukochany Zaolchni�w... Strzemska drgn�a i nagle zwr�ci�a si� do starca z twarz� pe�n� zdumienia. � Pan zna Zaolchni�w?... Pan Jacek wpi� w ni� swoje siwe, g��bokie, zdumione oczy. � Znam, pani, to moja wie� rodzinna. � Bo�e, a ja pochodz� wszak z Borkowa! � Z Borkowa!... � wykrzykn�� wzburzony. � Tego za olszynami? � I krzykn��: � Wi�c kto pani jest?... � Co panu, drogi panie! Ja tam mieszka�am i... kocha�am bardzo zaolchniowskie i borkowskie olszyny i ��ki, nasz� rzeczk�, nasze borki... Pan p�acze... Drogi panie!... �ciska�a serdecznie r�ce starca, patrz�c z uczuciem na g�ste �zy, sp�ywaj�ce po jego zwi�d�ej twarzy. � Pani z Borkowa � szepn�� pan Jacek. � Pani zna Zaolchni�w, m�j Bo�e mi�y, c� za spotkanie kochane. Bo ju� teraz pami�tam, pisano mi kiedy�, �e Borkowo w innych r�kach ni� by�o za moich czas�w. Halina patrzy�a na niego pytaj�co. Zrozumia� j� i rzek� ze s�odkim u�miechem na ustach: � Pochodz� nie ze dworu, pani, lecz z drobnej szlachty, g�sto osiad�ej na Podlasiu. Rodzice moi mieli zagrod� w Zaolchniowie i kawa� ziemi. Ostatnia sadyba pod granic� borkowsk�. Mo�e pani pami�ta? � Istotnie, wybornie pami�tam t� zagrod�, ale i nazwisko pa�skie uderzy�o mnie od razu. Wi�c to pan? Halina zaj�kn�a si�. � S� tam rodziny, nazywaj�ce si� tak samo � doda�a pospiesznie. � Tak pani, liczne familie nosz� nazwy od wsi i wsie od nazwisk pochodz�, jak to w�r�d drobnej szlachty zwykle bywa. Rodzice moi ju� nie �yj�, brat starszy umar�, mnie zes�ali, krewni odziedziczyli zagrod� nasz�. Do nich jad�, czy poznaj�, czy znajd� serce... Westchn�� ci�ko: � Ach czasy, czasy gdzie one s�, tamte czasy, promienne m�odzie�cz� wiar�, gor�ce zapa�em duchowym wzlot�w, nios�ce p�omie� duszy i �ar serca ponad wszelki poziom i materializm. Czasy, w kt�rych si� �ni�y szczyty wynios�e, oblane zorz� wschodu, cudne horoskopy i ot... te... marzenia... teraz... Umilk� nagle, po czym, zmieniaj�c ton, m�wi� znowu inaczej: � Pani zna olszyny nasze. By�o tam jedno miejsce przy k�adce... nad rzeczk�... Tam by�em szcz�liwy... �renice nabra�y mu �zami, przez twarz zwi�d�� przelecia�a �una zachwytu i zgas�a nagle w jakiej� tragicznej chmurze, kt�ra spad�a na czo�o, niby cie� potwornego ptaka. Usta opad�y bolesn� lini� i dr�a�y lekko. Odczuwa�o si�, �e zawis�y na nich s�owa nie dopowiedziane. Halina patrz�c na spuszczone oczy pana Jacka, na jego twarz bolesn� � czyta�a z niej jak z ksi��ki. Po chwili zacz�a m�wi� wolno, wyra�aj�c melodi� g�osu to, co odczu�a, i to, co w�a- 12 sne wspomnienia nasun�y duszy, co j� si�� przesz�o�ci, nagle ockni�tej, zahipnotyzowa�o. S�owa p�yn�y z jej ust ciche i smutn� nut� owiane: � Zmieni�y si� pewno olszyny borkowskie od tamtych czas�w, ale urok w nich pozosta� ten sam i moc natchnie� przedziwna a sugestywna. Och, jak�e kocha�am t� puszcz� olch, to morze traw i kwiat�w! Tam by�am bardzo szcz�liwa, tam nauczy�am si� kocha� natur�, bo w tych olszynach by� zakl�ty czar jaki�, kt�ry porywa� i przykuwa�. By�y tam g�ste zagaje chmiel�w dzikich, kt�re oplata�y mi�o�nie wysokie pnie olch i pi�y si� w g�r�, id�c w ramiona rozga��zionych konar�w. I by�y tam gibkie pr�ty, rozchwiane u g�ry p�kiem rz�sistym bia�ego puchu kwiecia o miodowym zapachu, co niby strusie pi�ra trz�s�y si� w upale s�o�ca, a �wieci�y jasnym srebrem w po�wiacie ksi�yca. I by�y d�ugie ki�cie r�owo-p�sowych kwiat�w, kt�re �ama�y w�asne �odygi swoim ci�arem. Taka bujno�� rozkwitu, taka egzaltacja i p�d do �ycia ca�ej ro�linno�ci! A gdy si� g�szcze roztwiera�y na pluszowe szmaragdy ��k zdawa�o si�, �e ciemne, pogr��one w t�sknej kontemplacji g��bie olszyn u�miecha�y si� nagle promiennym u�miechem rozkochania i pogody. ��ki zielone, usiane barw� szczawi�w, migaj�ce bia�ymi gwiazdami margeryt, ametystowymi trz�sieniami dzwonk�w � to by� u�miech olszyn, ich jasna przejrzysta �renica... Pan Jacek zmru�y� rozmarzone oczy, westchnienie z g��bi duszy jakby powsta�e unios�o mu starcz� pier� entuzjazmem. � Tak, pani � szepn�� � tak samo by�o i... wtedy. A za ��kami znowu gaik olch i czeremchy na wzniesieniu, potem bia�e chaty Zaolchniowa, sady wi�niowe i wie�a ko�cielna strzelista i znowu chaty, chaty... Och, jaki� to cud, jaki raj na ziemi... Zapad�o milczenie. Starzec i Halina siedzieli ze zwieszonymi g�owami zapatrzeni we w�asne wizje, zas�uchani jakby w szum olch nad Krzn�, w szmery jej cichych w�d. Po d�ugiej minucie t�sknej zadumy Halina szepn�a jakby w obawie, by nie zbudzi� s�odkiego snu swego i pana Jacka: � Mam wra�enie, �e dusze nasze ulecia�y teraz do tamtych stron kochanych i, wnikn�wszy w g��b olszyn, budz� w nich echa minionych prze�y�, wywo�uj� wizje cudowne, kt�re ju� znik�y niepowrotnie, ale nie zamar�y. Wizje te pod moc� duch�w naszych o�y�y tam, w zielonych otch�aniach olszyn i kwiecia. � Przy k�adce nad rzeczk� � wyszepta�y blade usta starca. � Tak, przy k�adce � powt�rzy�a Halina jak echo � nad Krzn�, w�r�d k�p olszowych i soczystych traw. Wizje te promieniej� tam, ale widz� je tylko olszyny, kwiaty i � tak pachn�, pachn�... z podziwu i zachwytu... I znowu pogr��yli si� oboje w cichych rozpami�tywaniach, zapatrzeni jednym wzrokiem w majacz�ce przed nimi wizje wsi podlaskiej. Stali oboje na przystani w Port Saidzie, w t�oku, w chaosie i zgie�ku w�r�d ryku statk�w i przera�liwych odg�os�w gwizdawek okr�towych. Pomimo straszliwego zam�tu s�ysze� si� dawa� ci�g�y jednostajny, rytmiczny szum fal, uderzaj�cych o burty wybrze�a, czasem g�o�niejszy to znowu cichszy, ale zawsze wyra�ny, jak akordy arpeggio w burzliwej fudze. Pe�no tu s�o�ca i b��kitu, morze ca�e w blaskach niesie swe pieniste grzywy z otch�annej dali i gada, gada wiekuist� sw� gwar�. Z daleka na modrej toni wida� par� statk�w w chmurze dym�w. Halina Strzemska wskaza�a panu Jackowi wielkie i d�ugie kamienne groble w stronie Kana�u Sueskiego i rzek�a z o�ywieniem: � T�dy oto, gdzie leci stado pelikan�w, przez to molo, pop�yn� za chwil� na kana�, a dzi� w nocy uka�e si� st�d �Batawia�, kt�ra pana zawiezie do Europy. Spotkam ten statek w drodze, b�d� du�o o panu my�la�a, przeprowadz� go my�l� a� do kraju, a� do... Zaolchniowa. Rozje�d�amy si� w dwa przeciwne kra�ce �wiata, oboje niesieni zapa�em, cho� zupe�nie r�nym. 13 � Da B�g, �e si� jeszcze kiedy spotkamy z pani� w Polsce... w Borkowie. Wi�c i pani� niesie zapa�? My�la�em, �e tylko ciekawo��. � Nawet i t�sknota. � T�sknota?... Wszak�e pani jedzie do Indii... Zarumieni�a si�. � Sk�d pan wie?... � P�ynie pani tym oto statkiem angielskim � wskaza� na olbrzymi parowiec gotowy do drogi, kurz�cy czarnymi s�upami dym�w. � �Boston� d��y przecie� do Madras. Po co pani jedzie tak daleko?... Opuszcza pani ojczyzn� teraz?... Halina milcza�a. Pan Jacek spojrza� uwa�nie w jej szczere, �mia�e oczy, zm�cone dziwnym smutkiem i g��bok� zadum�. � Dlaczego pani opuszcza teraz w�asn� plac�wk�?... � szepn�� ciszej z wyrzutem. U�miechn�a si� tajemniczo. � Bo ja jestem, drogi panie, �przenerwowan� dekadentk��, mo�e spaczon�, mo�e u�omn�, ale o jasnym czole � m�wi� to �mia�o � kobiet� nowoczesnej doby. � Wszak Polk�?... � Tak, lecz, niestety, nieuleczaln� w nostalgii do... do gor�cych stref, do... s�o�ca. D�ugo i czujnie na ni� patrzy�. � A nasze Podlasie � rzek� � nasze brzozy rozwite w warkocze, nasze pachn�ce lipy, krzy�e samotne przy drogach, nasze sady wi�niowe, nasze olszyny... nad Krzn�... ��ki borkowskie... W oczach Strzemskiej, wpatrzonych w morze, zamigota�o nag�e wzruszenie jak refleks s�o�ca na zielono-szarej toni. Usta jej dr�a�y. Rzek�a, nie odrywaj�c wzroku od morza: � S� w Indiach takie bia�e smuk�e d�ongd�e, niby nenufary, storczyki, i pachn�, silnie pachn�, n�c�, przyci�gaj�... i s� tak�e smutne, smutne jak cyprysy � drzewa wytworne, kt�re t�sknot� wieczn�... Gwa�townie, nerwowo u�cisn�a d�onie pana Jacka i rzuci�a zd�awionym g�osem: � Odje�d�am, ju� czas. Wi�c niech pan pisuje do mnie, tak jak um�wili�my si�. D�u�n� nie pozostan�. Niech B�g ciebie, czcigodny panie, zachowa niezmiennie w tej r�owej mgle marzenia i sn�w promiennych � rzek�a serdecznie i szybko odesz�a. Siedzia�a ju� w szalupie, gdy pan Jacek zawo�a�, machaj�c chustk�: � Niech pani us�yszy tam szum naszych olszyn i �piew majowy na �Zdrowa� Maria� w ko�ciele, w Zaolchniowie!... S�owa jego dosi�g�y jeszcze szalupy, lecz odpowied� zag�uszy� s�odki be�kot fal �r�dziemnego. Wkr�tce zarycza�a zwyci�sko syrena na �Bostonie� i parowiec podnosi� kotwic�. Pan Jacek sta� bez ruchu, znowu zgn�biony i bezradny, patrzy� i duma�. Nagle drgn��. Na falach zamajaczy�a wielka, b��kitnawo-zielona, u�miechni�ta szyderczo twarz Sfinksa. 14 II �nieg przesta� pada�. Chmury we�niste wy�adowa�y z siebie ca�y zapas przepysznej bieli i okry�y ni� �wiat. Pola zasypane, drzewa ci�arne �niegiem, ka�d� ga��zk� oblepi�o szkliwo lodowe, a na nim zn�w je�y� si� �wie�y puch jak niepokalanie bia�a grzywa. Szarza�o, j�� �cina� mr�z. W�r�d olszyn, gdzie mokry grunt skuty by� lodowym pancerzem, przesuwa� si� w mroku samotny cie� b��dz�cego cz�owieka. To pan Jacek chodzi� pomi�dzy olchami, zag��biaj�c si� w g�szcze wiklin i dzikich malin, w�r�d kt�rych �wieci� l�d nagi, nie zawiany jeszcze �niegiem. Spod g�adkich tafli lodowych wygl�da�y przedziwne rysunki zi� i traw obumar�ych. Koronkowe desenie bagnistej roho�ki jak sploty kosmatych w�owisk, szerokie t�uste li�cie grzybienia i drobne listki kacze�c�w nabiera�y pod szklanymi taflami lodu jakiego� �ycia i dziwnej barwy. Mozaika ta cieszy�a oczy pana Jacka, kt�ry skulony w swym n�dznym ubraniu, z r�koma w r�kawach letniego paltota patrzy� doko�a siebie z powag� uroczyst�, ze szcz�ciem. W oczach jego jednak, w tych oczach szarych, g��bokich by�a otch�a� zadumy i smutku, jaki� cie� bolesny, mimo blask�w radosnych, zachwytu i podniecenia. Cieszy� si� olszynami, patrzy� na groty bajeczne, utworzone z g�szcz�w zasypanych �niegiem, bawi�y go s�dziwe olchy w bia�ych futrach i � le�ny drobiazg, osnuty welonami bieli. K�ad� wzrok rozmodlony na czarodziejsk� mozaik� w dole, zanurza� spojrzenia ciekawe w kopce i nawa�y �niegu doko�a pni olszowych, gdzie zapewne mia�y swe ciep�e le�a bure zaj�ce. Pan Jacek b��dzi� tak ju� d�ugo, odkrywaj�c w bia�ej martwocie natury coraz nowe cuda, niespodzianki, i unosi� si� dzieci�cym wprost porywem nad ka�dym niemal drobiazgiem. Krakanie lec�cych nad nim wron, �opot kruczych skrzyde� i widok str�canych z ga��zi kaskad �niegowych, �wierkanie wr�bli, kt�re zewsz�d przypatrywa�y si� niezwyk�emu go�ciowi oczkami z czarnego d�etu, drzewa, krzewy i cienie tajemne ukryte w g�szczach, i ziemia, i ka�de �d�b�o wystaj�ce hardo spod lodu, i chwila ta jedyna, niesamowita � wszystko u�wiadomi�o panu Jackowi, �e to nie sen, tam na kra�cu �wiata, w jurcie sybirskiej, lecz rzeczywisto�� �ywa, dotykalna. � Podlasie rodzime, ukochane, a nade wszystko Polska, Polska jedyna, moja � szepta� w zapami�ta�ym upojeniu, z rado�ci�, z nabo�e�stwem. Posun�� si� dalej i stan�� na brzegu olszyn, nad rowem pe�nym lodu i �niegu, sk�d wida� by�o ��k�, a za ni� dach dworu, otoczonego bujnymi k�pami drzew. Z komin�w wystrzela�y proste siwo-niebieskie s�upy dymu niby zbiorowy oddech rodziny zebranej pod dachem; dalej biela�y �ciany budynk�w, a za nimi sz�y ogrody, zagaje, r�wna linia alei lipowej, m�yn, wiatrak na g�rce, dalej borek w mgle �nie�nych py��w, wynosz�cy si� w g�r� rosochatymi koronami sosen ponad puszcz� brz�z, a jeszcze dalej m�tna �re�oga �nie�na, przerysowana ciemn� ta�m� boru, zatopionego w oddechu zimy. Nad polami unosi� si� py� mro�ny, sino�� wieczoru g�stnia�a, kontury osady dworskiej zaciera�y si� tak, �e ju� tylko wida� by�o drzewa, a i te wkr�tce rozp�yn�y si� w szarosiwej martwej za�mie. Borkowo � pomy�la� pan Jacek z rzewnym u�miechem, ale wnet u�miech zgas�, bo serce �cisn�� skurcz bolesny, a do gard�a nadbieg�y �zy. Pan Jacek uprzytomni� sobie nagle, �e jest bezdomny. Wszak nie czeka na niego ani dw�r, ani wie�, obca mu jest ka�da zagroda, �adna pier� ciep�a, bratnia nie przytuli go do siebie, nikt nie wyjdzie na jego spotkanie � nikt, nikt... 15 Westchn�� bezradny i znowu poszed� w olszyny. Brn�c w �niegu i trz�s�c si� ju� z zimna, przeszed� na drugi brzeg i stan�� nad rzeczk� Krzn�, kt�r� tak dobrze zna� i tylokrotnie wspomina�. W oddali, poza ��k�, na wzg�rzu, w bia�o-szarym dywanie, b�yszcza�y roje �wiate�ek z okien chat wiejskich. Miga�y te �wiat�a w�r�d o�nie�onych sad�w jak oczy zalotne, pe�ne pokusy i s�odkich obietnic, radosne, uroczyste. Wy�ej �wieci�a plebania, nad ni� za� smuk�a wie�a ko�cio�a, pogr��ona ju� do po�owy w odm�tach nadci�gaj�cych zewsz�d mrok�w. � Zaolchni�w � szepce pan Jacek i czuje b�l w piersi jaki� t�py, niezno�ny, i �zy coraz bardziej dokuczliwie szamoc� si� w �ci�ni�tym gardle. I starzec ju� prawie bezwiednie zawraca w kierunku przeciwnym, i znowu staje nad rowem pe�nym lodu. Patrzy na Bork�w, raczej widzi ju� tylko wizj� Borkowa, m�tniej�cego w oddali. Oto i tam b�yszczy �wiat�o w jednym z okien dworu. Kt�ry to pok�j? � usi�uje przypomnie� sobie pan Jacek. � Od olszyn na lewo by� dziecinny, po�rodku sto�owy, na prawo salon... Tak, �wiate�ko pali si� teraz w sto�owym... Tam przy stole, nakrytym bia�ym obrusem, zebra�a si� rodzina... pod obrusem chrz�ci siano... wszak to Wigilia Bo�ego Narodzenia, �wi�to rodzinne... ka�dy ze swoimi sp�dza, ka�dy u siebie... I nagle zrywa si� w panu Jacku huragan wewn�trznego szlochu i w jednej chwili przesuwaj� mu si� przed oczami szlaki dr�g dalekich, bezludnych, Sybir, cele wi�zienne, jurta, lata m�ki, t�sknoty, udr�cze�. I � majak potworny szydz�cego Sfinksa. Sam jeste�, sam, bezdomny � przebiegaj� przez g�ow� pana Jacka my�li, s�owa, b�yskawice s��w � wr�ci�e� do kraju radosny po tylu latach zes�ania, tu�aczki i oto zn�w stoisz bezradny gdzie� na odludziu, bez dachu nad g�ow�, cho� w Polsce... w Zaolchniowie, w Borkowie, na Podlasiu ukochanym � cho� sam... Przytuli�y ci� tylko o�nie�one olszyny i te mroki, tu�aj�ce si� dooko�a, bo z ludzi nikt ci� nie zna, nikt nie pami�ta. Po tamtych, kt�rzy znali i kochali, pozosta�y groby zapad�e, a i te odszuka� trudno; innych los wygna� z tych stron tak dawno, �e ju� pami�� o nich zagin�a, a ci, co s�... nowi, tacy dziwni, obcy... �wiat si� zmieni�, ludzie inni... � Sam jestem! � wybuchn�� pan Jacek, a echo jego g�osu odbi�o si� jak�� �a�obn� nut� w�r�d olszyn i zagaj�w. Sam, sam, sam � chrz�ci� �nieg pod strudzonymi stopami starca. A przecie zaraz po przybyciu do wsi rozpytywa� o rodzin�, o znajomych, o rzecz ka�d�, o ludzi, kt�rych zostawi� tu, z kt�rymi �y� i dzieli� niejeden i trud, i m�k�. Ale ludzie spogl�dali na� podejrzliwie, spode �ba, i zbywali go niczym, inni za� wzruszali tylko ramionami i odpowiadali niech�tnie dla pozbycia si�: � Ho! Bracia w grobie, dawno pomarli... � A ziemia ich, zagroda moja, a... � Sprzedana, inni gospodaruj� od wielu ju� lat. � A bratankowie? � Kto ich tam wie, gdzie s� � w �wiecie. Inni jeszcze, gdy przechodzi� przez wie� od chaty do chaty, pokazywali go sobie wzajemnie znakami ur�gliwymi i m�wili p�g�osem: � Ten szuka dawnych pan�w z Borkowa, Strzemskich niby... � Familiant jaki?... � Gdzie tam. M�wi, �e z Sybiru wraca. � A ju�ci�, z Sybiru!... Jeno za co go tam wys�ali... � Pewnie! To� w��czy si� po wsi du�o takich, co kogo� zawsze szukaj�. � Przecie ten stary ju� jest, gdzie�by tam udawa�... � Ho! Ho! A to wy�cie takich nie widzieli? � Kiedy on pyta o tych, co to jeszcze pono� przed Strzemskimi byli, wida� zna... � Przyb��da jaki�... 16 � Ob��kany... Pan Jacek rozumia� mow� oczu ludzkich i te s�owa, kt�re sz�y za nim jak osy k��liwe. Wiedzia�, �e ludzie unikaj� go, s� wzgl�dem niego nieufni a on jest dla nich zupe�nie obcy. Chodzi� w�r�d wsi rodzinnej jak przybysz, kt�ry w�r�d nocy nie mo�e znale�� przytu�ku, odtr�cano go zewsz�d jak psa bezpa�skiego � przyb��d�. Ksi�dz by� inny, nowy, ludzie nowi i chat wiele nowych, tylko w wielkim o�tarzu Chrystus na krzy�u ten sam, cho� taki milcz�cy, jakby nie pami�ta�, �e ma�y Jacu� wobec niego Pierwsz� Komuni� przyjmowa�, a w kilka lat potem do Mszy �wi�tej s�u�y� i modli� si� na tych samych stopniach o�tarza, maj�c serce pe�ne mi�o�ci i dusz� rw�c� si� do lotu... Ech, Bo�e mi�y, i ty� Chryste zamkn�� ramiona � westchn�� pan Jacek i �al mu si� zrobi�o niewymownie, bo przecie przebrn�� cudze l�dy i morza, ostatnimi si�ami pracowa� na podr�, byle pr�dzej do kraju, byle stan�� ju� na drogiej ziemi podlaskiej. Lecia� tu bez wytchnienia, z wiar� niez�omn�, m�odzie�cz� i przyby�, cho�... raz si� tylko zawaha�, zw�tpi�... To s�owa Strzemskiej tam, na pustyni... Jakie� wspomnienie... jaka� twarz roze�miana potwornie, ironicznie... Sfinks... Srebrnoblade �wiat�o ksi�yca i ten j�k szakali... Dreszcz przebieg� cia�em pana Jacka. Wyda�o mu si�, �e i tu, w g�szczach, s�yszy przykre �a�osne skomlenie. Rozejrza� si� doko�a trwo�nie. Czy�by? Och, b�l serca bywa niekiedy s�yszalny... W g�rze przelecia� jaki� zab��kany, senny ptak, zakwili�, za�opota� skrzyd�ami i znikn�� w g��bi olszyn. Bezdomny...? Pan Jacek usiad� na brzegu rzeki, na wysokiej k�pie owianej �niegiem, skuli� si� bardziej w ko�nierzu paltota i zapatrzy� w migaj�ce �wiat�a wsi. Ju� teraz my�l jego odzyskiwa�a poprzedni spok�j i swobod�. Nawet w pewnej chwili za�mia� si� g�o�no i j�� szydzi� z w�asnego niedo��stwa. Jak�e to! W Polsce jest, na Podlasiu, u siebie, a ten wiecz�r wigilijny ma sp�dzi� na �niegu, w olszynach, jak �ebrak? To� przecie powinien zebra� ostatki si� i i�� do wsi, i szuka�, i ��da� wprost od ludzi, by mu u�atwili odzyskanie dachu, wm�wi� w nich, przekona�, �e jest on gospodarzem w Zaolchniowie, �e wreszcie za wolno�� tego Zaolchniowa (chocia�by) nale�y mu si� co� wi�cej ni� brak domu i g�upia tu�aczka w�r�d zaro�li noc�. Niedo��ga jestem, nie oni winni, �e patrzyli na mnie jak na intruza, lecz ja, moja nie�mia�o�� i bierne poddawanie si� losowi. A oto co mi los szykuje � w sam� noc Bo�ego Narodzenia � dzisiaj... I znowu ogarnia pana Jacka dziwny smutek, bezw�ad. G�ow� ma ci�k�, oczy zm�czone. Powieki przymykaj� si�, �wiate�ka w oddali nikn�, zlewaj�c si� w jedn� ��t� plam� kopc�cego kaganka. Z szmer�w nocnych wy�aniaj� si� jakie� g�osy j�kliwe, przeci�g�e, p�niej g�osy te cichn�, odchodz�, zn�w wracaj� i znowu s�abn�, wreszcie panu Jackowi wydaje si�, i� le�y na n�dznym bar�ogu w jurcie syberyjskiej, o�wietlonej kopc�cym kagankiem i s�yszy uprzejme, dobre s�owa: �Na, na, pej, Ku-Jama prosi�... Istotnie, jest do czego zaprasza�! Taka pod�a herbata w pogi�tej blaszance... Ale nie trzeba odmawia�. Ku-Jama jest poczciwy, bo kt� by to z obcych ludzi chcia� piel�gnowa� zes�a�ca-Polaka, z kt�rym si� trudno porozumie�? A Ku-Jama to robi, cho� przecie nikt mu nie kaza�... Przyj�� go, jak brata, do swej samotnej jurty rybackiej nad brzegiem jakiego� jeziora i dzieli si� z nim wszystkim, czym mo�e. I teraz, gdy pan Jacek zleg� na bar�ogu, dotkni�ty ci�k� chorob�, stary Chi�czyk opiekuje si� nim i troszczy si� o jego zdrowie z wyszukan� czu�o�ci�. Niezliczone razy pochyla nad bar�ogiem swoj� kanciast� twarz, a gdy widzi, �e chory nie �pi, podsuwa mu kubek herbaty i m�wi uprzejmie: �Na, na, pej, Ku-Jama prosi...� Po czym wydaje jakie� niezrozumia�e gard�owe d�wi�ki i zadowolony staje w drugim k�cie jurty, rozstawiwszy szeroko nogi. Pan Jacek pije obrzydliwy p�yn, herbat� zwany, i czuje, �e dusi go zapach tranu, kt�rym jest przesi�kni�ta 17 ma�a jurta ubogiego rybaka. Zreszt� piecze go w piersiach niezno�ny �ar, a czaszk� rozsadza b�l okropny. Chce wsta�, wydosta� si� z tej jurty na woln� przestrze�, ale brak mu si�. Chce rozerwa� na piersi koszul�, by wyszarpn�� z wn�trza piekielny ogie�, ale r�ka dr�y tylko i opada bezw�adnie. I zn�w Ku-Jama nachyla si� nad nim i wpija w niego sko�ne blade oczka, jak gdyby chcia� go przeszy� wzrokiem i wyczyta� w duszy zes�a�ca wszystko, cokolwiek on prze�y�. Nagle chwyta ze �ciany jaki� przedmiot i wciska w r�k� panu Jackowi: �Na, na, tw�j B�g, tw�j B�g�� m�wi szybko, prostuj�c si�. �Tw�j B�g� � powtarza pan Jacek i przytula do ust, jak relikwi�, ma�y woreczek ze szczypt� ziemi zaolchniowskiej i srebrny medalik z Bogarodzic�. Jedyne skarby zes�a�ca!... Jak�e pan Jacek jest wdzi�czny Ku-Jamie za to, �e zachowa� on te bezcenne skarby, umieszczaj�c je nad bar�ogiem, gdy chory by� nieprzytomny. Ale dobry Chi�czyk nie wie, �e w woreczku jest ukryta miniatura tej, kt�ra nie mog�a by� bogiem, cho� by�a wszystkim. � �Och, Ku-Jamo � Ku-Jamo!� � wota pan Jacek i zrywa si� ostatkiem si� przera�ony. Oto Chi�czyk ro�nie, olbrzymieje, przeistacza si� w bry�� kamiennego potwora, roze�mianego straszliwymi usty... A, a! Sfinks... � On widzi to, czego my widzie� nie chcemy, albo czego nie widzimy istotnie... � Gdzie jestem? � uprzytomnia sobie pan Jacek. Wyt�a wzrok i przekonuje si� z trudem, �e siedzi na �niegu zzi�bni�ty, i �e jest pusto doko�a i cisza, cho� w dali, we wsi, b�yszcz� roje �wiate�ek. Wstrz�sn�� si� z zimna, czy te� z przykrego uczucia, wsta� i poszed� w g��b olszyn. Nagle stan��. Rzeczka skr�ca�a p�kolem, a na brzegu ros�a du�a, stara olcha w�r�d g�szczu wiklin i odwiecznych spr�chnia�ych pni po �ci�tych niegdy� drzewach. Pan Jacek wpatrzy� si� w zakr�t rzeczki. Tu by�a � my�la� � k�adka... tam dzikie maliny, porzeczki; siwa wierzbina... trawy do pasa... niezapominajki... � Bo�e m�j, Bo�e... � westchn�� i znowu szed� dalej. Tu, pod t� star� olch� sta�a ona... Lubi�a siada� tam, na pniu i patrze� w wod�... T�dy, przez g�szcze, bieg�a w bia�ej sukni lekka jak sarna... Tam rwa�a niezapominajki... Przed oczyma pana Jacka przesun�y si� obrazy jasne, wizje s�oneczne minionego niegdy� lata. Wyda�o mu si�, �e przywia�a z dalekich dr�g przesz�o�ci jedyna w �yciu jego chwila, �e jest znowu � jak w�wczas � pod urokiem kwiat�w i miodowych zapach�w zi�. S� oboje razem, przy sobie, a postacie ich oplataj� szorstkie li�cie chmielowych pn�czy... Rzeczkapowiernica ch�odzi �agodnym oddechem ich pa�aj�ce skronie... Te ranki urocze, gdy olszyny z�oci�y si� w s�o�cu, te zachody krwawe, kt�re rzuca�y purpur� na bia�e ki�cie przytulii... A niezapominajki wczesnym rankiem i o zachodzie barwi�y si� zawsze r�owo... Lata, lata minione bezpowrotnie � czy wr�c�?... Przesz�a po nich niedola, zes�ania, w�dr�wka po dalekich obczyznach, przep�yn�y nad nimi oceany, spi�trzy�y si� g�ry, �niegi, lodowce � ca�a m�ka trzydziestu kilku lat � ca�y Sybir... A tu � kt� wie, odgadnie, odczuje? Olszyny stoj� jak dawniej, ze starych pni wyrastaj� nowe p�dy i krzepn�, dojrzewaj�, i rzeczka, dobra Krzna, przesuwa swe �agodne fale tym samym korytem jak ongi�, w dniu pierwszym i w dniu ostatnim... � Ha! Sta�o si�, widocznie tak trzeba � rzek� pan Jacek i przyspieszy� kroku, bo mr�z pot�nia�, dokuczaj�c coraz bardziej. Wtem j�kn�o co� w lesie, powietrzem zako�ysa� jaki� g�os metaliczny, d�wi�czny, �piewny, coraz bli�szy... Dzwony... To dzwony ko�cielne w Zaolchniowie bij� na Pasterk�, obwieszczaj�c przyj�cie tego, kt�ry mia� cierpie� za ca�� ludzko��. Panu Jackowi krew sp�yn�a do serca gor�c� fal�, a oczy zaszkli�y si� �zami wzruszenia, rado�ci. Bieg� ju� na prze�aj, przed siebie, bez tchu, z oczami utkwionymi w wie�y ko�cielnej. 18 �re�oga wieczorna znik�a, powietrze by�o przeczyste, nalane seledynem i srebrem wychylaj�cego si� spoza olszyn ksi�yca. Doko�a biel, na szafirowej, szmelcowanej stali nieba trz�sienia gwiazd, wyspy �wietliste, kolorowe. � Noc �wi�ta, boska, mistyczna � szepta� pan Jacek wraz z odg�osem dzwon�w i w piersiach mia� szcz�cie, przedziwn� muzyk� szcz�cia. Gdy dobieg� do ko�cio�a, �wi�tynia by�a rz�si�cie o�wietlona i pe�na ludu tak, �e do wn�trza nie spos�b by�o si� przedosta�. Ze wszystkich drzwi wylewa�y si� t�umy, inni pchali si� do �rodka. Przed ko�cio�em by�o t�oczno. M�odzie� rozmawia�a g�o�no, chichocz�c i zaczepiaj�c si� w przej�ciu. Naraz mocne szarpni�cie dzwonka raz i drugi, trzeci i � nagle z wie�y, jak z nieba, run�� gromadny hejna� wszystkich dzwon�w, a z wn�trza �wi�tyni, od o�tarza, zagra�y szczebiotliwie dyszkanty dzwonk�w male�kich. Pan Jacek opar� czo�o o zimny mur szczytu ko�cio�a w miejscu, gdzie by� wielki o�tarz, ukl�k� na �niegu i rozp�aka� si� w rozmodleniu, w kt�rym serce i dusza ludzka przebywa niekiedy zadeptane �cie�ki �ycia po raz wt�ry, dziesi�ty, setny. Kl�cza� tak d�ugo, oboj�tny na zimno, nie widzia� t�ocz�cych si� gwarnie ludzi, zapomnia�, �e jest na dworze, na mrozie i �niegu � bezdomny. Ale w pewnej chwili us�ysza� tu� przy sobie czyj� g�os i czu�, �e kto� go poci�ga gwa�townie za r�kaw. Ockn�� si�. � Dziadku, co to wam? Zmarzli�cie? Sta� przy nim ch�opiec mo�e dziesi�cioletni w szamerowanym kubraczku i siwej czapeczce. � Co wy tak tu kl�czycie i kl�czycie? � pyta�. � Modl� si�, dziecko. � A to� Pasterka sko�czona. Patrzcie, jak si� nar�d wywala z ko�cio�a. Pan Jacek d�wign�� si� do wstania, lecz uczu� silny zawr�t g�owy i nogi si� pod nim ugi�y. G��d i zm�czenie podci�o go. By�by upad�, ale podtrzyma� go ch�opiec, wo�aj�c w stron�: � Tatku, pr�dzej tatku! Gdy pan Jacek si�� wol