3821
Szczegóły |
Tytuł |
3821 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3821 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3821 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3821 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Jordan
OKO �WIATA
Tom 1
(Prze�o�y�a Katarzyna Kar�owska)
Dla Harriet
Serca mego serca
�wiat�a mego �ycia
Na zawsze
PROLOG
G�RA SMOKA
Pa�ac dr�a� jeszcze co jaki� czas na wspomnienie dudni�cej ziemi i j�cza�, jakby przecz�c temu, co ju� si� sta�o. Tumany kurzu, wci�� unosz�ce si� w powietrzu, po�yskiwa�y w smugach s�o�ca przes�czaj�cych si� przez szczeliny w murach. �lady ognia szpeci�y �ciany, pod�ogi i sufity, a rozleg�e czarne plamy naznaczy�y nabrzmia�e p�cherzami farby z�oce�, jasnych niegdy� fresk�w. Sadza pokrywa�a rozpadaj�ce si� fryzy ludzi i zwierz�t, kt�re zdawa�y si� o�ywa�, zanim szale�stwo ucich�o. Wsz�dzie le�eli martwi - m�czy�ni, kobiety i dzieci - podczas daremnej ucieczki powaleni piorunami, kt�re rozb�yskiwa�y we wszystkich korytarzach, pochwyceni przez osaczaj�cy ich ogie�, zatopieni przez kamienie, kamienie pa�acu, kt�re p�yn�y jak �ywe i �ciga�y ich dop�ty, dop�ki znowu nie nasta�a cisza.
Dziwaczny kontrast stanowi�y kolorowe gobeliny i obrazy - same dzie�a mistrz�w - wisz�ce jak przedtem, troch� tylko przekrzywione w miejscach, gdzie wybrzuszy�y si� �ciany. Finezyjnie rze�bione meble, inkrustowane ko�ci� s�oniow� i z�otem, by�y nienaruszone, tylko le�a�y poprzewracane tam, gdzie wstrz�sy pofa�dowa�y pod�ogi. Pomieszanie umys�u trafi�o w sam rdze�, pomijaj�c wszystko, co nieistotne.
Lews Therin Telamon w�drowa� po pa�acu, zwinnie utrzymuj�c r�wnowag� na rozko�ysanej ziemi.
- Ilyeno! Gdzie jeste�, moja ukochana?
Skraj jego jasnoszarego p�aszcza znaczy� szlak we krwi,
kiedy przest�powa� przez cia�o kobiety. W pi�knie jej z�otych w�os�w zastyg�o przera�enie ostatnich chwil, wci�� otwarte oczy skrzep�y niedowierzaniem.
- Gdzie jeste�, moja �ono? Gdzie podziali si� wszyscy?
Jego wzrok pochwyci� w�asne odbicie w przekrzywionym zwierciadle, wisz�cym na sp�cznia�ym marmurze, spocz�� na kr�lewskich szatach niegdy� szaro-purpurowo-z�otych: teraz ich cienka materia, przywieziona przez kupc�w zza Morza �wiata, by�a podarta i brudna, powalana tym samym py�em, kt�ry pokrywa� jego sk�r� i w�osy. Przez chwil� przesuwa� palcami po symbolu naszytym na p�aszczu: ko�o w po�owie bia�e, a w po�owie czarne, przedzielone kr�t� lini�. Ten symbol kiedy� co� oznacza�. Teraz, wyhaftowany wz�r nie budzi� �adnych skojarze�. Potem ze zdumieniem przyjrza� si� swemu odbiciu. Wysoki m�czyzna wkraczaj�cy w�a�nie w wiek �redni. Kiedy� bez w�tpienia bardzo przystojny. Obecnie kolor w�os�w z br�zu przechodzi� ju� w biel, twarz poora�y bruzdy napi�� i zmartwie�, ciemnym oczom dane by�o widzie� zbyt wiele. Lews Therin za�mia� si� cicho, potem odchyli� g�ow� do ty�u. Echo jego �miechu rozbieg�o si� po pozbawionych �ycia komnatach.
- Ilyeno, moja kochana! Chod� do mnie, moja �ono. Musisz to zobaczy�.
Z ty�u, poza nim, powietrze zafalowa�o, zal�ni�o i skrzep�o w posta� m�czyzny, kt�ry rozejrza� si� i skrzywi� lekko, z niesmakiem. Ni�szy ni� Lews Therin, ca�y ubrany w czer�, z wyj�tkiem �nie�nobia�ej koronki przy szyi i srebrnych oku� na zwini�tych cholewach d�ugich do ud but�w. St�pa� ostro�nie, przytrzymuj�c kapry�nie sw�j p�aszcz, aby unikn�� ocierania si� o zmar�ych. Pod�oga dr�a�a od rezonans�w trz�sienia, ale on zwraca� uwag� tylko na m�czyzn� wpatruj�cego si� ze �miechem w lustro.
- Panie Poranka - powiedzia�. - Przybywam po ciebie: �miech urwa� si� nagle i Lews Therin odwr�ci� si� powoli. Na jego twarzy nie by�o wida� zaskoczenia.
- Prosz�, oto go��. Czy posiadasz g�os, przybyszu? Wkr�tce
nadejdzie pora �piewu, zapraszamy wszystkich do wzi�cia udzia�u. Moja kochana Ilyeno, mamy go�cia. Ilyeno, gdzie jeste�?
Oczy czarno ubranego m�czyzny rozszerzy�y si�, omi�t� spojrzeniem cia�o z�otow�osej kobiety, potem znowu wbi� wzrok w Lewsa Therina.
- Niech ci� porwie Shai'tan, czy�by ska�enie zaw�adn�o tob� a� tak dalece?
- Tamto imi�. Shai... - Lews Therin zadr�a� i uni�s� r�k�, jakby si� przed czym� broni�. - Nie wolno ci wymawia� tego imienia. Jest niebezpieczne.
- A wi�c przynajmniej tyle pami�tasz. Niebezpieczne dla ciebie, g�upcze, nie dla mnie. Co jeszcze pami�tasz? Przypomnij sobie ty, �wiat�o�ci�-o�lepiony idioto! Nie pozwol�, aby wszystko si� dokona�o dla ciebie, spowitego w nie�wiadomo�� jak dziecko. Przypomnij sobie!
Przez chwil� Lews Therin wpatrywa� si� w sw� podniesion� r�k�, zafascynowany wzorami, jakie utworzy� na niej brud. Potem wytar� d�o� w jeszcze brudniejszy p�aszcz i znowu zainteresowa� si� m�czyzn�.
- Kim jeste�? Czego chcesz?
Cz�owiek ubrany w czer� wyprostowa� si� wynio�le.
- Kiedy� zwano mnie Elan Morin Tedronai, teraz jednak... - Zdrajca Nadziei - wyszepta� Lews Therin. Pami�� zawirowa�a, ale on odwr�ci� g�ow�, nie chc�c stawi� jej czo�a.
- A wi�c jednak co� pami�tasz. Tak, Zdrajca Nadziei. Nazwali mnie tak ludzie, podobnie jak ciebie nazwali Smokiem, ale w odr�nieniu od ciebie, ja przyj��em swe imi�. Nadali mi je po to, aby mi ur�ga�, ale zmusz� ich, by na d�wi�k mego imienia kl�kali i wielbili je. A co ty zrobisz ze swym imieniem? Od dzi� b�d� ci� zwali Zab�jc� Rodu. I c� z tym poczniesz?
Lews Therin potoczy� niezadowolonym spojrzeniem po zrujnowanej sali.
- Ilyena powinna tu by�, �eby zaofiarowa� ci go�cinne przywitanie - mrukn�� w roztargnieniu, po czym podni�s� g�os. - Ilyeno, gdzie jeste�?
Lews Therin ostro�nie u�o�y� Ilyen�, delikatnie g�adzi� palcami jej w�osy. Gdy wstawa�, �zy przepe�nia�y mu oczy, ale jego g�os by� niczym lodowate �elazo.
- Za to wszystko, co uczyni�e�, nie mo�e by� przebaczenia, Zdrajco, ale za �mier� Ilyeny zniszcz� ci� tak, �e nie naprawi tego nawet tw�j w�adca. Gotuj si� na...
- Ty g�upcze, przypomnij sobie! Przypomnij sobie sw�j daremny atak na Wielkiego W�adc� Ciemno�ci! Przypomnij sobie jego przeciwuderzenie! Przypomnij sobie! W tej chwili Stu Towarzyszy rozdziera �wiat na strz�py i codziennie przyst�puje do nich kolejnych stu ludzi. Czyja to d�o� zabi�a Ilyen� Z�otow�os�, Zab�jco Rodu? Nie moja. Nie moja. Czyja to d�o� zd�awi�a wszelki �ywot, w kt�rym p�yn�a cho�by kropla twej krwi, wszystkich kt�rzy ci� kochali, wszystkich kt�rych ty kocha�e�? Nie moja, Zab�jco Rodu. Przypomnij sobie i poznaj cen� oporu wobec Shai'tana!
Nag�e strumienie potu wy��obi�y �lady w kurzu i brudzie pokrywaj�cym twarz Lewsa Therina. Przypomnia� sobie, wspomnieniem zamglonym niczym sen o �nie, lecz wiedzia�, �e to wszystko prawda.
Jego wycie odbi�o si� od mur�w - skowyt cz�owieka, kt�ry odkry�, �e sam pot�pi� sw� dusz�. Chwyci� si� za g�ow�, jakby chcia� oderwa� oczy od widoku tego, co uczyni�. Gdzie nie spojrza�, wsz�dzie jego wzrok napotyka� zmar�ych, porozrywanych, po�amanych, do po�owy poch�oni�tych przez kamienie. Wsz�dzie widzia� pozbawione �ycia twarze, kt�re zna�, twarze kt�re kocha�. Starzy s�u��cy, przyjaciele z dzieci�stwa i wierni towarzysze d�ugich lat walki. I jego dzieci. Jego synowie i c�rki porozrzucani jak po�amane lalki - na zawsze ucich�a zabawa. Wszyscy pomordowani z jego r�ki. Twarze dzieci oskar�a�y go, �lepe oczy pyta�y daremnie, a �zy nie by�y �adn� odpowiedzi�. �miech Zdrajcy ch�osta� go, zag�usza� j�ki. Nie m�g� znie�� tych twarzy, tego b�lu. Nie m�g� tu zosta� ani chwili d�u�ej: Desperacko si�gn�� do Prawdziwego �r�d�a, do splugawionego Saidina i rozpocz�� Przeniesienie.
Otaczaj�ca go kraina by�a jednostajna i pusta. Nie opodal p�yn�a rzeka, prosta i szeroka, ale czu�, �e w promieniu stu mil nie ma �adnych ludzi. By� samotny, tak samotny jak cz�owiek, kt�ry jeszcze �yje, ale nie mo�e uciec przed wspomnieniami. Tamte oczy �ciga�y go po bezkresnych jaskiniach my�li. Nie m�g� si� przed nimi schowa�. Przed oczyma swych dzieci. Przed oczyma Ilyeny. Kiedy zwr�ci� twarz ku niebu, na policzkach b�yszcza�y mu �zy.
- Przebacz mi, �wiat�o�ci!
Nie wierzy�, �e przebaczenie mo�e mu by� dane. Nie za to, co uczyni�. Ale i tak krzycza� w stron� nieba, b�aga�, nie spodziewaj�c si�, �e otrzyma to, o co b�aga.
- �wiat�o�ci, przebacz mi!
Nadal dotyka� Saidina, m�skiej po�owy mocy, kt�ra kierowa�a �wiatem, kt�ra obraca�a Ko�o Czasu. Czu� oleist� plam�, zanieczyszczaj�c� jego powierzchni�, plam� kontrataku Cienia, plam�, kt�ra oznacza�a zgub� �wiata. Wierzy� bowiem niegdy� w swej dumie, �e ludzie potrafi� dor�wna� Stw�rcy, �e potrafi� naprawi� to, co Stw�rca wykona�, a oni zniszczyli. Tak nakazywa�a mu wierzy� duma.
Czerpa� coraz g��biej z Prawdziwego �r�d�a, coraz to g��biej, jak cz�owiek umieraj�cy z pragnienia. Szybko nabra� wi�cej Jedynej Mocy, szybciej ni�li by� w stanie przenie��, nie b�d�c wspomagany. Czu� jak pali go sk�ra. Napi�ty, wyt�a� si�, by zaczerpn�� jeszcze wi�cej, pr�bowa� wyczerpa� wszystko.
- �wiat�o�ci, przebacz mi! Ilyeno!
Powietrze sta�o si� ogniem, ogie� ciek�ym �wiat�em. Piorun, kt�ry uderzy� z niebios, osmali�by i o�lepi� ka�de oko, pr�buj�ce na niego spojrze�. Nadszed� z nieba i przepaliwszy na wskro� Lewsa Therina dowierci� si� do wn�trzno�ci ziemi. Od jego dotkni�cia parowa�y kamienie. Ra�ona ziemia trz�s�a si� i dr�a�a jak �ywe stworzenia w agonii. B�yszcz�ca pr�ga ��czy�a j� z niebem tylko przez czas jednego uderzenia serca, lecz kiedy ju� znikn�a, ziemia wci�� jeszcze falowa�a niczym wzburzone morze.
Fontanna stopionych ska� tryska�a w powietrze na wysoko�� pi�ciuset st�p, wzbijaj�c si� rycz�c� mas�, wyrzucaj�c rozpylone p�omienie coraz bardziej w g�r�, coraz to wy�ej. Z p�nocy i z po�udnia, ze wschodu i zachodu nadci�ga�o wycie wiatru, kt�ry �ama� drzewa jak ga��zki, wrzeszcza� przera�liwie i d��, jakby podsadzaj�c rosn�c� g�r� wci�� bli�ej ku niebu. Jeszcze bli�ej nieba.
Wiatr ucich� wreszcie, ziemia uspokoi�a si�, wydaj�c tylko dr��ce pomruki. Po Lewsie Therinie Telamonie nie pozosta� �aden �lad. Tam, gdzie sta�, by�a teraz g�ra wznosz�ca si� na wiele mil ku niebu, p�ynna lawa wci�� tryska�a z jej �ci�tego wierzcho�ka. Szeroka i prosta dot�d rzeka wygi�a si� w �uk wok� g�ry i rozwidlaj�c si� utworzy�a po�rodku nurtu d�ug� wysp�. Cie� g�ry si�ga� prawie do samej wyspy, rozpo�ciera� si� czerni� po ca�ej krainie, jak z�owieszcza d�o� proroctwa. Przez jaki� czas s�ycha� by�o tylko monotonne, protestuj�ce dudnienie ziemi.
Na wyspie powietrze l�ni�o i zlewa�o si�. M�czyzna ubrany w czer� patrzy� na ognist� g�r�, wznosz�c� si� nad r�wnin�. Jego twarz wykrzywia� grymas w�ciek�o�ci i odrazy.
- Nie uciekniesz tak �atwo, Smoku. To, co jest mi�dzy nami, nie dokona�o si� jeszcze. I nie dokona si�, a� po kres czasu. Odszed� potem, a wyspa i g�ra zosta�y same. Czeka�y.
I Cie� pad� na ziemi�, i �wiat zosta� rozszczepiony, kamie� od kamienia. Oceany wyla�y i g�ry zosta�y poch�oni�te, a narody rozproszone po o�miu kra�cach �wiata. Ksi�yc by� jak krew. a s�o�ce jak popi�. Morza wrza�y, a �ywi zazdro�cili umar�ym. Wszystko zosta�o rozproszone, wszystko pr�cz pami�ci zosta�o stracone, pami�ci nade wszystko o tym, kt�ry sprowadzi� Cie� i p�kni�cie �wiata. A jego nazywali Smok.
(z: Aleth nin Taerin alta Camora, P�kni�cie �wiata. Autor nieznany, Czwarty Wiek)
I sta�o si� w owych dniach, jak zdarza�o si� przedtem i zdarzy si� znowu, �e Ciemno�� ci�ko zaleg�a nad ziemi� i przygniot�a ludzkie serca, i znikn�a ziele�, a nadzieja umar�a. I wzywali ludzie Stw�rc�, m�wi�c: "O �wiat�o�ci Niebios, o �wiat�o�ci �wiata, pozw�l Obiecanemu urodzi� si� w g�rach, jak oznajmiaj� proroctwa, jak by�o to w wiekach przesz�ych i b�dzie w nadchodz�cych. Daj, Ksi�ciu Poranka, za�piewa� ziemi, by zazieleni�a si�, a doliny wyda�y jagni�ta. Niech rami� Pana �witu chroni nas przed Ciemno�ci�, a jego wielki miecz sprawiedliwo�ci niechaj nas broni. Daj Smokowi w�drowa� zn�w na wichrach czasu."
(z: Charal Drianaan te Calamon, Cykl Smoka. Autor nieznany, Czwarty Wiek)
ROZDZIA� 1
PUSTA DROGA
Ko�o Czasu obraca si�, a Wieki nadchodz� i mijaj� pozostawiaj�c wspomnienia, kt�re staj� si� legend�. Legenda staje si� mitem, a nawet mit jest ju� dawno zapomniany, kiedy znowu nadchodzi Wiek, kt�ry go zrodzi�. W jednym z Wiek�w, zwanym przez niekt�rych Trzecim Wiekiem, Wiekiem, kt�ry dopiero nadejdzie, Wiekiem dawno ju� minionym, w G�rach Mg�y podni�s� si� wiatr. Wiatr ten nie by� prawdziwym pocz�tkiem. Nie istniej� ani pocz�tki, ani zako�czenia w obrotach Ko�a Czasu. Niemniej by� to jaki� pocz�tek.
Zrodzony pod wiecznie zachmurzonymi szczytami, kt�re nada�y g�rom ich nazw�, wiatr ten wia� na wsch�d, poprzez Piaskowe Wzg�rza, niegdy� - przed P�kni�ciem �wiata stanowi�ce wybrze�a wielkiego oceanu. Przedar� si� do Dw�ch Rzek, do g�stego lasu, zwanego Lasem Zachodnim, i uderzy� w dw�ch ludzi id�cych przy konnym wozie po usianym kamieniami trakcie, zwanym Drog� Kamienio�omu. Pomimo �e wiosna powinna by�a nadej�� dobry miesi�c wcze�niej, wiatr ni�s� z sob� lodowaty ch��d, jakby wypowiadaj�c sw� t�sknot� za �niegiem. Rand al'Thor czu�, jak gwa�towne podmuchy na przemian to przylepiaj� mu p�aszcz do plec�w, opl�tuj�c jego nogi we�nian� materi� ziemistego koloru, to rozdymaj� go z ty�u. �a�owa�, �e p�aszcz nie jest grubszy, albo �e nie w�o�y� przynajmniej dodatkowej koszuli. Przez ca�y czas zmaga� si� z okryciem, kt�re wci�� zaczepia�o o ko�czan ko�ysz�cy si� u jego biodra. Jednak przytrzymywanie jedn� r�k� nie zdawa�o si� na wiele, a w drugiej ni�s� gotowy do wystrzelenia �uk, ze strza�� nasadzon� na ci�ciw�.
Kiedy szczeg�lnie silny podmuch wyrwa� mu po�y p�aszcza z d�oni, spojrza� przelotnie na Tama, id�cego u drugiego boku zmierzwionej, br�zowej klaczy. By�o mu troch� g�upio, �e rozprasza l�k, jak ma�y ch�opiec popatruj�cy stale na swoich rodzic�w, ale by� to jeden z tych dni, gdy wszystko zdaje si� pot�gowa� niepewno��. W chwilach przerwy, mi�dzy gwa�townymi porywami wichury, wycie wiatru zamiera�o i w�wczas, w ciszy ci�ko zalegaj�cej ziemi�, g�o�no rozbrzmiewa�o mi�kkie skrzypienie osi.
W lesie nie �piewa�y ptaki, wiewi�rki nie skaka�y po ga��ziach. Rand nawet specjalnie si� ich nie spodziewa�, nie tej wiosny.
Tylko te drzewa, kt�re jesieni� nie zrzuci�y li�ci lub igie�, mia�y na sobie co� zielonego. Spl�tane krzewy zesz�orocznych je�yn rozpostar�y br�zow� sie� na �ysych g�azach u ich st�p. Rzadkie poszycie le�ne tworzy�y g��wnie kolczaste chwasty, pokrzywy i bielu�, pozostawiaj�cy obrzydliwy zapach na butach nierozwa�nego w�drowca. W miejscach gdzie g�ste k�py drzew rzuca�y g��boki cie�, ziemi� nadal zalega�y bia�e �achy �niegu. W koronach drzew �wieci�o wprawdzie s�o�ce, ale jego blask skrzy� si� m�tnie, przemieszany z cieniem. Promienie nie nios�y ze sob� ani �ycia, ani ciep�a. By� to niefortunny poranek, stworzony dla nieprzyjemnych my�li.
Rand machinalnie dotkn�� naci�cia na strzale, w ka�dej chwili got�w przyci�gn�� j� do policzka jednym g�adkim ruchem, tak jak uczy� go Tam. Zima wystarczaj�co da�a si� we znaki na farmach, gorszej nie pami�tali nawet najstarsi ludzie, ale w g�rach, z pewno�ci�, by�a jeszcze ostrzejsza, co mo�na by�o os�dzi� po ilo�ciach wilk�w, kt�re zagna�a do Dwu Rzek. Wilki napada�y na owczarnie i rozbija�y �ciany ob�r, by dopa�� byd�a i koni. Owce przyci�ga�y te� nied�wiedzie, a przecie� nied�wiedzia nie widywano tu ju� od lat. Pozostawanie poza domem po zmierzchu nie by�o bezpieczne. Ludzie stawali si� �upem drapie�nik�w r�wnie cz�sto jak owce, i to niekoniecznie po zachodzie s�o�ca.
Tam stawia� miarowe kroki przy drugim boku Beli, podpieraj�c si� w��czni� i ignoruj�c wiatr, na kt�rym jego br�zowy' p�aszcz �opota� jak sztandar. Od czasu do czasu dotyka� lekko boku klaczy, przypominaj�c jej, �e trzeba i�� naprz�d. Ze sw� obszern� klatk� piersiow� i szerok� twarz� stanowi� podpor� chwiejnej rzeczywisto�ci tego poranka, trwaj�c w niej jak kamie� po�rodku bez�adnego snu. Jego ogorza�e od s�o�ca policzki mog�y by� pomarszczone, a jego w�osy mie� jedynie odrobin� czerni po�r�d siwizny, ale mia� w sobie t� sta�o��, kt�ra nie pozwala poddawa� si� powodziom. Teraz beznami�tnie maszerowa� drog�. Mog� sobie by� i wilki, i nied�wiedzie zdawa�a si� m�wi� jego posta� - winien wystrzega� si� ich cz�owiek, kt�ry hoduje owce, ale niech lepiej nie pr�buj� powstrzyma� Tama al'Thora na jego drodze do Pola Emonda.
Z poczuciem winy Rand powr�ci� do obserwacji swojej strony drogi, trze�wo�� Tama przypomnia�a mu o w�asnych obowi�zkach. By� o g�ow� wy�szy od swojego ojca, wy�szy ni�li ktokolwiek w okolicy. Sylwetk� r�wnie� niewiele go przypomina�, wyj�wszy mo�e szerokie barki. Szare oczy i rudawy odcie� w�os�w odziedziczy� po matce, tak przynajmniej twierdzi� Tam. By�a cudzoziemk� i Rand nie pami�ta� jej zbyt dobrze, z wyj�tkiem mo�e roze�mianej twarzy. Niemniej jednak, ka�dego roku podczas �wi�ta Bel Tine k�ad� kwiaty na jej grobie, a p�niej odwiedza� go w niedziele, przez ca�� wiosn� i lato.
Na chwiejnym wozie spoczywa�y dwie ma�e bary�ki jab�kowej brandy i osiem wi�kszych beczek jab�kowego wina, odrobin� tylko wzmocnionego ca�ozimowym dojrzewaniem. Ka�dej wiosny, na Bel Tine, Tam dostarcza� taki �adunek do ober�y "Winna Jagoda". R�wnie� w tym roku o�wiadczy�, �e aby mu w tym przeszkodzi�, trzeba czego� wi�cej ni� grasuj�cego stada wilk�w oraz zimnego wichru. Pomimo takich zapewnie� nie pokazali si� jeszcze w wiosce. Nawet Tam unika� dalszych wypraw w takie dni. Da� jednak s�owo, �e dostarczy trunki, nawet gdyby mia�o si� to sta� tu� w przeddzie� �wi�ta. Raz dane s�owo by�o dla niego nieodwo�alne. Rand z kolei zwyczajnie cieszy� si�, �e wreszcie opu�ci farm�, cieszy� si� z tego prawie tak samo, jak z nadej�cia Bel Tine.
Wpatrywa� si� w swoj� stron� drogi i powoli narasta�o w nim przekonanie, �e jest obserwowany. Pr�bowa� pozby� si� jako� tego uczucia. Nic przecie� nie porusza�o si� w�r�d drzew, wszystkie odg�osy, jakie dociera�y do jego uszu, by�y dzie�em wiatru. Nieprzyjemne wra�enie wci�� jednak uporczywie trwa�o, co wi�cej, pot�gowa�o si� nawet. W�osy na przedramionach zje�y�y mu si�, mrowienie rozesz�o po sk�rze, jakby co� sw�dzia�o od wewn�trz.
Przesun�� z irytacj� �uk, aby rozetrze� ramiona. Nie powinien tak �atwo ulega� wszystkim przelotnym fantazjom. Po tej stronie drogi las by� pusty, a Tam powiedzia�by przecie�, gdyby co� dzia�o si� po jego stronie. Spojrza� przez rami�... i zmru�y� oczy. Nie dalej jak w odleg�o�ci dwudziestu pi�dzi pod��a� za nimi drog� otulony p�aszczem cz�owiek na koniu. Ko� oraz je�dziec byli identyczni - czarni, pos�pni, matowi.
Tylko nawyk, wykszta�cony przez d�ugie w�dr�wki przy wozie, powstrzyma� odruchowe pragnienie cofni�cia si�. P�aszcz je�d�ca zakrywa� go a� po cholewy d�ugich but�w, kaptur mia� naci�gni�ty tak mocno, �e nic nie by�o spod niego wida�. Rand niejasno zdawa� sobie spraw�, i� jest w nim co� dziwnego, zafascynowa�o go ocienione rozci�cie kaptura: Dostrzega� jedynie niewyra�ny obrys twarzy, ale mia� wra�enie, �e spogl�da prosto w oczy je�d�ca. I nie potrafi� odwr�ci� wzroku. Poczu� md�o�ci w �o��dku. Cie� tylko mo�na by�o dostrzec pod kapturem, lecz poczu� wrogo�� tak siln�, jak gdyby patrzy� wprost w wyszczerzon� twarz ziej�c� nienawi�ci� do wszystkiego co �yje. Nienawi�ci� przede wszystkim do niego, Randa, do niego przed wszystkim innym. Nagle zahaczy� obcasem o kamie� i potkn�� si�, odrywaj�c wzrok od ciemnego je�d�ca. �uk upad� na drog� i tylko wysuni�ta r�ka, chwytaj�c uprz�� Beli uchroni�a go przed upadkiem na plecy. Z przestraszonym parskni�ciem klacz stan�a, odrzucaj�c �eb to ty�u.
Tam zmarszczy� brwi i spojrza� ponad jej grzbietem.
- Wszystko w porz�dku, ch�opcze?
- Je�dziec - wydysza� Rand, prostuj�c si�. - Obcy, jedzie za nami.
- Gdzie?
Starszy m�czyzna uni�s� szerokie ostrze swej w��czni i obejrza� si� czujnie.
- Tam, w dole...
Gdy Rand odwr�ci� si�, s�owa zamar�y mu na ustach. Droga za nimi by�a pusta. Nie dowierzaj�c, przypatrywa� si� drzewom po obu stronach traktu. Mimo i� nagie ga��zie nie dawa�y mo�liwo�ci schronienia, nigdzie nie by�o nawet �ladu konia ani je�d�ca. Napotka� pytaj�cy wzrok ojca.
- On tam by�. Cz�owiek w czarnym p�aszczu, na czarnym koniu.
- Nie w�tpi� w twe s�owa, ch�opcze, ale wobec tego, gdzie� si� teraz podzia�?
- Nie wiem. By� tam.
Szybko podni�s� upuszczony �uk, po�piesznie sprawdzaj�c naci�g. Nasadzi� strza�� i napi�� go do po�owy, potem powoli zwolni� ci�ciw�. Nie mia� w co celowa�.
- By�, przed chwil�.
Tam potrz�sn�� siw� g�ow�.
- Je�eli tak m�wisz, ch�opcze. Chod�my wi�c. Ko� zostawia �lady podk�w, nawet na takim pod�o�u. - Ruszy� w stron� ty�u wozu, jego p�aszcz powiewa� na wietrze. - Je�eli je znajdziemy, b�dziemy wiedzieli z pewno�ci�, �e tam by�, je�eli nie... c�, s� takie dni, kiedy widuje si� r�ne rzeczy.
Wtedy Rand u�wiadomi� sobie, co jeszcze dziwacznego by�o w je�d�cu, pomijaj�c w og�le fakt jego istnienia. Wiatr, kt�ry z tak� si�� uderza� w niego i w Tama, ledwie tylko porusza� fa�dy czarnego p�aszcza. Nagle zasch�o mu w ustach. Rzeczywi�cie, musia� wszystko sobie wyobrazi�. Ojciec ma racj�, jest to poranek, kt�ry potrafi wzburzy� ludzk� wyobra�ni�. Ale sam nie wierzy� w swoje wyja�nienia. Jak jednak m�g� wyt�umaczy� Tamowi, �e cz�owiek nagle rozp�yn�� si� w powietrzu, nadto jeszcze odziany by� w p�aszcz, kt�rego nie dotyka� wiatr?
Z grymasem strachu obejrza� drzewa rosn�ce wok�. Wygl�da�y inaczej ni� zwykle. Niemal�e od czasu, gdy ju� umia� chodzi�, przemierza� samotnie las. Stawy i strumienie Lasu Rzeki, rozci�gaj�cego si� na wsch�d od Pola Emonda, by�y miejscem, gdzie uczy� si� p�ywa�. Wyprawia� si� na Piaskowe Wzg�rza - kt�re wielu z Dwu Rzek uwa�a�o za przynosz�ce nieszcz�cie - a raz nawet, wraz z najbli�szymi przyjaci�mi, Matem Cauthonem i Perrinem Aybara, zaw�drowa� do samych podn�y G�r Mg�y. Du�o dalej wi�c, ni�li ludzie z Pola Emonda kiedykolwiek si� wyprawiali. Dla nich podr� do najbli�szej wioski, w g�r� do Wzg�rza Czat, czy w d� do Deven Ride, stanowi�a ju� wielkie wydarzenie. Nigdzie jednak nie napotka� miejsca, kt�re napawa�oby go takim niepokojem. A przecie� dzisiaj Las Zachodni nie by� taki, jakim go zna�. Cz�owiek, potrafi�cy znika� tak nagle, jest w stanie r�wnie nagle si� pojawi�, by� mo�e tu� za nimi.
- Nie ojcze, nie ma potrzeby.
Gdy Tam zatrzyma� si� zaskoczony, Rand zaci�gn�� kaptur p�aszcza, ukrywaj�c zmieszanie.
- Przypuszczalnie masz racj�. Nie ma sensu szuka� czego�, czego tu nie ma. Nie teraz, gdy musimy si� spieszy�, aby dotrze� do wioski i schroni� przed wiatrem.
- M�g�bym zapali� fajk� - powiedzia� Tam wolno i wypi� kufel piwa w cieple...
Znienacka szeroko si� u�miechn��.
- No i spodziewam si�, �e ty jeste� spragniony widoku Egwene.
Rand zdoby� si� na s�aby u�miech. W�r�d wszystkich rzeczy, o kt�rych m�g�by pragn�� my�le� teraz, c�rka burmistrza zajmowa�a ostatnie miejsce. Nie chcia� wi�cej zamieszania. Przez ostatni rok, ilekro� byli razem, powodowa�a w nim narastaj�c� konfuzj�. Co gorsza, nie wydawa�a si� by� nawet tego �wiadoma. Nie, z pewno�ci� nie chcia� dodawa� Egwene do swych obecnych zmartwie�.
Mia� nadziej�, �e ojciec nie zauwa�y� jego niepokoju, ale Tam nagle odezwa� si�:
- Pami�taj o p�omieniu, ch�opcze, i o pustce.
Tam nauczy� go kiedy� dziwnej rzeczy.
"Skoncentruj si� na pojedynczym p�omieniu i przelej w niego wszystkie swoje nami�tno�ci, strach, nienawi��, gniew, a� tw�j umys� opr�ni si�. Zlej si� z pustk�, sta�cie si� jednym - powiedzia�
w�wczas - wtedy b�dziesz w stanie zrobi� wszystko.
Nikt inny w Polu Emonda nie m�wi� takich rzeczy. Nie mniej jednak Tam, ze sw� teori� p�omienia i pustki, bez trudu wygrywa� doroczne zawody �ucznicze podczas Bel Tine. Rand uwa�a�, �e on sam ma szans� w tym roku, je�li oczywi�cie b�dzie potrafi� wytrwa� w pustce. To, �e Tam przywo�a� ja teraz, oznacza�o, i� zdawa� sobie spraw� z jego niepokoju, dalej jednak nie porusza� ju� tego tematu.
Tam cmokn��, Bela ruszy�a, podj�li sw� w�dr�wk�. Starszy m�czyzna kroczy� prosto, jak gdyby nic niepomy�lnego si� nie zdarzy�o i zdarzy� nie mog�o. Rand �a�owa�, �e nie potrafi go na�ladowa�. Pr�bowa� uformowa� pustk� w umy�le, ale pami�� wci�� wraca�a ku obrazom je�d�ca w czarnym p�aszczu.
Pragn�� wierzy�, �e Tam mia� racj�, �e je�dziec by� wy��cznie urojeniem, lecz zbyt dobrze pami�ta� t� nienawi��. Tam by� kto�. I ten kto� oznacza� nieszcz�cie. Nie przestawa� ogl�da� si� za siebie, do czasu a� otoczy�y ich wysokie, szpiczaste, kryte strzech� dachy Pola Emonda.
Wie� le�a�a blisko Zachodniego Lasu, w miejscu, gdzie rozrzedza� si� tak, �e ostatnie drzewa sta�y pomi�dzy solidnie zbudowanymi domami. Teren opada� �agodnie w kierunku wschodnim. A� do Lasu Rzeki, po jego gmatwanin� strumieni i staw�w, ci�gn�y si� �aty drzewa, farmy, ogrodzone pola i pastwiska: Ziemia na zachodzie by�a r�wnie �yzna, a pastwiska bujne przez wi�kszo�� sezon�w, pomimo to w Zachodnim Lesie istnia�o jedynie kilka farm. I �adna z nich nie rozpo�ciera�a si� do Piaskowych Wzg�rz, nie m�wi�c ju� o wznosz�cych si� ponad szczytami drzew G�rach Mg�y, odleg�ych, lecz wyra�nie widocznych z Pola Emonda: Niekt�rzy m�wili, �e grunt jest tu zbyt skalisty, jakby wsz�dzie w Dwu Rzekach nie by�o ska�, inni m�wili, �e to pechowa ziemia. Kilku mrucza�o, �e nie ma sensu zbli�a� si� bardziej do g�r, ni�li jest to konieczne. Jakiekolwiek jednak by�yby rzeczywiste powody, tylko najtwardsi ludzie uprawiali ziemi� na obszarze Zachodniego Lasu.
Kiedy tylko min�li pierwszy szereg dom�w, ma�e dzieci i psy obskoczy�y w�z radosnym mrowiem. Bela st�pa�a spokojnie, ignoruj�c wrzeszcz�cych wyrostk�w miotaj�cych si� pod jej nosem, goni�cych si�, tocz�cych k�ka. Przez ostatnie miesi�ce we wsi niewiele s�ycha� by�o dzieci�cego �miechu i zabawy. Nawet gdy pogoda poprawi�a si� wystarczaj�co, by mog�y wychodzi� na zewn�trz, strach przed wilkami zatrzymywa� je w domach. Teraz wszystko wygl�da�o tak, jakby zbli�aj�ce si� Bel Tine na powr�t nauczy�o je rado�ci.
R�wnie mocno �wi�to absorbowa�o uwag� doros�ych. Szerokie zas�ony w oknach by�y odsuni�te i prawie w ka�dym z nich sta�a kobieta przepasana fartuchem, z d�ugimi warkoczami zawini�tymi w chust�. Trzepa�y po�ciele albo przewiesza�y materace przez parapety. Niezale�nie od tego czy pojawi�y si� li�cie na drzewach; czy nie, �adna gospodyni nie pozwoli�aby sobie nie sko�czy� wiosennych porz�dk�w przed nadej�ciem Bel Tine. Wzd�u� drogi zwisa�y rozci�gni�te na linach pledy, a dzieci, kt�re nie by�y do�� sprytne i szybkie, by uciec na ulic�, za pomoc� wiklinowych trzepaczek wy�adowywa�y swoj� frustracj� na dywanach. Na ka�dym dachu m�czy�ni sprawdzali, czy zimowe zniszczenia s� tak du�e, by istnia�a konieczno�� wezwania starego Cenna Buie, strzecharza.
Kilka razy Tam przystawa�, wdaj�c si� to z jednym, to z drugim w kr�tk� rozmow�. Poniewa� on i Rand nie opuszczali farmy od wielu tygodni, a w ostatnim czasie jedynie kilku ludzi z Zachodniego Lasu odwiedzi�o wiosk�, ka�dy chcia� w ten spos�b odrobi� zaleg�o�ci. Tam m�wi� o zniszczeniach spowodowanych przez zimowe burze, jedna gorsza od drugiej, o nowo narodzonych jagni�tach, o br�zowych, ja�owych polach, gdzie mia�y wykie�kowa� plony i zazieleni� si� pastwiska, o krukach zbieraj�cych si� tam, gdzie przedtem przylatywa�y �piewaj�ce ptaki. Ponura rozmowa po�r�d przygotowa� do Bel Tine i wiele potrz�sania g�owami. Wsz�dzie dominowa�y podobne nastroje.
W wi�kszo�ci m�czy�ni wzruszali ramionami i m�wili:
- C�, prze�yjemy, z woli �wiat�o�ci.
Niekt�rzy u�miechali si� i dodawali:
- A nawet i bez niej, te� prze�yjemy.
Takie by�y nastroje w Dwu Rzekach. Ludzie, zmuszeni patrze�,
jak wci�� na nowo grad niszczy im plony albo wilk porywaj� jagni�ta, nie poddawali si� �atwo, niewa�ne, jak wiele razy si� to zdarza�o. Wi�kszo�� z tych, kt�rzy zrezygnowali dawno ju� odesz�a.
Tam nie mia� zamiaru stawa� przed domem Wita Congara, ten jednak wyszed� na ulic� tak, �e musieli albo zatrzyma� si�, albo pozwoli� Beli go przejecha�. Congarowie, a tak�e Coplinowie - te dwie rodziny by�y tak mocno wymieszane, �e nikt naprawd� nie wiedzia�, gdzie ko�czy si� jedna, a zaczyna druga - byli znani od Wzg�rza Czat do Deven Ride, a by� mo�e nawet a� po Taren Ferry, ze swego narzekania i zdolno�ci przysparzania k�opot�w.
- Chcia�bym odstawi� to do Brana al'Vere, Wit - powiedzia� Tam, wskazuj�c ruchem g�owy beczki na wozie.
Ko�cisty m�czyzna, z kwa�nym grymasem na twarzy, jednak nie ust�powa�. Le�a� rozci�gni�ty na frontowych schodach; a nie na dachu jak inni, chocia� jego strzecha wygl�da�a tak, jakby dramatycznie domaga�a si� uwagi pana Buie. Wydawa� si� cz�owiekiem, kt�ry nigdy nie by� w stanie podj��, czy sko�czy� tego, co raz rozpocz��. Wi�kszo�� Coplin�w i Congar�w by�a w�a�nie taka, wyj�wszy tych, kt�rzy byli jeszcze gorsi.
- Co mamy zrobi� z Nynaeve, al'Thor? - dopytywa� si� Congar. - Nie mo�emy mie� takiej Wiedz�cej w Polu Emonda. Tam westchn�� ci�ko:
- To nie nasza sprawa, Wit. Sprawami Wiedz�cej powinny zajmowa� si� kobiety.
- C�, lepiej zr�bmy co�, al'Thor. Powiedzia�a, �e zima b�dzie �agodna i �e b�dziemy mieli dobre zbiory. Teraz, gdy spytasz j�, co niesie wiatr, patrzy na ciebie spode �ba, odwraca si� i odchodzi.
- Je�eli pyta�e� j� w taki spos�b, w jaki zwyk�e� to czyni�, Wit - odpar� cierpliwie Tam - to mia�e� szcz�cie, �e nie zbi�a ci� swoj� lask�. Teraz, je�li pozwolisz, t� brandy...
- Nynaeve al'Meara jest po prostu za m�oda, aby by� Wiedz�c�, al'Thor. Je�eli Ko�o Kobiet nic z tym nie zrobi, to zajmie si� tym Rada Wioski.
- Dlaczego interesujesz si� Wiedz�c�, Wicie Congar? rozleg� si� kobiecy g�os.
Wit cofn�� si�, gdy z domu wysz�a jego �ona. Daise Congar by�a dwukrotnie szersza od niego. Kobieta o ostrej twarzy pozbawiona nawet uncji t�uszczu. Utkwi�a wzrok w m�u, opieraj�c pi�ci na biodrach.
- B�dziesz pr�bowa� wtr�ca� si� w sprawy Ko�a Kobiet, a zobaczymy, jak b�dzie ci smakowa� w�asne gotowanie. I to do tego nie w mojej kuchni. Albo pranie w�asnych rzeczy i samodzielne �cielenie ��ka. Bynajmniej nie pod moim dachem.
- Ale�, Daise - zaj�cza� Wit. - Ja tylko...
- Pozwol� sobie przeprosi�, Daise - wtr�ci� si� Tam. Wit. Niech �wiat�o�� opromienia was oboje.
Poprowadzi� Bel� obok rozci�gni�tego na ziemi chudzielca. Daise obecnie skoncentrowa�a uwag� na m�u, ale przecie� ca�y czas zdawa�a sobie spraw�, z kim Wit rozmawia�.
Z powodu takiego gadania nie przyjmowali te� zaprosze�, aby zatrzymali si� i zjedli lub wypili co� ciep�ego. Na widok Tama, kobiety z wioski zaczyna�y zachowywa� si� jak psy osaczaj�ce kr�lika. Nie by�o w�r�d nich takiej, kt�ra nie zna�aby doskona�ej �ony dla wdowca z dobr� farm�, nawet je�eli ta znajdowa�a si� w Zachodnim Lesie.
Rand szed� obok r�wnie szybko jak Tam, mo�e nawet szybciej. Nie znosi� tego uczucia przyparcia do muru, kt�re opanowywa�o go, gdy Tama nie by�o w pobli�u, a on nie mia� mo�liwo�ci ucieczki przed natr�ctwem. Wt�oczony na taboret przy kuchennym ogniu jada� pasztety, s�odkie ciasta czy placki z mi�sem. I zawsze oczy gospodyni mierzy�y go i wa�y�y starannie; jakby centymetrem albo kupieck� wag�, kiedy m�wi�a mu, �e to, co je, nie jest nawet w przybli�eniu tak dobre, jak kuchnia jej owdowia�ej siostry lub starszej kuzynki. Tam nie staje si� przecie� m�odszy, m�wi�y. To dobrze, �e tak kocha� �on� - dobrze to wr�y nast�pnej kobiecie w jego �yciu - lecz op�akuje j� przecie� ju� zbyt d�ugo. Tam potrzebuje dobrej kobiety. Jest bana�em, m�wi�y, lub czym� do niego bardzo zbli�onym, �e m�czyzna po prostu nie daje sobie rady bez kobiety, kt�ra dba o niego i odsuwa wszelkie k�opoty. Najgorsze ze wszystkich by�y te, kt�re rozwa�nie przerywa�y w tym miejscu, aby z wypracowan� oboj�tno�ci� zapyta�, ile w�a�ciwie Tam ma obecnie lat.
Jak u wi�kszo�ci ludzi z Dwu Rzek charakter Randa wyposa�ony by� w siln� domieszk� uporu. Obcy m�wili nawet, �e to w�a�nie up�r jest, g��wn� cech� tamtejszych ludzi, �e mogliby dawa� lekcje mu�om i uczy� kamienie. Wi�kszo�� kobiet przez ca�y czas by�a nawet mi�a i uprzejma, on nienawidzi� jakiegokolwiek przymusu, one za� sprawia�y, �e czu� si� jakby go k�uto szpilkami. Dlatego szed� szybko, pragn�c, by Tam pop�dzi� konia.
Wkr�tce ulica wyprowadzi�a ich na ��k�, rozleg�y obszar po�rodku wioski. Pokryty zazwyczaj grub� warstw� darni, tej wiosny ukazywa� tylko kilka �wie�ych skrawk�w, pomi�dzy ��tawym br�zem ro�linno�ci zesz�orocznej i czerni� nagiej ziemi. Ko�ysa�o si� na niej stadko g�si. Paciorkowatymi oczyma bada�y grunt, nie znajduj�c jednak nic do wydziobania. Nieco dalej kto� sp�ta� mleczn� krow�, aby obgryz�a mizerne �d�b�a.
W zachodnim ko�cu ��ki, z niskiej kamiennej odkrywki wytryskiwa�a Winna Jagoda, p�yn�a strumieniem, kt�ry nigdy nie zanika�, na tyle silnym, by przewr�ci� cz�owieka i na tyle s�odkim, by po kilkakro� obroni� sw� nazw�. Na wiosn� gwa�townie rozszerzaj�ca si� rzeka, wtulona w poro�ni�te wierzbami brzegi, bieg�a bystro na wsch�d, przez ca�� drog� a� do m�yna pana Thane, a potem dalej, do miejsca gdzie rozdziela�a si� na tuziny strumieni w bagiennych g��binach Lasu Rzeki. Dwa niskie, wyposa�one w balustrady mosty przecina�y ma�y jasny strumie� na ��ce, a szerszy od nich Most Woz�w, wystarczaj�co mocny, by utrzyma� furmanki, przekracza� go w miejscu, w kt�rym Droga P�nocna opadaj�ca z Taren Ferry i Wzg�rza Czat, stawa�a si� Star� Drog� prowadz�c� do Deven Ride. Obcym czasami wydawa�o si� �mieszne, �e droga nosi inn� nazw� w kierunku p�nocnym, a inn� w po�udniowym, lecz w ten spos�b by�o zawsze, tak dalece jak ktokolwiek w Polu Emonda si�ga� pami�ci�. Dla ludzi z Dwu Rzek by� to wystarczaj�co dobry pow�d.
Pod drugiej stronie most�w, ustawiono ju� stosy na ognie Bel Tine. Trzy pieczo�owicie zbudowane sterty pni, prawie tak wysokie jak domy, znajdowa�y si�, oczywi�cie, z boku na oczyszczonej ziemi. Na ��ce mia�y odbywa� si� te elementy �wi�ta, dla kt�rych nie przewidziano miejsca wok� ognia.
W pobli�u �r�d�a kilka starszych kobiet �piewa�o mi�kko, stroj�c Wiosenny S�up. Umieszczony ju� w specjalnie wykopanym dole, pozbawiony ga��zi, prosty, wysmuk�y pie� jod�y wznosi� si� na wysoko�� dziesi�ciu st�p. Nie opodal, dziewcz�ta zbyt m�ode, by nosi� zwi�zane w�osy, siedzia�y w ma�ej grupie, ze skrzy�owanymi nogami i patrz�c zazdro�nie, okazyjnie powtarza�y urywki pie�ni �piewanej przez kobiety.
Tam cmokn�� na Bel�, jakby chcia� j� zmusi� do szybszego kroku, Rand natomiast w wystudiowany spos�b stara� si� nie dostrzega� tego, co robi�y kobiety. Rankiem, gdy m�czy�ni odnajduj� s�up, oczekuje si� od nich zaskoczenia, w po�udnie niezam�ne kobiety ta�cz� wok� niego, oplataj�c go d�ugimi, kolorowymi wst��kami, podczas gdy nie�onaci m�czy�ni �piewaj�. Nikt nie wiedzia�, jakie by�o pochodzenie i przyczyna powstania tego zwyczaju - jeszcze jedna z rzeczy istniej�cych na spos�b, w kt�ry istnia�y zawsze - lecz by�o to usprawiedliwienie �piewu i ta�ca, a nikt w Dwu Rzekach specjalnego wyt�umaczenia dla tych rzeczy nie potrzebowa�.
Ca�y dzie� Bel Tine poch�on� �piewy, ta�ce i �wi�towanie, przewidziano te� wy�cigi biegaczy i zawody niemal�e we wszystkich konkurencjach. Nagrody zbior� nie tylko �ucznicy, lecz tak�e najzr�czniej strzelaj�cy z procy i najlepiej w�adaj�cy pa�k�: B�d� konkursy rozwi�zywania zagadek oraz uk�adanek, przeci�ganie liny, podnoszenie i miotanie ci�arami, nagrody dla najwspanialszego �piewaka, skrzypka i tancerza, dla tego, kt�ry najszybciej ostrzy�e owc�, a nawet dla najlepszych graczy w kule czy strza�ki.
�wi�to Bel Tine przypada�o na dzie�, w kt�rym wiosna przychodzi naprawd� i na dobre, gdy rodz� si� pierwsze jagni�ta i wschodz� pierwsze plony. Pomimo ch�odu w powietrzu nikt jednak nie wpad� na pomys�, by je od�o�y�. Wszystkim nale�a�o si� troch� �piewu i ta�ca. A je�li mo�na by�o wierzy� pog�oskom, ukoronowaniem �wi�ta mia� by� wielki, wielki pokaz fajerwerk�w na ��ce - oczywi�cie, je�li na czas zd��y dotrze� do wioski pierwszy tegoroczny h a n d l a r z. Wywo�ywa�o to zrozumia�e poruszenie, ostatni taki pokaz odby� si� przed dziesi�ciu laty, a rozmawiano o nim jeszcze do dzisiaj.
Karczma "Winna Jagoda" sta�a na wschodnim kra�cu ��ki, tu� za Mostem Woz�w. Parter zbudowany by� z kamieni rzecznych, natomiast materia� fundament�w stanowi� kamie� du�o starszy, przywieziony z g�r, jak powiadali niekt�rzy. Wymyte a� do bieli pierwsze pi�tro - na kt�rym od dwudziestu lat mieszka� wraz z �on� i c�rkami Brandwelyn al'Vere, karczmarz i jednocze�nie burmistrz Pola Emonda - wystaj�cym balkonem otacza�o ca�y budynek. Dach z czerwonej dach�wki, jedyny taki w ca�ej wiosce, po�yskiwa� w bladym s�o�cu. Dymi�y cztery spo�r�d tuzina wysokich komin�w.
Za po�udniowym kra�cem gospody, z dala od strumienia, rozci�ga�y si� pozosta�o�ci szerszych kamiennych fundament�w, ongi� stanowi�cych jej cz�� - tak przynajmniej powiadano. Po�rodku r�s� ogromny d�b, z pniem o obwodzie trzydziestu krok�w, z rozpostartymi ga��ziami grubo�ci cz�owieka: Latem ich li�cie ocienia�y sto�y i �awy, kt�re Bran al'Vere rozstawia� pod drzewem, aby ludzie mogli si� uraczy� winem i zakosztowa� ch�odnego powiewu, podczas gdy rozmawiali lub grali w kamienie.
- Jeste�my na miejscu, ch�opcze.
Tam si�gn�� do uprz�y Beli, lecz ona zatrzyma�a si� przed gospod�, zanim jeszcze jego r�ka dotkn�a sk�ry.
- Zna drog� lepiej ni� ja - za�mia� si� cicho.
Nim zamar�o ostatnie skrzypni�cie osi, przed ober�� pojawi� si� Bran al'Vere. Jak zawsze wydawa� si� st�pa� nazbyt lekko jak na cz�owieka jego tuszy, dwukrotnie przewy�szaj�cej czyj�kolwiek w wiosce. Pod rzadk� grzywk� siwych w�os�w okr�g�� twarz przecina� u�miech. Nie bacz�c na zi�b, ober�ysta by� w samej koszuli, wok� pasa owin�� nieskazitelnie bia�y fartuch. Srebrny medalion w kszta�cie uk�adu zr�wnowa�onych szalek wisia� na jego szyi.
Ten medalion, wraz z pe�nym kompletem instrument�w s�u��cych do wa�enia monet otrzymywanych od kupc�w przybywaj�cych z Baerlon po we�n� i tyto�, stanowi� symbol urz�du burmistrza. Bran nosi� go wtedy, gdy za�atwia� interesy, a tak�e podczas �wi�t i �lub�w. Na�o�y� go dzisiaj zapewne dlatego, i� by�a to Noc Zimowa, noc poprzedzaj�ca Bel Tine, w czasie kt�rej wszyscy odwiedzaj� si� nawzajem, wymieniaj�c drobne podarunki, jedz�c i popijaj�c troch� w ka�dym domu.
"Po takiej zimie - my�la� Rand - przypuszczalnie uwa�a Zimow� Noc za wystarczaj�cy pow�d i nie chce czeka� do jutra."
- Tam - krzykn�� burmistrz, �piesz�c ku nim. - Niech�e mnie �wiat�o�� o�wieca, dobrze ci� w ko�cu widzie�. I ciebie te� Rand. Jak si� masz m�j ch�opcze?
- Dobrze, panie al'Vere - odpar� Rand. - A pan?
Bran jednak nie odpowiedzia�, ca�� sw� uwag� zwracaj�c na Tama.
- Ju� prawie zaczyna�em my�le�, �e tego roku nie dowieziesz nam brandy. Nigdy dot�d nie czeka�em tak d�ugo.
- Nie mia�em ochoty opuszcza� farmy w taki czas, Bran odpowiedzia� Tam. - Te wilki. Ta pogoda.
Bran westchn�� ci�ko.
- By�bym szcz�liwy, gdyby kto� mia� ochot� m�wi� o czym� innym ni� o pogodzie. Wszyscy si� na ni� skar��, a ludzie, kt�rzy powinni sami wiedzie� lepiej, oczekuj� ode mnie, �e j� poprawi�. Ostatnie dwadzie�cia minut sp�dzi�em wyja�niaj�c pani al'Donel, �e nic nie mog� zrobi� w sprawie bocian�w. Chocia� to, czego ona si� po mnie spodziewa...
Pokr�ci� g�ow�.
- Z�y znak - obwie�ci� skrzypi�cy g�os - �aden bocian nie za�o�y� gniazda przed Bel Tine.
Cenn Buie, powykrzywiany i ciemny niczym stary korze�, kroczy� w kierunku Tama i Brana, podpieraj�c si� lask� prawie tak wysok�, jak on sam i r�wnie s�kat�. Spojrzeniem okr�g�ego oka usi�owa� obj�� obu m�czyzn jednocze�nie.
- B�dzie jeszcze gorzej, zapami�tacie moje s�owa.
- C� to, zosta�e� wieszczem interpretuj�cym znaki? - sucho spyta� Tam. - Czy te� s�uchasz wiatru jak Wiedz�ca? Plotek jest z pewno�ci� wystarczaj�co du�o. Niekt�re powstaj� niedaleko st�d.
- Kpijcie sobie, je�li chcecie - zamrucza� Cenn - ale je�eli nie b�dzie wystarczaj�co ciep�o, aby zbo�a wkr�tce wy- kie�kowa�y, niejedna piwnica opr�ni si�, zanim nadejd� zbiory Nast�pnej zimy jedynymi mieszka�cami Dwu Rzek b�d� wilki i kruki. O ile w og�le b�dzie nast�pna zima. By� mo�e b�dzie wci�� jedna i ta sama.
- A to, co mia�oby znaczy�? - rzek� ostro Bran.
Cenn rzuci� mu smutne spojrzenie.
- Nie mam nic dobrego do powiedzenia o Nynaeve al'Meara. Wiecie o tym. Z jednej strony jest zbyt m�oda, by... Niewa�ne. Ko�o Kobiet nie pozwala Radzie Wioski nawet m�wi� o swoich sprawach, mimo �e wtr�caj� si� one do naszych, kiedy tylko chc�, a wi�c prawie przez ca�y czas, lub co� ko�o tego...
- Cenn - wtr�ci� si� Tam - czy s� na to jakie� dowody?
- S� dowody, al'Thor. Gdy spyta� Wiedz�c�, kiedy sko�czy si� zima, to odwraca si� i odchodzi. By� mo�e nie chce przekaza� nam tego, co powiedzia� jej wiatr. By� mo�e us�ysza�a, �e zima nie sko�czy si� nigdy. By� mo�e zima b�dzie trwa�a dop�ty, dop�ki Ko�o si� nie obr�ci i Wiek nie dobiegnie kresu. Oto s� moje dowody.
- A by� mo�e owce zaczn� lata� - odci�� si� Tam. Bran uni�s� r�ce.
- Niech mnie �wiat�o�� chroni przed g�upcami. Zasiadasz przecie� w Radzie Wioski, czemu wi�c rozpowszechniasz to, czego naopowiada� Coplin. A teraz pos�uchaj. Mamy wystarczaj�co du�o k�opot�w bez...
Rand poczu� silne szarpni�cie za r�kaw. �ciszony g�os, przeznaczony tylko dla jego uszu, odwr�ci� uwag� od rozmowy starszych.
- Chod�, Rand, dop�ki si� k��c�. Zanim nie zap�dz� ci� do roboty.
Rand spojrza� w d� i u�miechn�� si�. Mat Cauthon przykucn�� za wozem w taki spos�b, �e Tam, Bran i Cenn nie mogli go zobaczy�, chude cia�o wygi�� jak szyj� bociana.
Br�zowe oczy jak zwykle iskrzy�y si� psot�.
- Dav i ja z�apali�my wielkiego starego borsuka, jest bardzo z�y, �e wyci�gn�li�my go z nory. Chcemy go wypu�ci� na ��ce i przestraszy� dziewczyny.
U�miech Randa sta� si� szerszy. Pomys� nie wydawa� mu si� ju� tak zabawny, jak rok lub dwa lata temu, Mat jednak zdawa� si� nigdy nie dorasta�. Rzuci� szybkie spojrzenie na ojca - m�czy�ni zbli�ywszy g�owy m�wili jeden przez drugiego - potem zni�y� g�os:
- Obieca�em roz�adowa� jab�ecznik. My�l� jednak, �e spotkamy si� p�niej.
Mat wywr�ci� oczy ku g�rze.
- Wynosi� beczki! Niech sczezn�, wola�bym raczej gra� w kamienie ze swoj� nia�k�. Dobrze, wiem o ciekawszych rzeczach ni� borsuk. Mamy obcych w Dwu Rzekach. Zesz�ego wieczoru...
Rand na moment wstrzyma� oddech.
- M�czyzna na koniu? - zapyta� z przej�ciem. - Cz�owiek w czarnym p�aszczu, na czarnym koniu? A jego p�aszcz nie porusza� si� na wietrze?
U�miech zgas� na twarzy Mata, jego g�os zmieni� si� w zachryp�y szept.
- Te� go widzia�e�? My�la�em, �e tylko ja. Nie �miej si�; Rand, jestem �miertelnie przera�ony.
- Nie �miej� si�. Mnie te� wystraszy�. M�g�bym przysi�c, �e on mnie nienawidzi, �e pragnie mnie zabi�.
Rand zadr�a�. Do dzisiejszego dnia nie wyobra�a� sobie, �e kto� m�g�by chcie� go zabi�, naprawd� chcie� go zabi�. Takie rzeczy nie zdarza�y si� w Dwu Rzekach. B�jki na pi�ci, pojedynki zapa�nicze, ale nie zabijanie.
- Nie wiem nic o nienawi�ci, Rand, ale przerazi� mnie wystarczaj�co. Nic nie robi�, tylko siedzia� na koniu i patrzy� na mnie, by�o to tu� za wsi�, nigdy w �yciu nie by�em tak przestraszony. Przesta�em patrze� tylko na chwil�, nie by�o to �atwe, sam pomy�l, a kiedy spojrza�em znowu, on znikn��. Przekle�stwo. To si� sta�o trzy dni temu, a ja wci�� nie mog� przesta� o tym my�le�. Ci�gle ogl�dam si� za siebie.
Mat usi�owa� si� roze�mia�, ale d�wi�k, jaki z siebie wy doby�, bardziej przypomina� krakanie.
- �mieszne, jak przera�enie mo�e zaw�adn�� cz�owiekiem. My�li si� o dziwnych rzeczach. Teraz pomy�la�em, w tej chwili, wyobra� sobie, �e m�g� to by� sam Czarny.
Znowu pr�bowa� si� roze�mia�, lecz tym razem w og�le nie wydoby� z siebie g�osu.
Rand g��boko wci�gn�� powietrze. Zwyczajnie dla przypomnienia oraz by� mo�e te� z innych powod�w, wyrecytowa�:
- Czarny oraz wszyscy Zapomnieni, uwi�zieni s� w Shayol Ghul pod Wielkim Zakl�ciem, rzuconym przez Stw�rc� w momencie Stworzenia, uwi�zieni po kres czasu. D�o� Stw�rcy chroni �wiat, a �wiat�o�� opromienia nas wszystkich.
Wci�gn�� powietrze i kontynuowa�:
- A nawet je�li by si� uwolni�, c� mia�by robi� Pasterz Nocy w Dwu Rzekach, obserwuj�c farmer�w?
- Nie mam poj�cia. Ale wiem na pewno, �e ten je�dziec jest... z�em. Nie �miej si�. Przysi�gam. Mo�e to by� Smok.
- Jeste� pe�en radosnych my�li, nieprawda�? � mrukn�� Rand. - M�wisz gorsze rzeczy ni� Cenn.
- Matka zawsze m�wi�a, �e Zapomnieni przyjd� mnie porwa�, je�eli si� nie poprawi�. Je�li kiedykolwiek widzia�em kogo�, kto m�g� wygl�da� jak Ishmael, czy Aginor, to by� w�a�nie on.
- Ka�da matka straszy dzieci Zapomnianymi - powiedzia� sucho Rand - lecz wi�kszo�� z nich z tego wyrasta. Dlaczego nie mia�by to by� Pomor; je�li ju� przy tym jeste�my?
Mat popatrzy� na niego.
- Nie by�em tak przera�ony od... Nie, nigdy nie by�em tak przera�ony, nie chcia�em si� tylko do tego przyzna�.
- Ja r�wnie�. Ojciec my�la�, �e przestraszy�em si� cieni drzew.
Mat pos�pnie pokiwa� g�ow�, po czym przechyli� si� przez ko�o.
- M�j te� tak my�li. Powiedzia�em tylko Davowi i Elamowi Dowtry. Od tego czasu wypatruj� jak jastrz�bie, ale niczego nie widzieli. Teraz Elam my�li, �e usi�owa�em go nabra�. Dav uwa�a, �e je�dziec jest z do�u, z Taren Ferry, �e jest z�odziejem owiec albo kurczak�w. Z�odziej kurczak�w!
Zamilk� obra�ony.
- Tak czy siak, to wszystko pewnie g�upstwa - stwierdzi� ostatecznie Rand. - Mo�e to rzeczywi�cie tylko z�odziej owiec.
Usi�owa� sobie to wyobrazi�, ale by�o to r�wnie skuteczne, jak wyobra�anie sobie wilka zajmuj�cego kocie miejsce przed mysi� dziur�.
- Tak, nie podoba� mi si� spos�b, w jaki na mnie patrzy�. Tobie r�wnie�, s�dz�c ze sposobu w jaki mi to opowiedzia�e�. Powinni�my o tym komu� opowiedzie�.
- Zrobili�my to ju�, Mat, i nikt nam nie uwierzy�. Mo�esz sobie wyobrazi� przekonywanie pana al'Vere, kt�ry go nigdy nie widzia�? Wys�a�by nas do Nynaeve, �eby sprawdzi�a, czy nie jeste�my chorzy.
- Teraz jest nas dw�ch. Nikt nie uwierzy, �e obaj to sobie wymy�lili�my.
Rand podrapa� si� po g�owie, zastanawiaj�c si�, co powiedzie�. Mat by� kim� w rodzaju wioskowego b�azna. Niewielu ludzi unikn�o jego kawa��w. Jego imi� pojawia�o si� zawsze tam, gdzie pranie spad�o ze sznura w b�oto, lub gdy rozlu�niony popr�g zrzuca� kogo� na drog�. Mata nie musia�o by� w pobli�u. Jego poparcie mog�o wi�c by� gorsze ni� �adne. .
Po chwili Rand powiedzia�:
- Tw�j ojciec m�g�by pomy�le�, �e nam�wi�e� mnie do tego, a m�j...
Popatrzy� ponad wozem, tam gdzie m�czy�ni rozmawiali i stwierdzi�, �e ojciec patrzy na niego. Burmistrz wci�� poucza� Cenna, kt�ry przyjmowa� po�ajanki w ponurym milczeniu.
- Dzie� dobry, Matrim - przywita� go serdecznie Tam, stawiaj�c beczu�k� brandy na burcie wozu. - Widz�, �e przyszed�e� pom�c Randowi roz�adowa� jab�ecznik, dobry ch�opcze.
Przy pierwszych s�owach Mat zerwa� si� na nogi i natychmiast zacz�� si� wycofywa�.
- Dzie� dobry panu, panie al'Thor. I panu, panie al'Vere. Panie Buie. Niech �wiat�o�� was opromienia. Tato w�a�nie wys�a� mnie, abym...
- Pom�g�, oczywi�cie - powiedzia� Tam. - I nie ma r�wnie� w�tpliwo�ci, poniewa� jeste� ch�opcem, kt�ry wykonuje swoje zadania od razu. S�dzi, �e dawno ju� to za�atwi�e�. Dobrze wi�c, im szybciej wniesiecie jab�ecznik do piwnicy pana al'Vere, tym szybciej zobaczycie barda.
- Bard! - wykrzykn�� Mat, kt�ry zamiera� bez ruchu ka�dorazowo, gdy Bran go zagadn��. - Kiedy on tu b�dzie?
Odk�d Rand pami�ta�, jedynie dw�ch bard�w przyby�o do Dwu Rzek. Za pierwszym razem by� jeszcze tak ma�y, �e ogl�da� go siedz�c na ramionach Tama. Mie� tu jednego teraz, podczas Bel Tine, z harf�, fletem, opowie�ciami i wszystkim... Pole Emonda b�dzie m�wi� o tym �wi�cie jeszcze przez dziesi�� lat, nawet gdyby nie by�o �adnych fajerwerk�w.
- G�upstwa - zamrucza� Cenn, ale ucich�, gdy Bran spojrza� na niego z ca�ym majestatem urz�du burmistrza. Tam opar� si� o w�z, u�ywaj�c beczu�ki brandy jako podp�rki dla ramienia.
- Tak, bard, ju� jest tutaj. Zgodnie z tym, co m�wi pan al'Vere, w�a�nie znajduje si� w pokoju w ober�y.
- Przyjecha� tu w �rodku nocy. - Karczmarz potrz�sn�� g�ow� z dezaprobat�. - Dobija� si� do drzwi, a� nie obudzi� ca�ej rodziny. Gdyby nie �wi�to, kaza�bym mu zaprowadzi� konia do stajni i spa� tam razem z nim, bard czy nie bard. Wyobra�cie sobie, przyje�d�a� tak po nocy.
Rand spojrza� na niego ze zdumieniem. Nikt nocami nie podr�owa� poza wiosk�, nie teraz, i z pewno�ci� nie sam. Strzecharz zamrucza� znowu, zbyt cicho tym razem, by Rand zrozumia� wi�cej ni� jedno czy dwa s�owa: "szaleniec" oraz "nienaturalne".
- Nie nosi� czarnego p�aszcza, prawda? - spyta� nagle Mat.
Brzuch Brana trz�s� si� ze �miechu, kiedy m�wi�: