3864

Szczegóły
Tytuł 3864
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3864 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3864 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3864 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KARL WAGNER Paj�czyna utkana z ciemno�ci (Prze�o�y�a: Dorota Kami�ska) Dedykacja Pami�ci Ropuszego Dworu, ludzi z Ropuszego Dworu i czas�w Ropuszego Dworu I powiadam Wam raz jeszcze: nie bud�cie �adnego z nich, je�li nie umieliby�cie wygna� go z powrotem, bowiem on za� mo�e wezwa� co� przeciw wam, a wtedy wasze najpot�niejsze sposoby na nic si� nie zdadz�. ...List od Jedediasza Orne; H. P. Lovecraft, �Sprawa Charlesa Dextera Warda" W swym zamku za noc� Zbieraj� si� Bogowie w Ciemno�ci, By z ciemno�ci uk�ada� przeznaczenie cz�owieka. Barwy ciemno�ci nie s� monotonne, Bowiem czer� Z�a zna wiele odcieni, Tyle samo, ile Z�o ma imion. Zemsta i Ob��d, nieoddzielni bli�niacy, Narodzili si� razem i s� czczeni jako jedno��, Nawet Bogowie nie umiej� odr�ni� braci od siebie. W swym zamku za noc� Zbieraj� si� Bogowie w Ciemno�ci, A ciemno�� tka z wielu cieni. (fragment przypisywany Opyrosowi) Spis rzeczy Prolog I Ci, kt�rzy mieszkaj� w grobowcach Opowie�� Imela II O tkaczach i paj�czynach III Ucieczka na statek IV Droga do Pellinu V Bogowie w ciemno�ci VI W Czarnej Twierdzy VII Kr�lowa Nocy Opowie�� Efrel VIII Konspiracja w Prisarte IX Wi�zie� w Thovnosten X Szpieg cesarza XI Odp�yw i pr�d denny XII Dw�ch wesz�o XIII Dwaj wrogowie spotykaj� si� XIV ...a jeden wyszed� XV Wie�a o �wicie XVI Wizje Czarnego Prometeusza XVII Wezwanie do boju XVIII Ogie� na morzu XIX Powr�t do Thovnosten XX Z prastarych m�rz XXI O grach i celach XXII Z g��bin na powierzchni� XXIII Noc w komnacie M'Cori XXIV Noc w komnacie Efrel XXV Bitwa o cesarstwo XXVI Toast za zwyci�stwo XXVII Atak na Thovnosten XXVIII R�ka Kane'a XXIX Zemsta Efrel XXX Niespodziewane przymierze XXXI Zbierzcie si�, bogowie XXXII Po�egnanie PROLOG - On jest z�em wcielonym! Trzymaj si� od niego z dala! - Arbas utkwi� wzrok w m�odym obcokrajowcu naprzeciwko i poci�gn�� solidny �yk z kufla piwa, kt�re kupi� mu ten obcy. W tej chwili czu� tylko pogard� dla rozrzutnego m�odzie�ca, kt�ry odszuka� go w tawernie Selrama Honesta. Arbas, zwany przez wielu Arbasem Zab�jc�, by� w paskudnym humorze. Nag�y i zupe�nie nie w por� zjawiaj�cy si� (podejrzanie nie w por�, wed�ug Arbasa) pech w grze w ko�ci tego wieczoru pozbawi� go nie tylko zgrabnego stosu wygranej, ale i wszystkich monet, jakie mia� przy sobie. Przymilna dziewka z tawerny, kt�ra pieszczotliwie wodzi�a palcami po jego twardych musku�ach pod sk�rzan� kamizel�, zrobi�a si� ch�odna i wynios�a, po czym opu�ci�a go z wyrazem pogardy. Mo�e by� to wyraz rozczarowania, pomy�la� kwa�no Arbas. I wtedy zjawi� si� ten obcy, kt�rego szlacheckie maniery podejrzanie kontrastowa�y z prostym odzieniem, jakie mia� na sobie. Przybysz przedstawi� si� po prostu jako Imel i nie powiedzia� nic wi�cej, z wyj�tkiem paru zdawkowych uwag. Zdawa�o si�, �e by� altruist� po�wieconym ca�kowicie pilnowaniu, by kufel Arbasa by� wype�niony piwem po brzegi. Niepewny jego zamiar�w Arbas pozwala� temu g�upcowi marnowa� pieni�dze. Nie by� cz�owiekiem, kt�ry �atwo si� upija�. Wiedzia�, �e w ko�cu przybysz zacznie tak od niechcenia, zwyk�ym tonem m�wi� o jakim� rywalu, jakim� sukinsynu o czarnym sercu, o kim�, za czyj� �mier� zap�aci... Arbas zawodowo ocenia�, ile dok�adnie Imel jest w stanie zap�aci�, gdy przybysz nagle zburzy� wszelkie rachuby zab�jcy. W jaki� spos�b rozmowa zesz�a na temat cz�owieka, o kt�rego �mier� tak gorliwie modli�y si� w�adze Konsorcjum. Z zaskoczeniem Arbas zda� sobie spraw�, �e obcokrajowiec poszukuje wiadomo�ci o Kanie... - Z�em? Ale mnie nie obchodzi jego charakter. Nie po to przeszukuj� slumsy Nostoblet, by naj�� domowego skarbnika. Chc� tylko porozmawia� z nim, a powiedziano mi, �e od ciebie mog� si� dowiedzie�, jak do niego dotrze�. - Przybysz m�wi� dialektem Konsorcjum Po�udniowej Lartroxii z akcentem, kt�ry wskazywa�, �e pochodzi on z wyspy Thovnos, stolicy Cesarstwa Thovnozyjskiego, oko�o 500 mil na po�udniowy zach�d. - W takim razie jeste� g�upi! - odpar� Arbas i opr�ni� kufel. Pod kapturem szczup�a twarz obcego zaczerwieni�a si� z gniewu. Przeklinaj�c w my�lach bezczelno�� zab�jcy, przybysz gestem zawo�a� przechodz�c� dziewk� s�u�ebn�, by nape�ni�a kufel Arbasa. Od niechcenia rzuci� jej trzy monety z br�zu, kt�re wyj�� z sakiewki, upewniaj�c si�, �e Arbas zauwa�y� jej ci�ar. Dziewczyna r�wnie� zauwa�y�a i otar�a si� o rami� Imela nalewaj�c piwa. Odesz�a u�miechaj�c si�. Niesta�a suka - pomy�la� Arbas przygl�daj�c si� purpurowemu �ladowi twardej piersi na szarym p�aszczu Thovnozjanina. Zab�jca powoli s�czy� swoje piwo, ale udawa�, �e nie widzia� pieni�dzy. - Kto� tu za du�o m�wi, jak na m�j gust. O wiele za du�o! Kto ci powiedzia�, �e ja mog� go odnale��? - Prosi�, bym nie wymienia� jego imienia. - Imiona, imiona, prosz� tylko bez imion. Na Lato! Powiesz mi imi� tego gadatliwego, k�amliwego �ajdaka, kt�ry przys�a� ci� do mnie albo mo�esz p�j�� poszuka� go sobie w Si�dmym Piekle, gdzie jest dla niego najlepsze miejsce! Przy takiej cenie za jego g�ow� nie osta�a si� nawet garstka ludzi w Konsorcjum, kt�rzy nie sprzedaliby w�asnej duszy za szans� wydania go. Dooko�a w tawernie wrza�o. W pobli�u drzwi do piwnicy z winem wida� by�o Selrama Honesta. Zat�uszczon�, blad� twarz chudego w�a�ciciela przygl�daj�cego si� rozbawionemu t�umowi rozja�nia� u�miech. Wi�kszo�� ludzi by�a w biesiadnym nastroju, ha�a�liwie oddaj�c si� uciechom, hulance, hazardowi i podszczypywaniu dziewek. Zadziorne zbiry z kiepsko o�wietlonych ulic Nostoblet, zuchwali najemnicy w ciemnozielonych bluzach i sk�rzanych spodniach kawalerii Konsorcjum, m�wi�cy z dziwnym akcentem w�drowcy przeje�d�aj�cy przez miasto w nieodgadnionych celach, uwodzicielsko ubrane uliczne prostytutki, kt�rych twardy �miech nigdy nie odzwierciedla� si� w ich zbyt powa�nych oczach. Dwaj jasnow�osi najemnicy z Waldann bliscy byli zerwania wi�z�w d�ugiej przyja�ni i wyci�gni�cia no�y z powodu jakiej� zawzi�tej, tylko dla nich zrozumia�ej sprzeczki. Prostytutka o pi�knej twarzy i ciekawych, spiralnych bliznach na ka�dej ur�owanej piersi sprawnie przeszukiwa�a sakiewk� nieostro�nego marynarza, kt�ry j� obejmowa�. �ysiej�cy, brudny by�y sier�ant stra�y miejskiej Nostoblet bawi� kilku drwi�cych ze� wie�niak�w skoml�c� pro�b�, by da� mu si� napi�. Tu i tam siedzia�y ma�e grupki nachylonych nad sto�ami ludzi, szeptem uk�adaj�c plany, za wiadomo�� o kt�rych stra� miejska wiele by da�a. Ale stra� rzadko zapuszcza�a si� w portowe ulice Nostoblet, chyba �eby zbiera� �ap�wki, dop�ki mieli czym zap�aci� za go�cinno��. Ka�dy tu pilnowa� swoich w�asnych interes�w. Nikt wi�c nie zwraca� uwagi na przyciszon� rozmow�, kt�r� prowadzi� Arbas Zab�jca z obcym z Thovnosten. Nikt z wyj�tkiem chyba jednouchego �o�nierza w nie daj�cym si� bli�ej okre�li� stroju, kt�ry wszed� do tawerny Selrama Honesta wkr�tce po Imelu. Podniszczony rynsztunek bojowy i ponura twarz kr�pego wojownika sprawia�a, �e unika�y go przedsi�biorcze prostytutki i gadatliwi pijacy. Na palcu d�oni, kt�r� co jaki� czas unosi� kufel do ust, l�ni� grawerowany srebrny pier�cie� z wprawionym masywnym ametystem. Klejnot b�yszcza� fioletowo w zadymionym, ��tym �wietle tawerny. Jednak�e ten milcz�cy m�czyzna siedzia� po drugiej stronie zat�oczonego pomieszczenia za daleko od Arbasa i Imela, by m�g� co� us�ysze�. Je�li nawet zdawa�o si�, i� jego spojrzenie zbyt cz�sto w�druje w ich stron�, to by� mo�e przyci�ga�a je ciemnow�osa dziewczyna w barwnych jedwabiach, ta�cz�ca na stole nieco za nimi. Imel jeszcze przez chwil� w milczeniu rozmy�la�, ignoruj�c gniew p�on�cy na ciemnej twarzy zab�jcy. Ten cz�owiek okaza� si� trudniejszy i niebezpieczniejszy, ni� wydawa�o mu si� w pierwszej chwili, wi�c nie by� pewien, na ile mo�e go wtajemniczy� w swoj� misj�. Wiedzia�, �e przynajmniej chwilowo musi polega� na Arbasie. A wiec, dyplomacja. Trzeba zadowoli� jego ciekawo��, ale nie mo�na powiedzie� mu nic wa�nego. - To Bindoff przys�a� mnie do ciebie - powiedzia�, u�miechaj�c si� na widok zaskoczenia, jakie wywo�a�o u Arbasa imi� Czarnego Kap�ana. Arbas radykalnie zmieni� swoj� opini� na temat Thovnozjanina. Ju� prawie przypuszcza�, �e przybysz jest �owc� nagr�d i rozwa�a�, czyby go nie zad�ga� w jakim� ustronnym miejscu, ale wiedzia� on o kontaktach Czarnego Kap�ana z cz�owiekiem, kt�rego szuka�, i to przemawia�o na jego korzy��. Bindoff strzeg� tej tajemnicy z typow� dla siebie staranno�ci�. Widocznie ten cz�owiek w jaki� niewyt�umaczalny spos�b zdoby� zaufanie Bindoffa. Mo�e warto zaryzykowa�... - Masz, powiedzmy, dwadzie�cia pi�� mesitsi z�ota? - zapyta� od niechcenia Arbas. Obcy uda�, �e si� waha - nie ma sensu dawa� zab�jcy powodu, by pomy�la�, �e warto za��da� wi�cej. - Mog� podwy�szy� stawk�. Arbas zliza� pian� z w�s�w, zanim odpowiedzia�. - W takim razie zgoda. Przynie� mi je za dwie noce od dzi�. Za�atwi� ci spotkanie z Kane'em. - Dlaczego nie dzi� wiecz�r? - spyta� niecierpliwie Imel. - Nie ma mowy, przyjacielu. Opr�cz tego my�l� sobie, �e najpierw przyjdzie mi troch� popyta� o ciebie, zanim gdziekolwiek p�jdziemy. Zauwa�aj�c rozdra�nienie i niecierpliwo�� przybysza, Arbas zacytowa�: - �Szcz�liwy w swym szale�stwie, g�upiec wzi�� w ramiona diab�a". Przybysz roze�mia� si�. - Oszcz�d� mi cytat�w z Pisma �wi�tego. Powiedz raczej, co takiego jest w tym Kanie, �e ma tak z�� s�aw�? Trudno si� spodziewa�, by kto� taki jak ty mia� prawo oczernia� kogokolwiek. Arbas tylko za�mia� si� i powiedzia�: - Zapytaj mnie znowu, jak ju� spotkasz Kane'a! I. CI, KT�RZY MIESZKAJ� W GROBOWCACH Zasilana przez zimne �r�d�a i niewielkie strumyki wysokich g�r Myceum daleko na wschodzie, rzeka Cotras wi�a si� kr�t� �cie�k� po�r�d mil kamienistych wzg�rz, zanim wreszcie dotar�a do szerokiego pasa nizin otaczaj�cego wybrze�e Lartroxii. Tam zaczyna� si� jej sp�yw ku zachodnim morzom - 50-milowy odcinek g��bokiego, �eglownego kana�u, kt�ry prowadzi� przez urodzajne ziemie uprawne i bogate lasy. Miasto Nostoblet le�a�o na brzegach rzeki Cotras tam, gdzie jej wody sp�ywa�y z niskich wzg�rz na r�wniny wybrze�a. Dzi�ki szerokiemu kana�owi rzecznemu Nostoblet by�o portem w g��bi l�du, kt�ry otrzymywa� zar�wno egzotyczne towary ze statk�w kupieckich p�ywaj�cych po zachodnich morzach, jak i bogactwo wschodnich g�r przywo�one na tratwach hucz�c� rzek� przez p�dzikich g�rali. Rzadko zalesione wzg�rza za Nostoblet by�y poci�te g��bokimi jarami oraz ods�oni�tymi warstwami ska�, gdzie niegdy� g�rskie strumienie rze�bi�y mi�kki kamie�. Niezliczone �ciany urwisk wznosi�y si� nierzadko na setki st�p nad dnem doliny. Tworzy�y one barier� nieomal nie do przebycia, strzeg�c r�wnin Po�udniowej Lartroxii i zaznaczaj�c granic�, gdzie wed�ug niekt�rych uczonych niegdy� falowa�y wody prastarych m�rz. Klify za Nostoblet by�y w wielu miejscach podziurawione grobowcami jak plastry miodu. Stosunkowo niedawno rozpowszechniony na po�udniu kult Hormenta wprowadzi� zwyczaj palenia zw�ok zmar�ych. W zwi�zku z tym grobowc�w nie u�ywano ju� od ponad wieku i �cie�ki prowadz�ce do nich nie by�y strze�one przez ludzi od bardzo dawna. Mieszka�cy starego Nostoblet zawsze byli praktycznymi lud�mi, kt�rych zwyczaje religijne nie wymaga�y bogatego wyposa�enia grobowc�w dla ich zmar�ych. W czasach gdy cmentarzysko to by�o jeszcze u�ywane, bogaci ludzie mieli zwyczaj k�a�� zmar�ych na wieczny spoczynek w prostych drewnianych skrzyniach, kt�re wstawiano do nisz wykutych w skale. Nie grzebano �adnych osobistych przedmiot�w zmar�ego z wyj�tkiem ubrania, kt�re mia� na sobie, i czasami ozd�b o minimalnej warto�ci. Wobec tego nic nie kusi�o z�odziei grob�w na tyle, by chcieli przekrada� si� obok nielicznych �o�nierzy strzeg�cych grobowc�w w przesz�o�ci lub zmierzy� si� z nieludzkimi stra�nikami. Cmentarzysko Nostoblet s�yn�o z ghuli i innych jeszcze gorszych mieszka�c�w, a upiorne opowie�ci o ich czynach sprawi�y, �e ca�e Nostoblet skrupulatnie unika�o tej okolicy a� do dzisiejszych czas�w. Po kr�tych �cie�kach prowadz�cych na g�r� tych urwisk pewnej deszczowej nocy wspina�o si� mozolnie dw�ch m�czyzn. B�yskawice cz�sto rozcina�y absolutn� czer� nocy, o�wietlaj�c swym blaskiem mokr� kamienist� �cie�k�, kt�r� szli wzd�u� skalnej �ciany. Nie daj�ce si� przewidzie� rozb�yski du�o lepiej o�wietla�y drog� ni� s�abo pal�ca si�, os�oni�ta latarnia, kt�r� ni�s� Arbas. - Ostro�nie tutaj! - krzykn�� do ty�u Arbas. - Kamienie s� bardzo �liskie! - Nie zwracaj�c uwagi na sw� w�asn� przestrog�, zab�jca po�lizgn�� si� na po�yskuj�cym od deszczu kamieniu i staraj�c si� utrzyma� r�wnowag�, omal nie upu�ci� latarni w przepa��. Thovnozjanin mrukn�� w�ciekle i skupi� uwag� na tym, by nie spa�� ze �cie�ki. Jedno po�lizgni�cie si� na ociekaj�cych wod� kamieniach oznacza�oby pewn� �mier� na osypisku u st�p urwiska. Gdzie� z ciemno�ci w dole dochodzi� go odleg�y huk p�dz�cej wody, kt�ra wali�a zalanym korytem strumienia. Mimo to w jego g�osie nie by�o nawet �ladu strachu, gdy burkn��: - Nie mog�e� um�wi� mnie na spotkanie z Kane'em w jakim� suchym miejscu? Arbas obejrza� si�, a na jego ciemnej twarzy odmalowa� si� mokry grymas sardonicznego rozbawienia. - Czy�by� zmienia� zdanie co do spotkania z nim? - Za�mia� si�, gdy jego towarzysz odpowiedzia� potokiem przekle�stw. - W�a�ciwie dla naszych cel�w to dobra noc - burza powinna os�oni� przed ka�dym, kto pr�bowa�by nas �ledzi�. Poza tym dobrze wiesz, �e Kane nie m�g�by pokaza� swojej twarzy nigdzie w Konsorcjum z powodu ceny wyznaczonej za jego g�ow�. A nawet gdyby m�g�, i tak nie ma ochoty przybiega� dla byle kogo, chyba �e jest to naprawd� godne jego uwagi - doda� uszczypliwie. - Do tej pory nie powiedzia�e�, dlaczego chcesz si� zobaczy� z Kane'em. - To mo�e us�ysze� tylko Kane - odpar� Imel. Arbas pokiwa� g�ow� z powag�. - Aha. Mo�e us�ysze� tylko Kane. No tak, nie b�d� psu� teraz dramatycznego efektu tajemnicy. Oczywi�cie, nie chcia�bym tego. Thovnozjanin zdecydowa� si� nie zwraca� na niego uwagi i pogr��y� si� w milczeniu na ca�� reszt� wspinaczki. W �cianie po ich prawej stronie pojawi�y si� ciemne otwory - wej�cia do opuszczonych jaski� pogrzebowych, wykutych r�cznie w mi�kkiej skale przez niewolnik�w od dawna nie�yj�cych, tak jak ich panowie. Przez te otwory �atwo m�g� wej�� nawet wysoki m�czyzna i w �wietle b�yskawic zdawa�o si�, i� krypty wewn�trz s� znacznie obszerniejsze ni� w rzeczywisto�ci. Niegdy� pot�ne bramy zagradza�y wej�cie do grobowc�w, lecz wygl�da�o na to, �e w ci�gu lat wszystkie zosta�y wywa�one. Niekt�re mocniejsze drzwi sta�y otwarte na zastyg�ych zawiasach, ale wi�kszo�ci brakowa�o zupe�nie. Niekt�re wisia�y pod dziwnymi k�tami - �a�osne pozosta�o�ci przegni�ych desek i zardzewia�ego metalu. Imel zastanawia� si�, czyje r�ce mog�y wyrwa� te pot�ne bramy, by spl�drowa� groby, kt�rych strzeg�y, i w jakim celu. To by�a z�a noc na takie my�li. Ciemno�� we wn�trzu komnat grobowc�w by�a znacznie g��bsza ni� mrok nocy, a czas jeszcze nie rozp�dzi� ca�kowicie st�ch�ego zapachu ple�ni i rozk�adu, jakim przesi�kni�te by�o wilgotne powietrze. Za ka�dym razem, gdy Imel nerwowo przechodzi� obok ziej�cych otwor�w, przebiega� go dreszcz i mia� wra�enie, �e kto� go obserwuje z ukrycia. Co jaki� czas wychwytywa� ulotny d�wi�k drobnego tupania i cichego szurania dochodz�cy z wn�trza. Imel modli� si�, by to, co s�ysza�, by�o odg�osami du�ych szczur�w wyp�oszonych z ich kryj�wek. Burza potrafi�a p�ata� niesamowite figle ludzkim zmys�om. - Wydaje mi si�, �e to powinno by� tutaj - o�wiadczy� wkr�tce Arbas i poprowadzi� w g��b zat�ch�ego wn�trza jednej z jaski� grobowcowych. Podkr�ci� latarni�, kt�ra cudem nadal si� pali�a, i oczom Imela ukaza�a si� jaskinia w kszta�cie �L". Pierwszy korytarz mia� jakie� 20 st�p d�ugo�ci i bieg� pod k�tem prostym do drugiego, wi�kszego, kt�ry by� d�ugi na 50 st�p. Wysokie na osiem st�p �ciany tego pierwszego odcinka poci�te by�y w potr�jny rz�d nisz. Tylko kilka rozsypuj�cych si� trumien stoj�cych w tych niszach by�o nietkni�tych. Wi�kszo�� zosta�a rozbita, a ich zawarto�� rozrzucona, ale czy sta�o si� to z powodu staro�ci czy wandalizmu, Thovnozjanin nie umia� powiedzie� na pierwszy rzut oka. Podw�jna zas�ona ze sk�ry wisia�a w poprzek korytarza tu� za zakr�tem. Powieszono j� tam, by zatrzymywa�a ch�odny wiatr z zewn�trz i zas�ania�a �wiat�o lampy w �rodku. Gdy Imel wszed� za zas�on�, zobaczy�, �e komnat� niedawno przystosowano do zamieszkania przez ludzi. Tutaj, w staro�ytnej, pe�nej cieni komnacie grobowca, Kane urz�dzi� swe le�e. - Wi�c gdzie on jest? - zapyta� ostro Imel. Pragn�� szybko przej�� do interes�w, by przep�dzi� mroczne, ledwo wyczuwalne obawy, kt�re nie przestawa�y go dr�czy� od czasu, gdy wszed� na teren cmentarza. - Co, nie jeste�my przyzwyczajeni do czekania? On przyjdzie o swojej porze. Przynajmniej wie, �e przychodzimy dzisiaj - powiedzia� Arbas i przyw�aszczy� sobie jedyne krzes�o w komnacie. Przeklinaj�c bezczelno�� zab�jcy, Imel rozejrza� si� po pomieszczeniu w poszukiwaniu innego siedziska. Nie znalaz� �adnego. Mimo to komnata by�a zadziwiaj�co dobrze urz�dzona, szczeg�lnie bior�c pod uwag� trudno�ci i niebezpiecze�stwo wy�ledzenia zwi�zane z przynoszeniem czegokolwiek do grobowc�w. W rogu na pod�odze znajdowa�o si� dobre �o�e z kilku wielkich futer i materaca. Opr�cz krzes�a by� jeszcze st�, na kt�rym znajdowa�y si� dwie lampy, kilka butelek, jedzenie, i co najbardziej zadziwiaj�ce, kilka ksi��ek, zwoje pergaminu i przybory do pisania. Na pod�odze i w pustych niszach le�a�y rozrzucone r�ne inne przedmioty: dzbany oliwy, kusza i kilka ko�czan�w ze strza�ami, naczynia, znowu jedzenie, top�r bojowy i zbi�r raczej wiekowych sztylet�w, pier�cieni i innych metalowych przedmiot�w. Popi� by� jeszcze ciep�y na palenisku, gdzie Kane czasem ryzykowa� rozpalanie ma�ego ognia, by przyrz�dzi� posi�ek. Stos nie spalonego drewna wskazywa�, na co Kane przeznaczy� trumny, kt�rych miejsca spoczynku wcze�niej opr�ni�. Wyrzucone ko�ci mieszka�c�w owych trumien le�a�y usypane w stos i gdy Imel spojrza� na�, poczu�, jak mu w�osy staj� d�ba na g�owie. Nigdy nie uchodzi� za cz�owieka zbyt wra�liwego i nic nie wskazywa�o, by trzeba by�o si� liczy� z duchami tych zmar�ych. Jego niepok�j budzi� raczej stan tych rozsypuj�cych si� ko�ci. Nie do��, �e by�y nadgryzione - to mog�y zrobi� szczury, ale r�wnie� starannie roz�upane i pozbawione szpiku. W taki spos�b mog�aby po�re� rozk�adaj�ce si� zw�oki jaka� istota ludzka lub przypominaj�ca cz�owieka, pomy�la� Imel. Zadr�a�, mimo i� ko�ci by�y stare i rozsypuj�ce si� w proch. Z nud�w Imel grzeba� palcem w�r�d starych ozd�b i metalowych przedmiot�w. By� troch� rozczarowany, �e nie znalaz� nic godnego uwagi. - Kane pl�drowa� groby dla tych �mieci? - zapyta� zaskoczony tym, jak dono�ny wyda� si� jego g�os. Zab�jca wzruszy� ramionami. - Nie wiem. Siedzi tu jak przymurowany od tak dawna, �e mo�na zwariowa�, i my�l�, �e zbiera to z nud�w. Mo�e co� z tego zrobi. Mo�e chce napisa� katalog dla pedant�w z akademii w Matnabla. W�a�ciwie chcia�em powiedzie�, co tak naprawd� mo�na tu robi� przez ca�y ten czas. Kane jest... Sam nie wiem - doko�czy� mrukni�ciem i zainteresowa� si� nagle swoim sztyletem. Imel westchn�� roze�lony i rozejrza� si� po komnacie, �eby na czym� zawiesi� wzrok. Zauwa�y� tajemniczy i skomplikowany wz�r oraz archaiczne piktogramy nad progiem. Opieraj�c si� na tym, co ju� wiedzia�, �atwo domy�li� si�, �e przedstawia on jakie� zakl�cie przeciw si�om nadprzyrodzonym. Przygl�da� si� talizmanowi przez d�u�sz� chwil� drapi�c si� powoli po zaro�cie, do kt�rego nie by� przyzwyczajony, ale nic nie zrozumia�. Dochodz�ce z zewn�trz odg�osy burzy w po��czeniu z niesamowitym otoczeniem sprawi�y, �e Imel czu� si� coraz bardziej zaniepokojony. Podszed� do sto�u, gdzie Arhas nonszalancko ostrzy� sztylet na kamieniu po�o�onym tam przez Kane'a. Nachyli� si� i popatrzy� z podziwem na ksi�gi, kt�re le�a�y na stole, bardziej z powodu ich warto�ci materialnej ni� intelektualnej. Z ciekawo�ci przerzuci� kilka z nich. Dwie by�y napisane w j�zyku Konsorcjum, a z pozosta�ych j�zyk tylko jednej troch� wygl�da� na znajomy. Jedna bardzo stara ksi�ga by�a szczeg�lnie niezwyk�a, dziwne litery bowiem na jej stronach nie wygl�da�y na pisane r�cznie. Imel by� ciekawy, co tak zainteresowa�o w tych ksi�gach Kane'a, �e przyni�s� ich a� kilka do krypty. Zaskakuj�ce jest ju� to, �e on w og�le umie czyta�, pomy�la� Imel. Z tych niewielu informacji, jakie uzyska�, wynika�o, �e Kane ma opini� twardego i wprawnego wojownika i jest osob� gwa�town� pod ka�dym wzgl�dem. Z do�wiadczenia Imel wiedzia�, �e tacy ludzie zwykle gardzili wszystkim, co zwi�zane by�o ze sztuk�. Imel przegl�da� od niechcenia jedn� z ksi�g napisanych w j�zyku Konsorcjum. Nagle jego wzrok przyci�gn�� dziwny wykres. Zaskoczony, przeczyta� powoli napis na nast�pnej stronie i stwierdzi�, �e jego podejrzenia sprawdzi�y si�. Przera�ony zamkn�� ksi�g� i szybko j� od�o�y�. To by�a ksi�ga magiczna. Czy�by Kane by� nie tylko �o�nierzem, ale i czarnoksi�nikiem? Imel przypomnia� sobie ostrze�enie Arbasa i ogarn�� go strach. Spojrza� na Arbasa i zobaczy�, �e zab�jca u�miecha si� do niego szyderczo znad swego sztyletu. K�tem oka przygl�da� si� ca�y czas Imelowi i zauwa�y� nag�y przestrach w jego oczach. Imela zala�a fala gniewu, �e ods�oni� swoje uczucia, i ta fala zmy�a strach, strach, kt�ry, jak powtarza� sobie, odczuwa ka�dy zdrowy na umy�le cz�owiek stykaj�cy si� z czarnoksi�skimi akcesoriami. - Przesta� si� tak g�upio u�miecha�! - warkn�� do Arbasa, kt�ry tylko zachichota� w odpowiedzi. Kln�c z przej�ciem, Thovnozjanin chodzi� po komnacie w t� i z powrotem. Na Tloiuvina! G�upi by�, �e w og�le zgodzi� si� wyruszy� z t� misj�, g�upi, �e da� si� wpl�ta� w jej szalone intrygi! Zdaj�c sobie spraw�, i� traci panowanie nad sob�, zatrzyma� si� i spr�bowa� odzyska� spok�j. - Kiedy Kane wreszcie przyjdzie? - zapyta� z gniewem. Arbas wzruszy� ramionami. Wygl�da�o, �e i on traci cierpliwo��. - Mo�e nie wie, �e ju� jeste�my - wysun�� przypuszczenie. - Chod�, we�miemy latarni� i po�wiecimy troch� na skalnej p�ce. W�tpi�, by w tak� noc by� tu w okolicy kto� opr�cz Kane'a, kto m�g�by j� zobaczy� - m�wi�c to wzi�� podniszczon� latarni� i podszed� do zas�ony. Ledwie j� min�li i zacz�li i�� w stron� wyj�cia z tunelu, gdy przed�u�ony b�ysk �a�cucha b�yskawic rozci�� p�nocne niebo i rzuci� migotliwe b��kitne �wiat�o na posta� w�a�nie wchodz�c� do krypty. Zaskoczony Imel nie m�g� powstrzyma� si� od westchnienia na widok ogromnej postaci w p�aszczu, kt�rej czarna sylwetka odcina�a si� wyra�nie na tle przecinanej b�yskawicami ulewy. Przypomnia�y mu si� s�owa, kt�re wypowiedzia� Arbas przy pierwszym ich spotkaniu: �Szukaj go w Si�dmym Piekle!" Rzeczywi�cie, ta koszmarna scena mog�aby przedstawia� wej�cie demona lub samego ksi�cia Tloluvina z Si�dmego Piek�a. Na czas jednego uderzenia serca b�yskawica upiornie o�wietli�a posta�. W tym �wietle nie by�o wida� �adnych szczeg��w. By�a tylko czarnym cieniem w przemoczonym ubraniu i p�aszczu szarpanym przez wiatr, pot�n� sylwetk� stawiaj�c� czo�o burzy. Obna�ony miecz zal�ni� w blasku b�yskawicy tak samo jak jego oczy - z�owieszcze punkciki ognia w mroku. Potem blask zgas� i posta� wesz�a do krypty majestatycznym krokiem. - Zas�o� �wiat�o! - powiedzia� ostrym tonem Kane. Arbas odsun�� zas�on� na bok i Kane wszed� do �rodka zrzucaj�c przemoczon� peleryn� i strzepuj�c potoki wody ze swego masywnego cia�a. Kln�c w jakim� dziwnym j�zyku nala� sobie pe�en kubek wina, wypi� go i zaczai nape�nia� nast�pny. - Pi�kna burza, ale nie lubi� schn�� po niej w tej wilgotnej dziurze - warkn�� w przerwie mi�dzy kolejnymi kubkami wina. - Arbas, zobacz, czy nie mo�na by rozpali� ognia. Dym dzi� nie b�dzie niebezpiecze�stwem. Usi�d� i napij si� wina, Imelu. Wspaniale rozgrzewa. Ci Lartroxianie maj� zaskakuj�co dobre winnice, zawsze im to przyznaj�. Nalewaj�c sobie trzeci kubek, podszed� do miejsca, gdzie Arbas rozpala� ogie�. Imel z przyjemno�ci� opad� na krzes�o i nie widz�c innego kubka, ostro�nie napi� si� ci�kiego wina z butelki. Wydarzenia ostatnich godzin wyprowadzi�y go z r�wnowagi, ale alkohol ogrza� go i uspokoi�. Misje podobnego rodzaju nie le�a�y w jego naturze i znowu zacz�� �a�owa�, jak to czyni� ju� nieraz, �e nie sk�oni� jej do wys�ania kogo� innego. Mo�e tego nikczemnego Oxforsa Alremasa. Oczywi�cie nie ceni� bardziej Alremasa w sprawach intryg i chytrej dyplomacji, ale czasami pycha tego pelli�skiego mo�now�adcy by�a niezno�na i Imel zastanawia� si�, co sta�oby si� z jego arystokratyczn� wra�liwo�ci�, gdyby musia� znosi� takie zniewagi, na jakie on by� nara�ony. Arbas wkr�tce rozpali� ogie�, u�ywaj�c suchego drewna z trumien. Wi�kszo�� dymu wysysa� na zewn�trz wiatr i w �rodku by�o do�� przyjemnie. P�omienie o�wietli�y wreszcie krypt� i Imel m�g� lepiej przyjrze� si� Kane'owi. By� to du�y m�czyzna, wzrostu troch� ponad sze�� st�p, chocia� zdawa� si� ni�szy z powodu ogromnej masywno�ci cia�a. Gruby kark, pier� jak beczka, silne, pot�nie umi�nione ramiona i nogi - wszystko to robi�o wra�enie wielkiej si�y. Nawet d�onie by�y olbrzymie, a palce d�ugie i mocne. Gdyby by�y mniej brutalne, mo�na by je nazwa� d�o�mi artysty. Imel widzia� ju� takie d�onie przedtem - nale�a�y do os�awionego dusiciela, kt�rego egzekucji by� �wiadkiem. Jako ilustracja cesarskiego prawa odci�te r�ce by�y wystawione na pokaz wraz z wbit� na pal g�ow� na placu Sprawiedliwo�ci w Thovnosten. Wieku Kane'a trudno by�o si� domy�li�. Wygl�da� na m�czyzn� by� mo�e trzydziestoletniego, ale wydawa� si� jaki� starszy. Imel spodziewa� si�, �e zastanie du�o starszego cz�owieka, wi�c przypuszcza�, �e Kane ma oko�o pi��dziesi�ciu lat i dobrze si� trzyma. Kane mia� jasn� sk�r� i jasnorude w�osy umiarkowanej d�ugo�ci, r�wno przyci�te. Brod� mia� kr�tk�, a rysy twarzy szorstkie i grube - zbyt prymitywne i toporne, by m�g� uchodzi� za przystojnego. Kane wyczu�, �e Imel mu si� przygl�da i nagle utkwi� w nim wzrok. Natychmiast i niespodziewanie wr�ci�o to uczucie ch�odu, kt�re wcze�niej ogarn�o Imela w chwili uderzenia pioruna. Oczy Kane'a by�y dwoma b��kitnymi, pa�aj�cymi kryszta�ami lodu. W ich wn�trzu drgn�� zmro�ony ogie� szale�stwa, �mierci, m�ki i piekielnej nienawi�ci. Przeszywa�y one Imela na wylot, docieraj�c do jego najbardziej skrytych my�li, pal�c jego sam� dusz�. To by�y oczy oszala�ego mordercy. Z okrutnym �miechem Kane odwr�ci� si�, uwalniaj�c Imela spod swych niesamowitych oczu. Imelowi zm�ci�o si� w g�owie i z trudem opanowa� ogarniaj�c� go �lep� panik�. W ot�pieniu jego r�ka zacz�a, szuka� butelki. Ch�tnie skorzysta� z przywracaj�cych si�y zalet wina. Ta, kt�ra wys�a�a go z misj� do Kane'a, zawsze wzbudza�a w Imelu uczucie odrazy. Ona by�a tylko spaczonym, zrujnowanym naczyniem nienawi�ci, kt�re utrzymywa�a przy �yciu zdeprawowana ��dza zemsty. To prawda, �e �aden cz�owiek nie m�g� zbli�y� si� do niej nie odczuwaj�c mrocznego ognia jej szalonej nienawi�ci. Jednak ta odraza by�a niczym w por�wnaniu z przera�eniem, kt�re porazi�o Imela, gdy spojrza� w oczy Kane'a. P�on�� w nich ob��d po��czony z zimn� ��dz� mordu. Nierozumne pragnienie zabijania, niszczenia, pal�ca nienawi�� do wszystkiego, co �yje. Takie oczy ma �mier� przyjmuj�ca nowych zmar�ych albo ksi��� Tloluvin witaj�cy jak�� ohydn� pot�pion� dusz� w swym kr�lestwie wiecznej ciemno�ci. - Wi�c, Imelu, jaki masz do mnie interes? Imel wyrwa� si� z zamy�lenia, gdy Kane zwr�ci� si� do niego. Podnosz�c wzrok zobaczy�, �e Kane porzuci� miejsce przy palenisku i przysiad� na stole naprzeciw niego. Obserwowa� go z bliska z kpi�cym u�miechem na twarzy. Piekielny ogie� jego oczu przygas� nieco, lecz �arzy� si� nadal. W d�ugich palcach Kane obraca� srebrny pier�cie�. Imel przypuszcza�, �e pochodzi� on ze stosu metalowych przedmiot�w w krypcie. - By�oby lepiej, gdyby� mia� naprawd� dobry pow�d domaga� si� spotkania ze mn�. Nie �ebym mia� ma�o czasu w tej dziurze, ale twoje pojawienie si� narazi�o mnie i Arbasa na pewne niebezpiecze�stwo. - Podni�s� pier�cie� do �wiat�a, aby go oceni�. Wyra�nie by� zaintrygowany jego skomplikowanym szlifem. - Oczywi�cie jeste� pewien, �e nikt ci� nie �ledzi�... Kane przysun�� bli�ej lamp�, by lepiej obejrze� pier�cie�. Imel zmarszczy� brwi zirytowany. - Interesuj�ce... - mrucza� Kane, podsuwaj�c pier�cie� do �wiat�a. Z wielkiego ametystowego oczka wydoby� si� rozproszony fioletowy blask. Imel pozna� pier�cie� i zdj�� go zimny strach. Si�gn�� d�oni� do miecza u boku. Ledwo dotkn�� r�koje�ci, gdy czyje� rami� odchyli�o jego szyj� do ty�u i ostrze sztyletu bole�nie ucisn�o mu sk�r� na gardle. Arbas! Zupe�nie zapomnia� o zab�jcy. - Nie zabijaj go jeszcze, Arbas - powiedzia� Kane, kt�ry przez ca�y czas nawet nie drgn��. - Wiesz, wydaje mi si�, �e Imel zna ten pier�cie�. Zab�jca mocniej nacisn�� na ostrze sztyletu, gdy Thovnozjanin chcia� wsta�. Imel podporz�dkowa� si�. - Jak si� tego domy�li�e�? - zapyta� Arbas, udaj�c ogromne zdumienie. - Chyba dlatego, �e twarz mu zblad�a, gdy go zobaczy�. A co ty o tym s�dzisz? - M�g� go zdumie� tak wielki szafir. - Nie, w�tpi�. Poza tym to jest ametyst. - Wszystko jedno. - Nie, wydaje mi si�, �e jeste� na niew�a�ciwym tropie, Arbasie. Mog� si� za�o�y�, �e Imel w�a�nie my�la�, u kogo znajomego ostatni raz widzia� ten pier�cie� na r�ce. Powiedzmy, �e u tego wielkiego, skradaj�cego si� drania, kt�ry �ledzi� was obu. W g�osie Arbasa zabrzmia�a z�o��: - �ledzi� nas! Pos�uchaj, Imel, wygl�da na to, �e wyszed�em na �atwowiernego. - Wcisn�� sztylet g��biej. Imel oddycha� chrapliwie, usi�uj�c odsun�� gard�o od k�uj�cego ostrza. - To mycea�ski n� - wyja�ni� Imelowi do ucha zab�jca. - Ci z g�rskich klan�w tygodniami wykuwaj� stal, tak w�a�nie j� kszta�tuj�c. M�wi�, �e stal staje si� s�aba i krucha jak ta z nizin, je�li nie napije si� dobrze ciep�ej krwi wroga co jakie� dziesi�� dni. - St�d, gdzie siedz�, wydaje mi si�, �e to pelli�ska robota - zauwa�y� Kane. - To dlatego, �e pelli�ski rzemie�lnik dorobi� mi do niego r�koje�� - odpowiedzia� Arbas ura�onym tonem. - W ka�dym razie szlachcic, kt�ry by� w�a�cicielem tego no�a, zanim go zabi�em, przysi�ga�, �e to mycea�skie ostrze. Nie mo�na si� pomyli� co do stali - popatrz, jak g�adko przetnie gard�o Imelowi. Kane potrz�sn�� g�ow� i wsta�. - Mo�e p�niej. Pozw�lmy mu na razie oddycha�. Tak si� z�o�y�o, �e tylko jeden cz�owiek was �ledzi�, a ja na niego czeka�em. My�l�, �e teraz Imel b�dzie m�wi� swobodnie. - Utkwi� w Imelu mordercze spojrzenie swych oczu p�on�cych w�ciekle gniewem. Imel wiedzia�, �e �mier� jest blisko. - Kim on by�? Dlaczego szed� za tob�? - Kane nie marnowa� czasu na ostrze�enia przed k�amstwem, a Imel pewnie i tak nie m�g�by sk�ama� pod zimnym spojrzeniem tych oczu. - To by� oficer, kt�ry towarzyszy� mi z Thovnos. By� moim Stra�nikiem. Chodzi�em po najpodlejszych dzielnicach Nostoblet, usi�uj�c ci� znale�� i uwa�a�em za konieczne, by towarzyszy� mi w dyskretnej odleg�o�ci. Dzi� wiecz�r rozkaza�em mu i�� za sob�, kiedy wyszed�em z Arbasem. Kane zastanawia� si� d�ugo. - Tak, bo nie wierzy�e� mu, i nie bez przyczyny. Kiedy tylko zosta�by� sam, Arbas zabi�by ci� bez skrupu��w dla kosztowno�ci, jakie posiadasz - gdybym nie nakaza� mu przyprowadzi� ci� tutaj. Ciekawo�� z mojej strony. Wszystko, co przyjaciel Bindoff m�g� mi powiedzie�, to to, �e jeste� m�odszym potomkiem nieco zubo�a�ego thovnozyjskiego rodu posiadaczy ziemskich, cz�owiekiem w�tpliwej uczciwo�ci, lecz podobno pomys�owym, i �e przyby�e� do niego z do�� ciekawymi listami polecaj�cymi, aby zapyta�, gdzie mnie szuka�. Jeste� wi�c usprawiedliwiony, co nie znaczy, �e ci darowa�em. Gdy ka�da poczciwa dusza w ca�ej Po�udniowej Lartroxii ��da mej krwi, nie mog� ryzykowa�. Twoje przybycie by�o ryzykiem, a to, �e przyby�e� z eskort�, jeszcze wi�kszym. Chyba by�e� w �askach u szcz�cia dzi� w nocy, bo nie znalaz�em �lad�w wskazuj�cych, �e tw�j przyjaciel by� �ledzony. W ka�dym razie zmuszony by�em czeka� na deszczu jeszcze d�ugo po tym, jak upora�em si� z Jednouchym, aby upewni� si�, �e nikogo z nim nie by�o. Widzisz, Imelu, tobie te� nie ufa�em. A wi�c czeka�em sobie w�r�d g�az�w obok �cie�ki. Patrzy�em, jak ty i Arbas przechodzicie obok, a potem spotka�em twojego przyjaciela. Musia�em go mocno wystraszy�. Trzeba jednak przyzna�, �e mia� ciekawy pier�cie�. Z pozorn� beztrosk� rzuci� pier�cie� na stos przedmiot�w skradzionych z grobowc�w. Gestem nakaza� rozczarowanemu zab�jcy uwolni� Imela, po czym zapyta�: - Raz jeszcze. Czego chcesz? Imel powoli wypu�ci� z p�uc powietrze, gdy ostrze sztyletu cofn�o si�. Stru�ki potu piek�y sp�ywaj�c po szkar�atnej linii na jego szyi. Zdawa�o mu si�, �e miejsce na karku, gdzie czu� gor�cy oddech mordercy, jest wysuszone. Zbieraj�c si� w gar��, by zdoby� si� na wysi�ek, od kt�rego zale�a�o jego �ycie, Imel zacz��: - Przysy�a mnie kto�, kto potrzebuje twych us�ug i chce zap�aci� za nie po kr�lewsku. - Naprawd�? Troch� to og�lnikowe, ale mi�o brzmi. B�d� bardziej szczeg�owy. W jakiej postaci? - Bogactwo, w�adza, stanowisko, mo�e kr�lestwo. - Teraz zaczynasz mnie zaciekawia�. Pos�uchajmy szczeg��w. Zw�aszcza dotycz�cych moich �us�ug", jak to nazwa�e�. - Oczywi�cie. Lecz powiedz najpierw, co wiesz o sprawach Cesarstwa Thovnozyjskiego? - O obecnych bardzo niewiele. Up�yn�o sporo lat od czasu, gdy ostatni raz odwiedza�em te wyspy. - W takim przypadku wybacz, �e rozpoczn� nieco d�ug� opowie��, by wyja�ni� sw� misj�. - Je�li mnie zainteresuje - mrukn�� Kane, a potem zawo�a� cicho: - Do diab�a, sp�jrz tam! - Wstr�tnego koloru �uk grabarz spad� z chrz�stem na st� i gramoli� si� zawzi�cie w stron� migoc�cej lampy. Kane podni�s� wielkiego skarabeusza i z fascynacj� przygl�da� si�, jak przechodzi z jednej jego r�ki na drug�. - Wys�annik zmar�ych. Uwielbia wgryza� si� w gnij�ce czaszki. - Popatrzy� na �ci�gni�t� twarz Imela. - M�w. S�ucham. Opowie�� Imela - Netisten Marii jest monarch� Thovnos i z tego tronu rz�dzi r�wnie� Cesarstwem Thovnozyjskim - wyspiarsk� federacj� na po�udnie i wsch�d od wybrze�a Lartroxii, za �rodkowym Morzem, kt�re rozdziela kontynenty Lartroxii i Ziemie Po�udniowe. Jak zapewne wiesz, cesarstwo powsta�o dwa wieki temu z podzielonego subkontynentu o�miu du�ych wysp, ka�da o powierzchni dw�ch lub trzech tysi�cy mil kwadratowych, wraz z tuzinem mniejszych wysp i niezliczonymi skrawkami ziemi, zbyt ma�ymi, by o nich wspomina�. Jako najwi�ksza i najpot�niejsza wyspa Thovnos by�a stolic� cesarstwa przez wi�kszo�� jego dziej�w, a Netisten Marii jest prawnym potomkiem rodu, kt�ry od dawna przysparza� silnych, zdolnych w�adc�w. Kiedy jego ojciec, Netisten Sirome, zmar�, by� tylko jeszcze jeden pretendent do tronu - starszy brat Netistena Marila, Leyan, kt�ry by� nieprawym synem Netistena Sirome i uwodzicielskiej szlachcianki z Tresli. Poniewa� by� b�kartem, Leyan nie nosi� kr�lewskiego nazwiska i nie mia� szans na wst�pienie na tron, chyba �eby Marii zmar� nie zostawiaj�c m�skiego potomka. Tote� by� bardzo przygn�biony, gdy m�odszy brat wcze�nie o�eni� si� z odleg�� kuzynk� z Quarnora, kt�ra wkr�tce mia�a mu urodzi� dziecko. Jego m�oda �ona urodzi�a mu c�rk�, nazwan� M'Cori, i nied�ugo potem zn�w zasz�a w ci���. Lecz kiedy zbli�a� si� czas rozwi�zania, zachorowa�a i umar�a, nie wydaj�c na �wiat dziecka. Plotki g�osi�y, �e Leyan kaza� j� otru�, by zapobiec narodzinom nowego potomka, ale wszyscy wiedzieli, �e zawsze by�a chorowita i by� mo�e wysi�ek urodzenia dwojga dzieci w kr�tkim odst�pie czasu okaza� si� dla niej zbyt wielki. Przez miesi�ce Marii by� nieprzyst�pny i jego dusz� szarpa�y silne nami�tno�ci. Najpierw dosta� strasznego ataku bezsilnej w�ciek�o�ci - sam otworzy� �ono swej �ony i wyrwa� ze� syna, kt�remu brakowa�o tylko kilku tygodni do normalnych narodzin. Kocha� bardzo swoj� �on� i kiedy w�ciek�o�� przerodzi�a si� w rozpacz, dr�czy�o go poczucie winy. Obwinia� si� za to, �e za bardzo nalega� na sw� m�od� �on�, by urodzi�a mu syna. Czas powoli wyleczy� go z emocji, kt�re go dr�czy�y, lecz teraz sta� si� twardym i bezlitosnym m�czyzn�. Jego charakter pogorszy� si�, a nigdy nie by� �agodny. Zdawa�o si�, �e przep�dzi� wszelkie my�li o ma��e�stwie, by�ym czy przysz�ym, ma�a M'Cori za� cierpia�a z powodu zaniedbania. To Leyan troszczy� si� o ni�, nie tyle z lito�ci, co dlatego, �e sam sp�odzi� dw�ch silnych ch�opc�w, Lagesa i Rogeta, i marzy� mu si� poprzez o�enek syna z M'Cori tron dla jednego z nich, je�li nie dla siebie. Up�ywaj�ce lata sprzyja�y zamys�owi, jako �e Marii pozosta� nie�onaty, a M'Cori wyros�a na dziewczynk� niezwyk�ej urody i naiwno�ci granicz�cej z prostoduszno�ci�. By�a wzruszaj�co wdzi�czna stryjowi i bardzo przywi�zana do jego syn�w. Lages i Roget wyro�li na silnych m�odzie�c�w b�d�cych dum� swego ojca. Obaj byli wyszkoleni w pos�ugiwaniu si� broni� i dowodzeniu, urodziwi i dworscy w obej�ciu. Leyan widzia� w nich prawdziwych ksi���t krwi. Dlatego te� by� zrozpaczony, gdy Roget, starszy i mniej lekkomy�lny z jego syn�w, zgin�� �mierci� bohatera w wieku 22 lat, prowadz�c armi� swego stryja przeciw buntownikom na wyspie Fisitii. Zosta� pomszczony przez brata, Lagesa, kt�ry nadrabia� gwa�townym temperamentem brak b�yskotliwo�ci typowej dla Rogeta. M'Cori uczestniczy�a w �a�obie po Rogecie, ca�a tr�jka bowiem chowa�a si� razem jak rodze�stwo, lecz kiedy �a�oba si� sko�czy�a, ona i Lages zostali kochankami. I wtedy, cztery lata temu, Leyan zauwa�y� co�, co zagra�a�o jego starannie przygotowywanym planom. Netisten Marii znowu si� zakocha�. Z przekl�tej wyspy Pellin na pomocy przyby�a kobieta nieziemskiej urody. Nazywa�a si� Efrel. W jej �y�ach p�yn�a �wietna krew, a r�d Efrel da� swe imi� wyspiarskiemu kr�lestwu, kt�rym rz�dzi� przez wieki. Kiedy tworzy�o si� cesarstwo, my�lano, �e to w�adcy Pellinu b�d� nim rz�dzi�, jako �e ich krew by�a najstarsza i najszlachetniejsza. Lecz dla Pellinu nasta�y mroczne czasy i podupad�e, starzej�ce si� kr�lestwo nie mog�o by� przeciwnikiem dla m�odszych i silniejszych kr�lestw na po�udniu. W samej rzeczy, wszelkie zagro�enie dla dominacji Thovnos pochodzi�o od jego m�odszych s�siad�w, a nie odleg�ego Pellinu, cho� nie jest tajemnic�, i� w�adcy Pellinu zawsze marzyli o tym, by kiedy� dzier�y� w�adz� cesarstwa w swych r�kach. Wyspa ta mia�a z�� s�aw� od najwcze�niejszych dni, gdy ludzie po raz pierwszy przebyli Zachodnie Morze i osiedlili si� w tamtych stronach. Nasza historia jest d�uga i wiele z tego, co dzia�o si� w wiekach poprzedzaj�cych powstanie cesarstwa, zosta�o przeplecione legendami i mitami. Mimo to dziwne kamienne ruiny, kt�re mo�na znale�� w pewnych opustosza�ych okolicach wysp, s� wci�� nieodgadnion� zagadk�. Nic nie wiemy o rasie, kt�ra zbudowa�a te monolityczne twierdze. Legenda m�wi, �e ruiny by�y tam ju� przed przybyciem ludzi na wyspy. Z pewno�ci� te rozsypuj�ce si� kamienie s� niezwykle stare i �aden cz�owiek nie domy�la si�, ile wiek�w up�yn�o od czasu, gdy wzniesiono te gigantyczne twierdze, ani czyj� r�k� zosta�y zburzone. Istniej� ciekawe podania, wspominaj�ce o przera�aj�cych p�askorze�bach przedstawiaj�cych kolosalne sceny walk mi�dzy potwornymi morskimi bestiami, rodem z koszmarnego snu szalonego boga. Pierwsi �eglarze, kt�rzy osiedlili si� na wyspach, opowiadali straszne rzeczy o tym, co by�o wyryte na niekt�rych starych kamieniach - o okropnych scenach, kt�re starali si� zniszczy� na zawsze w przera�eniu ciosami m�ot�w i d�ut. �adna z tych p�askorze�b nie zachowa�a si� do naszych czas�w, by potwierdzi� opowie�ci. To na wyspie Pellin mo�na znale�� najwi�cej tych poro�ni�tych mchem ruin - i nie s� one tak zniszczone, jak na po�udniowych wyspach. Z pewno�ci� nie tylko z powodu niezmierzonych g��bin w�d na p�noc od Pellinu �aden rybak nie o�mieli si� zarzuci� sieci w tej okolicy, a kupcy zbaczaj� wiele mil z kursu, by nie p�yn�� tamt�dy. Ten rejon Zachodniego Morza zwany jest Sorn-Ellyn, co, jak m�wi�, znaczy �Bezdenne Morze" w archaicznym j�zyku. Jego g��biny nigdy nie zosta�y zbadane. Legendy g�osz�, �e Ziemia tam si� rozp�k�a i wody Sorn-Ellyn sp�ywaj� do kosmicznego oceanu, na kt�rym p�ywa nasz wszech�wiat. Ciekawa koncepcja wywodz�ca si� oczywi�cie z ludowych poda� o stworzeniu wszech�wiata - chocia� filozofowie od tamtej pory wynale�li ciekawsze teorie do dyskusji. Trudniej pomin�� straszne i niepokoj�ce historie opowiadane od lat przez niewielu ludzi, kt�rzy wyp�yn�li na Sorn-Ellyn i powr�cili - a przynajmniej tak twierdzili. Rozg�aszali oni fantastyczne opowie�ci o upiornych �wiat�ach widzialnych w nocy w g��bi morza, o niesamowitych ledwo widocznych kszta�tach, kt�re p�ywa�y po czarnych falach noc� przy pe�ni ksi�yca. Niekt�rzy twierdzili, �e s�yszeli niesamowity gwizd dobiegaj�cy spod powierzchni morza, pisk, kt�ry sprawia�, �e ludzie krzyczeli z b�lu, a psy pok�adowe w�cieka�y si� ze strachu. Powiadaj�, �e okropne morskie potwory zamieszkuj� wody w�a�nie Sorn-Ellyn, ohydne stworzenia, potrafi�ce wci�gn�� pod wod� ca�y statek i jego za�og�. Najstarsze legendy m�wi� o starej rasie demon�w zamieszkuj�cych czarne g��bie Sorn-Ellyn, kt�re z rado�ci� topi� wszystkich g�upc�w, kt�rzy odwa�yli si� wej�� na obszar ich zatopionego kr�lestwa. Z tymi mrocznymi legendami o przesz�o�ci ��cz� si� historie, o kt�rych marynarze m�wi� jeszcze dzi� ze strachem w oczach. Takie opowie�ci s� wykpiwane za dnia lub opowiada si� je dla mi�ego dreszczyku nad kuflem piwa, ale nie wspomina si� o nich w nocy czy na morzu. Oto jedna z nich: Kilka lat temu kapitan z Tresli p�yn�� do domu z bogatym �adunkiem zbo�a z Lartroxii. Nie chc�c nara�a� swego �adunku na wilgo� oceanu d�u�ej, ni� to konieczne i aby przyby� do portu przed konkurencj�, zdecydowa� si� pop�yn�� na p�noc przez Sorn-Ellyn, zamiast kr�t� tras� przez wyspy na po�udnie od Pellinu. Za�oga by�a niespokojna, ale kapitan przekupi� ich obietnic� dodatkowej zap�aty, wiedz�c, �e jego zbo�e osi�gnie wy�sze ceny, je�li przyp�ynie przed rywalami. Kiedy wyp�yn�li na Sorn-Ellyn, obserwator zauwa�y� rozbity statek. Podp�yn�li bli�ej i ujrzeli roztrzaskany fragment kad�uba ammura�skiego statku, a na nim przywi�zanego do belek samotnego rozbitka. �eglarz ten dryfowa� wiele dni po katastrofie, lecz to nie ch��d, tylko brak �ywno�ci i wody zmieni� go we wrzeszcz�cego, bezrozumnego szale�ca. Dosta� sza�u, gdy wci�gni�to go na pok�ad. Odpychaj�c tych, kt�rzy usi�owali opatrzy� rany na jego udr�czonym ciele, krzycza� ob��dnie o �liskich, czarnych mackach i morskich demonach bez twarzy. Przywi�zuj�cy go do ��ka marynarze z odraz� patrzyli na okropne blizny, kt�re znaczy�y jego wychudzone cia�o, tak jakby cz�owiek ten zosta� owini�ty ogniwami rozpalonego do czerwono�ci �a�cucha. Niewiele mo�na by�o zrozumie� z jego �a�osnego be�kotu, lecz wydobyto ze� do��, by kapitan zawr�ci� statek i szybko odp�yn��, chc�c unikn�� pewnego buntu. A co najdziwniejsze, pierwszej nocy po uratowaniu go rozbitek nagle zbudzi� si� z koszmarnego snu, zerwa� wi�zy, kt�re go kr�powa�y, i z nieludzk� si�� wyrwa� si� usi�uj�cym go zatrzyma�. �miej�c si� i be�koc�c, skoczy� do morza. Marynarz, kt�ry przygl�da� mu si�, jak odp�ywa, przysi�ga�, �e zobaczy� dziwne �wiat�o pal�ce si� pod powierzchni� ciemnych w�d, a kilku innych twierdzi�o, �e s�abo s�ysza�o niesamowity, bucz�cy d�wi�k dochodz�cy z g��bin. Istnieje jeszcze wiele innych dziwnych opowie�ci - do��, by pokaza�, �e co� niedobrego otacza Pellin i morze wok� niego. Ten sam cie� z�a wisi nad kr�lewsk� rodzin�, wiadomo bowiem, �e w�adcy Pellinu od dawna zajmowali si� tajemnicami, kt�rych lepiej by�o nie zg��bia�. Wiadomo powszechnie, �e pradziadek Efrel zamordowa� swoj� najm�odsz� wnuczk� i wyk�pa� si� w jej krwi, by wr�ci�a mu m�odo��. Czy mu si� uda�o, nigdy si� nie dowiemy, poniewa� jego rozw�cieczony syn wypru� mu wn�trzno�ci wkr�tce potem. Powiadaj�, �e g��boko pod piwnicami i lochami Dan-Legeh, Czarnej Twierdzy w�adc�w Pe�linu, znajduje si� wielka podziemna komnata. W tej ogromnej jaskini pelli�scy ksi���ta od wiek�w torturowali swych wrog�w i zg��biali mroczne tajniki wiedzy czarnoksi�skiej. Ci nieliczni obcy, kt�rzy weszli do owej komnaty i wyszli z niej o zdrowych zmys�ach, opowiadali o wielkiej sadzawce w pod�odze jaskini, sadzawce, kt�rej wody wznosi�y si� i opada�y zgodnie z odp�ywami morza. W czarnych g��binach tej sadzawki znikn�o wiele tajemnic, kt�rymi Pellin nie uwa�a� za stosowne si� dzieli�. Ale wracaj�c do spraw czas�w tera�niejszych i do Efrel: Do tej samej tajemnej komnaty pewnej nocy trzydzie�ci lat temu Pellin Othrin, wtedy monarcha Pe�linu, zani�s� wrzeszcz�c�, nag� dziewczyn� - i cho� by�a to jego nastoletnia kuzynka Wehrle, nikt nie o�mieli� si� mu przeszkodzi�. Co tam robili, nikt nigdy si� nie dowiedzia�, o �wicie bowiem Wehrle wyczo�ga�a si� stamt�d p�ywa z ob��dem w wytrzeszczonych oczach. Pellin Othrin nie powiedzia� ani s�owa o tym, co si� wydarzy�o, nikt te� nie o�mieli� si� zapyta�. Wkr�tce potem Lyrde, �ona Othrina, kt�ra nie da�a mu dzieci, niespodziewanie zachorowa�a i umar�a. Jeszcze popio�y jej stosu nie ostyg�y, gdy Othrin o�wiadczy�, �e uczyni Wehrle now� kr�low�. Niekt�rzy dziwili si�, �e chce �eni� si� z t� nieszcz�sn� dziewczyn�, gdy� wiadomo by�o, �e Othrin nie ma odrobiny lito�ci w sercu. Nie mogli r�wnie� zrozumie�, dlaczego Othrin zabi� medyka i po�o�n�, kt�rzy byli przy narodzinach jego c�rki kilka miesi�cy p�niej, dziecko bowiem by�o normalne pod ka�dym wzgl�dem. T� c�rk� by�a Efrel. Szale�stwo Wehrle pog��bi�o si� po urodzeniu Efrel tak, �e czasami trzeba by�o j� powstrzymywa�, by nie rzuci�a si� na dziecko. Pellin Othrin umie�ci� �on� w osobnych komnatach ze s�u�b� maj�c� stale czuwa� na wypadek jej ataku. Kiedy Efrel podros�a i mo�na by�o odstawi� j� od matczynej piersi, oddano j� nia�ce, po czym o Wehrle wi�cej nie m�wiono i nikt nie o�mieli� si� o ni� pyta�. Gdy Efrel by�a starsza, Othrin trzyma� j� u swego boku i osobi�cie przyk�ada� stara� do jej wykszta�cenia zar�wno w sprawach rz�dzenia, jak i tajemnej wiedzy w�adc�w Pe�linu. Pewnej nocy znaleziono Pellina Othrina zaduszonego w jego komnatach, cho� nie s�yszano �adnego krzyku. Stra� nie umia�a wyja�ni�, jak morderca nie zauwa�ony prze�lizgn�� si� obok nich, ani nie domy�la�a si�, jakiego to dusiciela sznur poznaczy� cia�o ich pana krwawymi pr�gami, nie wiedzia�a te�, sk�d wzi�y si� wodorosty wpl�tane w jego brod�. Jego nag�a �mier� zostawi�a Pellin bez nast�pcy tronu, lecz w d�ugiej historii Pe�linu by� ju� przypadek, gdy wysp� rz�dzi�a kobieta. Pellin Othrin wyuczy� swoj� c�rk� dobrze, tak wi�c Efrel wst�pi�a na staro�ytny tron Pe�linu jako kr�lowa. Wkr�tce mia�a r�wnie� zosta� cesarzow�. M�wiono o Efrel, �e studiowa�a demonologi� i tajemne sztuki z pasj� przewy�szaj�c� zapa� jej bezbo�nych przodk�w. By� mo�e kierowa�a ni� ��dza wskrzeszenia starej chwa�y rodu Pellin�w, kt�ry nieub�aganie usuwa� si� w cie� w rosn�cym cesarstwie. Mo�e szuka�a sposob�w, by o�ywi� anemiczn� krew jej rodu, kt�rego potomkowie z ka�dym pokoleniem stawali si� s�absi i mniej liczni, a ob��d, kt�ry prze�ladowa� kr�lewski r�d Pe�linu, nasila� si�. Opr�cz tego uparta plotka g�osi, �e Efrel jest tylko w po�owie cz�owiekiem, �e jej prawdziwym ojcem nie by� Pellin Othrin, ale wywo�any przez niego demon, kt�ry sp�kowa� z Wehrle tej nocy, gdy postrada�a zmys�y. Z pewno�ci� istniej� pewne powody, by broni� tej szeptanej teorii. T�umaczy�oby to obsesyjne zainteresowanie Efrel czarn� magi� i innymi tajnymi naukami. Poza tym wyja�nia�oby jej nieludzkie pi�kno czy si�� �yciow�, b�d�c� niczym chwast dla anemicznych kwiat�w, do kt�rych podobni s� inni jej krewni. By� mo�e nienaturalne pochodzenie da�o jej moc rozpalania ��dzy Netistena Marila, kt�ry maj�c trzydzie�ci kilka lat by� m�czyzn� zimnym i nieprzyst�pnym. Netisten Marii ujrza� Efrel po raz pierwszy, gdy przedstawiono mu j� na dworze pewnego dnia. Porusza�a si� z wdzi�kiem w przylegaj�cej, lecz powiewnej pi�knej szacie z opalizuj�cych �usek �lepych w�y morskich wyci�gni�tych z Sora-Ellyn. Kiedy zostali sobie przedstawieni przez s�u�b�, jak tego wymaga�a dworska etykieta, uwodzicielka wyja�ni�a Marilowi, �e przyby�a z Pellinu, by z�o�y� mu wyrazy szacunku, i pragnie pozosta� czas jaki� na cesarskim dworze, co by�o przywilejem przys�uguj�cym cz�onkom kr�lewskiej rodziny. Od tej chwili Marii nie my�la� o niczym innym tylko o Efrel, gdy� jej egzotyczne pi�kno, otaczaj�ca j� atmosfera tajemniczo�ci i by� mo�e jej czar ca�kowicie podbi�y go i obudzi�y jego u�pione nami�tno�ci. Rozpalone po tak d�ugim czasie, zap�on�y gwa�townym ogniem i wszyscy wiedzieli, �e wkr�tce Thovnos b�dzie mia� now� kr�low�. Oczywi�cie ten bieg wypadk�w przerazi� Leyana i wielu innych, kt�rzy przepowiadali, �e nic pr�cz nieszcz�cia nie przyjdzie ze zwi�zku z nies�awnym Pellinem. Lecz Marii zakocha� si� po uszy w tej bladosk�rej pi�kno�ci o warkoczach jak niebo o p�nocy i oczach tak ciemnych, �e l�ni�y jak onyksy. Nawet ci, kt�rzy nienawidzili tej najnowszej gwiazdy dworu, przyznawali, �e jej pi�kno przewy�sza�o pod ka�dym wzgl�dem urod� ka�dej kobiety, jak� znali - ��cznie z M'Cori, kt�ra pod opiek� Leyana robi�a karier� na cesarskim dworze dzi�ki