4106

Szczegóły
Tytuł 4106
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4106 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4106 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4106 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tw�j dom jest twoim wi�kszym cia�em. Ro�nie w s�o�cu; �pi w ciszy nocy. Miewa sny. Czy� tw�j dom nie �pi, a wi�c nie opuszcza miasta, by znale�� si� w gaju lub na szczycie wzg�rza? KHALIL GIBRAN Sen Pierwszej nocy mia�am nieruchomy sen. �ni�o mi si�, �e jestem czystym patrzeniem, czystym wzrokiem i nie mam cia�a ani imienia. Tkwi� wysoko nad dolin�, w jakim� nieokre�lonym punkcie, z kt�rego widz� wszystko lub prawie wszystko. Poruszam si� w tym patrzeniu, ale pozostaj� w miejscu. To raczej widziany �wiat poddaje mi si�, kiedy na niego patrz�, przysuwa si� i odsuwa tak, �e mog� zobaczy� wszystko naraz albo tylko najdrobniejsze szczeg�y. Widz� wi�c dolin�, w kt�rej stoi dom, w samym jej �rodku, ale to nie jest m�j dom ani moja dolina, bo do mnie nic nie nale�y, bo ja sama do siebie nie nale��, a nawet nie ma czego� takiego jak ja. Widz� kolist� lini� horyzontu, kt�ry zamyka dolin� ze wszystkich stron. Widz� wzburzony, m�tny potok, kt�ry p�ynie mi�dzy wzg�rzami. Widz� drzewa pot�nymi nogami wro�ni�te w ziemi�, jak jednonogie znieruchomia�e zwierz�ta. Bezruch tego, co widz�, jest pozorny. Gdy tylko zechc�, mog� przenika� przez pozory. Wtedy pod kor� drzew zobacz� ruchome strumyczki wody i sok�w, kt�re kr��� tam i z powrotem, w g�r� i w d�. Pod dachem widz� cia�a �pi�cych ludzi i ich bezruch tak�e jest pozorny - delikatnie pulsuj� w nich serca, szemrze krew, nawet ich sny nie s� rzeczywiste, potrafi� bowiem ujrze�, czym one s�: pulsuj�cymi kawa�kami obraz�w. �adne z tych �ni�cych cia� nie jest mi bli�sze, �adne dalsze. Po prostu na nie patrz� i w ich pogmatwanych sennych my�lach widz� siebie - wtedy odkrywam t� dziwaczn� prawd�. �e jestem patrzeniem, bez refleksji, bez �adnej oceny, bez uczu�, l zaraz odkrywam inn� rzecz - �e potrafi� patrze� tak�e poprzez czas, �e tak samo, jak zmieniam punkt widzenia w przestrzeni, mog� go zmienia� tak�e w czasie, jakbym by�a strza�k� na ekranie komputera, kt�ra jednak porusza si� sama z siebie albo po prostu nie wie nic o istnieniu poruszaj�cej ni� d�oni. Tak �ni�, wydaje mi si�, niesko�czenie d�ugi czas. Nie ma przed i nie ma po, nie oczekuj� te� niczego nowego, bo nie mog� ani nic naby�, ani nic straci�. Noc si� nigdy nie ko�czy. Nic si� nie dzieje. Nawet czas nie zmienia tego, co widz�. Patrz� i ani nie poznaj� nic nowego, ani nie zapominam tego, co zobaczy�am. Marta Ca�y pierwszy dzie� obchodzili�my swoj� ziemi�. Gumowce zapada�y si� w gliniasty grunt. Ziemia by�a czerwona, r�ce brudzi�y si� na czerwono, a gdy si� je my�o, p�yn�a czerwona woda. R. po raz kolejny ogl�da� drzewa w sadzie. By�y stare, krzaczaste, rozro�ni�te na wszystkie strony. Takie drzewa nic pewnie nie urodz�. Sad ci�gn�� si� a� do lasu i zatrzymywa� na ciemnej �cianie �wierk�w. Sta�y jak wojsko. Po po�udniu znowu zaczyna� pada� �nieg z deszczem. Woda zbiera�a si� na gliniastej ziemi, tworzy�a stru�ki i strumyki i p�yn�a z g�ry prosto na dom, wsi�ka�a w �ciany i znika�a gdzie� pod murem. Ze �wieczk� zeszli�my do piwnicy, zaniepokojeni nieustannym szmerem. Po kamiennych schodach p�yn�� ca�y potok, przemywa� kamienn� pod�og� i wyp�ywa� ni�ej, od strony stawu. Zrozumieli�my, �e dom stoi na rzece, �e zbudowano go nieopatrznie na p�yn�cej podziemnej wodzie i teraz nic ju� si� z tym nie da zrobi�. Mo�na si� jedynie przyzwyczai� do ponurego, wiecznego szumu wody, do niespokojnych sn�w. Druga rzeka by�a za oknem - to strumie� pe�en zm�conej czerwonej wody, kt�ra podmywa bezradnie nieruchome korzenie drzew i znika w lesie. Z okna d�ugiego pokoju wida� dom Marty. Od trzech lat zastanawia�am si�, kim jest Marta. O sobie zawsze m�wi�a co innego. Za ka�dym razem podawa�a inny rok urodzenia. Dla mnie i dla R. Marta istnia�a tylko latem, zim� znika�a, jak wszystko tutaj. By�a drobna, ca�kiem siwa, brakowa�o jej z�b�w. Jej sk�ra -pomarszczona, sucha i ciep�a. Wiem to, bo poca�owa�y�my si� na przywitanie, nawet niezdarnie przytuli�y�my si� do siebie i poczu�am jej zapach - wysuszonej na si�� wilgoci. Ten zapach zawsze zostanie, nie da si� zlikwidowa�. Ubrania, kt�re zmok�y na deszczu, trzeba wypra�, tak m�wi�a moja mama, ale ona w og�le pra�a wszystko niepotrzebnie. Otwiera�a szafy, wyci�ga�a czyste, wykrochmalone prze�cierad�a i wrzuca�a je do pralki, jakby nieu�ywanie brudzi�o je tak samo jak u�ywanie. Zapach wilgoci sam w sobie by� nieprzyjemny, ale na ubraniu Marty, na jej sk�rze pachnia� znajomo i mi�o. Je�eli by�a tutaj Marta, wszystko znajdowa�o si� na swoim miejscu, wszystko by�o w najwi�kszym porz�dku. Marta przysz�a zaraz drugiego wieczoru. Najpierw pili�my herbat�, potem to zesz�oroczne wino z dzikiej r�y, ciemne i g�ste, tak s�odkie, �e m�ci�o w g�owie po pierwszym �yku. Wyci�ga�am z pude� ksi��ki. Marta trzyma�a kieliszek w obu d�oniach i patrzy�a bez zainteresowania. Pomy�la�am, �e Marta nie umie czyta�. Tak mi si� wydawa�o. To by�o mo�liwe, by�a wystarczaj�co stara, �eby omin�y j� publiczne szko�y. Litery nie zatrzymywa�y jej wzroku, ale nigdy jej o to nie pyta�am. Podniecone suki wchodzi�y i wychodzi�y. Przynosi�y na sier�ci zapach zimna i wiatru; grza�y si� przy rozpalonej kuchni, a potem ci�gn�o je wsad. Marta muska�a ich grzbiety swoimi d�ugimi, ko�cistymi palcami i powtarza�a im, �e s� pi�kne, l tak ca�y wiecz�r m�wi�a tylko do suk. Patrzy�am na ni� spod oka, uk�adaj�c ksi��ki na drewnianych p�kach. Lampka na �cianie o�wietla�a czubek jej g�owy z pi�ropuszem cienkich siwych w�os�w. Na karku robi� si� z nich warkoczyk. Pami�tam tyle rzeczy, a nie pami�tam, jak zobaczy�am Mart� po raz pierwszy. Pami�tam wszystkie pierwsze spotkania z osobami, kt�re potem sta�y si� dla mnie wa�ne; pami�tam, czy �wieci�o s�o�ce, pami�tam szczeg�y ubrania (�mieszne enerdowskie buty R.), pami�tam zapachy, smaki i co� jakby faktur� powietrza - czy by�o szorstkie i sztywne, czy g�adkie i ch�odne jak mas�o. Od tego zale�y pierwsze wra�enie. Takie rzeczy zapisuj� si� gdzie� w tych osobnych, mo�e zwierz�cych cz�ciach m�zgu i nigdy nie daj� si� zapomnie�. Ale pierwszego spotkania z Marianie pami�tam. Musia�o to by� wczesn� wiosn� - tutaj to czas wszystkich pocz�tk�w. Musia�o to by� w tej nier�wnej przestrzeni doliny, bo Marta nigdy dalej sama nie wychodzi. Pewnie pachnia�o wod� roztopionym �niegiem. Musia�a mie� na sobie ten szary sweter z rozci�gni�tymi dziurkami. Niewiele wiedzia�am o Marcie. Wiedzia�am tylko to, co ona ods�oni�a mi sama. Wszystkiego musia�am si� domy�la� i zdawa�am sobie spraw�, �e fantazjuj� na jej temat. Tworz� Mart� z ca�� jej przesz�o�ci� i tera�niejszo�ci�. Bo kiedy tylko prosi�am, �eby opowiedzia�a mi co� o sobie, jak by�a m�oda, jak wtedy wygl�da�o to, co teraz wydaje si� takie oczywiste, ona zmienia�a temat, odwraca�a g�ow� do okna albo po prostu milk�a i w skupieniu kroi�a kapust� czy plot�a te swoje-cudze w�osy. Nie czu�am w tym niech�ci do m�wienia. By�o tak, jakby Marta po prostu nie mia�a nic do powiedzenia o sobie. Jakby nie mia�a �adnej historii. Lubi�a m�wi� tylko o innych ludziach, kt�rych ja widzia�am mo�e kilka razy przypadkiem albo wcale ich nie widzia�am, bo widzie� ju� ich nie mog�am - �yli zbyt dawno. Tak�e o tych, kt�rzy najpewniej wcale nie istnieli - potem znalaz�am dowody, �e Marta lubi�a zmy�la�, l o miejscach, w kt�rych tych ludzi zasadza�a jak ro�liny. Mog�a m�wi� godzinami, a� ja mia�am do�� i szuka�am grzecznego pretekstu, �eby jej przerwa� i wraca� ju� przez trawy do domu. Czasem przerywa�a te swoje wywody nagle, bez powodu i nie wraca�a do tego tematu przez tygodnie, �eby potem ni st�d, ni zow�d zacz��: "A pami�tasz, jak ci m�wi�am..." "Pami�tam". "Wi�c to by�o dalej tak, �e..." - i ci�gn�a jaki� zasuszony w�tek, a ja szuka�am w pami�ci, o kim m�wi i na czym przerwa�a, l co dziwne, przypomina�a mi si� raczej nie sama historia, ale w�a�nie opowiadaj�ca Marta, jej drobna posta�, jej okr�g�e plecy w sweterku o porozci�ganych dziurkach, jej ko�ciste palce. Czy m�wi�a to w przedni� szyb� samochodu, gdy jecha�y�my do Wambierzyc zam�wi� deski, czy mo�e rwa�y�my wtedy rumianek na polu Bobola. Nie potrafi�am nigdy odtworzy� tej historii samej w sobie, lecz zawsze sam� scen�, okoliczno�ci, �wiat, kt�ry j� we mnie zakorzeni�, jakby te historie by�y jakie� nierealne, zmy�lone, wy�nione, poodbijane w jej i mojej g�owie, rozmyte przez s�owa. Przerywa�a je tak samo nagle, jak zaczyna�a. Z powodu jakiego� widelca, kt�ry upad� na pod�og� i jego aluminiowy brz�k roztrzaskiwa� ostatnie zdanie, zatrzymywa� nast�pne s�owo w jej ustach tak, �e musia�a je prze�kn��. Albo wchodzi� Taki-a-Taki, jak to on, zawsze bez pukania, tupi�c buciorami od progu i ci�gn�c za sob� stru�ki wody, rosy, b�ota - cokolwiek tam by�o na zewn�trz - a przy nim w og�le nie da�o si� ju� niczego powiedzie�, taki by� ha�a�liwy. Wielu rzeczy opowiadanych przez Mart� nie zapami�ta�am. Zostawa�y mi po nich jakie� niewyra�ne puenty, jak musztarda zostawiona na brzegu talerza, kiedy g��wny posi�ek zosta� ju� zjedzony. Jakie� scenki, straszne lub zabawne. Jakie� obrazy wyrwane z kontekstu - �e dzieci �owi�y pstr�gi w strumieniu go�ymi r�koma. Nie wiem, po co gromadzi�am takie szczeg�y, a zapomina�am ca�� opowie��, kt�ra przecie� musia�a co� znaczy�, skoro by�a opowie�ci� z pocz�tkiem i ko�cem. Zapami�tywa�am same pestki, kt�re potem moja pami�� - i s�usznie - musia�a wyplu�. To nie by�o tak, �e tylko s�ucha�am. Ja te� do niej m�wi�am. Kiedy� na pocz�tku powiedzia�am jej, �e boj� si� umierania, nie �mierci w og�le, ale samego momentu, kiedy ju� nie b�d� mog�a niczego przesun�� na potem, l �e ten strach przychodzi zawsze wtedy, gdy jest ciemno, nigdy za dnia, i trwa kilka strasznych chwil, jak atak epileptyczny. Zaraz zawstydzi�am si� tego nag�ego wyznania. Wtedy to ja stara�am si� zmieni� temat. Marta nie mia�a duszy terapeuty. Nie dopytywa�a, nie rzuca�a nagle mytych naczy�, �eby przy mnie usi��� i poklepa� mnie po plecach. Nie pr�bowa�a, tak jak inni, wszystkiego co wa�ne umie�ci� w czasie i zapyta� nagle: "Kiedy to si� zacz�o?" Nawet Jezus nie unikn�� tej bezsensownej pokusy i spyta� o to samo op�tanego, kt�rego mia� uzdrowi�. "Kiedy to si� zacz�o?" A przecie� wydawa�oby si�, �e najwa�niejsze jest tylko to, co trwa teraz, przed samymi oczami. �e pytanie o pocz�tek i koniec nie daje �adnej warto�ciowej wiedzy. Czasem my�la�am, �e Marta nie s�ucha albo jest nieczu�a jak �ci�te, martwe drzewo, bo w takiej chwili brz�k naczy�, jak oczekiwa�am, nie milk�, a jej ruchy nie traci�y automatycznej p�ynno�ci. Wydawa�a mi si� nawet jaka� okrutna, nie raz i nie dwa, jak na przyk�ad wtedy, gdy tuczy�a te swoje koguty, a potem zabi�a je i z�ar�a, wszystkie naraz, w ci�gu dw�ch jesiennych dni. Nie rozumia�am Marty i teraz jej nie rozumiem, gdy o niej my�l�. Ale po co mi rozumienie Marty? Co mia�oby mi da� jasne odkrycie motyw�w jej zachowa�, �r�de�, z jakich p�yn�y jej wszystkie opowie�ci? Co da�aby mi jej biografia, je�eli w og�le Marta mia�a jak�� biografi�? Mo�e s� ludzie bez biografii, bez przesz�o�ci i bez przysz�o�ci, kt�rzy zjawiaj� si� innym jako wieczne teraz? Taki-a-Taki W ci�gu kilku nast�pnych wieczor�w, zaraz po Teleexpressie, przychodzi� Taki-a-Taki, nasz s�siad. R. grza� wino, sypa� do niego cynamonu i wrzuca� go�dziki. Taki-a-Taki co wiecz�r opowiada� zim�, bo zima musi by� opowiedziana, �eby mog�o przyj�� lato. By�a to ca�y czas ta sama historia - o tym, jak powiesi� si� Marek Marek. S�yszeli�my t� opowie�� od innych, a wczoraj i przedwczoraj od Takiego-a-Takiego. Ale on zapomina�, �e j� opowiada�, i zaczyna� wszystko od pocz�tku. Pocz�tkiem by�o pytanie, dlaczego nie przyjechali�my na pogrzeb. Nie mogli�my przyjecha�, bo to by�o w styczniu. Nie mogli�my si� zebra� do kupy, �eby przyjecha� na pogrzeb. Pada� �nieg, samochody nie odpala�y, rz�zi�y akumulatory. Droga za Jedlin� by�a zasypana i autobusy sta�y w rozpaczliwych korkach. Marek Marek mieszka� w domku z blaszanym dachem. Jego klacz zesz�ej jesieni przychodzi�a do naszego sadu zjada� spad�e jab�ka. Wygrzebywa�a owoce spod nadgni�ych li�ci. Na nas patrzy�a oboj�tnie. R. m�wi� nawet, �e ironicznie. Taki-a-Taki wraca� z Rudy po po�udniu, gdy ju� zacz�o si� �ciemnia�. Zobaczy�, �e drzwi domu Marka Marka s� przymkni�te tak samo, jak by�y rano, opar� wi�c rower o �cian� i zajrza� przez okno do �rodka. Zobaczy� go od razu. Ni to wisia�, ni to le�a� przy drzwiach, powykr�cany i niew�tpliwie martwy. Taki-a-Taki przys�oni� d�oni� oczy, �eby zobaczy� lepiej. Marek Marek mia� ciemn� posinia�� twarz i wywalony j�zyk. Jego oczy wpatrywa�y si� gdzie� wysoko. "A to g�upi ciul", powiedzia� Taki-a-Taki do siebie, "nawet powiesi� si� nie umia�". Wzi�� rower i poszed�. Czu� si� troch� nieswojo w nocy. Zastanawia� si�, czy dusza Marka Marka posz�a do nieba, czy do piek�a, czy gdzie si� tam idzie, je�eli si� w og�le gdzie� idzie. Obudzi� si� nagle, gdy by�o ju� szaro, i zobaczy� go ko�o pieca. Marek Marek sta� i patrzy� na niego. Taki-a-Taki zdenerwowa� si�. "Ja ci� bardzo prosz�, id� sobie st�d. To m�j dom. Ty masz sw�j". Zjawa nie poruszy�a si�; patrzy�a prosto na niego, lecz jej wzrok jakby przeszywa� go na drug� stron�, by� dziwny. "Marek, ja ci� prosz�, id� st�d", powt�rzy� Taki-a-Taki, ale Marek, czy ktokolwiek to teraz by�, nie zareagowa�. Wtedy Taki-a-Taki, pokonuj�c jaki� nag�y wstr�t do wszelkiego ruchu, wsta� z ��ka i wzi�� do r�ki gumowiec. Tak uzbrojony podszed� w stron� pieca. Na jego oczach zjawa znik�a. Zamruga� powiekami i wr�ci� do ciep�ej, wygrzanej po�cieli. Rano, gdy szed� po drzewo, znowu zajrza� przez okno do domu Marka. Nic si� nie zmieni�o, cia�o le�a�o w tej samej pozycji, ale dzisiaj twarz wydawa�a si� ciemniejsza. Ca�y dzie� Taki-a-Taki �ci�ga� z g�r drzewo na �ozach, kt�re sam zrobi� zesz�ego lata. Zwozi� pod dom drobne brz�zki, kt�re sam m�g� �ci��, i grube pnie przewr�conych �wierk�w i buk�w. Sk�ada� je do szopy i przygotowywa� do ci�cia na mniejsze kawa�ki. Potem nahajcowa� w piecu, a� rozgrza� blach� do czerwono�ci. Ugotowa� szybko zup� kartoflan� sobie i psom, w��czy� czarno-bia�y telewizor i jedz�c, przygl�da� si� migaj�cym obrazkom. Nie s�ysza� ani s�owa. Kiedy wchodzi� do ��ka, prze�egna� si� pierwszy raz od kilkudziesi�ciu lat, mo�e od bierzmowania, a mo�e od �lubu. Ten dawno zapomniany gest nasun�� mu my�l, �eby i�� z tak� rzecz� do ksi�dza. Nast�pnego dnia nie�mia�o zakr�ci� si� ko�o plebanii. Spotka� ksi�dza, gdy ten szybkim krokiem, omijaj�c plamy topniej�cego �niegu, sun�� do ko�cio�a. Taki-a-Taki nie by� g�upi, nie powiedzia� nic wprost. "Co by ksi�dz zrobi�, gdyby ksi�dza nawiedza� jaki� duch?" Tamten spojrza� na niego ze zdziwieniem i zaraz jego wzrok pow�drowa� na dach ko�cio�a - trwa� tam nie ko�cz�cy si� remont. "Kaza�bym mu odej��". "A gdyby ten duch by� uparty, nie chcia�by odej��, to co ksi�dz by zrobi�?" "We wszystkim trzeba by� stanowczym", odpowiedzia� ksi�dz refleksyjnie i zgrabnie wymin�� Takiego-a-Takiego. l znowu wszystko by�o jak poprzedniej nocy. Taki-a-Taki obudzi� si� nagle, jakby go kto� zawo�a�, usiad� na ��ku i zobaczy� Marka Marka stoj�cego pod piecem. "Wyno� si� st�d!", krzykn��. Zjawa nie poruszy�a si� i Takiemu-a-Takiemu nawet si� wyda�o, �e na jej nabrzmia�ej, ciemnej twarzy widzi ironiczny u�miech. "Niech ci� szlag trafi, czemu nie dajesz mi spa�? Id� sobie", m�wi� Taki-a-Taki. Wzi�� ten gumowiec i nim uzbrojony ruszy� w stron� pieca. "Prosz� mi st�d i��!", wrzasn�� i duch znikn��. Trzeciej nocy zjawa ju� nie przysz�a, a czwartego dnia siostra Marka Marka znalaz�a cia�o i narobi�a krzyku. Od razu przyjecha�a policja, owin�a Marka czarn� foli� i zabra�a go. Przepytywali Takiego-a-Takiego, gdzie by� i co robi�. Powiedzia�, �e nie zauwa�y� niczego dziwnego. Powiedzia� te�, �e jak kto� pije jak Marek Marek, pr�dzej czy p�niej to si� tak sko�czy. Zgodzili si� z nim i poszli. Taki-a-Taki wzi�� rower i powl�k� si� do Rudy. W restauracji "Lido" postawi� przed sob� kufel piwa i s�czy� go powoli �yczek po �yczku. Z tego wszystkiego, co czu�, najwyra�niejsza by�a ulga. Radio Nowa Ruda Lokalne Radio Nowa Ruda nadawa�o codziennie przez dwana�cie godzin. G��wnie muzyk�. O pe�nych godzinach by�y wiadomo�ci krajowe, a o wp� do - lokalne. Poza tym codziennie przeprowadzano konkurs. Wygrywa� go prawie zawsze ten sam cz�owiek o nazwisku Wadera. Musia� mie� ogromn� wiedz�, wiedzia� rzeczy niemo�liwe do odgadni�cia. Obiecywa�am sobie, �e w ko�cu dowiem si�, kim jest pan Wadera, gdzie mieszka i sk�d to wszystko wie. Przejd� g�rami do Nowej Rudy, �eby zapyta� go o co� wa�nego, sama nie wiem o co. Wyobra�a�am sobie, jak od niechcenia podnosi� codziennie s�uchawk� i m�wi�: "Tak, znam odpowied�, chodzi o canis lupus, najwi�kszego przedstawiciela psowatych", albo: "Szkliwo, kt�rym pokrywa si� dach�wki ceramiczne przed wypaleniem, nazywa si� angoba", albo: "Za nauczycieli Pitagorasa uwa�a si� Ferekydesa, Hermodamasa oraz Archemanesa". l tak codziennie. Nagrod� by�y ksi��ki od miejscowego hurtownika. Pan Wadera musia� mie� pot�n� bibliotek�. Kiedy� us�ysza�am, jak przed zadaniem konkursowego pytania spiker powiedzia� �ami�cym si� g�osem: "Panie Wadera, niech pan do nas dzisiaj nie dzwoni". Mi�dzy dwunast� a pierwsz� mi�y kobiecy g�os czyta� powie�� w odcinkach i nie da�o si� jej nie s�ucha�, wszyscy musieli�my s�ucha� ka�dej powie�ci, poniewa� by�a to pora przygotowa� do obiadu i wtedy zwykle obierali�my ziemniaki albo kleili pierogi. W ten spos�b mia�am przez ca�y kwiecie� Ann� Karenin�. "-Kocha inn� kobiet�, nie ma �adnej w�tpliwo�ci - zdecydowa�a, wchodz�c do swego pokoju. - Pragn� mi�o�ci, a tej mi�o�ci nie ma. A zatem wszystko sko�czone. Trzeba z tym zrobi� koniec. -Ale jak? - zada�a sobie pytanie i osun�a si� na fotel przed lustrem". Czasem w po�udnie przychodzi�a Marta i odruchowo bra�a si� do jakiej� pomocy. Na przyk�ad kroi�a marchew w drobn� kostk�. Marta s�ucha�a spokojnie, z powag� ale nigdy nie powiedzia�a nic na temat Anny Kareniny ani �adnej innej czytanej powie�ci. Mia�am nawet podejrzenie, �e ona wcale nie rozumie takich opowie�ci z�o�onych z dialog�w, a czytanych jednym g�osem, �e ws�uchuje si� tylko w pojedyncze s�owa, sam� melodi� j�zyka. Ludzie w wieku Marty choruj� na mia�d�yc� i Alzheimera. Kiedy� pieli�am w ogr�dku i z drugiej strony domu zawo�a� mnie R. Nie zd��y�am odpowiedzie�. -Czy ona tam jest? - zapyta� Mart�, kt�ra sta�a tak, �e widzia�a nas oboje. Spojrza�a na mnie i odkrzykn�a mu: -Nie ma jej tutaj. Potem spokojnie odwr�ci�a si� i posz�a do domu. Dlaczego Taki-a-Taki widzi duchy, a ja nie? - zapyta�am kiedy� Mart�. Marta powiedzia�a, �e dlatego, bo jest w �rodku pusty. Zrozumia�am to wtedy jako bezmy�lno�� i prostot�. Cz�owiek pe�ny w �rodku wyda� mi si� bardziej warto�ciowy ni� pusty. Potem my�am pod�og� w kuchni i nagle poj�am, co chcia�a mi powiedzie� Marta. Bo Taki-a-Taki jest jednym z tych ludzi, kt�rzy wyobra�aj� sobie Boga tak, jakby on sta� tam, a oni tu. Taki-a-Taki wszystko widzi na zewn�trz siebie, nawet siebie widzi na zewn�trz siebie, ogl�da siebie, jakby ogl�da� fotografi�. Z sob� obcuje tylko w lustrach. Kiedy jest zaj�ty, kiedy na przyk�ad sk�ada te swoje filigranowe sanie, to w og�le przestaje dla siebie by�, poniewa� my�li o saniach, a nie o sobie. Sam dla siebie nie jest ciekaw� rzecz� do my�lenia. Dopiero kiedy ubiera si�, �eby ruszy� w swoj� codzienn� pielgrzymk� do Nowej Rudy po paczk� papieros�w i tabletki z krzy�ykiem, gdy widzi siebie ju� gotowego w lusterku, wtedy my�li o sobie "on". Nigdy "ja". Widzi siebie tylko oczami innych, dlatego tak wa�ny staje si� wygl�d, nowa bistorowa kurtka, kremowa koszula, kt�rej jasny ko�nierzyk stanowi kontrast dla ogorza�ej twarzy. Dlatego nawet dla siebie Taki-a-Taki jest na zewn�trz. Nie ma w �rodku Takiego-a-Takiego nic, co by patrzy�o od �rodka, wi�c nie ma refleksji. Wtedy widzi si� duchy. Marek Marek By�o co� pi�knego w tym dziecku - tak wszyscy m�wili. Marek Marek mia� prawie bia�e w�osy i anielsk� twarz. Starsze siostry go ukocha�y. Wozi�y go w poniemieckim w�zku po g�rskich dr�kach i bawi�y si� nim jak lalk�. Matka nie chcia�a go przesta� karmi� piersi�; gdy j� ssa�, niejasno marzy�a, �e dla niego ca�a mog�aby si� zamieni� w mleko i wyp�yn�� z siebie w�asnym sutkiem, to by�oby lepsze ni� ca�a jej przysz�o�� jako Markowej. Ale Marek Marek ur�s� i przesta� szuka� jej piersi. Znalaz� je za to stary Marek i zrobi� jej jeszcze kilkoro dzieci. A ma�y Marek Marek, mimo �e taki �liczny, by� niejadkiem, a w nocy p�aka�. Mo�e dlatego nie lubi� go w�asny ojciec. Gdy wraca� pijany, to od Marka Marka zaczyna� bicie. Gdy matka stawa�a w jego obronie, wali� j� gdzie popad�o, a� w ko�cu wszyscy uciekali w g�ry i zostawiali ojcu ca�y dom, a ten potrafi� go szczelnie wype�ni� swoim chrapaniem. Starszym siostrom by�o �al brata, wi�c szybko nauczy�y go chowa� si� na um�wiony sygna� i od pi�tego roku �ycia Marek Marek przesiedzia� wi�kszo�� wieczor�w w piwnicy. Tam p�aka� sobie bezg�o�nie, bezszelestnie, bez �ez. Tam te� zrozumia�, �e to, co go boli, nie pochodzi z zewn�trz, ale z wewn�trz i nie ma zwi�zku z pijanym ojcem czy piersi� matki. Boli samo z siebie z tej samej przyczyny, dla kt�rej rano wschodzi s�o�ce, a noc� gwiazdy. Boli. Nie wiedzia� jeszcze, co to jest, ale czasem wydawa�o mu si�, �e pami�ta mgli�cie jakie� ciep�e, gor�ce �wiat�o, kt�re topi i rozpuszcza ca�y �wiat. Sk�d, nie wiedzia�. Z dzieci�stwa zapami�ta� mrok, wieczny zmierzch. Pociemnia�e niebo, �wiat zanurzony w rozmytej ciemno�ci, smutek i ch��d wieczor�w bez pocz�tku i ko�ca. Zapami�ta� te� dzie�, kiedy do wsi doprowadzono elektryczno��. S�upy, kt�re maszerowa�y przez g�ry od s�siedniej wioski, wydawa�y mu si� filarami ogromnego ko�cio�a. Marek Marek by� pierwsz� i jedyn� osob� z osady, kt�ra zapisa�a si� do gromadzkiej biblioteki w Nowej Rudzie. Potem chowa� si� przed ojcem z ksi��k� mia� przez to du�o czasu na czytanie. Biblioteka w Nowej Rudzie mie�ci�a si� w budynku dawnego browaru i wci�� wszystko pachnia�o tu chmielem i piwem, �ciany, pod�ogi i stropy by�y przesi�kni�te tym kwa�nym zapachem. Nawet kartki ksi��ek cuchn�y, jakby rozlano na nie piwo. Marek Marek polubi� ten zapach. Upi� si� pierwszy raz w �yciu, gdy mia� pi�tna�cie lat. By�o mu dobrze; zupe�nie zapomnia� o mroku, nie widzia� ju� r�nicy mi�dzy jasnym a ciemnym. Cia�o sta�o si� powolne i nie s�ucha�o go - to te� mu si� podoba�o. Jakby m�g� wyj�� poza cia�o i �y� sobie obok, nie my�l�c, nie czuj�c. Starsze siostry powychodzi�y za m�� i znik�y z domu. Jeden m�odszy brat zabi� si� niewypa�em. Inny by� w szkole specjalnej w K�odzku, wi�c stary Marek nadal mia� do bicia Marka Marka. �e nie zamkn�� kur, �e za wysoko skosi� traw�, �e urwa� o�k� od m�ocarni, ale gdy Marek Marek mia� ze dwadzie�cia lat, po raz pierwszy odda� ojcu i od tej pory bili si� ju� regularnie. W tym samym czasie Marek Marek, gdy mia� troch� czasu i nie mia� za co pi�, czyta� Stachur�. W�a�ciwie to specjalnie dla niego panie z biblioteki kupi�y dzie�a zebrane w niebieskich ok�adkach, kt�re udawa�y d�ins. Wci�� by� taki �adny. Mia� jasne w�osy do ramion i g�adk� dzieci�c� twarz, l bardzo jasne oczy, nawet wyblak�e, jakby straci�y kolor, wypatruj�c �wiat�a na ciemnych strychach, jakby zm�czy�y si� czytaniem tom�w w niebieskich ok�adkach. Ale kobiety ba�y si� go. Zjedna wyszed� przed remiz� w czasie dyskoteki i nagle poci�gn�� jaw czarny bez i zdar� z niej bluzk�. Dobrze, �e krzycza�a, wyskoczyli inni i obili mu mord�. A on si� jej podoba�, tylko chyba nie wiedzia�, jak si� rozmawia z kobiet�. Albo kiedy� upi� si� i poharata� no�em znajomego swojej znajomej, jakby mia� do niej absolutne prawo, jakby mia� prawo no�em broni� w�asnych praw. Potem w domu p�aka�. Pi� i lubi� ten stan, kiedy nogi same nios� drog� przez g�ry, a ca�y �rodek, a wi�c i ca�y b�l w �rodku, jest wy��czony, jakby si� pstrykn�o wy��cznikiem i nagle zapad�a ciemno��. Lubi� siedzie� w knajpie "Lido", w gwarze i dymie, a potem nagle znale�� si�, nie wiadomo jak, w polu kwitn�cego lnu i le�e� tam do rana. Umiera�. Albo pi� w "Jubilatce", a potem nagle i�� serpentynami szosy w stron� wsi, mie� zakrwawion� twarz i wybity z�b. By� tylko po�owicznie, nieprzytomnie. �agodnie nie by�. Rano wsta� i poczu� b�l g�owy, przynajmniej wiadomo, co boli. Poczu� pragnienie i mocje ugasi�. Marek Marek w ko�cu dopad� swego ojca. T�uk� nim tak d�ugo o kamienn� �awk�, �e po�ama� mu �ebra, a stary zemdla�. Przyjecha�a policja, zawioz�a go na izb� wytrze�wie�, potem przetrzyma�a w areszcie i tam nie by�o co pi�. Wtedy Marek Marek, mi�dzy falami b�lu g�owy, w kacowym p�nie przypomnia� sobie, �e kiedy�, na samym pocz�tku spada�. �e kiedy� by� wysoko, a teraz jest nisko. Ruch w d� i przera�enie, nawet wi�cej ni� przera�enie. Nie by�o na to s�owa. G�upie cia�o Marka Marka bezmy�lnie przej�o ten l�k i teraz dygota�o, a serce wali�o, jakby si� mia�o urwa�. Ale cia�o Marka Marka nie wiedzia�o, co bierze na siebie - taki l�k mog�a znie�� tylko nie�miertelna dusza. Cia�o ud�awi�o si� nim, skurczy�o w sobie i trzepa�o si� po �cianach ma�ej celi, toczy�o pian�. "Niech ci� szlag, Marek", krzyczeli stra�nicy. Przygnietli go do ziemi, zwi�zali i dali zastrzyk. Trafi� na odwyk. Snu� si� razem z innymi wyblak�ymi pi�amami po szerokich korytarzach i kr�tych schodach szpitala. Karnie ustawia� si� w kolejce po leki. �yka� anticol jak komuni�. Patrzy� w okno i wtedy po raz pierwszy pomy�la�, �e jego celem jest umrze� jak najszybciej, uwolni� si� z tego rozmem�anego kraju, z tej rudoszarej ziemi, z tego przegrzanego szpitala, ze spranej pi�amy, z zatrutego cia�a, l odt�d ju� ka�da my�l s�u�y�a mu do tego - �eby wynajdywa� wszystkie mo�liwe �mierci. W nocy, pod prysznicem, podci�� sobie �y�y. Bia�a sk�ra na przedramieniu rozst�pi�a si� i ukaza�o si� wn�trze Marka Marka. By�o czerwone, mi�siste, jak �wie�a wo�owina. Zanim zemdla�, poczu� si� zaskoczony, bo nie wiadomo dlaczego my�la�, �e zobaczy tam �wiat�o. Oczywi�cie zamkn�li go w izolatce, narobili szumu i pobyt w szpitalu przed�u�y� si�. Sp�dzi� tam ca�� zim�, a kiedy wr�ci� do domu, okaza�o si�, �e jego rodzice przenie�li si� do c�rki w mie�cie i teraz by� sam. Zostawili mu konia i tym koniem �ci�ga� z lasu drzewo, ci�� je i sprzedawa� innym. Mia� pieni�dze, wi�c znowu m�g� pi�. Mia� w sobie ptaka - tak to czu�. Ale to jego ptaszysko by�o dziwne, niematerialne, nienazywalne i nie bardziej ptasie ni� on sam. Ci�gn�o go do rzeczy, kt�rych nie rozumia� i kt�rych si� ba�: do pyta�, na kt�re nie by�o odpowiedzi, do ludzi, przed kt�rymi zawsze czu� si� nie w porz�dku, do tego, �eby ukl�kn�� i nagle w rozpaczy zacz�� si� modli�, nawet nie prosi� o cokolwiek, ale po prostu m�wi�, m�wi�, m�wi� w nadziei, �e kto� go s�ucha. Nienawidzi� tego stworzenia w sobie, bo przysparza�o mu tylko b�lu. Gdyby nie ono, pi�by sobie spokojnie i siedzia� przed domem, i patrzy� na g�r�, kt�ra ros�a przed jego domem. A potem trze�wia�by i leczy� kaca klinem, potem upija�by si� znowu bez �adnych my�li, bez winy, bez postanowie�. To ptaszysko musia�o mie� skrzyd�a. Czasem wali�o nimi na o�lep wewn�trz jego cia�a, trzepota�o na uwi�zi, ale wiedzia�, �e ma sp�tane nogi, mo�e nawet przywi�zane do czego� ci�kiego, bo nigdy nie mog�o odlecie�. M�j Bo�e, my�la�, cho� wcale w Boga nie wierzy�, czemu tak si� m�cz� z tym czym� w �rodku. Tego zwierz�cia nie ima� si� �aden alkohol, zawsze pozostawa�o bole�nie �wiadome, pami�ta�o wszystko, co Marek Marek robi�, co straci�, co zaprzepa�ci�, co min��, czego nie dopatrzy�, co przesz�o mimo. "Kurwa", be�kota� po pijanemu Takiemu-a-Takiemu, "czemu ono mnie tak m�czy, czemu we mnie siedzi", ale Taki-a-Taki by� g�uchy i nic nie rozumia�. M�wi�: "Ukrad�e� mi nowe skarpetki. Suszy�y si� na sznurku". To ptaszysko w Marku Marku mia�o skrzyd�a, sp�tane nogi i przera�one oczy. Marek Marek przypuszcza�, �e by�o w nim uwi�zione. Kto� je w nim uwi�zi�, cho� zupe�nie nie rozumia�, jak to mo�liwe. Czasem, gdy si� zamy�la�, spotyka� w sobie ten straszny wzrok i s�ysza� zwierz�cy, rozpaczliwy lament. Wtedy zrywa� si� i bieg� przed siebie na o�lep, w g�r�, w zagajniki brz�z, w le�ne drogi. A biegn�c, przygl�da� si� ga��ziom -kt�ra wytrzyma�aby ci�ar jego cia�a. Ptaszysko krzycza�o w nim: wypu�� mnie, uwolnij z siebie, nie nale�� do ciebie, jestem sk�din�d. Najpierw Marek Marek my�la�, �e to go��b, taki jakie hodowa� jego ojciec. Nienawidzi� go��bi, ich okr�g�ych, pustych oczek, ich uporczywego dreptania, ich p�ochliwego lotu o zmiennym kierunku. Kiedy ju� zupe�nie nie by�o co je��, ojciec kaza� mu si� wczo�giwa� do go��bnika i wybiera� og�upia�e, spokojne ptaki. Podawa� je ojcu pojedynczo, trzymaj�c w obu r�kach, a ojciec zgrabnym ruchem ukr�ca� im g��wki. Nienawidzi� tego ich umierania. Umiera�y jak rzeczy, jak przedmioty. Tak samo nienawidzi� ojca. Lecz kiedy� zobaczy� przy stawie Frost�w innego ptaka; wyskoczy� mu spod n�g i ci�ko wzbi� si� ponad krzaki, drzewa i ca�� dolin�. By� wielki i czarny. Tylko dzi�b mia� czerwony i d�ugie nogi. Ptak krzykn�� przenikliwie i powietrze falowa�o przez chwil� od jego skrzyde�. To ptaszysko w nim by�o wi�c czarnym bocianem, tyle �e mia�o sp�tane czerwone nogi i poszarpane skrzyd�a. Krzycza�o i trzepota�o. Budzi� si� w nocy, s�ysz�c ten krzyk w sobie, krzyk straszny, piekielny. Siada� w ��ku i ba� si�. By�o ju� jasne, �e nie u�nie do rana. Poduszka �mierdzia�a wilgoci� i rzygowinami. Wstawa�, szuka� czego� do wypicia. Czasem zosta�o co� na dnie wczorajszej butelki, czasem nie. By�o za wcze�nie, �eby p�j�� do sklepu. By�o za wcze�nie, �eby �y�, wi�c tylko chodzi� od �ciany do �ciany i umiera�. Kiedy by� trze�wy, czu� ptaszysko w ca�ym sobie. Tu� pod sk�r�. Chwilami nawet zdawa�o mu si�, �e to on jest tym ptakiem, i wtedy cierpieli razem. Ka�da my�l, kt�ra muska�a przesz�o�� lub w�tpliw� przysz�o�� -bola�a. Z tego b�lu Marek Marek nie m�g� doko�czy� �adnej my�li, musia� je zamazywa� i rozprasza�, �eby przesta�y co� znaczy�. Kiedy my�la� o sobie, jaki by� - bola�o. Kiedy my�la� o sobie, jaki jest teraz - bola�o jeszcze bardziej. Kiedy my�la�, jaki b�dzie, co si� z nim stanie - b�l by� nie do zniesienia. Kiedy my�la� o domu, widzia� natychmiast spr�chnia�e belki, kt�re run� lada dzie�. Kiedy my�la� o polu, pami�ta�, �e go nie obsia�. Kiedy my�la� o ojcu, wiedzia�, �e go zbi�. Kiedy my�la� o siostrze, pami�ta�, �e jej ukrad� pieni�dze. Kiedy my�la� o ukochanej klaczy, przypomina� sobie, jak j� po wytrze�wieniu znalaz� nie�yw� z ledwie co urodzonym �rebakiem. Ale kiedy pi�, by�o lepiej. Nie dlatego, �e razem z nim pi�o ptaszysko. Nie, ptaszysko nigdy si� nie upija�o, nigdy nie spa�o. Pijane cia�o i pijane my�li Marka Marka nie zwraca�y uwagi na szamotania ptaka. Wi�c musia� pi�. Pr�bowa� sobie kiedy� narobi� wina; ze z�o�ci� rwa� porzeczki, mia� ich ca�y sad, i dr��cymi r�kami wrzuca� je do butli. Od�a�owa� pieni�dze i kupi� cukru, potem postawi� bombon� na strychu w cieple. Cieszy� si�, �e b�dzie mia� swoje wino, �e kiedy zacznie go suszy�, p�jdzie sobie na strych, wsadzi rurk� i napije si� wprost z butli. Ale sam nie wiedzia� kiedy wypi� wszystko, zanim dobrze sfermentowa�o. Potem nawet prze�u� moszcz. Dawno sprzeda� telewizor i radio, i magnetofon, l tak nie m�g� niczego s�ucha� - w uszach mia� zawsze trzepot skrzyde�. Sprzeda� szaf� z lustrem, dywanik, brony, rower, garnitur, lod�wk�, �wi�te obrazy z Chrystusem w koronie cierniowej i Matk� Bosk� z sercem na wierzchu, konewk� do podlewania, taczki, snopowi�za�k�, przewracark� do siana, w�z na gumowych ko�ach, talerze, garnki, siano i nawet znalaz� si� kupiec na gn�j. Potem Marek Marek chodzi� po ruinach poniemieckich dom�w i wynajdywa� w trawie kamienne koryta. Sprzedawa� je facetowi, kt�ry wozi� je do Niemiec. Sprzeda�by ten wal�cy si� dom w choler�, ale nie m�g�. Wci�� nale�a� do ojca. Najpi�kniejsze by�y te dni, gdy jakim� cudem uda�o mu si� zachowa� do rana troch� alkoholu, tak �e po przebudzeniu, nawet nie wstaj�c z ��ka, m�g� sobie od razu goln��. Robi�o mu si� b�ogo, ale stara� si� nie zasn��, �eby nie straci� tego stanu. Wstawa� zakr�cony i siada� na �awce przed domem. Zawsze pr�dzej czy p�niej mija� go Taki-a-Taki, kt�ry szed� do Rudy, prowadz�c sw�j rower. "Ty g�upi stary w��cz�go", m�wi� do niego Marek Marek i podnosi� chwiejn� r�k� na powitanie. Tamten obdarza� go bezz�bnym u�miechem. Te skarpetki znalaz�y si�. Wiatr je zwia� i rzuci� w traw�. W listopadzie Taki-a-Taki przywi�z� mu czarnego szczeniaka. "Masz", powiedzia�, "niech ci si� nie smuci po Dianie. To by�a pi�kna klacz". Marek Marek wzi�� psa najpierw do domu, ale wkurwi� si�, bo mu pies la� na pod�og�. Wystawi� wi�c na zewn�trz star� wann�, przewr�ci� j� do g�ry dnem i opar� na dw�ch kamieniach. Do ziemi wbi� zaczep i �a�cuchem przywi�za� do niego szczeniaka. Tak� mia� zmy�ln� bud�. Pies najpierw skomla� i wy�, ale w ko�cu si� przyzwyczai�. Merda� na Marka Marka ogonem, kiedy ten mu wynosi� �arcie. Z tym psem by�o mu jakby lepiej i ptaszysko si� w nim troch� uspokoi�o. Co z tego, kiedy w grudniu spad� �nieg i kt�rej� nocy przyszed� taki mr�z, �e pies zamarz�. Znalaz� go rano przysypanego �niegiem. Wygl�da� jak kupa wyrzuconych szmat. Marek Marek poruszy� go nog�- by� ca�kiem sztywny. Na Wigili� zaprosi�a go siostra, ale si� z ni� zaraz pok��ci�, bo nie chcia�a da� w�dki do kolacji. "Co to, kurwa, za Wigilia bez w�dki", powiedzia� do szwagra. Ubra� si� i wyszed�. Ludzie szli ju� na Pasterk�, �eby zaj�� sobie dobre miejsca w ko�ciele. Kr�ci� si� ko�o ko�cio�a, wypatruj�c w ciemno�ciach znajomych twarzy. Zaczepi� Takiego-a-Takiego. Nawet on przytelepa� si� przez �nieg do wsi. "Ale zima", powiedzia� Taki-a-Taki, u�miechn�� si� szeroko i klepn�� Marka w plecy. "Odwal si�, ty stary durniu", odpowiedzia� mu Marek Marek. "Tak, tak", pokiwa� g�ow� Taki-a-Taki i wszed� do ko�cio�a. Ludzie mijali Marka Marka i odk�aniali mu si� ch�odno. Otrzepywali w sieni ko�cio�a buty i szli dalej. Zapali� papierosa, s�ysza� trzepot dziurawych skrzyde�. W ko�cu rozdzwoni�y si� dzwonki, ludzie uciszyli si� i rozleg� si� g�os ksi�dza, zniekszta�cony przez mikrofon. Marek wszed� do sieni i opuszkami palc�w dotkn�� zimnej powierzchni �wi�conej wody, ale si� nie prze�egna�. Za chwil� zrobi�o mu si� niedobrze od smrodu paruj�cych futer i �wi�tecznych p�aszczy powyci�ganych B�g wie sk�d. Przyszed� mu do g�owy pomys�. Przecisn�� si� z powrotem przez sie� i wyszed� na zewn�trz. �nieg wali�, jakby chcia� zatrze� wszystkie �lady. Marek Marek poszed� prosto do sklepu. Po drodze zajrza� do kom�rki siostry i wzi�� z niej kilof. Tym kilofem wy�ama� drzwi i wszystkie kieszenie wypycha� butelkami w�dki. Wk�ada� je za pazuch� i w spodnie. Chcia�o mu si� �mia�. "G�wno co� znajd�", powiedzia� do siebie i ca�� noc przelewa� w�dk� do zbiornika na wod� przy piecu. Butelki wrzuci� do studni. To by�y najpi�kniejsze �wi�ta w jego �yciu. Kiedy tylko troch� przetrze�wia�, kl�ka� przed zbiornikiem i odkr�ca� kurek. Otwiera� usta i w�dka la�a mu si� prosto z nieba. Zaraz po �wi�tach zacz�a si� odwil�; �nieg zamieni� si� w niemi�y deszcz i �wiat wok� przypomina� nasi�kni�ty wod� szary grzyb. Sko�czy�a si� te� w�dka. Marek Marek nie podnosi� si� z ��ka, by�o mu zimno i wszystko go bola�o. Ca�y czas my�la�, gdzie m�g�by znale�� troch� alkoholu. W g�owie urodzi�a mu si� my�l, �e pani Marta mo�e mie� wino. Jej dom stoi zim� pusty, bo ona na zim� gdzie� wyje�d�a. W wyobra�ni widzia� jej kuchni� i butelki z domowym winem stoj�ce pod sto�em, cho� przecie� wiedzia�, �e pani Marta nigdy nie robi�a wina. A mo�e robi�a, mo�e tego roku akurat zrobi�a wino z porzeczek czy �liwek i schowa�a je pod sto�em. A niech j� szlag trafi, pomy�la� i wygramoli� si� z ��ka. Szed� chwiejnie, bo nie jad� od kilku dni, a g�owa bola�a go tak, jakby mia�a si� rozpa��. Drzwi by�y zamkni�te. Otworzy� je kopniakiem. Wilgotnie, nieprzyjemnie zaskrzypia�y zawiasy. Markowi Markowi zrobi�o si� niedobrze. Kuchnia wygl�da�a tak, jakby j� pani Marta zostawi�a wczoraj. St� by� przykryty kraciast� cerat� kt�ra si�ga�a do pod�ogi. Le�a� na nim du�y n� do chleba. Marek Marek zajrza� szybko pod st� i ze zdziwieniem zobaczy�, �e nic tam nie ma. Zacz�� wi�c szpera� po szafkach, zajrza� do pieca, do kosza na drzewo, do komody, gdzie w r�wnych stosach le�a�a po�ciel. Wszystko cuchn�o zimow� wilgoci�- �niegiem, mokrym drzewem, metalem. Zagl�da� teraz wsz�dzie, obmaca� materac i pierzyn�, w�o�y� nawet r�k� do starych gumowc�w. Mia� wizj� - widzia�, jak Marta jesieni� przed wyjazdem upycha butelki swojskiego wina. Tylko nie widzia� gdzie. "G�upia stara kurwa", powiedzia� i rozp�aka� si�. Usiad� przy stole i podpar� g�ow� r�kami, jego �zy spada�y na cerat� i obmywa�y mysie bobki. Popatrzy� na n�. Kiedy wychodzi�, podpar� drzwi drewnianym ko�kiem, bo lubi� pani� Mart�. Nie chcia�, �eby �nieg dosta� si� do jej kuchni. Tego samego dnia przyjecha�a do niego policja, "l tak wiemy, �e to ty", powiedzieli, l dodali, �e jeszcze tu wr�c�. Marek Marek po�o�y� si� znowu. By�o mu zimno, ale wiedzia�, �e nie utrzyma�by siekiery w r�ku. Ptak trzepota� w nim i od tego trzepotania cia�o Marka Marka dr�a�o. Zmierzch zapad� nagle, jakby na zewn�trz kto� zgasi� �wiat�o. Marzn�cy w powietrzu deszcz uderza� o szyby r�wnomiernymi falami. Gdybym chocia� mia� telewizor, pomy�la� Marek Marek, le��c na wznak. Nie m�g� spa�; kilka razy wstawa� w nocy i pi� wod� z wiadra; by�a zimna, straszna. Jego cia�o zamienia�o j� w �zy, kt�re same zacz�y p�yn�� wieczorem i p�yn�y do rana. Zalewa�y mu uszy i �askota�y w szyj�. Nad ranem przysn�� na chwil�, a kiedy si� obudzi�, jego pierwsz� my�l� by�o, �e nie ma ju� w�dki w zbiorniku na wod�. Wsta� i odla� si� do garnka. Zacz�� szuka� po szufladach sznurka, ale �e nie znalaz�, zerwa� zas�onk� ze starego, wyblak�ego kretonu i wyci�gn�� z niej kabel, na kt�rym wisia�a. Zobaczy� za oknem Takiego-a-Takiego, jak pcha� ten sw�j rower do Rudy. Markowi Markowi zrobi�o si� nagle b�ogo; deszcz na zewn�trz wreszcie ucich� i szare zimowe �wiat�o la�o si� wszystkimi oknami do wn�trza. Ptaszysko te� ucich�o, mo�e ju� zdech�o. Marek Marek zrobi� p�tl� z kabla i przywi�za� j� do haka przy drzwiach, na kt�rym kiedy� matka wiesza�a patelnie. Chcia�o mu si� pali� i jeszcze raz zacz�� szuka� papierosa. S�ysza� szeleszczenie ka�dego papierka, trzeszczenie pod�ogi, drobne uderzenia o deski, gdy rozsypa� jakie� tabletki. Nie znalaz�. Podszed� wi�c prosto do haka, za�o�y� sobie p�tl� na szyj� i osun�� si� na pod�og�. Poczu� ogromny, niesprawiedliwy b�l w karku. Chwil� kabel pr�y� si�, a potem zwiotcza� i zsun�� si� z haka. Marek Marek upad� na ziemi�. Nie rozumia�, co si� sta�o. B�l promieniowa� po ca�ym ciele, ptaszysko znowu zacz�o krzycze�. "�y�em jak �winia i umr� jak �winia", powiedzia� Marek Marek na g�os i w pustym domu brzmia�o to jak zaproszenie do rozmowy. R�ce mu dr�a�y, gdy jeszcze raz przywi�zywa� kabel do haka -pl�t� go w w�z�y, mota� i skr�ca�. P�tla by�a teraz du�o wy�ej ni� przedtem, nie tak wysoko, �eby potrzebowa� krzes�a, i nie tak nisko, �eby m�g� usi���. Prze�o�y� p�tl� przez g�ow�, chwil� ko�ysa� si� na pi�tach w prz�d i w ty�, a potem nagle rzuci� si� na ziemi�. Tym razem b�l by� tak silny, �e go zamroczy�. Jego usta �apa�y powietrze, a nogi rozpaczliwie poszukiwa�y oparcia, cho� wcale tego nie chcia�. Szamota� si�, zdziwiony tym, co si� dzieje, a� nagle, w jednej chwili ogarn�o go tak wielkie przera�enie, �e si� zsika�. Patrzy� na swoje stopy w podartych skarpetkach, jak wierzga�y, �lizgaj�c si� w ka�u�y moczu. Zrobi� to jutro, pomy�la� jeszcze z nadziej� ale nie m�g� ju� znale�� oparcia dla cia�a. Rzuci� si� jeszcze w prz�d i pr�bowa� podeprze� si� r�kami, ale w tym samym momencie us�ysza� w g�owie trzask; to by� huk, wystrza�, wybuch. Chcia� z�apa� si� �ciany, ale jego r�ka zostawi�a na niej tylko brudny, wilgotny �lad. Znieruchomia�, bo jeszcze mia� nadziej�, �e wszystko, co z�e, przejdzie bokiem i nie zauwa�y go. Wlepi� oczy w okno i jaka� niewyra�na, zanikaj�ca my�l przysz�a mu do g�owy: �e Taki-a-Taki wr�ci. Potem jasny prostok�t okna znikn��. Sny W zesz�ym roku da�am og�oszenie do "Gie�dy Dolno�l�skiej", �e zbieram sny, ale szybko si� rozczarowa�am, bo ludzie pr�bowali mi je sprzedawa�. "Um�wmy si� na cen�", pisali, "Proponuj� 20 z�otych za sen. To uczciwa cena". Wi�c zrezygnowa�am; zbankrutowa�abym na cudzych snach. Ba�abym si�, �e zmy�laliby je dla pieni�dzy. Sny ze swej natury nie maj� nic wsp�lnego z pieni�dzmi. Znalaz�am za to stron� w Internecie, gdzie ludzie zapisuj� swoje sny sami z siebie, za darmo. Co rano pojawiaj� si� tam nowe kawa�ki, w r�nych j�zykach. Zapisuj� swoje sny dla innych, dla r�noj�zycznych obcych ludzi, z przyczyn, kt�rych w�a�ciwie nie rozumiem. Mo�e ch�� opowiadania w�asnych sn�w jest r�wnie silna jak g��d. Mo�e nawet silniejsza dla tych, kt�rzy jeszcze przed �niadaniem, zaraz po przebudzeniu w��czaj� komputer i pisz�: "�ni�o mi si�..." Potem odwa�y�am si� i ja - dopisa�am na pocz�tek ma�y sen, zupe�nie znikomy. To by� m�j bilet, �eby mie� prawo czyta� tamte, cudze, l wesz�o mi w nawyk to poranne otwieranie komputerowych �wiat�w, zimowe, gdy jest jeszcze ciemno i parzy si� kawa w kuchni; i letnie, kiedy okna pe�ne s� ju� s�o�ca, drzwi z sieni otwarte na taras, a suki wr�ci�y ju� z obchodu swojego terytorium. Je�eli robi si� to regularnie, je�eli czyta si� uwa�nie dziesi�tki, a nawet setki cudzych sn�w ka�dego ranka, zauwa�y si� z �atwo�ci� �e zawsze jest mi�dzy nimi jakie� podobie�stwo. Zastanawiam si� od dawna, czy inni te� to dostrzegaj�. S� noce ucieczek, noce wojen, noce niemowl�t, noce podejrzanych mi�o�ci. Noce b��dzenia w labiryntach - hoteli, dworc�w, akademik�w, w�asnych mieszka�. Albo noce otwierania drzwi, pude�ek, kufr�w, szaf. Albo noce podr�y, kiedy �ni�cy ocieraj� si� o dworce, lotniska, poci�gi, autostrady, przydro�ne motele, gubi� walizki, czekaj� na bilet, martwi� si�, �e nie zd��� na przesiadki. Co rano mo�na by te sny niza� na sznurek jak paciorki i wyszed�by z tego sensowny uk�ad, naszyjnik niepowtarzalny, ale sam w sobie pe�ny, pi�kny, ca�kowity. Od tych powtarzaj�cych si� najcz�ciej motyw�w mo�na by si� odwa�y� nada� nocom tytu�y. "Noc karmienia tego, co s�absze i u�omne". "Noc rzeczy, kt�re spadaj� z nieba". "Noc dziwnych zwierz�t". "Noc dostawania list�w". "Noc, w kt�rej gubi si� cenne rzeczy". Mo�e to ma�o, mo�e powinno si� od sn�w w nocy nazywa� dni. Albo ca�e miesi�ce, mo�e nawet lata, epoki, w kt�rych ludziom �ni si� podobnie, w r�wnym rytmie, kt�ry przestaje by� wyczuwalny, gdy �wieci s�o�ce. Gdyby kto� potrafi� zbada� to, co ja tylko ogl�dam, gdyby zliczy� senne postaci, obrazy, emocje, wypreparowa� z tego motywy, w��czy� w to statystyk� z tymi wszystkimi testami korelacji, kt�re dzia�aj� jak magiczny klej, ��cz�c ze sob� rzeczy, wydawa�oby si�, niemo�liwe do po��czenia, mo�e znalaz�by w tym jaki� sens podobny do wzoru, w jaki tutaj, w tym �wiecie, dzia�a gie�da czy funkcjonuj� wielkie lotniska-mapa subtelnych po��cze� albo sztywnych rozk�ad�w. Nieobliczalnych przeczu� i starannych algorytm�w. Cz�sto prosi�am Mart�, �eby opowiedzia�a mi sw�j sen. Wzrusza�a ramionami. My�l�, �e jej nie obchodzi�y. My�l�, �e nawet kiedy sny przychodzi�y do niej w nocy, nie pozwala�a sobie ich zapami�ta�. �ciera�a je jak rozlane mleko ze swojej ceraty w wielkie poziomki. Wy�yma�a �cierk�. Wietrzy�a swoj� nisk� kuchni�. Zatrzymywa�a wzrok na pelargoniach; rozciera�a w palcach ich li�cie, a cierpki zapach na zawsze t�umi�, cokolwiek tam dzia�o si� w nocy. Da�abym wiele, �eby pozna� cho� jeden sen Marty. Marta opowiada�a za to cudze sny. Nigdy jej nie zapyta�am, sk�d o nich wie. Mo�e zmy�la�a je, tak samo jak te swoje opowie�ci. Robi�a z cudzych sn�w u�ytek, tak samo jak z cudzych w�os�w preparowa�a peruki. Gdy jecha�y�my gdzie� razem, do K�odzka czy do Nowej Rudy, i gdy czeka�a na mnie w samochodzie przed bankiem, patrzy�a na ludzi przez okna. Potem, w samochodzie, grzebi�c w reklam�wkach z zakupami, zawsze tak jako� od niechcenia zaczyna�a co� opowiada�. Na przyk�ad cudze sny. Nigdy nie by�am pewna, czy istnieje granica mi�dzy tym, co Marta m�wi, a tym, co ja s�ysz�. Poniewa� nie potrafi� tego oddzieli� od niej, ode mnie, od tego, co obie wiemy, a czego nie, od tego, co m�wi�o rano radio Nowa Ruda, co pisa�y gazety w sobotnio-niedzielnych wydaniach z programem TV, od pory dnia i nawet od tego, jak s�o�ce o�wietla w dolinach mijane wsie. Dzie� samochod�w Znale�li�my w lesie samoch�d. By� do tego stopnia niewidoczny, �e weszli�my na jego d�ug� zasypan� �wierkowymi ig�ami mask�. Na przednim siedzeniu ros�a brz�zka, kierownic� porasta� wieche� bluszczu. R. powiedzia�, �e to jest dekawka: on zna si� na samochodach. Karoseria by�a kompletnie skorodowana, a ko�a tkwi�y do po�owy w le�nej �ci�ce. Gdy pr�bowa�am otworzy� drzwi od strony kierowcy, w r�ku zosta�a mi klamka. Na sk�rzanej tapicerce ros�y ��te grzyby i kaskadami sp�ywa�y a� do dziurawej pod�ogi. Nie powiedzieli�my o tym znalezisku nikomu. Wieczorem z lasu od strony granicy wyjecha� inny samoch�d - czerwona, elegancka toyota na szwajcarskiej rejestracji. W karminowym lakierze na chwil� odbi�o si� zachodz�ce s�o�ce. Zje�d�a�a w dolin� z wy��czonym silnikiem. W nocy podnieceni wopi�ci z latarkami pod��yli jej �ladem. Rano w Internecie pojawi�y si� sny o samochodach. Amos Krysia z Banku Sp�dzielczego w Nowej Rudzie mia�a sen. To by�o wczesn� wiosn� sze��dziesi�tego dziewi�tego roku. �ni�o jej si�, �e s�yszy g�osy w swoim lewym uchu. Najpierw to by� g�os kobiecy, kt�ry m�wi� i m�wi�, ale Krysia nie wiedzia�a co. Zmartwi�a si� w tym �nie. "Jak b�d� mog�a pracowa�, gdy wci�� kto� mi b�dzie brz�cza� w uchu?" My�la�a w tym �nie, �e taki g�os mo�na wy��czy�, tak jak wy��cza si� radio albo odk�ada s�uchawk� telefonu. Ale nie mo�na by�o. �r�d�o d�wi�ku tkwi�o g��boko w uchu, gdzie� w tych pokr�tnych korytarzykach, pe�nych b�benk�w i spiral, w labiryntach podmok�ych b�on, ciemnych jaskiniach wn�trza. Nie t�umi�o go grzebanie palcem ani zatykanie uszu d�o�mi. Krysi wydawa�o si�, �e ca�y �wiat musi s�ysze� ten ha�as. Mo�e zreszt� tak by�o - ca�y �wiat wibrowa� od g�osu. Powtarza�y si� wci�� jakie� zdania, gramatycznie ca�kiem poprawne, pi�knie brzmi�ce frazy, lecz nie mia�y sensu, udawa�y tylko ludzk� mow�. Krysia ba�a si� ich. A zaraz potem odezwa� si� w uchu Krysi inny g�os, m�ski, przyjemny i czysty. Mi�o by�o z nim rozmawia�. "Mam na imi� Amos", powiedzia�. Zapyta� ojej prac�, o zdrowie rodzic�w, ale w gruncie rzeczy - takie mia�a wra�enie - wcale to nie by�o mu potrzebne; wiedzia� o niej wszystko. "Gdzie ty jeste�?", zapyta�a go niepewnie. "W Mariandzie", odpowiedzia�, a ona wiedzia�a, �e jest taki region w centralnej Polsce. "Dlaczego s�ysz� ci� w moim uchu?", chcia�a jeszcze wiedzie�. "Jeste� niezwyk�� osob� i pokocha�em ci�. Kocham ci�". To samo dzia�o si� jeszcze trzy, cztery razy. Ten sam sen. Rano pi�a kaw� w�r�d bankowych papier�w. Na dworze pada� mokry �nieg i zaraz topnia�. Wilgo� przenika�a nawet do ogrzewanych biur banku, okupowa�a p�aszcze na wieszakach, damskie torebki ze skaju, kozaczki i interesant�w, l tego niezwyk�ego dnia Krysia Pop�och, szefowa dzia�u kredyt�w, zrozumia�a, �e po raz pierwszy w �yciu jest totalnie, wszechmocnie i bezwarunkowo kochana. By�o to odkrycie pot�ne jak uderzenie w twarz. Zakr�ci�o jej si� w g�owie. Widok sali banku zblad�, w jej uszach na chwil� zapanowa�a cisza. W tej mi�o�ci, kt�ra j� nagle zala�a, Krysia poczu�a si� jak nie u�ywany do tej pory czajnik, kt�ry po raz pierwszy nape�niono krystaliczn� wod�. Opuszczona kawa styg�a. Zrobi�a tak: wysz�a wcze�niej z pracy i znalaz�a si� na poczcie. Wzi�a ksi��ki telefoniczne du�ych miast centralnej Polski: ��d�, Sieradz, Konin, Kielce, Radom, oczywi�cie Cz�stochow�, w ko�cu chodzi�o 0 Mariand. Otwiera�a pod A i umalowanym paznokciem wiod�a po kolumnach nazwisk. Nie by�o Amosa czy Amoza w �odzi, Sieradzu, Koninie i tak dalej. Nie by�o go po�r�d nielicznych abonent�w na wsiach. To, co teraz czu�a, najlepiej by�oby nazwa� oburzeniem. Wiedzia�a przecie�, �e gdzie� tam musia� by�. Siedzia�a przez chwil� z pustk� w g�owie, a potem zacz�a jeszcze raz. Wzi�a te� Radom, Tarn�w, Lublin 1 W�oc�awek. Znalaz�a Lidi� Amoszewicz i Amosi�skich. Potem jej zdesperowana inteligencja zacz�a kombinowa�: Amos, Soma, Maso, Samo, Omas, a� d�onie o umalowanych paznokciach z�ama�y ten senny szyfr - A. MOS, Sienkiewicza 54, Cz�stochowa. Krysia mieszka�a na wsi, z kt�rej do miasta wozi� j� niebieski, brudny autobus. Pi�� si� po serpentynach i zakr�tach jak przyszarza�y �uk. Zim� gdy wcze�nie robi si� ciemno, jego rozpalone oczy omiata�y kamieniste zbocza g�r. By� b�ogos�awiony. Pozwala� ludziom poznawa� �wiat za g�rami. Od niego zaczyna�y si� wszelkie podr�e. Codziennie doje�d�a�a nim do pracy. Od momentu, w kt�rym zabiera� j� z przystanku, a� do tego, gdy stawa�a przed masywnymi drzwiami banku, mija�o dwadzie�cia minut. Przez tych dwadzie�cia minut �wiat zmienia� si� nie do poznania. Las stawa� si� domami, po�oniny placami, ��ki ulicami, a strumie� - rzeczk� kt�ra codziennie by�a innego koloru, poniewa� mia�a nieszcz�cie p�yn�� ko�o hal w��kienniczych Blachobytu. Krysia jeszcze w autobusie zmienia�a gumowce (m�wi�a na nie wellingtony) i wk�ada�a pantofle. Obcasy stuka�y na szerokich poniemieckich stopniach budynku. By�a najelegantsz� osob� w banku. Modna fryzura - starannie u�o�ona blond trwa�a, odrosty ufarbowane. Jarzeniowe �wiat�o wydobywa�o z w�os�w lalkowo-brylantowe refleksy. Jej lepkie od tuszu rz�sy rzuca�y delikatne cienie na g�adkie policzki. Per�owa szminka dyskretnie podkre�la�a kszta�t ust. Im by�a starsza, tym bardziej si� malowa�a. Czasem ju� m�wi�a sobie "przesta�, do�� tego", ale potem mia�a wra�enie, �e p�yn�ce lata odbiera�y jej twarzy wyrazisto��, zamazywa�y rysy. Wydawa�o jej si� nawet, �e rzedn� jej brwi i blakn� niebieskie t�cz�wki, �e linia warg robi si� coraz bardziej niewyra�na, a ca�a twarz staje si� nieokre�lona, jakby chcia�a zanikn��. Tego Krysia ba�a si� najbardziej. �e zniknie, zanim si� rozwinie i stanie naprawd�. W wieku trzydziestu lat mieszka�a z rodzicami na wsi pod Now� Rud�. Ich dom sta� pe�en nadziei przy skr�conej w serpentyny lokalnej dziurawej szosie, jakby