4143

Szczegóły
Tytuł 4143
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4143 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4143 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4143 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Aleksander Puszkin C�RKA KAPITANA Wydawnictwo �Tower Press� Gda�sk 2001 Rozdzia� pierwszy Sier�ant gwardii � Zosta�by w gwardii jutro kapitanem. � Nie trzeba tego: niech w armii pos�u�y. � Niezgorzej powiedziano! Niech pocierpi... Ale kt� jest jego ojcem? Knia�nin Ojciec m�j, Andrzej Pietrowicz Griniow, s�u�y� w m�odo�ci przy hrabi Minichu i przeszed� w stan spoczynku w randze premier�majora w roku 17... Odt�d siedzia� w swojej wsi w symbirskiej guberni i o�eni� si� z pann� Awdoti� Wasiliewn� J., c�rk� miejscowego ubogiego szlachcica. By�o nas dziewi�cioro dzieci. Bracia moi i siostry poumierali w niemowl�ctwie. Matka jeszcze nosi�a mnie w brzuchu, kiedy zaliczono mnie z �aski majora gwardii, ksi�cia B., do siemionowskiego pu�ku w szar�y sier�anta. Major B. by� naszym bliskim krewnym. Je�liby zawiod�y nadzieje i matka urodzi�aby c�rk�, w�wczas papa da�by zna�, gdzie nale�a�o, o �mierci sier�anta, kt�ry si� nie stawi�, i ca�a sprawa na tym by si� sko�czy�a. A� do uko�czenia nauk figurowa�em na li�cie pu�ku jako urlopowany. W owych czasach chowano nas nie po dzisiejszemu. W sz�stym roku �ycia oddano mnie w r�ce masztalerza Sawielicza, kt�rego za trze�wo�� mianowano moim piastunem. Pod jego okiem nauczy�em si� w wieku lat dwunastu czyta� i pisa� po rosyjsku i by�em w stanie oceni� zalety charta. W�wczas to papa zaanga�owa� do mnie Francuza, Mr.Beaupre, kt�rego sprowadzono z Moskwy wraz z rocznym zapasem wina i oliwy prowansalskiej. Przyjazd tego pana mocno nie podoba� si� Sawieliczowi. ,,Chwa�a Bogu � mrucza� pod nosem � dziecko zdaje si� umyte, uczesane, nakarmione. W�a�nie trzeba traci� pieni�dze i wynajmowa� m u s j e, 1 jakby brak by�o swoich ludzi!�. Beaupre w ojczy�nie swojej by� fryzjerem; s�u�y� potem w Prusach jako prosty �o�nierz, przyjecha� wreszcie do Rosji pour etre 2 n a o u t c h i t e l nie bardzo rozumiej�c, co to s�owo znaczy. By� to dobry ch�op, lecz wietrznik i wartog��w w najwy�szym stopniu. G��wn� jego s�abo�ci� by� poci�g do p�ci pi�knej; nierzadko za tkliwo�� swoj� otrzymywa� szturcha�ce, po kt�rych st�ka� ca�ymi dniami. Nie by� przy tym (wed�ug w�asnych s��w) wrogiem butelki, tj. (m�wi�c po naszemu) nie lubi� wylewa� za ko�nierz. Poniewa� jednak wino podawano u nas tylko przy obiedzie, i to po kieliszku, przy czym omijano zwykle nauczyciela, m�j Beaupre rad nierad do�� pr�dko przyzwyczai� si� do rosyjskiej nalewki i pocz�� j� nawet wychwala� ponad wina ojczyste jako niepomiernie bardziej dla �o��dka 1 zniekszta�cone: monsieur � pan. 2 �eby by� po�yteczn�. Z�yli�my si� natychmiast i chocia� wed�ug umowy obowi�zany ty� uczy� mnie francuszczyzny, niemczyzny i wszystkich nauk, wola� jednak sam nauczy� si� ode mnie papla� byle jak po rosyjsku, po czym ka�dy z nas zajmowa� si� ju� swoimi sprawami. �yli�my w �wi�tej zgodzie. Innego mentora nie pragn��em wcale. Lecz wkr�tce los nas roz��czy�, a sta�o si� to z powod�w nast�puj�cych: Praczka Pa�aszka, dziewka t�usta i ospowata, oraz zezowata krowiarka Akulka zg�osi�y si� jako� jednocze�nie do mojej matki i rzuciwszy si� jej do n�g, przyzna�y si� do wyst�pnej s�abo�ci, oskar�aj�c z p�aczem m u s j e �e nadu�y� ich niedo�wiadczenia. Matka nie lubi�a �art�w podobnych sprawach, poskar�y�a si� wi�c � ojcu. Sprawa z ojcem by�a kr�tka. Zawezwa� natychmiast kanali� Francuza. Zameldowano, �e m u s j e ma ze mn� lekcj�. Ojciec poszed� do mego pokoju. W tym w�a�nie czasie Beaupre spa� na ��ku snem sprawiedliwego. Ja � zaj�ty by�em prac�. Trzeba wiedzie�, �e sprowadzono dla mnie z Moskwy map�. Wisia�a ona na �cianie bez �adnego u�ytku i od dawna ju� kusi�a mnie szeroko�ci� i dobrym gatunkiem papieru. Postanowi�em zrobi� z niej latawiec i korzystaj�c ze snu Beaupreego wzi��em si� do dzie�a. Ojciec wszed� w tej w�a�nie chwili, gdy przytwierdza�em ogon do Przyl�dka Dobrej Nadziei. Ujrzawszy moje �wiczenia geograficzne, targn�� mnie za ucho, po czym podbieg� do Beaupreego, zbudzi� go nader szorstko i zasypa� wyrzutami. Zmieszany Beaupre chcia� podnie�� si� i nie m�g�: nieszcz�sny Francuz by� pijany jak bela. Si�a z�ego na jednego. Ojciec podni�s� go z ��ka za ko�nierz, wypchn�� za drzwi i tego� dnia przep�dzi� na cztery wiatry ku niewys�owionej rado�ci Sawielicza. Na tym si� sko�czy�a moja edukacja. �y�em dalej jak Niedorostek, uganiaj�c si� za go��biami i graj�c w czechard� z parobczakami. Tymczasem sko�czy�em lat szesna�cie. Wtedy los m�j uleg� zmianie. Pewnego razu jesieni� matka sma�y�a konfitury z miodem, a ja oblizuj�c si� patrzy�em na kipi�c� piank�. Ojciec przy oknie czyta� �Kalendarz Dworski�, kt�ry przysy�ano mu corocznie. Ta ksi��ka zawsze wywiera�a na� silny wp�yw. Nigdy nie odczytywa� jej oboj�tnie i lektura ta wywo�ywa�a w nim zawsze zadziwiaj�ce wzburzenie ��ci. Znaj�c na pami�� wszystkie zwyczaje i obyczaje m�a, matka zawsze stara�a si� ukry� nieszcz�sn� ksi��k� jak najg��biej i w ten spos�b �Kalendarz Dworski� ca�ymi nieraz miesi�cami nie nasuwa� si� ojcu na oczy. Lecz gdy wpad� w jego r�ce, w�wczas ojciec godzinami zatapia�, si� w lekturze. Tak wi�c ojciec czyta� �Kalendarz Dworski� wzruszaj�c od czasu do czasu ramionami i mrucz�c p�g�osem: �Genera��porucznik... By� w mojej kompanii sier�antem... Obu order�w rosyjskich kawaler... A dawno� to razem ze mn�?...� Rzuci� ojciec �Kalendarz� na kanap� i popad� w zadum�, nie wr�c� nic dobrego. Nagle zwr�ci� si� do matki: � Awdotio Wasiliewno, ile� to lat ma Pietia? � A ot, zacz�� siedemnasty roczek � odpowiedzia�a matka. � Urodzi� si�, kiedy to parali� tkn�� ciotk� Anastazj� Gierasimown� i kiedy jeszcze... � Dobrze � przerwa� ojciec � czas mu ju� i�� do wojska. Do�� tej bieganiny za dziewczynami i w�a�enia na go��bnik. My�l o bliskiej ze mn� roz��ce tak dotkn�a matk�, �e upu�ci�a �y�k� w rondelek i �zy pop�yn�y jej po twarzy. Natomiast trudno opisa� m�j zachwyt. My�l o s�u�bie zespoli�a si� we mnie z my�lami o wolno�ci, o rozkoszach �ycia w Petersburgu. Widzia�em si� ju� oficerem gwardii, co by�o wed�ug mnie szczytem ludzkiej szcz�liwo�ci. Ojciec nie lubi� zmienia� swych postanowie� ani te� odwleka� ich spe�nienia. Oznaczono dat� mego wyjazdu. W przeddzie� ojciec zapowiedzia�, �e ma zamiar pisa� w mojej sprawie do przysz�ego mojego dow�dcy i za��da� pi�ra i papieru. � Nie zapomnij, Andrzeju Pietrowiczu � rzek�a matka � k�ania� si� i ode mnie ksi�ciu B., mam przecie nadziej�, �e nie odm�wi �askawo�ci naszemu Pieti. � Co za g�upstwo � odpowiedzia� ojciec chmurz�c si� � z jakiej racji mam pisa� do ksi�cia B.? � Ale� powiedzia�e� przecie, �e raczysz pisa� do dow�dcy Pieti? � No wi�c c� z tego? � Przecie� ksi��� B. jest dow�dc� Pieti. Pietia zapisany jest do pu�ku siemionowskiego. � Zapisany! C� mnie obchodzi, �e zapisany? Pietia nie do Petersburga jedzie. Czeg� on si� nauczy s�u��c w Petersburgu? Traci� pieni�dze i hula�? Nie, niech pos�u�y pierwej w armii, popracuje, pow�cha prochu, by wyrobi� si� na �o�nierza, nie na gwardyjskiego fircyka! Zapisany! Gdzie jego paszport? Daj mi go tu. Matka znalaz�a paszport, schowany w jej szkatu�ce razem z koszulk�, w kt�rej by�em chrzczony, i dr��c� r�k� wr�czy�a go ojcu. Ojciec przeczyta� go uwa�nie, po�o�y� przed sob� na stole i zabra� si� do pisania listu. Ciekawo�� dr�czy�a mnie. Dok�d�e to mnie wysy�aj�, je�li nie do Petersburga? Nie odrywa�em oczu od ojcowskiego pi�ra, kt�re porusza�o si� do�� wolno. Sko�czy� wreszcie, zapiecz�towa� list razem z paszportem, zdj�� okulary i wezwawszy mnie powiedzia�: �Oto masz list do Andrzeja Kar�owicza R., starego mojego kolegi i przyjaciela. Jedziesz do Orenburga, by s�u�y� pod jego dow�dztwem�. Tak wi�c wszystkie moje �wietne nadzieje rozpad�y si� w gruzy. Zamiast weso�ego �ycia w Petersburgu czeka�a mnie nuda w dalekiej g�uchej prowincji. S�u�ba, o kt�rej przed chwil� my�la�em z takim zachwytem, wyda�a mi si� ci�kim nieszcz�ciem. Lecz pr�no by�oby si� opiera�. Nazajutrz rankiem przed ganek zajecha�a kibitka podr�na; u�o�ono w niej kufer, puzdro z przyborami do herbaty oraz zawini�tko pe�ne bu�ek i pierog�w � ostatnich oznak rozkoszy domowych. Rodzice pob�ogos�awili mnie. Ojciec powiedzia�: ��egnaj, Piotrze, s�u� wiernie temu, komu przysi�gniesz, s�uchaj zwierzchnik�w: o ich �aski nie zabiegaj; nie napieraj si� s�u�by, lecz i nie wymawiaj si� od niej, i pomnij na przys�owie: �Strze� ubrania, p�ki nowe, a honoru od m�odu��. Matka ze �zami zaleca�a mi dba� o zdrowie, a Sawieliczowi � czuwa� nad dzieci�ciem. Ubrali mnie w kubrak zaj�czy, na wierzch za� w�o�yli lisie futro. Siad�em do kibitki z Sawieliczem i ruszy�em w drog�, zalewaj�c si� �zami. Tej�e nocy przyjecha�em do Symbirska, gdzie mia�em sp�dzi� ca�� dob� celem zakupu potrzebnych rzeczy co by�o polecone Sawieliczowi. Zatrzyma�em si� w ober�y. Sawielicz od rana poszed� do sklep�w. Znudzi�o mnie patrzenie z okna na brudny zau�ek, pocz��em wi�c wa��sa� si� po wszystkich pokojach. W sali bilardowej ujrza�em wysokiego pana lat trzydziestu pi�ciu, w szlafroku, z d�ugimi czarnymi w�sami, z kijem bilardowym w r�ku i fajk� w z�bach. Gra� z markierem, kt�ry w razie wygranej wypija� kieliszek w�dki, po przegranej za� musia� na czworakach przeciska� si� pod bilardem. Zacz��em przygl�da� si� grze. Im d�u�ej trwa�a, tym cz�ciej zdarza�y si� spacery na czworakach, dop�ki wreszcie markier nie pozosta� pod bilardem. Pan wypowiedzia� nad nim kilka mocnych s��wek zamiast mowy pogrzebowej i zaproponowa� mi parti�. Odm�wi�em t�umacz�c si� nieznajomo�ci� gry. Wyda�o mu si� to widocznie dziwne. Spojrza� na mnie jakby z politowaniem, rozgadali�my si� jednak. Dowiedzia�em si�, �e nazywa si� Iwan Iwanowicz Zurin, �e jest rotmistrzem w *** pu�ku huzar�w i asystuje w Symbirsku przy poborze rekruta, a stoi tu w ober�y. Zurin zaproponowa� mi, by�my wsp�lnie zjedli obiad, ot taki, jak B�g da�, �o�nierski. Zgodzi�em si� ch�tnie. Siedli�my do sto�u. Zurin pi� du�o i cz�stowa�. mnie, t�umacz�c przy tym, �e nale�y przyzwyczai� si� do s�u�by; opowiada� anegdoty wojskowe, a ja, s�uchaj�c, niemal tarza�em si� ze �miechu. Wstali�my od sto�u jako zdecydowani przyjaciele. Wtedy podj�� si� nauczy� mnie gry w bilard. �Jest to � m�wi� � rzecz konieczna u nas w wojsku. Przyjedziesz na przyk�ad do miasteczka. � czym tu si� zaj��? Nie wystarczy przecie� ci�gle bi� �yd�w. Mimo woli zajdziesz do ober�y i zagrasz w bilard; no, ale trzeba umie� gra�!� Przekona� mnie zupe�nie i nader pilnie wzi��em si� do nauki. Zurin g�o�no zach�ca�, podziwia� szybkie moje post�py i po kilku lekcjach zaproponowa� gr� na pieni�dze, po groszu, nie dla wygranej, ale ot tak sobie, byle tylko nie gra� za darmo, bo to, jego zdaniem, najgorsze przyzwyczajenie. Zgodzi�em si�. Zurin kaza� da� ponczu i nam�wi� mnie, bym spr�bowa�, powtarzaj�c wci��, �e nale�y zaprawia� si� do s�u�by, a c� warta s�u�ba bez ponczu! Pos�ucha�em go. Gra tymczasem trwa�a. Im cz�ciej poci�ga�em z mojej szklanki, tym bardziej wzbiera�a we mnie odwaga. Kule co chwila wyskakiwa�y z bilardu, gor�czkowa�em si�, wymy�la�em markierowi, kt�ry liczy� B�g wie po jakiemu, zwi�ksza�em stawk� z godziny na godzin�, s�owem � zachowywa�em si�. jak uczniak, co wyrwa� si� na swobod�. Czas mija� tymczasem niepostrze�enie. Zurin spojrza� na zegarek, po�o�y� kij i oznajmi�, �e przegra�em sto rubli. Zmiesza�o mnie to cokolwiek. Pieni�dze moje mia� Sawielicz. Zacz��em si� usprawiedliwia�. Zurin przerwa� mi: �Ale� nie niepok�j si�. Mog� przecie� poczeka�, a tymczasem pojedziemy do Arinuszki�. No c�! Dzie� sko�czy� si� r�wnie bezmy�lnie, jak. si� zacz��. Kolacj� zjedli�my u Arinuszki. Zurin wci�� mi dolewa� przygaduj�c, �e nale�y przyzwyczaja� si� do s�u�by. Wsta�em od sto�u, ledwo trzymaj�c si� na nogach; o p�nocy Zurin odwi�z� mnie do ober�y. Sawielicz czeka� na nas na ganku. J�kn�� spostrzeg�szy niew�tpliwe oznaki mego przej�cia si� obowi�zkiem s�u�by. �C� to, paniczu, z tob� si� sta�o? � rzek� �a�o�liwym g�osem. � Gdzie� to si� ulula�e�? Och, Panie Bo�e! Jak �yj�, takiego grzechu u nas nie bywa�o!� � �Milcz zrz�do! � odpar�em zacinaj�c si� � pewno� si� upi�; id� spa�... i pom� mi si� rozebra�. Zbudzi�em si� nazajutrz z b�lem g�owy, m�tnie przypominaj�c sobie wczorajsze przygody. Rozmy�lania moje przerwa� Sawielicz przynosz�c mi kubek herbaty. �Wcze�nie, Piotrze Andrieiczu � rzek� kiwaj�c g�ow� � wcze�nie hula� zaczynasz. I w kogo si� wrodzi�e�? Przecie� ojciec ani dziad tw�j nie byli pijakami; o matuchnie nie ma co i m�wi�: odk�d �yj�, nic pr�cz kwasu nie raczy�a wzi�� do ust, ani kropli. A kto temu wszystkiemu winien? Przekl�ty m u s j e. Co i rusz, bywa�o, przybiegnie do Antypiewny: �M a d a m, � e w u p r i w � d k j u !�. 3 Ot i masz �� e w u p r i !� Nie ma co, doprowadzi�, psi syn. I trzeba� by�o bra� wychowawc� bisurmana! Jakby brak�o naszemu panu swoich ludzi!� Wstyd mi by�o. Odwr�ci�em si� i odpowiedzia�em: �Id� sobie, Sawielicz, nie chc� herbaty�. Lecz nie�atwo by�o poskromi� starego, gdy raz zacz�� kazanie. �Ot, widzisz, Piotrze Andrieiczu, co znaczy rozhula� si�. I w g��wce ci�ar, i je�� si� nie chce. Pijanica nie zda si� na nic... Napij si� soku og�rkowego z miodem, a najlepiej by�oby wybi� klin klinem � p� szklaneczki nalewki. Czy nie rozka�esz?� W tej chwili wszed� ch�opczyk i poda� mi kartk� od I.I.Zurina. Rozwin��em j� i wyczyta�em, co nast�puje: �...Kochany Piotrze Andrieiczu, prosz� uprzejmie, przy�lij mi przez ch�opca przegrane wczoraj sto rubli. Pieni�dze s� mi na um�r potrzebne. S�uga uni�ony Iwan Zurin�. C� by�o pocz��. Zrobi�em oboj�tn� min� i zwracaj�c si� do Sawielicza, kt�ry by� str�em �moich pieni�dzy i bielizny, i spraw wszelkich�, kaza�em da� ch�opcu sto rubli. �Co? Jak?� � spyta� zdumiony Sawielicz. ,,Zad�u�y�em si� u niego� � odpowiedzia�em mo�liwie najch�odniej. ,,Zad�u�y�em si�! � powt�rzy� Sawielicz, coraz bardziej zdumiony � lecz kiedy� to, panie, zd��y�e� si� zad�u�y�? Co� w tym jest niedobrego. Wola twoja, panie, lecz pieni�dzy nie dam!� Pomy�la�em sobie, �e je�li nie przemog� w tej chwili upartego starca, to w przysz�o�ci trudno mi b�dzie wyzwoli� si� spod jego kurateli; spojrza�em wi�c dumnie na niego i rzek�em: �Jam tw�j pan, ty� m�j s�uga. Pieni�dze s� moje. Przegra�em je, bo mi si� tak podoba�o; a tobie radz� nie m�drkowa�, lecz robi�, co ci ka��. Sawielicz by� tak uderzony moimi s�owy, �e klasn�� w r�ce i os�upia�. �Czego stoisz?� � 3 zniekszta�cone: Madame, je vous prie... � prosz� pani� o... krzykn��em gniewnie. Sawielicz zap�aka�. �Dobrodzieju m�j, Piotrze Andrieiczu � przem�wi� g�osem dr��cym � nie ka� mi skisn�� ze smutku. �wiat�o ty moje! Pos�uchaj mnie, starego: napisz do tego zb�ja, �e� �artowa�, �e nie mamy nawet tak du�ych pieni�dzy. Sto rubli! Bo�e m�j mi�osierny! Powiedz, �e ci rodzice surowo zabronili gra�, chyba na orzechy...� � �Do�� gadaniny � przerwa�em ostro � dawaj pieni�dze albo ci� na �eb wyp�dz�. Sawielicz spojrza� na mnie z g��bokim smutkiem i poszed� po pieni�dze. �al mi si� zrobi�o biednego staruszka, lecz chcia�em wyzwoli� si� i dowie��, �em ju� nie dziecko. Pieni�dze dostarczono Zurinowi. Sawielicz po�pieszy� wywie�� mnie z przekl�tej ober�y. Zjawi� si� z wiadomo�ci�, �e konie gotowe. Z nieczystym sumieniem i milcz�c� skruch� wyjecha�em z Symbirska, nie po�egnawszy si� z moim nauczycielem i nie s�dz�c, abym mia� si� z nim kiedykolwiek spotka�. Rozdzia� drugi Przewodnik Kraino ty moja, kraino Kraino nieznana! Ani sam nie przyszed�em do ciebie, Ani ko� dzielny mnie tu nie przywi�z� � Zawioz�a tu mnie, dzielnego junaka, R�czo�� i zuchwa�o�� junacka, I lekkomy�lno�� pijacka. Staro�wiecka pie�� Rozmy�lania moje w podr�y niezbyt by�y przyjemne. Przegrana wed�ug cen �wczesnych by�a do�� znaczna. Nie mog�em nie uzna� w duszy, �e moje zachowanie si� w symbirskiej traktierni by�o g�upie, i czu�em si� winien wobec Sawielicza. Wszystko to mnie dr�czy�o. Stary siedzia� pos�pnie na ko�le, odwr�ciwszy si� ode mnie, i milcza� pochrz�kuj�c tylko z rzadka. Pragn��em koniecznie pogodzi� si� z nim i nie wiedzia�em, od czego zacz��. Wreszcie powiedzia�em. � No, no, Sawielicz, do�� ju�. Pog�d�my si�, zawini�em; sam widz�, �em zawini�. Narobi�em wczoraj g�upstw a ciebie obrazi�em nies�usznie. Obiecuj� na przysz�o�� m�drzej si� zachowywa� i s�ucha� ciebie. No, nie gniewaj si�, pog�d�my si�. � Eh, dobrodzieju Piotrze Andrieiczu! � odpowiedzia� wzdychaj�c g��boko. � Z�y jestem na siebie: sam jestem winien, stary g�upiec. Jak�e� to ja mog�em zostawi� ci� samego w ober�y? C� robi�? Z�e skusi�o! Zachcia�o mi si� powlec do diaczychy, odwiedzi� kum�. Tak to, tak: zaszed� do kumy � trafi� do turmy! Nieszcz�cie i tyle. Jak to ja stan� teraz przed oczami moich pa�stwa? Co zrobi�, jak im powiem, �e dziecko gra i pije? �eby pocieszy� biednego Sawielicza, da�em mu s�owo nigdy odt�d bez jego wiedzy nie dysponowa� nawet jedn� kopiejk�. Stopniowo uspokoi� si�, lecz jeszcze mrucza� od czasu do czasu, kiwaj�c g�ow�: �Sto rubli! Ma�a rzecz!� Zbli�a�em si� do celu mej podr�y Wok� rozpo�ciera�a si� smutna pustynia, przeci�ta wzg�rkami i w�do�ami. �nieg pokrywa� wszystko. S�o�ce zachodzi�o. Kibitka mkn�a w�sk� drog� albo raczej �ladem wy��obionym przez ch�opskie sanie. Nagle wo�nica j�� rozgl�da� si� doko�a i wreszcie, zdj�wszy czapk�, zwr�ci� si� ku mnie ze s�owami: � Panie, czy nie ka�esz zawr�ci�? � A to po co? � Czas niepewny: wiatr si� zrywa, o, jak zamiata �nieg. � C� w tym z�ego? � A widzisz, panie, ot tam? Wo�nica wskaza� batem na wsch�d. � Nic nie widz� pr�cz bia�ego �niegu i jasnego nieba.. � A ot, ot: ten ob�oczek! Ujrza�em w istocie na skraju nieba bia�y ob�oczek, kt�ry mia�em pocz�tkowo za oddalony wzg�rek. Wo�nica obja�ni� mnie, �e ob�oczek zapowiada buran. S�ysza�em o tamecznych zamieciach i wiedzia�em, �e zasypywa�y �niegiem ca�e karawany. Zgodnie z porad� wo�nicy, Sawielicz by� za powrotem. Lecz wiatr wyda� mi si� niezbyt mocny; nabra�em nadziei, �e zd��ymy na czas do nast�pnej stacji, i rozkaza�em pop�dza� konie. Kibitka pomkn�a, lecz wo�nica wci�� spogl�da� na wsch�d. Konie bieg�y cwa�em. Wiatr z ka�d� chwil� nabiera� mocy. Ob�oczek sta� si� bia�� chmur�, kt�ra zwi�ksza�a si�, ci�ko pe�zn�c w g�r�, i stopniowo powlok�a niebo. Pocz�� sypa� drobny �nieg i nagle j�� wali� p�atami. Zawy� wicher, rozszala�a si� zawierucha. W jednej chwili ciemne niebo zmiesza�o si� z morzem �niegu. Wszystko znik�o. � No, panie � krzykn�� wo�nica � nieszcz�cie, buran! Wyjrza�em z kibitki: mrok i wicher naok�; Wiatr wy� z tak w�ciek�� si��, �e wydawa� si� �yw� istot�; �nieg zasypa� mnie i Sawielioza; konie sz�y coraz wolniej i wreszcie stan�y. � Czemu nie jedziesz? � spyta�em zniecierpliwiony wo�nic�. � Jak tu jecha�? � odpar� z�a��c z koz�a. � Niewiada, gdzie�my zajechali: drogi nie wida�, �ma dokolute�ko. Zacz��em na� krzycze�. Sawielicz uj�� si� za nim. � Ze te� pan nie pos�ucha� � m�wi� gniewnie � wr�ci�oby si� do zajazdu, napi�by si� pan do syta herbaty, odpocz�� do ranka, burza by ucich�a, pojechaliby�my dalej. I dok�d tak spieszno? Gdyby� to jeszcze na weselisko! Mia� s�uszno��. Nie by�o rady. �nieg wali� i wali�. Wok� kibitki ros�y zaspy. Konie sta�y ze zwieszonymi �bami, drgaj�c od czasu do czasu. Wo�nica kr�ci� si� ko�o sa� i nie maj�c nic do roboty porz�dkowa� uprz��. Sawielicz mrucza�; ja � rozgl�da�em si� na wszystkie strony w nadziei, �e ujrz� gdzie� oznak� �ycia lub �lady drogi; lecz nic nie mog�em dostrzec pr�cz m�tnego wiru zawieruchy... Nagle ujrza�em co� czarnego. � Hej, wo�nico! � krzykn��em � patrz: co tam si� czerni? Wo�nica pocz�� wpatrywa� si�. � A B�g wie, panie � rzek� siadaj�c na miejscu � w�z nie w�z, drzewo nie drzewo, lecz zdaje si�, �e si� rusza. Widno, cz�owiek albo wilk. Kaza�em jecha� w kierunku nieznanego przedmiotu, kt�ry natychmiast posuwa� si� pocz�� w nasz� stron�. Po dw�ch minutach natkn�li�my si� na cz�owieka. � Hej, dobry cz�owieku! � krzykn�� do� wo�nica. � Powiedz, czy nie znasz tu drogi? � Droga tu, stoj� na twardym gruncie � odpar� podr�ny � ale co z tego? � S�uchaj, ch�opie � powiedzia�em � czy znasz t� okolic�? Czy podejmiesz si� dowie�� mnie do noclegu? � Okolic� znam � odpar� podr�ny � chwa�a Bogu, schodzi�em j� i zje�dzi�em wzd�u� i wszerz. Ale widzisz jaka pogoda: ani si� obejrzysz, jak zjedziesz z drogi. Lepiej zatrzyma� si� tu i przeczeka�, a nu� przycichnie burza i rozja�ni si�; znajdzie si� wtedy droga wed�ug gwiazd. Zimna krew nieznajomego o�mieli�a mnie. Postanowi�em, zdaj�c si� na wol� bosk�, nocowa� w stepie, gdy nagle podr�ny siad� zr�cznie na ko�l� i rzek� do wo�nicy: � No, chwa�a Bogu, ludzie niedaleko. Skr�caj na prawo i jazda. � Czemu to mam jecha� na prawo? � spyta� wo�nica niezadowolony. � Gdzie tu widzisz drog�? M�dry�! Konie cudze, zaprz�g nie tw�j, pop�dzaj, nie st�j. Wyda�o mi si�, �e wo�nica ma s�uszno��. � W rzeczy samej � rzek�em � z czego wnosisz, �e ludzie niedaleko? � A bo wiatr poci�gn�� stamt�d � odpar� podr�ny � i czuj�: dymem zapachnia�o; widocznie wie� blisko. Spostrzegawczo�� jego i subtelno�� w�chu zdumia�y mnie. Kaza�em jecha�. Konie z trudem brn�y w g��bokim �niegu. Kibitka z wolna sun�a, raz wje�d�aj�c w zasp�, to zn�w zsuwaj�c si� w rozpadlin�, i chwia�a si� to na jedn�, to na drug� stron�. Robi�o to wra�enie podr�y �odzi� po wzburzonym morzu. Sawielicz st�ka�, co chwila t�uk�c si� o m�j bok. Opu�ci�em kaptur, opatuli�em si� i zdrzemn��em, uko�ysany �piewem burzy i chwianiem powoli sun�cej kibitki. Przy�ni� mi si� sen, kt�rego nigdy nie mog�em zapomnie� i w kt�rym do dzi� dnia widz� co� proroczego, gdy por�wnuj� z nim dziwne koleje mojego �ywota. Wybaczy mi to czytelnik wiedz�c zapewne z do�wiadczenia, jak wrodzona jest cz�owiekowi wiara w cudowno��, bez wzgl�du na wszelk� pogard� dla przes�d�w. Umys� m�j i dusza znajdowa�y si� w takim stanie, gdy jawa, ust�puj�c pod naporem marze�, zlewa si� z nimi w niejasnych majakach pierwszego snu. Zdawa�o mi si�, �e buran sro�y si� jeszcze i �e wci�� b��dzimy po �nie�nej pustyni. Nagle ujrza�em wrota i. wjecha�em na podw�rzec naszego dworu. Pierwsz� moj� my�l� by�o, �eby ojciec nie rozgniewa� si� na mnie za mimowolny powr�t pod dach rodzicielski i �eby nie wzi�� tego za niepos�usze�stwo. Niespokojny, wyskoczy�em z kibitki i widz�: na ganku spotyka mnie matka z g��bokim smutkiem na twarzy, �Ciszej � m�wi � ojciec jest chory, konaj�cy i pragnie widzie� si� z tob��. Ra�ony trwog�, id� za ni� do sypialni. Widz�: pok�j s�abo o�wietlony; u wezg�owia stoj� ludzie ze smutnymi twarzami. Po cichutku podchodz� do �o�a; matka podnosi zas�on� i m�wi: �Andrzeju Pietrowiczu, Pietia przyjecha�; wr�ci� dowiedziawszy si� o twojej chorobie, pob�ogos�aw go�. Ukl�k�em i zwr�ci�em oczy na chorego. I c�?... Zamiast ojca widz� w ��ku ch�opa z czarn� brod�, weso�o na mnie spogl�daj�cego. Zdumiony, zwracam si� do matki i m�wi�: �C� to znaczy? To nie ojciec. I z jakiej racji prosi� mam o b�ogos�awie�stwo ch�opa?� �Wszystko jedno, Pietia � odpar�a matka � to tw�j przybrany ojciec; poca�uj go w r�k� i niech ci� pob�ogos�awi...� Opiera�em si�. Ch�op wtedy wyskoczy� z ��ka, wyrwa� zza plec�w top�r i j�� nim macha� na wszystkie strony. Chcia�em uciec... nie mog�em. Pok�j zape�ni� si� martwymi cia�ami; potyka�em si� o trupy i �lizga�em w ka�u�ach krwi... Straszny ch�op �askawie wo�a� na mnie, m�wi�c: �Nie l�kaj si�, przyjm moje b�ogos�awie�stwo!� Ogarn�a mnie trwoga i zdumienie... I w tej chwili obudzi�em si�; konie stan�y. Sawielicz targa� mnie za r�k�, m�wi�c: � Wychod�, panie, przyjechali�my! � Dok�d? � spyta�em przecieraj�c oczy. � Do zajazdu. Pan B�g czuwa�, wpadli�my wprost na p�ot. Wychod�, panie, pr�dzej i ogrzej si�. Wysiad�em z kibitki. Burza sro�y�a si� wci��, cho� z mniejsz� ju� si��. By�o tak ciemno, �e cho� oko wykol; Gospodarz powita� nas u wr�t, trzymaj�c latarni� pod po��, i wwi�d� mnie do �wietlicy ciasnej, lecz do�� czystej; o�wietla�o j� �uczywo. Na �cianie wisia�a gwintowana strzelba oraz wysoka czapka kozacka. Gospodarz, Kozak jaicki z rodu, wygl�da� na lat sze��dziesi�t, lecz czerstwy by� jeszcze i dziarski. Sawielicz wni�s� puzdro z przyborami, kaza� roznieci� ogie� na herbat�, kt�ra nigdy jeszcze nie wydawa�a mi si� tak po��dana. Gospodarz zakrz�tn�� si�. � A gdzie przewodnik? � spyta�em Sawielicza. � Tu, wasza wielmo�no�� � odpowiedzia� mi g�os z g�ry. Spojrza�em na wy�k� i ujrza�em czarn� brod� i par� b�yszcz�cych oczu. � C�, bracie, zzi�b�e�? � Jak tu nie zzi�bn�� w jednym cieniutkim kubraczku! Mia�em ko�uch, ale co tu gada� � zastawi�em u szynkarza wieczorem: mr�z wydawa� si� niewielki. W tej chwili wszed� gospodarz z kipi�cym samowarem: zaproponowa�em przewodnikowi fili�ank� herbaty; ch�op zlaz� z wy�ki. Powierzchowno�� jego wyda�a mi si� godna uwagi. Lat mia� czterdzie�ci, wzrost �redni; by� szczup�y, lecz szeroki w barach. W czarnej brodzie pokazywa�a si� tu i �wdzie siwizna; wielkie, �ywe oczy biega�y nieustannie. Twarz mia�a wyraz do�� przyjemny, lecz szelmowski; w�osy ostrzy�one na okr�g�o; okrywa� go podarty kubrak, szarawary mia� tatarskie. Pocz�stowa�em go fili�ank� herbaty. Spr�bowa� i skrzywi� si�. � Wasza wielmo�no��, zr�b �ask�... ka� mi da� szklank� w�dki; herbata � to nie nasz, nie kozacki trunek. Z ch�ci� uczyni�em zado�� jego; ��daniu. Gospodarz wyj�� z szafy butelk� i szklaneczk�, podszed� do� i spojrzawszy mu w twarz powiedzia�: � Ehe, ty zn�w w naszych stronach! Sk�d to B�g prowadzi? Przewodnik mrukn�� znacz�co i odrzek�: � Po sadzie lata�em, konopie dzioba�em, rzuci�a babcia kamykiem, lecz przelecia� bokiem. No, a jak tam wasi? � Co tam nasi! � odpar� gospodarz r�wnie tajemniczo � na nieszp�r chcieli dzwoni�, lecz popadia nie ka�e: pop w go�cinie, diabli w kruchcie. � Milcz, kochasiu � zaprzeczy� m�j w��cz�ga � deszczyk spadnie, grzybki wyrosn�, a jak grzybki wyrosn�, znajdzie si� i koszyk; a teraz � tu zn�w mrugn�� okiem � siekier� na plecy: le�nik chodzi. Zdrowie waszej wielmo�no�ci! Przy tych s�owach uj�� szklank�, prze�egna� si� i wypi� jednym �ykiem, po czym uk�oni� mi si� i wr�ci� na wy�k�. Nie mog�em nic zrozumie� z tego zb�jeckiego �argonu, p�niej dopiero domy�li�em si�, �e rzecz dotyczy�a wojska jaickiego, dopiero co u�mierzonego po buncie 1772 roku. Sawielicz s�ucha� z wielkim niezadowoleniem. Spogl�da� podejrzliwie na gospodarza, to zn�w na przewodnika. Zajazd, czyli wed�ug gwary tamecznej: u m i o t, znajdowa� si� na ustroniu, w stepie, z dala od miejsc zamieszkanych i bardzo przypomina� zb�jeck� jaskini�. Lecz nie by�o rady. O dalszej podr�y nie mo�na by�o nawet my�le�. Niepok�j Sawielicza bawi� mnie niepomiernie. Tymczasem uda�em si� na spoczynek: wyci�gn��em si� na �awie. Sawielicz postanowi� ulokowa� si� na piecu; gospodarz leg� na pod�odze. Wkr�tce ca�a izba zachrapa�a i ja zasn��em jak zabity. Gdy zbudzi�em si� rankiem do�� p�no, spostrzeg�em, �e burza ucich�a. S�o�ce ja�nia�o. �nieg le�a� o�lepiaj�c� pow�ok� na niezmierzonym stepie. Konie by�y zaprz�one. Zap�aci�em gospodarzowi, kt�ry poda� rachunek tak umiarkowany, �e nawet Sawielicz nie targowa� si� z nim, wbrew swemu zwyczajowi, i wczorajsze podejrzenia zupe�nie wywietrza�y mu z g�owy. Wezwa�em przewodnika, podzi�kowa�em mu za przys�ug� i kaza�em Sawieliczowi da� mu p� rubla na w�dk�. Sawielicz nachmurzy� si�. � P� rubla na w�dk�! � powiedzia�. � Za co? Za to, �e pan raczy� podwie�� go do zajazdu? Wola twoja, panie, nie mam zbywaj�cych pieni�dzy. Daj ka�demu na w�dk�, sam przymrzesz g�odem. Nie mog�em sprzecza� si� z Sawieliczem. Pieni�dze, zgodnie z moj� obietnic�, by�y w zupe�nym jego rozporz�dzeniu. Gniewa�o mnie jednak, �e nie mog� odwdzi�czy� si� cz�owiekowi, kt�ry uratowa� mnie je�li nie od nieszcz�cia, to przynajmniej od wielkiej nieprzyjemno�ci. � Dobrze � rzek�em zimno � skoro nie chcesz da� p� rubla, to wydob�d� co z mojego ubrania. Przewodnik jest zbyt lekko odziany. Daj mu m�j kubrak zaj�czy. �Zmi�uj�e si�, dobrodzieju, Piotrze Andrieiczu! � rzek� Sawielicz. � A po c� mu tw�j kubrak zaj�czy? Przepije go, pies, w pierwszym z brzegu szynku. � Niech ci� o to g�owa nie boli, staruszku � rzek� m�j w��cz�ga � przepij� czy nie. Jego wielmo�no�� futro z w�asnego grzbietu daje mi �askawie, bo taka jego pa�ska wola, a twoje ch�opskie prawo s�ucha� i nie opiera� si�. � Boga nie, boisz si�, zb�ju! � odpar� Sawielicz g�osem gniewnym. � Widzisz, �e dziecko nie rozumie jeszcze, i rad jeste� obra� je dla jego prostoty. Na c� ci kubraczek pa�ski? Nie wci�gniesz go nawet na swe pleczyska przekl�te. � Prosz� nie m�drkowa� � powiedzia�em do mojego opiekuna � przynie�� mi tu natychmiast m�j kubrak. � Panie �wi�ty! � zaj�cza� m�j Sawielicz..� Kubrak zaj�czy, nowiute�ki prawie! I cho�by komu dobremu, a to obdartus i pijanica! Kubrak wszelako zjawi� si�. Ch�opek j�� go od razu przymierza�. Kubrak, z kt�rego i ja ju� wyros�em, by� istotnie nieco ciasny. W��cz�ga jednak jako� si� zm�drzy� i odzia� we�, rozpruwszy go na szwach. Omal nie zawy� Sawielicz s�ysz�c, jak nitki trzeszcz�. W��cz�ga by� nadzwyczaj zadowolony z mego podarunku. Odprowadzi� mnie do kibitki i rzek�, nisko k�aniaj�c si�: � Dzi�kuj�, wasza wielmo�no��! Niech B�g nagrodzi ci� za twoj� dobro�. Do ko�ca �ycia nie zapomn� �aski pa�skiej. Poszed� swoj� drog�, ja za� uda�em si� w dalsz� podr� nie zwracaj�c uwagi na Sawielicza; wpr�dce te� zapomnia�em o wczorajszej zamieci, o moim przewodniku i o zaj�czym kubraku. Po przybyciu do Orenburga uda�em si� wprost do genera�a. Ujrza�em m�czyzn� wysokiego, lecz ju� zgarbionego ze staro�ci. D�ugie jego w�osy by�y zupe�nie bia�e. Stary, wytarty mundur przypomina� wojownika z czas�w Anny Joannowny, mowa za� mocno tr�ci�a niemieckim akcentem. Wr�czy�em mu list ojca. Gdym wspomnia� jego nazwisko, spojrza� na mnie bystro. � Po�e m�j! � rzek� � tawno� to Andrzej Pietroficz by� w tfoim fieku, a teras ot, jakiego ma sucha! Ach, czas, czas! � Rozpiecz�towa� list i j�� go czyta� p�g�osem, czyni�c swe uwagi: � �Szanowny Panie, Andrzeju Kar�owiczu, mam nadziej�, �e Wasza Ekscelencja...� A to co za ceremonie? Fuj, jak mu nie wstyd. Dyscyplina, rozumie si�, pierwsza rzecz, ale czy tak si� pisze do starego kamrata?... �...Wasza Ekscelencja nie zapomnia�a...� hm... �...i kiedy... nieboszczyk feldmarsza�ek Min... wyprawie... tak�e i... Karolink�...� Ehe, Bruder! wi�c pami�ta jeszcze stare nasze swawole? �Teraz do rzeczy... do pana mojego urwisa...� hm... �trzyma� �elazn� r�k�...� Co to znaczy: �elazn� r�k�? Widocznie to takie przys�owie. Co znaczy: trzyma� �elazn� r�k�? � powt�rzy� zwracaj�c si� do mnie. � To znaczy � odpowiedzia�em z min� niewini�tka � traktowa� �askawie, niezbyt surowo, dawa� jak najwi�cej wolno�ci, trzyma� �elazn� r�k�. � Hm... rozumiem... �i nie dawa� mu swobody...� nie, widocznie �elazna r�ka to co innego... �Przy niniejszym jego paszport...� Gdzie� on? A, tak... �zapisa� do siemianowskiego...� Dobrze, dobrze, wszystko si� zrobi... �Pozwolisz bez ceremonii u�ciska� ci� i... starym towarzyszem i przyjacielem� no, domy�li� si� nareszcie!... itd. itd. ... No, m�j ,panie � doda� po przeczytaniu listu, odk�adaj�c na stron� m�j paszport � wszystko si� zrobi: przeniesiemy ci� w randze oficera do *** pu�ku i �eby czasu nie traci�, jed� jutro do twierdzy Bie�ogorskiej, gdzie b�dziesz pod dow�dztwem kapitana Mironowa, dobrego i honorowego cz�owieka. Znajdziesz si� tam na prawdziwej s�u�bie, nauczysz si� dyscypliny. W Orenburgu nie masz co robi�. Nadmiar rozrywek szkodliwy jest dla m�odzie�ca. A dzisiaj prosz� uprzejmie do mnie na obiad. �Coraz gorzej! � my�la�em � na c� mi si� zda�o, �e jeszcze prawie w �onie matki by�em sier�antem gwardii! Do czego mnie to doprowadzi�o? Do *** pu�ku i do zapad�ej forteczki na granicy step�w kirgiz�kajsackich!� Zjad�em obiad u Andrzeja Kar�owicza we tr�jk� ze starym jego adiutantem. Surowa niemiecka oszcz�dno�� panowa�a przy jego stole i s�dz�, �e obawa zbyt cz�stego widywania zbytecznego go�cia u sto�u bez�ennego gospodarza by�a po cz�ci przyczyn� po�piesznej wysy�ki do garnizonu. Nazajutrz po�egna�em genera�a i uda�em si� na wyznaczone mi miejsce. Rozdzia� trzeci Twierdza W fortalicji sobie �yjem Chlebek jemy, wod� pijem, A gdy przyjd� do nas wrogi W odwiedziny, na pierogi, Sprawim uczt� im bogat�: Przywitamy ich armat�. Pie�� �o�nierska Staro�wieccy ludzie, dobrodzieju Niedorostek Twierdza Bie�ogorska znajdowa�a si� w odleg�o�ci czterdziestu wiorst od Orenburga. Droga bieg�a urwistym brzegiem Jaiku. Rzeka nie zamarz�a jeszcze i o�owiane jej fale pokryte bia�ym �niegiem smutnie czernia�y w oprawie jednostajnych brzeg�w. Dalej roz�ciela�y si� stepy kirgiskie. Zatopi�em si� w gorzkich przewa�nie rozmy�laniach. �ycie garnizonowe niewiele mia�o dla mnie powabu. Stara�em si� wyobrazi� sobie mego przysz�ego zwierzchnika, kapitana Mironowa, i widzia�em go jako surowego, gniewnego starca, nie interesuj�cego si� niczym pr�cz swojej s�u�by i gotowego za lada bagatelk� zamyka� mnie do aresztu o chlebie i wodzie. Tymczasem zacz�o si� zmierzcha�. Jechali�my do�� szybko. � Czy daleko do twierdzy � spyta�em wo�nic�. � Niedaleko � odpar� � ot; ju� wida�. Rozgl�da�em si� doko�a, s�dz�c, �e ujrz� gro�ne bastiony, baszty i wa�y, lecz nic nie widzia�em z wyj�tkiem wioski, otoczonej drewnianym p�otem. Z jednej strony widnia�y trzy lub cztery stogi siana, na po�y zawiane �niegiem, z drugiej � pochylony wiatrak z leniwie opuszczonymi skrzyd�ami. � A gdzie� twierdza? � spyta�em zdziwiony. � A tutaj � odpar� wo�nica wskazuj�c wie� i w tej chwili wjechali�my do niej. We wrotach ujrza�em star� armat� spi�ow�, dalej ulice krzywe i ciasne, chaty niskie i przewa�nie kryte s�om�. Kaza�em jecha� do komendanta i po chwili kibitka zatrzyma�a si� przed drewnianym domkiem, stoj�cym na wzniesieniu w pobli�u drewnianej r�wnie� cerkwi. Nikt nie wyszed� mi na spotkanie. Wszed�em do sieni i otwar�em drzwi do przedpokoju. Stary inwalida, siedz�c na stole, naszywa� niebiesk� �at� na �okie� zielonego munduru. Poleci�em, by mnie zameldowa�. � Wejd�, dobrodzieju � odpar� inwalida � nasi w domu. Wszed�em do czy�ciutkiego pokoiku umeblowanego po staro�wiecku. W k�cie sta�a szafa z naczyniami; na �cianie wisia� dyplom oficerski w ramce i za szk�em; obok ja�nia�y obrazki jarmarczne, przedstawiaj�ce wzi�cie Kistrzyna i Oczakowa, a r�wnie� wyb�r narzeczonej i pogrzeb kota. Pod oknem siedzia�a staruszka w ciep�ym kabaciku i chustce na g�owie. Rozmotywa�a nici, kt�re, roz�o�ywszy r�ce, trzyma� jednooki staruszek w oficerskim mundurze. � Czego sobie �yczysz, kochasiu? � spyta�a nie przerywaj�c swego zaj�cia. Odpowiedzia�em, �e przyjecha�em na s�u�b� i jak obowi�zek ka�e, przyszed�em przedstawi� si� panu kapitanowi; z tymi s�owami zwr�ci�em si� do jednookiego staruszka, bior�c go za komendanta; lecz gospodyni przerwa�a mi wyuczon� oracj�. � Iwana Ku�micza nie ma w domu � powiedzia�a � poszed� z wizyt� do ojca Gierasima; ale wszystko jedno, dobrodzieju, jestem jego �on�. Prosz� uprzejmie bez ceremonii. Si�d��e, dobrodzieju. Przywo�a�a dziewczyn� i kaza�a jej wezwa� podoficera. Staruszek ciekawie spogl�da� na mnie jedynym swym okiem. � O�miel� si� spyta� � rzek� � w jakim pu�ku pan raczy� s�u�y�? Zaspokoi�em jego ciekawo��. � A o�miel� si� zapyta� � ci�gn�� � dlaczego to raczy� pan przenie�� si� z gwardii do garnizonu? Odpar�em, �e taka by�a wola zwierzchno�ci. � Widocznie za uczynki, kt�re nie przystoj� oficerowi gwardii... � ci�gn�� dalej niezmordowany rozpytywacz. � Do�� gadaniny, g�upstwo � odezwa�a si� kapitanowa � widzisz, �e m�odzieniec zm�czony podr�; nie w g�owie mu rozmowa... Trzymaj�e r�ce prosto... A ty, dobrodzieju � m�wi�a zwracaj�c si� do mnie � nie martw si�, �e ci� zagnali do naszego partykularza. Nie pierwszy jeste� i nie ostatni. Pocierpisz, przywykniesz. Szwabrin, Aleksy Iwanowicz � ot, ju� pi�ty rok, jak przeniesiony zosta� do nas za zab�jstwo. B�g wie, jakie licho go op�ta�o: pojecha� ci on, widzisz, za miasto z jednym porucznikiem, a wzi�li ze sob� szpady, no i zacz�li �ga� jeden drugiego; Aleksy Iwanycz zak�u� porucznika i to jeszcze przy dw�ch �wiadkach! C� chcesz? Do grzechu ka�dy majster! W tej chwili wszed� podoficer, m�ody i postawny Kozak. � Maksimycz! � rzek�a do� kapitanowa. � Wyznacz kwater� panu oficerowi, byle porz�dn�. � S�ucham, Wasiliso Jegorowno � odpar� podoficer. � Mo�e umie�ci� jego wielmo�no�� u Iwana Pole�ajewa? � Bajesz, Maksimycz � rzek�a kapitanowa � u Pole�ajewa i tak ciasnota; on przecie jest moim kumem i pami�ta, �e jeste�my jego w�adz�. Zaprowad� pana oficera... jak pa�skie imi� i imi� rodzica pa�skiego, dobrodzieju? � Piotr Andrieicz. � Zaprowad� Piotra Andrieicza do Siemiona Kuzowa. Ten �otr wpu�ci� konia do mojego sadu. No i c�, Maksimycz, czy wszystko w porz�dku? � Wszystko, chwa�a Bogu, spokojnie � odrzek� Kozak � tylko kapral Prochorow pobi� si� w �a�ni z Ustini� Niegulin o szaflik gor�cej wody. � Iwanie Ignaticzu � zwr�ci�a si� kapitanowa do jednookiego staruszka. � Rozs�d� Prochorowa z Ustini�: kto ma s�uszno��, kto winien. I ukarz oboje. No, Maksimycz, id� sobie z Bogiem. Piotrze Andrieiczu, Maksimycz zaprowadzi pana na kwater�. Po�egna�em si�. Podoficer zaprowadzi� mnie do chaty stoj�cej na wysokim brzegu rzeki, na samym ko�cu twierdzy. P� chaty zajmowa�a rodzina Siemiona Kuzowa, drug� po�ow� zaj��em ja. Mieszkanie sk�ada�o si� z jednego pokoju, rozdzielonego przepierzeniem. Sawielicz zabra� si� do porz�dk�w; ja � zacz��em wygl�da� przez w�ziutkie okienko. Przede mn� �cieli� si� smutny step. Opodal sta�o kilka chatek; po ulicy �azi�o kilka kur. Staruszka, stoj�c z korytem na ganku, zwo�ywa�a �winie, kt�re odpowiada�y jej przyjaznym chrz�kaniem. I oto w jakim miejscu s�dzone mi by�o sp�dzi� m�odo��! Smutek mnie ogarnia�; odszed�em od okienka i po�o�y�em si� spa� bez wieczerzy, mimo nam�w Sawielicza, kt�ry powtarza� z wyrzutem: �Panie �wi�ty! Nic nie chce je��. Co pani powie, gdy dziecko zachoruje?� Nazajutrz rano, skorom tylko zacz�� si� ubiera�, drzwi otwar�y si� i wszed� do mnie m�ody oficer niewysokiego wzrostu, o smag�ej, wyj�tkowo nie�adnej, lecz nader o�ywionej twarzy. � Prosz� mi wybaczy� odezwa� si� po francusku � �e tak bez ceremonii przyszed�em zawrze� z panem znajomo��. Dowiedzia�em si� wczoraj o pa�skim przyje�dzie; pragnienie ujrzenia nareszcie ludzkiego oblicza tak mnie opanowa�o, �e nie mog�em d�u�ej zwleka�. Zrozumie to pan, gdy pob�dzie tu czas niejaki. Domy�li�em si�, �e to �w oficer usuni�ty z gwardii za pojedynek. Zaznajomili�my si� natychmiast. Szwabrin by� wcale nieg�upi. Rozmowa z nim by�a dowcipna i zajmuj�ca. Z humorem opisa� mi rodzin� komendanta, jego otoczenie i miejscowo��, do kt�rej rzuci�y mnie losy. �mia�em si� z ca�ego serca, gdy wszed� inwalida, kt�ry �ata� mundur w przedsionku, i zaprosi� mnie na obiad w imieniu Wasilisy Jegorowny. Szwabrin o�wiadczy�, �e b�dzie mi towarzyszy�. Gdy�my podchodzili do domu komendanta, ujrzeli�my na placyku ze dwudziestu staruszk�w inwalid�w z d�ugimi harcapami i w tr�jgraniastych kapeluszach. Stali szeregiem. Na przedzie sta� komendant, dziarski starzec wysokiego wzrostu w szlafmycy i chi�skim szlafroku. Ujrzawszy nas, podszed� ku nam, powiedzia� kilka �askawych s��w i zn�w pocz�� komenderowa�. Zatrzymali�my si�, by popatrze� na musztr�, lecz komendant prosi�, by�my szli do Wasilisy Jegorowny, obiecuj�c przyj�� niebawem. �A tu � doda� � nie ma na co patrze�. Wasilisa Jegorowna przyj�a nas po prostu, serdecznie i zwr�ci�a si� do mnie, jakby�my si� znali od wiek�w. Inwalida i Pa�aszka nakrywali do sto�u. � C� to m�j Iwan Ku�micz tak si� dzi� zapracowuje! � rzek�a pani komendantowa. � Pa�aszka, pro� pana na obiad. A gdzie� to Masza? W tej chwili wesz�a dziewczyna lat osiemnastu, okr�g�olica, rumiana, z jasnoblond w�osami zaczesanymi za uszy, kt�re p�on�y. Na pierwszy rzut oka niezbyt mi si� podoba�a. Z uprzedzeniem patrzy�em na ni�. Szwabrin odmalowa� przede mn� Masz�, c�rk� kapitana, jako zupe�n� g�sk�. Maria Iwanowna usiad�a w k�ciku i zacz�a wyszywa�. Podano tymczasem kapu�niak. Nie widz�c m�a, Wasilisa Jegorowna zn�w pos�a�a Pa�aszk�. � Powiedz panu, go�cie przecie czekaj�, kapu�niak stygnie: musztra, chwa�a Bogu, nie ucieknie; zd��y jeszcze si� wykrzycze�. Zjawi� si� nareszcie kapitan w towarzystwie jednookiego staruszka. � C� to, dobrodzieju � powiedzia�a �ona � obiad od dawna na stole, a ciebie doprosi� si� nie mo�na. � A wiedz, mateczko � odpar� Iwan Ku�micz � s�u�b� by�em zaj�ty: �o�nierzyk�w uczy�em. � Eh, bajki � zaprzeczy�a kapitanowa. � Gadanie tylko, �e uczysz �o�nierzy: ani im s�u�ba w g�owie, ani ty nie rozumiesz si� na niej. Siedzia�by� w domu i modli� si�, lepiej by by�o. Kochani go�cie, prosimy do sto�u. Zaj�li�my miejsca. Komendantowa nie zamyka�a ust ani na chwil� i zasypywa�a mnie pytaniami: kim s� moi rodzice, czy �yj�, gdzie mieszkaj�, jaki posiadaj� maj�tek. Dowiedziawszy si�, �e ojciec ma trzysta dusz, powiedzia�a: � No, no, s� jednak na �wiecie ludzie bogaci! A my, dobrodzieju, jedn� tylko mamy dziewk�, Pa�aszk�, a jednak, chwa�a Bogu, �yjemy jako�. Jedno tylko strapienie: Masza � panna na wydaniu, a jaki� ma posag? G�sty grzebie�, miot�a, trojak w kieszeni (Bo�e odpu��!), tyle, ile trzeba, by p�j�� do �a�ni! Dobrze, je�li B�g zdarzy dobrego cz�owieka, a nie, to sied� przez wieki wieczne w staropanie�stwie. Spojrza�em na Mari� Iwanown�. Sp�on�a ca�a i nawet �za kapn�a na jej talerz. �al mi si� jej zrobi�o i �piesznie zmieni�em temat rozmowy. � S�ysza�em � rzek�em do�� nie w por� � �e na twierdz� nasz� maj� zamiar napa�� Baszkirzy. � Od kogo, dobrodziej, raczy�e� to s�ysze�? � spyta� Iwan Ku�micz. � M�wiono mi to w Orenburgu � odpar�em. � Bzdury! � rzek� komendant. � Od dawna ju� u nas nic nie s�ycha�. Baszkirzy � lud strachliwy, a i Kirgizi dostali nauczk�. Nie ma strachu, nie porw� si� na nas; a gdyby si� o�mielili, tak im nasol�, �e na lat dziesi�� uspokoj�. � I pani nie boi si� � m�wi�em dalej, zwracaj�c si� do kapitanowej � siedzie� w twierdzy na tyle nara�onej niebezpiecze�stw? � Przyzwyczajenie, dobrodzieju � odpar�a. � Lat temu dwadzie�cia, gdy nas tu z pu�ku przenie�li, ba�am si� tych pogan przekl�tych, �e nie daj Bo�e! Gdy ujrz�, bywa�o, rysie czapki, gdy jeszcze us�ysz� wycie, a� serce zamiera, wierz mi, dobrodzieju! A teraz takem przywyk�a, �e z miejsca si� nie rusz�, gdy mi kto przyjdzie powiedzie�, �e zb�je ko�o twierdzy myszkuj�. � Wasilisa Jegorowna to dama nader odwa�na � zauwa�y� z powag� Szwabrin. � Iwan Ku�micz mo�e za�wiadczy� o tym. � Tak, s�usznie � rzek� Iwan Ku�micz � baba, jakich ma�o. � A Maria Iwanowna? � spyta�em. � Czy r�wnie odwa�na jak pani? � Czy Masza odwa�na? � odpar�a kapitanowa. � Nie, z Maszy tch�rz. Dotychczas nie znosi strza��w: a� si� ca�a trz�sie. A gdy lat temu dwa zachcia�o si� Iwanowi Ku�miczowi wali� z armaty na moje imieniny, omal nie umar�a ze strachu, go��beczka moja. Odt�d nie strzelamy ju� z przekl�tej armaty. Wstali�my od sto�u. Kapitan i kapitanowa udali si� na poobiedni� drzemk�; ja poszed�em do Szwabrina i sp�dzi�em z nim ca�y wiecz�r. Rozdzia� czwarty Pojedynek � Wi�c, je�li �aska, id� i sta� tam w pozytur�. Zobaczysz, jak przek�uj� mizern� tw� figur�. Knia�nin Min�o kilka tygodni i �ycie w twierdzy Bie�ogorskiej sta�o si� dla mnie nie tylko zno�ne, lecz nawet przyjemne. W domu komendanta przyj�to mnie jak swojego. M�� i �ona byli lud�mi nader szanownymi. Iwan Ku�micz, kt�ry dos�u�y� si� rangi oficerskiej od prostego �o�nierza, by� cz�owiekiem niewykszta�conym, lecz bardzo uczciwym i dobrym. �ona rz�dzi�a nim, co zgadza�o si� z jego ospa�ym nieco charakterem. Na sprawy urz�dowe Wasilisa Jegorowna zapatrywa�a si� jak na swoje gospodarskie i rz�dzi�a twierdz� jak w�asnym domem. Maria Iwanowna przesta�a wkr�tce ode mnie stroni�. Zaznajomili�my si� z, sob�. Znalaz�em w niej uczuciow� i rozs�dn� dzieweczk�. Stopniowo przywi�za�em si� do tych dobrych ludzi, nawet do Iwana, Ignaticza, jednookiego porucznika garnizonowego, o kt�rym Szwabrin m�wi�, �e �yje w grzesznym zwi�zku z Wasilis� Jegorown�, w czym nie by�o ani cienia prawdy. Lecz o to Szwabrin nie dba�. Awansowano mnie na oficera. S�u�ba niezbyt mi ci��y�a. W pozostawionej na boskiej opiece twierdzy nie znano ani przegl�d�w, ani musztr, ani szyldwach�w. Komendant z w�asnej ochoty uczy� czasem �o�nierzy, lecz nie m�g� sprawi�, a�eby wszyscy wiedzieli, kt�ra strona prawa, kt�ra lewa, cho� wielu z nich przed ka�dym zwrotem dla unikni�cia pomy�ki �egna�o si� znakiem krzy�a. Szwabrin mia� kilka francuskich ksi��ek. Wzi��em si� do. czytania i zbudzi�o si� we mnie zami�owanie do literatury. Rankiem czyta�em, �wiczy�em si� w t�umaczeniu, a czasem nawet w tworzeniu wierszy, obiad prawie zawsze jad�em u komendanta, gdzie zazwyczaj pozostawa�em ju� do ko�ca dnia; wieczorem wst�powa� tam czasem ojciec Gierasim z �on� Akulin� Pamfi�own�, pierwsz� w okolicy nowiniark�. Z Aleksym Iwanyczem Szwabrinem widywa�em si�, naturalnie, co dzie�, lecz rozmowa z nim z ka�dym dniem sprawia�a mi coraz mniej przyjemno�ci. Ci�g�e �arty, jakie stroi� z rodziny komendanta, bardzo mi si� nie podoba�y, zw�aszcza uszczypliwe uwagi o Marii Iwanownie. Innego towarzystwa nie by�o w twierdzy, lecz i ja go wcale nie pragn��em. Pomimo przepowiedni, Baszkirzy si� nie zbuntowali. Spok�j panowa� wok� naszej twierdzy. Lecz spok�j ten przerwany zosta� przez nag�y zatarg wewn�trzny. M�wi�em ju�, �e zajmowa�em si� literatur�. Jak na �wczesne czasy, moje pr�bki nale�a�y do niezgorszych i kilka lat p�niej Aleksander Pietrowicz Sumarokow bardzo je chwali�. Uda�o mi si� raz napisa� piosenk�, z kt�rej by�em zadowolony. Wiadomo, �e autorowie lubi� czasem pod pozorem pro�by o rad� zabiega� o �yczliwego s�uchacza. Tak wi�c, przepisawszy moj� piosenk�, zanios�em j� do Szwabrina, poniewa� tylko on w ca�ej twierdzy m�g� oceni� utw�r rymopisa. Po kr�tkim przeds�owiu wyj��em z kieszeni kajecik i przeczyta�em mu te moje wierszyki: Gdy mnie afekt dr�czy srogi, Co wci�� w sercu moim go�ci, Pragn�, Maszo, zej�� ci z drogi, I o dawnej �ni� wolno�ci. To twych oczu urok mi�y Na uwi�zi dusz� trzyma, One spok�j m�j zm�ci�y: Zwyci�y�a� mnie oczyma! Wi�c gdy serce jadem strute �ar mi�osnej trawi m�ki U�al si� mej doli lutej: Zrani�y mnie twoje wdzi�ki! � Jak�e ci si� podoba? � spyta�em Szwabrina oczekuj�c pochwa�, jako s�usznie nale�nej mi daniny. Lecz ku wielkiemu mojemu niezadowoleniu Szwabrin, bardzo zwykle wyrozumia�y, orzek� stanowczo, �e piosenka moja jest z�a. � Dlaczeg� to? � spyta�em hamuj�c irytacj�. � Poniewa� � odpar� � wiersze takie godne s� mojego nauczyciela Wasilia Kiry��owicza Trediakowskiego i bardzo przypominaj� jego mi�osne kuplety. I wzi�wszy ode mnie kajet, pocz�� bez mi�osierdzia nicowa� ka�dy wiersz, ka�de s�owo, zn�caj�c si� nade mn� najokrutniej. Straci�em cierpliwo��, wyrwa�em kajet i zapowiedzia�em, �e nigdy ju� nie poka�� mu moich utwor�w. Szwabrin i na t� pogr�k� odpowiedzia� �miechem. � Zobaczymy � rzek� � czy dotrzymasz s�owa: rymopis nie obejdzie si� bez s�uchacza, jak Iwan Ku�micz bez karafeczki w�dki przed obiadem. Lecz kt� to ta Masza, przed kt�r� spowiadasz si� z tkliwej nami�tno�ci i mi�osnych katuszy? Czy to czasem nie Maria Iwanowna. � Nie twoja rzecz � odpar�em nachmurzony � kt�ra to Masza. Niepotrzebne mi ani twoje zdanie, ani twoje domys�y. � Oho, pewny siebie rymopis i skromny kochanek! � ci�gn�� Szwabrin dra�ni�c mnie coraz bardziej. � Lecz pos�uchaj rady przyjaciela: je�li chcesz osi�gn�� cel, radz� dzia�a� nie za pomoc� piosenki. � Co to znaczy, m�j panie! Racz mi wyja�ni�. � Ch�tnie. Je�li chcesz, by Maria Iwanowna odwiedza�a ci� o zmierzchu, podaruj jej zamiast tkliwych wierszy par� kolczyk�w. Krew zagra�a we mnie. � A na czym to opierasz tak� o niej opini�? � spyta�em, z wysi�kiem hamuj�c oburzenie. � A na tym � odpar� z szata�skim u�miechem � �e z do�wiadczenia znam jej zwyczaje i. obyczaje. � ��esz, �otrze! � krzykn��em rozw�cieczony � ��esz bezwstydnie! Szwabrin zmieni� si� na twarzy. � To ci tak nie ujdzie na sucho � powiedzia� chwyciwszy mnie za rami�. � ��dam satysfakcji. � Prosz�, kiedy chcesz! � odpar�em uradowany. W tej chwili got�w by�em go rozszarpa�. Uda�em si� natychmiast do Iwana Ignaticza i zasta�em go z ig�� w r�ku; z poruczenia komendantowej niza� na nitk� grzyby do suszenia na zim�. � A, Piotr Andrieicz! � zawo�a� ujrzawszy mnie. � Witam! Co pana tu sprowadza? Jaka sprawa, �miem spyta�. W kr�tkich s�owach wyja�ni�em mu, �e pok��ci�em si� z Aleksym Iwanyczem, jego za�, Iwana Ignaticza, prosz� na sekundanta. Iwan Ignaticz s�ucha� mnie uwa�nie, wytrzeszczaj�c swoje jedno oko. � Chce pan powiedzie� � rzek� � �e pragnie pan zak�u� Aleksego Iwanycza i �yczy sobie, bym ja by� �wiadkiem? Czy tak, �miem spyta�. � Tak, istotnie. � Zmi�uj si�. Piotrze Andrieiczu! C� to pan przedsi�wzi��! Wielka rzecz! K��tnia � to mucha. Obrazi� pana � niech go pan zwymy�la; on pana w pysk, a pan go w ucho, raz i drugi � i ka�dy w swoj� drog�; a my ju� was pogodzimy. Bo czy to godna rzecz zak�u� bli�niego swego, o�miel� si� zapyta�. I gdyby� to pan go zak�u�. � B�g z nim; ja r�wnie� nie gam� si� do niego. No, a je�li on pana przedziurawi? Do czeg� to b�dzie podobne? Kto wyjdzie na g�upca, �miem zapyta�. Wywody roztropnego porucznika nie przekona�y mnie. Trwa�em w moim zamiarze. � Jak pan sobie �yczy � rzek� Iwan Ignaticz � czy� pan, jak chcesz. Lecz po c� mnie bra� na �wiadka? Z jakiej racji? Ludzie wodz� si� za �by, c� za dziwo, �miem spyta�. Chodzi�em, chwa�a Bogu, i na Szweda, i na Turka: napatrzy�em si� wszystkiego. J��em pi�te przez dziesi�te wyk�ada� mu o obowi�zkach sekundanta, lecz Iwan Ignaticz ani rusz nie m�g� mnie zrozumie�. � Jak pan chce � rzek� � je�li ju� ja mam wtr�ca� si� do tej sprawy, to chyba powinienem p�j�� do Iwana Ku�micza i z obowi�zku s�u�bowego zawiadomi� go, �e w twierdzy szykuj