375
Szczegóły |
Tytuł |
375 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
375 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 375 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
375 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Bruno Schulz
SKLEPY CYNAMONOWE
Spis Tre�ci
Sierpie�
Nawiedzenie
Ptaki
Manekiny
Traktat o manekinach albo wt�rna Ksi�ga Rodzaju
Traktat o manekinach. Ci�g dalszy
Traktat o manekinach. Doko�czenie
Nemrod
Pan
Pan Karol
Sklepy cynamonowe
Ulica Krokodyli
Karakony
Wichura
Noc wielkiego sezonu
Sierpie�
1
W lipcu ojciec m�j wyje�d�a� do w�d i zostawia� mnie z matk� i starszym
bratem na pastw� bia�ych od �aru i oszo�amiaj�cych dni letnich. Wertowali�my,
odurzeni �wiat�em, w tej wielkiej ksi�dze wakacji, kt�rej wszystkie karty pa�aty
od blasku i mia�y na dnie s�odki do omdlenia mi��sz z�otych gruszek.
Adela wraca�a w �wietliste poranki, jak Pomona z ognia dnia roz�agwionego,
wysypuj�c z koszyka barwn� urod� s�o�ca l�ni�ce, pe�ne wody pod przejrzyst�
sk�rk� czere�nie, tajemnicze, czarne wi�nie, kt�rych wo� przekracza�a to, co
ziszcza�o si� w smaku; morele, w kt�rych mi��szu z�otym by� rdze� d�ugich
popo�udni; a obok tej czystej poezji owoc�w wy�adowywa�a nabrzmia�e si�� i
po�ywno�ci� p�aty mi�sa z klawiatur� �eber ciel�cych, wodorosty jarzyn, niby
zabite g�owonogi i meduzy surowy materia� obiadu o smaku jeszcze nie uformowanym
i ja�owym, wegetatywne i telluryczne ingrediencje obiadu o zapachu dzikim i
polnym.
Przez ciemne mieszkanie na pierwszym pi�trze kamienicy w rynku przechodzi�o
co dzie� na wskro� ca�e wielkie lato: cisza drgaj�cych s�oj�w powietrznych,
kwadraty blasku �ni�ce �arliwy sw�j sen na pod�odze; melodia katarynki, dobyta z
najg��bszej z�otej �y�y dnia; dwa, trzy takty refrenu, granego gdzie� na
fortepianie, wci�� na nowo, mdlej�ce w s�o�cu na bia�ych trotuarach, zagubione w
ogniu dnia g��bokiego. Po sprz�taniu Adela zapuszcza�a cie� na pokoje, zasuwaj�c
p��cienne story. Wtedy barwy schodzi�y o oktaw� g��biej, pok�j nape�nia� si�
cieniem, jakby pogr��ony w �wiat�o g��bi morskiej, jeszcze m�tniej odbity
w zielonych zwierciad�ach, a ca�y upa� dnia oddycha� na storach, lekko
faluj�cych od marze� po�udniowej godziny.
W sobotnie popo�udnia wychodzi�em z matk� na spacer. Z p�mroku sieni
wst�powa�o si� od razu w s�oneczn� k�piel dnia. Przechodnie, brodz�c w z�ocie,
mieli oczy zmru�one od �aru, jakby zalepione miodem, a podci�gni�ta g�rna warga
ods�ania�a im dzi�s�a i z�by. I wszyscy brodz�cy w tym dniu z�ocistym mieli �w
grymas skwaru, jak gdyby s�o�ce na�o�y�o swym wyznawcom jedn� i t� sam� mask� -
z�ot� mask� bractwa s�onecznego; i wszyscy, kt�rzy szli dzi� ulicami, spotykali
si�, mijali, starcy i m�odzi, dzieci i kobiety, pozdrawiali si� w przej�ciu t�
mask�, namalowan� grub�, z�ot� farb� na twarzy, szczerzyli do siebie ten grymas
bakchiczny - barbarzy�sk� mask� kultu poga�skiego.
Rynek by� pusty i ��ty od �aru, wymieciony z kurzu gor�cymi wiatrami, jak
biblijna pustynia. Cierniste akacje, wyros�e z pustki ��tego placu, kipia�y nad
nim jasnym listowiem, bukietami szlachetnie ucz�onkowanych filigran�w zielonych,
jak drzewa na starych gobelinach. Zdawa�o si�, �e te drzewa afektuj� wicher,
wzburzaj�c teatralnie swe korony, a�eby w patetycznych przegi�ciach ukaza�
wytworno�� wachlarzy listnych o srebrzystym podbrzuszu, jak futra szlachetnych
lisic. Stare domy, polerowane wiatrami wielu dni, zabawia�y si� refleksami
wielkiej atmosfery, echami, wspomnieniami barw, rozproszonymi w g��bi
kolorowej pogody. Zdawa�o si�, �e ca�e generacje dni letnich (jak cierpliwi
sztukatorzy, obijaj�cy stare fasady z ple�ni tynku) obt�ukiwa�y k�amliw�
glazur�, wydobywaj�c z dnia na dzie� wyra�niej prawdziwe oblicze dom�w,
fizjonomi� losu i �ycia, kt�re formowa�o je od wewn�trz. Teraz okna, o�lepione
blaskiem pustego placu, spa�y; balkony wyznawa�y niebu sw� pustk�; otwarte
sienie pachnia�y ch�odem i winem.
Kupka obdartus�w, ocala�a w k�cie rynku przed p�omienn� miot�� upa�u,
oblega�a kawa�ek muru, do�wiadczaj�c go wci�� na nowo rzutami guzik�w i monet,
jak gdyby z horoskopu tych metalowych kr��k�w odczyta� mo�na by�o prawdziw�
tajemnic� muru, porysowanego hieroglifami rys i p�kni��. Zreszt� rynek by�
pusty. Oczekiwa�o si�, �e przed t� sie� sklepion� z beczkami winiarza podjedzie
w cieniu chwiej�cych si� akacyj osio�ek Samarytanina, prowadzony za uzd�, a
dw�ch pacho�k�w zwlecze troskliwie chorego m�a z rozpalonego siod�a, a�eby go
po ch�odnych schodach wnie�� ostro�nie na pachn�ce szabasem pi�tro.
Tak w�drowali�my z matk� przez dwie s�oneczne strony rynku, wodz�c nasze
za�amane cienie po wszystkich domach, jak po klawiszach. Kwadraty bruku mija�y
powoli pod naszymi mi�kkimi i p�askimi krokami - jedne blador�owe jak sk�ra
ludzka, inne z�ote i sine, wszystkie p�askie, ciep�e, aksamitne na s�o�cu, jak
jakie� twarze s�oneczne, zadeptane stopami a� do niepoznaki, do b�ogiej nico�ci.
A� wreszcie na rogu ulicy Stryjskiej weszli�my w cie� apteki. Wielka bania z
sokiem malinowym w szerokim oknie aptecznym symbolizowa�a ch��d balsam�w, kt�rym
ka�de cierpienie mog�o si� tam ukoi�. I po paru jeszcze domach ulica nie mog�a
ju� utrzyma� nadal decorum miasta, jak ch�op, kt�ry wracaj�c do wsi rodzimej,
rozdziewa si� po drodze z miejskiej swej elegancji, zamieniaj�c si� powoli, w
miar� zbli�ania do wsi, w obdartusa wiejskiego.
Przedmiejskie domki ton�y wraz z oknami, zapadni�te w bujnym i zagmatwanym
kwitnieniu ma�ych ogr�dk�w. Zapomniane przez wielki dzie�, pleni�y si� bujnie
i cicho wszelkie ziela, kwiaty i chwasty, rade z tej pauzy, kt�r� prze�ni� mog�y
za marginesem czasu, na rubie�ach niesko�czonego dnia. Ogromny s�onecznik,
wyd�wigni�ty na pot�nej �odydze i chory na elephantiasis, czeka� w ��tej
�a�obie ostatnich, smutnych dni �ywota, uginaj�c si� pod przerostem potwornej
korpulencji. Ale naiwne przedmiejskie dzwonki i perkalikowe, niewybredne
kwiatuszki sta�y bezradne w swych nakrochmalonych, r�owych i bia�ych
koszulkach, bez zrozumienia dla wielkiej tragedii s�onecznika.
2
Spl�tany g�szcz traw, chwast�w, zielska i bodiak�w buzuje w ogniu popo�udnia.
Huczy rojowiskiem much popo�udniowa drzemka ogrodu. Z�ote �ciemisko krzyczy w
s�o�cu, jak ruda szara�cza; w rz�sistym deszczu ognia wrzeszcz� �wierszcze;
str�ki nasion eksploduj� cicho, jak koniki polne.
A ku parkanowi ko�uch traw podnosi si� wypuk�ym garbem-pag�rem, jak gdyby
ogr�d obr�ci� si� we �nie na drug� stron� i grube jego, ch�opskie bary oddychaj�
cisz� ziemi. Na tych barach ogrodu niechlujna, babska bujno�� sierpnia
wyolbrzymia�a w g�uche zapadliska ogromnych �opuch�w, rozpanoszy�a si� p�atami
w�ochatych blach listnych, wybuja�ymi ozorami mi�sistej zieleni. Tam te
wy�upiaste pa�uby �opuch�w wyba�uszy�y si� jak babska szeroko rozsiad�e, na wp�
po�arte przez w�asne oszala�e sp�dnice. Tam te wy�upiaste pa�uby �opuch�w
wyba�uszy�y si� jak babska szeroko rozsiad�e, na wp� po�arte przez
w�asne oszala�e sp�dnice. Tam sprzedawa� ogr�d za darmo najta�sze krupy dzikiego
bzu, �mierdz�c� myd�em, grub� kasz� babek, dzik� okowit� mi�ty i wszelk�
najgorsz� tandet� sierpniow�. Ale po drugiej stronie parkanu, za tym
matecznikiem lata, w kt�rym rozros�a si� g�upota zidiocia�ych chwast�w, by�o
�mietnisko zaros�e dziko bodiakiem. Nikt nie wiedzia�, �e tam w�a�nie odprawia�
sierpie� tego lata swoj� wielk� poga�sk� orgi�. Na tym �mietnisku, oparte o
parkan i zaro�ni�te dzikim bzem, sta�o ��ko skretynia�ej dziewczyny T�ui. Tak
nazywali�my j� wszyscy. Na kupie �mieci i odpadk�w, starych garnk�w, pantofli,
rumowiska i gruzu sta�o zielono pomalowane ��ko, podparte zamiast brakuj�cej
nogi dwiema starymi ceg�ami.
Powietrze nad tym rumowiskiem, zdzicza�e od �aru, ci�te b�yskawicami
l�ni�cych much ko�skich, rozw�cieczonych s�o�cem, trzeszcza�o jak od nie
widzianych grzechotek, podniecaj�c do sza�u.
T�uja siedzi przykucni�ta w�r�d ��tej po�cieli i szmat. Wielka jej g�owa
je�y si� wiechciem czarnych w�os�w.
Twarz jej jest kurczliwa jak miech harmonii. Co chwila grymas p�aczu sk�ada t�
harmoni� w tysi�c poprzecznych fa�d, a zdziwienie rozci�ga j� z powrotem,
wyg�adza fa�dy, ods�ania szparki drobnych oczu i wilgotne dzi�s�a z ��tymi
z�bami pod ryjowat�, mi�sist� warg�. Mijaj� godziny pe�ne �aru i nudy, podczas
kt�rych T�uja gaworzy p�g�osem, drzemie, zrz�dzi z cicha i chrz�ka. Muchy
obsiadaj� nieruchom� g�stym rojem. Ale z nag�a ta ca�a kupa brudnych ga�gan�w,
szmat i strz�p�w zaczyna porusza� si�, jakby o�ywiona chrobotem l�gn�cych si� w
niej szczur�w. Muchy budz� si� sp�oszone i podnosz� wielkim, hucz�cym rojem,
pe�nym w�ciek�ego bzykania, b�ysk�w i migota�. I podczas gdy ga�gany zsypuj� si�
na ziemi� i rozbiegaj� po �mietnisku jak sp�oszone szczury, wygrzebuje si� z
nich, odwija z wolna j�dro, wy�uszcza si� rdze� �mietniska: na wp� naga i
ciemna kretynka d�wiga si� powoli i staje, podobna do bo�ka poga�skiego, na
kr�tkich dziecinnych n�kach, a z nap�cznia�ej nap�ywem z�o�ci szyi, z
poczerwienia�ej, ciemniej�cej od gniewu twarzy, na kt�rej jak malowid�a
barbarzy�skie wykwitaj� arabeski nabrzmia�ych �y�, wyrywa si� wrzask zwierz�cy,
wrzask chrapliwy, dobyty ze wszystkich bronchij i piszcza�ek tej p�zwierz�cej-
p�boskiej piersi. Bodiaki, spalone s�o�cem, krzycz�, �opuchy puchn� i pyszni�
si� bezwstydnym mi�sem, chwasty �lini� si� b�yszcz�cym jadem, a kretynka,
ochryp�a od krzyku, w konwulsji dzikiej uderza mi�sistym �onem z w�ciek��
zapalczywo�ci� w pie� bzu dzikiego, kt�ry skrzypi cicho pod natarczywo�ci� tej
rozpustnej chuci, zaklinany ca�ym tym n�dzarskim ch�rem do wynaturzonej,
poga�skiej p�odno�ci.
Matka T�ui wynajmuje si� gospodyniom do szorowania pod��g. Jest to ma�a,
��ta jak szafran kobieta i szafranem zaprawia te� pod�ogi, jod�owe sto�y, �awy
i szlabany, kt�re w izbach ubogich ludzi zmywa. Raz zaprowadzi�a mnie Adela do
domu tej starej Mary�ki. By�a wczesna poranna godzina, weszli�my do ma�ej izby
niebiesko bielonej, z ubit� polep� glinian� na pod�odze, na kt�rej le�a�o
wczesne s�o�ce, jaskrawo��te w tej ciszy porannej, odmierzanej przera�liwym
szcz�kiem ch�opskiego zegara na �cianie. W skrzyni na s�omie le�a�a g�upia
Mary�ka, blada jak op�atek i cicha jak r�kawiczka, z kt�rej wysun�a si�
d�o�. I jakby korzystaj�c z jej snu, gada�a cisza, ��ta, jaskrawa, z�a cisza,
monologowa�a, k��ci�a si�, wygadywa�a g�o�no i ordynarnie sw�j maniacki monolog.
Czas Mary�ki - czas wi�ziony w jej duszy, wyst�pi� z niej straszliwie
rzeczywisty i szed� samopas przez izb�, ha�a�liwy, hucz�cy, piekielny, rosn�cy w
jaskrawym milczeniu poranka z g�o�nego m�yna-zegara, jak z�a m�ka, sypka
m�ka, g�upia m�ka wariat�w.
3
W jednym z tych domk�w, otoczonym sztachetami br�zowej barwy, ton�cym w
bujnej zieleni ogr�dka, mieszka�a ciotka Agata. Wchodz�c do niej, mijali�my w
ogrodzie
kolorowe szklane kule, tkwi�ce na tyczkach, r�owe, zielone i fioletowe, w
kt�rych zakl�te by�y ca�e �wietlane i jasne �wiaty, jak te idealne i szcz�liwe
obrazy zamkni�te w niedo�cig�ej doskona�o�ci baniek mydlanych.
W p�ciemnej sieni ze starymi oleodrukami, po�artymi przez ple�� i o�lep�ymi
od staro�ci, odnajdowali�my znany nam zapach. W tej zaufanej starej woni
mie�ci�o si�
w dziwnie prostej syntezie �ycie tych ludzi, alembik rasy, gatunek krwi i sekret
ich losu, zawarty niedostrzegalnie w codziennym mijaniu ich w�asnego, odr�bnego
czasu. Stare, m�dre drzwi, kt�rych ciemne westchnienia wpuszcza�y i wypuszcza�y
tych ludzi, milcz�cy �wiadkowie wchodzenia i wychodzenia matki, c�rek i syn�w -
otworzy�y si� bezg�o�nie jak odrzwia szafy i weszli�my w ich �ycie. Siedzieli
jakby w cieniu swego losu i nie bronili si� w pierwszych niezr�cznych gestach
wydali nam swoj� tajemnic�. Czy� nie byli�my krwi� i losem spokrewnieni z nimi?
Pok�j by� ciemny i aksamitny od granatowych obi� ze z�otym deseniem, lecz
echo dnia p�omiennego drga�o i tutaj jeszcze mosi�dzem na ramach obraz�w, na
klamkach i listwach z�otych, cho� przepuszczone przez g�st� ziele� ogrodu. Spod
�ciany podnios�a si� ciotka Agata, wielka i bujna, o mi�sie okr�g�ym i bia�ym,
centkowanym rud� rdz� pieg�w. Przysiedli�my si� do nich, jakby na brzeg ich
losu, zawstydzeni troch� t� bezbronno�ci�, z jak� wydali si� nam
bez zastrze�e�, i pili�my wod� z sokiem r�anym, nap�j przedziwny, w kt�rym
znalaz�em jakby najg��bsz� esencj� tej upalnej soboty.
Ciotka narzeka�a. By� to zasadniczy ton jej rozm�w, g�os tego mi�sa bia�ego i
p�odnego, bujaj�cego ju� jakby poza granicami osoby, zaledwie lu�nie
utrzymywanej w skupieniu, w wi�zach formy indywidualnej, i nawet w tym skupieniu
ju� zwielokrotnionej, gotowej rozpa�� si�, rozga��zi�, rozsypa� w rodzin�. By�a
to p�odno�� niemal samor�dcza, kobieco�� pozbawiona hamulc�w i chorobliwie
wybuja�a.
Zdawa�o si�, �e sam aromat m�sko�ci, zapach dymu tytoniowego, dowcip
kawalerski m�g� da� impuls tej zaognionej kobieco�ci do rozpustnego
dziewor�dztwa. I w�a�ciwie wszystkie jej skargi na m�a, na s�u�b�, jej troski
0 dzieci by�y tylko kapryszeniem i d�saniem si� nie zaspokojonej p�odno�ci,
dalszym ci�giem tej opryskliwej, gniewnej i p�aczliwej kokieterii, kt�r�
nadaremnie do�wiadcza�a m�a. Wuj Marek, ma�y, zgarbiony, o twarzy wyja�owionej
z p�ci, siedzia� w swym szarym bankructwie, pogodzony z losem, w cieniu
bezgranicznej pogardy, w kt�rym zdawa� si� wypoczywa�. W jego szarych oczach
tli� si� daleki �ar ogrodu, rozpi�ty w oknie. Czasem pr�bowa� s�abym ruchem
robi� jakie� zastrze�enia, stawia� op�r, ale fala samowystarczalnej kobieco�ci
odrzuca�a na bok ten gest bez znaczenia, przechodzi�a triumfalnie mimo niego,
zalewa�a szerokim swym strumieniem s�abe podrygi m�sko�ci.
By�o co� tragicznego w tej p�odno�ci niechlujnej i nieumiarkowanej, by�a
n�dza kreatury walcz�cej na granicy nico�ci i �mierci, by� jaki� heroizm
kobieco�ci triumfuj�cej urodzajno�ci� nawet nad kalectwem natury, nad
insuficjencj� m�czyzny. Ale potomstwo ukazywa�o racj� tej paniki
macierzy�skiej, tego sza�u rodzenia, kt�ry wyczerpywa� si� w p�odach nieudanych,
w efemerycznej generacji fantom�w bez krwi i twarzy.
Wesz�a �ucja, �rednia, z g�ow� nazbyt rozkwit�� i dojrza�� na dzieci�cym i
pulchnym ciele o mi�sie bia�ym i delikatnym. Poda�a mi r�czk� lalkowat�, jakby
dopiero p�czkuj�c�, i zakwit�a od razu ca�� twarz�, jak piwonia przelewaj�ca si�
pe�ni� r�ow�. Nieszcz�liwa z powodu swych rumie�c�w, kt�re bezwstydnie m�wi�y
o sekretach menstruacji, przymyka�a oczy i p�oni�a si� jeszcze bardziej pod
dotkni�ciem najoboj�tniejszego pytania, gdy� ka�de zawiera�o tajn� aluzj� do jej
nadwra�liwego panie�stwa.
Emil, najstarszy z kuzyn�w, z jasnoblond w�sem, z twarz�, z kt�rej �ycie
zmy�o jakby wszelki wyraz, spacerowa� tam i z powrotem po pokoju, z r�kami w
kieszeniach fa�dzistych spodni.
Jego str�j elegancki i drogocenny nosi� pi�tno egzotycznych kraj�w, z kt�rych
powr�ci�. Jego twarz, zwi�d�a i zm�tnia�a, zdawa�a si� z dnia na dzie� zapomina�
o sobie, stawa� si� bia�� pust� �cian� z blad� sieci� �y�ek, w kt�rych jak linie
na zatartej mapie pl�ta�y si� gasn�ce wspomnienia tego burzliwego i zmarnowanego
�ycia. By� mistrzem sztuk karcianych, pali� d�ugie, szlachetne fajki i pachnia�
dziwnie zapachem dalekich kraj�w. Z wzrokiem w�druj�cym po dawnych wspomnieniach
opowiada� dziwne anegdoty, kt�re w pewnym punkcie urywa�y si� nagle, rozprz�ga�y
i rozwiewa�y w nico��.
Wodzi�em za nim t�sknym wzrokiem, pragn�c, by zwr�ci� na mnie uwag� i wybawi�
mnie z udr�ki nud�w. I w samej rzeczy zdawa�o mi si�, �e mrugn�� na mnie oczyma,
wychodz�c do drugiego pokoju. Pod�y�em za nim. Siedzia� nisko na ma�ej kozetce,
z kolanami krzy�uj�cymi si� niemal na wysoko�ci g�owy, �ysej jak kula bilardowa.
Zdawa�o si�, �e to ubranie samo le�y, faldziste, zmi�te, przerzucone przez
fotel. Twarz jego by�a jak tchnienie twarzy smuga, kt�r� nieznany przechodzie�
zostawi� w powietrzu. Trzyma� w bladych, emaliowanych b��kitnie d�oniach
portfel, w kt�rym co� ogl�da�.
Z mg�y twarzy wy�oni�o si� z trudem wypuk�e bielmo bladego oka, wabi�c mnie
figlarnym mruganiem. Czu�em do� nieprzepart� sympati�. Wzi�� mnie mi�dzy kolana
i tasuj�c przed mymi oczyma wprawnymi d�o�mi fotografie, pokazywa� wizerunki
nagich kobiet i ch�opc�w w dziwnych pozycjach. Sta�em oparty o niego bokiem
i patrzy�em na te delikatne cia�a ludzkie dalekimi, niewidz�cymi oczyma, gdy
fluid niejasnego wzburzenia, kt�rym nagle zm�tnia�o powietrze, doszed� do mnie i
zbieg� mi� dreszczem niepokoju, fal� nag�ego zrozumienia. Ale tymczasem ta
mgie�ka u�miechu, kt�ra si� zarysowa�a pod mi�kkim i pi�knym jego w�sem,
zawi�zek po��dania, kt�ry napi�� si� na jego skroniach pulsuj�c� �y��, nat�enie
trzymaj�ce przez chwil� jego rysy w skupieniu - upad�y z powrotem w nico�� i
twarz odesz�a w nieobecno��, zapomnia�a o sobie, rozwia�a si�.
NAWIEDZENIE
1
Ju� w�wczas miasto nasze popada�o coraz bardziej w chroniczn� szaro��
zmierzchu, porasta�o na kraw�dziach liszajem cienia, puszyst� ple�ni� i mchem
koloru �elaza.
Ledwo rozpowity z brunatnych dym�w i mgie� poranka przechyla� si� dzie� od
razu w niskie bursztynowe popo�udnie, stawa� si� przez chwil� przezroczysty i
z�oty jak ciemne piwo, a�eby potem zej�� pod wielokrotnie rozcz�onkowane,
fantastyczne sklepienia kolorowych i rozleg�ych nocy.
Mieszkali�my w rynku, w jednym z tych ciemnych dom�w o pustych i �lepych
fasadach, kt�re tak trudno od siebie odr�ni�.
Daje to pow�d do ci�g�ych omy�ek. Gdy� wszed�szy raz w niew�a�ciw� sie� na
niew�a�ciwe schody, dostawa�o si� zazwyczaj w prawdziwy labirynt obcych
mieszka�, gank�w, niespodzianych wyj�� na obce podw�rza i zapomina�o si� o
pocz�tkowym celu wyprawy, a�eby po wielu dniach, wracaj�c z manowc�w dziwnych i
spl�tanych przyg�d, o jakim� szarym �wicie przypomnie� sobie w�r�d wyrzut�w
sumienia dom rodzinny.
Pe�ne wielkich szaf g��bokich kanap, bladych luster i tandetnych palm
sztucznych mieszkanie nasze coraz bardziej popada�o w stan zaniedbania wskutek
opiesza�o�ci matki, przesiaduj�cej w sklepie, i niedbalstwa smuk�onogiej
Adeli, kt�ra nie nadzorowana przez nikogo, sp�dza�a dnie przed lustrami na
rozwlek�ej toalecie, zostawiaj�c wsz�dzie �lady w postaci wyczesanych w�os�w,
grzebieni, porzuconych pantofelk�w i gorset�w.
Mieszkanie to nie posiada�o okre�lonej liczby pokoj�w, gdy� nie pami�tano.
ile z nich wynaj�te by�o obcym lokatorom. Nieraz otwierano przypadkiem kt�ry� z
tych izb zapomnianych i znajdowano j� pust�: lokator dawno si� wyprowadzi�, a w
nie tkni�tych od miesi�cy szufladach dokonywano niespodzianych odkry�.
W dolnych pokojach mieszkali subiekci i nieraz w nocy budzi�y nas ich j�ki,
wydawane pod wp�ywem zmory sennej. W zimie by�a jeszcze na dworze g�ucha noc,
gdy ojciec schodzi� do tych zimnych i ciemnych pokoj�w, p�osz�c przed sob�
�wiec� stada cieni, ulatuj�cych bokami po pod�odze i �cianach; szed� budzi�;
ci�ko chrapi�cych z twardego jak kamie� snu.
W �wietle pozostawionej przeze� �wiecy wywijali si� leniwie z brudnej
po�cieli, wystawiali, siadaj�c na ��kach, bose i brzydkie nogi i z skarpetk� w
r�ce oddawali si� jeszcze przez chwil� rozkoszy ziewania - ziewania
przeci�gni�tego a� do lubie�no�ci, do bolesnego skurczu podniebienia, jak przy
t�gich wymiotach.
W k�tach siedzia�y nieruchomo wielkie karakony, wyogromnione w�asnym cieniem,
kt�rym obarcza�a ka�dego p�on�ca �wieca i kt�ry nie od��cza� si� od nich i
w�wczas, gdy kt�ry� z tych p�askich, bezg�owych kad�ub�w z nag�a zaczyna� biec
niesamowitym, paj�czym biegiem .
W tym czasie ojciec m�j zacz�� zapada� na zdrowiu. Bywa�o ju� w pierwszych
tygodniach tej wczesnej zimy, �e sp�dza� dnie ca�e w ��ku, otoczony flaszkami,
pigu�kami i ksi�gami handlowymi, kt�re mu przynoszono z kontuaru.
Gorzki zapach choroby osiada� na dnie pokoju, kt�rego tapety g�stwia�y
ciemniejszym splotem arabesek.
Wieczorami, gdy matka przychodzi�a ze sklepu, bywa� podniecony i sk�onny do
sprzeczek, zarzuca� jej niedok�adno�ci w prowadzeniu rachunk�w, dostawa�
wypiek�w i zapala� si� do niepoczytalno�ci. Pami�tam, i� raz, obudziwszy si� ze
snu p�no w nocy, ujrza�em go, jak w koszuli i boso biega� tam i z powrotem po
sk�rzanej kanapie, dokumentuj�c w ten spos�b sw� irytacj� przed bezradn� matk�.
W inne dni bywa� spokojny i skupiony i pogr��a� si� zupe�nie w swych
ksi�gach, zab��kany g��boko w labiryntach zawi�ych oblicze�.
Widz� go w �wietle kopc�cej lampy , przykucni�tego w�r�d poduszek, pod
wielkim rze�bionym nadg�owiem ��ka, z ogromnym cieniem od g�owy na �cianie,
kiwaj�cego si� w bezg�o�nej medytacji.
Chwilami wynurza� g�ow� z tych rachunk�w, jakby dla zaczerpni�cia tchu,
otwiera� usta, mlaska� z niesmakiem j�zykiem, kt�ry by� suchy i gorzki, i
rozgl�da� si� bezradnie, jakby czego� szukaj�c.
W�wczas bywa�o, �e zbiega� po cichu z ��ka w k�t pokoju, pod �cian�, na
kt�rej wisia� zaufany instrument. By� to rodzaj klepsydry wodnej albo wielkiej
fioli szklanej, podzielonej na uncje i nape�nionej ciemnym fluidem. M�j ojciec
��czy� si� z tym instrumentem d�ug� kiszk� gumow�, jakby kr�t�, bolesn�
p�powin�, i tak po��czony z �a�osnym przyrz�dem nieruchomia� w skupieniu, a oczy
jego ciemnia�y, za� na twarz przyblad�� wyst�powa� wyraz cierpienia czy jakiej�
wyst�pnej rozkoszy.
Potem zn�w przychodzi�y dni cichej skupionej pracy, przeplatanej samotnymi
monologami. Gdy tak siedzia� w �wietle lampy sto�owej , w�r�d poduszek wielkiego
�o�a, a pok�j ogromnia� g�r� w cieniu umbry, kt�ry go ��czy� z wielkim �ywio�em
nocy miejskiej za oknem - czu�, nie patrz�c, �e przestrze� obrasta go pulsuj�c�
g�stwin� tapet, pe�n� szept�w, syk�w i seplenie�. S�ysza�, nie patrz�c, t� zmow�
pe�n� porozumiewawczych mrugni�� perskich oczu, rozwijaj�cych si� w�r�d kwiat�w
ma��owin usznych, kt�re s�ucha�y, i ciemnych ust, kt�re si� u�miecha�y.
W�wczas pogr��a� si� pozornie jeszcze bardziej w prac�, liczy� i sumowa�,
boj�c si� zdradzi� ten gniew, kt�ry w nim wzbiera�, i walcz�c z pokus�, �eby z
nag�ym krzykiem nie rzuci� si� na o�lep za siebie i nie pochwyci� pe�nych gar�ci
tych k�dzierzawych arabesek, tych p�k�w oczu i uszu, kt�re noc wyroi�a ze siebie
i kt�re ros�y i zwielokrotnia�y si�, wymajaczaj�c coraz nowe p�dy i odnogi z
macierzystego p�pka ciemno�ci. I uspokaja� si� dopiero, gdy z odp�ywem nocy
tapety wi�d�y, zwija�y si�, gubi�y li�cie i kwiaty i przerzedza�y si� jesiennie,
przepuszczaj�c dalekie �witanie.
Wtedy w�r�d �wiergotu tapetowych ptak�w, w ��tym zimowym �wicie zasypia� na
par� godzin g�stym, czarnym snem.
Od dni, od tygodni, gdy zdawa� si� by� pogr��onym w zawi�ych konto-korrentach
- my�l jego zapuszcza�a si� tajnie w labirynty w�asnych wn�trzno�ci. Wstrzymywa�
oddech i nas�uchiwa�. I gdy wzrok jego wraca� zbiela�y i m�tny z tamtych g��bin,
uspokaja� go u�miechem. Nie wierzy� jeszcze i odrzuca� jak absurd te roszczenia,
te propozycje, kt�re na� napiera�y.
Za dnia by�y to jakby rozumowania i perswazje, d�ugie, monotonne rozwa�ania
prowadzone p�g�osem i pe�ne humorystycznych interludi�w, filuternych
przekomarza�. Ale noc� podnosi�y si� te g�osy nami�tniej. ��danie wraca�o coraz
wyra�niej i donio�lej i s�yszeli�my, jak rozmawia� z Bogiem, prosz�c si� jak
gdyby i wzbraniaj�c przed czym�, co natarczywie ��da�o i domaga�o si�.
A� pewnej nocy podni�s� si� ten g�os gro�nie i nieodparcie, ��daj�c, aby mu
da� �wiadectwo usty i wn�trzno�ciami swymi. I us�yszeli�my, jak duch we�
wst�pi�, jak podnosi si� z ��ka, d�ugi i rosn�cy gniewem proroczym, d�awi�c si�
ha�a�liwymi s�owy, kt�re wyrzuca� jak mitralieza. S�yszeli�my �omot walki i j�k
ojca, j�k tytana ze z�amanym biodrem, kt�ry jeszcze ur�ga.
Nie widzia�em nigdy prorok�w Starego Testamentu, ale na widok tego m�a,
kt�rego gniew bo�y obali�, rozkraczonego szeroko na ogromnym porcelanowym
urynale, zakrytego wichrem ramion, chmur� rozpaczliwych �ama�c�w, nad kt�rymi
wy�ej jeszcze unosi� si� g�os jego, obcy i twardy zrozumia�em gniew bo�y
�wi�tych m��w.
By� to dialog gro�ny jak mowa piorun�w. �ama�ce r�k jego rozrywa�y niebo na
sztuki, a w szczelinach ukazywa�a si� twarz Jehowy, wzd�ta gniewem i pluj�ca
przekle�stwa. Nie patrz�c widzia�em go, gro�nego Demiurga, jak le��c na
ciemno�ciach jak na Synaju, wspar�szy pot�ne d�onie na karniszu firanek,
przyk�ada� ogromn� twarz do g�rnych szyb okna, na kt�rych p�aszczy� si�
potwornie mi�sisty nos jego.
S�ysza�em jego g�os w przerwach proroczej tyrady mego ojca, s�ysza�em te
pot�ne warkni�cia wzd�tych warg, od kt�rych szyby brz�cza�y, mieszaj�ce si� z
wybuchami zakl��, lament�w, gr�b mego ojca.
Czasami g�osy przycicha�y i z�yma�y si� z cicha jak gaworzenie wiatru w
nocnym kominie, to znowu wybucha�y wielkim zgie�kliwym ha�asem, burz�
zmieszanych szloch�w i przekle�stw. Z nag�a otworzy�o si� okno ciemnym
ziewni�ciem i p�achta ciemno�ci wion�a przez pok�j.
W �wietle b�yskawicy ujrza�em ojca mego w rozwianej bieli�nie, jak ze
straszliwym przekle�stwem wylewa� pot�nym chlustem w okno zawarto�� nocnika w
noc szumi�c� jak muszla.
2
M�j ojciec powoli zanika�, wi�d� w oczach.
Przykucni�ty pod wielkimi poduszkami, dziko nastroszony k�pami siwych w�os�w,
rozmawia� z sob� p�g�osem, pogr��ony ca�y w jakie� zawi�e wewn�trzne afery.
Zdawa� si� mog�o, �e osobowo�� jego rozpad�a si� na wiele pok��conych i
rozbie�nych ja�ni, gdy� k��ci� si� ze sob� g�o�no, pertraktowa� usilnie i
nami�tnie, przekonywa� i prosi�, to znowu zdawa� si� przewodniczy� zgromadzeniu
wielu interesant�w, kt�rych usi�owa� z ca�ym nak�adem �arliwo�ci i swady
pogodzi�. Ale za ka�dym razem te ha�a�liwe zebrania, pe�ne gor�cych
temperament�w, rozpryskiwa�y si� przy ko�cu, w�r�d kl�tw, z�orzecze� i obelg.
Potem przyszed� okres jakiego� uciszenia, ukojenia wewn�trznego, b�ogiej
pogody ducha.
Znowu wielkie folianty roz�o�one by�y na ��ku, na stole, na pod�odze i jaki�
benedykty�ski spok�j pracy zalega� w �wietle lampy nad bia�� po�ciel� ��ka, nad
pochylon� siw� g�ow� mego ojca.
Ale gdy matka p�nym wieczorem wraca�a ze sklepu, ojciec o�ywia� si�,
przywo�ywa� j� do siebie i z dum� pokazywa� jej �wietne, kolorowe odbijanki,
kt�rymi skrz�tnie wylepi� stronice ksi�gi g��wnej.
Zauwa�yli�my w�wczas wszyscy, �e ojciec zacz�� z dnia na dzie� male� jak
orzech, kt�ry zsycha si� wewn�trz �upiny.
Zanikowi temu nie towarzyszy� bynajmniej upadek si�. Przeciwnie, stan jego
zdrowia, humor, ruchliwo�� zdawa�y si� poprawia�.
Cz�sto �mia� si� teraz g�o�no i szczebiotliwie, zanosi� si� wprost od
�miechu, albo te� puka� w ��ko i opowiada� sobie "prosz�" w r�nych tonacjach,
ca�ymi godzinami. od czasu do czasu z�azi� z ��ka, wspina� si� na szaf� i
przykucni�ty pod sufitem porz�dkowa� co� w starych gratach, pe�nych rdzy i
kurzu.
Niekiedy ustawia� sobie dwa krzes�a naprzeciw siebie i wspieraj�c si� r�kami
o por�cze, buja� si� nogami wstecz i naprz�d, szukaj�c rozpromienionymi oczyma w
naszych twarzach wyraz�w podziwu i zach�ty. Z Bogiem, zdaje si�, pogodzi� si�
zupe�nie. Niekiedy w nocy ukazywa�a si� twarz brodatego Demiurga w oknie
sypialni, oblana ciemn� purpur� bengalskiego �wiat�a, i patrzy�a przez chwil�
dobrotliwie na u�pionego g��boko, kt�rego �piewne chrapanie zdawa�o si� w�drowa�
daleko po nieznanych obszarach �wiat�w sennych.
Podczas d�ugich, p�ciemnych popo�udni tej p�nej zimy ojciec m�j zapada� od
czasu do czasu na ca�e godziny w g�sto zastawione gratami zakamarki, szukaj�c
czego� zawzi�cie.
I nieraz bywa�o podczas obiadu, gdy zasiadali�my wszyscy do sto�u, brak�o
ojca. W�wczas matka musia�a d�ugo wo�a� "Jakubie!" i stuka� �y�k� w st�, zanim
wylaz� z jakiej� szafy, oblepiony szmatami paj�czyny i kurzu, z wzrokiem
nieprzytomnym i pogr��onym w zawi�ych, a jemu tylko wiadomych sprawach, kt�re go
zaprz�ta�y.
Czasem wdrapywa� si� na karnisz i przybiera� nieruchom� poz� symetrycznie do
wielkiego wypchanego s�pa, kt�ry po drugiej stronie okna zawieszony by� na
�cianie. W tej nieruchomej, przykucni�tej pozie, z wzrokiem zamglonym i z min�
chytrze u�miechni�t� trwa� godzinami, a�eby z nag�a przy czyim� wej�ciu
zatrzepota� r�koma jak skrzyd�ami i zapia� jak kogut.
Przestali�my zwraca� uwag� na te dziwactwa, w kt�re si� z dnia na dzie�
g��biej wpl�tywa�. Wyzbyty jakby zupe�nie cielesnych potrzeb, nie przyjmuj�c
tygodniami pokarmu, pogr��a� si� z dniem ka�dym g��biej w zawi�e i dziwaczne
afery, dla kt�rych nie mieli�my zrozumienia. Niedosi�g�y dla naszych perswazji i
pr�b, odpowiada� urywkami swego wewn�trznego monologu, kt�rego przebiegu nic z
zewn�trz zm�ci� nie mog�o. Wiecznie zaaferowany, chorobliwie o�ywiony, z
wypiekami na suchych policzkach nie zauwa�a� nas i przeocza�.
Przywykli�my do jego nieszkodliwej obecno�ci, do jego cichego gaworzenia, do
tego dziecinnego, w sobie zatopionego �wiergotu, kt�rego trele przebiega�y
niejako na marginesie naszego czasu. Wtedy ju� znika� niekiedy na wiele dni,
podziewa� si� gdzie� w zapad�ych zakamarkach mieszkania i nie mo�na go by�o
znale��.
Stopniowo te znikni�cia przesta�y sprawia� na nas wra�enie, przywykli�my do
nich i kiedy po wielu dniach zn�w si� pojawia�, o par� cali mniejszy i chudszy,
nie zatrzymywa�o to na d�u�ej naszej uwagi. Przestali�my po prostu bra� go w
rachub�, tak bardzo oddali� si� od wszystkiego, co ludzkie i co rzeczywiste.
W�ze� po w�le odlu�nia� si� od nas, punkt po punkcie gubi� zwi�zki ��cz�ce go
ze wsp�lnot� ludzk�.
To, co jeszcze z niego pozosta�o, to troch� cielesnej pow�oki i ta gar��
bezsensownych dziwactw mog�y znikn�� pewnego dnia, tak samo nie zauwa�one jak
szara kupka �mieci, gromadz�ca si� w k�cie, kt�r� Adela co dzie� wynosi�a na
�mietnik.
PTAKI
Nadesz�y ��te, pe�ne nudy dni zimowe. Zrudzia�� ziemi� pokrywa� dziurawy,
przetarty, za kr�tki obrus �niegu. Na wiele dach�w nie starczy�o go i sta�y
czarne lub rdzawe, gontowe strzechy i arki kryj�ce w sobie zakopcone
przestrzenie strych�w - czarne, zw�glone katedry, naje�one �ebrami krokwi,
p�atwi i bant�w - ciemne p�uca wichr�w zimowych. Ka�dy �wit odkrywa� nowe kominy
i dymniki, wyros�e w nocy, wyd�te przez wicher nocny, czarne piszcza�ki organ�w
diabelskich. Kominiarze nie mogli op�dzi� si� od wron, kt�re na kszta�t �ywych
czarnych li�ci obsiada�y wieczorem ga��zie drzew pod ko�cio�em, odrywa�y si�
zn�w, trzepoc�c, by wreszcie przylgn��, ka�da do w�a�ciwego miejsca na w�a�ciwej
ga��zi, a o �wicie ulatywa�y wielkimi stadami tumany sadzy, p�atki kopciu,
faluj�ce i fantastyczne, plami�c migotliwym krakaniem m�tno��te smugi �witu.
Dni stwardnia�y od zimna i nudy, jak zesz�oroczne bochenki chleba. Napoczynano
je t�pymi no�ami, bez apetytu, z leniw� senno�ci�.
Ojciec nie wychodzi� ju� z domu. Pali� w piecach, studiowa� nigdy nie
zg��bion� istot� ognia, wyczuwa� s�ony, metaliczny posmak i w�dzony zapach
zimowych p�omieni, ch�odn� pieszczot� salamander, li��cych b�yszcz�c� sadz� w
gardzieli komina. Z zami�owaniem wykonywa� w owych dniach wszystkie reparatury w
g�rnych regionach pokoju. 0 ka�dej porze dnia mo�na go by�o widzie�, jak
przykucni�ty na szczycie drabiny majstrowa� co� przy suficie, przy karniszach
wysokich okien, przy kulach i �a�cuchach lamp wisz�cych. Zwyczajem malarzy
pos�ugiwa� si� drabin� jak ogromnymi szczud�ami i czu� si� dobrze w tej ptasiej
perspektywie, w pobli�u malowanego nieba, arabesek i ptak�w sufitu. od spraw
praktycznego �ycia oddala� si� coraz bardziej. Gdy matka, pe�na troski i
zmartwienia z powodu jego stanu, stara�a si� go wci�gn�� w rozmow� o interesach,
o p�atno�ciach najbli�szego "ultimo", s�ucha� jej z roztargnieniem, pe�en
niepokoju, z drgawkami w nieobecnej twarzy. I bywa�o, �e przerywa� jej nagle
zaklinaj�cym gestem r�ki, a�eby pobiec w k�t pokoju, przylgn�� uchem do szpary w
pod�odze i z podniesionymi palcami wskazuj�cymi obu r�k, wyra�aj�cymi najwy�sz�
wa�no�� badania nas�uchiwa�. Nie rozumieli�my w�wczas jeszcze smutnego t�a tych
ekstrawagancji, op�akanego kompleksu, kt�ry dojrzewa� w g��bi.
Matka nie mia�a na� �adnego wp�ywu, natomiast wielk� czci� i uwag� darzy�
Adel�. Sprz�tanie pokoju by�o dla� wielk� i wa�n� ceremoni�, kt�rej nie
zaniedbywa� nigdy by� �wiadkiem, �ledz�c z mieszanin� strachu i rozkosznego
dreszczu wszystkie manipulacje Adeli. Wszystkim jej czynno�ciom przypisywa�
g��bsze symboliczne znaczenie. Gdy dziewczyna m�odymi i �mia�ymi ruchami
posuwa�a szczotk� na d�ugim dr��ku po pod�odze, by�o to niemal ponad jego si�y.
Z oczu jego la�y si� w�wczas �zy, twarz zanosi�a si� od cichego �miechu, a
cia�em wstrz�sa� rozkoszny spazm orgazmu. Jego wra�liwo�� na �askotki
dochodzi�a do szale�stwa. Wystarczy�o, by Adela skierowa�a do� palec ruchem
oznaczaj�cym �askotanie, a ju� w dzikim pop�ochu ucieka� przez wszystkie pokoje,
zatrzaskuj�c za sob� drzwi, by, wreszcie w ostatnim pa�� brzuchem na ��ko i wi�
si� w konwulsjach �miechu pod wp�ywem samego obrazu wewn�trznego, kt�remu nie
m�g� si� oprze�. Dzi�ki temu mia�a Adela nad ojcem w�adz� niemal nieograniczon�.
W tym to czasie zauwa�yli�my u ojca po raz pierwszy nami�tne zainteresowanie
dla zwierz�t. By�a to pocz�tkowo nami�tno�� my�liwego i artysty zarazem, by�a
mo�e tak�e g��bsza, zoologiczna sympatia kreatury dla pokrewnych, a tak
odmiennych form �ycia, eksperymentowanie w nie wypr�bowanych rejestrach bytu.
Dopiero w p�niejszej fazie wzi�a sprawa ten niesamowity, zapl�tany, g��boko
grzeszny i przeciwny naturze obr�t, kt�rego lepiej nie wywleka� na �wiat�o
dzienne.
Zacz�o si� to od wyl�gania jaj ptasich.
Z wielkim nak�adem trudu i pieni�dzy sprowadza� ojciec z Hamburga, z
Holandii, z afryka�skich stacji zoologicznych zap�odnione jaja ptasie, kt�re
dawa� do wyl�gania ogromnym kurom belgijskim. By� to proceder nader zajmuj�cy i
dla mnie to wykluwanie si� piskl�t, prawdziwych dziwotwor�w w kszta�cie i
ubarwieniu. Niepodobna by�o dopatrzy� si� w tych monstrach o ogromnych,
fantastycznych dziobach, kt�re natychmiast po urodzeniu rozdziera�y si� szeroko,
sycz�c �ar�ocznie czelu�ciami gard�a, w tych jaszczurach o w�t�ym, nagim ciele
garbus�w przysz�ych pawi, ba�ant�w, g�uszc�w i kondor�w. Umieszczony w
koszykach, w wacie, smoczy ten pomiot podnosi� na cienkich szyjach �lepe,
bielmem zaros�e g�owy, kwacz�c bezg�o�nie z niemych gardzieli. M�j ojciec
chodzi� wzd�u� p�ek w zielonym fartuchu, jak ogrodnik wzd�u� inspekt�w z
kaktusami, i wywabia� z nico�ci te p�cherze �lepe, pulsuj�ce �yciem, te
niedo��ne brzuchy, przyjmuj�ce �wiat zewn�trzny tylko w formie jedzenia,
te naro�le �ycia, pn�ce si� omackiem ku �wiat�u. W par� tygodni p�niej, gdy te
�lepe p�czki �ycia p�k�y do �wiat�a, nape�ni�y si� pokoje kolorowym pogwarem,
migotliwym �wiergotem swych nowych mieszka�c�w. Obsiada�y one karnisze firanek,
gzymsy szaf, gnie�dzi�y si� w g�stwinie cynowych ga��zi i arabesek
wieloramiennych lamp wisz�cych.
Gdy ojciec studiowa� wielkie ornitologiczne kompendia i wertowa� kolorowe
tablice, zdawa�y si� ulatywa� z nich te pierzaste fantazmaty i nape�nia� pok�j
kolorowym trzepotem, p�atami purpury, strz�pami szafiru, grynszpanu i srebra.
Podczas karmienia tworzy�y one na pod�odze barwn�, faluj�c� grz�dk�, dywan �ywy,
kt�ry za czyim� niebacznym wej�ciem rozpada� si�, rozlatywa� w ruchome kwiaty,
trzepoc�ce w powietrzu, aby w ko�cu rozmie�ci� si� w g�rnych regionach pokoju. W
pami�ci pozosta� mi szczeg�lnie jeden kondor, ogromny ptak o szyi nagiej, twarzy
pomarszczonej i wybuja�ej naro�lami. By� to chudy asceta, lama buddyjski, pe�en
niewzruszonej godno�ci w ca�ym zachowaniu, kieruj�cy si� �elaznym ceremonia�em
swego wielkiego rodu. Gdy siedzia� naprzeciw ojca, nieruchomy w swej
monumentalnej pozycji odwiecznych b�stw egipskich, z okiem zawleczonym bia�awym
bielmem, kt�re zasuwa� z boku na �renice, a�eby zamkn�� si� zupe�nie w
kontemplacji swej dostojnej samotno�ci wydawa� si� ze swym kamiennym profilem
starszym bratem mego ojca. Ta sama materia cia�a, �ci�gien i pomarszczonej
twardej sk�ry , ta sama twarz wysch�a i ko�cista, te same zrogowacia�e, g��bokie
oczodo�y. Nawet r�ce, silne w w�z�ach, d�ugie, chude d�onie ojca, z wypuk�ymi
paznokciami, mia�y sw�j analogon w szponach kondora. Nie mog�em si� oprze�
wra�eniu, widz�c go tak u�pionego, �e mam przed sob� mumi� - wysch�� i dlatego
pomniejszon� mumi� mego ojca. S�dz�, �e i uwagi matki nie usz�o to przedziwne
podobie�stwo, chocia� nigdy nie poruszali�my tego tematu. Charakterystyczne
jest, �e kondor u�ywa� wsp�lnego z moim ojcem naczynia nocnego.
Nie poprzestaj�c na wyl�ganiu coraz nowych egzemplarzy , ojciec m�j urz�dza�
na strychu wesela ptasie, wysy�a� swat�w, uwi�zywa� w lukach i dziurach strychu
pon�tne, st�sknione narzeczone i osi�gn�� w samej rzeczy to, �e dach naszego
domu, ogromny, dwuspadowy dach gontowy, sta� si� prawdziw� gospod� ptasi�, ark�
Noego, do kt�rej zlatywa�y si� wszelkiego rodzaju skrzydlacze z dalekich
stron. Nawet d�ugo po zlikwidowaniu ptasiego gospodarstwa utrzymywa�a si� w
�wiecie ptasim ta tradycja naszego domu i w okresie wiosennych w�dr�wek spada�y
nieraz na nasz dach ca�e chmary �urawi, pelikan�w, pawi i wszelkiego ptactwa.
Impreza ta wzi�a jednak niebawem - po kr�tkiej �wietno�ci smutny obr�t.
Wkr�tce okaza�a si� bowiem konieczna translokacja ojca do dw�ch pokoj�w na
poddaszu, kt�re s�u�y�y za rupieciarnie. Stamt�d dochodzi� ju� o wczesnym �wicie
zmieszany klangor g�os�w ptasich. Drewniane pud�a pokoj�w na strychu, wspomagane
rezonansem przestrzeni dachowej, d�wi�cza�y ca�e od szumu, trzepotu, piania,
tokowania i gulgotu. Tak stracili�my ojca z widoku na przeci�g kilku tygodni.
Rzadko tylko schodzi� do mieszkania i wtedy mogli�my zauwa�y�, �e zmniejszy�
si� jakoby, schud� i skurczy�. Niekiedy przez zapomnienie zrywa� si� z krzes�a
przy stole i trzepi�c r�koma jak skrzyd�ami, wydawa� pianie przeci�g�e, a oczy
zachodzi�y mu mg�� bielma. Potem, zawstydzony, �mia� si� razem z nami i stara�
si� ten incydent obr�ci� w �art.
Pewnego razu w okresie generalnych porz�dk�w zjawi�a si� niespodzianie Adela
w pa�stwie ptasim ojca. Stan�wszy we drzwiach, za�ama�a r�ce nad fetorem, kt�ry
si� unosi� w powietrzu, oraz nad kupami ka�u, zalegaj�cego pod�ogi, sto�y i
meble. Szybko zdecydowana otworzy�a okno, po czym przy pomocy d�ugiej szczotki
wprawi�a ca�� mas� ptasi� w wirowanie. Wzbi� si� piekielny tuman pi�r, skrzyde�
i krzyku, w kt�rym Adela, podobna do szalej�cej Menady, zakrytej m�y�cem swego
tyrsu, ta�czy�a taniec zniszczenia. Razem z ptasi� gromad� ojciec m�j, trzepi�c
r�koma, w przera�eniu pr�bowa� wznie�� si� w powietrze. Z wolna przerzedza� si�
tuman skrzydlaty, a� w ko�cu na pobojowisku zosta�a sama Adela, wyczerpana,
dysz�ca, oraz m�j ojciec z min� zafrasowan� i zawstydzon�, got�w do przyj�cia
ka�dej kapitulacji.
W chwil� p�niej schodzi� m�j ojciec ze schod�w swojego dominium - cz�owiek
z�amany, kr�l-banita, kt�ry straci� tron i kr�lowanie.
Manekiny
Ta ptasia impreza mego ojca by�a ostatnim wybuchem kolorowo�ci, ostatnim i
�wietnym kontrmarszem fantazji, kt�ry ten niepoprawny improwizator, ten
fechtmistrz wyobra�ni poprowadzi� na sza�ce i okopy ja�owej i pustej zimy. Dzi�
dopiero rozumiem samotne bohaterstwo, z jakim sam jeden wyda� on wojn�
bezbrze�nemu �ywio�owi nudy dr�twi�cej miasto. Pozbawiony wszelkiego poparcia,
bez uznania z naszej strony broni� ten m�� przedziwny straconej sprawy poezji.
By� on cudownym m�ynem, w kt�rego leje sypa�y si� otr�by pustych godzin, a�eby w
jego trybach zakwitn�� wszystkimi kolorami i zapachami korzeni Wschodu. Ale
przywykli do �wietnego kuglarstwa tego metafizycznego prestidigitatora, byli�my
sk�onni zapoznawa� warto�� jego suwerennej magii, kt�ra nas ratowa�a od letargu
pustych dni i nocy. Adeli nie spotka� �aden wyrzut za jej bezmy�lny i t�py
wandalizm. Przeciwnie, czuli�my jakie� niskie zadowolenie, haniebn� satysfakcj�
z ukr�cenia tych wybuja�o�ci, kt�rych kosztowali�my �akomie do syta, a�eby potem
uchyli� si� perfidnie od odpowiedzialno�ci za nie. A mo�e by� w tej zdradzie i
tajny pok�on w stron� zwyci�skiej Adeli, kt�rej przypisywali�my niejasno jak��
misj� i pos�annictwo si� wy�szego rz�du. Zdradzony przez wszystkich, wycofa� si�
ojciec bez walki z miejsc swej niedawnej chwa�y Bez skrzy�owania szpad odda� w
r�ce wroga domen� swej by�ej �wietno�ci. Dobrowolny banita usun�� si� do pustego
pokoju na ko�cu sieni i osza�cowa� si� tam samotno�ci�.
Zapomnieli�my o nim.
Obleg�a nas znowu ze wszech stron �a�obna szaro�� miasta, zakwitaj�c w oknach
ciemnym liszajem �wit�w, paso�ytniczym grzybem zmierzch�w, rozrastaj�cym si� w
puszyste futro d�ugich nocy zimowych. Tapety pokoj�w, rozlu�nione b�ogo za
tamtych dni i otwarte dla kolorowych lot�w owej skrzydlatej czeredy, zamkn�y
si� zn�w w sobie, zg�stnia�y pl�cz�c si� w monotonii gorzkich monolog�w.
Lampy poczernia�y i zwi�d�y jak stare osty i bodiaki. Wisia�y teraz osowiale
i zgry�liwe. dzwoni�c cicho kryszta�kami szkie�ek, gdy kto� przeprawia� si�
omackiem przez zmierzch pokoju. Na pr�no wetkn�a Adela we wszystkie ramiona
tych lamp kolorowe �wiece. nieudolny surogat, blade wspomnienie �wietnych
iluminacji, kt�rymi kwit�y niedawno wisz�ce ich ogrody. Ach! gdzie by�o to
�wiergotliwe p�czkowanie, to owocowanie po�pieszne i fantastyczne w bukietach
tych lamp, z kt�rych jak z p�kaj�cych czarodziejskich tort�w ulatywa�y
skrzydlate fantazmaty, rozbijaj�ce powietrze na talie kart magicznych,
rozsypuj�c je w kolorowe oklaski, sypi�ce si� g�stymi �uskami lazuru, pawiej,
papuziej zieleni, metalicznych po�ysk�w, rysuj�c w powietrzu linie i arabeski,
migotliwe, �lady lot�w i ko�owa�, rozwijaj�c kolorowe wachlarze trzepot�w,
utrzymuj�ce si� d�ugo po przelocie w bogatej i b�yskotliwej atmosferze. Jeszcze
teraz kry�y si� w g��bi zszarza�ej aury echa i mo�liwo�ci barwnych rozb�ysk�w.
lecz nikt nie nawierca� fletem, nie do�wiadcza� �widrem zm�tnia�ych s�oj�w
powietrznych.
Tygodnie te sta�y pod znakiem dziwnej senno�ci.
��ka ca�y dzie� nie za�cielone, zawalone po�ciel� zmi�t� i wytarzan� od
ci�kich sn�w, sta�y jak g��bokie �odzie gotowe do odp�ywu w mokre i zawi�e
labirynty jakiej� czarnej, bezgwiezdnej Wenecji, o g�uchym �wicie Adela
przynosi�a nam kaw�. Ubierali�my si� leniwie w zimnych pokojach, przy �wietle
�wiecy odbitej wielokrotnie w czarnych szybach okien. Poranki te by�y pe�ne
bez�adnego krz�tania si�, rozwlek�ego szukania w r�nych szufladach i szafach.
Po ca�ym mieszkaniu s�ycha� by�o k�apanie pantofelk�w Adeli. Subiekci zapalali
latarnie, brali z r�k matki wielkie klucze sklepowe i wychodzili w g�st�,
wij�c� ciemno��. Matka nie mog�a doj�� do �adu z toalet�. �wiece dogasa�y w
lichtarzu. Adela przepada�a gdzie� w odleg�ych pokojach lub na strychu, gdzie
rozwiesza�a bielizn�. Nie mo�na jej si� by�o dowo�a�. M�ody jeszcze, m�tny i
brudny ogie� w piecu liza� zimne, b�yszcz�ce naro�le sadzy w gardzieli komina.
�wieca gas�a, pok�j pogr��a� si� w ciemno�ci. Z g�owami na obrusie sto�u,
w�r�d resztek �niadania zasypiali�my na wp� ubrani. Le��c twarzami na futrzanym
brzuchu ciemno�ci, odp�ywali�my na jego falistym oddechu w bezgwiezdn� nico��.
Budzi�o nas g�o�ne sprz�tanie Adeli. Matka nie mog�a upora� si� z toalet�. Nim
sko�czy�a czesanie, subiekci wracali na obiad. Mrok na rynku przybiera� kolor
z�otawego dymu. Przez chwil� z tych dymnych miod�w, z tych m�tnych bursztyn�w
mog�y si� rozpawi� kolory najpi�kniejszego popo�udnia. Ale szcz�liwy moment
mija�, amalgamat �witu przekwita�, wezbrany ferment dnia, ju� niemal do�cig�y,
opada� z powrotem w bezsiln� szaro��. Zasiadali�my do sto�u, subiekci zacierali
czerwone z zimna r�ce i nagle proza ich rozm�w sprowadza�a od razu pe�ny
dzie�, szary i pusty wtorek, dzie� bez tradycji i bez twarzy. Ale gdy pojawia�
si� na stole p�misek z ryb� w szklistej galarecie, dwie du�e ryby le��ce bok
przy boku, g�ow� do ogona jak figura zodiakalna, odpoznawali�my w nich herb
owego dnia, emblemat kalendarzowy bezimiennego wtorku, i rozbierali�my go
pospiesznie mi�dzy siebie, pe�ni ulgi, �e dzie� odzyska� w nim sw� fizjonomi�.
Subiekci spo�ywali go z namaszczeniem, z powag� kalendarzowej ceremonii.
Zapach pieprzu rozchodzi� si� po pokoju. A gdy wytarli bu�k� ostatek galarety ze
swych talerzy, rozwa�aj�c w my�li heraldyk� nast�pnych dni tygodnia, i na
p�misku zostawa�y tylko g�owy z wygotowanymi oczyma czuli�my wszyscy, �e dzie�
zosta� wsp�lnymi si�ami pokonany i �e reszta nie wchodzi�a ju� w rachub�.
W samej rzeczy z reszt� t�, wydan� na jej �ask�, Adela nie robi�a sobie
d�ugich ceregieli. W �r�d brz�ku garnk�w i chlust�w zimnej wody likwidowa�a z
energi� tych par� godzin do zmierzchu, kt�re matka przesypia�a na otomanie.
Tymczasem w jadalni przygotowywano ju� sceneri� wieczoru. Polda i Paulina,
dziewcz�ta do szycia, rozgospodarowywa�y si� w niej z rekwizytami swego fachu.
Na ich ramionach wniesiona wchodzi�a do pokoju milcz�ca, nieruchoma pani, dama z
k�ak�w i p��tna, z czarn� drewnian� ga�k� zamiast g�owy. Ale ustawiona w k�cie,
mi�dzy drzwiami a piecem, ta cicha dama stawa�a si� pani� sytuacji. Ze swego
k�ta, stoj�c nieruchomo, nadzorowa�a w milczeniu prac� dziewcz�t. Pe�na
krytycyzmu i nie�aski przyjmowa�a ich starania i umizgi, z jakimi przykl�ka�y
przed ni�, przymierzaj�c fragmenty sukni, znaczone bia�� fastryg�. Obs�ugiwa�y z
uwag� i cierpliwo�ci� milcz�cy idol, kt�rego nic zadowoli� nie mog�o. Ten moloch
by� nieub�aganym, jak tylko kobiece molochy by� potrafi�, i odsy�a� je wci�� na
nowo do pracy, a one, wrzecionowate i smuk�e, podobne do szpuli drewnianych, z
kt�rych odwija�y si� nici, i tak ruchliwe jak one, manipulowa�y zgrabnymi
ruchami nad t� kup� jedwabiu i sukna, wcina�y si� szcz�kaj�cymi no�ycami w jej
kolorow� mas�, furkota�y maszyn�, depc�c peda� lakierkow�, tani� n�k�, a
dooko�a nich ros�a kupa odpadk�w, r�nokolorowych strz�p�w i szmatek, jak
wyplute �uski i plewy dooko�a dw�ch wybrednych i marnotrawnych papug. Krzywe
szcz�ki no�yc otwiera�y si� ze skrzypieniem, jak dzioby tych kolorowych ptak�w.
Dziewcz�ta depta�y nieuwa�nie po barwnych obrzynkach, brodz�c nie�wiadomie
niby w �mietniku mo�liwego jakiego� karnawa�u, w rupieciarni jakiej� wielkiej
nieurzeczywistnionej maskarady. Otrzepywa�y si� ze szmatek z nerwowym �miechem,
�askota�y oczyma zwierciad�a. Ich dusze, szybkie czarodziejstwo ich r�k by�o nie
w nudnych sukniach, kt�re zostawa�y na stole, ale w tych setkach odstrzygni��, w
tych wi�rach lekkomy�lnych i p�ochych, kt�rymi zasypa� mog�y ca�e miasto, jak
kolorow� fantastyczn� �nie�yc�. Nagle by�o im gor�co i otwiera�y okno, a�eby w
niecierpliwo�ci swej samotni, w g�odzie obcych twarzy, przynajmniej bezimienn�
twarz zobaczy�, do okna przyci�ni�t�. Wachlowa�y rozpalone swe policzki przed
wzbieraj�c� firankami noc� zimow� ods�ania�y p�on�ce dekolty, pe�ne nienawi�ci
do siebie i rywalizacji, gotowe stan�� do walki o tego pierrota, kt�rego by
ciemny powiew nocy przywia� na okno. Ach! jak ma�o wymaga�y one od
rzeczywisto�ci. mia�y wszystko w sobie, mia�y nadmiar wszystkiego w sobie. Ach!
by�by im wystarczy� pierrot wypchany trocinami, jedno-dwa s�owa, na kt�re od
dawna czeka�y, by m�c wpa�� w sw� rol� dawno przygotowan�, z dawna t�ocz�c� si�
na usta, pe�n� s�odkiej i strasznej goryczy, ponosz�c� dziko, jak stronice
romansu po�ykane noc� wraz ze �zami ronionymi na wypieki lic.
Podczas jednej ze swych w�dr�wek wieczornych po mieszkaniu, przedsi�branych
pod nieobecno�� Adeli, natkn�� si� m�j ojciec na ten cichy seans wieczorny.
Przez chwil� sta� w ciemnych drzwiach przyleg�ego pokoju, z lamp� w r�ku,
oczarowany scen� pe�n� gor�czki i wypiek�w, t� idyll� z pudru, kolorowej bibu�ki
i atropiny, kt�rej jako t�o pe�ne znaczenia pod�o�ona by�a noc zimowa,
oddychaj�ca w�r�d wzd�tych firanek okna. Nak�adaj�c okulary, zbli�y� si� w paru
krokach i obszed� dooko�a dziewcz�ta, o�wiecaj�c je podniesion� w r�ku lamp�.
Przeci�g z otwartych drzwi podni�s� firanki u okna, panienki dawa�y si� ogl�da�,
kr�c�c si� w biodrach, pol�niewaj�c emali� oczu, lakiem skrzypi�cych
pantofelk�w, sprz�czkami podwi�zek pod wzd�t� od wiatru sukienk�; szmatki
j�y umyka� po pod�odze, jak szczury, ku uchylonym drzwiom ciemnego pokoju, a
ojciec m�j przygl�da� si� uwa�nie prychaj�cym os�bkom, szepc�c p�g�osem: Genus
avium... je�li si� nie myl�, scansores albo pistacci... w najwy�szym stopniu
godne uwagi.
Przypadkowe to spotkanie sta�o si� pocz�tkiem ca�ej serii seans�w, podczas
kt�rych ojciec m�j zdo�a� rych�o oczarowa� obie panienki urokiem swej
przedziwnej osobisto�ci. Odp�acaj�c si� za pe�n� galanterii i dowcipu
konwersacj�, kt�r� zape�nia� im pustk� wieczor�w dziewcz�ta pozwala�y zapalonemu
badaczowi studiowa� struktur� swych szczup�ych i tandetnych cia�ek. Dzia�o si�
to w toku konwersacji, z powag� i wytworno�ci�, kt�ra najryzykowniejszym punktom
tych bada� odbiera�a dwuznaczny ich poz�r. Odsuwaj�c po�czoszk� z kolana Pauliny
i studiuj�c rozmi�owanymi oczyma zwi�z�� i szlachetn� konstrukcj� przegubu,
ojciec m�j m�wi�: Jak�e pe�na uroku i jak szcz�liwa jest forma bytu, kt�r�
panie obra�y. Jak�e pi�kna i prosta jest teza, kt�r� dano wam swym �yciem
ujawni�. Lecz za to z jakim mistrzostwem, z jak� finezj� wywi�zuj� si� panie z
tego zadania. Gdybym odrzucaj�c respekt przed Stw�rc�, chcia� si� zabawi� w
krytyk� stworzenia, wo�a�bym: mniej tre�ci, wi�cej formy! Ach, jakby ul�y�
�wia