3872
Szczegóły |
Tytuł |
3872 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3872 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3872 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3872 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Krzysztof Kocha�ski
ZAB�JCA CZAROWNIC
ZAB�JCA CZAROWNIC
Noc jest por�, gdy wi�kszo�� �ywych istot pogr��a si� w stan zwany snem. Tak jest na wszystkich planetach, do kt�rych cz�owiek dotar� i kt�re skolonizowa�. Og�lnie rzecz bior�c, ludzie szanuj� ten stan rzeczy i przestrzegaj� go, a gdy sytuacja nie pozwala na dostosowanie si� do og�lnego prawa, �ami� je niech�tnie. Bo nie tylko zm�czenie, lecz r�wnie� ciemno�� i cisza wywo�uj� potrzeb� snu. Chyba, �e kto� jest czarownic�.
Nik Anders doskonale o tym wiedzia� i przed snem nigdy nie zapomina� zostawi� w drzwiach, oknach i otworach wentylacyjnych magicznych znak�w zabraniaj�cych wst�pu s�ugom Szatana. Dla niego by�a to sprawa �ycia lub �mierci. Obawia� si� zemsty czarownic, bo by� ich zab�jc�. Jedynym zab�jc�, kt�ry zabija� i �y� nadal.
Tego wieczoru zabezpieczy� sw�j apartament hotelowy bardzo wcze�nie. Noc zapowiada�a si� mglista i bezgwiezdna. Ksi�yc, cho� by� w pe�ni, nie przebija� wilgotnej zas�ony chmur, sporadycznie jedynie rozbijanej podmuchami wiatru.
Nagle Andersa omy�a fala niepokoju i zaraz potem us�ysza� pukanie do drzwi. Wyt�y� sw�j zmys� telepatyczny i ju� wiedzia�, �e na korytarzu stoi kobieta. Nie zdo�a� odczyta� jej uczu�, ani stanu emocjonalnego, ale mog�o to by� spowodowane istnieniem przegrody jak� stanowi�y drzwi. Drewno jest doskona�ym izolatorem utrudniaj�cym telepatyczne rozpoznanie. Ze wzgl�du na odebran� wcze�niej fal� niepokoju nale�a�o zachowa� szczeg�ln� ostro�no��. Anders upewni� si� co do prawid�owego po�o�enia magicznych znak�w i otworzy� drzwi. M�czyzna, kt�rego ujrza�, u�miecha� si� niepewnie.
- Dobry wiecz�r - powiedzia�. - Czy mam przyjemno�� z panem Nikiem Andersem?
Anders skin�� g�ow�. Nie podoba�o mu si� to - wyczuwa� kobiet�, a widzia� m�czyzn�. Stan emocjonalny go�cia by� bardzo trudny do odczytania, dominowa� strach, kt�ry mo�na by�o wyt�umaczy� tym, i� przybysz wiedzia� do kogo przyszed�; zab�jcy czarownic boi si� ka�dy. Jednak inne uczucia by�y zadziwiaj�co przyt�umione, brakowa�o przede wszystkim zwyk�ej ciekawo�ci cz�owieka uczciwego.
W tym momencie Anders odebra� uczucie ciekawo�ci.
�aden fachowiec nie da si� nabra� na takie rzeczy. Sp�niona fala ciekawo�ci stawia pod znakiem zapytania jej autentyczno��. Anders zrozumia�, �e to blef.
�Brakuje uczucia zadowolenia� - pomy�la�. By�a to z jego strony prowokacja.
Nie m�g� powstrzyma� si� od u�miechu, gdy odebra� uczucie zadowolenia. Prawie natychmiast znikn�o ono, ale by�o ju� za p�no - Anders nabra� pewno�ci, �e ma przed sob� czarownic�. Czarownic� bardzo utalentowan�, ze zmys�em telepatycznym, ale... g�upi�. Da�a si� podej�� w bardzo prosty spos�b.
Wyci�gn�� r�k�, ale dzia�a� zbyt wolno. M�czyzna zd��y� odwr�ci� si� i uciek� w kierunku schod�w. W momencie, gdy dotkn�� por�czy zamieni� si� w zgrabn� blondynk�, kt�ra z d�wi�cznym �miechem zbieg�a na d�. Anders nie goni� jej. To mog�a by� pu�apka. W nocy wola� nie oddala� si� od pomieszczenia obwarowanego magicznymi znakami.
Podszed� do telefonu i wywo�a� recepcj�.
- M�wi Nik Anders z pokoju 411 - powiedzia�. - Czy pyta� kto� o mnie?
- Teraz nikt, ale...
- Wcze�niej?
- Tak, po po�udniu. Jaki� m�czyzna.
- Jak wygl�da�?
- Ja... nie wiem. Rozmawia�am z nim przez telefon.
- O co pyta�?
- W�a�ciwie to o nic... - recepcjonistka umilk�a na moment. - ...Chcia� tylko wiedzie� czy pan tu mieszka.
- I powiedzia�a mu pani - skwitowa� Anders.
- Oczywi�cie - w g�osie recepcjonistki zabrzmia�o zdumienie. - Przepraszam, ale nie widzia�am powodu...
- Jasne! - przerwa� Anders. - Dzi�kuj� pani - od�o�y� s�uchawk�.
�Chyba jutro wyprowadz� si� - pomy�la�. Nie ba� si�. Zbyt du�o czarownic widzia� ju� w swoim �yciu i umia� sobie z nimi radzi�, ale r�wnocze�nie wiedzia� o nich wystarczaj�co wiele, aby doceni� niebezpiecze�stwo. Je�eli tylko jest to mo�liwe, nale�y unika� spotkania z czarownic�.
Zacz�� przygotowywa� si� do snu, gdy ponownie kto� zastuka� do drzwi. Nie zapominaj�c o ostro�no�ci otworzy� je. W progu sta� m�czyzna. Ten sam co wcze�niej. Tym razem jego sygna� telepatyczny by� normalny - mieszanina l�ku, zak�opotania i ciekawo�ci.
- Dobry wiecz�r - powiedzia� przybysz sk�aniaj�c g�ow�. - Pan nazywa si� Nik Anders?
- Prosz� wej�� - Anders otworzy� szerzej drzwi. Uwa�nie obserwuj�c nieznajomego zrobi� krok do ty�u. Nagle dotar� do niego sygna� wyra�nej niepewno�ci. Spojrza� na pod�og�, na kt�rej widnia� wyrysowany kred� magiczny znak. Czy�by czarownica powr�ci�a?
- Mam bardzo wa�n� i piln� spraw� - rzek� m�czyzna. - Mo�e pan wyj��? W drodze wszystko wyja�ni�.
- Teraz...? - zdziwi� si� Anders. W zasadzie nie mia� zastrze�e� do telepatycznego odczytu, ale dlaczego m�czyzna nie chcia� wej�� do pokoju? Ba� si� magicznego znaku?
- Poczekam na pana w holu - powiedzia� nieznajomy. - Bardzo si� �piesz�.
- Chwileczk�! - Anders nast�pi� na magiczny znak i gwa�townym ruchem chwyci� m�czyzn� za szyj�. Ten krzykn��, a odczyt jego uczu� by� jednoznaczny - tylko strach. Nie wyja�nia�o to jeszcze sytuacji, wi�c Andres pocz�� wci�ga� go do pokoju. S�a�o si�:
- Nieee! - rozleg� si� okrzyk rozpaczy i nagle Anders spostrzeg�, �e szamoce si� z kobiet�. Jej paniczny l�k przed przekroczeniem magicznego znaku wynika� z faktu, �e by�a czarownic�.
Wtedy pope�ni� b��d, kt�rego nie m�g� przewidzie�: spojrza� dziewczynie prosto w oczy. I nagle opu�ci�y go si�y. Przekona� si�, �e jeszcze nigdy nie spotka� tak pi�knej istoty, przez ca�e jego cia�o przebieg�y dreszcze, wzmagaj�c uczucie oszo�omienia. Wspania�e oczy zdawa�y si� zagl�da� w g��b duszy, bior�c j� w swoje posiadanie, i cho� nie zdo�a�y zaw�adn�� umys�em, tajemnicz� si�� zatrzyma�y wszelkie my�li z�a. Anders opu�ci� r�ce. Kobieta odwr�ci�a si� na pi�cie i wybieg�a na korytarz. Naraz zatrzyma�a si� i spogl�daj�c przez rami� na oniemia�ego Andersa powiedzia�a:
- Nigdy nie staraj si� mnie spotka�. Zapami�taj to! W przeciwnym wypadku zabij� ci�! - napotka�a oczy Andersa i u�miech, kt�ry jawi� si� na jej wargach - zgas�. Otworzy�a usta i nagle jej twarz przybra�a zaskakuj�cy wyraz odzwierciedlaj�cy wewn�trzn� walk�, i z ni� dzia�o si� co� dziwnego. Szarpn�a gwa�townie g�ow�, jakby zrywaj�c niewidzialn� ni� ��cz�c� j� z Andersem.
Gdy zbiega�a po schodach, s�ysza� jej przeci�g�y krzyk:
- Nieee...
Anders sta� nieruchomo przed rozwartymi na o�cie� drzwiami i wpatrywa� si� w pusty korytarz. Wci�� by� pod wra�eniem niezwyk�ej urody kobiety, kt�rej czar wtargn�� w jego wn�trze; widzia� jej twarz i s�ysza� jej g�os:
- ...eee...
G�os, kt�rego nie by�o.
Niemoc powoli ust�powa�a. Anders spostrzeg�, �e wci�� stoi na magicznym znaku. Ten symbol zawsze skutecznie chroni� go przed wp�ywem zakl�� czarownic, i nie tylko jego. Ka�dego cz�owieka. Kto sta� na magicznym znaku, tego nie ima�y si� tajemne si�y.
Ale tym razem sta�o si� co� dziwnego. Na szcz�cie by�o ju� po wszystkim, lecz Anders doskonale pami�ta� swoje wra�enia sprzed paru chwil. Wyra�nie znajdowa� si� pod wp�ywem czarownicy.
A przecie� sta� na magicznym znaku.
Jak to mo�liwe?!
By� pod wp�ywem jakiego� zakl�cia!
A przecie� sta� na magicznym znaku...
By�o wykluczone, by istnia�a moc mog�ca pokona� prawid�owo wykre�lony znak.
Wszystkie znaki w pokoju Andersa by�y wykre�lone prawid�owo.
Nagle porazi�a go szalona my�l: nie dzia�a�y na niego �adne czary, nie znajdowa� si� pod wp�ywem �adnej si�y. To mog�o by� zjawisko naturalne.
Absurd...?
Jedynym zjawiskiem naturalnym, kt�re pasowa�o do sytuacji i kt�re Anders m�g� sobie wyobrazi�, by�a mi�o��.
Oszo�omiony odkryciem, podszed� chwiejnym krokiem do tapczanu i usiad�, bezw�adnie opuszczaj�c ca�y ci�ar cia�a. Zebra� my�li. By�o prawdopodobne, �e czarownica potrafi�a rzuci� na m�czyzn� urok, wzbudzaj�c w nim mi�o�� do siebie. Pod warunkiem jednak, �e m�czyzna ten nie b�dzie sta� na magicznym znaku. Jedno wyklucza drugie, jak woda wyklucza ogie�. Czy zatem mo�liwe jest naturalne pokochanie czarownicy? Anders odrzuca� od siebie to pytanie, bo gdy s�owo �czarownica� potraktuje si� jak �kobieta�...
Nagle zadzwoni� telefon. Anders podni�s� s�uchawk�.
- Tak...?
- Tu recepcja - us�ysza� �e�ski g�os. - Przepraszam, �e przeszkadzam, ale jest tu kto� do pana. M�czyzna. T�umaczy�am mu, �e jest p�no, ale on nie chce odej��. M�wi, �e ma piln� spraw� i musi si� z panem widzie�. Zaraz.
- Jak si� nazywa?
- Chwileczk�... - recepcjonistka zawaha�a si�. Anders us�ysza� przyt�umiony odg�os rozmowy. - Blend. Nazywa si� Blend. Specjalnie przylecia� z uk�adu Atora. Bardzo prosi o rozmow�. Zejdzie pan na d�?
- To jego pomys�?
- ... Z czym?
- Z tym zej�ciem na d�.
- Tak. Tak zaproponowa�. Nie chce panu przeszkadza�.
- W nocy nigdy nie opuszczam pokoju.
- W takim razie...
- Dobrze - przerwa� Anders. - Porozmawiam z nim. Prosz� skierowa� go do mojego apartamentu.
Od�o�y� s�uchawk�. �Blend� -- po raz pierwszy s�ysza� to nazwisko. Czy�by czarownica by�a a� tak uparta?
Spostrzeg�, �e drzwi s� wci�� otwarte, z tego wszystkiego zapomnia� je zamkn��. Ale rozmowa z recepcjonistk� pozwoli�a mu och�on��. Znowu by� sob�. Twardym, trze�wo my�l�cym zab�jc� czarownic.
Ledwie zatrzasn�� drzwi, telefon zadzwoni� powt�rnie.
- S�ucham - rzuci� w s�uchawk�.
- To jeszcze raz ja, z recepcji. Ten go�� ju� idzie do pana. Dzwoni�, bo przypomnia�am sobie, �e przed godzin� pyta� pan, czy kto� mo�e dowiadywa� si� o pana. To by� chyba ten cz�owiek, pozna�am go po g�osie.
- Dzi�kuj� bardzo...
- I jeszcze jedno. Nie chcia�am tego przy nim m�wi�, ale wygl�da tak jako�... dziwnie.
- Dziwnie? - Anders roze�mia� si�.
- No... podejrzanie.
- Prosz� si� nie obawia� - odpar� Anders. - Mam przy sobie dwa granaty i karabin maszynowy.
Recepcjonistka zachichota�a.
- To ju� nie b�d� przeszkadza�a. Dobranoc.
- Dobranoc.
Anders wyj�� z szuflady kred� i poprawi� zamazany nieco magiczny znak przy drzwiach. Potem stan�� przy wej�ciu i czeka�. Za chwil� us�ysza� pukanie.
- Otwarte! - krzykn�� i w skupieniu rozezna� telepatycznie sytuacj�. Odczyt by� pozytywny, ale w progu sta� m�czyzna, kt�rego twarz ogl�da� tej nocy ju� dwukrotnie.
- Dobry wiecz�r - powiedzia� nie�mia�o przybysz. - Czy to pok�j pana Nika Andersa?
Anders przyjrza� si� nieznajomemu. Oto trzeci raz w ci�gu ostatniej godziny s�ysza� z tych samych ust prawie identyczne pytanie. Z tych samych, albo z takich samych.
- Zgadza si� - odrzek� i powiedzia� najprostsze zdanie, kt�re mog�o mu wszystko wyja�ni�: - Prosz� wej��.
M�czyzna bez wahania przeszed� po magicznym znaku, a Anders nie odebra� nawet ma�ej zmiany jego stanu emocjonalnego. Wszystko by�o w porz�dku. Wreszcie pojawi� si� cz�owiek, kt�rego przybycie poprzedzi�a wizyta czarownicy. Dwukrotna wizyta. Musia�o jej bardzo zale�e�... na czym?
- Nazywam si� Abejder Blend - przybysz przedstawi� si�. - Przyby�em z planety Chiropter w uk�adzie gwiazdy Ator. Jestem przedstawicielem osady kolonist�w i zosta�em delegowany, aby prosi� pana o pomoc.
- Czarownica? - wtr�ci� Anders.
Abejder Blend przytakn�� z b�yskiem w oczach.
- Dlaczego akurat ja? - zapyta� Anders.
- Prawd� m�wi�c, to przypadek. Szuka�em kogo�, kto podj��by si� zabi... to znaczy...
- Zabicia czarownicy - podpowied� by�a bezlitosna.
- ... W�a�nie. Pewni ludzie... przyjaciele... polecili mi pana. Podobno cieszy si� pan du�� s�aw�.
- To prawda - przytakn�� nonszalancko Anders. - Jako zab�jca - owszem.
- Jako zab�jca czarownic... - zaznaczy� niepewnie Blend.
- Tak - Anders celowo prowokowa� swojego rozm�wc�. Mimo wszystko, w odczycie telepatycznym jego uczu� by�a pewna drobna niejasno�� - jaka� zagadkowa obawa. Ale chyba nic powa�nego z tego nie wynika�o.
Usiedli na kanapie.
- Zanim w og�le zaczniemy rozmow� o szczeg�ach - podj�� Anders - musz� zapyta� o pewien drobiazg. Jak wygl�da wyp�acalno�� pana i pa�skich przyjaci�?
W tym momencie odebra� gwa�towne zachwianie stanu emocjonalnego Blenda. To by�o to - zab�jca czarownic u�miechn�� si� z niesmakiem - to by�a ta obawa.
Trywialna sprawa, nie s� bogaczami. Anders wola� pracowa� dla ludzi bogatych, bo tacy mieli czym p�aci� za us�ugi.
Blend zwleka� z udzieleniem odpowiedzi.
- Konkretnie - ponagli� Anders. - Ile mo�ecie zaoferowa�?
- Gdy opuszcza�em Chiroptera - rzek� Blend - dosta�em do dyspozycji kwot� czterystu pi��dziesi�ciu tysi�cy lent�w. Z tego sto trzydzie�ci poch�on�a podr�. Drugie tyle trzeba przewidzie� na powr�t. Po odj�ciu zostaje sto dziewi��dziesi�t tysi�cy lent�w. Jestem upowa�niony do przelania tej sumy na pa�skie konto - uni�s� dumnie g�ow�.
Anders roze�mia� si�.
- Za ostatni� robot� dosta�em p�tora miliona - powiedzia�. Zapad�a cisza. Blend poruszy� si� niespokojnie. Przymkn�� powieki i zamy�li� si�. Wida� by�o, �e jest bardzo zm�czony.
- To prawie wszystko co posiadamy - powiedzia� wreszcie. - Osadnicy na mnie czekaj�. Wierz�, �e przyprowadz� kogo�, kto potrafi pom�c. Pan MUSI ze mn� lecie�.
- Ja nie musz� robi� niczego... prawie niczego...
Pomarszczona twarz Blenda upodobni�a si� kolorem do czystej kartki papieru. Zaci�ni�te wargi odznacza�y si� czerwieni� niczym pomalowane szmink�. Powsta� bez s�owa i skierowa� si� ku drzwiom.
- Chwileczk� - powstrzyma� go Anders. - Nie powiedzia�em: nie! Blend powr�ci� na swoje miejsce.
- Wiedzia�em, �e nie jest pan bez serca - powiedzia� szeptem.
- Nic pan nie rozumie - rzek� Anders. - Nawet nie wie pan, �e ta czarownica uprzedza pa�skie posuni�cia.
Na twarzy Blenda pojawi�o si� zdumienie. Dziwne, ale Anders nie zauwa�y� uczucia strachu. Blend nie ba� si� czarownicy.
- Pojawi�a si� przed panem I to dwukrotnie. Zagrozi�a nawet, �e mnie zabije. W og�le nie rozumiem jak to si� sta�o, �e pana zostawi�a w spokoju...
Ostatnie zdanie by�o trafieniem w dziesi�tk�. Blend przygryz� warg� i zwieszaj�c g�ow� powiedzia�:
- Nie lubi� o tym m�wi�... Nie zna�em swojej matki, ale wiem, �e by�a z�� kobiet�. Jestem synem czarownicy i to zapewnia mi nietykalno��.
- Wydawa�o mi si�, �e wiem o czarownicach wszystko - o�wiadczy� Anders. - Ale przyznaj�, �e nigdy nawet nie s�ysza�em o czym� takim.
- Przypuszczam - doda� Blend - �e nikt inny nie dotar�by do pana. Czarownica z Chiroptera jest przera�aj�co inteligentna i sprytna. Mimo m�odego wieku posiada zadziwiaj�ce umiej�tno�ci.
- Zauwa�y�em to. O ile podczas pierwszej wizyty pope�ni�a mn�stwo gaf, i pomy�la�em nawet, �e jest g�upia, to za drugim razem nieomal da�bym si� nabra�. B�yskawicznie si� uczy. Czy wie pan w jaki spos�b usi�owa�a mnie podej��? Pojawi�a si� w pa�skiej postaci.
Blend zamar� na chwil� w bezruchu. Westchn�� g�o�no; jego oddech dr�a�.
- Mo�na si� by�o tego spodziewa�. Widzia�em ju� kiedy�, jak zmienia�a si� w star� kobiet�.
- To niezupe�nie tak wygl�da. Nawet czarownice nie potrafi� czyni� transformacji - wyja�ni� Anders. - Zjawisko polega po prostu na pewnego rodzaju hipnozie: czarownica sugeruje sw�j wygl�d wybranemu cz�owiekowi. Ja widzia�em j� jako pana, lecz w rzeczywisto�ci wci�� by�a sob�, m�od� kobiet�. Zreszt�, sztuczk� t� �atwo zdemaskowa�, gdy� hipnoza polega na koncentracji. Uda�o mi si� rozproszy� czarownic�, st�d znam jej prawdziwy wygl�d.
Ostatnie zdanie Anders wypowiedzia� powoli, mo�na by�o odnie�� wra�enie, �e zapomnia� o obecno�ci Blenda i przekazuje je samemu sobie. Przed oczami stan�y mu delikatne rysy twarzy czarownicy. Widzia� jej posta�, rozwiany w�os, gdy m�wi�a mu: �Nigdy nie staraj si� mnie spotka�...�. I jak zbiega�a po schodach - sp�oszona, lecz nie pokonana.
- Panie Anders! Panie Anders... - dotar� do niego g�os Blenda. - �le si� pan czuje?
Otrz�sn�� si�. Co si� z nim dzieje? To ona. Musi j� pokona�!
- Nic mi nie jest - powiedzia� przytomnie. - Zamy�li�em si�.
- Dlaczego czarownica pojawi�a si� w�a�nie w mojej postaci? - zapyta� Blend.
- Teraz dopiero rozumiem, jakie to by�o m�dre posuni�cie - odrzek� Anders.
- Przede wszystkim chcia�a mnie zniech�ci� do pana, mo�e troch� przestraszy�... Mo�na by�o oczekiwa�, �e po tych jej wizytach w og�le nie b�d� chcia� z panem rozmawia�. Cho�by dlatego, �e uznam pana za kolejne jej wcielenie. S�a�o si� inaczej. Nie doceni�a mnie, tak zreszt� jak ja nie doceni�em jej.
Abejder Blend spojrza� na zegarek.
- Jest ju� p�no, mam zam�wiony start swojego statku na jutro, na godzin� jedenast�. Wola�bym, �eby�my byli punktualni. Op�aty za parkowanie s� bardzo drogie.., Oczywi�cie, o ile pan decyduje si� lecie� ze mn�?
- Tak - odpar� Anders. - Zainteresowa�a mnie ta historia... i ta kobieta... - naraz zorientowa� si�, �e po raz pierwszy w �yciu przyj�� zlecenie nie znaj�c w�a�ciwie szczeg��w. A w dodatku na tak nisk� cen� zgodzi� si� ostatnio przed wielu laty, gdy by� jeszcze m�ody i niedo�wiadczony.
Wci�� zastanawia� si�, czy to mo�liwe, by czarownica rzuci�a urok na cz�owieka stoj�cego na magicznym znaku. Wola� nie wspomina� przed Blendem o tym incydencie, wola� nie wspomina� o nim nawet przed samym sob�.
- Skoro doszli�my do porozumienia - podj�� Anders rozpieraj�c si� na kanapie - proponuj�, �eby opowiedzia� pan o waszych k�opotach. Zaraz, zanim si� rozstaniemy. Trzeba d��y� do jasnych sytuacji.
- Oczywi�cie - przytakn�� Blend. - Planeta Chiropter nie jest rajem, ale, co by nie m�wi�, jest dobrym miejscem na rozpocz�cie nowego �ycia dla takich ludzi jak ja i moi towarzysze - nie maj�cych nic pr�cz bezzwrotnego dofinansowania od rz�du popieraj�cego akcje kolonizacyjne. Jest nas dwustu trzydziestu czterech. Na Chiropterze osiedlili�my si� jakie� dwa lata temu. Znajdowa�a si� tam stacja naukowo-badawcza, ale by�a ni� tylko z nazwy, gdy� nie posiada�a obs�ugi. Jednym, z warunk�w rz�du oddaj�cego nam Chiroptera by�o prowadzenie w niej bada� zgodnych z jej przeznaczeniem. Nic specjalnie trudnego - zwyczajne statystyczne spostrze�enia dotycz�ce klimatu, flory, fauny itp... Przyznam, �e bardzo nas dziwi�a ta pusta baza, wybudowana z rozmachem i posiadaj�ca wszelkie wygody, lecz nieu�ytkowana. Nie wnikali�my jednak w szczeg�y, poniewa� warunki i tak by�y bardzo dogodne.
Wok� bazy zbudowali�my osiedle. Urz�dzili�my si� ca�kiem nie�le, podnieca� nas posmak przygody i �wiadomo��, �e jeste�my pionierami, a przysz�e pokolenia potraktuj� nas - by� mo�e - jak bohater�w. To jest naprawd� wspania�e uczucie, gdy robi si� co�, co tworzy podwaliny przysz�o�ci i przetrwa� mo�e przez tysi�clecia.
Czeka�a nas jednak wielka niespodzianka. Okaza�o si�, �e na Chiropterze �y�a samotnie kobieta. To by�o niesamowite - sama jedna na olbrzymiej planecie. Nic o niej nie wiedzieli�my i niczego nie mogli�my si� dowiedzie�, gdy� unika�a kontaktu z kimkolwiek z nas. Brzmi to jak ba��.
Pewnego dnia, zupe�nie nieoczekiwanie co� si� zacz�o psu� w naszej wspaniale zapowiadaj�cej si� przygodzie. Najpierw masowo zacz�y wymiera� nam zwierz�ta domowe. By� to straszny cios, poniewa� szybkie odnowienie inwentarza by�o - wobec oddalenia od planet cywilizowanych - praktycznie niemo�liwe. Miejscowa fauna na razie nie dawa�a si� oswoi�. Nie dopracowali�my si� jeszcze mutacji ro�linnych gwarantuj�cych obfite plony, zreszt� wkr�tce nawet nasze n�dzne poletka nawiedzi�a jaka� nieznana zaraza. Wszystko to bez �adnej logicznej przyczyny. Zacz�li�my obawia� si� g�odu. Gdy zacz�y chorowa� dzieci, niekt�rzy spo�r�d nas zacz�li my�le� o powrocie. Straszne by�o to, �e nie wiedzieli�my dlaczego tak nagle odmieni� si� nasz los.
Alarmowali�my o pomoc, rz�d jednak jak gdyby o nas zapomnia�. Wreszcie przylecia�, pewien cz�owiek, jak si� okaza�o wys�ano go, gdy� zaniedbali�my bada�. Od niego dowiedzieli�my si� prawdy: kobieta, kt�ra �y�a tu samotnie by�a czarownic� i w�a�nie jej zakl�cia okaza�y si� przyczyn� kl�sk. Na Chiropterze pojawi�a si� jeszcze przed naszym przybyciem, gdy baz� naukowo-badawcz� obs�ugiwa�a kilkudziesi�cioosobowa specjalistyczna ekipa. Ludzie ci szybko ugi�li si� przed moc� czarownicy i wkr�tce nikt ju� nie chcia� pracowa� na Chiropterze, szczeg�lnie po tym, gdy zdarzy�y si� dwa �miertelne wypadki. Trudno powiedzie� czy zawini�a tu czarownica, w ka�dym razie zosta�y zapisane one na jej konto. Paradoksalne, i� jej w�a�nie zawdzi�czamy, �e rz�d zrezygnowa� z tej planety i przekaza� j� w nasze r�ce.
C� dalej? Wszystko jest chyba jasne... Nie chcemy opuszcza� Chiroptera, tu jest nasze �ycie, nasza nadzieja. Wszystko co posiadamy i co cenimy znajduje si� na tej planecie. Nie mo�emy teraz podda� si� i po prostu odej��, jak zrobili to naukowcy, ale walka z czarownic� wydaje si� rzecz� beznadziejn�, ponad nasze si�y. Ta kobieta udowodni�a nam swoj� przewag� w dniu, gdy zaw�adn�a umys�em i dusz� dziewi�cioletniej dziewczynki. Straszne... nie rozumiem jak co� takiego w og�le jest mo�liwe... to dziecko wyrzek�o si� swoich rodzic�w i ca�ej naszej spo�eczno�ci. Mieszka razem z czarownic� i nie ma sposobu, by sprowadzi� je z powrotem... Matka dziewczynki pope�ni�a samob�jstwo. By� to pierwszy �miertelny wypadek w naszym osiedlu, na razie jedyny, ale...
To potworne wydarzenie bardzo nami wstrz�sn�o i przy�pieszy�o podj�cie decyzji; tylko �mier� czarownicy mo�e nas uwolni�. Ale sami nie jeste�my w s�anie z ni� walczy�, na to potrzebny jest kto� o wyj�tkowych zdolno�ciach, zawodowiec potrafi�cy dokona� rzeczy niemo�liwej... Nie m�wi� tego, aby panu schlebia�. Taka jest prawda... je�eli pan przegra, przegraj� wszyscy koloni�ci.
Anderson s�ucha� opowie�ci Blenda schowawszy twarz za podpieraj�c� czo�o d�oni�. Oczy mia� zamkni�te. R�wnocze�nie s�ucha� i analizowa� fakty. Walka z czarownic� nigdy nie bywa�a szablonem, ale ten przypadek zdawa� si� wypada� z jakichkolwiek ram. Ka�da czarownica szkodzi ludziom, lecz nigdy nie do tego stopnia, aby grozi�a jej samotno��. Dzia�anie przeciw cz�owiekowi jest podstaw� jej egzystencji, jaki� zatem sens mia�oby d��enie do wyp�dzenia wszystkich ludzi? Czy nie by�by to swoisty rodzaj masochizmu? A w przypadku czarownicy z Chiroptera wydarzenia zdawa�y si� zmierza� w�a�nie ku takiej absurdalnej sytuacji; mieszka�a samotnie przed przybyciem kolonist�w i chce by� sama nadal. Dlaczego? Czy�by nie by�a czarownic�? Bzdura! Widzia� j�, ba�a si� magicznego znaku... Wi�c co? C� znaczy czarownica bez ludzi...?
- Fascynuj�ca historia - powiedzia� Anders i naraz zrobi�o mu si� przykro, �e okre�li� takim banalnym s�owem tragedi� Blenda i jego towarzyszy. - Czy pr�bowali�cie sami zabi� czarownic�?
- Tak - odrzek� Blend. - Zaraz po tym, gdy zabra�a nam t� dziewczynk�. Kto� z nas przypomnia� sobie o legendzie palenia czarownic �ywcem na stosie. Byli�my tak wzburzeni, �e nie wahali�my si� ani chwili.
- To bardzo dobry spos�b - my�l� o paleniu na stosie - zauwa�y� Anders.
- Ale niestety praktycznie niewykonalny dla kogo�, kto nie wie jak si� do tego zabra�. Czarownica potrafi wymkn�� si� nawet du�ej gromadzie ludzi.
- Tak te� si� s�a�o. Nie zdo�ali�my nawet odzyska� dziewczynki.
Anders wsta� z kanapy.
- Na razie wystarcz� mi te informacje - powiedzia�. - Musz� wszystko dok�adnie przemy�le�. Na jakim kosmodromie znajduje si� pa�ska rakieta?
- W Toczont.
- A wi�c spotkamy si� jutro o �smej.
- Bardzo panu dzi�kuj� - Blend u�cisn�� r�k� Andersa. Jego zm�czona twarz wypogodzi�a si�.
- Taki jest m�j zaw�d - odpar� sztywno Anders. Nie lubi� �enuj�cych sytuacji.
- Panie Blend! - krzykn�� za wychodz�cym.
- Tak? - Blend odwr�ci� si�.
- Wcze�niej wspomina� pan co� o moim sercu. Wyja�nijmy to do ko�ca - ja jestem bez serca. Inaczej nie by�bym zab�jc�.
* * *
W Toczont znajdowa�o si� lotnisko samolotowe, natomiast sam kosmodrom - cho� uto�samiany nazw� - mie�ci� si� czterdzie�ci kilometr�w od tej miejscowo�ci. Ten odcinek drogi musieli przeby� wynaj�tym samochodem.
By�a pi�kna pogoda, a wysokie ci�nienie atmosferyczne powodowa�o dobre samopoczucie. Napawaj�ce optymizmem.
Za kierownic� siedzia� Abejder Blend. Rozparty na drugim siedzeniu Anders beztrosko przygl�da� si� mijanej okolicy. Nie jechali szybko, mieli jeszcze prawie dwie godziny czasu.
- Wczoraj powiedzia� pan, �e jest synem czarownicy - zagadn�� Anders. - Bardzo mnie to zaciekawi�o.
- Przynios�o mi to wi�cej k�opot�w ni� korzy�ci - odpar� Blend obserwuj�c uwa�nie szos�. - Szczeg�lnie gdy by�em ch�opcem...
- Ale �adna czarownica nie uczyni panu nic z�ego. Tak, zdaje si�, pan to okre�li�.
Blend westchn�� i u�miechn�� si� smutno.
- To pomy�ka - powiedzia�. - �le mnie pan zrozumia�. Nie chroni mnie �adna nadprzyrodzona si�a, prawda nie jest a� tak tajemnicza. Po prostu jako potomek czarownicy nosz� w genach okre�lony kod informacyjny. Moja c�rka mo�e go odziedziczy�, ale ja nigdy nie dopuszcz� do tego. Dlatego nie mam i nie b�d� mia� dzieci... Czarownice jakim� niepoj�tym sposobem rozszyfrowuj� moje pochodzenie i pozostawiaj� w spokoju, bez wzgl�du na to co robi�. Zreszt�, w swoim �yciu spotka�em si� z nimi tylko trzy czy cztery razy.
Anders s�ucha� bardzo uwa�nie. Ka�da nowa informacja o zwyczajach czarownic mog�a si� przyda� w jego zawodzie.
- Jak to si� sta�o, �e mimo tego wszystkiego jest pan wrogiem czarownic? - zapyta�.
Blend zerkn�� przez rami�, po czym wyj�� �ciereczk� i przetar� przedni� szyb�, chocia� wydawa�a si� ona czysta.
- Wychowa� mnie ojciec - odpar�. - Bardzo kocha� matk�. Dopiero gdy by�a w ci��y dowiedzia� si� kim by�a naprawd�. Nigdy za wiele o tym nie m�wi�, ale wiem, �e dla niego by�y to ci�kie chwile. Nale�a� do ludzi prostolinijnych, a pokocha� kobiet� stworzon� do czynienia z�a... Matka umar�a przy porodzie. Przykro tak m�wi�, ale by�o to dla mnie szcz�liwe...
Anders nie przerywa� chaotycznej nieco opowie�ci Blenda. Najbardziej uderzy� go jeden szczeg�: zdarzy�o si� ju�, �e zwyk�y �miertelnik pokocha� czarownic�. W tym �wietle wczorajsze wydarzenia nabra�y odmiennego znaczenia. Znowu o�y�a w jego wyobra�ni kobieca posta�.
�Czy to mo�liwe?� - wci�� takie samo pytanie. Trzeba znale�� na nie odpowied�, rozwi�za� zagadk� ludzkiej psychiki, l chyba to powoduje, �e jedzie teraz z Blendem; nie pieni�dze, nie serce.
- Ojciec nigdy ju� nie by� szcz�liwy - kontynuowa� Blend. - Nie m�g� zapomnie� o matce. Nie wierzy�, �e jego mi�o�� mog�a by� wymuszona czarem, �e wszystko mo�na zniszczy� innym zakl�ciem. By� przekonany, �e darzy� j� prawdziwym uczuciem i to jeszcze bardziej go przygn�bi�o...
S�owa Blenda dociera�y do Andersa jak odpowiedzi na pytania, kt�re pojawia�y si� w jego m�zgu. Odpowiedzi niejasne, budz�ce nowe w�tpliwo�ci, ale jednak odpowiedzi. By� jak dziecko, dla kt�rego ka�da odpowied� rodzi nowe pytanie.
- ... Gdy mia�em dwana�cie lat, ojciec umar� - m�wi� dalej Blend. - Od tej pory �yj� na w�asny rachunek. R�nie mi si� uk�ada�o, na og� niezbyt szcz�liwie, dopiero na Chiropterze odnalaz�em samego siebie. W sumie kr�tko przebywa�em na tej planecie, ale ��czy mnie z ni� trudna do okre�lenia wi�... tam jest moja ojczyzna, moi przyjaciele... Trzeba to ratowa� bez wzgl�du na cen�...
Nagle Anders wyczu� w powietrzu jakie� gro�ne fluidy. Jego zmys� telepatyczny ledwo zd��y� zarejestrowa� niebezpiecze�stwo - a ju� by�o za p�no. Samoch�d p�dz�cy z pr�dko�ci� osiemdziesi�ciu kilometr�w na godzin� b�yskawicznie zbli�a� si� do centrum sygna��w agresji.
Z pobliskich zaro�li wyprysn�y widoczne nawet przy dziennym �wietle ogniste smugi. Huk wystrza��w zla� si� z piskiem opon i trzaskiem �amanej karoserii. Samoch�d przekozio�kowa�, wtoczy� si� do rowu i zatrzyma� na �cianie krzak�w. Brzd�kn�� jeszcze opadaj�cy kawa�ek blachy, po czym zapad�a cisza; tak zupe�na, jakby umar� ca�y �wiat.
Anders otworzy� oczy. Nad nim wisia� kawa�ek b��kitu - to niebo zagl�da�o przez rozbit� szyb�.
Stwierdzi�, �e le�y na tylnym siedzeniu, przysypany trudnymi do zidentyfikowania od�amkami. Poruszy� si� i wtedy ca�e jego cia�o przeszy� potworny b�l. Prze�ama� go. Z wysi�kiem podgi�� nogi; uni�s� r�ce. By� ca�y, pot�uczony, ale ca�y. Ponownie zamkn�� oczy i skupi� si� na odczycie sygna��w zewn�trznych. Dociera�o do niego wiele przemieszanych stan�w emocjonalnych, wskazuj�cych, i� w pobli�u znajduje si� kilku ludzi, ale spo�r�d nich wybija� si� jeden; krzycza� b�lem i m�k�. Beznadziejno�ci�.
Pomocy!
To musia� by� Abejder Blend.
Anders podni�s� si�, pokonuj�c niemoc w�asnego cia�a. Spostrzeg�, �e przednie siedzenie zmieni�o swoj� pozycj� - oparcie le�a�o niemal poziomo, a nad nim wisia� wepchni�ty do �rodka prz�d samochodu. W utworzonej w ten spos�b szczelinie tkwi�o cia�o m�czyzny, chocia� wydawa�o si� niemo�liwe, by mog�o zmie�ci� si� tam cho�by dziecko. Odbierany przez Andersa sygna� wskazywa�, �e Blend �yje.
Nagle przy samochodzie pojawi�o si� kilku m�czyzn. Jeden z nich po kr�tkiej szarpaninie zdo�a� otworzy� pogi�te samochodowe drzwi. Zajrza� do �rodka, trzymaj�c w wyci�gni�tej r�ce rewolwer. Jego oczy spotka�y si� z oczami Andersa; zmarszczy� brwi i naraz twarz wykrzywi� mu wyraz przestrachu i niedowierzania. Gwa�townie cofn�� si�.
- Czy pan... nazywa si�... Anders? - zapyta� wykrzykuj�c niemal nazwisko. Opieraj�c si� na odczycie telepatycznym, Anders zdecydowa� nie ukrywa� swojej to�samo�ci. Przytakn��.
Nieznajomy wyskoczy� z rozbitego samochodu.
- Ch�opaki! - krzykn�� rozpaczliwym g�osem do swoich towarzyszy. - Co my�my narobili?! To Anders!
Up�yn�a d�u�sza chwila, nim kt�ry� z m�czyzn zapyta�:
- Zab�jca czarownic?
- Widzia�em go kiedy� na wiecu w Bonon. To z pewno�ci� on. O rany! Co my�my najlepszego zrobili?!
- Do��! - krzykn�� Anders. - Lepiej wyci�gnijcie mnie z tego wraka.
M�czy�ni pomogli Andersowi wydosta� si� � samochodu.
- Nie chcieli�my tego - powiedzia� ten, kt�ry go rozpozna�. - Nie mieli�my poj�cia, �e to pan.
- Jak si� nazywasz?
- Ramos.
- Porozmawiamy o tym p�niej, Ramos - rzek� Anders. Dzi�ki swemu telepatycznemu darowi wiedzia�, �e us�ysza� prawd�; k�amstwo wywo�uje zaburzenia odczytu, kt�re tu nie wyst�pi�y. - Najpierw pom�cie mojemu towarzyszowi. �le z nim, ale �yje.
Po�o�yli Blenda na murawie. Bardzo krwawi�. Anders rozpi�� mu podar�a koszul� i stwierdzi� z�amanie kilku �eber. Wygl�da�o to paskudnie.
Naraz Blend otworzy� oczy. Jego spojrzenie by�o zupe�nie przytomne. Wpatrywa� si� w pochylonego nad nim Andersa z tak� natarczywo�ci�, jakby chcia� przekaza� mu co� niezwykle wa�nego. Poruszy� wargami, lecz nie zdo�a� wykrztusi� s�owa. Anders nie umia� rozszyfrowa� tego sygna�u. Odbiera� wielk� pustk� z jednym tylko zaburzeniem, niez�omn� wol� czego�, pro�b� i rozkazem r�wnocze�nie. B�aganie po��czone z nienawi�ci�.
�Czego chcesz?�
Nagle w powietrzu zawis� przeci�g�y grzmot; odleg�y i przyt�umiony, lecz zdaj�cy si� nie mie� ko�ca. To z kosmodromu startowa�a rakieta. Z kosmodromu, do kt�rego zd��ali, ale kt�ry nagle sta� si� nieosi�galny.
Us�ysza� go r�wnie� Abejder Blend, i wtedy jaka� niewyt�umaczalna si�a wtargn�a w jego cia�o; granicz�cy z cudem zastrzyk energii. Usta przesta�y mu drga�, a oczy rozwar�y si� szeroko.
- Nie zapominaj... - powiedzia� chrapliwym g�osem. - Tylko ty... Musisz im pom�c!
Jego wola by�a tak pot�na, �e napi�ty do granic wytrzyma�o�ci zmys� telepatyczny Andersa nie wytrzyma� naporu. Cz�owiek, kt�ry swoimi czynami zas�u�y� na miano zab�jcy czarownic upada zemdlony. Pokona� go cios odwagi i... TAK! I mi�o�ci!
Gdy Anders ockn�� si�, Abejder Blend by� ju� tylko cia�em. Jego dusza zd��a�a do krainy �mierci. Anders zrozumia� jak bliski sta� si� mu ten nieznany prawie cz�owiek. ��czy� ich wsp�lny los; obaj przez ca�e swoje �ycie zwi�zani byli z czarownicami - ka�dy w inny spos�b, ale obaj dla tego samego celu. Walka z nienawi�ci� i z�em.
�Musisz im pom�c!�
Musisz pom�c samemu sobie.
- Prosz� nam wybaczy� - odezwa� si� Ramos. Jego trzej towarzysze przez ca�y czas milczeli. - Sk�d mogli�my wiedzie�, �e to pan jedzie tym samochodem? Ca�e szcz�cie, �e wyszed� pan z tego ca�o.
- Ten cz�owiek by� wa�niejszy ni� ja - odpar� Anders. - A wy kim w�a�ciwie jeste�cie?
- Wynaj�� nas pewien m�czyzna. Dobrze zap�aci� i poleci� ostrzela� pa�ski samoch�d.
- To jest w�z z wypo�yczalni.
- Czekali�my na wiadomo�� w budce telefonicznej na rogatkach Toczont. Ten m�czyzna zadzwoni� i poda� numer rejestracyjny samochodu, powiedzia�, �e w �rodku b�dzie siedzia�o dw�ch ludzi, kt�rzy musz� umrze�... - Ramos dopiero teraz spostrzeg�, �e wci�� trzyma w r�ku rewolwer. Wetkn�� go za pasek spodni.
- Jak nazywa si� ten m�czyzna?
- Ja... nie wiem. To Bystry z nim rozmawia�. Bystry! Kto to by� ten facet?
M�czyzna nazwany Bystrym wzruszy� ramionami.
- Widzia�em go po raz pierwszy w �yciu, nawet nie wiem, kto go do mnie skierowa�... Mia� du�o forsy i je�dzi� kapitalnym samochodem z szoferem. Takim gogusiem w czapce i czerwonymi lampasami na spodniach. Ale ten w�z nie nale�a� chyba do niego, bo do szofera m�wi� �pan�.
- Marka tego samochodu, numer rejestracyjny - rzuci� Anders.
- Nie wiem... - Bystry pokr�ci� g�ow�. Numeru nie pami�tam, nie przygl�da�em si�, a co do marki... nigdy nie widzia�em takiego wozu, mo�e robiony na zam�wienie?
- Dobra - Anders niewiele si� dowiedzia�, ale i te wiadomo�ci mog�y mu si� przyda�. - Kt�ra jest godzina? - zapyta�.
- Dwadzie�cia po dziesi�tej.
- Pomo�ecie mi? Najp�niej za pi�tna�cie minut musz� by� na kosmodromie.
- Jasne! - wyrazi� gotowo�� Ramos. Jego towarzysze przytakn�li. - Za tymi krzakami stoi nasz samoch�d.
- A co z nim? - Anders wskaza� na cia�o Blenda.
Ramos zawaha� si�. Potrz�sn�� g�ow�.
- Nie zmie�ci si�, musi tu zosta�. Zaraz powinien przeje�d�a� jaki� samoch�d... zreszt�, mo�emy zadzwoni� po pogotowie z kosmodromu.
- To nie wchodzi w rachub� - zadecydowa� Anders. - On musi jecha� ze mn�. Mam zamiar zabra� go do jego ojczyzny.
I ani przez chwil� nawet przez my�l mu nie przesz�o, �e nie musi robi� niczego.
Chiropter to dzika planeta.
Obszary, na kt�rych cywilizacja nie odcisn�a jeszcze swojego pi�tna, cz�owiek zwyk� nazywa� dzikimi, oboj�tnie czy s� one pi�kne, czy smutne i nieprzyjazne. Jedna baza naukowa i skupiona wok� niej ma�a kolonia, nie uczyni�y jeszcze Chiroptera prowincj� Ziemi, ale s�a�y si� zacz�tkiem nowego. Przygody, kt�r� warto prze�y�, w�adzy, o kt�r� warto walczy�. Wszystko po to, aby m�c powiedzie�: �- To moje, tu �yj� i tu umr�.
Trzeba ogromnego hartu ducha aby budowa� nowy �wiat; i zapa�u. Ludzie, kt�rzy nie znale�li szcz�cia w swoich rodzinnych stronach, szukaj� go na obcej ziemi, i cz�sto niewa�ne jest nawet czy je znajd�; poszukiwanie te� bywa szcz�ciem.
Chiropterski kosmodrom mie�ci� si� zaledwie o kilkana�cie kilometr�w od stacji naukowo-badawczej. By� zaniedbany i chocia� sama p�yta startowa pozostawa�a w do�� dobrym stanie, to baraki na obrze�ach wymaga�y gruntownego remontu. Tym bardziej, �e las chcia� odzyska� stracony teren i na pierwszy ogie� wybra� w�a�nie te prowizoryczne budowle.
Nik Anders wyl�dowa� bez k�opot�w. Odczeka�, a� spadnie temperatura os�on ablacyjnych statku i zmaleje promieniowanie p�yty kosmodromu, po czym zebra� si� do wyj�cia. W luku wyjazdowym znajdowa� si� terenowy samoch�d, z kt�rego zamierza� skorzysta�. Wyni�s� z ch�odni foliowy worek z cia�em Abejdera Blenda i umie�ci� go na tylnym siedzeniu. Mimo r�kawic r�ce skostnia�y mu od zimna - temperatura w ch�odni wynosi�a minus trzydzie�ci stopni Celsjusza.
Otworzy� luk i uruchomi� mechanizm trapu; gdy opad�, zjecha� po nim na p�yt� l�dowiska. Na kosmodromie nie by�o nikogo, mimo �e przed l�dowaniem Anders rozmawia� z kolonistami przez radio.
Podjecha� do skraju kosmodromu, przystan�� i rozejrza� si�. Nie mia� mapy, a trzeba by�o odnale�� drog�. Kierunek zna�, bo zanim wyl�dowa�, obserwowa� okolic� przez ekran iluminatora, �ciana lasu wydawa�a si� nie do przebycia, nie zauwa�y� �adnej wycinki. Ruszy�. Posuwaj�c si� wolno wzd�u� prowizorycznego ogrodzenia wci�� obserwowa� teren. Wreszcie dotar� do niskiej bramy; od niej prowadzi�a droga, kt�ra kilkadziesi�t metr�w dalej skr�ca�a w las. Zdecydowa�, �e pojedzie w tym kierunku.
Gdy min�� zakr�t, jego oczom ukaza� si� zaskakuj�cy obraz: na drodze sta�o kilkunastu ludzi. Byli zbyt daleko, aby m�g� odczyta� ich uczucia, ale got�w by� za�o�y� si�, �e przewa�a w nich agresja. Byli uzbrojeni. Za nimi sta�a wielka, nakryta plandek� ci�ar�wka, kt�rej �wiat�a - mimo dnia - pozostawa�y w��czone.
Anders zatrzyma� samoch�d i wyskoczy� na drog�. Uni�s� w g�r� obie r�ce. Po chwili namys�u odpi�� pasek spodni i wymownym gestem odrzuci� go daleko od siebie. Nie mia� broni, ale uzna�, �e taka demonstracja wzbudzi zaufanie. Jeszcze raz podni�s� r�ce, po czym bez po�piechu wsiad� do samochodu. Rozpar� si� na tylnym siedzeniu, wyj�� ze skrytki paczk� papieros�w. Zapali�. Przymkn�� oczy i czeka�. Min�a mo�e minuta, gdy jego zmys� telepatyczny odebra� pierwszy odczyt; nie by� zbyt przyjazny, ale nie nosi� w sobie morderczych pierwiastk�w. Raczej obaw� i podniecenie ciekawo�ci�.
Anders otworzy� oczy dopiero, gdy odczyty zacz�y miesza� si� ze sob�, co wskazywa�o na blisko�� wielu ludzi. Obok samochodu zobaczy� silnie zbudowanego m�czyzn� w br�zowej, sk�rzanej kurtce, kt�ry widz�c, �e zosta� zauwa�ony jakby si� troch� przestraszy�. Ale nie zrobi� ani kroku w ty�. Tylko mocniej �cisn�� tkwi�cy w prawej d�oni rewolwer.
- Witam - rzek� do niego Anders. - Przyby�em w przyjaznych zamiarach. - Zaci�gn�� si� papierosowym dymem, otworzy� drzwiczki i po raz drugi wysiad� z samochodu. Wyci�gn�� r�k� na przywitanie.
M�czyzna w sk�rze po chwili wahania prze�o�y� rewolwer i u�cisn�� podan� d�o�, lecz jego twarz nie zmieni�a wyrazu.
- Kim jeste�? - zapyta�.
- Nazywam si� Nik Anders. Zab�jca czarownic.
M�czyzna spojrza� znacz�co na t�umok zajmuj�cy tylne siedzenie samochodu, Tajaj�cy szron na plastykowym worku, nie by� w stanie ukry� jego zawarto�ci.
- Przywioz�em cia�o Abejdera Blenda - powiedzia� Anders.
Nieznajomy wzdrygn�� si�, a kilku stoj�cych za nim towarzyszy unios�o w g�r� automatyczne karabinki, Przez chwil� stali tak wszyscy w bezruchu. Nagle jeden z m�czyzn przyskoczy� do Andersa, odepchn�� go brutalnie i pochyli� si� nad cia�em Blenda. Wyci�gn�� z kieszeni n� i rozci�� worek. Rozdarta folia ods�oni�a zmarzni�t�, martw� twarz.
- To Abejder! - m�czyzna krzykn�� przera�liwie. � Abejdeeer!
Gdzie� w lesie echo powt�rzy�o imi�, kt�re, odbijaj�c si� mi�dzy pniami drzew, w ko�cu wr�ci�o na drog�. Tylko imi�; nic nie wr�ci �ycia cz�owiekowi, kt�ry je nosi�.
Anders do p�nej nocy wertowa� ksi��k� zapis�w bada� naukowych prowadzonych na Chiropterze. Szczeg�lnie interesowa� go okres poprzedzaj�cy pojawienie si� czarownicy. Jeszcze nie by� pewien, ale wydawa�o mu si�, �e wpad� na trop, kt�ry pozwoli mu rozpocz�� r�wnorz�dn� walk� z kobiet� dzia�aj�c� na szkod� kolonist�w. Jak na razie - osi�gn�� niewiele, chocia� na Chiropterze przebywa� ju� ponad tydzie�. Sprawa zaczyna�a si� przeci�ga�, a on wci�� tkwi� w prawie zerowym punkcie. Wszystkie sztuczki i pu�apki, jakie zna�, a kt�re prowokowa�y czarownice do konfrontacji, nie odnosi�y tutaj skutku. Kilkakrotnie robi� wypady, nawet w nocy, instruowa� osadnik�w i szli wszyscy razem, obwarowani magicznymi znakami, pr�bowa� w pojedynk� - i nic. Zawsze przybywa� za p�no. Czarownica by�a w miejscach, kt�re typowa�, lecz za ka�dym razem zdo�a�a w por� wymkn�� si�, i to na tyle wcze�nie, �e nawet zmys� telepatyczny Andersa nie zdo�a� poda� kierunku jej ucieczki. Rozumia�a, �e spotkanie z zab�jc� mo�e by� dla niej kresem �ycia.
Ale powinna r�wnie� zrozumie�, �e w ko�cu musi doj�� do spotkania. I do walki. Dlaczego zwleka tak d�ugo? Ma przecie� przewag� Mocy. Mocy Z�a. Tymczasem on atakowa�, a ona stosowa�a uniki. Wci�� uniki. Jak d�ugo jeszcze? Anders czu�, �e powodem takiego zachowania jest przyczyna, dla kt�rej chcia�a opanowa� t� planet�. Ale by�a to przyczyna nieznana.
- Cholerny �wiat! - zakl�� Anders.
�Nieznana przyczyna�.
Jak to mo�liwe, aby czarownica post�powa�a wbrew w�asnym zwyczajom? Przecie� musi mie� w tym jaki� cel... Anders wielokrotnie analizowa� jej post�powanie, ale wci�� uk�ada� te same pytania. Dlaczego osiedli�a si� na Chiropterze? Planeta jest praktycznie bezludna - nawet teraz, gdy przebywaj� na niej koloni�ci. A wcze�niej by�o tu zaledwie kilkudziesi�ciu naukowc�w. Czarownice zawsze trzymaj� si� ludzkich skupisk, gdzie mog� dzia�a� zgodnie ze swym charakterem i przeznaczeniem. Chiropter wydawa� si� ostatnim miejscem, jakie mo�na wybra�, gdy jest si� czarownic�.
A najwa�niejsze: dlaczego tak brutalnie d��y do zupe�nego wyniszczenia kolonist�w? Anders przekona� si�, �e jest rzeczywi�cie tak, jak m�wi� Abejder Blend. Koloni�ci �yli w skrajnej n�dzy. Czarownica wyra�nie chcia�a, aby opu�cili t� planet�. Dlaczego? Przecie� bez nich jest niczym - jak �wiat�o w pr�ni. Istnieje, lecz nic z tego nie wynika. Tylko cz�owiek mo�e o drugim powiedzie�: jeste� z�em. Samotnie nie jest si� ani z�ym, ani dobrym.
Gdy jeste� sam, to jakby ciebie nie by�o.
Nagle Anders wzdrygn�� si�. Wcze�niej okre�li� przybli�ony termin pojawienia si� czarownicy na Chiropterze - by�o to na rok przed przybyciem kolonist�w - i oto teraz stwierdzi�, i� nieca�y miesi�c przed tym dokonano do�� wa�nego odkrycia geologicznego, o kt�rym nikt z kolonist�w jako� nie m�wi�. Czy�by nie wiedzieli? Na to wygl�da�o, zreszt� zapis by� lakoniczny, �wiadcz�cy, �e jego tw�rca nie przywi�zywa� do niego wi�kszej wagi.
Ale by�o napisane - czarno na bia�ym - �URAN�.
M�g� istnie� kto�, dla kogo mia�o to olbrzymi� wag�.
Nazajutrz Anders wsta� wcze�nie. Spa� kr�tko, lecz nowe fakty popycha�y go do dzia�ania. Najpierw zawiadomi� Clauda, aby przygotowa� do drogi �mig�owiec.
Claud by� tym m�czyzn� w br�zowej sk�rze, z kt�rym rozmawia� zaraz po wyl�dowaniu. Wiele mu zawdzi�cza�, bo koloni�ci, wzburzeni �mierci� Abejdera Blenda, nie dowierzali s�owom Andersa i wtedy, przy l�dowisku, gotowi byli go zabi�. Kto wie, jak by si� to sko�czy�o, gdyby nie rozs�dek Clauda, kt�ry rozkaza� przeszuka� rakiet� i gdy nie znaleziono niczego podejrzanego, przywo�a� swoich towarzyszy do porz�dku. Na szcz�cie znalaz� pos�uch.
Jak do tej pory, Anders nie zdoby� pe�nego zaufania osadnik�w. Wiele szkody przynios�o mu ponowne pojawienie si� czarownicy tu� przed jego przylotem. Bo - jak nale�a�o si� spodziewa� - nikt nie widzia� jej od czasu odlotu Blenda, kolonistom zacz�o si� nawet lepiej powodzi�, a� tu nagle znowu! Trudno by�o wyja�ni� im, �e przez ca�y czas nieobecno�ci kontrolowa�a poczynania Blenda i z pewno�ci� powr�ci�aby, niezale�nie od post�powania Andersa.
- Mo�emy jecha� - do pokoju wszed� Claud. Mia� zatroskan� twarz i Anders odczu�, �e troska dominuje r�wnie� w jego stanie uczu�.
- Co si� sta�o?
- Nic. Mo�emy jecha� - powt�rzy� Claud.
Wyszli z budynku. Na dziedzi�cu s�a�a ci�ar�wka, do kt�rej kilku ludzi �adowa�o baga�e. Pracowali m�czy�ni, kobiety i dzieci. Anders zrozumia�, �e jest to przeprowadzka. A m�wi�c konkretniej: ucieczka z Chiroptera. Pierwsi, kt�rzy nie wytrzymali trud�w.
- Ilu ich jest? - zapyta�.
- Dwudziestu trzech. Dziewi�� rodzin. Gdyby nie czarownica, zostaliby.
Anders zacisn�� pi�ci. By� bezradny. Dzia�a� zbyt wolno.
- Zatrzymaj ich. Daj mi jeszcze kilka dni.
- To na nic - odpar� Claud. - Nie mog� dopu�ci� do konflikt�w. To by nas dobi�o.
W milczeniu podeszli do �mig�owca. Anders u�o�y� na bocznym siedzeniu walizeczk� z licznikiem Geigera i sprawdzi� zawarto�� pojemnika z prowiantem. Byli gotowi do drogi.
Claud siad� za sterami. W��czy� silniki.
- Nie po�egnasz si� z nimi? - zapyta� Anders spogl�daj�c na pracuj�cych przy ci�ar�wce ludzi.
- Wczoraj powiedzieli�my sobie wszystko. Nawet s�owa po�egnania - g�os Clauda brzmia� ochryple. Usi�owa� zamaskowa� wzruszenie. Nie wiedzia�, �e dzi�ki swemu telepatycznemu darowi, Anders czyta� w jego uczuciach jak w otwartej ksi��ce. Uczucia to nie my�li, ale ich znajomo�� wystarcza, aby pozna� cz�owieka. A przy osi�gni�ciu wprawy - nawet przewidzie� jego zamiary. Tylko dlatego Anders m�g� by� zab�jc� czarownic. Sw�j dar przeciwstawia� Mocy Z�a i - jak dot�d - wygrywa�. Ale za ka�dym razem stawia� na szal� swoje �ycie, bo dla czarownic �mi�o�� to s�owo abstrakcyjne.
Nikt na �wiecie nie wiedzia� o telepatycznym zmy�le Andersa, nikt... I nagle Anders zda� sobie spraw�, �e istnieje jednak kto�, kto prawdopodobnie orientuje si� w jego mo�liwo�ciach - czarownica z Chiroptera! Pami�ta� pierwsz� z ni� rozmow�. Uczy�a si� szybko, bo sama r�wnie� posiada�a podobny dar. Skoro on j� rozszyfrowa�, to logika wskazywa�a, �e ona jego r�wnie�.
�A mo�e jest lepsza?� - Andersa przesz�y dreszcze. Nie wiedzia� czy jest to strach, czy podniecenie. - �Mo�e czyta nie tylko uczucia, ale i... my�li!?�
Obawia� si�, �e niewiele jest na �wiecie rzeczy, kt�re by�yby do ko�ca niemo�liwe.
Lecieli na po�udnie. Anders co pewien czas sprawdza� z map� kierunek. Czerwonym flamastrem zaznaczy� punkt do kt�rego zd��ali - miejsce dawnych bada� geologicznych.
Z zainteresowaniem obserwowa� nieznan� okolice i musia� przyzna�, �e Chiropter jest pi�kn� planet�. Zupe�nie odmienn� od Ziemi, lecz r�wnie wspania��. Zas�uguj�c� na to, by j� kocha�.
- Ilana! - krzykn�� nagle Claud.
Anders spojrza� na niego ze zdumieniem. Nie rozumia� tego s�owa. Claud wpatrywa� si� z napi�ciem w jaki� punkt na powierzchni ziemi. D���c za jego wzrokiem, Anders spostrzeg� ludzk� sylwetk�. Gdy przyjrza� si� dok�adniej, rozpozna�, �e jest to dziewczynka.
- Ilana! - powt�rzy� Claud. - Kilka miesi�cy temu porwa�a j� czarownica. To by�o straszne...
- Wiem - przerwa� Anders. - M�wi� mi Blend.
Dziewczynka bieg�a. Macha�a r�k� w ich kierunku, ale zbli�a�a si� do lasu.
Helikopter zako�ysa� si�.
- Co robisz?! - krzykn�� Anders.
- Trzeba l�dowa�. Ona nas wo�a!
- St�j! Nie wierz� temu. Nie znasz terenu.
- L�duj�.
- Claud! Opami�taj si�! Dobrze znam czarownice, to pu�apka - Anders chwyci� pilota za rami�. Ten odtr�ci� jego r�k�.
- Przecie� nie mog� jej tak zostawi� - powiedzia�.
- Poczekaj! Sprowad� �mig�owiec nad powierzchni� ziemi i wyrzu� drabink�. Zejd� i wyszukam miejsce dogodne do l�dowania.
Ilana zatrzyma�a si� kilkana�cie metr�w przed �cian� lasu. Znowu pomacha�a r�k�. Wyra�nie ich przywo�ywa�a.
Anders schodzi� po drabince. Wiatr wytwarzany przez �mig�o miota� nim na wszystkie strony. Zeskoczy� na grunt, kt�ry ugi�� si� pod jego ci�arem. Wpad� po kostki w mech. Zrobi� dwa kroki do przodu i obejrza� si�: w zag��bieniach, kt�re pozostawi�y jego stopy, zbiera�a si� woda. Mia� racj�! Teren by� grz�ski i z pewno�ci� zapad�by si� pod ci�arem �mig�owca.
W ostatniej chwili, przecz�cymi wymachami skrzy�owanych r�k, powstrzyma� l�duj�cego ju� Clauda. Pu�ci� si� biegiem w kierunku lasu, na skraju kt�rego sta�a jeszcze Ilana. Niebezpiecznie by�o biec po tak grz�skim gruncie, ale na szcz�cie sko�czy� si� on kilkadziesi�t metr�w dalej. Anders wskaza� Claudowi miejsce, gdzie bezpiecznie mo�e osi��� �mig�owiec i nie czekaj�c pobieg� dalej za dziewczynk� nikn�c� w�a�nie za pniami drzew. Gdy wszed� do lasu, widzia� jeszcze przez chwil� czerwon� sukienk� Ilany, ale zaraz znikn�a mu z oczu. Przez moment bieg� w zapami�tanym kierunku, a� w ko�cu przystan��.
�Bez sensu jest ta pogo� - doszed� do wniosku.
Nagle us�ysza� okrzyk i przed nim zamajaczy�a czerwie�, Ilana! Skoczy� za ni�.
Jeszcze kilkakrotnie, na przemian, to gubi� j�, to odnajdywa�, nigdy jednak nie m�g� zbli�y� si� na tyle, aby j� pochwyci�. Zdawa� sobie spraw�, �e jest to gra, zwyczajne wci�ganie go g��boko w las, ale zdecydowa� si� zaryzykowa�. Mo�e wreszcie nadesz�a mo�liwo�� konfrontacji z czarownic�. To nic, �e ona dyktuje czas i miejsce spotkania. Nie mo�na czeka� na lepsz� okazj�, osadnicy ju� opuszczaj� koloni� dalsze zwlekanie to gro�ba, �e nie b�dzie dla kogo walczy�,
Wyj�� z kieszeni kred�, zdj�� kurtk� i wyrysowa� na plecach i przednich kieszeniach magiczne znaki. Wi�kszo�� z nich sam wymy�li� i wypr�bowa�. Lata sp�dzone na walce z magi� z�a obfitowa�y do�wiadczeniem, kt�re w po��czeniu z jego szczeg�lnymi zdolno�ciami dawa�y rezultaty niepoj�te dla zwyk�ego cz�owieka. Sam Anders nie rozumia� czasami wszystkiego, co si� z nim dzieje; bywa�y chwile, gdy tajemnicze si�y wprowadza�y go w stan powoduj�cy utrat� kontaktu z rzeczywisto�ci�. Przebywa� wtedy jakby w innym �wiecie, czu� si� pot�ny, niez�omny; by� we w�adzy Mocy, kt�ra mog�a czyni� wszystko. Zdarza�o si� to bardzo rzadko, ale za ka�dym razem w osobowo�ci Andersa zostawa�o co� nowego, co czyni�o go bogatsz