3777

Szczegóły
Tytuł 3777
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3777 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3777 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3777 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robin Hobb UCZE� SKRYTOB�JCY Tytu� orygina�u: Assassin�s Apprentice Copyright � 1995 by Robin Hobb Gilesowi oraz pami�ci Ralpha Pomara�czowego i Freddiego Kuguara, Ksi�cia Zab�jc�w, a tak�e Kociej Natury ponad Ha�b� 1 HISTORIA NAJDAWNIEJSZA Dzieje Kr�lestwa Sze�ciu Ksi�stw s� z konieczno�ci nierozerwalnie splecione z histori� rodziny panuj�cej - rodu Przezornych. Rzetelna opowie�� winna si�ga� czas�w sprzed powstania pierwszego ksi�stwa i traktowa� o Zawyspiarzach - gdyby tylko ich imiona pozosta�y zapisane w naszej pami�ci - kt�rzy zjawili si� od morza, by jako piraci przybi� do brzegu spokojniejszego i �agodniejszego ni� lodowe pla�e Wysp Zewn�trznych. Jednak dzi� nie znamy ju� imion tych najdawniejszych przodk�w. Po pierwszym kr�lu naszych ziem zachowa�o si� wi�cej ni�li tylko miano czy gar�� legend niegodnych wiary. Zwano go po prostu Zdobywc�. By� mo�e, z tamtego w�a�nie czasu wywodzi si� tradycja, by c�rom i synom szlachetnego rodu nadawa� imiona maj�ce kszta�towa� los. Wed�ug wierze� ludu wywiera�y one magiczny wp�yw na �ycie nowo narodzonych dzieci; owoce kr�lewskiego drzewa musia�y uosabia� cnoty swego miana. Poddane pr�bie ognia, nurzane w s�onej wodzie, niesione na skrzyd�ach wiatru - oto jakie by�y piecz�cie godno�ci nadawanych tym wybranym potomkom. Tak nam m�wiono. Zajmuj�ca to opowiastka i, by� mo�e, niegdy� rzeczywi�cie istnia� podobny rytua�, lecz historia daje nam dowody, �e nie zawsze wystarcza�o zobowi�za� dziecin� imieniem cnoty... * * * Pi�ro ci�gnie za sob� nier�wn� lini�, wreszcie wypada z kurczowego u�cisku mojej d�oni, zostawiaj�c nier�wny �lad na papierze od Krzewiciela. W trudzie chyba bezowocnym zmarnowa�em kolejny cenny arkusz. Zastanawiam si�, czy w og�le potrafi� napisa� t� histori�, czy te� na ka�d� stron� wkradnie si� �lad goryczy, kt�r� mia�em za dawno wygas��. Chcia�em si� z niej uleczy�, lecz gdy dotykam pi�rem papieru, ch�opi�cy b�l broczy z atramentu, a� nabieram przekonania, �e ka�dy starannie postawiony czarny znak niczym strup ukrywa pod sob� dawn� purpurow� ran�. Zawsze gdy rozwa�ano sporz�dzenie na pi�mie historii Kr�lestwa Sze�ciu Ksi�stw, zar�wno Krzewiciel, jak i ksi�na Cierpliwa p�on�li takim entuzjazmem, �e mia�em nieodparte uczucie, i� jest to praca warta wysi�ku. Przekona�em siebie samego, �e �wiczenie to odwr�ci moje my�li od b�lu, �e przy nim szybciej b�dzie dla mnie up�ywa� czas. Niestety, ka�de historyczne wydarzenie, jakie rozpatruj�, budzi cienie mojej samotno�ci i zagubienia. Obawiam si�, �e b�d� musia� zupe�nie porzuci� t� prac�, gdy� inaczej poddam si� ponownym rozwa�aniom wszystkiego, co ukszta�towa�o m�j los. I tak zaczynam, zn�w i zn�w, lecz ci�gle sobie u�wiadamiam, �e pisz� o swoich w�asnych pocz�tkach raczej, ni� o pocz�tkach tej ziemi. Nie wiem nawet, komu pr�buj� si� wyt�umaczy�. Moje �ycie by�o paj�czyn� utkan� z tajemnic; gmatwanin� sekret�w, kt�rymi nawet teraz jeszcze niebezpiecznie si� dzieli�. Czy powinienem je przelewa� na papier, tylko po to by wznieci�y ogie� i przynios�y zniszczenie? By� mo�e. Moje wspomnienia si�gaj� dni, kiedy mia�em sze�� lat. Przed tym czasem nie ma nic, tylko bia�a karta, kt�rej �adne �wiczenia umys�u nigdy nie zdo�a�y mi ods�oni�. Przed tamtym dniem w Ksi�ycowym Oku nie ma nic. A od tamtej chwili nagle zaczynaj� si� wspomnienia, tak jasne i wyraziste, �e a� mnie o�lepiaj�. Niekiedy wydaj� mi si� zbyt kompletne; w�wczas nie mam pewno�ci, czy s� prawdziwie moje. Czy rzeczywi�cie przywo�uj� je z zakamark�w pami�ci, czy mo�e raczej odtwarzam na podstawie historii dziesi�tki razy opowiadanych przez legiony pokoj�wek, zast�py kuchcik�w i hordy ch�opc�w stajennych? Mo�e s�ysza�em t� opowie�� tak cz�sto i z tak licznych ust, �e teraz odbieram j� jako w�asne wspomnienie. Czy jej wyrazisto�� to efekt ch�onno�ci umys�u sze�ciolatka zapami�tuj�cego wszystko, co si� wok� niego dzieje? Czy raczej kompletno�� wspomnienia jest skutkiem jasnej strony Mocy oraz wp�ywu lek�w, kt�re pozwalaj� regulowa� jej dzia�anie; specyfik�w, kt�re nios� ze sob� inny b�l i odmienne uzale�nienia? To ostatnie jest najbardziej prawdopodobne. Prawie pewne. Mo�na tylko �udzi� si� nadziej�, �e tak nie jest. Wspomnienie jest niewiarygodnie wyraziste: zimna szaro�� odchodz�cego dnia, bezlitosny deszcz, kt�ry przemoczy� mnie do nitki, lodowaty bruk ulicy dziwnego miasta - pami�tam nawet szorstko�� ogromnej zgrubia�ej d�oni, kt�ra obejmowa�a moj� r�k�. Czasami rozmy�lam o tym u�cisku. D�o� by�a chropowata, twarda i wi�zi�a moj� r�k� jak w pu�apce. Lecz jednocze�nie by�a ciep�a i jej dotyk nie sprawia� mi przykro�ci. Po prostu mocna. Nie pozwala�a mi si� po�lizgn�� na oblodzonych ulicach, ale broni�a te� ucieczki przed przeznaczeniem. Nieub�agana jak lodowaty szary deszcz, kt�ry szkli� ci�ki �nieg i l�d na �wirowej �cie�ce przed ogromnymi drewnianymi podwojami warownej budowli, wznosz�cej si� nad miastem niczym forteca. Odrzwia by�y wysokie nie tylko dla sze�cioletniego ch�opca; mog�y wita� olbrzym�w. Nawet chudy starzec, kt�ry wysoko nade mn� g�rowa�, zdawa� si� przy nich niewielki. Mnie wszystko to wydawa�o si� dziwne, cho� nie potrafi� okre�li�, jakie drzwi lub jaki dom wydawa�yby mi si� znajome i bliskie. Tyle �e te wrota, rze�bione i uj�te w ramy czarnych �elaznych oku�, udekorowane g�ow� koz�a i ko�atk� z po�yskliwego br�zu, wykracza�y poza moje dotychczasowe do�wiadczenia. Pami�tam, �e chlapa zupe�nie mnie przemoczy�a; stopy mia�em mokre i przemarzni�te. A jednak, znowu - nie pami�tam, bym szed� daleko przez ostatnie porywy zimy ani �ebym by� niesiony. Nie, dla mnie ca�a historia zaczyna si� tam, przed drzwiami ufortyfikowanej budowli, kiedy moj� d�o� wi�zi r�ka wysokiego m�czyzny. Wszystko to wygl�da�o nieomal jak w teatrze marionetek. Tak, w�a�nie tak to widz�. Kurtyna p�ka po�rodku i oto stoimy przed ogromnymi drzwiami. Stary cz�owiek unosi ko�atk� i opuszcza j� na drzwi; jeden raz, drugi, trzeci, echem niesie si� stukanie. A potem spoza sceny dobiega g�os. Nie zza drzwi, ale zza naszych plec�w, stamt�d, sk�d przyszli�my. - Ojcze, prosz�! - b�aga jaka� kobieta. Odwracam si�, chc� j� zobaczy�, lecz znowu zacz�� pada� �nieg. Koronkowy welon przywiera do rz�s, lepi si� do r�kaw�w p�aszcza. Nie pami�tam, bym kogo� dojrza�. Z pewno�ci� nie walczy�em o uwolnienie z u�cisku d�oni starego m�czyzny ani nie wo�a�em: �Matko, matko!� Sta�em tylko niczym widz i s�ucha�em odg�osu krok�w we wn�trzu warownej wie�y, a potem zgrzytu odsuwanych rygli. Zawo�a�a ostatni raz. Ci�gle wyra�nie s�ysz� s�owa, pami�tam rozpacz w g�osie, kt�ry wci�� na nowo rozbrzmiewa mi w uszach. - Ojcze, prosz� ci�, b�agam! Dreszcz wstrz�sn�� d�oni�, kt�ra trzyma�a w u�cisku moj�, ale czy by� to gniew, czy jakie� inne uczucie - nigdy si� ju� nie dowiem. Tak szybko jak czarny kruk dosi�ga upuszczon� kruszyn� chleba, stary cz�owiek porwa� z ziemi kawa� brudnego lodu. Bez s�owa cisn�� nim, z wielk� si�� i furi�. Skuli�em si�, schowa�em g�ow� w ramiona. Nie pami�tam krzyku ani odg�osu uderzenia grudy o cia�o. Pami�tam, �e drzwi otworzy�y si� na zewn�trz; stary cz�owiek musia� spiesznie odst�pi� do ty�u, poci�gaj�c mnie za sob�. I oto co si� wydarzy�o. M�czyzna, kt�ry otworzy� drzwi, nie by� s�u��cym, jak m�g�bym sobie wyobra�a�, gdybym tylko s�ysza� t� histori�. Nie, w pami�ci mam cz�owieka pod broni�, lekko siwiej�cego �o�nierza, z brzuchem nieco wydatnym, ale jednak nie zmanierowanego s�u��cego. Powodowany �o�niersk� podejrzliwo�ci� zrodzon� z praktyki, obejrza� nas obu od st�p do g��w i sta� w milczeniu, czekaj�c a� wyja�nimy cel naszego przybycia. My�l�, �e wyprowadzi�o to z r�wnowagi starego cz�owieka, lecz wzbudzi�o w nim nie tyle strach, ile gniew. Raptownie pu�ci� moj� d�o�, chwyci� mnie za ko�nierz i wypchn�� naprz�d, niczym szczeniaka oferowanego nowemu w�a�cicielowi. - Przyprowadzi�em wam ch�opaka - zaskrzecza�. Stra�nik patrzy� na niego w milczeniu; niczego nie os�dza�, nawet nie by� ciekawy. - Sze�� lat sadza�em go przy swoim stole - podj�� starzec - a jego ojciec nigdy nie przys�a� s�owa ani monety. Nawet go nie odwiedzi�, chocia� c�rka mi powiedzia�a, �e wiedzia� o b�karcie. Nie b�d� go d�u�ej karmi�, nie b�d� si� zgina� nad p�ugiem, �eby mu da� koszul� na grzbiet. Niech go ojciec �ywi. Ja mam dosy� w�asnego drobiazgu, co mi moja kobieta narodzi�a przez te lata, a tu jeszcze ten. I ma tylko matk�, �eby go ubra�a i wykarmi�a. �aden ch�op nie b�dzie jej chcia� wzi��, p�ki ten szczeniak ci�gle si� do niej klei. No to go zabierajcie i oddajcie ojcu. Pu�ci� mnie raptownie, a� upad�em na kamienne schody u st�p stra�nika. Nic mi si� nie sta�o. Usiad�em wolno. Podnios�em wzrok, by nie uroni� nic z tego, co si� b�dzie dalej dzia�o. Stra�nik lekko wyd�� doln� warg�; nic nie orzeka�, zaledwie rozwa�a�, co powinien ze mn� zrobi�. - Czyj on? - zapyta� bez zaciekawienia. Chcia� jedynie uzyska� wi�cej informacji, by w�a�ciwie przedstawi� rzecz prze�o�onemu. - Rycerskiego - rzuci� stary. Ju� si� ode mnie odwr�ci�, ju� stawia� miarowe kroki na �wirowanej �cie�ce. - Ksi�cia Rycerskiego - doda� nie odwracaj�c si� i u�ci�li� jeszcze: - Nast�pcy tronu. On go sp�odzi�. Wi�c niech si� nim zajmie i niech si� cieszy, �e zosta� ojcem przynajmniej tego dzieciaka. Przez chwil� stra�nik patrzy�, jak starzec odchodzi. Potem schyli� si� bez s�owa, chwyci� mnie za ko�nierz i przesun��, by zamkn�� drzwi. Pu�ci� mnie, gdy je ryglowa�, a sko�czywszy, stan�� bez ruchu i przyjrza� mi si� ze spokojem, z jakim �o�nierz przyjmuje podczas codziennej s�u�by wszelkie osobliwe zdarzenia. - Wsta�, ch�opcze, i chod� - rzek� potem. I poszed�em z nim mrocznym korytarzem, mijaj�c sparta�sko umeblowane komnaty z oknami szczelnie zamkni�tymi przed zimowym ch�odem, a� dotarli�my do kolejnych zamkni�tych drzwi; te by�y zrobione z rzadko spotykanego mi�kkiego drewna, zdobione rze�bieniami. Tam �o�nierz si� zatrzyma� i wprawnym gestem wyg�adzi� na sobie ubranie. Pami�tam zupe�nie wyra�nie, �e przykl�kn�� i obci�gn�� mi koszul�, a potem jednym czy dwoma szorstkimi ruchami przyg�adzi� mi w�osy, ale czy to wynika�o z poczciwej ch�ci, bym zrobi� dobre wra�enie, czy zaledwie z troski, aby jego powinno�� zosta�a w�a�ciwie spe�niona, tego nigdy nie b�d� wiedzia�. Wsta� i raz uderzy� d�oni� w dwuskrzyd�e drzwi. Uczyniwszy to, nie czeka� na odpowied�, w ka�dym razie ja jej nie us�ysza�em. Rozwar� podwoje na o�cie�, wypchn�� mnie naprz�d i zamkn�� je za sob�. Ta komnata by�a tak ciep�a jak korytarz zimny, i tak �ywa jak inne pomieszczenia wymar�e. Przypominam sobie, �e w �rodku sta�o wiele mebli, a pr�cz nich znajdowa�y si� tam i chodniki, i wieszaki, i p�ki z tabliczkami, i zwoje pergaminu, a wszystko to tworzy�o wra�enie lekkiego nieporz�dku, jakiego nabiera ka�de cz�sto u�ywane luksusowe pomieszczenie. Na masywnym palenisku p�on�� ogie�, kt�ry nape�nia� wn�trze ciep�em i przyjemnym �ywicznym zapachem. Za ogromnym sto�em ustawionym prostopadle do ognia siedzia� pochylony nad stert� papier�w zwalisty m�czyzna o �ci�gni�tych brwiach. Nie od razu podni�s� wzrok, tote� przez kilka chwil mog�em si� przygl�da� jego ciemnym, rozwichrzonym w�osom. Gdy wreszcie uni�s� g�ow�, ogarn�� mnie i stra�nika jednym kr�tkim spojrzeniem czarnych oczu. - Co tam, Podr�niku? - zapyta�, i nawet ja, cho� dziecko, wyczu�em z tonu jego g�osu, �e z rezygnacj� pogodzi� si� z tym, i� mu przeszkodzili�my. - O co chodzi? Stra�nik pchn�� mnie lekko, przesuwaj�c o metr bli�ej tamtego cz�owieka. - Ksi��� Szczery, jaki� stary rolnik przyprowadzi� tego ch�opca. Powiedzia�, �e to b�kart ksi�cia Rycerskiego, panie. Przez kilka chwil strapiony m�czyzna za sto�em przygl�da� mi si� z pewnym zmieszaniem. Potem co� na kszta�t rozbawienia rozja�ni�o jego rysy. Wsta�, wzi�� si� pod boki i bada� mnie uwa�nie wzrokiem. Nie ba�em si� tych szczeg�owych ogl�dzin; raczej odnios�em wra�enie, jakby co� w moim wygl�dzie nawet przesadnie mu si� spodoba�o. Ja jemu tak�e przygl�da�em si� z ciekawo�ci�. Nosi� kr�tk� ciemn� brod�, r�wnie g�st� i rozczochran� jak w�osy, a policzki mia� ogorza�e od wiatru. Nad ciemnymi oczyma rysowa�y si� grube brwi. By� barczysty, d�onie mia� kwadratowe i zniszczone prac�, a jednak poplamione atramentem. Kiedy tak mnie taksowa� wzrokiem, u�miecha� si� coraz szerzej, a� wreszcie parskn�� �miechem. - A niech mnie! - wykrzykn�� w ko�cu. - Ten ch�opak rzeczywi�cie jest podobny do Rycerskiego, prawda? Na p�odnego Ed�! Kto by si� tego spodziewa� po moim znamienitym i cnotliwym bracie? Stra�nik nic na to nie odpowiedzia�, ale te� nikt nie oczekiwa� od niego odpowiedzi. Sta� tylko, got�w na ka�de wezwanie, czekaj�c nast�pnego rozkazu. Prawdziwy �o�nierz. Ksi��� nadal ogl�da� mnie z zaciekawieniem. - Ile ma lat? - zapyta� stra�nika. - Rolnik m�wi�, �e sze��. - Stra�nik potar� d�oni� policzek, lecz nagle przypomnia� sobie najwyra�niej, �e jest na s�u�bie. Opu�ci� r�k�. - Panie - doda�. Ten drugi zdawa� si� nie zauwa�y� �o�nierskiego uchybienia dyscyplinie. Czarne oczy b��dzi�y po mnie, z ust nie schodzi� szeroki u�miech. - Zatem dajmy mu siedem, �eby mog�a si� z tym �atwiej pogodzi�. A niech mnie! Tak. To by� ten rok, kiedy Chyurdzi pierwszy raz pr�bowali zablokowa� przej�cie przez g�ry. Rycerski wybra� si� tam na trzy, cztery miesi�ce, mia� im pokaza�, kto tu rz�dzi. A niech mnie! Kto by pomy�la�, �e to jego... - Przerwa�. - Kto jest jego matk�? - zapyta� nagle. Stra�nik niepewnie przest�pi� z nogi na nog�. - Nie wiem, panie. Na schodach by� tylko ten stary i powiedzia�, �e to b�kart ksi�cia Rycerskiego i �e on ju� nie ma zamiaru go �ywi� ani ubiera�, i to wszystko. Powiedzia�, �e ten, co go sp�odzi�, niech teraz o niego dba. Ksi��� wzruszy� ramionami, jakby na znak, �e sprawa nie ma wi�kszego znaczenia. - Ch�opiec wyra�nie by� pod dobr� opiek�. Nie minie tydzie�, najwy�ej dwa, jak matka przyjdzie skamle� pod kuchennymi drzwiami, bo b�dzie t�skni�a za szczeniakiem. Dowiem si� wtedy, je�li nie wcze�niej. Hej, ch�opcze, jak na ciebie wo�aj�? Kaftan mia� zapi�ty na ozdobn� klamr� w kszta�cie g�owy koz�a. W migotliwym �wietle rzucanym przez p�omienie zmienia�a ona barw� z miedzianej na z�ot�, a wreszcie czerwon�. - Ch�opcze - odrzek�em. Nie mam pewno�ci, czy po prostu powt�rzy�em s�owo, kt�rym zwracali si� do mnie on i stra�nik, czy rzeczywi�cie nie mia�em imienia. Ksi��� robi� wra�enie zdziwionego, a po jego twarzy przemkn�� grymas, kt�ry m�g� by� wyrazem lito�ci. Ale znikn�� on r�wnie szybko, jak si� pojawi�, i ksi��� wygl�da� ju� jedynie jak cz�owiek, kt�remu niespodziewanie przyby� jeszcze jeden k�opot. Albo mo�e by� cokolwiek rozz�oszczony. Zerkn�� w stron� mapy czekaj�cej na niego na stole. - No dobrze - odezwa� si� w ciszy. - Co� trzeba z nim zrobi�, zanim Rycerski wr�ci do domu. Podr�niku, dopilnujesz, �eby ch�opiec mia� co do ust w�o�y� i znajdziesz mu jakie� miejsce do spania, przynajmniej na dzisiejsz� noc. Jutro si� zastanowi�, co z nim zrobi� dalej. Nie b�d� kr�lewskie b�karty b��ka�y si� po kraju. - Tak, panie - powiedzia� Podr�nik ani zgadzaj�c si�, ani oponuj�c, ale zaledwie przyjmuj�c rozkaz. Po�o�y� ci�k� d�o� na moim ramieniu i odwr�ci� mnie w stron� drzwi. Ruszy�em z oci�ganiem, bo w komnacie by�o jasno i ciep�o. Zacz��em czu� mrowienie w stopach i wiedzia�em, �e gdybym m�g� zosta� tam jeszcze troch�, zdo�a�bym si� rozgrza�. Niestety, d�o� stra�nika by�a nieub�agana i zosta�em wyprowadzony z ciep�ej komnaty na powr�t w przenikliwe zimno i mrok pos�pnych korytarzy. Po wyj�ciu z przytulnej komnaty wydawa�y si� znacznie ciemniejsze i niesko�czenie d�ugie. Bezskutecznie usi�owa�em zr�wna� tempo z krokiem �o�nierza. Mo�e wyrwa� mi si� szloch, a mo�e stra�nik znudzi� si� moim nieporadnym dreptaniem, bo uni�s� mnie i usadzi� sobie na ramieniu tak lekko i od niechcenia, jakbym nic nie wa�y�. - Mokry jeste�, ma�y - zauwa�y� oboj�tnie i poni�s� mnie korytarzami. Mija� zakr�ty, szed� schodami w g�r� i w d�, a� w ko�cu zala�o nas ��te �wiat�o przestronnej kuchni. Tam na �awach rozsiad�a si� grupka �o�nierzy; popijali i jedli przy wielkim zniszczonym stole, przed paleniskiem co najmniej dwukrotnie wi�kszym ni� tamto w komnacie ksi�cia. Pachnia�o jedzeniem i piwem, czu� by�o pot, schn�c� we�nian� odzie� i dym z wilgotnego drewna, a tak�e zapach t�uszczu skapuj�cego w p�omienie. Pod �cian� sta�y w rz�dach wi�ksze i mniejsze beczki z winem, a z krokwi zwiesza�y si� ciemne po�cie w�dzonych mi�s. St� ugina� si� od ci�kiej zastawy i jad�a. W pewnej chwili strz�pek mi�siwa spad� mi�dzy p�omienie, skr�ci� si� w ogniu i skwiercz�c strzeli� t�uszczem na kamienne palenisko, rozsiewaj�c wok� rozkoszn� wo�. �o��dek skurczy� mi si� z g�odu. Podr�nik pewnym ruchem posadzi� mnie na rogu sto�u, blisko ciep�ego ognia, zsuwaj�c z blatu �okie� m�czyzny, kt�ry ukry� twarz w dzbanie. - Masz, Brus - oznajmi� rzeczowym tonem. - Szczeniak jest tw�j. Odwr�ci� si� ode mnie. Patrzy�em jak zahipnotyzowany, gdy od�ama� z ciemnego bochna kawa� ogromny niczym w�asna pi��, a potem wyci�gn�� zza pasa n� i odkroi� z wielkiego ko�a sut� racj� sera. Wetkn�� mi w r�ce jedno i drugie, po czym podszed� do ognia i pocz�� odrzyna� od sztuki mi�sa porcj� godn� doros�ego m�czyzny. Ja za�, nie trac�c czasu, przyst�pi�em do nape�niania pustego �o��dka. Obok mnie cz�owiek nazwany Brusem odstawi� dzban i popatrzy� na Podr�nika. - O co chodzi? - zapyta� podobnie jak m�czyzna w tamtej ciep�ej komnacie. Mia� tak samo jak on czarne i potargane w�osy oraz brod� jak tamten, ale twarz bardziej kanciast� i nieco w�sz�. Cera zdradza�a cz�owieka, kt�ry wiele czasu sp�dza poza �cianami domu. Oczy po�yskiwa�y mu raczej br�zem ni� czerni�, d�onie mia� zgrabne, o d�ugich palcach. Czu� go by�o ko�mi, psami, sk�rami i krwi�. - Jest tw�j, Brus, masz si� nim zaj��. Tak powiedzia� ksi��� Szczery. - Dlaczego ja? - Jeste� cz�owiekiem ksi�cia Rycerskiego, tak? Dogl�dasz jego koni, ps�w i soko��w? - Wi�c? - Wi�c teraz masz pod opiek� jeszcze tego ma�ego b�karta, w ka�dym razie dop�ki ksi��� Rycerski nie wr�ci i nie rozka�e inaczej. - Podr�nik wyci�gn�� w moj� stron� kawa� ociekaj�cego t�uszczem mi�sa. W�drowa�em wzrokiem od chleba do sera, kt�re �ciska�em w gar�ciach, i nie mia�em ochoty zrezygnowa� z �adnego z nich, ale tak�e ogromnie pragn��em gor�cego mi�siwa. Podr�nik, widz�c moj� rozterk�, wzruszy� ramionami i rzuci� t� delicj� na st�, tu� obok mnie. Napcha�em usta chlebem i si�gn��em po mi�so. - B�kart ksi�cia Rycerskiego? Podr�nik wzruszy� ramionami, zaj�ty odkrawaniem dla siebie chleba, mi�sa i sera. - Tak powiedzia� stary ch�op, kt�ry go tutaj przyprowadzi�. - U�o�y� mi�so i ser na pajdzie chleba, ugryz� spory k�s i ci�gn�� z pe�nymi ustami: - Powiedzia�, �e ksi��� Rycerski powinien si� cieszy�, �e w og�le sp�odzi� jakiego� dzieciaka, i powinien go sam �ywi� i ubiera�. Niezwyk�a cisza zapad�a nagle w kuchni. M�czy�ni przestali je��, odk�adali chleb oraz inne jad�o, odstawiali dzbany i zwracali oczy na cz�owieka o imieniu Brus. On sam ostro�nie postawi� sw�j dzban z dala od kraw�dzi sto�u. G�os mia� spokojny i cichy, s��w u�ywa� zwi�z�ych. - Je�li m�j pan nie ma dziedzica, to z woli Edy, a nie z winy swojej m�sko�ci. Ksi�na Cierpliwa zawsze by�a delikatnego zdrowia i... - Pewnie �e tak, pewnie - zgodzi� si� Podr�nik skwapliwie. - A tam siedzi �ywy dow�d, �e m�sko�ci mu nie brakuje, w�a�nie to powiedzia�em, nic innego. - Nerwowo otar� usta r�kawem. - Strasznie podobny do ksi�cia Rycerskiego, tak �e ju� bardziej nie mo�na, nawet jego brat dopiero co powiedzia� to samo. To nie wina ksi�cia pana, �e ksi�na Cierpliwa nie mo�e utrzyma� jego nasienia do oznaczonego terminu... Brus wsta� raptownie. Podr�nik odruchowo cofn�� si� krok lub dwa, nim zda� sobie spraw�, �e to ja by�em celem, nie on. Brus chwyci� mnie za ramiona i odwr�ci� do ognia. Uj�� mnie silnie pod brod�. Patrzy� na mnie tak, �e upu�ci�em i chleb, i ser. On jednak nie zwr�ci� na to uwagi. Skierowa� moj� twarz ku �wiat�u, studiowa� j� niczym map�. Dostrzeg�em w jego oczach jak�� dziko��, jak gdybym zadawa� mu b�l tym, co dostrzeg� w moich rysach. Zacz��em si� cofa� przed tym spojrzeniem, ale Brus wci�� trzyma� mnie silnie pod brod�. Spojrza�em wi�c ponownie, z ca�� buntowniczo�ci�, na jak� zdo�a�em zebra� si�y, i ujrza�em, �e jego z�o�� zmieni�a si� nagle w pewnego rodzaju niech�tny szacunek. W ko�cu przymkn�� powieki, nie mog�c d�u�ej znie�� widoku mojej twarzy. - Jak ksi�na Cierpliwa zniesie t� pr�b�? - westchn��. - Czy imi� doda jej si�? Pu�ci� mnie, po czym niezgrabnie schyli� si� po chleb i ser, otar� je i wetkn�� mi w d�onie. Dojrza�em gruby banda�, kt�ry nie pozwala� mu zgi�� kolana, spowijaj�cy praw� nog� od �ydki a� do po�owy uda. Brus ponownie usadowi� si� przy stole i si�gn�� po piwo. Wypi�, przygl�daj�c mi si� znad kraw�dzi dzbana. - Kim jest matka tego b�karta? - zapyta� nieostro�nie �o�nierz siedz�cy przy drugim ko�cu sto�u. Brus opu�ci� dzban. Milcza� przez chwil�, a ja znowu poczu�em o�owiany ci�ar ciszy. - Kim jest matka ch�opca, to rzecz ksi�cia Rycerskiego, a nie temat na kuchenne plotki - rzek� wolno. - Pewnie �e tak, pewnie - zgodzi� si� stra�nik ochoczo, a Podr�nik, niczym dziobi�cy ptak, kiwa� zgodnie g�ow�. Cho� mia�em raptem kilka lat, zastanowi�o mnie, jakim cz�owiekiem musi by� ten, kt�ry z nog� unieruchomion� banda�ami, potrafi� jednym spojrzeniem zgromi� nieokrzesanych m�czyzn. - Ch�opak nie ma imienia - przerwa� cisz� Podr�nik. - Wo�aj� na niego �ch�opcze�. Stwierdzenie to wyra�nie odebra�o mow� wszystkim, nawet Brusowi. W ciszy sko�czy�em je�� chleb, ser oraz mi�so i popi�em jedzenie paroma �ykami piwa, kt�re poda� mi Brus. �o�nierze zacz�li wychodzi� po dw�ch, po trzech, a on ci�gle siedzia�, pij�c i nie spuszczaj�c ze mnie oka. - No tak - odezwa� si� w ko�cu. - Jak znam twojego ojca, to uczciwie stawi temu czo�o i zrobi, co nale�y. Ale Eda tylko wie, co uzna za w�a�ciwe. Najpewniej nie oszcz�dzi sobie b�lu... Najad�e� si�? Pokiwa�em g�ow�, a on podni�s� si� sztywno, zdj�� mnie ze sto�u i postawi� na pod�odze. - No to chod�, Bastardzie - powiedzia�. Szli�my d�ugim korytarzem. Z powodu usztywnionej nogi Brus ko�ysa� si� na boki, a mo�e i piwo tak�e mia�o z tym co� wsp�lnego. Z pewno�ci� bez trudu dotrzymywa�em mu kroku. W ko�cu dotar� do jakich� ci�kich drzwi. Stra�nik po�egna� go skinieniem g�owy, a mnie zmierzy� zaintrygowanym spojrzeniem. Poza murami zawodzi� wiatr. �nieg, kt�ry roztopi� si� w ci�gu dnia, zamarz� z nadej�ciem nocy. �cie�ka chrz�ci�a mi pod stopami, a zimne podmuchy odnajdywa�y ka�de p�kni�cie i dziur� w moim odzieniu. Koszula i nogawk�, ogrzane przy kuchennym ogniu, nie ca�kiem wysch�y, wi�c przej�� mnie dojmuj�cy zi�b. Pami�tam ciemno�� i nag�e uczucie wyczerpania, kt�re spad�o na mnie znienacka; straszn� p�aczliw� senno��, kt�ra opanowa�a mnie bez reszty, gdy tak szed�em przez zimne i ciemne podw�rze za tym gro�nym cz�owiekiem z obanda�owan� nog�. Otacza�y nas wysokie �ciany, a na ich szczycie nieprzerwanie kr��yli stra�nicy - mroczne cienie widoczne jedynie w kr�tkich chwilach, gdy przes�ania�y gwiazdy. K�sa�o mnie przenikliwe zimno, potyka�em si� i �lizga�em na oblodzonej �cie�ce. Lecz mimo wszystko co� w postawie mojego opiekuna nie pozwoli�o mi zap�aka� ani b�aga� o lito��. Pod��a�em za nim uparcie. Wreszcie dotarli�my do jakiego� budynku i Brus szarpni�ciem otworzy� masywne drzwi. Wyla�o si� zza nich ciep�o, zapach zwierz�t i przy�mione z�ote �wiat�o. Zaspany ch�opak stajenny usiad� na swoim pos�aniu; wygl�da� jak piskl� w s�omianym gnie�dzie. M�j przewodnik rzek� co� kr�tko i ch�opak natychmiast po�o�y� si� z powrotem, zwin�� w k��bek, zamkn�� oczy. Brus zamkn�� za nami drzwi. Wzi�� lamp�, kt�ra rozsiewa�a �agodne �wiat�o, i poprowadzi� mnie ze sob�. W�wczas wszed�em w inny �wiat, w �wiat nocy naznaczonej oddechami �pi�cych zwierz�t, gdzie psy unosi�y �by znad skrzy�owanych przednich �ap, by spojrze� na mnie zielonymi lub ��tymi �lepiami, po kt�rych pe�za� s�aby blask �wiat�a. Gdy mijali�my konie, powsta�o w�r�d nich lekkie poruszenie. - Soko�y s� na drugim ko�cu - odezwa� si� Brus, prowadz�c mnie wzd�u� boks�w. Najwyra�niej by�a to wa�na informacja. - Tutaj - odezwa� si�, staj�c u wej�cia do przestronnego boksu, gdzie spa�y trzy ogary. - Musi ci to wystarczy�. Przynajmniej na razie. Niech mnie licho, je�li wiem, co innego mia�bym z tob� zrobi�. Gdyby to wszystko nie dotyczy�o ksi�nej, uzna�bym, �e Eda za�artowa� sobie z mojego pana. No, Gagatek, posu� si� troch�, zr�b miejsce. Tak, dobrze. Ty si�, ch�opcze, przytulisz tutaj, obok Wied�my. Ona si� tob� zajmie i da dobry odp�r ka�demu, kto by ci chcia� zak��ci� sen. Obudzone psy, s�ysz�c Brusa, ucieszone wali�y twardymi ogonami o s�om�. Niepewnie wszed�em do �rodka i po�o�y�em si� obok suki o pysku posrebrzonym staro�ci� i z poszarpanym uchem. Wielki pies przygl�da� mi si� troch� podejrzliwie. Gagatek, podro�ni�ty szczeniak, powita� mnie lizaniem po uszach, szczypaniem z�bami w nos i zaczepianiem �ap�. Obj��em go ramieniem, �eby si� przesta� wierci�, a potem umo�ci�em si� wygodnie mi�dzy zwierz�tami. Brus narzuci� na mnie grub� derk� przesi�kni�t� zapachem konia. Wielki szary ogier w s�siednim boksie zatupa� gwa�townie, uderzy� ci�kim kopytem w �ciank�, a potem wystawi� �eb nad przepierzeniem, sprawdzaj�c, c� to za nocne niepokoje. Brus pog�adzi� go uspokajaj�co po chrapach. - Na takiej rubie�y wszyscy mamy dosy� skromne warunki. Dopiero w zamku w Koziej Twierdzy zamieszkasz wygodnie. Ale dzisiejszej nocy b�dziesz tu bezpieczny i nie zmarzniesz. - Sta� jeszcze przygl�daj�c si� nam przez chwil�. - Konie, psy, soko�y... Ksi��� m�j, od wielu lat dogl�dam ich dla ciebie i robi� to dobrze. Ale tw�j b�kart... no c�, nie do mnie nale�y decyzja, co z nim pocz��. Ostatnie s�owa nie by�y skierowane do mnie. Znad kraw�dzi derki patrzy�em, jak zdj�� z haka latarni� i odszed� wolno, mamrocz�c co� pod nosem. Dobrze pami�tam t� pierwsz� noc: ciep�e psy, k�uj�c� s�om�, nawet sen, kt�ry do mnie przyszed�, gdy szczeniak zwin�� si� w k��bek tu� obok. Si�gn��em do jego umys�u i dzieli�em z nim marzenia o d�ugim polowaniu, o po�cigu za jak�� nieznan� zwierzyn�, kt�rej gor�ca wo� kaza�a mi biec w�r�d g�szczu pokrzyw, przez g�ogi i po g�rskich stokach pokrytych usuwaj�cymi si� spod n�g kamieniami. Wraz z tym snem ogara moje wspomnienia zaczynaj� si� rozmywa�, niczym odchodz�ca narkotyczna halucynacja, zrazu sugestywna i bajecznie kolorowa, stopniowo coraz mniej wyrazista. Dni, kt�re nadesz�y po tej nocy, nie rysuj� si� ju� w mojej pami�ci r�wnie klarownie. Przypominam sobie wilgotny czas ko�ca zimy, gdy poznawa�em drog� z boksu do kuchni. Mog�em tam chodzi�, kiedy mi si� �ywnie podoba�o. Czasem spotyka�em kucharza, kt�ry wiesza� mi�so na hakach nad paleniskiem, miesi� ciasto na chleb lub otwiera� beczu�k� z jakim� napitkiem. Cz�ciej go jednak nie by�o i wtedy sam bra�em sobie co� z resztek na stole, i dzieli�em si� szczodrze ze szczeniakiem, kt�ry wkr�tce zosta� moim nieod��cznym towarzyszem. �o�nierze przychodzili i odchodzili, jedli, pili i przygl�dali mi si� z ciekawo�ci�, kt�r� zacz��em traktowa� jako rzecz naturaln�. Wszyscy podobni byli do siebie nawzajem; ka�dy ubrany by� w p�aszcz oraz spodnie z szorstkiej we�ny, ka�dy mia� twarde cia�o i oszcz�dne ruchy i ka�dy nosi� na sercu emblemat z wizerunkiem skacz�cego koz�a. Niekt�rzy z nich nieswojo si� czuli w mojej obecno�ci. Przywyk�em, �e dopiero gdy opuszcza�em kuchni�, narasta� tam g�uchy pomruk g�os�w. Brus w tych dniach opiekowa� si� mn� stale, po�wi�ca� mi tyle samo uwagi ile zwierz�tom ksi�cia Rycerskiego; by�em nakarmiony, napojony, umyty, uczesany i mia�em zapewnion� odpowiedni� ilo�� ruchu, kt�ry przyjmowa� zazwyczaj posta� dreptania za Brusem, gdy wype�nia� on inne swoje obowi�zki. Wszystkie te wspomnienia s� niewyra�ne, a powszednie czynno�ci, takie jak mycie czy zmiana odzienia, wyblak�y w mojej pami�ci; najpewniej dla sze�cioletniego ch�opca nie by�y niczym szczeg�lnym. Doskonale za to pami�tam Gagatka. Rud� sier�� mia� kr�tk� i naje�on� tak, �e k�u�a mnie przez ubranie, gdy noc� dzielili�my ko�sk� derk�. Jego �lepia by�y zielone niczym ruda miedzi, nos w kolorze pieczonej w�troby, a wn�trze pyska i j�zyk - znaczone r�owymi i czarnymi plamkami. Je�eli akurat nie �asowali�my w kuchni, mocowali�my si� na podw�rcu albo w stajennym boksie. Taki by� m�j tamtejszy �wiat. Nie trwa�o to d�ugo, jak s�dz�, gdy� nie przypominam sobie �adnej odmiany aury. Przez wszystkie moje wspomnienia z tamtego czasu przewijaj� si� surowe ch�ody, hucz�cy wiatr, a tak�e �nieg i l�d, kt�re za dnia cz�ciowo topnia�y, lecz zawsze umacnia�y si� mro�n� noc�. Mam z tamtego czasu jedno odmienne wspomnienie, cho� nie jest ono wyra�ne. Raczej tylko podbarwione ciep�ym i delikatnym odcieniem, niczym stary, bogato tkany gobelin ogl�dany w mrocznej komnacie. Pami�tam, obudzi�o mnie ze snu niespokojne wiercenie si� szczeniaka i ��te �wiat�o latarni. Pochyla�o si� nade mn� dw�ch ludzi, ale �e Brus sta� sztywno pomi�dzy nimi, wcale si� nie ba�em. - Obudzi�e� go - ostrzeg� pierwszy, a by� to ksi��� Szczery, kt�rego spotka�em pierwszego wieczoru w komnacie rozja�nionej ciep�ym blaskiem. - C� z tego? Za�nie ponownie, gdy tylko si� oddalimy. A to dopiero, ma bez w�tpienia oczy swojego ojca. Przysi�gam, gdziekolwiek bym ujrza� to dziecko, pozna�bym jego pochodzenie. Nikt, kto go zobaczy, nie b�dzie w�tpi�. Ale powiedz tylko, czy i ty, i Brus macie kurze rozumy? B�kart czy nie b�kart, nie mo�na k�a�� cz�owieka mi�dzy zwierz�tami. Nie by�o dla niego innego miejsca? M�czyzna ten mia� oczy identyczne jak ksi��� Szczery i tak samo zarysowan� szcz�k�, ale tu podobie�stwo si� ko�czy�o. By� znacznie od niego m�odszy. Policzki mia� bez zarostu, a wyperfumowane g�adkie w�osy ja�niejsze i bardziej mi�kkie. Oblicze pokra�nia�o mu od uk�sze� nocnego ch�odu, lecz by�a to zupe�nie inna barwa ni� na ogorza�ej od wiatru twarzy ksi�cia Szczerego. R�ni�o ich tak�e odzienie. Ksi��� Szczery ubiera� si� podobnie jak jego ludzie - w praktyczne we�niane rzeczy o mocnym splocie i stonowanych kolorach. Tylko emblemat na jego piersi b�yszcza� ja�niej, przetykany z�ot� i srebrn� nici�. M�odszy m�czyzna l�ni� od szkar�atu i z�ota, a jego p�aszcz, opadaj�cy w ci�kich fa�dach, by� dwukrotnie szerszy ni� trzeba. Spod wierzchniego okrycia wy�ania�a si� ciemnokremowa kamizela obszyta koronk�. Szal na szyi tego pana spina�a brosza w kszta�cie skacz�cego rogacza, wykonana w z�ocie; jedyne oko koz�a mruga�o zielono drogocennym klejnotem. Wyszukana mowa szlachetnie urodzonego by�a jak misternie kuty z�oty �a�cuch przy prostych w�tkach s��w ksi�cia Szczerego. - W�adczy, bracie, nie pomy�la�em o tym. Co ja wiem o dzieciach? Da�em go pod opiek� Brusowi. On jest cz�owiekiem Rycerskiego i tak jak zawsze dba� o... - Nie chcia�em uchybi� kr�lewskiej krwi, panie - rzek� Brus szczerze zmieszany. - Zawsze ca�� dusz� s�u�y�em ksi�ciu Rycerskiemu i ch�opcem te� si� zaj��em, jak umia�em najlepiej. Mog�em go zabra� na bar��g u wartownik�w, ale wyda� mi si� za ma�y, �eby mia� patrze� na b�jki, pija�stwa i k��tnie - ton jego s��w zdradza� nagan� dla takiego towarzystwa - i mieszka� z lud�mi, kt�rzy przychodz� i wychodz� o ka�dej porze. Tutaj ma sw�j k�t i spok�j, a i zaprzyja�ni� si� ze szczeniakiem. Noc� pilnuje go Wied�ma; nikt mu nic z�ego nie zrobi, bo suka ma ostre z�by. Panowie moi, ja tak�e nie wiem o dzieciach wiele, lecz wydawa�o mi si�... - Ju� dobrze, Brus, wszystko w porz�dku - przerwa� mu cicho ksi��� Szczery. - Trzeba by�o o tym pomy�le�, ale to ja uchybi�em swojej powinno�ci. Zostawi�em decyzj� tobie i za nic ci� nie winie. Eda �wiadkiem, �e ch�opak ma tu lepiej ni� niejedno dziecko w okolicznych osadach. Dop�ki jeste�my tutaj, nie ma dla niego lepszego miejsca. - Wszystko b�dzie musia�o si� zmieni�, gdy powr�cimy do Koziej Twierdzy. - W�adczy wydawa� si� nieszczeg�lnie zadowolony. - Wi�c nasz ojciec �yczy sobie, �eby ch�opiec pojecha� z nami? - zapyta� ksi��� Szczery. - Nasz ojciec sobie tego �yczy. Moja matka nie. - Aha. - Ton g�osu ksi�cia Szczerego zdradza� wyra�ny brak zainteresowania dalsz� dyskusj�. Ksi��� W�adczy jednak, z marsem na czole, ci�gn�� temat. - Moja matka, kr�lowa, nie uwa�a za w�a�ciwe ani pozostawienie b�karta tutaj, ani sprowadzenie go do zamku w Koziej Twierdzy. Radzi�a kr�lowi d�ugo, lecz na pr�no. Matka i ja woleliby�my raczej, by ch�opiec zosta�... usuni�ty. To jedyne odpowiednie rozwi�zanie. Nie trzeba nam dodatkowych niejasno�ci w kwestii dziedziczenia. - Nie widz� �adnych niejasno�ci - odpar� g�adko Szczery. - Rycerski, ja, a potem ty. Dalej nasz kuzyn Dostojny. B�kart by�by dopiero pi�ty. - Doskonale zdaj� sobie spraw�, i� mnie poprzedzasz w linii sukcesji; nie ma potrzeby, by� si� z tym obnosi� przy najb�ahszej okazji - rzek� ksi��� W�adczy ch�odno. Przeni�s� na mnie spojrzenie. - Moim zdaniem by�oby najlepiej, gdyby kwestia tego dziecka w og�le nie zaistnia�a. Co si� stanie, je�li Rycerski nigdy si� nie doczeka od ksi�nej Cierpliwej prawowitego dziedzica? Co w�wczas, je�li zechce... uzna� tego ch�opca? Taki obr�t spraw mo�e posia� niezgod� mi�dzy szlacht�. Po co kusi� los? Tak uwa�a moja matka, i ja tak�e. Ale nasz ojciec, kr�l, nie jest cz�owiekiem dzia�aj�cym pochopnie, o czym doskonale wiemy. Nie dopu�ci� do �adnych ustale� w tej materii. Kr�l Roztropny dzia�a roztropnie, jak g�osi ludowe porzekad�o. �Synu m�j - obwie�ci� mi niedawno - nie r�b kroku, kt�rego nie mo�esz cofn��, dop�ki nie rozwa�ysz, czego nie b�dziesz m�g� zrobi�, gdy go ju� uczynisz�. A potem si� roze�mia�. - Ksi��� W�adczy tak�e prychn�� kr�tkim, gorzkim �miechem. - Jestem ogromnie znu�ony jego poczuciem humoru. - Aha - powt�rzy� ksi��� Szczery, a ja le�a�em bez ruchu i duma�em, czy pr�bowa� on do g��bi poj�� s�owa kr�la, czy te� raczej si� hamowa�, by nie odpowiedzie� ostrym s�owem pretensjom przyrodniego brata. - Oczywi�cie dostrzegasz rzeczywiste powody, dla kt�rych kr�l chce mie� przy sobie tego ch�opca? - upewni� si� ksi��� W�adczy. - To znaczy? - Wci�� faworyzuje Rycerskiego. Pomimo wszystko. Pomimo jego g�upiego ma��e�stwa i ekscentrycznej �ony. Pomimo ca�ej tej awantury. Zdaniem kr�la najnowsze wie�ci porusz� lud, przybli�� Rycerskiego posp�lstwu. �wiadcz� przecie� niew�tpliwie o m�sko�ci nast�pcy tronu, dowodz�, �e mo�e by� ojcem. A jeszcze i tego, �e tak�e jest cz�owiekiem i b��dzi jak ka�dy. - Ksi��� W�adczy najwyra�niej nie zgadza� si� z �adnym z tych argument�w. - I dzi�ki temu lud ma ch�tniej wesprze� jego przysz�e panowanie? - Ksi��� Szczery chyba nie by� przekonany co do s�uszno�ci wywodu. - Dlatego �e zanim po�lubi� swoj� pani�, sp�odzi� dziecko z jak�� prost� kobiet�? - Kr�l zdaje si� tak s�dzi�. - W g�osie ksi�cia W�adczego zabrzmia� cierpki ton. - Czy�by ha�ba nic dla niego nie znaczy�a? Podejrzewam jednak, i� Rycerski inaczej si� odniesie do idei uznania b�karta. Szczeg�lnie przez wzgl�d na nasz� drog� ksi�n� Cierpliw�. Tak czy inaczej, kr�l rozkaza�, by� wracaj�c sprowadzi� b�karta do zamku w Koziej Twierdzy. - Ksi��� W�adczy opu�ci� na mnie wzrok, bezsprzecznie niezadowolony. Ksi��� Szczery wygl�da� na lekko zbitego z tropu, lecz skin�� g�ow� pos�usznie. Na twarzy Brusa k�ad� si� cie�, kt�rego nie mog�o rozproszy� ��te �wiat�o lampy. - Czy m�j pan nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia? - zaprotestowa� �mia�o. - My�l�, �e gdyby zechcia� ustali� posag dla matki ch�opaka, a jego samego oddali�, to przez wzgl�d na dobro mojej pani, ksi�nej Cierpliwej, z pewno�ci� powinien mie� prawo do podobnej dyskrecji... Ksi��� W�adczy przerwa� mu wzgardliwym prychni�ciem. - Na dyskrecj� by� czas, zanim si� Rycerski po�o�y� z t� dziewuch�. Cierpliwa nie jest pierwsz� kobiet�, kt�ra musi si� pogodzi� z istnieniem m�owskiego b�karta. Tutaj, dzi�ki niezr�czno�ci Szczerego, wiedz� o jego istnieniu ju� wszyscy. Pr�ba ukrycia ch�opaka nie ma �adnego sensu. A gdy chodzi o b�karta z rodu kr�lewskiego, nie spos�b sobie pozwoli� na luksus wra�liwo�ci. Zostawi� takiego ch�opca w podobnym miejscu, to jak zignorowa� miecz zawieszony nad g�ow� kr�la. S�u��cy od ps�w tak�e powinien rozumie� rzecz r�wnie oczywist�. A nawet je�li ty nie potrafisz, tw�j pan j� pojmie z pewno�ci�. Stalowe nuty wkrad�y si� w te s�owa; dostrzeg�em, jak Brus cofn�� si� przed lodowatym brzmieniem, cho� dot�d nie ust�powa� przed niczym. Przepe�ni�o mnie to strachem, wi�c naci�gn��em derk� na g�ow� i zagrzeba�em si� g��biej w s�omie. Obok mnie Wied�ma warkn�a cicho z g��bi gardzieli. My�l�, �e to dlatego ksi��� W�adczy odst�pi� do ty�u, ale nie mam ca�kowitej pewno�ci. Nied�ugo potem m�czy�ni odeszli, a je�li m�wili co� wi�cej, ja tego nie pami�tam. Czas mija� i jakie� dwa, mo�e trzy tygodnie p�niej widz� siebie, jak kurczowo trzymaj�c si� pasa Brusa pr�buj� zbyt kr�tkimi nogami obj�� ko�ski grzbiet za jego plecami. Opuszczali�my wtedy mro�n� osad� i ruszali�my do cieplejszych ziem, a podr� ta wydawa�a mi si� bez ko�ca. Przypuszczam, �e ksi��� Rycerski kt�rego� dnia przyjecha� i zobaczy� mnie, swojego b�karta, po czym wyda� na siebie wyrok. Nie pami�tam tego spotkania z ojcem. Jedyny jego obraz, jaki nosz� w pami�ci, to portret wisz�cy na �cianie w zamku w Koziej Twierdzy. Wiele lat p�niej dano mi do zrozumienia, �e post�powanie ksi�cia Rycerskiego okaza�o si� rzeczywi�cie w�a�ciwe, uratowa�o zawarte traktaty, umocni�o pok�j, kt�ry trwa� p�niej przez ca�� moj� m�odo��, a tak�e zyska�o nam szacunek, a nawet sympati� Chyurd�w. Trzeba podkre�li�, �e tamtego roku jedyne nieszcz�cie, jakie spotka�o nast�pc� tronu, by�o spowodowane ujawnieniem mojego istnienia, lecz nieszcz�cie to okaza�o si� rzeczywi�cie monumentalne. Ksi��� wr�ci� do zamku w Koziej Twierdzy, gdzie zrzek� si� praw do tronu. Zanim my tam dotarli�my, zd��y� ju�, razem z ma��onk�, opu�ci� dw�r. Rozpocz�� �ycie jako pan z Bia�ego Gaju. By�em tam kiedy�. Bia�y Gaj to r�wnina przeci�ta przez �rodek leniw� rzek�. Rozpo�ciera si� w ciep�ej dolinie, roz�o�onej wygodnie pomi�dzy niewysokimi �agodnymi wzg�rzami, u st�p wysokich szczyt�w. Wymarzone miejsce do uprawy winogron, siania zbo�a i rodzenia dzieci. Ziemia spokojna, po�o�ona daleko od wszelkich granic, od polityki, od dworu - od wszystkiego, czym wcze�niej �y� ksi��� Rycerski. By�o to zes�anie. Bez niedostatku i niewyg�d, lecz jednak wygnanie cz�owieka, kt�ry powinien by� zosta� kr�lem. Kr�lestwo straci�o m�drego wojownika i wyj�tkowo utalentowanego dyplomat�. A ja znalaz�em si� w Koziej Twierdzy; jedyne, ale nie�lubne dziecko cz�owieka, kt�rego nigdy nie pozna�em. Wyrasta�em bez ojca i bez matki. Dojrzewa�em na dworze kr�lewskim, gdzie widziano we mnie sprawc� przemian. Za moj� przyczyn� ksi��� Szczery zosta� nast�pc� tronu, a ksi��� W�adczy wspi�� si� o szczebel wy�ej w linii sukcesji. Nawet gdybym nic w �yciu nie zrobi�, ju� samo to, i� przyszed�em na �wiat, pozostawi�oby trwa�y �lad w dziejach naszych ziem. 2 NOWY Wiele jest legend o Zdobywcy, Zawyspiarzu, kt�ry przekszta�ci� Kozi� Twierdz� w zal��ek stolicy pierwszego ksi�stwa i zapocz�tkowa� lini� kr�lewsk�. Jedna z nich g�osi, �e podr� zako�czona podbojem by�a pierwszym i ostatnim jego wypadem z jakiej� skalistej, smaganej zimnymi wiatrami wyspy, kt�ra go zrodzi�a. Powiadaj�, i� zobaczywszy drewniane umocnienia warowni oznajmi�: �Je�li znajd� tam ogie� i posi�ek, zostan�. I znalaz�. I zosta�. * * * Plotki rodzinne za� g�osz�, �e by� biednym �eglarzem cierpi�cym na chorob� morsk� i nie znosi� solonych ryb, cho� innym Zawyspiarzom sz�y one na zdrowie. Wie�� niesie, jakoby wraz ze swymi lud�mi b��dzi� po wodach tak d�ugo, i� gdyby nie zdo�a� zaj�� Koziej Twierdzy, utopi�aby go w�asna za�oga. Nikt dzi� ju� nie wie, jak by�o w rzeczywisto�ci. Stary gobelin w sali biesiadnej przedstawia Zdobywc� jako pot�nego, krzepkiego m�czyzn� z gro�nym u�miechem na ustach, stoj�cego na dziobie statku, kt�rym wio�larze steruj� ku Koziej Twierdzy - w�wczas budowli z drewnianych bali i ledwie obciosanego kamienia. Kozia Twierdza narodzi�a si� jako zamek wzniesiony na brzegu sp�awnej rzeki, u wej�cia do zatoki oferuj�cej doskona�e warunki do kotwiczenia. Zbudowa� go jeden z pomniejszych w�adc�w, kt�ry ujrza� w nadzorowaniu handlu rzecznego mo�liwo�� ci�gni�cia zysk�w. Imi� tego cz�owieka zagin�o w mrokach historii. Wzni�s� twierdz� rzekomo po to, by chroni�a zatok� przed intruzami z Wysp Zewn�trznych, kt�rzy ka�dego lata pl�drowali ziemie le��ce wzd�u� biegu rzeki. Nie przypuszcza�, �e naje�d�cy pokonaj� fortyfikacje zdrad�, a warowne wie�e i mury stan� si� dla nich domem. Wraz z up�ywem czasu piraci rozci�gali swoje wp�ywy coraz dalej w g�r� rzeki, a drewniany fort przebudowali w kamienn� warowni�, u st�p kt�rej rozrasta�o si� miasto, a� w ko�cu uczynili Kozi� Twierdz� sercem pierwszego ksi�stwa, a nast�pnie, po latach, stolic� ca�ego Kr�lestwa Sze�ciu Ksi�stw. R�d panuj�cy naszych ziem, Przezorni, wywodzi� si� w�a�nie z owych Zawyspiarzy. Przez kilka pokole� dawni piraci utrzymywali wi�zi z mieszka�cami Wysp Zewn�trznych, sk�adali tam grzeczno�ciowe wizyty, po kt�rych wracali do domu z pulchnymi narzeczonymi o ciemnej cerze, pochodz�cymi z ich w�asnego ludu. I tak krew Zawyspiarzy ci�gle silnym strumieniem p�yn�a w �y�ach potomk�w rodu kr�lewskiego oraz rodzin szlacheckich, daj�c dzieciom czarne w�osy, ciemne oczy i muskularn�, kr�p� posta�. Wraz z tymi cechami szed� w parze talent do w�adania Moc�, a tak�e wszelkie niebezpieczne sk�onno�ci oraz s�abo�ci p�yn�ce w zawyspiarskiej krwi. Ja tak�e otrzyma�em sw�j udzia� w owej spu�ci�nie. Moje pierwsze zetkni�cie z Kozi� Twierdz� nie mia�o �adnego zwi�zku z histori� ani dziedzictwem stolicy. By�a ona dla mnie jedynie ko�cem podr�y, kalejdoskopem zgie�ku czynionego przez ludzi, powozy i psy, panoram� budynk�w i kr�tych ulic, prowadz�cych w ko�cu zawsze do pot�nej kamiennej fortecy wzniesionej na stromej skalnej �cianie; do warowni, kt�ra z g�ry spogl�da�a na miasto roz�o�one u jej st�p. Przywar�em kurczowo do pasa mojego opiekuna, zbyt obola�y i zm�czony, �eby si� chocia� poskar�y�. Znu�ony ko� potyka� si� cz�sto na �liskim bruku. Wyci�gn��em szyj� raz - �eby spojrze� na wysokie szare wie�e i mury warownego zamku nad nami. Nawet w niezwyk�ym dla mnie cieple morskiej bryzy wygl�da� na zimny i niedost�pny. Opar�em czo�o o plecy Brusa. Od s�onawej woni jodu nap�ywaj�cej znad ogromnej wody robi�o mi si� niedobrze. Tak oto przyby�em do Koziej Twierdzy. Brus mia� kwater� niedaleko zamkowych stajni. Do nich w�a�nie mnie zabra�, razem z soko�ami i ogarami ksi�cia Rycerskiego. Najpierw zaj�� si� ptactwem, gdy� po d�ugiej podr�y znajdowa�o si� w op�akanym stanie. Psy, uszcz�liwione powrotem do domu, tryska�y energi�. Gagatek przewr�ci� mnie kilka razy, zanim w ko�cu zdo�a�em wbi� w ten psi �eb, �e jestem zm�czony, czuj� si� chory i nie mam nastroju do zabawy. Natychmiast znalaz� sobie towarzystwo w�r�d rodze�stwa z poprzedniego miotu i od razu wda� si� w pozorowan� walk� z jednym ze starszych podrostk�w. Brus krzykn�� raz i awantura ucich�a. Dla ksi�cia Rycerskiego by� on s�u��cym, to prawda, ale tutaj, w zamkowych stajniach, dla ps�w, soko��w i koni by� panem. Kiedy sko�czy� ju� dogl�danie zwierz�t sprowadzonych do domu, zacz�� przechadzk� po stajniach, sprawdzaj�c, co pod jego nieobecno�� zosta�o zrobione, a czego zaniedbano. Jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki pojawili si� ch�opcy stajenni, parobcy i sokolnicy, by broni� wykonania swoich obowi�zk�w przed jego krytyk�. Ja za� pod��a�em za nim, dop�ki mog�em si� utrzyma� na nogach. Zwr�ci� na mnie uwag� dopiero w�wczas, gdy wreszcie si� podda�em i osun��em na stert� s�omy. Na jego twarzy odmalowa� si� wyraz irytacji, a zaraz potem ogromnego znu�enia. - Gruze�, zabierz ma�ego Bastarda do kuchni i dopilnuj, �eby si� najad�, a potem zaprowad� go do mnie. Gruze� by� niskim, ciemnym, mo�e dziesi�cioletnim psiarczykiem. W�a�nie z werw� opowiada�, w jak wspania�ym stanie s� szczeniaki, kt�re przysz�y na �wiat w czasie nieobecno�ci Brusa. Chwil� wcze�niej p�awi� si� w pochwa�ach mistrza. Teraz u�miech spe�z� mu z twarzy; ch�opak obrzuci� mnie zrezygnowanym spojrzeniem. Patrzyli�my tak jeden na drugiego, a� Brus, w otoczeniu podenerwowanych koniuch�w, odszed� wzd�u� rz�du boks�w. Wreszcie ch�opak wzruszy� ramionami i pochyli� si� nade mn�. - No to co, ma�y, jeste� g�odny? P�jdziemy poszuka� czego� do jedzenia? - spyta� zach�caj�co, dok�adnie takim samym tonem, jakiego u�ywa� wobec ps�w, gdy Brus by� w pobli�u. Odetchn��em z ulg�, �e nie spodziewa� si� po mnie wi�cej ni� po szczeniaku, kiwn��em g�ow� i powlok�em si� za nim. Cz�sto si� ogl�da�, sprawdzaj�c, czy nad��am. Za drzwiami stajni do��czy� do mnie rozhasany Gagatek. Wyra�nie uros�em w oczach Gruz�a, kiedy si� zorientowa�, jak wielkim uwielbieniem darzy mnie szczeniak; od tej pory zwraca� si� do nas obu. M�wi� kr�tkimi zdaniami pe�nymi otuchy, opowiadaj�c nam, �e jedzenie jest ju� tylko o dwa kroki, wi�c chod�my razem, nie, nie le� teraz za kotem, chod�my razem, tam znajdziemy ciekawe towarzystwo. W stajniach panowa� rozgardiasz i gor�czkowa krz�tanina: ludzie ksi�cia Szczerego zajmowali si� swoimi ko�mi i ekwipunkiem, a Brus szuka� dziury w ca�ym i znajdowa� b��d we wszystkim, co pod jego nieobecno�� nie zosta�o wykonane tak, jak wed�ug niego by� powinno. Gdy znale�li�my si� bli�ej wewn�trznej cz�ci twierdzy, wzr�s� ruch pieszy. Uton�li�my w t�umie ludzi �piesz�cych do najr�niejszych spraw: jaki� ch�opak ni�s� na ramieniu ogromny po�e� bekonu, min�li�my grupk� chichocz�cych dziewcz�t, �o�nierzy objuczonych strza�ami, jakiego� starca ze skwaszon� min�, d�wigaj�cego kosz trzepocz�cych si� ryb, i trzy m�ode kobiety w pstrokatych strojach z dzwonkami; ich w�osy unosi�y si� na wietrze, szybuj�c wraz z d�wi�czeniem dzwonk�w. Po zapachu pozna�em, �e jeste�my ju� blisko celu, a i ruch wzr�s� proporcjonalnie, a� znale�li�my si� przed kuchennymi drzwiami, zagubieni w ci�bie wchodz�cych i wychodz�cych ludzi. Gagatek i ja w�szyli�my z uznaniem, a Gruze� skrzywi� si� niezadowolony. - Straszny t�ok. Ludzie si� szykuj� na dzisiejsz� uczt� powitaln� na cze�� obu ksi���t, Szczerego i W�adczego. Ka�dy, kto tylko co� znaczy, przyby� dzi� do Koziej Twierdzy. Wszyscy ju� wiedz�, �e ksi��� Rycerski odda� tron. Panowie si� zjechali, �eby o tym radzi�. Albo przynajmniej przys�ali zast�pstwo. S�ysza�em, �e jest te� kto� od Chyurd�w; ma si� upewni�, �e traktaty zawarte przez ksi�cia Rycerskiego b�d� przestrzegane, nawet je�li on sam ju� nie... Zamilk�, nagle zak�opotany, ale nie jestem pewien, czy dlatego �e m�wi� przy mnie o moim ojcu i jego rezygnacji z praw do korony, czy �e zwraca� si� do szczeniaka i sze�cioletniego ch�opca jak do istot rozumnych. Rozejrza� si� dooko�a, ogarniaj�c sytuacj�. - Zaczekajcie tutaj - zdecydowa� w ko�cu. - Sam tam wejd� i wynios� co� dla was. Mniejsza szansa, �e mnie zbesztaj�... albo z�api�. Zosta�cie. - Podkre�li� komend� oszcz�dnym gestem d�oni. Przesun��em si� pod �cian�, poza g��wny nurt ludzkiej rzeki i kucn��em, a Gagatek usiad� pos�usznie obok mnie. Z wielkim podziwem patrzy�em, jak Gruze� zbli�a si� do drzwi, zr�cznie przemykaj�c po�r�d t�umu. Mijali mnie s�u��cy i kucharze, rzadziej minstrel, kupiec czy tragarz. Znu�ony patrzy�em, jak nadchodz� i odchodz�. Tego dnia widzia�em ju� zbyt wiele, by mogli wzbudzi� we mnie wi�ksze zainteresowanie. Byli tylko odrobin� bardziej zajmuj�cy od jedzenia, na kt�re czeka�em, i wizji cichego miejsca, z dala od tego tumultu. Usiad�em na ziemi pod nagrzan� s�o�cem �cian� i opar�em czo�o na kolanach. Gagatek u�o�y� si� przy mnie. Obudzi�o mnie stukanie jego ogona o ziemi�. Podnios�em g�ow� i ujrza�em przed sob� par� wysokich br�zowych but�w. M�j wzrok pow�drowa� w g�r�, po sk�rzanych spodniach i grubo tkanej we�nianej koszuli, ku twarzy okolonej g�st� brod� i strzesze siwych w�os�w. Cz�owiek, kt�ry mi si� przygl�da�, trzyma� na ramieniu beczu�k� wina. - Ty jeste� b�kart, nie? S�ysza�em to s�owo wystarczaj�co cz�sto, by wiedzie�, �e oznacza mnie, cho� nie pojmowa�em w pe�ni jego znaczenia. Wolno skin��em g�ow�. Twarz m�czyzny poja�nia�a. - Hej! - zawo�a� ju� nie do mnie, ale do ludzi, kt�rzy przep�ywali obok zwart� mas�. - Tutaj jest b�kart. Nad�ty bachor Rycerskiego. Wygl�da zupe�nie jak on, nie? Kto jest twoj� matk�, ch�opcze? Wi�kszo�� przechodni�w, ku w�asnej chlubie, nadal pod��a�a swoj� drog�, czasem tylko obrzucaj�c zdziwionym spojrzeniem sze�ciolatka siedz�cego pod �cian�. Ale pytanie, jakie mi zada� cz�owiek z beczu�k�, wzbudza�o najwyra�niej ogromne zainteresowanie, gdy� sporo g��w zwr�ci�o si� w nasz� stron�, a paru kupc�w, kt�rzy w�a�nie wyszli z kuchni, zbli�y�o si�, by us�ysze� odpowied�. Nie zna�em odpowiedzi. Mama to by�a mama i wszystko, co o niej wiedzia�em, ju� si� zatar�o w mojej pami�ci. Tak wi�c nie odezwa�em si� nawet s�owem. - Hej, no to powiedz przynajmniej, jak masz na imi�, ch�opcze. - Odwr�ci� si� do publiki. - S�ysza�em, �e nie ma imienia. �adnego nad�tego kr�lewskiego miana, co by go nios�o przez �ycie. Ani nawet zwyk�ego imienia, �eby mo�na go by�o nim �aja�. A mo�e to nieprawda, ch�opcze? Masz jakie� imi�? Grupa gapi�w ros�a. Niekt�rym z oczu wyziera�o szczere wsp�czucie, ale nikt gburowi nie przerwa�. M�j l�k udzieli� si� Gagatkowi. Pies przewr�ci� si� na bok, ods�oni� brzuch w b�agalnym ge�cie i wali� ogonem w prastarym zwierz�cym sygnale, kt�ry zawsze oznacza�: �Jestem tylko szczeniakiem. Nie potrafi� si� broni�. Miej nade mn� lito��. Gdyby wszyscy wok� byli psami, obw�chaliby mnie, a potem zostawili w spokoju. Ludzie jednak nie maj� we krwi psiej kurtuazji. Wi�c kiedy nie odpowiada�em, ten cz�owiek podszed� o krok bli�ej. - Ch�opcze, masz jakie� imi�? - zapyta� ponownie. Wsta�em powoli, a �ciana za moimi plecami, jeszcze przed chwil� ciep�a, teraz stanowi�a przenikliwie zimn� barier� uniemo�liwiaj�c� ucieczk�. U moich st�p Gagatek, le��c na grzbiecie, skr�ca� si� w kurzu i skamla� b�agalnie. - Nie - powiedzia�em cicho, a kiedy m�czyzna uczyni� ruch, jakby chcia� si� pochyli� ni�ej, by lepiej s�ysze� moje s�owa, krzykn��em: - Nie! - I sam� my�l� odepchn��em go od siebie. Nikt w t�umie nie poj��, co si�