4019
Szczegóły |
Tytuł |
4019 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4019 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4019 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4019 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEPHEN KINNG
MROCZNA WIE�A III
Ziemie Ja�owe
Streszczenie
�Ziemie ja�owe� to trzeci tom cyklu zainspirowanego i do pewnego stopnia opartego na poemacie Roberta Browninga �Sir Roland pod Mroczn� Wie�� stan���.
Pierwszy tom, �Roland�, opowiada o tym, jak tytu�owy bohater, ostatni rewolwerowiec �wiata, kt�ry poszed� naprz�d, �ciga i w ko�cu dopada cz�owieka w czerni, czarownika imieniem Walter; m�czyzna ten udawa� przyjaciela ojca Rolanda w czasach, kiedy jeszcze �wiat Po�redni by� zjednoczony. Schwytanie tego p�cz�owieka i czarownika nie jest jedynym celem Rolanda, lecz zaledwie jednym z kamieni milowych na drodze do pot�nej i tajemniczej Mrocznej Wie�y, kt�ra wznosi si� w w�le czasu.
Kim w�a�ciwie jest Roland? Jaki by� jego �wiat, zanim poszed� naprz�d? Czym jest Wie�a i dlaczego jej szuka? Znamy tylko cz�ciowe odpowiedzi na te pytania. Roland jest kim� w rodzaju rycerza, jednym z tych, na kt�rych spoczywa� obowi�zek obrony (lub wskrzeszenia) �wiata �wype�nionego mi�o�ci� i �wiat�em�. Jednak�e otwart� kwesti� pozostaje pytanie, w jakim stopniu wspomnienia Rolanda s� odzwierciedleniem dawnego stanu rzeczy.
Wiemy, �e jego odwaga zosta�a wcze�nie wystawiona na pr�b�. Sta�o si� to wtedy, kiedy odkry�, �e matka jest kochank� Martena, znacznie pot�niejszego czarownika ni� Walter. Wiemy, �e to sam Marten pozwoli� Rolandowi odkry� romans matki, spodziewaj�c si�, �e nie przejdzie przez ci�k� pr�b� i zostanie wygnany �na Zach�d�, na pustkowia. I wiemy, �e Roland pokrzy�owa� plany Martena, przetrzymuj�c pr�b�.
Wiemy r�wnie�, �e �wiat rewolwerowca jest w jaki� dziwny, nierozerwalny spos�b powi�zany z naszym i istniej� okoliczno�ci, w kt�rych mo�liwe jest przej�cie z jednego �wiata do drugiego.
W zaje�dzie przy starym, od dawna nieu�ywanym trakcie dyli�ans�w Roland spotyka ch�opca imieniem Jake, kt�ry umar� w naszym �wiecie, zepchni�ty z chodnika na Manhattanie prosto pod ko�a jad�cego samochodu. Jake Chambers umar� na oczach spogl�daj�cego na niego cz�owieka w czerni - Waltera - i obudzi� si� w �wiecie Rolanda.
Zanim wraz z rewolwerowcem zdo�ali dopa�� cz�owieka w czerni, Jake umiera ponownie... tym razem dlatego, �e Roland, zmuszony do podj�cia kolejnej - drugiej - trudnej i bolesnej decyzji, postanawia po�wi�ci� przybranego syna. Maj�c wyb�r mi�dzy Wie�� a dzieckiem, Roland wybiera Wie��. Ostatnie s�owa, kt�re wypowiedzia� Jake do rewolwerowca, nim run�� w otch�a�, brzmia�y: �Wi�c id�. S� �wiaty inne ni� ten�.
Do ostatecznej rozgrywki mi�dzy Rolandem a Walterem dochodzi w�r�d stert murszej�cych ko�ci. Cz�owiek w czerni przepowiada Rolandowi przysz�o�� za pomoc� kart tarota. Odkrywa dla niego trzy niezwyk�e karty: Wi�nia, W�adczyni� Mroku i �mier� (�lecz jeszcze nie dla ciebie, rewolwerowcze�).
Drugi tom, �Powo�anie Tr�jki�, zaczyna si� na brzegu Morza Zachodniego, nied�ugo po rozstrzygaj�cym spotkaniu Rolanda z Walterem. Wyczerpany rewolwerowiec budzi si� w �rodku nocy i spostrzega, �e przyp�yw wyrzuci� na brzeg hord� �ar�ocznych, drapie�nych stwor�w - homarokoszmar�w. Zanim zdo�a uciec tym nabrze�nym stworzeniom, Roland zostaje przez nie powa�nie okaleczony - traci dwa palce prawej r�ki. Jad stwor�w zatruwa jego krew i kiedy rewolwerowiec rusza dalej na p�noc brzegiem Morza Zachodniego, jest ci�ko chory... mo�liwe, �e nawet umieraj�cy.
Napotyka drzwi stoj�ce na �rodku pla�y. Wszystkie drzwi wiod� - Rolanda i tylko jego - do naszego �wiata, a �ci�le m�wi�c do miasta, w kt�rym �y� Jake. Roland odwiedza Nowy Jork w trzech punktach naszego �kontinuum� czasowego, pr�buj�c zar�wno ratowa� �ycie, jak i zebra� trzyosobowy zesp�, kt�ry b�dzie mu towarzyszy� w drodze do Wie�y.
Eddie Dean jest Wi�niem, uzale�nionym od heroiny nowojorskim narkomanem z ko�ca lat osiemdziesi�tych. Roland przechodzi przez drzwi na pla�y w swoim �wiecie i wnika do umys�u Eddiego, gdy ten znajduje si� w samolocie, przewo��c kokain� dla niejakiego Enrica Balazara, tu� przed l�dowaniem na lotnisku Kennedy�ego. W trakcie
wielu niebezpiecznych przyg�d Rolandowi udaje si� zdoby� niewielk� ilo�� penicyliny i sprowadzi� Eddiego Deana do swojego �wiata. Narkoman, odkrywszy, �e zosta� uprowadzony tam, gdzie nie ma narkotyk�w (ani sma�onych kurczak�w Popeye�a, skoro o tym mowa), nie jest tym wcale zachwycony.
Drugie drzwi prowadz� Rolanda do W�adczyni Mroku - a w�a�ciwie dw�ch kobiet zamieszkuj�cych jedno cia�o. Tym razem Roland l�duje w Nowym Jorku z pocz�tk�w lat sze��dziesi�tych i staje twarz� w twarz z m�od�, przykut� do fotela inwalidzkiego obro�czyni� praw cz�owieka, Odett� Holmes. W jej ciele jednak kryje si� te� podst�pna i ziej�ca nienawi�ci� Detta Walker. Roland sprowadza t� cierpi�c� na rozdwojenie osobowo�ci kobiet� do swojego �wiata, co ma niezwykle gro�ne nast�pstwa dla Eddiego i szybko s�abn�cego rewolwerowca. Odetta s�dzi, �e to, co si� z ni� dzieje, jest snem lub z�udzeniem, natomiast Detta - zdradzaj�ca wyra�n� sk�onno�� do nadu�ywania przemocy - ze wszystkich si� stara si� zabi� Rolanda i Eddiego, kt�rych uwa�a za dr�cz�cych j� bia�ych diab��w.
Jack Mort, seryjny morderca kryj�cy si� za trzecimi drzwiami (do Nowego Jorku po�owy lat siedemdziesi�tych), jest �mierci�. Mort dwukrotnie spowodowa� ogromne zmiany w �yciu Odetty Holmes/Detty Walker, chocia� �adna z nich o tym nie wie. Mort, kt�ry zwyk� wpycha� swoje ofiary pod ko�a pojazd�w lub zrzuca� na nie jakie� ci�kie przedmioty, w trakcie swych zbrodniczych (lecz jak�e ostro�nych) dzia�a�, dwukrotnie atakowa� Odett�. Kiedy by�a dzieckiem, zrzuci� jej ceg�� na g�ow�, powoduj�c d�ugotrwa�� zapa�� i narodziny Detty Walker, drugiej osobowo�ci Odetty. Po latach, w 1959 roku, Mort ponownie napotyka Odett� i popycha j� pod ko�a nadje�d�aj�cego metra w Greenwich Village. Odetta i tym razem uchodzi z �yciem, ale p�aci za to straszliw� cen�: traci obie nogi na wysoko�ci kolan. Dzi�ki heroicznym wysi�kom m�odego lekarza, kt�ry przyby� na miejsce wypadku (a tak�e, by� mo�e, na skutek nieprzyjemnego, lecz twardego charakteru Detty Walker), pozostaje przy �yciu... a przynajmniej tak si� wydaje. Zdaniem Rolanda ten splot zdarze� nie jest tylko zbiegiem okoliczno�ci, ale �wiadczy o ingerencji si�y wy�szej. Rewolwerowiec uwa�a, �e ogromne moce otaczaj�ce Mroczn� Wie�� zn�w zaczynaj� gromadzi� si� wok� niej.
Roland dowiaduje si�, �e Mort mo�e by� r�wnie� kluczem do innej zagadki, b�d�cej potencjalnie niebezpiecznym dla zdrowych zmys��w paradoksem; w chwili gdy rewolwerowiec wkracza w jego �ycie, Jack Mort usi�uje zabi� Jake�a - ch�opca, kt�rego Roland spotka� w zaje�dzie i straci� u podn�a g�r. Rewolwerowiec nigdy nie mia� �adnego
powodu, by w�tpi� w relacj� Jake�a o jego �mierci w naszym �wiecie lub kwestionowa� to�samo�� mordercy - kt�rym by� oczywi�cie Walter. Jake widzia� go przebranego za ksi�dza w t�umie cisn�cym si� wok� miejsca, gdzie le�a�, konaj�c, a Roland nigdy nie pow�tpiewa� w prawdziwo�� s��w ch�opca.
I nie w�tpi w nie teraz. Walter by� tam, nie ma co do tego najmniejszej w�tpliwo�ci. �Za��my jednak, �e to Jack Mort, a nie Walter, wepchn�� Jake �a pod ko�a nadje�d�aj�cego cadillaca�. Czy to mo�liwe? Roland nie jest w stanie odpowiedzie� na to pytanie, ale gdyby tak by�o, to gdzie teraz jest Jake? Martwy? �ywy? Schwytany w potrzask czasu? A je�li Jake Chambers wci�� �yje i cieszy si� dobrym zdrowiem w swoim w�asnym �wiecie, na Manhattanie w po�owie lat siedemdziesi�tych, �to w jaki spos�b Roland mo�e go pami�ta�?�
Mimo tak niepokoj�cego i niebezpiecznego rozwoju wydarze� Rolan-dowi udaje si� pomy�lnie przej�� przez drzwi - i zebra� Tr�jk�. Eddie Dean akceptuje swoje przenosiny do �wiata rewolwerowca, poniewa� zakocha� si� we W�adczyni Mroku. Detta Walker i Odetta Holmes stapiaj� si� w jedn� osobowo�� ��cz�c� cechy Detty i Odetty, kiedy rewolwerowcowi udaje si� zmusi� obie ja�nie, by wzajemnie zaakceptowa�y swoje istnienie. Powsta�a osobowo�� jest w stanie przyj�� i odwzajemni� mi�o�� Eddiego. W ten spos�b Odetta Susannah Holmes i Detta Susannah Walker staj� si� now�, trzeci� kobiet� - Susannah Dean.
Jack Mort ginie pod ko�ami tego samego sk�adu metra - s�ynnego �A-train� - kt�ry przed pi�tnastoma czy szesnastoma laty obci�� nogi Odetcie. Jego �mier� to niewielka strata.
I po raz pierwszy od wielu lat Roland z Gilead nie jest samotny w swej drodze do Mrocznej Wie�y. Cuthberta i Alaina, jego utraconych towarzyszy z czas�w m�odo�ci, zast�pili Eddie i Susannah... a jednak towarzystwo rewolwerowca cz�sto okazuje si� niezdrowe dla jego przyjaci�. Bardzo niezdrowe.
Tom �Ziemie ja�owe� opisuje losy tych trojga pielgrzym�w w �wiecie Po�rednim kilka miesi�cy po wydarzeniach przy ostatnich drzwiach na pla�y. Przeszli spory kawa� drogi w g��b l�du. Ko�czy si� dla nich okres odpoczynku i zaczyna czas nauki. Susannah uczy si� strzela�, Eddie znowu zaczyna rze�bi�... a rewolwerowiec dowiaduje si�, jak to jest, kiedy powoli wychodzi si� z siebie.
(Jeszcze jedna uwaga: moi nowojorscy czytelnicy zorientuj� si�, �e w opisach miasta pozwoli�em sobie na pewne geograficzne odst�pstwa od rzeczywisto�ci. Mam nadziej�, �e mi to wybacz�).
Stos pokruszonych obraz�w, i s�o�ce tam pali,
I martwe drzewo nie daje schronienia, ulgi �wierszcz,
Ni suchy kamie� d�wi�ku wody. Cie�
Jest tylko tam, pod czerwon� ska��
(Wejd� w ten cie� pod czerwon� ska��).
Ja poka�� ci co�, co r�ni si� tak samo
Od twego cienia, kt�ry rankiem pod��a za tob�,
I od cienia, kt�ry wieczorem wstaje na twoje spotkanie.
Poka�� ci strach w garstce popio�u.
T. S. Eliot �Ja�owe ziemie�
Gdy jaki� stercz�cy p�d ostu si� wyniesie
Ponad swe wsp�ziomki, �ami� mu kark - bo w krzywych
Tli zawi��. Kto zrobi� te szczeliny i dziury
W sinych li�ciach szczawiu - tak zmi�tych, �e si� nigdy
Ju� nie zazieleni�? Jaki� zwierz przej�� tu musia�,
Na �mier� je tarmosz�c w zwierz�cej swojej pasji.
Robert Browning �Sir Roland pod Mroczn� Wie�� stan��**
�A c� to za rzeka?� - docieka�a Millicent leniwie.
� To struga tylko. No, mo�e co� wi�cej.
Zw� j� Ja�ow��.
�I naprawd� jest ni�?�
�Tak - rzek�a Winifreda. - Jest�.
Robert Aickman �D�o� w r�kawiczce�
Ksi�ga Pierwsza:
Jake - Strach w garstce popio�u
Rozdzia� pierwszy
Nied�wied� i ko��
Po raz trzeci strzela�a ostr� amunicj�... ale po raz pierwszy wyci�ga�a bro� z kabury, kt�r� da� jej Roland.
Mieli mn�stwo ostrej amunicji, gdy� Roland przeni�s� ponad trzysta naboj�w ze �wiata, w kt�rym Eddie i Susannah Dean �yli, zanim zostali powo�ani. Spory zapas amunicji wcale nie oznacza�, �e nale�a�o j� marnowa� - prawd� m�wi�c, wprost przeciwnie. Bogowie niech�tnym okiem spogl�dali na marnotrawc�w. Najpierw ojciec, a potem Cort - jego najlepszy nauczyciel - wpoili ten pogl�d Rolandowi, kt�ry w dalszym ci�gu w to wierzy�. Bogowie mo�e nie od razu ukarz� winowajc�, lecz pr�dzej czy p�niej trzeba b�dzie za to zap�aci�, a im p�niej, tym dro�ej.
Poza tym z pocz�tku nie musieli u�ywa� ostrej amunicji. Roland strzela� od tak dawna, �e ta pi�kna, br�zowosk�ra kobieta w fotelu inwalidzkim nie by�a w stanie sobie tego wyobrazi�. Z pocz�tku kaza� jej tylko celowa� do rozmaitych przedmiot�w. Uczy�a si� szybko. Zar�wno ona, jak i Eddie szybko si� uczyli.
I tak jak podejrzewa�, oboje byli urodzonymi rewolwerowcami.
Dzi� Roland i Susannah przyszli na polank� w lesie, mil� od obozu, kt�ry rozbili tu ju� prawie dwa miesi�ce temu. Dni mija�y przyjemnie, monotonnie. Rany rewolwerowca zagoi�y si�, a Eddie i Susannah uczyli si� tego, czego musia� ich nauczy�: jak strzela�, polowa�, patroszy� i oczyszcza� zdobycz, jak rozpina�, farbowa� i garbowa� sk�ry zwierz�t, jak wykorzystywa� upolowane zwierz�ta tak, �eby nic si� nie marnowa�o, jak odnale�� p�noc na podstawie po�o�enia Starej Gwiazdy lub po�udnie wed�ug Starej Matki, jak s�ucha� odg�os�w lasu, w kt�rym si� znale�li, sto lub wi�cej mil na p�nocny wsch�d od Morza Zachodniego. Dzisiaj Eddie zosta� w obozie, lecz to wcale nie przeszkadza�o rewolwerowcowi. Wiedzia�, �e najd�u�ej pami�ta si� to, czego nauczy�o si� samemu.
A jednak najwa�niejsz� umiej�tno�ci� wci�� by�o to samo: umiej�tno�� strzelania i trafiania w cel. Zabijania.
Na skraju polanki ros�y ciemne, s�odko pachn�ce �wierki, otaczaj�ce j� nier�wnym p�okr�giem. Po po�udniowej stronie znajdowa�o si� urwisko opadaj�ce stustopow� �cian� kruchych, piar�ystych p�ek skalnych i poszarpanych g�az�w - niczym gigantyczne schody. Czysty strumie� wyp�ywa� z lasu i przecina� �rodek polany, najpierw bulgocz�c w g��bokim korycie g�bczastej ziemi i kruchego kamienia, a potem ciurkaj�c po kamienistym zboczu, schodz�cym w kierunku kraw�dzi �ciany.
Woda sp�ywa�a po stopniach szeregiem wodospad�w, nad kt�rymi unosi�y si� �liczne, migotliwe t�cze. Poza urwiskiem rozpo�ciera�a si� wspania�a g��boka dolina, te� poro�ni�ta �wierkami i nielicznymi wielkimi wi�zami, kt�re nie da�y si� z niej wyrugowa�. Te ostatnie wznosi�y swe olbrzymie korony, zielone i g�ste, by� mo�e s�dziwe ju� wtedy, kiedy ziemia, z kt�rej przyby� Roland, by�a jeszcze m�oda. Nie dostrzeg� �adnych �lad�w �wiadcz�cych o tym, �e kiedykolwiek przeszed� t�dy po�ar, cho� zapewne od czasu do czasu wysokie drzewa musia�y �ci�ga� pioruny. A te nie by�y jedynym zagro�eniem dla drzew. W odleg�ej przesz�o�ci w tym lesie zamieszkiwali jacy� ludzie. W ci�gu kilku minionych tygodni Roland kilkakrotnie napotka� �lady ich obecno�ci. Przewa�nie by�y to resztki prymitywnych wyrob�w, lecz nale�a�y do nich skorupy naczy�, kt�re niew�tpliwie wypalano w ogniu. Ten za� jest z�o�liwym �ywio�em, kt�ry lubi wymyka� si� z r�k tych, co go skrzesili.
Nad t� malownicz� sceneri� wznosi�a si� kopu�a bezchmurnego b��kitu nieba, po kt�rym kilka mil dalej kr��y�o stado wron wrzeszcz�cych zardzewia�ymi, ochryp�ymi g�osami. Wygl�da�y na zaniepokojone, jakby nadci�ga�a burza, ale kiedy Roland wci�gn�� w nozdrza powietrze, nie wyczu� zapachu deszczu.
Na lewo od strumienia le�a� spory g�az. Roland u�o�y� na nim sze�� kamyk�w. Ka�dy z nich by� g�sto usiany plamkami miki i w ciep�ym blasku popo�udnia l�ni�y jak soczewki.
- Masz jeszcze szans� - rzek� rewolwerowiec. - Je�li pas z kabur� jest niepor�czny cho� troch�, powiedz mi o tym teraz. Nie mo�emy sobie pozwoli� na marnowanie amunicji.
Sardonicznie mrugn�a do niego i przez moment ujrza� dawn� Dett� Walker. Jakby mglisty s�oneczny blask odbi� si� od stalowej sztaby.
- A co by� zrobi�, gdyby by�a niepor�czna, a ja bym nie powiedzia�a ci o tym? Gdybym nie trafi�a w �aden z tych sze�ciu parszywych kamyk�w? Waln��by� mnie w �eb, tak jak robi� to ten tw�j nauczyciel?
Rewolwerowiec si� u�miechn��. Przez pi�� ostatnich tygodni u�miecha� si� cz�ciej ni� w ci�gu pi�ciu poprzedzaj�cych je lat.
- Nie zrobi�bym tego i dobrze o tym wiesz. Po pierwsze, byli�my wtedy dzie�mi... ch�opcami, kt�rzy jeszcze nie stali si� m�czyznami. Mo�na da� klapsa niepos�usznemu dziecku, ale...
- W moim �wiecie bicie dzieci nie jest aprobowane w rodzinach nale��cych do lepszego towarzystwa - powiedzia�a sucho Susannah.
Roland wzruszy� ramionami. Trudno wyobrazi� sobie taki �wiat. Czy� Wielka Ksi�ga nie g�osi�a: �Nie �a�uj wierzbowej witki, by nie zepsu� dziecka�? Mimo to nie podejrzewa�, �e Susannah mo�e go ok�amywa�.
- Tw�j �wiat nie poszed� naprz�d - odpar�. - Tutaj wiele spraw wygl�da inaczej. Czy� sam tego nie widzia�em?
- Pewnie widzia�e�.
- W ka�dym razie ty i Eddie nie jeste�cie dzie�mi. Nie mog� traktowa� was tak, jakby�cie nimi byli. Gdyby nawet trzeba by�o to udowadnia�, oboje przeszli�cie wszystkie pr�by.
Chocia� tego nie powiedzia�, my�la� o tamtej chwili na pla�y, kiedy rozwali�a na kawa�ki trzy atakuj�ce homarokoszmary, zanim zdo�a�y ogry�� jego i Eddiego do ko�ci. Ujrza� u�miech na jej twarzy i pomy�la�, �e pewnie te� sobie to przypomnia�a.
- Zatem co zrobisz, je�li spieprz� to strzelanie?
- Popatrz� na ciebie. S�dz�, �e nie b�d� musia� robi� nic wi�cej.
Zastanowi�a si�, a potem kiwn�a g�ow�.
- Mo�e by�.
Ponownie sprawdzi�a pas. Przecina� na ukos jej pier� (Rolandowi przypomina� szelki dokera) i wygl�da� zupe�nie niepozornie, ale sporz�dzenie go wi�za�o si� z licznymi pr�bami, b��dami oraz poprawkami, zanim uzyska� odpowiedni kszta�t. Pas i rewolwer, kt�rego r�koje�� ze zniszczonego drewna sanda�owego stercza�a z naoliwionej starej kabury, kiedy� nale�a�y do rewolwerowca. Olstro wisia�o na jego prawym biodrze. Przez znaczn� cz�� minionych pi�ciu tygodni godzi� si� z my�l�, �e ju� nigdy nie b�dzie tam wisie�. Dzi�ki staraniom homarokoszmar�w by� teraz lewor�cznym rewolwerowcem.
- No, to jak jest? - zapyta� ponownie.
Tym razem parskn�a �miechem.
- Rolandzie, ta stara kabura jest tak por�czna, �e bardziej ju� nie mo�e by�. A teraz mam strzela�, czy te� chcesz siedzie� tu przez ca�y dzie� i s�ucha� wrzasku wron?
Czu� napi�cie pod sk�r� i podejrzewa�, �e podobne uczucie skrywa� w takich chwilach pod szorstkim zachowaniem Cort. Chcia�, �eby by�a dobra... Potrzebowa� tego. Gdyby jednak okaza� jej, jak bardzo jest mu potrzebna, mog�oby to mie� katastrofalne skutki.
- Powt�rz mi jeszcze raz ostatni� lekcj�, Susannah. I postaraj si�.
Westchn�a z udawanym zniecierpliwieniem, a kiedy przem�wi�a, u�miech zgas�, ciemna i pi�kna twarz przybra�a powa�ny wyraz. Z ust pop�yn�y s�owa dawnej nauki, odm�odzone przez jej g�os. Nigdy nie przypuszcza�, �e us�yszy te s�owa z ust kobiety. Jak�e naturalnie brzmia�y... a zarazem jak dziwnie i gro�nie.
- Nie b�d� celowa�a r�k�, gdy� kto celuje r�k�, ten zapomnia� oblicza swego ojca. B�d� celowa�a okiem. Nie b�d� strzela�a r�k�, gdy� kto strzela r�k�, ten zapomnia� oblicza swego ojca. B�d� strzela�a umys�em. Nie b�d� zabija�a broni�, gdy�... - Przerwa�a w p� s�owa i wycelowa�a w b�yszcz�ce od miki kamienie na g�azie. - I tak nie zabij� niczego opr�cz tych parszywych kamyczk�w.
Jej mina - troch� nachmurzona, a troch� �obuzerska - �wiadczy�a o tym, �e spodziewa�a si� bury, a mo�e nawet gniewu Rolanda. Ten jednak te� kiedy� by� na jej miejscu i nie zapomnia�, i� pocz�tkuj�cy rewolwerowcy bywaj� niepewni i aroganccy, nerwowi i sk�onni do nieprzemy�lanych dzia�a�... A poza tym odkry� w sobie nieoczekiwan� umiej�tno��. Potrafi� uczy�. Co wi�cej, lubi� uczy� i od czasu do czasu si� zastanawia�, czy tak samo by�o z Cortem. Podejrzewa�, �e tak.
Wrony zacz�y wrzeszcze� jeszcze g�o�niej, gdy� do ch�ru przy��czy�y si� te, kt�re siedzia�y w lesie za ich plecami. Jaka� cz�� umys�u Rolanda uchwyci�a fakt, �e okrzyki by�y teraz zaniepokojone, a nie tylko k��tliwe. Wrony kraka�y tak, jakby co� je sp�oszy�o i odgoni�o od �upu, kt�rym si� posila�y. On jednak mia� wa�niejsze rzeczy do zrobienia ni� zastanawianie si� nad tym, co sp�oszy�o stado wron. Tak wi�c odnotowa� ten fakt w pami�ci i ponownie skoncentrowa� si� na Susannah. Nieuwaga w obecno�ci ucznia mog�a sprowokowa� nast�pn�, mniej �artobliw� kpin�. I kogo nale�a�oby za to wini�? Kogo, jak nie nauczyciela? Bo czy� sam jej tego nie nauczy�? Czy� nie nauczy� ich obojga? Czy nie do tego sprowadza� si� sens bycia rewolwerowcem, je�li odrzuci� kilka sztywnych rytua��w i obali� par� �elaznych regu�? Czy on i ona nie byli tylko par� soko��w wy�wiczonych do atak�w na rozkaz?
- Nie - rzek�. - To nie s� kamienie.
Lekko unios�a brwi i zn�w si� zacz�a u�miecha�. Teraz, kiedy nabra�a pewno�ci, �e nie wybuchnie gniewem (przynajmniej na razie), jak to cz�sto si� zdarza�o, gdy by�a opiesza�a lub niesforna, w jej oczach znowu pojawi� si� stalowy, drwi�cy b�ysk, kt�ry rewolwerowiec kojarzy� z Dett� Walker.
- Nie? Nie s�?
Kpina w jej g�osie by�a dobroduszna, ale wiedzia�, �e w razie potrzeby mo�e sta� si� z�o�liwa. Dziewczyna wydawa�a si� spi�ta, pobudzona i ju� wysuwa�a pazurki.
- Nie, nie s� - powiedzia�, odpowiadaj�c drwin� na kpin�. Na jego usta powr�ci� u�miech, ale surowy i pozbawiony weso�o�ci. - Susannah, czy pami�tasz �pieprzonych skurwieli�?
Jej u�miech przygas�.
- Tych �pieprzonych skurwieli� z Oxford Town?
Teraz u�miech ca�kiem znik�.
- Czy pami�tasz, co ci �pieprzeni skurwiele� zrobili tobie i twoim przyjacio�om?
- To nie by�am ja - odpar�a. - To by�a inna kobieta.
Jej oczy mia�y t�py, ponury wyraz. Nienawidzi� go, lecz tak�e podziwia�. To by�o �w�a�ciwe� spojrzenie, �wiadcz�ce o tym, �e �ar wci�� si� tli i wkr�tce buchnie �ywym p�omieniem.
- Owszem. Tak by�o. Czy ci si� to podoba, czy nie, to by�a Odetta Susannah Holmes, c�rka Sarah Walker Holmes. Nie ty taka, jak� jeste�, lecz jak� by�a�. Pami�tasz w�e od hydrantu? Pami�tasz z�ote z�by, kt�re widzia�a�, kiedy polewali z nich ciebie i twoich przyjaci� w Oxford Town? Jak b�yszcza�y, kiedy si� �miali?
Powiedzia�a im o tym i o wielu innych sprawach podczas d�ugich nocy przy obozowym ognisku. Rewolwerowiec nie rozumia� wszystkiego, ale mimo to uwa�nie s�ucha�. I zapami�ta�. Mimo wszystko b�l jest narz�dziem. Czasem najlepszym.
- Co si� z tob� dzieje, Rolandzie? Dlaczego przypominasz mi o tych okropno�ciach?
Teraz w jej pochmurnych oczach pojawi� si� gro�ny b�ysk. Przypomina�y mu oczy Alaina, gdy kto� zdo�a� rozz�o�ci� zwykle dobrodusznego rewolwerowca.
- Te kamienie to tamci ludzie - rzek� cicho Roland. - Ludzie, kt�rzy zamkn�li ci� w celi i zostawili, �eby� si� posika�a. Ludzie z pa�kami i psami. Ci m�czy�ni, kt�rzy nazywali ci� czarn� cip�. - Wskaza� je, powoli przesuwaj�c palec od lewej do prawej. - To ten, kt�ry uszczypn�� ci� w pier� i �mia� si�. A tam jest ten, kt�ry powiedzia�, �e lepiej sprawdzi�, czy nie schowa�a� czego� w odbycie. To ten, kt�ry nazwa� ci� szympansic� w sukience za pi��set dolar�w. Tamten stuka� pa�k� o szprychy ko�a twojego w�zka, a� ten d�wi�k o ma�o nie doprowadzi� ci� do szale�stwa. A tamten to m�czyzna, kt�ry nazwa� twojego przyjaciela Leo parszywym pedziem. Ostatni za�, Susannah, to Jack Mort. Tak. Te kamienie. To ci ludzie.
Teraz oddycha�a z wysi�kiem. Jej pier� unosi�a si� i opada�a spazmatycznie pod pasem rewolwerowca, ci�kim od naboj�w. Oderwa�a wzrok od Rolanda i spogl�da�a na kamienie usiane plamkami miki. W lesie za ich plecami jakie� drzewo z�ama�o si� i upad�o. Wrony na niebie zacz�y wrzeszcze� jeszcze g�o�niej. Pogr��eni w grze, kt�ra przesta�a ju� by� gr�, nie zwr�cili na to uwagi.
- Ach tak? - prychn�a. - Tak twierdzisz?
- Twierdz�. A teraz powt�rz lekcj�, Susannah Dean, i to dok�adnie.
Tym razem s�owa pada�y jak kawa�ki lodu z jej ust. Prawa d�o� lekko dr�a�a na por�czy fotela, jak silnik na ja�owym biegu.
- Nie b�d� celowa�a r�k�, gdy� kto celuje r�k�, ten zapomnia� oblicza swego ojca. B�d� celowa�a okiem.
- Dobrze.
- Nie b�d� strzela�a r�k�, gdy� kto strzela r�k�, ten zapomnia� oblicza swego ojca. B�d� strzela�a umys�em.
- Niech wi�c tak b�dzie, Susannah Dean.
- Nie b�d� zabija�a broni�, gdy� kto zabija broni�, ten zapomnia� oblicza swego ojca. B�d� zabija�a sercem.
- A wi�c zabij ich, na pami�� twego ojca! - rykn�� Roland. - Zabij wszystkich!
Prawa d�o� Susannah b�yskawicznie oderwa�a si� od por�czy fotela i chwyci�a za r�koje�� rewolweru Rolanda. Wyrwa�a bro� z kabury i grzbietem lewej d�oni kilkakrotnie odwiod�a kurek, uderzeniami tak szybkimi i delikatnymi jak trzepot skrzyde� kolibra. Sze�� suchych strza��w przelecia�o echem po dolinie i pi�� z sze�ciu kamieni znikn�o z g�azu.
Przez chwil� oboje milczeli - chyba w og�le nie oddychali - gdy echo strza��w przetacza�o si� i cich�o w oddali. Nawet wrony zamilk�y, przynajmniej w tym momencie. Rewolwerowiec przerwa� cisz� zaledwie czterosylabowym, lecz pe�nym zrozumienia zdaniem:
- Bardzo dobrze.
Susannah spojrza�a na bro� w swojej r�ce, jak gdyby nigdy przedtem jej nie widzia�a. Smu�ka dymu unosi�a si� z lufy, idealnie prosto w nieruchomym powietrzu. Potem, powoli, schowa�a bro� do kabury.
- Dobrze, ale nie doskonale - powiedzia�a w ko�cu. - Jednego nie trafi�am.
- Naprawd�?
Podszed� do g�azu i podni�s� le��cy na nim kamie�. Obejrza� go i rzuci� kobiecie.
Z aprobat� zauwa�y�, �e z�apa�a go lew� r�k�, praw� trzymaj�c w pobli�u kabury z rewolwerem. Strzela�a lepiej i szybciej od Eddiego, lecz tej lekcji nie nauczy�a si� tak szybko jak on. Mo�e przysz�oby jej to �atwiej, gdyby wzi�a udzia� w strzelaninie w nocnym klubie Balazara. Teraz Roland mia� pewno��, �e nauczy�a si� i tego. Spojrza�a na kamie� i na jego g�rnej kraw�dzi zobaczy�a p�ytk� rys�.
- Ledwie go drasn�a� - rzek� Roland, wr�ciwszy do niej - lecz podczas walki to czasem zupe�nie wystarcza. Je�li zranisz przeciwnika, nie zdo�a wycelowa�... - Urwa�. - Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Nie wiesz? Naprawd� nie wiesz?
- Nie. Nie umiem czyta� w twoich my�lach, Susannah.
W jego g�osie nie by�o cienia skruchy i Susannah ze zniech�ceniem potrz�sn�a g�ow�. Te gwa�towne zmiany jej osobowo�ci czasem irytowa�y go tak samo, jak j� dra�ni�a niezdolno�� Rolanda do ogl�dnego formu�owania my�li. By� najbardziej bezpo�rednim cz�owiekiem, jakiego zna�a.
- W porz�dku - odpar�a. - Powiem ci, dlaczego tak na ciebie patrz�, Rolandzie. Poniewa� to, co zrobi�e�, by�o paskudne. Powiedzia�e�, �e nie uderzy�by� mnie, nie m�g�by� mnie uderzy�, gdybym nawet bardzo ci� zawiod�a.... Albo sk�ama�e�, albo jeste� bardzo g�upi, a wiem, �e nie jeste� g�upcem. Ludzie nie zawsze uderzaj� r�kami, o czym mo�e za�wiadczy� ka�da kobieta i m�czyzna mojej rasy. Tam, sk�d pochodz�, mamy taki wierszyk: �M�w cho� do woli...�.
- ...od s��w nie boli - doko�czy� Roland.
- No, ujmujemy to troch� inaczej, ale s�dz�, �e sens jest chyba ten sam. Oboj�tnie jak si� to powie, to i tak g�wno prawda. Nie na darmo to, co przed chwil� zrobi�e�, nazywaj� s�own� ch�ost�. Twoje s�owa zrani�y mnie, Rolandzie. Zamierzasz tu sta� i twierdzi�, �e o tym nie wiedzia�e�?
Siedzia�a na fotelu inwalidzkim, patrz�c na niego z ch�odnym zaciekawieniem, i Roland pomy�la� - nie po raz pierwszy - �e �pieprzeni skurwiele� z jej krainy musieli by� bardzo odwa�ni lub bardzo g�upi, je�li j� prowokowali... na fotelu inwalidzkim czy nie. A s�dz�c po tym, co widzia�, raczej nie by� to z ich strony przejaw odwagi.
- Nie my�la�em o twoich zranionych uczuciach i nie przejmowa�em si� nimi - rzek� cierpliwie. - Zobaczy�em, �e szczerzysz z�by i zamierzasz ugry��, wi�c wsun��em mi�dzy nie patyk. I podzia�a�o... prawda?
Teraz spojrza�a na niego z uraz� i zdumieniem.
- Ty draniu!
Nie odpowiadaj�c, wyj�� bro� z jej kabury, dwoma palcami prawej d�oni otworzy� b�benek i lew� r�k� zacz�� ponownie �adowa� rewolwer.
- Ze wszystkich nad�tych, aroganckich...
- Musia�a� ugry�� - rzek� tym samym cierpliwym tonem. - W przeciwnym razie strzela�aby� �le... d�oni� i broni� zamiast okiem, umys�em i sercem. Czy to by� podst�p? Czy by�em arogancki? Nie s�dz�. My�l�, Susannah, �e to ty w g��bi serca by�a� arogancka. Przypuszczam, �e by�a� gotowa uciec si� do podst�pu. To mnie nie martwi. Wprost przeciwnie. Rewolwerowiec bez z�b�w to nie rewolwerowiec.
- Niech to szlag, nie jestem rewolwerowcem!
Zignorowa� te s�owa - m�g� sobie na to pozwoli�. Je�li ona nie by�a rewolwerowcem, to on by� puszk� z kaw�.
- Gdyby to by�a gra, mo�e post�pi�bym inaczej. Lecz to nie zabawa. To...
Na moment przy�o�y� zdrow� d�o� do czo�a i przytrzyma� lekko dr��ce palce tu� nad lew� skroni�. Dostrzeg�a to dr�enie.
- Rolandzie, co ci dolega? - spyta�a spokojnie.
Powoli opu�ci� r�k�. Zamkn�� b�benek i z powrotem wsun�� rewolwer do jej kabury.
- Nic.
- A jednak. Widzia�am. Eddie te� to zauwa�y�. Zacz�o si�, gdy tylko zeszli�my z pla�y. Co� ci dolega, i to coraz bardziej.
- Nic mi nie jest - powt�rzy�.
Wyci�gn�a r�ce i uj�a jego d�o�. Zapomnia�a o gniewie, przynajmniej na chwil�. Spojrza�a mu prosto w oczy.
- Eddie i ja... To nie jest nasz �wiat, Rolandzie. Bez ciebie by�my tutaj zgin�li. Mieliby�my twoj� bro� i mogliby�my z niej strzela�, gdy� tego dobrze nas nauczy�e�, a mimo to by�my zgin�li. My... potrzebujemy ci�. Dlatego powiedz mi, co ci jest. Pozw�l, �ebym spr�bowa�a ci pom�c. Pozw�l, �eby�my oboje spr�bowali ci pom�c.
Nigdy g��boko nie zastanawia� si� nad sob� i swoim post�powaniem. Koncepcja samo�wiadomo�ci (czy psychoanalizy) by�a mu obca. On dzia�a� - b�yskawicznie sprawdza� mo�liwo�ci, podejmowa� decyzj� i dzia�a�. Z nich wszystkich on by� najdoskonalszy - cz�owiek o niezwykle romantycznej duszy zamkni�tej w prymitywnej otoczce instynktu i pragmatyzmu. Teraz te� b�yskawicznie oceni� sytuacj� i postanowi� powiedzie� Susannah prawd�. Och, tak, co� mu dolega�o. Istotnie. Co� by�o nie tak z jego g�ow�. To tak proste jak jego drogi i r�wnie niezwyk�e jak dziwne �ycie w�drowca, na jakie zosta� skazany.
Otworzy� usta, by rzec: �Powiem ci, co mi jest, Susannah, i powiem to tylko dwoma s�owami. Trac� zmys�y�. Lecz zanim zd��y� zacz��, w lesie run�o kolejne drzewo - z g�o�nym, przeci�g�ym trzaskiem. To upad�o bli�ej i tym razem nie byli tak g��boko zaabsorbowani pr�b� si�, w postaci lekcji strzelania. Oboje us�yszeli trzask, a p�niej nerwowy wrzask wron, i oboje zdali sobie spraw� z tego, �e to drzewo run�o w pobli�u ich obozu.
Susannah patrzy�a w kierunku miejsca, sk�d dobieg� ten d�wi�k, ale teraz spojrza�a na rewolwerowca szeroko otwartymi i zaniepokojonymi oczami.
- Eddie - powiedzia�a.
W g��bi zielonej g�stwiny za ich plecami rozleg� si� dono�ny ryk - przeci�g�y ryk w�ciek�o�ci. Run�o nast�pne drzewo i jeszcze jedno. Pada�y z odg�osami przypominaj�cymi wybuchy granat�w mo�dzierzowych. �Suche drewno� - pomy�la� rewolwerowiec. �Uschni�te drzewa.�
- Eddie! - tym razem krzykn�a. - Cokolwiek to jest, idzie do Eddiego!
Z�apa�a za ko�a i zacz�a mozolnie obraca� fotel.
- Nie ma na to czasu.
Roland chwyci� j� pod pachy i podni�s� z fotela. Ju� nieraz j� ni�s� - na zmian� z Eddiem - kiedy teren by� zbyt trudny, aby mog�a jecha�, lecz wci�� zadziwia�a j� jego niesamowita szybko�� i si�a. Dopiero co siedzia�a na swoim fotelu inwalidzkim, kt�ry zakupi�a w najlepszym nowojorskim sklepie ze sprz�tem medycznym jesieni� tysi�c dziewi��set sze��dziesi�tego drugiego roku, a ju� w nast�pnej chwili ryzykownie balansowa�a na ramionach Rolanda, jak akrobatka muskularnymi udami obejmuj�c jego szyj�, podczas gdy on przytrzymywa� j� w pasie. Pobieg�, depcz�c buciorami usian� szpilkami ziemi� mi�dzy koleinami pozostawionymi przez ko�a w�zka.
- Odetto! - zawo�a�, pod wp�ywem niepokoju wracaj�c do imienia, pod jakim j� pozna�. - Nie zgub rewolweru! Na pami�� twego ojca!
Gna� mi�dzy drzewami. Koronka cieni i jasne �a�cuchy s�onecznych plam przesuwa�y si� po nich ruchliw� mozaik�, gdy wyd�u�y� krok. Teraz zbiegali po zboczu. Susannah podnios�a r�k�, by odsun�� ga���, kt�ra mog�a str�ci� j� z ramion rewolwerowca. Jednocze�nie drug� r�k� chwyci�a r�koje�� starego rewolweru, przyciskaj�c go do cia�a.
�Ponad mil� - pomy�la�a. �Jak szybko zdo�a przebiec mil�? Ile czasu zajmie mu przebycie takiej odleg�o�ci z ci�arem na ramionach? Niewiele, je�li nie po�lizgnie si� na tych ig�ach... ale mo�e zbyt d�ugo. Panie, niech nic mu si� nie stanie... niech nic si� nie stanie mojemu Eddiemu.�
I jakby w odpowiedzi us�ysza�a przeci�g�y ryk niewidocznej bestii. Dono�ny niczym grom. Zwiastuj�cy �mier�.
* * *
By� najwi�kszym stworzeniem w lesie znanym niegdy� pod nazw� Wielkiej Puszczy Zachodniej, a tak�e najstarszym. Wiele z tych olbrzymich starych wi�z�w, kt�re Roland zauwa�y� w rozpo�cieraj�cej si� poni�ej dolinie, wydawa�o si� zaledwie wychodz�cymi z ziemi p�dami, kiedy nied�wied� przyby� z mrocznych ost�p�w �wiata Zewn�trznego, jak pot�ny w�drowny w�adca.
Niegdy� w Puszczy Zachodniej �y� Dawny Lud (to pozosta�o�ci ich domostw napotyka� od czasu do czasu Roland w ci�gu ostatnich kilku tygodni), kt�ry odszed� st�d w obawie przed kolosalnym, nie�miertelnym nied�wiedziem. Cz�onkowie Dawnego Ludu pr�bowali go zabi�, kiedy po raz pierwszy odkryli, �e nie s� sami na terytorium, kt�re zaj�li. I chocia� ich strza�y rozw�ciecza�y go, nie by�y w stanie zabi�. On za� doskonale zdawa� sobie spraw� z tego, kto jest sprawc� jego cierpie�, w przeciwie�stwie do innych le�nych zwierz�t, nawet drapie�nych kot�w licznie zamieszkuj�cych wydmy na zachodzie. Nie, ten nied�wied� dobrze wiedzia�, kto wystrzeli� strza�y. �Wiedzia�.� I za ka�d�, kt�ra utkwi�a w jego ciele, przebijaj�c kosmate futro, zabija� trzech, czterech, a czasem p� tuzina Dawnych Ludzi. Dzieci, je�li zdo�a� je dopa��, lub kobiety, je�li nie by�o dzieci. Na wojownik�w nie zwraca� uwagi, co by�o najgorsz� zniewag�.
Kiedy w ko�cu zrozumieli, czym jest naprawd�, ju� nie pr�bowali go zabi�. Oczywi�cie by� wcielonym demonem - albo bogiem. Nazwali go Mir, co w ich j�zyku oznacza�o ��wiat poza �wiatem�. Mia� siedemdziesi�t st�p wzrostu i po prawie dwudziestu wiekach niekwestionowanego w�adania Puszcz� Zachodni� ko�czy� sw�j �ywot. By� mo�e przyczyn� jego �mierci by� jaki� mikroskopijny organizm znajduj�cy si� w czym�, co zjad� lub wypi�, a mo�e podesz�y wiek - najprawdopodobniej po��czenie obu tych czynnik�w. Przyczyna nie mia�a znaczenia, w przeciwie�stwie do rezultatu, kt�rym by�a kolonia szybko mno��cych si� paso�yt�w �eruj�cych w jego legendarnym m�zgu. Po latach ch�odnego trze�wego rozumowania Mir oszala�.
Nied�wied� wiedzia�, �e w jego lesie zn�w s� ludzie. W�ada� t� puszcz� i cho� by�a ogromna, �adne z zachodz�cych w niej wydarze� nie uchodzi�o jego uwagi. Trzyma� si� z daleka od przybysz�w, nie dlatego, �e si� ich ba�, lecz dlatego, �e w niczym mu nie przeszkadzali. Potem jednak paso�yty zacz�y toczy� jego m�zg i pogr��aj�c si� w szale�stwie, uroi� sobie, �e to powr�ci� Dawny Lud, by zastawia� sid�a, pali� las i znowu podj�� te idiotyczne pr�by wyrz�dzenia mu krzywdy. Le��c w swojej ostatniej jaskini, prawie trzydzie�ci mil od nowo przyby�ych, z ka�dym �witem s�abszy ni� poprzedniego wieczoru, doszed� do wniosku, �e Dawny Lud w ko�cu znalaz� spos�b, �eby go u�mierci�: trucizn�.
Tym razem przybywa� nie po to, by si� zem�ci� za jak�� powierzchown� ran�, lecz by zetrze� ich z powierzchni ziemi, zanim ta trucizna doko�czy dzie�a... A kiedy szed�, przesta� w og�le my�le�. Pozosta�a mu tylko w�ciek�o��, zgrzytliwe brz�czenie tego czego� na czubku jego g�owy - co niegdy� obraca�o si� w zupe�nej ciszy - oraz niesamowicie wyostrzony w�ch, kt�ry nieomylnie kierowa� go do obozowiska trojga w�drowc�w.
Nied�wied�, kt�ry naprawd� nie nazywa� si� Mir, ale zupe�nie inaczej, przedziera� si� przez puszcz� jak ruchoma budowla, kosmata wie�a o czerwonobr�zowych �lepiach. Te �lepia p�on�y gor�czk� i szale�stwem. Olbrzymi �eb, teraz otoczony girland� po�amanych ga��zi oraz igliwia, nieustannie ko�ysa� si� na boki. Od czasu do czasu dono�nie kicha�, wyrzucaj�c z nozdrzy chmury wij�cych si� bia�ych paso�yt�w. Przednimi �apami, zako�czonymi zakrzywionymi szponami o d�ugo�ci trzech st�p, szarpa� mijane drzewa. Kroczy� na tylnych �apach, pozostawiaj�c g��bokie �lady w mi�kkiej, czarnej ziemi. Roztacza� wo� �wie�ej �ywicy i starego, zaschni�tego ka�u.
To co� na czubku jego g�owy warcza�o i skrzypia�o, skrzypia�o i warcza�o.
Nied�wied� pod��a� prawie po linii prostej w kierunku obozowiska tych, kt�rzy �mieli powr�ci� do jego lasu, kt�rzy odwa�yli si� zada� mu taki b�l. Dawny Lud czy Nowy Lud - i tak umr�. Natrafiaj�c na uschni�te drzewo, czasem na moment zbacza� z drogi, �eby je wywr�ci�. G�uchy, dono�ny trzask padaj�cych pni sprawia� mu przyjemno��, a kiedy spr�chnia�e drzewo w ko�cu spocz�o na ziemi lub opar�o si� o kt�rego� ze swych towarzyszy, nied�wied� rusza� dalej, przecinaj�c sko�ne smugi �wiat�a, zamglone od wiruj�cych drobin drzewnego py�u.
* * *
Dwa dni wcze�niej Eddie Dean znowu zacz�� rze�bi� - po raz pierwszy od dnia, w kt�rym sko�czy� dwana�cie lat. Przypomina� sobie, �e dawniej sprawia�o mu to przyjemno��, i s�dzi�, �e chyba sz�o mu ca�kiem nie�le. Niezbyt dobrze to pami�ta�, lecz dowodzi� tego jeden znamienny fakt: Henry, jego starszy brat, nie znosi�, kiedy Eddie to robi�.
�Och, patrzcie na tego mazgaja� - m�wi�. �Co te� dzi� robimy, mazgaju? Domek dla lalek? Nocnik dla twojego ma�ego fiutka? Och... czy� to nie jest �LICZNE?�
Henry nigdy nie podszed� i nie zabroni� Eddiemu rze�bi�. Nie podszed� do niego i nie powiedzia� po prostu: �Mo�e by� z tym sko�czy�, bracie? Widzisz, to ca�kiem nie�le, a kiedy robisz co� ca�kiem nie�le, ja zaczynam si� denerwowa�. No bo, rozumiesz, to ja tutaj jestem od tego, �eby robi� dobre rzeczy. Ja. Henry Dean. Dlatego my�l�, bracie m�j, �e po prostu b�d� czasem dar� z ciebie �acha. Nie przyjd� i nie powiem �Nie r�b tego, bo to mnie denerwuje�, poniewa� to zabrzmia�oby tak, no, wiesz, jakbym mia� �le w g�owie. Mog� jednak drze� z ciebie �acha, bo tak w�a�nie robi� starsi bracia, no nie? To typowe. B�d� dar� z ciebie �acha, kpi� i szydzi�, a� po prostu... do kurwy n�dzy... PRZESTANIESZ! W porz�dku?�
No, c�, to nie by�o w porz�dku, ale w domu Dean�w zazwyczaj wszystko dzia�o si� tak, jak chcia� Henry. I a� do niedawna wydawa�o si�, �e tak jest dobrze - nie w porz�dku, lecz dobrze. Istnia�a pewna niewielka, ale istotna r�nica, je�li tylko zdo�a�e� j� zg��bi�. By�y dwa powody tego, �e wydawa�o si� dobrze. Jeden oczywisty, drugi g��boko ukryty.
Oczywistym powodem by�o to, �e Henry musia� pilnowa� Eddiego, kiedy pani Dean sz�a do pracy. Musia� pilnowa� go ca�y czas, poniewa� kiedy� Deanowie mieli siostr�, cho� ma�o kto o tym pami�ta�. By�aby cztery lata starsza od Eddiego i o cztery m�odsza od Henry�ego, gdyby �y�a, ale chodzi o to, �e nie �y�a. Przejecha� j� pijany kierowca; Eddie mia� w�wczas dwa lata. Gdy to si� zdarzy�o, przygl�da�a si� grze w klasy na chodniku.
Ma�y Eddie czasem my�la� o siostrze, s�uchaj�c sprawozdania Mela Allena w The Yankee Baseball Network. Kto� przeprowadzi� pi�kn� akcj�, a Mel rycza�: ��wi�ty Jacku, ale go za�atwi�! Do widzenia!�. No... c�, ten pijak za�atwi� Glori� Dean, �wi�ty Jacku, do widzenia. Gloria by�a teraz na tym wielkim g�rnym pok�adzie w niebie, i to nie dlatego, �e mia�a pecha, ani dlatego, �e stan Nowy Jork nie odebra� kutasowi prawa jazdy, kiedy po raz trzeci z�apano go prowadz�cego po pijanemu, ani nawet dlatego, �e B�g postanowi� zabra� dziecin� do siebie. Zdarzy�o si� to (jak pani Dean cz�sto powtarza�a synom), bo nie by�o nikogo, kto pilnowa�by Glorii.
Zadaniem Henry�ego by�o nie dopu�ci� do tego, �eby co� takiego przydarzy�o si� Eddiemu. To by�a jego praca i wykonywa� j�, chocia� nie by�o to �atwe. W tej sprawie Henry i pani Dean okazali si� zgodni, jak ma�o kiedy. Oboje cz�sto przypominali Eddiemu, jak bardzo Henry si� po�wi�ca, �eby trzyma� go z daleka od pijanych kierowc�w, bandyt�w, narkoman�w, a mo�e nawet maj�cych z�e zamiary obcych, kt�rzy kr�c� si� w pobli�u g�rnego pok�adu, mog�cych w ka�dej chwili nadlecie� swoimi niezidentyfikowanymi obiektami lataj�cymi o nap�dzie atomowym, �eby porywa� takich ma�ych ch�opc�w jak Eddie Dean. Dlatego nie powinien jeszcze bardziej denerwowa� Henry�ego, na kt�rym ci��y�a taka ogromna odpowiedzialno��. Je�li Eddie robi� co�, co naprawd� denerwowa�o Henry�ego, powinien natychmiast przesta�. W ten spos�b odwdzi�cza� mu si� za ca�y ten czas, kt�ry Henry traci�, pilnuj�c Eddiego. Kiedy si� nad tym zastanowi�, to �atwo zrozumie�, �e robi�c co� lepiej od Henry�ego, post�powa� bardzo niew�a�ciwie.
I by� te� ten ukryty pow�d. Przyczyna (mo�na by j� nazwa� �wiatem poza �wiatem) jeszcze istotniejsza, gdy� nigdy niewypowiedziana. Eddie nie m�g� by� w niczym lepszy od Henry�ego, poniewa� ten po prostu niczego nie umia� robi� dobrze... oczywi�cie opr�cz pilnowania Eddiego.
Henry nauczy� Eddiego gra� w kosza na placu zabaw w pobli�u kamienicy, w kt�rej mieszkali - na betonowym przedmie�ciu, gdzie na horyzoncie majaczy�y wie�owce Manhattanu, a czek z opieki spo�ecznej by� kr�lewskim darem. Eddie by� o osiem lat m�odszy i znacznie mniejszy od Henry�ego, ale tak�e znacznie szybszy. Ponadto mia� wrodzony talent do tej gry: kiedy z pi�k� w r�kach znalaz� si� na pop�kanym i wyboistym cemencie podw�rka, to jakby pr�d przeszywa� ca�e jego cia�o. By� szybszy, lecz nie tylko. Najwa�niejsze by�o to, �e by� lepszy od Henry�ego. Gdyby nie �wiadczy�y o tym wyniki mecz�w, w kt�rych czasem brali udzia�, pozna�by to po pochmurnych spojrzeniach Henry�ego i szturcha�cach, jakie cz�sto otrzymywa� od niego w powrotnej drodze do domu. Te szturchni�cia by�y niby �artobliwe. �Za te dwa punkty!� - krzycza� weso�o Henry i bach-bach, dwukrotnie uderza� wystawionym knykciem w biceps Eddiego. Dla Eddiego jednak nie by�y �artem, lecz ostrze�eniem. Tak jakby Henry m�wi�: �Lepiej si� nie popisuj pod koszem i nie r�b ze mnie g�upka, bracie. Lepiej pami�taj, �e ja ci� pilnuj�.�
Tak samo by�o z czytaniem, baseballem, ringiem, matematyk�, a nawet skakank�, kt�ra by�a zabaw� dla dziewczyn. To, �e jest albo m�g�by by� lepszy w tym wszystkim, pozostawa�o tajemnic�, kt�rej pod �adnym pozorem nie m�g� ujawni�. Dlatego �e Eddie by� m�odszym bratem. Dlatego �e Henry go pilnowa�. Ale najwa�niejszym powodem by� prosty fakt: musia� dochowa� tajemnicy, poniewa� Henry by� starszym bratem Eddiego, kt�ry go podziwia�.
* * *
Przed dwoma dniami, kiedy Susannah zdejmowa�a sk�r� z kr�lika, a Roland zabiera� si� do szykowania kolacji, Eddie by� w lesie na po�udnie od obozu. Zauwa�y� szczap� drewna o zabawnym kszta�cie, stercz�c� z niedawno z�amanego pnia. Dozna� dziwnego uczucia - podejrzewa�, �e okre�lanego przez ludzi mianem deja vu - i przez chwil� uwa�nie przygl�da� si� drewnu wygl�daj�cemu jak nieforemna klamka. Niejasno zdawa� sobie spraw� z tego, �e zasch�o mu w ustach.
Po kilku sekundach u�wiadomi� sobie, �e spogl�da na drzazg� stercz�c� z pie�ka, ale my�li o podw�rku za kamienic�, w kt�rej mieszkali z Henrym - wspomina ciep�y cement pod ty�kiem i smr�d dolatuj�cy z pojemnika na �mieci w zau�ku za rogiem. W tym wspomnieniu trzyma� w lewej r�ce kawa�ek drewna, a w prawej n� do mi�sa, kt�ry wzi�� z szuflady przy zlewie. Ta stercz�ca z pnia szczapa przywo�a�a wspomnienie kr�tkiego okresu, kiedy zapa�a� gwa�townym uczuciem do rze�bienia w drewnie. To wspomnienie by�o tak g��boko pogrzebane w jego pami�ci, �e w pierwszej chwili nie poj��, czym jest.
Najbardziej lubi� patrze� na drewno, zanim jeszcze zacz�� je formowa�. Czasem widzia� samoch�d lub ci�ar�wk�. Czasami psa lub kota. Pami�ta�, �e raz zobaczy� twarz bo�ka - jednego z tych niesamowitych monolit�w na Wyspie Wielkanocnej, kt�re widzia� w szkole w zeszycie �National Geographic�. Ten wyszed� mu ca�kiem nie�le. Rzecz polega�a na tym, �eby dostrzec, co mo�na zrobi� z kawa�ka drewna, nie niszcz�c go. Nigdy nie da�o si� wydoby� wszystkiego, ale czasem do�� du�o.
Co� tkwi�o w tej wypuk�o�ci pie�ka. Pomy�la�, �e m�g�by sporo wydoby� z tego drewna za pomoc� no�a Rolanda - najostrzejszego i najpor�czniejszego narz�dzia, jakiego kiedykolwiek u�ywa�.
Co� tkwi�o w tym drewnie, cierpliwie czekaj�c, a� kto� - kto� taki jak on! - przyjdzie i wydob�dzie to. Wyzwoli.
�Och, patrzcie na tego mazgaja. Co te� dzi� robimy, mazgaju? Domek dla lalek? Nocnik dla twojego ma�ego fiutka? Och... czy� to nie jest �LICZNE?�
Poczu� nag�y wstyd, zmieszanie, wra�enie, �e za wszelk� cen� musi utrzyma� co� w sekrecie, a potem przypomnia� sobie - znowu - �e Henry Dean, kt�ry p�niej sta� si� wielkim m�drcem i znanym �punem, nie �yje. Ten fakt nie przesta� go zadziwia�: przypomina� mu si� na r�ne sposoby, czasem budz�c smutek, czasem poczucie winy lub gniew. Tego dnia, dwa dni przed tym zanim wielki nied�wied� wypad� z g��bi lasu, wywo�a� najbardziej zaskakuj�c� reakcj�. Eddie poczu� ulg� i bezgraniczn� rado��.
By� wolny.
Po�yczy� n� od Rolanda. Ostro�nie odci�� wystaj�cy kawa�ek drewna, a potem zani�s� do obozu, usiad� pod drzewem i ogl�da� zdobycz ze wszystkich stron. Nie patrzy� na drewno, ale patrzy� w drewno.
Susannah sko�czy�a oprawia� kr�lika. Mi�so w�o�y�a do kocio�ka nad ogniskiem, a sk�r� rozpi�a na dw�ch kijach, przywi�zuj�c j� rzemieniami wzi�tymi z plecaka Rolanda. P�niej, po wieczerzy, Eddie oskrobie sk�r� z resztek mi�sa. Pos�uguj�c si� r�koma, Susannah bez trudu dotar�a do opartego plecami o pie� Eddiego. Przy ognisku Roland wsypywa� do kot�a jakie� nieznane - lecz niew�tpliwie aromatyczne - le�ne zio�a.
- Co robisz, Eddie?
Powstrzyma� absurdalny odruch i nie schowa� kawa�ka drewna za plecami.
- Nic - odpar�. - Pomy�la�em, �e m�g�bym... no, wiesz, wyrze�bi� co�. - Zamilk� i po chwili doda�: - Ale nie jestem w tym zbyt dobry.
Zabrzmia�o to tak, jakby chcia� j� przekona�. Spojrza�a na niego ze zdziwieniem. Przez moment wydawa�o si�, �e zamierza�a co� powiedzie�, a potem tylko wzruszy�a ramionami i zostawi�a go samego. Nie mia�a poj�cia, dlaczego Eddie wydawa� si� zawstydzony tym, �e zamierza przez chwil� postruga� kawa�ek drewna -jej ojciec robi� to ci�gle - ale je�li zechce o tym porozmawia�, to na pewno uczyni to w swoim czasie.
Eddie wiedzia�, �e to poczucie winy jest g�upie i bezsensowne, wola� jednak zajmowa� si� struganiem, gdy Rolanda i Susannah nie by�o w obozie. Najwidoczniej trudno si� wyzby� starych przyzwyczaje�. Pokonanie na�ogu by�o dziecinn� zabaw� w por�wnaniu z walk� ze wspomnieniami dzieci�stwa.
Kiedy tamci dwoje opuszczali ob�z, �eby polowa�, strzela� lub realizowa� dziwny program szkolenia, Eddie z zadziwiaj�c� zr�czno�ci� i rosn�c� przyjemno�ci� obrabia� kawa�ek drewna. Mia� w sobie kszta�t - co do tego Eddie mia� racj�. By� bardzo prosty i n� Rolanda wyzwala� ten kszta�t z niesamowit� �atwo�ci�. Wygl�da�o na to, �e zdo�a wydoby� ze� wszystko, a to oznacza�o, �e proca mo�e okaza� si� ca�kiem przydatn� broni�. Mo�e nie a� tak jak wielkie rewolwery Rolanda, ale b�dzie to co�, co wykona� w�asnor�cznie. Jego dzie�o. Ta my�l sprawia�a mu wiele satysfakcji.
Gdy pierwsze wrony wzbi�y si� w powietrze, kracz�c trwo�liwie, nie s�ysza� ich. My�la� ju� - z nadziej� - �e mo�e wkr�tce znajdzie drzewo z uwi�zionym w nim �ukiem.
* * *
Us�ysza� zbli�aj�cego si� nied�wiedzia wcze�niej ni� Roland i Susannah, ale niedostatecznie wcze�nie - pogr��ony w g��bokim skupieniu, jakie towarzyszy najpi�kniejszym i najpot�niejszym tw�rczym impulsom. Przez wi�kszo�� swego �ycia powstrzymywa� je, a teraz znalaz� si� w mocy jednego z nich. I uczyni� to z mi�� ch�ci�.
Z transu wyrwa� go nie odg�os �amanych drzew, lecz kilka szybkich strza��w z czterdziestkipi�tki, na po�udnie od obozowiska. Z u�miechem podni�s� g�ow� i opr�szon� trocinami d�oni� odgarn�� w�osy z czo�a. W tym momencie, siedz�c plecami oparty o wysok� sosn�, na polanie, kt�ra sta�a si� ich domem, z twarz� poznaczon� plamkami zielonoz�otego le�nego blasku, by� naprawd� przystojny - m�odzieniec o niesfornych czarnych w�osach, kt�re nieustannie usi�owa�y opa�� mu na wysokie czo�o, o wydatnych ustach i orzechowych oczach.
Na chwil� przywar� wzrokiem do rewolweru Rolanda, wisz�cego na pasie na pobliskiej ga��zi. Przy�apa� si� na tym, �e zadaje sobie pytanie, kiedy ostatnio Roland oddali� si� cho� na krok bez jednego ze swych dw�ch wielkich rewolwer�w. To pytanie prowadzi�o do nast�pnego.
Ile mia� lat ten cz�owiek, kt�ry zabra� Eddiego i Susannah z ich �wiat�w i rzeczywisto�ci? I co wa�niejsze, co mu dolega�o?
Susannah obieca�a poruszy� ten temat... oczywi�cie, je�li strzelanie dobrze jej p�jdzie i nie rozz�o�ci Rolanda. Eddie nie s�dzi�, aby Roland jej powiedzia� - nie od razu - ale nadszed� czas, �eby stary dra� si� dowiedzia�, �e oni oboje wiedz�, �e co� jest nie tak.
- Try�nie �r�d�o, je�eli B�g tak zechce - mrukn�� Eddie. Z nik�ym u�miechem na ustach wr�ci� do rze�bienia. Oboje zaczynali cytowa� powiedzenia Rolanda... a on ich. Niemal tak jakby byli cz�ciami jednej...
Nagle kolejne drzewo run�o bardzo blisko i Eddie w mgnieniu oka zerwa� si� na r�wne nogi, z niedoko�czon� proc� w jednej, a no�em Rolanda w drugiej r�ce. Spojrza� na przeciwleg�y skraj polany. Serce wali�o mu jak m�otem, a strach wyostrzy� wszystkie zmys�y. Co� si� zbli�a�o. S�ysza�, jak tratuje chaszcze, i dziwi� si� w duchu, �e dopiero teraz pochwyci� uchem ten d�wi�k. Cichy g�os z g��bi pod�wiadomo�ci m�wi�, �e dobrze mu tak. Nale�a�o mu si� za to, �e robi co� lepiej ni� Henry i denerwuje brata.
Nast�pne drzewo przewr�ci�o si� z przeci�g�ym, g�uchym trzaskiem. Spogl�daj�c w nier�wn� wyrw� mi�dzy wysokimi �wierkami, Eddie ujrza� chmur� drzewnego py�u, unosz�c� si� w nieruchomym powietrzu. Stworzenie, kt�re wzbi�o ten ob�ok, nagle rykn�o w�ciekle, mro��c krew w �y�ach.
Jaki� olbrzymi skurwiel, cokolwiek to jest.
Upu�ci� kawa�ek drewna i cisn�� no�em Rolanda w stoj�ce pi�� jard�w po lewej drzewo. N� dwukrotnie obr�ci� si� w powietrzu i do po�owy ostrza utkwi� w pniu, dr��c. Eddie wyrwa� czterdziestk�pi�tk� z kabury wisz�cego na ga��zi pasa i odci�gn�� kurek.
Walczy� czy ucieka�?
B�yskawicznie si�