4004

Szczegóły
Tytuł 4004
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4004 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4004 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4004 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARIO VARGAS LLOSA PANTALEON I WIZYTANtKI SCAN-DAL S� ludzie, kt�rych jedynym zadaniem jest s�u�y� innym za po�rednik�w; przechodzi si� po nich jak po mostach i idzie si� dalej. Flaubert �Szko�a uczu� 1 - Obud� si�, Panta - m�wi Pochita. - Ju� �sma. Panta, Pantaleonku. - �sma? Ju�? Niech to, ale mi si� chce spa� - ziewa Pantaleonek. - Przyszy�a� mi galon? - Tak jest, panie poruczniku - staje na baczno�� Pochita. - O, przepraszam, panie kapitanie. P�ki si� nie przyzwyczaj�, b�dziesz dla mnie, kochanie, porucznikiem. Ju� przyszyte, wygl�daj� cudownie. Ale wstawaj, wstawaj, masz si� stawi� o? - Tak, tak, o dziewi�tej - namydla si� Pantaleonek. - Gdzie nas wy�l�, Pocha? Podaj mi, prosz�, r�cznik. Gdzie sobie kotek �yczy? - Tu, do Limy - patrzy na szare niebo, dachy, samochody, przechodni�w Pochita - Ojej, w g�owie mi si� kr�ci: Lima, Lima, Lima. - O Limie nie ma co nawet marzy�, te� pomys� - przegl�da si� w lustrze, wi��e krawat Panta - M�g�bym m�wi� o szcz�ciu, gdyby to by�o przynajmniej takie miasto jak Trujillo albo Tacna. - Ale �mieszna wiadomo�� w �El Comercio� - stroi grymasy Pochita. - W Leticia jaki� facet ukrzy�owa� si�, �eby og�osi� koniec �wiata. Wsadzono go do czubk�w, ale ludzie wyci�gn�li go stamt�d si��, bo my�l�, �e to �wi�ty. Leticia to w Amazonii kolumbijskiej, tak? - Do twarzy ci w mundurze kapitana, synku - stawia na stole marmolad�, pieczywo i mleko pani Leonor. - Teraz kolumbijska, przedtem by�a peruwia�ska, zabrali j� nam - smaruje grzank� mas�em Panta. - Dolej mi jeszcze troch� kawy, mamo. - A gdyby nas tak pos�ali z powrotem do Chiclayo - zbiera okruchy na talerz i �ci�ga obrus pani Leonor. - Mimo wszystko tam czuli�my si� tak dobrze, nieprawda�? Dla mnie najwa�niejsze jest to, �eby nie wys�ali nas zbyt daleko od wybrze�a. No id�, synku, powodzenia, przyjmij moje b�ogos�awie�stwo. - W imi� Ojca i Ducha �wi�tego, i Syna, Kt�ry Umar� Na Krzy�u - wznosi wzrok ku nocy, opuszcza oczy ku pochodniom Brat Francisco. - Moje r�ce s� zwi�zane, drewno jest ofiar�, prze�egnajcie si� za mnie! - Pu�kownik L�pez L�pez czeka na mnie, prosz� pani - m�wi kapitan Pantaleon Pantoja. - I do tego dw�ch genera��w - mruga panienka. - Prosz� wej��, kapitanie. Tak, tak, te kawowe drzwi. - A oto i on we w�asnej osobie - wstaje pu�kownik L�pez L�pez. - Prosz� bli�ej, Pantoja, gratulacje z okazji nast�pnej gwiazdki. - Ko�cowy egzamin celuj�co, i to przy jednomy�lno�ci ca�ej komisji - �ciska mu d�o�, klepie go po ramieniu genera� Victoria. - Brawo, kapitanie, oto jak nale�y s�u�y� mundurowi i ojczy�nie. - Prosz� siada�, Pantoja - wskazuje kanap� genera� Collazos. - Usi�d�cie wygodnie i trzymajcie si� mocno, zanim us�yszycie, co mamy wam do powiedzenia. - Nie strasz go, Tygrys - macha r�kami genera� Victoria. - Jeszcze pomy�li, �e wysy�amy go na rze�. - Sam fakt, �e aby poinformowa� was o nowych zadaniach, stawia si� tu osobi�cie dow�dztwo Intendentury, wskazuje, �e jest to problem niema�ej wagi - przybiera powa�ny wyraz twarzy pu�kownik L�pez L�pez. - Tak, Pantoja, chodzi o spraw� do�� delikatn�. - Obecno�� dow�dztwa zaszczyca mnie - stuka obcasami kapitan Pantoja. - Ale doprawdy, pan pu�kownik mnie zaciekawia. - Zapalicie? - wyci�ga papiero�nic�, zapalniczk� Tygrys Collazos. - Ale prosz� tak nie sta�, prosz� siada�. Jak to? Nie palicie? - Jak wida�, nasz wywiad trafi� przynajmniej raz w dziesi�tk� - g�aszcze fotokopi� pu�kownik L�pez L�pez. - Czarno na bia�ym: nie pije, nie pali i nie ugania si� za sp�dniczkami. - Oficer bez na�og�w - dziwi si� genera� Victoria. - No to mamy swojego cz�owieka, kt�ry obok �wi�tej R�y i �wi�tego Marcina z Porres mo�e w raju reprezentowa� wojsko. - Bez przesady - czerwieni si� kapitan Pantoja. - Jakie� wady, o kt�rych nikt nie wie, na pewno mam. - Wiemy o was wi�cej ni� wy o sobie samym - podnosi i z powrotem odk�ada na biurko teczk� Collazos. - Oczy by wam z orbit wysz�y, gdyby�cie si� dowiedzieli, ile to godzin po�wi�cili�my studiowaniu waszego �yciorysu. Wiemy, co robili�cie, czego nie robili�cie i co robi� b�dziecie, kapitanie. - Wasz� kart� s�u�by mo�emy wyrecytowa� z pami�ci - otwiera teczk�, przewraca kartki i formularze genera� Victoria. - W randze oficera ani jednej kary, a w randze kadeta zaledwie kilka b�ahych upomnie�. I dlatego zostali�cie wybrani, Pantoja. - Ni mniej, ni wi�cej, tylko spo�r�d oko�o osiemdziesi�ciu oficer�w Intendentury - unosi brew pu�kownik L�pez L�pez. - No, teraz mo�ecie pyszni� si� jak paw. - Za opini�, jak� panowie o mnie maj�, mog� by� jedynie wdzi�czny - spuszcza oczy kapitan Pantoja. - Uczyni� wszystko, co w mojej mocy, aby nie zawie�� tego zaufania, panie pu�kowniku. - Kapitan Pantaleon Pantoja? - potrz�sa s�uchawk� genera� Scavino. - Ledwo ci� s�ysz�, Tygrys. �e przysy�asz go po co? - W Chiclayo zostawili�cie po sobie wspania�e wspomnienia - kartkuje jakie� sprawozdanie genera� Victoria. - Pu�kownik Montes chcia� was zatrzyma� za wszelk� cen�. Zdaje si�, �e dzi�ki wam w koszarach wszystko chodzi�o jak w zegarku. - �Urodzony organizator, matematyczne poczucie porz�dku, talent wykonawczy - czyta Tygrys Collazos. - Administracj� pu�ku prowadzi� nadzwyczaj skutecznie i z prawdziwym natchnieniem�. Psiakrew, Montes si� w was zakocha�, kapitanie, - Tyle pochwa� zawstydza mnie - spuszcza g�ow� kapitan Pantoja. - Zawsze wykonywa�em jedynie to, co nale�a�o do moich obowi�zk�w. - S�u�ba czego? - ryczy ze �miechu genera� Scavino. - Co jak co, ale ani Victoria, ani ty, Tygrys, nie we�miecie mnie pod w�os, zapomnieli�cie, �e jestem �ysy? - No a teraz byka za rogi - przyciska palcem usta genera� Victoria. - Sprawa wymaga jak najwi�kszej dyskrecji. M�wi� o misji, kt�ra zostanie wam powierzona, kapitanie. Tygrys, wyjaw mu ten sekret. - Og�lnie rzecz bior�c, jednostki rozmieszczone na obszarze puszczy przeje�d�aj� si� po tamtejszych kobietach - bierze oddech, mruga i kaszle Tygrys Collazos. - Gwa�t�w jest od cholery, a trybuna�y nie mog� nad��y� z os�dzeniem tylu skurczysyn�w. W ca�ej Amazonii panuje wzburzenie. - Jeste�my codziennie bombardowani raportami i za�aleniami - szczypie si� w podbr�dek genera� Victoria. - Przyje�d�aj� nawet specjalne delegacje protestacyjne z najdalszych wiosek. - Pa�scy �o�nierze u�ywaj� sobie na naszych kobietach - gniecie kapelusz, be�koce burmistrz Paiva Runhui. - Par� miesi�cy temu skrzywdzili moj� szwagierk�, a w zesz�ym tygodniu o ma�o co nie skrzywdzili mojej w�asnej �ony. - Nie moi �o�nierze, ale �o�nierze narodu - gestykuluje uspokajaj�co genera� Victoria. - Spokojnie, spokojnie, panie burmistrzu. Si�y L�dowe sk�adaj� wyrazy ubolewania w zwi�zku z nieszcz�ciem pa�skiej szwagierki i zrobi�, co tylko w ich mocy, aby powetowa� straty. - Teraz gwa�t nazywa si� nieszcz�ciem? - oburza si� ojciec Beltran. - Bo to nic innego nie by�o. - Florcit�, jak wraca�a z pola, z�apa�o dw�ch �o�dak�w i przejechali po niej na samym �rodku drogi - gryzie paznokcie i podryguje burmistrz Teofilo Morey. - I tak dobrze nacelowali, �e teraz jest w ci��y, generale. - Panienka Dorotea zidentyfikuje mi tych bandzior�w - warczy pu�kownik Peter Casahuanqui. - Tylko prosz� nie p�aka�, prosz� nie p�aka�, ju� panienka zobaczy, jak ja to za�atwi�. - I pan my�li, �e ja tam wyjd�? - pop�akuje Dorotea. - Ja samiute�ka przed tyloma �o�nierzami? - Przemaszeruj� tutaj, przed posterunkiem �andarmerii - chowa si� za metalow� siateczk� pu�kownik Maximo Davila. - Panienka Jesiis b�dzie ich podgl�da� przez okno i gdy tylko panienka pozna tych krzywdzicieli panienki, to prosz� mi ich natychmiast pokaza�! - Krzywdziciele? - spluwa ojciec Beltran. - Ju� raczej rozpustnicy, kanalie, n�dznicy. Tak zbezcze�ci� Donem Asunt�! Tak kompromitowa� mundur! - Luis� Canepa, moj� s�u��c�, zgwa�ci� jaki� sier�ant, p�niej kapral, a p�niej szeregowiec - czy�ci okulary porucznik Bacacorzo. - Spodoba�o si� jej czy co, panie komendancie, w ka�dym razie kurwi si� teraz pod przezwiskiem Cyculka i ma alfonsa peda�a, kt�rego przezywaj� Stug�bek. - A teraz, panienko Dolores, prosz� mi �askawie wskaza�, za kt�rego z tych tu kawaler�w chce pani wyj�� za m�� - spaceruje przed trzema rekrutami pu�kownik Augusto Yaldes. - A kapelan natychmiast udzieli wam �lubu. Prosz� wybiera�, prosz� wybiera�, no i kogo panienka woli na tatusia dla swego przysz�ego dzidziusia? - Moj� �on� przy�apali w samym ko�ciele - siedzi sztywno na brzegu krzes�a stolarz Adriano Lhar�ue. - Nie w katedrze, tylko w tym Pana Naszego z Bagazan, prosz� pana. - W�a�nie tak, szanowni radios�uchacze - ryczy Waleczny. - Tych rozpustnych �wi�tokradc�w nie powstrzyma�a ani boja�� przed Bogiem, ani szacunek dla Jego �wi�tego przybytku, ani szlachetna siwizna owej zacnej matrony, kt�ra da�a pocz�tek ju� dw�m loreta�skim pokoleniom. - I zacz�li mnie szarpa�, o Jezu, i chcieli mnie rzuci� na ziemi� - p�acze pani Cristina. - I zataczali si�, tak byli pijani, i jakie wulgarne rzeczy m�wili. Tak, tak, przy samym o�tarzu, przysi�gam. - Najbardziej mi�osiern� dusz� w ca�ym Loreto, panie generale - grzmi ojciec Beltran. - Zniewa�yli j� pi�� razy! - I c�reczk� te�, i kuzyneczk�, i chrze�niaczk�, ju� wiem, Scavino - zdmuchuje �upie� ze swych epolet�w Tygrys Collazos. - Ale ten ksi�ulek Beltran jest z nami czy z tamtymi? Jest czy nie jest kapelanem wojskowym? - Protestuj� i jako duchowny, i jako �o�nierz, panie generale - wci�ga brzuch, wypina pier� major Beltran. - Poniewa� ci krzywdziciele szkodz� tak instytucji, jak i ofiarom. - Oczywi�cie to, co rekruci chcieli zrobi� z dam�, jest godne pot�pienia - uspokaja, u�miecha si�, gestykuluje przepraszaj�co genera� Victoria. - Ale -j jej krewni o ma�o nie pozabijali ich kijami, prosz�] O tym nie zapomina�. Tu mam orzeczenie lekarskie: po�amane �ebra, hematopsje, rozdarcie ucha. W tym wypadku, doktorku, mamy remis. - Do Iquitos? - przestaje spryskiwa� koszule 1 unosi �elazko Pochita. - Ojej, ale wysy�aj� nas daleko, Panta. - Z drewna rozpalasz ogie�, kt�ry ogrzewa twoje po�ywienie, z drewna budujesz dom, w kt�rym mieszkasz, ��ko, w kt�rym �pisz, i tratw�, kt�r� przep�ywasz rzek� - wisi nad lasem nieruchomych g��w, spragnionych twarzy i rozwartych ramion Brat Francisco. - Z drewna strugasz harpun, kt�ry �owi paiche, dmuchaw�, kt�ra powala kapibar�, i trumn�, w kt�rej grzebiesz zmar�ego. Siostry! Bracia! Kl�knijcie za mnie! - To bardzo powa�ny problem, Pantoja - potakuje pu�kownik L�pez L�pez. - W Contamana burmistrz wyda� rozporz�dzenie prosz�c mieszka�c�w, aby w dniach, kiedy �o�nierze s� na przepustce, zamykali kobiety w domu. - A przede wszystkim jak to daleko od morza - puszcza ig��, robi supe�ek i przegryza nitk� pani Leonor. - W puszczy jest du�o komar�w? To moje utrapienie, wiesz o tym. - Prosz� spojrze� na t� list� - drapie si� w czo�o Tygrys Collazos. - W nieca�y rok czterdzie�ci trzy kobiety w ci��y. Kapelani ksi�dza Beltrana udzielili �lubu oko�o dwudziestu, ale oczywi�cie z�o wymaga �rodk�w ostrzejszych ni� ma��e�stwa na si��. Jak dot�d ani areszty, ani kary nie zmieni�y stanu rzeczy: �o�nierz, kt�ry przyje�d�a na s�u�b� do puszczy, staje si� z miejsca szalej�cym jebusem. - Ale to ty, kochanie, wydajesz si� najbardziej przygn�biony tym miejscem - otwiera i odkurza walizki Pochita. - Dlaczego, Panta? - To chyba upa�, klimat, prawda? - o�ywia si� Tygrys Collazos. - Bardzo mo�liwe, panie generale - j�ka si� kapitan Pantoja. - Ciep�a wilgo� w powietrzu, bujna natura - oblizuje wargi Tygrys Collazos. - Mnie si� to ci�gle przytrafia: przyje�d�am do puszczy i zaczynam oddycha� ogniem, i czuj�, �e krew zaczyna bulgota�. - No, gdyby teraz genera�owa ci� s�ysza�a - �mieje si� genera� Victoria. - Nie chcia�bym by� w twojej sk�rze, Tygrys. - Z pocz�tku my�leli�my, �e to sprawa wy�ywienia - poklepuje si� po brzuchu genera� Collazos. - �e w garnizonach u�ywa si� za du�o przypraw, czego�, co wzmaga seksualny g��d m�czyzn. - Odwo�ali�my si� do specjalist�w, nawet sprowadzili�my jakiego� Szwajcara, kt�ry kosztowa� nas mas� pieni�dzy - pociera dwa palce pu�kownik L�pez L�pez. - Dietetyk z ca�� kup� dyplom�w. - Pas d'inconvenient - zapisuje w notatniku profesor Bernard Lahos. - Przygotujemy diet�, kt�ra nie redukuj�c potrzebnych protein os�abi libido �o�nierzy o oko�o 85 procent. - Tylko prosz� nie przesoli� - szepce Tygrys Collazos. - Na armii eunuch�w r�wnie� nam nie zale�y, doktorze. - Horcones wzywa Iguitos, Horcones wzywa Iquitos - niecierpliwi si� chor��y Santana. - Tak, bardzo wa�ne, pilne. W zwi�zku z operacj� Szwajcarska Strawa nie uzyskali�my po��danych efekt�w. Moi ludzie umieraj� z g�odu, zapadaj� na gru�lic�. Dzi� na apelu znowu dw�ch zemdla�o, panie komendancie. - To �aden dowcip, Scavino - �ciskaj�c s�uchawk� mi�dzy uchem a ramieniem zapala papierosa Tygrys Collazos. - Rozwa�yli�my wszystkie za i przeciw i to jest jedyne rozwi�zanie. Posy�am ci naszego Pantaleonka z matk� i �on�. Powodzenia. - Pochita i ja ju� si� przyzwyczai�y�my do tej my�li i jeste�my szcz�liwe, �e jedziemy do Iquitos - sk�ada chusteczki, porz�dkuje sp�dnice, pakuje obuwie pani Leonor. - A ty ci�gle z nosem zwieszonym na kwint�. Dlaczego, synku? - I wy, Pantoja, jeste�cie tym cz�owiekiem, kt�rego potrzebujemy - wstaje i obejmuje go za ramiona pu�kownik L�pez L�pez. - Wy sko�czycie z tym urwaniem g�owy. - Mimo wszystko, Panta, to jest miasto i chyba nawet �adne miasto - wyrzuca szmaty do �mieci, zawi�zuje supe�ki, zamyka teczki Pochita. - No, nie r�b takiej miny, g�ry by�yby gorsze, nie? - Prawd� m�wi�c, panie pu�kowniku, nie bardzo wyobra�am sobie jak - prze�yka �lin� kapitan Pantoja. - Ale zrobi� to, co mi rozka��, oczywi�cie. - Przede wszystkim pojecha� do Amazonii - bierze pa�eczk� i wskazuje jaki� punkt pu�kownik L�pez L�pez. - Waszym o�rodkiem operacyjnym b�dzie Iquitos. - Si�gniemy do j�dra problemu i wyrwiemy go z korzeniami - uderza pi�ci� w sw� otwart� d�o� pu�kownik Victoria. - Bo problemem s�, jak si� domy�lacie, Pantoja, nie tylko zgwa�cone kobiety. - Problemem jest te� sprawa rekrut�w, kt�rzy musz� w tym nieprzyzwoitym upale �y� jak cnotliwe panienki - strzela j�zykiem Tygrys Collazos. - Odbywa� s�u�b� w puszczy to odwaga, Pantoja, nie lada odwaga. - W amazo�skich osadach wszystkie sp�dniczki maj� swego w�a�ciciela - gestykuluje pu�kownik L�pez L�pez. - Nie ma �adnych burdelik�w, dziwek, niczego w tym gu�cie. - Ca�y tydzie� mija w odosobnieniu, na wype�nianiu w lesie r�nych zada�, a jedynym ich marzeniem jest przepustka - snuje genera� Victoria. - Musz� ca�ymi kilometrami i�� do najbli�szej osady. A co si� dzieje, kiedy tam docieraj�? - Nic a nic, z powodu cholernego braku bab - wzrusza ramionami Tygrys Collazos. - Wtedy ci, co sobie wcze�niej nie przygadali jakiej�, trac� rozum i po byle kieliszku any��wki rzucaj� si� jak pumy na wszystko, co staje im na drodze. - Zaistnia�y przypadki pederastii, nawet zoo-filii - dodaje pu�kownik L�pez L�pez. - Prosz� sobie wyobrazi�, �e pewien kapral z Horcones zosta� przy�apany w trakcie wsp�ycia z ma�p�. - Ma�pa nosi absurdalne przezwisko Mamki Bloku Pi�tego - powstrzymuje �miech chor��y Santana. - To znaczy nosi�a, bo natychmiast pos�a�em jej kul� w �eb. Degenerat siedzi w areszcie, panie pu�kowniku. - Podsumowuj�c: wstrzemi�liwo�� powoduje zepsucie, jakiego �wiat nie widzia� - m�wi genera� Victoria. - I demoralizacj�, stany nerwicowe, apati�. - Tych g�odomor�w trzeba nakarmi�, Pantoja - patrzy mu uroczy�cie w oczy Tygrys Collazos. - I tu na was kolej, tu u�yjecie swojego talentu organizatorskiego. - Panta, dlaczego jeste� taki og�upia�y i osowia�y - chowa sw�j bilet do torebki i pyta, gdzie jest wyj�cie do samolotu, Pochita. - B�dziemy mieli wielk� rzek�, b�dziemy mogli si� k�pa�, robi� wycieczki do india�skich osad. No ju�, u�miechnij si�, g�uptasku. - Co ci jest, dlaczego jeste� taki dziwny, synku? - obserwuje chmury, �mig�a, drzewa pani Leonor. - Przez ca�� podr� nie powiedzia�e� ani s�owa. Co ci� tak dr�czy? - Nic, nic, mamusiu, nic, Pochita - zapina pas bezpiecze�stwa Panta. - Czuj� si� dobrze, nic mi nie jest. Patrzcie, ju� dolatujemy. To chyba Amazonka, nie? - Przez te ostatnie dni zachowywa�e� si� jak idiota - nak�ada okulary przeciws�oneczne, zdejmuje p�aszcz Pochita. - Nic si� nie odzywa�e�, chodzi�e� jak �ni�ty. Uff, ale piek�o. Nigdy nie by�e� taki dziwny, Panta. - Troch� si� niepokoi�em moim nowym zadaniem ale ju� przesz�o - wyjmuje portfel, wyci�ga banknoty do taks�wkarza Panta. - Tak, tak, szefie, numer 549, Hotel Lima. Poczekaj, mamo, pomog� ci wysi���. - Jeste� wojskowym, tak? - rzuca na krzes�o sw�j neseser, zdejmuje pantofle Pochita. - Wiedzia�e� �e mog� ci� pos�a� wsz�dzie. Iquitos nie jest takie najgorsze, Panta, no popatrz, prawda, ze wydaje si� sympatyczne? - Masz racj�, zachowywa�em si� jak idiota - otwiera szaf�, wiesza mundur, garnitur Panta. - Mo�e za bardzo przyzwyczai�em si� do Chiclayo; przysi�gam, �e ju� mi przesz�o. No to teraz bierzemy si� do rozpakowywania. Ale upa�, co, male�ka? - Je�li o mnie chodzi, to mog�abym ca�e �ycie mieszka� w hotelu - k�adzie si� na ��ku, przeci�ga si� Pochita. - Wszystko robi� za ciebie, o mc nie trzeba si� martwi�. - A pasowa�oby ci z�o�y� zam�wienie na kadecika Pantoj� w hoteliku? - zdejmuje krawat, koszul� Panta. - Na kadecika Pantoj�? - wyba�usza oczy, rozpina bluzk�, opiera si� �okciem o poduszk� Pochita. - Naprawd�? Ju� mo�emy go zam�wi�, Pantaleonku? - Przyrzek�em ci przecie�: przy trzeciej gwiazdce - �ci�ga spodnie, sk�ada je i wiesza Panta. - B�dzie loreta�czykiem, jak ci si� widzi? - Cudownie, Panta - �mieje si�, klaszcze, skacze na materacu Pochita. - Ojej, jak fajnie, kadecik Pantaleonek junior. - Trzeba go zam�wi� jak najszybciej - rozk�ada i wyci�ga r�ce Panta. - �eby nadszed� szybciute�ko. Chod�, male�ka, no gdzie uciekasz? - No, no, co ci jest? - wyskakuje z ��ka, biegnie do �azienki Pochita. - Zwariowa�e�? - Chod�, chod�, kadecik - potyka si� o walizk�, przewraca krzes�o Panta. - Zam�wimy go teraz. No chod�, Pochita. - Ale przecie� jest jedenasta rano, dopiero przyjechali�my - wali r�kami, odpycha, odskakuje, z�o�ci si� Pochita. - Pu��, twoja mama nas us�yszy, Panta. - Spr�bujemy, jak to nam idzie w Iquitos, na pierwszy raz, w hoteliku - dyszy, walczy, obejmuje, potyka si� Pantaleonek. - Chod�, kochanie. - Prosz� spojrze�, co uzyskali�cie tymi oskar�eniami i raportami - wymachuje wytatuowanym piecz�tkami i podpisami rozkazem genera� Scavino. - Wy te�, majorze Beltran, jeste�cie temu winni: prosz� popatrze�, co ten typ b�dzie tu organizowa�. - Podrzesz mi sp�dnic� - chowa si� za szaf�, rzuca poduszk�, prosi o spok�j Pochita. - Nie poznaj� ci�, Panta, ty, zawsze taki grzeczniutki, co ci jest, zostaw, sama zdejm�. - Chcia�em z�o wypleni�, a nie sta� si� jego siewc� - czyta raz i drugi zawstydzona twarz majora Beltrana. - Sk�d mog�em przypuszcza�, �e lekarstwo b�dzie gorsze od choroby, panie generale. Niepoj�te, niewiarygodne. I pan, panie generale, pozwoli na co� tak okropnego? - Stanik, po�czoszki - poci si�, rzuca, kuli, przeci�ga Pantaleonek. - Tygrys mia� racj�: ciep�a wilgo�, oddycha si� ogniem, krew kipi. No chod�, uszczypnij mnie, gdzie lubi�. Uszko, Pochita. - Tak w dzie� to ja si� wstydz�, Panta - uskar�a si�, przykrywa ko�dr�, wzdycha Pochita. - P�niej za�niesz, a zdaje si�, �e o trzeciej masz by� w komendanturze, zawsze zasypiasz. - Wezm� prysznic - kl�ka, schyla si�, wyprostowuje Pantaleonek. - Nie m�w nic, nie rozpraszaj mnie. Uszczypnij w uszko. O tak, tak. Oj, male�ka, umieram, nie wiem, kim jestem. - Wiem, bardzo dobrze wiem, kim jeste�cie i w jakim celu przyjechali�cie do Iquitos - mamrocze genera� Roger Scavino. - I powiem wam prosto z mostu, �e wasza obecno�� w tym mie�cie absolutnie mnie nie cieszy. Spraw� trzeba postawi� od razu jasno, kapitanie. - Przepraszam, panie generale - j�ka si� kapitan Pantoja. - Wydaje mi si�, �e zasz�o jakie� nieporozumienie. - Jestem przeciwny s�u�bie, kt�r� macie tutaj organizowa� - przybli�a �ysin� do wentylatora, przymyka na chwil� oczy genera� Scavino. - Oponowa�em od pocz�tku i nadal twierdz�, �e to obrzydliwo��. - A przede wszystkim niepoj�ta ju� amoralno�� - wachluje si� z w�ciek�o�ci� ojciec Beltran. - Komendant i ja nic ju� nie m�wili�my, bo od rozkazywania jest dow�dztwo - rozk�ada chusteczk� i wyciera pot z czo�a, skroni, szyi genera� Scavino. - Ale nie przekonali nas, kapitanie. - Ja z tym projektem nie mam nic wsp�lnego, panie generale - poci si� nie ruszaj�c si� z miejsca kapitan Pantoja. - Sam by�em zaskoczony, kiedy przekazano mi >t� wiadomo��, prosz� ksi�dza. - Ksi�e majorze - poprawia ojciec Beltran. - Nie umiecie patrze� na szlify. - Przepraszam, ksi�e majorze - stuka delikatnie obcasami kapitan Pantoja. - W og�le nie przy�o�y�em r�ki do tego, zapewniam. - Nie jeste�cie jednym z tych m�zg�w Intendentury, kt�re wymy�li�y to �wi�stwo? - bierze wentylator, przystawia do twarzy, czaszki i chrypi genera� Scavino. - W ka�dym razie s� pewne sprawy, kt�re nale�y z miejsca wyja�ni�. Nie mog� zapobiec, by ta okropno�� zacz�a prosperowa�, ale postaram si�, by rzuci�o to jak najmniej cienia na Si�y Zbrojne. Nikt nie zha�bi tego wyobra�enia o Si�ach L�dowych, jakie sobie zdoby�y w Loreto, od czas�w, gdy stan��em na czele Pi�tego Okr�gu. - Jest to r�wnie� moim najgor�tszym pragnieniem - patrzy przez rami� genera�a na b�otnist� wod� rzeki, ��d� za�adowan� bananami, niebieskie niebo, ogniste s�o�ce kapitan Pantoja. - Zrobi� wszystko, co w mojej mocy. - Bo, gdyby wiadomo�� rozesz�a si�, to skandal jak sto diab��w gotowy - podnosi g�os, opiera r�ce o framug� okna genera� Scavino. - Panowie stratedzy z Limy mog� sobie najspokojniej przy biurku planowa� �wi�stwa, bo jak si� rozp�ta burza, to wszystko spadnie na genera�a Scavino. - Ca�kowicie si� z panem zgadzam - poci si�, dostrzega na r�kawach munduru rozrastaj�c� si� plam� potu, zapewnia solennie kapitan Pantoja. - Nigdy w �yciu nie poprosi�bym o powierzenie mi tej misji. To co� tak dalekiego od mojej normalnej pracy, �e nawet nie wiem, czy b�d� j� w stanie wype�ni�. - Na drewnie tw�j ojciec i twoja matka z��czyli si�, aby ci� sp�odzi�, i na drewnie po�o�y�a si� i rozwar�a nogi, by ci� zrodzi�, ta, kt�ra ci� zrodzi�a - krzyczy, grzmi tam w g�rze, w ciemno�ciach, Brat Francisco. - Drewno poczu�o Jego cia�o, sta�o si� czerwone od Jego krwi, wch�on�o Jego �zy, przesi�k�o Jego potem. Drewno jest �wi�te, drewno niesie zdrowie. Siostry! Bracia! Rozkrzy�ujcie za mnie ramiona. - Tymi drzwiami przewal� si� setki os�b, to biuro zostanie zawalone protestami, apelami z tysi�cem podpis�w, anonimowymi listami - gestykuluje, kr��y nerwowo, sk�ada i rozk�ada wachlarz ojciec Beltran. - Ca�a Amazonia podniesie krzyk pod niebiosa i pomy�li, �e projektodawc� tego skandalu jest genera� Scavino. - Ju� s�ysz� tego demagoga Walecznego, jak pluje w mikrofon kalumniami przeciw mojej osobie - irytuje si�, krzywi genera� Scavino. - Mam polecenie, by S�u�ba dzia�a�a w jak najwi�kszej tajemnicy - odwa�a si� zdj�� kepi, wytrze� chusteczk� czo�o, oczy kapitan Pantoja. - T� wskaz�wk� b�d� mia� ca�y czas na uwadze, panie generale. - A co, do diab�a, wymy�licie, �eby ludzi uspokoi�? - krzyczy, kr��y wok� biurka genera� Scavino. - Czy w Limie pomy�leli o roli, jak� przyjdzie mi tu odegra�? - Je�li pan genera� tego sobie �yczy, dzi� jeszcze mog� z�o�y� podanie o przeniesienie - blednie kapitan Pantoja. - Aby udowodni�, �e w zorganizowaniu S�u�by Wizytantek nie kieruj� mn� �adne osobiste interesy. - Geniusze, te� wymy�lili eufemizm - odwr�cony ty�em, stuka obcasami, patrzy na iskrz�c� si� rzek�, chaty, �cian� drzew ojciec Beltran. - Wizytantki, wizytantki. - �adnych przeniesie�. W ci�gu tygodnia przys�aliby nast�pnego intendenta - siada z powrotem, ch�odzi si� wentylatorem, wyciera �ysin� genera� Scavino. - Od was zale�y, aby ca�a ta sprawa nie splami�a honoru Si� L�dowych. Bierzecie na swoje barki, Pantoja, odpowiedzialno�� o rozmiarach wulkanu. - Pan genera� mo�e spokojnie spa� - prostuje si�, odrzuca ramiona do ty�u, patrzy przed siebie kapitan Pantoja. - Si�y L�dowe s� tym, co najbardziej w moim �yciu szanuj� i kocham. - Najlepiej si� im przys�u�ycie, je�li b�dziecie trzyma� si� jak najdalej od wojska - �agodzi ton, przybiera mi�y wyraz twarzy genera� Scavino. - Przynajmniej w okresie, gdy b�dziecie dowodzi� t� S�u�b�. - Przepraszam? - mruga kapitan Pantoja. - Jak pan genera� powiedzia�? - �e nie �ycz� sobie, by wasza noga kiedykolwiek stan�a w komendanturze czy w koszarach Iguitos - przybli�a do bzykaj�cych i niewidzialnych skrzyde� to jedn�, to drug� stron� d�oni genera� Scavino. - Zostajecie pozbawieni prawa uczestnictwa w jakichkolwiek oficjalnych uroczysto�ciach, defiladach, mszach. Jak r�wnie� noszenia munduru. B�dziecie ubiera� si� wy��cznie w odzie� cywiln�. - Czy nawet do pracy mam przychodzi� po cywilnemu? - wci�� mruga kapitan Pantoja, - Wasze miejsce pracy usytuowane b�dzie jak najdalej t�d komendantury - patrzy podejrzliwie, z zak�opotaniem, z lito�ci� genera� Scavino. - Cz�owieku, czy jeste�cie a� tak naiwni? Wyobra�acie sobie, �e dla zadania, kt�re macie tu wykona�, b�d� wam otwiera� biuro w jednostce? Przydzieli�em wam magazyn w okolicach Iquitos, na brzegu rzeki. Prosz� by� zawsze ubranym po cywilnemu. Nikt nie powinien dowiedzie� si�, �e to miejsce ma jakikolwiek zwi�zek z wojskiem. Zrozumiano? - Tak jest, panie generale - potakuje og�upia�y kapitan Pantoja. - Tylko �e ja nie oczekiwa�em takiego obrotu sprawy. To b�dzie, no nie wiem, tak jakbym musia� zmieni� sk�r�. - Prosz� udawa�, �e odkomenderowano was do S�u�by Wywiadowczej - odchodzi od okna, zbli�a si� do niego, obdziela go �yczliwym u�miechem major Beltran - bowiem od waszych umiej�tno�ci maskowania si� zale�y wasze �ycie. - Spr�buj� si� przystosowa�, panie generale - be�koce kapitan Pantoja. - Nie wypada r�wnie�, by�cie zamieszkali w Kolonii Wojskowej, tak wi�c prosz� sobie poszuka� mieszkania na mie�cie - ociera chusteczk� brwi, uszy, wargi i nos genera� Scavino. - I prosz� nie utrzymywa� �adnych stosunk�w z kadr� oficersk�. - Pan genera� chce powiedzie�: stosunk�w przyjacielskich? - pl�cze si� kapitan Pantoja. - No chyba, �e nie mi�osnych - �mieje si� albo kaszle, albo chrz�ka ojciec Beltran. - Wiem, �e przyjdzie to wam bardzo ci�ko - przyjacielsko potakuje genera� Scavino. - Ale nie ma innego wyj�cia, Pantoja. Charakter waszej misji wymaga� b�dzie kontaktowania si� z szumowinami ca�ej Amazonii. Tylko wasze osobiste po �wi�cenie mo�e zapobiec splamieniu naszej instytucji. - Kr�tko m�wi�c, mam zatai� pozycj� i stanowisko oficera - dostrzega w dali go�e dziecko wspinaj�ce si� na drzewo, r�ow� i kulaw� czapl�, horyzont p�on�cych zaro�li kapitan Pantoja. - Ubiera� si� w odzie� cywiln�, �y� mi�dzy cywilami, pracowa� jak cywil. - Ale zawsze my�le� jak wojskowy - uderza lekko o st� genera� Scavino. - Wyznaczy�em pewnego porucznika, by spe�nia� funkcj� ��cznika mi�dzy nami. B�dziecie spotyka� si� raz na tydzie� i poprzez niego b�dziecie mi sk�ada� raporty ze swojej pracy. - Prosz� si� o nic nie martwi�: b�d� jak gr�b - chwyta za szklank� i m�wi na zdrowie porucznik Bacacorzo. - O wszystkim jestem poinformowany, panie kapitanie. Czy mo�emy spotyka� si� we wtorki? Pomy�la�em sobie, �e najlepszymi miejscami spotka� b�d� zawsze knajpki, burdeliki. Teraz b�dzie pan musia� dosy� cz�sto odwiedza� takie miejsca, nie? - Doprowadzi� do tego, �ebym poczu� si� jak przest�pca, co� jakby przest�pca - przygl�da si� wypchanym ma�pom, papugom i ptakom, ludziom, kt�rzy na stoj�co pij� przy barku, kapitan Pantoja. - Jak, do diab�a, mam rozpoczyna� prac�, je�li nawet genera� Scavino mnie sabotuje. Je�li nawet zwierzchnicy zaczynaj� mnie zniech�ca� rozkazuj�c, �ebym si� przebra�, �ebym si� nie pokazywa�. - Taki zadowolony poszed�e� do komendantury, a wracasz taki og�upia�y - staje na palcach, ca�uje! go w policzki Pochita. - Co si� sta�o, Panta? Sp�ni�e� si� i genera� Scavino zmy� ci g�ow�? - Pomog� panu, panie kapitanie, w czym tylko b�d� m�g� - cz�stuje go pasemkami sma�onej) chonty porucznik Bacacorzo. - Nie jestem specjalist�, ale zrobi� wszystko, co tylko mo�liwe. Prosz� nie narzeka�, wielu oficer�w da�oby nie wiem co, �eby tylko znale�� si� na pana miejscu. Prosz� tylko pomy�le�, jak� b�dzie mia� pan swobod�: pan kapitan sam b�dzie decydowa� o swoich godzinach pracy. Nie m�wi�c ju� o innych przyjemno�ciach, panie kapitanie. - I tutaj mamy mieszka�, w takim brzydkim miejscu? - patrzy na obdrapane �ciany, brudn� pod�og�, paj�czyny na suficie pani Leonor. - Dlaczego nie dali ci mieszkania w Kolonii Wojskowej? Jest taka �adna. Znowu zabrak�o ci charakteru, Panta. - Prosz� nie my�le�, Bacacorzo, �e zaczynam wszystko widzie� w czarnych kolorach, ale ostatnio chodz� jak pijany, tak mnie zbili z tropu - pr�buje, �uje, prze�yka, mruczy pyszno�� kapitan Pantoja. - Administratorem jestem dobrym, to tak Ale wyrwali mnie z �ywio�u, gdzie czu�em si� jak ryba w wodzie, a o tym, co mam teraz robi�, nie mam zupe�nie poj�cia. - Pan kapitan rzuci� ju� okiem na sw�j o�rodek operacyjny? - ponownie nape�nia szklanki porucznik Bacacorzo. - Genera� Scavino wyda� rozporz�dzenie: �aden oficer z Iquitos nie mo�e zbli�a� si� do tego magazynu nad Itay� pod gro�b� kary trzydziestu dni �cis�ego. - Jeszcze nie, p�jd� jutro rano - pije, wyciera usta, powstrzymuje si� od czkni�cia kapitan Pantoja. - Bo, szczerze m�wi�c, �eby wype�ni� t� misj�, jak nale�y, trzeba by mie� w tym przedmiocie do�wiadczenie. Zna� �wiat marginesu, chocia� troch� by� hulak�. - To ty tak ubrany masz zamiar i�� do komendantury, Panta? - zbli�a si�, dotyka koszuli bez r�kaw�w, przygl�da si� podejrzliwie niebieskim spodniom, d�okejce Pochita. - A tw�j mundur? - Ale niestety tak nie jest w moim przypadku - zasmuca si�, robi nieokre�lony, zawstydzony gest kapitan Pantoja. - Nigdy nie by�em hulak�. Nawet jako ch�opak. - �e nie mo�emy spotyka� si� z rodzinami oficer�w? - chwyta za miote�k� z pi�r, szczotk�, kube�, trzepie, odkurza, dziwi si� pani Leonor. - �e musimy �y� tak, jakby�my byli cywilami? - Prosz� sobie wyobrazi�, �e jako kadet, gdy dostawali�my przepustki, wola�em zosta� w szkole i pouczy� si� - wspomina z nostalgi�' kapitan Pantoja. - Wkuwa�em matematyk�, przede wszystkim, najbardziej j� lubi�. Nigdy nie chodzi�em na zabawy. I chocia� mo�e si� to wydawa� �mieszne, to nauczy�em si� tylko naj�atwiejszych ta�c�w: bolera � walca. - I nawet s�siedzi nie powinni wiedzie�, �e jeste� kapitanem? - przeciera szyby, szoruje pod�ogi, maluje �ciany, przera�a si� Pochita. - To, co mnie spotyka, jest wi�c przera�aj�ce - ogl�da si� wok� z l�kiem, m�wi na ucho porucznikowi kapitan Pantoja. - Jak kto�, kto nigdy nie mia� w swoim �yciu do czynienia z wizytantkami, mo�e stworzy� S�u�b� Wizytantek, Bacacorzo? - Misja specjalna? - wyciera drzwi, wyk�ada szafy papierem, wiesza obrazy Pochita. - B�dziesz wsp�pracowa� ze s�u�b� wywiadowcz�? Aha, rozumiem, to dlatego tyle sekret�w, Panta? - Ju� sobie wyobra�am tysi�ce oczekuj�cych, ufaj�cych mi �o�nierzy - przygl�da si� badawczo butelkom, wzrusza si�, marzy kapitan Pantoja - kt�rzy tylko licz� dni i my�l� ju� jad�, ju� s� niedaleko, i w�osy mi staj� d�ba, Bacacorzo. - A co mnie obchodzi jaki� tam sekret wojskowy - porz�dkuje w szafach, szyje zas�ony, odkurza aba�ury, zapala lampy pani Leonor. - Sekreciki wobec w�asnej mamusi? No, opowiadaj, opowiadaj. - Nie chc� zawie�� ich zaufania - dr�czy si� kapitan Pantoja. - Ale od czego, psiakrew, mam zacz��? - Po�a�ujesz, jak mi nie powiesz - �ciele ��ka, rozk�ada dywaniki, poleruje meble, ustawia szklanki, talerze, uk�ada sztu�ce w kredensie Pochita. - Ju� nigdy wi�cej uszczypni��, tam gdzie lubisz, �adnego gryzienia w uszko. Jak wolisz, kochanie. - Za dobry start, panie kapitanie - pr�buj* o�ywi� go u�miechaj�c si� i wznosz�c toast porucznik Bacacorzo. - Je�li wizytantki nie przychodz� do kapitana Pantoja, kapitan Pantoja musi p�j�� do wizytantek. To chyba najprostsze wyj�cie, tak mi si� zdaje. - Szpieg, Panta? - zaciera r�ce, rozgl�da si� po pokoju, ale �e�my z tej obory zrobi�y cudo, prawda, pani Leonor, szepce Pochita. - Jak w filmach? Ojej, jakie to emocjonuj�ce, kochanie. - Prosz� przej�� si� tej nocy po wszystkich kurwiarniach w Iquitos - zapisuje adresy na serwetce porucznik Bacacorzo. �Mac Mao�, �007�, �Jednooki kot�, ��wi�toszek�. �eby wczu� si� w atmosfer�. Bardzo ch�tnie bym towarzyszy� panu kapitanowi, ale pan wie, instrukcje Scavina s� jednoznaczne. - A dok�d to tak elegancko, synku? - pani Leonor m�wi a jak�e, nie do poznania, Pochita, nale�y nam si� nagroda. - No, no, ale si� wystroi�e�, nawet krawat. Zgrzejesz si�. Zebranie na wysokim szczeblu? W nocy? Ty w roli tajnego agenta, Panta, a to zabawne. Tak, tak, pst, pst, ju� milcz�. - Prosz� w jakimkolwiek z tych miejsc zapyta� o Chi�czyka Porfirio - sk�ada i chowa mu do kieszeni serwetk� porucznik Bacacorzo. - To facet, kt�ry mo�e pom�c panu kapitanowi. Sprowadza �praczki� do domu. Pan kapitan wie, co to jest �praczka�? - Dlatego ani Go nie utopiono, ani nie spalono, ani nie powieszono, ani nie ukamienowano, ani nie odarto ze sk�ry - j�czy i p�acze nad trzaskaniem pochodni i szmerem modlitw Brat Francisco. - Dlatego zosta� przybity gwo�dziami do drewna, dlatego wola� krzy�. Niech s�ucha ten, kt�ry chce s�ucha�, niech rozumie ten, kt�ry chce rozumie�. Siostry! Bracia! Trzy razy w piersi uderzcie si� za mnie. - Dobry wiecz�r, tak, hm, psik - wyciera sobie nos, siada na �awce, opiera si� o kontuar Pantaleon Pantoja. - Tak, tak, piwo prosz�. Niedawno przyjecha�em do Iquitos i dopiero zaczynam poznawa� miasto. Lokal nazywa si� �Mao Mao�, tak? Aha, i dlatego te strza�y, totemy, rozumiem. - Oto piwko, zimniutkie - podaje, wyciera szklank�, wskazuje salon barman. - Tak, �Mao Mao�. Prawie nikogo nie ma, bo dzi� jest poniedzia�ek. - Chcia�bym si� czego� dowiedzie�, ehem, hm,' hm - odchrz�kuje Pantaleon Pantoja - gdyby to by�o mo�liwe, oczywi�cie. Tak po prostu, dla ciekawo�ci. - Gdzie mo�na ciemki przygada�? - robi k�eczko z kciuka i wskazuj�cego palca barman. - W�a�nie tu, ale dzi� wszystkie posz�y zobaczy� Brata Francisco, tego �wi�tego od krzy�a. Ale o, prosz� popatrze�, kto przyszed�. Porfirio, chod� tu. Przedstawiam ci pana, zainteresowany jest w informacji turystycznej. - Buldeliki i dziewczynki? - puszcza oko, k�ania si�, podaje mu r�k� Chi�czyk Porfirio. - Oczywi�cie, p�osz� pana. Ca�a przyjemno�� po mojej stlonie, w dwie minuty poinfolmuj� pana o wszystkim. B�dzie to pana kosztowa� tylko jeden blowalek, taniocha, plawda? - Bardzo mi mi�o - zaprasza go, by si� przysiad�, Pantaleon Pantoja. - Tak, oczywi�cie, piwo. Prosz� tylko nie my�le�, �e mam w tym jaki� osobisty interes, chodzi raczej o sprawy techniczne. - Techniczne? - robi grymas wstr�tu barman. - Chyba nie jest pan tajniakiem? - Buldelik�w jest ma�o - unosi trzy palce Chi�czyk Porfirio. - Pa�skie zdlowie. Dwa porz�dne, jeden stlaszna dziula, dla �eblak�w. S� te� dziewczynki, kt�le chodz� od domu do domu, na w�asn� l�k�. �P�aczki�. S�ysza� pan? - Ach tak? To interesuj�ce - zach�ca go u-�miechami Pantaleon Pantoja. - Ja tylko tak, z ciekawo�ci, osobi�cie nie odwiedzam takich lokali. Ma pan kontakty? To znaczy, znajomo�ci, przyjaci� w tych miejscach? - Gdzie tylko s� kurwy, tam Chi�czyk czuje si� jak ryba w wodzie - �mieje si� barman. - Nazywaj� go Fumanchu z Belen, prawda, chrzestny? Belen to ta dzielnica p�ywaj�cych dom�w, Wenecja Amazonii, by� ju� pan tam? - Wszystkiego w �yciu pl�bowa�em i nie ma czego �a�owa�, p�osz� pana - zdmuchuje pian� i popija Chi�czyk Porfirio. - Folsy nie ��obi�em, ale zdoby�em do�wiadczenie. Biletel w kinie, motolowy �odzi, �owca w��w na ekspolt. - I ze wszystkich tych miejsc wywalili ci� na zbity pysk za kurewstwo, chrzestny - przypala mu papierosa barman. - Za�piewaj panu to, co ci mamu�ka przepowiedzia�a. - Chi�czyk, co si� ulodzi mi�dzy �eblakami, zdechnie alfonsem albo za klatkami! �piewa i wybucha �miechem Chi�czyk Porfirio. - Ach, moja ulocza mamu�ka, kt�la telaz jest w niebie. Laz si� �yje, wi�c trzeba to dobrze prze�y�, nie? �ykniemy sobie d�ugi blowalek, p�osz� pana? - Ch�tnie, ale hm, hm - czerwieni si� Pantaleon Pantoja - mam lepszy pomys�. A gdyby�my tak, przyjacielu, zmienili otoczenie. - Pan Pantoja? - p�ynie mi�d z ust pani Ciuciumamy. - Prosz�, prosz� czu� si� jak u siebie w domu. Tutaj wszyscy s� mile widziani opr�cz mundurowych, bo oni ci�gle prosz� o rabat. Cze��, Chi�czyku, bandziorze. - Pan Pantoja przyjecha� plosto z Limy i jest przyjacielem - ca�uje w policzki, szczypie w zadki Chi�czyk Porfirio. - Chce tutaj za�o�y� jaki� inte�esik. Domy�lasz si�, us�ugi plima solt, Ciuciumamo. Ten liliput nazywa si� Ciupelek i jest maskotk� lokalu, p�osz� pana. - Raczej, taka twoja ma�, powiedz kierownikiem, barmanem i wykidaj�em - si�ga po butelki, zbiera szklanki, sprawdza rachunki, w��cza adapter, pogania kobiety do ta�ca Ciupelek. - A wi�c po raz pierwszy przychodzi pan do Domu Ciuciumamy? - Ale nie ostatni, sam pan si� przekona. Dziewcz�t jest niewiele, bo prawie wszystkie posz�y zobaczy� Brata Francisco, tego, kt�ry wzni�s� ten olbrzymi krzy� przy jeziorze Morona. - Ja te� tam by�em, ludzi by�o od gloma, �aj dla kieszonkowc�w - wita si� na lewo i prawo Chi�czyk Porfirio. - Fantastyczny kaznodzieja ten Blat. Ma�o go by�o s�ycha�, ale ludzie si� podniecali. - Wszystko, co przybijesz do drewna, jest ofiar�, wszystko, co ko�czy si� w drewnie, unosi si� i przyjmuje go Ten, Kt�ry Umar� Na Krzy�u - zawodzi Brat Francisco. - Barwny motyl, kt�ry rozwesela poranek, r�a, kt�ra rozsiewa sw�j zapach w powietrzu, nietoperz, kt�rego oczka b�yszcz� w nocy, i nawet kleszcz, kt�ry wbija si� pod paznokcie. Siostry! Bracia! Stawiajcie krzy�e za mnie! - Co za mina powa�na, a� strach, chocia� je�li pan chodzi z tym Chi�czykiem, to chyba nie jest pan taki powa�ny - wyciera r�k� st�, przystawia krzes�a, u�miecha si� s�odko Ciuciumama. - No, Ciupelku, piwo i trzy szklanki. Pierwsze spotkanie na koszt firmy. - Pan wie, od czego ta Ciuciumama? - gwi�d�e, pokazuje czubek j�zyka Chi�czyk Porfirio. - Od najbaldziej jadowitej �mii w ca�ej Amazonii: ciuciupe. Mo�e pan sobie wyobla�a�, co ta pani musi gada� ludziom, �eby zas�u�y� na takie niesympatyczne przezwisko. - Zamknij si�, ga�ganie - zatyka mu usta, podaje szklanki, u�miecha si� Ciuciumama. - Pa�skie zdrowie, witamy w Iquitos. - Jaszczulczy j�zyk - wskazuje wisz�ce na �cianach golizny, p�kni�te lustro, czerwone aba�ury, dyndaj�ce przy wielobarwnym fotelu fr�dzle Chi�czyk Porfirio. - Ale to dobla kobita, a ten lokal, mimo �e ma swoje lata, jest najlepszy w Iquitos. - Wystarczy rzuci� okiem aa te, kt�re zosta�y - pokazuje Ciupelek: - Mulatki, bia�e, Japonki, nawet Murzynka. Dobre oko ma Ciuciumama, umie dobiera� sobie ludzi, prosz� pana. - �wietna muzyka, nogi same lwa si� do ta�ca - wstaje, bierze za r�k� jedn� z kobiet, ci�gnie na parkiet, ta�czy Chi�czyk Porfirio. - Ja tylko na chwileczk�, przeplaszam, to tak �eby kl�gos�up lozlusza�. Ty, pupiasta, chod� tu. - Czy mog� pani postawi� piwo, Ciuciumamo - przypochlebia si� niewprawnym u�miechem, szepce Pantaleon Pantoja. - Chcia�bym poprosi� pani� o pewne informacje, je�li oczywi�cie nie sprawi to pani k�opotu. - Co za sympatyczny �ajdak z tego Chi�czyka, nigdy nie ma forsy, ale za to potrafi rozrusza� ka�d� zabaw� - zgniata papierek w kulk�, rzuca w g�ow� Porfiria, trafia Ciuciumama. - Nie wiem, co one w nim widz�, ale szalej� za nim. Niech pan popatrzy, jak on si� rusza. - O sprawy zwi�zane z pani, ehem, hmm, interesem - napiera Pantaleon Pantoja. - Ale� tak, oczywi�cie, prosz� pana - powa�nieje, przytakuje, �widruje go wzrokiem Ciuciumama - ale przypuszcza�am, �e przyszed� pan w innych celach, a nie �eby rozmawia� o interesach. - O Jezu, g�owa mi p�ka - kuli si�, przykrywa prze�cierad�em Pantaleonek. - Trz�sie mn�, mam rozwolnienie, o Jezuniu. - A jasne, �e ci p�ka, jasne, �e masz, a poza tym bardzo si� ciesz� - tupie Pochita. - Po�o�y�e� si� oko�o czwartej, a wr�ci�e� na czworakach, idioto. - Trzy razy wymiotowa�e� - kr�ci si� mi�dzy garnkami, umywalk� i r�cznikami pani Leonor - ca�y pok�j �mierdzi, synku. - Ty mi, Panta, jeszcze wyt�umaczysz, co to wszystko ma znaczy� - zbli�a si� do ��ka, piorunuje go wzrokiem Pochita. - Ju� ci m�wi�em, kochanie, �e to zwi�zane z moj� prac� - j�czy mi�dzy poduszkami Pantaleonek. - Wiesz dobrze, �e nie lubi� pi� i w��czy� si� po nocach. Takie rzeczy to dla mnie tortura, male�ka. - Czy to ma znaczy�, �e b�dziesz to robi� cz�ciej? - gestykuluje, krzywi si� Pochita. - Upija� si�, wraca� o �wicie? No wi�c co to, to nie. Panta, przysi�gam, �e nie. - Tylko si� nie k���cie - utrzymuje w r�wnowadze szklank�, dzbanek i tac� pani Leonor. - Masz, synku, zr�b sobie ok�ady z tych mokrych chusteczek i wypij alkaseltzer. Szybko, z b�belkami. - To moja praca, moja misja, kt�r� kazano mi wype�ni� - rozpacza, cichnie, milknie g�os Pantaleonka. - Ja tego nienawidz�, wierz mi. Nie mog� powiedzie� ci nic wi�cej, nie zmuszaj mnie do m�wienia, to by�oby bardzo niebezpieczne dla mojej dalszej kariery w wojsku. Ufaj mi, Pocha. - By�e� z kobietami - wybucha p�aczem Pochita. - M�czy�ni nie pij� a� do samego rana tylko w swoim towarzystwie, bez kobiet. Jestem pewna, �e by�e�, Panta. - Pocha, Pochita, g�owa mi p�ka, plecy mnie bol� - trzyma na czole ok�ad, macha r�k� pod ��kiem, przysuwa nocnik, pluje �lin� i ��ci� Pantaleonek. - Nie p�acz, robisz ze mnie bandziora, a nie jestem nim, przysi�gam ci, �e nie jestem. - Otw�rz buzi�, zamknij oczy - przybli�a dymi�c� fili�ank�, �ciska usta w ciup pani Leonor. - A gor�ca kawusia syneczkowi do dziobka wskoczy. 2 SWGPGO Raport numer jeden Dotyczy og�lnie: S�u�by Wizytantek przy Garnizonach, Posterunkach Granicznych i innych Obiektach. szczeg�owo: Organizacji stanowiska dowodzenia i oceny jego dogodno�ci dla akcji rekrutacyjnej. Charakterystyka: �ci�le tajne. Data i miejsce: Iquitos 12 sierpnia 1956. Ni�ej podpisany, kapitan PSL (Intendentura) Pantaleon Pantoja, odkomenderowany dla zorganizowania i wprowadzenia do akcji S�u�by Wizytantek przy Garnizonach, Posterunkach Granicznych i innych Obiektach (SWGPO) na teren ca�ego okr�gu Amazonii, z szacunkiem pozdrawiaj�c genera�a Felipe Collazos, szefa Administracji, Intendentury i S�u�b R�nych L�dowych, melduje pos�usznie, co nast�puje: 1. Przybywszy do Iquitos, bezzw�ocznie si� osobi�cie w komendanturze V Okr�gu (Amazonia) celem zameldowania si� u genera�a Rogera Scavino, szefa okr�gu, kt�ry, przywitawszy ni�ej podpisanego mile i serdecznie, przyst�pi� do zakomunikowania mu o podj�ciu pewnych �rodk�w ostro�no�ci niezb�dnych dla skuteczniejszego wprowadzenia w czyn powierzonej ni�ej podpisanemu misji, a mianowicie i�: maj�c na uwadze ochron� dobrego imienia instytucji, uznaje si� za stosowne, by osoba ni�ej podpisanego pod �adnym pozorem nie stawia�a si� ani w komendanturze, ani w koszarach miejscowego garnizonu; by nie przywdziewa�a munduru, nie zamieszka�a w Kolonii Wojskowej i nie utrzymywa�a �adnych stosunk�w z oficerami garnizonu, to znaczy, by w ka�dej chwili jej dzia�alno�� i �ycie prywatne wskazywa�y na osob� cywiln�, co zwi�zane jest z tym, i� tak osoby, jak i miejsca, w kt�rych ni�ej podpisany b�dzie utrzymywa� kontakty (element, domy publiczne), koliduj� z kodeksem post�powania kapitana Si� Zbrojnych. Ni�ej podpisany skrupulatnie przestrzega tych wskaz�wek, mimo �e z ci�kim sercem przychodzi mu zatajanie swego stanowiska oficera naszych Si� L�dowych, z przynale�no�ci do kt�rych jest dumny, i przebywanie z dala od swych towarzyszy broni, z kt�rymi ��cz� go uczucia braterstwa, jak r�wnie� mimo powstania i znalezienia si� w nader delikatnej sytuacji1 rodzinnej, albowiem zmuszony jest te� utrzymywa� w absolutnej tajemnicy przed osobami w�asnej matki i �ony danych o charakterze swojej misji, a tym samym ucieka� si�, nieomal przez ca�y czas, do zatajania prawdy maj�c na wzgl�dzie podtrzymanie harmonii �ycia rodzinnego i powodzenie swojej pracy. Ni�ej podpisany akceptuje w ca�ej rozci�g�o�ci wspomniane posuni�cia �wiadom nie cierpi�cej zw�oki operacji, kt�r� dow�dztwo mu powierzy�o, jak i pal�cych potrzeb �o�nierzy s�u��cych naszej Ojczy�nie w najodleglejszych zak�tkach puszczy amazo�skiej. 2. Obj�� ju� punkt usytuowany na brzegu rzeki Itaya, przydzielony i przeznaczony przez komendantur� V Okr�gu na stanowisko dowodzenia i centrum logistyczne (rekrutacyjno-zaopatrzeniowe) S�u�by Wizytantek. Pod rozkazy ni�ej podpisanego stawili si� odkomenderowani do S�u�by �o�nierze: Sinforoso Caiguas i Palomino Rioalto, przy kt�rych wyborze, nader trafnym, w�adze kierowa�y si� ich nienagann� postaw�, karno�ci� i pewn� oboj�tno�ci� wobec os�b p�ci odmiennej, w przeciwnym bowiem wypadku charakter czekaj�cej ich pracy i specyfika �rodowiska, w kt�rym maj� si� obraca�, m�g�by u wspomnianych �o�nierzy sprowokowa� pokusy, a tym samym niepo��dane problemy dla S�u�by. Ni�ej podpisany pragnie stwierdzi�, i� lokalizacja stanowiska dowodzenia i centrum logistycznego znakomicie spe�nia wymagane warunki: przede wszystkim miejsce usytuowane jest w pobli�u �rodka transportu (rzeka Itaya), nast�pnie - jest os�oni�te przed wzrokiem niedyskretnych os�b, miasto znajduje si� bowiem w znacznej odleg�o�ci, a najbli�sza siedziba ludzka, m�yn ry�owy Garote, znajduje si� na przeciwleg�ym brzegu (nie ma mostu). Z drugiej strony jego znakomite warunki topograficzne pozwalaj� wybudowa� ma�� przysta�, co umo�liwi, z chwil� przej�cia przez S�u�b� Wizytantek systemu objazdowego, pe�n� kontrol� stanowiska dowodzenia nad ruchem kolejnych transport�w. 3. W pierwszym tygodniu ni�ej podpisany zmuszony by� po�wi�ci� ca�y sw�j czas i skoncentrowa� swe wysi�ki na uprz�tni�ciu i doprowadzeniu do porz�dku wyznaczonego lokalu, niepe�nego czworoboku licz�cego l 323 metr�w kwadratowych (kt�rego jedna czwarta powierzchni znajduje si� pod cynkowym dachem), otoczonego drewnianym p�otem i posiadaj�cego dwie bramy, jedn� od strony drogi z Iquitos, a drug� od strony rzeki. Cz�� znajduj�ca si� pod dachem ma 327 metr�w kwadratowych powierzchni i posiada pod�og�; sk�ada si� z parteru i pi�tra, kt�re jest jedynie antresol� obudowan� balustrad� i na kt�re prowadzi drabina stra�acka. Ni�ej podpisany urz�dzi� tam sw�j punkt dowodzenia, biuro, ksi�gowo�� i archiwum. W cz�ci zewn�trznej - kt�ra znajduje si� w ci�g�ym polu obserwacji punktu dowodzenia - zawieszono hamaki dla Sinforosa Caiguas i Palomina Rioalto i postawiono ust�p wiejskiego wyrobu (�ciekiem jest rzeka). Cz�� (znajduj�ca si� na wolnym powietrzu jest otwartym terenem, kt�ry z rzadka porastaj� drzewa. Po�wi�cenie ca�ego tygodnia na uprz�tni�cie i przystosowanie wyznaczonego miejsca mo�e wydawa� si� zbytni� przesad�, oznak� s�abowito�ci lub lenistwa, ale prawd� jest, i� wyznaczone miejsce znajdowa�o si� w stanie nie nadaj�cym si� do u�ytku i, za przeproszeniem, paskudnym z ni�ej podanych przyczyn: wykorzystuj�c zaniedbanie magazynu przez! Si�y L�dowe, u�ywano go do r�norakich i nielegalnych praktyk. I tak wzi�li go w, swoje posiadanie niekt�rzy wyznawcy Brata Francisco, indywiduum pochodzenia obcego, tw�rcy nowej religii i mniemanego cudotw�rcy, kt�ry na piechot�, i na tratwie przemierza Amazoni� brazylijsk�, kolumbijsk�, ekwadorsk� i peruwia�sk�, ustawiaj�c w odwiedzanych przez siebie miejscowo�ciach krzy�e, na kt�rych ka�e siebie krzy�owa�, aby w tej dziwacznej pozycji wyg�asza� kazania w j�zyku portugalskim, hiszpa�skim lub w narzeczach india�skich. Jego zwyczajem jest przepowiadanie katastrof i nawo�ywanie swych wyznawc�w (kt�rych ogromne rzesze, mimo g�os�w pot�pienia zar�wno ze strony ko�cio�a katolickiego, jak i protestanckiego, przyci�gane s� religijn� �arliwo�ci� wspomnianego osobnika, bez w�tpienia olbrzymi�, jego kazania bowiem oddzia�uj� nie tylko na prostych i ciemnych ludzi, ale i na ludzi wykszta�conych, jak przyk�adowo i na nieszcz�cie zdarzy�o si� to z osob� matki ni�ej podpisanego), by pozbywali si� swoich d�br, stawiali drewniane krzy�e i sk�adali ofiary w. zwi�zku z maj�cym nast�pi� ko�cem �wiata, kt�ry, jak zapewnia, nadej�� ma bardzo szybko. Tu, w Iquitos, przez kt�re w tych dniach przeszed� Brat Francisco, istniej� liczne �arki� (tak nazywaj� si� �wi�tynie sekty st