3889

Szczegóły
Tytuł 3889
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3889 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3889 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3889 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Salman Rushdie Ziemia pod jej stopami Prze�o�y� Wojs�aw Brydak The Ground Beneath Her Feet Data wydania oryginalnego -1999 Data wydania polskiego -2001 Dla Milana Pomnika nie stawiajcie. Niech r�ana ga��zka kwitnie dla� w corocznej chwale. Bo to Orfeusz jest. Jego przemiana w tym albo owym. Nie trud�my si� wcale o innych imion d�wi�k. Bo jeden tylko �piewa Orfeusz. Rainer Maria Rilke, Sonety do Orfeusza, przek�ad Mieczys�awa Jastruna 1. Pszczelarz W ostatnim dniu �ycia - by�o to �wi�tego Walentego 1989 roku - Wina Apsara zbudzi�a si� z p�aczem; legendarna piosenkarka �ni�a o sk�adaniu ofiary z cz�owieka, a zamierzano po�wi�ci� w�a�nie j�. M�czy�ni o go�ych torsach, podobni do aktora Christophera Plummera, trzymali Win� za kostki i nadgarstki. Nag�, wij�c� si� rozci�gn�li na oszlifowanym g�azie, na kt�rym wyryto wizerunek pierzastego w�a; w rozdziawionej paszczy Quetzalcoatla widnia�o �ciemnia�e wg��bienie wy��obione w kamieniu. Rozwar�a usta, krzycza�a co tchu w piersi, mimo to s�ysza�a tylko ciche trzaskanie fleszy. Lecz zanim poder�n�li jej gard�o, zanim w tej przera�aj�cej czarze zapieni�a si� krew, jej krew - zd��y�a otworzy� oczy. Mija�o po�udnie; Meksyk, miasto Guadalajara, bli�ej nie znane ��ko, w nim bli�ej nie znany, wp�martwy, nagi Metys u jej boku, osobnik ledwie dwudziestoletni (p�niej, po katastrofie, przedstawiany w nie ko�cz�cej si� serii depesz jako Raul Paramo, playboy, spadkobierca pewnego popularnego w tych stronach barona budowlanego; hotel nale�a� do jednej z korporacji owego potentata). Poci�a si� straszliwie, a z przewilg�ych prze�cierade� bi� od�r niedorzecznych a �a�osnych nocnych zmaga�. Raul Paramo by� nieprzytomny, mia� zbiela�e wargi; cia�em wstrz�sa� raz po raz spazm �udz�co podobny, zauwa�y�a Wina, do jej w�asnej szamotaniny we �nie. Z tchawicy Raula zacz�y dobiega� przera�aj�ce odg�osy, jakby mu podrzynano gard�o, a z niewidzialnej rany - przypominaj�cej u�miechni�te szkar�atne usta - buchn�a krew, jak do tamtej czary ze snu. Przera�ona Wina wyskoczy�a z ��ka i porwa�a ubranie: sk�rzane spodnie i stanik obszyty z�otymi cekinami; wczoraj wieczorem w tym kostiumie wysz�a do fina�u, na estrad� miejskiej hali zgromadze�. Odda�a si� w rozpaczy i ze wzgard� temu nikomu, ch�opakowi m�odszemu od niej dwa razy, gdzie tam, jeszcze m�odszemu, wybranemu na chybi� trafi� z k��bi�cego si� zawsze za scen� t�umu padalc�w: spomi�dzy objuczonych bukietami pi�knoduch�w, magnat�w przemys�owych, boss�w narkotykowych, arystokratycznego mot�ochu, ksi���t tequili, zasobnych w limuzyny, szampana, kokain�, a mo�e i w diamenty, kt�rymi gotowi byli obdarowa� gwiazd� wieczoru. Facet przedstawia� si�, �asi�, stroszy� pi�rka, lecz nazwisko ch�opaka ani stan konta nie ciekawi�y Winy. Zerwa�a go sobie jak kwiatek, kt�ry si� wetknie mi�dzy z�by, wzi�a jak danie na wynos, a potem wprawi�a w panik� gwa�towno�ci� apetyt�w, bo jeszcze dobrze nie zatrzasn�y si� drzwi limuzyny, a ju� dobra�a si� do niego jak do zastawionego sto�u, przy czym obsadzi�a go w roli dania, nie czekaj�c, a� kierowca podniesie przegrod� zapewniaj�c� pasa�erom prywatno��. P�niej �w szofer z wielkim szacunkiem wyra�a� si� o jej ciele; pismaki podlewa�y go tequila, a on szepta� jak o cudzie ojej ��dl�cej, drapie�nej nago�ci, bo w pale si� nie mie�ci, �e stukn�� jej czwarty krzy�yk, chyba tam na g�rze kto� chcia� j�, normalnie, zachowa�, jak� stworzy�. Wszystko bym zrobi� dla takiej kobiety, zawodzi� kierowca, gdyby sobie za�yczy�a, jecha�bym dwie�cie na godzin�, wprost w betonow� �cian�; gdyby zechcia�a umrze� w ten spos�b. Naprawd� mia�a sporo szcz�cia, �e po tym, jak w chwili s�abo�ci - wp�rozebrana, odurzona, na chwiejnych nogach ruszy�a przez korytarz dziesi�tego pi�tra, zataczaj�c si�, brukaj�c stopy farb� drukarsk� (bo po pod�odze wala�y si� jakie� gazety tr�bi�ce o francuskich pr�bach nuklearnych na Pacyfiku i niepokojach politycznych w prowincji Chiapas, na po�udniu), po tym jak zatrzasn�a za sob� drzwi (nie bior�c wcze�niej klucza i nie kojarz�c, �e ci�g pokoi, kt�ry porzuca, to jej apartament) - wpad�a wprost na mnie; na Umida Merchanta, szerzej znanego jako �Raj�, fotografa, jej, jakby powiedzie�, kompana z dawnych bombajskich czas�w; teraz jedynego w promieniu tysi�ca i jednej mili pstrykacza, kt�ry nie �lini si� na my�l o sfotografowaniu jej w stanie malowniczego a skandalicznego rozmem�ania (zdj�cie? na kt�rym tak po mnie wida� wiek? odpada!), jedynego z�odzieja wizerunk�w, kt�ry by sobie nie przyw�aszczy� tandetnego i odstr�czaj�cego obrazka - bezradno�ci, m�tnego spojrzenia, za to z wyrazistymi workami pod oczami, z ufarbowan� na czerwono strzech�, spl�tan�, sztywn�, drucian�, stercz�c� jak dzi�cioli czub, z tymi zachwycaj�cymi ustami, trz�s�cymi si� teraz i niepewnymi, z pog��bianymi przez nielito�ciwy up�yw czasu fiordzikami na kraw�dziach warg - istnego archetypu szalonej bogini rocka w p� drogi ku nieszcz�ciu, opuszczeniu i ruinie. To dla dobra tej trasy postanowi�a przeobrazi� si� w rudzielca, bo w wieku czterdziestu czterech lat zaczyna�a od nowa, karier� solo, bez Niego; po raz pierwszy ruszy�a bez Ormusa, wi�c nic dziwnego, �e wci�� czu�a si� zagubiona, wyprowadzona z r�wnowagi. I samotna. Nie da si� ukry�. Publicznie czy prywatnie, je�li nie z nim, to wszystko jedno z kim, trudno i darmo, zawsze b�dzie samotna. Dez-orientacja: wyzbycie si� Wschodu. I Ormusa Kamy, s�o�ca Winy. Nie nazwa�bym tego �lepym trafem, �e Wina wpad�a akurat na mnie. Zawsze by�em pod r�k�. Troszczy�em si�. Czeka�em na wezwanie. Gdyby zechcia�a, takich jak ja znalaz�yby si� dziesi�tki, setki, tysi�ce. Wierz� jednak, �e si� nie znalaz�y. Lecz kiedy po raz ostatni wzywa�a pomocy, nie pod��y�em na ratunek - i zgin�a. Zgas�a w po�owie historii swego �ycia. By�a nie doko�czon� piosenk�, porzucon� melodi�, kt�rej wzbroniono pod��y� za s�owami, zespoli� si� z nimi, wzbroniono si�gn�� po ko�cowy, wie�cz�cy ca�o�� rym. W dwie godziny po wyprowadzeniu Winy z bezdennej otch�ani - �ci�lej: z hotelowego korytarza - lecieli�my helikopterem do Tequili, gdzie don Angel Cruz, d�entelmen s�yn�cy ze szczodrobliwo�ci i go�cinno�ci - posiadacz ogromnej plantacji b��kitnych agaw, legendarnej gorzelni Angel, kontratenoru o niezr�wnanej s�odyczy i skali oraz brzucha jak rotunda - mia� wyda� bankiet na jej cze��. Tymczasem przygodnego kochanka trzeba by�o zawie�� do szpitala, a skutki ataku, kt�remu biedny playboy uleg� pod wp�ywem proch�w, okaza�y si� tragiczne; p�niej - zwa�ywszy, co przytrafi�o si� Winie - bez ko�ca karmiono �wiat tym, co skrupulatni analitycy znale�li w krwiobiegu denata, w �o��dku, przewodzie pokarmowym, mosznie, oczodo�ach, wyrostku robaczkowym, w�osach, s�owem wsz�dzie z wyj�tkiem m�zgu, wy�artego przez narkotyki tak sumiennie, �e niczego ciekawego si� tam nie spodziewano; nikt te� nie zdo�a� zrozumie� ostatnich s��w playboya, wypowiedzianych w terminalnym delirium. Lecz w par� dni p�niej, kiedy wiadomo�ci ju� si� jako� rozprzestrzeni�y po Internecie, pewien maniak z okolic San Francisco, z Castro - adres: <elrond - rivendel.com>, mania: fantasy - o�wieci� internaut�w: ot�, wyja�nia�, Raul Paramo pos�u�y� si� by� j�zykiem ork�w, Czarn� Mow�, kt�r� na u�ytek s�ug Czarnego W�adcy Saurona stworzy� pisarz Tolkien: Ash nazg durbatuluk, ash nazg gimbatul, ash nazg thrakatuluk agh burzumishi krimpatul. Zaraz potem po ca�ej WWW rozpe�z�y si� plotki na temat praktyk satanistycznych, a mo�e i sauronistycznych. Podsuwano my�l, �e kochanek-Metys by� czcicielem szatana, krwawym s�ug� Podziemia i �e ofiarowa� Winie Apsarze cenny, ale zdradliwy pier�cie�, kt�ry sprowadzi� na ni� t� p�niejsz� katastrof� i poci�gn�� do Piek�a. Bo Wina tymczasem przeistoczy�a si� w mit, czyli naczynie, kt�re byle kretyn mo�e nape�nia� g�upotami, b�d� - ujmijmy rzecz inaczej - w refleks kultury, kt�ra (je�li ju� rozgry�� jej w�a�ciwo�ci i nazwa� po imieniu) najpe�niej odzwierciedla si� w zw�okach. Jeden, by wszystkimi rz�dzi�, Jeden, by wszystkie odnale��; Jeden, by wszystkie zgromadzi� i w ciemno�ci zwi�za�*. [* Nawi�zania do W�adcy Pier�cieni J. R. R. Tolkiena wed�ug przek�adu Marii Skibniewskiej (wiersze prze�o�yli Maria Skibniewska i W�odzimierz Lewik) (wszystkie przypisy pochodz� od t�umacza).] W helikopterze lec�cym do Tequili siedzia�em obok Winy Apsary, lecz na jej palcach nie widnia� �aden pier�cie�, tylko zawsze noszony selenit, traktowany jak talizman, ogniwo ��cz�ce z Ormusem Kam�, przypomnienie o jego mi�o�ci. �wit� wyprawi�a szos�; na towarzysza podniebnych peregrynacji wybra�a tylko mnie. - Spo�r�d was wszystkich, sukinsyny, mog� zaufa� tylko jemu - warkn�a. Ta �a�osna mena�eria wyruszy�a godzin� przed nami: �liski jak w�� menago, hienowaty asystent, goryle z ochrony, paw stylista, jaszczurowaty rzecznik prasowy. Kiedy helikopter sfrun�� nad karawan�, zacz�a si� rozwiewa� mroczna chmura spowijaj�ca Win� jeszcze w chwili startu. Wina poleci�a wykona� seri� nalot�w nad auta, coraz to ni�szych, widzia�em, jak pilotowi oczy rozszerzaj� si� ze strachu, za to �renice zamieniaj� w czarne punkciki, w ig�y; by� jednak pod jej urokiem jak wszyscy i robi�, co kaza�a. To ja si� wydziera�em do he�mofonu wy�ej, le� wy�ej, ale w s�uchawkach rozlega� si� jej �miech, rozdzieraj�cy b�benki jak �omot drzwi, kt�rymi wiatr t�ucze o �cian�. Chcia�em powiedzie�, �e si� boj�; spojrza�em w jej stron�, a wtedy zobaczy�em, �e Wina p�acze. Policjanci zaskakuj�co delikatnie obeszli si� z Win� w scenie �Raul Paramo przedobrzy��, zaledwie ostrzegli, �e i j� mo�e obj�� dochodzenie. Wprawdzie w tym momencie prawnicy Winy uci�li dyskurs, ale ona sama wydawa�a si� potem podminowana, wytr�cona z r�wnowagi; nadmiernie ja�niej�ca - jak �ar�wka, jak supernowa, jak wszech�wiat - tu� przed eksplozj�. Kiedy znad kolumny pojazd�w polecieli�my nad wzg�rza i doliny, pob��kitnia�e jakby je osnu� dym, bo pokryte plantacjami agaw, nastr�j Winy zn�w si� zmieni�; zacz�a chichota� do mikrofonu i upiera� si�, �e wieziemy j� do miejscowo�ci, kt�rej nie ma, do krainy zmy�lonej, ba�niowej, bo jak mo�e istnie� osada o nazwie Tequila? - ...jakby si� kto� upiera�, �e whisky pochodzi z Whisky, a gin z Ginu - wykrzykiwa�a. - Czy w Rosji p�ynie rzeka W�dka? Czy rum p�dz� w Rumie? - G�os Winy nagle przycich�, pociemnia�, ledwie rozpoznawalny w �oskocie wirnik�w. - A heroin� zsy�aj� herosi; jak ju� si� nagrza� to mieczem ognistym. - Kto wie, mo�e asystowa�em przy narodzinach piosenki. Potem wypytywano pilot�w o �w rajd helikopterowy, ale obaj lojalnie uchylili si� od rozg�aszania szczeg��w napowietrznego monologu, w kt�rym Wina miota�a si� mi�dzy eufori� a rozpacz�. - By�a w pierwszorz�dnym humorze - zapewnili. - A m�wi�a po angielsku, wi�c nic nie zrozumieli�my. Nie tylko po angielsku. Jedynie do mnie mog�a papla� w tym tandetnym �argonie bombajskim, Mumbaj ki ka�rapati bat�it, w kt�rym zdanie mo�e si� zacz�� w jednym j�zyku, potem przeskoczy� w inny, potem jeszcze inny, by sko�czy� si� w tym pierwszym. Nazywali�my ten �argon, akronimicznie, hugma: hindi urdu gud�arati marathi angielski; �przytul-mnie�*. [* Skr�t w oryginale nie jest abstrakcyjny, brzmi w�a�nie �przytul mnie� (hug-me: Hindi Urdu Gujarati Marathi English).]Tacy jak ja bombajczycy m�wi� pi�cioma j�zykami; ka�dym okropnie. Z dala od Ormusa Kamy Wina odkrywa�a podczas tej trasy w�asne ograniczenia - w muzyce i tekstach. Nowe piosenki mia�y wyeksponowa� jej boski g�os, owe schody do niebios, s�owem wielooktawowy instrument godny Ymy Sumac, kt�rego - jak zapewnia�a - Ormus nigdy w swych kompozycjach nale�ycie nie wykorzysta�. Lecz w salach Buenos Aires, Sao Paulo, Mexico City i Guadalajary publiczno�� reagowa�a na jej piosenki letnio, chocia� przy b�bnach szaleli trzej komplet nie odm�d�eni Brazylijczycy, a dwaj rywalizuj�cy gitarzy�ci z Argentyny tylko czekali, by rzuci� instrumenty i z�apa� za no�e. Publiki nie wprawia�y w ekstaz� nawet go�cinne produkcje Meksykanina Chico Estefana, przeciwnie, chirurgicznie upi�kszona twarz i ba�niowo uz�bione usta przechodzonego gwiazdora kierowa�y uwag� ku umykaj�cej m�odo�ci Winy; na to samo wskazywa� przeci�tny wiek t�umu. Brakowa�o szczeniak�w; w ka�dym razie ma�o ich by�o, grubo za ma�o. Natomiast ryk zachwytu towarzyszy� wszystkim starym hitom z repertuaru VTO; trudno i darmo, to w�a�nie w tych numerach szajba perkusist�w przeistacza�a si� w co� boskiego, gitarzy�ci szybowali ku wy�ynom, ich pojedynek nabiera� wznios�o�ci, zdawa�o si� nawet, �e Estefan, stary rozpustnik, wraca pomi�dzy ludzi z tych swoich pastwisk za g�rami. Wina Apsara �piewa�a muzyk� Ormusa Kamy do s��w Ormusa Kamy, a na widowni ta garstka szczawi nagle rozdziawia�a g�by, dostawa�a kota; w takt okrzyk�w przetaczaj�cych si� jak grzmot wznosi�y si� tysi�ce r�k i - jak odr�bny t�um, o�ywiony tym samym rytmem - formowa�y w j�zyku gest�w nazw� owej przes�awnej kapeli: V! T! O! V! T! O! M�wili w ten spos�b: Wr�� do niego. Chcemy was widzie� razem. Nie odtr�cajcie mi�o�ci. Nie rozchod�cie si�, ale uzupe�niajcie! Vina To Ormus: Wina do Ormusa! Albo angielskie �nas dwoje�, we two, w przek�adzie na j�zyk hugma: Vto. Albo Vertical-Take-Off - odlot wprost w niebo. A tak�e nawi�zanie do V2. Albo inaczej: V - jako symbol pokoju, kt�ry zwyci�y, T - jako skr�t two, ich dwoje, a O - jako symbol mi�O�ci, ich mi�O�ci. Albo Victoria Terminus Orchestra, kt�r� to nazw� Ormus sk�ada� ho�d jednemu z najwi�kszych budynk�w w swoim rodzinnym mie�cie. A mo�e nazwa dawno temu wymy�lona przez Win� na widok popsutej neonowej reklamy Vimto - pewnego staro�wieckiego napoju orze�wiaj�cego - w kt�rej �wieci�y tylko trzy litery, bo �rodkowe �i� i �m� zgas�y. V!.. T... Ochhh. V... T... Ochhh. Dwa okrzyki i westchnienie. Orgazm. Erupcja przesz�o�ci. I jej �lad: pier�cie� na palcu Winy. Mo�e wiedzia�a, �e musi do niej wr�ci�. Nie bacz�c na mnie. *** Suche, niemo�liwie skwarne popo�udnie; Wina przepada�a za tak� pogod�. Pilot oznajmi� przed l�dowaniem, �e w okolicy nieznacznie zatrz�s�a si� ziemia, zapewni� jednak, �e ju� po wszystkim, wstrz�sy usta�y, nie ma sensu niczego odwo�ywa�. I zakl�� po francusku. - Po ka�dej takiej przymiarce wystarczy policzy� dni do pi�ciu: jeden, dwa, trzy, cztery, pi�� i ziemia dr�y; masz jak w banku. Posadzi� helikopter na zakurzonym boisku pi�karskim w �rodku miasteczka. Chyba ca�a tequila�ska policja pr�bowa�a sobie poradzi� z powstrzymywaniem t�umu. Kiedy Wina Apsara majestatycznie zst�pi�a na ziemi� (na co dzie� ksi�na, w takiej sytuacji przeistacza�a si� w kr�low�), fani zagrzmieli, po prostu wykrzykiwano Wiiiinaaaa, a wyd�u�anie samog�osek wyra�a�o najczystsz� t�sknot�; kt�ry to raz upewnia�em si�, �e mimo kosmicznych balang, mimo robienia widowiska z w�asnego �ycia, mimo gwiazdorskich zwapnie�, mimo nakhr, nigdy nie wzbudza�a niech�ci; co� w jej zachowaniu rozbraja�o ludzi, nie burzy�a w nich ��ci, przeciwnie, wrza�o w nich jakie� cudowne bezwarunkowe uniesienie, jakby Wina by�a �wie�o narodzonym dzieckiem, krew z krwi tej ca�ej ziemi. Nazwijmy to mi�o�ci�. Przez kordon przedzierali si� malcy, uganiali za nimi spoceni gliniarze, tymczasem dwoma srebrzystymi bentleyami (odcie� idealnie zharmonizowany z kolorem w�os�w w�a�ciciela) zajecha� don Angel Cruz, przeprasza�, �e nie witaj� nas arie, lecz ten nieszcz�sny kurz, zawsze przeszkadza, fakt, ale teraz po wstrz�sach wsz�dzie go pe�no, zapraszam se�ora, zapraszam se�or, pokas�ywa�, os�ania� grzbietem d�oni usta, prowadzi� nas jak dobry pasterz do pierwszego bentleya, prosz� wsiada�, ruszamy, rozpoczynamy program. Don Angel usadowi� si� w drugim wozie, raz po raz ociera� twarz monumentalnymi chusteczkami, a w utrzymanie na niej szerokiego u�miechu wk�ada� ca�y zapas wewn�trznych mocy. Wida� by�o, �e rola przyk�adnego gospodarza to maska, pod kt�r� wzbiera� niepok�j. Samoch�d ruszy� ku plantacji. - Go�� panikuje - powiedzia�em do Winy. Wzruszy�a ramionami. W pa�dzierniku 1984 roku, kiedy testowa�a luksusowe auto na u�ytek promocyjnego wst�pniaka dla �Vanity Fair�, przeje�d�a�a przez most nad Oakland Bay, z San Francisco na zach�d. Tu� za mostem wysiad�a na stacji benzynowej, by niemal zaraz zobaczy�, �e w�z w�a�nie wzlatuje: straci� grunt pod ko�ami i zawisn�� w powietrzu jak jaki� obiekt z przysz�o�ci lub z filmu Powr�t do przysz�o�ci. W tym momencie most nad Oakland Bay prze�amywa� si� jak zabawka. Nic dziwnego, �e twardym tonem osoby obytej z kataklizmami powiedzia�a do mnie, przeci�gaj�c samog�oski: - Nie trz� mi ziemi� pod stopami. - Na plantacji don Angela pracownicy przygotowali kowbojskie s�omkowe kapelusze, maj�ce chroni� nas przed s�o�cem, a wirtuozi maczety tylko czekali, by rozpocz�� pokaz siekania agaw na wielkie b��kitne �ananasy�, dopasowane do gardzieli maszyny rozdrabniaj�cej. - Nie strasz mnie tu richterami, Raj, bo ju� �wiczy�am w tej skali. Tymczasem zwierz�tom pokie�basi�o si� we �bach. �aciate kundle skomla�y i biega�y w k�ko, post�kiwa�y konie. Ptactwo, zawsze tak skore do wieszczenia, wrzeszcza�o i kr��y�o nad nami. Wraz z wyczuwalnym wzmaganiem si� aktywno�ci sejsmicznej pod ziemi� dworno�� gospodarza ros�a, wr�cz puch�a; don Angel Gruz oprowadza� nas po destylarni, to nasze tradycyjne drewniane kadzie, to l�ni�ce cuda nowych technologii, niebywa�a wymierzona w przysz�o�� inwestycja, nasza kapitalna, kolosalna, bezcenna. L�k s�czy� si� teraz z niego najdos�owniej, na don Angela wyst�pi�y du�e krople zje�cza�ego potu. Przemoczonymi chusteczkami bezwiednie poklepywa� obszary dotkni�te cuchn�cym wysi�kiem, a kiedy znale�li�my si� w rozlewni i �al rozszerzy� mu oczy - don Angel dostrzega� teraz krucho�� swego maj�tku: p�yn�w opakowanych w szk�o - obawa przed wstrz�sem przyprawi�a go o broczenie spod wilgotnych powiek. - Od rozruchu tych maszyn sprzeda� francuskich win i innych trunk�w spad�a o ca�e dwadzie�cia procent - mamrota�, trz�s�c g�ow�. - A korzy�� odnosz� z tego nie tylko mieszka�cy Tequili, lecz nawet winnice w Chile. Wprost nie do wiary, jak skoczy� popyt w eksporcie. - Przetar� oczy niepewnym ruchem. - Czy B�g tak hojnie nas obdarzy�, by potem odbiera� dary? Czy musi wystawia� nasz� wiar� na pr�b�? - Wpatrywa� si� w nas, jakby naprawd� s�dzi�, �e mo�emy co� wyja�ni�. Poj��, �e nie doczeka si� odpowiedzi, i nachyli� si� nad d�o�mi Winy, przeistoczy� w suplikanta na jej dworze, jakby jaka� konieczno�� popchn�a go do zbytniej poufa�o�ci. Wina ani pr�bowa�a oswobodzi� si� z u�cisku. - Nie jestem cz�owiekiem z�ym - wyzna� don Angel b�agalnym tonem, jakby si� do niej modli�. - Jestem rzetelny wobec pracownik�w, dobry dla w�asnych dzieci, nawet dochowuj� wierno�ci �onie, wyj�wszy, prosz� wybaczy� szczero��, par� niewa�nych przyg�d sprzed lat dwudziestu, ale se�ora jest kobiet� �wiatow�, wyrafinowan�, potrafi zrozumie� s�abo�ci wieku �redniego. Wi�c dlaczego do�y�em takiej chwili? - Tu sk�oni� si�, uwolni� jej r�ce, a w�asne z�o�y� i z l�kiem po�o�y� na ustach. Mia�a wpraw� w udzielaniu rozgrzesze�. Po�o�y�a mu na ramionach uwolnione d�onie i zacz�a m�wi� Tym G�osem, szepta� jak do kochanka, odprawi�a to przera�aj�ce trz�sienie ziemi, postawi�a je w k�cie jak niezno�ne dziecko i zabroni�a przysparza� jakichkolwiek k�opot�w znakomitemu don Angelowi, a jej g�os mia� tak� moc czynienia cud�w - bardziej jeszcze barwa ni� s�owa - �e udr�czony facet naprawd� przesta� si� poci�, a potem w przyp�ywie rado�niejszego samopoczucia - jeszcze z wahaniem, jak na pr�b� - uni�s� anielsk� g�ow� i si� u�miechn��. - I bardzo dobrze - powiedzia�a Wina Apsara. - A teraz zjedzmy lunch. W starej hacjendzie - zarazem rodzinnej i firmowej - u�ywanej teraz od wielkiego dzwonu, czeka� na nas wielki st� w kru�ganku oskrzydlaj�cym dziedziniec z fontann�, a na wej�cie Winy zagra�a kapela mariachi. Zajecha�a kawalkada, z woz�w wysypa�o si� straszne rockowe zoo, rozwrzeszczane i spienione; ci miglance ��opali najlepsze roczniki tequili gospodarza jak piwo z puszki czy wino z kartonu i licytowali si� wra�eniami z przeja�d�ki urozmaiconej przez podziemne wstrz�sy: asystent nienawistnie sycza�, jakby zamierza� zaskar�y� ziemi� za niespolegliwo��, w �miechu menago pobrzmiewa�a uciecha, kt�r� zazwyczaj okazywa� podczas podpisywania nowych um�w na haniebnie krwiopijczych warunkach, paw miota� si� i powrzaskiwa�, goryle wydawa�y monosylabiczne pomruki, argenty�scy gitarzy�ci jak zwykle skakali sobie do garde�, a pa�kerzy - ach ci pa�kerzy! - spychali w niepami�� w�asnego cykora i wiele serca wk�adali w cykl solidnie podlanych tequila, a nadawanych na ca�y regulator docink�w pod adresem kapeli mariachi, kt�rej rozw�cieczony frontman w srebrno-czarnym rynsztunku, sam blask, cisn�� sombrero na ziemi� i ju� by� got�w si�ga� po przytroczony do uda sze�ciostrza�owy rewolwer, a� wda� si� w to don Angel Gruz i uczynni�, w duchu dialogu i pojednania, zaproponowa�: - Drodzy pa�stwo, je�eli pozwolicie, to ch�tnie co� za�piewam, by was zabawi�. Naturalny kontratenor uciszy� wszelkie sprzeczki, jego i�cie nieziemska s�odycz zawstydzi�a nas i odwiod�a od ma�ostkowo�ci, jakby�my zas�uchali si� w muzyk� sfer. Don Angel Cruz pocz�stowa� nas Gluckiem, Trionfi Amore, a �piewacy z zespo�u mariachi odwalili kawa� godnej szacunku roboty w roli ch�ru towarzysz�cego Orfeuszowi. Trionfi Amore! E il mondo intiero Serva all'impero Della belta. Kompozytorzy i libreci�ci zawsze biedzili si� nad nieweso�ym zako�czeniem historii Orfeusza: ostateczn� utrat� Eurydyki, spowodowan� tym, �e Orfeusz odwraca si� i patrzy za siebie. Hej, Calzabigi, to ma by� zako�czenie? Co ty tu przysy�asz? Takiego snuj�? Mam wyprawi� publik� zu Hause z nosami na kwint�? Zr�b z tym co�! Naprostuj! Odsmu�! Verstehe? Bez nerw�w, Herr Gluck, bez agitato! Kumam. I nie widz� problemu. B�dzie mi�o��. Silniejsza ni� Hades! Czyni�ca bog�w lito�ciwymi! Co pan na to, �e bab� jednak ode�l�? �Odpu��cie, ch�opaki, bo facetowi ju� przez was odbija! Wielkie rzeczy, �e sobie zerkn��! Jeden jedyny raz!� A potem kochankowie zarz�dzaj� imprez�, ale jak�! Od kulisy do kulisy ta�ce i wino. W ten spos�b ma pan wielki fina�, a publika ze �piewem na ustach wali do domu. Mo�e by�, Raniero. Tak trzyma�... Nie ma sprawy, Willibald. Za�atwione. To w�a�nie by� �w fina�, ta machina do wymuszania owacji. Tryumf mi�o�ci nad �mierci�. Ca�y �wiat ulega w�adzy pi�kna. Ku zdumieniu zebranych, tak�e mojemu, gwiazda rocka Wina Apsara wsta�a, by za�piewa� obie partie sopranowe, Amora i Eurydyki, a muzyka i tekst zabrzmia�y - je�li co� mo�e o tym powiedzie� laik - w spos�b wr�cz doskona�y, a� w ko�cu wydawa�o si�, �e g�os Winy samym tylko brzmieniem m�wi w tej ekstazie spe�nienia: poj��e�, po co istniej�. ...E quel sospetto Che il cor tormenta Al fin diventa Felicita. Ot� to, udr�czone serce nie odnajduje szcz�cia ot tak sobie, nic podobnego; samo staje si� szcz�ciem. Taka jest ta opowie��. Na tym polega ta aria. *** Kiedy Wina sko�czy�a �piewa�, zacz�o si� trz�sienie ziemi, jakby wybuch�a burza braw nagradzaj�cych wyst�p. Pomnikowa martwa natura, jak� by� bankiet: misy pe�ne owoc�w, dania, butelki najlepszej tequili Cruza, nawet sam st� bankietowy zacz�y podskakiwa� i ta�czy� w stylu i�cie disneyowskim, jakby nieruchome przedmioty o�ywi�a jaka� praktykantka, uczennica czarnoksi�nika, kt�ra� z tych przem�drza�ych myszy, a mo�e jakby wprawi� je w ruch sam �piew Winy; jakby chcia�y si� do��czy� do fina�owej chaconne. Kiedy pr�buj� odtworzy� dok�adnie kolejno�� zdarze�, odnajduj� w pami�ci tylko niemy film. Tymczasem huk musia� og�usza�. Nie wiem, gdzie mog�o by� g�o�niej, w metropolii diab��w i pot�pie�c�w, w pandemonium czy w tej meksyka�skiej mie�cinie - gdzie p�kni�cia wyleg�y na budynki jak jaszczurki, a potem sun�y przez hacjend� don Angela niczym d�ugie palce, rozdzieraj�c mur jak zastawk� czy dekoracj� filmow�, a� run��; gnali�my ju� wtedy w gwa�townie wznieconej chmurze kurzu przez rozchybotane ulice, wierzgaj�ce jak ko� na rodeo; pr�bowali�my si� ratowa� ucieczk� gdzie oczy ponios�, byle przed siebie, tymczasem w powietrze wzbija�y si� drzewa, �cieki tryska�y jak fontanny, rozpryskiwa�y si� domy, a na ziemi�, jak deszcz, posypa�y si� wraz z dach�wkami zapomniane na strychach walizki. A jednak pami�tam tylko cisz�, niem� groz�; �ci�lej - cisz� zdj��, w czym nic dziwnego, bo moim zawodem jest fotografia i to ni� si� zaj��em od pierwszych sekund trz�sienia. My�li przelatuj�ce mi przez g�ow� wywodzi�y si� z prostok�cik�w filmu, przesuwanego w tych moich starych kamerach, voigtlanderze leice pentaksie; z kszta�t�w i kolor�w, kt�re zarejestrowa�em dzi�ki zbiegom okoliczno�ci, dzi�ki odruchom i dzi�ki rzecz jasna umiej�tno�ci - lub nieumiej�tno�ci - z jak� udawa�o mi si� - lub nie - kierowa� obiektyw we w�a�ciw� stron� we w�a�ciwej chwili. A w milczeniu, kt�re uchwyci�em aparatem fotograficznym, tak jest, w milczeniu przyrody, twarzy, zwierz�t, cia� kry�o si� co� odwiecznego: sp�tanie l�kiem przed nieprzewidywalnym, przed m�k� i zgub�, tkwienie w szponach znienawidzonego przeistoczenia, m�wi�c inaczej, utrwali�em t� straszliw� cisz�, zapadaj�c� w momencie, w kt�rym pewien spos�b �ycia zostaje unicestwiony i przemienia si� w z�oty wiek, w przesz�o�� ju� nigdy nie daj�c� si� w pe�ni odtworzy�; dodam: je�li kto� si� ju� znalaz� w zasi�gu trz�sienia ziemi i nawet unikn�� dra�ni�cia, wie i tak, �e trz�sienie - jak zawa� serca - pozostaje w piersi ziemi, przera�aj�ce, z�owieszcze, nieprzejednane, zawsze gotowe wr�ci� i na nowo uderzy�, z jeszcze bardziej niszczycielsk� moc�. Fotografia to decyzja moralna podejmowana w ci�gu jednej �smej, jednej szesnastej czy sto dwudziestej pi�tej sekundy. Mrugnijcie okiem; mrugni�cie migawki jest szybsze. �ycie, polegaj�ce na dokonywaniu wybor�w w u�amku sekundy, p�dzi�em mi�dzy dawaniem �wiadectwa a podgl�dactwem, mi�dzy wy�ynami artyzmu a poziomem rynsztoka. Spoko, na tym to polega. Jako� �yj�, a opluto mnie i zwyzywano zaledwie kilkaset razy. Mo�na wytrzyma�. Nie przejmuj� si� wyzwiskami, martwi� mnie raczej ludzie uzbrojeni po z�by. (Z zasady m�czy�ni, te szwarcenegeroidy objuczone arcypukawami, maniakalni strace�cy o brodach jak szczotka klozetowa i niemowl�co go�ej g�rnej wardze, lecz kiedy do tej roboty bior� si� kobiety, bywa jeszcze gorzej.) Moim na�ogiem s� zdarzenia. Wybor�w dokonuj� naszprycowany biegiem zdarze�. Zawsze lubi�em przywrze� twarz� do spoconej, rozpalonej, potrzaskanej powierzchni tego, co si� dzieje, i wszystko spija� otwartymi oczami, od��czywszy reszt� zmys��w. Nie obchodzi�o mnie, czy co� �mierdzi, nie miewa�em nudno�ci, je�li by�o o�lizg�e, nie przejmowa�em si�, drodzy przyjaciele, czy wam zasmakuje, kiedy poli�ecie, a nawet by�o mi wszystko jedno, czy rzeczywisto�� wrzeszczy czy siedzi cicho. Liczy� si� wygl�d. Ju� od lat szukam uczu� i prawdy pod t� tylko postaci�. To Co Si� Dzieje Naprawd� - p�ki cz�owiek jest w to wprasowany i nie pozwoli si� oderwa�, nic bardziej odlotowego. Powtarzam: nic. Dawno temu wykszta�ci�em w sobie dar nie widzialno�ci. Pozwala mi wkracza� mi�dzy postaci tragedii tego �wiata, chorych, konaj�cych, oszala�ych, rozpaczaj�cych, bogatych, chciwych, pogr��onych w ekstazie, wyzutych ze wszystkiego, gniewnych, nios�cych �mier�, zakonspirowanych, z�ych, dzieci, dobrych, wartych zauwa�enia; pozwala wkra�� si� na czubkach palc�w w ich zaczarowane przestrzenie, w �rodek ich furii, b�lu, transcendentnego podniecenia, penetrowa� to ich konkretne tu i teraz na �wiecie - i zrobi� t� sakramenck� fot�. Dar dematerializacji nieraz ratowa� mi �ycie. Kiedy s�ysz�: nie jed� pod lufy snajper�w, nie pchaj si� do kwatery wata�k�w, lepiej omi� terytorium tej milicji, to nieodparcie mnie tam ci�gnie. Po ostrze�eniu: stamt�d nikt z kamer� nie wr�ci� �ywy, natychmiast przekraczam punkt, zza kt�rego nie mo�na si� ju� cofn��. A kiedy wracam, ludzie patrz� na mnie jak na upiora i pytaj�, jak zdo�a�em tego dopi��. Zamiast odpowiada�, kr�c� g�ow�. Bo prawd� m�wi�c, cz�sto nie wiem. Gdybym wiedzia�, mo�e nie by�bym w stanie tego robi�, mo�e bym pad� w jakiej� ra�onej spiekot� strefie walk. I mo�e kiedy� mnie zat�uk�. Nie wykluczam. Je�eli wgry�� si� w problem, to najbli�sze prawdy wyja�nienie brzmi: umiem by� ma�y. Psychicznie, nie fizycznie, bo jestem facetem sporym i masywnym. Ale wci�gam na twarz u�mieszek nacechowany samolekcewa�eniem i kurcz� si�, zamieniam w czyst� nieistotno��. W ten spos�b przekonuj� snajpera, �e nie jestem godzien jego kuli; m�j styl bycia sprawia, �e wojskowemu dyktatorowi ani w g�owie skala� ostrze toporzyska moj� n�dzn� krwi�. Gotowi s� uwierzy�, �e nie zas�uguj� na ich przemoc. Mo�e to dzia�a dzi�ki szczero�ci, bo rzeczywi�cie, malej� we w�asnych oczach. Kiedy chc� sobie uprzytomni�, jak niewiele znacz�, umiem si�gn�� po pewne wspomnienia, od�wie�y� pewne zasz�o�ci. W ten spos�b owa skromno�� na zam�wienie, nast�pstwo zdro�nej m�odo�ci, pomaga mi uchowa� sk�r�. - G�wno prawda. - Wina Apsara patrzy�a na to inaczej. - Jeszcze jeden chwyt na rwanie panienek. Je�eli chodzi o kobiety, zgoda, skromno�� pop�aca. Lecz z kobietami tylko j� odgrywam. Mi�y i nie�mia�y u�miech, ust�pliwa mowa cia�a, no c�, kobiety staj� si� tym bardziej natarczywe, im bardziej si� cofam w tej zamszowej marynarce i wojskowych butach, z tym u�miechem na przedg�rzu �ysiny (ile si� nas�ucha�em: co za pi�kna g�owa!). W mi�o�ci dokonuje si� podboj�w przez odwr�t. Lecz to, co ja uwa�am za mi�o��, a co na przyk�ad uwa�a Ormus Kama, to rzeczy zupe�nie r�ne, chocia� tak samo nazwane. Dla mnie mi�o�� zawsze by�a kunsztem, ars amatoria: wpierw zbli�y� si�, potem zarazi� niepokojami, wzbudzi� pragnienie, rozegra� pozorowane rozstanie i wreszcie niespieszny, nieuchronny powr�t. Leniwa, zacie�niaj�ca si� rado�nie spirala po��dania. Kama. Sztuka mi�o�ci. Tymczasem Ormusowi Kamie po prostu chodzi�o o �ycie i �mier�. Mi�o�� to �ycie, wi�c musi przetrwa� nawet �mier�. Mi�o�� to Wina, a bez Winy nie ma nic. Pustka. *** Nigdy natomiast nie by�em istot� niewidzialn� dla stworze� pomniejszych. Ci miniaturowi sze�ciono�ni terrory�ci zawsze mieli moje namiary. Poka�cie mi, prosz� (zreszt� lepiej nie pokazujcie), byle mr�wk�, sprowad�cie (zreszt� lepiej nie sprowadzajcie) byle os�, pszczo��, komara, pch��. Ze�r� mnie na �niadanie b�d� potraktuj� jako jeszcze tre�ciwszy posi�ek. Co ma�e i gryzie - mnie gryzie. Wi�c w pewnej chwili, w sercu trz�sienia ziemi, kiedy fotografowa�em zagubion� dziewczynk� wzywaj�c� z p�aczem rodzic�w, co� nagle i mocno u�ar�o mnie w policzek, jak sumienie; potrz�sn��em g�ow�, oderwa�em wzrok od celownika, akurat w por�, by zauwa�y� (tu sk�adam podzi�kowanie temu zbrojnemu w straszliwe ��d�o czemu�; raczej sz�stemu zmys�owi fotoreportera, jak s�dz�, ni� sumieniu) pocz�tek tequilowego potopu. Bo pop�ka�y liczne w tym miasteczku gigantyczne kadzie, w kt�rych dojrzewa trunek. Wij�ce si�, strzelaj�ce bicze - to w�a�nie przypomina�y ulice. Jako jedna z pierwszych pad�a ofiar� wstrz�s�w destylarnia don Angela. Stare drewniane kadzie po prostu rozpad�y si�, nowe metalowe wygi�y, odkszta�ci�y i p�k�y. Rzeka spienionej jak uryna tequili utorowa�a sobie drog� ku uliczkom, fala czo�owa p�dz�cego potoku dopad�a uciekaj�cych, zwali�a ich z n�g, a rw�cy destylat zaleca� si� z tak� moc�, �e ci, kt�rzy si� na�ykali niebia�skich pian i wir�w, d�wigali si� z odm�tu nie tylko mokrzy i bez tchu, ale tak�e ur�ni�ci. Don Angela Cruza widzia�em po raz ostatni, kiedy z patelni� w r�ce i dwoma imbrykami zawieszonymi na szyi na sznurku drepta� po zalanych tequila placykach i rozpaczliwie pr�bowa� ratowa�, co si� da. Oto, jak zachowuj� si� ludzie, kiedy wniwecz obraca si� ich powszednio��, kiedy przed oczami staje im zaledwie na chwil� jedna z tych wielkich si� nadaj�cych kszta�t �yciu, naga i nieupi�kszona. Nieszcz�cie pora�a ich, hipnotyzuje, a wtedy zaczynaj� pl�drowa� t� ruin� prze�ytych dni, pr�buj� co� wygrzeba� na pami�tk� codzienno�ci - zabawk�, ksi��k�, strz�p ubrania, nawet zdj�cia - ze sterty �mieci, w kt�r� obr�ci�o si� wszystko, co bezpowrotnie stracili. Bajeczny kadr: don Angel Cruz przeistoczony w handlarza garnkami - tego potrzebowa�em! W jaki� niesamowity spos�b Cruz upodobni� si� do surrealistycznego Patelniarza z opowie�ci Enid Blyton, ulubionego cyklu Winy Apsary �Dalekie Drzewo�, w�a�nie te ksi��ki zabiera�a w podr� i nigdy si� z nimi nie rozstawa�a. Wezwa�em wi�c na pomoc sw� niewidzialno��, otuli�em si� ni� jak p�aszczem i zacz��em fotografowa�. Nie mam poj�cia, ile to trwa�o. Dr��cy st�, zawalenie si� hacjendy, ulice zamienione w diabelsk� zje�d�alni�, ludzie bez tchu wype�zaj�cy na brzeg rzeki z wod� ognist�, ociekaj�cy tequila, ataki histerii, upiorny �miech tych, kt�rzy potracili domy, bankrut�w, osieroconych, upiorny u�miech martwych... spytacie, ile to trwa�o, a oka�e si�, �e mam pustk� w g�owie. Dwadzie�cia sekund? P� godziny? Zabijcie, nie wiem. Ten m�j p�aszczyk-niewidek (wraz z inn� sztuczk�: wy��czeniem wszystkich zmys��w i powierzeniem ca�ej mojej zdolno�ci ch�oni�cia �renicom mechanicznym) ma tak�e, jak to si� m�wi, podszewk�. Kiedy stawiam czo�o koszmarom rzeczywisto�ci, kiedy ten wielki potw�r szczerzy z�by do obiektywu, na nic nie zwracam uwagi. Kt�ra godzina? Kto zgin��? Kto prze�y�? Gdzie Wina? Czy pod podeszw� moich wojskowych but�w rozwiera si� mo�e otch�a�? Co takiego, cz�owieku? O co chodzi? �e to ekipa pogotowia? Chc� ratowa� konaj�c�? My�lisz, �e kim tu, kurwa, jeste�, �eby si� rz�dzi�? Nie pchaj si�! Nie widzisz, �e pracuj�? Kto prze�y�? Kto zgin��? Gdzie Wina? Wina? Wina? Otrz�sn��em si�. W szyj� k�sa�y mnie owady. Potoki tequili opad�y, drogocenna rzeka wsi�ka�a w rozpadliny. Miasto przypomina�o widok�wk� zmi�t� przez rozsierdzonego dzieciaka i podart�, a potem pracowicie posk�adan� przez matk�. Osi�gn�o stan po�amania, trafi�o do wielkiej rodziny po�ama�c�w; spokrewni�o si� z �amanymi meblami, �amanymi obietnicami, �aman� angielszczyzn�, z�amanymi sercami. Zza ob�oku kurzu wychyli�a si� ku mnie Wina Apsara. - Raj! Dzi�ki Bogu! Mimo krety�stw Winy - z buddyjskimi szarlatanami (Rinpocze Hollywood i Ginsberg Lama), z perkusistami spod znaku �wiadomo�ci Kryszny, z tantrycznymi guru (z lubo�ci� demonstruj�cymi kundalini) i Transcendentalnymi� ryszimi, wreszcie mistrzami tej lub innej walni�tej wiedzy: techniki o�wiecenia wewn�trznego, sztuki pokochania siebie, ze� dobijania targu, tao promiskuitywnego seksu - mimo jej spirytualistycznego nowinkarstwa, nie sta� mnie by�o na przekonanie (mo�e tu zawini�a moja bezbo�no��), �e Wina naprawd� wierzy w boga istniej�cego naprawd�. Pewnie wierzy�a, pewnie myli�em si� i w tej mierze; ale czy wymy�lono lepsze s�owo? Je�li cz�owieka przepe�nia wdzi�czno�� za u�miech losu, za tego fuksa, jakim jest �ycie, je�li chce podzi�kowa�, a nie ma komu, to co ma zrobi�? Wina w takim wypadku mawia�a B�g. Dla mnie to s�owo brzmia�o w jej ustach jak pomys� na zagospodarowanie emocji. Jak p�ka na co�, czego nie mo�na po�o�y� gdzie indziej. Nadlecia� owad wi�kszego kalibru, przygni�t� nas strumie� powietrza spod hucz�cych skrzyde�. Helikopter w ostatniej chwili zdo�a� si� by� poderwa�, przez co unikn�� zniszczenia; teraz pilot sprowadzi� go na d�, zawiesi� tu� nad ziemi� i kiwa� na nas. - Zabieramy si�! - krzycza�a Wina. Pokr�ci�em g�ow�. - Le�! - wrzasn��em. Wpierw praca, potem przyjemno��. Jako� trzeba przes�a� te zdj�cia. - Zobaczymy si� p�niej! - rykn��em. - Co? - P�niej! - Co? Z planu wynika�o, �e helikopter dostarczy nas na weekend nad Pacyfik, na p�noc od Puerto Vallarta, do willi Huracan, odleg�ej rezydencji, kt�rej wsp�w�a�cicielem by� prezes firmy p�ytowej Kolchida; do uprzywilejowanego, odosobnionego, czarodziejskiego kr�lestwa wci�ni�tego mi�dzy d�ungl� a ocean. Wprawdzie nie mieli�my poj�cia, czy willa jeszcze istnieje. �wiat ju� si� zmieni�. Mimo to ludzie z miasteczka uczepili si� starannie oprawionych rodzinnych fotografii, don Angel patelni, a Wina Apsara idei ci�g�o�ci i ani my�la�a rezygnowa� z planu trasy. Upar�a si�, �e zrealizuje program. Natomiast dla mnie tak d�ugo nie mog�y istnie� �adne tropikalne raje, p�ki te foty, wydarte z oka cyklonu, nie wyl�duj� na biurkach �wiatowych agencji. - Ja w ka�dym razie odlatuj�! - krzykn�a �a�o�nie. - Ja nie mog�. - Co? - Le�! - Kurwa! - Co? Potem wdrapa�a si� do helikoptera, maszyna wzlecia�a beze mnie i nigdy ju� nie zobaczy�em Winy, zreszt� nikt z nas, a ostatnie s�owa, kt�re wykrzycza�a, wci�� rani� mi serce, ilekro� o nich pomy�l�: codziennie setki razy, a kiedy ko�czy si� dzie�, �my�l� dalej, w nie ko�cz�c� si� bezsenn� noc. - Trzymaj si�, Nadziejo! *** Zawodowego pseudonimu �Raj� zacz��em u�ywa� od chwili zaanga�owania przez s�awn� Agencj� Nabuchodonozor. Pseudonimy pisarzy, szpieg�w czy aktor�w to po�yteczne maski, kt�re ukrywaj� b�d� odmieniaj� czyj�� prawdziw� to�samo��. Natomiast ja, przybieraj�c pseudonim �Raj�, ksi���, mia�em wra�enie, �e - na odwr�t - zrzucam przebranie, poniewa� ujawniam �wiatu tajemnic� bardzo cenn�, si�gaj�c� dzieci�stwa; tym pieszczotliwym przezwiskiem obdarzy�a mnie Wina i pozosta�o ju� dla mnie pami�tk� po szczeni�cej mi�o�ci. - Nosisz si� jak ma�y rad�a - m�wi�a czule. Mia�em zaledwie dziewi�� lat i klamry na z�bach. - Tylko twoi przyjaciele wiedz�, jaki tani frajer z ciebie. I tym by� Raj, ksi���tkiem. Dzieci�stwo nie trwa jednak wiecznie, a kiedy byli�my ju� doro�li, ksi�ciem z bajki sta� si� dla Winy Ormus Kama, nie ja. Ale przezwisko przylgn�o. A Ormus tak�e by� �askaw go u�ywa�, albo powiedzmy inaczej: zarazi� si� od Winy jak katarem; albo jeszcze inaczej: nie przysz�oby mu do g�owy, �e mog� z nim konkurowa�, stanowi� jakie� zagro�enie, dlatego m�g� mnie uwa�a� za przyjaciela... Szkoda tym suszy� sobie g�ow� akurat teraz. Raj. Oznacza te� pragnienie: wrodzon� sk�onno��, kierunek, kt�ry cz�owiek obiera, ruszaj�c w drog�; i si�� charakteru, wol�. To mi si� spodoba�o. I �atwo��, z jak� to s�owo w�druje; mo�e je wym�wi� ka�dy, brzmi dobrze we wszystkich j�zykach. A kiedy zwr�cono si� do mnie w Stanach Zjednoczonych - pot�nej demokracji tak�e w dziedzinie niedbalstwa wymowy - �hej, Ray!�, nie mia�em zamiaru si� sprzecza�, po prostu nabra�em lukratywnych zlece� i czmychn��em z miasta*.[* Man Ray - s�ynny ameryka�ski fotografik (18901976). Wymowa �Raj� i �Ray� mo�e zabrzmie� identycznie.] W innej za� cz�ci �wiata raj to muzyka. Niestety, w ojczy�nie tej muzyki religijni fanatycy ostatnio zacz�li mordowa� muzyk�w. S�dz�, �e muzyka zniewa�a boga, kt�ry wprawdzie obdarzy� nas g�osami, ale nie �yczy sobie �piewu; kt�ry da� nam woln� wol�, raj, ale nie jest zachwycony, kiedy cieszymy si� wolno�ci�. Tak czy inaczej, teraz ju� dla wszystkich jestem Raj. Starcza za imi� i nazwisko; pro�ciej i modnie. Ma�o kto wie, jak si� nazywam naprawd�. Umid Merchant, chyba ju� wspomina�em? Wychowany w innym wszech�wiecie, innym wymiarze czasu, przy Cuffe Parad� w Bombaju, w bungalowie, kt�ry ju� dawno temu sp�on��. Mo�e powinienem wyja�ni�, �e nazwisko Merchant oznacza to, co oznacza: kupca. Bombajskie rody cz�sto nosz� nazwiska wywiedzione od zaj�� zmar�ych protoplast�w. S� wi�c In�ynierowie, Dostawcy, Lekarze. Wypada te� pami�ta� o Lichwiarzach, Lombardnikach, Niewodziarzach. Mistry to kamieniarz, Wadia szkutnik, prawnik Wakil, bankier �rof. D�ugi zwi�zek mi�osny mi�dzy spragnionym miastem a napojami gazowanymi nie tylko zaowocowa� nazwiskiem Batliwala, lecz tak�e Batliwodasodowawala; i nie tylko nazwiskiem Batliwodasodowawala, lecz tak�e Batliwodysodowejotwieraczwala. Szczera prawda, niech skonam. - Trzymaj si�, Nadziejo! - krzycza�a Wina, a helikopter uni�s� si�, nachyli� i odlecia�. Bo Umid, drodzy pa�stwo, to rzeczownik. Rodzaju �e�skiego. Oznacza nadziej�. Dlaczego tak si� przejmujemy �piewakami? Na czym polega si�a pie�ni? Mo�e na czystej osobliwo�ci �piewu? Nuta, gama, akord; melodie, harmonie, instrumentacje; symfonie, ragi, opera peki�ska, jazz, blues; nies�ychane, �e co� takiego mo�e istnie�, �e zdo�ali�my odkry� te magiczne interwa�y, organizuj�ce jak�� skromniutk� zbitk� d�wi�k�w, a z owych zbitek - le�y to w ludzkiej mocy! - mo�emy wznosi� katedry brzmie�; to tajemnica i�cie alchemiczna, r�wna sekretom matematyki, wina albo mi�o�ci. Mo�e zdradzi�y nam j� ptaki. A mo�e nie. Mo�e jeste�my stworzeniami spragnionymi zachwytu, kt�rym - po prostu - wci�� nie do�� uniesie�. Niewiele ich zaznajemy. P�dzimy �ywoty nie takie, na jakie zas�ugujemy; zg�d�my si�, �e z wielu bolesnych wzgl�d�w pozostan� niespe�nione. Za to pie�� przemienia je w co innego. Ukazuje nam �wiat jako wart naszych t�sknot, a nas samych jakimi mogliby�my by�: wartymi tego �wiata. Klucze do niewidzialnego znajdziemy w pi�ciu misteriach: w akcie mi�o�ci, narodzinach dziecka, zanurzeniu si� w wielkiej sztuce, obcowaniu ze �mierci� lub katastrof� i wreszcie w s�uchaniu ludzkiego g�osu przeistoczonego w pie��. To sytuacje, w kt�rych otwieraj� si� furty wszech�wiata i ods�ania przed nami widok niewidocznego, wyraz niewys�owionego. To godziny, w kt�rych co� nas opromienia: kruchy cud nowego �ycia, mroczna wznios�o�� trz�sienia ziemi, blask �piewu Winy. Tej Winy, za kt�r� mogli p�j�� nawet obcy, zapatrzeni w jej gwiazd�, pchani nadziej�, �e g�os Winy, jej wielkie, wilgotne oczy, jej dotyk, odkupi� ich, zbawi�. Jak to jest, �e p� �wiata mo�e sobie uczyni� symbol z kobiety tak kipi�cej, wr�cz amoralnej, ba, dopatrywa� si� w niej idea�u? Bo nie by�a anio�em, pozw�lcie, �e nie b�d� owija� w bawe�n�, ale niechby to kto� powiedzia� don Angelowi! Mo�e trzeba te� doda�, �e nie by�a chrze�cijank�, a jednak pr�bowano z niej zrobi� �wi�t�. Matka Boska Stadion�w, Madonna Aren, obna�aj�ca blizny przed t�umem, jak Aleksander Wielki zagrzewaj�cy �o�nierzy do walki; nasza otynkowana Pokalana, lej�ca z oczu krwawe �zy, a rajcown� muzyk� z gard�a. W miar� jak wyrzekamy si� religii, opium naszych przodk�w, nieuchronnie b�d� si� pojawia� uboczne objawy tego odwrotu, mo�emy wi�c liczy� na liczne a pstre refleksy apsaranizmu. Nie�atwo si� rozsta� z nawykiem czczenia. T�umy przewalaj� si� przez sale muze�w, w kt�rych zawieszono obrazy �wi�tych. A zawsze woleli�my na tych wizerunkach postaci okaleczone, naszpikowane strza�ami albo ukrzy�owane g�ow� na d�; bo chcemy, �eby nasi �wi�ci byli nadzy, a nawet obdarci ze sk�ry, chcemy niespiesznie wpatrywa� si� w rozkruszanie pi�kna, ch�on�� te narcystyczne m�ki. Nie podziwiamy ich mimo, lecz z powodu niedostatk�w, czcimy ich s�abostki, ma�ostkowo��, nieudane ma��e�stwa, nadu�ycia, z�o��. Wina to zwierciad�o, w kt�rym widzimy w�asne odbicie; wybaczywszy Winie, wybaczamy sobie. Odkupi nas przez swoje grzechy. Nie by�em wyj�tkiem. Zawsze jej potrzebowa�em w tarapatach, by si� upora� ze spapranymi zleceniami, zranion� dum�, odchodz�cymi kobietami, kt�rych ostatnie okrutne s�owa zalaz�y mi za sk�r�. Dopiero jednak tu� przed ko�cem jej �ycia zdoby�em si� na odwag�, by prosi� o mi�o��, dopiero wtedy uwierzy�em - przez chwil� naprawd� upajaj�c� - �e zdo�am wyrwa� Win� ze szpon�w Ormusa. A potem umar�a, zostawi�a mnie w b�lu, kt�ry tylko jej czarodziejskie dotkni�cie mog�oby u�mierzy�. Lecz Winy nie by�o, nie mog�a poca�owa� mnie w czo�o i powiedzie�: �Ju� dobrze, Raj, ma�y ladaco, to przejdzie, pozw�l, �e przy�o�� troch� mojej czarodziejskiej ma�ci na te wstr�tne, szkaradne uk�ucia, chod� do mamuni, zobaczysz, zaraz b�dzie odjazdowo�. N�ka mnie zawi��, kiedy teraz my�l� o don Angelu Gruzie szlochaj�cym przed Win� w tej jego jak�e nietrwa�ej destylarni! Zawi�� i zazdro��. Chcia�bym by� na jego miejscu: otworzy� przed ni� serce i b�aga�, p�ki nie b�dzie za p�no i tak�e Nie chc�, �eby ci� dotyka�a, ty zasmarkana, piskliwa, zrujnowana kapitalistyczna gnido. Wszyscy szukali�my u niej ukojenia, chocia� ni� sam� targa� niepok�j. Dlatego postanowi�em tutaj napisa� publicznie to, czego ju� nie mog� wyszepta� jej do ucha prywatnie: wszystko. Postanowi�em opowiedzie� t� ca�� nasz� histori� - jej, moj� i Ormusa Kamy - niczego nie pomijaj�c, z najdrobniejszymi szczeg�ami; dzi�ki temu Wina mo�e odnajdzie spok�j przynajmniej tu, na stronicy, w podziemnym �wiecie atramentu i k�amstw, zazna ulgi, kt�rej odm�wi�o jej �ycie. Staj� wi�c u bram piekie� j�zyka, czekaj� na mnie ujadaj�cy pies i przewo�nik, a pod j�zykiem chowam pieni��ek, kt�rym zap�ac� za przew�z. �Nie jestem cz�owiekiem z�ym� - u�ala� si� don Angel. W porz�dku, teraz ja si� troch� pou�alam. Pos�uchaj, Wino: ja te� nie jestem z�ym cz�owiekiem. Lecz chc� tu wyzna� bez ogr�dek: w mi�o�ci zdradza�em, jestem jedynakiem, a do dzisiaj nie mam dziecka, w imi� sztuki krad�em sceny i obrazy ludzi ra�onych, rannych i martwych, uwodzi�em i porzuca�em (p�osz�c z noszonej na barkach grz�dy anio�y, kt�re mia�y mnie strzec), robi�em jeszcze gorsze rzeczy, a mimo to wci�� uwa�am si� za jednego z wielu, cz�owieka jak inni, ani lepszego, ani gorszego. Mimo to zosta�em pot�piony i wydany na uk�szenia insekt�w, chocia� nie �y�em a� tak niegodziwie, jak jaki� �ajdak. Wierzcie mi - nie. Mo�e znacie czwart� Georgik� mantua�skiego barda P. Wergiliusza Maro? Ojciec Ormusa Kamy, straszliwy sir Dariusz Kserkses Kama, klasycysta i mi�o�nik miodu, zna� Wergiliusza jak si� patrzy, dzi�ki czemu ja tak�e otar�em si� o Wergiliuszowe dzie�o. Sir Dariusz by� rzecz jasna wielbicielem Aristajosa, pierwszego w literaturze �wiatowej pszczelarza, kt�rego daremne nagabywania sprawi�y, �e le�na nimfa, driada Eurydyka nadepn�a �mij�, na skutek czego umar�a i zap�aka�y po niej nawet g�ry. Wergiliusz ujmuje histori� Eurydyki niezwyczajnie: opowiadaj� w siedemdziesi�ciu sze�ciu skrz�cych si� wersach, bez kropek, na jednym oddechu, a w nast�pnych trzydziestu, napisanych jak od niechcenia, pozwala Aristajosowi z�o�y� rytualn� ofiar� pokutnicz� i tyle, to wszystko, koniec wiersza, ju� nie musimy si� trapi� o losy kochank�w tak idiotycznie wydanych na zgub�. Bo prawdziwym bohaterem tej pie�ni jest �mistrz arkadyjski�, pszczelarz, sprawca cudu znacznie wa�niejszego ni� sztuka nieszcz�snego trackiego pie�niarza, kt�ry nie zdo�a� wskrzesi� muzyk� zmar�ej ukochanej. A c� takiego uczyni� Aristajos? Ot� zdo�a� samorzutnie wytworzy� nowe pszczo�y ze �mierdz�cego zew�oku pad�ej krowy. To jego dzie�em jest �niebia�ski dar miodu lej�cego si� z przestworzy�. No dobrze. A don Angel Gruz p�dzi� tequile z b��kitnej agawy. Ja za�, Umid Merchant, fotograf, mog� samorzutnie z gnij�cych zw�ok, w dowolnym stanie, wytworzy� nowe znaczenia. To ja otrzyma�em ten piekielny dar wyczarowywania uczu� i odpowiedzi - mo�e nawet zrozumienia - w tych zrazu oboj�tnych oczach, przed kt�rymi umieszczam milcz�ce wizerunki rzeczywisto�ci. Ja tak�e jestem napi�tnowany; i tylko ja wiem, jak nieodwracalnie. Nie ma ofiar, kt�re bym m�g� z�o�y�, ani bog�w, kt�rych bym m�g� przejedna�. Niemniej, moje imi� oznacza �nadziej� i �wol�, a to si� jednak liczy, prawda, Wino? Mam racj�? Jasne, dziecko. Jasne, Raj, z�otko, miodeczku. Liczy si�. Muzyka, mi�o��, �mier�. Szczeg�lny tr�jk�t; mo�e nawet odwieczny. Jednak Aristajos, kt�ry przyni�s� �mier�, przyni�s� te� �ycie; troch� jak u nas Pan Siwa: nie kr�l ta�ca, lecz Stw�rca i Niszczyciel w jednej osobie. Nie tylko ��dlony, lecz tak�e tw�rca ��d�a. Tr�jca: muzyka, mi�o�� i �ycie-�mier�. I my, kiedy� we troje: Ormus, Wina i ja. Nie oszcz�dzali�my si� nawzajem. Tote� niczego nie oszcz�dz� w tej opowie�ci. Musz� ci� zdradzi�, Wino, wi�c pozwalam ci odej��. Zaczynaj. 2. Melodie i cisze Ormus Kama urodzi� si� w Bombaju w Indiach, wczesnym rankiem 27 maja 1937 roku, i natychmiast po przyj�ciu na �wiat zacz�� w zawrotnym tempie wykonywa� palcami obu r�k dziwne ruchy, w kt�rych ka�dy gitarzysta rozpozna�by pochody chwyt�w akordowych. Jednak w szpitalu si�str Maria Gratiaplena przy Altamount Road w�r�d os�b zaproszonych, by czule pogrucha� nad ��eczkiem nowo narodzonego, zabrak�o gitarzyst�w; zabrak�o ich te� p�niej, ju� w domu, w mieszkaniu przy Nabrze�u Apolli�skim i cud mo�e by si� zmarnowa� nie zauwa�ony, gdyby nie rolka o�miomilimetrowej czarnobia�ej ta�my, nakr�conej 17 czerwca r�cznym paillard bolexem przez mego ojca, szanownego V. V. Merchanta, wcale uzdolnionego entuzjast� amatorskiego filmowania. Na szcz�cie �ta�ma Vivvy'ego� - bo pod t� nazw� zdj�cia nabra�y rozg�osu - zachowa�a si� w ca�kiem niez�ym stanie i po latach, dzi�ki nowym, komputerowym technikom uszlachetniania, w cyfrowo przekomponowanych zbli�eniach �wiat m�g� ujrze� na w�asne oczy klusko wat� �apki male�stwa graj�cego w powietrzu na gitarze, bezg�o�nie sadz�cego kaskady niesamowitych riff�w, szale�czo swingowanych zagrywek, z czuciem i gazem, z kt�rych byliby dumni najstarsi wymiatacze. Lecz w�wczas, na pocz�tku, muzyka nikomu by nie przysz�a na my�l. Matce Ormusa, lady Spencie Kamie, powiedziano w trzydziestym pi�tym tygodniu ci��y, �e nosi w �onie martwe dziecko. W�wczas ju� nie mia�a wyboru, musia�a przej�� ca�y ten moz�, co� okropnego, a widok martwo urodzonego Gajo, starszego brata Ormusa (przy okazji: to nie byli bli�niacy jednojajowi, te bez ma�a sobowt�ry), przyprawi� j� o tak� udr�k�, �e dalsze poczynania w�asnego cia�a uzna�a za wydawanie na �wiat w�asnej �mierci, dzi�ki kt