3789

Szczegóły
Tytuł 3789
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3789 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3789 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3789 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROBERT E. HOWARD Kull (Przekad: Micha i Tomasz Kreczmarowie) Prolog O epoce zwanej przez kronikarzy z Nemedii Wiekiem Przed Kataklizmem, nie wiadomo zbyt wiele. Jedynie o jej ostatniej cz�ci kr��� okryte mg�� tajemnicy legendy. Znana historia zaczyna si� od momentu zanikania cywilizacji sprzed kataklizmu. Cywilizacji zdominowanych przez kr�lestwa Kamelii, Yalusji, Yerulii, Grondaru, Thule i Commorii. Ludzie �yj�cy na tych terenach m�wili tym samym j�zykiem i mieli podobne sposoby bycia. Istnia�y wtedy i inne kr�lestwa, mniej rozwini�te i zamieszka�e przez inne, starsze rasy. Barbarzy�cy tej epoki to Piktowie �yj�cy na wyspach, daleko na Zachodnim Oceanie, mieszka�cy Atlant� - ma�ego kontynentu pomi�dzy Wysp� Pikt�w, a g��wnym kontynentem oraz Lemuryjczycy, kt�rzy zamieszkiwali �a�cuch du�ych wysp na wschodzie. W czasach tych, wi�kszo�� teren�w by�a nieodkryta. Cywilizowane kr�lestwa, mimo �e bardzo rozleg�e, zajmowa�y niewielki obszar ca�ej planety. Yalusja by�a kr�lestwem po�o�onym najdalej na zach�d Thuria�skiego kontynentu. Grondar z kolei le�a� na najdalszym wschodzie. Ludzie �yj�cy na wschodzie tego� kr�lestwa, byli mniej ucywilizowani i �cierali si� z dzik� i okrutn� pustyni� Na obszarach mniej suchych, w d�unglach i g�rach, istnia�y klany i szczepy prymitywnych dzikus�w. Daleko na po�udniu znajdowa�a si� wyra�nie pra-ludzka, legendarna cywilizacja nie maj�ca kontaktu z kultur� thuria�sk�. Na odleg�ych, wschodnich brzegach kontynentu �y�a inna rasa ludzka, jednak tajemnicza i niethuria�ska. Jedynym narodem utrzymuj�cym z ni� sporadyczny kontakt byli Lemuryjczycy. Najwyra�niej lud ten pojawi� si� z pokrytego cieniem, nienazwanego kontynentu, le��cego gdzie� na wsch�d od Wysp Lemuryjskich. Cywilizacja thuria�sk� rozpada�a si�; jej armie sk�ada�y si� w wi�kszo�ci z barbarzy�skich najemnik�w. Piktowie, Atlantydzi i Lemuryjczycy byli genera�ami, m�ami stanu, a czasem nawet kr�lami. W opowie�ciach o utarczkach pomi�dzy kr�lestwami, wojnach pomi�dzy Yalusj� i Commori�, jak i o podbojach, dzi�ki kt�rym Atlantydzi stworzyli kr�lestwo na kontynencie, wi�cej jest legend ni� prawdziwej historii. Era Hyboryjska Ucieczka z Atlantydy S�o�ce zachodzi�o. Ostatnie purpurowe promienie rozla�y si� po ziemi i zatrzyma�y si� jak krwiste korony na o�nie�onych g�rskich szczytach. Trzej m�czy�ni, ogl�daj�cy dotychczas koniec dnia w milczeniu, odetchn�li zapachem wiatru z dalekich las�w. Po chwili zaj�li si� ca�kiem ju� przyziemnymi sprawami. Jeden z nich piek� dziczyzn� nad ma�ym ogniskiem. Dotkn�� palcem sycz�cego mi�sa i z min� smakosza obliza� go. - Gotowe, Kullu, Khor-nahu. Mo�emy je��. By� m�ody, dopiero niedawno osi�gn�� wiek m�ski. Wysoki, szeroki w ramionach, szczup�y w pasie, porusza� si� z pe�n� skrywanej si�y gracj� lamparta. Jednym z jego towarzyszy by� pot�nie zbudowany m�czyzna w sile wieku o bu�czucznym wyrazie twarzy. Drugi bardzo przypomina� m�odzie�ca. By� nieco od niego wy�szy i szerszy w ramionach, a jego klatka piersiowa by�a troch� pot�niejsza. Sprawia� wra�enie du�o silniejszego i zr�czniejszego. - Dobrze - powiedzia� Kuli. - Jestem g�odny. -Czy kiedykolwiek jest z tob� inaczej, Kullu? - zadrwi� pierwszy m�odzieniec. - Kiedy walcz� - powa�nie odpowiedzia� Kuli. Tamten szybko spojrza� na przyjaciela, by pozna� w jakim jest nastroju. Nie zawsze trafnie odgadywa� my�li Kulla. - A potem pragniesz krwi - wtr�ci� starszy m�czyzna. -Am-ra, przesta� �artowa� i pokr�j dla nas mi�so. Zapad� ju� zmrok i na niebie rozb�ys�y gwiazdy. Nad ciemn�, g�rzyst� okolic� zerwa� si� wieczorny wiatr. Nagle gdzie� daleko zarycza� tygrys. Khor-nah odruchowo si�gn�� po le��c� na ziemi w��czni� z krzemiennym grotem. Kuli odwr�ci� g�ow�, a w jego zimnych oczach rozpali�y si� dziwne ogniki. - Pr�gowani bracia zapoluj� dzi� w nocy - odezwa� si�. - Oddaj� cze�� wschodz�cemu ksi�ycowi. -Am-ra wskaza� na wsch�d, gdzie coraz bardziej widoczna stawa�a si� czerwona po�wiata. - Dlaczego? - zapyta� Kuli. - Przecie� ksi�yc pokazuje ich obecno�� ofiarom i wrogom. -Kiedy�, wieleset lat temu-rzek� Khor-nah - �cigany przez my�liwych tygrys kr�lewski, wezwa� na pomoc kobiet� mieszkaj�c� na ksi�ycu. Ona zrzuci�a mu �odyg� winoro�li, po kt�rej wdrapa� si� na ksi�yc i zamieszka� tam na wiele lat. Od tej pory wszyscy pr�gowani bracia czcz� ksi�yc. - Nie wierz� w to - otwarcie powiedzia� Kuli. - Dlaczego pr�gowany lud mia�by oddawa� cze�� ksi�ycowi za to, i� przed wieluset laty pom�g� jednemu spo�r�d nich? Wiele tygrys�w wspi�o si� na Ska�� �mierci i tym sposobem umkn�o my�liwym. Mimo to nie czcz� tej ska�y. Sk�d mogliby wiedzie�, co wydarzy�o si� tak dawno temu? Khor zmarszczy� brwi. - Kullu, nie przystoi ci wy�miewa� starszych od ciebie, czy te� drwi� z legend twego przybranego ludu. Opowie�� ta musi by� prawdziwa, gdy� przekazywana jest z pokolenia na pokolenie od niepami�tnych czas�w. Co by�o zawsze, zawsze by� musi. - Nie wierz� w to - powt�rzy� Kuli. - Te g�ry istnia�y od zawsze, lecz kiedy� i one rozsypi� si� i znikn�. Kt�rego� dnia morze b�dzie szumia�o nad tymi wzg�rzami... -Dosy� tych blu�nierstw! - krzykn�� niemal z gniewem Khor-nah. - Kullu, jeste�my bliskimi przyjaci�mi i cierpliwie znosz� twoje wybryki. Jeste� jeszcze m�ody, lecz musisz si� nauczy� jednej rzeczy: szacunku dla tradycji. Ty, kt�ry zosta�e� uratowany z dzikiej puszczy przez nasz lud, drwisz z jego zwyczaj�w i praw. To my dali�my ci dom i miejsce po�r�d ludzi. - Kiedy� by�em bezw�os� ma�p� w��cz�c� si� po lesie - otwarcie, bez fa�szywego wstydu, przyzna� Kuli. - Nie umia�em m�wi� ludzkim j�zykiem. Moimi jedynymi przyjaci�mi by�y tygrysy i wilki. Nie wiem kim byli moi rodzice i z jakiego rodu pochodz�... - To nie ma znaczenia - przerwa� mu Khor-nah. - To nic, �e wygl�dem przypominasz cz�owieka z plemienia banit�w, �yj�cego niegdy� w Tygrysiej Dolinie. Wygin�o ono podczas Wielkiej Powodzi. Dowiod�e�, i� jeste� odwa�nym wojownikiem i wielkim my�liwym... - Gdzie� znajdzie si� m�odzieniec, kt�ry dor�wna ci w rzucie w��czni� lub w zapasach? - wtr�ci� z b�yszcz�cymi oczami Am-ra. - To prawda - odpar� Khor-nah. - Kuli przynosi zaszczyt plemieniu Morskiej G�ry. Mimo to jednak musi nauczy� si� pow�ci�giwa� sw�j j�zyk i szanowa� nasze �wi�to�ci zar�wno dawne jak i obecne. - Ja z nich nie drwi� - odrzek� bez gniewu Kuli. - Ale wiem, �e wiele rzeczy, o kt�rych m�wi� kap�ani, to k�amstwa. �y�em w�r�d tygrys�w i lepiej ni� oni znam dzikie zwierz�ta. Zwierz�ta nie s� ani bogami, ani diab�ami. Pod pewnymi wzgl�dami s� jak ludzie, ale bez ludzkiej chciwo�ci, zach�anno�ci... - Znowu blu�nisz! - z gniewem zawo�a� Khor-nah. - To cz�owiek jest najpot�niejszymi tworem Yalki. Aby zmieni� temat rozmowy Am-ra wtr�ci�: - S�ysza�em jak dzi� wcze�nie rano na wybrze�u bito w b�bny. Toczy si� wojna na morzu, to Yalusja walczy z lemuryjskimi piratami. - Oby z�y los spotka� tak jednych jak i drugich - mrukn�� Khor-nah. Oczy Kulla zab�ys�y. - Yalusja! Kraina Czar�w! Kiedy� na pewno zobacz� wielkie Miasto Dziw�w. -Z�y b�dzie to dzie�, gdy je ujrzysz - warkn�� Khor-nah. -B�dziesz wtedy zakuty w ci�kie kajdany, a nad tob� wisia�o b�dzie widmo tortur i �mierci. Tylko jako niewolnik cz�owiek z naszej rasy mo�e ogl�da� Wielkie Miasto. - Niech spadnie na nie nieszcz�cie - rzek� Am-ra. - Niech spotka je czarne szcz�cie i czerwona zag�ada! -krzykn�� Khor-nah, wygra�aj�c ku wschodowi pi�ci�. -Za ka�d� kropl� krwi atlantydzkiej, za ka�dego haruj�cego na ich przekl�tych galerach niewolnika. Niech Yalusj� spotka czarna zaraza. Niech zniszczy j� i Siedem Imperi�w ! Am-ra zerwa� si� w podnieceniu na nogi i powt�rzy� fragmenty przekle�stwa. Kuli wzi�� sobie jeszcze kawa�ek pieczeni. - Walczy�em z mieszka�cami Yalusji - powiedzia�. - Byli wspaniale uzbrojeni, ale zabi� ich by�o �atwo. Nie wygl�dali te� jak �li ludzie. -Walczy�e� ze stra�� z p�nocnego wybrze�a, s�ab� i strachliw� - stwierdzi� Khor-nah. - Albo z za�ogami statk�w kupieckich, kt�re osiad�y na mieli�nie. Zaczekaj, a� stawisz czo�o szar�y Czarnych Szwadron�w, albo samej Wielkiej Armii. Mnie to spotka�o. Hai! Dopiero wtedy leje si� krew! Kiedy by�em taki m�ody jak ty, Kullu, pustoszy�em wybrze�a Yalusji wraz z Granado, kt�rego zwali W��czni�. Tak. Zanie�li�my ogie� i miecz daleko w g��b ich parszywego imperium. By�o nas pi�ciuset. Spo�r�d pi�ciuset wojownik�w ze wszystkich nadbrze�nych plemion Atlantydy wr�ci�o tylko czterech! Za spalon� i z�upion� przez nas wsi� Soko��w, zadusi�a nas przednia stra� Czarnych Szwadron�w. Hai! Tam nasze w��cznie napi�y si� krwi, a nasze miecze ugasi�y pragnienie. Zabijali�my bez wytchnienia. Ale gdy ucich� zgie�k bitwy, tylko czterech z nas sta�o. I tylko czterech z nas uciek�o z pola bitwy, a wszyscy byli�my ci�ko ranni. - Askalante m�wi� mi - ci�gn�� Kuli - �e mury doko�a Kryszta�owego miasta s� dziesi�ciokrotnie wy�sze od wielkiego m�a. Pono� blask z�ota i srebra o�lepia, a kobiety, kt�re zape�niaj� ulice czy wygl�daj� z okien, odziane s� w dziwne, g�adkie, b�yszcz�ce i szeleszcz�ce szaty. - Askalante wie o tym - stwierdzi� ponuro Khor-nah - bo by� tam niewolnikiem tak d�ugo, �e zapomnia� swego porz�dnego, atlantydzkiego imienia. U�ywa teraz tego, kt�re nadali mu mieszka�cy Yalusji. - Jednak�e uciek� stamt�d - rzek� Am-ra. - Tak. Ale za ka�dego niewolnika, kt�ry uciek� ze szpon�w Siedmiu Imperi�w, przypada siedmiu umieraj�cych w lochach i gnij�cych w wi�zieniach. Mieszka�cy Atlantydy nie s� stworzeni do bycia niewolnikami. - Jeste�my wrogami Siedmiu Imperi�w od zarania dziej�w -g�o�no my�la� Am-ra. - I b�dziemy a� do ko�ca �wiata-stwierdzi� z dzikim zadowoleniem Khor-nah. -Bo, z woli Yalki, Atlantyda jest wrogiem wszystkich lud�w. Am-ra wsta�, podni�s� z ziemi w��czni� i stan�� na stra�y. Reszta po�o�y�a si� na murawie i posz�a spa�. Co �ni� Khor-nah? Mo�e o krwawej bitwie, mo�e o szar�uj�cym bizonie, a mo�e o jaskiniowej dziewce? A Kuli? Poprzez opary snu, cicho, z bardzo daleka, zagra�y z�ote tr�by. Przep�yn�y nad nimi chmury p�omiennej s�awy. Potem, przed jego sobowt�rem z sennej mary, ukaza�y si� bezkresne przestrzenie. Widzia� wielki t�um, s�ysza� grzmi�ce okrzyki w dziwacznym j�zyku. Potem rozleg� si� cichy szcz�k stali. Ogromne, widmowe armie ustawi�y si� po jego prawej i lewej stronie. Mg�a opad�a. Wy�oni�a si� z niej sokola twarz. �mia�a, beznami�tna twarz o oczach jak zimne, szare morza, a nad ni� unosi�a si� kr�lewska korona. Lud krzycza� gromko: �Niech �yje kr�l! Niech �yje kr�l! Niech �yje Kull �. Kuli przebudzi� si� nagle. Ksi�yc o�wietla� odleg�e g�ry, wiatr szumia� w wysokich trawach. Obok spa� Khor-nah. Am-ra sta� jak nagi pos�g z br�zu na tle gwiazd. Kuli spojrza� na j ego sk�pe ubranie: sk�r� lamparta owini�t� wok� l�d�wi pantery. Nagi barbarzy�ca... Zimne oczy Kulla rozb�ys�y. Kr�l Kuli! Znowu zasn��. Wstali wczesnym rankiem i wyruszyli do jaski�, w kt�rych mieszka�o ich plemi�. Kiedy ujrzeli szerok�, b��kitn� rzek� i jaskinie, s�o�ce nie by�o jeszcze zbyt wysoko. - Sp�jrzcie! - zawo�a� Am-ra. - Pal� kogo�! Przed jaskiniami wznosi� si� du�y stos, do kt�rego przywi�zana by�a m�oda dziewczyna. Twarde spojrzenia stoj�cych obok ludzi nie mia�y w sobie najmniejszych oznak lito�ci. - To Sareeta - powiedzia� ze st�a�� twarz� Khor-nah. - Ta rozpustna dziwka po�lubi�a lemuryjskiego pirata. - Tak - warkn�a stara kobieta o kamiennym wzroku. - Tak, moja c�rka �ci�gn�a ha�b� na ca�� Atlantyd�. Nie jest ju� moj� c�rk�! Jej ma� zgin��, kiedy ��d� Atlantyd�w rozbi�a ich statek. J� fale wyrzuci�y na brzeg. Kuli spojrza� wsp�czuj�co na dziewczyn�. Nie m�g� zrozumie�, dlaczego jej wsp�plemie�cy i krewni patrz� na ni� z takim okrucie�stwem. Tylko dlatego, �e po�lubi�a ich wroga? Kuli znalaz� �lady wsp�czucia tylko w jednych oczach zwr�conych na dziewczyn�. Tylko du�e, niebieskie oczy Am-ry by�y smutne i przepe�nione lito�ci�. Jakie uczucia odbija�y si� w nieruchomej twarzy Kulla nie spos�b powiedzie�. Ale to w�a�nie na nim, zatrzyma�y si� oczy skazanej na �mier�. Nie by�o w nich strachu. Jedynie wielka pro�ba o pomoc. Kuli zauwa�y� wi�zk� drewna u jej st�p. Za chwil�, wy�piewuj�cy w�a�nie przekle�stwo kap�an pochyli si� i podpali stos trzyman� w lewym r�ku pochodni�. Widzia� te� drewniany �a�cuch, kt�rym dziewczyna by�a przykuta do stosu. Przedmiot ten by� wykonany w typowy, atlantydzki spos�b. Nie zdo�a�by odci�� �a�cucha, nawet gdyby uda�o mu si� przedrze� przez t�um oddzielaj�cy go od dziewczyny. Spojrza�a na niego b�agalnie. Kuli zn�w spojrza� na stos i dotkn�� d�ugiego, krzemiennego sztyletu wisz�cego u pasa Dziewczyna zrozumia�a. Skin�a g�ow�, a w jej oczach dostrzeg� wielk� ulg�. Kuli uderzy� jak kobra - nagle i nieoczekiwanie. Wyrwa� sztylet i rzuci� go. Trafi� dziewczyn� prosto w serce zabijaj�c j � na miejscu. T�um sta� jak zaczarowany, a on odwr�ci� si�, odskoczy� i niczym kot przebieg� kilka metr�w po stromym zboczu urwiska. Ludzie nadal stali oniemiali. Potem jaki� m�czyzna szybkim ruchem wydoby� �uk i strza��. Wycelowa� w zbiega. Kuli przechyla� si� ju� przez kraw�d� urwiska. Oczy strzelca zw�zi�y si�... Am-ra jak gdyby przypadkiem zachwia� si� i potr�ci� go g�ow� Strza�a polecia�a daleko od celu. W chwil� p�niej Kuli znikn��. S�ysza� za sob� g�o�ne okrzyki. Gonili go p�on�cy rz�dz� krwi wsp�plemie�cy. Pragn�li go schwyta� i ukara� �mierci� za pogwa�cenie ich dziwnego i krwawego kodeksu. Lecz nikt z ca�ej Atlantydy nie m�g� wyprzedzi� Kulla z plemienia Morskiej G�ry. Kuli opu�ci� sw�j szczep, tylko po to by wpa�� w lemuryjsk� niewol�. Przez nast�pne dwa lata harowa� jako niewolnik na galerach. P�niej uciek�. Ruszy� do Yalusji, gdzie zosta� bandyt� czatuj�cym po�r�d wzg�rz. W ko�cu zosta� z�apany i zamkni�ty w lochu. Ale szcz�cie u�miechn�o si� do niego. Zosta� najpierw gladiatorem na arenie, p�niej �o�nierzem w armii, a na ko�cu dow�dc�. Nast�pnie, popierany przez najemnik�w i kilku zblazowanych szlachcic�w, zdoby� tron Yalusji. To w�a�nie Kuli zabi� despotycznego kr�la Borna i zdj�� koron� z jego pokrwawionej g�owy. Kuli z Atlantydy zasiad� na tronie antycznej Yalusji 1 Kr�lestwo cieni 1. Kr�l przybywa G�os tr�b r�s� coraz bardziej, jak g��bokie, z�ote fale morskie, jak mi�kki odg�os wieczornych fal uderzaj�cych o srebrne pla�e Yalusji. T�um krzycza�, kobiety rzuca�y r�e z dach�w, a rytmiczny stukot srebrnych podk�w stawa� si� coraz wyra�niejszy. W ko�cu pierwszy z przybywaj�cych wy�oni� si� na ko�cu bia�ej ulicy, kt�ra otacza�a Wie�� Blasku o z�otym szczycie. Najpierw przybyli tr�bacze. Wspaniali m�odzie�cy na koniach, ubrani w szkar�atne p�aszcze, z d�ugimi, wspania�ymi, z�otymi tr�bkami. Potem szli �ucznicy - wysocy m�czy�ni z g�r. Za nimi ci�kozbrojna piechota. Du�e tarcze, w kt�re uderzali grzmia�y pod niebiosa, a d�ugie w��cznie rusza�y si� z perfekcyjn� dok�adno�ci� w rytmie krok�w. Nast�pni byli najpot�niejsi �o�nierze w ca�ymi �wiecie - Czerwoni Zab�jcy, je�d�cy na wspania�ych rumakach, czerwoni od he�m�w po ostrogi. Dumnie siedzieli w siod�ach nie patrz�c w lewo ani w prawo, ale zadowoleni z okrzyk�w na ich cze��. Byli jak filary z br�zu, a las w��czni ponad nimi nie zafalowa� ani razu. Za tymi dumnymi i straszliwymi oddzia�ami szli najemnicy- dzicy, straszliwi wojownicy, ludzie z Mu i Kaa-u, ze wzg�rz wschodu i wysp zachodu. Mieli w��cznie i ci�kie miecze, a w�r�d nich maszerowa�a jakby odsuni�ta troch� od reszty, grupka �ucznik�w z Lemurii. Potem sz�a lekka piechota i reszta tr�baczy. Wspania�y widok. Widok, kt�ry wywo�ywa� w duszy Kulla, kr�la Yalusji, gor�cy powiew. Nie siedzia� on na Topazowym Tronie przed kr�lewsk� Wie�� w lasku, ale w siodle, na wielkim rumaku, jak przysta�o na prawdziwego kr�la-wojownika. Jego pot�ne rami� odpowiada�o na saluty przechodz�cych oddzia��w. Jego gor�cy wzrok przesun�� si� po kolorowo ubranych tr�baczach i zatrzyma� d�u�ej na id�cych za nimi �o�nierzach. Oczy kr�la zab�ys�y ostrym �wiat�em, kiedy Czerwoni Zab�jcy zatrzymali si� przed nim ze szcz�kiem, cofn�li swe rumaki i oddali mu kr�lewski salut. Zw�zi�y si� natomiast, kiedy przemaszerowali najemnicy. �aden z nich nie zasalutowa�. Przeszli z wyprostowanymi ramionami, patrz�c dumnie cho� nie bez uznania wprost na Kulla. Mieli dzikie i w�ciek�e oczy, kt�rymi spogl�dali spod krzaczastych brwi i pokr�conych, brudnych w�os�w. Kuli odpowiedzia� im tym samym spojrzeniem. Ceni� odwa�nych ludzi, ale na ca�ym �wiecie nie by�o ani jednego, naprawd� odwa�nego cz�owieka. Nawet pomi�dzy dzikimi szczepami, kt�re nie uzna�y jego w�adzy. Ale Kuli by� zbytnim dzikusem, aby si� nimi przejmowa�. Wok� by�o zbyt du�o ziem lennych. Wiele z nich by�o od wiek�w wrogami ludu Kulla. A cho� jego imi� by�o teraz przeklinane pomi�dzy g�rami i dolinami rodzimego ludu, i cho� Kuli usun�� go ze swoich my�li, stare nienawi�ci i pasje wci�� kry�y si� gdzie� g��boko. Kuli bowiem nie by� Yalusyjczykiem, lecz Atlantyd�. Wojska skry�y si� za skrzyd�em Wie�y Chwa�y. Kuli zawr�ci� rumaka i k�usem ruszy� do pa�acu. W drodze omawia� defilad� z towarzysz�cymi mu dow�dcami. Niewiele m�wi�, lecz jego s�owa mia�y wielk� wag�. - Armii tak, jak mieczowi - powiedzia� - nie mo�na pozwoli� pokry� si� rdz�. Kuli nie zwraca� specjalnej uwagi na g�osy dobiegaj�ce z k��bi�cego si� na ulicach t�umu. - To Kuli, popatrz! Yalko! C� za w�adca! I c� za m�czyzna! Sp�jrz na jego r�ce! Jego ramiona! W t�umie by�y te� i ciche, gro�ne pomruki: - Kuli. Przekl�ty uzurpator z tych poga�skich wysepek. -Tak. Ten barbarzy�ca na tronie to jawna ha�ba dla Yalusj i... Kr�l nie reagowa�. Sw� siln� d�oni� zagarn�� chyl�ce si� ku upadkowi kr�lestwo. Utrzyma� je tylko dzi�ki swej twardo�ci, sam przeciw narodowi. W pa�acu sp�dzi� cz�� czasu w sali przyj��. Tam starannie kryj�c znudzenie odpowiada� na zwyczajowe pochlebstwa ksi���t i dam. Potem, gdy wszyscy odeszli, rozpar� si� na obitym gronostajami tronie i zamy�li� nad sprawami kraju. Rozmy�lania przerwa� kto� ze s�u�by. Po otrzymaniu pozwolenia na zabranie g�osu w obecno�ci w�adcy, zaanonsowa� przybycie pos�a�ca z ambasady Pikt�w. Kuli z wysi�kiem oderwawszy si� od skomplikowanych labirynt�w valusyjskiej polityki, bez sympatii spojrza� na Pikta. Pos�a�cem by� wojownik �redniego wzrostu o szerokich ramionach i charakterystycznej dla ca�ej rasy ciemnej karnacji. Z kamiennej twarzy patrzy�y na kr�la nieprzeniknione, czarne oczy. - W�dz Rady, Ka-nu, prawa r�ka kr�la Pikt�w, przesy�a Ci pozdrowienia i wiadomo��: �Na uczcie wschodz�cego ksi�yca jest tron dla Kulla, kr�la kr�l�w, pana pan�w, imperatora Yalusji.� - Dobrze - odrzek� Kuli. - Przeka� Ka-nu S�dziwemu, ambasadorowi Wysp Zachodnich, �e w�adca Yalusji napije si� wina przy jego stole. Przyb�d�, kiedy ksi�yc wzejdzie nad wzg�rzami Zalgary. Po przekazaniu wie�ci Pikt zwleka� z odej�ciem. - Mam te� wiadomo�� dla samego kr�la, nie... - tu wzgardliwie machn�� r�k� - dla tych niewolnik�w. Kuli odprawi� s�u�b� jednym s�owem i spojrza� uwa�nie na pos�a�ca. M�czyzna podszed� do kr�la i zni�y� g�os. -Przyb�d� sam na dzisiejsz� uczt�, panie. Takie s� s�owa mojego wodza. Oczy kr�la zab�ys�y zimnymi jak stal miecza ogniami. -Sam? - Tak. Przez chwil� obydwaj patrzyli na siebie w milczeniu. Pod p�aszczykiem etykiety burzy�a si� ich wzajemna, plemienna nienawi��. Wypowiadali si� g�adkimi frazami, operowali konwencjonalnymi, dworskimi zwrotami cywilizowanej rasy. Nie by�a to jednak ich rasa. Dlatego w oczach ci�gle l�ni�a dawna, �ywio�owa dziko��. Kuli by� w�adc� Yalusji. Pikt by� pos�em na jego dworze. Ale w sali przyj�� spotkali si� po prostu dwaj barbarzy�cy. Obaj s�yszeli jeszcze w uszach szepty upior�w minionych wojen i starej jak �wiat nienawi�ci. Przewaga by�a po stronie kr�la. Ten rozkoszowa� si� ni� w ca�ej pe�ni. Z g�ow� opart� na d�oni spogl�da� na stoj�cego jak kamienny pos�g pos�a. Na usta Kulla wp�yn�� drwi�cy u�miech. - Tak wi�c mam przyj��... sam? - to cywilizacja nauczy�a go tonu, na kt�rego d�wi�k oczy Pikta gro�nie zab�ys�y. Nic jednak nie odpar�. - Sk�d mam mie� pewno��, i� na prawd� jeste� wys�annikiem Ka-nu? - Powiedzia�em - zabrzmia�a ponura odpowied�. - Od kiedy to Piktowie m�wi� tylko prawd�? - Kuli doskonale wiedzia�, �e nar�d ten nigdy nie k�amie. Chcia� tylko zirytowa� rozm�wc�. - Wiem co zamierzasz, kr�lu - odrzek� niewzruszony pose�. - Chcesz mnie rozgniewa�. Na Yalk�, nie musisz dalej pr�bowa�. Jestem ju� wystarczaj�co z�y. Wyzywam ci� na walk� z w��czni�, mieczem lub sztyletem. Pieszo lub konno. Jeste� kr�lem czy m�czyzn�? Kuli spojrza� z podziwem -jaki ka�dy prawdziwy wojownik odczuwa dla odwagi, nawet dla odwagi wroga - na Pikta. Tym niemniej nie przepu�ci� okazji, aby jeszcze bardziej zdenerwowa� pos�a�ca. - Kr�l nie przyjmuje wyzwania od bezimiennego dzikusa - rzek� drwi�co. - Kr�l Yalusji nie narusza tak�e Prawa Nietykalno�ci Pos�a. Mo�esz odej��. Przeka� Ka-nu, �e przyb�d�. Sam! Oczy Pikta zal�ni�y morderczym blaskiem. Barbarzy�ca ca�y a� dr�a� od pierwotnej ��dzy krwi. Pose� bez s�owa odwr�ci� si� i przeszed� przez Sal� Przyj��. Po chwili znikn�� za ogromnymi drzwiami. Kuli rozpar� si� na tronie i zamy�li�. W�dz Rady Pikt�w pragn��, by kr�l przyby� sam. Dlaczego? Czy�by nowy spisek? Kuli po�o�y� d�o� na r�koje�ci d�ugiego miecza. Piktowie zbyt sobie cenili przymierze z Yalusj�, by je zerwa� dla jakich� zadawnionych uraz. Oczywi�cie Kuli by� dla nich wojownikiem z Atlantydy. Odwiecznym wrogiem wszystkich Pikt�w. Mimo tego by� te� w�adc� Yalusji i najpot�niejszym sojusznikiem Ludzi Zachodu. Kr�l d�ugo jeszcze rozmy�la� nad dziwnym biegiem zdarze�. Los uczyni� go wrogiem dawnych przyjaci� i sprzymierze�cem starych wrog�w. Wsta�: i miarowym krokiem zacz�� przemierza� sal� szybkim, bezg�o�nym krokiem lwa. By zaspokoi� ambicje, zerwa� wi�zy przyja�ni i z tradycj� rodu. I, na Valk�, boga morza i l�du, uda�o mu si� to! By� kr�lem Yalusji - zdegenerowanej, chyl�cej si� ku upadkowi, �yj�cej wspomnieniami dawnej chwa�y. Mimo to jego kraj by� pot�ny, chyba najpot�niejszy z Siedmiu Imperi�w. Yalusja-Kraina Sn�w, taka by�a jej nazwa w rodzinnym plemieniu Kulla Cz�sto wydawa�o mu si�, �e naprawd� �yje we �nie. Zaskakiwa�y go dworskie intrygi, pa�ace, armia i lud. To by�o jak maskarada, gdy prawdziwe oblicza m�czyzn i kobiet skryte s� pod u�miechni�tymi maskami. Przecie� zdobycie tronu by�o tak �atwe. Wystarczy�o skorzysta� z nadarzaj�cej si� okazji. Potem ju� tylko �wist miecza i �mier� tyrana wyczekiwana przez wszystkich. Pozosta�y jedynie umiej�tne rozmowy z ambitnymi, pozbawionymi �ask u dworu politykami. I nareszcie Kuli, w�drowny awanturnik, uciekinier z Atlantydy wspi�� si�, na wydawa�oby si� niebotyczne, stopnie tronu, o kt�rym marzy�. Zosta� w�adc� Yalusji, kr�lem kr�l�w. Dopiero teraz zobaczy� jednak, jak trudno jest utrzyma� w�adz�. Mo�e nawet trudniej ni� j� zdoby�. Widok Pik-ta wywo�a�a z jego m�odzie�czej pami�ci stare zwyczaje i dziko�� dzieci�stwa Znowu poczu� dziwny niepok�j, kt�ry opanowywa� go ostatnio. Kim w�a�ciwie jest: prostak z g�r rz�dz�cy ras� o staro�ytnej wiedzy i odwiecznych tajemnicach? Prastary nar�d... - Jestem Kuli! - powiedzia�, do siebie, butnie wznosz�c g�ow�.--Kuli! Przebieg� wzrokiem po sali i pewno�� siebie opu�ci�a go... W ciemnym k�cie obicie na �cianie nieznacznie poruszy�o si�. 2. I przem�wi�y milcz�ce dworce Valusji Ksi�yc jeszcze nie wzeszed� i ogr�d o�wietlony by� tylko przez p�on�ce pochodnie, trzymane w srebrnych uchwytach. Kuli usiad� przy stole Ka-nu, ambasadora Wysp Zachodnich. S�dziwy Pikt siedzia� po jego prawej stronie. Nie przypomina� on pos�a owej dzikiej rasy. Ka-nu by� przebieg�ym dyplomat�, kt�ry postarza� si� w�r�d rozgrywek polityk�w. Ani pierwotna nienawi��, ani plemienne tradycje nie wp�ywa�y na jego decyzje. Obcowa� przez ca�e lata z przedstawicielami bardziej cywilizowanych narod�w i nauczy� si� zrywa� sieci przes�d�w. Jego umys� zajmowa�o nie pytanie �Kim i czym jest ten cz�owiek?�, ale �Czy i jak mo�na go wykorzysta�?�. Do realizacji swoich, w�asnych plan�w u�ywa� starych, plemiennych sposob�w. Kuli odpowiada� na grzeczne pytania Ka-nu i zastanawia� si�, czy on sam nie stanie si� kiedy� taki, jak ten stary Pikt. Ka-nu by� stary i zniewie�cia�y. Ju� wiele lat min�o od czasu, kiedy ostami raz trzyma� w r�ku miecz. Owszem, by� stary, ale kr�l widzia� wielu starszych od niego, walcz�cych w pierwszym szeregu. Piktowie byli d�ugowieczn� ras�. Za plecami Ka-nu sta�a-nape�niaj�c puchar-dziewczyna o niezwyk�ej urodzie. Nie mia�a zbyt wiele czasu na odpoczynek. Ka-nu sypa� �artami i anegdotami jak z r�kawa. Kuli nie przepuszcza� ani jednego s�owa z jego ci�tych dowcip�w, pogardzaj�c jednocze�nie w duchu nadmiern� gadatliwo�ci� Pikta. W uczcie uczestniczyli r�wnie� inni wodzowie i politycy nale��cy do rasy Pikt�w. Ci ostatni zachowywali si� z niewymuszon� niczym swobod�, a �o�nierze, mimo �e na poz�r uprzejmi, t�umili w sobie dawne urazy. Mimo tego Kuli z zazdro�ci� obserwowa� panuj�ce tu obyczaje, tak odmienne od tych, z Valusji. Taka swoboda panowa�a na Atlantydzie, w ich prymitywnych obozowiskach. Kuli wzruszy� ramionami. C�, Ka-nu ma racj� w tym, i� zdaje si� zapomina�, �e jest Piktem. On, Kuli, powinien sta� si� Valusyjczykiem nie tylko z nazwy. Kiedy w ko�cu ksi�yc stan�� w zenicie, Ka-nu, zjad�szy wi�cej ni� kt�rykolwiek z trzech razem wzi�tych go�ci, odetchn�� z ulg� i rozpar� si� na sofie. - Teraz odejd�cie, przyjaciele - powiedzia�. - Mamy z kr�lem do om�wienia sprawy, o kt�rych �adne z dzieci nie powinno wiedzie�. Tak, ty te� odejd�, moja pi�kna. Niech no tylko uca�uj� twoje s�odkie usteczka... o tak, a teraz zmykaj, m�j p�czku r�y. Ka-nu obserwowa� badawczym wzrokiem znad swej siwej brody Kulla. Ten siedzia� sztywno, z ponur� min�. - S�dzisz wi�c, Kullu - odezwa� si� nagle stary polityk - �e Ka-nu to stary, bezmy�lny rozpustnik, kt�ry potrafi tylko ��opa� wino i ca�owa� dziewki? Ta uwaga pokrywa�a si� dok�adnie z tym, co w�a�nie my�la�. Tym nie mniej nie da� po sobie niczego pozna�. - Wino jest czerwone, a dziewki s� pi�kne, ale... ha! ha!... niech nie przemknie ci przez umys� my�l, �e Ka-nu pozwoli, aby kt�ra� z tych rzeczy mia�a wp�yw na jego interesy. Zarechota� g�o�no, a jego wielki brzuch zatrz�s� si� w takt �miechu. Kuli poruszy� si� niespokojnie. To wygl�da�o na gr�. Oczy kr�la zacz�y rzuca� gro�ne b�yski. Ambasador si�gn�� po dzban. Nape�ni� sw�j kielich i pytaj�co spojrza� na go�cia. Kuli przecz�co pokr�ci� g�ow�. - C� - rzek� nie speszony Ka-nu - trudno starej g�owie wytrzyma� mocne trunki. Starzej� si�, dlaczeg� wi�c mia�bym pozostawia� m�odym, tych kilka przyjemno�ci, kt�re tacy staruszkowie jak my, mog� jeszcze znale��? Tak, tak. Robi� si� stary, zm�czony, smutny i samotny. Wygl�d Pikta przeczy� jego s�owom. Rumiana twarz l�ni�a, oczy b�yszcza�y tak m�odo, �e siwa broda wygl�da�a nieco dziwnie. Rzeczywi�cie nie�le wygl�da, pomy�la� troch� ura�ony Kuli. Ten stary �ajdak straci� wszystkie cechy swojej i Kulla rasy. Mimo to mia� przyjemniejsz� ni� wielu innych staro��. - S�uchaj wi�c - rzek� w ko�cu Ka-nu, unosz�c znacz�co palec. - To wielkie ryzyko, wychwala� m�odzie�ca podczas jego obecno�ci. Musz� jednak�e powiedzie�, co my�l� o tobie. Inaczej nigdy nie zdob�d� twego zaufania. - Je�li pragniesz je zyska� dzi�ki pochlebstwom, to... - Uspok�j si�. Kto tu m�wi o pochlebstwach? Pochlebiam tylko tym, kt�rych chc� zmyli�. Oczy Ka-nu rozb�ys�y zimnym b�yskiem, kt�ry nie pasowa� do kpi�cego u�miechu. Stary lis zna� si� na ludziach i dobrze wiedzia�, �eby osi�gn�� sw�j cel, musi z tym barbarzy�skim tygrysem post�powa� otwarcie. Tamten bowiem wyczuje ka�dy fa�sz ukryty pomi�dzy paj�czyn� s��w, jak wilk czuj�cy pu�apk�. - Masz wystarczaj�co du�o si� - rzek�, staranniej dobieraj�c s�owa, ni� gdy przemawia� na plemiennych zebraniach -by sta� si� najpot�niejszym kr�lem, by odbudowa�, przynajmniej w pewnej cz�ci, dawn� pot�g� Yalusji. Tak. Ale Valusja mnie nie interesuje, cho� wino i kobiety s� tu wspania�e. Interesuje mnie tylko tyle, �e im ona jest silniejsza, tym silniejsi s� Piktowie. A z kim� z Atlantyd�w na tronie, mo�e zjednoczy� ca�� Atlantyd�... Kuli za�mia� si� ze smutkiem. Ka-nu porusza� stare rany. -Atlantyda przekl�a moje imi�, gdy wyruszy�em po s�aw� i szcz�cie w te strony. My... oni s� odwiecznymi wrogami Siedmiu Imperi�w. A jeszcze bardziej nienawidz� ich sojusznik�w. Powiniene� o tym wiedzie�. Ka-nu g�adzi� brod� u�miechaj�c si� tajemniczo. - Zostawmy to. Ale wiem, co m�wi�. Wojny si� ko�cz�, gdy nie przynosz� korzy�ci. Widz�, �e otwiera si� przed nami epoka pokoju i dobrobytu. Epoka, w kt�rej ludzie b�d� kochali swych bli�nich. Nadchodzi zwyci�stwo dobra nad z�em. Mo�e tobie uda si� to zrealizowa�... O ile jeszcze b�dziesz �y�. - Ha! - Kuli wyci�gn�� miecz i wsta� z osza�amiaj�c� pr�dko�ci�. Ka-nu, kt�ry ocenia� ludzi tak, jak niekt�rzy taksuj� konie, poczu�, jak szybciej bije mu serce. Valko, c� to za wojownik! Nerwy i �ci�gna ze stali, doskonale skoordynowane ruchy, instynkt walki. Kuli mia� wszystko to, co czyni wojownika niezwyci�onym w boju. �adna z tych my�li nie pojawi�a si� w pe�nym sarkazmu tonie Ka-nu. - Uspok�j si�. Usi�d� i sp�jrz wok�. Ogr�d jest pusty. Przy stole jeste�my tylko my i nie ma nikogo wi�cej. Chyba mnie si� nie boisz? Kuli usiad� patrz�c badawczo wok�. - Odezwa�a si� w tobie dzika dusza - stwierdzi� ambasador. - Zastan�w si�, gdybym naprawd� chcia� ci� zabi�, to czy wybra�bym miejsce, gdzie wszystkie podejrzenia spad�yby na mnie? Ech, wy, m�odzi, musicie si� jeszcze wiele nauczy�. Tu siedzieli moi dow�dcy. Czuli si� �le, bo wiedzieli, �e siedzisz tu i ty, kt�ry pochodzisz ze wzg�rz Atlantydy. Ty z kolei, pogardzasz mn�, bo jestem Piktem. Lecz ja widz�, i� jeste� Kullem, w�adc� Yalusji, a nie lekkomy�lnym Atlantyd�, wodzem najemnik�w, kt�rzy pustoszyli Zachodnie Wyspy. Ty r�wnie� powiniene� zrozumie�, �e jestem cz�owiekiem nie nale��cym do �adnej rasy, obywatelem �wiata. Wracaj�c do sprawy. Co by si� sta�o, gdyby� zgin�� jutro? Kto zosta�by kr�lem? - Kaanuub, baron Blaal. - No tak. Mam wiele zastrze�e� co do jego osoby. Najwa�niejszym z nich jest to, �e jest tylko marionetk� w r�kach innych. - Jak? By� moim najwi�kszym z przeciwnik�w. Nigdy nie przypuszcza�em, �e reprezentuje jakie� inne interesy poza swoimi. - Noc ma uszy - odrzek� Ka-nu pozornie bez zwi�zku. -Istniej� �wiaty wewn�trz tego. Mnie mo�esz zaufa�. Mo�esz te� zaufa� Brule w��cznikowi-zab�jcy. Sp�jrz. Na jego wyci�gni�tej d�oni, le�a�a bransoleta w kszta�cie skrzydlatego, zwini�tego smoka z trzema rogami z rubinu na g�owie. - Przyjrzyj si� jej dobrze. Kiedy Brule przyjdzie jutro noc� do ciebie, b�dzie j� mia� na ramieniu. Poznasz go po tym. Ufaj mu tak, jak sobie. Zr�b wszystko, co ci powie. A na dow�d mojej uczciwo�ci... sp�jrz! Z niesamowit� szybko�ci� Ka-nu wyci�gn�� co� spomi�dzy fa�d�w swej szaty. To co� rozb�ys�o magicznym, zielonkawym blaskiem. Ambasador schowa� to natychmiast. - Skradziony skarb! - krzykn�� zdumiony Kuli. - Zielony klejnot ze �wi�tyni W�a! Na Yalk�! A wi�c to ty! Ale dlaczego mi go pokaza�e�? -Aby uratowa� ci �ycie. �eby� mi zaufa�. Je�eli zawiod� twoje zaufanie, zrobisz co zechcesz. Moje �ycie jest w twoich r�kach. Teraz nie mog� ci� oszuka�, bowiem jedno twoje s�owo, b�dzie wyrokiem �mierci na mnie. Mimo tych s��w, stary lis by� zadowolony. By� z siebie dumny. -Ale po c� dajesz mi w�adz� nad sob�? - spyta� coraz bardziej zaskoczony Kuli. - Ju� powiedzia�em. Widzisz wi�c teraz, �e jestem z tob� uczciwy. A kiedy jutro w nocy, Brule przyjdzie do twojego pa�acu, post�puj zgodnie z jego rad�. Nie obawiaj si� zdrady. Do�� na tym. Panie, eskorta czeka u bram. Odprowadzi ci� do pa�acu. Kuli wsta�. - W�a�ciwie nic mi nie powiedzia�e�. - Jacy niecierpliwi s� ci m�odzi - Ka-nu bardziej ni� kiedykolwiek przypomina� grubego, rubasznego elfa. -Id� ju� i �nij o tronach, armiach i kr�lestwach. A ja b�d� �ni� o winie, kobietach i r�ach. Niech ci sprzyja szcz�cie, kr�lu. Wychodz�c z ogrod�w Kuli, obejrza� si� raz jeszcze. Ka-nu siedzia� rozparty wygodnie na sofie. Promieniowa� jowialno�ci�. Wojownik na koniu oczekiwa� tu� przy wyj�ciu. Kuli zdziwi� si�, gdy stwierdzi� �e to ten sam, kt�ry przyni�s� mu zaproszenie na uczt�. Wskoczy� na siod�o. Podczas ca�ej drogi przez puste ulice nie zamienili ani s�owa. Barw� i ha�as dnia, zast�pi�a tajemnicza cisza nocy. W srebrnym �wietle ksi�yca o wiele bardziej ni� w jasnych promieniach s�o�ca wyczuwa�o si� wiek miasta. Pot�ne kolumny w rezydencjach i pa�acach si�ga�y gwiazd. Szerokie schody, ciche i puste, wznosi�y si� wysoko, znikaj�c w�r�d cieni niebieskich sfer. �Schody do gwiazd - pomy�la� Kuli.� Tajemniczy splendor tych widok�w pobudzi� jego wyobra�ni�. Klik! Klik! Klik! Srebrne podkowy dzwoni�y na ulicach, kt�re zalane by�y srebrnym �wiat�em ksi�yca. Tylko ich stukot s�ycha� by�o w ciszy nocy. Powa�ny wiek miasta przyt�acza�. Kuli prawie s�ysza�, jak ogromne, ciche budynki �miej� si� z niego drwi�co, bezg�o�nie. Jakie skrywa�y tajemnice? �Jeste� m�ody - m�wi�y do niego okoliczne pa�ace i �wi�tynie - a my jeste�my stare. Kiedy nas budowano, �wiat by� jeszcze m�ody. Kiedy ty i twoje plemi� przemin�, my b�dziemy trwa�; niezniszczone i niepokonane. Widzia�y�my dziwny �wiat, zanim jeszcze Lemuria i Atlantyda wynurzy�y si� z morza. A kiedy zielone fale pokryj� wielokilometrow� warstw� wie�e Lemurii i g�ry Atlantydy, kiedy wyspy Ludzi Zachodu stan� si� g�rami nowego l�du, my wci�� b�dziemy trwa�. Wielu w�adc�w przeje�d�a�o t�dy. Kuli by� wtedy tylko snem Ka, Ptaka Tworzenia. Kullu z Atlantydy, przyjd� po tobie wi�ksi, tak jak i wi�ksi byli przed tob�. Teraz s� zapomniani, pozosta� z nich jedynie proch. A my wci�� stoimy, trwamy. Jed�, jed� Kullu z Atlantydy, kr�lu Kullu, Kullu g�upcze!" Zdawa�o si�, �e podkowy konia Kulla podj�y ten niewypowiedziany refren. W ciszy nocy wybija�y ten drwi�cy rym: "Kr�l Kuli! Kuli g�upiec! �wie� ksi�ycu o�wietlaj�cy kr�lewsk� drog�! B�yszczcie gwiazdy, pochodnie na drodze imperatora! Dzwo�cie podkowy, oto jedzie Kuli! Hej! Zbud� si� Yalusjo! Oto jedzie tw�j w�adca-Kuli! Widzia�y�my ju� tak wielu innych kr�l�w - m�wi�y milcz�ce domy Yalusji." W ko�cu Kuli dotar� do pa�acu. Jego gwardia, Czerwoni Zab�jcy, wybiegli, by chwyci� wodze rumaka i odprowadzi� kr�la na spoczynek. Pikt nie wypowiedziawszy ani s�owa, poci�gn�� za cugle zawr�ciwszy w miejscu wierzchowca. Jak widmo znikn�� po�r�d mrok�w nocy. Kuli wyobrazi� sobie jad�cego przez ciche ulice Pikta, ducha z Przesz�ego �wiata. Nie spa� tej nocy. �wit nadchodzi�, podczas gdy on chodzi� po sali tronowej, my�l�c o wszystkim, co si� ostatnio zdarzy�o. Ka-nu nie powiedzia� w zasadzie niczego, a mimo to odda� si� prawie ca�kowicie w jego r�ce. Co my�la�, m�wi�c �e baron Blaal jest jedynie marionetk�? Kt� to taki ten Brule, kt�ry ma przyby� noc� z tajemnicz� bransolet� w kszta�cie smoka? I dlaczego Ka-nu pokaza� mu klejnot grozy, skradziony wiele lat temu ze �wi�tyni W�a? Ca�y �wiat ogarn�aby wojna, gdyby straszni kap�ani tej �wi�tyni, dowiedzieli si� o tym. Ka-nu nie ochroniliby przed ich zemst� nawet jego waleczni wsp�plemie�cy. Ale on wiedzia�, �e jest bezpieczny, stwierdzi� Kuli. By� dobrym dyplomat� i bez powodu nie wystawi�by si� na takie ryzyko. A mo�e to tylko pretekst? Mo�e Ka-nu chce odsun�� kr�la od gwardii? Mo�e to jaki� spisek? Czy Ka-nu pozostawi go teraz �ywego? Kuli wzruszy� tylko ramionami. 3. Ci, kt�rzy przybywaj� o zmroku Ksi�yc nie pojawi� si� jeszcze na niebie, kiedy Kuli, z d�oni� na r�koje�ci miecza wyjrza� przez okno. Widok jaki ukaza� si� jego oczom to pusty o tej porze, wewn�trzny, pa�acowy ogr�d. �cie�ki i alejki wygl�da�y na opuszczone, a starannie przycinane drzewa zmieni�y si� w niewyra�ne cienie. Z fontann tryska�y srebrne w �wietle gwiazd strumyczki. Dobiega� z nich cichy szmer. �adni stra�nicy nie pilnowali ogrodu. Znajdowa� si� on tak blisko strze�onych mur�w, i� nieprawdopodobne wydawa�o si� wtargni�cie jakiegokolwiek intruza. Po �cianach pa�acu pi�y si� winoro�l�. Kuli zastanawia� si� w�a�nie, jak proste by�oby wdrapanie si� po nich na g�r�, gdy jaki� cie� wynurzy� si� z ciemno�ci pod oknem. Nagie, br�zowe rami� si�gn�o za parapet. D�ugi miecz w�adcy b�ysn��, wstrzymany w trakcie wyci�gania z pochwy. Na muskularnym ramieniu przybysza l�ni�a bransoleta w kszta�cie smoka. Tak� ozdob� pokazywa� Kullowi zesz�ej nocy Ka-nu. Ze zwinno�ci� leoparda ca�e cia�o intruza przedosta�o si� przez parapet i dosta�o do komnaty. - Ty jeste� Brule? - zapyta� kr�l i zamar� zaskoczony. Poczu� przyp�yw podejrzliwo�ci i irytacji. Przybysz by� tym samym cz�owiekiem, kt�rego wykpi� w sali przyj��, i kt�ry eskortowa� go w drodze z ambasady Pikt�w. - Ja jestem Brule, w��cznik � zab�jca - odrzek� ostro�nie. Po czym z bliska spojrza� w twarz Kulla i szepn��: - Ka nama kaa lajerama! Kuli zdziwi� si�. - C� to znaczy? - Czy�by� nie wiedzia�? - Nie wiem. S�owa s� obce, nie pochodz� z �adnego ze znanych mi j�zyk�w... A jednak, na Yalk�... Gdzie� musia�em je ju� s�ysze�... - Zgadza si� - by� to jedyny komentarz. Pikt rozejrza� si� po komnacie b�d�cej w pa�acu pokojem studi�w. Nie znajdowa�o si� w niej nic, poza kilkoma sto�ami, sof� i dwiema wielkimi szafami, pe�nymi spisanych na pergaminie ksi�g. W por�wnaniu z pe�nymi przepychu, pozosta�ymi pomieszczeniami pa�acu, to wydawa�o si� a� nagie. - Powiedz, panie, kto strze�e drzwi? - Osiemnastu Czerwonych Zab�jc�w. Ale zdrad� mi, jak tutaj wszed�e�? W jaki spos�b przedosta�e� si� przez ogrody i jak wdrapa�e� si� na mur? Brule u�miechn�� si� drwi�co. - Yalusyjscy wartownicy s� jak �lepe bawo�y. M�g�bym porwa� im dziewki sprzed samych l�d�wi. Przeszed�em pomi�dzy nimi, a oni nie zobaczyli mnie i nie us�yszeli. Je�li chodzi o mury... to wszed�bym na nie i bez pomocy winoro�li. Kiedy� �ciga�em tygrysy na wybrze�ach, gdzie wschodni wiatr przywiewa mg�� z morza. Wspina�em si� na g�rskie urwiska na wyspach zachodnich. Lecz chod�my ju�... nie, wpierw dotknij tej bransolety. Wyci�gn�� r�k�, a gdy zaskoczony Kuli wykona� polecenie, odetchn�� z wyra�n� ulg�. - Dobrze. Zrzu� teraz te kr�lewskie szatki. Dzisiejszej nocy czekaj� ci� czyny, o kt�rych nie marzy� �aden z Atlantyd�w. Brule mia� na sobie jedynie w�sk� przepask� biodrow� za kt�r� zatkni�ty zosta� kr�tki, zakrzywiony miecz. - Kim jeste�, �eby� mi rozkazywa�? - spyta� ura�onym tonem Kuli. - Czy� Ka-nu nie prosi� ci�, �eby� mnie s�ucha�? - warkn�� zirytowany Pikt. -Wiedz, panie, i� nie czuj� do ciebie przyja�ni. Na razie jednak odsun��em my�l o walce z tob�. Lepiej, by� uczyni� podobnie. A teraz ruszajmy. Bez �adnego d�wi�ku podeszli do drzwi. Niewielki otw�r pozwala� wygl�da� na zewn�trzny korytarz w ten spos�b, �e sam patrz�cy nie m�g� by� widziany. Brule gestem wezwa� Kulla do spojrzenia. - Co widzisz? - Nic. Tylko osiemnastu gwardzist�w. Pikt skin�� g�ow� i poci�gn�� Kullaza sob�. Stan�� dopiero przy przeciwleg�ej �cianie. Przez chwil� manipulowa� przy boazerii. Po chwili wycofa� si� wyci�gaj�c jednocze�nie miecz. Kr�l zdumiony sapn��, gdy fragment �ciany odsun�� si� i ods�oni� s�abo o�wietlony korytarz. -Tajemne przej�cie! -stwierdzi� cicho. �A ja nic o tym nie wiedzia�em. Na, Yalk�, kto� zap�aci mi za to. - Ciszej! - sykn�� Brule. Stan�� nieruchomo, ka�dym nerwem �owi�c najl�ejszy bodaj szelest. W jego sylwetce by�o co�, co sprawi�o, i� Kullowi w�osy zje�y�y si� nag�owi�. Nie by� to l�k, lecz jakie� niejasne, ponure przeczucie. Brule skin�� g�ow� i razem, nie zamykaj�c ich przeszli przez ukryte drzwi. Korytarz za wej�ciem by� pusty. Nie by�o w nim ani odrobiny kurzu, co niewymownie �wiadczy�o, �e nie jest on zapomnianym, od dawna nie u�ywanym ju� przej�ciem. �r�d�o s�abego �wiat�a pozosta�o niewidoczne. Co kilka metr�w w �cianach by�y drzwi. Z zewn�trz by�y zapewne ukryte, ale od �rodka a� nazbyt widoczne. - Ten pa�ac jest jak plaster miodu - mrukn�� Kuli. - Tak. Wiele oczu obserwuje ci�, kr�lu, dniem i noc�. Kuli by� pod wra�eniem sposobu poruszania si� Brule. Pikt st�pa� powoli, uwa�nie stawiaj�c stopy. W r�ku ci�gle trzyma� nisko wysuni�ty do przodu miecz. Rzuca� na wszystkie strony niespokojne spojrzenia i m�wi� szeptem. Korytarz skr�ci� ostro. Brule ostro�nie wyjrza� zza w�g�a. - Patrz - szepn��. - Lecz pami�taj: ani s�owa, ni d�wi�ku!... Chodzi o nasze �ycie. Kuli ostro�nie zerkn��. Zaraz za rogiem zaczyna�y si� prowadz�ce w d� schody. Spojrza� tam i zadr�a�. U podn�a schod�w le�a�o osiemnastu Czerwonych Zab�jc�w, wyznaczonych do pilnowania jego komnat. Tylko silna d�o� Brule i jego zdenerwowany szept powstrzyma�y Kulla przed pomkni�ciem na d�. - Cicho, Kullu! Cicho, w imi� Yalki - szepn�� Pikt. -Korytarze s� teraz puste, ale wiele ryzykowa�em, �eby m�c ci to pokaza�. Dopiero teraz uwierzysz w to co ci powiem. Wracajmy do pokoju studi�w. Zawr�ci�, a oszo�omiony widokiem, niczego nie rozumiej�cy Kuli ruszy� za nim. - To zdrada - mrucza� do siebie. - Obrzydliwy spisek. I to jak szybko przeprowadzony. Przecie� jeszcze kilka minut temu ci ludzie stali na warcie. W pokoju studi�w Brule starannie zamkn�� sekretne przej�cie. Potem kiwn�� na kr�la, by ten ponownie wyjrza� przez otw�r w drzwiach. Kuli zrobi� to i westchn�� zdumiony. Przed drzwiami znowu sta�o osiemnastu gwardzist�w! - To czary! - szepn��, na wp� wyci�gaj�c miecz. - Czy to zmarli strzeg� w�adcy? - Tak! - dosz�a do jego uszu odpowied� Pikta. Przez moment patrzyli sobie w oczy. Kuli zmarszczy� czo�o usi�uj�c wyczyta� co� z twarzy towarzysza. W ko�cu wargi Brule bezg�o�nie uformowa�y s�owa: - Wa�... kt�ry... m�wi! - Cicho! -wyszepta� Kuli zas�aniaj�c mu usta d�oni�. - To �mier� m�wi� co� takiego! Te wersy s� przekl�te! Pikt patrzy� spokojnie na kr�la. - Wyjrzyj jeszcze raz, kr�lu Kullu. Mo�e by�a zmiana wart. - Nie, to ci sami ludzie. Na Yalk�, to magia... to szale�stwo! Na w�asne oczy widzia�em cia�a tych gwardzist�w. Min�a zaledwie chwila. A jednak stoj� tutaj. Brule odst�pi� od drzwi, Kuli machinalnie zrobi� to samo. - Kullu, co wiesz o tradycjach rasy, kt�r� w�adasz? -Du�o... a zarazem ma�o. Yalusja jest tak stara... - Tak - oczy Brule zal�ni�y dziwnym blaskiem. - My jeste�my barbarzy�cami, dzie�mi wobec Siedmiu Imperi�w. Ani ludzka pami��, ani kroniki nie si�gaj� na tyle w przesz�o��, by powiedzie�, kiedy pierwsi ludzie wyszli z morza i zbudowali miasta nad brzegami. Wiedz jednak, i� nie zawsze ludzie w�adali lud�mi! Kr�l drgn��. Spojrzenia obu wojownik�w spotka�y si�. - Istnieje legenda w�r�d mego ludu... - Mojego tak�e! - przerwa� Brule. - Wydarzy�o si� to zanim my, lud z wysp zawarli�my sojusz z Yalusj�, za panowania Lwiego K�a, si�dmego wodza Pikt�w. Tak wiele lat temu, i� nikt ju� nie pami�ta ile. Wyruszyli�my z Wysp Zachodz�cego S�o�ca, przep�yn�li�my morze i omijaj�c brzegi Atlantydy z ogniem i mieczem ruszyli�my na wybrze�a Yalusji. Biel pla�y rozbrzmia�a szczekiem walki, noce by�y jasne jak dni od blasku p�on�cych zamk�w. A kr�l, kr�l Yalusji, kt�ry pad� na krwistoczerwony piach tego mrocznego dnia.. - g�os wojownika ucich�. Przez moment obaj m�czy�ni spogl�dali bez s��w na siebie. Sk�onili g�owy. - Yalusja jest prastara! - szepn�� na koniec Kuli. - - W czasach, gdy Yalusja by�a m�od� wzg�rza Atlantydy i Mu by�y wyspami na oceanie. Nocny podmuch wiatru wlecia� przez okno. By� przesi�kni�ty woni� dawno zapomnianych historii, a nie znan� Brule i Kullowi wilgotn� bryz� znad morza Jak szepty z odleg�ej przesz�o�ci, opowiada� o tajemnicach starych ju� wtedy, kiedy sam �wiat by� m�ody. Zas�ony poruszy�y si�. Kuli poczu� si� przez chwil� jak nagie dziecko wobec niezg��bionej wiedzy przesz�o�ci. Oczyma wyobra�ni dostrzeg� stoj�ce obok upiory, szepcz�ce mu straszliwe opowie�ci. Wiedzia�, i� przez my�li Brule przemykaj� podobne rozmy�lania. Oczy Pikta by�y w nim utkwione. Odpowiedzia� mu spojrzeniem. Dusz� w�adcy przepe�ni�o zadziwiaj�ce jego samego poczucie jedno�ci z tym wrogiem jego plemienia. Obaj barbarzy�cy byli jak dwa rywalizuj�ce ze sob� leopardy, kt�re, gdy wpad�y w pu�apk�, razem ruszaj� na my�liwych. W ten spos�b wojownicy zjednoczyli swe si�y przeciw nieludzkim pot�gom przesz�o�ci. Po chwili Brule ponownie otworzy� tajemne przej�cie. Cicho ruszyli korytarzem tym razem jednak w innym kierunku. Po kr�tkim marszu stan�li i Pikt pokaza� na inne sekretne drzwi. -Z tego miejsca wida� rzadko u�ywane schody, kt�re prowadz� na korytarz biegn�cy obok pokoju studi�w. Wyjrzeli przez ukryty otw�r i prawie w tej samej chwili na schodach pojawi� si� ciemny kszta�t. - To Tu, przewodnicz�cy rady! - sykn�� Kuli. - W nocy, ze sztyletem w d�oni! C� to ma znaczy�? -Zab�jstwo! Zamach! - szepn�� Brule. - St�j! - Kuli mia� ju� zamiar otworzy� drzwi i wyskoczy� na zewn�trz. - B�dziemy zgubieni, je�li chcesz si� z nim spotka� tutaj. Tam w ciemno�ciach, u st�p schod�w, czeka ich wi�cej. Chod�my. Prawie biegiem wr�cili do pokoju studi�w. Brule zatrzasn�� dok�adnie ukryte przej�cie i poci�gn�� Kulla do ma�o u�ywanej s�siedniej komnaty. Tam rozgarn�� zas�ony w rogu i obaj ukryli si� za nimi. Minuty wlok�y si� bez ko�ca. Kuli s�ysza� szum przeci�g�w w pomieszczeniu obok. W jego uszach brzmia� on jak szepty duch�w. W ko�cu, skradaj�c si�, wkrad� si� do komnaty Tu, Przewodnicz�cy Rady. Najpewniej, gdy stwierdzi�, �e w pokoju studi�w nie ma nikogo, doszed� do wniosku, i� jego ofiara znajduje si� w�a�nie tutaj. Wszed� cicho, z uniesionym do ciosu sztyletem, zatrzyma� si� i rozejrza� po opustosza�ej na poz�r komnacie. Samotna �wieca s�abo o�wietla�a pomieszczenie. Zab�jca powoli ruszy� dalej, najwyra�niej nie pojmuj�c nieobecno�ci w�adcy. Po chwili zawaha� si� i stan�� przed kryj�wk� wojownik�w... i... - Zabij! - sykn�� Brule. Jednym skokiem Kuli wyprysn�� z ukrycia. Tu odwr�ci� si�, lecz przy takiej szybko�ci ataku nie mia� najmniejszych szans na obron�. Ostrze miecza zab�ys�o z migotliwym �wietle i zgrzytn�o na ko�ci. Tu upad� na plecy z broni� Kulla stercz�c� w jego piersi. W�adca spojrza� na pokonanego. Twarz Tu sta�a si� mglista i niewyra�na. Kontury rys�w dr�a�y i falowa�y. Potem, jak �ci�gni�ta maska, twarz Przewodnicz�cego Rady Koronnej znikn�a, a na jej miejscu pojawi�a si� patrz�ca trupim wzrokiem g�owa przera�aj�cego w�a! -O Yalko! -j�kn�� Kuli. Zimy pot pokry� mu czo�o. - Valko! - powt�rzy�. Do kr�la podszed� Brule. Rysy twarzy mia� jak zwykle kamienne, lecz w jego oczach odbija�o si� przera�enie Kulla. - Zabierz swoj� bro�, panie - powiedzia�. - Wiele mamy jeszcze do zrobienia tej nocy. Z wahaniem Kuli dotkn�� r�koje�ci miecza. Gdy postawi� stop� na piersiach le��cego stwora, poczu� lodowaty dreszcz. Gdy, przez jak�� niepoj�t� reakcj� nie zesztywnia�ych mi�ni stwora, straszny pysk rozchyli� si� szeroko, cofn�� si� z obrzydzeniem. Chwil� potem, jakby zagniewany na siebie, wyrwa� miecz i z bliska przyjrza� si� nieznanemu stworzeniu. Zna� je jedynie jako kopi� Tu, Przewodnicz�cego Rady. Poza g�ow�, cia�o nie r�ni�o si� niczym od ludzkiego. - Cz�owiek z g�ow� w�a! - mrukn��. - Wi�c jest to kap�an boga-w�a? - Tak. Prawdziwy Tu �pi i nie zdaje sobie z niczego sprawy. Te potwory umiej� przybra� jak�kolwiek posta�. Znaczy si� przy pomocy jakiego� zakl�cia, rozpinaj� nad twarz� zas�on� magii tak, jak aktor zak�ada mask�. Mog� wygl�da� jak tylko zapragn�. - A wi�c stare legendy nie k�ami� - westchn�� Kuli. - - Te ponure opowie�ci, kt�re tylko nieliczni maj� odwag� powtarza�, bowiem mog� zosta� pos�dzeni o blu�nierstwo i skazani na �mier�, s� prawdziwe. To nie czysta fantazja. Domy�la�em si� tego, spodziewa�em... lecz ci�gle mam wra�enie, �e jest to niemo�liwe. Hej! Warta przy drzwiach... - To te� ludzie-w�e. St�j! Co chcesz uczyni�? - Wybi� ich! - warkn�� przez zaci�ni�te z�by Kuli. - Je�li ju� musisz to zawsze uderzaj w g�ow� - stwierdzi� Brule. - Osiemnastu z nich czeka pod drzwiami, znacznie wi�cej czai si� pewnie w korytarzu. Ka-nu jako� dowiedzia� si� o spisku. Jego szpiedzy dotarli do kryj�wek kap�an�w w�a i przynie�li wie�ci. Dawno temu Ka-nu odkry� tajemne przej�cia w pa�acu. Z jego to polecenia studiowa�em plany, by ci pom�c. W innym wypadku zgin��by�, tak jak zgin�li inni kr�lowie Yalusji. Przyby�em samotnie, wi�cej ludzi wzbudzi�oby podejrzenia. Nie byliby poza tym wstanie przekra�� si� do pa�acu, tak jak ja. Cz�� spisku ju� widzia�e�. Ludzie-w�e strzeg� twoich drzwi, a ten tutaj w masce Tu m�g� dotrze� do ka�dej cz�ci pa�acu. Rano, je�eli kap�ani przegraj�, prawdziwi gwardzi�ci stan� na swoich miejscach, nic nie b�d� wiedzie�, niczego nie b�d� pami�ta�. Je�li kap�anom si� ud