3909
Szczegóły |
Tytuł |
3909 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3909 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3909 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3909 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JONATHAN LETHEM
Amnesia Moon
(T�umaczy� Miros�aw P. Jab�o�ski)
Dla Karla Rusnaka,
i Giana Bongiorno
Dzi�ki nowemu prawu Kellogga w kwestii w�asno�ci, Edge mia� autostrad� tylko dla siebie. Ca�a ta farba i asfalt to by�a teraz jego zabawka. �Po prostu musisz zdecydowa�, co jest twoje�. Edge mia� dryg do dok�adnego zapami�tywania s��w Kellogga. �To, co widzisz, jest tym, co masz, Edge�. Poziom adrenaliny r�s�. Edge nacisn�� na akcelerator. Krajobraz ucieka� do ty�u.
Jecha� lew� stron�, pasami prowadz�cymi na zach�d, mia�d��c ko�ami rosn�ce w szczelinach nawierzchni usch�e trawy. Sam jestem sobie panem, pomy�la�. Jad� autostrad� pod pr�d. Moj� autostrad�. Zwi�kszy� szybko��, a� stary samoch�d wpad� w wibracj�. Znaki przy drodze widzia� od ty�u, ale wiedzia�, dok�d zmierza. Poza Edge'em prawie nikt ju� nie je�dzi� t� drog�, poniewa� Edge by� pos�a�cem. �Nie strzelajcie do pos�a�ca�. W g�owie Edge'a panowa� m�tlik my�li jego oraz Kellogga i cz�sto te Kellogga wydawa�y si� silniejsze. Nie wycieka�y tak szybko.
Nikt nie je�dzi� t� drog�, poniewa� od czas�w wojny Hatfork by�o chorym miastem, pe�nym mutant�w i seksualnych dewiant�w. Kellogg posy�a� tu czasem swoich Rangers�w z zaopatrzeniem, ale nigdy nie przyjecha� osobi�cie. Nienawidzi� Hatfork, nazywaj�c je �pijawk� w boku, cierniem w �apie� i �swoj� aborcj��. Edge my�la� o nim jako o w�ochatym mie�cie. Ka�da kobieta z Hatfork, kt�r� widzia� rozebran� - a ogl�da� ich kilka - mia�a w�osy tam, gdzie nie powinna. Ka�dy m�czyzna w Hatfork nosi� brod�. Z wyj�tkiem Chaosa.
Z piskiem opon przejecha� zjazd z autostrady i musia� si� cofn��. Zje�d�anie podjazdem, skr�caj�cym w przeciwn� stron�, okaza�o si� trudniejsze, ni� s�dzi� i wpad� kilka razy w po�lizg, ale nie mia�o to znaczenia. Nisk� estakad� zawia�o piaskiem i kurzem, co utrudnia�o rozr�nienie, gdzie ko�czy�a si� autostrada, a zaczyna�a pustynia; i jecha�o si� niemal tak samo, jak po pustyni.
Drog� do miasta wyznacza�y porzucone samochody. Mieszka�cy Hatfork, pomy�la� Edge, nie umieli dba� o swoje rzeczy. Pozostawiali je zawsze niczym statki na mieli�nie, nie reperowane. A samochody nie ros�y...
Edge zmaga� si� z tym zdaniem. Samochody nie spadaj� z nieba, u�o�y� je w ko�cu. Kellogg powiedzia�by to lepiej, ale pieprzy� to. Kellogga tutaj nie by�o.
Jad�c przez miasto, widzia� hatforczyk�w - g��wnie schowanych w domach i gapi�cych si� spoza zas�aniaj�cych okna prze�cierade�; ale je�eli chcia�e� rozpowszechni� jakie� wiadomo�ci, powiniene� si� uda� do Multiplexu1, gdzie mieszka� Chaos. To by�o zadanie Edge'a - rozpowszechnia� nowiny. Przelecia� przez �rodek miasta, obok wyschni�tego jeziora i przez promenad�, prosto do Multiplexu. Edge nie zazdro�ci� mieszka�com Hatfork, z ich nasiennymi orgiami i patetycznym, zmutowanym potomstwem, ale czu� zawi�� w stosunku do Chaosa, kt�ry pozostawa� po w�a�ciwej stronie rzeczy i mia� ch�odne miejsce do mieszkania. Najch�odniejsze, po prawdzie. Kiedy jecha� promenad�, po raz kolejny podziwia� spos�b, w jaki Chaos bez ko�ca wypisywa� swoje imi� czerwonymi, plastikowymi literami na tablicy Multiplexu - tam, gdzie dawniej znajdowa�y si� tytu�y film�w. Teraz w pierwszej sali grano CHaOs; w drugiej cHAOs, w trzeciej ChAoS. I tak dalej.
Kiedy przytoczy� si� przed front Multiplexu, zatr�bi� dwa razy, a potem wysiad� i dla podkre�lenia swej obecno�ci zatrzasn�� drzwiczki. Nie widzia� samochodu Chaosa. By� tu sam.
R�ne pomys�y miesza�y si� w mroku jego g�owy, podczas gdy szed� do drzwi, a potem porusza� z chrobotem klamk�. Nic. Chaos by� zbyt m�dry, by pozwala� komukolwiek myszkowa� w swoich w�o�ciach.
Edge obszed� olbrzymi budynek od ty�u, dochodz�c do alei, kt�ra oddziela�a Multiplex od zdewastowanego, spl�drowanego sklepu Yariety. Znajdowa�y si� tam trzy zielone pojemniki na �mieci, powyginane i pomalowane sprayem. W�chaj�c nieruchome powietrze, Edge odni�s� wra�enie, �e poczu� co� smacznego, a kryj�cego si� we wn�trzu jednego z nich. Wspi�� si� po kolei na ka�dy, zajrza� do wn�trza, i w trzecim znalaz� swoj� nagrod� - warcz�ce czarne muchy pokrywa�y stos ptasich ko�ci, mieni�cych si� w s�o�cu zielono-fioletow� zgnilizn�.
Edge ze�lizgn�� si� na zakurzon� ziemi�. Znalezisko nie by�o warte poniesionego zachodu. �Trzymaj si� puszkowanej �ywno�ci�, to s�owa Kellogga. �Nie tra� kalorii na poszukiwanie odpadk�w�. Edge pami�ta�, jak Kellogg opowiada� mu o jedzeniu, kt�rego prze�ucie zabiera wi�cej kalorii, ni� samo ich posiada - jedzenie, kt�rym mo�esz zag�odzi� si� na �mier�. Ale rozpami�tuj�c to teraz, Edge doszed� do wniosku, i� owo stwierdzenie nale�a�o do tych nielicznych wypowiedzi Kellogga, kt�re ca�kiem bezpiecznie mo�na by�o zaliczy� do bzdur. Wszystko ma kalorie, powiedzia� do siebie. Drewno, papier, kurz - wszystko to ma kalorie. Wiem o tym z w�asnego do�wiadczenia. Wiem to - jak to m�wi Kellogg? - �empirycznie�.
To by�o wielkie s�owo i Edge poczu� zadowolenie p�yn�ce z przypomnienia go sobie wraz z tym, co oznacza. Nie jestem g�upi, stwierdzi�. Tylko, kiedy pr�buj� z kim� rozmawia�, denerwuj� si� i zapominam, co chcia�em powiedzie�. Ludzie musz� by� cierpliwi, kiedy dyskutuj� z nerwowymi osobami.
S�o�ce dokona�o tymczasowego najazdu przez porann� mg��, rzucaj�c s�abe cienie na trotuar. Edge zerkn�� na wst��ki czarnych chmur. Chryste, pomy�la�, mam nadziej�, �e nie b�dzie pada�. Lepiej znajdowa� si� w jakim� wn�trzu na pocz�tku deszczu, nie wsiada� ani nie wysiada� z samochodu, byle nie zmokn��. Ta przekl�ta rzecz �kumuluje si�. To znaczy gromadzi.
Gmeraj�c oboj�tnie w kieszeniach d�ins�w, Edge pow�drowa� z powrotem w kierunku autostrady i zosta� zaskoczony widokiem samochodu Chaosa, zatrzymuj�cego si� za jego wozem. Chaos wysiad�, �ciskaj�c w ramionach plastikow� torb�, i zagapi� si� na Edge'a, kt�ry podszed� do niego niemal tanecznym krokiem.
- Cze��, Chaos - powiedzia�. - Chcesz, �ebym ci otworzy� drzwi?
- Powiniene� zostawi� auto na parkingu - odpar� kwa�no Chaos.
Podni�s� wy�ej sw�j baga�, wy�owi� z kieszeni klucze, otworzy� drzwi i wst�pi� w mrok. Przeszed� przez wej�cie s�u�bowe - ciemny, niski tunel, kt�ry bieg�, niczym szczurzy korytarz na statku, wewn�trz �cian olbrzymiego, wy�o�onego dywanami hallu Multiplexu - do kabiny projekcyjnej. Chaos zdawa� si� unika� pomieszcze� przeznaczonych dla publiczno�ci.
- Wygl�da, jakby mia�o pada� - powiedzia� Egde, cz�ciowo jako usprawiedliwienie, �e za blisko zaparkowa�, a cz�ciowo, aby zmieni� temat.
Szed� w ciemno�ci za ponuro milcz�cym Chaosem, �ledz�c - kiedy jego oczy przyzwyczai�y si� do mroku - malutkie, fosforyzuj�ce znaki firmowe na podeszwach sportowych but�w tamtego. Czu� si� nieco oburzony jego pretensjami - parking, spustynnia�e akry bezsensownych ��tych strza�ek i linii, znajdowa� si� dobre �wier� mili od drzwi Multiplexu.
Kabina projekcyjna by�a niekszta�tnym, podzielonym na poziomy pomieszczeniem, z malutkimi okienkami wychodz�cymi na sze�� sal widowiskowych. Chaos usun�� projektory, ale urz�dzenia do klejenia i przewijania ta�my pozosta�y, na sta�e przymocowane do �cian. Edge stercza� w pobli�u drzwi, czekaj�c, a� Chaos zapali �wiece. Projektornia wype�ni�a si� sztuczn� s�odko�ci�, za przyczyn� od�wie�acza powietrza i pachn�cych owocowo �wiec. W rezultacie Edge poczu� si� g�odny. Wosk tak�e ma kalorie.
- Okay, Edge - odezwa� si� Chaos. - Jak� masz tajemnic�? Wyrzu� j� z siebie.
Usiad� na sple�nia�ej sofie i zapali� papierosa.
Edge opad� na krzes�o i pochyli� si� wyczekuj�co. Chaos pchn�� paczk� lucky strike'�w w poprzek stoj�cego pomi�dzy nimi stolika i Edge wzi�� papierosa.
- Kellogg m�wi, �e powinni�my porozumie� si� z kr�lestwem zwierz�t - powiedzia�, staraj�c si� przedstawi� to �agodnie i wiarygodnie.
Zapali� zapa�k� i przytrzyma� j� przy ko�cu papierosa. Wiedzia�, �e musi dalej wyja�nia�.
- �Wieloryby i delfiny, przede wszystkim�. Oto, co powiedzia� Kellogg.
Chaos roze�mia� si�.
- Jakie kr�lestwo zwierz�t? - zapyta�. - Jeste�my na pustyni, Edge. Kr�lestwo zwierz�t wymar�o. Kellogg nabra� ci� tym razem.
Edge zaci�gn�� si� g��biej lucky strikiem. Chcia� przem�wi� w obronie Kellogga, ale zamiast tego zakaszla� spazmatycznie, wykrztuszaj�c z p�uc dym.
- Nie marnuj moich papieros�w na kas�anie - powiedzia� Chaos.
- Przepraszam, cz�owieku. - Edge u�wiadomi� siebie, �e zaczyna skamle�, ale nie m�g� przerwa�. - Naprawd� przepraszam.
Patrzy�, jak Chaos pali, i stara� si� na�ladowa� jego technik�. Potem przypomnia� sobie reszt� wiadomo�ci.
- Przede wszystkim walenie i delfiny. Kellogg m�wi, �e s� one �drzemi�cymi� inteligentnymi gatunkami na planecie.
- Co?
Edge podejrzewa�, �e by�o co� z�ego w znaczeniu nowego s�owa. Nienawidzi� poprawiania ju� raz zrobionej rzeczy.
- Dominuj�cymi? - zasugerowa�.
- Mo�liwe - stwierdzi� oboj�tnie Chaos. Rozrzutnie zdusi� spory niedopa�ek na talerzu poniewieraj�cym si� na stoliku i powiedzia� cicho:
- Pieprzony Kellogg.
Edge mia� ju� dosy� swego lucky strike'a, ale czu�, �e p�j�cie w �lady Chaosa i zgaszenie papierosa by�oby taktycznym b��dem. Papierosy s� jak s�abe miejsce, pomy�la�. Poniewa� ka�dy wydawa� si� pragn�� ich tak w�ciekle, zawsze s�dzi�, �e sprawi� mu przyjemno��. Ale nie sprawia�y, ani troch�. Postanowi� jednak dla bezpiecze�stwa wypali� peta a� do samych palc�w.
- Jestem pewien, �e sam m�g�by wyja�ni� to lepiej - powiedzia� do Chaosa. - Kiedy m�wi� do mnie, to mia�o sens. Wiesz, Chaos, �e kiedy si� zdenerwuj�, to wszystko spieprz�.
- W porz�dku - stwierdzi� tamten, bodaj pierwszy raz ze wsp�czuciem. - Zacz�cie tego mog�oby okaza� si� drobnym b��dem.
- Nie - zaprzeczy� Edge, odzyskawszy odwag�. - Powiniene� by� to s�ysze�. Gwiezdny horoskop Kellogga m�wi, �e powinni�my si� �po��czy� z wy�szymi gatunkami. Pisces, dwie ryby. Jego gwiazdy tak m�wi� - z desperacji przyprawia� swoj� przemow� fragmentami cytat�w z Kellogga.
- G�wno mnie obchodzi, co m�wi� jego gwiazdy.
- Pos�uchaj - powiedzia� Edge szeptem; zachowa� decyduj�cy fakt na koniec. - Wiedzia�e�, �e delfiny chodzi�y kiedy� po ziemi?
Chaos nic nie odpowiedzia�, a Edge pomy�la�, �e zagna� go w kozi r�g.
- Kellogg sprawdzi� to - ci�gn�� wylewnie. - �Ich nozdrza�. Nieszcz�cie tutaj, na g�rze, zawr�ci�o je z powrotem do wody. Tak jak nas, rozumiesz? �Planetarna� katastrofa.
Przerwa� i spojrza� na niego znacz�co.
- Rozumiesz to?
- Taaa... - stwierdzi� Chaos ozi�ble; najoczywi�ciej pojmowa� znaczenie wyrazu. - Rozumiem.
Godzin� p�niej Edge'a ju� nie by�o, gdy� w obawie przed deszczem pop�dzi� z powrotem do swojego samochodu. Chaos zgasi� po�ow� �wiec i wyci�gn�� si� na kanapie, krzy�uj�c nogi na pod�okietniku. Wiatr wy� cicho w rurach wentylacyjnych, a na suficie mruga�y nerwowe cienie. Zmarszczy� nos; Edge pozostawi� po sobie nie�mia�� wizyt�wk� swego zapachu.
Chaos czu�, �e brakuje mu czego� do szcz�cia, czego� sprzed wizyty Edge'a; nie dawa�o mu to spokoju, niczym deja vu. Paczka, przypomnia� sobie. Podni�s� si�, przyci�gn�� j� do siebie i rozerwa�. W �rodku znajdowa�y si� trzy pojemniki z woskowanego kartonu, zaklejone czarn� ta�m� izolacyjn�. Na boku jednego by�a wydrukowana rozmazana czarno-bia�a fotografia m�odej dziewczyny, podpisana: ZAGINIONA. Nie ma ju� mleka, pomy�la� Chaos. Nie b�dzie wosku ani papieru. A ona nadal jest nieobecna.
�ciskaj�c jeden z karton�w, opad� ponownie na sof�. Oderwa� ta�m�, szarpni�ciem poszerzy� postrz�piony otw�r i poci�gn�� d�ugi, wolny haust pozbawionego smaku alkoholu, pozwalaj�c cz�ciowo sp�yn�� mu po podbr�dku, czuj�c go niczym ognisty wodospad, wdzieraj�cy si� do jego wyschni�tego, pustego brzucha. Jeden �yk, drugi. Potem, chwilowo zaspokojony, pozwoli� spocz�� mu w �o��dku, �ykn�wszy powietrza zamiast popitki.
Pierwsze chrapni�cie rozbudzi�o go na tyle, �e odstawi� karton na pod�og� i zauwa�y� wci�� p�on�ce �wiece. Nie obesz�o go to jednak na tyle, �eby wsta� i je zgasi�. Maj�c nadziej�, �e upicie si� pozwoli mu nie �ni�, unika� snu przez dwa dni, czekaj�c, a� Decal przedestyluje alkohol, i teraz nie by� w stanie walczy� z senno�ci� ani chwili d�u�ej.
Sen okaza� si� ostro zarysowany i tak realny, �e zdawa� si� ogarnia� Chaosa nawet wcze�niej, nim na powr�t zasn��.
Znajdowa� si� na otwartej przestrzeni, na solnej r�wninie, go�ymi r�kami kopi�c dziur� w zwartym, suchym piasku. Tam pod spodem by�o co� wa�nego. Za plecami mia� fioletowe od radiacji niebo. Grzeba� w ziemi, zupe�nie zdesperowany, czuj�c nieodparty przymus.
Bardzo szybko wierzchnia warstwa rozkruszy�a si� pod jego paznokciami, otwieraj�c g��bokie zapadlisko. Piasek osuwa� si� do otworu i Chaos stara� si� cofn��, ale by�o za p�no. Zosta� nieub�aganie wci�gni�ty w ciemno��. Wpad�.
Zanurzy� si� w zimnej wodzie i otworzy� oczy. Pogr��a� si� w podziemnej rzece i mimo przemokni�tego, ci�kiego ubrania, p�taj�cego mu ruchy, czu� si� bezpiecznie. Pop�yn� pod ziemi�, pomy�la�. Ufa� swemu poczuciu orientacji. Wios�owa� ramionami, utrzymuj�c cia�o w r�wnowadze. Mo�e przep�ynie pod ziemi� ca�� drog� do Cheyenne.
Potem ponad nim wzni�s� si� jaki� kszta�t, przes�aniaj�c mu widok. Chaos spostrzeg� z gorzkim rozczarowaniem, �e by�o to olbrzymie cia�o Kellogga, �miesznie pluskaj�cego si� w wodzie, jak zawsze z gigantycznym cygarem zaci�ni�tym w u�miechni�tych ustach. Wy�oni� si� nad Chaosem niczym jaki� podwodny zeppelin.
Widzia� teraz, �e Kellogg ulega� transformacji. P�etwy zamiast ramion, nogi zw�aj�ce si� w szeroki, wios�uj�cy �wawo ogon. Wyszczerzy� si� do Chaosa, kt�ry wpad� w panik�. Kellogg nadyma� si�, rozci�gaj�c ponad nim jak chmura, zas�aniaj�c dost�p do powietrza. Chaos spojrza� w d�; g��bia przeradza�a si� w ciemno��.
Cholera. Sk�pany we w�asnym pocie, znalaz� si� z powrotem na kanapie. To dzia�a�o niczym mechanizm zegarowy; obsesje Kellogga promieniowa�y na zewn�trz, naje�d�aj�c sny Chaosa.
Kiedy Kellogg podnieca� si� czym� tak bardzo, �e wysy�a� Edge'a jako herolda miejskiego, stanowi�o to chyba najgorsz� chwil� na sen, stwierdzi�. Albo mo�e by�o na odwr�t - Kellogg wys�a� Edge'a, poniewa� czu�, �e Chaos od dawna nie �ni�.
Chaos pomy�la� ponownie o zatankowaniu samochodu po dach i udaniu si� na d�ug� przeja�d�k�. Jak daleko musia�by odjecha�, aby m�c cieszy� si� zdrowym, nocnym snem? Czy powinien w og�le wydosta� si� poza zasi�g Kellogga? Zastanawia� si�, czy jest jedynym, kt�remu to przeszkadza; czy reszta by�a tak przyzwyczajona do sn�w Kellogga, �e nikogo to nie obchodzi�o?
Pewnego dnia musia� to zrobi�. Odkry�, co pozosta�o; je�eli pozosta�o cokolwiek. Obawia� si�, �e czeka� zbyt d�ugo. Powinien by� zrobi� to wcze�niej - czyli kiedy? Lata temu. Gdy dzia�a�y wszystkie samochody.
Tylko Kellogg m�g� teraz tego dokona�, nikt inny nie mia� odpowiednich zasob�w do przedsi�wzi�cia tak dalekiego wyjazdu. Kellogg mia� mo�liwo�ci, poniewa� ka�dy robi� wszystko, cokolwiek mu kaza�. Kiedy Kellogg w�drowa� woko�o, nazywaj�c rzeczy od nowa, nikt nie usi�owa� go powstrzyma�. W��cznie z nim samym; musia� to uczciwie przyzna�. Teraz Chaos nie pami�ta� ju� nawet, jak si� dawniej nazywa�. Przedtem.
Usiad� gwa�townie na kanapie i wytar� czo�o r�kawem. Przenikn�� go skurcz g�odu i wiedzia�, �e musi zdoby� jakie� jedzenie. Musia� odwiedzi� Siostr� Earskin bez wzgl�du na to, jak bardzo tego nie lubi�. Nie znosi� wychodzenia do Hatfork po kt�rym� ze sn�w Kellogga - wszystko znajdowa�o si� w�wczas pod jego zakl�ciem; nawet bardziej ni� zwykle.
Siostra Earskin prowadzi�a dla genetycznie zmutowanych banit�w z Hatfork sklep z artyku�ami mieszanymi. Handlowa�a g��wnie puszkowan� �ywno�ci� oraz u�ywanymi przedmiotami z odzysku, przebranymi wcze�niej przez Ma�� Ameryk�, gdzie Kellogg i jego Rangersi koordynowali dystrybucj�. Swoj� dzia�alno�� prowadzi�a w starym Holiday Inn - mieszka�a w jednym z bungalow�w, stoj�cych za pustym, niebieskim basenem.
Chaos zaparkowa� na podje�dzie i poszed� do g��wnego wej�cia. Okolic� szpeci�y samochody; niekt�re zaparkowane, inne porzucone. Chmury znikn�y; s�o�ce pra�y�o, rozgrzewaj�c chodnik i sprawiaj�c, �e Chaos czu� sw� s�abo��. S�ysza� dobiegaj�ce ze �rodka g�osy i po�pieszy� w ich kierunku.
Na betonowych stopniach przed hallem siedzia�a ubrana w �achmany dziewczynka, okryta od st�p do g��w pi�knymi, jedwabistymi w�osami. Kiedy si� zbli�y�, zerkn�a na niego. U�miechn�� si� s�abo i powiedzia�:
- Przepraszam.
Czu� si� os�abiony z g�odu.
Wewn�trz, na sple�nia�ych kanapach hotelowego hallu, siedzieli Siostra Earskin oraz rodzice dziewczyny - Gif i Glory Selfowie. Kiedy Chaos wszed�, przestali rozmawia�.
- Cze��, Chaos - powita�a go rado�nie Siostra Earskin. - Czu�am, �e si� dzisiaj zobaczymy.
Jej pomarszczona twarz wykrzywi�a si� w wymuszonym u�miechu.
- Znasz Self�w, Chaos, no nie? Gifford i Glory.
- Jasne - potwierdzi� Chaos, skin�wszy im g�ow�. - Pos�uchaj, co mog� dosta� do jedzenia?
- No c� - odpar�a Siostra Earskin. - Mamy butelkowan� zup�...
- Konserwy - powiedzia� Chaos. - Co masz w puszkach? Nie lubi� zup starej kobiety: wodnistego bulionu z przera�aj�cymi kawa�kami jakiego� zwierz�cia, kt�re pad�o tego poranka.
- Nic - odpar�a niewyra�nie Siostra Earskin. - �adnych puszek.
Gifford Self uni�s� brwi.
- W�a�nie o tym m�wili�my, Chaos, kiedy wszed�e�. Od tygodnia Kellogg nie przys�a� �adnych konserw - stara� si� patrze� Chaosowi w oczy, ale ten uciek� wzrokiem na bok.
- Czy przeje�d�a� t�dy dzisiaj rano jaki� samoch�d? - zapyta�a Siostra Earskin; jej g�os pe�en by� ukrytych znacze�.
- Edge - odpar�.
- Co...
- Ka�dy, kto p�jdzie spa�, dowie si�, jakie s� wie�ci - stwierdzi� Chaos. - Dzisiejsze zwi�zane s� z wielorybami i delfinami. Nic na temat puszkowanej �ywno�ci.
Zapad�o milczenie.
- Mieli�my nadziej�. Chaos, �e mo�e pojecha�by� do Ma�ej Ameryki i zamieni� s�owo z Kelloggiem - przerwa�a je z rozpacz� Siostra Earskin.
Gifford Self siedzia�, g�aszcz�c sw� brod�.
- Wiecie, co si� sta�o, kiedy ostatnim razem pojecha�em do
Ma�ej Ameryki? - spyta� Chaos. - Kellogg wsadzi� mnie do wi�zienia. Powiedzia�, �e mam Marsa w ascendencie. Albo w opozycji do ascendentu. Co� w tym rodzaju.
Czu�, �e jego twarz nabiega czerwieni�. Mo�e, mimo wszystko, m�g�by co� zrobi� w sprawie �ywno�ci? Jego �y�y domaga�y si� wi�kszej ilo�ci alkoholu. Przekl�� si� w duchu za opuszczenie Multiplexu. Gif i Glory siedzieli, patrz�c na niego w niemym oczekiwaniu.
- Czemu nie zjecie swojego dziecka? - zapyta�. - Wygl�da jak zwierz�.
I wyszed� z powrotem w brutalne �wiat�o s�o�ca, zanim zd��yli mu odpowiedzie�. Dziewczynki Self�w nie by�o na schodach. Potem zobaczy� j�, kl�cz�c� przy jego samochodzie i zasysaj�c� przez plastikow� rurk� benzyn� z baku. Cofn�� si� w cie� wej�cia i obserwowa�, niewidoczny, jak kucaj�c na w�ochatych udach, przechyla otwarty koniec rurki nad plastikowym pojemnikiem. W ko�cu pobieg� przez parking. Odwr�ci�a si�, zmro�ona strachem, patrz�c wielkimi oczami; paliwo nadal s�czy�o si� do puszki. Podszed� do niej z boku.
- Nie przerywaj, ma�a. Nie rozlej ani kropli. Potakn�a w pe�nym obawy milczeniu. Chaos widzia�, jak trz�s� si� jej r�ce. Si�gn�� do baku i wsadzi� rurk� do �rodka.
- M�wisz? - zapyta�; podni�s� rurk� powy�ej poziomu zbiornika.
Spojrza�a na niego.
- Umiem dobrze m�wi�.
- Pami�tasz, co by�o przedtem? Znaczenie wydawa�o si� jasne.
- Nie.
- Rodzice m�wili ci o tym?
- Troch�.
- No c�, ma�e dziewczynki nie robi�y dawniej takich rzeczy - powiedzia� i natychmiast tego po�a�owa�. Nostalgiczne moralizatorstwo.
- Zapomnij o tym.
Wyrzuci� rurk�. Roni�c krople benzyny, zwin�a si� w spiral� i wyl�dowa�a na pomo�cie pustego basenu. Wsiad� do auta. Dziewczynka wsta�a i czy�ci�a z kurzu swoje szare d�insy. Zadar�a g�ow� i zagapi�a si� na Chaosa; zastanowi� si�, co widzia�a. Nietoperza? Mieszka�ca jaskini?
- Dobra - powiedzia�.
- Dok�d jedziesz? - zapyta�a nie�mia�o. Pomy�la� o radzie, jakiej przed chwil� udzieli� jej rodzicom, zastanawiaj�c si�, czy byliby w stanie to zrobi�?
- Wsiadaj - powiedzia�, powodowany nag�ym impulsem.
Si�gn�� na drug� stron� i otworzy� drzwi od strony pasa�era. Dziewczynka odskoczy�a i pomy�la�, �e ucieknie, ale po chwili pokaza�a si� z drugiego boku samochodu i wspi�a na siedzenie obok niego. Nie odezwali si� do siebie, zanim nie znale�li si� na otwartej autostradzie poza miastem. Nie by� pewny, dok�d jedzie. S�o�ce sta�o teraz nisko i zmierzali mu naprzeciw.
- Mia�a� sen? - zapyta�.
- Taaa... - o�wiadczy�a promiennie. - Kellogg by� wielorybem. Po�kn�� mnie i znalaz�am si� w jego brzuchu. By�o tam pe�no ludzi-ryb...
- Okay - przerwa� jej. - Sk�d wiesz, co to jest wieloryb?
- Z ksi��ki.
- Widzia�a� kiedykolwiek Kellogga?
- Nie.
- To dupek. Chcesz go pozna�?
- Pewnie.
Zastanowi� si�, czy ona wie, �e Kellogg jest tym, kt�rego w ko�cu spotka. Odwr�ci� si� i ponownie pochwyci� jej wzrok.
- Twoi rodzice chcieli, �ebym poprosi� Kellogga o wi�cej jedzenia.
Nie odpowiedzia�a.
- Nie wiedz� najwa�niejszej rzeczy na ten temat.
Dziewczynka wr�ci�a do obserwowania ja�owych przestrzeni, kt�re mijali, jakby my�la�a, �e co� tam wypatrzy. Obr�ci� wsteczne lusterko tak, �e m�g� j� obserwowa�. Zauwa�y�, �e
mia�a miniaturowy biust, kie�kuj�cy nie�mia�o pod poszarpanym podkoszulkiem, i ze zdumieniem stwierdzi�, �e zastanawia si�, gdzie ko�czy si� jej sier��. Je�eli w og�le gdzie� si� ko�czy�a.
Obserwowa� j�, spogl�daj�c� na pustyni�. My�la� czasami, �e powodem, dla kt�rego na Wyoming nie zosta�o skierowane uderzenie, by�o to, �e nie by�o mu to potrzebne. Ju� wcze�niej wygl�da�o jak zbombardowane. Spustoszone.
To mog�aby by� moja ucieczka, pomy�la�. Objecha�bym Ma�� Ameryk� z prawej, porzucaj�c autostrad�. Ale nie m�g� tego zrobi� - potrzebowa� �ywno�ci. Potrzebowa� wody. A na pewno nie potrzebowa� dziecka na siedzeniu pasa�era. Nie, prawda by�a taka, �e tak czy inaczej, zamierza� odwiedzi� Kellogga.
Przejechali przez Main Street. B��d. Mieszka�cy Ma�ej Ameryki wygl�dali dzisiaj na niewiele mniej g�odnych ni� mutanci z Hatfork. Na d�wi�k samochodu Chaosa wysypali si� ze swoich dom�w, gapi�c si� nieszczerze na jego niezwyk�ego pasa�era. Pozory aktywno�ci zdawa�y si� upada�, miasto wygl�da�o na zdegenerowane. Od jego ostatniej wizyty ogie� strawi� hotel.
Dziewczynka wysun�a si� z okna, ogl�daj�c si� do ty�u.
- Wracaj do �rodka - powiedzia� i poci�gn�� j� z powrotem na fotel. - Kellogg wytrzebi� takich jak ty - wyja�ni�, nie staraj�c si� by� delikatnym. - Oni zapomnieli.
Us�ysza�, �e kto� zawo�a� go po imieniu. Ale raczej nie wo�ali do niego; brzmia�o to tak, jakby podnosili alarm. W snach Kellogg u�ywa� go jako koz�a ofiarnego - po Chaosie spodziewano si�, �e poprowadzi mutant�w do rebelii. A czasem wydawa�o si�, �e ju� to zrobi� i zosta� pokonany; to nie zawsze by�o jasne. Znajdowa�a si� tam s�ynna scena skazania na banicj� - Kellogg i jego deputowani prowadz�cy Chaosa do granic miasta. Dzia�o si� to tyle razy, �e Chaos nie pami�ta� ju�, czy to naprawd� kiedykolwiek si� wydarzy�o.
Podni�s� szyb� w oknie i pogna� przez miasto, w kierunku Parku i Ratusza. Miejski skwer musia� by� niegdy� zielony, ale teraz wygl�da� jak przeniesiony w �rodek miasta skrawek pustyni. Jaki� pies truchta� z nosem przy ziemi wzd�u� skraju parku. Przed nimi wyjecha� ze s�o�ca inny samoch�d, poruszaj�cy si� po niew�a�ciwej stronie jezdni. Edge. Chaos zahamowa�. Edge zatrzyma� sw�j pojazd niemal w chwili zderzenia i wyskoczy� z wozu, machaj�c r�kami. Podbieg� do okna Chaosa.
- No! - wysapa�. - Co tutaj robisz? Czy Kellogg wie, �e tu jeste�?
- Czy Kellogg powiedzia� ci, �eby� je�dzi� pod pr�d?
- Przepraszam, facet. Nie m�w mu, dobrze?
- Jasne.
Chaos mocowa� si� z kierownic� i w ko�cu omin�� samoch�d Edge'a. Tamten zdo�a� uskoczy�.
- Chcesz si� widzie� z Kelloggiem?
- Tak.
- No c�, nie ma go tutaj. Jest z paczk� swoich ludzi. W�a�nie stamt�d przyjecha�em.
- Sk�d?
- Obok zbiornika.
Z Edge'em siedz�cym mu na ogonie Chaos pojecha� w stron� rezerwuaru. Zatrzyma� si� na ko�cu d�ugiego rz�du zaparkowanych czy porzuconych samochod�w, a dziewczynka wyprysn�a z wozu, zanim si� jeszcze zatrzyma�. Pobieg�, aby j� z�apa�. Moment p�niej pogalopowa� za nimi Edge.
Zbiornik by� wyschni�ty. To, co pozosta�o, stanowi�o olbrzymi�, p�ytk� betonow� mis�, otoczon� stopniami na wz�r stadionu pi�karskiego. Kellogg mia� na dnie wykopany d� na ognisko. Siedzia� obok niego na wy�cie�anym batystem krze�le, w otoczeniu dwunastu czy pi�tnastu ludzi. S�o�ce chowa�o si� za pustyni�. Kiedy Chaos, Edge i dziewczynka schodzili po stopniach, pogr��a�o si� za kraw�dzi� zbiornika.
- Jak masz na imi�? - spyta� Chaos.
- Melinda.
- W porz�dku, Melindo. Spr�bujemy pogada� z Kelloggiem. Cokolwiek si� zdarzy, trzymaj si� mnie, okay? B�dziemy w Hatfork dzi� w nocy.
Melinda skin�a g�ow�.
- Dlaczego kto� chcia�by wr�ci� do Hatfork? - spyta� Edge.
Chaos zignorowa� go.
St�oczeni na dole ludzie rozst�pili si�, aby umo�liwi� Kellog-gowi ujrzenie nadchodz�cych. Obr�ci� si� na krze�le i u�miechaj�c si� szeroko, wyj�� cygaro z ust; jego brzuch zmarszczy� si� niczym pozwijany balon.
- No c�, witaj, Kr�lu-lulu - powiedzia�. - Jak widz�, przyprowadzi�e� nam go�ci.
- Daj spok�j, Kellogg. M�w mi Edge.
- A co z twoim imieniem, kt�re dosta�e� na chrzcie? Wydaje mi si�, �e brzmi bardzo szlachetnie. Wypierasz si� kr�lewskiego pochodzenia?
- Daj spok�j, Kellogg - zaskomla� Edge. - Wiesz, sk�d pochodz�. Sam wymy�li�e� to imi�. Nazywaj mnie Edge.
- Wo�aj na mnie Edge - sparodiowa� Kellogg. - Wo�aj na mnie Izmai�. Wo�aj mnie, jak chcesz, tylko nie wo�aj mnie za p�no na obiad. Zawo�aj mi taks�wk�, okay?
Roze�mia� si�.
- Jakie wiadomo�ci przynosisz? Uwa�aj, Kr�lu-lulu, bo przynajmniej raz mo�emy zabi� pos�a�ca. Jeste�my g�odn� band�.
- Przesta�, Kellogg. Nie przynios�em �adnych wie�ci. Ja tylko na chwil� st�d odszed�em.
- A wi�c odwo�uj� to. Ci nowi to twoje towarzystwo? - Kellogg nastroszy� brwi. - Popatrzcie - powiedzia�, a jego ton si� zmieni�; gra� teraz dla galerii. - Przyjecha� Chaos. Nie wzywany, nie zapraszany, jak zwykle.
Zgromadzeni gapili si� g�upio, jakby starali si� dopasowa� pow��cz�cy krok Chaosa do dramatyzmu us�yszanych s��w.
- Wraz z nim spaceruje potw�r - ci�gn�� Kellogg. - Mutant, aberracja. Zatrzymaj si�, Chaos. St�j, gdzie stoisz, i nie posuwaj si� bli�ej w stron� naszej kompanii. Ech, przynosisz swoje przekle�stwo na nasz� skromn� uroczysto��?
Obok ognia, przywi�zane do ro�na, znajdowa�o si� jakie� czerwieni�ce si� �cierwo - psa albo kozy. Na skraju do�u le�a�o kilka porzuconych pustych puszek.
- Chc� pogada� o �ywno�ci - powiedzia� Chaos. Przez t�umek ma�oamerykan�w przeszed� pomruk.
- Wkr�tce znajdziemy si� przy piersi, u �r�d�a po�ywienia - stwierdzi� Kellogg. - S�one morze zostanie wreszcie obj�te przez potrzebuj�cych.
- Gdzie s� ci�ar�wki zjedzeniem? - zapyta� Chaos. Kellogg zamacha� r�kami.
- Pos�uchaj, Chaos, gdybym znajdowa� si� na powierzchni oceanu, p�ywaj�c, a ty sta�by� na mo�cie, z lin� przywi�zan� do mojego paska, to by�by� w stanie mnie podnie��?
Uni�s� jedn� brew, dla podkre�lenia wagi zagadki.
- Pasek by p�k�? - podsun�� Edge ochoczo; porzuci� Chaosa i dziewczyn�, przepychaj�c si� �okciami przez t�um otaczaj�cy Kellogga.
Ale ten zignorowa� przypuszczenie Edge'a.
- Nie m�g�by� - o�wiadczy�. - Ale je�eli spoczywa�bym na dnie oceanu, a ty na �odzi, m�g�by� mnie wyci�gn�� na powierzchni�?
- Nie widzia�em �adnego z twoich Rangers�w, Kellogg - powiedzia� Chaos. - Co si� dzieje? Kto� skasowa� twoje ci�ar�wki?
- Si�a wyporu! - zawo�a� Kellogg. - Zmniejsza ci�ar cz�owieka.
T�umek wydawa� si� ucieszony pewno�ci� siebie Kellogga. Kto� zobaczy� otwart� puszk� fasoli i teraz zosta�a przekazana naprz�d, do r�k Kellogga, kt�ry zanurzy� palec w jej wn�trzu, wyj�� go i wessa� po�yskliwy k�s, sk�adaj�cy si� z fasoli oraz sosu. Chaos do�wiadczy� fantastycznego wra�enia, �e w Wyoming jest to absolutnie ostatnia puszka �ywno�ci. Co za tym idzie, zostanie zjedzona przez Kellogga; wedle wiedzy Chaosa, ostatniego w okolicy grubasa.
- Ocean nas wzywa - zauwa�y� Kellogg, �uj�c intensywnie.
- Ocean jest tysi�c mil st�d - odpar� Chaos.
Pozwoli� sobie na przypuszczenie, �e jego up�r jest odwag�. Mo�e i tak by�o.
- Ach - odezwa� si� Kellogg. - Ale w�a�nie tutaj si� mylisz, Chaos. Planety stoj� w linii prostej. P�yty kontynentalne s� w ruchu. Ocean jest na swojej drodze.
W t�umie odezwa� si� szum aprobaty. Prawdopodobnie s�yszeli t� przepowiedni� ju� wcze�niej. Albo j� �nili.
- �Wyr�wnanie� - powt�rzy� Edge z szacunkiem.
- Wszystko, co m�wi�, zosta�o skonsultowane z horoskopami - powiedzia� Kellogg. - Taka jest r�nica mi�dzy nami, Chaos. Ja pod��am za gwiazdami.
- Hatfork potrzebuje �ywno�ci, Kellogg. Nie obchodzi mnie, czy przyjdzie ona z oceanu czy z gwiazd. Robimy, co chcesz, s�uchamy twoich sn�w. Teraz daj nam je��.
- Nie ma podatk�w bez poborcy - stwierdzi� Kellogg. - Bardzo dobrze. Mo�e b�d� musia� wkr�tce zmieni� twoje imi�.
- Zmie� je - popar� go Edge; pom�g� unie�� mi�so, by znalaz�o si� nad p�omieniem.
Dziewczynka wybieg�a spoza Chaosa, aby popatrze�, a Kellogg zmarszczy� swoje spalone s�o�cem czo�o.
- Tw�j problem, Chaos, polega na niech�ci do wzi�cia si� za bary z now� rzeczywisto�ci�. Od czasu bomb jeste�my ca�kiem nowym gatunkiem, mamy zupe�nie nowy porz�dek.
Jego g�os sta� si� bardziej za�y�y i t�umek zwr�ci� swoj� uwag� na pieczyste. Jedyn� rzecz�, kt�r� Chaos lubi� mniej od Kelloggowego udawactwa, by�y chwile, kiedy grubas stawa� si� szczery.
- Celowa ewolucja stanowi pierwsze zadanie inteligentnego spo�ecze�stwa - wyk�ada� Kellogg. - Dziedziczymy wielk� tradycj�, przyznaj�, ale nie mo�emy pozwoli�, �eby tradycja ci�gn�a nas wstecz. Musimy przej�� ponad przesz�o�ci�. Zbyt d�ugo ignorowali�my �yj�ce w oceanach inteligencje naszej plajty. Co gorsza, wypierali�my si� w�asnego wodnego pochodzenia. Ewolucja jest cykliczna, Chaos. Rozumiesz?
-- Co si� sta�o z twoimi ci�ar�wkami, Kellogg? - By�o to co� wi�cej ni� tylko �mia�e stanowisko; g��d wr�cz zabija� Chaosa. - Nie ma wi�cej �arcia w Denver?
- Zamierzamy zaludni� ogr�d, Chaos. Jestem tutaj, aby pokaza�, jak nale�y to uczyni�. Tym razem musi by� to zrobione inaczej. Bomby okrad�y nasz �wiat ze znacze� i naszym zadaniem jest ponownie w nie zainwestowa�. Nowe symbole, nowe przes�dy. To w�a�nie ty, Chaos. Ty jeste� nowym przes�dem.
- Ju� nigdy wi�cej - odpar� Chaos, zdumiewaj�c sam siebie. - Wyje�d�am. Nie zostan� tutaj ani chwili d�u�ej.
- Zaczekaj chwil� - powiedzia� Kellogg. - Nie m�w jak szaleniec. Nie mo�esz teraz odej��.
- Nigdzie indziej nie mo�e by� gorzej - rzek� Chaos. - Radiacja zanika.
- Nie m�wi� o promieniowaniu... T�umek cofn�� si� nagle od ognia, kto� j�kn��. Edge poklepa� grubasa po ramieniu.
- Hej, Kellogg - odezwa� si� s�abym g�osem. - Sp�jrz no...
Klatka piersiowa zwierz�cia otworzy�a si� w ogniu - �ywa od bia�or�owych robak�w. Kiedy wysypa�y si� ze swej jamy, sycza�y i skwiercza�y w p�omieniach, opryskuj�c mi�so swoim sokiem.
- Cholera - powiedzia� cicho do siebie Kellogg.
Melinda Self podbieg�a z powrotem do Chaosa i nie�mia�o zawin�a palec wok� szlufki jego paska. Przez t�um przeszed� pomruk.
- �apcie ich!
Zanim Chaos zdo�a� cokolwiek zrobi�, ramiona mia� wykr�cone do ty�u, a na plecach poczu� czyje� kolana. Edge pochwyci� wyrywaj�c� si� dziewczynk� i pchn�� j� na piasek, pod nogi Kellogga. Chaos kopa� t�ocz�cych si� za nim ludzi, lecz bez najmniejszego rezultatu. Na kark spad�y mu pi�ci. Szarpn�� si� mocniej i zosta� wci�ni�ty twarz� w piach.
- Chcia�e� wiedzie�, co si� sta�o z moimi ci�ar�wkami zaopatrzeniowymi? Sabota�, ot co. Kto� je wysadzi� w powietrze pi�� mil od miasta. Ci, kt�rzy uszli z �yciem, opowiedzieli, �e zostali zaatakowani z nieba. Jaki� rodzaj powietrznego ataku. Czy to nie mia�o czego� wsp�lnego z tob�, Chaos?
- Nie.
- No c�... a kto, twoim zdaniem, m�g�by to zrobi�?
- Nie mam poj�cia.
- Wydaje mi si�, �e wy�ni�e� to sobie, m�j przyjacielu. W�a�ciwie jestem ca�kiem pewien. Tego ranka stara kobieta znalaz�a le��cy obok autostrady but, a w bucie by�o jedzenie. Zamierzamy ci za to zap�aci�, Chaos. Zjemy twoj� przyjaci�eczk�.
T�um zareagowa� na to o�wiadczenie niczym sfora doskonale wytresowanych ps�w. Utopijne sny zosta�y zapomniane; zion�c z�o�ci�, rozci�gn�li dziewczynk� na ziemi.
- Hola! - zawo�a� Kellogg. - Nie zniszczcie jej sk�ry! Chc� j� sobie zawiesi� na �cianie. Zr�bmy to dobrze, dodaj�c nieco marynaty.
Melinda Self zacz�a krzycze� i jeden z m�czyzn po�o�y� d�o� na jej ustach, wykr�caj�c dziewczynce g�ow� do ty�u. Chaos usi�owa� wsta�, ale kto� postawi� na nim nog�. Ci przy ogniu popatrywali na spalone, czerwone mi�so na ro�nie.
- Powstrzymaj to, Kellogg - powiedzia� Chaos. - Posuwasz si� za daleko.
Czu� si� oszukany. Tego nie by�o w gwiazdach. Nigdy nie �ni� o kanibalizmie.
- Zbyt daleko, co? Powiedzia�bym raczej, �e nie dosy�. Mo�e powinni�my j� najpierw podtuczy�? Zobaczmy, mo�e mog�aby zje�� ciebie...
- Temu nie b�dzie ko�ca - stwierdzi� Chaos. - W ko�cu zabraknie ci wszystkiego, bez wzgl�du na to, co zrobisz. Kiedy to nast�pi, zjedz� i ciebie - jego napi�ty g�os za�ama� si� nagle. - Ty draniu!
Kellogg u�miecha� si� przez d�u�sz� chwil�, napawaj�c si� t� scen�. Melinda Self uwolni�a z u�cisku g�ow� i plu�a na piasek. T�um czeka�. Byli r�kami Kellogga, jak zawsze.
- Okay, Chaos, z�apa�e� si� na m�j bluff. �artowa�em tylko. To wszystko by�o zbyt �atwe, wiesz? Jestem tob� rozczarowany.
Nawet nie zorientowa�e� si� w moich kompetencjach - podni�s� r�k� i uszczypn�� policzek Melindy. - �artujesz? Nie zjad�bym ma�ego, �licznego dziecka. Znasz mnie przecie� na tyle, stary.
- Wiem, �e jeste� chory na umy�le. Kellogg wyd�� spalone s�o�cem policzki, zacisn�� d�o� w pi��, a potem otworzy� j� powoli, palec po palcu.
- Nie wystawiaj mnie na pr�b� - powiedzia�. - Nikt nikogo nie zjada w Ma�ej Ameryce, Chaos. Nie wiem, jak to jest u waszych ludzi w Hatfork, ale tutaj si� to nie zdarza.
- To j� pu��.
Kellogg potrz�sn�� g�ow�.
- Musimy pogada�, Chaos. Od d�u�szego czasu powinni�my. Ona stanowi gwarancj�, �e mnie wys�uchasz - ponownie si� odchyli� na krze�le, a pustynny zach�d s�o�ca p�on�� wok� jego g�owy jak aureola.
- Zabierz j� do miasta - powiedzia�. - Ty j� we�, Edge. Nie zr�b jej krzywdy.
Pogrzeba� w kieszeni i wydoby� klucz, kt�ry wr�czy� Edge'owi.
- M�j magazyn. Id� i otw�rz kilka puszek. Niech wszyscy jedz�. Dziewczynka te�. W�ochata czy nie, poka�emy staremu Chaosowi, �e wiemy, jak si� traktuje dam�.
Kto� kopn�� Chaosa w g�ow�, przewracaj�c go na ziemi�. T�um pop�dzi� Melind� Self po stopniach w g�r�, w stron� samochod�w. Silniki zastartowa�y. Chaos podni�s� si� na nogi i wyplu� piasek z ust. Zostali z Kelloggiem sami. Grubas sta� na skraju do�u, szczaj�c do ognia. Spojrza� na Chaosa i u�miechn�� si�, a potem zapi�� suwak w d�insach.
- Chod� no tu, Chaos. Wst�p do mego biura.
Odwr�ci� si� i odszed� od ogniska, przystaj�c przy obmurowaniu zbiornika.
Chaos strz�sn�� piasek z koszuli i pobieg� za Kelloggiem. Odczu� nag�� ch�� rzucenia si� na te szerokie, zadowolone z siebie cielsko, ale nie mia� pewno�ci, czy zdo�a�by zrzuci� tego wielkiego g�upca na d�. Czu� si� chudy i wyczerpany, niczym kawa�ek wyrzuconego na brzeg drewna.
Kellogg usiad� na kraw�dzi betonu. Pogmera� w kieszeni koszuli, wydoby� z niej na wp� wypalone cygaro i nie zapalone w�o�y� do ust.
- Dlaczego ty zawsze przychodzisz rozmawia� ze mn� taki pobudzony, Chaos? Ju� mnie nie lubisz? Tkwimy w tym razem, pielgrzymie. Wiesz o tym przecie�, no nie? - skrzywi� si�, a cygaro nieco opad�o. - Przepraszam, stary, je�eli zachowa�em si� troch� jak szaleniec. Kiedy powiedzia�e�, �e wyje�d�asz, niemal p�k�o mi serce.
Chaosa ogarn�o zdumienie. Kellogg stara� si� wzbudzi� w nim poczucie winy. A potem przypomnia� sobie plotk�, jak� us�ysza� tydzie� temu u Siostry Earskin.
- To prawda, co s�ysza�em?
- Co takiego?
- �e nie by�e� nikim wi�cej, jak tylko handlarzem cz�ciami zamiennymi do samochod�w, i je�dzi�e� jako komiwoja�er p�ci�ar�wk�, pe�n� darmowych �wiec zap�onowych?
Kellogg u�miechn�� si� sarkastycznie, wyra�nie zaniepokojony.
- Z r�k� na sercu, Chaos, teraz naprawd� tego nie pami�tam. Ale przypuszczam, �e tak. Jakie to ma dla ciebie znaczenie? Chaos milcza�.
- Jeste� zbyt skoncentrowany na tym, co by�o przedtem, ch�opie. Jakby to kogokolwiek obchodzi�o. Mam na my�li to, czy pami�tasz, co by�o wcze�niej? Naprawd� pami�tasz?
- Nie - przyzna� Chaos.
Nienawidzi� tego pytania za ka�dym razem, kiedy je s�ysza�.
- Daj spok�j, Chaos. Kim by�e� wcze�niej? Co robi�e�, kiedy spad�y bomby?
- Nie wiem - powiedzia� Chaos. - Nie pami�tam nawet, jak si� nazywa�em. Wiesz o tym.
- Okay - Kellogg przerwa�, by zapali� cygaro. - �atwiejsze pytanie. Jak dawno temu to by�o?
M�zg Chaosa rozp�ywa� si�, gdy usi�owa� sobie przypomnie�.
- Nie wiem - stwierdzi� znowu. - Ale ty pami�tasz, prawda?
- Nie. - Kellogg dmuchn�� filozoficznie dymem, kt�ry uni�s� si� pod ciemniej�ce niebo. - Ale lubi� my�le�, �e nie ma nic, co by�oby warte zapami�tania. Wszystko by�o takie, jak teraz. To tylko wra�enie, �e wcze�niej by�o inaczej; lokalne wra�enie. Ca�y �wiat ma deja vu.
Teraz Chaos znalaz� si� na pewniejszym gruncie. Z powrotem na gruncie zwariowanych teorii grubasa.
- Te wszystkie rozwalone rzeczy dooko�a, Kellogg, to nie jest wra�enie. Puszki z jedzeniem w dawnych magazynach. I spos�b, w jaki rozmawiamy, pe�en s��w dotycz�cych przedmiot�w, kt�re nie istniej�. Mog� nie pami�ta� swojego imienia, ale wiem, �e zbiornik jest po to, aby by�a w nim woda.
- W porz�dku, w porz�dku. M�wi� tylko, �e to nie jest takie proste, jak sobie my�lisz. Chodzisz woko�o, wyci�gaj�c wnioski z tych wszystkich poniewieraj�cych si� tutaj klamot�w, i my�lisz, �e �atwo jest doj�� z punktu A do punktu B. Jednak nawet si� nie zbli�y�e� - wyj�� cygaro z ust. - Nie znam odpowiedzi, Chaos, ale wiem wi�cej od ciebie, poniewa� nie boj� si� zajrze� w siebie, do swego wn�trza, przyjmuj�c na swoje barki troch� odpowiedzialno�ci. Podczas gdy ty nie wiesz nawet po�owy tego, co ja.
Znowu temu uleg�. Kolejnej zbijaj�cej z tropu, rozpaczliwej rozmowie z Kelloggiem. Bola� go brzuch.
- Co mi chcesz powiedzie�?
- Pos�uchaj, Chaos. Jeste� taki jak ja, wiesz o tym? Nale�ymy do tego samego gatunku. Jedyna r�nica polega na tym, �e ja o tym wiem, a ty nie.
Chaos poczu� si� zm�czony.
- Odchodz�, Kellogg. Niewa�ne, co powiesz. Ju� nigdy wi�cej nie b�d� �ni� twoich sn�w.
- �ni� moje sny? Co? - prysn�� �lin�. - Nie mo�esz odej��. Nie rozumiesz tego? Jeste� niezwykle wa�ny.
- Nikt nie jest tutaj potrzebny, z wyj�tkiem - by� mo�e - ciebie. Poza tym, ja nie chc� by� potrzebny. Pragn� wyjecha�.
- Pos�uchaj - powiedzia� Kellogg powa�nie, d�gaj�c cygarem powietrze. - Znienawidz� to miejsce bez ciebie, partnerze. Nie wiem, co si� ze mn� stanie, je�eli wyjedziesz.
- Znowu mieszasz sny z rzeczywisto�ci�, Kellogg. Jestem wa�ny tylko w snach. U�ywasz mnie jako symbolu. �ywy cz�owiek nie jest do tego niezb�dny. Dasz sobie rad� beze mnie; przyrzekam, �e nie b�d� si� skar�y�.
Kellogg potrz�sn�� g�ow�.
- Przykro mi z powodu sn�w. Wyeliminuj� je, przyrzekam. Chryste, Chaos, je�eli chodzi tylko o sny, powiniene� co� powiedzie�. Ale tak czy inaczej, koniec z nimi, przysi�gam. I s�uchaj: od teraz b�dziemy r�wnorz�dnymi partnerami, tak jak powinni�my by� nimi od pocz�tku.
- Co?
- Widz�, �e nie masz spokoju w Hatfork. W istocie przewidzia�em, �e do tego dojdzie. Liczy�em na to. Nadszed� czas, by� wspi�� si� wy�ej i, nie daj�c si� wodzi� za nos, zacz�� domaga� si� podzia�u w�adzy, stary - a nie po prostu odchodzi�. Nie wtedy, kiedy znalaz�e� si� na kraw�dzi spraw, wielkich spraw. Do diab�a, ja te� jestem zm�czony, a zosta�o mn�stwo pracy. Jestem got�w do przekazania ci pa�eczki.
- Zwariowa�e�, Kellogg. - Chaos odwr�ci� si� i ruszy� w poprzek zbiornika, w kierunku stopni prowadz�cych do jego samochodu.
Kellogg poszed� za nim przez piach, dysz�c ci�ko. Z�apa� Chaosa za rami�.
- Brakuje ci niezb�dnych informacji, ch�opie. Jezu, zwolnij. To, co robi� - to, co robimy tutaj razem - nie mo�e zosta� tak po prostu rozdzielone. Sny nic nie znacz�, s� tylko ozdob�. Ty tak�e mo�esz to robi�, je�li spr�bujesz, ale nie w tym problem. Sny nie stanowi� sedna sprawy. Jeste� graczem w tym, co si� tutaj dzieje, zawodnikiem na pierwszej bazie. Nie mo�esz odej��. Bez ciebie wszystko si� zawali.
Chaos zatrzyma� si� i odwr�ci�.
- Chcesz powiedzie�, �e jest tutaj co� takiego, co nale�y powstrzyma� przed upadkiem? Co�, co nie zawali�o si� dawno temu? Do rzeczy, Kellogg. Je�eli jest jaka� rzecz.
- Pos�uchaj. - Tamten postuka� Chaosa w klatk� piersiow�. - Bomby nigdy nie spad�y! To jedna wielka bzdura, co�, co ty i ja wymy�lili�my, aby wyt�umaczy� ca�y ten ba�agan. Sta�o si� co� innego, co� du�o bardziej skomplikowanego. Rozumiesz? Bomby nie spad�y.
By�a ju� prawie noc. Na zachodzie niebo nadal p�on�o r�em, ale nad ich g�owami pojawia�y si� gwiazdy. Od strony solnych p�aszczyzn dmuchn�� wiatr. Chaos usi�owa� strz�sn�� z siebie s�owa Kellogga i skoncentrowa� si� na samochodzie, wodzie i po�ywieniu. Na wydostaniu si� st�d.
- Promieniowanie - powiedzia�. - Ta dziewczynka ze mn�, mutanci. Co z tym? Sk�d to wszystko si� wzi�o, skoro nie by�o bomb?
- Sta�o si� co� tajemniczego. Ale to nie by�y bomby. Nie odby�o si� to tak, jak my�lisz. Ile lat ma ta dziewczynka? Dwana�cie, trzyna�cie? Nie jeste�my tutaj tak d�ugo.
Chaos poczu� si� oburzony faktem, �e Kellogg i wszyscy ci ludzie wybijali dziury w jego rzeczywisto�ci.
- A ile czasu tu jeste�my? - zapyta�.
- Nie mam, kurwa, zielonego poj�cia - u�miechn�� si� Kellogg.
- Nie rozumiem.
- S�dzi�em, �e mutanci s� jednym z twoich b�yskotliwych pomys��w. Dlatego umie�ci�em ci� w Hatfork. Pomy�la�em, �e to twoja dzia�ka, �e lubisz ten rodzaj rzeczy.
Chaos potrz�sn�� przecz�co g�ow�.
- Znowu mieszasz. Nazwa�e� mnie Chaosem, ale to nie ma ze mn� nic wsp�lnego. Ochrzczenie mnie Chaosem nie powoduje. �e pewne sprawy staj� si� moj� win�. To tak, jakby nazwa� kogo� Rado�ci�, a potem wierzy�, �e wszyscy wok� b�d� szcz�liwi.
Wspina� si� nadal do samochodu, a Kellogg gna� u jego boku.
- Nie odejdziesz, co? Jezu, nie mog� uwierzy�, �e do tego dosz�o. Ty i ja, Chaos. Kellogg i Chaos, Chaos i Kellogg...
O, cholera. Okay, s�uchaj: je�eli chcesz, wyjedziemy razem. Zobaczymy, czy gdzie indziej nie b�dzie nam lepiej. Rozbijemy nowe namioty, wiesz. Gdzie�, gdzie jest wi�cej mo�liwo�ci. Gdzie sprawy nie s� tak kurewsko beznadziejne, by zacz�� od nowa. To wszystko nie jest nasz� win�, wiesz o tym. To miejsce by�o ju� wyschni�te, zanim tu przybyli�my. Chaos milcza�.
- Jak daleko odjedziesz beze mnie? - zapyta� Kellogg ze z�o�ci�. - Jeste� zbyt surowy, zawsze by�e�. Pe�en mo�liwo�ci, ale nieog�adzony. Potrzebujesz mnie. Poza tym, sp�jrz - pogna� do swojego samochodu, kt�ry sta� zaparkowany kilka st�p od wozu Chaosa.
Podzwaniaj�c olbrzymim p�kiem kluczy, otworzy� baga�nik.
- Popatrz, gotowy do drogi. Nie m�w mi, �e pomy�la�e� o wszystkim. Nie, �eby to by�o konieczne. Jestem pewien, �e znalaz�by� spos�b. Odlecia�by� st�d prawdopodobnie na pierdolonym lataj�cym dywanie, gdyby� si� upar�, ale sedno tkwi tutaj. Popatrz. Sp�jrz, prosz�.
Chaos nie m�g� st�umi� ciekawo�ci i podszed� do samochodu Kellogga, kt�ry rozpostar� ramiona, niczym prezentuj�cy nagrody gospodarz teleturnieju. Baga�nik wypakowany by� kocami, narz�dziami, flarami, pojemnikami z wod�, puszkami jedzenia i zapasowym kanistrem z benzyn�. Niekt�re z puszek zawiera�y karm� dla ps�w, ale nadal robi�o to imponuj�ce wra�enie. Kellogg odst�pi� w bok, pozwalaj�c Chaosowi napawa� si� widokiem.
- Co o tym my�lisz? Je�eli chcesz odej��, dlaczego nie zrobi� tego z fasonem? Ty i ja, ch�opcze. Babe i Iron Man. Bud i Lou...
Chaos wyj�� z baga�nika puszk� peklowanej, wo�owej mielonki i rozejrza� si� za otwieraczem do konserw. Zamiast tego znalaz� �y�k� do zmieniania opon. Poruszaj�c si� z drapie�nym spokojem, w�o�y� ponownie puszk� do baga�nika i zacisn�� mocniej d�o� na stalowym pr�cie.
- Zbyt g�odny, aby my�le�? Nie kr�puj si�. Zjedz to. Prze�amiemy si� chlebem...
Chaos zamachn�� si� �y�k� z szerokiego backhandu i waln�� cicho i solidnie Kellogga w czaszk�. Grubas cofn�� si�, potykaj�c, i podni�s� r�ce do skroni.
- Och, och, cholera! Co ty robisz, ch�opie? Jezu, to boli! Cz�owieku, kr�ci mi si� w g�owie...
Ponownie zamachn�� si� �elazem, ale Kellogg zas�oni� si� ramieniem. Chaos poczu� w d�oni odbite uderzenie. Walcz�c z md�o�ciami, odrzuci� w bok �y�k�, wyj�� klucze z zamka baga�nika i zatrzasn�� go.
Kellogg ukl�k� na piasku.
- Chaos, z�ama�e� mi r�k�. Nie mog� uwierzy� w to, co teraz robisz, w ten stan rzeczy; to po prostu sprzeciwia si� zdrowemu rozs�dkowi...
Chaos usiad� na miejscu kierowcy i uruchomi� samoch�d Kellogga. Silnik zag�uszy� s�owa grubasa. Poklepa� kiesze�, aby si� upewni�, �e ma tam kluczyki od w�asnego auta i Kellogg nie b�dzie m�g� wzi�� jego wozu i pojecha� za nim. Potem ruszy� z powrotem do miasta.
Mieszka�cy Ma�ej Ameryki siedzieli na stopniach Ratusza, wyjadaj�c co� z puszek, podnieceni i rozgadani. Tuziny ich, wi�cej, ni� zebra�o si� przy ognisku. By� tam i Edge, siedz�cy i otaczaj�cy ramieniem Melind� Self. Kto� wystukiwa� jaki� rytm o stopnie, kto� inny �piewa�. Chaos s�ysza�, jak mrucz� jego imi�, kiedy podje�d�a�. Zatrzyma� si� na �rodku ulicy, ale silnik pozostawi� na chodzie i nie wysiada�.
- Hej, Chaos - zawo�a� Edge. - Czemu jeste� w samochodzie Kellogga?
- Pos�a� mnie tutaj - odpar� Chaos. - �ebym zabra� dziewczynk�.
- Jego autem?
- Powiedzia�, �e chce, aby podr�owa�a z fasonem. M�j samoch�d nie jest odpowiednio dobry. Och, mo�esz mi j� tu przyprowadzi�? Okaza�o si�, �e jest wa�niejsza, ni� my�lisz.
- Nie rozumiem. Gdzie jest Kellogg?
- Czeka na nas, wi�c chod�. Chce ci� widzie� natychmiast. I ma��. Przyprowad� j� tutaj, dobra?
- Dlaczego?
- Ona jest, no, cz�owiekiem-fok�. Pierwsz� z nowej rasy, o kt�rej m�wi� Kellogg. Ziemnowodna, znasz to s�owo, Edge? Pasuje do l�du i do wody. Kellogg nie chce, �eby jej ludzie w�ciekli si� na nas, wi�c przesta� pieprzy�. Powiedzia�, �e to bardzo wa�ne, �e my, no, stoimy po stronie ludzi-fok.
Edge pogna� w d�, bardzo podniecony, holuj�c Melind� Self.
- M�wi�em ci, Chaos, co nie? Tym razem Kellogg zamierza co� zrobi�, ten-jak-mu-tam, ca�y nowy �paradygmat�. M�wi�em ci.
Przyci�gni�ci rozmow� ma�oamerykanie zacz�li dryfowa� w d� schod�w, w stron� samochodu.
- Obejd� auto - powiedzia� Chaos napi�tym g�osem. Si�gn�� i otworzy� drzwi od strony pasa�era.
- Mog� pojecha� z tob�? - spyta� Edge. - Nigdy nie siedzia�em w wozie Kellogga.
- No, nie wiem, Edge. Kellogg nic nie m�wi� na ten temat. Lepiej we� swoje auto.
- Tak, tak, w porz�dku, w porz�dku.
- Poza tym chce, �eby� wyda� wi�cej puszek. Wyczy�� kryj�wk�, to s� jego w�asne s�owa. We� tych ludzi, �eby ci pomogli, Edge. Potem pojed� do zbiornika. Ja i Kellogg b�dziemy tam na ciebie czeka�.
- Konserwy? Wyczy�ci� magazyn?
- Kellogg chce co� da� ludziom-fokom. Prezent pokoju. Pospiesz si�.
- Okay, okay.
Melinda Self wsiad�a do samochodu, Chaos si�gn�� przez ni� i zatrzasn�� drzwiczki.
- Dobra - stwierdzi� Chaos, machaj�c na t�um, aby odst�pi� od auta. - Zobaczymy si� p�niej.
Grzmi�c silnikiem, objecha� miejski plac i skierowa� si� z powrotem w stron� zbiornika. Kiedy skr�ci� za r�g, znikaj�c z pola widzenia ludzi zebranych pod Ratuszem, przeci�� ulic� i pojecha� w kierunku autostrady. Sk�ra na karku cierp�a mu ze strachu, ale we Wstecznym lusterku nie pokaza� si� �aden �cigaj�cy go samoch�d.
Prawie pewien, �e po drugiej stronie wpadnie w zasadzk�, skr�ci� w tunel, ale pochylnia wyjazdowa okaza�a si� wolna. Nie spojrza� ani razu na dziewczynk�, zanim nie znale�li