401
Szczegóły |
Tytuł |
401 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
401 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 401 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
401 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KRWAWY ZACH�D S�O�CA
Autor : Pawe� A. Kowalski
HTML : ARGAIL
Wschodz�ce s�o�ce roz�wietla�o r�wnin� mieni�c si� tysi�cami
odblask�w i refleks�w w porannej rosie. Widok by� przepi�kny i
napawa� w�drowca now� nadziej� kt�ra przez ostatnie dni w�dr�wki
zacz�a w nim topnie�. Wszechogarniaj�ce promienie wlewa�y w jego
serce nowe si�y, wol� walki. Mimo zm�czenia i wyczerpania pod��a�
dalej wytyczonym sobie szlakiem. Jednak droga przez niego obrana
by�a nies�ychanie ci�ka, milami wi�a si� bezkresn� r�wnin� po
kt�rej rozlewa� si� ocean traw. Na dalekim horyzoncie widnia�y
zarysy g�r przepi�knie o�wietlone porannym s�o�cem. Gdzie� tam...
tam na linii horyzontu w�r�d ska� ostrych jak brzytwy znajdowa� si�
cel jego w�dr�wki.
S�o�ce znajdowa�o si� w zenicie gdy podr�nik zatrzyma� si� i
schroni� przed lej�cym z nieba �arem w cieniu sporz�dzonego z li�ci
prowizorycznego parasola. Si�y zn�w zacz�y w nim s�abn��. Le��c i
upajaj�c si� namiastk� cienia niedaleko w trawie dostrzeg� kamie�
Boga. By� to zwyczajny, �rednich rozmiar�w kamie� o kszta�ci
zbli�onym do kuli. W�drowiec wywodzi� si� z rodziny w kt�rej do
spraw kamieni Boga przywi�zywano wielk� wag�. Z biegiem lat kamienie
sta�y si� integraln� cz�ci� jego �ycia, wr�cz jego najwa�niejsz�
cz�ci�. Znalezienie kamienia na takim pustkowiu, podczas swej
w�dr�wki przyj�� wi�c za dobry omen i w dalsz� sw� w�dr�wk� pod��y�
z kamieniem w swej kieszeni.
Na wieczorny odpoczynek zatrzyma� si� bardzo p�no. Ksi�yc
znajdowa� si� ju� wysoko gdy po�o�y� si� na brzuchu aby jak co
wiecz�r po��czy� si� z przodkami. W wyci�gni�tych do przodu r�kach
trzyma� nowy kamie�.
Przodkowie przem�wili do niego bardzo szybko. Spowodowa�o to
najprawdopodobniej ogromne zm�czenie ale mog�o to by� r�wnie�
zas�ug� nowego kamienia.
W praojcowskiej wizji dostrzega� wiele znajomych mu obraz�w,
lecz w�r�d nich nieustannie pojawia� si� nowy, niesamowity pejza�
krwawo zachodz�cego s�o�ca nad g�rami. Jego czerwie� rzuca�a
demoniczny cie�, czerwone promienie prze�lizgiwa�y si� przez
poszarpane urwiska i razi�y go w oczy, wr�cz parzy�y, by�y nie do
zniesienia. Cel jego drogi w owej wizji by� tak dalece niedost�pny,
odstraszaj�cy. Mog�oby si� wydawa� i� ka�dy metr, ka�dy krok w
stron� majacz�cego w oddali pasma sko�czy�by si� natychmiastow�
�mierci� w p�omieniach.
Po��czenie z przodkami przerwa�o si� tak nagle jak si� pojawi�o.
Gdy kontakt zosta� zerwany s�o�ce swym powolnym i odwiecznym torem
wznosi�o si� nad g�rami. W�drowiec patrz�c na ich cudown� po�wiat�
dostrzeg� sprzeczno�� z jego niedawnym objawieniem - z�ocisty glob
odwiecznie wschodzi� - tak sta�o si� i w teraz - zza g�r. Mia�o to
ogromne znaczenie i symbolizowa�o pocz�tek oraz pochodzenie
wszechrzeczy od doskona�ego i najwspanialszego Kamieniarza. Obraz
widziany przez niego ukazywa� natomiast zach�d nad g�rami.
Rozmy�laj�c nad ojcowskim przes�aniem tego co ujrza� zacz��
rozwa�a� zaprzestanie swej dalszej w�dr�wki. Promienie pal�ce jego
cia�o przestraszy�y go troch�. R�wnie� wizja zburzenia porz�dku
�wiata by�a dla niego przera�aj�ce, ale gdzie� g��boko w nim tkwi�o
co� co kaza�o mu niepoddawa� si�, zn�w podj�� wytyczon� sobie drog�
niezwa�aj�c na ostrze�enia przodk�w. Po kr�tkiej walce to co�
zwyci�y�o. Tym czym� by�a ciekawo��.
G�ry by�y strome i nieprzyst�pne. Ostre kraw�dzie kaleczy�y jego
silne d�onie, przeciera�y ubranie aby potem kaleczy� sk�r�.
W�dr�wka zaj�a mu dwa dni. Noc sp�dzi� na p�ce skalnej w�r�d
le��cych pokontem kilkudziesi�ciu kamieni Boga. By�y przer�nej
wielko�ci i kszta�tu, le�a�y rozsypane jakby Kamieniarz pr�buj�c
rzuci� je w �wiat nada� im zbyt ma�� pr�dko�� aby mog�y polecie�
dalej. Dla podr�nika miejsce jego noclegu by�o najcudowniejszym na
�wiecie - dostrzega� tu tyle jego wspania�o�ci ile z pewno�ci� nie
znalaz�by w �adnym innym miejscu.
Z przodkami po��czy� si� dopiero po zachodzie s�o�ca gdy� musia�
upewni� si� czy znajduje si� ono w odpowiednim miejscu. Wszystko
by�o w porz�dku. Wizje, a raczej wizja ukazana mu przez ojc�w by�a
taka sama jak przez ostatnie dni - parz�cy, krwawy zach�d nad
g�rami. Rano wizja si� urwa�a wrzucaj�c w�drowca w rzeczywisty,
pe�en zrozumienia i odwiecznego porz�dku �wiat.
Po wielu trudach m�cz�cej wspinaczki dotar� w ko�cu na szczyt.
Stan��, rozgl�da� si�, i nie widzia� nic pr�cz bezkresnego nieba. Na
szczycie ni by�o nic. Nie by�o wspania�ej groty, nie by�o pot�nego
Kamieniarza siedz�cego u jej wylotu i tworz�cego swe dzie�a, nie
by�o przodk�w lataj�cych dooko�a niego. By�o tylko s�o�ce zachodz�ce
gdzie� na odleg�ym horyzoncie. W�drowiec patrzy� na nikn�ce
promienie, wyj�� z kieszeni znaleziony po drodze kamie� i cisn�� nim
w jego stron� ze wszystkich si�.
Gdy ostatnie przeb�yski znik�y za lini� horyzontu spostrzeg� jak
jego w�asne s�o�ce zachodzi krwawo nad g�rami...
Pawe� A. Kowalski 22 czerwca 1999