4045

Szczegóły
Tytuł 4045
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4045 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4045 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4045 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mariusz Grzebalski NEGATYW KOLACJA FILOZOF�W Ta ci�ko zawieszona na kranie jak mokry p�aszcz szczup�a dziewczyna, jej m�� z napi�tym przez alkohol b�bnem g�owy, gotowy roztrz�sa� bez ko�ca wy�szo�� Platona nad spo�eczn� nauk� Hegla, ten niewielki wzrostem, lecz silny, z hiszpa�sk� br�dk� aspirant fenomenologicznej drogi Husserla, a jednocze�nie handlarz zamkami, ten znaj�cy r�wnie dobrze zapis nutowy Sonaty deszczowej Chopina co kilka ciekawszych fragment�w krytyk Kanta na pami�� trzydziestolatek, nerwowo zaczesuj�cy w�osy na skroni, ten krzywo u�miechni�ty, teraz bardzo zm�czony, by�y marynarz, obecnie zwolennik ZEN i �niemieckiego kierunku� w filozofii; czy znajdzie si� dla nich p�dzel na miar� kt�rego� z mistrz�w realizmu, gotowy odda� ich, siedz�cych w czujnym skupieniu nad butelk� w�dki, czy b�dzie to mo�e tylko seryjnie produkowany aparat fotograficzny japo�skiej firmy KODAK, sprawny mechanizm, znaj�cy nawet pami�� szczeg�u, lecz ubo�szy o jeden, najistotniejszy wymiar? PYTANIE RETORYCZNE Odchodzili zm�czeni: ruda kobieta, cyganie gitarzy�ci, listonosz zapami�tany z dzieci�stwa, starcy widziani w wy�szej partii g�r gdzie� w Tatrach i ta dw�jka dzieci, kt�re zapatrzone w kr�g wody pr�bowa�y chwyci� go w d�onie. Po nowe �r�d�a, nowe pogody? MO�E KIEDY� Te wielkie wybrze�a, opustosza�e i g�uche, pe�ne �elaza, sypi�cej si� stali. Wielkie po�acie rudej blachy, betonu i ch�odu rosn�ce pi�trami ku g�rze. Mo�e kiedy� by�y mi bliskie wszystkie te miejsca. Wielkomiejskie place, stare kamienice, milczenie i strach. Starcy pytaj�cy o dzie� i deszcz, kt�ry pada tu cz�sto. DOM Zamurowano drzwi. Drzazgi lec� przez rozbite okna. W pokojach wiatr wbija j�zyk pod farb�. Coraz mniej nas. Mniej miejsc, gdzie mo�na si� znale��. Co rok gorzej. Wystarcza moment, chwila nieuwagi. Dosi�ga nas, na co nie mamy wp�ywu. �MIER� Kiedy� przyjdzie i tutaj, do tego domu, gdzie �ciany �wie�o bielone, a za sennymi drzwiami m�oda kobieta twardym cia�em rozgniata suknie. Gdzie jej dotyk i czu�e gesty. I anio� �miechu na �cianie jeszcze w�t�y. Gdzie niezno�ny owad ust kobiecych podnosi wci�� skrzyd�a. Kiedy� si� zjawi, z twarz� pust�, z otokiem czarnych ust dooko�a g�owy. Ja na �nieg wybiegn�, milcz�ce drzewo na rw�cych si� nogach. I nic ju� nie b�dzie. DZI� DZIE� Dzi� dzie� jest motylem o z�otych skrzyd�ach, pi�knym i truj�cym. Tak powabnym w zam�cie i ta�cu. Dzi� dzie� jest snem czerwonym i magi�. Tak lekko, czarno znaczonymi wozami, wozi moj� i twoj� krew. MORZE Nic wi�cej. Cztery okna, z czterech stron widok morza. Owszem, mo�na by�o inaczej - i�� mi�dzy marynarzy i pi�, d�ugo, ca�e dni, do nast�pnej zimy. Ale nie, bo po co? Przecie� nikt nie chce pami�ta�. Codziennie zimna barwa pitnego popio�u, w�tpliwe dary przyp�ywu. Muszla, bia�a, w smaku przypominaj�ca kred�, splatana s�oma morska, kszta�ty k� i ostrza wywabiane cierpliwie przez wod� z klock�w drewna. Mokre i ci�kie, rozpadaj�ce si� w d�oniach pod dotkni�ciem ciep�a. Za oknem kutry, rybacy z cynowymi misami twarzy wsparci na biodrach. �adnych zmian. Cho� mo�na by�o inaczej - kocha� si� jak zwierz�ta, gryz�c wargi, pluj�c krwi�. Ale nie, przecie� nikt nie chce pami�ta�. Wi�c morze, morze, ka�dego dnia. STAN PO�REDNI Dziwny czas. Stare odesz�o i nie nadchodzi nowe. Nic w zamian. Usadowi�em si� w li�ciu ostrokrzewu. Zupe�na ro�lina, milcz�c i s�uchaj�c, czy nie przechodzi, czy nie mija mnie, tak upragnione. Co rano podnosz� g�ow�. Jeszcze przed �witem. Ale nic, zwyk�e rzeczy. Mleczarz z w�zkiem, deszcz, kolejowa linia, o kt�rej nie wie si� nic nad to, �e jest i toczy p�tl� wok� osiedla. Za drzwiami drzwi i obce my�li, drogi i miasto z gnij�cym �niegiem. Tylko wieczorem g�owa nie s�ucha. U�o�ona do snu czuwa i chodzi, odbywa dalekie w�dr�wki. Wraca nad ranem i przesypia dzie� na wp� �ywa, na ostatnich nogach. Czekam. Co ma przyj��, przyjdzie pono� zwyczajnie i prosto, w spos�b nie budz�cy w�tpliwo�ci. Ka�dy si� dowie i pozna. JAK OFELIA Bez ma�a �redniowieczne gesty. Co za celebracja, gdy podnosi do ust szklank� z herbat� po sze�� i p� tysi�ca paczka. Zawsze tutaj. Odk�d pami�tam. Niezno�nie ta sama. Jak Ofelia, kt�ra nie �yje ju� od trzech tygodni, a wci�� p�ynie i z szeroko otwartymi oczami wygl�da, jakby j� rzeczywi�cie interesowa�o to, co unosi si� w m�tnym nurcie rzeki. Pewien jestem, �e ptak uwi�by sobie gniazdo w jej swetrze. Nawet ten z nieszczerze zadartym dziobem. Nawet piskl� odarte z barw, pi�ro po pi�rze, przez chciwe tajemnic dziecko. I z jaka swobod� traktuje nas wszystkich. Nie patrzy, gdy schylasz si� i przegl�dasz to i owo na ostatniej p�ce. Zupe�nie inaczej, jakby na przek�r pozosta�ym sprzedawcom ksi��ek. SPOTKANIE �agodnie podnosz�cy si� kamie� pi�ty, pewny siebie, jak �ysiej�cy ojciec czterech dorodnych c�rek, od dziecka rozczesuj�cy im w�osy przed lustrem. Wynurzaj�cy si� niech�tnie z przytulnej sypialni buta. Wyczekuj�c na palcach jak pies. Niezdecydowany jeszcze, co do najbli�szej przysz�o�ci. Kto by pomy�la�. W�a�nie tutaj. Obok zamy�lonej pary pomara�czy. W autobusie przep�ywaj�cym leniwie przez samo centrum miasta. SZYFRY W mi�dzyczasie przyszed� szelest spadaj�cego papieru. Stoj�cy szybko odwracali g�owy. Dzieci rodzi�y si� bez sprzeciwu. Bia�e i nienagannie czyste. W domach starcy drapowali cisz�. Liczyli, �e przyjdzie jeszcze czas �ow�w. Miesi�cami nie by�o wiadomo�ci. �adnych �lad�w ani poczty. Tylko grubo garbowana sk�ra okien. P�etwa ksi�yca w piaskach snu. SATURALION Na torach le�a� �nieg. Brudny, przepo�owiony, porysowany gwo�dziem. Kto� obcy sta� w korytarzu, nie zdejmuj�c p�aszcza. Pi�em z glinianem miski twojego brzucha. Bez muzyki i maski. Pod stopami umiera�a pod�oga. Sztuczna sk�ra kurzu przywiera�a do drzwi. Na dnie szafy pe�nej straconego czasu przewraca�y si� li�cie. Niespokojne zwierz�ta �cian czeka�y na sygna�. SAGA Matka �ycie sp�dzi�a w�r�d wzor�w chemicznych. Jej biurko by�o wzorcowym modelem porz�dku. O��wki i kredki do rz�s zajmowa�y �ci�le wyznaczone miejsca. Nawet sny mia�a proste i czyste, pasuj�ce doskonale do wi�niowych sukien i przepis�w na ciasta. Ojciec nie pisa� list�w. M�wi� kr�tko. Nikt nie s�ysza�, aby si� skar�y�. Z czasem zapomnia� o pro�bach. Jego d�onie nie narusza�y nigdy symbiozy rzeczy mniejszych (lusterko, grzebie�). S�owa, kt�re wypowiada� �atwo by�o pomyli� z zaprasowan� starannie w kant par� spodni. Troski ukryto wewn�trz pierzyn i ko�der. Zawieszonym w p� pytaniom pozwolono milcze�. Zb�dne odpowiedzi razem z makulatur� wyniesiono do piwnic. Telefon wypowiada� s�owa wy��cznie powa�ne. Wydawa�o si�, �e wszyscy chodz� na palcach. CYGA�SKA DZIEWCZYNA Z tego, co zasz�o, zapami�ta�em niewiele. M�od� cyga�sk� dziewczyn� w bia�ym haiku sukienki. Nauczon� �piewa� do rosy, �mia� si� g�o�no, sam na sam przechadza� si� z nag� p�ci�. Zamek jej cia�a jak nietkni�ty list, rymowany owoc ust. S�dzia m�wi�: �To nie jest dobra konstrukcja. Cyganki k�ami�, ich m�czy�ni kradn��. Na stole zasypia�a herbata. Wo�ny s�dowy zbiera� klucze. Za brudna szyb� wiecz�r wyjmowa� z oka sztuczn� rz�s�. ZWYCI�ZCY A wi�c tak to wygl�da. W szafie p�aszcz i agrafka szalika, trzy pyski zadowolonych z siebie but�w, magiczne lusterko chusteczki do nosa, za kt�rym nic ju� nie wida�. Oto zwyci�zcy. Ich podwodne �ycie, b�d�ce jedynie jednokierunkow� lini� prost�, ca�kowitym brakiem potrzeb i obowi�zk�w, znak�w zapytania i dr�g przeznaczenia, kanonu jedynie s�usznych warto�ci. To wielka wygoda by� nieobecnym. Nie podpada� pod wymogi dobrych manier, predykat jednoargumentowy �By� cz�owiekiem�, konieczno�� spania i prawa interpunkcji. Samym sob� stanowi� czas. CZASEM Tyle nas wszystkiego, ile deszczu z�apanego w palce, ile py�u na skrzyd�ach �my. Sukienka zwiana z ga��zi cia�a raz w tygodniu, szalik zapl�tany w prze�cierad�o, senna paj�czyna po�czoch. A przecie� jeste�my razem. Czasem �pimy w jednym ��ku, czasem opowiadasz mi sny. NIETZSCHE I MY D. S. Bi� si� najlepiej za miastem, gdzie nikt nie widzi, gdzie ziemia jest mi�kka i czarna. Nietzsche pochwali�by nas, widz�c jak le�ymy ub�oceni, smakuj�c j�zykiem jej cierpkie ciep�o. A jeszcze to, �e dzi� nikt nie zwraca uwagi na innych. Wypuszczaj� z siebie zwierz� byle gdzie, na o�lep. Nie patrz� na nic i bij� si� w dzie�, na asfalcie, przy wszystkich. CZ�OWIEK, KT�REMU SPRZEDA�EM ZEGAREK M�G� BY� WALTEM WHITMANEM Mia�o by� jak zwykle, wzorcowo i czysto, tymczasem budz� si� - nie bardzo mog�c sobie przypomnie�, co si� sta�o - na buforach towarowego poci�gu, mi�dzy jednym a drugim wagonem, kt�re niesie gdzie� z pr�dko�ci� kilkudziesi�ciu kilometr�w na godzin� przez �agodn� nieck� zielonego �wiat�a i jest tak, �e nie potrafi� tego nazwa�, a w moim gardle, na przemian, budzi si� �piew i krzyk (cho� wiem - nikt tego nie s�yszy: w mijanej okolicy jedynie pola dzikich zb�, �pi�cy las, zb��kane stado koni), bo oto wstaje leniwa pomara�cza s�o�ca, ca�a w g�osach nie z tej ziemi (z tej, z tej w�a�nie!) i jak jeszcze nigdy dot�d kr�ci mi si� w g�owie z rado�ci, wi�c nie musz� zadawa� sobie pyta�, czy warto by�o prze�y� to wszystko, kiedy w jaki� czas p�niej, na wyrwanej ze snu stacji - Konin? Ko�o? Kutno? - zamieni� zegarek na bilet powrotny, par� �yk�w kompotu z wi�ni i dobr� wiadomo��, �e ca�y czas to jeszcze ta sama planeta (ta sama, a jak�e!), a ja jestem, �yj� i czas jaki� tak jeszcze zostan� - z tym niesamowitym widokiem w pami�ci. ERRATA Lato, samcza krew uderzy�a mi do g�owy - pisz� listy, kt�rych nikt nigdy nie przeczyta, wymy�lam, szukam nieobecnych, z kt�rymi m�g�bym porozmawia� i dowiedzie� si�, �e ja to nie ja, bo ja umar�em dawno temu i nie�ywego wy�owiono mnie z rzeki. Tymczasem mamy kt�rego� tam lipca, pal� kolejnego papierosa tego dnia, chcia�bym si� gdzie� wybra�, ale nie mog� si� ruszy� z miejsca (czas szybko mija, �aden b�g nie zst�pi�), a popielniczka to jedyne kr�lestwo umar�ych, jakie jest pod r�k�. Eskimosi pono� potrafi� liczy� tylko do dwudziestu - takim to dobrze. �wiat maj� raczej prosty ni� z�o�ony, co� si� zaczyna, co� ko�czy. Mnie nauczono liczy� do niesko�czono�ci, wi�c licz�, nie wyrzucam mebli przez okno - siedz�, pal�, pono� jestem spokojny. POR�WNANIE Trudno, �e jedynym por�wnaniem, jakie przychodzi mi do g�owy, jest sikaj�ca kobieta. Widz� j�, jak kuca w rozkroku na blasze przystanku, przynosz�c sobie ulg�. Nie potrafi� powiedzie� nic m�drego. Mam problemy z komunikacj�. Stoj� i marzn�. Mocz leci z g�ry, jak pinezki do puszki na gwo�dzie. Zbyt g�o�no, �eby nie s�ysze�. Nic dziwnego, �e tak si� dzieje. B�oto mlaszcze. Krew p�ynie z palca grubego jak odw�ok robaka. Mam niespe�na czterdzie�ci minut, �eby ci� znale�� przed wyjazdem. ZAMIAST Zn�w wszystko przebieg�o inaczej, potoczy�o si� nie tym, a innym torem (znaczy - nie por�wnuj skutk�w ze znanymi od podszewki przyczynami, przebieg�w bez zak��ce� z nietypowo�ci� efekt�w). Zn�w wysz�o kto? co? ile? potrafi - j�zyk chcia�by wi�cej powiedzie�, ale tylko bardziej si� pl�cze, znane z dba�o�ci o czysto�� r�ce s� uwalane po �okcie (znaczy - nie szukaj absolutnego schematu, bezb��dnej mapy czterech wymiar�w, triady oferuj�cej wy��cznie trzy has�a: co? jak? po co?). Zamiast jednolitego krajobrazu s� zwichni�cia przestrzeni, niesko�czony rubikon szczeg�u. ARCHEOLOGIA 1994 Przesz�o�ci� nazywam pomidory, mi�siste, w smaku przypominaj�ce m�k�, kt�re jad�em jakiego� dnia oparty plecami o brudny mur, bezmy�lny i zapatrzony nie wiadomo gdzie. �ycie nie potrzebowa�o powodu, nie szuka�o usprawiedliwie�. Czas traci�em w poci�gu, w nieko�cz�cej si� podr�y labiryntem strug, tor�w i most�w. Ca�� moj� przysz�o�ci� mia� by� nos przywarty do szyby (pami�tam drzazgi szeleszcz�ce w powietrzu, jakby kto� czy�ci� nad miastem kap� pe�n� odpadk�w - nie wiem, dlaczego akurat to). Dojrzewali�my razem: kamie�, kwiat, wagon grz�zn�cy w trawie rdzewiej�cym grzbietem, suche p��tno p�kaj�cego drzewa - donik�d nie chcia�o si� wraca�. PLAN Chcia�bym opowiedzie� suit� butelki stoj�cej na stole w towarzystwie fili�anki do kawy i pude�ka zapa�ek (schroniska o �cianach z cienkiej sklejki). By�aby to sucha i wstrzemi�liwa relacja - co�, co nie ro�ci sobie wi�kszych pretensji, a jedynie szuka zbli�enia z oddalonym niezmiernie przedmiotem (na model wybieram ig�� zgubion� w stogu siana). Je�li si� powiedzie, b�dzie tam co� jeszcze o smutnym ko�cu dwudziestu dw�ch papieros�w wbitych sfatygowanymi dziobami w dno p�miska po rybach (jak str�cone samoloty, kt�re jeszcze nie zd��y�y spali� si� do ko�ca). S� przecie� konflikty, o jakich nie s�ysza� �aden podr�cznik historii, chocia� ofiary le�� - o wyci�gni�cie r�ki, ma�om�wne, skr�cone niezdarnie w �rodku zburzonej stodo�y z o�ci. RAZ JESZCZE To takie proste. Patrze� i powtarza� w�asne my�li. By� ju� taki moment - czwarta, poci�gi za oknem ci�gn� d�ugie k�ykcie dymu, prawie �pisz. Potem? Potem przysypano nas piaskiem. Przez dwa lata zupe�na ciemno��, �adnych wiadomo�ci. Tylko od czasu do czasu jaki� list, ale ile mo�na wymaga� od list�w? Patrz� na cz�owieka za szyb�. W sk�rzanym p�aszczu, z ko�nierzem na sztorc - kogo� mi przypomina. By� ju� taki moment - my�la�em, �e to ja tak id� - mokr� ulic�, mijaj�c zamkni�te okna. ZANIM WSZYSTKO NAPRAWD� SI� ZACZNIE Przede wszystkim sprawdzi�, dok�d p�ynie ta ��d�. Czy nie jest to sp�niony poci�g, wanna, w kt�rej czytasz pras�, zaginiony autobus-widmo wioz�cy skazanych na dno przepa�ci. Dowiedzie� si� czy tych dwoje w drzwiach to faktycznie my, czy nie jest to s�siad z �on� i dzieckiem albo przypadkowy m�czyzna i dziewczyna, kt�ra - spiesz�c si� - zmyli�a adres. Raz na zawsze ustali�, na ile realna jest ca�a ta nasza historia, to miejsce tu� nad kolanem wy�amuj�ce si� z opalenizny, ��ta opuszka palca, w�osy w wannie po sko�czonej k�pieli. Odkry� sk�d wiara, �e nie ma spadania, �e jest wiatr, bez ko�ca. R�CZNIKI, MYD�O W skrzynkach na listy przewala si� sier��. Pod oknami wiatr wbija si� w twarde kolana drzew - pochwal t� si��! Twoja sk�ra - hieroglif, wszystko, co czytam (kr�tkie, piek�ce zdania). S�l pod j�zykiem - sproszkowany p�b��kit. �lina w�druje z ust do ust - zr�b tak jeszcze! P�kni�ta sk�ra nabrzmiewa ci�arem i barw� (jestem, jeste�; nieci�g�a). P�niej s� r�czniki, myd�o; wiesz dobrze. TERAZ WIOSNA Wszystko si� zgadza. Lato przysz�o upalne i suche. Mijali�my si� z gard�ami podminowanymi przez krzyk, nasze �ycie przypomina�o wn�trze deski. D�ugo, bardzo d�ugo nic nie chcia�o si� zmieni�. Jesieni� jarz�biny p�ka�y w palcach, jak wszy. Kurz by� wsz�dzie. Ca�uj�c ci�, mia�em w ustach smak drewna. Zim� milczeli�my. Dwie bry�y zat�ch�ej ziemi, paku�y w zapchanym prze�yku umywalki. Powiedz, spodziewa�a� si�, �e przyjdzie wiosna - to miejsce, trawa, ty i ja? Prosta i ufny, spleceni na kocu stopami? DOBRZE Herbaciany zapach twoich w�os�w - zawi�zany wok� szyi br�zowy bez�ad; blisko, o wyci�gni�cie r�ki. Na stole �liwki. Wino w ch�odnej paj�czynie wilgoci (dobry dla jazzu rocznik 1959). Cierpka wagina ma��y rozchyla wargi na j�zyk. SEANS Co widzi w oczach m�czyzny siedz�cego naprzeciw? G�ry? Las? Strumie� przynosz�cy z wysoko�ci ch��d wody? Mo�e ca�uj�c� si� par�? Matk� z w�zkiem? Stadko wron? Peki�czyka obszczekuj�cego samolot? Nie, tym razem ma do czynienia z nie daj�c� si� opowiedzie� samotno�ci�, ze smutkiem wygl�daj�cym na ostateczny - znasz to z oczu przep�dzanych z miejsca na miejsce bezpa�skich kundli. A wszystko akurat teraz, w samym rozkwicie tej pi�knej pory roku nazywanej wiosn�, kiedy noce staj� si� coraz d�u�sze, a sk�ra kobiet uleg�a i s�odka. A on, co on widzi w jej oczach? Jest tam zerwana w po�owie my�l, z kt�rej wynika, �e ju� pr�dzej zrobi dwa kroki do przodu ni� jeden wstecz. Jest ch�� odmiany i spalenia za sob� most�w. Teraz wiesz - wszystko mo�e si� zdarzy�, jak z nami, w trawie za barbakanem, kt�rego� dnia, w samym rozkwicie tej pi�knej pory roku nazywanej wiosn�. KWIECIE� Tak, �askawco, nie bardzo wierz� w kr�gi twoich anio��w, w r�any py� na twoich d�oniach i w�osach. Cz�ciej �ni mi si� cia�o ni� dusza. Lecz dzisiaj ziemia ma smak morza, tak �agodnie �asi si� u moich st�p, drzewa pewne swoich si� nabrzmiewaj� sokiem i nowym kolorem, dym z wypalanych �ciernisk przyni�s� muzyk� skrzypiec, ws�czaj�c w mi�nie potrzeb� ta�ca, ptaki pijane zapachem palonego drewna skubi� g�osami s�odkie powietrze, na wiklinowych prz�s�ach, spokojny, s�o�cem pasie si� owad. Widzia�em - nieopierzone piskl� wr�bla bez obaw szuka pokarmu na pastwiskach w�a, w g�sto �ci�tej tkance lasu wilgo� i ciep�o piel�gnuj� delikatne tkaniny li�ci. Wi�c, kto m�wi do mnie, g�osem tak wyra�nym? KONIEC KSI��KI