385
Szczegóły |
Tytuł |
385 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
385 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 385 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
385 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zofia Na�kowska
Granica
Kr�tka i pi�kna kariera Zenona Ziembiewicza, zako�czona tak groteskowo i tragicznie, da�a si� teraz od strony tego niedorzecznego fina�u rozwa�a� ca�kiem na nowo. Jego powszechnie znana sylwetka, troch� pochylona, przemykaj�ca prawie co dnia d�ugim, odkrytym autem przez ulice miasta, jego twarz o garbatym profilu i ascetycznie wyd�u�onej dolnej szcz�ce, dla jednych przyjemna i nawet rasowa, dla innych jezuicka i nienawistna, jego zachowanie si� w r�nych poszczeg�lnych sytuacjach, jego niekt�re zapami�tane s�owa - to wszystko otrzyma�o teraz zupe�nie inne kwalifikaqeJ
Katastrofa, kt�ra zwali�a si� na dom Ziembiewicz�w, wydawa�a si� niczym nie przygotowana, jak spadaj�ca na g�ow� z otwartego okna doniczka z pelargoni�. Nie wyja�nia�a sytuacji, raczej zaciemnia�a j� do reszty. Istotne przyczyny wypadku"nie da�y si� �atwo wyrozumie� - zw�aszcza je�eli wzi�� pod uwag�, ^e_Ziembiewicz prowadzi� �ycie ^r -^ spokojne i dobrze zorganizowane, nie zdawa� si� poszukiwa� �adnych ^f' ^ t^o^\c przyg�d, a w lepszych ko�ach towarzyskich uchodzi� nawet za cz�owieka bardzo pod ka�dym wzgl�dem przyzwoitego - mimo pogl�d�w nowoczesnych i przynale�no�ci politycznej raczej nieprzyjemnej^
Umiera si� w byle jakim miejscu �ycia. I dzieje cz�owieka zawarte'mi�dzy urodzeniem jego a �mierci� wygl�daj� niekiedy jak nonsens. Kt� bowiem jest w mo�no�ci o ka�dej chwili przemijaj�cej pami�ta�, by mog�a ona by� na wszelki wypadek jego gestem ostatnim? �mier� nieraz chwyta cz�owieka in flagranti, zanim zd��y� przedsi�wzi�� jakiekolwiek �rodki ostro�no�ci. Najbardziej logiczny plan �ycia, naj�ci�lej wyprowadzona formu�a jego warto�ci rozpada si� nagle, gdy ujawniona zostanie ostatnia niewiadoma^
W wypadku Zenona Ziembiewicza by�o to mo�e tylko zobiektywizowanie. Bo p�ki �y� - od strony siebie, umieszczony po�rodku
swego �ycia, zabezpieczony sw� �wiadomo�ci� i ni� jako� usprawiedliwiony - wygl�da� na pewno inaczej^. Mia� swoje zasady, racje i motywy post�powania w taki w�a�nie spos�b, nie inny. Nawet stosunek do mo�e przystojnej, ale ostatecznie ca�kiem pospolitej dziewczyny musia� mie� jaki� sens w jego rozumieniu. Teraz wszelkie przes�anki subiektywne, motywy, konieczno�ci, wszelkie imponderabi-lia zapad�y si� wraz z nim. By� widziany ju� tylko od zewn�trz, od strony tej ulicy, kt�ra go s�dzi�a z jego czyn�w, z jego publicznych s��w, kt�ra zna�a tylko fakty. Nie by�o ju� czego temu przeciwstawi�. Sprawa by�a taka, jak wygl�da�a: pospolity skandal, ujawnienie si� romansu z wychowank� czy protegowan� w�asnej �ony, rzecz niesmaczna, kt�rej nie umia� przyzwoicie ani dorzecznie, po m�sku, za�atwi�.
O przebywaj�cej teraz w wi�zieniu owej dziewczynie, niejakiej Justynie Bogut�wnie, m�wiono, �e podczas swej ostatniej bytno�ci u Ziembiewicza, w jego biurze, zachowywa�a si� jak historyczka, �e jej krzyk s�ycha� by�o w ca�ym gmachu. Po aresztowaniu uspokoi�a si� natychmiast i przyzna�a do winy, nie chcia�a jednak wyjawi� jej motyw�w. M�wi�a tylko, jeszcze widocznie pod dzia�aniem wstrz�su, �e jest "przys�ana od umar�ych", i bez �adnych oznak protestu da�a si� odwie�� do wi�zienia.
Z pism miejscowych nie mo�na si� by�o wiele dowiedzie�, prawdopodobnie by�y inspirowane. W "Niwie" przedstawiono czyn Bogu-t�wnyjako niepoczytalny. Jednocze�nie gdzie indziej by�a wiadomo��, �e Bogut�wna ob��d symuluje i ma by� przewieziona do szpitala na obserwacj�. By�y nawet pr�by wykorzystania nieszcz�cia dla cel�w partyjnych. Jedno brukowe pisemko nazywa�o Bogut�wn�, nie wiadomo dlaczego, Chariott� Corday d'Armont.
^ Bogut�wna by�a dzieckiem naturalnym pewnej wdowy, kt�ra s�u�y�a po okolicznych dworach jako kucharka i nikogo z rodziny w tych stronach, jak si� zdaje, nie mia�a. Po �mierci tej kobiety dziewczyna znalaz�a si� w mie�cie na s�u�bie u pewnej bardzo ci�ko chorej osoby. W owym czasie zainteresowa�a si� ni� pani Ziembiewiczowa. Dzi�ki jej protekcji Bogut�wna dosta�a miejsce naprz�d ekspedientki, a p�niej kasjerki w sklepie b�awatnym Toruci�skiego przy ulicy �wi�toja�skiej, gdzie podobno byli z niej zupe�nie zadowoleni Po up�ywie paru miesi�cy odesz�a stamt�d na w�asne ��danie i przyj�a inne miejsce,
6
w cukierni Ch�zowicza na rogu placu Narodowego i ulicy Emerytalnej. Ale tu nie podoba�o jej si� od pocz�tku i posad� te� wkr�tce rzuci�a.
(Pani Tawnicka, d�ugoletnia i siwow�osa kasjerka tej instytucji, pami�ta�a Bogut�wn�. By�a to wed�ug niej dziewczyna inteligentna, grzeczna dla go�ci, nie kokietka, ale dosy� leniwa. U Toruci�skich natomiast zostawi�a po sobie opini� pracowitej^ \
Wracaj�c do Ziembiewicza, to wbrew tendencyjnym zapewnieniom Y Bogut�wny w czasie jej tyle pami�tnej rozmowy z �wczesn� pann� Bieck�, nie by� on wcale synem karbowego z Boleborzy, a tym mniej z pochodzenia prostym ch�opem. Mo�na powiedzie�, �e wr�cz prze-ciwnie-^Ojciec jego bowiem, Walerian Ziembiewicz, chlubi� si� do ')P'S ko�ca �ycia swoim klejnotem szlacheckim, kt�rego malowany wizeru- '�sl Q\e^-nek - ��cznie z wizerunkiem herbu �ony, Joanny z Niemier�w - sta� \ ^ dziwnie oprawiony na oszklonej szafce w rogu boleborza�skiego ' salonu. Pan Walerian umia� dok�adnie wyt�umaczy� zar�wno pro-klamy obu herb�w, jak znaczenie gwiazdek, krzy�yk�w, r�k uci�tych, he�m�w i p�ksi�yc�w, kt�re sk�ada�y si� na te god�a. Mistyka rodu zawarta w tych symbolach by�a jednym z pierwszych dozna� metafizycznych ma�ego Zenona.
CBoleborza nale�a�a do kompleksu maj�tk�w tutejszej rodziny ob-szarniczej Tczewskich. By� to niewielki, zapuszczony folwark, le��cy na peryferiach tych w�o�ci, o ziemiach lekkich na przemian i bagnistych. Po stracie dw�ch z kolei maj�tk�w, w�asnego i �ony, Walerian Ziembiewicz dosta� w Boleborzy miejsce rz�dcy na kilka lat przed wojn�. Gospodarowa� tu uczciwie, ale r�wnie nieumiej�tnie i �le jak na ziemi w�asnej. Gospodarki nie lubi�. Ca�ymi godzinami, zamkni�ty w swym gabinecie, kt�ry nazywano kancelari�, robi� sam naboje do dubelt�wki albo na ma�ym warsztacie naprawia� rozmaite przedmioty domowe, skleja�, przykr�ca�, ze�rubowywa�, nawet heblowa�. By� dumny, �e nie ma rzeczy, kt�rej by nie umia� zreperowa� - pocz�wszy od ��tego, d�ugiego fortepianu w salonie, w kt�rym raz po raz milk�y jakie� klawisze, sko�czywszy na �oninym zegarku. Ponadto mia� bardzo wra�liwe sumienie i z cz�stych grzech�w lubie�no�ci spowiada� si� nie tylko znajomemu proboszczowi z Ch�zebnej, ale w�asnej wysokiej i chudej �onie, przed kt�r� kl�ka�, b�agaj�c j� we �zach o darowanie winy. Jako dow�d przebaczenia otrzymywa� do naprawy
zacinaj�cy si� zamek przy szufladzie kredensu albo �a�cuszek od face a main. Tak pokrzepiony, posy�a� zaraz po butelk� starki do piwnicy. Niestety, nawet niewielka ilo�� alkoholu wprawia�a go w stan zaostrzonego erotyzmu - i wszystko zale�a�o od tego, jaki kierunek dana chwila i koniunktura wyznaczy�y tej sile elementarnej i �yciodajnej. By�y to cz�sto znowu manowce cudzo��stwa, kt�rego dalsze efekty sprowadza�y nowe kr�tkie spi�cia i sceny liryczne, o�ywiaj�ce niezmiernie monotonn�, zat�ch��, jak tamtejszy staw z karpiami, atmosfer� Boleborzy.
Tak �le zreszt� rzeczy wygl�da�y tylko z zewn�trz oczywi�cie. Od wewn�trz, subiektywnie, znajdowa�y zupe�nie inn� ocen�. We w�asnym mniemaniu Walerian Ziembiewicz by� cz�owiekiem przywi�zanym do ziemi i na tej ziemi - na swoim czy na cudzym, pracowa� chcia� do ostatniego tchnienia. 'Towarzyszk� tego swego losu prawdziwie kocha� i g��boko szanowa�, dla swego jedynego dziecka za� nie posk�pi�by w�asnej krwi. P�ki mieli, by�o dobrze, dzi� nie maj� - drugie dobrze. Umiej� poprzesta� na ma�ym i swoje po cichu robi�.
Ziembiewicz nie by� do zbijania pieni�dzy, to trudno, nie umia� jak inni kr�ci� si� ko�o swoich interes�w. Wspomina� te� ju� teraz, w Boleborzy, o "pa�skiej klamce", kt�rej nie my�la� si� trzyma�, o "progach", kt�rych nie my�la� wyciera�. Pani �ancia ceni�a wysoko t� m�a niezale�no�� charakteru i znajdowa�a w niej niew�tpliwe oparcie wobec swoich zawod�w �yciowych,/Pustka owych symbol�w nie razi�a jej wcale - chocia� te klamki i progi w promieniu Boleborzy w og�le nie istnia�y, tak by�y niedost�pne. A jedyn� osob�, z kt�r� nale�a�o si� liczy�, by� pan plenipotent Czechli�ski, cz�owiek, kt�rego nic tu nie obchodzi�o, obrabia� bowiem przy wojnie i polityce w�asne sprawy, jdalekie nie tylko od los�w Boleborzy, ale i ca�ego klucza. Z drugiej za� strony zobaczenie kogo� z rodziny Tczewskich w ko�ciele w Ch�zebnej albo rzadki udzia� w hrabiowskim polowaniu, gdy odbywa�o si� przypadkiem na bagnach boleborza�skich, by�y dla Ziembiewicza tematem opowiada� i rozwa�a� na ca�e tygodnie.
Powolne koleje wojny okr�ci�y si� wok� dworu w Boleborzy sposobem dekoracyjnym, zaledwie �udz�co podobnym do rzeczywisto�ci - jak okropna Rac�awicka Panorama. Rekwirowane konie i krowy to nie by� k�opot Ziembiewicza, wzi�ta do wojska cz�� s�u�by folwarcznej da�a si� jeszcze �atwiej zast�pi�, choruj�cy we wsi na czerwonk�
8
ch�opi wymierali nieszkodliwie, skoro zaraza nie dotar�a do dworu. Parokrotny przemarsz niewielkich wojskowych oddzia��w boczn� drog� za ogrodem, odg�osy strza��w spoza horyzontu, par� grob�w w polu, kt�re pojecha�o si� ogl�da� do Gwareckiego Folwarku - to by�o wszystko. Pod wisz�c� naftow� lamp�, w kt�rej rezerwuar Ziembiewicz na czas pewien wmontowa� palnik karbidowy, rozsiewaj�cy wysubtelnion� wo� czosnku i gro��cy ma�ymi eksplozjami, zasiadali naoko�o bia�ego obrusa naprz�d oficerowie rosyjscy, p�niej niemieccy, na ko�cu polscy. Ale sceneria tych uczt niewiele si� zmienia�a, nawet mundury by�y podobne. Sz�o zawsze o to, by uj�� sobie go�ci sercem szczerym i niewymuszon� prostot�. Wi�c zarzyna�o si� indyka, a z piwnicy "wytacza�o" zacne trunki. Przy gor�tszych okazjach, gdy rozwi�za�y si� j�zyki, Ziembiewicz m�wi� z zachwytem i zarazem ze skromno�ci�:
- A zn�w ja, o m�j mi�y Bo�e, na przyk�ad, jako tyli ch�opczyna wyrzyna�em sobie scyzorykiem w drzewie takie rzeczy przer�ne. Na przyk�ad takie tam ramki do fotografii, do obrazk�w. Albo na przyk�ad takie robi�em serce, a w tym sercu robi�em takiego or�a. Albo zn�w figurk� tyciuni� Ko�ciuszki na koniu. Nic tam teraz prawie z tego nie zosta�o, temu si� da�o na pami�tk�, tamtemu, przy przenosinach z maj�tk�w te� niejedna rzecz zgin�a. Ale si� przecie� o tej Polsce tak czy inaczej my�la�o, co� si� tam marzy�o, czego� si� pragn�o - po cichu, skrycie...
Jednak�e urzeczywistnienie tych cichych marze� nie da�o Walerianowi Ziembiewiczowi oczekiwanego zadowolenia. Przeciwnie. Pewne rzeczy budzi�y w nim zniech�cenie wyra�ne.
- Jak sobie teraz patrz� na to wszystko, widz� to i tamto - to mi� to boli. �e sobie cz�owiek od tylego ch�opaka wyobra�a�, jak toto b�dzie - a teraz jedne �ydy co� z tego naprawd� maj�. Chcia�oby si� tak tych ludzi zatrzyma�, chcia�oby si� zawo�a�: Na Boga, opami�tajcie si�, st�jcie, co robicie! Ale c�... Ci, co mog�, to nie chc� albo i nie umiej�. A ten, co by umia�... I, co tu m�wi�...
Ca�y ten fenomen Boleborzy da� si� ogl�da� jeszcze od innej strony, mianowicie oczami Zenona jako przedmiot pierwszej powa�nej dziecinnej tragedii.
i Zenon wraca� z miasta do domu na �wi�ta, na wakacje, ucze� pilny i wzorowy, wioz�cy doskona�e stopnie i �wiadectwa. Wraca� za
�w ^^o^
ka�dym razem inny - coraz bardziej obcy, odj�ty tutejszemu �yciu, nape�niony wag� rzeczy wiedzianych ju� i doznanych, wstrz��ni�ty do g��bi swym m�odym ujrzeniem �wiata. By� m�odym - och, to nie jest rzecz zabawna. (M�odo�� Zenona jest ci�ka i gorzka, jest niezgod� na �wiat i niezgod� na siebie, jest od pocz�tku zmaganiem si� z czu�o�ci� i cierpieniem.; Zenon wraca� i oczami coraz bardziej doros�ymi patrzy� na rodzic�w. Od tego widzenia styg�o mu serce i gorzki wstyd �ciska� gard�o, jak �zy.^Ka�dy nauczyciel, o kt�rym m�wiono tu z lekcewa�eniem jako o belfrze ("jak to te� teraz ucz�!") - by� m�drcem wobec tych ludzi najbli�szych, kt�rzy mu kiedy� imponowali i kt�rych przecie� jako� kocha�. Francuskie zdania matki, powtarzane od dzieci�stwa przed s�u�b�, zas�ugiwa�y na dw�jk� w trzeciej klasie - a jej muzyka! Jej walce w ciemnym salonie, kt�rym przys�uchiwa� si� dawniej z takim wzruszeniem, niepewne d�wi�ki nigdy nie strojonego, d�ugiego, ��tego fortepianu ze z�ot� firm� "Zakrzewski" - Dolores, Wenecja -jej �piew: "Lors que tout est fini, quand se meurt vo-o-otre beau reve..." A to, co ojciec pami�ta� z historii, co opowiada� o swoim herbie z XI wieku! Jego jedyna cytata �aci�ska, o kt�rej nie mia� poj�cia, �e jest z Terencjusza: "Homo sum..." - zawsze zako�czona b��dem! - Jego stosunek do ch�op�w! Wiedzia� o nich tylko to, �e kradn�, to by�o jedyne, co m�g� o nich powiedzie�. Nie by�o mu wiadomo nic o historycznych i socjalnych przyczynach ch�opskiej ciemnoty. Ale wy�miewa�, �e daj� im teraz bezp�atne szko�y - bo "jak zaczn� si� uczy�, to ciekawe, kto wtedy b�dzie pracowa�".
Ostatnich wakacji dopiero Zenon zrobi� to nies�ychane odkrycie - ojciec przecie� nic nie robi! Wstaje o �witaniu, chodzi od rana po ��kach, po polu, pilnuje rob�t - zawsze z dubelt�wk�, o ka�dej porze roku strzela, co si� zdarzy - cho�by wrony, cho�by cudze koty i psy. Kopie wy��a, gdy jest z�y, krzyczy dzikim, histerycznym g�osem na ludzi. Narzeka na nowe czasy i kr�puje si� ju� coraz bardziej - ale m�ode dziewuchy, ale ma�ych ch�opak�w jednak bije. Gdy trzeba robi� rachunki, wo�a do kancelarii matk�. Sam czy�ci strzelb� i patrzy pod �wiat�o �wiecy, jak wewn�trz luf przelewa si� i wiruje blask, a ona wpisuje do ksi��ek pozycje i liczy. On jest tylko do pilnowania ludzi, �eby nie kradli pa�skiego, jest tylko do pilnowania maj�tku tych nieznanych, tajemniczych, dalekich Tczewskich.
l Zenon pozna� ju� wtedy w mie�cie dom pani Kolichowskiej, ci�k�,
10 ^^^ ^
^<r
brzydk�, trzypi�trow� kamienic� z �elaznymi balkonami, przy ulicy Staszica (kt�ra dawniej nazywa�a si� Zielona), i ogr�d za domem, miejsce wiosennej udr�ki. Drzewa owocowe by�y tam pomieszane z rabatami irys�w, z bzami i ja�minami - nie jak w Boleborzy, gdzie sad by� osobno. Kwitn�ce jab�onie rozga��zia�y si� tak nisko nad jasn�, z�bat� zieleni� agrest�w, �e id�c b�otnist� uliczk�, z bia�o malowan� �awk� na ko�cu, trzeba by�o uwa�a� i raz po raz schyla� g�ow�, a jeszcze z potr�conychga��zi sypa�y si� na w�osy i na ubranie bia�e, troch� r�owawe p�atki^JObok sz�a ma�a, niech�tna i z�a mieszkanka tego domu i tego ogrodu, El�bietaJBiecka, nazywana przez uczni�w szko�y pann� El�biebieck�. Nie umia�a sama zrobi� najg�upszego zadania, a zachowywa�a si� tak, jakby by�a m�drzejsza od niego. By�a z�o�liwa i niegrzeczna. Ale kiedy chcia� odej��, m�wi�a, �eby jeszcze zosta�. A gdy odchodzi� naprawd�, m�wi�a, �eby przyszed� jutro. El�bieta, Ei�unia, Ela... Zenon pozna� kusz�ce, niedobre szcz�cie, kt�re jest w cierpieniu.^
2 r
^ani^ecyliaJColichowska^ z domu Biecka, wdowa po rejencie Aleksandrze, mia�a pi��dziesi�t lat i w �yciu jej wszystko si� ju� sko�czy�o. By�a zam�na dwukrotnie. Jej pierwszy m��, W�browski Konstanty, z kt�rym prze�y�a dziesi�� ci�kich lat m�odo�ci, by� socjalist� i na kr�tko przed wojn� z przyczyn niejasnych pope�ni� samob�jstwo. Pami�ta�a r�ne rzeczy z tego czasu, ale do powiedzenia o tym mia�a niewiele. Natomiast drugie jej ma��e�stwo, ze starszym o lat pi�tna�cie, bogatym i do wariactwa w niej zakochanym rejentem dawa�o du�o temat�w do daremnych rozpami�tywa� i zgorzknia�ych opowie�ci. W dziedzictwie po nim otrzyma�a tylko wiadom� kamienic� z ogrodem przy ulicy jeszcze w�wczas Zielonej, nic prawie nie przynosz�c� i po�eraj�c� mas� podatk�w, a w kasie ogniotrwa�ej, ozdabiaj�cej przez ca�e �ycie gabinet rejenta, znalaz�a po jego �mierci zamiast pieni�dzy i warto�ciowych papier�w zupe�nie co innego.
Za m�� za Konstantego wysz�a z prawdziwej mi�o�ci, wi�c mo�na powiedzie�, �e by�a sama sobie winna. Wkr�tce po �lubie zapu�ci� czarn� brod�, znika� i zjawia� si� w niew�a�ciwych porach, upewniaj�c
11
j�^ �e nie ma si� czym niepokoi�, a rewizje i aresztowania uwa�a� za dow�d niew�tpliwy, �e to wszystko musi pr�dko si� sko�czy�. Przez ca�e lata j� m�czy�, �eby przeczyta�a przynajmniej Mengera, co zrobi�a wreszcie, ale przez czyste po�wi�cenie. Osi�gn�� tak�e, �e czas jaki� pami�ta�a, jaka jest r�nica mi�dzy Godwinem i Owenem. Zrobi� z jej �ycia nie wiadomo co. Mimo to szanowa�a jego idee, dr�a�a o jego los i do ko�ca go kocha�a. Z tej epoki zachowa�a pani Cecylia sentyment dla melodii, na kt�r� �piewa�o si� w�wczas, �e "nasz sztandar p�ynie ponad tro-o-ny", a tak�e dla g�upiej piosenki operetkowej: "Lec� �wietliki, ach lec�, lec�", zapami�ta�a j� bowiem z rzadkich szcz�liwych wieczor�w, gdy mieli troch� pieni�dzy i mogli p�j�� do restauracji z muzyk� na kolacj�. To �ycie sko�czy�o si� nagle, gdy Konstanty W�browski musia� emigrowa� z kraju, zostawiaj�c �on� z o�mioletnim synem bez �rodk�w, a p�ni�] nawet bez wiadomo�ci. O jego samob�jstwie dowiedzia�a si� z gazeta
No tak, ale w tym wszystkim sama zawini�a, sama tak chcia�a, kieruj�c si� uczuciem wbrew rozs�dkowi. Tymczasem za drugim razem, gdy post�pi�a z namys�em, trafi�a jeszcze gorzej. Zakochany lirycznie, wykwintny starszy pan okaza� si� ponurym erotomanem, wi�zi� j� w domu, nie pozwala� bywa� mi�dzy lud�mi, nie pozwala� si� ubiera�, ta�czy�, podr�owa�. Robi� histeryczne sceny zazdro�ci, jak kobieta, z gro�bami samob�jstwa, symulowanym po�ykaniem szk�a i spazmami. Wieczorem cz�sto wychodzi� gdzie� na karty, ale wybiera� tylko lokale i domy, gdzie by� telefon, by stamt�d dzwoni� do domu i sprawdza�, czy �ona gdzie nie wysz�a. Pani Cecylia prze�y�a w tym koszmarze szereg lat, znajduj�c oparcie w dw�ch rzeczach, kt�re uwa�a�a za aksjomaty, �e jest kochana wy��cznie i "�miertelnie" oraz �e - na wszelki wypadek - ma zapewnion� spokojn� staro��. Tajemnicza kasa zgotowa�a jej w tym wzgl�dzie rozczarowanie podw�jne.
Obaj ci m�owie, Konstanty i Aleksander, urabiali kolejno jej moraln� natur�. Tote� teraz ka�de zjawisko �ycia by�o dla niej dwojakie, z�e i dobre, ujmowa�a je bowiem z dw�ch jednocze�nie stanowisk. Te sprzeczne s�dy trwa�y w niej obok siebie, wspieraj�c si� nawzajem i uzupe�niaj�c dla stworzenia obrazu �wiata o pod�o�u wybitnie relatywistycznym.
Pani Cecylia Kolichowska zestarza�a si� �le. Zmarszczki na jej
bokach ust, kt�re si� robi� od �miechu, by�y tak mocno �ci�gni�te w d�, �e wygl�da�y jak wielkie rozgoryczenie. W istocie pani Cecylia uwa�a�a si� za sponiewieran� przez �ycie i dopiero teraz bra�a sobie odwet. Odk�d nie �y� z�y i niewierny rejent, ona obj�a rz�dy domem. Prowadzi�a nadal �ycie odosobnione, rozpi�te mi�dzy pozycjami komornego i podatk�w, jak na krzy�u. Tej kamienicy - gro�nemu symbolowi kl�ski i obowi�zku - s�u�y�a sama on'a, dozorca, dozor-czyni, ich dzieci, kucharka, m�odsza i wreszcie ma�a El�bieta.
Jej �wiat podzielony by� na pi�tra, na front i od podw�rza, na strych i sutereny. Pewne nazwiska powtarza�y si� co dnia: Ch��ba, Wylamo-wie, Go��bscy, Posztrascy, Goro�scy. D�wi�ki tajemnicze, na�adowane dynamik� gniewu i zgryzoty. Przyci�ni�ta konieczno�ci� pani Kolichowska przeprowadzi�a zwyci�sk� walk� z komisj� sanitarn� i po�ow� piwnic zamieni�a na mieszkania, k�ad�c w nich pod�ogi, instaluj�c �elazne piecyki i biel�c po prostu wapnem ceglane mury. Zamieszka�y tam niesforny �ywio� miejskiej n�dzy stanowi� �r�d�o nieustannego udr�czenia. Dwa ma�e lokale, sk�adaj�ce si� z pokoju i ciemnej kuchni, wbudowane w strych i przylegaj�ce z dwu stron domu do �cian szczytowych, te� sprawi�y pani Kolichowskiej du�y zaw�d. Do jednego sprowadzili si� owi niejacy Go��bscy, podaj�cy si� za urz�dnik�w. Tymczasem ona �adnej w og�le posady nie mia�a, zarabia�a szyciem do sklep�w i cho� wygl�da�a na dziewczynk�, w miesi�c po wprowadzeniu si� urodzi�a swoje pierwsze dziecko. On za� by� kancelist� w ma�ym prywatnym biurze przewozowym i od pocz�tku zacz�� zalega� z komornym, p�aci� ratami i powo�ywa� si� na sw� sytuacj� "skomplikowan� i niemo�liw�". Niemo�liwo�� sytuacji Go��bskiego polega�a na tym, �e nie mia� pieni�dzy. Komplikacj� za� nazywa� swoje przestrzelone pod Radzyminem prawe p�uco, gdy� to czyni�o go niezdolnym do �adnej przyzwoitej rz�dowej posady. Drugi lokal szczytowy zajmowali ju� dawniej pa�stwo Posztrascy i tak�e nie p�acili nic - i tu bowiem sytuacja by�a niemo�liwa, a z pewnych wzgl�d�w nawet wyj�tkowa. Pani �ucja Posztraska, mianowicie, by�a z dawnych lat przyjaci�k� pani Cecylii, niegdy� bogat� i �adn� dam�, dzi� zrujnowan� zupe�nie i obarczon� m�em alkoholikiem. Ta przyja�� ci��y�a pani Kolichowskiej finansowo i towarzysko, ale nic na to nie mog�a poradzi� i d�wiga�a ten obowi�zek, kt�ry pog��bia� tylko jej rozgoryczenie.
13;
Rozleg�e, chocia� od �mierci m�a do po�owy zredukowane (t� drug� po�ow� z dobudowan� kuchni� zajmowa�a rodzina Gierackich), mieszkanie w�asne pani Kolichowskiej mie�ci�o si� na prawo od bramy na niewysokim parterze, lekko od ulicy odsuni�tym i ocienionym dwiema akacjami. By�o ca�e do�� ciemne od tej zieleni, zawalone ci�kimi, nat�oczonymi meblami z d�bu i orzecha, pe�ne pluszu, dywan�w, portier, kozetek, otoman i serwet. ^Szczeg�lnie ciasny by� salon, do kt�rego wcielono ca�y dawny sk�rzany gabinet rejenta z wielkim biurkiem i futrem nied�wiedzim na dywanie. Lampy ze stolikami i jedwabnymi aba�urami, wielkimi jak parasole, z naftowych przerobione na elektryczne, czarne toczone s�upy, haftowane i malo-<3^ ^wane parawany, �ardiniery d�wigaj�ce olbrzymie filodendrony i fiku-\ Y sy, obrazy w grubych ramach z�oconych, pochodz�ce ze starych ^ 7 losowa� Zach�ty - to wszystko mno�y�o si� i zag�szcza�o, odbite - ^ w dw�ch si�gaj�cych od pod�ogi do sufitu lustrach. Na fortepianie ^ okrytym jedwabn� haftowan� kap� z chwastami, na biurku, sto�ach, stolikach i eta�erkach, na dw�ch ma�ych orzechowych konsolkach podpieraj�cych w dole oba wielkie lustra, mi�dzy s�oniami r�nych rozmiar�w (od wielko�ci dobrego kota do �redniego chrab�szcza), '-^ w�r�d wazon�w, figurek, kandelabr�w, pater i bombonierek, obok ^^ ca�ej orkiestry graj�cych kot�w z terakoty ("kocia muzyka") sta�y wsz�dzie nieprzeliczone fotografie w ramkach, wyobra�aj�ce cz�onk�w trzech rodzin: Bieckich, W�browskich i Kolichowskich, oraz osoby z nimi skoligacone lub zaprzyja�nione. Inne jeszcze fotografie spoczywa�y w dw�ch grubych pluszowych albumach obok album�w miejscowo�ci zwiedzanych w podr�y, album�w z kartami pocztowymi i wydawnictw luksusowych z reprodukcjami Andriollego i Siemira-dzkiego.
Okurzenie, wytrzepanie, utrzymywanie w porz�dku wzorowym tej rupieciarni, tego �wietnie zachowanego fragmentu muzealnego z ostatnich lat XIX stulecia,wymaga�o dosy� trudu i samo przez si� mog�o wype�ni� egzystencj�.
Dla Zenona Ziembiewicza, ucznia �smej klasy gimnazjum, mieszkaj�cego na stancji u nauczyciela gimnastyki, salon pani Kolichowskiej by� najpi�kniejsz� rzecz�, jak� w tym rodzaju w og�le ogl�da�. W zestawieniu z ubog� pustk� i n�dz� salonu w Boleborzy to wy�adowane, wy�cielone, wytapetowane, udrapowane tapicerskie wn�-
trze stanowi�o ostatni wyraz przepychu, gustu i kultury. Pierwszy raz widzia� tu okryte haftem z�otym i kolorowym poduszki jedwabne, le��ce wprost na ziemi przy kanapkach, poduszki, na kt�rych mo�na usi��� i przytuli� g�ow� do kolan kochanej kobiety. Pierwszy raz widzia� porcelanow� sow� ze �wiec�cymi elektrycznymi oczami, a tak�e du�� prawdziw� muszl� r�ow�, w kt�rej wn�trzu umieszczon� �ar�wk� zapala�a El�bieta o wczesnym zmierzchu, zanim zrobi�o si� naprawd� ciemno. I od tego powietrze w salonie, zg�uszone pluszem portier i serwet, adamaszkiem obi�, jedwabist� we�n� dywan�w, stawa�o si� g�ste jak tokaj, ciep�e i powoli faluj�ce. Wszystko tutaj rozmarza�o, obudza�o dziwne wzruszenie, dawa�o pewno��, �e istnieje naprawd� jaki� inny, wrogi, niezno�nie upragniony �wiat, a m�odo�� jest prowadz�c� do niego drog�, pe�n� nienawi�ci i udr�czenia.
Na dwie drzemi�ce w z�otych ramach kobiety �murki o nozdrzach otwartych, ci�kich do ud�wigni�cia powiekach i piersiach obna�onych Zenon nie by� w stanie patrzy� przy El�biecie. Niedaleko na tej samej �cianie wisia� portret rejenta robiony przez Lenca - ��to-czarny i jeszcze przez te niespe�na trzydzie�ci lat poczernia�y niby cenny zabytek szko�y holenderskiej. Wyobra�ony na nim Aleksander Koli-chowski w todze i birecie, z twarz� wygolon� i tak szlachetn�, jakby w jego kasie ogniotrwa�ej le�a�y tylko pieni�dze i najpewniejsze papiery, te� reprezentowa� �w nienawistny �wiat wy�szego rz�du, przeznaczony na zniszczenie i zgub�, wrogi i zarazem kusz�cy.
Przecie� zawieszony obok i uszanowany przez pani� Cecyli� portret pierwszej �ony rejenta przyci�ga� najbardziej uwag� Zenona. By�a to pani z w�osami blond, w sukni balowej bardzo wydekoltowanej i w du�ym czarnym kapeluszu z czarnym pi�rem. Jak�e by�a dziwna, taka cieniutka w pasie - i czy�by wtedy na bale chodzi�o si� w kapeluszu? El�bieta przypuszcza�a, �e to musia�o by� w lo�y, na jakim� przedstawieniu w teatrze. I powiedzia�a, �e ta pierwsza pani Kolichow-ska umar�a m�odo dlatego, �e nie mog�a mie� dzieci. Przedtem jeszcze zwariowa�a, a p�niej umar�a. "Czy mo�na z tego zwariowa�?" a - przerazi� si� Zenon. "Widocznie, �e tak" - odpowiedzia�a El�bieta ^c^.^ z uraz�, �e m�g� o tym w�tpi�, e^t,<'c!
^�enon nie �mia� usi��� na �adnej z haftowanych jedwabnych po- / duszek le��cych na dywanie, a tym mniej przytuli� g�owy do kolan
^^4,
15
El�biety. Mimo to El�bieta domy�la�a si� z r�nych jego min ponurych i tragicznych, �e jest w niej zakochany. Przychodzi�, pomimo �e powinien by� siedzie� w domu i przygotowywa� si� do swych egzamin�w pi�miennych. Przychodzi� prawie codziennie - nie zawsze po to, by pomaga� jej w algebrze-
Dla cz�owieka w spodniach o tyle za w�skich i za kr�tkich trudno by�o mie� istotny szacunek - cho�by by� pierwszym uczniem w klasie. El�bieta musia�a mu dokucza�. Lubi�a go tylko wtedy, gdy milk� obra�ony, gdy chcia� odej�� i nie odchodzi�, jakby wcale nie mia� ambicji. Za to jego dobry humor, jakie� chwile g�upiego zadowolenia z siebie budzi�y w niej najgorsze uczucia. Tak samo, gdy w niedziel� przychodzi� w innym ubraniu, wyczyszczony, wy�wie�ony, z dopiero co wygolon� d�ug�, ko�cist� twarz�, z lepiej ni� co dzie� przylizanymi w�osami - uczuwa�a do niego wstr�t. Bo wtedy musia�a uzna�, �e pewne rzeczy w nim s� �adne. Te przylizane w�osy, bardzo g�ste i r�wne, mia�y dziwny kolor - niby ciemny, ale z�otawy - i kiedy by�y tak g�adko z czo�a do karku sczesane, wygl�da�y jak czapeczka. Ale El�bieta nie by�a w stanie pomy�le� o nim �adnej dobrej rzeczy bez wstr�tu. To zapewne by�y zmys�y, tak to sobie t�umaczy�a.
r'El�bieta by�a wtedy zakochana w kim innym mi�o�ci� prawdziw�, powa�n�, niewzajemn� i tragiczn�. Ten cz�owiek by� rotmistrzem i nazywa� si� Awaczewicz. Mia� takie dziwne, jakby niepolskie nazwisko i sam by� dziwny, inny od wszystkich ludzi. El�bieta widywa�a go rzadko i tylko u panny Julii Wagner, nauczycielki francuskiego. Zdarza�o si�, �e panna Julia, zamiast przyj�� na lekcj�, przysy�a�a ma�y kratkowany sekretnik, �e si� �le czuje i �eby El�bieta przysz�a do niej. El�bieta mia�a pewno��, �e go tam zastanie. By� w mie�cie tylko wtedy, gdy przyje�d�a� z frontu. Je�eli za� go nie by�o, to znaczy�o, �e t o ka�dej chwili m�g� zgin��. Dlatego w�a�nie ta mi�o�� by�a tragiczna "-f-Rotmistrz Awaczewicz mia� siwiej�ce w�osy, chocia� nie by� stary, i\)czy tak niezwyk�e, "ze samo to ju� wystarcza�o do mi�o�ci. Oczy zupe�nie popielatego koloru, zimne, przymru�aj�ce si� uwa�nie i lekcewa��co. Panna Julia m�wi�a do niego: kuzynie - i nic w tym nie by�o dziwnego, gdy� sama by�a Polk� z pochodzenia, tylko wychowan� we Francji. Przyznawa�a zreszt�, �e pokrewie�stwo jest do�� dalekie. Rotmistrz u�miecha� si�, przymru�a� oczy i m�wi�, �e, jego zdaniem, jest bardzo bliskie.
M
^By� nie tylko oficerem, ale i artyst�. Jedyne dwa obrazki, jakie wisia�y w mieszkaniu panny Julii, on w�a�nie malowa�. Pokazywa� rozmaite szkice o��wkiem z wojny, konie, trupy, typy je�c�w bolszewickich albo �o�nierzy. By�y tam te� rysunki wyobra�aj�ce ludzi powieszonych. Na El�biecie zrobi�o to straszne wra�enie. Rotmistrz obja�ni�, �e ich nie mo�na �a�owa�, bo to s� zdrajcy .1
El�bieta my�la�a o nim z zachwytem, w kt�rym by� smutek nie maj�cy jakby �adnej przyczyny. Bo nie marzy�a, kochaj�c, o wzajemno�ci, wcale jej nie pragn�a. W�a�nie jedyny ratunek by� w tym, �e on jej nie kocha�. Mimo to czasami wyobra�a�a sobie, jaka szcz�liwa musi by� jego �ona. Nigdy nie widzia�a tej kobiety, wiedzia�a jednak, �e jest i �e ma dwie c�reczki. W tym miejscu zaczyna�y si� rzeczy, o kt�rych niemo�liwo�ci� by�o my�le�.
Jej mi�o�� pi�tnastoletnia by�a spraw� ogromn� i w �yciu jedynie realn�. Wszystko poza tym - szko�a, r�wie�nice, dom, ciotka, Zenon, wojna trwaj�ca nieustannie od samego dzieci�stwa, rodzice mieszkaj�cy gdzie� daleko na �wiecie - i osobno - to wszystko stanowi�o p�ask�, mglist�, dalek� dekoracj� dla jej samotnego dramatu.
Niestety, ta sprawa ogromna i jedynie realna sko�czy�a si� do�� pr�dko wielkim rozczarowaniem.
3
(Dom by� stary i wszystko w nim by�o stare, obr�cone sob� na ten zawsze dla wszystkich ju� przeminiony czas, gdy to "lepiej si� dzia�o". Mo�e to by� pi��dziesi�t lat temu albo pi�tna�cie, mo�e to by� po prostu przed wojn� albo tylko dawniej. Kiedykolwiek - byle nie dzi�, nie dzi�. Jak gdyby jedynym w�a�ciwym czasem �ycia by�a przesz�o��.
Dom by� stary i prawie zawsze pusty. Pani Cecylia prowadzi�a �ycie .samotne^ go�ci nie zaprasza�o SK^ nigdy; R�ne JitarszeJlamy, kt�re zjawia�y si� nieproszone - rzadko i nie�mia�o - nie by�y witane ch�tnie. Go�� najcz�stszy, pani Posztraska, przyjaci�ka, zakrada�a si� do domu od kuchni, prawie podst�pnie - i zawsze sprowadzona jak�� dora�n� potrzeb�. Zabiegaj�ca, weso�a i rozmowna, usi�uj�ca nie dostrzega� niech�tnej miny i roztargnionych ocz�w gospodyr
2 - Granica
pywa�a si� jak�� specjalnie na ten cel przygotowan� nowin�, wiadomo�ci� o kim� z lokator�w, cennym doniesieniem czy ostrze�eniem." Pani Cecylia nje hy�aj�twa_ Zna�a ju� te sposoby, niewiele by�o^ rzeczy, kt�re mo^.yby4a,Jiar)r�wde^Jzainteresowa�. Przecie� ulega�a pokusie i nie od razu siadaj�c pyta�a: "No, c� takiego, �ucjo, opowiadaj." A pani Posztraska czepia�a si� tego skrawka terenu, by si� na nim rozeprze� i niejako rozgospodarowa�, by zasi���, pogada� i na ko�cu za�atwi� swoj� spraw�. Zaczyna�o si� od tego, �e s�siad spod dachu, Go��bski, po chorobie straci� miejsce w tym zak�adzie przewozowym, �e teraz stara si� o co� w banku, ale na pr�no, �e nie b�dzie p�aci�, bo sk�d. P�niej za� sposobem jako� logicznym i naturalnym wynika�a z tego rura od piecyka, kt�ra jest zupe�nie przepalona i zwali�a si� ju� drugi raz. Ca�y pok�j by� czarny od sadzy i ona, i m�� wygl�dali jak Murzyni. Pani Posztraska zrobi�a wszystko, by roz�mieszy� sw� przyjaci�k� t� opowie�ci�, a nast�pnie uzyska� zakupienie nowej rury. Tak samo przychodzi�a czasami chy�kiem pani Tawnicka, kt�ra, zanim zosta�a kasjerk� u Ch�zowicza, mia�a ju� za sob� jak�� lepsz� przesz�o�� i opowiadanie o tych przemianach losu stanowi�o moraln� potrzeb� jej natury. A tak�e starsza pani Gieracka, s�siadka najbli�sza, chorowita i �a�osna, krzywdzona przez syna, synow�, wnuki i ca�y bo�y �wiat, a przez pani� Cecyli� trzymana z daleka i przyjmowana zLoficj�Jnym ch.todp.in.^ "^
Przecie� par� razy do roku zdarza�y si� okazje, �e paniusie nabiera�y �mia�o�ci i zjawia�y si� liczniej. To by�o jakie� pogorszenie w stanie zdrowia pani Cecylii, o czym dowiadywa�y si� zaraz niepoj�tym sposobem, lub jaka� nagle ��cz�ca wszystkich sprawa publiczna, obch�d czy �wi�to, poruszaj�ce stare, w�t�e niteczki przyja�ni i zaufania. A zw�aszcza stwarza�a t� mo�liwo�� data, znana powszechnie i pami�tana, imienin pani Cecylii, przypadaj�ca na dzie� 22 listopada. Wtedy te� trzeba by�o upiec zawsze jednakowy tort orzechowy, przyrz�dzi� bia�� kaw� z r�nymi ciastami i wyj�� ze spi�arni dwie butelki porzeczkowego wina.
Has�o do tego zlotu widm dawa�a pani �ucja Posztraska, kt�ra przybiega�a kuchni� najpierwsza, �eby, jak m�wi�a, troch� dopom�c. Zaraz p�niej schodzi�y si� gromadnie stare przyjaci�ki, zapomniane krewne lub tylko r�wie�nice. Wype�nia�y sob� siedzenia kanap i foteli w tym zawsze pustym, rozleg�ym salonie. Zdejmowa�y niciane czarne
^8
r�kawiczki i mieszaj�c kaw�, �y�eczki zostawia�y w fili�ankach. El�bieta roznosi�a talerzyki z tortem, a ka�da z pa� m�wi�a przera�ona:
"Och, taki du�y kawa�ek!" Za oknami dudni� uparty deszcz listopadowy, ale tutaj w salonie by�o ciep�o i jasno. Zaci�gni�te portiery z czerwonego pluszu os�ania�y szyby i wszystkie lampy p�on�y pod swymi jedwabnymi parasolami. W wazonach tkwi�y w�t�e miote�ki przyniesionych kwiat�w, bia�e chryzantemy podobne do astr�w i ama-rantowe cyklameny. Pani Cecylia pilnowa�a surowo, czy wszystko jest w porz�dku, i pochmurnie patrzy�a na zebrane panie.
By�y nadmiernie grube lub przesadnie chude, pomarszczone i nabrz�k�e, siwe lub wy�ysia�e, poubierane w dystyngowane czarne suknie z r�nych epok, z koronkami albo d�etami, sp�owia�e i dziwnie pachn�ce. By�y przewa�nie ubogie, jednak nie wszystkie. Niekt�re mia�y na barkach wylenia�e skunksy albo z��k�e gronostaje, a w bia�ych, naci�gni�tych uszach staromodne butony. Ale wszystkie by�y stare.
Ich wielkie brzuchy wspiera�y si� na cienkich n�kach, jak beczki na zapa�kach, podczas gdy inne zn�w nogi by�y grube i r�wne, pod wa�kami czarnych po�czoch we�nianych uchodz�ce do ciasno zesznurowanych trzewik�w. Twarze siedzia�y ci�ko na t�ustych podgar-dlach, podpi�tych w dole broszkami z granat�w, lub chwia�y si� na szyjach wyd�u�onych, przewi�zanych po�rodku aksamitk�, a widoczna gra mi�ni, �y� i �ci�gien, kt�re "chodzi�y" pod sk�r� ��t� i cienk�, dodawa�a grymasom tych twarzy i s�owom m�wionym jakiej� patetycznej, sabatowej ekspresji.
Pani Cecylia sama nosi�a ju� na szyi aksamitk�, przez kt�r� przewiesza�y si� z przodu dwa woreczki niepotrzebnej sk�ry, i nie mia�a co do siebie �adnych z�udze�. Ale my�l, �e i ona nale�y do tego "kongresu czarownic", do tej "parady wied�m", �eionajest z nich, by�a dla niej bardzo nieprzyjemna. Gorycz tej prawdy rozrasta�a si� do niecierpliwego strachu, do jakiego� panicznego pop�ochu.
Pami�ta� dok�adnie, jakie by�y dawniej, widzie� je teraz tak odmienione, widzie�, jak robi� si� coraz starsze, jedne pr�dzej od innych, i by� w to wprz�gni�t� ca�ym swoim losem - c� za ur�gowisko! Zdarza�o si� przecie�, �e mi�dzy jedn� a drug� wizyt� przenosi�y si� do innej generacji. Niejedna odchodzi�a w wieku niebezpiecznym, a po roku wraca�a ju� jako staruszka.
19
By�y okropne, ale ca�kowicie nie winne tego, jakie s�. Gdy� te twarze - pokrzywione fa�dami, gorzkie, fa�szywie u�miechni�te, ironiczne albo tragiczne - nie wyra�a�y �adnej prawdy ich charakter�w. Na przyk�ad zawsze impertynencko u�miechni�ta pani Gieracka, przez wszystkich, jak wiadomo, pokrzywdzona, by�a w�a�ciwie nie�mia�a i smutna - a jej u�miech s�u�y� do podci�gania opadaj�cych policzk�w, do ratowania ma�ej resztki m�odo�ci. Sztywne znowu trzymanie si� pani Tawnickiej, jej arystokratyczny port de tete mia� na celu wyg�adzenie zmarszczonej szyi, a m�g� da� pow�d do pomawiania jej o wynios�o��, tak niew�a�ciw� w jej skromnej obecnie sytuacji. Mecenasowej Warkoniowej wystarczy�o tylko troch� "pu�ci�" twarz, wystarczy�o zwyczajnie na chwil� przesta� m�wi�, by ogromne rysy zadumy i zgryzoty zaleg�y na jej masce, chocia� mia�a z natury bardzo weso�e usposobienie.
�^Ka�da z nich by�a kiedy� m�oda, za ka�d� ci�gn�a si� ta jej m�odo�� dawna jak ga��� kwitn�ca, uczepiona brzegu niemodnej sukni. By�y zestrychowane z powierzchni �ycia, odrzucone na bok przez jego nurt g��boki, wspania�y i z�y. Le�a�y zadyszane i zm�czone na jego brzegu, wspominaj�ce umar�ych m��w, zabitych syn�w, zoboj�tnia�a, dalek� rodzin�. Wojna, rewolucja, zmieniony �wiat zostawia� je ich zdumieniu. Zapatrzone w samotny dramat artretyzmu i klimakterium, anarchii czas�w dzisiejszych przeciwstawia�y szcz�tki anarchii dawnych, rozbite kawa�ki wiar i zbankrutowanych prze�wiadcze�. Musia�y jeszcze troch� �y�, �eby umrze�,)
El�bieta w�o�y�a do wazonu ostatni� wi�zank� drobnych ciemnoz�otych chryzantem i ostatniej przyby�ej pani poda�a talerzyk z za du�ym kawa�kiem orzechowego tortu. Bra�a udzia� w tych obrz�dach, pe�na dziwnego niepokoju. My�la�a, �e ka�d� z tych starych kobiet mog�aby by� ona sama. Nie jest. Jest tylko sob�. Nazywa si� El�bieta Biecka, m�wi o sobie: ja. Tu s� one wszystkie, razem z ciotk� Cecyli�
- a tu ona jedna, osobna, skazana na siebie a� do ko�ca. Jest to tylko przypadek, przera�aj�cy traf. I ca�y �wiat pe�en jest takich przera�e�.
Mo�na by my�le�, �e one nale�� do odr�bnego, szczeg�lnego gatunku ludzkiego, kt�ry temu podlega, �e staro�� ich tylko jest udzia�em. A przecie� wystarczy czeka� - i to przyjdzie. Wystarczy zwyczajnie - �y�.
Zesz�y si� tu jakby na drugie Zaduszki, na swoj� przed�miertn�
20
ceremoni�. Ka�da z nich mog�a powiedzie� do El�biety te dawne s�owa umar�ej: "Czym ty jeste�, ja by�am, czym ja jestem, ty b�dziesz. Westchnij do Boga i pomy�l!"
I El�bieta wiedzia�a, �e staro�� jest tylko dalszym ci�giem m�odo�ci.
Paniusie pi�y wino porzeczkowe, chocia� to ka�dej z nich szkodzi�o. Co tam! Mog�y sobie pozwoli� raz na rok, przy takiej okazji. Na pomarszczone policzki wyst�powa�y malutkie rumie�ce. Co� si� tam dzia�o w tych organizmach, pod t� sk�r�, w tych cia�ach. Mia�y jeszcze jak�� krew - i ta my�l by�a troch� obrzydliwa i nieprzyzwoita.
Rozmawia�y z o�ywieniem, ca�e jasne, ciep�e powietrze salonu nape�nia�y swym gwarem.
M�wi�y o ostatnich pogrzebach i jak "odprawia" kt�ry ksi�dz u Fary i u Panny Marii. Ale wiedzia�y, �e pani Cecylia tego nie lubi. Wspomnia�y rejenta Kolichowskiego, "cz�owieka, jakich teraz pr�no szuka�", i uwa�a�y, �e na swym portrecie jest jak �ywy. I wszystkie obr�ci�y si� w fotelach ku wisz�cemu nad fortepianem �ciemnia�emu portretowi. Przecie� i to nie podoba�o si� solenizantce, kt�ra odpowiedzia�a milczeniem. Wi�c mo�na by�o jeszcze m�wi� w og�le o tych czasach, jakie nadesz�y, o wojnie, o bolszewikach, o �ydach. I o s�u��cych. El�bieta chodzi�a mi�dzy nimi, sama jedna m�oda i sama jedna zakochana w Awaczewiczu. Nie raczy�a bra� udzia�u w rozmowie. Tonem powa�nym osoby, kt�ra ma za sob� "pok�j dziecinny", odpowiada�a grzecznie na pytania - nic wi�cej. Musia�a jednak s�ucha� tego, co m�wi�y.
Pani Cecylia powiedzia�a surowo, �e jej zdaniem s�u��ca to jest taki sam cz�owiek jak ka�dy inny. Pami�ta�a t� prawd� z czas�w pierwszego ma��e�stwa. Na to zgodzi�y si� zasadniczo wszystkie panie.
"Taki sam cz�owiek, naturalnie" - powt�rzy�y jedna po drugiej, ale coraz ciszej, jakby stopniowo ogarni�te zastanowieniem. El�bieta wiedzia�a, �e k�ami�. S�u��ca to jest zupe�nie inne stworzenie, wcale nie takie samo jak ka�dy cz�owiek. Wystarczy powiedzie�: "panna Marianna" - i ju� mo�na si� �mia�. Dla niej s� osobne schody, w�skie, ciemne i strome - i temu nikt si� nie dziwi, chocia� tamt�dy w�a�nie nosi si� kosz z mi�sem i jarzynami, i kub�y w�gla z piwnicy. Nikt si� nie dziwi, �e gdy wszyscy zasiadaj� do nakrytego sto�u, s�u��ca je sama w kuchni. Naturalne to jest, �e je wszystko zimne, gdy ju� wystyg�o w jadalni. �e je tak� ilo�� i takie kawa�ki, jakie jej wydziel�
21
w pokoju. Na przyk�ad z kury mo�e przez ca�e �ycie ani razu nie spr�bowa� piersi, a z zaj�ca zawsze dostaje przedni� �ap�. Jednak�e pani Goro�ska, zamieszkuj�ca po�ow� drugiego pi�tra w kamienicy pani Cecylii i p�ac�ca komorne, zg�osi�a tak� poprawk�: "Pewnie, �e to prawda. Ale jak mi si� dzisiaj dziewczyna w niedziel� wystroi w sukni� jedwabn�, w�o�y lakierowane pantofle i jeszcze na g�ow� kapelusz, to to przecie� nie ma najmniejszego sensu." Chuda osoba w wylenia�ych skunksach podj�a z irytacj�: "Takiej to ja powiadam od razu, �eby mi si� zabiera�a szuka� sobie innego miejsca, bo ja potrzebuj� s�u��cej do tego, �eby robi�a, nie do tego, �eby si� stroi�a lepiej ni� ja i �eby chodzi�a na spacery z �o�nierzami." - Temu ka�da z pa� musia�a przyzna� s�uszno��, nawet milczenie pani Cecylii - tym razem oznacza�o zgod�.
Pani Warkoniowa znowu przypomnia�a sobie tak� rzecz: "Dobrze, ale jakie te s�ugi s� g�upie, to przechodzi ludzkie wyobra�enie. Kiedy umar� m�j m�� i jeszcze nikt nic nie wiedzia�, o pi�tej s�ycha� od frontu dzwonek. S�uga poczciwa, zap�akana, wychodzi do przedpokoju i z kim� si� tam ujada, z jak�� klientk�, nie chce jej wpu�ci�. Powiada: �Kiedy pan mecenas pani nie przyjmie.� A tamta m�wi:
�Jak to nie przyjmie? Prosz� tylko zanie�� bilet, to pan mecenas mnie przyjmie.� Ta znowu: �Nie, kiedy pan mecenas pani nie przyjmie.� �Ale - tamta m�wi - przyjmie na pewno, jak tylko b�dzie wiedzia�, kto.� A s�uga znowu: �Nie, pan mecenas pani nie przyjmie.� Tak mnie to wreszcie zgniewa�o, �e sama w �a�obie wychodz� do przedpokoju i powiadam: �Prosz� pani, pan mecenas pani nie przyjmie, bo w�a�nie umar� i le�y w salonie na katafalku.�"
Zgromadzenie przyj�o t� opowie�� pow�ci�gliwym szmerem. Nikt nie wiedzia�, czy mo�na naprawd� si� �mia�. Bo z jednej strony g�upota s�u��cej nie ulega�a w�tpliwo�ci, z drugiej jednak w gr� wchodzi� prawdziwy nieboszczyk i do tego mecenas Warko�, cz�owiek szanowany, kt�rego wszystkie pami�ta�y. Ale pani Warkoniowa sama si� �mia�a i opowiada�a dalej: "Ta moja s�uga wtedy to by�a wdowa, tak mia�a ze czterdzie�ci lat, przyzwoita kobieta i religijna. Nikt by jej o nic nie by� pos�dzi�. Ale co� mi si� jako� zacz�o nie podoba� i raz powiadam do niej: �Moja Bogutowa, mnie si� zdaje, �e Bogutowajest w ci��y.� A ona si� tak chwil� zastanowi�a i m�wi do mnie: �A i mnie si� tak zdaje, prosz� pani.� U�mia�am si� i powiadam: �No, jak si�
Bogutowej tak zdaje, to trudno, to si� musimy rozsta�.� Za nic nie chcia�a si� przyzna�, kto ani co, ale jakem j� odprawi�a, to naprawd� potem mia�a dziecko. G�upia by�a kobieta, a� strach, tylko �e s�u��ca by�a z niej pracowita i bardzo przywi�zana. I jak jej si� poszcz�ci�o! U mnie tak si� wyuczy�a pierwszorz�dnie gotowa�, �e j� p�niej razem z tym dzieckiem wzi�a do s�u�by sama m�oda hrabina Tczewska. I podobno, �e dot�d tam jest w pa�acu w Ch�zebnej za kuchark�. A ta jej ma�a Justynka, to podobno, �e si� tam bawi w ogrodzie z hrabiankami jak r�wna."
Panie o�ywi�y si� wszystkie. W�a�nie! Takim dzieciom si� zawsze szcz�ci! Nawet pani Cecylia zest�pi�a do tych zagadnie� - ona, kt�ra chowa�a w swej pami�ci nie zagojon�, brudn� tajemnic� ogniotrwa�ej kasy rejenta. Ca�y ten zesp� �y� nie doko�czonych, pokrzywionych i g�odnych ustawi� si� we wsp�lny front, obronny nagle wzmo�on� czujno�ci� wobec ogromnej dziedziny nie zorganizowanego erotyzmu. Wr�g niepokonany i odwieczny: "tamte"! Nie druga kobieta - taka jak ka�da z nich, nie r�wna i zrozumia�a, z kt�r� mo�na si� mierzy� - ale poj�cie kolektywne, �ywio� nieprzenikniony, nieobliczalny, wsz�dzie zaczajony, kt�ry podwa�a uk�ad pozorny �wiata i niweczy wszelki jego sens. Sens potrzebny koniecznie do tego, aby usprawiedliwi� "zmarnowane �ycie" i przepad�a fikcj� m�odo�ci.
Ze skwapliwej rozmowy wynika�o jasno, �e udzia�em ,,tamtych" staj� si� pieni�dze, samochody, podr�e, �e tamte wychodz� za hrabi�w, ministr�w i genera��w i maj�c lat pi��dziesi�t s� jeszcze pi�kne. Tym za� pozostaj� ma�e emerytury, niepewne koncesje albo nic pr�cz t�sknoty na dzie�mi, kt�re posz�y na swoje, i wspomnienia o m�ach, kt�rzy na d�ugo przed tym, zanim umarli, stali si� obcymi lud�mi.
El�bieta nieraz s�ucha�a takich rozm�w, jej obecno�ci nikt tu naprawd� nie bra� pod uwag�. Wobec trucizny, s�cz�cej si� z tej wiedzy, mia�a w sobie gotow� wzgard� i szyderstwo. By�a obronna swoj� mi�o�ci� i ca�kowicie bezpieczna. Nie wyjdzie nigdy za m��, nie ulegnie "zmys�om", b�dzie okrutna dla m�czyzn, o ile kt�ry odwa�y si� j� pokocha�.
Gdyby nie on, c� by to by�o! C� by to by�o! Jak�e da�oby si� znie�� �ycie - ohydny widok podw�rza, tamci ludzie, los Fitka. Ciotka, do kt�rej nie mo�na mie� pretensji, �e jest niedobra i �e jej nie
23
kocha. I to, �e od matki ju� trzeci miesi�c nie ma listu. Wszystkie m�ki t�sknoty i ambicji znajdowa�y zastosowanie w tamtym najs�odszym udr�czeniu i karmi�y je sob� jak krwi�.
4
Gdy przysz�a wiosna, dozorca Ignacy odbija� zabezpieczone na zim� drzwi od jadalni i z niewielkiego tarasu obstawionego skrzynkami nasturcyj schodzi�o si� wprost do kwitn�cego ogrodu. Wysoki parkan, w g�rze zako�czony jeszcze trzema rz�dami kolczastego drutu, oddziela� to miejsce od w�skiego brukowanego podw�rza, gdzie ha�asowa�y dzieciaki s�siad�w. Wieczny trzypi�trowy cie� mur�w tam le�a�, gdy ogr�d oblany by� s�o�cem.
Tylko mieszkanie pani Cecylii komunikowa�o si� z ogrodem. Poza tym nikt z lokator�w nie mia� tu wst�pu. Pani Cecylia uwa�a�a, �e "ma prawo by� u siebie". Furtka w parkanie, ��cz�ca ogr�d z podw�rzem, by�a zawsze zamkni�ta na du�� zardzewia�� k��dk�, a klucz od k��dki znajdowa� si� w pewnych r�kach dozorcy Ignacego.
j Pomimo tych rygor�w niepodobie�stwem by�o uchroni� si� od cz�stych szk�d i kradzie�y. Kwiaty, kt�re nadawa�y si� do sprzeda�y
li na targu, i dojrzewaj�ce owoce stanowi�y przyn�t� dla w�asnych ifJ' podw�rzowych i okolicznych urwis�w. Ranki po takich wypadkach
1 by�y ci�kie i burzliwe. Pani Cecylia krzycza�a na Ignacego, �e wysypia si� przez ca�� noc zamiast chocia� czasami popilnowa� ogrodu. Ignacy pochmurnie zar�cza�, �e w�a�nie tej nocy, jak otworzy� o wp� do trzeciej bram� panu Posztraskiemu, obchodzi� ca�y ogr�d i wszystko by�o w porz�dku. Przed kuchni� wystawa�a zgryziona Ignacowa i m�wi�a, �e Fitek ca�� noc nie szczeka�, wi�c to nikt inny, tylko na pewno ch�opaki od Ch��b�w, dla kt�rych nie ma �adnego parkanu ani �adnego drutu. Ch��bina bi�a wszystkich trzech swoich syn�w po kolei, ale zaklina�a si�, �e przez ca�� noc spali spokojnie, i prosi�a, �eby przeszuka� mieszkanie, bo naj�atwiej jest powiedzie� na biednego, a je�eli si� co znajdzie, to ona pierwsza, chocia� matka, zawo�a na nich policji. Pani Cecylia ogl�da�a �lady w ogrodzie i zapowiada�a, �e je�eli pies jeszcze raz dostanie je�� wieczorem, to kucharka mo�e sobie szuka� innego miejsca. Niczego, jak zwykle, nie mo�na by�o doj��,
i sprawa sz�a w niepami��. Tylko pani Cecylia przez ca�y tydzie� trzyma�a na w�trobie gumow� torb� z gor�c� wod� i wyra�a�a si� o �yciu negatywnie. '
Z mieszkania pani Kolichowskiej wychodzi�y na ogr�d tylko okna od salonu i od jadalni. Nast�pne okno, nale��ce do pokoju El�biety, wypada�o ju� poza owym parkanem, kt�ry, chocia� wysoki, dawa� si� jednak przeskoczy�. Odrabiaj�c przy biurku lekcje El�bieta mia�a przed sob� widok podw�rza wstr�tny i zarazem zajmuj�cy. Zawsze przede wszystkim by� tam do ogl�dania ten pies Fitek, ogromny wilk z czym� mieszany, pokryty sier�ci� podw�jn�: d�ugim w�osem czarnym, ondulowanym i pokr�conym w loki, i kr�tszym, jedwabistym puchem kremowym, stanowi�cym sp�d, jak w futrze, kt�re si� nazywa e�ki. Ten Fitek we dnie i w nocy by� niejako zawieszony za pomoc� �a�cucha na d�ugim drucie id�cym g�r� nad podw�rzem od parkanu z prawej strony, gdzie by�a furtka, do drewnianego budynku w lewym k�cie podw�rza_-�
Fitek ca�y dzie� le�a� albo w budzie, przystawionej do owej szopy na drzewo, narz�dzia i r�ne graty, albo w jakimkolwiek miejscu na kamieniach wzd�u� linii drutu, kt�ra by�a dla niego lini� �ycia. Le�a� zwini�ty albo wyprostowany, na brzuchu, albo, gdy by�o gor�co, na boku, szuka� pche� w r�nych miejscach swego .futra, drapa� si�, rozgl�da�, w�szy�, nas�uchiwa�, stawia� uszy i znowu k�ad� je po sobie. Czasami szczeka� na odleg�o��, oboj�tnie i matowo, z sobie jedynie wiadomych powod�w, czasami wy� znudzonym basem. Gdy to wycie trwa�o za d�ugo, pani Cecylia wo�a�a do kuchni: "Niech tam wreszcie kt�ra wyjdzie uderzy� tego psa, �eby przesta�, bo przecie� nie mo�na wytrzyma�." Za�atwiaj�c ma�� potrzeb� Fitek nie podnosi� nogi z wspania�� fantazj�, jak psy szcz�liwe, nie szuka� uwa�nie i pr�dko jakiego� miejsca po temu jedynie wskazanego, tylko przysiada� apatycznie byle gdzie, jak szczeniak albo suka. Je�eli kto� obcy wszed� na podw�rze, je�eli zw�aszcza wjecha� tam ko� z wozem i lud�mi, Fitek wpada� w nies�ychane uniesienie, szczeka�, szala�, rwa� si� z �a�cucha, miota� od jednego ko�ca drutu do drugiego, zawisa�, d�awi� si�, charcza�, traci� g�os z w�ciek�o�ci, nienawi�ci i rozpaczy. Post�powa� tak, p�ki ludzie nie wy�adowali w�gla czy drzewa, czy kartofli, cho�by to trwa�o godzin�. Gdy wr�g znika�, Fitek uspokaja� si� powoli, ale d�ugo jeszcze przelewa� si� w jego wn�trzu gniew daremny i warcz�ce
25
z�orzeczenia. I znowu k�ad� si� to tu, to tam, przygl�da� si� czemu� mi�dzy kamieniami bruku, wygryza� sobie pch�y z brzucha i ogona, otrz�sa� �eb z lataj�cymi uszami, drapa� si� to z jednej, to z drugiej strony albo pod gard�em, albo na grzbiecie, albo w brzuch. Na poz�r mia� du�o do zrobienia, ale w istocie to �ycie, kt�re wi�d� niezmiennie przez dnie, tygodnie, miesi�ce i lata, by�o bez miary jednostajne i ja�owe. Mimo to, gdy raz na dzie� kucharka Michalina wynosi�a mu misk� z jedzeniem, macha� do niej serdecznie ogonem, wspina� si� na tylne �apy, skaka� z rado�ci i robi� wszystko, �eby poliza� j� po twarzy, chocia� Michalina si� broni�a i m�wi�a do niego: "Id�, ty diable." Wygl�da� wtedy na psa szcz�liwego, kt�rego los u�o�y� si� pomy�lnie. Gdy si� najad�, zasypia� g��boko i wtedy te� mo�na by�o my�le�, �e mu jest dobrze.
Obcego psa, je�eli zap�dzi� si� tu z ulicy, Pitek wita� jak wroga, rwa� si� do niego ze skowytem i nienawi�ci�, marz�c o tym jednym, by go na miejscu rozszarpa�. Ale pies domowy, bia�y weso�y szpic m�odszej pani Gierackiej, Lulu, nie ba� si� Fitka. Gdy zbiega� na podw�rze, podchodzi� nieraz do jego budy. Pitek roztapia� si� wtedy ze szcz�liwo�ci, pierwszy rozpoczyna� zabaw�, przypada� na przednie �apy, czo�ga� si� wiewaj�c ogonem, nadstawia� �eb szpicowi, aby go gryz�. Wpr�dce Lulu mia� tego dosy� i odbiega� na par� krok�w, zainteresowany czym innym. Fitek rzuca� si� w pogo� za nim, bieg� chwil�, zapominaj�c o swym losie - i nagle, poderwany �a�cuchem, stawa� na dw�ch �apach, charcz�c i przebieraj�c przednimi w powietrzu. Nigdy nie pami�ta�, gdzie ko�cz� si� jego �yciowe mo�liwo�ci, i za ka�dym razem by�o to dla niego niespodziank�.
Niekiedy