4041
Szczegóły |
Tytuł |
4041 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4041 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4041 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4041 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBIN COOK
WSTRZ�S
Tytu� orygina�u Shock
Copyright � 2001 by Robin Cook
Copyright � for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Pozna� 2002
Pami�ci mego przyjaciela
Brunona D�Agostino
Brakuje nam ciebie
Mojej rozszczepionej rodzinie nuklearnej
Jean i Cameronowi
z wyrazami mi�o�ci i uznania
Ludzka kom�rka jajowa, czy te� oocyt, delikatnie zassana w zaokr�glon� ko�c�wk� pipety, niczym nie wyr�nia�a si� spo�r�d jakich� pi�ciu tuzin�w swych si�str. By�a po prostu najbli�ej wylotu delikatnej szklanej rurki, gdy ta znalaz�a si� w polu widzenia laboranta. Grupa oocyt�w pod obiektywem pot�nego mikroskopu zawieszona by�a w kropli po�ywki, pokrytej cienk� warstw� oleju mineralnego. Olej mia� zapobiega� parowaniu. Stabilno�� �rodowiska tych �ywych kom�rek by�a spraw� o kluczowym znaczeniu.
Jak pozosta�e, pochwycony oocyt wydawa� si� zdrowy, z prawid�ow� ziarnisto�ci� cytoplazmy, i jak u pozosta�ych, jego chromatyna, czyli DNA i bia�ka, fosforyzowa�a w ultrafioletowym �wietle niczym miniaturowe robaczki �wi�toja�skie w g�stej jak groch�wka mgle. O wcze�niejszym brutalnym wyssaniu kom�rki z dojrzewaj�cego p�cherzyka Graafa �wiadczy�y jedynie poszarpane pozosta�o�ci wie�ca promienistego kom�rek p�cherzykowych, przylegaj�ce do stosunkowo zwartej os�onki, nosz�cej nazw� os�onki przejrzystej. Wszystkie oocyty zosta�y pobrane ze swej jajnikowej wyl�garni w stanie niedojrza�ym, po czym pozwolono im rozwija� si� dalej in vitro. W tej chwili by�y gotowe na przyj�cie plemnika, co jednak nie mia�o nast�pi�. Te kom�rki jajowe nie mia�y zosta� zap�odnione.
W polu widzenia pojawi�a si� kolejna pipeta. Tym razem by� to instrument, kt�ry sprawia� wra�enie zw�aszcza pod silnym powi�kszeniem mikroskopu, bardziej �mierciono�nego przyrz�du. Cho� w rzeczywisto�ci jego �rednica wynosi�a zaledwie jedn� dwudziestopi�ciomilionow� metra, wygl�da� jak miecz z uko�nie �ci�tym ostrzem, o ko�cu cienkim niczym czubek ig�y. Nieub�aganie zbli�y� si� do nieszcz�snej, unieruchomionej gamety i przebi� jej os�onk� przejrzyst�. Nast�pnie, sterowany przez laboranta wprawnymi mu�ni�ciami mikrometru, koniec pipety zag��bi� si� we wn�trzu kom�rki. Nakierowawszy ko�c�wk� instrumentu ku fluoryzuj�cemu DNA, w pipecie wytworzono lekkie podci�nienie i DNA znikn�o we wn�trzu szklanej rurki.
Potem, po upewnieniu si�, �e wy�uszczona gameta oraz jej siostry znios�y ten zabieg tak dobrze, jak mo�na by�o oczekiwa�, kom�rk� unieruchomiono ponownie. Pod obiektyw mikroskopu wprowadzono kolejn� ostro �ci�t� pipet�, tym razem penetracja ograniczy�a si� do os�onki przejrzystej oocytu, bez naruszania jego b�ony kom�rkowej, i zamiast w��cza� ssanie, wprowadzono do obszaru nosz�cego nazw� przestrzeni oko�o��tkowej odrobin� p�ynu. Wraz z p�ynem znalaz�a si� tam pojedyncza, stosunkowo ma�a, wrzecionowata kom�rka, pobrana z jamy ustnej doros�ego cz�owieka.
Nast�pnym etapem by�o zawieszenie gamet, wraz z towarzysz�cymi im kom�rkami nab�onka, w czterech mililitrach u�atwiaj�cego fuzj� odczynnika i umieszczenie ich mi�dzy elektrodami aparatu do elektrofuzji. Gdy wszystkie gamety znalaz�y si� w odpowiedniej pozycji, wci�ni�to prze��cznik, przesy�aj�c przez preparat trwaj�cy pi�tna�cie milionowych cz�ci sekundy impuls elektryczny o napi�ciu dziewi��dziesi�ciu wolt. Rezultat by� jednakowy dla wszystkich gamet. Wstrz�s spowodowa� chwilowe rozerwanie b�on mi�dzy pozbawionymi j�der oocytami i odpowiednimi kom�rkami nab�onka, wywo�uj�c fuzj� par kom�rek.
Po po��czeniu kom�rki umieszczono w odczynniku umo�liwiaj�cym aktywacj�. Pod wp�ywem chemicznego pobudzenia ka�da z gamet, gotowa ju� do zap�odnienia, zanim usuni�to jej w�asny materia� genetyczny, dokonywa�a teraz cud�w z otrzymanym pe�nym zestawem chromosom�w. Kieruj�c si� tajemniczym mechanizmem molekularnym, j�dra doros�ych kom�rek porzuci�y swe dotychczasowe, wyspecjalizowane funkcje i powr�ci�y do r�l zarodkowych. Nied�ugo potem gamety zacz�y dzieli� si�, daj�c pocz�tek odr�bnym zarodkom, kt�re wkr�tce ju� mia�y by� gotowe do przeniesienia. Dawca kom�rek nab�onka zosta� sklonowany. �ci�lej m�wi�c, zosta� sklonowany oko�o sze��dziesi�ciu razy...
PROLOG
6 kwietnia 1999
- Dobrze si� pani czuje?
Doktor Paul Saunders zwr�ci� si� z tym pytaniem do swej pacjentki, Kristin Overmeyer. Dziewczyna le�a�a na wiekowym stole operacyjnym, ubrana jedynie w szpitaln� narzutk� bez plec�w.
- Chyba tak - odpar�a Kristin, cho� wcale nie czu�a si� dobrze. Szpitalne otoczenie nieodmiennie wzbudza�o w niej pewien niepok�j, zno�ny wprawdzie, ale niezbyt przyjemny, a miejsce, w kt�rym znajdowa�a si� obecnie, budzi�o szczeg�lnie niemi�e skojarzenia. By�a to staro�wiecka sala operacyjna, kt�rej wystr�j stanowi� zupe�ne przeciwie�stwo sterylnej funkcjonalno�ci, panuj�cej we wsp�czesnych obiektach medycznych. Jej �ciany pokrywa�y ��tawozielone, pop�kane kafelki, z fugami upstrzonymi ciemnymi plamami, prawdopodobnie od zastarza�ej krwi. Przypomina�a raczej sceneri� filmu grozy o akcji osadzonej w dziewi�tnastym stuleciu ni� aktualnie wykorzystywane pomieszczenie. By�y tu nawet trybuny dla widz�w, kt�rych g�rne rz�dy nik�y w mroku poza zasi�giem lamp operacyjnych. Na szcz�cie wszystkie by�y puste.
- �Chyba tak� nie brzmi zbyt przekonuj�co - odezwa�a si� stoj�ca przy stole operacyjnym, naprzeciw Saundersa, doktor Sheila Donaldson. U�miechn�a si� do pacjentki, cho� jedyn� widoczn� oznak� tego u�miechu by�y zmarszczki, kt�re pojawi�y si� w k�cikach jej oczu. Reszta twarzy lekarki ukryta by�a pod mask� chirurgiczn� i czepkiem.
- Chcia�abym, �eby ju� by�o po wszystkim - powiedzia�a s�abym g�osem Kristin. W tej chwili �a�owa�a, �e w og�le zdecydowa�a si� zosta� dawczyni� kom�rek jajowych. Otrzymane pieni�dze da�yby jej swobod� finansow�, jak� cieszy�o si� niewielu student�w Harvardu, ale teraz wydawa�o si� to jakby mniej istotne. Pociesza�a j� jedynie my�l, �e wkr�tce za�nie. Drobny zabieg, jaki j� czeka�, mia� by� bezbolesny. Gdy zaproponowano jej wyb�r pomi�dzy znieczuleniem og�lnym a miejscowym, bez chwili wahania wybra�a to pierwsze. Ostatni� rzecz�, jakiej sobie �yczy�a, by�o by� przytomn�, kiedy b�d� wbija� jej w brzuch trzydziestocentymetrow� ig�� punkcyjn�.
- Mam nadziej�, �e uda nam si� sko�czy� z tym do wieczoru - mrukn�� z przek�sem Paul do anestezjologa, doktora Carla Smitha. Mia� tego dnia wiele zaj�� i przeznaczy� na obecny zabieg zaledwie czterdzie�ci minut. Bior�c pod uwag� swoje do�wiadczenie w tego typu operacjach i wpraw� w pos�ugiwaniu si� instrumentami, uwa�a�, �e jest to i tak a� nadto. Jedynym s�abym punktem by� Carl. Paul nie m�g� zacz��, dop�ki pacjentka nie znajdzie si� pod narkoz�, a minuty mija�y nieub�aganie.
Anestezjolog nie odpowiedzia�. Paul zawsze si� spieszy�. Nie zwracaj�c na niego uwagi, Carl spokojnie umocowa� plastrem na klatce piersiowej Kristin ko�c�wk� stetoskopu przedsercowego. Wcze�niej ju� za�o�y� dost�p �ylny i mankiet do pomiaru ci�nienia krwi, pod��czy� kropl�wk�, elektrody EKG i pulsoksymetr. Zadowolony z odg�os�w, jakie s�ysza� w s�uchawkach, wyci�gn�� r�k� i przysun�� aparat do znieczulenia bli�ej g�owy pacjentki. Wszystko by�o gotowe.
- W porz�dku, Kristin - odezwa� si� koj�cym tonem. - Tak jak ci m�wi�em, dostaniesz teraz odrobin� �mleka zapomnienia�. Jeste� gotowa?
- Tak - odpar�a Kristin. Je�eli o ni� chodzi�o, im szybciej mia�o si� to sta�, tym lepiej.
- Mi�ej drzemki - powiedzia� Carl. - Do zobaczenia na sali pooperacyjnej.
By�y to s�owa, jakimi zwykle zwraca� si� do pacjent�w tu� przed podaniem narkozy, i istotnie taki w�a�nie by� zwyk�y bieg wydarze�. Ale tym razem mia�o by� inaczej. W b�ogiej nie�wiadomo�ci zbli�aj�cej si� katastrofy Carl si�gn�� po przew�d kropl�wki z anestetykiem. Z rutynow� pewno�ci� poda� pacjentce odpowiedni� dawk�, ustalon� na podstawie wagi cia�a, lecz mieszcz�c� si� w dolnym przedziale zalecanych warto�ci. Stosowan� w Klinice Niep�odno�ci Wingate�a praktyk� by�o znieczulanie pacjentek ambulatoryjnych mo�liwie najmniejszymi dawkami poszczeg�lnych �rodk�w. Chodzi�o o to, by m�c po zabiegu jeszcze tego samego dnia odes�a� je do domu, gdy� mo�liwo�ci hospitalizacji w klinice by�y ograniczone.
Gdy dawka wprowadzaj�ca propofolu dotar�a do krwiobiegu Kristin, Carl uwa�nie skontrolowa� jej funkcje �yciowe. Wszystko wydawa�o si� w porz�dku.
Sheila roze�mia�a si� cicho pod mask�. �Mleko zapomnienia�, �artobliwe okre�lenie, jakim Carl ochrzci� propofol, znieczulaj�cy �rodek, stosowany w postaci bia�ego p�ynu, nieodmiennie pobudza�o j� do �miechu.
- Mo�emy zaczyna�? - zapyta� ostro Paul. Przest�pi� z nogi na nog�. Wiedzia�, �e jeszcze za wcze�nie. Chcia� po prostu da� wyraz swemu zniecierpliwieniu i niezadowoleniu. Nie powinni byli go wzywa�, dop�ki wszystko nie b�dzie gotowe. Zbyt ceni� sobie sw�j czas, by sta� bezczynnie, kiedy Carl majstrowa� przy swoich zabawkach.
W dalszym ci�gu ignoruj�c narzekania Paula, anestezjolog sprawdzi� poziom �wiadomo�ci Kristin. Uznawszy, �e osi�gn�a ju� odpowiedni stan, wstrzykn�� jej miwakurium, lek zwiotczaj�cy mi�nie, kt�ry wola� od innych tego typu �rodk�w z powodu szybko przemijaj�cego efektu. Gdy lek zacz�� dzia�a�, Carl zr�cznie wprowadzi� do tchawicy rurk� intubacyjn�, by zapewni� sobie kontrol� nad drogami oddechowymi Kristin. Wreszcie usiad�, pod��czy� aparat do znieczulenia i da� Paulowi znak, �e wszystko gotowe.
- Najwy�szy czas - burkn�� Paul. Z pomoc� Sheili szybko ods�oni� pole operacyjne do laparoskopii. Ich celem by� prawy jajnik.
Dokonawszy odpowiednich wpis�w w protokole znieczulenia og�lnego, Carl opar� si� wygodnie na krze�le. Jego rola w tym momencie sprowadza�a si� do obserwowania funkcji �yciowych pacjentki, przy jednoczesnym podtrzymywaniu znieczulenia starannie odmierzanymi dawkami propofolu.
Paul pracowa� szybko, wspomagany przez Sheil�, przewiduj�c� ka�dy jego ruch. Ca�y zesp�, wraz z Constance Bartolo, instrumentariuszk�, i Marjorie Hickam, asystentk� anestezjologa, funkcjonowa� sprawnie jak w zegarku. W tej chwili nie by�o miejsca na rozmowy.
Pierwszym celem Paula by�o wprowadzenie tr�jgra�ca, za pomoc� kt�rego mia� wype�ni� jam� brzuszn� pacjentki dwutlenkiem w�gla. To w�a�nie wytworzenie wype�nionej gazem przestrzeni pozwala�o prowadzi� zabiegi z u�yciem laparoskopu. Sheila uj�a klamerkami fa�dy sk�ry po obu stronach p�pka Kristin, naci�gaj�c rozlu�nion� �cian� brzucha. Paul tymczasem wykona� ma�e naci�cie przy p�pku, po czym zacz�� wpycha� do �rodka niemal trzydziestocentymetrowej d�ugo�ci ig�� insuflatora Veressa. Jego do�wiadczone d�onie wyczu�y dwa wyra�ne pukni�cia, gdy ig�a wnikn�a do jamy brzusznej. Mocno przytrzymuj�c ig�� za z�bkowan� kryz�, Paul uruchomi� pompk�. Natychmiast do jamy brzusznej Kristin zacz�� nap�ywa�, w tempie jednego litra na minut�, dwutlenek w�gla.
Gdy czekali, a� ci�nienie gazu osi�gnie odpowiedni poziom, nast�pi�a katastrofa. Carl, poch�oni�ty �ledzeniem kardiomonitora i respiratora w poszukiwaniu oznak narastaj�cego ci�nienia �r�dbrzusznego, nie dostrzeg� dw�ch pozornie niewinnych zdarze�: trzepotu powiek Kristin i lekkiego ugi�cia jej lewej nogi. Gdyby on lub ktokolwiek inny zauwa�y� te ruchy, domy�li�by si�, �e efekt narkozy s�abnie. Dziewczyna by�a wci�� nieprzytomna, ale bliska przebudzenia, a dyskomfort wywo�any wzrastaj�cym ci�nieniem w jamie brzusznej przyczyni� si� do jej ocucenia.
Nagle Kristin j�kn�a i usiad�a. Nie podnios�a si� ca�kowicie: Carl zareagowa� odruchowo, przytrzymuj�c unosz�ce si� ramiona i si�� k�ad�c dziewczyn� z powrotem na stole. Ale by�o ju� za p�no. Ruch spowodowa�, �e ig�a insuflatora w d�oni Paula zag��bi�a si� mocniej w jej brzuch, przebijaj�c �y�� g��wn� doln�. Zanim Paul zd��y� wy��czy� pompk�, do uk�adu kr��enia Kristin dosta�a si� spora porcja gazu.
- O Bo�e! - krzykn�� Carl, s�ysz�c w s�uchawkach pierwsze z�owieszcze pomruki, g�uchy �oskot przypominaj�cy odg�os pralki automatycznej podczas wirowania, gdy gaz dotar� do serca pacjentki. - To zator gazowy! - rykn��. - Przewr��cie j� na lew� stron�!
Paul wyszarpn�� zakrwawion� ig�� i cisn�� j� na pod�og�, gdzie upad�a z brz�kiem. Pom�g� Carlowi obr�ci� Kristin na bok, w daremnej pr�bie odizolowania gazu w prawej cz�ci serca, po czym opar� si� na niej ca�ym ci�arem, aby j� unieruchomi�. Cho� wci�� nieprzytomna, dziewczyna szarpa�a si� i wyrywa�a.
Tymczasem Carl w po�piechu usi�owa� wprowadzi�, z zachowaniem mo�liwie najwi�kszej aseptyki, cewnik do �y�y szyjnej Kristin, szamoc�cej si� pod przygniataj�cym j� ci�arem. Przypomina�o to pr�b� trafienia w ruchomy cel. Przysz�o mu na my�l, �e powinien mo�e zwi�kszy� dawk� propofolu albo ponownie poda� jej miwakurium, ale nie chcia� traci� na to czasu. W ko�cu uda�o mu si� wprowadzi� cewnik, ale kiedy odci�gn�� t�oczek, strzykawk� wype�ni�a tylko krwawa piana. Spr�bowa� jeszcze raz, z tym samym skutkiem. Pokr�ci� g�ow� w bezsilnym przera�eniu, lecz zanim zd��y� cokolwiek powiedzie�, cia�o Kristin zesztywnia�o na moment, po czym drgn�o w konwulsjach, kt�re przerodzi�y si� w regularny atak padaczkowy.
Carl jak oszala�y rzuci� si� na ratunek, usi�uj�c nie zwraca� uwagi na nieprzyjemny ucisk w do�ku. Wiedzia� a� nadto dobrze, �e praca anestezjologa to monotonna, ot�piaj�ca rutyna, przerywana od czasu do czasu chwilami najczystszego przera�enia, a to, co sta�o si� teraz, by�o najgorsze ze wszystkiego: powa�ne powik�anie podczas ca�kowicie dobrowolnego zabiegu na m�odej, zupe�nie zdrowej osobie.
Paul i Sheila odsun�li si� w ty�, przyciskaj�c do piersi okryte sterylnymi r�kawiczkami d�onie. Wraz z obiema piel�gniarkami przygl�dali si� zmaganiom Carla, usi�uj�cego opanowa� drgawki Kristin. Gdy by�o ju� po wszystkim i dziewczyna zn�w le�a�a bez ruchu na plecach, nikt si� nie odezwa�. Jedynym odg�osem, poza st�umionym d�wi�kiem radia, dobiegaj�cym spoza zamkni�tych drzwi sali sterylizacyjnej, by� szum aparatu do znieczulenia, kieruj�cego oddechem pacjentki.
- Jak brzmi orzeczenie? - zapyta� wreszcie Paul. Jego pozbawiony emocji g�os rozni�s� si� echem po wy�o�onym kafelkami pomieszczeniu.
Carl westchn�� g��boko, flaczej�c jak balon, z kt�rego usz�o powietrze. Niech�tnym gestem odci�gn�� palcami wskazuj�cymi powieki Kristin. Silnie rozszerzone �renice nic zareagowa�y na �wiat�o podsufitowej lampy. Wyj�� z kieszeni latark� i skierowa� wi�zk� �wiat�a w oczy pacjentki. Bez rezultatu.
- Nie wygl�da to dobrze - wychrypia�. Zasch�o mu w gardle. Nigdy dot�d nie mia� do czynienia z takim przypadkiem.
- To znaczy? - zapyta� ostro Paul.
Carl z trudem prze�kn�� �lin�.
- To znaczy, przypuszczam, �e ju� po niej. Jakby to powiedzie�... Minut� temu by�a p�przytomna, a teraz jest wy��czona kompletnie. Nawet ju� sama nie oddycha.
Paul w zamy�leniu pokiwa� g�ow�, przetrawiaj�c te wie�ci. Wreszcie szybkim ruchem �ci�gn�� r�kawiczki, cisn�� je na pod�og� i rozwi�za� maseczk�, kt�ra opad�a mu na pier�. Spojrza� na Sheil�.
- Mo�e ty doko�czysz? Przynajmniej nabierzesz troch� wprawy. I zr�b obie strony.
- M�wisz serio? - zapyta�a z niedowierzaniem Sheila.
- Nie ma sensu, �eby si� zmarnowa�o - odpar� Paul.
- Co masz zamiar zrobi�?
- Poszukam Kurta Hermanna i porozmawiam sobie z nim - powiedzia�, rozwi�zuj�c i �ci�gaj�c kitel. - Jest to, co prawda, bardzo niefortunny incydent, ale nie mo�na powiedzie�, �eby�my nie przewidywali takiej katastrofy, i przynajmniej mamy przygotowany odpowiedni plan dzia�ania.
- Zawiadomisz Spencera Wingate�a? - zapyta�a Sheila. Doktor Wingate by� za�o�ycielem i nominalnym szefem kliniki.
- Nie wiem jeszcze - odpar� Paul. - To zale�y. Wol� wstrzyma� si� z tym i zaczeka� na dalszy rozw�j wypadk�w. Co wiesz na temat dzisiejszej wizyty tej Overmeyer?
- Przyjecha�a w�asnym samochodem. Stoi na parkingu.
- Przyjecha�a sama?
- Nie. Tak jak jej radzili�my, przywioz�a kole�ank� - odpar�a Sheila. - Nazywa si� Rebecca Corey. Jest teraz w poczekalni.
Paul ruszy� w stron� drzwi. Na odchodnym rzuci� Carlowi lodowate spojrzenie.
- Przepraszam - powiedzia� Carl.
Paul zawaha� si� chwil�. Mia� ochot� powiedzie� anestezjologowi, co o nim my�li, ale zmieni� zamiar. Chcia� zachowa� spok�j, a dyskusja z Carlem w tym momencie zirytowa�aby go tylko. Do�� ju� zmarnowa� przez niego czasu.
Nie zaprz�taj�c sobie nawet g�owy przebieraniem si�, Paul porwa� z pokoju s�u��cego za przedsionek sali operacyjnej d�ugi fartuch lekarski, kt�ry naci�gn�� na siebie, kiedy zbiega� po metalowych schodach. Przemierzywszy parter, wyszed� na trawnik, na kt�rym wida� ju� by�o pierwsze oznaki wiosny. Otuli� si� cia�niej fartuchem dla ochrony przed porywistym, kwietniowym nowoangielskim wiatrem i pospieszy� ku kamiennemu budynkowi wartowni. Zasta� szefa ochrony przy jego starym, zniszczonym biurku, pochylonego nad majowym harmonogramem swego dzia�u.
Je�li nawet Kurt Hermann by� zaskoczony t� niespodziewan� wizyt� faktycznego zwierzchnika kliniki, nie da� tego po sobie pozna�. Jedyn�, poza podniesieniem g�owy, oznak� wskazuj�c�, �e dostrzega przyby�ego, by�o lekkie, pytaj�ce uniesienie prawej brwi.
Paul si�gn�� po jedno z prostych krzese�, stoj�cych pod �cianami sk�po umeblowanego gabinetu, i usiad� przed szefem ochrony.
- Mamy problem - powiedzia�.
- S�ucham - odpar� Kurt. Jego krzes�o zatrzeszcza�o, gdy opar� si� plecami o por�cz.
- Mieli�my powa�ny wypadek podczas zabiegu. �ci�lej m�wi�c, �miertelny.
- Gdzie jest pacjentka?
- Jeszcze na sali operacyjnej, ale ju� nied�ugo zostanie wywieziona.
- Jak si� nazywa?
- Kristin Overmeyer.
- Przyjecha�a sama? - zapyta� Kurt, zapisuj�c nazwisko.
- Nie, z kole�ank�. Kole�anka nazywa si� Rebecca Corey. Doktor Donaldson powiedzia�a, �e siedzi w poczekalni. Przyjecha�y razem samochodem.
- Jakiej marki?
- Nie mam poj�cia - przyzna� Paul.
- Dowiemy si� - powiedzia� Kurt. Jego stalowoniebieskie oczy spotka�y si� z oczyma lekarza.
- Po to w�a�nie was zatrudniamy - stwierdzi� kr�tko Paul. - Chc�, �eby�cie zaj�li si� t� spraw�, i nie chc� o niczym wiedzie�.
- Nie ma problemu - odpar� Kurt. Od�o�y� d�ugopis ostro�nie, jak gdyby by� ze szk�a.
Przez chwil� dwaj m�czy�ni spogl�dali na siebie bez s�owa. Wreszcie Paul wsta�, odwr�ci� si� i wyszed� w wietrzny, kwietniowy poranek.
Rozdzia� 1
8 pa�dziernika 1999
23.15
- No dobrze. Postawmy spraw� jasno - odezwa�a si� do Carltona Williamsa Joanna Meissner. Oboje siedzieli w pogr��onym w mroku wn�trzu jeepa cherokee Carltona, zaparkowanego nieprzepisowo pod blokiem mieszkalnym Craigie Arms przy Craigie Street w Cambridge, stan Massachusetts. - Zdecydowa�e�, �e najlepiej b�dzie, je�li zaczekamy ze �lubem, dop�ki nie sko�czysz sta�u w szpitalu, czyli jakie� trzy albo cztery lata.
- Niczego nie zdecydowa�em - zaoponowa� Carlton. - W�a�nie nad tym dyskutujemy.
Joanna i Carlton sp�dzili ten pi�tkowy wiecz�r na kolacji na Harvard Square, kt�ra mija�a im w przyjemnym nastroju, dop�ki Joanna nie podj�a dra�liwego tematu ich wsp�lnych plan�w na przysz�o��. Jak zwykle, od tego momentu ton rozmowy pogorszy� si�. Poruszali t� delikatn� kwesti� ju� wiele razy od czasu swych zar�czyn. Ich zwi�zek zdecydowanie nie nale�a� do przelotnych; znali si� od przedszkola i chodzili ze sob� od dziewi�tej klasy.
- Pos�uchaj - powiedzia� uspokajaj�co Carlton. - Chc� po prostu si� zastanowi�, co b�dzie najlepsze dla nas obojga.
- Och, przesta�! - wybuchn�a Joanna. Chocia� obiecywa�a sobie, �e nie da si� wyprowadzi� z r�wnowagi, czu�a, jak narasta w niej gniew, niczym zbli�aj�ca si� eksplozja w reaktorze j�drowym.
- M�wi� powa�nie - ci�gn�� dalej Carlton. - Joanno, haruj� jak w�. Sama wiesz, jak cz�sto mam dy�ury. Wiesz, w jakich godzinach. Praca w Massachusetts General Hospital jest o wiele bardziej wymagaj�ca, ni� mi si� zdawa�o.
- No i co z tego? - warkn�a Joanna, nie panuj�c ju� nad swym rozdra�nieniem. Czu�a si� zdradzona i odepchni�ta.
- I du�o z tego - upiera� si� Carlton. - Jestem wyko�czony. Moje towarzystwo jest ma�o przyjemne. Nie potrafi� normalnie rozmawia� o niczym, poza swoj� prac�. To straszne. Nie wiem nawet, co si� dzieje w Bostonie, a co dopiero na �wiecie.
- Taki argument by�by mo�e wiarygodny, gdyby�my spotykali si� od przypadku do przypadku. Ale prawda jest taka, �e widujemy si� ze sob� od jedenastu lat. I dop�ki nie poruszy�am dzisiaj tej delikatnej kwestii ustalenia daty �lubu, bawi�e� si� znakomicie i by�e� zupe�nie przyjemnym towarzyszem.
- Bardzo lubi� spotyka� si� z tob�... - zacz�� Carlton.
- Mi�o mi to s�ysze� - przerwa�a mu uszczypliwym tonem Joanna. - Naj�mieszniejsze w tym wszystkim jest to, �e to ty zaproponowa�e� ma��e�stwo, nie odwrotnie. Tyle tylko �e od tamtej pory min�o ju� siedem lat. Odnosz� wra�enie, �e tw�j zapa� co nieco ostyg�.
- Nie ostyg� - zaprotestowa� Carlton. - Naprawd� chc� si� z tob� o�eni�.
- Przykro mi, ale nie brzmi to przekonuj�co. Po prostu za d�ugo to trwa. Najpierw chcia�e� sko�czy� college. W porz�dku. Nie ma problemu. Wydawa�o mi si� to rozs�dne. Potem uzna�e�, �e dobrze b�dzie mie� za sob� pierwsze dwa lata medycyny. Nawet to mi nie przeszkadza�o, bo dzi�ki temu mog�am spokojnie zaj�� si� w�asnym doktoratem. Ale p�niej stwierdzi�e�, �e najlepiej si� wstrzyma�, dop�ki nie przebrniesz przez ca�e studia. Dostrzegasz tu schemat, czy to tylko ponosi mnie wyobra�nia? Potem by�a mowa o tym, �eby przeczeka� tw�j pierwszy rok sta�u. Zgodzi�am si�, g�upia, nawet na to, ale teraz chodzi ju� o ca�y sta�. Co z umow� kole�e�sk�, o kt�rej m�wi�e� miesi�c temu? Zreszt� potem kto wie, czy nie uznasz, �e lepiej zaczeka�, a� za�o�ysz w�asn� praktyk�.
- Pr�buj� podej�� do tego racjonalnie - odpar� Carlton. - To powa�na decyzja i wymaga, �eby�my starannie rozwa�yli wszystkie za i przeciw...
Joanna ju� nie s�ucha�a. Odwr�ci�a swe szmaragdowozielone oczy od twarzy narzeczonego, kt�ry, jak zauwa�y�a, nie patrzy� nawet w jej stron�, kiedy do niej m�wi�. Tak naprawd� unika� jej wzroku, odk�d tylko zacz�li t� rozmow�; podczas jej monologu chwilami tylko o�miela� si� napotka� jej w�ciek�e spojrzenie. Wpatrzy�a si� niewidz�cym wzrokiem w dal. Nagle poczu�a si�, jakby spoliczkowa�a j� jaka� niewidzialna d�o�. Propozycja Carltona, aby jeszcze raz odwlec decyzj� co do daty �lubu, otworzy�a jej oczy i Joanna mimo woli wybuchn�a �miechem - nie z rozbawienia, lecz z niedowierzania.
Carlton przerwa� w p� s�owa swoj� wyliczank� dobrych i z�ych stron pobrania si� raczej wcze�niej ni� p�niej.
- Z czego si� �miejesz? - zapyta�. Oderwa� wzrok od kluczyk�w, kt�re obraca� bezmy�lnie w d�oniach, i spojrza� na dziewczyn�. W ciemnym wn�trzu samochodu jej twarz, o�wietlona s�cz�cym si� przez przedni� szyb� blaskiem odleg�ej latarni ulicznej, odcina�a si� od czerni bocznego okna. Jej �agodny, delikatny profil okala�a jarz�ca si� w bladym �wietle aureola bujnych, jasnych jak len w�os�w. Diamentowe b�yski skrzy�y si� na jej ol�niewaj�co bia�ych z�bach, ledwo widocznych pomi�dzy lekko rozchylonymi, pe�nymi wargami. Dla Carltona Joanna by�a najpi�kniejsz� kobiet� na �wiecie, nawet wtedy, gdy go dr�czy�a.
Ignoruj�c pytanie, dziewczyna w dalszym ci�gu zanosi�a si� cichym, sm�tnym �miechem, w miar� jak prawda dociera�a do niej z ca�� wyrazisto�ci�. Nagle zacz�a docenia� s�uszno�� tego, co do znudzenia powtarza�a jej wsp�lokatorka Deborah Cochrane i inne kole�anki, mianowicie �e ma��e�stwo jako takie i samo w sobie nie powinno by� jej g��wnym celem �yciowym. Wi�c jednak mia�y racj�: dorastanie na przedmie�ciach Houston na�o�y�o jej klapki na oczy. Joanna nie mog�a uwierzy�, �e przez tyle czasu by�a a� tak g�upia, by nigdy nie zakwestionowa� systemu warto�ci, kt�ry tak �lepo przyj�a za w�asny. Na szcz�cie, czekaj�c nadaremnie na Carltona, mia�a do�� rozs�dku, by po�o�y� fundamenty pod w�asn�, satysfakcjonuj�c� karier� zawodow�. Jedynie praca dyplomowa dzieli�a j� od tytu�u doktora ekonomii na Harvardzie, uzupe�nionego rozleg�� wiedz� na temat komputer�w.
- Z czego si� �miejesz? - powt�rzy� Carlton. - Hej! Odezwij si� do mnie!
- Z samej siebie si� �miej� - powiedzia�a wreszcie. Odwr�ci�a si�, by spojrze� na narzeczonego. Wydawa� si� zdezorientowany. Patrzy� na ni� ze �ci�gni�tymi brwiami.
- Nie rozumiem - rzek�.
- To dziwne - stwierdzi�a Joanna. - Dla mnie wszystko jest do�� oczywiste.
Spu�ci�a wzrok ku pier�cionkowi zar�czynowemu na palcu lewej d�oni. Samotny diament przyci�ga� ku sobie ka�d� odrobin� �wiat�a, odrzucaj�c je ku niej z przedziwn� intensywno�ci�. Kamie� nale�a� niegdy� do babki Carltona i Joanna by�a nim zachwycona, przede wszystkim ze wzgl�du na jego warto�� sentymentaln�. Ale w tej chwili wyda� jej si� tylko wulgarn� b�yskotk�, pami�tk� jej w�asnej naiwno�ci.
Nag�e ogarn�a j� klaustrofobia. Bez ostrze�enia otworzy�a drzwi, wy�lizn�a si� na zewn�trz i stan�a na kraw�niku.
- Joanno! - krzykn�� za ni� Carlton. Przechyli� si� nad desk� rozdzielcz�, by m�c dojrze� jej twarz. Widnia� na niej wyraz zawzi�tego zdecydowania. Jej zwykle tak mi�kko uk�adaj�ce si� wargi wykrzywia� grymas ponurej determinacji.
M�czyzna otwiera� ju� usta, by zapyta� j�, o co chodzi, cho� i tak wiedzia� to a� nadto dobrze. Zanim jednak zd��y� si� przem�c, drzwi samochodu zatrzasn�y mu si� przed nosem. Podpieraj�c si� r�k�, nacisn�� po omacku przycisk otwieraj�cy okno od strony pasa�era. Gdy szyba opu�ci�a si�, Joanna nachyli�a si� do otworu. Jej twarz nie z�agodnia�a nawet odrobin�.
- Miej cho� tyle taktu, �eby nie pyta� mnie, o co chodzi - powiedzia�a.
- Nie zachowujesz si� jak osoba doros�a - stwierdzi� dobitnie Carlton.
- Dzi�kuj� ci za bezstronn� ocen� - odparowa�a. - I dzi�kuj�, �e tak jasno przedstawi�e� mi ca�� spraw�. To z pewno�ci� u�atwia mi podj�cie decyzji.
- Jakiej decyzji? - zapyta� Carlton. Niedawna stanowczo�� w jego g�osie znikn�a, ust�puj�c miejsca wyra�nemu dr�eniu. Niejasno domy�la� si�, co teraz nast�pi, i na my�l o tym czu� nieprzyjemny ucisk w do�ku.
- Co do mojej przysz�o�ci - odpar�a Joanna. - Masz! - wyci�gn�a zaci�ni�t� pi��, wyra�nie zamierzaj�c mu co� poda�.
Z wahaniem nadstawi� z�o�on� w miseczk� d�o�. Poczu�, jak upada na ni� co� ch�odnego. Spojrzawszy w d�, stwierdzi�, �e patrzy na diament swojej babki.
- Co to ma znaczy�? - wyj�ka�.
- My�l�, �e to zupe�nie oczywiste - o�wiadczy�a Joanna. - Mo�esz bez �adnych zobowi�za� zako�czy� sw�j sta� i cokolwiek jeszcze przyjdzie ci do g�owy. Nie chc� mie� poczucia, �e jestem ci kul� u nogi.
- Chyba nie m�wisz powa�nie? - zapyta�. Zaskoczony tym nieoczekiwanym obrotem wydarze�, czu� si� kompletnie oszo�omiony i zdezorientowany.
- Najzupe�niej powa�nie - odpar�a Joanna. - Uwa�aj nasze zar�czyny za oficjalnie zerwane. Dobranoc, Carlton.
Odwr�ci�a si� i ruszy�a przez Craigie Street w stron� Concord Avenue i wej�cia do budynku Craigie Arms. Jej mieszkanie znajdowa�o si� na drugim pi�trze.
Po kr�tkiej szamotaninie z klamk� Carlton wyskoczy� z samochodu i rzuci� si� p�dem za Joann�, znikaj�c� ju� za zakr�tem. Kilka ciemnoczerwonych li�ci klonu, kt�re tego samego dnia opad�y z drzewa, unios�o si� za nim w powietrze. Dogoni� sw� by�� narzeczon� tu� przy bramie budynku. By� zdyszany. W gar�ci �ciska� pier�cionek zar�czynowy.
- W porz�dku - wysapa�. - Dopi�a� swego. Masz. We� pier�cionek z powrotem. - Wyci�gn�� d�o�.
Joanna pokr�ci�a g�ow�. Zawzi�to�� ju� j� opu�ci�a. W jej miejsce pojawi� si� s�aby u�miech.
- Nie odda�am ci go ot, tak sobie, ani nie po to, �eby ci� do czegokolwiek zmusza�. Poza tym w�a�ciwie wcale nie jestem na ciebie z�a. Najwyra�niej nie masz teraz ochoty na �lub, i ni st�d, ni zow�d, ja te� nie. Dajmy sobie spok�j. Nadal jeste�my przyjaci�mi.
- Ale ja ci� kocham - wypali� Carlton.
- Pochlebia mi to - odpar�a Joanna. - I my�l�, �e ja te� wci�� ci� kocham, ale to wszystko ci�gnie si� zbyt d�ugo. Id�my ka�de w swoj� stron�, przynajmniej na razie.
- Ale...
- Dobranoc, Carlton. - Joanna wspi�a si� na palce i musn�a wargami jego policzek. Chwil� p�niej by�a ju� w windzie. Nie obejrza�a si� za siebie.
Przy drzwiach mieszkania, wk�adaj�c klucz do zamka, stwierdzi�a, �e dr�y. Mimo pozornej beztroski, z jak� odprawi�a Carltona, czu�a k��bi�ce si� tu� pod powierzchni� emocje.
- Oho! - wykrzykn�a znad komputera jej wsp�lokatorka, Deborah Cochrane. Sprawdzi�a godzin� na pasku zada�. - Troch� wcze�nie jak na pi�tkowy wiecz�r. Co si� sta�o?
Deborah mia�a na sobie obszern� sportow� bluz� z emblematem Harvardu. W por�wnaniu z delikatn�, porcelanowo kobiec� urod� swej kole�anki wygl�da�a odrobin� ch�opi�co ze swymi kr�tko obci�tymi, ciemnymi w�osami, �r�dziemnomorsko oliwkow� cer� i wysportowan� sylwetk�. Wra�enia tego dope�nia�y rysy twarzy, wyrazistsze i pe�niejsze ni� u Joanny, a jednak nie mniej kobiece. W sumie obie przyjaci�ki dope�nia�y si� wzajemnie, przez kontrast podkre�laj�c swoj� naturaln� atrakcyjno��.
Joanna nie odpowiedzia�a. W milczeniu odwiesi�a p�aszcz do szafy w przedpokoju. Czuj�c na sobie uwa�ne spojrzenie Deborah, wesz�a do sk�po umeblowanego pokoju, kt�ry s�u�y� im za salon, i opad�a ci�ko na kanap�. Podwin�a nogi pod siebie i dopiero wtedy spojrza�a w pytaj�ce oczy przyjaci�ki.
- Nie m�w mi tylko, �e si� pok��cili�cie - powiedzia�a Deborah.
- To w�a�ciwie nie by�a k��tnia - odpar�a Joanna. - Po prostu si� rozstali�my.
Deborah z wra�enia otworzy�a usta. Przez ca�e sze�� lat ich znajomo�ci, od pierwszego roku studi�w, Carlton by� sta�ym elementem �ycia Joanny. Na ile mog�a to stwierdzi�, w ich zwi�zku nie by�o najmniejszego �ladu rozd�wi�ku.
- Co si� sta�o? - zapyta�a ze zdumieniem.
- Nagle mnie ol�ni�o - odpar�a Joanna. G�os dr�a� jej lekko, co nie usz�o uwagi przyjaci�ki. - Z naszymi zar�czynami koniec i powiem wi�cej: przestaj� uwzgl�dnia� ma��e�stwo w swoich planach, kropka. Je�li si� trafi, to �wietnie, ale je�li nie, te� dobrze.
- Co ja s�ysz�! - zawo�a�a Deborah z ledwo powstrzymywanym rozbawieniem. - To nie s� s�owa tego s�odkiego dziewcz�tka, kt�re tak uwielbia�am. Sk�d ta zmiana? - Deborah uwa�a�a gorliwo��, z jak� Joanna zmierza�a ku ma��e�stwu, za niemal religijn� w swej sta�o�ci i sile.
- Carlton chcia� od�o�y� �lub do czasu, kiedy sko�czy sta� - wyja�ni�a Joanna.
W kr�tkich s�owach zrelacjonowa�a ostatnie pi�tna�cie minut ich randki. Deborah s�ucha�a w skupieniu.
- Dobrze si� czujesz? - zapyta�a, kiedy opowie�� dobieg�a ko�ca. Pochyli�a si�, by uwa�nie spojrze� w oczy przyjaci�ki.
- Lepiej, ni� mog�abym si� spodziewa� - stwierdzi�a Joanna. - Jestem mo�e troch� roztrz�siona, ale og�lnie rzecz bior�c, czuj� si� �wietnie.
- W takim razie trzeba to uczci�! - wykrzykn�a Deborah. Zerwa�a si� z kanapy i pop�dzi�a w podskokach do kuchni. - Ta butelka szampana, kt�r� trzymam w lod�wce, ju� od paru miesi�cy zabiera tylko miejsce - zawo�a�a przez rami�. - Oto odpowiednia okazja, �eby j� otworzy�.
- Pewnie tak - mrukn�a Joanna. Nie mia�a zbyt wielkiej ochoty na �wi�towanie, ale przeciwstawienie si� entuzjazmowi Deborah wymaga�oby zbyt wiele wysi�ku.
- Ju� mam! - oznajmi�a Deborah, wracaj�c z butelk� szampana w jednej r�ce i dwoma wysmuk�ymi kieliszkami w drugiej. Ukl�k�a przy niskim stoliku i zaatakowa�a butelk�. Korek wyskoczy� z dono�nym hukiem i odbi� si� od sufitu. Deborah wybuchn�a �miechem, zauwa�y�a jednak, �e Joanna pozosta�a powa�na.
- Na pewno wszystko w porz�dku? - zapyta�a.
- C�, musz� przyzna�, �e to ogromna zmiana.
- To za ma�o powiedziane - o�wiadczy�a Deborah. - Na ile ci� znam, to dla ciebie odpowiednik nawr�cenia �wi�tego Paw�a na drodze do Damaszku. By�a� przygotowywana przez housto�skie otoczenie do stanu ma��e�skiego, zanim w og�le przysz�a� na �wiat.
Joanna roze�mia�a si� mimo woli.
Deborah rozla�a szampana. Zrobi�a to zbyt szybko i kieliszki wype�ni�y si� niemal sam� pian�, kt�ra przela�a si� na blat stolika. Nie zra�ona tym Deborah pochwyci�a je, poda�a jeden Joannie i tr�ci�a si� z ni� szk�em.
- Witaj w dwudziestym pierwszym wieku - powiedzia�a.
Dziewczyny unios�y kieliszki do ust. Zakrztusi�y si� pian� i obie wybuchn�y �miechem. Nie chc�c, by nastr�j si� ulotni�, Deborah szybko odnios�a kieliszki do kuchni, op�uka�a je i przynios�a z powrotem. Tym razem nalewa�a ostro�niej, staraj�c si�, by szampan sp�ywa� po �ciankach, tak �e w naczyniach znalaz� si� g��wnie p�yn.
- Nie jest to najlepszy trunek - stwierdzi�a. - Ale nic w tym dziwnego. Dosta�am go wieki temu od Davida, a on, niestety, od samego pocz�tku by� straszliwym skner�.
Tydzie� wcze�niej Deborah zerwa�a ze swym ostatnim ch�opakiem, Davidem Curtisem, z kt�rym chodzi�a od czterech miesi�cy. W przeciwie�stwie do Joanny jej najd�u�szy zwi�zek trwa� nieca�e dwa lata, a by�o to jeszcze w szkole �redniej. Pod wieloma wzgl�dami obie dziewczyny nie mog�yby bardziej r�ni� si� od siebie. Zamiast zamo�nych przedmie�� po�udnia Stan�w Zjednoczonych, z nieod��cznymi balami debiutantek fundowanymi za pieni�dze z ropy naftowej, kt�re by�y udzia�em Joanny, Deborah dorasta�a na Manhattanie, wychowywana przez prowadz�c� cyga�skie �ycie, pogr��on� w �rodowisku uczelnianym matk�. Deborah nigdy nie pozna�a swego ojca, gdy� w�a�nie to, �e mia�a przyj�� na �wiat, by�o przyczyn� rozstania si� jej rodzic�w. Jej matka �y�a przez d�ugi czas samotnie - wysz�a za m�� dopiero wtedy, kiedy c�rka wyjecha�a na studia.
- I tak nie przepadam zbytnio za szampanem - powiedzia�a Joanna. - Prawd� m�wi�c, nie potrafi�abym nawet odr�ni� dobrego od kiepskiego. - Zakr�ci�a kieliszkiem w palcach, przez chwil� wpatruj�c si� w ulatuj�ce b�belki.
- Co si� sta�o z twoim pier�cionkiem? - zapyta�a Deborah, dopiero teraz spostrzegaj�c jego brak.
- Odda�am go - odpar�a niedbale Joanna.
Deborah w os�upieniu pokr�ci�a g�ow�. Jej przyjaci�ka uwielbia�a ten diament i wszystko, co symbolizowa�. Rzadko zdejmowa�a go z palca.
- Traktuj� t� spraw� powa�nie - doda�a Joanna.
- Takie w�a�nie odnosz� wra�enie - stwierdzi�a Deborah. Przez chwil� nie wiedzia�a, co powiedzie�.
Kr�tk� cisz� przerwa� nagle dzwonek telefonu. Deborah wsta�a, �eby odebra�.
- To pewnie Carlton, ale nie chc� z nim rozmawia� - powiedzia�a Joanna.
Stan�wszy przy biurku, Deborah spojrza�a na wy�wietlacz aparatu.
- Masz racj�, to Carlton.
- Zostaw, niech odbierze automatyczna sekretarka.
Deborah wr�ci�a do stolika i opad�a z powrotem na kanap�. Dziewczyny patrzy�y na siebie bez s�owa. Telefon brz�cza� uparcie. Po czwartym sygnale w��czy� si� automat. Nast�pi�a chwila ciszy, kiedy odtwarzany by� tekst powitania. Potem w ascetycznie urz�dzonym pokoju rozleg� si� w�r�d lekkich trzask�w niespokojny g�os Carltona:
- Masz racj�, Joanno! To g�upi pomys�, czeka�, a� sko�cz� sta�.
- Wcale nie m�wi�am, �e to g�upi pomys� - wtr�ci�a Joanna scenicznym szeptem, jak gdyby ch�opak m�g� j� us�ysze�.
- I wiesz co? - ci�gn�� Carlton. - Dlaczego nie mieliby�my p�j�� na ca�o�� i nie zaplanowa� tego na najbli�szy czerwiec? Pami�tam, jak zawsze m�wi�a�, �e chcia�aby�, aby nasz �lub by� w czerwcu. No wi�c, czerwiec mi odpowiada. Tak czy inaczej, zadzwo� do mnie, kiedy ods�uchasz t� wiadomo��, �eby�my mogli o tym porozmawia�. Zgoda?
Automatyczna sekretarka wyda�a jeszcze par� mechanicznych d�wi�k�w, zanim zacz�a mruga� czerwona lampka z przodu aparatu.
- Teraz widzisz, jakie on ma o wszystkim poj�cie - odezwa�a si� Joanna. - Nie ma szans, �eby moja matka zd��y�a w ci�gu o�miu miesi�cy przygotowa� przyzwoite housto�skie wesele.
- Sprawia� wra�enie nieco zdesperowanego - zauwa�y�a Deborah. - Je�li chcesz oddzwoni� do niego i porozmawia� na osobno�ci, mog� si� wynie��.
- Nie chc� z nim rozmawia� - odpar�a szybko Joanna. - Nie teraz.
Deborah przekrzywi�a g�ow�, uwa�nie wpatruj�c si� w twarz przyjaci�ki. Chcia�a okaza� jej wsparcie, ale chwilowo nie bardzo wiedzia�a, jak najlepiej odegra� t� rol�.
- To nie by�a zwyk�a sprzeczka - wyja�ni�a Joanna - ani jaka� gra dwojga zakochanych. Nie pr�buj� nim manipulowa� i szczerze m�wi�c, czu�abym si� niezr�cznie, gdyby�my rzeczywi�cie mieli si� teraz pobra�.
- Zupe�na odmiana.
- Ot� to - przyzna�a Joanna. - W tej chwili on pr�buje przyspieszy� termin �lubu, a ja by�abym za tym, �eby go odwlec. Potrzebuj� troch� czasu i przestrzeni.
- W pe�ni ci� rozumiem - powiedzia�a Deborah. - I wiesz co? My�l�, �e m�drze robisz, nie pozwalaj�c, �eby ta sytuacja przerodzi�a si� w zajad�� k��tni�.
- Problem w tym, �e ja naprawd� go kocham - odpar�a Joanna, zmuszaj�c si� do u�miechu. - Gdyby dosz�o do k��tni, mog�abym przegra�.
Deborah roze�mia�a si�.
- To prawda. Tak niedawno nawr�ci�a� si� na bardziej nowoczesny, rozs�dny stosunek do ma��e�stwa, �e w ka�dej chwili grozi ci cofni�cie si� na drog� grzechu. Zdecydowanie potrzeba ci czasu i przestrzeni. I wiesz co? My�l�, �e mam odpowied�.
- Odpowied� na co? - zapyta�a Joanna.
- Poka�� ci co� - odpar�a Deborah. Podnios�a si� na nogi i zdj�a z biurka najnowszy numer �Harvard Crimson�, z�o�ony na dziale og�osze�. Poda�a gazet� przyjaci�ce.
Przebieg�szy stron� wzrokiem, Joanna przeczyta�a zakre�lon� notatk�. Spojrza�a pytaj�co na Deborah.
- Chodzi ci o to og�oszenie z Kliniki Wingate�a?
- W�a�nie - przytakn�a z o�ywieniem Deborah.
- To oferta dla dawczy� kom�rek jajowych - stwierdzi�a Joanna.
- Zgadza si�.
- Wi�c co to za odpowied�?
Deborah okr��y�a stolik, by usi��� obok przyjaci�ki. Wskaza�a palcem oferowane wynagrodzenie.
- Odpowied� to pieni�dze - powiedzia�a. - Czterdzie�ci pi�� tysi�cy dolar�w na �ebka!
- To og�oszenie zosta�o opublikowane w �Crimson� ju� wiosn� i wywo�a�o wrzaw� - zauwa�y�a Joanna. - Potem nie ukaza�o si� wi�cej. S�dzisz, �e to powa�na oferta, czy mo�e raczej tylko jaki� studencki �art?
- My�l�, �e oferta jest powa�na - odpar�a Deborah. - Wingate to klinika leczenia niep�odno�ci w Bookford w stanie Massachusetts, niedaleko Concord. Tyle dowiedzia�am si� z ich strony internetowej.
- Dlaczego s� gotowi p�aci� a� takie sumy?
- Z tego, co pisz� na stronie internetowej, wynika, �e miewaj� bogatych klient�w, kt�rzy s� sk�onni wy�o�y� pieni�dze na to, co uwa�aj� za najlepsze. Najwyra�niej ci klienci chc� mie� studentki Harvardu. To musi by� co� w rodzaju tego banku nasienia w Kalifornii, gdzie dawcami s� sami laureaci Nobla. Z genetycznego punktu widzenia to wariactwo, ale kim jeste�my, �eby im to wytyka�?
- My w ka�dym razie nie jeste�my laureatkami Nobla - stwierdzi�a Joanna. - Je�li chodzi o �cis�o��, nie jeste�my te� studentkami. Dlaczego s�dzisz, �e byliby nami zainteresowani?
- Dlaczego mieliby nie by�? - odpar�a Deborah. - My�l�, �e jako doktorantki zaliczamy si� do studentek Harvardu. Nie przypuszczam, �eby chodzi�o im tylko o osoby przed dyplomem. Zreszt� na stronie internetowej precyzuj�, �e interesuj� ich dziewczyny w wieku do dwudziestu pi�ciu lat. Mie�cimy si� w tym ju� ledwo, ledwo.
- Ale wspominaj� te�, �e kandydatki powinny by� zr�wnowa�one emocjonalnie, atrakcyjne, wysportowane i bez nadwagi. Czy nie naci�gamy tu troch� fakt�w?
- Co� ty! Uwa�am, �e jeste�my idealne.
- Wysportowane? - Joanna u�miechn�a si� z pow�tpiewaniem. - Mo�e ty, ale ja nie. I zr�wnowa�one emocjonalnie. To ju� przesada, szczeg�lnie je�li chodzi o mnie w obecnej sytuacji.
- No c�, nie zaszkodzi spr�bowa� - powiedzia�a Deborah. - Mo�e nie jeste� najwi�ksz� sportsmenk� na uczelni, ale powiemy im, �e b�dziemy dawczyniami jedynie jako para. Musz� przyj�� nas obie. Wszystko albo nic. A nasze wyniki SAT*[*SAT (Scholastic Aptitude Test) - w szkolnictwie ameryka�skim: egzamin zdawany w ostatniej klasie szko�y �redniej, obejmuj�cy test sprawno�ci j�zykowej i matematyk�, kt�rego wyniki stanowi� jedno z kryteri�w przyj�� na studia (przyp. t�um.).] s� odpowiednie.
- Naprawd� masz zamiar to zrobi�? - zapyta�a Joanna. Przyjrza�a si� uwa�nie swej wsp�lokatorce. Zna�a ju� jej sk�onno�� do dziwnych �art�w.
- Z pocz�tku nie my�la�am o tym powa�nie - przyzna�a Deborah. - Ale potem, pod wiecz�r, zacz�am si� zastanawia�. Wiesz, finansowo jest to kusz�ce. Wyobra� sobie tylko: czterdzie�ci pi�� kawa�k�w na r�k�! Takie pieni�dze mog�yby da� nam pierwszy raz w �yciu troch� swobody, nawet je�li mamy jeszcze na g�owie nasze prace doktorskie. A teraz, kiedy, jak s�ysz�, zdecydowa�a� si� nie polega� na ekonomicznym bezpiecze�stwie stanu ma��e�skiego, ten pomys� powinien by� dla ciebie jeszcze bardziej n�c�cy. Potrzebujesz wi�cej atut�w ni� samo wykszta�cenie, �eby wytrwa� w swoim postanowieniu i, m�wi�c bez ogr�dek, zacz�� uk�ada� sobie �ycie jako osoba stanu wolnego. Taka suma zapewni�aby ci dobry pocz�tek.
Joanna rzuci�a gazet� na stolik.
- Czasami nie wiem, kiedy mnie nabierasz.
- S�uchaj, ja nie �artuj�. Powiedzia�a�, �e potrzeba ci czasu i przestrzeni. Takie pieni�dze s� w stanie zapewni� to i jeszcze wi�cej. Plan jest taki: jedziemy do tej Kliniki Wingate�a, dajemy im par� kom�rek jajowych i zgarniamy dziewi��dziesi�t kawa�k�w. Z tego za jakie� pi��dziesi�t kawa�k�w kupujemy trzypokojowe mieszkanie w Bostonie albo w Cambridge, kt�re wynajmujemy, �eby sp�aci� hipotek�.
- Mia�yby�my kupowa� mieszkanie po to, �eby je wynajmowa�? - zapyta�a Joanna.
- Daj mi sko�czy� - upomnia�a j� Deborah.
- Ale czy nie lepiej by�oby po prostu m�drze zainwestowa� te pi��dziesi�t tysi�cy? Pami�taj: to ja jestem ekonomistk�, a ty biologiem.
- Mo�e i robisz doktorat z ekonomii, ale jeste� zupe�nie zielona, je�li chodzi o �ycie samotnej kobiety w dwudziestym pierwszym wieku. Zamknij wi�c buzi� i s�uchaj. Kupujemy mieszkanie, �eby zapewni� sobie jak�� stabilizacj�. W poprzednim pokoleniu kobiety szuka�y tego w ma��e�stwie, ale teraz musimy zatroszczy� si� o to same. Mieszkanie b�dzie mi�ym pierwszym krokiem w �ycie, a przy tym dobr� inwestycj�.
- O rany! - wykrzykn�a Joanna. - Ledwo za tob� nad��am.
- No widzisz - powiedzia�a Deborah. - A to jeszcze nie wszystko. Oto najciekawsza cz�� planu: bierzemy pozosta�e czterdzie�ci kawa�k�w i jedziemy do Wenecji, �eby tam pisa� nasze prace doktorskie.
- Do Wenecji?! - j�kn�a Joanna. - Oszala�a�, dziewczyno!
- Czy�by? - zadrwi�a Deborah. - Zastan�w si�. Je�li chcesz mie� troch� czasu i przestrzeni, c� lepszego mo�na by wymy�li�? My b�dziemy w Wenecji, w jakim� przytulnym mieszkanku, a tutaj Carlton b�dzie odwala� sw�j sta�. Napiszemy prace i przy okazji rozerwiemy si� troch�, z daleka od twojego doktorka.
Joanna zapatrzy�a si� przed siebie niewidz�cym wzrokiem. W jej my�lach przewija�y si� obrazy Wenecji. Kiedy�, jeszcze w �redniej szkole, sp�dzi�a wraz z rodzicami i rodze�stwem kilka dni w tym magicznym mie�cie. Pami�ta�a migotanie �wiat�a na wodach Canale Grande i odblaski pe�zaj�ce po gotyckich fasadach budynk�w. Z r�wnie zdumiewaj�c� wyrazisto�ci� przypomina�a sobie gwar placu �w. Marka, z zag�uszaj�cymi si� wzajemnie zespo�ami muzycznymi dw�ch s�ynnych, rywalizuj�cych ze sob� kawiarni. Obieca�a sobie wtedy, �e powr�ci kiedy� do tego najbardziej romantycznego z miast. Oczywi�cie wyobra�a�a sobie, �e wr�ci tam z Carltonem, kt�ry jej wtedy nie towarzyszy�, ale z kt�rym ju� si� widywa�a.
- I jeszcze jedno - powiedzia�a Deborah, wyrywaj�c j� z zamy�lenia. - Oddanie paru kom�rek jajowych, kt�rych, nawiasem m�wi�c, mamy kilkaset tysi�cy, wi�c nie odczujemy ich braku, pozwoli nam w pewnym stopniu zaspokoi� nasze instynkty macierzy�skie.
- Teraz ju� widz�, �e kpisz sobie ze mnie - stwierdzi�a Joanna.
- Wcale nie! - odpar�a stanowczo Deborah. - Dzi�ki naszemu wk�adowi kilka bezdzietnych par doczeka si� potomstwa, a ich dzieci b�d� mia�y po�ow� naszych gen�w. Na �wiecie pojawi si� par� �p�-Joann� i �p�-Deborah�.
- Mo�e to i prawda - przyzna�a Joanna. Oczyma wyobra�ni zobaczy�a ma�� dziewczynk�, podobn� troch� do niej samej. By�a to przyjemna wizja, dop�ki nie spostrzeg�a, �e dziewczynce towarzysz� dwie zupe�nie obce osoby.
- Oczywi�cie, �e prawda - odpar�a Deborah. - A przy tym nie b�dziemy musia�y zmienia� pieluszek ani zarywa� snu. Wi�c co ty na to? Spr�bujemy?
- Zaczekaj chwil�! - zawo�a�a Joanna. Unios�a d�onie w obronnym ge�cie. - Nie tak pr�dko! Zak�adaj�c, �e zostaniemy przyj�te, co wcale nie jest takie pewne, wzi�wszy pod uwag� wszystkie warunki, jakie podali w og�oszeniu, mam par� zasadniczych pyta�.
- Na przyk�ad?
- Na przyk�ad, jak w�a�ciwie oddaje si� kom�rki jajowe? To znaczy, jak wygl�da ca�a procedura? Wiesz, �e nie przepadam za lekarzami i szpitalami.
- Zabawnie to brzmi w ustach kogo�, kto przez ostatnie p� wieku umawia� si� z adeptem sztuki medycznej.
- K�opoty zaczynaj� si� dopiero wtedy, kiedy staj� si� pacjentk� - stwierdzi�a Joanna.
- W og�oszeniu jest mowa o minimalnej stymulacji - powiedzia�a Deborah.
- To dobrze?
- Jak najbardziej - odpar�a Deborah. - Zwykle trzeba silnie pobudzi� jajniki, �eby sk�oni� je do wyprodukowania wi�kszej liczby kom�rek jajowych, a nadmierna stymulacja mo�e u niekt�rych kobiet wywo�a� negatywne skutki, na przyk�ad potworny zesp� napi�cia przedmiesi�czkowego. Stymulacj� przeprowadza si� przy u�yciu silnych �rodk�w hormonalnych. Wierz mi lub nie, ale niekt�re z tych hormon�w s� uzyskiwane od w�oskich zakonnic po menopauzie.
- Och, przesta�! - zaprotestowa�a Joanna. - W to ju� nie uwierz�.
- Jak babci� kocham! - przekonywa�a Deborah. - Te zakonnice wytwarzaj� w przysadkach m�zgowych ogromne ilo�ci hormon�w pobudzaj�cych rozw�j p�cherzyk�w Graafa. Uzyskuje si� je z ich moczu. Uwierz mi!
- Wierz� ci na s�owo - odpar�a Joanna, krzywi�c si� z niesmakiem. - Ale wracaj�c do naszej sprawy: dlaczego twoim zdaniem w Wingate nie przeprowadzaj� nadmiernej stymulacji?
- Przypuszczam, �e zale�y im bardziej na jako�ci ni� ilo�ci - orzek�a Deborah. - Ale to tylko m�j domys�. Dobrze by�oby ich o to zapyta�.
- Jak konkretnie odbywa si� pobranie kom�rek jajowych?
- Tu te� mog� si� tylko domy�la�, ale wydaje mi si�, �e przez zassanie ig��. Przypuszczam, �e do nakierowania ig�y wykorzystuj� ultrasonografie.
- Au! - j�kn�a Joanna, wzdrygaj�c si�. - Nie cierpi� igie�, a tu m�wimy chyba o jakiej� wyj�tkowo d�uga�nej. Gdzie j� b�d� wk�uwa�?
- Przypuszczam, �e przez pochw� - odpar�a Deborah.
Joanna zn�w wyra�nie si� wzdrygn�a.
- Och, przesta�! - oburzy�a si� Deborah. - Zapewne nie b�dzie to spacerek po parku, ale te� nie mo�e to by� nic strasznego. Mn�stwo kobiet przechodzi przez to w ramach sztucznego zap�odnienia. I pami�taj, �e m�wimy o czterdziestu pi�ciu tysi�cach dolar�w. To warte odrobiny przykro�ci.
- Dadz� nam narkoz�?
- Nie mam poj�cia - przyzna�a Deborah. - To nast�pna rzecz, o kt�r� mo�emy zapyta�.
- Nie mog� uwierzy�, �e m�wisz to wszystko powa�nie.
- Ale przecie� to jest uk�ad, w kt�rym wszyscy odnosz� korzy�ci. My dostaniemy powa�ne pieni�dze, a kilka par b�dzie mia�o dziecko. To tak, jakby p�acono nam za dobry uczynek.
- Mo�e dobrze by�oby porozmawia� z kim�, kto przez to przeszed� - podsun�a Joanna.
- Wiesz, chyba da si� to zrobi� - odpar�a Deborah. - Kwestia oddawania kom�rek jajowych wyp�yn�a na dyskusji w grupie laboratoryjnej z biologii, z kt�r� mia�am zaj�cia w ubieg�ym semestrze. To by�o wtedy, kiedy Klinika Wingate�a zamie�ci�a swoje pierwsze og�oszenie w �Crimson�. Jedna z pierwszorocznych studentek powiedzia�a, �e by�a tam na rozmowie, zosta�a zaakceptowana i w�a�nie czeka na zabieg.
- Jak si� nazywa�a?
- Nie pami�tam, ale wiem, jak to sprawdzi�. Ona i jej wsp�lokatorka nale�a�y do tego samego zespo�u i by�y jednymi z najlepszych studentek. Znajd� je w swoim notesie. Chwileczk�.
Kiedy Deborah znikn�a w swojej sypialni, Joanna usi�owa�a uporz�dkowa� sobie w my�lach wszystko, co wydarzy�o si� w jej �yciu w ci�gu ostatnich trzydziestu minut. By�a oszo�omiona i lekko sko�owana. Wypadki nast�powa�y po sobie z zawrotn� szybko�ci�.
- Voil?! - zawo�a�a Deborah z sypialni. Sekund� p�niej pojawi�a si� w drzwiach z otwartym notatnikiem w d�oni i prosto jak strza�a ruszy�a do biurka. - Gdzie jest uczelniana ksi��ka telefoniczna?
- W drugiej szufladzie po prawej stronie - odpar�a Joanna. - Jak si� nazywa ta dziewczyna?
- Kristin Overmeyer - powiedzia�a Deborah. - A jej wsp�lokatorka to Jessica Detrick. By�y partnerkami w laboratorium i postawi�am im najwy�sze oceny w ca�ej grupie. - Wyci�gn�a ksi��k� telefoniczn� i odszuka�a w�a�ciw� stron�. - To dziwne! Nie ma jej tu. Jak to mo�liwe?
- Mo�e wylecia�a z uczelni - podsun�a Joanna.
- Nie wierz� w to - odpar�a Deborah. - M�wi� ci, �e by�a �wietn� studentk�.
- Mo�e oddanie kom�rek jajowych by�o dla niej zbyt wielkim pr