4042
Szczegóły |
Tytuł |
4042 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4042 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4042 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4042 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARY WESTMACOTT
CZYLI
AGATHA CHRISTIE
BRZEMI�
PRZE�O�Y�A BOGUMI�A MALARECKA
TYTU� ORYGINA�U THE BURDEN
Albowiem jarzmo moje jest s�odkie,
a moje brzemi� lekkie.
Ewangelia wed�ug Sw. Mateusza, 11. 30.
Duchowi memu przychyl, Panie,
Rado�ci niebios. Niech powstanie
Ze snu gnu�nego. Lubo je�lim
Nad ziemsk� miar� cz�ekiem grzesznym
Niech b�dzie z woli Twej zadana
G�azowi serca krwawa rana.
Niebia�skich obfito�ci nie sk�p, Panie,
Memu duchowi. Niech ze snu powstanie.
Lecz gdyby jednak opar� si� i temu,
Zatem, nim zga�nie, sercu ozi�b�emu
Bole�� piek�ca, czarna grzechu rana
Z woli Twej, Panie, niech b�dzie zadana.
R. L. Stevenson,
przek�ad Bogumi�a Malarecka
PROLOG
Ko�ci� by� zimny. W pa�dzierniku nie w��czano jeszcze ogrzewania. Na zewn�trz s�o�ce �udzi�o obietnic� ciep�a i dodawa�o otuchy, lecz tu, w �rodku, od szarych kamiennych mur�w ci�gn�o jedynie wilgotnym ch�odem, nasuwaj�cym my�l o rych�ym nadej�ciu zimy.
Laura sta�a mi�dzy niani�, ja�niej�c� biel� nakrochmalonych ko�nierzyk�w i mankiet�w, a panem Hensonem, wikarym (pastor le�a� w ��ku z powodu lekkiej grypy). Pan Henson by� m�ody i chudy. Mia� wydatne jab�ko Adama i cienki, nosowy g�os.
Pani Franklin, krucha i powabna istota, wspiera�a si� na ramieniu m�a. On sam trzyma� si� prosto, a na jego twarzy malowa� si� wyraz uroczystej powagi. Narodziny drugiej c�rki nie pocieszy�y go po stracie Charlesa. Pragn�� nast�pnego syna. A z tego, co m�wi� lekarz, nie wynika�o, by mia� by� jeszcze jaki� syn� Pow�drowa� spojrzeniem od Laury do niemowl�cia, kt�re, trzymane w obj�ciach niani, gaworzy�o rado�nie do siebie.
Dwie c�rki� Oczywi�cie, Laura to mi�e, kochane dziecko, a nowy przybysz w rodzinie to wspania�y okaz noworodka, lecz ka�dy m�czyzna chce mie� syna.
Charles� Charles i te jego jasne w�osy, jemu tylko w�a�ciwy spos�b odrzucania g�owy, jego �miech� Jak�e� by� uroczy, jak urodziwy, jak bystry i inteligentny. Doprawdy niezwyk�y. Dlaczego, je�li ju� musia�o umrze� jedno z jego dzieci, nie by�a to Laura�
Arthur Franklin nieoczekiwanie natkn�� si� spojrzeniem na oczy starszej c�rki, oczy, kt�re w malej, bladej twarzy sprawia�y wra�enie olbrzymich i tragicznych, i w poczuciu winy poczerwienia�. Jak m�g� tak pomy�le�? A gdyby dziecko odgad�o stan jego ducha? Oczywi�cie, kocha� Laur� tylko� tylko �e ona nie by�a, nigdy nie mog�a by� Charlesem.
Wsparta na m�u, z p�przymkni�lymi oczami, Angela Franklin m�wi�a w duchu: M�j ch�opiec, m�j pi�kny ch�opiec, moje kochanie� Wci�� nie potrafi� w to uwierzy�. Dlaczego on, a nie Laura?
Angela Franklin nie czu�a si� winna. Bardziej bezwzgl�dna i bardziej szczera ni� jej m��, bli�sza pierwotnym instynktom, uzna�a za oczywiste, �e jej drugie dziecko, c�rka, nigdy nie znaczy�a i nigdy nie mog�aby znaczy� dla niej tyle, ile tamten ch�opiec, pierworodny. W por�wnaniu z Charlesem Laura by�a swego rodzaju rozczarowaniem: temu dobrze wychowanemu, nie przysparzaj�cemu �adnych k�opot�w dziecku zdecydowanie brakowa�o osobowo�ci. No w�a�nie, osobowo�ci.
Charles� nic i nigdy nie wynagrodzi mi straty Charlesa, pomy�la�a raz jeszcze, lecz czuj�c zaciskaj�c� si� wok� jej przedramienia r�k� m�a, otworzy�a oczy. Niew�tpliwie nale�a�o skoncentrowa� si� na ceremonii chrztu. �e te� ten biedny pan Henson ma tak niezmiernie irytuj�cy g�os!
Angela, na p� rozbawiona, popatrzy�a pob�a�liwie na niemowl�, kt�re na chwil� przysn�o w ramionach niani: takie wielkie, podnios�e s�owa skierowane do takiego male�stwa.
Nagle niemowl� zamruga�o, otworzy�o osza�amiaj�co niebieskie oczy, oczy Charlesa, i zagrucha�o rado�nie. U�miech Charlesa, pomy�la�a Angela i w tej samej chwili zala�a j� fala matczynej mi�o�ci. Jej dziecko, jej w�asne, kochane dziecko. Po raz pierwszy �mier� Charlesa odesz�a w przesz�o��.
Podobnie jak Arthur, spotka�a ciemne, smutne spojrzenie Laury. Ciekawe, o czym to dziecko my�li�
Niania tak�e by�a �wiadoma stoj�cej u jej boku, skupionej, wyprostowanej Laury. Takie ciche, ma�e stworzenie, pomy�la�a. Na m�j gust troch� za spokojne. To nienormalne, by jakiekolwiek dziecko by�o tak spokojne i grzeczne jak ta ma�a. Nigdy nie po�wi�ca si� jej wiele uwagi. A przynajmniej nie tyle, ile by nale�a�o. Ciekawe, jak to teraz b�dzie�
Wielebny Eustace Henson zbli�a� si� do momentu, w kt�rym zawsze odczuwa� zdenerwowanie. Nie chrzci� dzieci zbyt cz�sto. Gdyby tak pastor by� tutaj, pomy�la�. Spojrza� na Laur�. Spodoba�a mu si� powaga maluj�ca si� w oczach dziewczynki i skupiony wyraz jej twarzy. Dobrze wychowane dziecko. Ciekawe, o czym w tej chwili my�li.
Dobrze, �e nie wiedzia� tego nikt: ani on, ani niania, ani Arthur i Angela Franklinowie.
To nie jest w porz�dku�
Och, to nie jest w porz�dku�
Matka kocha jej ma�� siostrzyczk� tak bardzo, jak kocha�a Charlesa.
To naprawd� nie jest w porz�dku�
Ona nienawidzi tego niemowl�cia. Nienawidzi go, nienawidzi go, nienawidzi!
Chcia�abym, �eby umar�o, pomy�la�a.
Sta�a przy chrzcielnicy, a pe�ne namaszczenia formu�ki chrztu dzwoni�y jej w uszach. Jednak o wiele wyra�niejsza od nich, o wiele bardziej g�o�na by�a my�l prze�o�ona na s�owa: chcia�abym, �eby umar�o�
Niania tr�ci�a j� �okciem i wr�czy�a dziecko, szepc�c:
��Masz, potrzymaj j� troch�, tylko nie upu��, a potem podaj wikaremu.
��Wiem � odszepn�a Laura.
Niemowl� znalaz�o si� w jej ramionach. Popatrzy�a na nie. A gdybym tak opu�ci�a r�ce i pozwoli�a mu upa�� na kamienn� posadzk�. Czy to by je zabi�o?
W d�, na kamienie, szare, twarde kamienie� tylko �e niemowl�ta tak ciep�o si� ubiera, tak� tak spowija. Czy zrobi to? Czy si� o�mieli?
Zawaha�a si�. W�a�ciwy moment min��. Dziecko znalaz�o si� w nieco nerwowych ramionach wielebnego Eustace�a Hensona, kt�remu brakowa�o do�wiadczenia i pewno�ci siebie pastora. Zapyta� o imiona i powt�rzy� za Laur�: Shirley, Margaret, Evelyn� Na g��wk� male�stwa pad�o kilka kropel wody. Dziecko nie zap�aka�o. Wr�cz przeciwnie: za� gaworzy�o, jakby spotka�o je jakie� nowe, przyjemne do�wiadczenie. Ostro�nie, niemal z wewn�trznym przymusem, Eustace Henson poca�owa� delikatne cz�ko niemowl�cia. Wiedzia�, �e tak zwykle robi pastor. Z ulg� zwr�ci� zawini�tko niani.
Chrzest dobieg� ko�ca.
CZʌ� PIERWSZA
LAURA � 1929
ROZDZIA� PIERWSZY
1
Mimo zewn�trznego spokoju w dziecku stoj�cym przy chrzcielnicy narasta�o uczucie urazy i niedoli.
Po �mierci Charlesa mia�a prawo oczekiwa� mia�a prawo� C�, bola�a nad �mierci� brata (r�wnie� i przez ni� uwielbianego), jednak jej smutek do�� pr�dko z�agodzi�a niejasna t�sknota i nadzieja. Naturalnie, kiedy Charles �y�, urodziwy, pe�en wdzi�ku, radosny, beztroski Charles, nie mia�a nic przeciwko temu, by ca�a mi�o�� rodzic�w sp�ywa�a na niego. Ona, Laura, zawsze by�a cichym, nudnym, tym tak cz�sto niepo��danym drugim dzieckiem w rodzinie, dzieckiem, kt�re przychodzi na �wiat zbyt pr�dko po pierwszym. Ojciec i matka byli dla niej mili i czuli, lecz to Charles zaw�adn�� ca�kowicie ich sercami.
Kiedy� przypadkowo us�ysza�a, jak matka m�wi�a do jednej ze swoich przyjaci�ek: �Laura to kochane dziecko, oczywi�cie, lecz prawd� powiedziawszy, niezbyt ciekawe�.
Pe�na rezygnacji pogodzi�a si� z takim os�dem. C� innego jej pozosta�o. Istotnie, jest nudnym dzieckiem. Jest ma�a i blada, jej w�osy si� nie kr�c�, i nigdy nikogo nie potrafi lak roz�mieszy�, jak to robi� Charles. Jest dobra, pos�uszna i nikomu nie sprawia k�opotu, lecz ani nie jest, ani nigdy nie b�dzie kim� wa�nym.
��Mamusia kocha Charlesa bardziej ni� mnie� � poskar�y�a si� pewnego razu niani. Niania skarci�a j� bez namys�u:
��Nie powinno si� m�wi� takich g�upstw. To nieprawda. Twoja matka kocha tak samo i jego, i ciebie. Tak sprawiedliwie, jak potrafi. Matki zawsze kochaj� jednakowo wszystkie swoje dzieci.
��Koty nie � powiedzia�a Laura, maj�c na my�li ostatni koci miot.
��Koty to tylko zwierz�ta � odparowa�a niania. � W ka�dym razie � doda�a, os�abiaj�c nieco cudown� oczywisto�� poprzedniego stwierdzenia � B�g ci� kocha, pami�taj.
Laura przyj�a do wiadomo�ci t� maksym�. B�g ci� kocha. On musi. Lecz prawdopodobnie nawet B�g bardziej kocha Charlesa� A to dlatego, �e stwarzaj�c Charlesa odczuwa� wi�ksz� satysfakcj� ni� stwarzaj�c j�, Laur�.
Ale ma si� rozumie�, pocieszy�a si� po namy�le, ja kocham siebie najbardziej. Mnie wolno kocha� siebie bardziej ni� Charlesa, bardziej ni� mam�, tat� czy kogokolwiek.
To od tego czasu Laura sta�a si� bledsza, spokojniejsza, jeszcze mniej rzucaj�ca si� w oczy i tak dobra i pos�uszna, �e niania, kt�r� to powoli zaczyna�o kr�powa�, podzieli�a si� kiedy� z pokoj�wk� trudn� do wyt�umaczenia obaw�, mianowicie tak�, �e Laura mo�e by� �zabrana� m�odo.
Ale to Charles by� dzieckiem, kt�re umar�o, nie Laura.
2
��Dlaczego nie sprawisz temu dziecku psa? � znienacka zagadn�� swego serdecznego przyjaciela, ojca Laury, John Baldock.
��Jakiemu dziecku? � Franklin wygl�da� na nieco zaskoczonego, jako �e obaj z przyjacielem prowadzili o�ywion� dyskusj� o skutkach reformacji.
Pan Baldock kiwn�� wielk� g�ow� w kierunku Laury, kt�ra od d�u�szej chwili bawi�a si� na trawniku, mi�dzy drzewami, udaj�c, �e je�dzi na rowerze. Ca�a zabawa nie zawiera�a w sobie najmniejszego elementu ryzyka czy niebezpiecze�stwa. Laura by�a ostro�nym dzieckiem.
��Dlaczego, u licha, mia�bym to zrobi�? � zapyta� pan Franklin. � Psy, moim zdaniem, s� niezno�ne, zawsze wpadaj� do domu z ub�oconymi �apami i niszcz� dywany.
��Pies � oznajmi� pan Baldock zwyk�ym sobie, mentorskim tonem, zdolnym prawie ka�dego doprowadzi� do gwa�townej irytacji � nadzwyczaj korzystnie wp�ywa na nasze ego. Dla psa istota ludzka, kt�ra jest jego w�a�cicielem, to b�stwo godne czci, a w naszej obecnej dekadenckiej cywilizacji nie tylko czci, tak�e mi�o�ci. Posiadanie psa cz�sto uderza ludziom do g�owy. Sprawia, �e czuj� si� wa�ni i w�adczy.
��Hm! � mrukn�� pan Franklin. � I to nazywasz czym� dobrym?
��Och, sk�d�e � odpar� pan Baldock. � Ale musz� przyzna� si� do pewnej niepoprawnej s�abo�ci, jak� jest upodobanie do ogl�dania ludzkiego szcz�cia. Chcia�bym zatem zobaczy� szcz�liw� Laur�.
��Laura jest bardzo szcz�liwa � powiedzia� jej ojciec. � A poza tym ma koci�ta � doda�.
��Ba � �achn�� si� pan Baldock. � To nie to samo. Sam by� do tego doszed�, gdyby� raczy� pomy�le�. Ale k�opot z tob� polega w�a�nie na tym, �e nigdy nie my�lisz. We�my cho�by twoj� tez�, dotycz�c� ekonomicznego uwarunkowania czas�w reformacji. Czy przysz�o ci do g�owy, cho�by na kr�tk� chwil�
I tak, ku obop�lnemu zadowoleniu, powr�cili do za�artej dyskusji, podczas kt�rej pan Baldock wyg�asza� najbardziej niedorzeczne i prowokacyjne twierdzenia.
Jednak gdzie� na dnie duszy Arthura zrodzi� si� lekki niepok�j i jeszcze tego wieczoru, przyszed�szy do pokoju �ony, gdzie ta przebiera�a si� do kolacji, rzuci� szorstko:
��Z Laur� wszystko w porz�dku, mam nadziej�? Ma si� dobrze, jest szcz�liwa i tak dalej?
�ona zwr�ci�a ku niemu zdumione, intensywnie chabrowe, rozkoszne oczy, jak oczy jej syna, Charlesa.
��Kochanie! � odrzek�a. � Naturalnie! Z Laur� zawsze jest wszystko w porz�dku. Nawet nie ma napad�w z�o�ci, jak wi�kszo�� dzieci. Nigdy nie musz� martwi� si� o Laur�. Nie sprawia �adnych k�opot�w. Jest jak dar boski. � Zacisn�a zameczek od sznura pere�. � Dlaczego pytasz o Laur� w�a�nie dzisiaj? Czy�by co� si� sta�o?
Arthur Franklin powiedzia� wymijaj�co:
��Nie, po prostu Baldy rzuci� jak�� uwag�.
��Och, Baldy, Baldy! � W g�osie pani Franklin zabrzmia�a nuta rozbawienia. � Wiesz, jaki on jest. Lubi prowokowa�.
Kilka dni p�niej, kiedy pan Baldock by� na lunchu i kiedy po wyj�ciu z jadalni natkn�li si� w hallu na niani�, Angela Franklin zatrzyma�a j� rozmy�lnie i zapyta�a wprost, nieco podniesionym g�osem:
��Z panienk� Laur� nie dzieje si� nic z�ego, prawda? Ma si� dobrze i jest szcz�liwa?
��O, tak, prosz� pani � odpowiedzia�a niania kategorycznie, lekko ura�ona. � Panienka Laura jest bardzo grzeczn� dziewczynk� i nigdy nie sprawia �adnych k�opot�w. Nie tak jak panicz Charles.
��Ach, wi�c Charles sprawia ci k�opoty? � podchwyci� pan Baldock.
Niania zwr�ci�a si� do niego z szacunkiem.
��To normalny ch�opiec, prosz� pana, zawsze jest skory do psot! Rozwija si�. Nied�ugo p�jdzie do szko�y. Ch�opc�w w tym wieku zawsze rozpiera energia. Ale jak ju� mowa o paniczu Charlesic, to ma s�aby �o��dek, dostaje za moimi plecami za du�o s�odyczy.
Odesz�a potrz�saj�c g�ow�, z pob�a�liwym u�miechem na ustach.
��Tak czy inaczej, ona i tak go uwielbia � powiedzia�a Angela Franklin, kiedy znale�li si� w bawialni.
��To oczywiste � zgodzi� si� pan Baldock i doda� refleksyjnie: � Zawsze by�em zdania, �e kobiety s� g�upie.
��Niania taka nie jest, daleko jej do tego.
��Nie mam na my�li niani.
��Czy�by mnie? � Angela obrzuci�a go ostrym spojrzeniem, cho� nie za ostrym, bo ostatecznie by� to Baldy, s�awny, ekscentryczny Baldy, kt�ry m�g� sobie pozwoli� na pewn� bezceremonialno��, a poza tym ta bezceremonialno�� by�a w istocie jedn� z jego wielu p�z.
��My�l� o napisaniu ksi��ki, dotycz�cej problemu drugiego dziecka � powiedzia� pan Baldock.
��Doprawdy, Baldy! Chyba nie chcesz powiedzie�, �e jeste� zwolennikiem jednego dziecka w rodzinie. My�la�am, �e posiadanie jedynaka jest poczytywane za niekorzystne z ka�dego punktu widzenia.
��Och! Mog� przytoczy� mn�stwo argument�w, przemawiaj�cych za rodzin� z dziesi�ciorgiem dzieci. Pod warunkiem, �e b�dzie si� w�a�ciwie rozwija�a. �e ka�dy b�dzie wykonywa� prace domowe, starsze rodze�stwo b�dzie si� opiekowa�o m�odszym i tak dalej. �e b�d� si� zaz�bia�y wszystkie trybiki w domowej maszynerii. Wyobra� sobie, �e one wszystkie powinny by� prawdziwie przydatne; nie, �eby tylko im si� zdawa�o, �e s�. Lecz w dzisiejszych czasach, jak jacy� g�upcy, dzielimy dzieci na tak zwane grupy wiekowe! I to nazywa si� wychowaniem! Ba! To jest wbrew naturze!
��Ty i twoje teorie � powiedzia�a pob�a�liwie Angela. � Ale co z tym drugim dzieckiem?
��K�opot z nim polega na tym � powiedzia� pan Baldock pouczaj�cym tonem � �e zwykle sprawia pewien zaw�d. Pierwsze dziecko jest przygod�. Przera�aj�c� i bolesn�; kobieta jest przekonana, �e umrze, a m�� (ten oto Arthur, na przyk�ad) nie my�li inaczej. Kiedy jest po wszystkim, oboje staj� twarz� w twarz z czym�, co jest �ywe, czerwone i co drze si� wniebog�osy, jakby by�o z piek�a rodem! Naturalnie, natychmiast to co� akceptuj�: jest nowe, jest ich w�asne, jest cudowne! A potem, zwykle do�� pr�dko, zjawia si� Numer Drugi i ca�y kram zaczyna si� od nowa. Z t� r�nic�, �e tym razem ju� bez wielkich l�k�w, lecz i bez wielkich emocji. Drugie dziecko te� jest wasze, lecz nie stanowi nowego do�wiadczenia. A poniewa� �atwo przysz�o, nie jest ani troch� tak cudowne jak pierwsze.
Angela wzruszy�a ramionami.
��Starzy kawalerowie wszystko wiedz� najlepiej � mrukn�a ironicznie. � A czy twoje prawdy nie odnosz� si� r�wnie� do Numeru Trzeciego, Numeru Czwartego i ca�ej reszty?
��Niezupe�nie. Zauwa�y�em, �e zwykle nast�puje przerwa przed Numerem Trzecim. Numer Trzeci jest cz�sto p�odzony z tego powodu, �e dwa poprzednie si� uniezale�niaj�, a rodzice chcieliby zn�w mie� s�odkie male�stwo w pokoju dziecinnym. Dziwne upodobanie do odra�aj�cych ma�ych stworze�, cho�, jak przypuszczam, biologicznie uzasadnione. I tak rodz� si� nast�pne: jedno mi�e, jedno z�o�liwe, jedno b�yskotliwe, a jedno t�pe, ale jako� si� ze sob� dogaduj� i lubi� nawzajem mniej czy bardziej, a� w ko�cu przychodzi to ostatnie, kt�re, tak jak pierworodne, staje si� dla rodzic�w oczkiem w g�owie.
��I chcesz powiedzie�, �e to wszystko jest bardzo niesprawiedliwe?
��W�a�nie. A poza tym samo �ycie jest niesprawiedliwe!
��I c� mo�na na to poradzi�?
��Nic.
��Doprawdy, Baldy, nie nad��am za twoimi wywodami.
��M�wi�em to ju� Arthurowi kilka dni temu. Mam mi�kkie serce. Ciesz� si�, gdy widz�, �e ludzie s� szcz�liwi. Lubi� wynagradza� ludziom to, czego nie maj� i mie� nie mog�. To troch� r�wnowa�y wszelkie sprawy. Poza tym, je�li si� tego nie robi� � przerwa� na chwil� � mo�na doprowadzi� do jakiego� nieszcz�cia�
3
��Naprawd� uwa�ani, �e Baldy plecie g�upstwa � powiedzia�a Angela do m�a po odej�ciu go�cia.
��John Baldock jest jednym z czo�owych uczonych w tym kraju � stwierdzi� Arthur Franklin z lekkim przymru�eniem oka.
��Och, przecie� wiem. � Na twarzy Angeli pojawi� si� wyraz lekkiej pogardy. � Sk�onna by�abym schyli� g�ow� w niemym uwielbieniu, gdyby wyg�asza� wyk�ad na temat prawa greckiego czy rzymskiego albo nieznanych poet�w z epoki el�bieta�skiej. Ale c� on mo�e wiedzie� o dzieciach?
��Mam wra�enie, �e absolutnie nic � powiedzia� Arthur. � A wiesz, par� dni temu sugerowa� mi, by�my podarowali Laurze psa.
��Psa? Przecie� Laura ma koci�ta.
��Wed�ug niego to nie to samo.
��Jakie to dziwne� Pami�tam, jak kiedy� m�wi�, �e nie lubi ps�w.
��Przypuszczam, �e lubi.
��W gruncie rzeczy to raczej Charles powinien mie� psa � powiedzia�a pogr��ona w my�lach Angela. � Kiedy kt�rego� dnia na plebanii wyskoczy�y do niego szczeni�ta, wygl�da� tak, jakby si� nie�le przestraszy�. To taki niemi�y widok, ch�opiec boj�cy si� ps�w. Przyzwyczai�by si� do nich, gdyby mia� swojego. A poza tym powinien si� uczy� je�dzi� na koniu. Chcia�abym, �eby mia� w�asnego kucyka. �e te� nie mamy padoku!
��Obawiam si�, �e kucyk nie wchodzi w gr� � oznajmi� Franklin.
W kuchni pokoj�wka Ethel powiedzia�a do kucharki:
��Ten stary Baldock te� to zauwa�y�.
��Niby co?
���e z panienk� Laur� co� nie tak. �e nie pisane jej po�y� d�ugo na tym �wiecie. Wypytywali niani�, ot co. Bo te� tej ma�ej �adne psoty w g�owie. Gdzie jej tam do panicza Charlesa. Zapami�taj moje s�owa: panienka Laura nawet nie zd��y dorosn��.
Lecz dzieckiem, kt�re umar�o, by� Charles.
ROZDZIA� DRUGI
1
Charles umar� na pora�enie dzieci�ce. Umar� w szkole. Zachorowali tak�e dwaj inni ch�opcy, ale ci wyzdrowieli.
Dla Angeli Franklin, z natury wra�liwej i s�abego zdrowia, by� to cios druzgoc�cy. Charles, jej mi�o��, jej ukochanie, jej pi�kny, radosny, dzielny ch�opiec.
Le�a�a w zaciemnionej sypialni, wpatruj�c si� w sufit, niezdolna zap�aka�, a jej m�� i Laura, a tak�e s�u�ba, wszyscy chodzili po domu na palcach. W ko�cu lekarz poradzi� Arthurowi Franklinowi zabra� �on� za granic�.
��Ca�kowita zmiana atmosfery i otoczenia. To j� zdecydowanie powinno o�ywi�. Na takie stany najlepiej robi dobre, g�rskie powietrze. Proponuj� Szwajcari�.
Tak wi�c Franklinowie wyjechali, a Laura pozosta�a pod opiek� niani oraz panny Weekes, sympatycznej, lecz niezbyt lotnej guwernantki, kt�ra przychodzi�a do dziewczynki ka�dego dnia.
W �yciu Laury niespodziewanie nast�pi�a przyjemna odmiana. Wszak formalnie to ona zaj�a miejsce pani domu! Jak mi�o by�o �wpada� ka�dego ranka do kuchni i dysponowa� posi�ki na ca�y dzie�! Kucharka, pani Brunton, gruba, dobroduszna kobieta, oczywi�cie utr�ca�a co bardziej szalone pomys�y Laury, i potrafi�a tak wszystkim pokierowa�, by menu by�o jota w jot� zgodne z jej planami i by jednocze�nie jej nowa �pani� nie traci�a poczucia w�asnej godno�ci. Je�li Laura t�skni�a za rodzicami, to jedynie dlatego, �e w jej duszy snu�y si� fantastyczne rojenia zwi�zane z ich powrotem.
To by�o straszne, �e Charles umar�. Naturalnie, rodzice bardziej kochali Charlesa ni� j� i nie by�o w tym, wed�ug niej, �adnej niesprawiedliwo�ci (Charles, to Charles), lecz teraz, teraz to ona powinna zaw�adn�� jego kr�lestwem. To w�a�nie ona, Laura, jest teraz ich jedynym dzieckiem, dzieckiem, w kt�rym pok�adali wszelkie nadzieje i ku kt�remu powinni skierowa� wszystkie swoje uczucia. Budowa�a w my�lach sceny ich powrotu. Matka otworzy ramiona�
�Lauro, kochanie. Jeste� wszystkim, co mam na �wiecie!�
Sceny wzruszaj�ce, sceny pe�ne emocji. Sceny, kt�re w istocie w najmniejszym stopniu nie odpowiada�y temu, co mogliby zrobi� lub powiedzie� Angela czy Arthur Franklinowie. Jednak Laur� cieszy�a my�l o powrocie rodzic�w i z dnia na dzie� dodawa�a owym powitalnym scenom dramatyzmu. Wreszcie uwierzy�a w nie tak, jak gdyby ju� si� zdarzy�y.
Sz�a dr�k� do wsi, jak zwykle zatopiona w swoich marzeniach. Unosz�c brwi, potrz�saj�c g�ow�, m�wi�a do siebie co� p�g�osem. Nie zauwa�y�a pana Baldocka, kt�ry szed� z przeciwnej strony, pchaj�c przed sob� wype�niony zakupami ogrodowy kosz na k�kach.
��Dzie� dobry, ma�a Lauro.
Laura, gwa�townie wyrwana z budowania wzruszaj�cego dramatu, w kt�rym jej matka by�a niewidoma, a ona, Laura, odrzuca�a propozycj� ma��e�stwa z�o�on� jej przez wicehrabiego (�Nigdy nie wyjd� za m��. Moja matka jest dla mnie wszystkim�), drgn�a i zarumieni�a si�.
��Rodzice jeszcze nie wr�cili, prawda?
��Tak, spodziewam si� ich dopiero za dziesi�� dni.
��Rozumiem. Chcia�aby� przyj�� do mnie jutro na herbat�?
��O tak.
Laura by�a dumna i podniecona. Pan Baldock, kierownik katedry na pobliskim (czterna�cie mil od wioski) uniwersytecie, mia� tu sw�j ma�y domek, w kt�rym sp�dza� wakacje i od czasu do czasu weekendy. Nie uczestniczy� w lokalnym �yciu towarzyskim i lekcewa�y� mieszka�c�w Bellbury odrzucaj�c, zwykle do�� nieuprzejmie, kolejne zaproszenia. Jedynym jego przyjacielem by� Arthur Franklin � przyja�� obu m�czyzn liczy�a sobie wiele lat. John Baldock nie by� sympatycznym cz�owiekiem. Traktowa� swoich uczni�w z tak� bezwzgl�dno�ci� i ironi�, �e tylko najlepszym udawa�o si� zdobywa� odznaczenia, podczas gdy ca�a reszta odpada�a po drodze. Napisa� kilka opas�ych i zawi�ych w tre�ci tom�w, po�wi�conych mrocznym okresom historii. Napisa� w taki spos�b, �e zaledwie nieliczni czytelnicy mogli zrozumie� zawart� w nich my�l. Delikatne sugestie ze strony wydawc�w, dotycz�ce nieco bardziej czytelnego stylu, by�y odrzucane, i to z dzik� rado�ci�; pan Baldock obstawa� przy swoim. Uwa�a�, �e tylko ci, kt�rzy potrafi� przebi� si� przez jego ksi��ki, s� czytelnikami wartymi zachodu! By� szczeg�lnie szorstki dla kobiet, cho� jego szorstko�� oczarowywa�a wiele z nich do tego stopnia, �e wr�cz naprasza�y si� o wi�cej. I taki oto m�czyzna � osobnik o niesamowitych uprzedzeniach do wszystkiego i wszystkich, arogancki i wynios�y � mia� zaskakuj�co mi�kkie serce, kt�re nic sobie nie robi�o z jego szczytnych zasad.
Laura wiedzia�a, �e by� zaproszon� przez pana Baldocka, znaczy dost�pi� nie lada zaszczytu, i �e do takiej wizyty nale�y si� odpowiednio przygotowa�. Przysz�a zatem gustownie ubrana, uczesana i umyta, niemniej z ukrytym l�kiem, bo przecie� wiadomo jej by�o, �e pan Baldock to kto�, kto budzi groz�.
Gospodyni pana Baldocka wprowadzi�a j� do biblioteki. Pan Baldock uni�s� g�ow� i wbi� w Laur� spojrzenie.
��Witaj � powiedzia�. � Co tu porabiasz?
��Pan zaprosi� mnie na herbat� � odrzek�a Laura.
Pan Baldock przygl�da� jej si� z namys�em. Laura nie pozosta�a d�u�na. Odwzajemni�a mu si� powa�nym i grzecznym spojrzeniem, kt�re, szcz�liwie dla niej, znakomicie skrywa�o jej skr�powanie.
��Prosz�, prosz�. � Pan Baldock potar� nos. � Zaprosi�em, m�wisz. Hm� no tak, zaprosi�em. Cho� nie rozumiem dlaczego. C�, siadaj zatem.
��Gdzie? � spyta�a Laura.
Pytanie by�o ca�kowicie uzasadnione. Biblioteka, do kt�rej Laura zosta�a wprowadzona, mia�a �ciany zastawione rega�ami a� do sufitu. Na wszystkich p�kach znajdowa�y si� ksi��ki, ustawione ciasno jedna przy drugiej. Poza tym w pokoju by�o jeszcze ca�e mn�stwo innych ksi��ek, kt�re z braku lepszego miejsca zalega�y w wielkich stosach pod�og� i sto�y, a tak�e zajmowa�y krzes�a.
Pan Baldock sprawia� wra�enie poirytowanego.
��Przypuszczam, �e musimy z tym co� zrobi� � powiedzia� niech�tnie. Wybra� fotel, kt�ry by� nieco �atwiejszy do uprz�tni�cia ni� inne i po�r�d wielu chrz�kni�� i westchnie� u�o�y� zakurzone tomy na pod�odze. � Prosz� � rzek� otrzepuj�c r�ce z kurzu i gwa�townie kichaj�c.
��Czy tu nikt nie odkurza? � zapyta�a Laura, rozsiadaj�c si� statecznie w fotelu.
��Nie, je�li mu �ycie mi�e! � �achn�� si� pan Baldock. � Ale wyobra� sobie, to ci�ka walka. Odnosz� wra�enie, �e kobieta najbardziej lubi uwija� si� tu i �wdzie z wielk�, ��t� �cierk� do kurzu albo uzbrojona w puszki t�ustej mazi rozsiewa� wok� wo� terpentyny czy czego� jeszcze gorszego. No i zbiera� wszystkie moje ksi��ki i uk�ada� je w stosy, najpewniej wed�ug rozmiaru, nie przejmuj�c si� bynajmniej tematyk�! Potem taka jedna z drug� w��cza diabelsk� maszyn�, kt�ra warczy i buczy, no a kiedy sobie wreszcie p�jdzie, zadowolona z siebie niby Punch, zostawia pok�j w takim stanie, �e przynajmniej przez miesi�c nie mo�esz znale�� niczego, co ci jest potrzebne. Kobiety! Nie potrafi� sobie wyobrazi�, co Pan B�g my�la�, tworz�c kobiet�. �miem twierdzi�, �e obawia� si�, by Adamowi, kt�ry wygl�da� na zbyt pr�nego i zadowolonego z siebie (oto jestem panem wszech�wiata i nadaj� nazwy w�asne zwierz�tom i ca�ej reszcie), nie przewr�ci�o si� w g�owie. Pan B�g pomy�la� wi�c, �e nale�y utrze� mu nosa. �miem twierdzi�, �e mia� racj�. Ale stworzenie kobiety by�o posuni�ciem o krok za dalekim. Popatrz, gdzie ten biedak l�duje. Trafia w sam �rodek grzechu pierworodnego.
��Przykro mi � powiedzia�a Laura grzecznie.
��Niby dlaczego?
��Dlatego, �e pan w ten spos�b my�li o kobietach, a ja, jak przypuszczam, jestem kobiet�.
��Dzi�ki Bogu, jeszcze nie jeste� � odpar� pan Baldock. � I jeszcze d�ugo nie b�dziesz. To oczywi�cie kiedy� nadejdzie, lecz nie ma sensu my�le� zawczasu o nieprzyjemnych rzeczach. A przy okazji, wcale nie zapomnia�em, �e mia�a� przyj�� dzisiaj na herbat�. Nie zapomnia�em ani na chwil�! Po prostu udawa�em, z sobie wiadomego powodu.
��Jakiego powodu?
��C� � Pan Baldock zn�w potar� nos. � Po pierwsze, chcia�em si� przekona�, co powiesz. � Kiwn�� g�ow�. � Przesz�a� przez to bardzo dobrze. Istotnie, bardzo dobrze�
Laura wpatrywa�a si� w niego, niczego nie pojmuj�c.
��Mia�em jeszcze inny pow�d. Je�li ty i ja zamierzamy zosta� przyjaci�mi, a na to mi wygl�da, powinna� akceptowa� mnie takiego, jaki jestem; a, jak wiesz, jest ze mnie stary gbur, szorstki i nieuprzejmy. Rozumiesz? Nigdy bym do ciebie nie powiedzia�: �Drogie dziecko, jak�e jestem rad, �e ci� widz�. Wprost nie mog�em si� doczeka� twojego przyj�cia�.
Ostatnie dwa zdania wypowiedzia� z wyra�n� wzgard�, podkre�lon� cienkim falsetem. Na ma�ej twarzyczce dziecka pojawi�y si� mimiczne zmarszczki. Laura roze�mia�a si�.
��To by�oby zabawne � powiedzia�a. � Istotnie.
Laura zn�w spowa�nia�a. Przygl�da�a mu si� usilnie.
��Naprawd� pan s�dzi, �e mo�emy zosta� przyjaci�mi?
��To kwestia obop�lnego porozumienia. Podoba ci si� taki pomys�?
��Wydaje si� troch� dziwny � powiedzia�a niezdecydowanie. � To znaczy, przyjaci�mi s� na og�l dzieci, kt�re przychodz� do siebie, �eby si� razem bawi�.
��Na pewno nie b�d� si� bawi� w �Wok� krzaku morwy idziemy w tan!�, nawet o tym nie my�l!
��W to si� bawi� ma�e dzieci � oznajmi�a Laura z przygan� w g�osie.
��Nasza przyja�� b�dzie si� rozwija�a na p�aszczy�nie intelektualnej � zapowiedzia� pan Baldock.
��O tak, to mi si� podoba, ch�d nie wiem, prosz� pana, co to mia�oby znaczy�.
��To, �e kiedy si� spotkamy, b�dziemy dyskutowa� na tematy, kt�re nas interesuj�.
��Naprawd�? A jakie?
��C�, cho�by jedzenie. Uwielbiam je��. Spodziewam si�, �e i ty tak�e. Ale poniewa� ja mam sze��dziesi�tk� z ok�adem, a ty pewnie dziesi�� wiosen, nie w�tpi�, �e nasze wyobra�enia w tej materii b�d� r�ne. I to jest interesuj�ce. S� jeszcze i inne sprawy: kolory, kwiaty, zwierz�ta, historia Anglii.
��Ma pan na my�li co� w rodzaju �on Henryka VIII?
��No w�a�nie. Wspomnij tylko Henryka VIII dziewi�ciu osobom na dziesi��, a te natychmiast cz�stuj� ci� jego �onami. To obraza dla m�czyzny, kt�rego zwano Naj�wiatlejszym Ksi�ciem Chrze�cija�skiego �wiata i kt�ry by� m�em stanu nad wyraz przebieg�ym, by pami�� o nim przetrwa�a jedynie dzi�ki jakim� matrymonialnym zabiegom o posiadanie prawowitego dziedzica p�ci m�skiej. Nieszcz�sne �ony Henryka VIII nie maj� najmniejszego znaczenia dla historii.
��Ja my�l�, �e te �ony by�y bardzo wa�ne.
��No i prosz�! � ucieszy� si� pan Baldock. � Mamy dyskusj�.
��Chcia�abym by� Jane Seymour.
��Dlaczego ni�?
��Bo umar�a � powiedzia�a z przej�ciem Laura.
��Inne te� umar�y, Anna Boleyn, Katherine Howard�
��Tak, ale zosta�y stracone. Jane by�a jego �on� zaledwie przez rok, mia�a dziecko i umar�a, i wszyscy na pewno bardzo si� smucili.
��C�, to jest jaki� punkt widzenia. Chod�my do drugiego pokoju i sprawd�my, czy dostaniemy co� do herbaty.
2
��To jest cudowna herbatka.
Laura powiod�a zachwyconym spojrzeniem po bu�eczkach z rodzynkami, roladzie z konfitur�, ptysiach, kanapkach z og�rkiem, herbatnikach w czekoladzie i wielkiej porcji ociekaj�cego t�uszczem ciasta ze �liwkami.
��Pan naprawd� si� mnie spodziewa� � stwierdzi�a z weso�ym chichotem. � Chyba �e pan ma tak� herbatk� ka�dego dnia.
��Niech B�g broni!
Zasiedli do sto�u w kole�e�skiej atmosferze. Pan Baldock zjad� sze�� kanapek z og�rkiem, a Laura cztery ptysie i wszystkiego po trochu.
��Dopisuje ci apetyt, Lauro. A� mi�o popatrze�. � Jestem zawsze g�odna � przyzna�a si� Laura � i rzadko kiedy robi mi si� niedobrze z przejedzenia. Charlesowi na og� by�o niedobrze.
��Hm� Charles. Pewnie bardzo ci go brakuje.
��O tak, brakuje. Bardzo brakuje, prosz� pana. Siwe, krzaczaste brwi pana Baldocka podjecha�y w g�r�.
��Dobrze ju�, dobrze. Nikt ci nie przeczy.
��To prawda, prosz� pana, ale ja naprawd� za nim t�skni�.
Pan Baldock, s�ysz�c tak �arliwe zapewnienia, pokiwa� g�ow� i obrzuci� Laur� uwa�nym spojrzeniem.
���mier� dziecka jest czym� straszliwie smutnym. � G�os Laury nie�wiadomie na�ladowa� brzmienie innego g�osu, doros�ego, kt�rym kto� wcze�niej wypowiedzia� to zdanie.
��Tak, istotnie.
��Zw�aszcza dla mamy i taty. Teraz jestem wszystkim, co maj� na �wiecie.
��A wi�c to o to chodzi?
Laura popatrzy�a na niego, niczego nie rozumiej�c. Zag��bi�a si� w �wiat marze�. �Lauro, kochanie. Jeste� wszystkim, co mam� moje jedyne dziecko� m�j skarb�.
��Zje�cza�e mas�o � mrukn�� Baldock. W ten spos�b zwykle wyra�a� swoje wzburzenie. � Zje�cza�e mas�o! Zje�cza�e mas�o! � Zirytowany potrz�sn�� g�ow�. � Wyjd�my do ogrodu, Lauro � powiedzia�. � Popatrzymy sobie na r�e, a przy okazji dowiem si�, co porabiasz ca�ymi dniami.
��Rano przychodzi panna Weekes i mamy lekcje.
��Ta stara Tabby!
��Nie lubi jej pan?
��Wypisz, wymaluj, to ca�e Girton. Nigdy nie id� do Girton, Lauro!
��Co to jest Girton?
��College dla dziewcz�t. W Cambridge. Na sam� my�l o nim cierpnie mi sk�ra!
��Kiedy sko�cz� dwana�cie lat, p�jd� do szko�y z Internatem.
��Szko�a z internatem? Gniazdo rozpusty!
��S�dzi pan, �e mi si� nie spodoba?
��Przypuszczam, �e si� spodoba, i to jak. W�a�nie w tym tkwi niebezpiecze�stwo! Bicie kole�anek po kostkach kijem do hokeja, durzenie si� w nauczycielce muzyki, a potem, jak nic, Girton lub Somerville. Och, w porz�dku, mamy jeszcze kilka lat, nim zdarzy si� najgorsze. Wykorzystajmy je do maksimum. A co b�dziesz robi�, kiedy doro�niesz? Nie wm�wisz mi, �e si� nad tym nie zastanawia�a�.
��Mog�abym zosta� opiekunk� tr�dowatych�
��C�, raczej nieszkodliwe zaj�cie. Radz� ci tylko, by� nie przyprowadza�a swoich podopiecznych do domu i nie k�ad�a ich do ��ka m�a. �wi�ta El�bieta W�gierska tak zrobi�a. Jak najbardziej niefortunna gorliwo��. �wi�ta Pa�ska, nie w�tpi�, lecz bardzo nierozwa�na �ona.
��Nigdy nie wyjcie za m�� � oznajmi�a Laura zrezygnowanym g�osem.
��Nie? Gdybym by� tob�, na pewno bym to zrobi�. Wed�ug mnie stare panny s� gorsze ni� kobiety zam�ne. Te ostatnie to pech dla niekt�rych m�czyzn, oczywi�cie, lecz s�dz�, �e ty by�aby� lepsz� �on� od wielu innych.
��To nie by�oby w porz�dku. Musz� by� pomoc� dla mamusi i tatusia na ich stare lata. Nie maj� nikogo poza mn�.
��Maj� kuchark�, pokoj�wk� i ogrodnika. Dysponuj� znaczn� sum� pieni�dzy i maj� mn�stwo przyjaci�. Poradz� sobie. Rodzice musz� by� przygotowani na odej�cie dzieci. Czasami jest to dla nich wielka ulga. � Zatrzyma� si� znienacka przy klombie r�. � Oto moje r�e. Podobaj� ci si�?
��S� pi�kne � odpar�a grzecznie Laura.
��Na og� � stwierdzi� pan Baldock � wol� r�e ni� ludzi. Cho�by dlatego, �e maj� kr�tki �ywot. � Uj�� mocno d�o� Laury. � Do widzenia, Lauro. Powinna� ju� i��. W przyja�ni nale�y zachowa� umiar. Mi�o mi by�o ci� go�ci�.
��Do widzenia, panie Baldock. Dzi�kuj� za go�cin�. By�o mi bardzo mi�o.
Laura g�adko poradzi�a sobie z utartymi zwrotami; by�a dobrze wychowanym dzieckiem.
��W porz�dku � powiedzia� pan Baldock, klepi�c j� przyja�nie po ramieniu. � Zawsze m�w to, co do ciebie nale�y. To uprzejmo�� i znajomo�� w�a�ciwych formu�ek sprawiaj�, �e wszystko si� jako tako kr�ci. Kiedy do�yjesz mojego wieku, b�dziesz mog�a m�wi�, co zechcesz.
Laura u�miechn�a si� i przesz�a przez �elazn� furtk�, kt�r� pan Baldock przytrzymywa� przed ni�. Kiedy znalaz�a si� po drugiej stronie, odwr�ci�a si� z niejakim wahaniem.
��Co tam jeszcze?
��Naprawd� umowa stoi? To znaczy, czy b�dziemy przyjaci�mi?
Pan Baldock potar� nos.
��Tak � rzek� z westchnieniem. � Tak, s�dz�, �e tak.
��Mam nadziej�, �e nie b�dzie to panu przeszkadza�o � zaniepokoi�a si�.
��Nie za bardzo� Ju� si� przyzwyczai�em do tego pomys�u.
��Och, to �wietnie, bo ja te�. Tak sobie my�l�, �e to naprawd� b�dzie przyjemne. Do widzenia.
Pan Baldock popatrzy� za ni� i mrukn�� do siebie gniewnie:
��No i widzisz, w co si� wrobi�e�, stary g�upcze? Skierowa� swoje kroki w stron� domu, a tam czeka�a ju� na niego gospodyni, pani Rouse.
��Czy ta dziewczynka ju� sobie posz�a?
��Tak, posz�a.
��O m�j Bo�e, chyba nie siedzia�a zbyt d�ugo?
��Wystarczaj�co � powiedzia� pan Baldock. � Dzieci i podw�adni nigdy nie wiedz�, kiedy si� po�egna�. Kto� musi to za nich zrobi�.
��Och, w porz�dku! � burkn�a pani Rouse, obrzucaj�c mijaj�cego j� pana Baldocka oburzonym spojrzeniem.
��Dobranoc � rzek� pan Baldock. � Id� do biblioteki i nie �ycz� sobie, by mi zn�w przeszkadzano.
��Co do kolacji�
��Ani k�sa, je�li �aska. � Pan Baldock machn�� r�k�. � I prosz� zabra� te wszystkie obrzydliwe s�odycze, doje�� je albo da� kotu.
��Och, dzi�kuj�, prosz� pana. Moja ma�a siostrzeniczka�
��Pani siostrzeniczka czy kot, czy ktokolwiek.
Wszed� do biblioteki i zamkn�� za sob� drzwi.
��W porz�dku! � powiedzia�a raz jeszcze pani Rouse. � Ci wszyscy stetryczali starzy kawalerowie! Ale co tam, i tak wiem, co w nim naprawd� siedzi! Nie dam si� zwie�� byle ostrym s�owem!
Laura wr�ci�a do domu z mi�ym poczuciem w�asnej wa�no�ci.
Wsun�a g�ow� przez okno do kuchni, gdzie Ethel, pokoj�wka, zmaga�a si� ze skomplikowanym wzorem szyde�kowym.
��Ethel, mam przyjaciela.
��Co m�wisz, kochaniutka? � spyta�a Ethel, mrucz�c dalej pod nosem: � Pi�� �a�cuszkiem, s�upek, osiem �a�cuszkiem�
��M�wi�, �e mam przyjaciela.
Ethel nadal pomrukiwa�a:
��Pi�� s�upk�w, trzy p�s�upki� ale co� tu nie wychodzi, gdzie� si� musia�am pomyli�.
��Mam przy�ja�cie�la! � wyskandowa�a Laura, zirytowana brakiem zrozumienia ze strony swojej powiernicy.
Ethel spojrza�a na ni� zaskoczona i powiedzia�a nieprzytomnie:
��Och, rozetrzyj to sobie, kochaniutka, rozetrzyj. Laura odesz�a rozgoryczona.
ROZDZIA� TRZECI
1
Angela Franklin l�ka�a si� powrotu do domu, lecz okaza�o si�, �e jej obawy by�y przesadzone co najmniej w po�owie.
Kiedy zatrzymali si� na podje�dzie, powiedzia�a do m�a:
��Na schodach czeka na nas Laura. Wygl�da na podekscytowan�. � Wyskoczy�a z samochodu, czule obj�a c�rk� i wykrzykn�a: � Lauro, kochanie. Jak to mi�o zn�w ci� zobaczy�. Pewnie strasznie za nami t�skni�a�?!
��Nie tak bardzo. Wci�� by�am zaj�ta. Ale uplot�am dla was mat� z rafii.
W jednej chwili Angel� zala�a fala wspomnie� o Charlesie, o tym, jak p�dzi�by przez traw�, jak rzuci�by si� w jej obj�cia, jak by j� �ciska�. �Mamusiu moja jedyna, mamusiu!�
Jak okrutnie mo�e rani� pami��. Odsun�a na bok wspomnienia, u�miechn�a si� do Laury i powiedzia�a:
��Uplot�a� mat� z rafii? Jak to mi�o, kochanie. Arthur Franklin poci�gn�� c�rk� za kosmyk w�os�w. � Widz�, �e m�j koteczek wyr�s�.
Weszli do domu.
Prawcie powiedziawszy, Laura nie wiedzia�a, czego wi�cej mia�aby si� spodziewa�. Oto mamusia i tatu� s� wreszcie w domu i ciesz� si�, �e j� widz�, robi� wok� niej tyle zamieszania, o wszystko pytaj�. To nie oni byli �li, lecz ona. Ona nie by�a� nie by�a� jaka nie by�a?
To ona ani nie wypowiedzia�a wyuczonych na t� okazj� kwestii ani nie wygl�da�a tak, jak powinna; nawet nie czu�a tego, co, jak jej si� zdawa�o, b�dzie czu�.
Nie tak to sobie zaplanowa�a. Nie zaj�a, tak naprawd�, miejsca Charlesa. Jej, Laurze, czego� brakuje. Ale jutro wszystko mo�e si� odmieni�, pomy�la�a, a je�li nie jutro, to pojutrze albo popojutrze. Wchodz�c na strych, przypomnia�a sobie okre�lenie zapami�tane z jakiej� dawnej ksi��ki dla dzieci: dusza domu.
To by�o to, czym by�a teraz. By�a dusz� domu.
Niestety, z�e przeczucie podpowiada�o jej, �e powinna si� czu� po prostu i jak zwykle Laura.
Po prostu Laur��
2
��Zdaje si�, �e Laura przypad�a Baldy�emu do serca � powiedzia�a Angela. � Wyobra� sobie, �e kiedy nas nie by�o, zaprosi� j� do siebie na herbat�.
Arthur wyzna�, �e jest bardzo ciekaw, o czym tych dwoje rozmawia�o.
��My�l� � podj�a Angela po chwili � �e powinni�my Laurze powiedzie�. Obawiam si�, �e je�li tego nie zrobimy, us�yszy co� od s�u�by czy kogo� innego. Mimo wszystko ona jest zbyt du�a, by wierzy� w g��wki kapusty i temu podobne opowiastki.
Angela le�a�a na wyplatanej le�ance pod cedrem. Obr�ci�a g�ow� w stron� m�a, odpoczywaj�cego obok na le�aku. Jej twarz nadal by�a poznaczona bruzdami cierpienia. �ycie, kt�re w sobie nosi�a, nie zdo�a�o jeszcze wzi�� g�ry nad poczuciem niedawnej straty.
��To b�dzie ch�opiec � stwierdzi� Arthur Franklin. � Wiem, �e to b�dzie ch�opiec.
Angela u�miechn�a si� i potrz�sn�a g�ow�.
��Nie ma sensu robi� sobie pr�nych nadziei � powiedzia�a.
��Wierz mi, Angelo, ja to wiem. � By� pewny swego, absolutnie pewny. Ch�opiec taki jak Charles, drugi Charles, roze�miany, niebieskooki, psotny, czu�y.
Mo�liwe, �e to b�dzie ch�opiec, lecz to nie b�dzie Charles, my�la�a Angela.
��C�, mam nadziej�, �e b�dziemy r�wnie zadowoleni z dziewczynki � doci�� Arthur bez wi�kszego przekonania.
��Arthurze, sam wiesz, �e chcesz syna! M�czyzna zawsze chce syna. Potrzebuje go. C�rka to nie to samo.
��Trzeba przyzna� Laurze, �e to kochane stworzonko � powiedzia� Arthur, nagle poruszony niejasnym poczuciem winy.
��Wiem � przytakn�a gorliwie Angela. � Taka dobra i spokojna, i ch�tna do pomocy. B�dziemy t�skni� za ni�, kiedy p�jdzie do szko�y. � Po chwili doda�a: � Tote� robi� sobie nadziej�, �e to b�dzie ch�opiec, po cz�ci z jej powodu. Laura mog�aby by� odrobin� zazdrosna o siostrzyczk�. Nie musz� dodawa�, �e niepotrzebnie.
��Oczywi�cie, �e nie.
��Jednak dzieciom czasami to si� zdarza, to ca�kiem naturalne; dlatego, jak s�dz�, powinni�my przygotowa� j� zawczasu.
I tak oto Angela Franklin zapyta�a c�rk�:
��Czy polubi�aby� ma�ego braciszka? � I doda�a, z pewn� zw�ok�: � Albo siostrzyczk�?
Laura spojrza�a na ni� zaskoczona. S�owa matki zdawa�y si� pozbawione sensu. Niczego nie zrozumia�a.
��Widzisz, kochanie � powiedzia�a Angela �agodnie � spodziewam si� dziecka� We wrze�niu. Chyba przyznasz, �e b�dziemy mieli pow�d do rado�ci?
Lecz Laura, zamiast grzecznie odpowiedzie� na pytanie matki, ni st�d, ni zow�d sp�sowia�a i mrucz�c co� niesk�adnie, oddali�a si� czym pr�dzej. Angela nie spodziewa�a si� takiej reakcji dziecka.
��To dziwne � zwierzy�a si� zmartwiona m�owi. � By� mo�e mylili�my si�? Mo�e Laura nadal nie ma o niczym poj�cia� Istotnie, nigdy jej nic nie m�wi�am, je�li chodzi o te rzeczy.
Arthur Franklin stwierdzi� jednak, �e zwa�ywszy na astronomiczn� liczb� rodz�cych si� w domu kot�w, trudno uwierzy�, by Laura kompletnie nie orientowa�a si� w tak �yciowych kwestiach.
��To prawda, lecz je�li s�dzi, �e z lud�mi jest inaczej? Oby nie prze�y�a jakiego� szoku.
Laura prze�y�a szok, cho� wcale nie z powodu zjawisk biologicznych. My�l, �e jej matka mog�aby mie� jeszcze jedno dziecko, do tej pory nigdy nie za�wita�a jej w g�owie. Jak dot�d wszystko uk�ada�o jej si� w jeden nieskomplikowany wz�r. Charles nie �y�, a ona by�a jedynym dzieckiem swoich rodzic�w. By�a, zgodnie z w�asnym powiedzeniem, wszystkim, co mieli na �wiecie.
A teraz� teraz mia� by� drugi Charles.
Laura nie mia�a tych w�tpliwo�ci, kt�re w skryto�ci ducha nachodzi�y Arthura i Angel�, �e niemowl� b�dzie ch�opcem. Ogarn�a j� pustka. Przysiad�a na kraw�dzi inspektu z og�rkami i skulona przesiedzia�a tam d�ugi czas, staraj�c si� oswoi� z my�l� o katastrofie.
Wreszcie powzi�a decyzj�. Podnios�a si�, min�a podjazd, ulic� i wesz�a do domu pana Baldocka.
Pan Baldock, zgrzytaj�c z�bami i parskaj�c jadem, pisa� dla czasopisma naukowego absolutnie zjadliw� recenzj�, dotycz�c� �yciowego dorobku swojego kolegi historyka.
Zwr�ci� zagniewan� twarz ku drzwiom, bo oto pani Rouse, zapukawszy od niechcenia, otworzy�a je i zaanonsowa�a:
��Przysz�a do pana panienka Laura.
��Och! � powiedzia� pan Baldock, zawieszaj�c pi�ro w powietrzu, nim na papier zd��y� pop�yn�� kolejny potok przera�liwych inwektyw. � A wi�c to ty.
Co� podobnego, pomy�la� z niezadowoleniem. To by dopiero by�o, gdyby dziecko przybiega�o tu w najdziwniejszych porach dnia. Czy�by na tym mia�a polega� ich przyja��? Do licha z dzie�mi! Daj takiemu palec, a pochwyci ca�� r�k�. A poza tym on, Baldock, nie lubi dzieci. Nigdy nie lubi�.
Nie dojrza� w przygl�daj�cych mu si� powa�nych, zmartwionych oczach cienia zmieszania czy ch�ci przeprosin. Wr�cz przeciwnie, spojrzenie Laury wyra�a�o g��bokie przekonanie, i� prawo boskie jest po jej stronie. Nie bawi�c si� w powitalne formu�ki, wypali�a wprost:
��Pomy�la�am sobie, �e powinnam przyj�� i powiedzie� to panu. B�d� mia�a braciszka.
��Och! � j�kn�� pan Baldock zaskoczony. � C� � Gra� na czas. Twarz Laury by�a blada i pozbawiona wyrazu. � To co� nowego, prawda? � przerwa�. � Cieszysz si�?
��Nie � wyzna�a Laura. � Nie wydaje mi si�.
��C�, niemowl�ta to wstr�tne stworzenia � przysta� wsp�czuj�co pan Baldock. � �yse, bezz�bne, a do tego dr� si� wniebog�osy. Ich matki lubi� je, to jasne, albo raczej musz� lubi�, inaczej nigdy by te biedne ma�e istoty nie by�y odpowiednio zadbane i wcale by nie ros�y. Ale mo�e si� okaza�, �e troje czy czworo takich stworze� to ca�kiem niez�a sprawa � doda� dla zach�ty. � Prawie tak dobra jak koci�ta czy szczeni�ta.
��Charles umar�. Czy s�dzi pan, �e to mo�liwe, by m�j nowy braciszek te� umar�?
Pan Baldock zmierzy� j� przenikliwym spojrzeniem i powiedzia� stanowczo:
��Nie powinna� tak my�le� ani przez chwil�. A poza tym piorun nigdy nie uderza dwa razy.
��Kucharka te� tak powiada. Czy to znaczy, �e ta sama rzecz nigdy nie dzieje si� dwukrotnie?
��Jakby� zgad�a.
� Charles� � Laura nie doko�czy�a my�li.
� Pan Baldock ponownie jej si� przyjrza�.
��To wcale nie musi by� braciszek � powiedzia�. � R�wnie dobrze mo�esz mie� siostrzyczk�.
��Mamusia przeczuwa, �e to b�dzie braciszek.
��Na twoim miejscu nie przejmowa�bym si� tym. Twoja mamusia nie by�aby pierwsz� kobiet�, kt�rej tego rodzaju przeczucia si� nie sprawdzi�y.
Twarz Laury nagle poja�nia�a.
��Tak by�o z Jehoshaphatem. Z ostatnim kotkiem Dulcibelli. Ostatecznie okaza� si� kotk�. Kucharka nazywa go teraz Josephine.
��No prosz�. � Pan Baldock stara� si� doda� Laurze otuchy. � Nie lubi� si� zak�ada�, ale tym razem got�w jestem postawi� jaki� pieni�dz na dziewczynk�.
��Naprawd�? � spyta�a Laura z przej�ciem. Jej nadzwyczaj wdzi�czny i uroczy u�miech wr�cz wstrz�sn�� panem Baldockiem. � Dzi�kuj� � powiedzia�a. � To ja ju� p�jd�. � I doda�a grzecznie: � Mam nadziej�, �e nie przeszkodzi�am panu w pracy?
��Nie przejmuj si� ani troch� � uspokoi� j� pan Baldock. � Je�li chodzi o wa�ne sprawy, zawsze ch�tnie ci� widz�. Wiem, �e nie wpada�aby� tutaj na zwyk�e pogaduszki.
��Oczywi�cie, �e nie, prosz� pana � gor�co zapewni�a Laura, po czym wysz�a, starannie zamykaj�c za sob� drzwi.
Rozmowa z panem Baldockiem znacznie podnios�a j� na duchu. Pan Baldock jest bardzo m�drym cz�owiekiem, pomy�la�a sobie, i nale�y si� spodziewa�, �e to on ma racj�, a nie mamusia.
Siostrzyczka? Tak, temu wyzwaniu potrafi�aby stawi� czo�o. Siostra by�aby jedynie inn� Laur�, Laur� po�ledniejszego gatunku. Laur� bez z�b�w i bez w�os�w, bez nijakiego rozumu.
3
Kiedy Angela �wy�oni�a si� z dobrotliwych opar�w narkozy, jej chabrowoniebieskie oczy skwapliwie zada�y pytanie, przed kt�rego wypowiedzeniem wzbrania�y si� usta.
�Wszystko� w porz�dku� wszystko?� Piel�gniarka, zwyczajem piel�gniarek, odpowiedzia�a energicznie, bez zaj�knienia:
��Ma pani �liczn� c�reczk�, pani Franklin. �C�reczk� c�reczkꅔ Niebieskie oczy zn�w si� zamkn�y. Angel� ogarn�o uczucie rozczarowania. By�a przecie� tak pewna� tak pewna� A to tylko druga Laura�
Na powr�t przeszy� j� dawny b�l. Charles, urodziwy, wiecznie roze�miany Charles. Jej ch�opiec, jej syn�
Tymczasem na dole kucharka og�osi�a nowin� tonem pe�nym animuszu:
��Panienko Lauro, ma panienka ma�� siostrzyczk�. I co panienka na to?
��Wiedzia�am, �e to mo�e by� siostra. Pan Baldock tak utrzymywa� � odpar�a Laura spokojnie.
��Sk�d taki stary kawaler jak on, m�g�by co� wiedzie�?
��Pan Baldock jest bardzo m�drym m�czyzn� � stwierdzi�a Laura.
Angela nie od razu odzyska�a pe�ni� si�. Arthur Franklin martwi� si� o �on�. Dziecko mia�o miesi�c, kiedy zapyta� j� z niejakim wahaniem:
��Czy to tak wiele dla ciebie znaczy, �e urodzi�a si� dziewczynka, a nie ch�opiec?
��Nie, naturalnie, �e nie. Naprawd� nie. Niepotrzebnie by�am tak pewna, to wszystko.
��Nawet gdyby to by� ch�opiec, nie by�by Charlesem. Chyba zdajesz sobie z tego spraw�.
��Tak, oczywi�cie, nie by�by.
Do pokoju wesz�a piel�gniarka z niemowl�ciem w ramionach.
��A wi�c jeste�my � powiedzia�a. � Prosz�, jaka �liczna dziewczynka. P�jdzie male�stwo do swojej mamusi�kotusi, prawda?
Angela si�gn�a leniwie po dziecko i popatrzy�a z niech�ci� na opuszczaj�c� pok�j piel�gniark�.
��Co za idiotyzmy wygaduje ta kobieta � mrukn�a gniewnie.
Arthur roze�mia� si�.
��Lauro, kochanie, podaj mi tamt� poduszk� � poprosi�a.
Laura przynios�a poduszk� i przystan�a w pobli�u, przygl�daj�c si�, jak Angela uk�ada niemowl� bardziej wygodnie. Mia�a przyjemne samopoczucie osoby dojrza�ej i wa�nej. Jej siostra to zaledwie ma�e, g�upiutkie stworzenie. To ona jest tym dzieckiem, na kt�rym matka mo�e polega�.
Wiecz�r by� ch�odny, lecz w kominku migota� weso�o ogie�, a niemowl� gaworzy�o i grucha�o rado�nie.
Angela przypatrywa�a si� ciemnoniebieskim oczom i male�kim p�atkom ust, kt�re lada chwila mog�y si� u�miechn��. Nagle zda�o jej si�, �e patrzy w oczy Charlesa, �e ma przed sob� dawnego Charlesa z czas�w jego niemowl�ctwa. Ju� prawie zapomnia�a, jak wtedy wygl�da�.
Jestestwem Angeli zaw�adn�a nieoczekiwanie pora�aj�ca mi�o��. Jej dziecko, jej ukochanie. Jak mog�a by� tak zimna i oboj�tna wobec nowo narodzonej, zachwycaj�cej kruszyny? Jak mog�a by� tak �lepa? Weso�e, cudowne dziecko, takie jak tamto, jak Charles.
��M�j cukiereczek � szepn�a. � M�j skarb, moje kochanie.
Pochyli�a si� nad dzieckiem z mi�osnym oddaniem, niepomna obserwuj�cej j� Laury. Nawet nie zauwa�y�a, kiedy ta wymkn�a si� po cichutku z pokoju. Mo�liwe jednak, �e targn�� ni� jaki� nieuchwytny niepok�j, powiedzia�a bowiem do Arthura:
��Mary Wells nie zd��y przyjecha� na chrzciny. Czy nie by�oby dobrze, gdyby�my zaproponowali Laurze, aby by�a zast�pcz� matk� chrzestn�? S�dz�, �e to mog�oby j� ucieszy�.
ROZDZIA� CZWARTY
1
��Cieszy ci� perspektywa chrztu? � zapyta� pan Baldock.
��Nie � odpar�a Laura.
��Pewnie w ko�ciele b�dzie zimno � westchn�� pan Baldock. � Przynajmniej chrzcielnica jest �acina � doda� po chwili. � Norma�ska, czarny marmur z Tournai.
Laury bynajmniej nie poruszy�a ta informacja. By�a zaj�ta formu�owaniem pytania.
��Czy mog� pana o co� zapyta�, panie Baldock?
��Oczywi�cie.
��Czy to �le, je�li si� kto� modli o cudz� �mier�?
Pan Baldock spojrza� na ni� z ukosa.
��W moim przekonaniu � stwierdzi� � jest to niewybaczalna ingerencja.
��Ingerencja?
��C�, Wszechmog�cy kieruje ca�ym tym kramem, czy� nie jest tak? Dlaczego chcesz wk�ada� swoje palce w tryby tej maszynerii? Jaki masz w tym interes?
��Nie s�dz�, by dla Boga mog�o to wiek� znaczy�. Kiedy dziecko jest ochrzczone, idzie do nieba, prawda?
��A niby dok�d mia�oby p�j��? � zauwa�y� pan Baldock.
��B�g kocha dzieci. Tak m�wi Biblia. Powinien si� zatem cieszy�, kiedy zobaczy dziecko.
Pan Baldock przeszed� si� po pokoju tam i z powrotem. By� powa�nie wytr�cony z r�wnowagi, a nie chcia� tego okaza�.
��Pos�uchaj, Lauro � powiedzia� w ko�cu. � Zdaje mi si�, �e masz w tym jaki� interes.
��Mo�e, ale to moja sprawa.
��Nie, to nie tak. Nic poza tob� sam� nie jest twoj� w�asn� spraw�. M�dl si� za sam� siebie. Pro� o niebieskie uszy, o diadem z brylant�w lub o wygranie konkursu pi�kno�ci, gdy doro�niesz. Najgorsze, co mog�oby ci si� przytrafi�, to odpowied� na