3767

Szczegóły
Tytuł 3767
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3767 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3767 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3767 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STEFAN WIECHECKI Wiechna 102! WST�P HENRYKA KOROTY�SKIEGO WYDAWNICTWO POLSKIEGO TOWARZYSTWA WYDAWC�W KSI��EK Opracowanie graficzne: Jerzy Treutler Redaktor: Zofla Ooboszy�ska Redaktor techniczny: Ma�gorzata Szumna SPIS TRE�CI Przedmowa- Henryk Koroty�ski. ................. 5 1936-1939 1. Bi� �wiadk�w. ......................... 9 2. Pomniki Warszawy ....................... 11 3. Parasol w �mietanie ...................... 12 4. Ondulowana w�adza ...................... 14 5. Wysoka Eksmisjo! ....................... 15 6. Gro�ny fant........................... 17 7. Rozmowa z zegarem ...................... 18 8. Nast�pca Kusego. ....................... 20 9. Leda z �ab�dziem ........................ 21 10. "Mlimiu�". ........................... 22 11. Ma��e�stwo gwiazdy . ..................... 23 12. Kopelman szaleje. ....................... 25 13. Z�o�liwa wiewi�rka. ...................... 26 14. St�j, cipuchna ......................... 27 15. GaryCoopersztein ....................... 28 16. Krytyka literacka ........................ 29 17. Jak Kili�ski uszy� buty Moskalom . . . - . . ......... 31 18. W dzielnicy dyplomatycznej .................. 33 19. Frak Bogus�awskiego ..................... 34 20. Pomy�ka wyroczni ....................... 36 21. Um�czona w�adza ....................... 37 22. Maj w komisariacie. ...................... 38 23. Martena i patelnia. ........................ 40 24. System prof.Pigalini ...................... 41 25. Szczyt roztargnienia ...................... 43 26. Sardynki ta�sze. ........................ 44 27. Rozmowa prywatna ...................... 46 28. Zawodowy �wiadek.. ..................... 47 29. Dwie kasjerki .......................... 49 30. Hipopotam czy bo�a kr�wka? . ................ 50 31. Niech �yj� zasady. ....................... 52 32. Pan Boczkowski ........................ 53 33. Starozakonny gajowy ..................... 55 Powr�t Wiecha . ........................ 57 1945-1946 34. Zezowaty baranek ....................... 58 35. Dziecinny podatek ....................... 59 36. Wielbiciel policji .......... 37. 140baniek ....... . ;'. . . . 38. Ma��e�stwo kole�e�skie...... 39. Wiadomo-Stolica! ........ 40. Na w�asn� r�k� ........... 41. Okazyjna jazda ........... 42. Powitanie Kiercelaka ....... 43. Ksi��� w prze�cieradle....... 44. Spacerkiem przez Poniatoszczaka 45. Kto mnie bije ............ 46. To pan-nie Hitler. ......... 47. Pych na wod�! ........... 48. Goering i banany .......... 49. Opera w kuchni. .......... 50. Wigilia tu�aczy ........... 1948-1955 51. M�� oczka �apie. ........................ 84 52. Gaf a �w. Miko�aja. ....................... 87 53. Diabe� pod gazem ........................ 88 54. Trzy Ewy ............................ 91 55. Tego nie lubi�. ......................... 92 56. Dlaczego metro? ........................ 93 57. Popiel mia� gorzej ....................... 95 58. Motocykli�ci, uwagah ...... ...... .......... 96 59. Fatalne spotkanie ....... ..;.'. ........... 98 60. Koza w kaga�cu ........................ 99 61. Nowa numeracja ........................ 101 62. Najwi�cej literat�w. ...................... 102 63. Z dwoma uszami ........................ 104 64. Zask�rniak ........................... 105 65. Sztorcowanie. ....................... . . 107 66. PGR �r�dmie�cie. ....................... 108 67. My si� nakry� nie damy! .................... 110 68. Og�lne chrzciny ........................ 111 69. Za ciasna korona ........................ 113 70. Leszek popraw koron� .................... 115 71. Rudy biber pod Grunwaldem ................. 118 72. Jagiellonka trzepie arrasy ................... 120 73. Jak Sobieski "przerobi�" cesarza .............. . ; 122 74. Sejm w karafce ........................ 124 1957-1959 75. Nie ma takiej kobiety... .................... 125 76. Kudy mu do Kiercelaka! .................... 126 77. PutramentczyChatisow? ................... 128 78. Oczkiem wy�ej ....... 79. Znajomy s�o� ........ 80. Przyjajeczku ........ 1962-1967 81. Przerabiamy Warszaw�. . . 82. Trrr...wrrr...prrrr. ...... 83. Jak za D�br�wki. ...... 84. duchowy li�� ........ 85. By�em na,.Krzy�akach". . . 86. Zaduma nad Matejk� .... 87. �ona mu podobnie� pomaga 88. Tajemnica rodzinna. .... 89. Te�ciowa mnie odgania. . . 90. Na pla�y... .......... 91. Szpagatowa inteligencja . . 92. �elazne ciuchy ....... 93. Ameryka przez szyb� .... 94. Naszmamuciak . ...... 95. Wind� na Halk� ...... 96. Carmen i ko�dra puchowa. 97. Hotello .......... 98. Fanfan "Dryblas" ...... 99. Plotki kr�lowej Bony .... 100. Na gryp�-Medea ...... 101. Bez szwagra le�em... . . . .102. A mo�e by tak manto?. .. . Wydanie II. Nak�ad 19.800+200 egz. Obj�to��: ark. wyd. 11,4 ark. druk. 11 Fotosk�ad: Zak�ady Wkl�s�odrukowe RSW "Prasa", Warszawa Druk i oprawa: Z.G. "Tamka", Warszawa. �arn. 389-1100/89. PRZEDMOWA Zapewne nie tylko starsi wiekiem czytelnicy, ale i ci z m�odszego pokolenia znaj� takie oto powiedzonka: znakiem tego - �miej si� pan z tego - przypuszczam, �e w�tpi� - skoro je�eli -a to ci polka - niech ja skonam - w z�bek czesany itd. itd. M�wimy tak czasem dla �artu, nieraz s�owa te niepostrze�enie rzucamy w toku rozmowy, kiedy indziej s�yszymy je na bazarach i targowiskach, a to wszystko Wiech albo przeni�s� z warszawskiej gwary do swoich felieton�w, albo sam te s�owa stworzy�. Najwybitniejszy znawca tego kr�gu problem�w, prof. Bronis�aw Wieczorkiewicz, pisa� o Wiechu: "Sta� si� on tw�rc� pisanej gwary sto�ecznej, potrafi� z mowy m�wionej uczyni� mow� pisan�".*'Sam Wiech skromnie siebie oceniaj�c, orzek�, �e tw�rca to za du�e s�owo, bo on tylko "stara� si� wiernie j� (t� gwar� - przyp. HK) odtworzy�" czasem, ale bardzo rzadko, ,,na kanwie istniej�cych zwrot�w wyprodukowa� co� nowego". Zazwyczaj ogranicza� si� do szlifowania warszawskiej gwary. Kto wie, czy nie najwi�kszym �wiadectwem popularno�ci Wiecha w najszerszych kr�gach naszego spo�ecze�stwa, "od doro�karza do ministra", przed wojn� i po wojnie, by�o to w�a�nie, i� niejedno z powiedzonek, stworzonych przez felietonist�, trafi�o do j�zyka, kt�ry si� potem s�ysza�o naTarg�wku i na Woli, w Hali Mirowskiej i na Polnej. Sk�d tak wyj�tkowa znajomo�� i tak znakomite wyczucie gwary warszawskiej u dzienni karza-felietonisty? Urodzi� si� na Woli, w tej to dzielnicy przy ul. Wolskiej za�o�y� i prowadzi� w latach 1924-1926 Teatr Popularny, przez d�ugi okres mieszka� w pobli�u Kercelaka na rogu Ch�odnej i Przyokopowej, a w�a�nie na Kercelaku (sam o tym wspomina) nas�ucha� si� warszawskiej gwary i tam podpatrzy� przer�ne typy, z kt�rych zrodzili si� potem pan Piecyk i Walery W�tr�bka z �on� Gieni�. Drugim chronologicznie, ale chyba najbogatszym, �r�d�em by�y dla Wiecha przedwojenne s�dy grodzkie, a on w�a�nie po kr�tkim sta�u reporterskim w "Kurierze Warszawskim" i ,,Kurierze Czerwonym" zosta� tej gazety sprawozdawc� s�dowym. Poniewa� w s�dach grodzkich kliente��by� najcz�ciej zwyk�y ludek warszawski, przewa�a�y za� pysk�wki, tu Wiech znalaz� i sytuacje �yciowe, i s�ownictwo najbardziej smakowite. A �e na szcz�cie redakcja nie ��da�a od Stefana Wiecheckiego zwyczajnych kronikarskich sprawozda� s�dowych, pisa� wi�c w stylu humoreski, a czasem, "�eby by�o zabawniej" (to s� s�owa Wiecha), zmienia� co nieco faktyczny przebieg procesu... ISBN8345000-30-5 *) Bronis�aw Wieczorkiewicz "Gwara warszawska dawniej i dzi�". Warszawa 1966. 5 Wiech wiernie notowa�, �e jego bohaterowie m�wili "musiem", "zamiaruje", ,,u nasz", "�alibosz" i tym podobnie, ale ju� dla pysznej zabawy czytelnik�w sam okre�la� ZUS s�owami ,,Chora Ubezpieczal-nia", o Urz�dzie Stanu Cywilnego W�tr�bka i Piecyk m�wili ,,magistracki ko�ci�", posterunkowego nazywali "postronkowym", fata morgana przerabiali na ,,fatamrugana", a przepity g�os kt�rego�z ich koleg�w by� ,,sznaps-barytonem". * J�zyk Wiecha to skarbiec obyczajowy i ozdoba jego pisarstwa, ale, rzecz jasna, nie tylko to stanowi o trwa�ej warto�ci i niepowtarzalnej swoisto�ci dorobku literackiego Stefana Wiecheckiego. By� bystrym obserwatorem codziennego �ycia warszawskiego ludu, zna� �wietnie jego obyczaje i nawyki, widzia� i wiedzia�, jak pracuj� handel i gastronomia, jak dzia�a komunikacja miejska, zna� warszawskie kamienice i mieszkania, obraca� si� swobodnie w�r�d r�nych profesji - g��wnie tych na ni�szych szczeblach drabiny spo�ecznej. Czasami prowadzi� Walerego z Gieni� do kina lub teatru, nawet zagl�da� z nimi na kiermasz ksi��ek czy Warszawsk� Jesie�, jedynie polityka nie interesowa�a Wiecha-felietonist� i odnajdujemy u niego rzadkie tylko jej echa. Mo�na wi�c rzec, i� by� on kronikarzem spraw zwyk�ych, codziennych, na kt�re patrzy� z pogodnym u�miechem lub przymru�eniem oka. Takim spojrzeniem obejmowa� tak�e �yd�w warszawskich. Stanowili w przedwojennej stolicy jedn� czwart� ludno�ci, mieli swoje obyczaje, m�wili sobie w�a�ciw� polszczyzn�, a ich utrwalenie w felietonach Wiecha stanowi dzi� dokument przesz�o�ci. Nie mam tu, oczywi�cie, na my�li tysi�cy Polak�w pochodzenia �ydowskiego, dawno ca�kowicie zasymilowanych. �e niezwyk�e musia�o by� (i jest po dzi� dzie�) pisarstwo Wiecha, niech za�wiadczy i to, �e zar�wno w latach przedwojennych, jak i w naszych ju� czasach, wybitni tw�rcy literatury polskiej pisali o nim z zachwytem. Juliusz Kaden-Bandrowski, recenzuj�c w ,,Gazecie Polskiej" (z dn. 6.111.1938 r.) nowy w�wczas zbi�r felieton�w Wiecha ,,Ja panu poka��", tak rzek�: "Mo�e zadr�� w posadach nasi znawcy greki i �aciny, gdy powiem, gdy "orzekn�", �e "ten ca�y" Wiech to po prostu Plaut**'naszej wsp�czesnej Warszawy. Tom Wiecha "Syrena w sztywniaku" kandydowa� do nagrody,,Wiadomo�ci Literackich" na najlepsz� ksi��k� polsk� roku 1938. Chocia� zwyci�yli Jerzy Andrze-jewski i Maria Czapska, to przecie� opini� jednego z cz�onk�w jury, wybitnej poetki Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, warto tu przyto-^ czy�: ,,Obstaj� przy Wiechu. Jest to gentelman szalenie dowcipny, nigdy jadowity, cz�sto wzruszaj�cy. Jego felietony stanowi� pociech� w smutnych chwilach..." A Julian Tuwim w tworzonych podczas ") Titus Plaut - najwybitniejszykomediopisarz staro�ytnego Rzymu. 6 wojny na obczy�nie "Kwiatach polskich", wspominaj�c t�sknie dalek� Warszaw�, o Wiechu te s�owa nakre�li�: Potem to �licznie Wiech uwiecznia�, z daleka wi�c do pana Wiecha pe�en wdzi�czno�ci si� u�miecham... l c� pan teraz uskutecznia? R�wnie� zza Atlantyku w kilka lat p�niej pisa� z wielkim podziwem o Wiechu inny znakomity skamandryta, Jan Lecho�, w swoich prowadzonych w Nowym Jorku "Dziennikach". Tu przerw� cytowanie tych dawnych opinii i odnotuj�, �e w naszej epoce wysoko cenili pisarstwo Wiecha Pawe� Hertz i Melchior Wa�ko-wicz, Stefan Kisielewski i Jan Koprowski, a jak�e trafnie Ryszard Kosi�ski na �amach "�wiata" nazwa� felietony wiechowskie "dokumentem artystycznym, utrwalaj�cym wiecznie Warszaw� niczym obrazy Canaletta czy rysunki Kostrzewskiego". Oczywi�cie, Wiech mia� tak�e swoich - i to ostrych - krytyk�w. W pierwszych latach pi��dziesi�tych m�odzi w�wczas poloni�ci, Jan B�o�ski i Zygmunt Lichniak, pot�piali wprowadzenie do mowy polskiej wiechowskiej gwary z warszawskich przedmie��, a w 1959 roku na �amach "�ycia Warszawy" Jacek Boche�ski pisa�, �eWiech "od lat systematycznie paskudzi j�zyk polski". Z kompetentn� obron� Wiecha wyst�pi� wtedy wspomniany tu ju� prof. Bronis�aw Wieczorkie-wicz, natomiast dowcipna i ci�ta odpowied� samego autora,,Znakiem tego" ukaza�a si� w "Expressie Wieczornym". W "Szpilkach" ca�� stron� zaj�� rysunek Jerzego Zaruby, na kt�rym Wiech trzyma w r�ku esej Boche�skiego, a stoj�cy obok Walery W�tr�bka wskazuje ten esej.palcem ze s�owami: ,,�miej si� pan z fego!" * . � ' Pora na kilka s��w o niniejszym tomiku felieton�w Wiecha. Wwybo-rze tym zmie�ci� si� mog�a zaledwie ma�a cz�stka jego dorobku pisarskiego, wyb�r by� wi�c nie�atwy. Przeczyta�em na nowo osiemna�cie tom�w felieton�w, wydanych za �ycia Wiecha - sze��, kt�re ukaza�y si� przed wojn�, i dwana�cie spo�r�d og�oszonych ju� w Polsce Ludowej. Z blisko dw�ch tysi�cy felieton�w wybiera�em te, kt�re-nie tylko w moim przekonaniu - czyta si� i dzisiaj smakowicie, z u�miechem, ale i z �ezk�, stara�em si� te�, aby tematyka stu dw�ch wybranych felieton�w by�a r�norodna. W przedwojennych przewa�aj� obrazki satyryczne, kt�re zrodzi�y si� z przys�uchiwania si� rozprawom w s�dach grodzkich, w powojennych rozmaito�� jest bogatsza, tematem s� tu liczne sprawy �ycia codziennego, a tak�e budowa metra, �lub ksi�cia Monaco czy przyjazd Kiepury do Warszawy... Nawet w tak szczup�ym wyborze niepodobna by�o pomin�� teatralnych felieton�w Wiecha, zawartych w tomie "Ksiuty z Melpomen�", . ani nie znale�� miejsca dla kilku cho�by fragment�w "Heleny w stroju niedba�em", to jest opowie�ci pana Piecyka o kr�lach polskich, poczynaj�c od "Mietka Piastuszczaka", kt�ry ,,przygrucha� sobie jedn� Czeszkie, niejak� D�browszczank�". Mam nadziej�, �e mimo szybkiego up�ywu czasu niejeden z czytelnik�w u�miechnie si� do ducha pana Wiecha, pe�en dla� wdzi�czno�ci, }ak czyni� to Tuwim przed 40 z g�r� laty. HENRYK KOROTY�SKI BI� �WIADK�W W ma�ym kinie na Woli, Pradze czy Ochocie publiczno�� nie sk�ada si� ze znudzonych malkontent�w, kt�rzy wszystko ju� widzieli, kt�rych nic nie mo�e rozrusza�. Tu si� �yje tre�ci� ogl�danego filmu, tu si� bierze �ywy udzia� w prze�yciach jego bohater�w. G�o�ne komentarze przeradzaj� si� w dyskusj� nierzadko nie pozbawion� psychologicznej g��bi i znawstwa ludzkiej duszy. Obejrzyjmy wraz z nimi film pt.,,Hrabina podrzutek" czyli,,Straszna zbrodnia w sze�ciu pokojach z kuchni�" - krew mro��cy w �y�ach obraz z �ycia rodowitej arystokracji salonowej. Dwie serie - 12 akt�w razem. Film nie jest nowy, ale zr�czny scenariusz, bogata fabu�a i ciekawe uj�cie fotograficzne zyskuj� og�lny poklask i naj�ywsze zainteresowanie. - Patrz pan, panie Piecyk, co si� robi, jak pragn� wolno�ci. Hrabia na gor�cem uczynku ma��onkie z�apa� z kochankiem i nie grzeje go czem popad�o, ale kartkie z adresem od niego bierze, po jak� choler�? - Przecie� by�o napisane - �eby wyci�gn�� konsekwencj�. - Co, prosz�? - �wiadk�w, czyli sekondant�w mu do domu po�le. - A... i dopiero te dadz� mu wycisk, �e niech r�ka Boska broni. W�a�ciwie ma racj�, zamo�ny cz�owiek, po co si� ma sam fatygowa�. �wiadkom butelkie postawi i wszystko b�dzie za�atwione po formie. - Nie znasz si� pan na honorowem kodeksie karnem. �wiadki same nikogo nie grzej�. Przychodz� tylko i m�wi �:-Panie szanowny, obrazi�e� pan naszego kolegie i albo si� pan z niem bijesz, albo jeste� �pan u nas osobnikiem nie honorowem i ka�den mo�e panu szanownemu na ulicy, czyli te� w restauracji, a nawet na zaproszonem obiedzie prosto w �lipie naplu� i pan nie masz prawa si� na niem odegra�. - Panie Piecyk, co pan m�wisz, i on nie �apie kija i nie wyje�d�a na tych �achudrach z mieszkania? - Paragraf mu nie pozwala. Mo�e si� tylko �adnie uk�oni� i powiedzie�: - Owszem faktycznie tak jest. Moje �wiadkowie zobacz� si� z panamy! - A, tu ci� boli! Znaczy si�, �e �wiadki b�d� si� �oi� mi�dzy sob�. - Znowu� pan nic nie rozumiesz. Patrz pan, co si� w�a�nie odstawia. Wlej pierwszej karecie jedzie hrabiazeswoj�ferajn�, a w tej drugiej kochanek ze swojemy znowu� poniteramy. - A ten lebiega z br�dk� i sakwoja�em, kto to b�dzie taki? Portier z pa�acu, wa��wkie dla wszystkich wiezie? - A id��e pan, to jest doktor z lekarstwamy. - Znakiem tego krew si� poleje. - To jeszcze dobrze, bo i trup by� mo�e albo kalectwo na ca�e �ycie. - Co pan m�wisz, to nie dosy�, �e ten kochanek hrabiemu �on� wypotrzebowa�, jeszcze �ycia go pozbawi� mo�e albo kalek� uczyni�, �eby na stare lata po pro�bie z harmoni� chodzi�. To niemo�liwo��. - Zaraz si� pan przekonasz. O, w�a�nie �wiadkowie wr�czaj� hrabiemu bro�. - Te dw�ch? - Owszem. - A dlaczego w rury si� poubierali, na wesele za dru�b�w prosto st�d jed�? - Paragraf taki! �wiadek musi by� przy cylindrze i w r�kawiczkach. - l patrz pan, jakiego gnata mu daj�. To nagan na dwadzie�cia os�b, jak pragn� zdrowia. Marne tego kochanka widoki. - To jeszcze nie wiadomo. On ma takiego samego. - Swojem porz�dkiem hrabia ma cykorie jak cholera, w g�r� si� patrzy, jakby chcia� prysn�� na drzewo. - Daj pan spok�j, o tem wcale nie my�li. Hrabinie sobie przypomina. \ - Tak, mo�liwe, i m�wi ch�opina do siebie: Ach ty cholero, za wieczne ondulacje szarpana, przez ciebie mam tu teraz takiego mojra i �ycie pod kulamy nara�am. Ale poczekaj, jak szcz�liwie przyjede do domu, to ja ci� wykszta�c�... A co te �wiadki m�wi� do niego? - Buntuj� go, �eby si� pogodzi� nie chcia�. Strzelaj hrabia mu prosto w czo�o, m�wi�, my go drania znamy, on hrabiemu jutro to "* samo uskuteczni, chocia� dzisiaj przeprosi. - Widzisz pan, jakie kozaki. Chc�, �eby insi si� bili, a oni same zza drzew b�d� kapowa�. Bywszy na miejscu tego hrabiego, jak bym wzi�� tego gnata za luf�, jak bym si� odwin��, jak bym przejecha� po z�bach jednemu i drugiemu �wiadkowi, to by si� jem napuszczania cz�owieka na cz�owieka odechcia�o. Doktorowi sakwoja� bym odebra�, wypapro-szy� z narz�dzi, kopniaka w br�dkie i szoruj do domu. Przecie� to bez tych drani wszystko. Jak to, je�eli o wiele moja �ona zdrad� ma��e�skie uskuteczni�a, to ja mam si� zrywa� dlatego o czwartej rano, bez czapki w lesie pod go�em niebem stoi�, a kto wie, czy nie by� uszkodzonem z palnej broni. Dlaczego? �eby si� dwom �achudrom w celindrach podoba�? �eby doktor dwadzie�cia z�otych zarobi�? Niech ja skonam! Niech ja skonam, tak bym te spraw� za�atwi�. - Panie starszy, przymknij no si� pan troch�, za g�o�no si� pan wyszczeg�lniasz. Ka�dy chce troch� porozmawia�, a pan pyskujesz, �e do s�owa z narzeczon� doj�� nie mogie - przerwa� kto� przem�wienie przeciwnikowi pojedynk�w. A szkoda, by�oby bardzo ciekawe us�ysze� ci�g dalszy, zw�aszcza, �e cnota zwyci�y�a, m�� ci�ko zrani� kochanka, pogodzi� si� z �on� 10 i wyjecha� w podr� do kraj�w podzwrotnikowych. Przy wyj�ciu raz jeszcze spotykamy pana Piecyka i jego towarzysza, kt�ry m�wi: - A ja panu szanownemu raz jeszcze zaznaczam: �wiadk�w grza�, 'to nie b�dzie pojedynk�w! y POMNIKI WARSZAWY Pan Stanis�aw St�pie�, stolarz meblowy, kocha swoje miasto sto�eczne bardzo. Z dum� pokazuje je obcokrajowcom z Radomia czy Kalisza, je�li zetknie si� z nimi na pomo�cie tramwaju. Tak te� by�o pewnego jesiennego ranka. Pan Stanis�aw jecha� sobie 18-tk� z Pragi do domu na ulic� Pu�awsk�, kiedy rozpocz�� z nim rozmow� jaki� pan o wygl�dzie zdecydowanie prowincjonalnym: - A co to, panie, takiego? - zapyta� nieznajomy na widok kolumny Zygmunta. - Ten s�up i figura z majchrem w r�ce na wierzchu, to nieboszczyk kr�l Zygmont. Morowy by� ch�op, chojrak, jakich ma�o. Jak wojna by�a, grza� si� z kiem popad�o i wszystkich na obie �opatki rozk�ada�. A znowu� w spokoju to ten most, co�my go przejechali, zbudowa�, wiadomo, �e nie sam, remiechy robili, kowale, a tak�e samo �lusarze, ale kr�l fors� da� i roboty dogl�da�. Most by� dobry �adne par� lat, a� go wzi�� pod opiekie magistrat i ca�y si� roz�azi, �e strach jecha�. - A ten facet w pere� i nie z r�ko na portfelu, kto to b�dzie? - Drukarz jeden. Mickiewicz si� nazywa�, na imi� mia� Tadeusz. �adne ksi��ki drukowa� i niedrogie. Potem �ydowskie wojsko chcia� robi�, ale nie m�g� si� z temy beduinamy dogada�, ka�den chcia� w kancelarii albo prowianturze s�u�y�, a� ze zmartwienia umar�. Ten drugi na lewo, to Kupernik, z koszykiem w r�cach. W�a�ciwie nie wiadomo, co to jest. Jedne m�wi�, �e to koszyk, drugie, �e arbuz, w ka�dem b�d� razie co� trzyma i jak pan widzisz, siedzi. Co to za jeden by�, z jakiego fachu, tego nikt w ca�ej Warszawie nie wie. Podobnie� w gwiazdy, jak ciep�a noc by�a, patrze� lubi�. To dobre na ksiutach w M�ocinach na trawie si� po�o�y� i w g�r� kapowa�, ale z tego nikt nie wy�yje. Tote� ja nie wierz�, �eby mu rz�d za to fors� p�aci�. Jako� to musia�o by� inaczej... Jak pan chcesz, mo�emy si� spotka� n po po�udniu, to poka�� panu jeszcze kr�la Sobieskiego, co to zTurka drania pod Wiedniem jajecznic� zrobi� i... Pan Stanis�aw nie doko�czy� swej historycznej opowie�ci, gdy� spostrzeg�, �e jego wdzi�czny s�uchacz wyskoczy� przed chwil� z tramwaju i ucieka uiic� �wi�tokrzysk�. Co� tkn�o p. St�pnia. Si�gn�� do kieszeni i z przera�eniem skonstatowa� brak woreczka z 38 z�otemi. Pu�ci� si� w pogo� i na rogu Jasnej nieuczciwego prowincjona�a przychwyci�. Okaza� si� nim p. Wiktor Ko�acz, kt�ry miasto zna� nie mniej dobrze od swego cicerone, gdy� tu si� urodzi�, tu wychowa�, tu odsiedzia� 6 wyrok�w za doliniarstwo. Pan Stanis�aw najbardziej by� roz�alony, �e si� na pr�no ,,napy-skowa�" i �e takiwz�by kopany oprycha,, na dziedzica z prowincji" go nabra�. Tote� z ca�� satysfakcj� wys�ucha� wyroku s�du grodzkiego, skazuj�cego p. Ko�acza na 3 miesi�ce aresztu. 3 PARASOL W �MIETANIE Pan Motel Parasol jest wzorowym gospodarzem. Sam osobi�cie co pi�tek udaje si� za �elazn� Bram�, kupuje garnek �mietany i uzupe�nia w ten spos�b zapasy swej spi�arni, umieszczonej w korytarzu obok mieszkania. Tego rodzaju post�powanie teoretycznie chroni pana Parasola przed wyzyskiem sklepik�w i koszykowym panny Marcysi Piekutk�wny, zarz�dzaj�cej u niego departamentem kuchennym. Okaza�o si� jednak, �e nie ka�da teoria wytrzymuje pr�b� �ycia. O zapobiegliwo�ci p. Motla dowiedzia� si� jaki� specjalista od ,,rob�t spi�arnianych" i pewnego niedzielnego wieczoru, otworzywszy wytrychem skrytk� w korytarzu, zabra� stamt�d garnek ze �mietan�. Tak si� niefortunnie z�o�y�o, �e na zakr�cie mi�dzy 3 a 2 pi�trem specjalista spotka� pana Parasola, kt�,ry, poznawszy sw�j garnek, zawo�a� do �ony: - Reguchna, co widz� ja? To nasza �mietana jest! Us�yszawszy to, w�amywacz potroi� krok i wkr�tce znalaz� si� na ulicy. Za nim cwa�owa� p. Parasol, wo�aj�c rozdzieraj�cym g�osem: - Trzymaj �mietan�! Sytuacja z�odzieja by�a wr�cz tragiczna. Rozhu�tany p�yn zalepi� mu twarz i oczy i bryzga� weso�o w g�r�, co wp�ywa�o bardzo na os�abienie tempa biegu. Nic wi�c dziwnego, �e p. Parasol wkr�tce 12 zr�wna� si� z przest�pc�, kt�ry po chwili namys�u wr�czy� mu garnek ze �mietan� i ucieka� dalej. Zacietrzewiony p. Parasol, zamiast przystan��, bieg� dalej, ochlapuj�c �mietan� przechodnia p. Nuchyma Krakowiaka, kt�ry przy��czy� si� do pogoni. Wskutek tego mi�dzy �cigaj�cymi panami zawi�za�a si� nast�puj�ca rozmowa: - Co pan si� chlapasz, co? - Co znaczy si� chlapam, z�odzieja musz� gania�. - To rzu� pan garnka. - Nie mogie, si� rozbije. - To st�j pan! - Nie chce, to m�j z�odziej jest. - Uprzedzam si� z panem, �e jak pan jeszcze raz chlapniesz mnie na rymanarkie ze �mietan�, p�jd� pana da� w pysk. - Kogo pan dasz w pysk? - Panu. - Mi? - Ci, cholera jedna! - zawo�a� pan Krakowiak, na kt�rego bryzn�� w�a�nie nowy strumie� �mietany. W chwil� potem obaj goni�cy pocz�li si� ok�ada� garnkiem, z kt�rego zosta�y tylko skorupy. Nadbieg� posterunkowy Michalak i rozbroi� walcz�cych. Z�odziej uciek�... Reszt� �mietany zjad� jaki� starozakonny. Sprawa opar�a si� o s�d, przed kt�ry p. Krakowiak poci�gn�� p. Parasola, ��daj�c odszkodowania za uszkodzony garnitur i domagaj�c si� kary za pobicie. S�dzia grodzki, rozwa�ywszy jednak ca�okszta�t zaj�cia, spraw� umorzy� ku zadowoleniu obecnej na rozprawie p. Marcysi Piekutek, kt�ra wychodz�c rzek�a do swego chlebodawcy: - No, widzi pan, chytremu zawsze tak wychodzi. �a�owa� pan te par� groszy na koszykowe dla mnie i co? �mietan� kto� ze�ar�, po mordzie pan dosta� i o ma�y figiel byliby pana w kozie zamkii! Trudno odm�wi� pannie Marcysi pewnej racji. 4 ONDULOWANA W�ADZA - Krewa z naszem bratem, panie szanowny. Ma�o by�o konnej, rowerowej i wodnej gliny, jeszcze teraz damsk� wynale�li i jak tu wy�y� z pracy r�k? - Glina w gorsecie z fiszbinamy i w wiecznej ondolacji nic wa�nego! - Nie m�w pan takich rzeczy, w gorsecie nie w gorsecie jeszcze pr�dzej za mord� pana szanownego we�mie i do m�yna zataszczy. - Jakiem prawem? - Takiem prawem, �e jako cz�owiek z wy�szem wykszta�ceniem salonowem nie b�dziesz pan chcia� za ��oba z prowincji si� pokaza� i sam pan p�jdziesz dobrowolnie jak baranek, gdzie pana kobieta zaprosi. - Je�eli o wiele dobrowolnie to faktycznie. Ale na si�� nic nie zrobi. Zawsze m�czyzna kobiecie pry�nie, jak chce. Co spodnie i wygodny kamasz, to nie pantofelek na francuskiem obcasie i w�ska sp�dnica. - Ty�pan nie masz racji. Damska policja jest szemrana i sp�dniczki ma zapinane na guziki od g�ry do do�u. W razie je�eli dany osobnik robi chodu, panna glinszczanka rozpina sp�dniczkie i gania za niem jak maszyna. - Owszem, sukienka zapinana na guziki por�czna jest co pod wzgl�dem wsiadania do tramwaju i wolnej mi�o�ci na�wie�em powietrzu, ale dla policji si� nie nadaje. - W jaki spos�b? - W taki spos�b, �e policjant, kt�remu na s�u�bie �ososiowy desus spod kapoty si� miga, swojej powagi mie� nie b�dzie. - Przede wszystkiem mondurowa galanteria wewn�trzna damskiej policji musi posiada� kolor granatowy z niebiesk� wypustk�, to jest raz, a po drugie, je�eli nawet nie, to nie wiem, czy znalaz�by si� kto�, co by chcia� na humorystyczne drakie si� narazi�, �eby go rozpi�ty od do�u w�adzuchna po ulicy gania�. Ze wstydu by� si� pan przed znajomemi spali�, no nie? - Poniek�d tak jest. - No, widzisz pan, znakiem tego nie wyra�aj si� pan o damskiej policji, bo niewiadome jeszcze, ile wyrok�w przez ni� pan odsiedzisz. - A swojem porz�dkiem jest spos�b na �e�skie w�adze. - Kt�ren? Powiedz pan. - Mysz�. - To znaczy detalicznie jak? - �ywe mysze w�adzy na po�czochy wypu�ci�, krzyku narobi jak wielkie nieszcz�cie, po sto�ach i krzes�ach b�dzie skaka�, a my sobie temczasem spokojnie chodu. 14 - Chyba �e w ten dese�. Dialog powy�szy toczy� si� dzi� rano w s�dzie grodzkim przy ul. D�ugiej mi�dzy dwoma panami w aresztanckich garniturach, skracaj�cymi sobie oczekiwanie na spraw� czytaniem gazety ze szczeg�owym opisem uroczystej inauguracji brygady mundurowej policji kobiecej. Rozmawialiby mo�e dalej, gdyby uwagi ich nie zaj�� rozpocz�ty w�a�nie proces pani Rozalii Koralik, te�ciowej, oskar�onej o pobicie zi�cia, pana Euzebiusza Kwa�niewskiego, za pomoc� klatki z �yw� wiewi�rk�. Jak wynika�o z przewodu, nieszcz�sny zi��, zaatakowany portretem w mahoniowych ramach, usi�owa� postraszy� te�ciow� wiewi�rk�, ale odebrano mu j� i zadano osiem ran ci�to-t�uczonych. Te�ciowa dosta�a tydzie� aresztu. A entuzjasta policji kobiecej spojrza� na swego towarzysza i rzek�: - No, widzisz pan, a m�wi�e� pan, �e kobieta myszy si� boi. - Taka stara makol�giew samej cholery si� nie zl�knie, ale w �e�skiej w�adzy takie wydry nie s�u��, tylko kobietki palce liza�, z serco-wem uczuciem. A WYSOKA EKSMISJO! Im bardziej poznaj� ludzi, tym wi�cej kocham psy, a zw�aszcza cwajnosy - powiedzia� sobie p. Antoni Moczulski, otrzymawszy pot�ny ,,ok�ad" od swych s�siad�w, braci Walend�w. To rzek�szy, naby� na Kercelaku wspania�ego buldoga i przyprowadzi� do domu, pewny, �e bracia Walendowie nie zaryzykuj� ju� drugiego naj�cia. Istotnie buldog, siedz�cy na s�omiance przed drzwiami p. Moczul-skiego, budzi� og�lny szacunek i zaczepni bracia poniechali dalszego prze�ladowania pana Antoniego. Niestety jednak, obecno�� wiernego zwierz�cia nie tylko broni�a nietykalno�ci jego pana, ale tamowa�a wszelki ruch na klatce schodowej. Lokatorzy wy�szych pi�ter, przewa�nie powa�ni handlowcy, nie wychodzili na ulic�, nie upewniwszy si� uprzednio, czy ,,un, ten pies, jest w mieszkaniu". Tak si� z�o�y�o, �e s�siadem p. Moczulskiego drzwi w drzwi by� sam w�a�ciciel domu, p. Mordka Szwarcman. Jako cz�owiek zamo�ny, p. Szwarcman by� bardzo przywi�zany do �ycia i nie znosi� �adnego 15 gwa�tu fizycznego, tote� jemu wierny pies lokatora najwi�cej dawa� si� we znaki. Nieszcz�liwy gospodarz, sprawdziwszy przez dziurk� od klucza, �e buldog jest nieobecny, wyskakiwa� jak marionetka ze swych drzwi, w kilku susach przebywa� schody i odzyskiwa� przytomno�� dopiero na ulicy. Rzecz jasna, �e tego rodzaju wzruszenia, prze�ywane cztery razy dziennie, mog�y powa�nie podkopa� zdrowie. Tote� p. Szwarcman z pocz�tku osobi�cie, a p�niej za pomoc� pisma rejentalnego, wezwa� p. Moczulskiego do usuni�cia psa z domu. Ale poniewa� apele te pozostawa�y bez skutku, zwr�ci� si� wreszcie do s�du o uwolnienie go od uci��liwego lokatora. Na rozprawie p. Szwarcman wielkim g�osem domaga� si� usuni�cia niebezpiecznej przeszkody z sieni. - Trzy miesi�ce, jak ten pies idzie le�y� na s�omiance, ja zupe�nie nie �yj�. l nie wiem, czy ten dom jest m�j, czy temu psa. On si� rozbija po sieni jak sam gospodarz, a ja przy niego jestem po prostu, mo�na powiedzie�, ma�y kotek. Ja wygl�dam przez dziurkie, ja skakam jak wariat po schodach, ja si� ciesz�, �e on akurat ji i �e ma apetytu. Ale z powodu ja te� chc� troch� �y�, prosz� bardzo, �eby on si� wyprowadzi�. - Wysoka Eksmisjo! - zacz�� swoje przem�wienie p. Moczulski -konstytucja jest od tego, �eby ka�den jeden obywatel mia� prawo trzyma� w domu takie stworzenie, jakie lubi. Jeden chowa z�ote rybki, drugi ma �yczenie, �eby cholera wiewi�rka ca�y dzie� mu w klatce skika�a. Inszy znowu� zadowolniony jest, kiedy kanarek drze si� jak powietrze. Ja ob�stwiam psy. Piesek m�j to �agodniak jest jakich ma�o. Mord� ma faktycznie wredne, ale serce dobre i tak� smyka�kie, �e uszkodzi� mo�e tylko drania, co si� do moich drzwi podsuwa. Pana gospodarza szanuje i nigdy nie zaczepi, a �e czasem jakiego staroza-konnego postraszy i troch� po schodach przegoni, to tylko z nud�w i przez samopoczucie humoru. S�d wys�uchawszy tego wywodu orzek�, �e poniewa� tego rodzaju �arty nie znajduj� uznania w�r�d wsp�lokator�w, p. Moczulski winien si� zobowi�za�, �e b�dzie trzyma� psa w mieszkaniu. W przeciwnym razie zostanie wraz z nim wyeksmitowany. P. Moczulski ze �z� w oku zobowi�zanie podpisa�, obiecuj�c poskar�y� si� Towarzystwu Opieki nad Zwierz�tami. 16 e GRO�NY FANT Najgorszemu wrogowi nie nale�y �yczy� takiego interesu, jaki zrobi� znany dyskonter prywatny, pan Salomon Kapelan, licytuj�c swego d�ugoletniego d�u�nika, b. ziemianina, p. W.R., zamieszka�ego przy ul. Marsza�kowskiej. No bo prosz� pomy�le�, gdy licytanci, wy��cznie starozakonni, byli ju� obecni w ciasnym pokoju, okaza�o si�, �e pierwszym przedmiotem, podlegaj�cym sprzeda�y, jest dubelt�wka. Gdy komornik zawo�a�: - Dubelt�wka firmy National Liege, w dobrym stanie, z�otych 75 po raz pierwszy, kto daje wi�cej? - najbli�ej sto�u stoj�cy kupcy drgn�li i cofn�li si� z szacunkiem o dwa kroki. - Mo�e panowie zechc� obejrze�, prosz�. -Tu egzekutor wzi�� do r�ki �mierciono�ne narz�dzie. - Panie komisarzu, zostaw pan takich �art�w! Mo�e by� nieszcz�cie! - Bro� nie jest nabita! - Kto mo�e wiedzie�?! Ja pana prosz�, trzymaj pan wintowkie wy�ej! - Co znaczy wy�ej? Trzymaj pan ni�ej! Troszkie na lewo! - krzyczeli licytanci, zale�nie od wzrostu i zajmowanych miejsc. A w ko�cu o�wiadczyli, �e nie przyszli tu si� ba�, tylko kupowa�, i je�li dubelt�wka nie zostanie wyniesiona do drugiego pokoju, odst�pi� od licytacji. Uratowa� sytuacj� pan Zaicman dzi�ki swojej wypr�bowanej odwadze znany pod przezwiskiem,,Zaicman chojrak". Bohaterski cz�owiek kupi� flint� i obieca� przys�a� po ni� dozorc� domu. Przyst�piono do dalszego ci�gu. - Prosz� sprowadzi� nast�pny przedmiot! - Rasowy doberman, z�otych pi��dziesi�t! - Co jest doberman? Czy bro� Bo�e nie rewolwer? - Chcia�embym, �eby to by� rewolwer, to jest pies! - Co pan mnie nie m�wisz? �ywy pies? Ja odchodz�. Ale by�o ju� za p�no, ,,nast�pny przedmiot" wpad� do pokoju ze straszliwym szczekaniem, rwa� si� na smyczy, wpada� w podskokach na licytant�w, kt�rzy, nie czekaj�c, co b�dzie dalej, ruszyli po schodach na d�, kozio�kuj�c i przewracaj�c si� wzajemnie. Niekt�rzy z nich zatrzymali si� dopiero w Saskim Ogrodzie. Chc�c za wszelk� cen� doko�czy� licytacji, p. Kapelan zosta�, kupi� dobermana i wraz z dwoma synami postanowi� przewie�� go na Wo��wk� i tam niezw�ocznie sprzeda�. Ale jak go przewie��? Przyj�to nast�puj�cy plan strategiczny. Przodem mia� post�powa� starszy Kapelan trzymaj�c w r�ku kawa�ek prawdziwej otwockiej kie�basy z czosnkiem. Za nim, dzier��c dobermana na smyczy, zgodzi� si� i�� nieszcz�sny d�u�nik. W tym porz�dku 17 poch�d posuwa� si� do wynaj�tej taks�wki. Wed�ug umowy, gdy z�y pies znajdzie si� wewn�trz taks�wki, p. Kapelan rzuca kie�bas� i wyskakuje, synowie zatrzaskuj� drzwi i wehiku� rusza na Wot�wk�. Plan by� dobry, ale widocznie wykonanie szwankowa�o, gdy� w pewnej chwili p. Salomon znalaz� si� w zamkni�tej taks�wce sam na sam z dobermanem. Co si� tam dzia�o, dok�adnie nie wiadomo. Szofer s�ysza� tylko jakie� warczenie i kot�owanin�, po kt�rej nast�pi� brz�k wybijanych szyb i krzyki rozpaczy. Po zatrzymaniu samochodu na jedn� stron� wyskoczy� blady Jak �wieca" p. Kapelan, na drug� doberman, aportuj�c w z�bach fragmenty jego spodni. Kupiec przele�a� tydzie� na oddziale dla nerwowo wyczerpanych w szpitalu na Czystem, po czym, pozwany przez szofera, musia� stawi� si� w s�dzie grodzkim. Zap�aci� grubszy grosz za wybite szyby. ROZMOWA Z ZEGAREM Nie wszyscy wiedz�, dlaczego zmieniono numer sympatycznej "Zega-rynki" telefonicznej, informuj�cej stolic�, tak ch�tnie i tak niewyra�nie, o stanie czasu. Prawdopodobnie na wieki pozosta�oby to tajemnic� dyrekcji ,,PASTY", gdyby nie przypadek, kt�ry pozwoli� nam odkry� w�a�ciw� przyczyn� tej reformy. Ale zacznijmy od pocz�tku. Pan Teof ii Ciuchna, cz�owiek zas�u�ony na polu masowej konsumpcji wyrob�w monopolowych, zasiedzia� si� pewnego razu ze swym przyjacielem, p. Feliksem Ziorkiem, w jednym z popularnych bar�w. Poniewa� p. Teofil przyrzek� �onie, i� stawi si� w domu punktualnie o godzinie 11 wieczorem, natychmiast po uko�czeniu czwartej butelki, wzorowy m��, si�gn�� po zegarek, zadr�a� i rzek� do przyjaciela: - Felu�... czy mnie oko nie myli... bo zdaje si�, �e jest... trzecia... w nocy. - To niemo�liwe, Teo�, tw�j zegarek wyra�nie nawala... - Feluchna, nie obra�aj zegarka... To najdro�sza moja pami�tka, od �ony, klejnot rodzinnny... Ale je�eli ju� nie masz wzgl�d�w dla moich uczu� familijnych, to szanuj przynajmniej... wynalazek... czyli tak zwany cud techniki dwudziestego wieku... - A ja chromol� tak� technik�. - A dlaczego? - A dlatego, �e �le chodzi... W og�le zegarek to ananachronizm. - Felu�, nie wyra�aj si�... o naukowej zdobyczy. - To guzik nie zdobycz. O, prosz� ci�, tu wisi... prawdziwy cud 18 techniki... z k�kiem... Nakr�casz, bracie, numer i automat ci� informuje, kt�ra jest godzina, co do minuty... bez grandy... - Co ty m�wisz... Ano to spr�bujmy... a kt�ry numer trzeba nakr�ci�? - Pi��set pi��dziesi�t trzy i dwa... zera... - Ano dobra. Pan Teofil wsta�, podszed� chwiejnym krokiem do telefonu i, d�ugo celuj�c do ka�dej dziurki, wykr�ci� wreszcie wskazany numer. S�ucha� chwil�, a w ko�cu rzek� do przyjaciela: - Felu�... wynalazek m�wi ,,hallo". - Nie ma prawa, to jest automat, p�yta gramofonowa, tylko podaje godzin�, nic wi�cej, rozumiesz! - Ja rozumiem, ale on m�wi ,,hallo". - Tak? Widocznie ulepszyli... No to si� spytaj, kt�ra godzina. - Felu�, automat m�wi, �ebym si� odczepi�. - To niemo�liwe, nie zrozumia�e�, spytaj si� jeszcze raz. - Kt�ra godzina? Co? S�uchaj, zdaje si�, �e p�yta mnie sztorcuje. - No to si� nie daj. - Wynalazek, cicho! Co jest do cholery, zdobycz naukowa z pyskiem do abonenta? Cud techniki na mamusie interesantowi wje�d�a?! Wynalazek, zamkn�� mord�, bo jak sztukn� w tubkie, to wskaz�wki pogubisz-krzykn�� p. Teof ii i rzuci� s�uchawk� na wide�ki. - Teo�, co on ci m�wi�? - zagadn�� p. Feliks. - M�wi�, �ebym z�ama� r�k� i nog�... i po nocy go nie budzi�... w og�le k��ci� si� ze mn� z�b za z�b. - No, no... a to ulepszyli! �eby si� p�yta sprzecza�a z �yj�cym cz�owiekiem, tego jeszcze nie by�o. Ale w ka�dym razie musimy si� dowiedzie�, kt�ra godzina. Dzwo� jeszcze raz. Pan Teofil zadzwoni� raz jeszcze, a us�yszawszy jaki� niepochlebny epitet, skl�� automat od ostatnich i poszed� z przyjacielem do domu. Jakie� by�o jego zdziwienie, gdy po kilku tygodniach otrzyma� wezwanie do s�du grodzkiego, w charakterze oskar�onego o obraz� jakiego� p. Eugeniusza Kupczyka. Okaza�o si�, �e p. Teofil fa�szywie si� ��czy� i zamiast do zegara dzwoni� do p. Kupczyka, kt�rego dwukrotnie zerwa� z ��ka i w dodatku bardzo obrazi�. P. Kupczyk, dowiedziawszy si�, spod kt�rego numeru do niego dzwoniono, przeprowadzi� �ledztwo w barze i dotar� do p. Teofila. W s�dzie p. Ciuchna o�wiadczy�, i� z powodu zdenerwowania palec mu si� obsuwa� po kr��ku, co powodowa�o omy�k� o kilka numer�w. Teraz uznaje sw�j b��d i prosi o przebaczenie, zreszt� nieprzyjemne s�owa dotyczy�y tylko automatu, nie za� p. Kupczyka. P. Kupczyk zgodzi� si� na to wyja�nienie i sprawa zosta�a umorzona. Doda� nale�y, �e nie tylko p. K. by� zbudzony po nocy w sprawie godziny. Oto dlaczego numer "Zegarynki" uproszczono na ,,05". 18 8 NAST�PCA KUSEGO Pan Konstanty ChudeK, lakiernik, jest z zami�owania sportowcem i marzy o zast�pieniu Kusoci�skiego na bie�ni. Dowiedziawszy si�, �e mo�e go ubiec w tym nowoodkryty talent, d�ugodystansowy Noji, pan Chudek zmartwi� si� bardzo i powiedzia� sobie: ,,Jak to, stolarz akordowy ma da� w kuchni� galanteryjnemu lakiernikowi? Nigdy do tego nie dopuszcz�. Dla ca�ego naszego cechu by�aby to choleryczna ha�ba! Trzeba zacz�� trening!" Poniewa� podczas dnia p. Chudek nie rozporz�dza� ani czasem, ani odpowiednim terenem, postanowi� prowadzi� zapraw� nocami na podw�rku domu, w kt�rym mieszka�. Sporz�dzi� sobie odpowiedni str�j sportowy, obcinaj�c po�ow� nogawek od ciep�ych trykot�w. G�rn� cz�� cia�a ozdobi� sztuczkow� kamizelk�. Kostium by� �wietny, dawa� bowiem du�� swobod� ruch�w i nie poci�ga� prawie �adnych koszt�w. A jednak on to sta� si� przyczyn� kl�ski p.Chudka, i to nie podczas walki, w oczach dziesi�tk�w tysi�cy rozentuzjazmowanych widz�w, ale ju� w czasie pierwszych trening�w. Pewnej nocy, gdy szybkobiegacz po raz si�dmy okr��a� �mietnik na podw�rzu, wybieg� ze swego mieszkania inny lokator tego domu, p. Karol Szypulski, i tapicerskim m�otkiem zada� sportowcowi kilka trwa�ych obra�e�, opisanych nast�pnie przez urz�dowego lekarza. Wkr�tce dokument ten znalaz� si� na stole s�dziowskim w s�dzie grodzkim, tworz�c w towarzystwie innych urz�dowych papier�w akta sprawy ,,Chudek contra Szypulski". Zainterpelowany przez s�dziego, p.Szypulski w spos�b nast�puj�cy usi�owa� usprawiedliwi� swoje post�powanie: - Nie mia�em innej rady, prosz� Najwy�szego S�du. Musz� zaznaczy�, �e jestem cz�owiekiem nerwowem, a ��ko mam poniek�d przy oknie. Znakiem tego, ile razy pan Chudek ko�o moich okien przelecia�, blask szed� do pokoju od jego bia�ych jeger�w i, ma si� rozumie�, faktycznie mnie budzi�. Zwr�ci�em panu Chudkowi delikatnom uwa-gie raz i drugi: ,,Nie lataj mnie pan w gaciach pod oknamy, bo mnie pan sen z ocz�w p�oszysz. A ten nic, tylko gania dalej. Czy Najwy�szy S�d by�by w taki spos�b lepszy?" - Wi�c przyznaje si� pan, �e uderzy� poszkodowanego kilkakrotnie jakim� twardym przedmiotem, przecinaj�c mu �luz�wk� na przestrzeni p�tora centymetra? - Przepraszam Wysoki S�d - przerywa s�dziemu pobity sportowiec. - Uderzy� mnie, owszem, uderzy�, ale nie w �adne �laz�wkie, tylko w mord�. - A czy pan tak spokojnie znosi� te uderzenia? Ca�kiem spokojnie? 20 On pana bi�, a pan si� zachowywa� jak baranek? - zapytuje z kolei pana Chudka obro�ca oskar�onego, adwokat G. - Prosz� S�du Wysokiego, skoro je�eli pan mecenas b�dzie mnie ubli�a� i sobaczy� od barank�w, zmuszony b�d� odroczy� spraw�. Ja dla pana szanownego nie �aden baranek i nie zaczynaj pan ze mn�, �ebym panu nie powiedzia�, kto pan jeste�. Nie wiadomo jak by si� ten niemi�y incydent sko�czy�, gdyby nie interwencja s�dziego, kt�ry, uznawszy przew�d za sko�czony, og�osi� wyrok skazuj�cy pogromc� sportowego asa na jeden tydzie� aresztu. Pan Chudek obieca� trenowa� w smokingowych spodniach. 9 LEDA Z �AB�DZIEM Pan Hipolit R�czko jest w�a�cicielem salonu sztuki, rozumie si� w�drownego. Pod �cianami dom�w ustawia on szeregiem tzw. ,,lan-szafty", czyli oleodruki r�nej tre�ci, oprawne w suto z�ocone ramy. ,,Lanszafty" te tworz� jak gdyby ruchom� wystaw� dzie� sztuki, trwaj�c� w danym miejscu a� do zjawienia si� policjanta. W razie interwencji nieczu�ego na prawdziwe pi�kno przedstawiciela w�adzy, wystawa przenosi si� o kilka przecznic dalej. W dniu 2 pa�dziernika r.ub., na rogu ul. Wile�skiej i Konopackiej, pan R�czko, �ypi�c okiem na boki, w taki mniej wi�cej spos�b zach�ca� przechodni�w do kupna wystawionych obraz�w. - To jest ,,Roneo i Julia". Jedne bogate pa�stwo mieli c�rkie �licznom jak marzenie. Wiadomo, �e za byle �achudr� wyda� nie chcieli, ale g�upia dziewczyna zakocha�a si� w jednem �atku, muzykant to, zdaje si�, by�. Stary Julci nie chcia� s�ysze� o romansach i wystawaniu po bramach. Ale kto m�odziak�w upilnuje. Po nocy �azi� do niej bez balkony. Co pa�stwo widz� na tem lanszafcie. Ten drugi widoczek jest z tej samej serii. Widz� tu szanowne koncmany Julcie w tromnie w dolnem ko�ciele przed samem wyprowadzeniem, bo stru�a si� biedaczka esencjom octowom z mi�o�ci. Ten �w Roneo �azi� po cmentarzu tam i nazad, a� si� frajer zazi�bi� i umar� na gryp�. Drugi lanszaft na lewo jest pod tytu�em: ,,Loda z �ab�dziem". To obraz dla dzieci niedozwolony! Ch�opaki wont! Jeden kanciarz zakocha� si� w pannie, co bardzo lubi�a dr�b, a ju� co �ab�dzie, to mo�na po prostu powiedzie� szalenie. Cwaniak ten, jak szed� do niej, za �ab�dzia si� przebiera� i co wyprawia�, wida� na lanszafcie. Tu pan R�czko mrugn�� szelmowsko okiem do m�odej pary, przy- 21 gi�daj�cej si� obrazowi. Panienka zarumieni�a si� jak wi�nia, a jej towarzysz, jak si� potem okaza�o p.Konstanty S�aby, rzek�: - Panie artysta, �ebym ja pana ju� nie w �ab�dzia, ale w bite i kopane kaczkie nie zamieni�! - Przepraszam, panie szanowny, o co si� rozchodzi? O t� "Lode z �ab�dziem"? Panienka zarumieni�a si� po raz drugi i szepn�a towarzyszowi: - Panie Kostu�, w szyj� go! Pan Konstanty chwyci� "S�d Parysa" ze szk�em i wsadzi� p.R�czce na g�ow�. Pan R�czko nie pozosta� mu d�u�ny i rozbi� o pana S�abego "Bitw� pod Grunwaldem" oraz kilka pomniejszych zwyci�stw polskiego or�a. Kres walce po�o�y� policjant. W s�dzie grodzkim wyja�ni�o si�, �e ukochana P.Konstantego nazywa si� p.Loda Majewska i niepochlebn� opini� mitycznej ,,Ledy" potraktowa�a jako przytyk do siebie. Poniewa� p.R�czko o�wiadczy�, �e o niczym nie wiedzia�, darowano sobie wzajem urazy i sprawa zosta�a umorzona. "MLIMLU�' 1� - Jest pan oskar�ony o przyw�aszczenie sobie psa, stanowi�cego w�asno�� Waleriana Sosi�skiego. Czy przyznaje si� pan do winy? -Z takim pytaniem zwr�ci� si� s�dzia grodzki do p.Berka Fajersztajna, cz�owieka o minie przygn�bionej i jak gdyby zm�czonego ci�kim jakim� prze�yciem. - Przede wszystkiem, prosz� pana, to by�o nie tak... - M�wi si�: ,, prosz� s�du". - To by�o ca�kiem inaczej, prosz� pana s�du. - A mianowicie? - A mianowicie, to nie ja przyw�aszcza�em sobie temu psu, ale on, ten pies przyw�aszcza� sobie mnie, moj� �on�, wszystkie moje dzieci i ca�e moje mieszkanie. - Jak�e� to mo�liwe? - Pan s�dzia nie zna temu psu. On nie jest pies, to jest ca�y byk. Raz ja siedzia�em przy kolacji, to drzwi si� otwieraj� i wchodzi, mo�na powiedzie�, dzikie zwierze, z oczami, z nogami i z wielk� mord�. On wszed� i si� patrzy. To my wszyscy pochowali�my si�, gdzie kto zd��y�. A on zjad� nasz� kolacj� i pomimo �e ja wo�a�em z drugiego pokoju: ,,A psik! a psik!", on si� po�o�y� na moje ��ko i spa� jak ten hrabia ca�� noc. 22 Co go chcia� kto doruszy�, to on pokaza� z�by i zacz�� ryczy�. To my zastawili�my drzwi kredensem i spali�my na dywanie. Ja my�la�em, �e on si� wy�pi i na drugi dzie� p�jdzie. Nieprawda, on sobie zacz�� �y� u mnie, jak u siebie. Ja musia�em kupowa� go mi�so, moja �ona i dzieci musieli chodzi� na palcach, �eby bro� Bo�e,,Mlimiu�" si� nie zdenerwowa�. My go tak nazywali�my przez delikatno��, bo to by� wariat nie pies. Jak si� go da�o ma�o je��, to on skaka� w g�r� i szczeka�. Przez te trzy dni, jak on mieszka� u nas, my�my nie �yli, nie jedli�my i nie spali�my te�. Raz on wyszed� na ulic�, to my zamkn�li�my drzwi, �eby mu wi�cej nie wpu�ci�. To za godzin� kto� si� drapie. - Kto si� drapie, kto? - si� pytam, l jak pan s�dzia my�li? - ,,Mlimiu�" si� drapa�. On przyszed� z panem Sosi�skim. Ten pan te� si� rzuci�, zabra� psa i krzycza�, �e mnie zrobi spraw�, za co, ja nie wiem. Poszkodowany p. Walerian Sosi�ski, z zawodu rze�nik, oznajmi� s�dowi, �e kupi� na placu Kercelego psa buldoga, kt�ry po trzech dniach przepad� jak kamie� w wodzie. Dopiero wypadkiem przechodz�c ulic� Pawi�, p. Sosi�ski spotka� swego psa, kt�ry na widok w�a�ciciela pocz�� ucieka� i drapa� si� do mieszkania p. Fajersztajna. Rze�nik wysnu� st�d wniosek, �e p. F. przywabi� sobie jego w�asno��. Poniewa� �wiadkowie potwierdzili s�owa p. Berka, gdy� ca�y dom wiedzia� o tym niezwyk�ym naj�ciu, s�d wyda� wyrok uniewinniaj�cy. Dlaczego ,,Mlimiu�", kt�rego w�a�ciwe imi� brzmia�o zreszt�,.Rozb�j", tak sobie upodoba� go�cin� u pp. Fajersztajn�w, pozostanie tajemnic� psiego serca. 11 MA��E�STWO GWIAZDY Panna Cienia Kowalska, urocza kelnerka kawiarni "Pod Zegarem", nazywana przez go�ci "Messalk�" z racji posiadania pi�knego g�osu i takiego� biustu, od kilkunastu dni chodzi�a jak przetr�cona. Wzdycha�a tak pot�nie, �e firanki w oknach wygl�da�y jak �agle podczas orkanu. W�a�ciciel patrzy� na to zgorszony i m�wi�: - Panna Cienia, co jest, jak pragn� zdrowia? Dmuchasz pani, �e galaretki z p�miska pozlatali. - To wszystko z mi�o�ci, panie gospodarzu, w hrabiem jednem si� zakocha�am na amen. - W ka�dem b�d� razie mo�esz si� panna Cienia odwraca� do 23 �ciany i towaru nie niszczy�. A c� to za jeden ten �w hrabia? - Go��. Zna go pan. Ten, co to do wieprzowego marchiewki nie lubi. - A kartofelki musz� by� przysma�ani, piwo z fa�szem? - Ten sam. Pozna� pan. - Wybredna cholera, ale na menusie znaj�cy si� jest, nie mo�na powiedzie�. - Wiadomo, hrabia... domowe wykszta�cenie u niego ju� takie. - Tylko przypuszczam, �e w�tpi�, �eby si� z pann� Gieni� ochaj-tn��. - A to dlaczego? U hrabi�w teraz taka moda, �e si� z artystkami �eni�. - Poniek�d czyta�em w gazetach, ale nie rozumie okoliczno�ci. Odk�d to panna Cienia do artystycznej bran�y si� zalicza. - Jak to, nie wie pan, �e go�cie za Messalkie mnie nazywaj�? - Rozumie si�. Comberek u panny Gieni odpowiedzialny, pierwsza krzy�owa i pol�dwiczka na swojem miejscu, w og�le kobieta przy ko�ci! - Nie o to si� rozchodzi. Tylko o g�os. �piewam podobnie� jak s�owiczek. - Id��e panna Gieni� do ci�kiej w�troby... s�owiczek sto kilo �ywej wagi. Insza rzecz za�piewa� do kuchni: "Raz befsztyk z cybulk�", a druga para kaloszy na drekoracj� w teatrze wskoczy� i zaiwani� pe�n� piersi�: ,,Ty i twoja gitara To morowa jest para!" Tego by� panna Gieni� nie potrafi�a. - Jako cz�owiek nie wychowany, nie mo�esz pan mie� poj�cia, jak si� z hrabiniami rozmawia. - Co? Co� panna powiedzia�a, nie wychowany?! Ach, ty przypalony, na kokosowem ma�le z onegdajszych pasztecik�w spitraszony klopsie, wont z interesu! Hrabinia de wo�aj, ksi�na rizoto! Jak zaznaczyli�my wy�ej, panna Gieni� umia�a w�ada� swym pi�knym i silnym g�osem. Odpowied� wi�c wypad�a r�wnie� efektownie. Zasz�a potrzeba wezwania policji. W s�dzie grodzkim p. Gieni� zjawi�a si� wsparta na ramieniu hrabiego Konstantego Muchy. Wraz ze swym gospodarzem zosta�a skazana na 50 z� grzywny. Hrabia Mucha obieca� ui�ci� za narzeczon� t� bagateln� kwot�. 24 12 KOPELMAN SZALEJE Pan Icek Kopelman jest ma�ym, drobnym, o niepozornej fizjonomji handlowcem. Z natury cichy i spokojny, nie wchodzi nikomu wdrog�. Ale jak sobie popije, budzi si� w nim wielki zawadiaka. Zaczyna w�wczas burdy z kim si� da, rzuca si� na najsilniejszych przeciwnik�w. To jednak, co zrobi� przed miesi�cem, wprowadzi�o w zdumienie ca�y Muran�w. "Pan wisz, co zrobi� ten ma�y Kopelman, on poszed� da� w mord� doro�karza, co by�, mo�no powiedzie�, gruby jak ko� - po prostu wie�niak - a potem on zbi� na kwa�ne mleko trzech policjant�w" powtarzano wsz�dzie ze zgroz� i podziwem. Niekt�rzy nie dawali wiary, a jednak przew�d w 12 Oddziale S�du Grodzkiego potwierdzi� te niezwyk�e wie�ci. Z jednej strony stan�li trzej przedstawiciele w�adzy, ch�op w ch�opa jak tury, i wspaniale zbudowany doro�karz w charakterze pokrzywdzonych i zmaltretowanych, z drugiej za� "ten ma�y Kopelman". Akt oskar�enia zarzuca� Kopelmanowi, �e spoliczkowa� dwukrotnie Walentego Og�rka, w�a�ciciela doro�ki, oraz wymierzy� po dwa lub trzy uderzenia ka�demu z policjant�w, kt�rym dopiero wsp�lnemi ' si�ami uda�o si� obezw�adni� go i odwie�� do komisariatu. Pe�ny obraz zaj�cia odmalowa� p. Walenty Og�rek w takich mniej wi�cej s�owach: - Ano, prosz� Mirowego S�du, to by�o tak: Stoj� sobie na stacji, na rogu Nowiniarskiej, podchodzi ten starozakonny i pyta si�, czy go zawieze na �-to Jerskie. My�l� sobie, dlaczego nie, dla mnie ka�dy go�� dobry, �eby tylko p�aci�. Ano to jedziem. Przyjechalim na miejsce, aten nie p�aci, tylko jak mnie gwizdnie w szcz�kie z jednej strony, jak do�o�y w ucho z drugiej - zdr�twia�em, prosz� Najwy�szego S�du, i patrz� si� naniego jak ten g�upi, bo si� spodziewa�nie mog�em,�eby taka ofiara mnie mog�a da� knoty. Wytrzeszczam oczy, co si� robi, a ten mnie znowu� w ryja. Zobaczy� to pan w�adza, �al mu si� mnie zrobi�o, podchodzi w taki spos�b do doro�ki i pyta si�, dlaczego faktycznie pasa�er doro�karza bije, aten, jak nie rypnie pana w�adze za przeproszeniem w mord�, jak nie poprawi w podpinkie. Pan w�adza zgorza� tak samo jak i ja, ale nadlecia� drugi policjant,wzi�listarozakonhegow�rodekijadziemdo mamra, a on drugiego pana policjanta te� tak�esamo w nos, w nos i po oczach. W bramie komisariatu stoja� trzeci pan w�adza i temu boduin jucha nie przepu�ci�, zniewa�y� w oblicze co� ze trzy razy. - Czy oska