Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 39 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
TYTU�: "Pami�tasz, Wanda..."
AUTOR: Marek H�asko
OPRACOWA�: Sebastian Buczynski (
[email protected])
KOREKTY DOKONA�:
[email protected]
Daleko w ciemno�� wybiega ulica. Jest to w�a�ciwie taka sama ulica, jakich dziesi�tki s� w naszym i innym mie�cie, a jednak Jej domy ze zmrokiem trac� sw�j zarys, w dzie� wrzynaj� si� w jasne niefrasobliwe wiosenne niebo; w podw�rkach na balkonach wisz� kolorowe bety... wi�c w�a�nie taka normalna zwyk�a ulica, nie ma w niej nic zgo�a nadzwyczajnego: ani �adna � ani brzydka. Cz�sto pytam: co mnie tak wi��e z t� zwyk�� ulic�? Nie umiem sobie na to odpowiedzie�. Dalekie �wiat�a Dworca Gda�skiego mrugaj� niepewnie: zielone, niebieskie. Wyje gdzie� daleko parow�z, rozdziera gwa�townie cisz� wieczorn� tak
niespodziewanie, �e a� drgn�a� i przytuli�a� si� silniej do mnie. Teraz ju� w�a�nie wiem, w�a�nie teraz, gdy idziemy razem, gdy widz� tw�j �agodny profil z zadartym noskiem, jasne w�oski, kt�re rozwiewa wieczorny wiatr � wiem, dlaczego kocham t� zwyk�� ulic�, dlaczego kot miauczy przyja�nie, dlaczego przykro mi jest, gdy widz� p�acz�ce dziecko, jak podnosi brudne pi�stki do oczu � to wszystko w�a�nie dzi�ki Tobie.
Mo�e nawet sama si� nie domy�lasz, gdy tak idziesz ko�o mnie w swojej powiewnej sukieneczce, machaj�c zerwan� ga��zk�. Nie, nie mo�esz si� domy�la�, jak bardzo Ci� kocham. Ciebie, twoje w�osy, ki�� bzu w Twojej r�ce. Czuje �agodne ciep�o Twojego ramienia, przytulam policzek do Twoich jasnych, mi�kkich w�os�w, ch�on� nozdrzami ich delikatny, cierpki zapach, w milczeniu �ciskam Twoj� ma��, ciep�� d�o�. Kochamy si�, jest nas dwoje, a przecie� tworzymy jednego cz�owieka, my�limy razem, czujemy razem: jest nam dobrze.
Idziemy razem przytuleni do siebie, nie widzimy mijaj�cych nas ludzi, wyskakujemy spod przeje�d�aj�cych samochod�w; ten ma�y grubas, kt�ry wpad� na nas, jest taki zagniewany. Ze z�o�ci� poprawia okulary, mruczy co� pod nosem, dlaczego? �miejemy si� troch� z niego � troch� do siebie. Stajemy na wiadukcie
Gda�skiego Dworca, szepczesz: �Wyjmij r�k� z kieszeni�.
Wpatrujemy si� w migoc�ce kolorowe �wiat�a semafor�w, stoimy cichutko przytuleni do siebie, a� sp�oszy� nas znowu j�kliwy ryk parowozu. Schodzimy na d�; mija nas grupa robotnik�w z metra: chudy i wysoki jak tyka chmielowa zajrza� Ci w twarz i cmokn�� z uznaniem, �adna jeste�. Przytulasz oburzona do mnie, a ja ch�tnie uca�owa�bym go. Ludzie patrz� za nami z sympati�, znajomy dozorca k�ania nam si�, przez chwil� rozmawiamy z nieznajomym �ysym panem, kt�ry prosi mnie o ogie�. On uchyla kapelusza, ja w zak�opotaniu targam swoj� rozwichrzon� czupryn� i zn�w, idziemy razem.
Pomy�l sobie, jak to cudownie, �e nie czujemy si� obco i wrogo w�r�d tych wszystkich ludzi, spraw, maszyn. �e wszystko jest nasze ch�odny asfalt ulicy, po kt�rym idziemy, niebo, kt�re ma teraz kolor Twoich oczu, drzewo, z kt�rego zerwa�a� przed chwil� ga��zk� akacji i wr�ysz z niej: �Kocha nie kocha...� wyrywam ci j� z r�ki � kocha, przecie� kocha. �miejesz si� i ja si� �miej�. Czeka nas nasz dom, w kt�rym wszystko jest pi�kne, nawet ten ma�y kulawy stolik, kt�remu codziennie przybijamy nog�. Zamek w drzwiach chrobocze tak swojsko. Stoimy teraz obok siebie na balkonie, ogarniam Ci� ramieniem, odsuwasz si� �agodnie szepcz�c: �Csss, Malinowska patrzy�:. �miej�c si� ca�uj� twoje ciep�e usta, na s�siednim balkonie Malinowska mru�y oczy. Pod nami miasto usypia. Ko� grzechocze podkowami po bruku, dozorca ze zgrzytem zamyka nasz� bram�, m�� Malinowskiej w�lizguje si� jak piskorz, aby nie p�aci� nocnego. Kierowca kln�c zamyka mask� nawalonego samochodu i patrzy w niebo, jakby stamt�d oczekiwa� pomocy w naprawie. Zapada noc, poma�u wykre�la z pola naszego widzenia ulice i place, pachnie s�odko bez, dentysta gra na pianinie i �piewa swym becz�cym g�osem. Gwiazdy, kt�re zapalaj� si� na niebie, migoc� w Twoich oczach. Milczymy. Silnik zaskoczy�, kierowca z zadowoleniem trzaska drzwiami, �ona wo�a dentyst� na kolacj�, dziecko s�siadki zaczyna swoj� cowieczorn� serenad�. A nasza mi�o�� nie ko�czy si� o �wicie, b�dzie trwa� wiecznie, b�dzie mocna jak ci ludzie, z kt�rymi p�jdziemy rano do pracy, prawda? A pami�tasz? Widz�, �e
pami�tasz, przytulasz si� w milczeniu do mnie, czuj�, �e nie chcesz tych wspomnie�, �e nie chcesz psu� tego wieczoru
pachn�cego bzami. S�yszysz ten daleki �abi rechot, bzykanie konik�w polnych? No dobrze, nie b�dziemy wspomina�.
Rustecki pobieg� w po�piechu do okienka. Gdy �pieszy� si� i biega� po podw�rku, jego kulawa noga. Zataczaj�ca niezdarne kr�gi, dzia�a�a nader sprawnie. - Wszyscy ju� wyjechali? � wyrzuci� z siebie jednym tchem. Dyspozytor Kokoszka,
stateczny, powolny, o obwis�ym brzuchu, spojrza� na tablic�. -Jeszcze Stefana nie ma.
Techniczny zakl��.
- Pewno znowu si� zachla�. To jest cz�owiek, jak boga kocham. - Zaraz nadejdzie � mrukn�� dyspozytor.
W tej chwili w okienku pojawi�a si� g�owa Stefana.
- Sto siedem � poda� numer wozu.
Rustecki spojrza� na jego blad�, pomi�t� twarz z podpuchni�tymi oczami i tr�ci� Kokoszk� w bok.
- A co nie m�wi�em? Znowu po pija�stwie.
- No i co mu pan zrobisz? � pyta oboj�tnie Kokoszka. -Wyrzuc�, na zbity pysk
Kokoszka wzruszy� ramionami.
- Nie wolno mu?
Stefan podszed� do wozu. W g�owie szumia�o mu jeszcze po wczorajszej pijatyce , pod powiekami czu� piasek. B��dnie sprawdzi� oliw�, zapu�ci� silnik i nie czekaj�c na rozgrzanie ruszy� z miejsca.
Rustecki spojrza� za nim ze z�o�ci�.
- On zapi�uje tego d�emsa � zobaczysz pan.
Dyspozytor u�miechn�� si� zgry�liwie.
- Chcecie m�odzie� � macie m�odzie�.
Stefan lecia� przez puste jeszcze ulice. Z bazy na port handlowy mia� �adne par� kilometr�w. Spojrza� na zegarek: dochodzi�a sz�sta. By� ju� sp�niony, doda� gazu, a� dono�ny gong silnika przeszed� w w jednostajny bucz�cy j�k. Opu�ci� przedni� szyb� � powietrze silnym strumieniem uderzy�o mu w twarz i potarga�o w�osy. Mo�e otrze�wiej� troch� � pomy�la�. � Ile tego wczoraj by�o, cholera. I jak to by�o potem? Stasiek ju� ca�kiem trup, Henek kupi� jeszcze flaszk�, a dalej? Dalej rozwiewa�o si�. Czyje� zamazane twarze, skrzecz�ce g�osy, dobiegaj�ce przez mg��, obcy w�asny g�os, ranne przebudzenie w butach, w ubraniu. Z nieprzepisow� szybko�ci� wjecha� na teren portu, a� stra�nik na branie zach�ysn�� si� z oburzenia. Podstawi� w�z pod ramp� i ruszy� na poszukiwanie He�ka. Znalaz� go w k�cie magazynu, jak zlewa� pod kranem swoje jasne, a� do przesady barankowe w�osy. Uderzy� go w plecy, a� tamtemu woda polecia�a za koszul�.
- No jak, Heniu, kak pa�ywajesz?
P�ka�a wyszczerzy� w u�miechu swoje drobne mysie z�by.
- Daj ty spok�j, ale by�o tego wczoraj. Chyba ze dwa litry. A Stasiek � trup. - Nie ma go dzisiaj w robocie?
- A sk�d. Szewski poniedzia�ek sobie zrobi�. A ty jak si� czujesz? Kami�ski usi�owa� si� u�miechn��.
- Jak z�oto. Ale trzeba b�dzie si� chyba zaprawi�, co? Wysup�ali z kieszeni ostatnie drobne. Heniek skrzywi� si�.
- Starczy?
- Musi. Na czterdziestk� starczy, skocz, Heniu.
Wstrz�saj�c si� pili ukryci w koncie magazynu .Zaprawka nale�a�a do codziennego rytua�u.
- Co dzisiaj wozimy?
- Warzywo
- O cholera, znowu po fajrant.
Pami�tasz? Tak by�o codziennie. Ci�gle bez grosza, ci�gle pijany. Przemyka�em si� chy�kiem pod obstrza�em ludzkich pogardliwych spojrze�. Patrzyli rozmaicie; jedni z u�miechem pe�nym pob�a�liwo�ci: �Trudno musi pi� � alkoholik�, drudzy wr�cz z pogard�, gdy czasami prosi�em o po�yczk�. Organizacja kaza�a mi si� leczy�. Bra�em antabusy przez par� tygodni, a potem znowu, po kamary�sku. Heniek m�wi�: �Stefan �amiesz si�?� � Nie, nie �ama�em si�. Zacz��em unika� ludzi, zamyka�em si� w sobie. Nocami przychodzi�y rozmaite postacie bez g��w i r�k. Straszy�y, rozrywa�y moje cia�o, chichota�y ob��ka�czo. Wtedy zacz�o si� ze mn� dzia� co� dziwnego. Twarze ludzkie by�y jednakowe � wszystkie m�ode, stare , brzydkie. Wtedy sam spr�bowa�em przesta� pi� � ale ju� nie mog�em. Wtedy Ty zacz�a� u nas pracowa�. By�o chyba lato � prawda? By�a� opalona na taki z�ocisty kolor; tw�j nosek by� obsypany piegami. Na fartuszku mia�a� znaczek zetempowski. Siedzia�a� w swojej centralce telefonicznej, przychodzili�my razem do pracy, jeszcze wtedy na sz�st�. Nie znali�my si�. Dopiero wtedy, jak przechodz�c obok Ciebie zatoczy�em si�, spojrza�a� ze zdumieniem. My�la�a� pewnie, �e to zaczepka. Dopiero Rustecki podszed� do Ciebie i powiedzia� Ci na ucho � zrozumia�a�. Widzia�em jak machn�� r�k�, wiedzia�em dobrze, co Ci powiedzia� �T�umaczyli�my wszyscy � nic nie pomaga. Trzymamy go przez ...� W�a�nie przez co?
Sam cz�sto zastanawia�em si�: przecie� powinni mnie dawno wyrzuci�. Wszyscy pokazywali mnie palcami, te stare paniusie z ksi�gowo�ci a� oczy przymyka�y, gdy przechodzi�em obok nich. Ca�a baza wiedzia�a, �e takich jak Kami�ski to � nie ma , nie by�o i nie potrzeba�, jak m�wi� �artobliwie Kokoszka. Niekt�rzy m�wili: �Wyrzu�cie go, do cholery, co to � szpital dla
alkoholik�w?� W�a�nie tego dnia po pracy podesz�a� do mojego d�emsa. Zacz�li�my rozmawia�. Chwil� milcza�a�, zak�opotana wpatruj�c si� w moje przekrwione bia�ka ( im zawdzi�czam przezwisko �Angor�). Tw�j fartuszek mia� na �okciu tak� male�k� cer�. Pami�tasz Wanda?
Pal�c papierosa przygl�da� si�, jak robotnicy ko�czyli �adowa� w�z. Samoch�d by� na�adowany warzywami pod sam�
plandek�, nawet na opuszczonym na �a�cuchach borcie sta�y kosze z warzywami.
- Nakitowali chyba z pi�� ton � pomy�la� i schyli� si�, �eby zobaczy�, czy resory nie siad�y. Nie. Pot�ny d�ems wytrzymywa� takie �adunki. Zgni�t� niedopa�ek papierosa i ruszy� szuka� konwojenta. Zobaczy� go, jak k��ci� si� z magazynierem o towar. Magazynier, z w�ciek�o�ci purpurowy, wymachiwa� tamtemu przed nosem plikiem kwit�w.
- Waga jest � krzycza� � jest! No to czego?
- Oho, Henek robi go na wadze � przemkn�o Stefanowi przez my�l. Wskoczy� na ramp�.
- Co jest, panie Zdzisiu? � zapyta� magazyniera.
Stary odwr�ci� si�.
- No co, wariata szuka! Ma wag� i fartu szuka!
Heniek u�miechn�� si� krzywo, ods�aniaj�c spr�chnia�e pie�ki. -Nie krzycz pan. Czego pan krzyczysz? Ile pan tary daje?
Malinowski mia� starcz�, pomarszczon� twarz, bezz�bne zakl�ni�te usta, spod kt�rych wystopercza� podbr�dek: ostry, obro�ni�ty siwo brudn� szczecin�. Gdy zdenerwowa� si�, nie mo�na go by�o zrozumie�: s�ycha� by�o pomlaskiwanie bezz�bnej szcz�ki. Krzycz�c wyrzuca� z siebie strugi �liny. Malinowski bryzgn�� na Stefana, a� ten odskoczy�, wycieraj�c twarz r�kawem.
- Ile tw�j w�z wa�y?
D�ems wa�y� cztery osiemset, ale bez �bli�niak�w� waga mala�a o przesz�o trzysta kilo.
- Cztery osiemset � sk�ama� bez zaj�kni�cia.
Stary a� podskoczy�.
- Wariata szukacie? � klapn�� � t�umacz� wam przecie�... -Nie t�umacz pan � przerwa� mu Heniek. Swojej przyjaci�ce mo�esz pan t�umaczy�, �eby si� nie martwi�a, �e wiesz pan co. Stefan, daj no ksi��k�. Kami�ski wyci�gn�� ksi��k�. Napisane by�o czarno na bia�ym cztery osiemset. - No i co? � podsun�� mu pod nos. Malinowski westchn��. Zakl�s�y podbr�dek opad� �a�o�nie.
- Ch�opaki � powiedzia� - nie r�bcie mnie na wadze. Nie mam z czego dok�ada�, a ju� raz wpad�em.
W g�osie jego zabrzmia�y b�agalne nutki. Stefan odwr�ci� g�ow�. Porwa�a go z�o�� na He�ka. Co ten stary cz�owiek m�g� poradzi� przeciw bandzie z�odziei ,kt�ra go zgodnie okrada�a? Z czego mia� dok�ada�? Wiedzia� dobrze, �e Heniek zrobi� go na �adne par� z�otych.
Ale Heniek pokwitowa� ju� towar.
- Odje�d�aj. Stefan.
Stefan ruszy� z miejsca. Heniek w biegu wskoczy� do szoferki i waln�� Stefana w plecy.
- No?
To �no� mia�o by� zaczepk� do pochwa�y ze strony Stefana �Globus� He�ka dobrze pracowa�. Ale Stefan nic nie odpowiedzia�. - Z czego on do�o�y my�la� Stefan � z czego?
Nie by�y to wyrzuty sumienia. Nie po raz pierwszy
�kombinowali� z Henkiem. Fors� mieli zawsze, w�dka , dziwy, oko. Pili razem od trzech prawie lat: dzie� w dzie�.
A � pomy�la� � g�wno mnie to obchodzi. Jak frajer � niech dok�ada. Bi� frajer�w � to by�a �yciowa zasada i Stefan trzyma� si� jej nogami i r�kami. W ostatnim sklepie w Falenicy sprzeda� kierowniczce sklepu ;lewy towar. Heniek od razu kupi� w�d�, zagrych�. Od d�ugiego czasu obs�ugiwa� wu-es-esy na trasie Warszawa � Falenica, by�a to tak zwana �zielona Warszawa�. Tu by�o najlepiej: gliny nie �apali, z wu-es-esu te� nikt nie zagl�da�. I wypi� mo�na by�o czy jaki� lewy kurs...
Wracaj�c do bazy zatrzymywali si� za Miedzeszynem.
Wyci�gn�li z wozu siedzenia i roz�o�yli si� wygodnie na trawie. Jednym pchni�ciem d�oni Heniek otworzy� flaszk� i poda� Stefanowi. - Masz, ci�g.
Stefan si�gn�� po butelk�, zawaha� si� chwil� i odda� Henkowi z powrotem: - Pij, pij. Ja potem wypij�. Dzisiaj lotna �apie na mie�cie � sk�ama�. Nie ba� si� lotnej kontroli z MO. Czu� si� po prostu nie w sosie...
Heniek palcem naznaczy� lini� na flaszce i podni�s� j� do ust. Pi� na otwarte gard�o; w�dka przelatywa�a z gulgotem. Wypi� co do jednego milimetra: tyle dla mnie � tyle dla Stefana.
Stefan le�a� na wznak. Niebo by�o czyste, daleko gania�y si� ma�e. Strz�piaste ob�oczki. Lekki wiatr przynosi� ze sob� zapach ziemi, bzu, trawy. Nie doko�czona flaszka wala�a si� na trawie.
Heniek zacz�� �piewa�: tak ni z ego ni z owego. G�os mia� wysoki, wibruj�cy nabrzmia�y z t�sknoty do w�asnych piosenek. Ach, pod ten g�os mandolina albo guzik�wka.
Ujrza�em j� po�r�d firanek okna,
Ujrza�em, gdy w obj�ciach trzyma� j�.
Z rozpaczy swej chwyci�em za rewolwer,
By skaza� j� za straszn� pod�o�� jej ...
Strzeli�em raz, trupem padli oboje,
Mierzy�em tak, by prosto w serce jej...
Ach, Bo�e m�j, naraz zabi�em dwoje...
Wpatrywali si� w niebo, w jasne i pogodne niebo. Ziemia pachnia�a upajaj�co, powietrze by�o czyste, �agodne. I sk�d tu nagle ten g�os: przepity, p�aski, chrypi�cy �a�o�nie. Wysoko nad g�ow� �wierkota�y wr�ble, za laskiem zaklekota� bociek. O kim, o czym tedy my�la�em � nie wiem. Mo�e o swoim brudnym �yciu, a mo�e ... o Tobie? Dalekie wspomnienia powraca�y z bardzo daleka, krystalizowa�y si� we mgle jaki� zdarze�, wspomnie�. Wyp�ywa�y na wierzch, to zn�w, to zn�w nie mog�em ich odszuka�: zaciera�y si� w perspektywie lat, gubi�y w gmatwaninie spraw ludzkich. Heniek zawodzi� swoim podw�rzowym g�osem �Szesna�cie lat wi�zienia si� nie bije, szesna�cie lat to fraszka dla mnie jest�. Wtedy na skrawku zmi�tej trawy pod Miedzeszynem, zrodzi�o si� we mnie pragnienie, pragnienie czego� lepszego,
pi�kniejszego od tamtej na wp� wypitej butelki i zdartej piosenki o nieszcz�liwym zab�jcy. Uczepi�em si� tego,, ale nie wiedzia�em, co robi�, jak? Angor, Angor, Angor, Rustecki, baza, nawet ten stary d�ems z demobilu. My�li k��bi�y mi si� pod czaszk�, wybiega�y i wraca�y z powrotem. I wiesz, wtedy w�a�nie, wtedy pomy�la�em o tobie. Dlaczego? � nie wiem. Mo�e o�ywiaj�ca ziemia pachnia�a tak upajaj�co, a mo�e niebo mia�o kolor Twoich oczu? Powraca� do mnie Tw�j obraz � takiej, jak� zobaczy�em Ciebie pierwszego dnia: w tym czarnym fartuszku z male�k� cer�. I wiesz co? Wtedy, tak � w�a�nie zrozumia�em, no po prostu, �e Ci� kocham. Wtedy zrozumia�em, �e musze jako� inaczej, jako� lepiej �y�. By�a wtedy wiosna: pachn�ca, niefrasobliwa.
Poderwa�em si�, kopn��em butelk�, a� potoczy�a si� do p�ytkiego rowu, skoczy�em do wozu tak gwa�townie, �e Heniek dopad� mnie w biegu i rwa�em do Ciebie. Och, gdyby d�ems m�g� nad��y� za moimi my�lami, za pragnieniem zobaczenia Ciebie. Strza�ka bi�a pi��dziesi�t mil, silnik rozdziera� powietrze swoim wysokim rykiem. Blady ze strachu Heniek �apa� mnie za r�ce.... Chcia�em tylko ci� zobaczy�, us�ysze� Tw�j g�os... Stan��em jak g�upi przed drzwiami Twojej centralki, Heniek lata� po placu i
krzycza�, �e Angor zwariowa�.
Sta�em minut�, dwie, pi��, w ko�cu zapuka�em. U�miechn�a� si� do mnie, ten u�miech przyni�s� ze sob� i b��kit nieba pod Miedzeszynem, i zapach p�l... wtedy w my�li nazwa�em Ci� � Wiosenk�.
- Ja ci� wi�cej broni� nie b�d� � powiedzia� Stolarczyk � chcesz to chlaj. Ale wtedy ja pierwszy -waln�� ku�akiem w pier� � postawi� wniosek: wywali� na zbity �eb. Rozumiesz? I to ty m�odzie�owiec, cholera, zamiast da� przyk�ad, to... ech... gada� si� nie chce, pomocnik�w rozpijasz, w�z haratasz... - Tylko nie w�z � warkn�� Kami�ski.
- Mniejsza z tym. Nie chcemy � po�o�y� nacisk na tym s�owie � pi-ja-k�w. I to ja � pacn�� si� d�oni� w czo�o � dawa�em s�owo, gwarantowa�em, �e Kami�ski nie b�dzie pi�. Do przychodni za r�czk� �e�my ci� wszyscy po kolei prowadzili � chodzisz? - Nie � mrukn��.
- Dlaczego?
- Nie mam czasu.
- A co robisz po pracy � wstrzyma� kr�tk� pa�z� � chlasz? No to faktycznie nie masz czasu.
- A po choler� b�d� chodzi�? Ju� i tak wszyscy wiedz�, �e pije, co? Ju� i tak ka�dy: Kami�ski op�j, do cholery, nie potrzebuj� niczyjej �aski, Zreszt�: po co ta mowa?
Stolarczyk och�on��. Popatrzy� przez chwil� na Kami�skiego, odwr�ci� si� na pi�cie i odszed�.
- Jak sobie chcesz - rzuci� na po�egnanie,
Kto� Stefana uj�� za rami�. Odwr�ci� si� - Heniek. -Stefan ty wisz. Niech oni ci� w dup� przez bibu�k� poca�uj�. My�li, �e jak jest przewodnicz�cym Rady Zak�adowej, to ju� mu wszystko wolno? Niech si� nie wchrzania w nie swoje sprawy... Stefan popatrzy� chwil� w ��te kocie �renice tamtego. Targne�a nim z�o��. - Ty si� nie wchrzaniaj w nie swoje sprawy. Odejd�... - Angor, co� ty g�upi - �amiesz si�? - Tylko nie Angor. Won, no ju� - krzykn�� prawie. A� zatrz�s� si� ze z�o�ci.
Rzuc� ten ca�y bajzel w choler� � my�la�, id�c do wozu � �ask� robi� czy co? Robot� wsz�dzie znajd�.
Ale zrobi�o mu si� nagle �al tego szeregu samochod�w stoj�cych na placu, ha�as�w dobiegaj�cych z warsztatu, kulawej postaci Rusteckiego biegaj�cego po placu, gor�czkowego rytmu wyt�onej pracy w bazie, a wreszcie swego �ycia, zmarnowanego, brudnego, przepitego w bramach i gruzach. Przypomnia� mu si� ten dzie� w lasku pod Miedzeszynem, czyste wiosenne niebo, Wanda.
- Czy pan musi pi�? Zapyta�a wtedy.
A� czubki uszu zrobi�y mu si� purpurowe ze wstydu. Chwil� sta� w milczeniu, patrz�c t�po przed siebie, zanim wykrztusi�: - Nie.
Potem unika� jej. Dziwna to by�a mi�o��: ukryta w sobie, gorzka, przeklinana to zn�w czczona jak sakrament. Smuk�a dziewczyna z centralki by�a symbolem czego� lepszego,
nieosi�galnego. Kr�tko wtedy rozmawiali. Siedzia�, jak zwykle, milcz�cy, skryty, ze wzrokiem wbitym w ziemi�. Czu� si� w jej obecno�ci jak niepotrzebny mebel w pokoju, pr�bowa� �artowa�: nie wychodzi�o. Potem widzia� j� kiedy� id�c� ulic�, ale nie mia� odwagi podej��. Uczucie beznadziejno�ci, zniech�cenia pot�gowa�o si� z dnia na dzie�. Na to nie by�o rady, nie pomaga�a ju� butelka i prze�arty g�os He�ka.
Po co wtedy poszed�em do Ciebie? Czego chcia�em?
Rozmawiali�my kr�tko na oboj�tne tematy, natarczywe dzwonki przerywa�y nam co chwila � pami�tasz? Potem wyszli�my razem z bazy: by�a ju� jesie�. Szli�my oboje w ten smutny, mglisty dzie�. Deszcz si�pi� bezustannie, sp�ywa� nam po twarzach, ka�u�e wody rozpluskiwa�y si� pod nogami. Taki mglisty, deszczowy dzie�. Ile �e�my sobie wtedy powiedzieli radosnych i smutnych rzeczy. W�a�nie w ten dzie�.
Pod�u�ne, ��tawe �wiat�a latar� k�ad�y si� przez ca�� d�ugo�� jezdni. Opony przemykaj�cych samochod�w sycza�y na mokrym asfalcie. W takim monotonnym, uporczywym deszczu wszystko traci sw�j zarys; drzewa, ulice, ludzkie sprawy. B��dz�ce bez celu w labiryncie zamok�ych ulic zaw�drowali a� na Ciep��. Stefan zatrzyma� si� na chwil� przed jakimi� zgliszczami.
- Tu by� kiedy� m�j dom � powiedzia�. - Ciep�a dziesi��. Wanda spojrza�a na niego z boku. Sta� jak zwykle lekko
przygarbiony, zacisn�wszy usta w jakim� gorzkim wyrazie, kosmyk mokrych w�os�w opad� mu na czo�o, pochylony do przodu patrzy� w milczeniu na zwa� gruzu, z kt�rego wystawa�y pokr�cone tygle. Tu by� kiedy� m�j dom � powt�rzy�a w my�li us�yszane s�owa. Co kry�o w sobie to bez�adne rumowisko?
I jakby w odpowiedzi na jej my�li za chwil� powiedzia�,
zataczaj�c r�k� �uk nad pogorzeliskiem.
- Wszyscy zostali: matka, brat, ojciec. Ja akurat wyszed�em po wod�. Wszyscy. Chcia�a mu powiedzie� co� ciep�ego, co� bardzo ludzkiego, ale s�owa niechcia�y przej�� przez gard�o. Sam przerwa� milczenie poci�gaj�c j� dalej. - A tu sz�sty. Podczas okupacji je�dzili�my tu z ch�opakami na sankach. To ju� w tedy by�o rozwalone. Chcesz zobaczy�?
Potakn�a. Poda� jej r�k�. Zacz�li przeskakiwa� po kupach gruzu poros�ego zielskiem.
- O tu, widzisz? Robi�o si� takie sanki ze starych skrzy�, p�ozy na kant ojciec �cina� pi�k�, potem obija�o si� p�ozy ta�m�, k�ad�o si� na brzuch i z gruz�w w d�. W cale nie chcia�y i��, takie by�y ci�kie i niezdarne. Tam z ceglanej przychodzi� do nas taki ch�opiec. Jego tata by� lekarzem czy diabli wiedz� kim. On mia� sanki; lekkie, d�ugie, siedzenia wyplatane ze sk�ry, wszystkie ch�opaki marzyli wtedy o takich sankach. A by�o nas na Ciep�ej wtedy: Borkowszczaki, Jankowscy, Gienek Balcerzak � Zacz�� wylicza� na palcach.
- A wiesz, w lecie to kombinowa�o si� dwa �o�yska, deski zbija�o si� rzemieniem � i hulajnoga. Sto metr�w asfaltu w jedn� i sto w drug�. Czasem ojciec da� par� groszy, to sz�o si� na Pa�sk�. Tam mieszka� taki facet, co rowery wypo�ycza� po dwadzie�cia z�otych za godzin�, za legitymacj� albo kartki. To by�a najwi�ksza rado��, jecha�o si�, z ty�u na sznurku bieg� ch�opak w�a�ciciela. Na rogu Twardej by� taki �lekarz lalek�. Od niego kupowa�o si� takie zeszyty � �Ken Maynard�, �Zorro � je�dziec w masce�� �Lord Lister, czyli tajemniczy nieznajomy�, �Jerzy Rolicz, bohaterski ch�opiec�. Wszyscy czytali z ca�ego podw�rka. A potem zabawa: sz�o si� do Haberbuscha po �kapsle� od butelek i �nawalana� w kowboi.
Przerwa� na chwil� zdumiony d�ugo�ci� w�asnej oracji i spojrza� na ni�. Przykucn�a na stercie cegie� i patrzy�a na niego.
- No m�w dalej � poprosi�a.
M�wi� bez�adnie; to uciekaj�c w przesz�o��, to si�gaj�c do dnia dzisiejszego. Dziwna to by�a opowie�� bez pocz�tku i ko�ca., pogmatwana jak �ycie tego ch�opca; raz tragiczna, raz �mieszna, nier�wna, przerywana, wyrzucana z pasj� z g��bi duszy, to zn�w snuj�ca si� leniwie, monotonna jak ten deszcz dzisiejszy. - Podczas powstania wszystko diabli wzi�li, dom, rodzin�. Z obozu z Pruszkowie wyjecha�em do znajomych w Mszczonowie. Mieli tam m�yn. Je�� dosta�em, ale tam ju� musia�em harowa�. Po wyzwoleniu prysn��em do ciotki do Wroc�awia, chodzi�em troch� do szko�y. Potem ciotka umar�a i znowu sam. Wtedy zacz��em pracowa�. �Arkadia-Dancing Bar�. W nocy, ju� po wszystkim, froterowa�em posadzki, my�em zarzygan� toalet�. Na razie za samo �arcie, pieni�dzy nie doczeka�em si�. Potem w hotelu � za pikolaka. Mundurek, czapeczka � a na noc go�ciom dziwki
sprowadza�em ze Stawowej. Po sto z�oty od �ebka. Rozumiesz? Przerwa� i szarpn�� j� za r�k�.
- Wanda!
Podnios�a na niego oczy.
- Co?
- Nie, nic � powiedzia� i za�mia� si� kr�tko.
�miech zabrzmia� nieszczerze jak zgrzyt metalu po szkle. Wanda zrozumia�a go to by�o jak spowied�. Ods�ania� przed ni� ca�� zgryzot� swego �ycia � �ycia, o kt�rym nigdy nikomu nie m�wi�. To wiedzia�a. Przesz�o�� jego by�a nie jasna, pogmatwana. By� zawsze skryty, milcz�cy, zamkni�ty w sobie i pi� na um�r, po szewsku z dnia na dzie�, do ostatniego grosza. Przekrwione oczy � Angor. Unika� podnoszenia r�ki � dr�a�y mu jak starcowi. Ka�dy palec podrygiwa� osobno, histerycznie. Nie usuwano go tylko dlatego,, �e nie mia� ani rodziny, ani nikogo bliskiego. Mieszka� gdzie� k�tem u takiego samego pijaczyny jak on. Ludzi ciekawi�a ta posta� m�oda, zgarbiona, zamkni�ta w sobie, z wyrazem jakiej� beznadziejno�ci wyrytej na twarzy. Zamkni�ty milcz�cy � a teraz ta spowied�? Wanda wiedzia�a, �e trzeba mu teraz da� co� ciep�ego, jak�� matczyn� pieszczot�, kt�rej nie mia�. Wsta�a i przytuli�a si� do niego swoim gor�cym,
dziewcz�cym cia�em. Oczy ich spotka�y si� na jeden kr�tki moment, przebieg�y po sobie spojrzeniem. Ca�owali si� w�r�d ulewnego deszczu, w�r�d gruz�w. Czu�a na ustach s�ony smak jego �ez sp�ywaj�cych ciurkiem po policzkach.
Nie m�wili nic. S�owa by�y niepotrzebne. Ich szcz�cie pot�gowa�o to w�a�nie, �e rozumieli si� bez s��w.
Szli potem razem, wtuleni w siebie, wymar�ymi ulicami; na mokrych trotuarach rozmazywa�y si� ich cienie; pod�u�ne, fantastyczne, zmieniaj�ce si� w �wietle mijanych latar�. Tak ich zasta� poranek, kt�ry wschodzi� nad domami szary, mglisty. Je�dzi�em na paj�ka u prywatniaka � m�wi� - - mia� tward� r�k�. Bi� o byle co.. Mieszka� w bursie w Legnicy. Ale nie mog�em ju� znie��, dostosowa� si� do tego rygoru. Zwia�em. Potem...
Potem by�o rozmaicie. Tego wieczoru opowiedzia�em Ci wszystko. Wszystko, co od lat zamkn��em w sobie. S�ucha�a� w milczeniu, �ciska�a� moj� r�k�, ws�uchiwa�em si� w bicie twojego serca, ju� wtedy bi�y razem. �aden inny wiecz�r nie by� taki pi�kny jak w�a�nie te: szary i rozp�akany. Tak strasznie
zmokli�my. Pami�tasz?
Ile razy potem wyci�ga�a� mnie z tego wszystkiego. Gdy potem szli�my do personalnego, aby w podaniach o urlop napisa�: �lub � ludzie oszaleli. �Z�amie Ci �ycie�. �zabije Ci� po pijanemu�, �przepije wszystko�. Wtedy ju� �mia�a� si� z nich. Z tym w�a�nie u�miechem wesz�a� w moje �ycie. Tw�j radosny u�miech by� moim proporcem.
Z b�ota nie �atwo si� wygrzeba�. Pomagali mi wszyscy. Ty, koledzy, organizacja. Ka�da cegie�ka nowego domu by�a dla mnie drogowskazem. Ka�da Wasza r�ka, ka�da cegie�ka tworzy�a t� si��. Kt�ra mnie zwr�ci�a � zreszt� czy tylko mnie?
Kto� kiedy� powiedzia�, �e nasze �ycie, nasza praca, olbrzymie tempo, jakie to �ycie nadaje, to si�a brutalna. Nie przypominam ju� sobie, gdzie s�ysza�em to zdanie. Ale je�li tak, to szlachetna w swojej brutalno�ci, porywaj�ca jak fala. Widzisz teraz, gdy stoimy na balonie zawieszeni nad u�pionym miastem � te dalekie migoc�ce �wiat�a? To �era�, Huta Warszawa, Weso�a, Ziemowit, Fabryki, domy, ulice, drzewa, dzieci, pola... to wszystko w�a�nie tworzy t� porywaj�c� fal�, si��. Kt�ra czuwa nad nami i dzi�ki kt�rej jeste�my szcz�liwi. Kocham Ci� pami�taj, Wanda!
Pierwodruk �Student� nr 14/1986