402
Szczegóły |
Tytuł |
402 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
402 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 402 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
402 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor - Margaret Mitchell
Tytu� - Zaginiona wyspa
Zaginiona wyspa
Rozdzia� pierwszy
Bill Duncan usiad� wygodniej na krze�le i zapali� fajk�. Milcza�em,
czekaj�c, a� sam si� odezwie, bo wiedzia�em, �e ma�om�wny Irlandczyk
opowie mi histori�, kt�rej warto wys�ucha�.
- No wi�c, m�j ch�opcze, powiadasz, �e romantyzm i przygoda zagin�y
wraz z kapitanem Kiddem? Ot� wiedz, �e tak nie jest.
Duncan umilk� i wyjrza� przez okno, za kt�rym czernia�a tropikalna
noc. Dobieg�y mnie wszystkie nocne odg�osy i zapachy - jak�e nowe i
dziwne dla nowojorczyka - a mrok o�y� w mojej wyobra�ni przer�nymi
zwierz�tami i lud�mi.
- Nie jest tak - powt�rzy� nagle Duncan. - Czy pami�tasz wysp�
Laysen?
Skin��em g�ow�, czuj�c rosn�ce zainteresowanie. Niewielu ju� ludzi
pami�ta�o, �e przed pi�tnastoma laty gazety drukowa�y artyku�y na
temat znikni�cia Laysen, wulkanicznej wyspy nale��cej do archipelagu
Tonga. By�a to do�� du�a wyspa, zamieszkana g��wnie przez
Japo�czyk�w, Chi�czyk�w i kilkoro bia�ych.
- A zatem - m�wi� wolno Duncan - pi�tna�cie lat temu s�u�y�em jako
pierwszy mat na "Kalibanie", ma�ej, starej �ajbie przewo��cej
pasa�er�w i towary na Tonga. Przekl�ta to by�a robota, Charley,
cz�owiek p�ywa� od jednej wyspy do drugiej i nigdy nie wiedzia�, czy
kt�ry� Japo�czyk nie wbije mu po drodze no�a mi�dzy �ebra. �wczesne
�ycie by�o nieustann� walk�, ale wtedy mi to odpowiada�o. Zdaje si�,
�e pocz��em zapomina�, i� jestem bia�ym cz�owiekiem, i coraz
bardziej przypomina�em ��tego, kiedy si� zjawi�a ona. Wsiad�a w
porcie Yindano, kieruj�c si� na Laysen, i gdy tylko j� zobaczy�em,
wiedzia�em, �e nigdy jej nie zapomn�. To nie by� �art, m�j ch�opcze
- doda� Duncan, widz�c, �e u�miecham na my�l, i� taki nieokrzesaniec
jak on �ywi podobne uczucia. - Tak dawno nie widzia�em kobiety, p r
z y z w o i t e j kobiety pochodz�cej z chrze�cija�skiego kraju, �e
chyba zapomnia�em, i� co� takiego w og�le istnieje.
Przez jaki� czas Duncan pyka� fajk�, a na jego pobru�d�onej twarzy
rozla�o si� mi�kkie �wiat�o.
- Charley, m�j ch�opcze: zakocha�em si� w tej kobiecie. Nie mog�em
si� oprze� owemu uczuciu, cho� zdawa�em sobie spraw�, �e nie mam
szans; ona nale�a�a do innych sfer. Ciekaw jestem, dlaczego ma�e
kobietki zawsze tak bardzo poruszaj� nas, wielkich m�czyzn. Mia�a
niewiele ponad pi�� st�p wzrostu i wa�y�a co najwy�ej sto pi�tna�cie
funt�w. M�g�bym j� podnie�� jedn� r�k� i w og�le bym nie poczu�.
Jednak�e za nic w �wiecie bym jej nie tkn��! Jej oczy nikomu by na
to nie pozwoli�y. By�y szaroniebieskie, spogl�da�y prosto i �mia�o,
bez cienia kokieterii. Mia�a mocny, prosty nos i usta w kszta�cie
Kupidowego �uku. Niecz�sto, Charley, widzi si� takie usta -
stworzone do ca�owania.
Gdy j� ujrza�em w Yindano, jak wchodzi po trapie na statek, mog�em
jedynie gapi� si� na ni�. W owym czasie wygl�da�em jak dzikus. By�em
jeszcze dzikszy ni� teraz. - Duncan roze�mia� si� chrypliwie, a
odg�os ten zabrzmia� dla mnie jak zgrzyt. - Bra�em niedawno udzia� w
jakiej� b�jce, tote� g�ow� i r�k� mia�em obwi�zan� brudnym banda�em;
wygl�da�em jeszcze gorzej ni� zazwyczaj. Sta�em i patrzy�em na ni�
jak sko�czony g�upiec, dop�ki nie wesz�a na pok�ad i nie postawi�a
na nim swojej torby. Kiedy obr�ci�a si� twarz� do mnie,
przypomnia�em sobie o dobrych manierach i czym pr�dzej porwa�em
czapk� z g�owy; w obecno�ci kobiety uczyni�em to po raz pierwszy od
pi�ciu lat. Jej bystre szare oczy przebieg�y mnie od st�p do g��w, a
potem si� u�miechn�a. Tak jest, Charley: u � m i e c h n � � a s i
�! I to nie p�g�bkiem, ale szczerze i otwarcie. Nie mog�em jej nie
odpowiedzie� tym samym.
- Chyba si� pan niedawno z kim� pobi� - odezwa�a si� i wybuchn�a
�miechem.
W tej samej chwili nadszed� kapitan i us�yszawszy j�, tak�e si�
roze�mia�.
- Duncan bez przerwy si� z kim� bije, panno Ross - powiedzia�. -
Jest nieszcz�liwy, je�li nie wda si� w burd�.
Poczu�em, jak si� czerwieni�, kiedy jej b�yszcz�ce oczy wpatrywa�y
si� w brudn� szmat�, kt�r� zabanda�owano mi g�ow�; by�em got�w zabi�
kapitana za jego s�owa. Chocia� powiedzia� prawd�, nie chcia�em, aby
pozna�a j� panna Ross. Nie potrafi�em jednak wykrztusi� ani s�owa,
milcza�em jak zakl�ty. Po�a�owa�em, �e rano nie zgoli�em
tygodniowego zarostu i nie umy�em twarzy. Po chwili kapitan
odprowadzi� pann� Ross, by jej pokaza� niewielk� kajut�, i zosta�em
sam, opieraj�c si� o nadburcie. Patrzy�em za ni�, p�ki nie znik�a mi
z oczu, dopiero teraz zauwa�y�em, jak schludnie i elegancko si�
prezentuje w swoim granatowym kostiumie z ch�opi�cym ko�nierzykiem.
Ach, Charley, by�a taka drobna, tak bardzo drobna. - Duncan urwa�,
�eby zapali� fajk�, kt�ra mu zgas�a. Nie uwa�a�em, �e pi�� st�p
wzrostu to znowu tak ma�o, sam bowiem mia�em pi�� st�p i sze�� cali,
Duncan jednak mia� co najmniej sze�� st�p i trzy cale oraz wielki,
umi�niony tors. - No wi�c, pogna�em w te p�dy do mojej kajuty i
przygotowywa�em si� do po�piesznego golenia, gdy wszed� kapitan.
Szkoda, �e nie s�ysza�e�, jak zagrzmia� �miechem, widz�c moj�
pokryt� pian� twarz. Rozz�o�ci� mnie, Charley, do tego stopnia, �e
zacz��em przeklina�. Nie dziw si� temu, m�j ch�opcze, kapitan i ja
byli�my dobrymi kompanami i karno�� nam nie towarzyszy�a.
- O, widz�, �e �liczny Bill Duncan myje si� dla misjonarki! -
przedrze�nia� kapitan.
Skamienia�em.
- Nie jest chyba misjonark�?!
- Ale� tak. - Kapitan wyszczerzy� z�by.
- Do diab�a! - krzykn��em i od�o�y�em brzytw�. Musisz bowiem
wiedzie�, Charley, �e niezbyt wysoko ceni�em sobie misjonarzy i
mia�em po temu powody. - Sk�d tyle o niej wiesz? - spyta�em
mrukliwie.
Kapitan przesta� si� u�miecha�, twarz wyd�u�y�a mu si� jak �elazny
gw�d�.
- Nie tw�j interes - odci�� si�. - Wiem i ju�.
S�u�y�em pod rozkazami Jima Harrisona od pi�ciu lat i nigdy nie
pyta�em go o �ycie prywatne. Na Wschodzie, Charley, nie ma zwyczaju
wypytywa� cz�owieka o jego przesz�o��, wiedzia�em jednak, �e panna
Ross i inni ludzie z jej sfer zawa�yli na �yciu kapitana. Mimo to
nie zadawa�em �adnych pyta�. Up�yn�a d�u�sza chwila, zanim kapitan
ponownie si� odezwa�.
- Bill, panna Ross reprezentuje to, co najlepsze w Ameryce.
Przyjecha�a tutaj, bo zm�czy�o j� tamtejsze �ycie. Jej rodzina
g�upio post�pi�a, pozwalaj�c jej wyjecha�. Panna Ross szuka przyg�d
i wierz mi, Bill, znajdzie ich tu co niemiara... - Kapitan urwa� i
za�mia� si�. - Misjonarka? M�j Bo�e, Bill, jest r�wnie pobo�na jak i
ty!
- Dok�d p�ynie?
- Na Laysen - powiedzia� ponuro.
- Chryste, Jim, nie mo�emy pozwoli� jej tam jecha�. To piek�o na
ziemi, a ci Japo�czycy to wcielone diab�y... - przekonywa�em
zdenerwowanym g�osem.
- A jak j� zatrzymasz? - warkn��. - Sama sobie jest sterem i
�eglarzem. Mo�emy jedynie mie� j� na oku. S�dz�, �e przyjmiesz t�
rol� z przyjemno�ci�, nieprawda�, Billy Duncanie? - Po czym,
klepn�wszy mnie w rami�, wybieg� z mojej kajuty.
Tak wi�c ogoli�em si�, umy�em, owin��em g�ow� czystym banda�em i
wyszed�em na pok�ad. Charley, m�j ch�opcze, nie �y�e� nigdy bez
kobiet - przyzwoitych kobiet - przez pi�� d�ugich lat, nie wiesz
zatem, jak si� czu�em. Chcia�em tylko j� zobaczy�, us�ysze�, by�
blisko niej. Nie zdawa�em sobie jeszcze sprawy, �e j� kocham,
wiedzia�em tylko, �e chc� spojrze� w jej spokojne, szare oczy i
zobaczy�, jak porusza swymi czerwonymi ustami. Panna Ross by�a ju�
na pok�adzie, gdy si� tam pojawi�em; przygl�da�a si� Chi�czykom
za�adowuj�cym towary na nasz� ma�� �ajb�, obok niej sta� kapitan i
co� jej t�umaczy�. Nie zanosi�o si�, aby w Yindano kto� jeszcze mia�
wsi��� na statek, tote� byli�my jedynymi bia�ymi w�r�d szesnastu
cz�onk�w za�ogi - Japo�czyk�w, Chi�czyk�w i tubylc�w. Kiedy si� do
nich zbli�y�em, kapitan przedstawi� nas sobie, ale nawet w�wczas nie
by�em w stanie wydusi� z siebie s�owa. Panna Ross po m�sku u�cisn�a
mi r�k�, a ja o ma�o nie po�ama�em jej ma�ej d�oni w mojej ogromnej
�apie. Gdy za�adunek dobieg� ko�ca, kapitan Harrison pos�a� mnie do
steru, �ebym wyprowadzi� "Kalibana" z portu. Znajdowali�my si� ju�
spory kawa�ek od Yindano, bior�c kurs na otwarte morze, gdy raptem
panna Ross wpad�a do ster�wki jak ma�y huragan.
- Czy ma pan lornetk�? - zapyta�a, a spostrzeg�szy futera� wisz�cy
na �cianie, pochwyci�a go i wyci�gn�a moj� lornet�.
Przez chwil� spogl�da�a w stron� l�du. Najwyra�niej dostrzeg�a tam
co�, co j� szalenie rozbawi�o, gdy� naraz wybuchn�a �miechem,
zginaj�c si� wp�. W tym momencie nadszed� kapitan, wi�c odda�em mu
ster, wyj��em jej z r�k lornet� i popatrzy�em w stron� Yindano. Na
nabrze�u, sk�d nie tak dawno wyp�yn�li�my, zebra� si� spory t�um
tubylc�w, przed kt�rym biega� tam i z powrotem m�czyzna w bia�ych
spodniach, niebieskiej koszuli i panamie, gestykuluj�c dziko w nasz�
stron�! Zaintrygowany, poda�em lornet� kapitanowi. Panna Ross wci��
zanosi�a si� ze �miechu, a� oczy powilgotnia�y jej od �ez.
- To Doug Steele! - parskn�a, klepi�c si� z rado�ci w kolano. -
Najpierw nie chcia�, �ebym tu przyje�d�a�a, a potem ruszy� w �lad za
mn�! Zmyli�am jego czujno�� w San Francisco, ale d�ugo nie kaza� na
siebie czeka�. Jak�e si� ciesz�, �e nie zd��y� na nasz statek. Czy�
nie wygl�da pociesznie? - Ponownie zatrz�s�a si� ze �miechu.
- Mo�e jednak powinni�my po niego zawr�ci� - rzek� kapitan powa�nym
tonem, puszczaj�c do mnie oko.
Panna Ross wyprostowa�a si� znienacka.
- Wykluczone! - orzek�a. - Sam jest sobie winien. Doug to porz�dny
jegomo��, ale stanowczo zbyt natr�tny. - Panna Ross wyci�gn�a
lornet� z r�k kapitana, podesz�a chwiejnym krokiem do nadburcia i
zn�w spojrza�a w kierunku brzegu.
- Widzia�e� kiedy� co� podobnego? - spyta� mnie p�g�osem kapitan.
- Nie - przyzna�em zgodnie z prawd�. - Kim jest ten Douglas Steele,
Jim?
- Powiniene� cz�ciej czyta� gazety, Bill - st�kn�� kapitan. - To
syn znanego fabrykanta broni, D.G. Steele'a, ale zarazem jeden z
najwi�kszych sportowc�w Ameryki; biega, rzuca m�otem, skacze o
tyczce i wzwy�. Mimo to nie rozumiem, czemu ugania si� za Courtenay
Ross po ca�ej kuli ziemskiej.
- Courtenay - powt�rzy�em i umilk�em; pomy�la�em sobie, jakie pi�kne
imi� nosi panna Ross i jak bardzo ono do niej pasuje.
Tego popo�udnia nie rozmawiali�my ju� ze sob�, poniewa� sta�em za
sterem, ale gdy dotarli�my do Buny - jednej z wysp, z kt�rymi
prowadzili�my wi�kszo�� interes�w - panna Ross oznajmi�a, �e schodzi
na l�d z kapitanem. Nie wiedzie� czemu, Charley, statek wyda� mi si�
bez niej szary i opustosza�y; �a�owa�em, �e nie towarzysz� jej na
l�dzie. Zatrzymali�my si� na Bunie tylko na dwie godziny, a poniewa�
i tak mieli�my ju� dzie� op�nienia, zdj��em kurtk� i podkoszulek,
�eby pom�c tubylcom, ruszaj�cym si� jak muchy w smole, wy�adowa�
towary. Zamierza�em si� ubra� na d�ugo przedtem, zanim wr�c� panna
Ross i kapitan, ale czas szybko schodzi przy pracy. W�a�nie
podawa�em skrzynie tubylcom, obrzucaj�c ich wyzwiskami, gdy
przypadkiem spojrza�em do g�ry. Na nadburciu, prawie tu� nad moj�
g�ow�, siedzia�a panna Ross i podpar�szy brod� na d�oni, obserwowa�a
mnie czujnym wzrokiem. Natychmiast przerwa�em prac�, przeklinaj�c
si� w duchu: oto po raz pierwszy w �yciu zale�a�o mi na tym, aby
zrobi� na kobiecie dobre wra�enie, a tymczasem kobieta ta znalaz�a
mnie p�nagiego i kln�cego jak pirat. Popatrzy�em na ni� bezradnie.
Nie chodzi�o mi o mnie, ale nie chcia�em, aby m�j widok wprawi� j� w
zak�opotanie. Ona jednak nie roze�mia�a si� ani nie zarumieni�a,
przeciwnie - w jej oczach zobaczy�em absolutn� powag�.
- Panie Duncan - odezwa�a si� mi�kkim g�osem - gdybym by�a
m�czyzn�, odda�abym wszystko w zamian za pa�skie barki i mi�nie. -
Ze�lizn�a si� z por�czy, roze�miana zrobi�a kozio�ka przez plecy i
stan�a na pok�adzie. - A tak�e za pa�ski j�zyk! - doda�a.
W dalszym ci�gu spiesznie wk�ada�em na siebie rzeczy, kiedy na morzu
pojawi�a si� �a�osna ��deczka o p�askim dnie, kt�rej bym nie
powierzy� swego �ycia ani na sekund�. W niej znajdowa�o si� dw�ch
tubylc�w oraz bia�osk�ry m�czyzna, ten sam, kt�rego widzia�em na
nabrze�u w Yindano. Gdy ��dka podp�yn�a bli�ej, zobaczy�em
przystojnego m�odego cz�owieka, kt�ry m�g� liczy� sobie oko�o
dwudziestu trzech lat, postawnego, o szerokich ramionach i w�skich
biodrach. W pewnej chwili, gdy tamten, stoj�c przy burcie, zerka�
niespokojnie na "Kalibana", przej�� mnie dotkliwy b�l. Nie zazdro��
go wywo�a�a, Charley, ale zwyk�y egoizm. Wiedz�c, �e nigdy nie
zdob�d� serca panny Ross, nie chcia�em, �eby zdoby� jej ktokolwiek
inny. Poza tym zdawa�em sobie spraw�, i� m�czyzna, kt�ry ma o
kobiecie tak wysokie mniemanie, �e pod��a za ni� ze Stan�w do tego
zapomnianego przez Boga kraju, nie da si� �atwo zniech�ci� w swoich
staraniach. Kiedy ��dka przybi�a do brzegu, m�ody cz�owiek wyskoczy�
na l�d, przyni�s� le��c� na dnie walizk� i zap�aci� przewo�nikom.
Patrz�c na "Kalibana", westchn�� z g��bok� ulg�, po czym zwr�ci� si�
do mnie (wci�� jeszcze zapina�em guziki koszuli) i zapyta� z
niepokojem w g�osie:
- Czy panna Courtenay Ross jest na statku?
Przytakn��em, milcz�c, bo nie by�em w nastroju do gadania.
�a�owa�em, �e nie wygl�dam r�wnie czysto - tak na zewn�trz, jak i w
�rodku - jak �w m�ody cz�owiek. Tamten nie czeka� na dalsze
wyja�nienia, ale wbieg� po k�adce na pok�ad. Po chwili dobieg� mnie
okrzyk zdumienia, wybuch �miechu i s�owa powitania. Kaza�em zdj��
cumy i skierowa�em "Kalibana" ku otwartemu morzu, lecz serce bola�o
mnie tak mocno, �e chyba tylko cudem nie rozbi�em statku o rafy.
Rozdzia� drugi
Nazajutrz rano panna Ross wysz�a na pok�ad, powita�a mnie i zacz�a
zadawa� mi pytania na temat statku. Kiepski ze mnie bawidamek, ale
owego dnia szczeg�lnie przeklina�em si� za nieudolno��, gdy bez
�adnego powodu j�zyk nagle mi sko�owacia�, kiedy panna Ross znalaz�a
si� obok mnie. Potem przyszed� Douglas Steele i oboje odeszli,
rozmawiaj�c i �miej�c si� g�o�no. Ach, Charley, drogi ch�opcze, ile�
bym da� za to, aby m�wi� tak g�adko jak Douglas Steele. Ale nawet on
nie zdo�a�by wyrazi� my�li, kt�re k��bi�y si� w mojej g�owie.
Na nast�pnej malutkiej wysepce, o kt�r� zahaczyli�my, wysiad�o kilku
pasa�er�w, sami tubylcy. Zabierali�my si� do wyp�yni�cia, kiedy na
pok�ad wszed� szczup�y, �niady m�czyzna. Oczy zw�zi�y mu si� na m�j
widok, je�li bowiem kto� mnie kiedykolwiek nienawidzi�, to w�a�nie
on. By� miesza�cem - p� Japo�czykiem, p� Hiszpanem - i mia� wr�cz
diabelsk� urod�. Jego �agodne, czarne oczy by�y lekko sko�ne, a
pe�ne kobiece usta zawsze wykrzywia�y si� szyderczo. Jego w�osy by�y
mi�kkie, czarne i jedwabiste, a sk�ra nadzwyczaj g�adka. W rzeczy
samej, wygl�da� na cz�owieka �agodnego i szlachetnego, ale je�eli
kiedykolwiek nawiedzi� ziemi� czart z piek�a rodem, to nazywa� si�
Juan Mardo. Cieszy� si� wielkim pos�uchem na wyspach, a zw�aszcza na
Laysen, gdzie mieszka�, poniewa� nikt - ani bia�y, ani tubylec - nie
m�g� si� z nim r�wna� bogactwem. Juan Mardo nienawidzi� kapitana i
mnie za to, �e stan�li�my na drodze niejednej zbrodni i
uprowadzeniu, kt�rych dopuszcza�y si� jego bandy. Bez s�owa wszed�
na pok�ad akurat wtedy, gdy przechodzili tamt�dy panna Ross i
Douglas Steele. Panna Ross obr�ci�a g�ow� i popatrzy�a na niego -
przez zwyczajn� kobiec� ciekawo��, jak przypuszczam, gdy� istotnie
by� bardzo przystojny. Lecz Juan Mardo odwzajemni� jej si�
spojrzeniem, od kt�rego zagotowa�a mi si� krew w �y�ach. Wzruszy�
ramionami i po japo�sku powiedzia� do stoj�cego przy nim m�czyzny
co� tak obrzydliwego, �e tylko japo�ski kundel m�g�by to wymy�li�.
Zna�em j�zyk japo�ski i Juan Mardo doskonale o tym wiedzia�. Spos�b,
w jaki popatrzy� na pann� Ross, wzburzy� mnie tylko, ale jego uwaga
na temat ma�ej damy doprowadzi�a mnie do szewskiej pasji. Schwyci�em
kundla w pasie i grzmotn��em nim o pok�ad. W tej samej chwili
przyskoczy�o do mnie trzech innych pasa�er�w, wi�c mia�em r�ce pe�ne
roboty. Walczy�em zaciekle, a moje razy zaczyna�y odnosi� zamierzony
skutek, gdy nagle doszed� mnie jej g�os:
- Naprz�d, Billy Duncanie! R�bnij go w szcz�k�! - A nast�pnie: - Nie
pomagaj mu, Douglasie, sam sobie z nimi poradzi!
Mimo w�ciek�o�ci u�miechn��em si�. A to dopiero pod�egaczka!
Wi�kszo�� kobiet krzycza�aby wniebog�osy albo w najlepszym razie
zemdla�a. Po�o�y�em pierwszego tubylca na pok�adzie i
przygotowywa�em si�, by to samo uczyni� z dwoma pozosta�ymi, kiedy
naraz jeden z�apa� mnie za oba kolana, a drugi za�o�y� mi na karku
p�nelsona. Sytuacja stawa�a si� powa�na, przed oczyma zawirowa�y mi
ma�e, jasne punkciki, mimo to s�ysza�em wci�� pann� Ross
wydzieraj�c� si� niczym demon:
- Uwolnij si� z nelsona, Billy Duncanie, uwolnij si� z niego! No
ju�! Dalej�e! Prawie ci si� uda�o, jeszcze troch�! - I wtedy w jej
g�osie zabrzmia�a nuta przera�enia: - Och, Doug, on ma n�!
Zatrzymaj go!
Czuj�c pieczenie w oczach, dostrzeg�em, jak Juan Mardo si� podnosi i
rusza na mnie z no�em w r�ce. My�la�em, �e nic mnie ju� nie uratuje,
by�em bowiem bezbronny jak ma�e dziecko, stoj�c z piersi� ods�oni�t�
na cios. Na moment wszystko zapad�o si� w ciemno�ci, a potem
us�ysza�em dziki ryk kapitana Harrisona, siarczyste przekle�stwo
Douglasa Steele'a i poczu�em, jak stalowe ostrze k�sa mnie w rami�;
niemal r�wnocze�nie obaj napastnicy pu�cili mnie, a ja rzuci�em si�
ku Juanowi Mardo, nie bacz�c na jego n�. W ko�cu z�apa�em psa za
gard�o, przedtem jednak d�gn�� mnie trzykrotnie w r�k�.
Przypuszczam, �e by�bym go wtenczas udusi�, gdy� korci�o mnie, aby
zabi� go go�ymi r�koma - nie za nieszkodliwe uk�ucia no�em, kt�re mi
zada�, lecz za to, co powiedzia� o pannie Ross. Dla niej bowiem
walczy�em i w ka�dym ciosie, kt�ry wymierzy�em w owej b�jce, by�a
dzika rado��. Czu�em, jak Juan Mardo wiotczeje mi w r�kach, gdy na
moim ramieniu mocno zacisn�a si� ma�a r�czka i us�ysza�em jej g�os
m�wi�cy kategorycznym tonem:
- Wsta�, Billy Duncanie.
Chc�c nie chc�c, podnios�em si� natychmiast. Gdyby panna Ross kaza�a
mi wtedy p�j�� do piek�a, poszed�bym tam najkr�tsz� drog�. Kiedy tak
sta�em przed ni� - w postrz�pionym, brudnym i zakrwawionym ubraniu -
mia�em silniejsze ni� kiedykolwiek wra�enie, �e jestem ma�ym
ch�opcem. Wstydzi�em si� swojej wielko�ci i prostactwa i wiedzia�em,
�e ona widzi we mnie jedynie zawadiak�, kt�rym zreszt� bez w�tpienia
by�em. Kapitan i Steele tymczasem uwin�li si� z obydwoma zbirami i
podeszli do nas; Steele wydawa� si� szalenie podekscytowany, Jim nie
posiada� si� z w�ciek�o�ci.
- Billy Duncanie, czy nie potrafisz usiedzie� spokojnie przez pi��
minut? Po kie licho wszcz��e� t� b�jk�, i to w�a�nie z nim? -
warkn��.
W paru ostrych s�owach powiedzia�em mu po japo�sku o grubia�stwie, z
jakim Mardo potraktowa� pann� Ross. Kapitan u�miechn�� si� cicho,
nie chc�c, aby ta czego� si� domy�li�a, ale w jego oczach dojrza�em
nienawi��. Prawa r�ka i rami� zacz�y mi pulsowa�; chwyci�em si�
por�czy nadburcia, �eby si� nie przewr�ci�. Pok�ad zakr�ci� mi si�
przed oczami i poczu�em nudno�ci.
- Zaprowad�cie go do mojej kajuty. - Jej g�os zdawa� si� dobiega�
sk�d� z daleka.
Pr�bowa�em s�abo zaprotestowa�, ale musia�em straci� przytomno��,
gdy� w nast�pnej chwili siedzia�em z r�k� na kolanach panny Ross,
kt�ra rozcina�a r�kaw mojej koszuli. Steele i kapitan znikn�li. Jej
ch�odne palce pracowa�y szybko i zr�cznie, tote� w kr�tkim czasie
moja r�ka znalaz�a si� na temblaku, a rami� zosta�o owini�te
banda�em. Nadal siedzia�em u jej st�p, opieraj�c si� o jej kolana,
zbyt znu�ony, aby si� poruszy�; ju� po raz drugi w ci�gu dw�ch dni
widzia�a mnie bez koszuli. Czu�em jej ch�odne d�onie przesuwaj�ce
si� po moim karku i ze�lizguj�ce po r�ce. Spojrza�em jej w oczy i na
u�amek sekundy dostrzeg�em w nich wyraz najwy�szej zgrozy. Nie
umia�em go sobie wyt�umaczy�, dopiero p�niej u�wiadomi�em sobie, �e
panna Ross l�ka si� mojej niepohamowanej si�y, nie wiedz�c, i�
raczej wola�bym po stokro� umrze�, ni� raz j� skrzywdzi�.
- B�g dobrze pana stworzy�, panie Duncan - odezwa�a si� �agodnie, a
nie s�ysz�c odpowiedzi, zapyta�a szybko: - O co pan si� pobi� z tym
Hiszpanem, panie Duncan?
Pokr�ci�em g�ow�. Wprawdzie czu�em si� ju� lepiej, lecz na razie nie
mia�em ochoty do rozm�w.
- Niech mi pan powie! - za��da�a stanowczo, ale zn�w zaprzeczy�em
ruchem g�owy. - Czy chodzi�o o mnie? - spyta�a. - Co on takiego
rzek�? - doda�a prosz�co.
- Nie mog� pani powiedzie� - odpar�em, cho� si� obawia�em, �e znowu
j� rozz�oszcz�.
Panna Ross milcza�a jaki� czas, tak i� s�dzi�em ju�, �e moja odmowa
istotnie j� rozz�o�ci�a. Potem jednak po�o�y�a mi r�k� na g�owie i
zacz�a delikatnie wichrzy� mi w�osy; niegdy� robi�a tak moja matka.
- Dzi�kuj�, Billy Duncanie - powiedzia�a dziwnie dr��cym g�osem.
Podni�s�szy g�ow�, zobaczy�em wzbieraj�ce w jej oczach �zy. Ach,
Charley, by�em w raju! Opiera�em g�ow� na jej kolanach, ona
mierzwi�a mi w�osy, a w jej oczach l�ni�y �zy - z mojego powodu!
Wiedzia�em jednak, �e to, o czym marz�, nigdy si� nie zi�ci, tote�
westchn�wszy, zacz��em si� podnosi� z pod�ogi. Ale panna Ross
po�o�y�a mi r�k� na ramieniu i popchn�a mnie z powrotem.
- Dok�d to, ch�opcze? - zapyta�a �agodnie.
C h � o p c z e! Mo�e ci si� to wyda� zabawne, Charley, �e oto
dziewi�tnastolatka zwraca si� tak do dwudziestodziewi�cioletniego
m�czyzny, ale raptem uzmys�owi�em sobie, �e panna Ross widzi we
wszystkich m�czyznach ch�opca, kt�rego lubi w nich najbardziej. W
jej oczach m�czy�ni byli po prostu ch�opcami.
- Billy Duncanie, opowiedz mi o sobie - rzek�a, przyk�adaj�c ch�odn�
r�k� do mojego rozgrzanego czo�a.
O ile przedtem z ledwo�ci� mog�em si� przy niej odezwa�, o tyle
teraz, czuj�c jej d�o� na swoim czole, bez trudu odnajdywa�em s�owa.
Opowiedzia�em jej, jak to maj�c szesna�cie lat, opu�ci�em Irlandi�,
zostawi�em rodzin�, szko�� i przyjaci�. Musia�em ucieka�, gdy�
wzi��em udzia� w niewielkiej rebelii i za moj� g�ow� wyznaczono
nagrod�. Opowiedzia�em jej, jak w��czy�em si� po �wiecie, zbieraj�c
solidne kopniaki od �ycia i bij�c si� wsz�dzie tam, gdzie toczy�a
si� walka. Oczy panny Ross b�yszcza�y, ilekro� wspomina�em o b�jkach
i niebezpiecze�stwach - wiedzia�em, �e w jej kobiecej piersi bije
serce prawdziwego m�czyzny. Gdy sko�czy�em sw� opowie��, westchn�a
cichutko.
- A zatem jest pan najemnikiem - stwierdzi�a. - W porz�dku, Billy
Duncanie. - Raz jeszcze po�o�y�a mi r�k� na ramieniu. - B�g dobrze
pana stworzy� - powt�rzy�a.
- Da� mi du�o krzepy, lecz posk�pi� rozumu - odpowiedzia�em gorzkim
g�osem i ponownie z�o�y�em g�ow� na jej kolanach. Kajuta powoli
zasnuwa�a si� mg��, a� wreszcie zmorzy� mnie sen, lecz jej r�ka
nadal spoczywa�a na mojej g�owie.
Kiedy si� ockn��em, by�em sam; do wn�trza kajuty wpada� blask
ksi�yca. Wci�� siedzia�em na pod�odze i opiera�em si� na krze�le,
tyle �e zamiast jej kolana mia�em pod g�ow� poduszk�, kt�r� panna
Ross tam umie�ci�a, okrywaj�c mnie tak�e kocem. Wsta�em i uwa�nie
od�o�y�em poduszk� i koc na miejsce. Jaka cisza panowa�a w spowitej
ksi�ycowym blaskiem kajucie! By�o tak pi�knie i nabo�nie, �e ja -
Billy Duncan, najemnik i wieczny tu�acz - nie mia�em tu czego
szuka�.
Czu�em si� o wiele lepiej. Przywyk�em do bolesnych raz�w, a sen
przyni�s� mi wypoczynek. Mimo to by�em ci�gle os�abiony i id�c na
pok�ad, musia�em trzyma� si� por�czy. Szed�em w kierunku mojej
kajuty. Noc by�a spokojna, �adna bryza nie wydyma�a �agla, tote�
"Kaliban" sta� nieruchomo w �wietle ksi�yca. Opar�szy si� o maszt,
nas�uchiwa�em wrzask�w, kt�re dolatywa�y od kwater za�ogi, i na my�l
przyszed� mi m�j chrze�cija�ski kraj... i panna Ross. Wtedy w�a�nie
us�ysza�em dwa g�osy, najpierw Douglasa Steele'a, a potem jej.
Wyjrza�em za maszt i zobaczy�em ich oboje po przeciwleg�ej stronie,
jak rozmawiaj�, oparci o nadburcie. Panna Ross przedstawia�a tak
cudowny widok dla biednego, z�aknionego kobiet m�czyzny, jakim
by�em, �e sta�em i gapi�em si� na cienie pe�gaj�ce po jej twarzy.
Sennie przygl�da�a si� srebrzystemu szlakowi, kt�ry ksi�yc przetar�
na morzu; wydawa�o si�, �e nie bardzo s�ucha tego, co m�wi do niej
Douglas Steele.
- Ale� zrozum, Court - przekonywa� tamten. - Nie mo�esz tutaj
zosta�. Dobrze wiesz, �e nie jeste� misjonark�!
- Mog� tu zosta� - wtr�ci�a si�. - I owszem, j e s t e m misjonark�,
mam zamiar umy� tych ma�ych japo�skich brudas�w i oduczy� ich
rzucania si� na ludzi z no�ami.
Steele podni�s� r�ce w ge�cie rozpaczy.
- Musisz wraca� do domu, Court! Przecie� wiesz, �e ci� kocham, i
dlatego pytam po raz dziesi�ty: czy wyjdziesz za mnie? - Cho� m�wi�c
te s�owa, Steele si� u�miecha�, tak naprawd� by� �miertelnie
powa�ny. W tym momencie, nie wiedzie� czemu, serce zabola�o mnie
bardziej ni� rana, kt�r� zada� mi n� Juana Mardo. W pe�ni jednak
zrozumia�bym, gdyby przyj�a jego o�wiadczyny, bo je�eli
kiedykolwiek m�czyzna szczerze kocha� kobiet�, to by� nim w�a�nie
Douglas Steele. A przecie�, Charley, pragn��em jej nad �ycie!
- Nie, Doug - odpowiedzia�a cicho. - Mam tutaj do wykonania pewn�
prac�, nie mog� wyj�� za ciebie.
Wsp�czu�em Steele'owi, ale on opu�ci� r�ce i rzek� r�wnie cicho jak
ona:
- Wobec tego zaczekam, a� twoja praca zostanie uko�czona, ma�a damo.
Ma�a Damo! Tak w�a�nie nazywa�em w my�lach pann� Ross. Nie odzywa�a
si�, w jej oczach widzia�em blask.
- Ta b�jka dzi� rano, czy� nie by�a wspania�a? - spyta�a nagle.
O ma�o nie parskn��em �miechem. Jak szybko zmienia� si� jej humor! W
jednej chwili potrafi�a by� w�adcza lub czu�a jak matka albo
beztroska niczym uczennica, by w nast�pnej sta� si� uciele�nieniem
odwiecznej m�dro�ci kobiet albo ma�ym ch�opcem pe�nym entuzjazmu do
�ycia.
- Rzeczywi�cie - przyzna� Steele. - Ten Irlandczyk to urodzony
wojownik.
- To bardzo zacny cz�ek - powiedzia�a i u�miechn�a si� na
wspomnienie porannej b�jki.
- Kt�ry w dodatku zadurzy� si� w tobie - stwierdzi� Steele,
zapalaj�c papierosa.
Ogarn�a mnie z�o�� i mia�em ju� ruszy� na niego, lecz po chwili mu
wybaczy�em. Wszak si� nie myli� - jego bystre oczy kochanka
dostrzeg�y prawd�; poza tym obaj dzielili�my teraz ten sam los.
Wstrzymuj�c oddech w piersi, czeka�em, co panna Ross mu odpowie.
- Nie b�d� idiot�, Doug! - ofukn�a go.
- Ale� on kocha si� w tobie. Pozna�em to po jego oczach, bo prawie
nigdy nie otwiera ust. Jego oczy przypominaj� mi tego owczarka
szkockiego, kt�rego mia�a� w zesz�ym roku. Dziwny jegomo��...
- To bardzo zacny cz�ek - powt�rzy�a mi�kko. - Mnie przypomina
bardziej buldoga, z t� swoj� siln� szcz�k�. To jest porz�dny
cz�owiek, Doug, szkoda tylko, �e nie dano mu szansy zosta� kim�
wi�cej ni� najemnikiem. P�no ju�: dobranoc, Doug, id� spa�. - I
odesz�a, zostawiaj�c Douglasa Steele'a sam na sam z ksi�ycem.
Na Boga, jaki� by� z niego egoista! Chcia� j� mie� ca�� dla siebie,
podczas gdy ja - ja by�bym got�w umrze� za jeden jej poca�unek albo
skaza� si� na piek�o za �ycia w zamian za pukiel jej z�otobr�zowych
w�os�w.
Rozdzia� trzeci
Do Laysen dotarli�my nast�pnego dnia rano, a chocia� nasz pobyt na
wyspie mia� trwa� jedynie godzin�, zabrali�my Ma�� Dam� i Douglasa
Steele'a na przechadzk� po mie�cie. Ot� trzeba ci wiedzie�,
Charley, �e na Laysen, mimo jej poka�nych rozmiar�w, by�o tylko
jedno miasto - n�dzne i malaryczne, bo zbudowane na bagnach. W g��bi
wyspy, nie licz�c tubylc�w, mieszkali tylko Japo�czycy, natomiast
pojedynczy biali plantatorzy osiedlili si� w pobli�u miasta.
Zaprowadzili�my pann� Ross i Douglasa Steele'a do senory Castro,
kt�ra wynajmowa�a go�ciom pokoje. Owa senora by�a nie byle jak�
�ajdaczk�, cho� odznacza�a si� dobroduszno�ci�, a jej ceny by�y
nader wyg�rowane. Lecz panna Ross i Steele zap�acili bez mrugni�cia.
Wida� by�o, �e przyzwyczaili si� do luksus�w, kt�re mieli w Ameryce,
i woleli �y� wygodnie.
Kapitan Harrison zna� osobi�cie wi�kszo�� plantator�w na Laysen,
tote� napisa� pannie Ross i Steele'owi listy polecaj�ce. Siedzia�em
pod k�p� bambusa, gdy Jim kre�li� owe listy, nie odzyska�em jeszcze
bowiem pe�ni si� po wczorajszej walce. Po chwili ukaza�a si� panna
Ross.
- Panie Duncan! - zawo�a�a weso�o. - Uwa�am, �e pan r�wnie� powinien
da� nam par� list�w polecaj�cych.
- Listy ode mnie? - odpar�em, pr�buj�c si� u�miechn��. - Gdyby
wr�czy�a pani komu� list ode mnie, obawiam si�, �e wyrzucono by was
za drzwi, panno R...
- Nie mo�e mi pan m�wi� Courtenay? - wpad�a mi w s�owo. Roze�mia�a
si� i po�o�y�a na trawie.
Courtenay! Mia�bym do n i e j zwraca� si� po imieniu? Jako� nie
mog�em si� przem�c.
- Nie - wymamrota�em niezgrabnie. - Nie mog�. Dla mnie pozostanie
pani na zawsze Ma�� Dam�. - Umilk�em, czuj�c si� jak sko�czony
g�upiec; niemal si� wystraszy�em, �e zn�w j� rozgniewam albo �e mnie
wy�mieje.
Ale ona tylko spojrza�a na mnie swoimi spokojnymi, szarymi oczyma i
powiedzia�a:
- Dzi�kuj�, Billy Duncanie.
Zbi�a mnie z tropu, bo nie wiedzia�em, za co mi dzi�kuje, lecz czym
pr�dzej wsta�em na r�wne nogi. Ona tak�e si� podnios�a. Popatrzy�em
na rozpalone ulice, gdzie bawi�y si� nagie, �niade dzieci, oraz na
��tych i br�zowosk�rych m�czyzn pal�cych papierosy w progach dom�w
- i raptem u�wiadomi�em sobie, jak samotna musi si� tutaj czu� panna
Ross; ona i Douglas Steele byli wszak jedynymi bia�ymi twarzami
po�r�d owego ��to-br�zowego morza. Na usta cisn�o mi si�
ostrze�enie przed Juanem Mardo, ale ugryz�em si� w j�zyk. Dzi� rano,
gdy tamten obserwowa� j�, jak schodzi ze statku, w jego diabelskich
oczach czai�o si� co�, co kaza�oby ka�demu bia�emu rozszarpa� go
powoli na strz�py. Tak, tak, Charley, dobrze zna�em Japo�czyk�w. Nie
trzeba �y� na Wschodzie d�u�ej ni� pi�� lat, aby si� przekona�, �e
dla Japo�czyka �ycie i honor kobiety nie przedstawiaj� �adnej
warto�ci, a Juan Mardo upatrzy� sobie moj� Ma�� Dam�. Zrazu chcia�em
j� o tym powiadomi�, ale potem przysz�o mi do g�owy, �e nie polepszy
to sytuacji, a mo�e tylko j� pogorszy�. Jednak�e panna Ross by�a
spostrzegawcza i wyczyta�a co� w moich oczach.
- Co chcia� mi pan powiedzie�? - wyrzuci�a z siebie szybko.
Otworzy�em usta, po czym si� u�miechn��em.
- Tylko tyle, Ma�a Damo, �e je�eli b�dzie pani kiedykolwiek czego�
potrzebowa�a, zw�aszcza pomocy, prosz� o mnie pami�ta�.
W�wczas u�miechn�a si� do mnie w taki spos�b, �e poczu�em, jak
zagl�da mi a� na dno duszy, i szczerze po�a�owa�em, �e dusza ta nie
jest cho� troch� czystsza.
- B�d� pami�ta�a. - Wyci�gn�a do mnie r�k�. - I dzi�kuj�.
Uj��em jej ma��, lecz mocn� d�o� o d�ugich, w�skich palcach i jak
nigdy dot�d mia�em ochot� j� uca�owa�. Ale by�em g�upcem -
wiedzia�em o tym wtedy i wiem obecnie - wi�c pu�ciwszy jej r�k�,
ruszy�em ulic� w kierunku "Kalibana".
Up�yn�y dwa tygodnie, zanim ponownie si� spotkali�my, a i to
jedynie przelotnie. Zobaczy�em j� i Douglasa Steele'a, w weso�ym
towarzystwie bia�ych plantator�w, p�yn�cych pi�knym, ma�ym
�aglowcem, oko�o godziny drogi od wyspy Laysen. Wytworny Steele,
ubrany w bia�y garnitur, tkwi� za sterem, a obok niego sta�a panna
Ross w bia�ej bluzie marynarskiej i sp�dniczce. Ca�a ta kompania (w
sumie siedem lub osiem os�b) rado�nie nas pozdrowi�a, gdy
przep�ywali�my obok, ale ja s�ysza�em wy��cznie jej g�os d�wi�cz�cy
nad innymi:
- Witaj, Billy Duncanie!
Kapitan wychyli� si� za nadburcie i zawo�a�:
- Jak si� sprawuje nasza misjonarka?
Zebrani na pok�adzie �aglowca hukn�li salw� �miechu. Panna Ross
wydawa�a si� nieco ura�ona, lecz marszcz�c noc, odkrzykn�a
bu�czucznie:
- Daj� sobie rad�, niech pana o to g�owa nie boli, kapitanie!
Tak wi�c przep�yn�li obok nas weso�� gromadk�, w kt�rej by�o miejsce
zar�wno dla kapitana Harrisona, jak i dla Douglasa Steele'a, ale nie
dla Billy'ego Duncana.
S�dz�, �e kapitan domy�la� si�, co mnie trapi, gdy� zanim si�
odwr�ci�em, k�tem oka spostrzeg�em wsp�czuj�ce spojrzenie, jakim
mnie obdarzy�. Nie zale�a�o mi na wsp�czuciu, cho�by i najlepszego
przyjaciela - zale�a�o mi jedynie na niej. Pragn��em jej tak, jak
cz�owiek usychaj�cy na pustyni pragnie wody. Wkr�tce moje pragnienie
sta�o si� tak wielkie, �e zacz��em jej po��da� - do tego bowiem
stopnia mi na niej zale�a�o.
Ujrza�em j� dopiero dwa tygodnie p�niej, po tym jak kapitan i paru
Chi�czyk�w odwie�li mnie, nieprzytomnego, na Laysen. Rzecz jasna nie
widzia�em jej, przebywaj�c w krainie sn�w, lecz dopiero wtedy, gdy
powr�ci�em do przytomno�ci. Raz jeszcze, Charley, wda�em si� w burd�
na "Kalibanie", tylko �e tym razem porz�dne oberwa�em. Kapitan z
odraz� si� mnie pozby�, przekonawszy si�, �e wszystkie awantury
odbywaj� si� z moim udzia�em - �e w istocie nie mam ochoty trzyma�
si� od nich z dala. Tak czy owak, rozbi�em sobie g�ow� o ko�ek do
owijania liny i moja rola w owej bijatyce dobieg�a ko�ca. Kapitan
Jim, jak zawsze w podobnych przypadkach, obla� mnie kub�em zimnej
wody, tyle �e tym razem nie odnios�o to �adnego skutku. Zaniepokoi�
si�, kiedy nie doszed�em do siebie w zwyk�ym czasie, tote� odstawi�
mnie na Laysen, wiedz�c, �e jest tam bia�y lekarz. Nigdy nie
odkry�em, co si� sta�o potem, do��, �e gdy ockn��em si� po dw�ch
godzinach, "Kaliban" zd��y� wyj�� w morze, a ja le�a�em w ciasnej
chacie znajduj�cej si� naprzeciw domu senory Castro; nade mn�
pochyla� si� jaki� chudy, blady cz�eczyna. G�owa okropnie mnie
bola�a, zrazu wi�c zauwa�y�em niewiele poza tym, �e ma�y lekarz z
ogromn� ulg� powita� moje otwarte oczy. Potem si� odwr�ci�,
zwracaj�c si� do kogo�, kto sta� za jego plecami, i wtedy us�ysza�em
czysty g�os, kt�ry wykrzykn��:
- Wi�c nic mu nie jest, doktorze?!
W tym samym momencie ca�y b�l i s�abo�� usz�y ze mnie bez �ladu;
spr�bowa�em usi��� na pos�aniu, ale lekarz tylko si� roze�mia� i
u�o�y� mnie z powrotem.
- Ludzi tego pokroju nie mo�na zabi�, panno Ross - stwierdzi� i
pocz�� pakowa� swoje rzeczy do czarnej sk�rzanej torby. - W ci�gu
dw�ch godzin ca�kiem dojdzie do siebie, a gdy jutro wr�ci kapitan
Harrison, b�dzie got�w do drogi.
Zn�w spowi�a mnie szara mg�a, us�ysza�em jednak st�umiony odg�os
zamykanych drzwi, tote� wiedzia�em, �e lekarz na jaki� czas mnie
opu�ci�. Prawie l�ka�em si� otworzy� oczy, my�l�c, �e �ni�, a gdy
si� wreszcie o�mieli�em spojrze�, panna Ross siedzia�a na sto�ku tu�
obok mnie i u�miecha�a si� szeroko. Usi�owa�em odwzajemni� jej
u�miech, ale nic z tego nie wysz�o.
- Znowu si� pan bi�, panie Duncan - odezwa�a si� tonem wyrzutu.
Skin��em g�ow�; milcza�em, nie maj�c nic na swoje usprawiedliwienie.
- Pewnego dnia zginie pan w takiej b�jce - ostrzeg�a. - Czy wie pan,
�e otar� si� pan dzisiaj o �mier�?
- Ociera�em si� o �mier� wiele razy - powiedzia�em znu�onym g�osem.
- Nawet gdybym dzi� umar�, nikogo by to nie obesz�o. - Dlatego nadal
�yj�. - Urwa�em, widz�c, jak na mnie patrzy. Nie prosi�em o �al czy
wsp�czucie, cho� mo�e tak w�a�nie zabrzmia�y moje s�owa, ale panna
Ross nie zamierza�a mi ich okazywa�.
- To wierutne k�amstwo - stwierdzi�a prawie od niechcenia. - Znam co
najmniej troje ludzi, kt�rym by�oby przykro, gdyby pan umar�.
- Jacy to ludzie?
- Pierwszym jest kapitan Harrison, drugim Douglas Steele, a
trzecim...
- A trzecim...?
- Ja - doko�czy�a.
- Ma�a Damo - zapyta�em tkliwie - czy naprawd� by�oby pani przykro?
- Tak - odpar�a, patrz�c mi w oczy. - Bo bardzo pana lubi�, Billy
Duncanie.
- A ja... - Gor�ce s�owa wype�ni�y mi usta, ale zmusi�em si� do
milczenia. Nie sprawi�bym jej rado�ci, a m�g�bym tylko j� zmartwi�,
gdyby si� dowiedzia�a, �e nieokrzesany, zaprawiony w boju najemnik
kocha j� z ca�ych si� i got�w by p�j�� do piek�a i wr�ci� stamt�d na
jedno jej skinienie. - ...Dzi�kuj� pani - doko�czy�em.
- Nie ma za co - odpar�a.
Nast�pi�a chwila k�opotliwego milczenia, po czym zapyta�em:
- A jak tam praca misyjna?
Twarz panny Ross przybra�a zasmucony wyraz, ale k�ciki jej ust lekko
si� unios�y.
- No c�, m o i m zdaniem post�py s� zadowalaj�ce: za�o�y�am na
wyspie szko�� dla dzieci, ale Douglas... - Zmarszczy�a czo�o. -
Chce, �ebym wr�ci�a do Ameryki. M�wi, �e... - Umilk�a.
- Co m�wi? - o�ywi�em si� z nag�ym zaciekawieniem.
- Och, nic wa�nego! Nie chc� pana nudzi�.
- My�l� jednak, �e powinna pani powiedzie�. Prosz�, Ma�a Damo -
doda�em, patrz�c na ni� przenikliwym wzrokiem.
- No wi�c - zacz�a z przekorn� min� - chodzi o Juana Mardo. -
Obrzuci�a mnie piorunuj�cym spojrzeniem, ale na mojej twarzy nie
odbi�a si� �adna emocja. - Douglas m�wi, �e zachowanie Mardo wydaje
mu si� podejrzane, ale ja nie uwa�am, aby tamten robi� cokolwiek
z�ego. Nie lubi� go ze wzgl�du na to, co zasz�o na "Kalibanie", ale
jest interesuj�cy i bardzo mi pom�g�.
- Pom�g� pani? - zapyta�em, staraj�c si� zapanowa� nad swoim g�osem.
Ma�a Dama zerkn�a na mnie w dziwny spos�b i skin�a g�ow�.
- Z pocz�tku nie mog�am nak�oni� tych ma�ych Japo�czyk�w i
Chi�czyk�w, �eby do mnie przyszli. Bardzo si� stara�am, ale wszystko
na pr�no, rodzice im nie pozwalali. W�wczas zjawi� si� Juan Mardo i
obieca�, �e ich przyprowadzi. I dotrzyma� s�owa: mam teraz tyle
dzieci, �e ledwo daj� sobie z nimi rad�. Natomiast Doug strasznie
si� irytuje.
- Uwa�am, �e ma s�uszno�� - rzek�em cicho. - Chc� pani powiedzie� o
czym�, co przypadkowo us�ysza�em niedawno. Trzech ludzi z naszej
za�ogi rozmawia�o mi�dzy sob� na pok�adzie. Znam j�zyk japo�ski,
wi�c od razu si� zorientowa�em, �e m�wi� o Juanie Mardo i... o pani.
- O kim? O mnie?! - wykrzykn�a w zdumieniu. - Prosz� m�wi� dalej,
to bardzo ciekawe!
- No wi�c m�wili - podj��em, obserwuj�c wra�enie, jakie wywr� na
niej moje s�owa - �e wpad�a pani w oko Juanowi Mardo i �e zamierza
pani� posi���, uciekaj�c si� do wszelkich mo�liwych �rodk�w!
S�ysz�c to, Ma�a Dama otworzy�a szerzej zdumione oczy; wiedzia�em,
�e moje s�owa g��boko j� zaintrygowa�y.
- O bogowie - westchn�a i u�miechn�a si� promiennie. - To
rzeczywi�cie ekscytuj�ca wiadomo��!
- Ma�a Damo - powiedzia�em - by� mo�e nie zdaje sobie pani sprawy,
co ona oznacza.
Panna Ross zmru�y�a oczy i omiot�a mnie szybkim spojrzeniem.
- Ale� zdaj� sobie. Nie jestem a� tak ograniczona. - Jej oczy
zatrzyma�y si� na banda�u, kt�ry owija� moj� g�ow�, i jej z�by raz
jeszcze b�ysn�y w szerokim u�miechu. - To dlatego pan wda� si� w t�
b�jk�? - Odwr�ci�em ze z�o�ci� wzrok, nie chcia�em bowiem, aby si�
dowiedzia�a. Ona jednak by�a na tyle bystra, �e domy�li�a si�
prawdy. - Rzadko kt�ry m�czyzna walczy r�wnie bohatersko w obronie
kobiety. Nie wiem, jak si� panu odwdzi�cz�... Dzi�kuj�. - Poda�a mi
r�k�.
- Ju� mi si� pani odwdzi�czy�a - odrzek�em, obawiam si�, �e nazbyt
szorstko, i uj��em jej d�o�. - Nie ma za co.
Potem wysz�a z chaty, a ja wkr�tce zasn��em; g�owa wci�� hucza�a mi
jak silnik na statku.
Zbudzi�em si� oko�o p�nocy, po�wiata ksi�ycowa wpada�a uko�nie
przez okno, w kt�rym nie by�o szyb. Dusi�em si� w ciasnej chacie,
g�ow� mia�em rozpalon� i obola��. Wsta�em i wy�owi�em z kieszeni
pude�ko zapa�ek. Potar�em jedn�, aby si� rozejrze� za wod�. Na stole
zauwa�y�em ogarek, wi�c go zapali�em, po czym si�gn��em po kube�ek z
wod�, kt�ry kto� (zapewne lekarz) postawi� na pod�odze przy moim
��ku. Zd��y�em go podnie�� do ust, gdy z zewn�trz dobieg�y czyje�
�wawe kroki, a nast�pnie rozleg�o si� niepewne pukanie do drzwi.
Bezszelestnie odstawi�em kube�ek i si�gn��em po n�, bo nie
spodziewa�em si� �adnej wizyty o tak p�nej porze.
- Kto tam? - spyta�em.
- To ja - pad�a niewyra�na odpowied�.
Naraz drzwi si� otworzy�y i stan�a w nich moja Ma�a Dama! Mia�a na
sobie cienk�, bia�� koszul� nocn�, na kt�r� narzuci�a r�owe
jedwabne kimono; stoj�c, nerwowo poprawia�a ko�nierz wok� szyi.
W�osy by�y rozpuszczone i potargane, a ma�e, go�e stopy tkwi�y w
r�owych jedwabnych kapciach. Oddycha�a szybko, z rozchylonymi lekko
ustami, a oczy l�ni�y jej jak gwiazdy, kiedy post�pi�a w moj�
stron�.
- Na mi�o�� bosk�! - j�kn��em i skoczy�em naprz�d. C� robi�a o tej
porze i w tym stroju? - Niech pani wraca! - zawo�a�em �agodnie. -
Bo�e, Ma�a Damo, nie mo�e pani tu wej��!
- Czy wejd�, czy nie, niczego to ju� nie zmieni - odpowiedzia�a
cicho. - Ja jednak musz� si� z panem widzie�, panie Duncan.
Przychodz� po pomoc, kt�r� mi pan obieca�.
- Czy ma pani k�opoty? - spyta�em i wzruszenie �cisn�o mnie za
gard�o, kiedy sobie u�wiadomi�em, �e w�a�nie do mnie zwraca si� o
pomoc.
- Tak. Ja i Douglas.
Drgn��em na d�wi�k owego imienia, lecz gdy spojrza�em na jej drobn�
posta� otulon� w r�owe kimono, �miertelny ch��d przenikn�� mi
serce, gdy� wiedzia�em, �e je�li ktokolwiek j� w tej chwili ujrzy,
jej �ycie zamieni si� w piek�o.
- Ma�a Damo, czy nie mo�na z tym zaczeka� do jutra?
- Wiem, co pan o mnie my�li - zawo�a�a �ciszonym g�osem. - Ale to
sprawa �ycia lub �mierci.
- S�ucham - rzek�em kr�tko, widz�c, �e sytuacja faktycznie jest
powa�na.
- No wi�c... Douglas ma zamiar zastrzeli� Juana Mardo.
- Co?! - krzykn��em, s�dz�c, �e si� przes�ysza�em.
- Tak - kontynuowa�a. - Dzi� po po�udniu zabra� pistolet i od tamtej
pory gdzie� przepad�. Ach, Billy Duncanie, jak�e si� o niego
martwi�! Posz�am spa�, ale jakie� pi�� minut temu obudzi�y mnie
czyje� kroki biegn�ce ulic� w kierunku dok�w. To by� Juan Mardo.
- Co dalej?
- Tu� za nim nadbieg� Doug. Sta�am przy oknie i zawo�a�am go, ale
niezbyt g�o�no. Czy pan mnie s�ysza�?
Pokr�ci�em g�ow�.
- Spa�em. I co dalej?
- Doug nie zatrzyma� si� na moje wo�anie. Wiedzia�am, �e pan mi
pomo�e, wi�c przysz�am tutaj.
- Co jeszcze?
- To wszystko.
- Bynajmniej - odpar�em spokojnie, cho� ten mieszaniec zn�w obudzi�
we mnie zadawnion� w�ciek�o��. - Nie powiedzia�a mi pani jeszcze
wszystkiego.
- Ale� tak - rzek�a, nerwowo wykr�caj�c palce.
- Dlaczego Steele chce zabi� Mardo?
Wydawa�o si�, �e poblad�a.
- Doug... Poniewa� Doug... Och! Od pocz�tku go znienawidzi�.
- W�a�nie - potwierdzi�em; by�em zdecydowany pozna� ca�� prawd