4137

Szczegóły
Tytuł 4137
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4137 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4137 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4137 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JULIUSZ VERNE �OWCY METEOR�W Prze�o�y�: WOJCIECH NATANSON Rozdzia� pierwszy w kt�rym s�dzia John Proth spe�nia jeden z�najprzyjemniejszych swoich obowi�zk�w, a�nast�pnie wraca do swego ogrodu Nie ma powodu ukrywa� przed czytelnikami, �e miasto, w�kt�rym zaczyna si� ta szczeg�lna historia, le�y w�stanie Wirginia, w�Ameryce P�nocnej. Je�li si� czytelnicy na to zgodz�, nazwiemy to miasto Whastonem i�umie�cimy je w�okr�gu wschodnim, na prawym brzegu rzeki Potomak; wydaje nam si� jednak zbyteczna opisywa� dok�adniej po�o�enie geograficzne miasta, kt�rego na pr�no szukaliby�my nawet na najlepszych mapach Stan�w. Owego roku, rankiem dwunastego marca, ci mieszka�cy Whastonu, kt�rzy we w�a�ciwym momencie przechodzili ulic� Exeter, mogli zauwa�y� eleganckiego je�d�ca, kt�ry wje�d�a� pod g�r� i�wraca� st�pa bardzo strom� ulic�, a�nast�pnie zatrzymywa� si� na placu Konstytucji, mniej wi�cej w��rodku miasta. Je�dziec ten, wygl�daj�cy na typowego Jankesa, co nie wyklucza pewnej swoistej dystynkcji, prawdopodobnie nie mia� wi�cej ni� trzydzie�ci lat. By� wzrostu powy�ej �redniego, pi�knej i�mocnej budowy; rysy mia� regularne, w�osy ciemne i�kasztanowat� brod�, kt�rej klin wyd�u�a� jego twarz o�starannie wygolonych wargach. Szeroki p�aszcz okrywa� go a� do st�p i�uk�ada� si� koli�cie na ko�skim zadzie. Kierowa� swym do�� r�czym wierzchowcem ze zr�czno�ci� i�zdecydowaniem. Wszystko w�jego postawie zdradza�o cz�owieka czynu, energicznego oraz impulsywnego. Wida� by�o, �e d���c do upragnionego celu nie zawaha si� przed niebezpiecze�stwem, jak to czyni� charaktery chwiejne. Wreszcie bystry obserwator stwierdzi�by, �e jego wrodzona niecierpliwo�� z�trudem kryje si� pod pozorami ch�odu. Dlaczego je�dziec �w znalaz� si� w�tym mie�cie, gdzie nikt go nie zna�, gdzie nikt go nigdy nie widzia�? Czy bawi� tu tylko przejazdem, czy zamierza� zatrzyma� si� czas pewien? Je�eli szuka� hotelu, mia�by w�czym wybiera�. Pod tym wzgl�dem Whaston mo�e s�u�y� za przyk�ad. W��adnym o�rodku Stan�w czy innego kraju podr�ny nie znalaz�by lepszego przyj�cia, lepszej us�ugi, lepszej kuchni i�takiego komfortu przy umiarkowanych cenach. �a�owa� doprawdy nale�y, �e niedok�adne mapy tak potraktowa�y miasto maj�ce tyle dodatnich cech. Ale nie! Nie wygl�da�o wcale na to, by przybysz by� sk�onny zabawi� d�u�ej w�Whastonie, a�zach�caj�ce u�miechy hotelarzy nie mia�yby zapewne �adnego na niego wp�ywu. Z�min� zaabsorbowan�, oboj�tny na to, co go otacza, jecha� ulic� biegn�c� wok� placu Konstytucji, kt�rego �rodek zajmowa� wielki, obmurowany taras, i�nie przypuszcza� nawet, �e wznieca powszechn� ciekawo��. A B�g tylko jeden wie, jak mocno owa ciekawo�� by�a napi�ta! Odk�d je�dziec si� ukaza�, chlebodawcy i�s�u�ba wymieniali na progach takie lub tym podobne s�owa: � Kt�r�dy przejecha�? � Ulic� Exeter! � A�sk�d? � Podobno przez przedmie�cie Wilcox. � Ju� od dobrych trzydziestu minut ko� jego okr��a plac. � Czeka na kogo�. � Prawdopodobnie. Nawet do�� niecierpliwie. � Nieustannie patrzy w�stron� ulicy Exeter. � Stamt�d kto� przyb�dzie. � Co za kto�? On czy ona? � Ho, ho! To doprawdy przystojny ch�op, s�owo daj�! � Wi�c schadzka? � Tak, schadzka... ale nie taka, jak pan my�li. � Co pan mo�e o�tym wiedzie�? � No, bo ten przybysz ju� trzeci raz zatrzymuje si� przed bram� pana Johna Protha. � A��e pan John Proth jest s�dzi� w�Whastonie... Wi�c ta osobisto�� ma zapewne jaki� proces... � A�jego przeciwnik si� sp�nia. � Ma pan racj�, � S�usznie! S�dzia Proth wys�ucha ich i�pojedna w�mgnieniu oka. � To cz�owiek zr�czny, � I�zacny. By� mo�e, �e taka w�a�nie by�a przyczyna obecno�ci owego je�d�ca w�Whastonie. Istotnie, kilka razy zatrzyma� si�, nie schodz�c z�konia, przed domem pana Johna Protha. Patrzy� na drzwi i�okna, potem sta� nieruchomo, jak gdyby oczekiwa�, �e kto� pojawi si� na progu, a� do chwili gdy jego ko�, kt�ry przebiera� niecierpliwie nogami, zmusza� go do ruszenia z�miejsca. Nagle, gdy raz jeszcze przystan�� przed domem, drzwi otwar�y si� na ca�� szeroko�� i�jaki� cz�owiek ukaza� si� na ganku. Obcy dostrzeg� go natychmiast. � Pan John Proth, jak s�dz�? ��rzek� unosz�c kapelusza. � We w�asnej osobie ��odpowiedzia� s�dzia. � Chcia�bym zada� proste pytanie, kt�re wymaga� b�dzie z�pa�skiej strony tylko odpowiedzi: tak lub nie. � S�u�� panu. � Czy by� ju� kto� tutaj dzi� rano i�pyta� o�pana Setha Stanforta? � Nic mi o�tym nie wiadomo. � Dzi�kuj�! Powiedziawszy to i�uchyliwszy raz jeszcze kapelusza, je�dziec zawr�ci� i�oddali� si� truchcikiem ulic� Exeter. Od tej chwili ��wed�ug og�lnej opinii ��nie mo�na by�o w�tpi�, �e nieznajomy mia� interes do pana Johna Protha. Ze sposobu, w�jaki sformu�owa� pytanie, wynika�o, �e to on sam by� Sethem Stanfortem, kt�ry przyby� pierwszy na um�wione spotkanie. Lecz wy�ania� si� inny problem, r�wnie podniecaj�cy. Czy godzina wspomnianego spotkania ju� min�a i�czy nieznany je�dziec opu�ci miasto, by wi�cej do niego nie wr�ci� ? Czytelnicy uwierz� mi bez trudu (gdy� jeste�my w�Ameryce, a�wi�c w�r�d narodu odznaczaj�cego si� najwi�ksz� na �wiecie mani� zawierania zak�ad�w), �e zak�adano si�, czy przybysz wr�ci niebawem, czy te� odjedzie ostatecznie. Stawki zak�ad�w pomi�dzy personelem hotel�w i�ciekawskimi na placu wynosi�y zaledwie p� dolara czy nawet pi�� lub sze�� cent�w; ale by�y to stawki, kt�re na pewno zosta�y zap�acone przez przegrywaj�cych i�zainkasowane przez wygrywaj�cych, samych godnych zaufania ludzi. Je�eli chodzi o�s�dziego Johna Protha, ograniczy� si� jedynie do odprowadzenia oczyma je�d�ca, kt�ry jecha� pod g�r� w�stron� przedmie�cia Wilcox. S�dzia John Proth by� to filozof i�rozumny urz�dnik, kt�ry mia� za sob� co najmniej pi��dziesi�t lat m�dro�ci i�filozofowania, cho� liczy� nie wi�cej ni� p� wieku, co znaczy, i� przyszed�szy na �wiat, by� ju� filozofem i�m�drcem. Dodajcie do tego, i� jako kawaler ��niezaprzeczalny dow�d m�dro�ci! ��mia� �ycie nie zam�cone jak�kolwiek trosk�, co, przyznacie, ogromnie u�atwia uprawianie filozofii. Urodzony w�Whastonie, nawet w�najwcze�niejszej m�odo�ci ma�o lub wcale nie opuszcza� tego miasta i�by� r�wnie szanowany jak kochany przez pods�dnych, kt�rzy wiedzieli, i� nie powoduj� nim �adne ambicje osobiste. Kierowa� si� zdrowym rozs�dkiem. By� zawsze wyrozumia�y dla s�abo�ci, a�nawet czasem dla b��d�w bli�niego. �agodzi� sprawy, doprowadza� do pojednania przeciwnik�w, kt�rzy stawali przed jego skromnym trybuna�em, zaokr�gla� ostre kanty, naoliwia� tryby, �agodzi� zgrzyty nieuchronne nawet w�najlepszym ustroju spo�ecznym ��oto jak pojmowa� sw� misj�. John Proth by� cz�owiekiem do�� zamo�nym. Pe�ni� funkcj� s�dziego z�zami�owania i�nie my�la� pi�� si� ku wy�szym urz�dom s�dowym. Ceni� spok�j w�asny i�cudzy. Uwa�a� ludzi za �yciowych wsp�towarzyszy, z�kt�rymi najkorzystniej jest utrzymywa� dobre stosunki. Wstawa� wcze�nie i�wcze�nie k�ad� si� spa�. Czytywa� kilku ulubionych autor�w zar�wno Starego, jak i�Nowego �wiata, lecz co do prasy, ogranicza� si� do zacnego i�uczciwego dziennika lokalnego ,,Nowiny Whasto�skie�, gdzie og�oszenia zajmowa�y wi�cej miejsca ni� polityka. Codziennie odbywa� godzinn� lub dwugodzinn� przechadzk�, podczas kt�rej kapelusze mieszka�c�w Whastonu zu�ywa�y si� wskutek oddawania mu uk�on�w; zmusza�o to r�wnie� jego samego do odnawiania nakrycia g�owy co trzy miesi�ce. Pr�cz tych spacer�w i�czasu po�wi�conego pracy zawodowej przebywa� w�swym spokojnym, wygodnie urz�dzonym domu i�hodowa� w�ogrodzie kwiaty, kt�re wynagradza�y go za trudy, czaruj�c �wie�ymi barwami i�hojnie obdarzaj�c mi�ym zapachem. Skoro naszkicowali�my t� posta� i�umie�cili portret pana Johna Protha we w�a�ciwych ramach, ka�dy, zrozumie, �e wspomniany s�dzia nie przej�� si� zbytnio pytaniem postawionym przez obcego przybysza. Gdyby ten ostatni zamiast zwraca� si� do pana domu zapyta� starej s�u��cej Kate, by� mo�e, i� Kate zechcia�aby dowiedzie� si� czego� wi�cej o�tej sprawie. Pr�bowa�aby dociec, kim jest �w Seth Stanfort, poinformowa�aby si�, co nale�y odpowiedzie�, w�razie gdyby kto� przyszed� i�pyta� o�niego. A�nawet zacna Kate dowiedzia�aby si� z�niew�tpliw� przyjemno�ci�, czy przybysz rano lub po po�udniu powr�ci, czy nie do domu pana Johna Protha. Pan John Proth nie by�by sobie natomiast wybaczy� takiej ciekawo�ci i�takich niedyskrecji, kt�re mo�na by�o darowa� jego s�u��cej jako nale��cej do p�ci niewie�ciej. Nie, John Proth nawet nie spostrzeg�, �e przybycie, obecno��, a�potem odjazd nieznajomego zwr�ci�y uwag� gapi�w na placu, i�zamkn�wszy drzwi wr�ci�, by podla� r�e, irysy, geranium i�rezed� w�swoim ogrodzie. Ciekawi nie poszli w�jego �lady i�pozostali na posterunkach obserwacyjnych. Tymczasem je�dziec by� ju� na ko�cu ulicy Exeter, kt�ra wznosi�a si� nad zachodni� stron� miasta. Dotar�szy do przedmie�cia Wilcox, kt�re owa ulica ��czy z�centrum Whastonu, zatrzyma� konia i�nie schodz�c z�siod�a rozejrza� si� doko�a. Z�tego miejsca wzrok jego m�g� obj�� okolic� w�promieniu dobrej mili i�zapu�ci� si� w�kr�t� drog�, zni�aj�c� si� na przestrzeni trzech mil a� do osiedla Steel, kt�rego wie�e rysowa�y si� na horyzoncie po drugiej stronie rzeki Potomak. Ale na pr�no wzrok jego przebiega� ow� drog�. Widocznie nie odnajdywa� tam tego, czego szuka�. Jego �ywe, niecierpliwe ruchy udzieli�y si� koniowi, kt�rego trzeba by�o nieustannie poskramia�. Min�o dziesi�� minut, po czym je�dziec wr�ci� st�pa na ulic� Exeter i�skierowa� si� po raz pi�ty ku placowi. �Ostatecznie ��powtarza� sobie spogl�daj�c raz po raz na zegarek ��nie ma jeszcze mowy o�sp�nieniu... Mia�a by� o�dziesi�tej siedem, a�teraz jest dopiero wp� do dziesi�tej... Przestrze� dziel�ca Whaston od Steel, sk�d ma przyby�, jest r�wna tej, kt�ra dzieli Whaston od Brial, sk�d ja przyjecha�em, i�mo�na j� pokona� w�ci�gu niespe�na dwudziestu minut. Droga jest dobra, pogoda pi�kna i�nie s�ysza�em, by przyb�r rzeki zerwa� most. Nie powinno wi�c by� ani przeszk�d, ani trudno�ci. W�tych warunkach je�li nie przyb�dzie na spotkanie, to znaczy, �e przyby� nie chce... Zreszt� punktualno�� polega na tym, by stawi� si� co do minuty, a�nie na tym, by znale�� si� na miejscu za wcze�nie. W�rzeczywisto�ci to ja jestem niepunktualny, skoro j� uprzedzi�em bardziej, ni� przystoi cz�owiekowi dok�adnemu. Prawda, �e (pomin�wszy nawet wszelkie inne uczucia) sama grzeczno�� nakazywa�a, abym pierwszy przyby� na spotkanie!� Ten monolog trwa� bez przerwy, gdy przybysz wraca� ulic� Exeter, i�sko�czy� si� dopiero, kiedy kopyta ko�skie uderzy�y na nowo o��wir placu. Stanowczo ci, co stawiali na powr�t nieznajomego, wygrali. Tote� gdy mija� hotele, patrzyli na� przychylnie, gdy tymczasem ci, co przegrali, witali go tylko wzruszeniem ramion. Dziesi�ta wybi�a na miejskim zegarze. Zatrzymawszy konia przybysz policzy� owych dziesi�� uderze� i�upewni� si�, �e zegar zgadza si� ca�kowicie z�zegarkiem, kt�ry wyci�gn�� z�kieszonki. Brakowa�o tylko siedmiu minut do chwili spotkania. Seth Stanfort wr�ci� do wylotu ulicy Exeter. Wyra�nie ani jego rumak, ani on sam nie mogli wytrzyma� w�spokoju. Na ulicy panowa� o�ywiony ruch, sun�li ni� liczni przechodnie. Tymi, kt�rzy szli w�g�r�, Seth Stanfort nie zajmowa� si� wcale. Ca�� uwag� skupi� na ludziach, kt�rzy schodzili w�d�, i�jego spojrzenie obejmowa�o ich od chwili, gdy ukazywali si� na szczycie pag�rka. Z�by przeby� ulic� Exeter, piechur zu�y� musi oko�o dziesi�ciu minut; lecz nie trzeba wi�cej jak trzy lub cztery minuty dla szybko jad�cego powozu lub k�usuj�cego konia, Ot� nie o�piechur�w chodzi�o naszemu je�d�cowi; nawet ich nie dostrzega�. Najbli�szy przyjaciel m�g�by przej�� pieszo ko�o niego, a�on nie by�by go zauwa�y�. Osoba oczekiwana mog�a przyby� tylko konno lub powozem. Ale czy przyb�dzie o�um�wionej godzinie? Brakowa�o ju� tylko trzech minut, tyle, ile potrzeba, aby zjecha� w�d� ulic� Exeter, a��aden wehiku� nie ukazywa� si� w�g�rze: ani motocykl, ani rower, ani auto, kt�re robi�c osiemdziesi�t kilometr�w na godzin� by�oby jeszcze przy�pieszy�o chwil� spotkania. Seth Stanfort rzuci� ostatnie spojrzenie na ulic� Exeter. Ostry b�ysk rozjarzy� jego �renice; szepn�� tonem niezachwianego postanowienia: � Je�li nie b�dzie jej tu o�dziesi�tej siedem, nie o�eni� si� z�ni�. Jak gdyby w�odpowiedzi na to o�wiadczenie zagrzmia� w�a�nie w�g�rnej cz�ci ulicy t�tent galopuj�cego konia. Na wspania�ym rumaku siedzia�a m�oda kobieta, kieruj�ca nim pewnie i�z�wdzi�kiem. Przechodnie rozst�powali si� przed ni�. Z�pewno�ci� nie natrafi na �adn� przeszkod� a� do placu. Seth Stanfort pozna� t�, na kt�r� czeka�. Twarz jego przybra�a zn�w oboj�tny wyraz. Nie wypowiedzia� ani jednego s�owa, nie uczyni� �adnego ruchu. Zebrawszy cugle wierzchowca podjecha� st�pa przed dom s�dziego. Zaintrygowa�o to na nowo gapi�w, kt�rzy zbli�yli si� nie �ci�gaj�c jednak na siebie uwagi przybysza. W kilka sekund p�niej amazonka wpad�a na plac, a�rumak jej, pokryty bia�� pian�, zatrzyma� si� o�dwa kroki od bramy. Przybysz zdj�� kapelusz i�rzek�: � Witam pann� Arkadi� Walker... � A�ja pana Setha Stanforta ��odpowiedzia�a Arkadia Walker sk�aniaj�c si� wdzi�cznie. Mo�ecie wierzy�, �e miejscowi nie spuszczali oka z�tej pary zupe�nie im nie znanej. � Je�li przybyli na spraw�, nale�y pragn��, aby wszystko u�o�y�o si� korzystnie dla obojga ��m�wili mi�dzy sob�. � U�o�y si�, chybaby pan Proth nie by� sob�! � A�je�li oboje s� wolni, by�oby najlepiej, gdyby si� to sko�czy�o ma��e�stwem. Mielono j�zykami, wymieniano uwagi. Ale ani Seth Stanfort, ani panna Arkadia Walker nie zdawali si� dostrzega� tej raczej kr�puj�cej ciekawo�ci, kt�rej byli przedmiotem. Seth Stanfort zamierza� zeskoczy� z�konia, by zapuka� do drzwi Johna Protha, gdy drzwi te stan�y otworem. Pan Proth ukaza� si� na progu, a�stara s�u��ca Kate zjawi�a si� tym razem za jego plecami. Gdy us�yszeli t�tent kopyt ko�skich, on porzuci� sw�j ogr�d, a�ona kuchni� i�pobiegli zobaczy�, co si� dzieje. Seth Stanfort zosta� wi�c w�siodle i�zwracaj�c si� do urz�dnika powiedzia�: � Panie s�dzio, jestem Seth Stanfort z�Bostonu, stan Massachusetts. � Mi�o mi pana pozna�, panie Stanfort. � A�to jest panna Arkadia Walker z�Trenton, New Jersey. � Czuj� si� zaszczycony sposobno�ci� poznania panny Arkadii Walker. I pan John Proth, przestaj�c obserwowa� obcego m�odzie�ca, zwr�ci� ca�� uwag� na nowo przyby��. Panna Arkadia Walker by�a czaruj�c� osob�; wdzi�czni nam b�dziecie za szybkie naszkicowanie jej sylwetki. Wiek: dwadzie�cia cztery lata; oczy: bladoniebieskie; w�osy: ciemnokasztanowate; cera: �wie�a, zaledwie odrobin� ogorza�a od wiatru; z�by: niezwykle r�wne i�bia�e; wzrost: nieco wy�szy od �redniego; kibi� zachwycaj�ca; ch�d: rzadkiej elegancji, r�wnocze�nie gi�tki i�nerwowy. Ubrana w�amazonk�, przystosowywa�a si� wdzi�cznie do ruch�w konia, kt�ry rzuca� si� tak samo jak rumak Setha Stanforta. R�ce, odziane w�wykwintne r�kawiczki, igra�y cuglami, a�znawca by�by odgad�, �e �wietnie je�dzi konno. Ca�a jej posta� by�a nacechowana wielk� wytworno�ci�. Panna Arkadia Walker by�a rodem z�New Jersey; mia�a tylko dalekich krewnych, posiada�a wi�c ca�kowit� swobod� dzia�ania. Niezale�na maj�tkowo, obdarzona zami�owaniem do przyg�d, w�a�ciwym m�odym Amerykankom, wiod�a �ycie zgodne ze swymi Upodobaniami. Podr�uj�c od kilku lat, zwiedzi�a g��wne o�rodki Europy, orientowa�a si� w�tym, co si� dzieje i�o�czym si� m�wi w�Pary�u, Londynie, Berlinie, Wiedniu i�Rzymie. O�tym, co widzia�a i�s�ysza�a w�czasie swych nieustannych w�dr�wek, mog�a m�wi� z�Francuzami, Niemcami i�W�ochami w�ich w�asnym j�zyku. By�a to osoba wykszta�cona, kt�rej wychowanie, kierowane przez opiekuna ju� dzi� nie�yj�cego, by�o szczeg�lnie staranne. Nawet prowadzenie interes�w nie by�o jej obce i�dawa�a dowody nadzwyczajnego zrozumienia w�asnych korzy�ci w�administrowaniu sw� fortun�. To, co powiedziano o�pannie Arkadii Walker, stosowa�oby si� dok�adnie do pana Setha Stanforta. Cechy charakterystyczne zar�wno jednej, jak i�drugiej postaci wykazywa�y ca�kowit� symetri� ��tak, to jest w�a�ciwe s�owo. Wolny i�bogaty, r�wnie� lubi� podr�e, przew�drowa� ca�y �wiat, nie przebywaj�c niemal wcale w�ojczystym Bostonie. Zim� by� go�ciem Starego Kontynentu i�wielkich stolic, gdzie cz�sto spotyka� sw� ��dn� przyg�d rodaczk�. Latem wraca� do ojczystego kraju, na pla�e, gdzie zbieraj� si� wraz z�rodzinami bogaci Jankesi. Tam r�wnie� odnajdywa� pann� Arkadi� Walker. Te same upodobania zbli�y�y powoli do siebie te dwie m�ode i�dzielne istoty, kt�re ciekawi, a�zw�aszcza ciekawe, zgromadzone na placu w�Whastonie, uzna�y za tak dobrze do siebie dobrane. Bo i�rzeczywi�cie, oboje rozmi�owani w�podr�ach, oboje �piesz�cy tam, gdzie jakie� wydarzenie polityczne czy wojskowe budzi�o powszechn� uwag� ��jak�eby nie mieli sobie odpowiada�? Nie mo�na si� zatem dziwi�, �e pan Seth Stanfort i�panna Arkadia Walker powoli doszli do wniosku, �e powinni po��czy� swoje losy, co nie zmieni�oby w�niczym ich trybu �ycia. Nie by�yby to ju� dwa statki p�yn�ce obok siebie, lecz jeden okr�t, jak nale�a�o przypuszcza�, lepiej zbudowany, omasztowany i�dostosowany do p�ywania po wszystkich morzach globu. A wi�c nie proces, sp�r czy konieczno�� za�atwienia jakiej� sprawy sprowadza�y Setha Stanforta i�pann� Arkadi� Walker przed s�dziego tego miasta. Nie! Wype�niwszy wszystkie prawne formalno�ci wobec kompetentnych w�adz w�Massachusetts i�New Jersey, um�wili si� w�Whastonie tego w�a�nie dnia, dwunastego marca, o�tej w�a�nie godzinie, dziesi�tej siedem, by spe�ni� akt, kt�ry, zdaniem jego zwolennik�w, jest najwa�niejszym wypadkiem �ycia ludzkiego. Gdy, jak wspomnieli�my, pan Seth Stanfort i�panna Arkadia Walker przedstawili si� s�dziemu, John Proth zapyta� podr�nik�w, co ich sk�oni�o do stawienia si� przed nim. � Seth Stanfort pragnie zosta� ma��onkiem panny Arkadii Walker ��odpowiedzia� m�czyzna. � A�panna Arkadia Walker pragnie by� �on� Setha Stanforta ��dorzuci�a kobieta. Urz�dnik sk�oni� si� m�wi�c: � Jestem do pa�skiej dyspozycji, panie Stanfort, a�tak�e do dyspozycji panny Arkadii Walker. M�oda para sk�oni�a si� z�kolei. � Kiedy odpowiada�oby pa�stwu zawrze� to ma��e�stwo? ��podj�� pan John Proth. � Natychmiast... je�li pan nie jest zaj�ty ��odpowiedzia� Seth Stanfort. � Gdy� opu�cimy Whaston, gdy tylko b�d� pani� Stanfort ��o�wiadczy�a Arkadia Walker. Pan John Proth wyrazi� ca�� sw� postaw�, jak dalece on, a�wraz z�nim wszyscy inni obywatele �a�uj�, i� nie mog� d�u�ej zatrzyma� w�murach Whastonu tej pi�knej pary, kt�ra sw� obecno�ci� zaszczyca�a w�tej chwili miasto. � Jestem ca�kowicie na us�ugi pa�stwa ��powiedzia� s�dzia cofaj�c si� par� krok�w, by da� dost�p do bramy. Lecz Seth Stanfort zatrzyma� go ruchem r�ki. � Czy jest konieczne ��zapyta� ��by�my z�pann� Arkadi� zsiadali z�koni? Pan Proth zastanowi� si� chwil�. � Bynajmniej ��stwierdzi�. ��Mo�na zawrze� �lub na koniu, tak samo jak i�pieszo. Trudno by�oby znale�� urz�dnika bardziej dostosowuj�cego si� do okoliczno�ci, nawet w�tym niezwyk�ym kraju! � Jedno tylko pytanie ��podj�� pan Proth. ��Czy wszystkie formalno�ci prawne zosta�y wype�nione? � Tak jest! ��odpowiedzia� Stanfort. I poda� s�dziemu podw�jne zezwolenie, wa�ne i�formalne, zredagowane przez kancelarie s�dowe Bostonu i�Trentonu, po uiszczeniu w�a�ciwych op�at. John Proth wzi�� papiery, w�o�y� na nos okulary w�z�otej oprawie i�przeczyta� uwa�nie te dokumenty, odpowiednio zalegalizowane oraz zaopatrzone w�oficjalne znaczki stemplowe. � Papiery s� w�porz�dku ��powiedzia� ��i�jestem got�w wyda� pa�stwu po�wiadczenie zawarcia �lubu. Trudno si� dziwi�, i� ciekawscy, kt�rych liczba wzros�a jeszcze, oblegali m�od� par� niby �wiadkowie zwi�zku zawieranego w�warunkach, kt�re by si� wydawa�y nieco niezwyk�e w�ka�dym innym kraju. Lecz to ani nie kr�powa�o narzeczonych, ani nie by�o dla nich przykre. Pan John Proth wst�pi� wtedy na stopnie swego ganku i�rzek� g�osem tak dono�nym, �e mogli go us�ysze� wszyscy: � Panie Secie Stanfort, czy zgadza si� pan poj�� za �on� pann� Arkadi� Walker? � Tak! � Panno Arkadio Walker, czy zgadza si� pani wzi�� za m�a pana Setha Stanforta? � Tak! I Urz�dnik skupi� si� na chwil�, powa�ny jak fotograf w�momencie sakramentalnego �nie rusza� si�, wypowiedzia� s�owa: � W�imieniu prawa, Secie Stanfort z�Bostonu i�Arkadio Walker z�Trentonu, og�aszam, �e jeste�cie z��czeni w�z�em ma��e�skim. Ma��onkowie zbli�yli si� do siebie i�wzi�li si� za r�ce, jakby dla przypiecz�towania aktu, kt�rego w�a�nie dokonali. ��Nast�pnie ka�de z�nich wr�czy�o s�dziemu banknot pi��setdolarowy. � Jako honorarium ��rzek� pan Seth Stanfort. � Dla biednych ��powiedzia�a pani Arkadia Stanfort. I obydwoje, sk�oniwszy si� s�dziemu, popu�cili cugle koniom, kt�re pomkn�y szybko w�kierunku przedmie�cia Wilcox. � To ci dopiero! To ci dopiero! ��zawo�a�a Kale, kt�r� zdziwienie sparali�owa�o do tego stopnia, �e na dziesi�� minut zaniem�wi�a, co by�o rzecz� niebywa��. � Co takiego, Kate? ��zapyta� pan John Proth. Stara Kate pu�ci�a brzeg swego fartucha, kt�ry skr�ca�a od d�u�szej chwili jak zawodowy powro�nik. � Po mojemu, panie s�dzio, ci ludzie to wariaci. � Bez w�tpienia, moja Kate, bez w�tpienia ��zgodzi� si� pan John Proth chwytaj�c ponownie polewaczk�, symbol jego pokojowego nastroju. ��Lecz c� w�tym dziwnego? Czy� ci, co si� pobieraj�, nie s� zawsze troch� szaleni? Rozdzia� drugi kt�ry wprowadza czytelnika do domu Deana Forsytha i�pozwala nam pozna� jego siostrze�ca Francisa Gordona i�jego s�u��c� Mitz � Mitz! Mitz! � O�co chodzi, synusiu? � Co w�a�ciwie jest wujowi Deanowi? � Nie mam poj�cia. � Mo�e jest chory? � Ani trochej Lecz je�li tak dalej p�jdzie, rozchoruje si� na pewno. Te pytania i�odpowiedzi wymieniali dwudziestotrzyletni m�ody cz�owiek i�kobieta lat sze��dziesi�ciu pi�ciu w�pokoju jadalnym domu przy ulicy �w. El�biety, w�tym samym mie�cie Whaston, gdzie w�a�nie zawarto na mod�� ameryka�sk� najbardziej oryginalne z�ma��e�stw. Dom przy ulicy �w. El�biety nale�a� do pana Deana Forsytha. Pan Forsyth mia� czterdzie�ci pi�� lat i�wygl�da� niew�tpliwie na sw�j wiek. Wielka, rozczochrana g�owa, ma�e oczka patrz�ce zza silnych szkie�, ramiona z�lekka przygarbione, pot�ny kark, bez wzgl�du na por� roku okr�cony podw�jnie si�gaj�cym a� pod brod� krawatem, surdut szeroki i�pomi�ty, obwis�a kamizelka, kt�rej dolne guziki nie by�y nigdy w�u�yciu, spodnie za kr�tkie, ledwo przykrywaj�ce zbyt szerokie, buciki, czapeczka z�chwa�cikiem zsuni�ta do ty�u na czuprynie siwiej�cej i�niesfornej; twarz poorana tysi�cem zmarszczek, zako�czona br�dk� typow� dla mieszka�c�w Ameryki P�nocnej, charakter pobudliwy, sk�onny do gniewu ��taki by� pan Dean Forsyth, o�kt�rym rozmawiali rankiem dwudziestego pierwszego marca Francis Gordon, siostrzeniec Forsytha, i�Mitz, jego stara s�u��ca. Francis Gordon, sierota od dzieci�stwa, zosta� wychowany przez pana Deana Forsytha, brata swojej matki. Chocia� pewien maj�tek mia� mu przypa�� po wuju, nie uwa�a�, aby fakt ten zwalnia� go od pracy, a�pan Forsyth podziela� jego opini�. Siostrzeniec, uko�czywszy studia humanistyczne na s�awnym uniwersytecie w�Harvard, uzupe�ni� je na wydziale prawnym i�by� obecnie adwokatem w�Whastonie, gdzie wdowy, sieroty i�mury graniczne nie mia�y bardziej zdecydowanego obro�cy. Zna� gruntownie ustawy oraz orzecznictwo; przemawia� z��atwo�ci�, g�osem przenikliwym i�ciep�ym. Wszyscy jego koledzy, m�odzi i�starzy, szanowali go i�z�nikogo nie zrobi� sobie wroga. Bardzo przystojny, obdarzony pi�knymi kasztanowatymi w�osami i��adnymi czarnymi oczami, maniery ��mia� eleganckie. By� dowcipny bez z�o�liwo�ci, us�u�ny bez ostentacji, nie pozbawiony zr�czno�ci w�r�nych rodzajach sportu, kt�rym si� nami�tnie oddaj� wy�sze sfery spo�ecze�stwa ameryka�skiego. Jak�eby nie mia� zaj�� odpowiedniego stanowiska w�r�d na wytworniejszej m�odzie�y miasta i�dlaczego nie mia�by pokocha� �licznej Jenny Hudelson, c�rki doktora Hudelsona i�jego �ony Flory z�domu Clarish? Zbyt wcze�nie jednak zwraca� teraz uwag� czytelnika na t� panienk�. Wypada przecie�, by ukaza�a si� na scenie w�otoczeniu rodziny, a�moment odpowiedni jeszcze nie nadszed�. Nie b�dziemy zreszt� d�ugo na to czekali. Nale�y jednak zastosowa� rygorystyczn� metod� w�opowiadaniu tej historii, co wymaga najwy�szej precyzji. Co si� tyczy Francisa Gordona, dodamy jeszcze, �e mieszka� w�domu przy ulicy �w. El�biety i�zapewne nie my�la� go opu�ci� a� do dnia �lubu z�miss Jenny. Ale, powtarzam raz jeszcze, zostawmy pann� Jenny Hudelson w�spokoju i�powiedzmy tylko, �e s�u��ca Mitz by�a powiernic� siostrze�ca swojego pana i��e kocha�a go jak syna lub raczej jak wnuka, gdy� babunie bij� zazwyczaj rekordy czu�o�ci macierzy�skiej. Mitz, s�u��ca wzorowa, kt�rej r�wn� trudno by�oby teraz znale��, nale�a�a do tego zanikaj�cego gatunku, kt�ry r�wnocze�nie ma co� z�psa i�z�kota; z�psa, gdy� przywi�zuje si� do pan�w, z�kota, gdy� przywi�zuje si� do domu. Jak sobie mo�na �atwo wyobrazi�, Mitz rozmawia�a bez ogr�dek z�panem Deanem Forsythem. Gdy nie mia� racji, m�wi�a mu to wyra�nie, cho� w�j�zyku osobliwym, kt�rego smakowito�� i�fantazj� mo�na odda� zaledwie w�przybli�eniu. Je�li pan Forsyth nie chcia� tego uzna�, pozostawa�o mu tylko jedno: opu�ci� pole walki, wr�ci� do swego gabinetu i�zamkn�� si� na cztery spusty. Zreszt� pan Dean Forsyth m�g� nie l�ka� si�, �e pozostanie tam samotny. Mia� pewno��, �e w�swym gabinecie spotka zawsze inn� osob�, kt�ra w�taki sam spos�b uchyla�a si� od napomnie� i�karc�cych uwag panny Mitz. Cz�owieka tego nazywano Omikron. Dziwaczne imi� zawdzi�cza� swej niepozornej postawie; bez w�tpienia nazwano by go Omega, gdyby nie by� tak niski. Sko�czywszy pi�tna�cie lat, wysoki na cztery stopy i�sze�� cali, przesta� zupe�nie rosn��. Tom Wife, tak brzmia�o jego prawdziwe nazwisko, wszed� w�tym w�a�nie wieku do domu pana Deana Forsytha, za �ycia ojca tego ostatniego, jako m�ody s�u��cy; a�poniewa� obecnie przekroczy� pi��dziesi�tk�, wywnioskujemy st�d, i� od trzydziestu pi�ciu lat by� na s�u�bie u�wuja Francisa Gordona. Trzeba koniecznie wyja�ni�, na czym polega�y jego obowi�zki. Oto na tym, aby pomaga� panu Deanowi Forsythowi w�jego badaniach, kt�re pasjonowa�y Omikrona co najmniej w�tym samym stopniu, co jego pana. A wi�c pan Dean Forsyth pracowa�? Tak, po amatorsku, lecz ocenimy wkr�tce, z�jakim zapa�em i�rozmachem. Czym si� zajmowa� pan Dean Forsyth? Medycyn�, prawem, literatur�, sztuk�, interesami, jak tylu obywateli wolnej Ameryki? Nigdy w��wiecie! � Czym wi�c? ��zapytacie. ��Naukami przyrodniczymi? Nie zgadli�cie. Nie naukami przyrodniczymi w�liczbie mnogiej, lecz nauk� przyrodnicz� w�liczbie pojedynczej. Wy��cznie i�jedynie t� wznios�� nauk�, kt�ra nazywa si� astronomi�. Marzy� bez ustanku o�odkryciach dotycz�cych planet lub gwiazd. Nic lub prawie nic z�tego, co si� dzia�o na powierzchni naszego globu, nie zdawa�o si� go interesowa�; �y� w�niesko�czonych przestrzeniach. Jednak, poniewa� nie podawano tam ani obiad�w, ani kolacji, musia� zst�powa� na ziemi� co najmniej dwa razy dziennie. Ale tego ranka nie zszed� o�zwyk�ej godzinie i�kaza� na siebie czeka�, na co w�a�nie wyrzeka�a Mitz kr���c doko�a sto�u. � Czy� on wcale nie przyjdzie? ��powtarza�a. � Nie ma Omikrona? ��zapyta� Francis Gordon. � Jest zawsze tam, gdzie jego pan ��odpowiedzia�a s�u��ca ��ale ja nie wygra�am n�g na loterii ��tak w�a�nie wyrazi�a si� szanowna Mitz ��by wspina� si� a� na jego grz�d�. Wspomniana �grz�da� nie by�a niczym innym jak wie��, kt�rej najwy�sza galeria wznosi�a si� na dwadzie�cia st�p nad dachem domu; by�o to, w�a�ciwie m�wi�c, obserwatorium. Pod t� galeri� mie�ci�a si� okr�g�a izba z�czterema oknami skierowanymi na cztery strony �wiata. Wewn�trz obraca�o si� na swych podstawach kilka lunet i�teleskop�w o�do�� du�ym zasi�gu i�je�li ich obiektywy si� nie zu�ywa�y, to nie dlatego, �e z�nich rzadko korzystano. Raczej nale�a�o si� l�ka�, by pan Dean Forsyth i�Omikron nie zepsuli sobie oczu przyk�adaj�c je zbyt cz�sto do szkie� instrument�w. W tej w�a�nie izbie sp�dzali obaj wi�ksz� cz�� dnia i�nocy, zast�puj�c si�, co prawda, wzajemnie. Patrzyli, obserwowali, bujali w�sferach mi�dzygwiezdnych, unoszeni wieczn� nadziej� zrobienia jakiego� odkrycia, z�kt�rym zwi�zane by�oby nazwisko Deana Forsytha. Gdy niebo by�o czyste, wszystko si� jeszcze uk�ada�o jako tako; lecz nie zawsze tak bywa�o nad odcinkiem 37 r�wnole�nika, kt�ry przecina stan Wirginia. Chmur pierzastych, warstwicowych i�kopulastych by�o co niemiara, na pewno wi�cej, ni�by sobie �yczyli pan i�s�uga. Tote� ile pada�o narzeka�, ile gr�b przeciw firmamentowi, po kt�rym wiatr rozci�ga� owe strz�py mgie�! W�a�nie podczas tych ostatnich dni marca cierpliwo�� pana Deana Forsytha by�a bardziej ni� kiedykolwiek wystawiona na pr�b�. Od kilku dni niebo by�o uparcie zakryte, ku wielkiej rozpaczy astronoma. Tego ranka, dwudziestego pierwszego marca, silny wiatr zachodni toczy� wci��, niemal przy samej ziemi, istne morze chmur rozpaczliwej g�sto�ci. � Jaka szkoda! ��westchn�� po raz dziesi�ty pan Dean Forsyth po ostatniej i�bezowocnej pr�bie zwyci�enia mg�y. ��Mam przeczucie, �e tracimy jedyn� okazj�, �e omija nas mo�liwo�� sensacyjnego odkrycia. � Bardzo mo�liwe ��odpowiedzia� Omikron. ��To nawet bardzo prawdopodobne, gdy� przed kilku dniami, gdy si� wyja�ni�o, zdawa�o mi si�, �em zauwa�y�... � A�ja widzia�em na pewno, Omikronie. � A�wi�c obaj, obaj r�wnocze�nie! � Omikronie! ��zaprotestowa� pan Dean Forsyth. � Tak, pan pierwszy, bez w�tpienia ��przyzna� Omikron znacz�co potrz�saj�c g�ow�. ��Ale gdy mi si� zdawa�o, �em zobaczy� wspomnian� rzecz, s�dzi�em, �e to powinno by�... �e to by�o... � A�ja ��o�wiadczy� pan Dean Forsyth ��twierdz�, �e to by� meteor zmierzaj�cy z�p�nocy na po�udnie... � Tak, prosz� pana, prostopadle do kierunku ruchu s�o�ca... � Pozornego ruchu, Omikronie. � Naturalnie, �e pozornego. � I�by�o to szesnastego tego miesi�ca. ��Szesnastego. � O�godzinie si�dmej, trzydzie�ci siedem minut, dwadzie�cia sekund. � Dwadzie�cia sekund ��powt�rzy� Omikron ��jak stwierdzi�em na naszym zegarze �ciennym. � I�nie ukaza� si� wi�cej! ��zawo�a� pan Forsyth wznosz�c gestem gro�by r�k� do nieba. � Jak�eby mog�o by� inaczej? Chmury! Chmury! Od pi�ciu dni nie ma nawet tyle b��kitu na niebie, by wykraja� z�niego chustk� do nosa! � Jakby umy�lnie! ��zawo�a� pan Dean Forsyth tupi�c nog�. ��Naprawd� my�l�, �e takie rzeczy przytrafiaj� si� tylko mnie. � Nam ��poprawi� Omikron, kt�ry przyznawa� sobie po�ow� zas�ugi w�pracach swego pana. Prawd� m�wi�c, wszyscy mieszka�cy okolicy mieli takie samo prawo do uskar�ania si� na g�ste chmury zalegaj�ce niebo. S�o�ce �wieci lub nie �wieci ��dla wszystkich. Lecz jakkolwiek powszechne by�oby to prawo, nikt nie m�g� mie� szale�czej pretensji, aby dor�wna� pod wzgl�dem z�ego humoru panu Deanowi Forsythowi, gdy miasto okrywa�o si� jedn� z�owych mgie�, przeciw kt�rym nic zdzia�a� nie mog� najpot�niejsze teleskopy i�najdoskonalsze lunety. A�mg�y takie nie s� rzadko�ci� w�Whastonie, cho� miasto op�ywa przejrzysty nurt rzeki Potomak, a�nie b�otniste wody Tamizy. Tak czy owak, gdy szesnastego marca rozja�ni�o si� niebo, c� zobaczyli, czy te� s�dzili, �e widz�, pan Forsyth i�jego s�u��cy? Ni mniej, ni wi�cej tylko meteor o�kszta�cie kulistym, posuwaj�cy si� wyra�nie z�p�nocy na po�udnie z�ogromn� szybko�ci�, o�takim blasku, �e walczy� zwyci�sko z�rozproszonym �wiat�em s�onecznym. W�ka�dym razie, skoro jego odleg�o�� od Ziemi musia�a liczy� pewn� okre�lon� ilo�� kilometr�w, by�oby rzecz� mo�liw� �ledzi� go, mimo rozwijanej szybko�ci, przez czas do�� d�ugi, gdyby niewczesna mg�a nie udaremni�a wszelkich obserwacji. Od tej chwili p�yn�y potokiem �ale wywo�ane nieszcz�snym zbiegiem okoliczno�ci. Czy �w meteor wr�ci na widnokr�g Whastonu? Czy b�dzie mo�na okre�li� jego sk�adniki, ustali� mas�, ci�ar i�charakter? Czy jaki� inny astronom, bardziej uprzywilejowany, nie odnajdzie go w�innym punkcie nieba? Czy Dean Forsyth, kt�ry tak kr�tko mia� go w�zasi�gu swego teleskopu, b�dzie m�g� nazwa� owo odkrycie swym imieniem? Czy� ca�y zaszczyt nie przypadnie ostatecznie jednemu z�tych uczonych Starego lub Nowego �wiata, kt�rzy trawi� �ycie na przeszukiwaniu przestrzeni noc� i�dniem? � Rozb�jnicy! ��z�yma� si� pan Forsyth. ��Piraci nieba! Przez ca�y ranek dwudziestego pierwszego marca ani Dean Forsyth, ani Omikron nie mogli si� zdecydowa�, mimo z�ej pogody, na to, by oddali� si� od okna wychodz�cego na p�noc. I�gniew ich r�s� w�miar�, jak up�ywa�y godziny. Nic ju� do siebie nie m�wili. Dean Forsyth przebiega� spojrzeniem rozleg�y horyzont, ograniczony z�tej strony kapry�nym profilem wzg�rz Serboru, ponad kt�rymi do�� silny wiatr p�dzi� szarawe ob�oki. Omikron wspina� si� na palce, by zwi�kszy� sw�j zasi�g widzenia, ograniczony przez niewielki wzrost. Pan Forsyth skrzy�owa� ramiona, przyciskaj�c kurczowo do piersi zaci�ni�te pi�ci. Omikron uderza� palcami w�ram� okna. Kilka ptak�w przelecia�o z�krzykiem, jakby drwi�c sobie z�pana i�s�ugi, kt�rych brak skrzyde� przykuwa� do powierzchni ziemi. Ach, gdyby mogli towarzyszy� tym ptakom w�locie, kilku susami przebyliby warstw� chmur i�by� mo�e, zobaczyliby wtedy asteroid kontynuuj�cy swoj� w�dr�wk� w�o�lepiaj�cym �wietle s�onecznym! W tym momencie zapukano do drzwi. Dean Forsyth i�Omikron, zaabsorbowani, nic nie us�yszeli. Drzwi si� otwar�y i�Francis Gordon ukaza� si� na progu. Dean Forsyth i�Omikron nawet si� nie odwr�cili. M�ody cz�owiek podszed� do wuja i�dotkn�� lekko jego ramienia. Pan Forsyth odwr�ci� si� i�rzuci� na siostrze�ca spojrzenie tak odleg�e, �e musia�o chyba wraca� z�Syriusza lub co najmniej z�Ksi�yca. � Co takiego? ��zapyta�. � Wuju, �niadanie czeka. � Ach, doprawdy? ��rzek� Dean Forsyth. ���niadanie czeka? My tak�e czekamy. � Na co czekacie? � Na s�o�ce ��o�wiadczy� Omikron; odpowied� t� potwierdzi� gestem jego pan. � Ale�, wuju, nie zaprosi�e� chyba s�o�ca na �niadanie i�mo�emy bez niego zasi��� do sto�u? Co na to odpowiedzie�?. Je�liby promienna gwiazda nie ukaza�a si� ca�y dzie�, czy pan Dean Forsyth upar�by si� pozosta� na czczo do wieczora? By� mo�e, gdy� astronom nie zdawa� si� sk�onny us�ucha� zaproszenia siostrze�ca. � Wuju! ��nalega� Francis. ��Mitz si� niecierpliwi, uprzedzam ci�. W jednej chwili pan Dean Forsyth odzyska� poczucie rzeczywisto�ci. Zna� dobrze objawy niecierpliwo�ci poczciwej Mitz. Skoro wys�a�a do niego specjalnego ambasadora, znaczy�o to, i� sytuacja jest powa�na: trzeba skapitulowa� bez zw�oki. � Kt�ra to godzina? ��zapyta�. � Jedenasta czterdzie�ci sze�� ��odpowiedzia� Francis Gordon. Tak� istotnie godzin� wskazywa� du�y zegar; a�zazwyczaj wuj i�siostrzeniec zasiadali naprzeciw siebie punkt o�jedenastej. � Jedenasta czterdzie�ci sze��! ��zawo�a� pan Dean Forsyth udaj�c �ywe niezadowolenie, by ukry� niepok�j. ��Nie rozumiem, dlaczego Mitz jest tak niepunktualna! � Ale�, wuju ��zaoponowa� Francis ��ju� trzeci raz pukamy na pr�no do drzwi! Nie odpowiadaj�c pan Dean Forsyth skierowa� si� na schody, gdy tymczasem Omikron, kt�ry zazwyczaj podawa� do sto�u, pozosta� i�czeka� na powr�t s�o�ca. Wuj i�siostrzeniec weszli do sali jadalnej. Mitz ju� tam by�a. Spojrza�a swemu panu prosto w�oczy, a�on spu�ci� g�ow�. � A�Mokrynos? ��zapyta�a Mitz, kt�ra w�prostocie ducha w�ten spos�b wymawia�a pi�t� samog�osk� alfabetu greckiego. � Jest zaj�ty na g�rze ��odpowiedzia� Francis Gordon. ��Obejdziemy si� dzisiaj bez niego. � Z�przyjemno�ci�! ��o�wiadczy�a Mitz naburmuszonym tonem. ��Mo�e zosta� w�swoim obserwatorium, jak d�ugo mu si� podoba. Wszystko p�jdzie lepiej bez tego niedojdy. Zacz�o si� �niadanie. Wszyscy jedli w�milczeniu. Mitz, kt�ra zazwyczaj ch�tnie rozmawia�a przynosz�c p�miski i�zmieniaj�c nakrycia, tym razem nie otwiera�a ust. Cisza by�a przygniataj�ca, atmosfera wielce napr�ona. Francis Gordon, pragn�c przerwa� ten nastr�j, zapyta�, aby co� powiedzie�: � Jak sp�dzi�e� poranek, wuju? Czy jeste� zadowolony? � Nie ��odpowiedzia� Dean Forsyth. ��Stan nieba by� niepomy�lny i�niepogoda dokuczy�a mi dzi� specjalnie. � Czy�by� by� na tropie jakiego� odkrycia astronomicznego? � My�l�, �e tak, Francisie. Lecz nie mog� nic twierdzi� stanowczo, p�ki nowa obserwacja... � Wi�c to to ��przerwa�a Mitz sucho ��nurtuje pana od tygodnia do tego stopnia, �e tkwi pan jak przyro�ni�ty na swojej wie�y i�wstaje pan po nocach. Tak! Trzy razy ostatniej nocy! Dobrze pana s�ysza�am, nie mam, dzi�ki Bogu, bielma na oczach ��doda�a w�formie odpowiedzi na gest swego pana i�zapewne, by da� do zrozumienia, �e jeszcze nie jest g�ucha. � Rzeczywi�cie, moja Mitz ��przyzna� pan Dean pojednawczym tonem. Zbyteczna s�odycz! � Odkrycie astrokomiczne! ��podj�a zacna gospodyni z�oburzeniem. ��Kiedy si� w�panu ��� obr�ci, kiedy przez patrzenie w�te swoje rury dostanie pan �amania w�krzy�u albo zapalenia p�uc, to b�dzie dopiero bal. Czy wtedy gwiazdy b�d� ko�o pana chodzi�y, a�doktor ka�e je za�ywa� w�pigu�kach? S�dz�c po sposobie, w�jaki rozpocz�� si� dialog, Dean Forsyth zrozumia�, �e lepiej b�dzie nie odpowiada�. Jad� dalej w�milczeniu, tak jednak zmieszany, �e kilkakrotnie myli� szklank� z�talerzem. Francis Gordon usi�owa� podtrzymywa� rozmow�, lecz z�takim skutkiem, jakby rozprawia� na pustyni. Jego wuj, wci�� jeszcze ponury, zdawa� si� go nie s�ysze�. Francis zacz�� wi�c wreszcie m�wi� o�pogodzie. Gdy si� nie ma tematu, rozmawia si� o�pogodzie obecnej, przesz�ej lub przysz�ej. Problem to niewyczerpany, dost�pny dla ka�dego poziomu umys�owego. Atmosferyczne kwestie interesowa�y zreszt� pana Deana Forsytha. Tak wi�c w�pewnym momencie, gdy na skutek zag�szczenia chmur w�pokoju zrobi�o. si� jeszcze ciemniej, podni�s� g�ow�, spojrza� w�okno i�zawo�a� wypuszczaj�c widelec z�r�ki: � Czy� te przekl�te chmury nie ust�pi� wreszcie, cho�by za cen� ulewy? � Doprawdy ��o�wiadczy�a Mitz ��po trzech tygodniach suszy ulewa by si� przyda�a. Ziemia prosi o�deszcz. � Ziemia! Ziemia! ��mrukn�� pan Forsyth z�tak zupe�nym lekcewa�eniem, �e wywo�a� tym odpowied� starej s�ugi. � Tak, panie, ziemia. Wyobra�am sobie, �e warta jest co najmniej tyle, co niebo, z�kt�rego pan nie chce nigdy zej��... nawet na �niadanie. � Ale�, kochana Mitz ��przerwa� Francis Gordon przymilnie. Na pr�no. Mitz nie by�a usposobiona do czu�o�ci. � Nie ma �adnej �kochanej Mitz� ��ci�gn�a tym samym tonem. ��Doprawdy nie warto wy�azi� ze sk�ry, aby ogl�da� ksi�yc, je�li si� nie wie, �e na wiosn� padaj� deszcze. Je�liby nie pada�o w�marcu, kiedy by w�a�ciwie mia�o pada�? Chcia�abym to wiedzie�. � To prawda, drogi wuju ��potwierdzi� siostrzeniec ��jest marzec, pocz�tek wiosny, i�trzeba si� z�tym pogodzi�. Ale niebawem przyjdzie lato i�b�dziesz mia� czyste niebo. B�dziesz m�g� w�wczas kontynuowa� twoje prace w�lepszych warunkach. Troch� cierpliwo�ci, wuju! � Cierpliwo�ci, Francisie? ��odpowiedzia� pan Forsyth, kt�rego czo�o by�o zachmurzone nie mniej ni� niebo. ��Cierpliwo�ci! A�je�li on odsunie si� tak daleko, �e nie b�dzie go mo�na dostrzec? A�je�li nie uka�e si� wi�cej nad horyzontem? � On? ��przerwa�a Mitz. ��Co za on? W tym momencie us�yszano g�os Omikrona: � Prosz� pana! Prosz� pana! � Co� nowego! ��zawo�a� pan Forsyth odpychaj�c szybko krzes�o i�kieruj�c si� ku drzwiom. Nie dotar� jeszcze do nich, gdy jaskrawy promie� wpad� przez okno, zapalaj�c drobne iskierki w�szklankach i�butelkach na stole. � S�o�ce! S�o�ce! ��powtarza� pan Forsyth biegn�c po schodach. � Skaranie boskie! ��zawo�a�a Mitz siadaj�c na krze�le. ��Poszed� znowu, a�kiedy si� zamknie ze swoim Mokrymnosem w�obserwatorium, b�dzie go mo�na wo�a� a�wo�a�... Szukaj wiatru w�polu! �niadanie zje si� samo, za spraw� Ducha �wi�tego. I�to wszystko dla gwiazd! Tak wyrzeka�a Mitz swym obrazowym j�zykiem, cho� pan ju� nie m�g� jej s�ysze�. Zreszt� gdyby j� nawet s�ysza�, elokwencja jej posz�aby i�tak na marne. Pan Forsyth, zdyszany wchodzeniem po schodach, wkracza� w�a�nie do swego obserwatorium. Wiatr po�udniowo-zachodni wzm�g� si� i�przegna� chmury ku wschodowi. Szeroki pas b��kitu ods�oni� a� po zenit ca�� t� cz�� nieba, gdzie zosta� zauwa�ony meteor. Izb� o�wietla�y promienie s�o�ca. � No i�co? ��zapyta� Forsyth. ��Co nowego? � S�o�ce ��odrzek� Omikron ��ale nie na d�ugo, gdy� chmury zn�w ci�gn� z�zachodu. � Nie ma chwili do stracenia! ��zawo�a� pan Forsyth nastawiaj�c lunet�, gdy tymczasem s�uga czyni� to samo z�teleskopem. Z jak�� nami�tno�ci� kierowali swymi instrumentami w�ci�gu mniej wi�cej czterdziestu minut! Z�jak�� cierpliwo�ci� manewrowali �rub�, by utrzyma� je we w�a�ciwej pozycji! Z�jak drobiazgow� uwag� przetrz�sali wszelkie zak�tki tej cz�ci sfery niebieskiej! W�a�nie pod takim k�tem wzniesienia na prawo i�w�takim pochyleniu meteor ukaza� si� po raz pierwszy, by przej�� nast�pnie dok�adnie przez zenit Whastonu. Byli tego pewni. I nic! Nic w�tym miejscu! Pusty by� ca�y obszar oczyszczony z�chmur, kt�ry dawa� meteorom tak wspania�y teren do przechadzki! Ani jednego punktu widzialnego w�tym kierunku! Ani �ladu asteroidu. � Nic! ��powiedzia� pan Dean Forsyth wycieraj�c oczy zaczerwienione od krwi, kt�ra nabieg�a do powiek. � Nic ��powt�rzy� Omikron jak p�aczliwe echo. By�o ju� za p�no na dalsze wysi�ki. Chmury wraca�y, niebo ciemnia�o znowu. Koniec przeja�nienia, tym razem na ca�y dzie�! Wkr�tce mg�y utworzy�y jednolit�, brudnoszar� mas� i�skropli�y si� w�drobny deszcz. Nale�a�o zrezygnowa� z�wszelkich obserwacji, ku wielkiej rozpaczy pana i�s�ugi. � A�jednak ��rzek� Omikron ��jeste�my pewni, �e�my go widzieli. � Jeszcze jak pewni! ��zawo�a� pan Forsyth wznosz�c ramiona ku niebu. I tonem, w�kt�rym niepok�j miesza� si� z�zazdro�ci�, doda�: � Jeste�my a� nazbyt pewni, gdy� i�inni mogli go widzie� tak jak my. Oby�my byli jedynymi odkrywcami! Brakowa�oby tylko, �eby go dostrzeg� tak�e i�Sydney Hudelson! Rozdzia� trzeci w kt�rym jest mowa o�doktorze Sydneyu Hudelsonie, jego �onie Florze i�ich dwu c�rkach ��Jenny i�Loo � Oby go tylko nie zobaczy� ten intrygant Forsyth! Tak m�wi� do siebie w�swym gabinecie rankiem dwudziestego pierwszego marca doktor Sydney Hudelson. By� bowiem doktorem, a�je�li nie praktykowa� w�Whastonie, to dlatego, �e wola� po�wi�ci� sw�j czas i�sw� inteligencj� na badania wznio�lejsze i�o�wi�kszym zasi�gu. Bliski przyjaciel Deana Forsytha, by� r�wnocze�nie jego rywalem. Porwany identyczn� nami�tno�ci�, patrzy� jak i�on jedynie w�przestworza niebios, a�umys� jego pracowa� tylko nad rozwi�zaniem astronomicznych tajemnic wszech�wiata. Doktor Hudelson posiada� spory maj�tek, zar�wno w�asny, jak i��ony Flory, z�domu Clarish. Rozumnie zarz�dzany, maj�tek ten zapewnia� przysz�o�� jemu i�dwu c�rkom, Jenny i�Loo Hudelson, licz�cym osiemna�cie i�czterna�cie lat. Co do samego doktora, mo�na by powiedzie� stylem literackim, �e czterdziesta si�dma zima o�nie�y�a mu g�ow�. Lecz urocza ta metafora by�aby, na nieszcz�cie, �le wybrana, gdy� doktor Hudelson wy�ysia� by� dok�adniej, ni� gdyby go ogoli� najzr�czniejszy cyrulik. Ukryta rywalizacja astronomiczna pomi�dzy Sydneyem Hudelsonem a�Deanem Forsythem m�ci�a nieco stosunki ��cz�ce obie rodziny, w�gruncie rzeczy bardzo ze sob� z�yte. Oczywi�cie nie sprzeczali si� o�jak�� planet� czy gwiazd�, poniewa� cia�a niebieskie, kt�rych pierwsi odkrywcy s� zazwyczaj nie znani, nale�� do wszystkich ludzi. Do�� jednak cz�sto ich obserwacje meteorologiczne lub astronomiczne stanowi�y temat dyskusji, kt�ra niekiedy przeobra�a�a si� w�k��tni�. Co mog�oby zaostrzy� takie k��tnie i�doprowadzi� w�odpowiednim momencie do scen godnych po�a�owania? Egzystencja pani Forsyth! Na szcz�cie pani taka nie istnia�a, gdy� ten, kt�ry m�g�by j� za�lubi�, zosta� kawalerem i�nigdy, nawet we �nie, nie pomy�la� o�ma��e�stwie. Tak wi�c, wobec braku �ony Deana Forsytha, kt�ra by zatruwa�a wzajemne stosunki pod pretekstem usi�owa� pojednawczych, istnia�y wszelkie szans�, by ka�da sprzeczka astronom�w mog�a si� szybko za�agodzi�. Istnia� niew�tpliwie pani Flora Hudelson. Ale pani Flora by�a wzorow� �on�, wzorow� matk� i�doskona�� gospodyni�; usposobienia bardzo spokojnego, niezdolna by�a do powiedzenia o�kimkolwiek z�ego s�owa. Nie karmi�a si� obmow� na obiad ani oszczerstwem na kolacj�, jak to czyni tyle powa�anych dam Starego i�Nowego �wiata. Pani Hudelson ���w nieprawdopodobny fenomen, �w wz�r ma��onek ��stara�a si� uspokaja� m�a, gdy wraca� podniecony dyskusj� ze swym najbli�szym przyjacielem Forsythem. Rzecz zdumiewaj�ca: uwa�a�a za zupe�nie naturalne, �e pan Hudelson zajmowa� si� astronomi� i��y� w�g��binach firmamentu, pod warunkiem, �e z�nich schodzi�, gdy o�to prosi�a. Nie na�laduj�c Mitz, kt�ra gn�bi�a swego pana, nie dr�czy�a bynajmniej m�a. Tolerowa�a fakt, �e dawa� na siebie czeka� w�godzinach posi�k�w. Nie z�orzeczy�a wcale, gdy si� sp�nia�, i�stara�a si� utrzyma� potrawy w�dobrym stanie. Szanowa�a zaj�cia, kt�re go zaprz�ta�y, przejmowa�a si� nawet nimi i�dobre serce dyktowa�o jej s�owa zach�ty, gdy astronom zdawa� si� gubi� w�niesko�czonych przestrzeniach lak, i� nie m�g� odnale�� drogi. Oto �ona, jakiej �yczymy wszystkim m�om, zw�aszcza gdy s� astronomami! Na nieszcz�cie, takie jak ona istniej� tylko w�powie�ciach. Co do Jenny, jej starszej c�rki, wygl�da�o na to, �e wst�pi ona w��lady matki i�w�ten sam spos�b b�dzie kroczy� drog� �ycia. Niew�tpliwie Francis Gordon, przysz�y m�� Jenny Hudelson, mia� si� sta� najszcz�liwszym z�ludzi. Nie obra�aj�c panien ameryka�skich, mo�na powiedzie�, �e trudno by�oby znale�� w�ca�ej Ameryce dziewczyn� bardziej urocz� i�poci�gaj�c�, hojniej obdarzon� wszelkimi doskona�o�ciami. Jenny by�a mi�� blondynk� o�niebieskich oczach, o��wie�ej cerze, z��adnymi r�koma, �adnymi nogami i�zgrabn� kibici�; by�a r�wnie wdzi�czna jak skromna, r�wnie dobra jak inteligentna. Dlatego Francis Gordon ceni� j� nie mniej ni� ona jego. A�poniewa� siostrzeniec pana Forsytha cieszy� si� poza tym szacunkiem ca�ej rodziny Hudelson�w, wzajemna sympatia m�odych znalaz�a po nied�ugim czasie wyraz w�formie o�wiadczyn przyj�tych bardzo �yczliwie. M�odzi ludzie tak byli dobrani! Jenny ze swymi domowymi zaletami zapewni�aby szcz�cie ma��e�stwu. Co do Francisa Gordona, mia� on by� wyposa�ony przez wuja, kt�rego ca�y maj�tek przypadnie mu w�przysz�o�ci. Lecz zostawmy na boku perspektywy spadkowe. Nie chodzi o�przysz�o��, lecz o�tera�niejszo��, kt�ra ��czy w�sobie wszelkie warunki najdoskonalszej pomy�lno�ci. A wi�c Francis Gordon jest zar�czony z�Jenny Hudelson, Jenny Hudelson z�Francisem Gordonem, a��lubu, kt�rego dat� ustali si� niebawem, udzieli wielebny O�Garth u��wi�tego Andrzeja, w�najwi�kszym ko�ciele szcz�liwego miasta Whastonu. Mo�ecie by� pewni, �e t�umy ludzi wezm� udzia� w�ceremonii �lubnej, gdy� obydwie rodziny s� r�wnie cenione, jak szanowane. Tak samo pewne jest, �e najweselsza, najbardziej o�ywiona i�rozta�czona b�dzie tego dnia milutka Loo (zdrobnienie od Luizy), druhna ukochanej siostry. Nie sko�czy�a jeszcze pi�tnastu lat i�ma prawo cieszy� si� m�odo�ci�. Korzysta z�tego prawa ��zapewniam was! Istne perpetuum mobile w�sensie fizycznym i�moralnym; ma�a figlarka nie waha si� nawet �artowa� z��tatusiowych planet�. Lecz wybacza si� jej wszystko, na wszystko pozwala. Doktor Hudelson �mieje si� pierwszy i�za kar� ca�uje tylko �wie�e policzki dziewczynki. W gruncie rzeczy, pan Hudelson by� cz�owiekiem zacnym, tylko bardzo upartym i�dra�liwym. Jedynie Loo pozwala� na niewinne �arciki: wszyscy inni musieli szanowa� jego zwyczaje i�manie. Zapalony do studi�w astronomiczno-meteorologicznych, uparty w�swych dowodzeniach, bardzo zazdrosny o�odkrycia, kt�rych dokonywa� lub twierdzi�, �e dokonuje, mimo istotnego przywi�zania do pana Deana Forsytha, dziw, �e nie zerwa� przyja�ni z�tak niebezpiecznym rywalem. Byli jak dwaj my�liwi na tym samym terenie �ow�w, k��c�cy si� o�rzadk� zwierzyn�! Wiele razy wynika�o z�tego ozi�bienie stosunk�w, kt�re mog�oby si� sko�czy� zupe�nym ich zerwaniem, gdyby nie uspokajaj�ca interwencja zacnej, pani Hudelson, wspomaganej zreszt� przez obie c�rki i�Francisa Gordona. Ta pokojowo usposobiona czw�rka �ywi�a nadziej�, �e projektowany zwi�zek ma��e�ski przyczyni si� do zmniejszania ilo�ci utarczek. Gdyby �lub Francisa i�Jenny mocniej zwi�za� dwie rodziny, przej�ciowe te burze by�yby mniej cz�ste i�mniej niebezpieczne. Kto wie nawet, czy dwaj astronomowie-amatorzy, zjednoczeni w�serdecznej wsp�pracy, nie poprowadziliby wsp�lnie swoich bada�? Dzieliliby wtedy sprawiedliwie mi�dzy siebie zwierzyn� odkryt�. ��je�li nie ustrzelon� ��na wielkich obszarach mi�dzyplanetarnych. Dom doktora Hudelsona nale�a� do najwygodniejszych w�mie�cie. Na pr�no szukaliby�my lepiej utrzymanego w�ca�ym Whastonie. Ten �adny pa�acyk w�ogrodzie pe�nym pi�knych drzew i�zielonych trawnik�w znajdowa� si� w�po�owie ulicy Morissa. Sk�ada� si� z�parteru i�pierwszego pi�tra; mia� siedem okien od frontu. Z�lewej strony g�rowa� nad dachem rodzaj kwadratowej, trzydziestometrowej baszty zako�czonej tarasem z�balustrad�. Na jednym z�rog�w stercza� maszt, na kt�ry w�niedziel� i�dni �wi�teczne wci�gano gwia�dzisty sztandar Stan�w Zjednoczonych. Wy�sza izba tej baszty przystosowana by�a do bada�. Tutaj pracowa� doktor z�pomoc� swych instrument�w, lunet i�teleskop�w, chyba �e w�czasie pi�knych nocy przenosi� je na taras, sk�d jego wzrok m�g� obejmowa� swobodnie kopu�� niebiesk�. Tam w�a�nie doktor, wbrew zakl�ciom pani Hudelson, �apa� swe najha�a�