3808

Szczegóły
Tytuł 3808
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3808 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3808 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3808 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALFRED HITCHCOCK ZAB�JCZA EKSTAZA NOWE PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W (Prze�o�y�: ALEKSANDER MINKOWSKI) ROZDZIA� 1 SZA� W BLOOMINGDALE M�wi�o o tym ca�e Los Angeles. By�a sz�sta po po�udniu, godzina szczytu w eleganckim domu towarowym Bloomingdale, po�o�onym w centrum miasta. Przez wszystkie pi�tra przewala�y si� t�umy klient�w, oblegaj�c stoiska z kosmetykami najs�ynniejszych firm, z bi�uteri� i zegarkami, z odzie�� m�sk� i damsk�, od luksusowej bielizny po najkosztowniejsze futra, z meblami, dywanami, najwymy�lniejsz� elektronik�, grami, zabawkami. Nagle zacz�o si� dzia� co� dziwnego. Twarze klient�w rozja�ni�y promienne u�miechy, w oczach rozb�ys�o uszcz�liwienie, jakby wszyscy w�o�yli karnawa�owe maski. Obcy ludzie padali sobie w ramiona, poklepywali si� i ca�owali, rado�nie co� wykrzykuj�c. - Kocham was! - rozlega�y si� podniecone wo�ania. - Cudowni jeste�cie! - Jaki �wiat jest pi�kny! - Mi�ujmy si�! Eksplozja uczu� ogarn�a tak�e sprzedawc�w: na lewo i prawo zacz�li rozdawa� towary ze swoich stoisk, wciskaj�c klientom brylantowe kolie, kreacje Diora, futra z szynszyli, mi�nie�ska porcelan�, zegarki ze z�ota i platyny. - Prosz�, bierzcie! - Wszystko wasze, wszystko dla was! - Radujmy si�, siostry i bracia! Stra�nik, dy�uruj�cy u wej�cia do domu towarowego, zaniepokojony dziwnym tumultem, zajrza� do �rodka i natychmiast zadzwoni� z kom�rki do dyrektora Bloomingdale. Dyrektor, pan Jim Morris, najpierw nie uwierzy�, potem wypad� ze swego biura po�o�onego na najwy�szym pi�trze i pogna� na d�, aby sprawdzi�, co si� dzieje. A tam z megafon�w p�yn�a ju� muzyka. Wszystkie stoiska by�y ogo�ocone z towar�w. Ludzie, ob�adowani paczkami, z kieszeniami i torebkami wypchanymi bi�uteri�, obejmowali si� i ta�czyli, co� rozkosznie be�kocz�c. Na pytania dyrektora Morrisa odpowiadano minami pe�nymi rozanielenia, podw�adni pr�bowali go ca�owa� i �ciska�. Dyrektor w��czy� system alarmowy, automatycznie zamykaj�c wszystkie wyj�cia, i wezwa� policj�. Zjecha�o kilka brygad specjalnych, pojawi� si� prokurator okr�gowy Bili Norton. Pierwsze przes�uchania kierownik�w stoisk w gabinecie dyrektora niczego nie wyja�ni�y, zachowywali si� jak wariaci. Zapewniali prokuratora, �e wszystko jest wszystkich, �e mi�o�� bli�niego, triumf dobroci, wielkie objawienie... Jego te� usi�owali obca�owywa�. Wezwa� na pomoc psycholog�w policyjnych. Klienci bez oporu zwracali policjantom otrzymane w darze przedmioty. Przepe�nieni entuzjazmem, robili z nich prezenty str�om porz�dku, namawiaj�c, aby cieszyli si� wraz z nimi, i zapraszaj�c do ta�ca, bo muzyka nie przestawa�a gra�. Kobiety wyznawa�y dozgonn� mi�o�� funkcjonariuszom, m�czy�ni �lubowali oddanie przypadkowym paniom i przyja�� na wieki innym panom. Policyjny psycholog, doktor Norman Brynolfsson, odby� kilka rozm�w ze sprzedawcami i klientami, po czym zakomunikowa� prokuratorowi okr�gowemu, �e maj� do czynienia z atakiem zbiorowego ob��du, kt�rego przyczyn nie podejmuje si� w tej chwili wyja�ni�. - Nikogo z tych ludzi nie wolno samego wypu�ci� na miasto, poniewa� trwaj� w stanie euforii i s� nieobliczalni - stwierdzi�. - Nale�y ustala� ich to�samo�� i wzywa� rodziny. Cz�� os�b przewieziemy do kliniki na obserwacj�. - Jak d�ugo mog� trwa� w tym stanie? - zapyta� Norton. - Nie mam poj�cia - przyzna� doktor Brynolfsson. - Nigdy nie spotka�em si� z podobnym fenomenem ani o takim nie s�ysza�em. - Musi istnie� racjonalne wyt�umaczenie. - Musi - zgodzi� si� psycholog. - Jakie� zbiorowe ska�enie, masowa infekcja. Wyobra�am sobie, �e takie zjawisko m�g�by wywo�a� gaz bojowy, jaka� nowa tajna bro�. To sprawa wojskowych ekspert�w, proponuj� zwr�ci� si� do nich. Prokurator Norton natychmiast zadzwoni� do Waszyngtonu. Reakcja by�a szybka: po paru kwadransach w Bloomingdale pojawili si� wojskowi z aparatur�. Jeszcze przed przyst�pieniem do bada� surowo zabronili zawiadamiania prasy o zdarzeniu. Top secret. Ale jak utrzyma� w tajemnicy zdarzenie z tyloma uczestnikami? Nazajutrz wszystkie gazety tr�bi�y na pierwszych stronach o zbiorowym szale�stwie w Bloomingdale. Po paru dniach Bili Norton otrzyma� od dow�dztwa wojskowych s�u�b specjalnych poufn� informacj�, �e ska�enia gazem, ani �adnym innym preparatem masowego ra�enia, w gmachu Bloomingdale nie stwierdzono. Badania jednak trwaj�. Kilka os�b ska�onych eufori� wojsko wzi�o do siebie na obserwacj�. W sztabowej przyczepie Trzech Detektyw�w, ustawionej na ty�ach sk�adowiska staroci wujostwa Jupitera Jonesa, panowa�o podniecenie. Bob Andrews przyni�s� �wie�y numer �Los Angeles Sun� z artyku�em o wypadkach w Bloomingdale. Jego ojciec, redaktor Andrews, otrzyma� ju� redakcyjne zam�wienie na cykl reporta�y. - Jest w kropce, bo z nikim na razie nie da si� rozmawia�. - powiedzia� Bob. -Wszyscy zamienili si� w anio��w, klienci, sprzedawcy. Plot� dyrdyma�y o mi�osnej wsp�lnocie ca�ej ludzko�ci, totalnym zbawieniu i wszech�wiatowym braterstwie. - Mo�e nie s� to dyrdyma�y? - odezwa� si� Pete Crenshaw. - Osobi�cie, nie mia�bym nic przeciwko temu. - Ja te� - przytakn�� Jupiter Jones, szef agencji Trzech Detektyw�w. - Tyle �e �wiat chyba zrobi�by si� obrzydliwie nudny. Na razie nam to jednak nie grozi. - Co� grozi - mrukn�� Pete. - Anielska zaraza - zgodzi� si� Bob. - Tym ludziom nie przechodzi, rodziny trzymaj� ich w zamkni�ciu, bo mog� narozrabia�. Ale ojciec wykry�, �e s� dwa przypadki odwrotne. - To znaczy? - zainteresowa� si� Jupe. - Depresja - rzuci� Bob. - Gwa�towny przeskok od euforii do przygn�bienia. Jaka� pani Liz Aidrige, klientka, i sprzedawca klejnot�w, Rolf Bloom. Dwie pr�by samob�jcze. Jupe zacz�� skuba� doln� warg�. - To nie s� �arty - powiedzia� po pauzie. - Czyta�em, �e chorzy umys�owo popadaj� cz�sto z euforii w depresj� i czasem ko�czy si� to tragedi�. - Chyba nie my�lisz, �e wszyscy naraz zwariowali? - Bob wzruszy� ramionami. - Ojciec pr�bowa� pogada� ze znajomym lekarzem, pu�kownikiem, kt�ry obserwuje kilka os�b przewiezionych z Bloomingdale do wojskowej kliniki. Ale nie pu�ci� pary z ust. Powiedzia� tylko, �e nie s� chorzy psychicznie. Jupe spojrza� na zegarek. Zbli�a�a si� pora dietetycznego posi�ku. W przypadku kuracji odchudzaj�cej - a Jupiter postanowi� tym razem nieodwo�alnie, �e zrzuci pi�� kilogram�w paskudnego t�uszczyku, kt�ry zagnie�dzi� mu si� w okolicach brzucha, ud oraz poni�ej plec�w - ot� w przypadku takiej kuracji wa�ne s� nie tylko kalorie, lecz i regularno�� ich spo�ywania. Zacz�� wrzuca� do plastikowego pojemnika li�cie kapusty peki�skiej, plasterki dyni, kawa�ki kalafiora, pomidor, chudy ser pokrojony w kostk�. Wbi� jedno jajko. Po namy�le i z pewnym niesmakiem wbi� jeszcze jedno, wrzuci� par� kr��k�w salami i szybko je przykry� cebul�. - Zapiekanka SADKO? - spyta� Pete, robi�c oko do Boba. - Zestaw dietetyczny trzydzie�ci pi�� - mrukn�� Jupe, umieszczaj�c naczynie w mikrofal�wce. - Chyba zapomnia�e� o boczku. - Bob zrewan�owa� si� Pete�owi takim samym mrugni�ciem. - Do salami pasowa�by w�dzony boczek. - Salami jest dla was, ja go nie tkn� - warkn�� Jupiter. - Sam nie b�d� przecie� jad�. I zejd�cie ze mnie, dobrze? - Nie chcia�bym by� wtedy w Bloomingdale - zmieni� temat Pete. - Boj� si� wariat�w. Bada� takiej sprawy te� bym nie chcia�. Jeszcze by si� mo�na zarazi�. - A ja bym chcia� - odezwa� si� Jupe, majstruj�c przy mikrofal�wce, aby ustawi� czas i temperatur�. - Choroby psychiczne nie s� zara�liwe. Zreszt�, nie wierz�, aby w Bloomingdale wybuch�a epidemia, nikogo nie oszcz�dzaj�c. T�um ludzi nie zapada na t� sam� chorob� w jednej i tej samej chwili. To musia�o by� co� innego. - Co, na przyk�ad? - zapyta� Bob. - No widzisz, Boba te� to interesuje - powiedzia� Jupe do Pete�a. - Jest dwa do jednego. - Na szcz�cie nikt nas nie prosi o pomoc - mrukn�� Pete. Mikrofal�wka brz�kn�a, podaj�c do wiadomo�ci, �e zestaw dietetyczny trzydzie�ci pi�� dojrza� do spo�ycia. Ser wymieszany z jajkami stopi� si�, tworz�c smakowit� brunatn� sk�rk�. By� mo�e ten zestaw nie by� do ko�ca dietetyczny, ale smaczny na pewno. Kiedy w przyczepie zadzwoni� telefon, Jupe, Pete i Bob mieli pe�ne usta. Jupe prze�kn�� przez zupe�ny przypadek plaster salami i podni�s� s�uchawk�. - Tu prokurator okr�gowy, Bili Norton - us�ysza�. - Czy to Jupiter Jones? - Przy telefonie - potwierdzi� Jupe, ca�y zamieniaj�c si� w s�uch. - Je�li jutro masz troch� czasu, ch�tnie bym si� z tob� spotka� - dobieg�o ze s�uchawki. - Mo�e by� dziesi�ta rano? U mnie w biurze. Do zobaczenia. Jupe od�o�y� s�uchawk�. Odechcia�o mu si� je��. Gdyby zawsze, w przyp�ywie apetytu, odbiera� taki telefon, zrzuci�by zb�dne pi�� kilo bez �adnej diety. - A jednak! - wykrzykn��. - Chyba b�dziemy bada� t� dziwn� spraw�! ROZDZIA� 2 DZIEWCZYNA OD MESJASZA Bili Norton przywita� Jupe�a serdecznie, jak starego przyjaciela. Jeszcze raz wyrazi� uznanie dla Trzech Detektyw�w za ich udzia� w rozszyfrowaniu afery z graj�cymi d�ugopisami. Zada� kilka kurtuazyjnych pyta�, pocz�stowa� fili�ank� kawy bezkofeinowej, przepraszaj�c, �e innej w biurze nie ma, bo lekarze zabronili mu kofeiny ze wzgl�du na nadci�nienie. -A w naszej profesji nadci�nienie to dolegliwo�� zawodowa - powiedzia� z u�miechem. - Stres�w nie brakuje. - Zw�aszcza ostatnio - wpad� mu w s�owo Jupe - po aferze ze zbiorowym ob��dem w Bloomingdale... - To nie nasza sprawa - przerwa� mu prokurator okr�gowy. - Bada j� wojsko. Ja mia�bym dla was inn�, do kt�rej przyda�aby si� tr�jka bystrych m�odych ludzi. Idzie o waszych r�wie�nik�w. - Dlaczego tamt� spraw� przej�li wojskowi? - nie wytrzyma� Jupe. Bili Norton przez moment zawaha� si�, czy powiedzie� prawd�. Ale po aferze o kryptonimie �Brudny interes� nabra� zaufania do Trzech Detektyw�w. S�ysza� tak�e o ich dokonaniach w Las Vegas, gdzie zdemaskowali ruletkowego oszusta nazywanego W�adc� Fortuny. Chyba mo�e im zaufa�. - �ledztwo prowadz� s�u�by specjalne - powiedzia�. - Wywo�ywanie zbiorowego ob��du to gro�na bro�, wa�na dla obronno�ci pa�stwa. Dochodzenie jest obj�te klauzul� najwy�szej tajno�ci i my, cywile, nie mamy z tym ju� nic wsp�lnego. Ja natomiast mam k�opot z niejakim Mesjaszem. - Nie s�ysza�em - przyzna� Jupe. - To m�ody kaznodzieja. Inteligentny, trzeba przyzna�, o magnetycznym wp�ywie na m�odzie�. Za�o�y� stowarzyszenie �Droga do raju� i werbuje ludzi. Ma coraz wi�cej zwolennik�w, czy te� wyznawc�w, jak wolisz. Formalnie nie mamy podstaw, �eby wkracza�, wszystko jest zgodne z prawem. Idee, jakie g�osi, mo�na znale�� w Biblii, cho� nie s� zwi�zane z �adn� religi�. Mesjasz nie podszywa si� pod Boga, nie g�osi ko�ca �wiata. Apeluje o dobro i wzajemn� �yczliwo��. - Co w tym z�ego? - zapyta� Jupe. - Nic - zgodzi� si� Norton. - Ale wzros�y przypadki znikni�� m�odych ludzi. Meldunki rodzin o zagini�ciach zbiegaj� si� w czasie z wyst�pieniami Mesjasza. Obserwowali�my te spotkania z m�odzie��. Publicznie Mesjasz nikogo nie werbuje, nie namawia do ucieczek z domu. Musi jednak co� w tym by�, skoro w�a�nie z tych okolic, gdzie wyst�powa� Mesjasz, wkr�tce nadchodz� powiadomienia o znikni�ciach. - Czego pan od nas oczekuje? - Sam dok�adnie nie wiem - wyzna� prokurator. - To moja prywatna pro�ba. Jutro Mesjasz ma si� pojawi� na dyskotece w Norfolk. Nie zawsze przemawia. Ale dziewcz�ta i ch�opcy garn� si� do niego. - Norfolk le�y blisko Rocky Beach - wtr�ci� Jupe. - No w�a�nie - przytakn�� Norton. - A wy mieszkacie w Rocky Beach... M�g� i by�cie zajrze� jutro do dyskoteki. Porozgl�da� si�, pos�ucha�. Jupe skubn�� doln� warg�. Szczerze m�wi�c, by� rozczarowany. Liczy� na spraw� Bloomingdale, mia� na ni� spory apetyt, spodziewa� si� wst�pnych informacji o tym od Nortona i jakich� propozycji. Domoros�y kaznodzieja obchodzi� go zdecydowanie mniej. Ka�dy taki wyci�ga co� z Biblii, przerabia na w�asny spos�b i udaje proroka, �eby porz�dzi� innymi. Czasami jest to cwaniak, niekiedy walni�ty go��. Ani to, ani tamto nie zapowiada�o zagadki godnej Trzech Detektyw�w. - Porozmawiam z partnerami - obieca� bez przekonania. - Mo�e si� wybierzemy do dyskoteki w Norfolk. Did�ej zapowiada� kolejne kawa�ki, orkiestra w�ciekle szarpa�a struny, perkusista szala�, robi�c Trzem Detektywom sieczk� z m�zg�w. Kiedy muzycy opadali z si�, did�ej przechodzi� na kompakty i ryk by� wcale nie mniejszy dzi�ki pot�nym kolumnom, rozmieszczonym w kilku punktach sali. Jaskrawosinym blaskiem pulsowa� stroboskop, na ta�cz�cych sp�ywa�y potoki kolorowych plam z reflektor�w pod sufitem. Bob pl�sa� z ciemnosk�r� dziewczyn� w metalizuj�cych opi�tych spodniach i z mn�stwem dred�w fruwaj�cych wok� g�owy. Pete dobra� sobie partnerk� o wielobarwnej fryzurze, od zieleni po fiolet, z oczyma w gwie�dzistych obw�dkach bordo i z tr�jk�tem na czole, obwieszon� �a�cuchami, jakimi ongi� skuwano niewolnik�w. Jupe musia� przyzna�, �e ta�cz� z sercem - poddani spazmatycznym rytmom, dygotali i wili si� jak w padaczce, m��c�c powietrze ramionami. Jupe uwa�a� taniec za czynno�� �mieszn�. Co prawda mo�na przy tym zrzuci� fur� kalorii, ale lepsze efekty daje gimnastyka. �ci�lej: dawa�aby, gdyby Jupe prze�ama� wewn�trzne opory i wzi�� si�, powiedzmy, za jogging albo robi� co rano po dwadzie�cia pompek. Przyrzeka� sobie, �e zacznie od poniedzia�ku, i przypomina� sobie o tym we wtorek. Jego pod�wiadomo�� umia�a si� broni� przed gwa�tem, akceptowa�a jedynie gimnastyk� m�zgu. Taki ju� jest. Ale cz�owiek mo�e si� zmieni�, je�li twardo postanowi, byle nie wtr�ca�a si� do tego pod�wiadomo��, inaczej zwana wygodnictwem. Sta� pod �cian� i obserwowa� ta�cz�cych, troch� og�upia�y od furii d�wi�k�w rozsadzaj�cych g�o�niki. Na razie nic szczeg�lnego si� nie dzia�o. Je�eli nie liczy� smuk�ej rudawej dziewczyny o d�ugich nogach i orzechowych oczach w cieniu wywini�tych do g�ry rz�s, kt�ra podpiera�a �cian� kilka krok�w od niego. Bodaj ona jedna by�a bez makija�u, nie nosi�a �adnych ozd�bek; mia�a na sobie zwyk�e wyp�owia�e d�insy. Kilka razy jacy� przystojniacy pr�bowali wyci�gn�� j� na parkiet. Odmawia�a, s�odz�c odmow� przepraszaj�cym u�miechem. Jupe wyobrazi� sobie, �e on prosi dziewczyn� do ta�ca. K�ania si� lekko i wyci�ga r�k�, a kasztanowow�osa przyjmuje zaproszenie. �Czeka�am, a� to zrobisz� - szepcze cichutko i wychodz� razem na �rodek parkietu. Tylko co dalej? Jupe nie ma zielonego poj�cia o ta�czeniu, nigdy przedtem tego nie pr�bowa�. Wi� si� jak pajac, kr�ci� pup�? B�azenada. Do licha, trzeba b�dzie po�wiczy� taniec. Detektyw musi umie� wszystko. Dziewczyna mo�e nie jest pi�kna, ale ma w twarzy co� urzekaj�cego, jakie� utajone uduchowienie, ciep�e �wiat�o w olbrzymich orzechowych oczach. Popatrzy�a na Jupe�a raz, drugi. Chyba u�miechn�a si� do niego. Do niego czy do w�asnych my�li? Wygl�da�a, jakby czeka�a na kogo�. Od czasu do czasu popatrywa�a na drzwi wej�ciowe. Coraz cz�ciej. Jupe przesta� na ni� zerka�. Precz, wyobra�nio! Przed chwil� sp�awi�a kulturyst� w typie filmowego amanta. Lepiej nie nara�a� si� na o�mieszenie. M�g�by us�ysze� co� w rodzaju �Spadaj, grubasie�, co wtedy? - Przepraszam, kt�ra godzina? - us�ysza�. - Pi�� po dziesi�tej - odpowiedzia�, automatycznie spojrzawszy na zegarek, i wtedy dopiero stwierdzi�, �e o godzin� pyta kasztanowow�osa. Sta�a tu� przy nim i pachnia�a ��k�, polnymi kwiatami. - Powinien ju� by�... - odezwa�a si� jakby do siebie. - Na pewno b�dzie - powiedzia� Jupiter. - Takiej jak ty nie wystawi do wiatru. Spojrza�a na Jupe�a, nie rozumiej�c. Oczy mia�a jeszcze bardziej niezwyk�e, ni� mu si� wydawa�o: jakby pod�wietlone od wewn�trz i leciutko sko�ne. Do tego wystaj�ce ko�ci policzkowe i oliwkowa cera, i pe�ne usta, ciut rozchylone w wyrazie zdziwienia. - Jestem tutaj po raz pierwszy - ci�gn�� Jupe - na og� nie bywam na dyskotekach. A ty? Mieszkasz w Norfolk? - Og�upiaj� si� muzyk� - powiedzia�a dziewczyna. - To taka ucieczka od samych siebie. Jeden rytm dla wszystkich, wsp�lne poczucie stada. - Zgadzam si� - przytakn�� Jupe. - Mam na imi� Jupiter. - Lea. Wi�c po co tu przyszed�e�? - �eby poznawa� �ycie - odpar� �artobliwie. - Ty te� jeste� tutaj. - Mo�na im pom�c - us�ysza�. Muzyka raptownie umilk�a. Ta�cz�cy zastygli. Wszystkie g�owy by�y zwr�cone do wej�cia. W progu sta� szczup�y m�czyzna o wysokim czole i bia�ych w�osach opadaj�cych do ramion, ubrany w lnian� koszul� bez ko�nierzyka, rozpi�t� na piersi. U�miecha� si� �agodnie, patrz�c przed siebie niewidz�cym spojrzeniem przez szk�a w drucianej oprawie. - To on, to Mesjasz... - rozleg�y si� szepty. Lea wychyli�a si� do przodu, jakby chcia�a podbiec do m�czyzny, lecz nie zrobi�a tego. Wpatrywa�a si� w Mesjasza rozszerzonymi oczyma, pe�nymi niemego uwielbienia. Ich spojrzenia spotka�y si� na moment. Chyba jej nie zna� albo nie pozna�: jego spojrzenie nie zmieni�o wyrazu, przesun�o si� dalej, musn�wszy Jupe�a po drodze. Jupe odni�s� wra�enie, �e na u�amek chwili zatrzyma�o si� na nim. Poczu� dziwny dreszcz. - Przem�w do nas, Mesjaszu - rozleg� si� czyj� g�os. Mesjasz nie�mia�o ruszy� przez sal�. Pary na parkiecie rozst�pi�y si�, robi�c mu przej�cie. Podszed� do podium. Wida� by�o, �e si� waha. W ko�cu wszed� jednak na podwy�szenie. - Pozdrawiam was - powiedzia� cicho, prawie szeptem, a jednak us�yszeli go wszyscy. - Na pewno dobrze si� bawicie, przepraszam, �e przeszkodzi�em. - Co� ty! Nie przeszkodzi�e�, czekali�my na ciebie! - zaprotestowano z r�nych stron. - A mnie ci�gn�o do was - powiedzia� m�czyzna ze swoim wstydliwym u�miechem. - Czuj� dobrych ludzi, dzia�acie na mnie jak magnes. Nie mog�em si� doczeka� spotkania z wami. Dochodz� mnie wasze wibracje przesycone mi�o�ci�, ogrzewa mnie ciep�o waszych serc, przyjaciele. Jeste�cie nadziej�. �lecie mi nie�wiadome sygna�y, a ja odbieram wasze skrywane pragnienia, wasz� t�sknot� za dobrem i czysto�ci�, za �wiatem bez k�amstw, fa�szu, zawi�ci i okrucie�stwa. Chcecie takiego �wiata? - Chcemy! - odpowiedzia�a sala jednym g�osem. - Ale nie wierzycie, �e mo�e by� taki - szepn�� Mesjasz i pochyli� g�ow�, bia�e w�osy zas�oni�y mu twarz. - Cz�owiek zdradza przyjaciela. Kradnie mu jego w�asno��. Uwodzi ukochan�. Obmawia przed innymi. Czerpie rozkosz z zadawania b�lu, wy�miewa kalek�, cieszy si� cudzym nieszcz�ciem. Zauwa�yli�cie, �e �atwiej znosi� w�asne k�opoty, kiedy kto� ma wi�ksze? �e do kariery d��y si� po trupach? �e na w�asn� pod�o�� �atwo znajduje si� usprawiedliwienie? �e co twoje to moje, a mojego nie rusz? �e cz�owiek cz�owiekowi wilkiem w sk�rze �ani? Znacie to? - Znamy! - pad�a zbiorowa odpowied�. - I jeste�cie bezradni - powiedzia� Mesjasz, odrzucaj�c w�osy do ty�u. - �eby prze�y�, musicie by� podobni do innych, walczy� t� sam� broni�. Na pocz�tku buntujecie si�, p�niej z wolna przywykacie, wasze cia�a pokrywaj� si� grub� sk�r�, ochronnym pancerzem. Ale wewn�trz pancerza dygocze istota samotna, smutna i nieszcz�liwa, jest tak? - Jest - potwierdzi�a sala. - Ale nie musi! - zawo�a� bia�ow�osy z nag�� moc�. - Istnieje droga, kt�ra prowadzi do cz�owiecze�stwa, droga do raju. Nie m�wi� o raju niebieskim, lecz o raj u tutaj, na ziemi. Ja t� drog� znam i t� drog� pod��am. - We� nas ze sob� - rozleg�y si� pojedyncze g�osy. Mesjasz zamilk�. Patrzy� nieruchomo przed siebie przez szk�a w drucianej oprawce, ponad g�owami obecnych. - Wszystkich nie mog� - odezwa� si� cicho. - Na razie towarzyszy� mi b�d� tylko wybra�cy. S� tacy w�r�d was. Gotowi do po�wi�ce�, godni mojego zaufania, wierni bez granic idea�om. Droga do ziemskiego raju wiedzie przez d�ungl�. Trzeba si� przebija�, toruj�c drog� innym. To ci�ki trud. - Jeste�my gotowi! - zabrzmia�o kilka g�os�w, w�r�d nich najdono�niej g�os Lei, stoj�cej par� krok�w od Jupe�a. By�a rozp�omieniona, gorej�cymi oczami wpatrzona w Mesjasza. Fanatyczka, pomy�la� Jupe, ale fantastyczna w tym swoim zachwycie, jakby dosta�a skrzyde�. Na pewno nie pierwszy raz s�ucha tego kaznodziei. Zbli�y� si� Bob. - Go�� ma ikr� - szepn�� do ucha Jupe�owi. - Sam jestem pod wra�eniem. - Ja te� - przyzna� Jupe. - Dzi�kuj� wam. - Mesjasz uni�s� w g�r� ramiona, jakby b�ogos�awi� obecnych. - Na razie potrzebuj� tylko waszego duchowego wsparcia, niczego wi�cej. Stowarzyszenie �Droga do raju� opiera si� na sympatykach. By� mo�e nadejdzie jednak dzie�, kiedy wybrani u�wiadomi� sobie, �e czekam na nich, i wtedy odnajd� mnie, wiedzeni g�osem serca. B�d�cie pozdrowieni! W�r�d burzliwych oklask�w, onie�mielony, z g�ow� wci�gni�t� w ramiona, zszed� z podium i wstydliwie u�miechni�ty opu�ci� sal�. Pete porzuci� swoj� t�czow� partnerk� i przepchn�� si� do Jupe�a. - Nie wiem, o co chodzi Nortonowi - mrukn��. - Ten cz�owiek chyba jest ciut walni�ty, ale w zupe�nym porz�dku. Nikogo nie namawia do ucieczki z domu. Co� tam obiecuje na przysz�o��, ale nie wiadomo co, gdzie i kiedy. - Chcia�bym wiedzie�, jak si� zmienia �wiat z bagna w rajski ogr�d - wtr�ci� Bob. - Nic nie powiedzia� o swoim pomy�le. Nawet nie proponowa�, �eby si� modli�. Jupe skuba� doln� warg�. Zauwa�y�, �e Lea wymkn�a si� z sali za Mesjaszem. Na estrad� wr�cili muzycy, szykowali ju� instrumenty, ustawiali mikrofony. Z wolna wygasa�o zauroczenie kaznodziej�. Czekano na dalszy ci�g zabawy, dyskoteka dopiero si� rozkr�ca�a. - Podoba mi si� ten Mesjasz - powiedzia� Jupe. - Ale ludzie mu klaszcz� i dalej robi� swoje. Niekt�rzy wierz�, �e to oni s� wybra�cami, na chwil� budz� si� w nich sumienia, b�d� czeka� na znak. W�tpi�, �eby nadszed�. Nic tu po nas. Wracamy? - Ja bym jeszcze zosta� - powiedzia� Bob. - Moja czarnulka ta�czy fenomenalnie, fika, �e palce liza�, pysznie si� bawimy. - Ja te� bym si� jeszcze troch� pobawi� - do��czy� do Boba Pete. Jupe znalaz� si� w mniejszo�ci oraz bez �rodka lokomocji, bo Pete przywi�z� ich tutaj swoim starym mustangiem. Pieszo nie wr�ci przecie� do Rocky Beach. - W porz�dku - zgodzi� si�. - Daj� wam godzin� na szale�stwa. Obserwowa�, jak Pete i Bob odnajduj� w t�umie swoje partnerki, jak wyruszaj� z nimi na parkiet, aby do��czy� do rozko�ysanych dyskotekowc�w. Orkiestra wystartowa�a ostro. Did�ej co� tam nawija�, ale nie by�o go s�ycha�. Poczu�, �e kto� dotkn�� jego ramienia. Odwr�ci� si� i zobaczy� Le�. Sta�a tu� przy nim, mru��c orzechowe oczy przed blaskiem reflektor�w. - Nie ta�czysz? - spyta�a. Jupe przecz�co pokr�ci� g�ow�. - Widzia�em, jak wybieg�a� za Mesjaszem. Nie przypuszcza�em, �e wr�cisz. - Wyjd�my na powietrze, tu nie ma czym oddycha�. Jupe poszed� za Le�. Znale�li si� na dziedzi�cu, w alei drzewek pomara�czowych prowadz�cej do pla�y. Morza nie by�o wida�, ale ci�gn�� stamt�d s�onawy rze�ki wiaterek. - Co my�lisz o Mesjaszu? - us�ysza� przej�ty g�os Lei. - Ma wielk� si�� wewn�trzn� - odpar�, czuj�c, �e sprawi jej tym przyjemno��. - Znacie si�? Nie odpowiedzia�a. Usiad�a na �aweczce ukrytej w g��bokim cieniu przed odblaskami latar�. Zrobi�a Jupe�owi miejsce obok siebie. - Jest geniuszem - powiedzia�a. - Potrafi uszcz�liwia� ludzi. Postawi� sobie za cel wybawi� ludzko��. - Chyba zbawi�? - skorygowa� Jupe. - Wybawi� od z�a, da� wszystkim rado��. - S�ysza�em o r�nych sektach... - zacz�� Jupe. - To nie jest religia - przerwa�a mu. - On wie, jak to zrobi�, ale potrzebuje asystent�w, kt�rzy p�jd� w �wiat, dotr� wsz�dzie. Kt�rego� dnia na ca�ej kuli ziemskiej ludzie obudz� si� i b�d� szcz�liwi. - Tak po prostu? - Po prostu - zapewni�a Lea. - Chyba mam troch� inny pogl�d na ludzkie szcz�cie - powiedzia� ostro�nie Jupe. - Nie mo�na by� bez przerwy szcz�liwym. To by si� szybko zamieni�o w nud�. Potrzeba troch� b�lu, ciut goryczy, �eby potem dozna� szcz�cia. Zupe�nie jak z jedzeniem: co za frajda ze smako�yk�w, je�li cz�owiek nie jest g�odny? - Nie rozumiesz - rzuci�a Lea ze zniecierpliwieniem. - By� mo�e - zgodzi� si� szybko Jupe, jakby wiedziony intuicj�. - Za ma�o wiem o Mesjaszu. Chcia�bym uwierzy�, �e potrafi da� ka�demu szcz�cie. - Naprawd� by� chcia�? - Poczu� na d�oni dotkni�cie jej palc�w. - S�owo - zapewni�. - Uwierzy� to za ma�o. Trzeba chcie� mu pom�c. - Gdybym uwierzy�, pomaga�bym Mesjaszowi - powiedzia� Jupe. Palce Lei ci�gle g�aska�y jego d�o�. Jupe�owi zrobi�o si� gor�co, ca�ym sob� ch�on�� delikatn� pieszczot�. Zrobi�o mu si� jeszcze bardziej gor�co, gdy ramiona Lei otoczy�y mu szyj� i poczu� na ustach leciutkie mu�ni�cie jej warg. Przelotne jak ruch powietrza. Trwa�o u�amek chwili. - Uwierzysz - dotar� do niego jej szept. - A wtedy, je�eli zechcesz, b�dziemy zawsze razem. Razem we dwoje czy w wi�kszym towarzystwie? Jupe chcia� o to zapyta�, ale nie zapyta�. Oswojony z mrokiem, patrzy� w ogromne, jakby �wiec�ce od wewn�trz, oczy dziewczyny. - Spotkajmy si� pojutrze - us�ysza�. - Znasz weso�e miasteczko w Inglewood? To niedaleko st�d. B�d� o �smej wiecz�r, przy karuzeli. ROZDZIA� 3 TAJEMNICZA PROPOZYCJA Rolf Bloom oraz trzej inni uczestnicy zbiorowej ekstazy w domu towarowym Bloomingdale pope�nili samob�jstwo. Kilkana�cie os�b pr�bowa�o odebra� sobie �ycie, kilkadziesi�t znajdowa�o si� w stanie g��bokiej depresji, z kt�r� nie umieli poradzi� sobie lekarze. Bili Norton zbiera� policyjne meldunki i przekazywa� s�u�bom specjalnym. Tam przyjmowano to z niepoj�tym zadowoleniem i nie udzielano w zamian �adnych informacji. �Nasz problem. Pan ma to z g�owy�. Ale nie mia�: musia� odpiera� ataki dziennikarzy, zas�aniaj�c si� dobrem �ledztwa, i milcze� o s�u�bach. By� dla nich wygodn� tarcz�. Mia� natomiast na g�owie epidemi� znikni�� m�odych ludzi. Policja odnotowa�a ju� kilkana�cie przypadk�w tajemniczych zagini��. I zawsze tam, gdzie przedtem pojawia� si� Mesjasz. Teraz patrzy� wi�c krytycznie i z pewnym rozczarowaniem na Jupitera Jonesa, kt�ry przekonywa� go, �e Mesjasz nikogo nie uprowadza ani nie namawia, aby si� do niego przy��czy�, porzucaj�c rodzin�. - Przeciwnie - zako�czy� Jupe. - Prosi tylko o �yczliwo�� dla �Drogi do raju�. Przyrzeka m�tnie, �e kiedy�, w przysz�o�ci, znajd� si� przy nim wybrani, �eby wsp�lnie krzewi� ide� powszechnego szcz�cia. - No to sk�d te znikni�cia po jego wyst�pieniach? - zirytowa� si� prokurator okr�gowy. - Za du�o zbieg�w okoliczno�ci. - Nie wiem - odpar� Jupe bez przekonania. - Jeszcze nie wiem... Norton by� dobrym psychologiem. Wyczu� niepewno��. - My�l�, �e co� przede mn� ukrywasz - zaryzykowa�. - B�dziemy dalej bada� t� spraw�. - Jupe uciek� gdzie� wzrokiem, zatrzyma� go na stoj�cej lampie z zielonym aba�urem. - Chcia�bym wiedzie� troch� wi�cej o Mesjaszu. Bili Norton wyj�� z szuflady teczk� z aktami. By�a cieniutka. Zajrza� do �rodka, przerzuci� par� dokument�w. - Nazywa si� Mess Howard, pochodzi z Greenwood, z przyzwoitej rodziny. Ojciec jest pastorem. Z wykszta�cenia nauczyciel. Nie karany. Lat dwadzie�cia pi��, kawaler. Odziedziczy� po ciotce spory maj�tek, lecz nie korzysta z niego, �yje skromnie. Mieszka w suterenie na przedmie�ciach Los Angeles, ci�gle w rozjazdach, ma wiele spotka� z m�odzie��. To, mniej wi�cej, wszystko, co o nim wiemy. - Niewiele. - Jupe skubn�� doln� warg�, possa� j�, zn�w skubn��. - Ma du�� si�� przekonywania, umie porwa� s�uchaczy. Nam te� zawr�ci� troch� w g�owie. By� mo�e za par� dni dowiem si� czego� wi�cej. Nie powiedzia� mi wszystkiego - skonstatowa� Bili Norton i poprosi� Jupe�a, �eby by� z nim w kontakcie. Weso�e miasteczko w Inglewood by�o naprawd� weso�e: w takt muzyczki wirowa� diabelski m�yn, kr�ci�a si� karuzela, ludzie p�kali ze �miechu w salonie krzywych zwierciade�, strzelali z wiatr�wki do dinozaur�w, �owili na haczyk plastikowe rybki, ogl�dali wyst�py cyrkowc�w pod namiotami. Jupe rozsta� si� z kolegami przed wej�ciem do weso�ego miasteczka. - B�d�cie w pobli�u. Utrzymujemy kontakt wzrokowy. Pami�taj, Bob, zr�b nam zdj�cie. Bob skin�� g�ow�, potem mrugn�� do Pete�a. - Ty te� zaprasza�e� kumpli na swoj� pierwsz� randk�? - Chyba nie - powiedzia� Pete. - Ale ja mam to ju� dawno za sob�. Te� si� troch� ba�em za pierwszym razem. - Zejd�cie ze mnie - mrukn�� Jupe. - To nie jest zwyk�a randka. - A jaka? - zapyta� Bob. - Nie wierzysz, �e dziewczyna po prostu zakocha�a si� w tobie? Jupe faktycznie w to nie wierzy�. Kto z miejsca traci g�ow� dla ch�opaka z nadwag�? Cho� bywa r�nie, tak jak r�ne s� gusty dziewcz�t: kochaj� si� w podtatusia�ych nauczycielach, kolegach ojc�w, dawno zmar�ych gwiazdorach filmowych, krzywog�bych piosenkarzach na haju... Grubas te� cz�owiek. Tyle �e zazwyczaj potrzeba mu wi�cej czasu, aby oczarowa� dziewczyn�, na przyk�ad swoj� osobowo�ci�, fantazj�, intelektem. Nie odpowiedzia� Bobowi. Ruszy� szybko w stron� karuzeli. Ju� z daleka zobaczy� Le�. By�a ubrana w te same wyp�owia�e d�insy i mia�a jeszcze wi�ksze oczy, koloru w�oskiego orzecha. Kasztanowe w�osy, zaczesane g�adko do ty�u i spi�te w w�ze�, dodawa�y jej delikatnej twarzy wyrazu powagi. Sylwetka tancerki z nogami do szyi, z tali� jak osa. Jupe stwierdzi� z podziwem, �e nie ma wok� atrakcyjniejszej dziewczyny, i z satysfakcj� podszyt� niedowierzaniem, �e czeka na niego. - Jest pi�� po �smej - us�ysza�. - Ju� si� ba�am, �e nie przyjdziesz. Jupe odruchowo wci�gn�� brzuch, wypi�� klatk� piersiow�, napr�y� musku�y. - Przepraszam za pi�� minut sp�nienia - powiedzia�, obejmuj�c d�oni� smuk�e palce Lei. - Cudownie wygl�dasz. - Przejedziemy si� na diabelskim m�ynie? Jupe nie cierpia� diabelskich m�yn�w, nie lubi�, gdy �o��dek podchodzi� mu do gard�a, ale u�miechn�� si�, skin�� g�ow�. K�tem oka zobaczy�, jak Bob, zza czyich� plec�w, celuje w nich obiektywem. Lea nawet nie zauwa�y�a b�y�ni�cia flesza. Wsiedli do pomalowanej na fioletowo dwuosobowej gondoli. M�yn ruszy� wolno, gondola pop�yn�a w g�r�. Jupe poczu� w d�oni d�o� Lei. - Troch� si� boj� - us�ysza�. - Opowiedz mi o sobie, Jupe. Jupiter z o�ywieniem, maskuj�c w ten spos�b niepok�j o �o��dek, zacz�� opowiada� Lei o sk�adzie staroci jego wujostwa, gdzie pe�no jest niezwyk�ych przedmiot�w, o wuju Tytusie i ciotce Matyldzie, zast�puj�cych mu rodzic�w, potem o parze najbli�szych przyjaci�, kt�rzy maj� na imi� Pete i Bob, s� �wietnymi kumplami, byli z nim na dyskotece w Norfolk. Nie napomkn�� jednak o agencji Trzech Detektyw�w. - S� tacy jak ty? - zapyta�a Lea. - W jakim sensie? Gondola osi�gn�a najwy�szy punkt i zastyg�a na moment: w oddali wida� by�o feeri� �wiate� wieczornego Los Angeles, a w dole, bardzo daleko, snuj�cych si� ludzi o rozmiarach mr�wek. �o��dek Jupe�a niebezpiecznie si� skurczy�, lecz szcz�liwie nie odm�wi� pos�usze�stwa. - My�l�, �e mo�na na tobie polega� - us�ysza� g�os Lei. - Nie jeste� przeci�tnym g�upkiem z sieczk� w m�zgownicy. Jeste� wra�liwy. Nie wygl�dasz na egoist�, obchodz� ci� inni ludzie. Zastanawiasz si� nad �yciem. - Od czasu do czasu - przytakn�� Jupe. - Twoi przyjaciele tak�e? - Pod tym wzgl�dem jeste�my podobni - powiedzia� Jupe. - Z byle kim nie m�g�bym si� przyja�ni�. Gondola ruszy�a w d�, coraz bardziej przy�pieszaj�c. �o��dek Jupe�a zacz�� pcha� si� do gard�a. Nie by�o to przyjemne. - Ja te� rozmy�lam o �yciu - powiedzia�a Lea, wpijaj�c si� palcami w d�o� Jupe�a. - Moje �ycie by�o puste, dop�ki nie spotka�am Mesjasza. Teraz nabra�o sensu. Jupiter przeczuwa�, �e Lea wspomni o Mesjaszu. Ko�o diabelskiego m�yna zacz�o zwalnia�. �o��dek si� uspokoi�, znikn�y md�o�ci. - Ludzie s� �li nie z wyboru, tylko dlatego, �e takie panuj� regu�y na �wiecie - ci�gn�a Lea. - To da si� zmieni�. - Nie jestem pewien - powiedzia� Jupe. - Jedni s� �li, inni dobrzy. - To da si� zmieni� - powt�rzy�a Lea, jakby nie dos�ysza�a. - Po to objawi� si� Mesjasz. Kiedy go poznasz bli�ej, uwierzysz tak samo jak ja, �e to jest mo�liwe. A on potrzebuje oddanych pomocnik�w. - Poznam bli�ej Mesjasza? - By� mo�e. Je�li naprawd� chcesz zrobi� co� dobrego dla ludzi. - Z przyjemno�ci� - powiedzia� Jupe. Lea spojrza�a z ukosa na Jupe�a. Chyba spodziewa�a si� �arliwszej reakcji. - A twoi dwaj przyjaciele? Mo�na im zaufa�? - Na bank - zapewni� Jupe, teraz ju� z entuzjazmem. - Chcesz ich pozna�? S� tutaj. Lea waha�a si� przez kilka chwil. M�yn stan��, wysiedli z gondoli, oboje na gumowych nogach. - Ja te� jestem tu z dwiema kole�ankami - powiedzia�a w ko�cu. - Mo�emy razem p�j�� na lody. Obsiedli w sz�stk� stolik na tarasie kawiarni, z widokiem na weso�e miasteczko. Heidi, pos�gowa blondyna w skandynawskim typie, usiad�a przy Bobie, Sara - ma�om�wna, �niada, o czarnych prostych w�osach, podobna do Indianki - obok Pete�a. Zam�wili lody waniliowe i coca-col� z cytryn�. Przedtem Lea zamieni�a kilka s��w na stronie z kole�ankami, a Jupe z Pete�em i Bobem. Jedli lody w milczeniu, obserwuj�c bawi�cych si� ludzi. Bob i Pete czuli, �e sami s� obserwowani przez dziewcz�ta. Bob zachowywa� si� swobodnie, fotografowa� jakie� scenki przy diabelskim m�ynie, p�niej z bliska cykn�� zdj�cie zajadaj�cym lody, prosz�c o u�miech. Pete by� czujny. - Byli�cie wszyscy trzej na dyskotece w Norfolk? - pierwsza odezwa�a si� Heidi. - S�yszeli�cie wcze�niej o Mesjaszu? - Niewiele - powiedzia� Bob. - Wiedzieli�my, �e ma tam by� - dorzuci� Pete. - Dlatego przyszli�my. - Od kogo wiedzieli�cie? - zapyta�a Sara. Mia�a niski gard�owy g�os. - Ju� nie pami�tam - powiedzia� Jupe. - Chyba na stacji benzynowej. Jacy� ludzie m�wili o tym. - Co m�wili? - Sara utkwi�a w nich badawcze, �widruj�ce spojrzenie. - �e pojawi� si� Mesjasz. Nazwali go fantastycznym facetem. - Bob pos�a� Sarze sw�j niezawodny, pe�en wdzi�ku u�miech, lecz nie wywo�a�o to �adnej reakcji. - �e warto go pos�ucha�. - Nie rozczarowa� was? - By� porywaj�cy - odpowiedzia� Jupe. - Po prostu nami wstrz�sn��. - Pete i Bob przytakn�li. - Cz�owiek go s�ucha i wierzy. - Trzeba wierzy� - powiedzia�a Lea, opieraj�c si� plecami o rami� Jupe�a. - Wierzy i tyle? - zapyta�a Heidi. - Nie ma ochoty sam kiwn�� palcem? Uczestniczy� we wspania�ym przedsi�wzi�ciu? Pom�c Mesjaszowi? - Rozumiem, �e wy mu pomagacie - powiedzia� Jupe. Sara spojrza�a surowo na kole�anki. �adna si� nie odezwa�a. - Mog�abym za�atwi� wam spotkanie z Mesjaszem - odezwa�a si� po pauzie Sara. - Pod warunkiem, �e gdyby on was zaakceptowa�, a wy jego, byliby�cie gotowi wsp�pracowa�. Jupe wymieni� spojrzenia z Petem i Bobem. Uzyska� ich niem� aprobat�. - My�l�, �e Mesjasz m�g�by na nas liczy� - powiedzia�, patrz�c w oczy Sarze. - B�d�cie jutro wszyscy trzej w ko�ciele prezbiteria�skim na Holm Street. O czwartej po po�udniu. Sara wsta�a. Wsta�y r�wnie� Heidi i Lea. Przeprosi�y, ale czas na nie. Jupe obserwowa� z tarasu kawiarni, jak oddalaj� si�, przecinaj� jezdni� i wsiadaj� do terenowego jeepa cherokee, zaparkowanego nieopodal supermarketu. Sara siad�a za kierownic�. - Mamy zamiar wsp�pracowa� z Mesjaszem? - zapyta� z u�mieszkiem Pete. - Je�li idzie o mnie... Nie doko�czy�. Jupe przesta� skuba� doln� warg�. - Zdaje si�, �e prokurator okr�gowy prawid�owo kojarzy - powiedzia�. - Te znikni�cia mog� nie by� przypadkowe. Dwie rzeczy mnie interesuj�. - Pierwsza: na czym polega wsp�praca z Mesjaszem - wtr�ci� Bob. - I druga, jeszcze ciekawsza: w jaki spos�b ma si� odbywa� uszcz�liwianie ludzko�ci -doko�czy� Jupe. Ko�ci� wygl�da� na pusty. Z ulicznego �aru wchodzi�o si� w p�mrok wype�niony przyjemnym ch�odem, rozja�niony tu i �wdzie kolorowymi plamami �wiat�a od umieszczonych wysoko witra�y. Kiedy oczy przywyk�y do p�mroku, Jupe rozejrza� si� dooko�a, lecz nie zobaczy� nikogo. By�o pi�� po czwartej. - Mo�e z nas zrezygnowali? - wyrazi� przypuszczenie Pete. - Mam nadziej�, �e nie - szepn�� Jupe. - W�tpi�, �eby s�yszeli o Trzech Detektywach. - Pami�taj, �e masz do czynienia z Mesjaszem - u�miechn�� si� leciute�ko Bob. Czuli si� troch� nieswojo w mrocznej ciszy �wi�tyni, przenikni�tej zapachem kadzid�a. Gdzie� w g��bi p�on�y �wiece. Potem z g�ry dobieg�a muzyka organowa, kilka smutnych rozci�gni�tych akord�w, przypominaj�cych kobiecy p�acz. I znowu cisza. Jupe poczu�, �e kto� z ty�u dotyka jego ramienia. Odwr�ci� si� i zobaczy� Le�. Mia�a surowy wyraz twarzy, ale w oczach odrobin� ciep�a, kiedy patrzy�a na Jupe�a. A mo�e tylko tak mu si� wyda�o. - Chod�cie za mn� - us�yszeli. Kr�tymi schodkami wspi�li si� na ch�r. Przy klawiaturach organ�w siedzia� kto�, odwr�cony do nich plecami. Palce spoczywa�y na klawiszach. Lea znik�a. M�czyzna powoli odwr�ci� si� w ich stron�. D�ugie bia�e w�osy opada�y na lnian� koszul� rozpi�t� na piersi. Nie poda� im r�ki, lecz wykona� ramieniem kolisty ruch, jakby ich b�ogos�awi�. - Witajcie - us�yszeli �agodny g�os. - Tak si� ciesz�, �e przyszli�cie. S�ysza�em o was od dziewcz�t, odnios�y dobre wra�enie. Wydaje im si�, �e mo�emy by� sobie bliscy. - Nam te� si� tak wydaje - powiedzia� Jupe. - S�uchali�my pana z przej�ciem. Mesjasz u�miechn�� si� wstydliwie. Chusteczk� przetar� szk�a w drucianej oprawce. - A potem? - zapyta�. - Czy nie pojawi�y si� w�tpliwo�ci? Nie pomy�leli�cie, �e jestem wariatem, opanowanym przez utopijn� ide�? Takim troch� walni�tym prorokiem, wieszcz�cym powszechne szcz�cie? - Mnie to przysz�o do g�owy - odruchowo przyzna� Bob. - Przepraszam... Jupe skarci� go spojrzeniem, ale Mesjasz wydawa� si� zadowolony. - Prawid�owa reakcja - powiedzia�. - Na zdrowy rozum trudno w to uwierzy�. Wi�kszo�� moich s�uchaczy ma p�niej w�tpliwo�ci. Nie daj� przecie� dowod�w, �e potrafi� dokona� tego, co zapowiadam. - Fakt - zgodzi� si� Pete. Mesjasz przygl�da� im si� zza grubych szkie�. Mia� przenikliwe spojrzenie. - Jeszcze nie czas na to - powiedzia� przepraszaj�cym tonem. - Na razie sprawdzam, czy ludzie pragn� z ca�ego serca by� lepsi. Wielu jest takich. Ale nie tak wielu gotowych zaanga�owa� si� osobi�cie, p�j�� razem ze mn� na ca�o��. Zaufa� mi. - Pan si� dziwi? - zaryzykowa� Jupe; ta uwaga mog�a nie przypa�� do gustu Mesjaszowi. Ale si� myli�. Przypad�a. - Ani troch� - powiedzia� cicho. - Ceni� wasz� szczero��. Tym, kt�rych wybieram, daj� dow�d, �e nie s� to puste obietnice. I nagle z Trzema Detektywami sta�o si� co� dziwnego. Wszyscy poczuli si� rozkosznie szcz�liwi. Pete mia� oczy pe�ne �ez, Bob patrzy� przed siebie z wyrazem rozanielenia. Jupe czu� nieprzepart� ch�� rzucenia si� im na szyj�. Trwa�o to przez kr�tki moment, lecz stanowi�o doznanie wstrz�saj�ce. Potem wszystko wr�ci�o do normy. Hipnoza? Mesjasz nawet nie patrzy� na nich. Odwr�ci� si� na �w moment, spogl�daj�c w ch�odny p�mrok �wi�tyni. Jupe wyczu� za plecami czyj�� obecno��. To by�a Sara. Sta�a, oparta o filar, trzymaj�c r�ce z ty�u i przechylaj�c g�ow�. Jej india�ska twarz nie wyra�a�a niczego, jakby dziewczyna ich nie poznawa�a. - Otrzymali�cie dow�d - us�yszeli g�os Mesjasza. - P�jdziecie za mn�? Pete chcia� zapyta�, dok�d mieliby p�j��, ale Jupe nie dopu�ci� go do g�osu. - P�jdziemy za panem - powiedzia� z moc�. Mesjasz zbli�y� si� do nich. Biel jego w�os�w by�a niezwyk�a, nie mia�a nic wsp�lnego z siwizn�. Przypomina�a raczej w�osy anielskie, jakimi zdobi si� choink�. - Od tej chwili musi was obowi�zywa� tajemnica - rozleg� si� jego �ciszony, �agodny g�os. - O tym, co zobaczycie i prze�yjecie, nikt nie mo�e si� dowiedzie�. Musz� was prosi� o z�o�enie przysi�gi. Jej z�amanie grozi, niestety, strasznymi konsekwencjami, wi�c zastan�wcie si� przedtem. Jeszcze jest czas, aby si� wycofa�. - Ja przysi�gam - Jupe podni�s� do g�ry dwa z�o�one palce. Pete i Bob zrozumieli, �e i oni musz� zrobi� to samo. Moment by� decyduj�cy. Podnie�li w g�r� palce. ROZDZIA� 4 FARMA NA PUSTKOWIU Jeep cherokee zjecha� z autostrady na drog� lokaln�, z tej drogi na wyboisty trakt. Pojawi�y si� sosnowe zbocza g�r Sierra Nevada, najpierw �agodne, p�niej coraz bardziej strome. Trakt, poci�ty koleinami, wi� si� w�r�d ska�, kluczy� nad przepa�ciami, pn�c si� stromo w g�r�. Okolica stawa�a si� dzika, nie wida� by�o �adnych domostw. Od czasu do czasu jeep, prowadzony pewnie przez Sar�, przeskakiwa� rozpadliny i wtedy Jupe przymyka� oczy i bezwiednie przyciska� si� do siedz�cej obok Lei. Szczerze m�wi�c, skoki terenowego samochodu by�y pretekstem, aby przytuli� si� na moment do dziewczyny. Jupe zauwa�y�, �e to samo robi Bob, siedz�cy przy Heidi. Pete, na przednim siedzeniu, rozgl�da� si� dooko�a, podziwiaj�c bujn� ro�linno��, kt�ra zdawa�a si� nie mie� dot�d kontaktu z cz�owiekiem. - Dok�d jedziemy? - zapyta� Sar�. - Zobaczysz - us�ysza�. - Zdrowo nas trz�sie. Ciekawe, kto d�u�ej wytrzyma, my czy samoch�d. - Ju� niedaleko. Pete jeszcze raz postanowi� poci�gn�� Sar� za j�zyk. Dotychczas Indianka (mo�e Meksykanka?) nie by�a rozmowna, z trudem udawa�o si� wydoby� z niej s�owo. Mia�a twarz o kamiennym wyrazie, pozbawion� mimiki. - By�a� przy naszym spotkaniu z Mesjaszem - powiedzia�. - Poczu�a� to samo co my? - Uwa�aj. Zakr�t. Wyrzuci�oby go z siedzenia, gdyby nie pasy. Jeep przechyli� si� niebezpiecznie nad kraw�dzi� przepa�ci, ale pot�ny nap�d na cztery ko�a wyni�s� go na prost�. Lea pisn�a. Tym razem ona przycisn�a si� do Jupe�a. I nie cofn�a si� od razu. - My trzej doznali�my dziwnego wstrz�su - ci�gn�� Pete. - Jakiego� wariackiego uszcz�liwienia. Na chwilk�. A ty? Przecie� sta�a� obok. - Chwila wystarczy. - Jak to si� sta�o? Hipnotyzer wpatruje si� w medium, co� mu wmawia. A Mesjasz nawet nie patrzy� w nasz� stron�. - On nie hipnotyzuje. - Daj spok�j - Pete za�mia� si�. - Co� musia� z nami zrobi�. - Nic. - Chcesz powiedzie�, �e cz�owiek sam z siebie nagle g�upieje ze szcz�cia? Sara nie zareagowa�a. By�a zaj�ta prowadzeniem wozu, a umia�a to robi� rajdowe. Jeep wspina� si� na stromizny i pokonywa� bezdro�a jak kozica g�rska. Wkr�tce przed jad�cymi roztoczy� si� widok na turkusow� dolin�. Po�rodku biela�o ranczo, otoczone wysokim murem z czerwonawej ceg�y. Samoch�d sp�yn�� w d� kamienist� �cie�k�, wij�c� si� mi�dzy krzewami, i stan�� przed bram� wjazdow�. Sara otworzy�a j� pilotem. - Jeste�my na miejscu - szepn�a Lea i na kr�tki moment przytuli�a si� do Jupe�a. Jeep zaparkowa� na podje�dzie, obok trzech innych woz�w terenowych. Kotlinka naprzeciw bia�ego budynku przypomina�a amfiteatr. Na niskich �awkach ustawionych w kr�gi siedzieli ch�opcy i dziewcz�ta w jednakowych lnianych koszulach si�gaj�cych kolan. W dole, po�rodku niewielkiej areny wysypanej �wirem, sta�o proste drewniane krzes�o. Lea i Heidi przysiad�y na �awce obok grupki dziewcz�t. Sara wprowadzi�a Trzech Detektyw�w na aren�. - Przedstawiam wam nowych przyjaci�: Jupiter, Pete i Bob. S� po przysi�dze, zostan� z nami. - Hej! Cze��! Jak si� macie! - dobieg�y zewsz�d g�osy. - Przywitajmy ich po naszemu. Z wielkiego megafonu zawieszonego na drzewie pop�yn�a skoczna melodia. Amfiteatr podchwyci� j�. By�a to weso�a pie�� o przyja�ni i braterstwie oraz wierno�ci Mesjaszowi. Potem wszyscy umilkli, a z bia�ego farmerskiego domu wyszed� Mesjasz i wkroczywszy na aren�, pob�ogos�awi� wszystkich wzniesieniem ramion. Rozleg�y si� oklaski. - Lea, Sara i Heidi b�d� waszymi przewodniczkami - powiedzia� do Trzech Detektyw�w, kiedy oklaski ucich�y. - Usi�d�cie przy nich. Dzi� pom�wimy o opiece nad szcz�liwym spo�ecze�stwem - zacz��, gdy Jupe, Pete i Bob zaj�li miejsca na �awce obok dziewcz�t. - Szcz�liwi ludzie s� jak dzieci. Na was, moi drodzy, spocznie obowi�zek pokierowania nimi, aby �ycie bieg�o normalnie. M�wi� przez p� godziny, sugestywnie, �agodnym, ciep�ym g�osem. By� to instrukta� przypominaj�cy wyk�ad dla przedszkolanek. Potem wszyscy rozeszli si� do zaj��. Na farmie by�y stajnie, obory, du�y ogr�d warzywny. - Jeste�my tu samowystarczalni - t�umaczy�a Lea, oprowadzaj�c Jupe�a po gospodarstwie. - Ka�dy ma swoje zadania, wy te� je otrzymacie. Co powiesz o koniach? Potrzebujemy kilku stajennych. Jupe odpar�, �e on i jego koledzy bardzo lubi� konie. Zapyta�, jak d�ugo tu b�d� i kiedy ma nadej�� �w Wielki Dzie� Uszcz�liwiania, o kt�rym kilka razy wspomnia� Mesjasz w swoim wyk�adzie. Us�ysza�, �e ju� nied�ugo. Przydzielono im wsp�lny pokoik w naro�nym skrzydle: trzy �elazne ��ka, trzy szafki, st�, sk�adane krzes�a. Na �cianie wisia� g�o�nik. Lea wyja�ni�a, �e na farmie nie ma radioodbiornik�w, telewizji, a nawet telefonu. Wed�ug Mesjasza kontakty ze �wiatem zewn�trznym nie s� wskazane: przeszkadza�yby w koncentracji nad zadaniami, kt�re czekaj� wybranych. - Nie macie ze sob� telefon�w kom�rkowych? - spyta�a. - Nie - odpowiedzia� szybko Jupe; sw�j miniaturowy aparat mia� ukryty na dnie plecaka w saszetce z przyborami toaletowymi. - Czy wolno opuszcza� ranczo? - Cieszymy si� tutaj pe�n� wolno�ci� - powiedzia�a Heidi. - Mesjasz jednak oczekuje, �e b�dziemy trzyma� si� razem. - Po co st�d wychodzi�? - doda�a Sara. - Naoko�o g�usza. Nikogo w promieniu kilkudziesi�ciu kilometr�w. Nawet my�liwi nie zapuszczaj� si� w te strony. - To po co mur i zamykana brama? - spyta� Pete. - Nie wpuszczamy obcych. Teren prywatny. Pami�tacie o przysi�dze? Kiedy zostali sami, Jupe ruchem g�owy wskaza� na g�o�nik i zaproponowa� obejrzenie stajni, gdzie od jutra mieli pracowa�. Wyszli na zewn�trz budynku. - G�o�nik mo�e dzia�a� w obie strony - wyja�ni� szeptem. - Podejrzewam pods�uch. - D�ugo tu b�dziemy? - zapyta� Pete. - jako� nie pal� si� do farmerskich zaj��. - Naliczy�em w amfiteatrze dwadzie�cia trzy osoby - powiedzia� Jupe. - My�l�, �e s� to ci zaginieni. Trzeba sprawdzi�. - Ciekawe, jak si� potem st�d wydostaniemy - mrukn�� Bob. Leniwie przechadzaj�c si�, podeszli do bramy. Nie mia�a zamk�w; skrzyd�a rozsuwa�y si� tylko na sygna� pilota. Trzymetrowej wysoko�ci mur, otaczaj�cy ranczo, by� zwie�czony drutem kolczastym na wygi�tych do wewn�trz metalowych wspornikach. - Solidna obrona przed inwazj� - zauwa�y� Pete. - Raczej przed pr�bami ucieczek - powiedzia� Jupe, patrz�c ponad murem na czerwonawe postrz�pione szczyty g�r otaczaj�cych dolin�. - Bardzo �adnie tutaj. - Bardzo �adnie - przytakn�� g�o�no Bob i cicho zapyta�: - Dlaczego przed ucieczkami? Jupe wskaza� na wsporniki. - Jak w wi�zieniu, przechylone do �rodka. Trudniej sforsowa�. Nie narzucisz koca na drut kolczasty. Dostrzeg� w pojemniku na �mieci blaszan� puszk� po coca-coli. Podrzuci� j� w g�r� tak, aby zaczepi�a o druty. Zaiskrzy�o. - S� pod napi�ciem - szepn��. - Tak przypuszcza�em. Pod wiecz�r amfiteatr zamieni� si� w dyskotek�. Poprzedzi�o j� kr�tkie przem�wienie Mesjasza, jak zawsze magnetyzuj�ce s�uchaczy: dziejowa misja, szlachetne pos�annictwo. - W niedalekiej przysz�o�ci na kuli ziemskiej stan� wasze pomniki, waszymi imionami zostan� nazwane miasta - zako�czy�. - Ale nie dla s�awy pragniemy uszcz�liwi� ludzi i zmieni� bieg dziej�w. Czujemy wewn�trzn� potrzeb� s�u�enia innym. Chcemy stworzy� nowy, wspania�y �wiat. Religie tylko obiecuj� nagrody gdzie� na tamtym �wiecie, w zamian za pokor� i wyrzeczenia. Gdzie jest tamten �wiat, czy w og�le istnieje? Nikt tego nie dowi�d�. My uczynimy nasz �wiat pi�knym, bez wymuszania na ludziach po�wi�ce�, rezygnacji, mod��w. Tw�rcy religii nie rozumieli Boga. On nie potrzebuje �wi�ty� ani pok�on�w. Po co Mu to? Je�li B�g jest dobrem, nam �yczy tego samego. A my wesprzemy jego dzie�o jako pierwsi, kt�rzy poj�li prawd�. - Zrobi� pauz�, odetchn�� g��boko. - Jeste�cie gotowi? - rzuci� z nieoczekiwan� moc�. - Jeste�my! - pad�a ch�ralna, przepe�niona entuzjazmem odpowied� i zagrzmia�y oklaski. Oddali� si�, wstydliwie u�miechni�ty, za�enowany aplauzem. W �lad za nim po�pieszy�y Sara, Lea i Heidi. Z g�o�nik�w trysn�a muzyka, wszyscy zacz�li ta�czy�. Pieguska z zadartym nosem poci�gn�a za sob� Boba, inna dziewczyna porwa�a na aren� Pete�a. Jupe stan�� na uboczu, ukryty przed blaskiem lampion�w otaczaj�cych amfiteatr. Przygl�da� si� rozbawionemu t�umkowi, w zamy�leniu s