3979

Szczegóły
Tytuł 3979
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3979 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3979 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3979 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joanna Kulmowa TRZY Copyright by Joanna Kulmowa Tower Press, Gda�sk 2001 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 Autorka uprzedza lojalnie, i� pr�no by tu szuka� realnych os�b i wypadk�w; opowie�� ta ma tyle tylko wsp�lnego z histori�, ile potrzeba dla zatrucia czternastoletniej dziewczynki toksynami nienawi�ci; rzecz t� nale�y zatem potraktowa� jako dow�d nie wprost na szkodliwo�� przera�enia i wierzy�, �e co� r�wnie przykrego nie zdarzy�o si� w rzeczywisto�ci � co nie oznacza, �e ju� nigdy zdarzy� si� nie mo�e. Joanna Kulmowa 5 I Koniec: tak si� to ko�czy. Kar� za grzechy dla niej, dla ka�dej z nich, dla jednej z trzech, dla wszystkich trzech � tak w�a�nie. � Id� po mnie. Tylko to: id� po mnie. I: piasek. Zupe�nie jak w tamtym �nie, co wydawa� si� nie snem, wi�c by� proroczy � �e osuwa si� z piachem w piach, do leja po bombie: albo te� tu brali na co� ten piach, wilgotny mi�dzy spoconymi ze strachu palcami, sucho zgrzytaj�cy w z�bach, p�aty piachu przed oczami. Tak daj� si� grzeba� powolne �uki, w g�r�, w g�r� i znowu na d�, cho� b��kitny pancerz po�yskuje triumfalnie, na nic ta pi�kno��. Piaskowy schron czy gr�b, to zawsze s� groby, jak �uk si� tam ucieka. Jak to m�wi�a mama? �Spotkamy si� w piaskowej guberni" � to by�o o cmentarzu, taki dowcip z na wp� rosyjskiej jeszcze pensji dla panienek, mama nie przypuszcza�a, �e tak rych�o p�jdzie do piachu, a jej najdro�si... I nagle: ten daleki cmentarny park, gdzie mama ju� na zawsze, a potem zaraz ten, gdzie zacz�o si� � dopiero wtedy? wcze�niej chyba? � ca�e g�upie nieszcz�cie ze star� Osuchowsk�. Aby nie tutaj, aby nie �ywcem? Nie? Poczekaj dziecino, mo�e zap�dz� na glinianki albo najpierw kulka w �eb, �mieszne pacni�cie, �ebym twarz� pok�oni�a si� ziemi, ugryz�a piasek, na�ar�a si� go do ud�awienia, do na wieki wiek�w amen. Niech to b�dzie sen, niech obudz� si� zanim nadejd� � bo id� po mnie, bo �ni�o mi si� ju� tak i to bardzo dok�adnie tak. Ale kiedy stary sen powtarza si� od pocz�tku nowego, to czy nie jest jaw�? Czy nie musi i�� dalej a� do ca�ego wy�nienia? � �e jakie� fundamenty nigdy wcze�niej tu nie widziane cho� przewidziane snem, �e ta nora pod niby pok�adem, �e tak samo piasek i papier na dnie, papierem przykrywa si� umar�ych. Po co by�o chowa� tutaj przekl�te listy, zabawia� si� wyzywaniem losu i tak wyzwanego od dawna; czy sama chcia�a ukara� si�, nim oskar�� inni lub te� bez oskar�enia i �adnej winy p�jdzie na �mietnik; a mo�e nic naprawd� serio, takie mi komedianctwo, zagranie w udawan� �mier�, a po co? A po to. �e stanie si� jak amulet, obroni przed �mierci� prawdziw� biedne dziecko, bez grzechu skazane dziecko. �Nie jeste� ju� dzieckiem, kochanie". Indianie, policjanci i z�odzieje, kapiszony, pa, pa, pach? Nie uchroni�o, bo wida� kto inny rz�dzi i os�ania, mo�e nie ten Tw�j czy Wasz, mo�e Cudzy, mo�e nikt, wcale? � Id� po mnie! Skuli� si� w g��bi piaskowej wyrwy, z��kn��, poszarze� na ziemi� i glin�, �eby poszli dalej, po inn�, po wszelkie inne napi�tnowane! Zawiod�a gra w Justyn� i doskonalenie si� Kazimiery, i zginie Juta, i zgin� wszystkie trzy, to nie sen, to ju� koniec, to ju�. � Nie! Bo�e, nie! Bum! Otwieraj� si� od niemego krzyku niebia�skie wrota � tak by� w ka�dym razie powinno � i objawia si� On, prywatny Deus ex machina, b�dzie musia�a teraz my�le� i za Niego: ...nie? ty nie? wi�c inne tak, a ty nie? ty w�a�nie mia�aby� wypa�� z rachunku � dzi�ki jakiej omy�ce? �e masz mnie a ja ciebie, wi�c obstajesz przy tym, �e to ja ciebie wy�ni�em i nie b�d� chcia� utraci�, wi�c w �nie moim zrobi� miejsce dla twojego � powiedzmy � snu o tamtych id�cych tutaj a� do skraju piasku, a p�niej ciebie raz jeszcze obudz�, i po�ni� twoj� jaw� tak d�ugo, a� miliony zostan� odfajkowane dla zgody ze statystyk� i d�u�ej jeszcze, i jeszcze. 6 Ba, to� i po�r�d milion�w ka�dy mo�e mie� na tak� okazj� Swojego, co go sobie �ni i w por� wyreklamuje z mogi�y zbiorowej na jeden krzyk ostateczny � bo kiedy trwoga, to wy wszyscy: ocal! ratuj! Lecz � skoro powiedziane jest o cz�owieku �z prochu powsta�e� i w proch si� obr�cisz" � w co winien obr�ci� si� Ten, kt�ry z waszej trwogi? Sk�d czerpa� odwag� i si��, je�lim si� narodzi� w grzechu przera�enia? Wesz�a tego dnia po raz pierwszy do nieznanego pokoju � izby raczej w drewnianym baraku � rozpi�a wyrudzia�y przez te trzy lata p�aszczyk, tu cieplej ni� na dworze, piecyk rozpalony do ciemnej czerwieni fajerek, jaskrawo ta�cz� na p�ycie zab��kane iskierki kurzu. Wiosna nie przygrzewa jeszcze na dobre, wi�c w oka mgnieniu tego rozwarcia i zamkni�cia drzwi powia�o z nie os�oni�tego ganku marcem, ch�odem, wilgotnym zakisem s�omy, li��mi d�bowymi butwiej�cymi od niezliczonych jesieni na �ci�ce sosnowych igie�, tak pachnia�a ca�a Osada. � Dzie� dobry, przysz�am na lekcj�, tatu� m�wi�... ojciec... O ma�o nie zach�ysn�a si�, poczerwienia�a: �le, nie �aden tatu�. Ojciec. Nie m�wi� zbyt czule, zdrobnieniami, to mo�e j� zdradzi�, oni wszyscy m�wi� szorstko, byle jak. Oni: tamte wyro�ni�te ch�opaczyska (�czeladnicy" � okre�li ich Dorian) usadowione ju� wok� ci�kiego sto�u o nogach po�yskliwie toczonych, mebla zadziwiaj�cego w tym niby warsztacie � graciarni pr�dzej, pe�nej kurzu, farb, �ywicy albo terpentyny po prostu. Wsz�dzie mieszka si� tak dziko, ale tutaj prymityw ma swoisty sens, nie tymczasowy: zamierzony, doskona�y nieomal. Pr�cz tamtych jest �w Dorian, jest i dziewczyna, mo�e pi�tnastoletnia, uk�adna, g�adko ulizana, z wie�cem ma�lanego warkocza, co tak pachnie zazwyczaj st�chlizn� orzech�w. Najwy�szy dryblas � k�dzierzawy i ci�ko�apy, niesk�adny jak tamci � spogl�da spode �ba, z ponur� uwag�: czemu on tak patrzy na mnie, czy�by... Nagle reszta staje si� niewa�na, znikaj� dwaj inni, znika ma�lano��ta, nawet �w przedziwny Dorian; co mo�e znaczy� to spojrzenie? bo je�li zanadto przenikliwe, je�li zbytnio domy�lne, to zaraz walka na �mier� i �ycie, ur�gliwo�� za ur�gliwo��, chamstwo za chamstwo � czy nie lepiej cofn�� si� pod byle pretekstem do drzwi, na wolno�� igie� i li�ci, p�ki czas jeszcze, dop�ki nie zapyta, nie zapytaj� wszyscy... Dorian � pospiesznie jako�: � Kazimiera! Wiem, przywitaj si�. Kazimiera, zdaje si�? Kazia? � Juta... W domu wo�aj� mnie Juta. Strach ostateczny... Musia�a zaznawa� go wcze�niej, bo ju� kiedy spotka�a si� z Czarn� S�siadk�... W�a�ciwie rud� i to do najostrzejszej czerwieni, ale trafniej nazywa� j� czarn� od �a�obnego p�aszcza, tak�e nie�le wyrudzia�ego, przesyconego rzepakowym olejem, zaduchem kartoflanych plack�w, lekk� smug� nieust�pliwej naftaliny � czemu ta naftalina, skoro Czarna zawsze w jednakiej �a�obie, kogo� niedawno straci�a, czy te� wysprzeda�a si� z w�asnych rzeczy i nosi darowan� czer�? Nie nale�y do wysiedle�c�w, przyjecha�a podobno na d�ugo przed tym wszystkim, zreszt� niewiele o niej wiadomo, wida� nie musi ucieka� si� do fabrykowania prawdy o sobie, za to nadmiernie ciekawa innych: ilekro� Juta przechodzi pod oknem oficynki � prowadzi tamt�dy droga po wod� � Czarna odsuwa nieznacznie zazdrostk�; drobna d�o�, powieki zaczerwienione jakby od wiecznego pop�akiwania, rozpalone gor�czk� oczy. Wtedy spotka�y si� znienacka z Jut� tam w g��bi ogrodu, przy s�omianym chochole, zaw�lonym na �elaznym kad�ubie pompy. Sp�kane od zesz�orocznych mroz�w rury nie doprowadzaj� wody do trzech domk�w posesji, kto by to teraz naprawia�, wi�c te zgrabia�e r�ce w ci�kich od wilgoci r�kawicach, wi�c pordzewia�e kub�y, kwa�ny smr�d zgrzytliwej studni. 7 � To jak ciebie wo�aj�? Juta? G�os ma monotonny, g�uchy, opornie dobywaj�cy si� z krtani. � Tak, Juta. To od Kazimiery. Mo�e by� Ziuta, mo�e by� i Juta, nie? Nie zamierza�a by� niegrzeczna, chce przecie�, aby j� lubiano, ale i boi si� pos�dzenia o nadmiern� przymilno��, nie umie zrezygnowa� z obronnej zaczepki. Prze�lizn�a wiadro po oblodzonym �cieku, ust�pi jej kolejka byle pr�dzej, do widzenia � ju� czai si� przy chochole studni wiecznie us�u�ny l�k, ju�... � Od Kazimiery � mruczy tamta � Nie mo�e by�. Nie, nie mo�e. Ona by�a... By�a? Kto? Czarnej S�siadce dr�� usta. Nie ko�czy zdania, wolno zbli�a si� do Juty, zbyt wolno, jak we �nie, kiedy kto� ma niespiesznie uderzy�, ma�o: zabi�. Rude w�osy wysmykuj� si� niechlujnie spod przetartej chusty, Juta patrzy na nie jak na w�e Meduzy, nie ruszy si�, nie ucieknie, a� naraz � ona, tak zawsze roztropna � przera�liwie, na ca�e gard�o: � Wariatka! Wariatka!!! I sen o bezruchu pryska: tamta odwraca si�, niezdarnie, teraz szybko i szybciej i jeszcze szybciej ucieka; ze zgrzytem zatacza si� po lodzie puste wiadro, mu�ni�te po�� rozwianego w panice p�aszcza. Juta �apie swoje niezbyt pe�ne kube�ki, nie patrz�c biegnie, wychlapuje po drodze sporo wody, omija pr�dko drzwi oficyny ju� zatrza�ni�te za Czarn� � Bo�e, jak brzydko si� wyg�upi�am! Bo�e! Dopiero w domu zaczyna pojmowa� ca�� swoj� zgroz�, dygocze, leci twarz� w mi�osiern� poduszk�, bardziej w niej ni� w przyzywanym Bogu szukaj�c pociechy i rady: powiedzie� tatusiowi? nie m�wi�? a je�li to wcale nie wariatka, tylko kto�, kto wie? albo gorzej: kto zna� Kazimier�? Teraz ju� wie, teraz, tutaj. Za p�no, sta�o si�, id� po mnie... O, gdyby wtedy przy studni umia�a odgadn��, czy Kazimiera by�a nie tylko w niej, nie tylko w listach do Justyny, czy istnia�a Kazimiera poprzednia, ruchliwa i szybko zdmuchni�ta iskra � Kaja! Gdyby wiedzia�a, mo�e nie pragn�aby takiego uto�samienia, �e a� j� czeka ten sam piasek, tak samo z ni� b�dzie teraz, tu. I �aden On nie kwapi si� z odsiecz�. Kt�ry? Ten Tw�j, wychylony do po�owy z odemkni�tych w przestrachu niebios, obliczaj�cy po twojemu szanse za i przeciw? Pr�dzej! � pogania. � Wyspowiadajmy si� z win, b�dzie l�ej utrzyma� si� na powierzchni piachu! Zr�bmy nasz ma�y przetarg, tylko na to sta� twojego poplecznika, usilnie ograniczanego przez ciebie malutkim �yczeniem st�d-dot�d, tylko-tyle. Niewiele brakowa�o, a�ebym przybra� niegdy� dla ciebie form� drewnianej lali, fetysza z wy�upiastymi oczami, poduszki do wbijania magicznych igie� albo gipsowego pos��ku kapi�cego od hojnych z�oce�. Prawda, �e wysz�oby to nam na zdrowie: by�bym dos�owny a� do czerwonego serca, a� do zapachu papierowych lilii o sztywnych p�atkach, a i wznios�y, i mistyczny � wbrew dotykalno�ci i dzi�ki niej w�a�nie, bo ona daje �wiadomo�� zaplecza, wi�c i umacnia w dobrym samopoczuciu i wierze w skuteczno��, wi�c... E, nic r�wnie koj�cego nie mia�o mi przypa�� w udziale, pr�ne by�y rekolekcje z Go�k�, z Milk� i Steni�, przykl�kanie w bocznej kaplicy pod opuch�onog� �wi�t�, od kt�rej promienie, na nic nabo�e�stwa majowe i czerwcowe pod szczeg�lnie uroczystym baldachimem przyko�cielnych brz�z � ani st�d �d�b�a pociechy, ani krzty prymitywnej cielesno�ci, jakby �w brak zdecydowanego kszta�tu by� jedyn� r�kojmi� istnienia � nie tyle jednego w trzech, ile jednego dla trzech. Wi�c bez oblicza, abym dla ka�dej przybiera� inne? 8 B�g Kazimiery mia� twarz surow�, On patronowa� d�ugim szeregom �wi�tych m�czennik�w, �asy by� na doskona�o��, ��da� wyrzecze� i hartu, i samozaparcia, i zado��uczynienia za grzechy � ale to w�a�nie pozwala�o wierzy� w wymienno�� us�ug, to mia�o warto�� obronn�. Wspania�e uczucie nieodpowiedzialno�ci, kiedy dozna�a tej �aski po raz pierwszy: wynurzy�a si� z mrocznej wn�ki za konfesjona�em, s�o�ce powita�o j� ta�cz�cymi w skos przez naw� plamami witra�y � oczyszczon�, z ubezw�asnowolnionym sumieniem, bez zmazy i bez trwogi. Kto� tam zadecydowa� za ni�, mog�a nareszcie przesta� oskar�a� si� o to wszystko, co gn�bi�o j� (s�usznie? nies�usznie?) jako ujma i wina. Nie zapytana o nic takiego, co mia�a programowo zatai� � nie ukry�a niczego; tylko szczera spowied� si� liczy i obmywa, i u�wi�ca, jakby na wielki festyn, kiedy woda b�yszczy w porcelanowej miednicy malowanej w r�e i fio�ki, a p�niej szele�ci naci�gana ostro�nie przez g�ow� sukienka, ca�a w krochmalonych falbankach, i uwiera sztywna wst��ka na czubku g�owy, i: �Nie zabrud� si�, nie baw si� w piasku, nie, nie, nie". A sz�a tam przecie� w dreszczach strachu przed zatajeniem. � Gdyby zapyta�, nie m�w � powiedzia� ojciec. � Nie m�w. Chorowa�a�. Dlatego dopiero dzi� przychodzisz. Ch�opiec o rozpalonej twarzy odsun�� si� wreszcie od konfesjona�u, trzeba przykl�kn�� pod murem p�aczu i podda� si� cudzemu wyrokowi, wi�c tylko w my�li formu�ka: �Spowiadam si� tobie, ojcze..." Ojcze, twoja c�rka... Kazimiera... Zaszlocha�a niem�drze, to j� zawstydzi�o i przywr�ci�o mow�, ksi�dz m�wi namaszczonym szeptem, uspokaja, wie jako� wszystko z g�ry, wyra�nie lekcewa�y nie do�� wa�ne przewiny; jeszcze ca�owanie tej brudnej stu�y, przem�c si�, �eby nie cmokn�� w powietrzu... Przecie� i uniesienie, i �zy ulgi: nie zapyta�, nie ��da� wyja�nie�, nie by�o �miertelnego k�amstwa! Nazajutrz pachnia�o duszno i s�odko, op�atek lepi� si� do j�zyka nowo narodzonej Kazimiery, ledwie da� si� prze�kn�� w ca�o�ci. Znowu zwyczajne s�o�ce uderzy�o w oczy, pospolicie dzwoni� tramwaj na warszawskim placu, weseli�y si� znajome tulipany i narcyzy, i �onkile, i co tam jeszcze w koszach kwiaciarek przed ch�odnym kwadratem ko�cielnego cienia. � Bardzo porz�dny ksi�dz � m�wi ojciec. � Przepyta� ci� pro forma. To nie urz�d ani sklep, ty tego nie zrozumiesz nigdy, ale ja jestem inna, jestem Kazimiera z wszystkimi przywilejami czysto�ci, z wypastowanymi bucikami, paznokciami bez �a�oby po kocie; b�d� zapuszcza�a warkocze na poranne szarpanie, b�d� ubiera� si� skromnie na szyderstwo, ja, Kazimiera w nowej aureoli �wi�to�ci. Wtem � wilgotniej� ze strachu d�onie, gor�co rozlewa si� po szyi, uszach, policzkach. � M�j obrazek! Ksi�dz mia� nam rozda� obrazki od pierwszej komunii! Nie, nie wolno ci ju� wraca�, nigdy nic nie wiadomo, mo�e ten proboszcz wcale nie taki porz�dny, im szybciej zniknie mu si� z oczu, tym lepiej, wracamy do Osady, to nasz tramwaj, wsiadaj. Ale ona robi w ty� zwrot i oto jest w zakrystii, w�r�d sztywno roz�o�onych serwetek z mere�k� i pozwijanych chor�gwi, tu wisi ta lepka tak�e od jej poca�unku stu�a, a ksi�dz odstawia kielich, pachnie winem i kadzid�em, Kazimiera czuje to doskonale, kiedy tak stoi przed nim z pokornie zwieszon� g�ow� i wymusza z siebie s�owa wyja�nienia. � Dziecina zapomnia�a obrazka? Znowu ma�lana �agodno�� i olbrzymia, ciep�a d�o�, kt�ra spocz�a na g�owie Kazimiery; obrazek pe�en jest rozmydlonego b��kitu, w�r�d kt�rego ko�ysze si� Matka Boska w draperiach i wst�gach, m�wi si� ,,Naj�wi�tsza Panienka'', m�czyzna w kom�y pochyla si� nad dzieckiem, ich oczy si� spotykaj� i � gor�cy, wstr�tny l�k: ten cz�owiek my�li o czym� innym, wi�c po to nale�a�o wraca�, niszczy� co�, co zaledwie kie�kowa� zacz�o? 9 Nigdy nie odczuwa�a� tego braku tak bardzo, jak teraz, tutaj: trzeba ci wszak�e materialnego poparcia, rzeczywistego ratunku. Chcesz przed�u�enia siebie w �wiecie namacalnie �ywym � co z tego, �e zosta�aby� pozycj� wpisan� d�ugimi rz�dami cyfr w Jego i twoj� rachunkow� ksi�g�. A zatem Justyna! Czemu nie podeprzesz si� Bogiem Justyny, jej nie potrzeba magii ani sposob�w, wszystko jest ni�, Justyna oznacza�a zawsze to�samo��, a wi�c wszechw�adz�, a wi�c mog�aby uratowa� siebie sama. Przepad�o. Oddala�a� si� od niej zdrada po zdradzie, sprzeniewierzenie po sprzeniewierzeniu, pami�tasz. To dziecko musia�o zapuka� do drzwi kuchennych w�a�nie o tej porze, kiedy by�a Go�ka; skuli�o si� w progu umorusane i odra�aj�ce w bezwstydnej obco�ci, kt�ra je gubi�a, kt�ra wyda� mog�a wszystkich, co na nie patrzyli, wdychali smr�d przegni�ych �achman�w, dojmuj�cej biedy, czego� szczurzo-ziemniaczanego. Go�ka pisn�a, jakby zobaczy�a mysz. � Dokarmiasz takie? Przecie to... Nie doko�czy�a, roze�mia�a si� ur�gliwie, dziecko sta�o spokojnie, wcale nie speszone, z grymasem p�u�miechu-p�b�lu, jaki miewaj� ludzie przyg�usi, pokornie zabiegaj�cy o kontakt z otoczeniem. Juta odsun�a si� pospiesznie � niech nie widzi mojej twarzy, nie zdradzi si� nag�ym b�yskiem zrozumienia, od trzech lat wszyscy rozpoznajemy si� mi�dzy sob�, szukamy wzrokiem, wy�uskujemy �ar�ocznie w t�umie porz�dnych ludzi w sklepach, tramwajach, na ulicy: skazujemy wzajemnie i zaraz odwracamy oczy. Grzeba�a w garnkach w poszukiwaniu resztek obiadu, pe�na lito�ci i obrzydzenia dla tego, kt�ry nie powinien �y�, nie powinien tu przy�azi�, nara�a� jej, tatusia, cioci �onki. Nigdy nie czu�aby z takim wsp�lnoty, nigdy przedtem, wi�c dlaczego teraz ka�� jej... Chleba i jazda st�d, chleba i wynocha! � Nie z garnka � syczy Go�ka. Zwariowa�a�? Nie domyjesz. Ty by� jad�a po tym wszarzu? Ogl�da ch�opca gorliwie niby much� z oberwanymi skrzyde�kami albo kulawego paj�ka. � Sk�d si� tu wzi��e�? Z Warszawy? To was jeszcze nie wyko�czyli? Dziecko nie ura�a si� chyba, ono jest uodpornione, przyjmuje to niemal z ulg�, jak ludzki odruch zainteresowania, gotowe nagle odpowiedzie�, otwiera usta � i teraz to Go�ka odwraca si�, a�eby pom�c w upychaniu do starej ciotczynej siatki resztek ziemniak�w, chleba, surowej marchwi. Juta brzydzi si� tym wsp�lnictwem, nagle wstydzi si� ch�opca, uszy jej p�on�, dygocz� r�ce, ju� dosy� tego, dosy�. � Dawaj! Go�ka wyrwa�a torb�, podaje dziecku z zach�anno�ci�, kt�ra nie pozwala jej dzieli� si� nawet z Jut� obdarowaniem, przyj�ciem wdzi�czno�ci � zupe�nie sama wobec zgrozy, wydana chciwie na l�k i wstr�t. � Zje�d�aj st�d! � chrypi naraz Juta. Mo�e zamierza�a krzykiem przerwa� triumf Go�ki, ale g�os dziwnie zachwia� si� jej na koguciej nutce i ch�opak, zamiast uciec, zapatrzy� si� teraz na ni�, ju� niebacznie stoj�c� naprzeciwko drzwi: mia� stare, wiedz�ce oczy � wi�c tak patrzy�aby ona sama, gdyby... � No! � wrzasn�a histerycznie. Drzwi chwiej� si� jeszcze chwil�, zanim domknie je Go�ka. � Ty te� jeste�! Ma�o chleba nie zgubi�o. A przecie� g�odne to, ledwo �azi. Gorsza od takiej Go�ki! Gorsza od wszystkich, co mogliby j� wyda�, co przep�dzili Justyn�. 10 II ...W jaki� poranek, jeszcze pulsuj�cy ciep�em snu � czy to Justyn� wzi�to z tamtego domu, gdzie nie by�o wojny ani bog�w po k�tach? Czy te� rozespan� Kazimier� przeniesiono w�wczas do poci�gu odje�d�aj�cego jak najdalej i pozbawiono cz�stki najwa�niejszej wtedy? Ojciec m�wi� kiedy�, �e tabliczk� mno�enia trzeba umie� a� do paplania w nocy przez sen, wi�c to b�dzie teraz dla niej tabliczka mno�enia: imi� komu innemu w�asne, �wie�o przyswojone modlitwy, nowe nawyki pospolite. Ale znakiem otwieraj�cym wszelkie dzia�ania pozostanie tamto zdrobnienie �Juta", bo i dla niej, i dla jej otoczenia zros�o si� z ni� tak jednoznacznie, �e walka z nim by�aby dodatkowym ryzykiem. Poza tym zmieni�o si� prawie wszystko, znikn�� prawdziwy dom, jedyne na �wiecie miasto, �lady mamy, dziadk�w i wujostwa � i nie by�o tutaj nic z tego co dawniej, cho�by dlatego, �e pachnia�o lasem, �wie�o i licho malowanymi �cianami, szorowan� do si�dmej sk�ry pod�og�: czyst�, ja�ow� n�dz�. Ciocia Zonka nie sprowadzi�a si� jeszcze do nich, likwidowa�a roztropnie resztki tamtego �ycia w mie�cie; do gotowania i sprz�tania przychodzi�a co rano babka Steni, w�a�nie przez ni� Juta pozna�a Ste�k� i Milk�, ale z pocz�tku nie mia�a znajomych, uczy�a si� strachu przed lud�mi: �lepiej nie rozmawiaj z nikim, Juta!" Pozostawa�o jej polubienie samotno�ci jak przewlek�ej choroby, p�awienie si� w samouwielbieniu, nawyk rozmawiania ze sob�, rozk�adania siebie na g�osy i osoby, kt�rym musia�a nada� kszta�t chocia�by dwuwymiarowy: po obiedzie mia�a na to sporo czasu, robi�o si� pusto, b��kitnia�y cienkie �ciany, wilgotnia� tynk w ciemno�ciach � wtedy rysowa�a w sple�nia�ych ksi��kach buchalteryjnych (ojciec wozi� je ze sob�, jakby my�la�, �e jeszcze kiedy� b�d� mu przydatne) drzewa, domy, t�umy ludzik�w, skacz�ce pomi�dzy niebieskimi i czerwonymi marginesami strony MA i strony WINIEN. Tatu� je�dzi� kolejk� do Warszawy, ale dzi�ki gadatliwym ludzikom te wyjazdy nie by�y straszne, �rodkowy pokoik z ciep�ym k�tem przy piecu stawa� si� bezpiecznie w�asny, a i pledy ciemnoczerwone przyby�y, przyby� fotel ciotki niczym jej stra� przednia, co oznacza�o w sumie jakie takie trwanie mimo wszystko i wszystkiemu wbrew. A� do tego dnia. Wtedy �ciemni�o si� wcze�niej, szybciej przysz�a my�l o godzinie policyjnej, po kt�rej powr�t ojca nie b�dzie mo�liwy; Juta zrozumia�a nagle, �e minie p� do pi�tej, i pi�ta, i p� do sz�stej, jeszcze dwadzie�cia, jeszcze dziesi��, jeszcze pi�� minut, serce podchodzi do gard�a, za chwil� granica tego, co wytrzymuje wyobra�nia, zbli�a si� pr�g l�ku � ju� ani ciemne plamy koc�w na ��kach, ani fotel... Wszystko nabiera nowego sensu: zosta� sam�, bezbronn�, tutaj? Nie uchowa� si�? Na samo przeczucie Juta zaczyna si� broni�, wie, �e nie wolno jej pozna� g��bi strachu, spojrzenie w oczy bazyliszka parali�uje na zawsze, trzeba ju� przedtem narzuci� uciekaj�cemu czasowi swoj� wol�, jedyn� si��, w jak� wierzy ma�a czarownica, bardzo dot�d pewna, �e �wiat kr�ci si� z jej rozkazu. Zaszepta�, za�egna� mocnymi urokami! Ma by� tak, �eby pomog�o, �eby ten czar upora� si� z innym czarem, je�li tam jaka� moc jest na zewn�trz, jaka� nieznana si�a, istniej�ca obiektywnie, nagle objawiona przera�eniem. I oto narodzenie w grzechu: strach po raz pierwszy. Jam jest, kt�ry. Wewn�trz, na zewn�trz. Odt�d w niemocy twojej poczn� dzia�a� za ciebie, zamiast. Transmisja do �wiata, przed�u�enie ramienia d�wigni. Ci�ar zale�no�ci od innych przekracza twoje si�y? na�ci, we� sobie w�asn� niewol� � byleby tatu� wr�ci�, byle wr�ci�, ju�!!! Jest. Dwie minuty po Bogu. Zasta� j� ju� nie sam�, ju� zaprzedan�. Sprzymierzon�. 11 �mia� si�, pachnia� lawend�, kt�r� tak lubi�a tropi� na jego wygolonych zawsze policzkach, wodz�c nosem a� po zatok� szpakowatych w�os�w na skroni. �Pomy�l, co za wspania�y zbieg okoliczno�ci: panna Karusia przenios�a si� do Osady, pami�tasz pani� z Krakowa?� Wi�c amulet rodzi si� ze strachu, kt�ry jest taki sam, ale tu B�g, a tam Karusia? I mo�e z winy tak miernej przeciwwagi przegra� ojciec, przegra� razem z ucieczk� swoj�? Lecz ta przegrana wcale nie oznacza zwyci�stwa Juty, przecie� i ona teraz wie, �e Ma�y B�g nie da jej ratunku, zanadto ulega�, zanadto by� z niej, z jej boja�ni: od razu niezb�dna wydawa�a jej si� magia, has�a wywo�awcze, modlitewki z refrenem, z pocz�tku improwizowane, p�niej za� powtarzane bez najmniejszych zmian, zabobonnie konserwowane w pierwotnym kszta�cie. I by�a jedna piosenka-panaceum, kt�r� w razie niebezpiecze�stwa nale�a�o odprawi� trojako, najpierw mrucz�c, potem gwi�d��c prawie bezg�o�nie (wymaga�o to ci�g�ego oblizywania warg), w ko�cu trzeba j� by�o od�piewa� ze s�owami: �Jeste� m�j Ma�y B�g, bezpieczny, odwieczny...� A tutaj ju� nic, tutaj piach osypuje si� z sekundy na minut�, zaraz obna�y t� kryj�wk�, czy schowasz si� za drzewa z czerwonych i niebieskich margines�w, skoro to s� tylko cienkie wide�ki wrzosu, co widziane z tak bliska zmieniaj� proporcje, s� rosochatymi wierzbami, tam wy�ej stercz� ich bezlistne ga��zki. Suche, zesz�oroczne �ebki kwiat�w rozchodnika i wrzosu postukuj� drobniutko o p�acht� papieru, urosn� w spiczasty kopczyk � nad cia�em Kazimiery ze snu? nad rozdart� paczk�, z kt�rej lada chwila posypi� si� zdradzieckie listy? ��te wymi�te donosy: �Kochana Justyno...� �...Nigdy tak do Ciebie nie m�wi�am. Zdawa�o mi si�, �e jeste�my jedn� i t� sam� dziewczynk�. I mo�e by�y�my jedn� i t� sam� jedenastoletni�, ale ju� nie jeste�my. Ja jestem sobie dalej. To nie potrafi znikn�� tak po prostu. Ale Ty? Wtedy rozmy�la�am, co by to by�o, gdyby� prawdziwie umar�a. Le�a�aby� ca�kiem nieruchomo � ��ta jak �wieca albo plastelina, ta cielista, z kt�rej lepi�am ludzik�w. Mia�aby� warkocze. Ja nigdy nie mia�am, bo w�osy mi s�abo ros�y i jeszcze kr�ci�y si�. A Ty mia�aby� warkocze, bo po �mierci podobno rosn�, paznokcie te�. I mog�aby� mi opowiedzie�, jak to jest, kiedy si� prawie nie jest. Bo je�li ca�kiem, to si� tego w �aden spos�b nie wie. W ka�dym razie to by�aby Twoja �mier�. Zawsze umierali tylko inni: Wujek, Mama. Mnie ich nie pokazywano ze strachu, �e b�d� p�aka�a i b�d� mia�a z�e sny. W ksi��kach te� tego nie by�o, takich o �mierci sama nie chcia�am czyta�. Ale przecie� w ko�cu i tak ma si� z�e sny, wi�c chyba lepiej by�oby przyzwyczaja� si� od dzieci�stwa? A nie tak nagle � strach. Teraz �ni� o wszystkim, bo wiem wszystko. Nawet o takich rzeczach, o kt�rych wstyd my�le�, bo potem nie lubi� siebie. I o waleniu kolbami w drzwi. O tym, �e mnie rozpoznali jacy� z Krakowa. �e �miej� si�, prowadz�, WIEDZ� � a ja wstydz� si� jeszcze bardziej, i zaraz mnie wyko�cz�. Tylko umrze� we �nie w �aden spos�b nie mog�. Wida� na taki sen czeka si� do samej �mierci? Chocia� na jawie napatrzy�am si� umieraniu. Raz � ucieka�o dziecko i �andarm pukn�� do niego z karabinu. Dos�ownie pukn�� cichutko. I to wydawa�o si� niemo�liwe, �e dziecko po takim strzale zmieni�o si� w szmatk�, w mi�kki ga�ganek, z kt�rego wycieka�o du�o czerwonej farby. Drugim razem le�a�a obok nasypu zastrzelona starsza kobieta. Le�a�a umar�a, ale wygl�da�o, jakby rusza�a si� pod gazetami. Wiatr je podwiewa�, wystawa�y spod papieru nogi jak z gliny. Bose takie i wielkie, jak gdyby je rozd�o. Nie dali jej zaraz pogrzeba�, wi�c dzieciaki tam sz�y i ogl�da�y. Ja nie posz�abym za �adne skarby. Zobaczy�am j� przypadkiem, bo nasza kolejka (wraca�am od Ste�ki) zatrzyma�a si� pod semaforem akurat w tym miejscu. Nie chcia�o mi si� patrze� i chcia�o mi si� patrze�, musia�am. Ca�y czas my�la�am, �e mo�e Kazimiera tak samo? �e przecie� to ja... 12 Wi�c jak zachorowa�am na odr�, to ci�gle krzycza�am, �e rosn� mi stopy i d�onie. Zdawa�o mi si�, �e syczy ta podwiewana gazeta. P�niej kto� nak�uwa� moj� g�ow� kijem czy ig��, od tego puch�am na ca�y pok�j. Ba�am si� okropnie. Wci�� boj� si� gor�czki. Jak jestem zdrowa, to wiem: ze mn� nie mo�e by� tak. Nie b�dzie! Nie po to wyrzek�am si� Ciebie, �eby jak ci znajomi �odzianie... To jeszcze jedna rzecz, o kt�rej nie wolno mi pisa� ani m�wi�. Dlatego Tobie powiem. On nazywa� si� Artur B. Nazwisko nie zmienione, ale papiery lewe. Kto� zwr�ci� uwag� na jego wygl�d, nie pr�bowa� nawet szanta�u, tylko rozgada�. No i jednego dnia przyszli, nakryli. Rozstrzelali Artura, jego matk�, obie ciotki, ja ich zreszt� nie znosi�am. Nazywa�am je �ciotki idiotki", to by�y g�upie snobki. Spokrewnione z tym i z tamtym, baronem takim, profesorem owakim, a w gruncie rzeczy mieszczki. T. r�wnie� ich nie lubi�, wiem. M�wi�y przez nos, a przy tym wyci�ga�y szyje jak g�si. W takim stylu: ,,raczej, niew�tpliwie, zbytecznie", z okr�g�ym ��� i ��, z wtr�can� ni przypi��, ni przy�ata� francuszczyzn� i opowiadaniami o zagranicznych kurortach. Dlatego jako� nie chce mi si� to pomie�ci� w g�owie: w�a�nie one... I dlatego, �e Artur by� ca�kiem zwyczajny i nudny, �aden ulubieniec bog�w, co umiera m�odo. I dlatego, �e tam naoko�o jest fajny lasek, wida� go z naszych okien. Sosny jak �yrafy i p�kate ja�owce. �lizga�y�my si� tam z Milk� ca�� zesz�� zim� po rozlewiskach. Dzisiaj nie lubi� tego lasku i sko�nej �cie�ki, bo sz�o si� tamt�dy do Artura. Zabili ich gdzie indziej, na gliniankach za torem kolejki � ale ja ci�gle czuj�, jakby to wszystko sta�o si� tam naprzeciwko nas. Na ko�cu tej uko�nej dr�ki przez ja�owce. Pewnie tak, jak z tamtym zastrzelonym dzieciakiem, bez �adnej okropno�ci, po prostu. Ty si� chyba dziwisz, nie zna�a� czego� takiego. Wiesz tyle, �e wszystko poprzewraca�o si� do g�ry nogami od tej nocy, kiedy pierwszy raz posz�a� spa� w ubraniu. Wy�y syreny, pobieg�a� na d� do schronu po�rodku podw�rza i bawi�a� si� w okr�t wojenny. To by�a zabawa, oni jej nie rozumieli. Oni ju� wtedy bali si� prawie tak jak dzi�. Oni by nie zrozumieli, �e te listy b�d� nasz� zabaw�. Inaczej nie mog�abym wytrzyma� ze strachu � tak jak doro�li, kiedy ukrywanie si� jest zupe�n� prawd� i strach jest prawdziwy. Pisz� te niebezpieczne i tajne szpiegowskie raporty na cienkim papierze. W razie czego zjem. Wczoraj �wiczy�am �ucie bibu�ki do papieros�w i T. o ma�o mnie nie z�apa�. On nie mo�e wiedzie�, �e to wprawki. Wystraszy�by si� okropnie, gdyby tak znalaz� te listy. Ma czasem takie oczy, �e trudno jego strach wytrzyma�. T. od pewnego czasu jest niemo�liwy. Dlatego Ty jeste� kim�, komu powiem wszystko. Nawet przyja�� z Milk� jest zatruta, skoro od pocz�tku musz� przed ni� udawa�. G�upio mi wobec Milki, wobec jej M., wobec tej Ste�ki z Ry�kiem, bo ja ich oszukuj�. Nie zadawaliby si� ze mn�, gdyby cokolwiek wiedzieli � ludzie boj� si� albo brzydz�... Wol� psy, im jest to oboj�tne. Ty to co innego, Tobie ufam jak sobie samej. Chocia� to z mojej strony ryzyko. Ale nara�am si� ostro�nie, to przecie� tylko zabawa, �MIERTELNIE powa�na. Z Tob� mo�na si� bawi�, wolno Ci pozosta� dzieckiem. Mnie w�a�ciwie ju� nie." Przed tamt� Gwiazdk� by�o rado�nie, jak przed innymi: p�dzi�o si� co tchu przez mro�n� uliczk�, �eby wpa�� po trzech zbyt pochy�ych stromiznach do sklepu Rydzewicza, gdzie pe�no ju� oddech�w i zapachu mokrych palt, paruj�cych bot�w. Dzwonek u drzwi to zarazem sanie w�r�d zamieci i nadej�cie Miko�aja z workiem pe�nym r�no�ci, takie Miko�ajki sta�y jeden drugiemu na g�owie w porozwieszanych w g�rze witryny arkuszach; czy to od nich zalatywa�o �wierkiem i jab�kami, czerwonymi jak policzki �cierpni�te od przymrozku? By�y te� rumiane buzie anio�k�w, po��czonych w jeden raj skrzyde�kami i loczkami, dobrze znanych, upragnionych, ta�cz�cych w girlandach od p�ek do sufitu. � Oj, �eby arkusz! � westchn�a Juta. Wystarczy�oby na �rodek wszystkich gwiazdek i na op�atkowe koszyczki � ju� nie do 13 spinania wst��ki z bibu�� w zeszycie, prywatne komplety sko�czy�y si� dla Juty w zesz�ym roku szkolnym, razem z pieni�dzmi za dwie obr�czki i futro ojca. Rada z pr�nowania, t�skni�a jednak po trosze do �wie�o�ci marmurkowych ok�adek, do atramentu zasychaj�cego w rz�dkach liter pomi�dzy marginesami nowego zeszytu, a najbardziej mo�e do zielonego anio�ka o ciemnych lokach: uto�samia�a si� z nim przez lata ca�e, nazywa�a Justynk�, przeciwstawiaj�c dwu jasnym i rudemu. � Dobrze, pi�� zielonych � zgodzi�a si� Milka. � Wi�cej nie da rady. To ona finansowa�a zakupy, musia�o wystarczy� jeszcze na s�odycze dla nich dw�ch i Ste�ki, matka odpali�a co� nieco� z utargu za s�onin�. � Id� ty z zielonymi! � przeci�gn�a Ste�ka. � Takie Mo�ki. Prawda, to by� znowu on! Pomno�ony przez pi��, le�a� teraz na kupce b�yszcz�cych papier�w, wlepia� niewinne oczy w Jut�, jakby ci�gle jeszcze powtarza�: �a ja po... a ja wiem..." � Co ci jest, Juta? Chod��e! A tu mokry �nieg, deszcz prawie, a� oczy zalepia � i dzwonek ju� za ich plecami, przed sklepem trociny wdeptane w b�oto, cz�api� zzi�bni�ci kolejarze, zmierzcha si� wok� nich i przez szpary w czarnych oknach zaczynaj� miga� punkciki �wiat�a, drobne jak uk�ucia szpilk�. Osada pachnie ju� choink�, �wieczkami, nawet gryz�cy karbid nie potrafi st�umi� po jutrzejszej od�wi�tno�ci. Cz�apanie zamienia si� w pospieszny chlupot. � Ludzie, co si� sta�o? � �api�. Wbieg�y do Micewskich, tam jest przej�cie w�sk� biblioteczn� klitk� na podw�rze, mo�na by dalej i�� ogr�dkami a� do Juty. � Panie Micewski, pan przepu�ci. Ob�awa. � Jezus, Maria! Przekr�ci� klucz w drzwiach od Rynku, zgarn�� dziewcz�ta w stadko, zatrzyma� wzrok na Jucie, u�miechn�� si�, zielone anio�ki zatrzepota�y w kieszeni, mog�aby przysi�c, �e krzycz� pi�ciokrotnie: �ja po! ja wiem!� � Ale� ty podobna... � m�wi Micewski. Podobna! �Jeste� podobna na W�oszk�. �Wcale nie wygl�dasz na Polk�. �Do Cyganki podobna, no nie?� Podobna, niepodobna... Juta nie �mie teraz popatrze� na Milk� i Steni�, one nigdy tego nie zauwa�y�y, nie por�wna�y zielonego anio�ka z ni�, tylko z... Czuje d�o� Micewskiego na ramieniu: � Obr��e si� do �wiat�a! A tak, zaraz pozna�, �e� Zawadowska. Ca�y ojciec. Przecie� u nas ksi��ki bierze, nie wiedzia�a�? Zawadowska, podobna do Zawadowskiego, tego, co to ksi��ki po�ycza, daje lekcje j�zyk�w; Kazimiera Zawadowska, tylko. Taka ogromna ulga. Biegn� znowu przez ciemno��, po omacku szukaj� dziur w szczerbatych parkanach i pogi�tych siatkach, nie widz� twarzy Juty, twarzy zielonego anio�ka, s� weso�e, usz�y raz jeszcze �apance, a bo co to dla nas! Z Rynku pukanie strza��w, szczekanie �andarm�w ju� dalekie, a bli�ej pachn� sosny sprzed domku Juty, jest strasznie, okrutnie dobrze � w s�siedztwie lasu. Naprzeciw tej sko�nej �cie�yny. Tak, przemilcza�a t� win�, sk�ama�a nawet w owym najszczerszym li�cie � ta, kt�ra brzydzi si� k�amstwem i przemilczaniem. Od dawna omija�a przecie� tamt� sko�n� �cie�k�: dr�a�a na my�l, �e matka Arturka mo�e zna� ich zabaw� albo te� Artur wypapla� kt�rej� z ciotek idiotek, w g�upim bezwstydzie wyzna� i bezwstyd Juty. 14 Dla kogo innego by�aby to pewnie dziecinada, zostali kiedy� po prostu sami u jego nobliwej babci w Warszawie, w nie opalonym pod t� pierwsz� jesie� pokoju, kt�rego mroczne zakamarki sk�oni�y ich najpierw do zabawy w jaskiniowc�w w ciep�ej grocie za kanap�, a potem w tych najbardziej dzikich, kt�rzy chodz� ca�kiem na golasa, pomimo zimna, tak wymy�li� Artur. Juta chcia�a tego mo�e jeszcze bardziej ni� on, by�a przecie� starsza, ale udawa�a sama przed sob� przymus, nie przyjrza�a si�, zaraz uciek�a, pe�na gor�cego poczucia winy. On j� WIDZIA�, cho�by przez najkr�tszy moment; zupe�nie za�ama�a j� my�l, �e nale�a�oby o tym powiedzie� tatusiowi, to by�a pierwsza rzecz nie do wyznania, Juta nie bawi�a si� tak z nikim ani przedtem, ani potem; nie zna�a wprawdzie poj�cia grzechu, lecz strach przed �mieszno�ci� i wstydem by� zbyt silny, zbyt silna obawa zar�wno przed zatajeniem, jak i przed ujawnieniem tego, co uwa�a�a za obrzydliwe. Wi�c chcia�a zapomnie�, wi�c powzi�a niech�� do zimnych warszawskich mieszka� o wysokich sufitach i sakramentalnie sko�nym oknie w sto�owym pokoju, wi�c przeszkadza�o jej istnienie wszelkich �wiadk�w: kanapy, inkrustowanych stolik�w, Arturka... Nie wiedzia�a, czy ten ch�opczyk nawyk� do takich zabaw, czy s� dla niego czym� �atwym do zapomnienia? Mo�e proponowa� to ka�dej, a p�niej beztrosko myli� w pami�ci jedn� dziewczynk� z inn�? By� zreszt� m�odszy od Juty, mog�a liczy� na jego roztargnienie. Ale zobaczy�a go nagle w najbli�szym s�siedztwie � i prze�y�a wstrz�s, jakby upomina� si� o ni� koszmar owej zimnej, odpychaj�cej Warszawy; stara�a si� nie my�le� o tym, nic z tego, strach tkwi� za g��boko; zacz�a �ledzi� Arturka, ciotki idiotki, wytworn� mam�; to przed nimi ucieka�a, to zn�w asystowa�a uparcie przy nic nie znacz�cych pogaw�dkach z ojcem i cioci� Zonk�. M�wi�o si� tam ci�gle i beznadziejnie o polityce, o ukrywaniu si� i szanta�ystach, o wyp�acaniu si� gospodarzom, rozstrzyga�o �ycie i �mier� w absurdalnych planach na pojutrze � a jutro powinni byli zgin�� wszyscy oni, tego wymaga�a statystyka... Juta dr�a�a jednak dopiero wtedy, kiedy pojawia�y si� tematy rzeczywi�cie dla niej gro�ne, najbardziej ryzykownym tematem by� sam Artur, Casanova o twarzy anio�ka, maminsynek, ukochanie, oczko w g�owie. Postanowi�a sprawdzi�, czy on pami�ta. Mia�o to wreszcie uwolni� j� od wyczekiwania, sta�o si� ostateczn� pora�k� � malca ol�ni�o odkrycie, �e ma przed sob� ofiar�. Anio�ek rozpocz�� tortur� bezinteresownie, dla samej rozkoszy posiadania niewolnicy, �azi� za Jut�, wdrapywa� si� na p�ot, �eby znienacka zajrze� prosto w okna, wykrzywia� si� pot�pie�czo: �a ja po! a ja wiem!� Odp�dza�a go, nienawidzi�a, modli�a si� gor�czkowo � niech wpadnie w oko szanta�ystom! Niech mu ciotki-matki rozka�� dla bezpiecze�stwa siedzie� w piwnicy! niech zaniem�wi na zawsze! niech go... Zawie�li na glinianiki, rozwalili. Teraz, tutaj, w gor�czce ekspiacji: �...To nie ja przecie�, to zapewne On, wi�c je�li ten M�j, to wida� chcia� mnie w ten spos�b ratowa�, wiedzia�, �e si� boj�, obmy�li� to po swojemu...� Patrzcie Go, jaki nadgorliwy! Wi�c �le si� domy�la�? Spe�nia� wi�cej ni� marzenia? Mo�e zatem � dygocz�c z nadmiaru dobrej woli � wychyla si� z chmurki po nowe zakl�cie: pr�dzej, z�� usta do �piewu, zanu� jak najciszej nasz� tr�jmodlitewk�, �eby nie nadeszli, �eby w ostatniej chwili... Widzisz! Nic nie pomo�e, zawsze bra�a� na siebie grzechy �wiata, a teraz na dobitk� straci�a� twoj�, wyssan� z palca Opatrzno�ci, wiar� � pewnie ju� wczoraj, kiedy w mroku przy furtce zamajaczy�a Czarna S�siadka, kiedy zobaczy�a�, �e sta�o si� i �e zbyt p�no zanosi� mod�y za tatusia, a�eby odwr�ci� to, co pope�ni�a� z mi�o�ci ty, co pope�ni�em ze strachu ja albo odwrotnie, albo wszystko jedno. Co pope�niali�my dzie� po dniu, prowadz�c rachunki firmy B�g � cz�owiek. Buchalter otwiera przed tob� znajom� ksi�g� o czerwonych i niebieskich marginesach, sprawdzaj, szukaj b��du, mo�e zd��ysz, zanim... 15 WINIEN? MA? Wtedy, na samym pocz�tku, dozwolone by�y jeszcze powroty Justyny, gra mi�dzy ni� a ojcem toczy�a si� nieodmiennie, nawet w tym n�dznym i nie swoim pomieszczeniu, w obcym jeszcze krajobrazie, w�r�d ludzi wystraszonych albo wrogich � nawet po ukazaniu si� na horyzoncie panny Karusi. Najwa�niejsze by�o wieczorne powiedzenie sobie dobranoc, poranne uchylenie drzwi do pokoju taty, rytua� poufny i czu�y: � Dzie� dobry, budz� pana, tato. � W kolorze? � Czerwonym dajmy na to. Udawa�, �e okropnie zaspany, drapa� si� w g�ow�, w szorstki z nocy podbr�dek, a�eby nagle rzuci� co� nieoczekiwanego: � Krowa. Wi�c �miech: czerwona krowa! ty zwariowany tatusiu, kiedy wreszcie nam wydoro�lejesz! Ojciec upiera� si� przy swoim, miewa� na to argumenty. � Czerwona krowa w kropki bordo, co gryz�a traw�, kr�c�c mord�! A� do tego dnia, kiedy obudzi�a si� zbyt wcze�nie i zasta�a drzwi jego pokoju zamkni�te na klucz. Zapragn�a zaraz przy�apa� go na gor�cym uczynku porannego snu, tego naj�mieszniejszego, kiedy s�o�ce �azi leniuchowi po nosie, a on op�dza si�, jak przed natarczyw� much�. Nie b�dzie go budzi�a, chyba �e sam si� poruszy, zaskoczony szmerem za szyb� czy nag�ym ruchem cieni. Narzuci�a p�aszczyk na pi�am�, wyskoczy�a przez kuchni� na dw�r, cz�api�c nie zasznurowanymi p�butami po ju� rozmok�ej glinie ogr�dka; zapachnia�o ostr� �wie�o�ci� wilgotnych z nocy ga��zi. Okna tamtego pokoju spojrza�y na ni� bielmem nie otwartych jeszcze okiennic, a� jaskrawych w tym uko�nym s�o�cu. Szybko zmieni�a zamiar, ugniot�a kulk� z topniej�cego �niegu, pacn�a w okiennic� raz, drugi, trzeci. Pos�ysza�a jakby szmer z wn�trza do mu. Zaskroba�a w lakierowane deski, zamiaucza�a: ,,Jestem kotkiem, kt�ry zawis� na okiennicy, ulituj si�, wpu�� do mieszkania!� Nic. Wdrapa�a si� na wypustk� podmurowania, cal po calu zacz�a odchyla� �elazn� sztab�, odci�gn�a nieco jedno skrzyd�o, pok�j za szyb� wyda� si� jej czarn� czelu�ci�, musia�a przycisn�� twarz do okna: teraz ojciec poderwie si�, zobaczy rozp�aszczony na szybie koniec nosa: �dajmy na to w kolorze...� I wtedy zauwa�y�a � mo�e wydawa�o jej si� tylko? najch�tniej przysi�g�aby samej sobie, �e to z�udzenie � zauwa�y�a kolor, kt�ry ju� tam by�: czerwon� plam�, przewieszon� starannie przez por�cz krzes�a przy ��ku ojca, to nie jego rzeczy, to �wi�stwo, tak, �wi�stwo, to... � Czerwona krowa! Krowa, krowa, krowa! Tak nie miaucza�by kot, i kot nie pokaleczy�by sobie nogi spadaj�c z podmur�wki, i nie wrzeszcza�by tak obrzydliwie biegn�c do kuchni: � Czerwona krowa, krowa! Wi�c ju� na dobre zosta�a tam w schronie przeciwlotniczym, gdzie zalatuje octem od �wie�o �ci�tych pni; to s� maszty okr�tu, kt�rym dop�ynie si� najdalej, omijaj�c o tysi�ce mil �wiat Juty i �wiat Kazimiery. Gdzie� ponad wyrytymi w glinie i piachu kajutami przebiegaj� z tupotem ludzie, i zn�w ludzie, zn�w ludzie, i jad� transporty, i pikuj� samoloty � bum! otwieraj� niebiosa. Ten okop jest osobny, zatrza�ni�ty ju� na zawsze, kareta z dyni, okr�t w szczelnej butelce, skorupka zakl�tego orzecha na �yczliwych falach, co wyrzuc� Justyn� w pobli�u Osady, po�rodku pola 16 tej wied�my Osuchowskiej. I tu r�wnie� jest zapach �ywicy, �wiat�o przez ga��zie � i zabawa w siebie, poza czasem zbyt okrutnym dla dzieci o cudzych imionach. Justyna siedzi na drzewie, rozhu�tana razem z konarem, w�cha otarte o kor� sosnow� palce, zlizuje krew pachn�c� zieleni�, jest kamykiem tej li�ciastej i szpilkowej mozaiki, kawa�kiem lasu, nie boi si� niczego, nie mo�e przecie� zgin��, bo czy mo�na zabi� cz�stk� zieleni? Co�, co tak ostro wch�ania d�wi�ki, smaki, kolory, �e samo nie jest niczym ponad nie? � Juta, do kogo ten list? Jaka znowu Justyna, chcia�aby� nas wkopa�, nie wa� si� w to bawi�, Justyna umar�a, zgin�a, pogrzebana, nie istnia�a nigdy. � Tatusiu! Justyna? � Nie znam. Nie zna�em, i ty te� nie. � Nie m�w tak. Zna�e�. Powiedz, ja prosz�: zna�e�. � Czego p�aczesz? Nie wmawiaj sobie zaraz B�g wie czego, przekl�ta egzaltacja podlotk�w, robisz si� niezno�na. G�upia, chodzi mi o ciebie. Przez te zabawy p�jdziemy wszyscy: ty, ciotka, ja. � I panna Karusia, tak? Stoj� naprzeciw siebie, jak dwoje wrog�w na �mier� i �ycie, i tak mo�e by�, tak b�dzie naprawd�, Juta wie, �e ma ojca w r�ku, warunki wielkich �ow�w sprzyjaj�, zdo�a�aby zabi� go byle nieostro�nym wybrykiem. Czy ze strachu o tatusia pisze te niem�dre donosy na siebie, na niego, kt�rego prawie ca�kiem utraci�a, kt�rego odzyska� by mog�a chyba tylko poprzez odwet? Ale � cho� Karusia nie przysz�a jeszcze ze swojego noclegu, chocia� ciotka siedzi w ko�ciele dla ludzkich oczu i j�zor�w � ani ojciec, ani Juta nie odwa�� si� powiedzie� sobie wszystkiego, co mieliby do powiedzenia; bladzi z �alu i z�o�ci stoj� po dw�ch stronach wypatroszonego fotela cioci Zonki, patrz� na siebie w milczeniu. Wreszcie tatu� rzuca list (kt�ry� tam z rz�du g�upi donos do Justyny) na wci�� nie zas�ane ��ko Juty � powstrzyma� si� przed podeptaniem listu, nie porywa si� dawnym zwyczajem do bicia po �apach, do szturcha�c�w, nie wywleka Juty przemoc� za drzwi, nie przekr�ca klucza. Wi�c ju� wiadomo, nie b�dzie kary, krzyk�w, �ez, przeprosin, tych wspania�ych u�atwie� opartych na ustalonym z g�ry programie. Nie dojd� do zwyk�ego porozumienia, nigdy, nigdy � my�li t�po Juta, �eby zaogni� w�asne roz�alenie. � B�d� pisa�a do Justyny, do Jus-ty-ny! Ty... zdrajco! � be�kocze w poduszk�, to bezpieczne, ojciec nie pos�yszy, zamkn�� si� w drugim pokoju. Juta efektownie wzmacnia szlochanie, kombinuje, jak zagra�, �eby zniecierpliwi� go, sk�oni� do bicia, do skruchy, do przyj�cia mokrych od �ez poca�unk�w � jak dawniej, jak zawsze. Nic z tego: nadesz�a pora innego spektaklu, kto inny zagra w tej operze g��wn� rol�, oto zamaszy�cie, jak co dzie� teraz, wkracza primadonna, szeleszcz�c sp�dnic� w kolorze maku, natr�tnie uperfumowana. Wesolutkie dzie� dobry; puka do pokoju tatusia, niby to nie dostrzeg�a niczego, zza �ciany dobiega ci�g dalszy ostentacyjnej weso�o�ci, tatusine s�oneczko! �adnych poufnych szept�w � tym razem nie powiedzia� Karusi o awanturze, pozosta�y zatem jakie� sprawy pomi�dzy nim a Jut� albo przestraszy� si� tego, co m�wi�a dzi� o Karusi. Wi�c da�oby si� utrzyma� go w szachu gro�b� skandalu... Spekulacje, obliczenia, porachunki z ojcem, coraz tego wi�cej, Juta wchodzi w dojrza�o��, umacnia si� w wierze, i� jej Ma�y B�g po�redniczy w tym osobliwym handlu, w kt�rym stawk� jest co? jest kto? Czy potrafi�aby okre�li� t� stawk�? A mo�e mia�a na swoj� obron� cho� jeden argument, kt�ry przewa�y�by na jej korzy��, na niekorzy�� czego�, co dzieje si� nie z jej wyboru... 17 III Mi�dzy jednym a drugim �d�b�em piasku, �d�b�em chwili: wi�c w tej ostatniej sekundzie ca�e �ycie jak film? Strz�pki chyba, wyrywki z szybko�ci� zawrotn�, ale nieca�e, nie wszystko raz jeszcze. To ona nie�wiadomie rz�dzi chaosem albo jej Ma�y B�g nadaje bez�adowi jakie� znaczenie, wytycza kolejno�� wspomnie�, uzasadnia, tasuje � fa�szuje dla mora�u? Trzeba domy�li� si� sensu i wtedy... Bo�e, ale czy jest jaki sens poza moim biczowaniem si�, biczowaniem... Jedno pewne: ja chc� wydoby� si� z matni, oczy�ci�, odci��y�, przywr�ci� sobie wiar�, �e zas�uguj�, tak, zas�uguj� na traktowanie wyj�tkowe, na cudowny ratunek, na Ciebie! �eby� obni�y� lot na chmurze, poda� zakl�cie czy jedyny klucz. � Tamten sen... � �eby� powiedzia�. � Tamten sen by� po prostu i tylko znakiem, daj si� ostrzec przed sob�, skoro nie da�a� ostrzec si� ju� wtedy. A mo�e zdo�am... Teraz my�li: mo�e przy�ni�o si� dlatego, �e pozwoli�a doj�� do g�osu Kazimierze? Niew�tpliwej Kazimierze, dba�ej o pi�kny hart ducha, tropi�cej z niech�ci� w lustrze �lady podobie�stwa do ojca, tego pi�knego niegdy� ojca, kt�rego uroda staje si� podejrzana, upokarzaj�ca, nienawistna w por�wnaniu z jasn� urod� Karusi... Wraca�a od Ste�ki, sma�yli tam w pi�tk� racuchy pod nieobecno�� babki, wychlapali z p� butelki oleju, najedli si� po dziurki w nosie, rzadka to okazja. Pok�j ��ty od dymu sma�eniny; Kazimiera poczu�a nagle wstr�t do przesi�kni�tych rzepakowym smrodem ubra� ch�opak�w, szarpn�a niewielki lufcik, ch�odne powietrze zawirowa�o gwa�townie, sk��bi�o si� pod sufitem, a ponad kr�lestwem haftowanych w maksymy �ciereczek, spi�trzonych poduszek i pierzyn. Teraz ju� wszystkim zachcia�o si� spaceru po ledwie przedwiosennych polach, domek by� na skraju Osady, st�d �yse ugory bieg�y wzd�u� toru kolejki. Przypomnia�a sobie naraz, �e musi wraca�, po obiedzie ma lekcj� u Doriana � mo�e zreszt� nie by�aby tak pilna, gdyby nie Marcin, kt�ry upar� si� prowadzi� jednocze�nie pod r�k� j� i Milk�. Wyrwa�a si�, by�o to obrzydzenie i godno�� zarazem; wskoczy�a do ruszaj�cej z przystanku kolejki, zosta�a na platformie, �eby na�yka� si� do woli �wie�ego wiatru. Jaki� pijak zatoczy� si� w jej stron�, odepch�a go z ca�ej si�y. �Ej, czarnulka!" Wagon zarzuci� na zakr�cie, to by� ju� Rynek: zobaczy�a ojca, nie spostrzeg� jej, kupowa� papierosy w kiosku na przeje�dzie. Przecisn�a si� szybko do wyj�cia, gotowa biec na spotkanie, prosto w opieku�cze ramiona, nie bacz�c na podpitych, kt�rzy zagrodzili jej drog� przez peron. I wtem jedna z ich towarzyszek, piskliwie: � Widzisz go, z takim nosem �azi kundel! To nie mog�o by� o nikim innym, patrzyli na kiosk, wybuchn�li teraz obrzydliwym �miechem, ojciec nie zauwa�y� niczego, spokojnie nachyli� si� do znajomej kioskarki, p�aci�. Czy on nie widzi, �e to przygarbienie go zdradza, grymas u�miechu wyd�u�a nos � grymas typowy, prawie wyrok �mierci. Zaraz kto� krzyknie na ca�y g�os, tak zdarzy�o si� w Warszawie z wujkiem, a tam obok poczekalni stoi stra�nik kolejowy w czarnym mundurze, to wystarczy, wi�c w takiej chwili powinni by� razem, zarzeka�a si�, �e go nie odst�pi; wi�c nie powinni by� razem, to mog�oby jedno z nich (kt�re?) bardziej jeszcze obci��y�; hart ducha wymaga walki samotnej; kto �mia�by podawa� w w�tpliwo�� jej mi�o�� do ojca? � Ty, czarnulka, to tw�j tato? Nie! Nie, to obcy, ona go nie zna, Kazimiera nie ma �adnej przesz�o�ci, nie ma si� czego wstydzi� ani ba�. Odwraca si�, sztywno kroczy w kierunku Rynku, byle dalej od kiosku i wsp�lnictwa z tamtym skazanym cz�owiekiem. Spoci�a si�, c� to za gor�ce przedwio�nie. Boi si� spojrze� na kiosk z papierosami; nie chce tego widzie�, jak nie chcia�a widzie� zabitej kobiety; ju� wie, �e zosta�a sama i b�dzie sobie odwa�nie radzi�; mokra z bohaterstwa i niejasnego poczucia winy, a przecie� przytomna, przecie� zimno rozwa�aj�ca bardziej swoje ni� jego szanse przetrwania. � Lalunia! � rzuca jeden z pijak�w. 18 Nie za ni�. Za Karusi�, kt�ra triumfalnie uprowadza ojca spod kiosku. Bezwstydna w swojej dozwolonej urodzie. I zaraz tamtej nocy przy�ni�a si� Kazimiera inna: nie mog�a dostrzec jej twarzy, pami�ta zmienno�� w�os�w � to z�ocistoczerwonych, to zwi�zanych na karku w czarny w�ze�. Juta wie, �e tamta jest autentyczna, �e tym w�a�nie zagra�a, �e chcia�aby przerwa� zabaw�, wywo�uj�c na glinianki jak na obiad, w samym �rodku najzapami�talszej gry. Ale mo�na si� przecie� obudzi� � my�li chytrze Juta � mo�na si� jeszcze obudzi�, co oznacza, �e wszystko jest snem. I wydaje si� jej, �e ta my�l b�dzie ochron� na zawsze, na wszelkie okoliczno�ci: w razie czego obudz� si�. Id� razem z t� rud�? czarn�? na pole Osuchowskich, tam za kana�em oddzielaj�cym lasek od drugiej ��ki buduje si� dom, takie ceglane wytyczenie pokoi, �wietne miejsce do zabawy w mieszkanie. To w�a�nie znak, w�a�nie sygna�, �e to sen: bo przecie� tu na ��ce nie by�o, nie ma �adnych fundament�w! �Altana, nie poznajesz?� � �mieje si� tamta. Nieprawda, altana jest g��biej, ma�a i ciep�a, pachnie drzazgami �wierkowymi, nie ma w sobie nic nowego, a tu � wilgo�, nowo��, obco��. Wi�c naraz jakby przeci�g nad samymi ich g�owami, to kulki, od ��ki zacz�li strzela�, Juta wpada w g��b spr�chnia�ych fundament�w, pochylaj� si� obie, potem padaj� na ziemi�, w piach. Juta nie krzyczy, gryzie li�� brzozy, bardziej gorzki ni� zwykle, nagle d�awi si� t� gorycz�: to koniec, Kazimiera uderzy�a j� w twarz, zaraz doniesie, wyda wszystko tamtym. Tu� przy twarzy Juty, w p�mroku, wielkie oczy rudej � szpieguj�ce oczy s�siadki, to ona uderzy�a j� w twarz, tak jak chcia�a przy studni. Dlaczego, za co? Za to, �e ja to ty, a ty to nikt? Jeszcze nigdy nie dosta�am po buzi, ale to sen, rano b�l powinien okaza� si� zapaleniem okostnej, Kazimiera �mieje si�: �z�by �ni� � niedobrze". Otwarte usta, lej po bombie, d� na ��ce za kana�em. Juta wpycha Kazimier� do przepastnej jamy, piasek osypuje si� na nie, podw�jna w�dr�wka robak�w, gramol�cych si� z dziury. R�ce i usta pe�ne piasku, nie spos�b si� wyczo�ga�, ju� nigdy. Kazimiera � p�asko rozpostarta � jest brunatnym papierem pakowym, z szelestem sypie si� przez ni� piach. �Nie �yjesz� � m�wi Juta, nie, to m�wi Kazimiera, bo Juta (cho� my�li o sobie �ja�, a o tamtej �nie ja�) jest ju� tylko sp�aszczonym przedmiotem na dnie leja po bombie, ziemia sypie si� na ni� spod n�g niew�tpliwej Kazimiery. Na wp� zduszona wybucha krzykiem... �nie, nie ja�... wie, �e ten krzyk j� obudzi, wyrachowana nawet we �nie � i to j� budzi