4045
Szczegóły |
Tytuł |
4045 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4045 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4045 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4045 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mariusz Grzebalski
NEGATYW
KOLACJA FILOZOF�W
Ta ci�ko zawieszona
na kranie jak mokry p�aszcz
szczup�a dziewczyna, jej
m�� z napi�tym przez alkohol
b�bnem g�owy, gotowy roztrz�sa�
bez ko�ca wy�szo�� Platona
nad spo�eczn� nauk� Hegla,
ten niewielki wzrostem, lecz silny,
z hiszpa�sk� br�dk� aspirant
fenomenologicznej drogi Husserla,
a jednocze�nie handlarz zamkami,
ten znaj�cy r�wnie dobrze zapis
nutowy Sonaty deszczowej Chopina
co kilka ciekawszych fragment�w
krytyk Kanta na pami�� trzydziestolatek,
nerwowo zaczesuj�cy w�osy na skroni,
ten krzywo u�miechni�ty, teraz
bardzo zm�czony, by�y marynarz,
obecnie zwolennik ZEN i �niemieckiego
kierunku� w filozofii; czy znajdzie si�
dla nich p�dzel na miar� kt�rego�
z mistrz�w realizmu, gotowy
odda� ich, siedz�cych w czujnym
skupieniu nad butelk� w�dki, czy
b�dzie to mo�e tylko seryjnie
produkowany aparat fotograficzny
japo�skiej firmy KODAK, sprawny
mechanizm, znaj�cy nawet pami��
szczeg�u, lecz ubo�szy o jeden,
najistotniejszy wymiar?
PYTANIE RETORYCZNE
Odchodzili zm�czeni: ruda kobieta,
cyganie gitarzy�ci, listonosz
zapami�tany z dzieci�stwa,
starcy widziani w wy�szej partii g�r
gdzie� w Tatrach i ta dw�jka dzieci,
kt�re zapatrzone w kr�g wody
pr�bowa�y chwyci� go w d�onie.
Po nowe �r�d�a, nowe pogody?
MO�E KIEDY�
Te wielkie wybrze�a, opustosza�e
i g�uche, pe�ne �elaza, sypi�cej si�
stali. Wielkie po�acie
rudej blachy, betonu i ch�odu
rosn�ce pi�trami ku g�rze.
Mo�e kiedy� by�y mi bliskie wszystkie
te miejsca.
Wielkomiejskie place, stare kamienice,
milczenie i strach. Starcy
pytaj�cy o dzie�
i deszcz, kt�ry pada tu
cz�sto.
DOM
Zamurowano drzwi.
Drzazgi lec�
przez rozbite okna.
W pokojach wiatr
wbija j�zyk pod farb�.
Coraz mniej nas.
Mniej miejsc,
gdzie mo�na si� znale��.
Co rok gorzej.
Wystarcza moment,
chwila nieuwagi.
Dosi�ga nas,
na co nie mamy
wp�ywu.
�MIER�
Kiedy� przyjdzie i tutaj, do tego domu,
gdzie �ciany �wie�o bielone,
a za sennymi drzwiami
m�oda kobieta twardym cia�em
rozgniata suknie.
Gdzie jej dotyk i czu�e gesty.
I anio� �miechu na �cianie
jeszcze w�t�y. Gdzie
niezno�ny owad ust kobiecych
podnosi wci�� skrzyd�a.
Kiedy� si� zjawi, z twarz� pust�,
z otokiem czarnych ust
dooko�a g�owy. Ja
na �nieg wybiegn�, milcz�ce drzewo
na rw�cych si� nogach.
I nic ju� nie b�dzie.
DZI� DZIE�
Dzi� dzie� jest motylem o z�otych
skrzyd�ach, pi�knym i truj�cym.
Tak powabnym w zam�cie i ta�cu.
Dzi� dzie� jest snem czerwonym i magi�.
Tak lekko, czarno znaczonymi wozami,
wozi moj� i twoj� krew.
MORZE
Nic wi�cej. Cztery okna,
z czterech stron widok morza.
Owszem, mo�na by�o inaczej -
i�� mi�dzy marynarzy i pi�,
d�ugo, ca�e dni,
do nast�pnej zimy.
Ale nie, bo po co?
Przecie� nikt nie chce pami�ta�.
Codziennie
zimna barwa pitnego popio�u,
w�tpliwe dary przyp�ywu.
Muszla, bia�a, w smaku przypominaj�ca kred�,
splatana s�oma morska,
kszta�ty k� i ostrza
wywabiane cierpliwie przez wod� z klock�w drewna.
Mokre i ci�kie, rozpadaj�ce si� w d�oniach
pod dotkni�ciem ciep�a.
Za oknem kutry,
rybacy z cynowymi misami twarzy
wsparci na biodrach.
�adnych zmian. Cho� mo�na by�o inaczej -
kocha� si� jak zwierz�ta,
gryz�c wargi, pluj�c krwi�.
Ale nie, przecie� nikt nie chce pami�ta�.
Wi�c morze, morze, ka�dego dnia.
STAN PO�REDNI
Dziwny czas.
Stare odesz�o i nie nadchodzi nowe.
Nic w zamian.
Usadowi�em si�
w li�ciu ostrokrzewu.
Zupe�na ro�lina, milcz�c i s�uchaj�c,
czy nie przechodzi,
czy nie mija mnie, tak upragnione.
Co rano
podnosz� g�ow�. Jeszcze przed �witem.
Ale nic, zwyk�e rzeczy.
Mleczarz z w�zkiem, deszcz, kolejowa linia,
o kt�rej nie wie si� nic nad to,
�e jest i toczy p�tl� wok� osiedla.
Za drzwiami drzwi i obce my�li,
drogi i miasto z gnij�cym �niegiem.
Tylko wieczorem
g�owa nie s�ucha. U�o�ona do snu
czuwa i chodzi, odbywa dalekie w�dr�wki.
Wraca nad ranem i przesypia dzie�
na wp� �ywa, na ostatnich nogach.
Czekam. Co ma przyj��,
przyjdzie pono� zwyczajnie i prosto,
w spos�b nie budz�cy w�tpliwo�ci.
Ka�dy si� dowie i pozna.
JAK OFELIA
Bez ma�a �redniowieczne gesty.
Co za celebracja, gdy podnosi
do ust szklank� z herbat�
po sze�� i p� tysi�ca paczka.
Zawsze tutaj. Odk�d pami�tam.
Niezno�nie ta sama.
Jak Ofelia, kt�ra nie �yje ju�
od trzech tygodni, a wci�� p�ynie
i z szeroko otwartymi oczami
wygl�da, jakby j� rzeczywi�cie interesowa�o to,
co unosi si� w m�tnym nurcie rzeki.
Pewien jestem, �e ptak uwi�by sobie
gniazdo w jej swetrze.
Nawet ten z nieszczerze zadartym dziobem.
Nawet piskl� odarte z barw,
pi�ro po pi�rze, przez chciwe tajemnic dziecko.
I z jaka swobod� traktuje nas wszystkich.
Nie patrzy, gdy schylasz si�
i przegl�dasz to i owo na ostatniej p�ce.
Zupe�nie inaczej, jakby na przek�r
pozosta�ym sprzedawcom ksi��ek.
SPOTKANIE
�agodnie podnosz�cy si� kamie� pi�ty,
pewny siebie, jak �ysiej�cy ojciec
czterech dorodnych c�rek, od dziecka
rozczesuj�cy im w�osy przed lustrem.
Wynurzaj�cy si� niech�tnie
z przytulnej sypialni buta.
Wyczekuj�c na palcach jak pies.
Niezdecydowany jeszcze,
co do najbli�szej przysz�o�ci.
Kto by pomy�la�. W�a�nie tutaj.
Obok zamy�lonej pary pomara�czy.
W autobusie przep�ywaj�cym leniwie
przez samo centrum miasta.
SZYFRY
W mi�dzyczasie
przyszed� szelest
spadaj�cego papieru.
Stoj�cy szybko
odwracali g�owy.
Dzieci rodzi�y si�
bez sprzeciwu.
Bia�e i nienagannie
czyste.
W domach starcy
drapowali cisz�.
Liczyli, �e przyjdzie jeszcze
czas �ow�w.
Miesi�cami nie by�o
wiadomo�ci.
�adnych �lad�w
ani poczty.
Tylko grubo garbowana
sk�ra okien.
P�etwa ksi�yca
w piaskach snu.
SATURALION
Na torach le�a� �nieg.
Brudny, przepo�owiony,
porysowany gwo�dziem.
Kto� obcy sta� w korytarzu,
nie zdejmuj�c p�aszcza.
Pi�em z glinianem miski
twojego brzucha.
Bez muzyki i maski.
Pod stopami umiera�a pod�oga.
Sztuczna sk�ra kurzu
przywiera�a do drzwi.
Na dnie szafy
pe�nej straconego czasu
przewraca�y si� li�cie.
Niespokojne zwierz�ta �cian
czeka�y na sygna�.
SAGA
Matka �ycie sp�dzi�a
w�r�d wzor�w chemicznych.
Jej biurko by�o
wzorcowym modelem porz�dku.
O��wki i kredki do rz�s
zajmowa�y �ci�le wyznaczone miejsca.
Nawet sny mia�a proste i czyste,
pasuj�ce doskonale do wi�niowych sukien
i przepis�w na ciasta.
Ojciec nie pisa� list�w.
M�wi� kr�tko.
Nikt nie s�ysza�, aby si� skar�y�.
Z czasem zapomnia� o pro�bach.
Jego d�onie nie narusza�y nigdy
symbiozy rzeczy mniejszych
(lusterko, grzebie�).
S�owa, kt�re wypowiada�
�atwo by�o pomyli�
z zaprasowan� starannie w kant
par� spodni.
Troski ukryto wewn�trz
pierzyn i ko�der.
Zawieszonym w p� pytaniom
pozwolono milcze�.
Zb�dne odpowiedzi razem z makulatur�
wyniesiono do piwnic.
Telefon wypowiada� s�owa
wy��cznie powa�ne.
Wydawa�o si�, �e wszyscy
chodz� na palcach.
CYGA�SKA DZIEWCZYNA
Z tego, co zasz�o,
zapami�ta�em niewiele.
M�od� cyga�sk� dziewczyn�
w bia�ym haiku sukienki.
Nauczon� �piewa� do rosy,
�mia� si� g�o�no,
sam na sam przechadza� si�
z nag� p�ci�.
Zamek jej cia�a
jak nietkni�ty list,
rymowany owoc ust.
S�dzia m�wi�:
�To nie jest dobra konstrukcja.
Cyganki k�ami�,
ich m�czy�ni kradn��.
Na stole zasypia�a herbata.
Wo�ny s�dowy zbiera� klucze.
Za brudna szyb�
wiecz�r wyjmowa� z oka
sztuczn� rz�s�.
ZWYCI�ZCY
A wi�c tak to wygl�da.
W szafie p�aszcz i agrafka szalika,
trzy pyski zadowolonych z siebie but�w,
magiczne lusterko chusteczki do nosa,
za kt�rym nic ju� nie wida�.
Oto zwyci�zcy. Ich podwodne �ycie,
b�d�ce jedynie jednokierunkow� lini� prost�,
ca�kowitym brakiem potrzeb i obowi�zk�w,
znak�w zapytania i dr�g przeznaczenia,
kanonu jedynie s�usznych warto�ci.
To wielka wygoda by� nieobecnym.
Nie podpada� pod wymogi dobrych manier,
predykat jednoargumentowy �By� cz�owiekiem�,
konieczno�� spania i prawa interpunkcji.
Samym sob� stanowi� czas.
CZASEM
Tyle nas wszystkiego,
ile deszczu z�apanego w palce,
ile py�u na skrzyd�ach �my.
Sukienka zwiana
z ga��zi cia�a raz w tygodniu,
szalik zapl�tany w prze�cierad�o,
senna paj�czyna po�czoch.
A przecie� jeste�my razem.
Czasem �pimy w jednym ��ku,
czasem opowiadasz mi sny.
NIETZSCHE I MY
D. S.
Bi� si� najlepiej za miastem,
gdzie nikt nie widzi, gdzie ziemia
jest mi�kka i czarna. Nietzsche pochwali�by
nas, widz�c jak le�ymy ub�oceni,
smakuj�c j�zykiem jej cierpkie ciep�o.
A jeszcze to, �e dzi� nikt nie zwraca
uwagi na innych. Wypuszczaj�
z siebie zwierz� byle gdzie, na o�lep.
Nie patrz� na nic i bij� si� w dzie�,
na asfalcie, przy wszystkich.
CZ�OWIEK, KT�REMU SPRZEDA�EM ZEGAREK
M�G� BY� WALTEM WHITMANEM
Mia�o by� jak zwykle,
wzorcowo i czysto,
tymczasem budz� si� -
nie bardzo mog�c
sobie przypomnie�, co si� sta�o -
na buforach towarowego poci�gu,
mi�dzy jednym a drugim wagonem,
kt�re niesie gdzie� z pr�dko�ci�
kilkudziesi�ciu kilometr�w na godzin�
przez �agodn� nieck� zielonego �wiat�a
i jest tak, �e nie potrafi� tego nazwa�,
a w moim gardle, na przemian,
budzi si� �piew i krzyk
(cho� wiem - nikt tego nie s�yszy:
w mijanej okolicy jedynie
pola dzikich zb�, �pi�cy las,
zb��kane stado koni),
bo oto wstaje leniwa pomara�cza s�o�ca,
ca�a w g�osach nie z tej ziemi
(z tej, z tej w�a�nie!)
i jak jeszcze nigdy dot�d
kr�ci mi si� w g�owie z rado�ci,
wi�c nie musz� zadawa� sobie pyta�,
czy warto by�o prze�y� to wszystko,
kiedy w jaki� czas p�niej,
na wyrwanej ze snu stacji -
Konin? Ko�o? Kutno? -
zamieni� zegarek na bilet powrotny,
par� �yk�w kompotu z wi�ni
i dobr� wiadomo��, �e ca�y czas
to jeszcze ta sama planeta
(ta sama, a jak�e!),
a ja jestem, �yj�
i czas jaki� tak jeszcze zostan� -
z tym niesamowitym widokiem
w pami�ci.
ERRATA
Lato, samcza krew uderzy�a mi
do g�owy - pisz� listy, kt�rych
nikt nigdy nie przeczyta, wymy�lam,
szukam nieobecnych, z kt�rymi
m�g�bym porozmawia� i dowiedzie� si�,
�e ja to nie ja, bo ja umar�em
dawno temu i nie�ywego wy�owiono
mnie z rzeki.
Tymczasem mamy kt�rego� tam lipca,
pal� kolejnego papierosa tego dnia,
chcia�bym si� gdzie� wybra�,
ale nie mog� si� ruszy� z miejsca
(czas szybko mija, �aden b�g nie zst�pi�),
a popielniczka to jedyne kr�lestwo
umar�ych, jakie jest pod r�k�.
Eskimosi pono� potrafi� liczy�
tylko do dwudziestu - takim to dobrze.
�wiat maj� raczej prosty ni� z�o�ony,
co� si� zaczyna, co� ko�czy.
Mnie nauczono liczy� do niesko�czono�ci,
wi�c licz�, nie wyrzucam mebli przez okno -
siedz�, pal�, pono� jestem spokojny.
POR�WNANIE
Trudno, �e jedynym por�wnaniem,
jakie przychodzi mi do g�owy,
jest sikaj�ca kobieta. Widz� j�,
jak kuca w rozkroku na blasze
przystanku, przynosz�c sobie ulg�.
Nie potrafi� powiedzie� nic m�drego.
Mam problemy z komunikacj�.
Stoj� i marzn�. Mocz leci z g�ry,
jak pinezki do puszki na gwo�dzie.
Zbyt g�o�no, �eby nie s�ysze�.
Nic dziwnego, �e tak si� dzieje.
B�oto mlaszcze. Krew p�ynie
z palca grubego jak odw�ok robaka.
Mam niespe�na czterdzie�ci minut,
�eby ci� znale�� przed wyjazdem.
ZAMIAST
Zn�w wszystko przebieg�o inaczej,
potoczy�o si� nie tym,
a innym torem (znaczy - nie por�wnuj
skutk�w ze znanymi od podszewki
przyczynami, przebieg�w bez zak��ce�
z nietypowo�ci� efekt�w).
Zn�w wysz�o kto? co? ile?
potrafi - j�zyk chcia�by wi�cej powiedzie�,
ale tylko bardziej si� pl�cze,
znane z dba�o�ci o czysto�� r�ce
s� uwalane po �okcie (znaczy - nie szukaj
absolutnego schematu, bezb��dnej mapy
czterech wymiar�w, triady
oferuj�cej wy��cznie trzy has�a:
co? jak? po co?). Zamiast jednolitego krajobrazu
s� zwichni�cia przestrzeni, niesko�czony
rubikon szczeg�u.
ARCHEOLOGIA 1994
Przesz�o�ci� nazywam pomidory,
mi�siste, w smaku przypominaj�ce m�k�,
kt�re jad�em jakiego� dnia
oparty plecami o brudny mur,
bezmy�lny i zapatrzony nie wiadomo
gdzie. �ycie nie potrzebowa�o powodu,
nie szuka�o usprawiedliwie�.
Czas traci�em w poci�gu, w nieko�cz�cej
si� podr�y labiryntem strug, tor�w
i most�w. Ca�� moj� przysz�o�ci� mia�
by� nos przywarty do szyby (pami�tam
drzazgi szeleszcz�ce w powietrzu,
jakby kto� czy�ci� nad miastem kap�
pe�n� odpadk�w - nie wiem, dlaczego
akurat to). Dojrzewali�my razem:
kamie�, kwiat, wagon grz�zn�cy w trawie
rdzewiej�cym grzbietem, suche
p��tno p�kaj�cego drzewa - donik�d
nie chcia�o si� wraca�.
PLAN
Chcia�bym opowiedzie� suit� butelki
stoj�cej na stole w towarzystwie
fili�anki do kawy i pude�ka zapa�ek
(schroniska o �cianach z cienkiej
sklejki). By�aby to sucha i wstrzemi�liwa
relacja - co�, co nie ro�ci sobie wi�kszych
pretensji, a jedynie szuka zbli�enia
z oddalonym niezmiernie przedmiotem
(na model wybieram ig�� zgubion�
w stogu siana). Je�li si� powiedzie,
b�dzie tam co� jeszcze o smutnym ko�cu
dwudziestu dw�ch papieros�w wbitych
sfatygowanymi dziobami w dno p�miska
po rybach (jak str�cone samoloty,
kt�re jeszcze nie zd��y�y spali� si�
do ko�ca). S� przecie� konflikty, o jakich
nie s�ysza� �aden podr�cznik historii,
chocia� ofiary le�� - o wyci�gni�cie r�ki,
ma�om�wne, skr�cone niezdarnie
w �rodku zburzonej stodo�y z o�ci.
RAZ JESZCZE
To takie proste. Patrze�
i powtarza� w�asne my�li.
By� ju� taki moment -
czwarta, poci�gi za oknem ci�gn� d�ugie
k�ykcie dymu, prawie �pisz.
Potem? Potem
przysypano nas piaskiem.
Przez dwa lata zupe�na ciemno��,
�adnych wiadomo�ci.
Tylko od czasu do czasu jaki� list,
ale ile mo�na wymaga� od list�w?
Patrz� na cz�owieka za szyb�.
W sk�rzanym p�aszczu, z ko�nierzem
na sztorc - kogo� mi przypomina.
By� ju� taki moment -
my�la�em, �e to ja tak id� - mokr� ulic�,
mijaj�c zamkni�te okna.
ZANIM WSZYSTKO NAPRAWD� SI� ZACZNIE
Przede wszystkim
sprawdzi�, dok�d p�ynie
ta ��d�. Czy
nie jest to sp�niony poci�g,
wanna, w kt�rej
czytasz pras�,
zaginiony autobus-widmo
wioz�cy skazanych
na dno przepa�ci.
Dowiedzie� si�
czy tych dwoje w drzwiach
to faktycznie my,
czy nie jest to s�siad
z �on� i dzieckiem
albo przypadkowy m�czyzna
i dziewczyna, kt�ra -
spiesz�c si� - zmyli�a adres.
Raz na zawsze ustali�,
na ile realna jest
ca�a ta nasza historia,
to miejsce
tu� nad kolanem wy�amuj�ce si�
z opalenizny,
��ta opuszka palca,
w�osy w wannie
po sko�czonej k�pieli.
Odkry� sk�d wiara,
�e nie ma spadania,
�e jest wiatr,
bez ko�ca.
R�CZNIKI, MYD�O
W skrzynkach na listy
przewala si� sier��.
Pod oknami wiatr wbija si�
w twarde kolana drzew -
pochwal t� si��!
Twoja sk�ra - hieroglif,
wszystko, co czytam
(kr�tkie, piek�ce zdania).
S�l pod j�zykiem -
sproszkowany p�b��kit.
�lina w�druje z ust
do ust - zr�b tak jeszcze!
P�kni�ta sk�ra
nabrzmiewa ci�arem i barw�
(jestem, jeste�; nieci�g�a).
P�niej s� r�czniki, myd�o;
wiesz dobrze.
TERAZ WIOSNA
Wszystko si� zgadza.
Lato przysz�o upalne i suche.
Mijali�my si� z gard�ami podminowanymi
przez krzyk, nasze �ycie przypomina�o
wn�trze deski. D�ugo, bardzo d�ugo
nic nie chcia�o si� zmieni�.
Jesieni� jarz�biny p�ka�y w palcach,
jak wszy. Kurz by� wsz�dzie.
Ca�uj�c ci�, mia�em w ustach
smak drewna. Zim� milczeli�my.
Dwie bry�y zat�ch�ej ziemi,
paku�y w zapchanym prze�yku umywalki.
Powiedz, spodziewa�a� si�,
�e przyjdzie wiosna - to miejsce,
trawa, ty i ja? Prosta i ufny,
spleceni na kocu stopami?
DOBRZE
Herbaciany zapach twoich
w�os�w - zawi�zany
wok� szyi br�zowy bez�ad;
blisko, o wyci�gni�cie r�ki.
Na stole �liwki. Wino
w ch�odnej paj�czynie wilgoci
(dobry dla jazzu rocznik
1959). Cierpka wagina ma��y
rozchyla wargi
na j�zyk.
SEANS
Co widzi w oczach m�czyzny
siedz�cego naprzeciw?
G�ry? Las? Strumie� przynosz�cy z wysoko�ci
ch��d wody? Mo�e ca�uj�c� si� par�?
Matk� z w�zkiem? Stadko wron?
Peki�czyka obszczekuj�cego samolot?
Nie, tym razem ma do czynienia
z nie daj�c� si� opowiedzie� samotno�ci�,
ze smutkiem wygl�daj�cym na ostateczny -
znasz to z oczu przep�dzanych z miejsca
na miejsce bezpa�skich kundli.
A wszystko akurat teraz, w samym rozkwicie
tej pi�knej pory roku nazywanej wiosn�,
kiedy noce staj� si� coraz d�u�sze,
a sk�ra kobiet uleg�a i s�odka.
A on, co on widzi w jej oczach?
Jest tam zerwana w po�owie my�l,
z kt�rej wynika, �e ju� pr�dzej zrobi
dwa kroki do przodu ni� jeden wstecz.
Jest ch�� odmiany i spalenia za sob� most�w.
Teraz wiesz - wszystko mo�e si� zdarzy�,
jak z nami, w trawie za barbakanem,
kt�rego� dnia, w samym rozkwicie
tej pi�knej pory roku nazywanej wiosn�.
KWIECIE�
Tak, �askawco,
nie bardzo wierz�
w kr�gi twoich anio��w,
w r�any py�
na twoich d�oniach i w�osach.
Cz�ciej �ni mi si� cia�o
ni� dusza.
Lecz dzisiaj ziemia
ma smak morza,
tak �agodnie �asi si�
u moich st�p,
drzewa pewne swoich si�
nabrzmiewaj� sokiem
i nowym kolorem,
dym z wypalanych �ciernisk
przyni�s� muzyk� skrzypiec,
ws�czaj�c w mi�nie
potrzeb� ta�ca,
ptaki pijane zapachem
palonego drewna
skubi� g�osami s�odkie powietrze,
na wiklinowych prz�s�ach,
spokojny, s�o�cem
pasie si� owad.
Widzia�em - nieopierzone
piskl� wr�bla
bez obaw szuka pokarmu
na pastwiskach w�a,
w g�sto �ci�tej
tkance lasu
wilgo� i ciep�o
piel�gnuj� delikatne
tkaniny li�ci.
Wi�c, kto m�wi do mnie,
g�osem tak
wyra�nym?
KONIEC KSI��KI