3861
Szczegóły |
Tytuł |
3861 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3861 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3861 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3861 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J�zef Ignacy Kraszewski
Dowmund
(Karta z �ycia artysty)
Nazywa� si� Dowmund, imi� by�o pi�kne, ale on tak biedaczysko wygl�da�, �e nie przystawa�o do niego.
Niewielkiego wzrostu, niezr�cznej postaci, d�ugiej, bladej twarzy, z oczyma du�ymi, niebieskimi, ma�om�wny, boja�liwy, niezgrabny, j�ka� si�, gdy m�wi�, wchodz�c nie wiedzia�, na kt�r� nog� mia� st�pn��, s�owem, obudza� zarazem lito�� i wsp�czucie.
Str�j jego w najwy�szym stopniu zaniedbany, nieoczyszczony, pomi�ty, r�ce podrapane i zbrukane, w�osy w nie�adzie, obuwie zab�ocone � na pierwszy rzut oka czyni�y go podobnym do kogo� przychodz�cego za ja�mu�n�.
Pomimo to, wpatrzywszy si� w jego czo�o, chwytaj�c czasem spojrzenia, mo�na by�o odgadn�� co� pod t� skorup� ukrytego: ducha i my�l cielesnym przywalone brzemieniem.
Jak si� dosta� do Drezna � by�o tajemnic� z kt�rej si� nie spowiada�. Zapytany, pl�ta� si� be�kota�, r�k� macha�, zagadywa� i t�umaczy� si� nie chcia�. Okrucie�stwem bada� go by�o.
Drezno niegdy� s�yn�o ze swej Akademii Sztuk Pi�knych, ale si� od dawna prze�y�o; Monachium, D�sseldorf, Berlin o wiele je prze�cign�y. Dzi� ju� tu nad Elb� ani takich profesor�w, jak Schnorr, ani wzor�w (modeli), ani pracowni, ani na ostatek tego nat�oku cudzoziemc�w, kt�rych sztuki poci�gaj�, nie znale��. Akademia istnieje resztk� �ycia, zapo�yczon� z przesz�o�ci. Szczeg�ln� uwag� zwracaj� w niej na dzieci kraju, obcym si� trudno do czego� docisn��, a jako wsp�zawodnicy wcale nie s� po��dani.
Z wielkimi nadziejami przybywszy, Dowmund znalaz� si� wkr�tce bez grosza, bez znajomych, stosunk�w, bez sposobu utrzymania i dalszego kszta�cenia.
By�o nas w�wczas wi�cej ni� dzi� Polak�w w Dre�nie, ale o Dowmundzie nikt nie wiedzia�.
Jakim� dziwnym wypadkiem pozna� si� z nim m�j przyjaciel X na�wczas ju�, kiedy Dowmund, w lichej izdebce n�dznej gospody na przedmie�ciu, zad�u�ony, mar� niemal z g�odu.
Faktem by�o, �e nie jad� nic nad chleb suchy, a reszt� zast�powa�a, niestety, w�dka... Gdy by� g�odny, przek�siwszy chlebem biedak upija� si�, k�ad� na ��ko i zasypia� gor�czkowo.
We dnie mia� jeszcze si�� malowa�. W izdebce na strychu, w kt�rej �wiat�a by�o ma�o, i to niegodziwego, sta�y na sztaludze i po k�tach pozaczynane obrazki...
Kilka kopij z galerii, do kt�rych zrobienia trudno mu si� by�o docisn��, wykonane dla chleba, sprzedane za bezcen, nie dawa�y mu umrze�.
Gdy�my si� o nim dowiedzieli i starali przyj�� w pomoc, Dowmund by� ju� na zdrowiu, na umy�le, na energii wyczerpanym i z�amanym.
Troch� nadziei wst�pi�o w niego, lecz nie sztuka, kt�r� kocha� i dla kt�rej po�wi�ci� siebie, zajmowa�a go, ale potrzeba utrzymania bytu... Got�w by� malowa� co b�d�, aby �y�, a potem? �ycie zn�w odda� dla sztuki
M�wi� o niej, jak o innych przedmiotach, nie umia� wcale Gdy w galerii obraz go jaki uderzy�, zaj��, stawa� przed nim, sta� godzinami, patrza�, potnia�, r�ce za�amywa�, ale zapytany nie potrafi� zda� sprawy z wra�enia.
Powtarza� z cicha:
� Panie, tego! Cudowny! Panie! Kl�ka�!
Nie pochodzi�o to z umys�owego ub�stwa, ale nie by� cz�owiekiem s�owa... B�g go stworzy� do p�dzla, to jest do czynu, kt�ry mu by� wyznaczony.
Za to, gdy m�wiono przy nim o sztuce, s�ucha� z uwag� niezmiern�, z nat�eniem, z g��bok� wiar�, �e m�wi�c o sztuce, nikt, jak o �wi�to�ci, bez przekonania i namaszczenia m�wi� nie m�g�.
Z pierwszych jego szkic�w i obrazk�w nie mo�na go by�o s�dzi�, widocznym tylko z nich by�o, i �e ten cz�owiek, kt�ry nawet techniki dzisiejszej uczy� si� nie mia� gdzie, wiele odgad� i stworzy�; dla siebie. My�l jego w�asna kr��y�a dot�d w ciasnym k�ku kilku motyw�w wyniesionych z Litwy... Ubogie dzieci wiejskie, lasy stare, krajobrazy zadumane i sm�tne i jakie� istoty bajeczne, legendowe powtarza�y si� na p��tnach pocz�tych.
Gdy mia� malowa�, bra� go niepok�j o wz�r... bo nic bez natury robi� nie chcia�, nie pojmowa� nawet, jak si� bez niej obej�� by�o mo�na w najmniejszych akcesoriach. Wy�niwszy jak�� ondyn�, rusa�k�, �witeziank� szuka� jej potem na ulicy, a gdy nie znalaz�, bra� odartego wyrostka i malowa� �ebraczk�...
Wprawy mia� ju� wiele i pewn� w�asn� faktur�, z kt�rej mog�a si� doskona�a, oryginalna
wyrobi� technika. Z podziwieniem widzieli�my, �e rysunek by� poprawny, staranny, a nie tak niewolniczy, aby ze wzoru nie stworzy� co� w�asnego. Wz�r by� dla niego tylko podpor�, na kt�rej opieraj�c si�, w�asnego ducha tchn�wszy w niego, dawa� niby tylko to, co widzia�, ale przecudownie wyidealizowane w tym kierunku, jaki natura wskazywa�a. Idealizowanie to nie nadwer�a�o prototypu, podnosi�o go do najwy�szej pot�gi...
Dowmund, kt�ry ani si� zastanawia�, jak to czyni�, ani umia� wyt�umaczy�, talentem od natury mu danym, instynktem dochodzi� do tego, co jest zadaniem sztuki: w �miertelnym i znikomym dojrze� i wydoby� z niego nie�miertelne i wiecznie prawdziwe...
Nic bez wzoru malowa� nie mog�c, a zap�aci� za model nie maj�c czym, biedny cz�ek dzieli� si� ostatnimi fenigami z najubo�sz� dziatw� uliczn� i musia� si� ogranicza� jej malowaniem...
Obdartusy te powtarza�y si� na jego obrazkach. Gdy mu lasu by�o potrzeba, szed� do Szwajcarii Saskiej, ale tutejszy las po litewskim wydawa� mu si� ironi�.
Z saskich jode� i sosen tworzy� litewskie, kt�rych widma przyni�s� z sob� w pami�ci.
Gdy�my si� o nim dowiedzieli i nim mu mo�na by�o przyj�� w pomoc kupnem paru rob�t jego, Dowmund by� ju� tak przybity n�dz�, tak z�amany walk�, �e cho� pod�wign�� si� zapragn��, by�o za p�no.
W dzie� milcz�cy, nie�mia�y, os�upia�y, zapracowawszy si�, aby ze �wiat�a korzysta�, wieczorem nie umia� sobie radzi� inaczej: albo szed� gdzie� do szynku, tam, gdzie si� nie obawia�, aby go znaleziono, lub kupowa� flaszk� w�dki i postawiwszy j� pod ��kiem, poty pi�, a� upojony nie zasn�� snem gor�czkowym.
Wstawa� potem os�abiony, dr��cy, bezsilny i zjad�szy chleba wraca� do pracy, kt�ra go tak samo upaja�a jak w�dka. Olbrzymie si�y nie mog�y podo�a� takiemu �yciu wyczerpuj�cemu, niszcz�cemu, zab�jczemu. Dowmund te� wygl�da� straszliwie i patrze� na� by�o bolesnym.
Starano si� go oderwa� od tego trybu �ycia, zaprasza�, aby karmi�, zatrzymywa�, aby zmusi� do zmiany na�ogu i nawyknie�. Niekiedy si� to udawa�o chwilowo, lecz zostawiony sam sobie, powraca� do w�dki i do marze�... Nie �y� prawie z nikim. Na pr�no starano si� go ug�aska�, przyswoi�, spoufali�; dziki by�, a d�uga samotno�� uczyni�a to zdziczenie natur�.
W czasie, gdy prawie trze�wy pracowa� z rana, bo nie zwyk� by� pi�, gdy zmrok go oderwa� od sztalugi, Dowmund nie maj�c �wiadk�w, opr�cz swych wzor�w w �achmanach wzi�tych z ulicy, wpada� w jakie� marzenie i zapa�, kt�ry go zmienia�.
X podpatrzy� go z p�dzlem maluj�cego rusa�k� w lesie i zdumia� si� ogromn� metamorfoz�. Oczy mu ciemnia�y i nabiera�y ognia, twarz � wyrazu energicznego, prostowa� si� i rosn��, pot�nia� i maluj�c mrucza� co� sam do siebie... �mia� si� do obrazu, odchodzi�, przybli�a�, rozgor�czkowywa�.
Pochwycony na uczynku, jak �limak, kt�ry chowa rogi, natychmiast kurczy� si�, mala�, milk� i ostyga�...
Malowa� przy nikim nie m�g�. Proces ten dla niego by� aktem tajemniczym, kt�rego oko ludzi profanowa� nie powinno by�o.
Przez dosy� d�ugi czas po��czone starania tych, co si� nim zajmowali, niewiele skutkowa�y, lepszy byt lepsz� tylko w�dk� ci�gn�� za sob�, stopniami jednak Dowmund pocz�� si� wstydzi�, zapragn�� przezwyci�y�.
Jak si� p�niej okaza�o, nie starania �yczliwych, ale inna okoliczno�� podzia�a�a na zmian� usposobie� Dowmunda.
Stancyjka w hoteliku, n�dzna, by�a stosunkowo drog�, a w najwy�szym stopniu niewygodn�. Zacz�to go namawia�, �e m�g� i powinien by� naj�� par� umeblowanych pokoik�w skromnych, w odleglejszej cz�ci miasta, gdzie by�o taniej, i tam przenie�� penaty.
Opiera� si� w pocz�tku, leniwy by� i do zmian nieskory; w tym kwartale, w kt�rym zasiedzia� si�, zna�y go dzieci i �atwo si� do stania, jako modele, �ci�ga� dawa�y. Kt� wie? Mia� mo�e kredyt w jakim szynku, bo i to by� mog�o...
Lecz na ostatek, gdy zam�wiony obraz wi�kszych rozmiar�w malowa� na poddaszu by�o niepodobna, Dowmund da� si� sk�oni� do tego, aby szuka� nowego mieszkania.
Niewybredny wcale, zdawa�o si�, �e z pierwszym lepszym si� pogodzi, ale stawa�o to na przeszkodzie, �e wszystkie niemal mieszkania, kt�re si� str�czy�y, mia�y wnij�cie wsp�lne z gospodarzami. Tej niewoli Dowmund si� podda� nie chcia�, upiera� si� przy wynalezieniu izdebek, do kt�rych by mia� wnij�cie osobne i gdzie by go nikt nie kontrolowa�... B�g wie! Powraca�, czasem mocno napi�y i wstydzi� si� tego...
X, kt�ry go raz w tym stanie z�apa� na ulicy, z trudno�ci� pozna� w nim nie�mia�ego, milcz�cego Dowmunda.
Nap�j zupe�n� w nim dokona� metamorfoz�. Stawa� si� zuchwa�ym, szyderskim, wielom�wnym, a nawet, w co by�o najtrudniej uwierzy�; zarozumia�ym.
Gdy X nam o tym rozpowiada�, s�dzili�my, �e obgaduje nieszcz�liwego, lecz mieli�my sposobno�� przekona� si�, �e tak by�o w istocie.
Dowmund zwykle unika� tego, aby z nami i przy nas sobie podchmieli�! W�dki, nawet przed obiadem odmawia�, siedzia� u sto�u milcz�cy, i kwa�ny.
W tym roku w�a�nie, gdy si� liczba ziomk�w w Dre�nie zmniejszy�a, a domy, w kt�rych zwykle obchodzili�my �wi�ta Bo�ego Narodzenia i Wielkiej Nocy, znik�y przenosz�c si� gdzie indziej, pozosta�a garstka nasza postanowi�a na Wigili� Bo�ego Narodzenia zebra� si� gdzie�, bodaj w niemieckiej restauracji, byle by� razem.
Niestety! Wigilii polskiej wedle starego obyczaju �adna si�a ludzka tu na obczy�nie stworzy� nie mog�a.
Niemcy za pieni�dze gotowi s� wszystko w �wiecie wykona� pod�ug obstalunku, nie zbywa�o im na dobrych ch�ciach, ale �eby ta wieczerza uczyni�a wra�enie, kt�rego wspomnienia pozosta�y z lat dziecinnych, brak�o... wszystkiego!... pocz�wszy od powietrza, a� do snopka naszego zbo�a w k�ciku.
Nasze odwieczne potrawy tu w parodiach jakich� wyst�powa�y, siano na stole nie by�o naszym sianem, op�atki wygl�da�y inaczej, ryby niepodobne by�y do naszych, a kutia i makowe przysmaki nie da�y si� nawet strawestowa� na �arty.
C� by�o robi� przy takiej chybionej wieczerzy, kt�rej jedyn� przypraw� by�a my�l, i� w tej samej godzinie gdzie� daleko szcz�tki rodzin naszych �ami� op�atki i mo�e... o nas pomy�l�!
Kropiono ducha butelkami wina, do kt�rego wreszcie i Dowmund si� da� nam�wi�, ale pi� je jak wod� i nie wida� by�o, �eby go ono rozwesela�o nawet. Smutniejszym stawa� si� coraz.
Dopiero gdy przy kawie przyniesiono koniak i likwory, a X pocz�� do du�ego kieliszka nalewa� ich Dowmundowi i par� gwa�tem zmusi� wypi�, zobaczyli�my zupe�n� malarza metamorfoz�.
Otworzy�y mu si� usta, podni�s� g�ow�, u�miech twarz rozja�ni� � i pocz�� miesza� si� do rozmowy.
Nastr�j og�lny by� o�ywiony i weso�y. Dowmund, nie umiej�c si� zastosowa� do niego, wpad� w zapa� jaki� dziwny...
On, kt�ry nigdy s��w kilkunastu zwi�za� ni� umia� w rozmowie, sta� si� prawie wymownym.
X dolewaj�cy mu koniaku obrachowa�, �e ca�� butelk� wyszafowa� na to obudzenie ducha...
Rozmowa, nie wiem jak, zwr�ci�a si� do sztuki.
� Co to m�wi� o sztuce? � zawo�a� przys�uchawszy si� temu, co X zagai� ze mn� � w tym przedmiocie nikt nie wie tajemnicy �ycia i nikt nie odgadnie tajemnicy sztuki... Prawid�a! Tu nie ma �adnych prawide�! Nauka! Sztuki si� nauczy� nie mo�na. Przynosi j� z sob� cz�owiek w tym w�ze�ku, kt�rym go wyposa�ono z tamtego �wiata, albo nigdy mie� nie b�dzie... Ja, gdym si� do �ycia obudzi�, wiedzia�em, �e malarzem by� musz�... N�dza po�ama�a skrzyd�a! Nie uda�o si�. Nie wszystkie ziarna schodz�...
Kto� pocz�� o Dre�nie i akademii. Dowmund si� �mia�.
� Jaka to akademia? � rzek� � jedyna prawdziwa to galeria... a wszystko to, co o niej z katedr bredz�, funta k�ak�w niewarte... Najwi�ksi malarze pewnie si� u nikogo malowa� nie uczyli, tylko u samych siebie.
� Ale� technika! � przerwa� mu X.
� Ka�dy mie� musi swoj� � odpar� Dowtound � a kto jej stworzy� nie umie, nie jest artyst�. Po�yczan� technik� nie zajedzie daleko.
Machn�� r�k�, a� kieliszek pr�ny wywr�ci�, ale i to go nawet nie zmiesza�o, tak by� rozgor�czkowany.
� Ca�a sztuka w duszy � zawo�a�. � Obraz trzeba mie� wprz�dy w sobie, nim si� go na �wiat wyda, a kto go szuka na p��tnie, znajdzie tylko plagiat... Gdy mi si� obraz �ni, ja go w�glem, palcem, nog�, b�otem i glin� namaluj�!
S�uchali�my zdziwieni mocno. Dowmund, odrodzony, dumnie i z g�ry na s�uchacz�w spogl�da�. Wkr�tce jednak jaki� dysonans w rozmowie, jakie� niedostrze�one s�owo, kt�re go otrze�wi�o, zamkn�o mu usta.
Wiecz�r ten dla nas by� rewelacj� cz�owieka, jakiego�my w nim ani znali, ani si� domy�lali; na nieszcz�cie potrzeba by�o tego sztucznego �rodka, tego stanu nienaturalnego, aby si� Dowmund objawi� nam, jakim by� wewn�trz.
Skorzysta�em z tego rozwi�zania ust, aby mu doda� odwagi i niepowodzenia pierwiastkowe, m�czarnie, na jakie tu by� wystawiony, wyt�umaczy� wyborem tego nieszcz�snego Drezna, kt�re wcale inaczej si� przedstawia z daleka, ni�eli jest w istocie.
S�uchaj�c milcza�.
� Pan nie jeste� fatalista? � zapyta� po przestanku.
Nie odpowiedzia�em na to pytanie, a Dowmund pochwyci� zaraz:
� Ja wierz� w przeznaczenie, nikt losu swojego unikn�� nie mo�e. M�j by� taki, �e musia�em w�drowa� tu i tu si� zad�awi� n�dz�, ale czy to koniec? Ja nie wiem. N�dza, widzi pan; to jak komu: jednych zabija, drugich od�ywia... Kto wie, co czeka dalej?
Do p�na w nocy trwa�y rozmowy i po zanuceniu �W ��obie le�y...� rozeszli�my si� wszyscy rozmarzeni, smutni, a pocieszeni tym, �e si� w nas wspomnienia rozko�ysa�y.
Gdym nierych�o potem spotka� si� z Dowmundem znowu i spodziewa� si� znale�� go rozmowniejszym, ze zdumieniem postrzeglem, i� powr�ci� do swego normalnego milczenia, boja�liwo�ci, os�upienia. S�owa si� od niego dopyta� nie by�o podobna.
Na wiosn�, zmuszony do d�u�szej podr�y, opu�ci�em Drezno na kilka miesi�cy. Powr�ciwszy, wielu z ziomk�w nie zasta�em, a Dowmund mi ca�kiem wypad� z pami�ci.
Poniewa� co roku s�awna galeria drezde�ska powi�ksza si� nowymi nabyciami, a nie wszystkie z nich do nowszych szk� nale��, ciekaw by�em, czy w czasie niebytno�ci mojej co� nie przyby�o do dawnych malarstwa zabytk�w.
Jednego dnia wi�c poszed�em znowu do galerii, poczynaj�c m�j obch�d od Rafaelowskiej �Madonny�. Nie by�o nowego tak jak nic, opr�cz dwu. krajobraz�w Salvatora Rosy, w tym rodzaju jego, kt�ry tak na�ladowano zr�cznie p�niej, �e niekoniecznie wszystkie Salvatory za autentyczne uchodzi� mog�.
Przy tej sposobno�ci zwr�ci�em si� naturalnie do Ruysdaela, aby poduma� przy jego �Cmentarzu� i nacieszy� si� ma�ymi obrazkami... Szed�em do �Cmentarza�, gdy z dala ju� pozna�em stoj�cego przed nim Dowmunda, zapatrzonego, pogr��onego w tej kontemplacji, obcego ca�emu �wiatu... z r�koma jak do modlitwy z�o�onymi.
Usiad�em z boku, nie chc�c mu by� natr�tnym, i wi�cej jemu ni� Ruysdaelowi si� przypatruj�c.
Tak, by� to on, Dowmund, ale zasz�a w jego powierzchowno�ci zmiana wielka, daj�ca do my�lenia.
Twarz mia� innego wyrazu, ubi�r staranniejszy, jakie� uspokojenie i pogodzenie si� z �yciem zwiastowa�o wejrzenie ja�niejsze, oblicze nie tak jak dawniej zamkni�te.
Ale zarazem kr�tki ten przebieg czasu okrutnie go zestarza�; wychud�, oczy mu si� powi�kszy�y, pier� zdawa�a wpad�a. R�ce, kt�re trzyma� przed sob�, uderza�y tym, �e si� sk�ada�y z ko�ci i sk�ry tylko...
Nagle zakaszla� si� mocno, przytkn�� chustk� do ust i ust�pi� na bok, aby napad silny u�mierzy�... Potrzebowa� na to dosy� czasu, nim zm�czony, krokiem chwiejnym zdo�a� si� przywlec do kanapki i nie poznaj�c mnie siad� tu spocz��.
Poda�em mu r�k�. Przestraszy� si� i drgn�� ca�y... nie pozna� mnie od razu, musia�em si� przypomina�.
� Jeste� pan ci�gle w Dre�nie? � zapyta�em go. � S�ysza�em, �e� mia� my�l uda� si� do Krakowa.
� A! Tak, do Krakowa � rzek� roztargniony � tak, lecz nie my�l� teraz si� st�d wynosi�. Do Drezna, jakie ono jest, mo�na si� przyzwyczai� i przyrosn��.
� Jak�e mu si� powodzi? � zapyta�em.
Roz�mia� si� smutnie.
� Stosunkowo nawet nie�le � odpar�.
Z podziwieniem przekonywa�em si�, �e by� rozmowniejszy daleko, nie unika� rozmowy, �mielej si� odzywa� i s�owa mu p�yn�y �atwiej, ochotniej.
� Malujesz pan co?
� A! Ja? Ja zawsze! Zawsze! � odpar�. � Mam teraz wielki obraz w my�li... wielki, cudowny, ale mi si� jeszcze tak przedstawia mglisto, �e malowania pocz�� niepodobna. Dobywam go dopiero z tych mrok�w...
Po chwili spyta�em, czy mi si� pozwoli odwiedzi�. Zmiesza� si� jako�.
� Ale bo � rzek� � widzi pan, ja tak mieszkam i daleko, i biednie, a u mnie tak ma�o do widzenia...
Zakaszla� si� znowu i nie dawszy mi swego adresu, chustk� zatuliwszy usta, znikn�� uchodz�c jakby przed natr�ctwem moim.
Kaszel jego nie podoba� mi si�, a zreszt� zmiana, jak� dostrzeg�em w nim, nie zdawa�a si� na gorsze... Wola�em go teraz takim, jakim widzia�em...
Nierych�o potem b�d�c u X zagai�em o Dowmunda.
� Co si� z nim dzieje?
� A! � odpar� m�j przyjaciel � nie wiem, jak okre�li�, co z nim. Lepiej, gorzej? � trudno powiedzie�... Byleby tylko suchot nie dosta�.
Jaki� czas potem znowu nie widzia�em artysty. M�wiono mi, �e malowa� i uda�o mu si� zby� kilka swoich kompozycyj i kopij, co wsz�dzie, a szczeg�lnie w Dre�nie, jest niepospolicie trudnym.
Kopie z galerii kupuj�, tylko wi�ksi w�a�ciciele magazyn�w artystycznych, a �e i zarobi� lubi�, i cz�sto niepr�dko sprzeda� im si� uda, p�ac� wi�c artystom niewiele wi�cej nad to, co p��tno i farby warte. W�asne utwory malarzy, je�eli nie s� bardzo udatnymi krajobrazami z natury, mog� si� przyda� chyba ,,kochanym ziomkom�, a ci kupuj� z �aski...
S�owem, artysta, kt�ry jeszcze nie zdoby� sobie imienia, ci�k� walk� z losem stacza� musi o suchy chleba kawa�ek...
Par� razy spostrzeg�em z daleka na ulicy Dowmunda i widok jego mnie pocieszy�. Ubrany by� prawie elegancko, a przynajmniej z pewnym staraniem, aby po ludzku wygl�da�, w�osy by�y przyczesane, buty ca�e, surdut nie tak zszarzany. Wszystko to mog�o zwiastowa� pewne przejednanie si� z rzeczywisto�ci�, nabranie ochoty do �ycia.
Up�yn�o par� miesi�cy znowu. X przyszed� do mnie z �yczeniem, abym obrazek Dowmunda, wymalowany dla pani Z. na jej ��danie, zobaczy�, os�dzi� i gdyby potrzeba, uczyni� jak�� uwag�... Sam Dowmund mia� tego �yczy� sobie, odm�wi� by�o i niegrzecznie, i niesumiennie. Sz�o o przysz�o�� artysty.
Um�wili�my si� o dzie� i o godzin�. Dowmund mieszka� w jednej z uliczek na�wczas jeszcze istniej�cych, na stary spos�b pobudowanych, tak zwanego Pirnajskiego Przedmie�cia, dzi� od dawna do miasta wcielonego.
Uliczka, kt�rej imienia nie przypominam sobie, mia�a jeszcze ogr�dki zielone, a domki jej jednopi�trowe przypomina�y budowy XVIII wieku. Tu mo�na si� jeszcze by�o s�dzi� przeniesionym do ma�ego prowincjonalnego miasteczka.
�ycie w tych uliczkach by�o te� inne ni� w mie�cie, rzadko si� tu zjawia�y powozy, a dzieci w koszulinkach zabawia�y si� swobodnie piaskiem na chodnikach. Akacje wychyla�y si� z ogr�dk�w ga��mi w ulic�, bielizna sch�a na drewnianych p�otach. Ale w oknach skromnych mieszka� wida� by�o doniczki z kwiatami i �ycie nimi przegl�da�o to stare, spokojne, poczciwe, nie dobijaj�ce si� blasku, kt�rego dzi� trudno gdzie� znale��.
Kamieniczka, do kt�rej weszli�my, niewielka, mia�a nad pierwszym pi�trem w dachu par� pokoj�w, a te Dowmund zajmowa�. Schody by�y stare, ale czyste, budowa tak�e nie zdawa�a si� dzisiejsz� ani rozmiarami, ni stylem. Jedn� �cian� od dziedzi�ca okrywa�a stara winna latoro�l, okryta bujnymi li��mi, w ogr�dku pe�no by�o r� i kwiat�w.
Gdy�my wchodz�c pomijali parter, otworzy�y si� drzwi z boku nagle i w nich ukaza�o si� dziewcz�, kt�re zarumienione, zobaczywszy obcych, natychmiast drzwi zatrzasn�o i znik�o, ale�my mieli dosy� czasu, aby to pi�kne zjawisko widzie� w ca�ym blasku.
W bardzo skromnej perkalikowej sukience, kt�ra na niej le�a�a jak ulana, panienka z chusteczk� bia�� na szyi, z g��wk� odkryt�, otoczon� warkoczami bujnych z�ocistych w�os�w, mia�a twarzyczk� idealnej pi�kno�ci, a tak poetycznego wyrazu, i� oba stan�li�my zdumieni i zachwyt si� musia� na nas malowa�, bo dziewcz� zmieszane odwr�ci�o si� szybko i pierzchn�o.
Spojrzeli�my na siebie z X, kt�ry u�miechaj�c si� zrobi� uwag�, �e dla malarza mie� na parterze taki cudny wz�r i spotyka� go co dzie� mo�e by�o osobliwym szcz�ciem, bo cudniejszego wzoru trudno by�o znale��.
� Niepodobna, a�eby go nie natchn�a! �.zawo�a� X.
U g�ry czeka� ju� na nas Dowmund we drzwiach otwartych, aby do pracowni wprowadzi�.
Nie by�a ona tak zaniedban� i brudn� jak pierwsza, ale ub�stwo i tu patrzy�o z ka�dego k�tka. W po�rodku pokoju, w niez�ym �wietle, na sztalugach wystawiony by� obrazek tak jak uko�czony.
Dowmund milcz�cy wprowadzi� nas wprost przed p��tno.
Wystawia�o ono jak�� rusa�k� czy �witeziank�, istot� idealn�, legendow�, zaledwie dotykaj�c� stop� ziemi�, p�yn�c� ponad ni�. Skronie jej by�y uwie�czone kwiatami wodnymi.
Na pierwsze spojrzenie pozna�em w rusa�ce wz�r, kt�ry tylko co si� oczom naszym przedstawi�; niepodobna si� by�o omyli�, �e to by�o studium z natury. Malarz tylko z ziemi zupe�nie t� istot� przeni�s� w krainy nadpowietrzne i uczyni� j� niemal bezcielesn�.
By�a prze�liczna, a ca�y obrazek mia� doskonale pochwycony charakter poetyczny, legendowy, jakiego� podania ludu. Wygl�da�o to jak strofa z jakiej� pie�ni.
Szczeg�lniej pi�knie by� poj�ty krajobraz i t�o w mrokach, mg�ach i �wiat�ach jakich� czarodziejskich tajemniczo go przerzynaj�cych.
Stali�my d�ugo, nic nie m�wi�c, i zdaje si�, �e to milczenie niepokoi�o Dowmunda, bo si� ogl�da� ci�gle na mnie i na X, jakby wyzywa�, aby�my co� powiedzieli o obrazie.
Czerwienia� i blad�. Widz�c go tak poruszonym, pocz��em pochwa�� kompozycji, na kt�r� ona ze wszech miar zas�ugiwa�a.
X jeszcze si� wi�cej unosi� nad ni�. U�cisn�li�my r�k� artysty, a ja obr�ciwszy si� do niego wpatrywa�em si� teraz w twarz uwa�niej.
Uderzy�a mnie wychudzeniem i jakby chorobliwym wyrazem, kt�ry dziwnie si� na niej zlewa� i ��czy� z jakim� wewn�trznym uspokojeniem i daleko wi�ksz� pewno�ci� siebie, ni� dawniej Dowmund okazywa�. Zm�nia� i dojrza�, widocznie by� panem swego talentu.
Na pochwa�y jednak odpowiedzia� bardzo skromnie, i� spodziewa� si� co� wi�cej i lepszego stworzy� w przysz�o�ci, �e mu po g�owie chodzi�y cudne pomys�y, kt�rych wykonanie w warunkach, w jakich si� znajdowa�, niestety, by�o niemo�liwe.
W istocie, ta tak zwana pracownia by�a izdebk� ciasn�, nisk�, a i okno tym tylko si� odznacza�o, �e refleks�w od �cian i mur�w nie przynosi�o, bo umieszczone by�o dosy� wysoko.
Cokolwiek wi�kszych rozmiar�w obraz niepodobie�stwem by�o malowa�.
Opr�cz rusa�ki ju� doko�czonej, do �cian poodwracane sta�y umy�lnie p��tna, kt�rych artysta nie chcia� nam pokazywa�, ale X, lepiej z nim spoufalony, nie zwa�aj�c na op�r i wym�wki, kilka z nich wyci�gn��. Niemal na ka�dym z tych pocz�tych p��cien by�a g��wka niewie�cia zawsze ta� sama, zawsze ta z do�u dzieweczka, ale w rozmaitych postaciach.
Artysta musia� czu�, �e si� tym zdradza�, bo czerwienia� mocno, j�ka� si�, odbiera� panu X szkice... i w ko�cu odwr�ci� jego uwag�, wyci�gn�wszy zupe�nie innego rodzaju scen� nocn�, w kt�rej opr�cz do�� szcz�liwego studium �wiate� nie by�o nic nadzwyczajnego.
X, chocia� by� z Dowmundem bardzo poufale, wstrzymywa� si� od wszelkich uwag nad t� powtarzaj�c� si� twarzyczk�, aby nie�mia�ego cz�owieka nie wprawia� w k�opot.
Zabawili�my chwil�, przysiad�szy naprzeciw obrazu. Dowmund, czy ze wzruszenia, czy od dymu cygar, par� razy si� mocno zakaszla�. Kaszel ten, kt�ry mnie uderzy� ju� w galerii, mia� charakter niedobry, poradzi�em mu co�, podzi�kowa�, ale doda�, �e to po prostu katar zastarza�y.
Zabawiwszy jaki� czas, wyszli�my przeprowadzeni przez niego, a w ulicy X odezwa� si� do mnie, i� bardzo si� cieszy, �e wedle najpewniejszych wiadomo�ci, jakie zasi�gn�� o Dowmundzie, artysta mia� zupe�nie wzi�� rozbrat z t� nieszcz�sn� w�dk�, kt�r� si� w pocz�tkach zalewa� tak okrutnie.
� Ale teraz � doda� X � l�kam si�, aby Dowmundowi nowe nie grozi�o niebezpiecze�stwo. Niepodobie�stwem jest, aby si� nie zakocha� w tym swoim cudnym modelu, kt�ry�my widzieli �ywym i malowanym! To mo�e by� niemal straszniejszym od w�dki, bo jedno z dwojga: albo go poprowadzi do rozpaczy, lub do o�enienia. A taka Niemeczka �liczna � m�wi� dalej X. � ma tylko jedn� w �yciu godzin�, w kt�rej jest idea�em. Wkr�tce potem przeradza si� ona w bardzo pospolit�, prozaiczn� istot�, kt�ra ca�ym brzemieniem zaci��y na biednym arty�cie. W�tpi� bardzo, aby zamo�n� by�a, a w takim razie nie wydadz� jej za takiego biednego przyb��d� i w dodatku Polaka; je�eli jest ubog�, on dla niej zabi� si� b�dzie musia� i talent po�wi�ci dla chleba... tak jak krew by sw� wytoczy� dla ukochanej.
� Zdaje mi si� � odpar�em, gdy�my wyszli na ulic� � �e obawy s� przedwczesne. Nie s�dz�, aby Dowmund sk�onnym by� do zakochania si�.
X, kt�ry by� ciekawy i �ywo go los biednego artysty obchodzi�, wkr�tce potem doni�s� mi �miej�c si�, �e nie m�g� wytrzyma�, aby nie zasi�gn�� wiadomo�ci o mieszka�cach domu, w kt�rym sta� Dowmund.
D� zajmowa�a w�a�cicielka kamieniczki od�u�onej, obarczona liczn� rodzin�. By�a to wdowa po kamermuzyku Szmicie. Najstarsza jej c�rka, ta pi�kno��, kt�r� widzieli�my, kszta�ci�a si� w konserwatorium na �piewaczk�, imi� jej by�o Gretchen.
Mia�a, jak si� zdawa�o, przysz�o�� przed sob� i nie mog�a ba�amuci� biedaka, kt�ry te� nie mia� nic w sobie, co by dziewczyn� poci�gn�� mog�o. Ani powierzchowno��, ani wymowa nie czyni�a go pon�tnym.
X s�ysza�, �e zaledwie par� razy Gretchen si� uprosi� da�a, aby j� Dowmund malowa�.
Obawy o zakochanie by�y, jak si� okaza�o, p�onne.
Przesz�o znowu kilka miesi�cy, stracili�my go z ocz�w.
Pi�kny istotnie obrazek naszego artysty, kt�ry pani... zam�wi�a przez lito��, chocia� mia� zalety niepospolite, ale imienia s�awnego nie przynosi� z sob�, zosta� gdzie� do ciemnej izdebki wygnany. Nikt go ju� nie widzia� potem.
Par� razy spotka�em na Tarasie Dowmunda, lecz ani si� od niego nic dowiedzie�, ani po nim domy�li� nie umia�em. Raz zdawa� mi si� weselszy, to zn�w jaki� zrozpaczony.
Spyta�em go, czy mia� robot�, zapewni�, �e na jaki� czas dosy� by� zaj�ty. Nie skar�y� si�. Wkr�tce jednak potem doniesiono mi, �e nale�a�o poszuka� mu jakiego� zam�wienia. Znalaz�em par� portret�w do przekopiowania, a oszcz�dzaj�c jego mi�o�� w�asn� sam poszed�em z tym do niego... i nie znalaz�em w domu. Przypadkiem pann� Gretchen spotka�em znowu na korytarzu, kt�ra ma�o co si� rumieni�c oznajmi�a, �e Herr von Dowmund wyszed�.
M�wi�c z ni� mia�em czas lepiej si� jej przypatrzy�. By�a w istocie pi�kn�, ale widziana bli�ej robi�a wra�enie szczeg�lne. Rysy by�y cudownie czyste, regularne, klasyczne, og� i wyraz trywialny i ogo�ocony z poezji wszelkiej.
T�umaczy�em to sobie tym, �e �ycie pracy i ub�stwa wyidealizowa� nie mog�o. �liczna ta istota nigdy by skrzyd�ami my�li nie mog�a si� podnie�� nad poziom, chodzi�a po ziemi... uczucie nie mog�o jej d�wign��, martwy ch��d by� wybitnym charakterem.
W tydzie� potem na Tarasie w czasie koncertu spotykam mojego X.
Zacz�li�my od muzyki, przeszli�my od niej do Makarta, kt�rego w�a�nie Siedem grzech�w (M�r we Florencji) wystawione by�y. X wspomnia� nawiasem, �e Dowmund by� zachwycony t� kompozycj�.
� Ale, ? propos Dowmunda � doda� weso�o. � Zasz�a podobno wielka zmiana w jego losie.
� Na z�e czy na dobre? � spyta�em.
� Na dobre � odpar� X. � Stryjaszek jaki� bezdzietny zmar� mu na �mudzi czy na Litwie... i Dowmund spadek po nim bierze.
X �mia� si�.
� Bardzo to niewielka rzecz, bo nie wiem, czy pi�tna�cie tysi�cy rubli wyniesie, ale dla kogo�, co nigdy nie mia� nic, jest to bardzo wiele. L�kam si�, aby upojony t� fortun� nie pu�ci� sobie cugli i �eby pi�kna panna Szmit�wna i jej matka, s�dz�c go maj�tnym, nie pochwyci�y w swe sieci.
Ledwie tych s��w domawia�, gdy mijaj�cy nas pokaza� si� Dowmund, ale trudno mi go by�o pozna�. Mia� na szyi krawat niebieski, surducik aksamitny, kapelusz z ogromnymi skrzyd�ami, jak z ig�y, i pi�kn� lask� w r�ku. Z tym wszystkim by�o mu naj�mieszniej nie do twarzy.
Szed� widocznie upojony szcz�ciem swoim, nie sam. Obok niego, sucha, wyprostowana, z twarz� pomarszczon�, ubogo, ale starannie ubrana, kroczy�a mama Szmitowa, a za ni� �liczna Gretchen, na kt�r� ze wszystkich stron pada�y wejrzenia, tak w istocie cudnie by�a pi�kn� maseczk�.
Zobaczywszy nas Dowmund zmiesza� si�, bo nierad by�, �e�my go w tym towarzystwie widzieli. Poszli razem ku kawiarni.
Pomimo rozpromienienia na twarzy artysty uderza� wyraz straszny wyniszczenia, wy�ycia, trwaj�cej gor�czki. Nim znik� nam z oczu, dwa czy trzy razy us�ysza�em kaszel jego suchy, straszny, kt�ry on usi�owa� �miechem st�umi�.
� Uwa�a�e� � rzek�em do X � jak on wymizerowany. Spadek przyszed� mo�e w sam� por�, aby mu na cmentarzu gr�b by�o za co kupi�.
� A! Tak �le nie jest � odpar� X. � Si�y m�odo�ci wielkie, a pot�ga szcz�cia tak�e ogromna. Szcz�cie leczy. Dosta� sukcesj� i kocha� si� w takiej uroczej Gretchen!...
Dzi�, gdy to pisz�, w opustosza�ym, cho� coraz pi�kniejszym Dre�nie nawet Taras nie jest ju� tym, czym by�. Te t�umy cudzoziemc�w, kt�re miasto ca�e zalega�y, wieczorami przepe�nia�y sale. Sz�o si� nie tyle dla muzyki, jak dla tysi�ca twarzy, kt�re tam spotka� by�o mo�na. Nie by�o te� prawie wieczora, a�eby si� nie przesz�o po Tarasie.
Wpr�dce potem znalaz�em si� znowu w sali obok Dowmunda, kt�ry pi� grog i siedzia� tym razem sam jeden, ale z tak tryumfatorskim twarzy wyrazem, �e mi�o by by�o na niego spojrze�, gdyby nie wychudzone policzki i nie ci�g�y kaszel, kt�ry go dusi�.
Przysiad�em si� do niego, chc�c mu powinszowa� i przekona� si�, jakie wra�enie uczyni�a na nim zmiana losu.
� C� pan robisz teraz? � zapyta�em.
Zwr�ci� si� ku mnie.
� Pan wiesz? � odpar� drugim pytaniem.
� Wiem i winszuj�.
� A! � zawo�a� ca�y o�ywiony, ale razem w tej chwili zduszony kaszlem, kt�ry nierych�o mu pozwoli� m�wi� dalej. � A! Ca�y jestem teraz w marzeniach. Cudowne obrazy chodz� mi po g�owie, �ni� o nich po nocach. Pani Szmit, u kt�rej mieszkam, kaza�a mi szopk� w dziedzi�cu przerobi� na pracowni�. Ko�cz� j�. B�dzie niewspania��, ale doskona��. P��tna mam zam�wione, nie potrzebuj� si� ogranicza� rozmiarami ma�ymi. Figury wielko�ci naturalnej.
Potar� r�k� po czole.
� Trudno�� b�dzie z modelami � odezwa�em si� � i� mn�stwem akcesori�w, o kt�re w takich miastach, jak Rzym, Pary�, Monachium, bardzo �atwo, a w Dre�nie ich prawie nie ma.
Dowmund pomy�la�.
� Ale Drezno z innych wzgl�d�w dla artysty ma nieoszacowane korzy�ci. Galeri� najprz�d, potem spok�j i cisz�, odosobnienie.
Zaczepi�em go o tre�� przysz�ych kompozycyj.
� Mam ich dziesi�tkami do wyboru! � zawo�a�. � Najprz�d taniec rusa�ek po ksi�ycu w lesie, nad jeziorem... potem kilka ilustracyj do poezyj Krasi�skiego i S�owackiego.
Oczy mu si� pali�y.
� Wyb�r by� trudny. Sam nie wiem, od czego poczn�, a chcia�bym stworzy� od razu arcydzie�o.
Wida�, �e w g�owie nat�ok my�li nie by� jeszcze uporz�dkowany, bo chc�c mi z nich zda� spraw� przechodzi� z jednej do drugiej, pl�ta� si�, miesza�, zamy�la� nagle, przerywa� sobie. Oczy jego widzia�y ju� te kreacje przysz�e, ale usta opowiedzie� ich nie umia�y.
Potrzebowa� czasu, aby wszystko to w nim osiad�o, u�o�y�o si� i przybra�o formy wi�cej oznaczone, ale umys� by� ogromnie zaj�ty.
Przyzna� mi si�, �e po ca�ych nocach �ni� o tych przysz�ych obrazach swoich, �e je czasem w marzeniach widzia� ju� wyko�czonymi, a przebudziwszy si� nie m�g� sobie jasno i wyrazi�cie przypomnie�.
Po pierwszej szklance grogu nast�pi�a druga, kaszla� coraz mocniej i w ko�cu z sali ust�pi� musia�. Ciekawy nowej pracowni i biednego Dowmunda, kt�rego stan zdrowia mnie niepokoi�, poszed�em w kilka dni na ma�� uliczk� zastuka� do tego domu, w kt�rym si� mie�ci�.
S�u��ca wskaza�a w dziedzi�cu �wie�o, napr�dce sklecon� pracowni�.
By�a to wielka izba naga, z oknem olbrzymim ku p�nocy � w istocie doskona�a dla malarza, ale czu� w niej by�o jeszcze mocno wilgo�, wapno, farb�, pokost i powietrze by�o niezno�ne.
Dowmund si� w�a�nie przenosi� z malarskimi przyrz�dami, gdy� mieszkanie zatrzymywa� na g�rze. Dwa ogromne p��tna od Gellera sta�y ju� na nowiute�kich sztalugach, ale dot�d nie dotkni�te w�glem. Na stoliczku przygotowane by�y farby i p�dzle pokupowane. Dowmund krz�ta� si�, ustawia� i w chwili, gdym wszed�, pr�bowa� gi�tko�ci manekina, kt�ry by� kupi�, i niezmiernie si� nim cieszy�.
Przywita� si� ze mn� weso�o, lecz spostrzeg�em, jak wprz�dy, �e �ywsze poruszenie, o�ywiona rozmowa natychmiast kaszel obudza�y.
� Czemu si� pan nie radzisz na ten kaszel? � zapyta�em.
� A! To samo przejdzie � rzek� � nawet si� ju� zmniejszy�. Cudowne �wiat�o! Moje dwa ogromne p��tna stoj� tak wygodnie, tak przestronne, �e to rozkosz prawdziwa.
� No, ale c� malujesz?
� W�a�nie si� z tym bij�! � zawo�a�. � Sam nie wiem, od czego pocz��. Zdaje si�, �e ulegn� pokusie i b�d� rusa�ki malowa�.
U�miechn�� si� zagadkowo.
� B�d� co b�d� � doda� � charakter w obrazie wiele znaczy, ale g��wne zadanie sztuki � odtworzy� pi�kno��, wydzieli� j� z tych u�omno�ci, jakie wszelki objaw cielesny pi�tnuj�, uczyni� nie�mierteln�... Stworz� ca�y wieniec rusa�ek tak pi�knych... tak pi�knych...
M�wi� jeszcze, gdy � zapewne o go�ciu nie wiedz�c � w progu stan�a, jak ilustracja do jego s��w � Gretchen. By�a tego dnia cudowniej pi�kna ni� kiedy, bo co� w niej rozbudzi�o ducha... i zdawa�a si� nie tym, czym by�a w istocie, ale stokro� nad siebie same pi�kniejsz�.
Dowmund zobaczywszy j� oniemia�. Dziewcz�, gdy mnie spostrzeg�o, chcia�o si� cofn��, ale nie zmiesza�o si� do zbytku. U�mieszek przebieg� jej przez usteczka, zaszwargota�a co� pr�dko, g��wk� potrz�sn�a i znik�a.
Dowmund sta� wpatrzony we drzwi.
� A c�, panie! Czy nie idea�?� zawo�a�. � Kr�lowa rusa�ek... ale ja, ja z niej jednej dob�d� kilkana�cie coraz odmiennych.
Szybkim krokiem zbli�y� si� do mnie.
� Alem nie powiedzia� panu: to moja narzeczona, c�rka pani Szmit. Jestem szcz�liwy! Nad wyraz wszelki szcz�liwy! Nie wiem, czym Opatrzno�ci za to szcz�cie wywdzi�cz�, jak mam Bogu za nie dzi�kowa�. Wszystko, com przecierpia�, zapomniane. To anio�, panie! A przede mn� pole do tworzenia... olbrzymie. Czuj� w sobie si�� ogromn�.
Kaszel m�wi� mu nie da�.
W chwil� potem t�umaczy� mi, �e to by�o czysto nerwowe krztuszenie si�, nic wi�cej.
Upojonego szcz�ciem tym po�egna�em wkr�tce i wyszed�em z sercem �ci�ni�tym. Stan jego zdrowia nawet dla profana by� tak dobitnie, wyrazi�cie niebezpiecznym, �e widzie� go u�miechni�tym na brzegu przepa�ci sprawia�o bole�� niewys�owion�.
Wszystkie znamiona suchot, w tym wieku zab�jczych, objawia�y si� tak stanowczo, i� w�tpi� nie by�o mo�na, �e dni jego s� policzone.
Ale Gretchen mu si� u�miecha�a � i p��tna czeka�y, aby my�l si� na ich bia�ych przestworzach wcieli�a barwna i �ywa.
Ten niegdy� tak milcz�cy i boja�liwy Dowmund, ca�y zamkni�ty w sobie, pod wp�ywem choroby mo�e, stanu ducha, nadziei szcz�cia i ziszczenia swych artystycznych marze� by� nowym, odrodzonym cz�owiekiem, a w piersi jego �mier� ju� zaczajona siedzia�a, czyhaj�c na sw� ofiar�.
Nie mo�na si� by�o pow�ci�gn�� od uczucia politowania, od naj�ywszego zaj�cia jego stanem. Nam�wi�em doktora W., a�eby ze mn� pod pozorem zami�owania w sztuce i jako amator poszed� do Dowmunda, staraj�c si� zbada� stan jego, czy by�a jeszcze jaka ocalenia nadzieja.
W kilka dni potem, sp�niwszy si� troch�, ku wieczorowi, znale�li�my si� z nim razem w pracowni malarza. Czuj�c zapewne os�abienie kaza� tu sobie urz�dzi� rodzaj sofki do spoczynku, na kt�rej by si� m�g� po�o�y� i odpocz��.
Zastali�my go naprzeciw bia�ego jeszcze p��tna, Wyci�gni�tego na tym ��ku zaimprowizowanym, z twarz� dziwnie ogorza��, z rumie�cami wypalonymi.
Przypisywa�em to rozbudzonej wyobra�ni i chorobliwemu stanowi artysty. Wsta� po�piesznie na przyj�cie nasze, poruszony bardzo i zmieszany razem, witaj�c mnie i doktora z pewnym zafrasowaniem i ogl�daj�c si� doko�a niespokojnie.
Na�wczas, �ledz�c jego wejrzenia, spostrzeg�em nad sofk� na p�ce butelk�, w kt�rej �atwo by�o pozna� w�dk�, zwan� �nordh�user�. W�r�d rozmowy z nami Dowmund nieznacznie chustk� rzuci� na p�k�, widocznie, aby zas�oni� t� oskar�aj�c� butelk�.
By� tak nienaturalnie podbudzony, o�ywiony, i� nie mog�em w�tpi�, �e os�abiony wr�ci� do dawnego na�ogu, szukaj�c w nim si�, kt�rych czu�, �e mu brak�o. Doktor nie spostrzega� mo�e tego, ale si� przysiad� do niego, pocz�� �yw� rozmow� o sztuce i pilno mu si� przygl�da�, przys�uchiwa�, w oddechu, w barwie twarzy, w wyrazie oczu szukaj�c symptom�w do diagnozy.
� Nic wi�c jeszcze zacz�tego nie ma? � zapyta�em Dowmunda.
� Dot�d, niestety, nie! � odpar� �ywo. � Bij� si� z my�lami, t�ocz� mi si� jedne od drugich �wietniejsze, nie wiem, od czego mam poczyna�! Rzuci�em ju� kilka rys�w na p��tno, bo karton�w robi� nie lubi�, ca�y zapa� i natchnienie od razu rzucaj�c na obraz. Z kartonu robi�c, zawsze si� ju� artysta staje kopist� i stygnie. To ostygni�cie mo�e by� czasem dla niego korzystne, ale zawsze os�abia, odejmuje ogie�, kt�rego nadto mie� nie mo�na. My�la�em ju� o czym� podobnym do �Bitwy Hun�w� Kaulbacha � doda� � bo m�j obraz musi co� przedstawia� nadziemskiego w ob�okach, ale bitwa, poch�d apokaliptyczny �mierci, wojny i moru nie odpowiadaj� mojemu usposobieniu, wol� rusa�ki!
M�wi� potem d�ugo o tych niewie�cich, idealnych, w mg�y rozp�ywaj�cych si� postaciach, o ich o�wietleniu, o liniach kompozycji � rozmarzony, zadyszany, zakaszla� si� i pad� na sofk�, nie mog�c wybuchu tego u�mierzy�.
Spogl�dali�my na siebie z doktorem, kt�ry, sam zakatarzony, poda� mu par� pastylk�w doktora Waltera. Dowmund przyj�� je i na chwil� kaszel usta�. Zabawili�my jeszcze do zmierzchu i wyszli, przeprowadzeni przez niego a� do bramy. Sili� si� na weso�o�� i dobry humor.
Gdy�my si� oddalili nieco, po�pieszy�em spyta� mojego towarzysza, co s�dzi� o stanie chorego.
� Daj Bo�e, abym si� myli� � rzek� � ale znajduj� go bardzo �le... G�os dowodzi i oddech, �e p�uca s� mocno zaatakowane... ma gor�czk�.
O butelce z w�dk� nie �mia�em wspomnie�, ale przenikliwe oko doktora, nie widz�c jej � domy�li�o si� czego�. Zapyta� mnie, czy nie wiedzia�em co o dawnym trybie �ycia Dowmunda � powiedzia�em prawd�.
� Nie ma w�tpliwo�ci � przerwa� doktor � �e m�g� powr�ci� do na�ogu czuj�c si� os�abionym. Chwilowo nawet mo�e dozna� �udz�cej ulgi, a �e w�tpi� bardzo, aby mu �ycie uratowa� mo�na... nie ma nawet co tu robi�, trzeba zostawi� go losowi... Przynajmniej nie czuje si� ani zagro�onym, ani nieszcz�liwym, i ca�y �yje nadziejami. To mu koniec os�odzi.
Stara�em si� pomimo smutnego tego wyroku nak�oni� doktora, a�eby odwiedzi� artyst�, lepiej si� mu przypatrzy� i je�liby czym m�g� ul�y� w cierpieniu lub by� pomocnym, nie usuwa� si� od tego.
� Tu nic ju� do zrobienia nie ma � rzek� wzdychaj�c m�j towarzysz � ale b�d� zagl�da�. Sm�tne to a ciekawe razem widowisko.
Poniewa� Dowmund mia� wpr�dce rozpocz�� swoje rusa�ki i spodziewa� si� w chwili natchnienia rzuci� g��wny zarys kompozycji na p��tno, a �yczy� sobie, aby widziano jego pomys� i krytykowano go, po niejakim czasie znalaz�em si� znowu w pracowni. Zasta�em go, jak niedawno, wyci�gni�tego na sofce, znu�onego, naprzeciw p��tna, na kt�rym nie by�o nic opr�cz kilku liniami oznaczonego lasu i t�a, na kt�rym postacie rusa�ek malowa� si� mia�y.
�adna z nich nie by�a nawet naszkicowan�.
Zarumieni� si� widz�c, �em z ciekawo�ci� wpatrywa� si� w p��tno, na kt�rym trudno co� by�o rozezna�.
� Leniwym i niedo��g� mnie pan mo�esz nazwa� � pocz�� pr�dko � ale doprawdy nat�ok my�li jest takim nieszcz�ciem, jak brak ich zupe�ny. Nie mog� si� zdecydowa�. W g�owie mam obraz czasem ca�y, ale w chwil� potem zmienia mi si� i wpadam w stan niepewno�ci, co lepiej... A potem? Potem godzinami marz�, patrz�, m�cz� si� i nu��.
� Mnie si� zdaje � odpar�em nie�mia�o � �e w takim razie szkic, pr�ba... mog�aby najlepiej rozstrzygn��.
� A! Nie � zawo�a� � nie, na te pr�by i szkice artysta si� zu�ywa, zniech�ca, os�abia. W pe�ni si� chc� przyst�pi� do dzie�a.
Tym razem nie mog�em rozpozna�, czy biedny Dowmund mia� gor�czki troch�, czy ona by�a sztucznie wywo�an� napojem. Poskar�y� mi si� na os�abienie, kt�re przypisywa� katarowi, radzi�em si� po�o�y�, spocz�� i z naciskiem doda�em rad�, aby ch�odz�cego co� u�y�, a strzeg� si� wszelkich napoj�w rozgrzewaj�cych.
Pos�yszawszy to, zmieszany mocno, pocz�� bardzo �ywo t�umaczy� si�, �e zachowywa� jak naj�ci�lejsz� diet�.
Nie pozwalaj�c mu si� odprowadzi� wyszed�em smutny i mia�em ju� pomin�� dom, gdy stara pani Szmitowa, kt�ra mnie tu widywa�a, zatrzyma�a uk�onem w progu.
� A! � odezwa�a si� po cichu i nie�mia�o. � Gdyby� pan by� �askaw na chwileczk� wst�pi� do mnie.
To m�wi�c wprowadzi�a mnie do gute Stube z ma�omieszcza�sk�, ubog� elegancj� urz�dzonej. Brak smaku i ub�stwo, kt�re wielka czysto�� zno�nym czyni�a, charakteryzowa�y salonik.
Nie brak�o w nim ani na kom�dce saskiej porcelany i podark�w z dawnych lat, ani lichtarzy ze �wiecami w koronkowych z papieru ko�nierzykach, ani haftowanych a okrytych kapkami sto�eczk�w, ani familijnych fotografij i portrecik�w na �cianach.
Zaledwie�my pr�g przeszli, obr�ci�a si� ku mnie z twarz� stroskan�, r�ce sk�adaj�c obie jak do modlitwy.
� M�j dobry panie... Jeste� ziomkiem pana von Dowmund... Zmi�uj si�, widujesz go dosy� cz�sto... powiedz, jestem przestraszona... Zdaje mi si� � chory i coraz gorzej, wi�cej os�abiony... O�wiadczy� si� o moj� Gretchen... m�wiono, �e wzi�� spadek znaczny, �e m�g� by� bogatym. My�my biedni, ja i Gretchen zgodzi�y�my si� na zar�czyny. Co teraz pocz��! Doktor F., nasz przyjaciel, kt�ry go widzia�, m�wi� mi poufale, i� �yciu jego zagra�a niebezpiecze�stwo. Biedna Gretchen!
I ocieraj�c �zy szepn�a cicho pani Szmitowa:
� �eby� pan przynajmniej mu przypomnia� obowi�zki, powinien narzeczonej zapisa�, co ma... Ta biedna Gretchen... Ona takie oko�o niego ma staranie... Sze�� koszul uszy�a na maszynie... i wszystk� bielizn� dla niego prasuje...
Nie wiedzia�em w istocie, co odpowiedzie�, lecz zda�o mi si�, �e obawy dodawa� nie powinienem... i stara�em si� uspokoi� staruszk�.
� My bo, prosz� pana � odpar�a po chwili � do niczego szcz�cia nie mamy. Ot i z tym Polakiem. Gdyby �y�, Gretchen by�aby mo�e szcz�liw�, ja spokojn�. Tak si� sta�o ze mn�, nieboszczyk nie dos�u�y� emerytury ca�ej, a niewiele mu do niej brak�o.
Nie �mia�em ostrzec wdowy, aby Dowmundowi nic pi� nie pozwala�a... ba�em si� wspomnie� o �nordh�userce�... napomkn��em tylko, �e �cis�a dieta w jedzeniu i napojach by�a konieczn�.
� A! Ju� co do tego pan mo�e by� spokojnym � odpar�a. � I ja, i Gretchen gotujemy mu same. Ma co dzie� Fleisch mit Gem�se, a piwo leciuchne, nic wi�cej. Sa�aty ze �ledziem i kartoflami, kt�r� lubi, nie pozwalamy mu.
W progu jeszcze, podaj�c mi r�k�, pani Szmitowa powt�rzy�a, i� je�liby narzeczonemu si� pogorszy�o, rachuje na mnie, abym mu obowi�zek wzgl�dem Gretchen przypomnia�.
Ta mieszanina najsmutniejszej w �wiecie tragedii z najtrywialniejsz� rzeczywisto�ci� tak mnie dotkn�a nieprzyjemnie, �em d�ugo potem unika� nawet dowiadywania si� o Dowmunda...
Pomoc� mu by� stawa�o si� niepodobie�stwem, a patrze� na ten zgon artysty, na kt�rym mo�na by�o wielkie pok�ada� nadzieje, bole�nie �ciska�o serce.
P�n� jesieni� wszed� do mnie X z twarz� pos�pn�.
� Dowmund mnie po kilkakro� pyta� o was � rzek� � Dlaczeg� by�cie go nie odwiedzili? Je�eli kiedy, to dzi� jest to obowi�zkiem.
� Dlaczego dzi�? � zapyta�em.
� Bo wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa jutro b�dzie za p�no � rzek� X lakonicznie.
� Jak to?
� Dowmund niew�tpliwie dogorywa � odpar� m�j przyjaciel. � Bole�nie jest patrze� na niego, ale okrucie�stwem by�oby go opu�ci�.
O�wiadczy�em si� natychmiast z gotowo�ci� towarzyszenia X, kt�ry mia� po po�udniu odwiedzi� artyst�. Nie chcia� mi nic wi�cej powiedzie� o stanie jego, opr�cz �e zdawa� si� zrozpaczony.
Przed zmierzchem znale�li�my si� znowu w pracowni, bo Dowmund, doznaj�c trudno�ci wchodzenia na schodki do dawnego mieszkania, przeni�s� si� tu ju� ca�kiem. Gdy�my wchodzili, usi�owa� si� d�wign�� z sofki, ale natychmiast opad� na ni�... By� straszliwie wychudzony, oddech mia� kr�tki, ale twarz mu si� �mia�a i oczy b�yska�y jasno.
� Chwilowe os�abienie � odezwa� si� do mnie � wkr�tce to przejdzie. Czuj� si� zupe�nie dobrze.
Tu� przy sofce siedzia�a, gdy�my weszli, Gretchen z ma�� siostrzyczk�; mia�a jak�� rob�tk� w r�ku. Pi�kna, spokojna, zimna, zrezygnowana, stara�a si� u�miecha�.
� Pan widzi � odezwa� si� Dowmund do mnie, chwytaj�c r�czk� narzeczonej i okrywaj�c j� nami�tnymi poca�unkami � jakiego mam anio�a str�a przy sobie. A! Jestem te� prawdziwie szcz�liwy... Teraz ju� nic nie staje na przeszkodzie, abym wielki m�j obraz rozpocz��... Si�y powr�c� wpr�dce, natchnienie czuj� pot�ne. Sp�jrz pan tam � wskaza� na p��tno. � Kr�lowa rusa�ek ju� si� unosi w powietrzu, ale to tylko cie� zaledwie tego, czym ona b�dzie!
W istocie, na p��tnie, blado pomalowana, sama jedna, jak widmo, zawieszona w powietrzu lecia�a Gretchen wyidealizowana, podobna do niej, ale nie taka, jak� by�a �ywa, stokro� pi�kniejsza nad ni�, a wz�r siedz�cy obok wydawa� si� dziwnie zimnym i zastyg�ym obok tej postaci, kt�ra z niego stworzon� zosta�a.
Z wielkim zapa�em Dowmund pocz�� m�wi� razem o obrazie i o przysz�ym swym ma��e�stwie, o szcz�ciu, kt�re go czeka�o. M�wi�c zwraca� si� do �adnej Niemeczki, chwyta� j� za r�ce, kt�re ona mu pos�usznie dawa�a, zapala� si�, szala�, �mia� si�...
Kaszel przerywa� mu to uniesienie, przyk�ada� chustk� do ust. Gretchen podawa�a pastylki, a Dowmund znowu wraca� do gor�czkowego marzenia.
X i ja starali�my si� przerywa� mu, nie daj�c m�wi� nadto. Gretchen szepta�a, �e doktor nakaza� nie m�czy� si�, ale to nic nie pomaga�o: Dowmund potrzebowa� dzieli� si� z nami szcz�ciem swoim.
Widok by� przejmuj�cy.
Dziewcz�, kt�re si� oby�o z tym lub mo�e nie widzia�o niebezpiecze�stwa, siedzia�o wyprostowane zimne, oboj�tne i czasem tylko p�u�miechem odpowiada�o na zaczepki artysty.
Ten ch��d nie razi� Dowmunda, mia� w sobie nami�tno�ci za dwoje, a ostyg�o�� Gretchen przypisywa� zapewne jej skromno�ci przy obcych.
� Do wesela wszystko ju� jest przygotowane � rzek� zwracaj�c si� ku mnie. � Potrzebuj� tylko dni par�, aby os�abienie przesz�o. Dzi� ju� ono znacznie si� zmniejszy�o, jestem du�o lepiej. Kaszel tylko troch� uparty pozosta�. Nie prosz� nikogo na skromne moje wesele � doda� � chc�, aby by�o ciche i nie m�czy�o mnie zbytnio, bo jeszcze jestem konwalescentem. Natychmiast potem wezm� si� do p��tna i czuj�, �e praca p�jdzie mi teraz �atwo. A! Jak jestem szcz�liwy!
Zacz�o si� zmierzcha�, Gretchen wsta�a, aby lampk� zapali�. Z�o�y�a bardzo systematycznie sw� rob�tk�, zdj�a mitenki i z wielk� ostro�no�ci� dope�ni�a swojego obowi�zku, po czym dygn�wszy nam, razem z siostrzyczk�, posz�a do matki.
Zaledwie si� drzwi za ni� zamkn�y, gdy Dowmund podni�s� si� na sofce, sk�adaj�c wychudzone r�ce.
� Trzeba mojego szcz�cia � zawo�a� � aby natrafi� na tak� per��! Pi�kna jest, to najmniejsza... ale jej z�ote serce, ale jej rozum, jej talent! Nie s�yszeli�cie, jak �piewa... a przy tym � anio� mi�osierdzia! Wprawdzie nie by�em ja tak mocno chory, jak si� troskliwej matce i c�rce, i doktorom zdawa�o... lecz jak chodzi�y ko�o mnie! Co to za istoty �agodne, dobre, ciche!...
Raz rozpocz�wszy pochwa�y swej Gretchen, Dowmund nie m�g� ju� m�wi� o niczym wi�cej. Chcieli�my go nam�wi� do spoczynku i odej��, nie pu�ci� nas... Potrzebowa� obszernie wy�o�y� plan, teraz ju� stale obmy�lony, obrazu.
� Nie chc� si� naprz�d wychwala� � doko�czy� kaszl�c � ale czuj�, �e stworz� co� natchnionego. Mog� by� b��dy... lecz b�dzie �ycie i poezja...
Postrzegli�my oba, gdy ko�czy�, �e si� rozmow� znu�y� i wyczerpa� zupe�nie. X zamkn�� mu usta, zmusi� po�o�y� si� i zamilkn��.
By� pos�usznym. Le��cemu ju� na sofie i okrytemu pledem podali�my r�ce, �ycz�c mu dobrej nocy...
I by�a to noc dobra, ostatnia.
Rozmarzony usn�� z obrazem idea�u w oczach, aby si� nie zbudzi� wi�cej... We dwa dni potem szli�my za jego pogrzebem, a za trumn� post�powa�y w �a�obie narzeczona i jej matka... Nie wiem ju�, czy co wi�cej wzi�y po nim w spadku nad p��tno, na kt�rym blada... smutna unosi�a si� Gretchen, jakby goni�a w ob�okach ducha, kt�ry ulecia� przed ni�...
1883