3744
Szczegóły |
Tytuł |
3744 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3744 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3744 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3744 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jaros�aw Iwaszkiewicz
KO�CIӣ W SKARYSZEWIE
Szymonowi Piotrowskiemu
Ile razy jad� do Ostrowca �wi�tokrzyskiego, sk�d jestem
pos�em, do Sandomierza, Tarnobrzega, �a�cuta czy Rze-
szowa, mijam ze szczeg�lnym wzruszeniem odcinek drogi
wiod�cy z Radomia przez I��� a� do doliny Kamiennej. Nie
wiem nawet, dlaczego droga ta ma dla mnie szczeg�ln�
wymow�. Tak daleko po�o�ona od wszelkiej centralnej
cywilizacji, do niedawna ozdobiona starymi drzewami,
kt�re obecnie pad�y pod siekier� prostowaczy dr�g pa�-
skich, wiedzie cz�ciowo przez lasy starachowickie obok
ruin zamku w I��y, przez ubogie wioski, gdzie jeszcze tkwi�
przy niej resztki starych zajazd�w, karczmy, m�yny, pu-
stacie i wykrocie. S� te� przy tej drodze i ko�cio�y. W Krzy-
�anowicach renesansowy, otoczony wysokimi klonami, nie-
co na stronie po�o�ony, zupe�nie jak z obrazu Pankiewicza;
w Alojzowie drewniany, niestary, ale pe�en uroku, i wresz-
cie ko�ci� w Skaryszewie, do kt�rego specjalnie jako�
przylgn�o moje serce. Przed ko�cio�em tym rozchodz� si�
dwie drogi, jedna na Odech�w, a druga na I���, a sam
gmach ko�cielny, wysokim murem ogrodzony, niczym spe-
cjalnym si� nie odznacza. Ko�ci� jak ko�ci�, do�� stary,
wewn�trz ma sklepienie barokowe, niski jest i ciemny, pe�en
chor�gwi i wiejskich ozd�b papierowych, girland i kwiat�w,
ale nie ma �adnych dzie� sztuki. Odczuwam jednak jaki�
specjalny niepok�j na widok tego ko�cio�a � i zawsze
staram si� odwiedzi� jego progi. Przy tej okazji zawar�em
474
par� znajomo�ci, ze starym ko�cielnym, m�odym organist�,
jak�� pobo�n� staruszk�. Niewiele mi umieli powiedzie�
o tym ko�ciele � z czasem przekona�em si�, �e nie chcieli.
Na razie dowiedzia�em si�, �e dawniej na o�tarzu, gdzie
widnieje dziwny napis: �Mors malis, vita bonis", sta�
drewniany pos�g Chrystusa Frasobliwego, taki sam jak
w ko�ciele Mariackim w Krakowie, do�� du�y, czysto
ludowy, okryty pi�kn� pelerynk� z czerwonego aksamitu,
ze z�otymi haftami, aby zatai� jego bolesn�, ludzk� nago��.
Teraz zamiast tego Chrystusa stoi tania odpustowa figura
Serca Jezusowego, brzydka wyj�tkowo. W samym ko�ciele
i w jego ogrodzeniu � dawnym cmentarzu grzebalnym �
mieszka jak gdyby w specjalnej kondensacji ca�a atmosfera
tych okolic. Rozm�w moich nie ogranicza�em tylko do
ludzi zwi�zanych ze �wi�tym przybytkiem. Rozmawia�em
tak�e z mieszka�cami niskich parterowych domk�w stoj�-
cych po obu stronach drogi prowadz�cej do I��y. S� to
domy zaopatrzone w wielkie bramy wjazdowe, gdy� miesz-
kali tu ongi �ydowscy rzemie�lnicy, stelmachowie, kt�rzy tu
wyrabiali s�ynne bryczki skaryszewskie, kt�re wrotami tymi
wytaczano. Dzi� po rzemie�lnikach tych, jak i po bryczkach
nie ma �ladu. Zosta�y tylko opowiadania o nich, kt�rych
zreszt� obecni mieszka�cy tych dom�w nie powtarzaj�
ch�tnie. Tote� powoli, s�owo po s�owie, zdanie po zdaniu,
wydoby�em z nich t� tre��, kt�ra stanowi przedmiot niniej-
szego opowiadania. Jest to w ca�ym tego s�owa znaczeniu
legenda, chocia� od wypadk�w w niej opowiedzianych nie
min�o jeszcze �wier� wieku. Co dziwniejsze, �e do tych
wspomnie�, nie tylko u bardzo starych os�b, ale i u m�od-
szych, zakrad�y si� reminiscencje z lat dawniejszych, prawie
sprzed lat stu. Dla opowiadaj�cych �ch�opcy z lasu" s�
zar�wno powsta�cami z roku 1863, kt�rych tu pod I���
by�o wcale niema�o, jak i partyzantami z czas�w ostatniej
wojny. Otacza ich czar tajemnicy, tego, �e pod�wczas si�
o nich nie m�wi�o, �e zjawiali si� i znikali nie wiadomo jak
475
i kiedy i �e w�a�ciwie nic pewnego si� o nich nie wiedzia�o.
Byli cieniami, symbolami drzew, lasu, pewnych si� przyro-
dy, elementem ziemi �i jej dobrych si�. Pomagali i o pomoc
prosili. Czasami za� przybierali kszta�ty rzeczy zupe�nie
niewyt�umaczalnych. Mozaika tych wyci�ganych przeze
mnie fragment�w u�o�y�a si� we fresk mniej wi�cej takiej
tre�ci:
II
Oczywi�cie daty mojej opowie�ci nie da si� okre�li�.
Powiadali, �e za Niemca � i koniec. Niekt�rzy przenosili te
fakty w�a�nie w epok� walk powstania styczniowego. Mo�-
liwe, �e by�y to jakie� bardzo dawne zdarzenia przeniesione
w czasy bli�sze. Na my�l t� naprowadza nas fakt, �e
�adnych zapis�w o bohaterach niniejszej opowie�ci ani
w ksi�gach ko�cielnych, ani w ksi�gach miejskich nie znala-
z�em. Musia�a to by� jaka� opowie�� w�druj�ca i s�ysza�em
j� kiedy� dawno, bo zaraz po wojnie napisa�em dramat, nie
grany i nie drukowany, o bardzo podobnej tre�ci. Oczywi�-
cie wi�c za autentyczno�� ani nawet za prawdopodobie�st-
wo opisywanych spraw nie bior� najmniejszej odpowiedzia-
lno�ci. Zreszt� w zbieranych przez lata gaw�dach nie
znalaz�em jednolito�ci, musia�em je wi�c ��czy� tworzywem
w�asnej kompozycji.
Powiedzmy wi�c, �e by�o to za Niemc�w. Chyba pod
koniec okupacji, bo wszystkich �yd�w z miasteczka wywie-
ziono ju� do getta w Radomiu, a ich mieszkania sta�y
prawie wszystkie puste. Jedyny stelmach Aryjczyk, jasno-
w�osy Alojz, wprowadzi� si� do jednego z opuszczonych
dom�w, co mu niekt�rzy mieli za z�e. Miasteczko prze-
trzebione sta�o wi�c prawie puste. Poszed� do O�wi�cimia
i proboszcz miejscowy, pozosta� na miejscu jedynie wikary,
pobo�ny i serdeczny ksi�dz Konrad R. By� to cz�owiek
prosty, ale �wi�tobliwy. Z niema�ym �alem patrzy� na n�dz�
476
wywo�onych �yd�w, niema�ym dla niego zmartwieniem
byli i pozostali przy �yciu mieszka�cy Skaryszewa. Paru
porz�dniejszych, kt�rzy ukrywali jakich� �yd�w, Niemcy
rozstrzelali pod murem ko�cio�a, �lady ku� widniej� tam do
dzi� dnia. M�odzie� wywieziono do rob�t, reszta posz�a do
lasu, a pozostali p�dzili bimber, handlowali, dostarczali
s�onin� do Radomia i k��cili si� mi�dzy sob�. A po pijaku
dochodzi�o nieraz i do b�jki. Ksi�dz wikary gromi� te
obyczaje na kazaniach, a potem wraca� na plebani�, martwi�
si� bardzo i smuci� tak�e swoj� bezczynno�ci�. Czu� si�
m�odym i smutno mu by�o, �e nie mo�e jako� czynnie
wsp�dzia�a� z tymi, kt�rzy byli w lesie. Jak to dawniej
ksi�dz Brz�ska nie tak daleko st�d, w Lubelskiem, wojo-
wa�. Czasami pod wiecz�r chadza� do ko�cio�a, siada�
w pustym konfesjonale albo zgo�a k�ad� si� krzy�em przed
o�tarzem, przed figur� Chrystusa Frasobliwego, i rozmy�la�
nad strasznymi rzeczami, kt�re dzia�y si� wko�o niego.
Pewnego jesiennego wieczoru, by�o to w pa�dzierniku,
wszed� do ko�cio�a nie przez zakrysti�, ale g��wnymi
drzwiami, i pozostawi� je otwarte. Ciep�y wiatr wia� na pola
i wp�dza� przez te drzwi zeschni�te li�cie grab�w i klon�w.
Ksi�dz Konrad usiad� w konfesjonale, zamy�li� si� i nie-
�wiadomie przybra� poz� frasobliw�, tak naturaln� u ch�o-
pa. A ksi�dz Konrad by� ch�opem.
Wtedy w�a�nie wszed� przez te drzwi szeroko otwarte,
razem z ciep�ym powiewem, szczup�y i niepozorny cz�o-
wiek. Mia� na sobie d�ug� i szerok� peleryn�, kt�ra okrywa-
�a ca�� jego posta�. Zbli�y� si� do konfesjona�u i ukl�k�.
Ksi�dz Konrad nieco zdziwiony podni�s� g�ow� i ujrza�, �e
spod tej peleryny wyjrza�y ch�opcu go�e kolana i co� jak
mundur harcerski. To go jeszcze bardziej zaniepokoi�o.
� Czego chcesz, moje dziecko? � zapyta�.
� Spowiedzi � odpowiedzia� tamten, a g�os jego
brzmia� dziwnie �agodnie i d�wi�cznie.
� O tej porze? � spyta� ksi�dz Konrad.
477
� Ja id� z daleka � powiedzia� ch�opiec � ze skar�ys-
kich bor�w.
Spowied� brzmia�a wprost niewiarygodnie. Zosta� przy-
s�any do Skaryszewa przez organizacj� � ksi�dz Konrad
nie pyta� nawet jak� � aby wykona� tu wyrok �mierci na
jednym z mieszka�c�w Skaryszewa, kt�ry by� zdrajc�
narodu. Odczuwa l�k przed tym czynem, a musi go wyko-
na�, przyszed� wi�c raczej po rad� ni� do spowiedzi. Czy
b�dzie pot�piony, je�eli zastrzeli tego kogo�?
Ksi�dzu Konradowi w�osy zje�y�y si� na g�owie. Jak
deski ratunku chwyci� si� my�li, jaki sprawdzian ma �w
m�odzieniec, �e cz�owiek, kt�rego ma zabi�, jest zdrajc�
narodu.
� Nie mam �adnego sprawdzianu, mam rozkaz �
powiedzia� m�odzieniec.
Ksi�dz Konrad wyszed� z konfesjona�u, zrobi� par� za-
maszystych krok�w tam i z powrotem, wreszcie wzi��
m�odzie�ca za r�k� i poci�gn�� go za sob�. Posadzi� go
w �awce i siad� obok niego. Nie puszczaj�c jego r�ki spojrza�
mu w oczy. Wzrok m�ody cz�owiek mia� m�tny, niewielkie
jasne i przejrzyste oczy chowa�y si� w cieniu du�ych rz�s
i niezmiernie obfitych, czarnych, zro�ni�tych nad nosem
brwi. We wzroku tym czai�a si� jaka� t�pota, kt�ra troch�
zaniepokoi�a ksi�dza. Nie puszcza� jego r�ki ze swojej. D�o�
ch�opca wyda�a mu si� ch�odna.
� To ju� nie jest spowied� � powiedzia� � to rozmowa.
Na mi�y B�g, nie spiesz si�, powiedz mi, kto jest ten
cz�owiek, kt�ry ma zgin��.
Ch�opak wyrwa� sw� r�k� z d�oni ksi�dza. Oczy b�ysn�y
mu przy tym nieprzytomnie. W miejscu, w kt�rym siedzieli,
by�o troch� wi�cej �wiat�a. Ksi�dz naumy�lnie posadzi� tak
ch�opca, aby go lepiej obserwowa�.
� Jak ci na imi�? � spyta�.
� W oddziale mam pseudonim Ry� � powiedzia� tam-
ten.
478
U�miechn�� si� z lekcewa�eniem. Z�by b�ysn�y mu przy
tym, mia� je drobne i bardzo bia�e.
� Przecie� nie mog� powiedzie� ksi�dzu, kogo mam
zastrzeli� � doda�.
� Dlaczego?
�.� To musi by� tajemnica. Ksi�dz m�g�by mnie zdradzi�.
� Ja? Zdradzi�? � obrusza� si� wikary. � Jak ty si�
o mnie wyra�asz?
� Ja przyszed�em, aby ksi�dz da� mi rozgrzeszenie �
powiedzia� Ry�.
� Rozgrzeszenie z g�ry? � spyta� wikary. � Co za
nonsens!
� Wi�c ksi�dz nie chce mnie rozgrzeszy� z tego, �e zabij�
zdrajc�?
� Sk�d ja wiem, �e to jest zdrajca?
� A je�li ja ksi�dzu dowiod�, �e to zdrajca? Ksi�dz mnie
rozgrzeszy z morderstwa?
� Jak ty mo�esz mi dowie��? Ja nawet nie wiem, co to za
cz�owiek.
� Z�y cz�owiek.
Ry� wyci�gn�� r�k� spod peleryny. By� w harcerskim
mundurku, na r�kawie mia� lilijk�. Wskaza� napis nad
o�tarzem.
� Mors malis � powiedzia� � vita bonis.
Napis zab�ys� nagle, jakby bia�a d�o� Rysia o�wietla�a go
przelotnie. Ale to by� jaki� promie� zachodz�cego, pa�-
dziernikowego s�o�ca.
� Mors malis � powt�rzy� ksi�dz Konrad � ale ja nie
wiem, czy ten cz�owiek jest malus...
� To ja ksi�dzu powiem. To jest Alojz, stelmach �
wyszepta� z trudem m�ody cz�owiek.
Ksi�dz prze�egna� si�.
� W imi� Ojca i Syna � powiedzia� � ch�opcze, co ty
pleciesz.
� Ja nic nie wiem, ja mam rozkaz � broni� si� tamten.
479
G�os jego brzmia� mniej pewnie. Ksi�dzu wyda�o si�
nawet, �e brzmi� w nim �a�osne tony rozbrajaj�cej naiwno-
�ci. Zrobi�o mu si� ch�opca �al.
Ta �a�o�� wzbiera�a w ksi�dzu jak wiew ciep�ego, je-
siennego wiatru. I wyrazi�a si� w g��bokim westchnie-
niu.
� C� ci ludzie sobie my�l�, �eby ciebie na takie rzeczy
wysy�a�.
Ch�opiec oburzy� si�.
� To nie s� wcale �takie rzeczy" � powiedzia� z pewn�
gorycz� � to s� bardzo wa�ne rzeczy. To jest terror. To na
nich dzia�a.
� Na kogo? � spyta� ksi�dz z roztargnieniem. My�la�
teraz o innych rzeczach.
� Na kogo? � zdziwi� si� Rysio. � Na Niemc�w, na
zdrajc�w, na wszystkich. Nam samym pokazuje, �e mamy
jak�� si��...
� Si��? � westchn�� ksi�dz. � �udzisz si�. Rysiu �
doda� ze smutkiem.
Rysio si� �achn��.
� Ja nie po to przyszed�em � powiedzia�.
� Przyszed�e�, aby ze mn� porozmawia�. Tak zrozumia-
�em.
Na twarzy Rysia dziwna odmiana. Tak jakby oczy zgas�y
ca�kiem i ukry�y si� w tych olbrzymich rz�sach i krzaczas-
tych brwiach. Jakby si� ca�y cofn�� w siebie. Ksi�dzu
Konradowi zrobi�o si� go bardzo �al.
� Takie chuchro � powiedzia� � i kazali ci ludzi
zabija�. Kto m�g� to zrobi�?
� Wszyscy teraz walcz� � szepn�� Ry�.
Ksi�dz wzruszy� ramionami.
� Takie rzeczy � mrukn��.
Potem znowu zacz�� chodzi� po ko�ciele.
Zatrzyma� si� przed Rysiem.
� Kiedy chcesz to zrobi�? � spyta�.
480
I nagle zrobi�o mu si� straszno. Ten ma�y, w�t�y ch�opiec
chce zabi� cz�owieka. W dodatku Alojz by� ogromnym
cz�owiekiem, wygl�da� jak nied�wied�.
� Chyba dzi� � powiedzia� Ry�.
A potem doda�:
� Tylko nie wiem, gdzie on mieszka.
� W trzecim domu po lewej od ko�cio�a � powiedzia�
ksi�dz.
A potem porwa� si� za g�ow�. �Jezus, Maria, co ja
robi�, u�atwiam dokonanie morderstwa." I powiedzia� Ry-
siowi:
� Jestem przekonany, �e Alojz jest niewinnym cz�owie-
kiem.
� Nie mog� si� waha� � stanowczo powiedzia� Ry� �
nie mog� tak�e rozumowa�, im pr�dzej, tym lepiej.
� Doprawdy, ch�opcze, daj�e si� przekona�.
Ksi�dz Konrad usiad� znowu ko�o Rysia i chcia� go wzi��
za r�k�.
� Poczekaj. Poczekaj do jutra � powiedzia�.
� A ksi�dz mi da rozgrzeszenie? Bo ja si� boj� grzechu.
� Poczekaj, b�agam ci�.
� Dobrze, poczekam. A co to zmieni?
Ksi�dz Konrad zacz�� m�wi� po�piesznie:
� Poczekaj. Ja si� dowiem, ja wyw�cham. P�jd� do
Alojza, zobacz�, jak on mi spojrzy w oczy, zobacz�, co si�
z nim dzieje, spr�buj� przekona� si�, czy on jest naprawd�
winien, poczekaj chocia�by do jutra...
� Chocia�by do jutra � tym razem Ry� zerwa� si�
z �awki � a ksi�dz go tymczasem przestrze�e. Wyroku nie
wykonam i dostan� kul� w �eb.
� Kul� w �eb?
� A co ksi�dz my�la�? Je�eli ja go nie zastrzel�, to
dostan� w czap�.
� Jezu mi�osierny.
Ksi�dz spojrza� ku o�tarzowi, ku Frasobliwemu.
31 Opowiadania
481
� No, prosz� � powiedzia� Rysio � niech ksi�dz
usi�dzie do konfesjona�u, aby wszystko odby�o si� for-
malnie.
� Formalnie � westchn�� wikary.
Ale podni�s� si� z �awki i usiad� w konfesjonale, kt�ry sta�
tu� obok. Zdj�� stu�� zawieszon� na gwo�dziu, poca�owa� j�
i na�o�y� na ramiona. Gdy odwr�ci� si�. Ry� ju� kl�cza� przy
kratkach.
� Czy chcesz wyspowiada� si�, synu m�j, ze wszystkich
twoich grzech�w? � zapyta� ksi�dz Konrad fachowym
szeptem.
� A� jakich? � powiedzia� Ry�. � Ja nie mam �adnych
grzech�w.
� Jak to? Nie klniesz, nie upijasz si�?
� W tym piekle, w jakim ja �yj�, nie ma �adnych
grzech�w.
Ksi�dz przestraszy� Si� jakby i spojrza� uwa�nie na
penitenta.
� �yjesz w piekle? � spyta�.
� A gdzie? Czy� teraz nie jest piek�o? Zabijaj� si�,
morduj�, �r� �ywcem. Nie ma teraz ludzi na �wiecie.
Ksi�dz Konrad pomy�la� o wszystkich mieszka�cach
Skaryszewa, kt�rzy zostali w miasteczku, i poczu� co� jakby
przy�wiadczenie wewn�trzne s�owom ch�opca.
� Tak � szepn�� � ludzie s� straszni.
� A najgorszy ten Alojz � szepn�� Ry� � kt�ry niby to
jest najlepszy, a zdradza nas jak Judasz.
� Nie masz prawa tak m�wi�. R�b swoje, ale nie
s�d�.
� Ale ksi�dz rozgrzeszy mnie! To straszny grzech,
morderstwo.
� Sam m�wisz, �e wszyscy morduj�.
� I co? Ksi�dz si� z tymi morderstwami tak oswoi� �
Ry� stawa� si� coraz agresywniejszy � �e dla ksi�dza to
wszystko mucha?
482
Ksi�dz Konrad cofn�� si� nieco w konfesjonale i popa-
trzy� uwa�nie na ch�opca. Ale przez kratk� nie widzia� jego
twarzy ani oczu, ton�y one w cieniu. Widzia� tylko jego
w�t�e, jasne w�osy. Ry� pochyli� si� wida� ca�y. Poczu� co�
w rodzaju rozczulenia. Strasznie mu by�o �al ludzkiej istoty,
kt�ra tak bardzo b��dzi.
�W�a�ciwie m�wi�c, on tego wszystkiego si� boi" � po-
my�la�. I wikarego tak�e ogarn�� l�k. Jak gdyby ujrza� nagle
jakie� dwa olbrzymie promienie � drog� tego ch�opca
i drog� w�asn� � kt�re si� przecina�y w�a�nie w tym
punkcie: w konfesjonale.
Ale l�k ten by� jakby czym� przyjemnym. Uczu�, �e w jego
zwyczajnym �yciu nast�pi� moment wa�ny, �e nagle z nim
samym i naoko�o niego zacz�o si� co� dzia�.
Zauwa�y�, �e milczenie trwa ju� dosy� d�ugo i �e powi-
nien powiedzie� temu cz�owiekowi jakie� zdecydowane
s�owo. Ale nie umia� wybra� wyraz�w tak, aby by�y stosow-
ne do tych dziwnych okoliczno�ci.
�Trzeba tu s��w jak najprostszych" � pomy�la�.
Ry� podni�s� g�ow� i patrzy� na niego przez kratk�.
Troch� niepokoi�y wikarego te jasne oczy.
� Co b�dziesz robi�, je�li ci nie dam rozgrzeszenia? �
powiedzia� nagle. Przysz�a mu w tej chwili do g�owy jaka�
my�l, kt�ra go ol�ni�a i przerazi�a zarazem jak b�yskawica.
� Wr�c� do lasu.
� Zmi�uj si�, to daleko.
� P�jd� do I��y, zanocuj� w ruinach. Tam w baszcie jest
taki pokoik.
� A tamci?
� Mam trzy dni czasu, wr�c� jutro.
Ksi�dz Konrad wsta� gwa�townie i trzasn�� drzwiczkami
konfesjona�u.
� Wr�� jutro � powiedzia�.
Schwyci� si� za g�ow�, kt�ra p�ka�a mu od tej nowej
my�li. Gdy odj�� r�ce od twarzy, ch�opca ju� w ko�ciele nie
31*
483
by�o. �ciemni�o si� ju� zupe�nie. Ksi�dz wikary zamkn��
wrota ko�cielne i st�paj�c powoli (a ciep�y wiatr na dworze
nie ustawa�) kierowa� si� ku plebanii.
III
Tego wieczoru zaniedba� brewiarza. Usiad� w sypialni
przy oknie i patrzy� na cienie drzew w ogrodzie. Jeszcze si�
trzyma�y na nich li�cie.
My�la� o Rysiu. Wyobra�a� sobie teraz, jak idzie on
drog�, jak dochodzi do lasu. Las jesienny, zmieszany
z zielonych jode� i zrudzia�ych buk�w, by� tak tajemniczy
i tak pi�kny o tej porze. Patroli niemieckich nie ma teraz na
drogach: boj� si�, bardzo si� boj�. Ach, �eby ten koszmar
si� sko�czy�. Przy drodze w lesie stoi drewniana kapliczka,
a raczej �wi�ty Antoni. Gdyby m�g�, poszed�by tam teraz
i pomodli� si� przed t� kapliczk�. Mo�e by �wi�ty Antoni
oddali� od ksi�dza t� straszn� my�l, kt�ra powsta�a mu
w g�owie, tam, w konfesjonale. Chcia� zapomnie� o tej
my�li, mo�e by o niej zapomnia� w tym lesie.
I pomy�la� sobie, jak by to dobrze by�o.
I�� sobie tak lasem, w cieniu wieczoru, razem w krok
z tym m�odym, chorowitym cz�owiekiem. W cieniu trudno
by by�o rozr�nia� drzewa, ale ta rudo�� buk�w pomiesza-
na z czarnym zachmurzeniem �wierk�w dawa�aby si�
uchwyci�. Porywy ciep�ego wiatru szele�ci�yby w bukowych
ga��ziach blaszanym szelestem, a ga��zie �wierkowe na tle
ja�niejszego nieba kr��y�yby jak tancerki przywi�zane do
pni sznurem. Sz�oby si� i by�by spok�j. �adnych zagadnie�
ani pyta�. Droga d�uga na piechot�, ale okre�lona, nie
czeka�oby si� na �adne niespodzianki.
A potem, za miasteczkiem, g�ra poro�ni�ta berberysem.
Wspina� si� trudno i zasapaliby si� obaj. Najpierw natkn�li-
by si� na mur, na resztki muru, a potem wzd�u� �ciany
doszliby do resztek zamkowych sal. A za zamkiem, zupe�nie
484
ju� w g�rze, gdzie by�oby ju� ja�niej od zupe�nie otwartego
nieba � wie�a. W wie�y, na dole, jest taki ma�y pokoik, zupe�-
nie jak ptasie gniazdo. Tam siedzieliby cicho � i nie by�oby
ju� ani Niemc�w, ani �yd�w, ani tych wszystkich niepokoj�w,
kt�re tak n�kaj� � ju� nie fizycznie nawet, lecz moralnie.
.Wikary westchn��.
� �e te� mnie si� takie g�upie my�li trzymaj� � powie-
dzia� do siebie p�g�osem. � Teraz trzeba decydowa�, i to
w wa�nych rzeczach, a ja my�l� o lesie.
Ten las zmienia� mu si� w tych rozmy�laniach w tamten
las, z tamtego powstania, o tym powstaniu opowiada� mu
dziadek na wsi. Urodzi� si� nie tak daleko st�d, gdzie� pod
Sandomierzem. Ojciec nie by� pewien jego pochodzenia, nie
by� widocznie pewien i ksi�dz proboszcz, skoro nada� mu
takie dziwaczne imi�. Takimi imionami pi�tnowa� zawsze
dzieci pochodz�ce z niepewnych czy te� nie b�ogos�awio-
nych zwi�zk�w. Ojciec go bi�, matka chroni�a, a dziadek
opowiada� historie o lasach. To dziadek go wykszta�ci� za
swoje i da� go uczy� na ksi�dza. Dziadek m�wi�, �e ch�opi
nie chcieli i�� z panami, ale dziadek poszed�.
W lesie palili ognie i ustawiali w koz�y prymitywne
dwururki. Mo�e i ta wojna wtedy by�a jaka� lepsza?
Niejeden wtedy zdradzi�. Ale nie zabijano go za to
natychmiast, nawet gdyby zdrada by�a dowiedziona.
Zabi� cz�owieka, i to nie w ogniu walki, ale tak na spokoj-
no, wywabi� go z domu i ustrzeli� jak psa, to straszny grzech.
Powt�rzy�: straszny grzech.
I zaraz mu si� przypomnia� ten w�t�y ch�opczyna, jak
idzie drog� i wa�y w duszy ten czyn, za kt�ry chcia� mie�
z g�ry odpuszczenie.
Musi to by� przera�aj�ce, ci��y� jak wielki kamie� na
barki w�o�ony. On nie mia� nigdy takich zada�, w og�le nie
mia� �adnych zada�. I m�odo��, i ca�e �ycie by�o bez
�adnych rado�ci, on te� niczego nigdy nie umia� dokona�.
Zosta� ksi�dzem bez �adnego przymusu, nie �ama� si�, to
485
by�o ca�kiem naturalne. Mo�e to i dobrze? Oczywi�cie by�o
to zupe�nie dobrze, tylko �e mo�e chcia�by dokona� czego�,
mie� okre�lone, trudne i niebezpieczne zadanie. Teraz
zreszt� wszystko jest niebezpieczne. Czy porwanie probosz-
cza do O�wi�cimia nie by�o jak piorun z jasnego nieba?
I kiedy my�la� tak o tej drobnej postaci ch�opca, kt�ry
idzie tam gdzie�, w ciemnej nocy, po drodze, zab��kany jak
szczeniak na szosie, poczu� co� jak uk�ucie zazdro�ci w ser-
cu. Ma tutaj na plebanii, w parafii �ycie uporz�dkowane,
zast�puje proboszcza, ma jakie� tam jedzenie, spanie. Para-
fianie, kt�rzy zostali w Skaryszewie, s� bardzo �li, gromi ich
na kazaniach, wskazuje napis nad o�tarzem, ale wie, �e to
nie ma �adnego znaczenia. Gdyby mie� jakie� jedno zada-
nie. Zabi� cz�owieka? Wszyscy teraz zabijaj�.
Ale to wielki grzech, czyn przera�aj�cy. Jak mogli w�o�y�
na barki tego ch�opczyny tak ci�ki kamie�? Jak on to
ud�wignie? A potem b�dzie musia� d�wiga� przez ca�e �ycie
pami�� o swoim czynie.
Taki m�ody. Ocali� go, ocali�. Jak go ocali�? Przestrzec
Alojza? Alojz niczego si� nie domy�la, siedzi w swoim
warsztacie i co� tam knuje. Mo�e i knuje. Ale nie na pewno.
Na pewno nawet nie. Alojz uczciwy cz�owiek, do ko�cio�a
nie chodzi, ale na pewno nie zas�u�y� na tak straszn� �mier�.
Wywabi� go z pracowni na ulic�, a potem zastrzeli�. I uciec.
Jak on ucieknie? Na strza� w miasteczku wszystko si�
porwie, oni nie b�d� chcieli go ocali�. Zabij� go tak�e,
kijami, k�onicami, zdepcz� butami. On taki drobny, roz-
gniot� go jak robaka, nikt nie b�dzie chcia� go ocali�.
A je�eli przestrzeg� Alojza? Co si� wtedy zmieni? Alojz
ucieknie, wyrok nie zostanie wykonany i Ry� dostanie
w �czap�". Dostanie albo nie dostanie. Kto ich tam wie?
Albo Alojz zasadzi si� i w obronie w�asnej zabije Rysia.
Je�eli on kombinuje z Niemcami, to mo�e ma i bro�?
I znowu ten las i zamek w I��y. Musia� si� zdrzemn��, to
mu si� chyba wy�ni�o to ptasie gniazdo w wie�y. I ciep�y,
486
jesienny powiew nios�cy zapach opadaj�cych li�ci, i blasza-
ny szelest spad�ych �up kasztanowych.
� Ciemno, ksi�yca dzi� nie ma � powiedzia� na p�
przez sen i znowu wytrze�wia�.
� Jestem ju� stary. No, jeszcze nie stary, ale o wiele
starszy od Rysia. Ry� musia�by czeka� wiele lat, aby by� tak
stary jak ja. I d�ugo, d�ugo i�� w ciemno�ci t� drog�, kt�ra
go prowadzi do zatracenia cia�a i duszy.
Do zatracenia cia�a. Do zatracenia duszy? A je�eli duszy
nie ma? To okropne. Musi straci� wszystko, co ma. Ale
dusza jest. Wi�c co? M�ki wieczne?
Porwa� si� z krzes�a i stan�� po�rodku pokoju.
Ocali� go, ocali�. Za jak� cen�?
� Za cen� ofiary � odpowiedzia� sam sobie.
Wiatr jesienny wzm�g� si� teraz i zatrz�s� szybami w ok-
nie. Wikary podszed� i opar� czo�o o szyb�. Zimna by�a jak
l�d, to znaczy czo�o mia� gor�ce. Stara� si� ujrze� co� za
oknem, ale widzia� tylko bia�aw� mg��, a we mgle cienie pni.
Nagie ga��zie wynurza�y si� czasem z mg�y, kiedy wiatr je
nagina� i przybli�a� do okna. Poza tym nie widzia� nic.
W tej mgle zamajaczy�o co� niby cie� peleryny. Przez
chwil� wstrzyma� oddech. Ale nie, to by�a budka s�omiana,
sza�as w ogrodzie owocowym.
Ocali� cz�owieka to du�o, ale ocali� dusz� ludzk� to
jeszcze wi�cej. Ocali� za cen� w�asnej duszy � to rzadko si�
zdarza cz�owiekowi.
� Rysiu � powiedzia� szeptem � nie b�dziesz po-
trzebowa� strzela�.
IV
Szyby poblad�y, zbli�a� si� �wit, p�ny jesienny �wit. Na
chwil� po�o�y� si� na ��ku nie zdejmuj�c odzienia. Gdy
otworzy� powieki, by�o ju� zupe�nie jasno. Nasta� pi�kny,
s�oneczny dzie�.
487
Ksi�dz wikary przeci�gn�� r�k� po nie ogolonym policz-
ku, spojrza� w lustro. Zobaczy� swoje oczy, kt�re nabra�y
szalonego wyrazu.
� Pewnie � powiedzia� do siebie � bo jestem szalony.
� Zaraz wr�c� � powiedzia� do gospodyni (kt�ra mi to
potem opowiada�a) i wyszed� przez podw�rze ko�cielne na
ulic�. Skr�ci� w lewo i poszed� kawa�ek trotuarem. Domy
sta�y tu opuszczone, z powybijanymi wrotami i po�amanymi
oknami. Ca�a ulica le�a�a w jesiennym s�o�cu pusta.
Trzeci dom od pocz�tku to by� ten, w kt�rym mieszka�
Alojz. On jeden tylko odwa�y� si� zamieszka� w opusz-
czonym �ydowskim domu. Obszerne wrota by�y poprawio-
ne i zawarte. Ksi�dz zako�ata� w te drzwi, a� echo posz�o po
pustej ulicy. Ko�ata� raz i drugi, a nikt nie wychodzi�.
Wreszcie pos�ysza� kroki, odsuni�to zasuw� i powoli
otworzy�y si� ma�e drzwiczki wybite w obszernych wrotach.
Alojz sta� w cieniu i bez s�owa patrzy� na ksi�dza.
Wikary te� nic nie m�wi�. Stali tak przez chwil�.
Alojz by� wysoki, jasny, w koszuli. Ca�� odzie� obsypan�
mia� drobnymi stru�kami i drzazgami. W r�ku mia� siekier�.
� O! � powiedzia� wreszcie wikary patrz�c na siekier�.
� C� ksi�dz tak ko�ata? � spyta� powoli Alojz.
� Mo�na wej��? � spyta� ksi�dz.
� Prosz�. Ale ja pracuj� na podw�rku � powiedzia�
Alojz i usun�� si� z przej�cia. Wikary wst�pi�. Poczu� w g��bi
podw�rza, w pustej oficynie co� jakby powiew wiatru, jakby
przelot ptak�w. Nie zastanawia� si� nad tym, ale spyta�:
� Sam jeste�?
� A� kim mam niby by�? � mrukn�� Alojz.
Po�rodku ciemnego podw�rka sta�a bryczka skaryszews-
ka. Mia�a odj�te jedno ko�o � i Alojz pracowa� wida� ko�o
osi, kt�ra �wieci�a jasnym drzewem.
� Zmi�uj si�, Alojz � powiedzia� bezmy�lnie ksi�dz �
dla kogo t� bryczk� szykujesz? W takich czasach?
Alojz u�miechn�� si� po raz pierwszy.
488
� Mo�e si� przyda�, prosz� dobrodzieja.
U�miech jego by� r�wnie� jasny, ale jakby prze�wietlony.
W u�miechu tym zmieni�a si� ca�a twarz stelmacha.
� A chocia�by, �eby z szykiem odjecha� do lasu �
powiedzia� po chwili.
Stali na podw�rzu, jakby nie wiedzieli, co robi�. Alojz nie
prosi� ksi�dza dalej. Patrzy� na niego uwa�nie z nieco
pochylon� g�ow�, jak gdyby czeka�, a� mu ksi�dz co�
wa�nego powie. Co�, co go tu sprowadza. Ale ksi�dz
milcza�.
Wreszcie powiedzia�:
� Nie boisz si� to, Alojz, w �ydowskim domu mieszka�?
� A co mi tam � odpowiedzia� � tam mia�em ciasno.
Tu wygodniej.
� Jeszcze ci� kiedy st�d wyp�dz�.
� A kto mnie wyp�dzi?
� Wiesz, jacy tu u nas ludzie s�.
� Ludzie jak ludzie.
� Oj, niedobrzy ludzie. Naprawd� niedobrzy.
M�wi� to wszystko, byle m�wi�. Oczami wybiera� miejsca
na olbrzymim ciele Alojza, gdzie by m�g� on dosta� �mier-
teln� ran�. My�la� tylko o tym. Ale czu� si� w jaki� spos�b
po��czony z tym cz�owiekiem, niby dwaj bracia. Chcia�o mu
si� wzi�� go za r�k�.
Alojz znowu u�miechn�� si� i roz�wietli� tym u�miechem
swoje surowe i pospolite rysy. By� jasny, ale twarz mia�
szaraw�. Spod koszuli wygl�da� mu niebieski podkoszulek.
� Ksi�dz by chcia�, aby wszyscy ludzie do ko�cio�a
chodzili. Nie ka�dy z�y, co do ko�cio�a nie chodzi. Nie
ka�dy dobry, co przed o�tarzem kl�czy.
� Tak mi si� serce kraje, jak na tych ludzi patrz�. Z�e to,
k��tliwe, chciwe. Jeden drugiego chcia�by w �y�ce wody
utopi�. Smutno mi.
� Jak ksi�dzu smutno, niech si� ksi�dz do lasu przeje-
dzie.
489
Ksi�dz si� poruszy�.
� Jak to rozumiesz?
� Zwyczajnie, na spacer. Na partyzantk� to si� ksi�dz
nie nada. Nawet pewnie ksi�dz strzela� nie umie.
� E, strzela� to umiem. Prosta rzecz, kurek nacisn��.
Alojz si� za�mia�.
� Ale wycelowa�?
Ksi�dz si� przep�oszy�.
� Rzeczywi�cie. Trzeba umie� wycelowa�. Ale z bliska
potrafi� � doda�.
� Nieprzyjaciel tak blisko nie podchodzi � z naciskiem
powiedzia� Alojz.
Wikary si� zreflektowa�.
� To prawda. Ale nauczy�bym si�.
� Najbli�szy wr�g to szatan � powiedzia� nagle Alojz �
ten czasami potrafi i do �rodka wle��.
Wikary popatrzy� uwa�nie w oczy Alojzowi.
� Czujesz co� takiego? � spyta� cicho.
Alojz wzruszy� ramionami.
� Czy ja wiem? Mo�e i czuj�.
� To niedobrze.
� Teraz w niejednym cz�owieku diabe� siedzi.
� Tak, to prawda. Dobrze m�wisz.
Alojz sta� teraz ko�o bryczki i obj�� r�kami k�onic�.
Znowu uwa�nie popatrzy� na ksi�dza.
� Jak zrobi� t� bryczk�, zaprz�emy ksi�ego konia
i pojedziemy na spacer. Do lasu. W stron� I��y.
� Tam niebezpiecznie � zawaha� si� ksi�dz.
� liii � powiedzia� stelmach � ksi�dzu to wsz�dzie
bezpiecznie.
� Strzela� mog� i z daleka.
� A po co im strzela� do ksi�dza? I komu?
� To prawda. Ale czasem trzeba strzeli�.
Alojz odwr�ci� si� ku obna�onej osi i pocz�� postukiwa�
w ni� siekier�.
490
� Ksi�dz jest dzisiaj jaki� dziwny � powiedzia� nie
odwracaj�c si�.
W tej chwili z poprzecznej oficyny wybieg�o jakie� dziec-
ko. Mia�o mo�e ze sze�� lat i by�o ca�e czarno ubrane.
Zawo�a�o: �Wujku, wujku!", a zobaczywszy, �e Alojz nie
jest sam przy bryczce, szybko uciek�o, sk�d przysz�o.
Ksi�dz wikary otworzy� szeroko oczy ze zdumienia.
Alojz wyprostowa� si� nagle i wypr�y�, jakby nas�uchi-
wa� czego�. A potem zwr�ci� si� do ksi�dza i bez s�owa
po�o�y� palec na ustach. I trzyma� ten palec do�� d�ugo, bez
przerwy patrz�c ksi�dzu Konradowi w oczy.
Ksi�dz si� przep�oszy�.
� Ja nic, ja nic � pocz�� m�wi� po�piesznie i zaraz
zabra� si� do odej�cia.
Alojz mocnymi krokami szed� za nim do bramy. Ot-
worzy� drzwiczki.
� Nie radzi�bym ksi�dzu m�wi� komu o tym � powie-
dzia� trzymaj�c za klamk� i nie patrz�c na ksi�dza.
Wikary zaj�kn�� si�.
� Ale� Alojz... � powiedzia� � co ty m�wisz?
� Co m�wi�, to m�wi�. Ju� ja wiem.
Ksi�dz przelotnie spojrza� na siekier�, kt�rej stelmach
z r�k nie puszcza�, i po�piesznie zagada�:
� Ju� id�, ju� id�. Jeszcze dzi� mszy nie odprawi�em.
I gdy ju� by� za progiem, pos�ysza� g�os Alojza:
� A czego ksi�dz tu chcia�, ciekaw bym by� wiedzie�.
Zatrzyma� si� i nie odwracaj�c si�, z trudem wysze-
pta�:
� Chcia�em przekona� si�, czy� poczciwy.
� I co? � do�� gro�nie powiedzia� Alojz.
� W ka�dym razie na spacer do lasu z tob� nie poja-
d� � powiedzia� ksi�dz i szybko, nie obzieraj�c si�, poszed�
w stron� ko�cio�a.
S�ysza�, jak furtka zapad�a za nim i jak stelmach mocnym
posuni�ciem zamkn�� na wrotach zasuw�.
491
v
Ten ca�y dzie� by� jedn� modlitw�. Ksi�dz Konrad
wiedzia�, co ma nast�pi� wieczorem, ale chcia�, aby sta�
si� jaki� cud. Aby Ry� nie przyszed� ju� wi�cej, aby
z ciep�ym wiatrem pogodnej jesieni sfrun�� anio� z nieba,
anio� Abrahama, anio� Ogrodu Oliwnego, i zabra� z jego
r�k ten or�. Aby nie potrzebowa� wychyla� tego kie-
licha, w kt�rym pieni�a si� nie mistyczna, ale prawdziwa
krew.
Modlitwa ta nie by�a modlitw� s�own�. By�o to wzmo-
�enie wszystkich uczu� i przeniesienie ich na wy�sz�,
bardziej intensywn� p�aszczyzn�. I rzecz dziwna, w�r�d
tych uczu� pl�ta�y si� jakie� obrazy dzisiejszego ranka:
wysoki Alojz z palcem po�o�onym na ustach lub to
dziecko w czarnej sukience, kt�re niespodziewanie wy-
bieg�o na podw�rze. My�l wikarego czepia�a si� tych
obraz�w i wielu innych, codziennych znak�w rzeczywis-
to�ci, pni, li�ci, odg�os�w zamykanych drzwi. Nas�uchiwa�
i wpatrywa� si�, jakby za chwil� mia� si� z tymi obrazami
i d�wi�kami rozsta�.
Po po�udniu znowu przyjechali �andarmi i chodzili od
domu do domu. Na miasteczko spadla os�upia�a cisza,
s�o�ce zachodzi�o pogodnie. Ludzie nie wychodzili na
ulic� i nawet trzymali si� z daleka od okien.
Ale tym razem Niemcy nikogo nie zabrali. M�wi�a
ksi�dza gospodyni, �e si� zatrzymali przy domu, kt�ry
zajmowa� stelmach Alojz, ale postali tam tylko przez chwil�
i nie weszli, nawet nie zastukali we wrota. Zdawali si� by�
jacy� speszeni.
Wie�ci te jako� nie przenika�y do �rodka, ksi�dz Konrad
nie zdawa� sobie sprawy z przyczyn swej oboj�tno�ci.
My�la�, �e pomi�dzy nim a �wiatem wyrasta�a przes�ona
modlitwy.
Ju� ca�kiem o zachodzie poszed� do ko�cio�a, ale nie
492
otworzy� drzwi g��wnych, wszed� bokiem przez zakrysti�.
Usiad� w �awce i czeka�.
Przed sob� mia� wielki o�tarz, �w napis nad o�tarzem,
kt�ry zawsze zagarnia� ostatnie promienie s�o�ca i figur�
Chrystusa Frasobliwego, wi�ksz� ni� zwykle si� j� rze�bi;
okryt� purpurowym aksamitnym p�aszczem.
Mimo woli usiad� w tej samej pozie i patrz�c na figur�
por�wnywa� jej byt ze swoim istnieniem. Cierpi, a nic
nie czuje � powiedzia� sobie � i ja nic nie czuj�. Mart-
wot� swojego wn�trza odczuwa� jak spok�j, jak cisz�
przed burz�. Do pewnego stopnia cieszy� si� z tego,
co mia�o nast�pi�: by� dumny z tego, na co mia� si�
zdoby�.
Nie zauwa�y�, kiedy Ry� przyszed�. Zobaczy� go, kiedy
ten ju� siedzia� obok niego.
� Jeste� � powiedzia� tylko i bokiem spojrza� na
niego.
� Przyszed�em � powiedzia� Ry� i g�os jego wyda�
si� ksi�dzu bardziej g��boki i bardziej zm�czony ni�
wczoraj.
� Zm�czy�e� si�? � zapyta�.
� Nie wi�cej ni� dobrodziej � powiedzia� Ry� i w g�osie
jego � tak sobie wikary pomy�la� � zabrzmia�a jaka� inna
nuta, ni to smutku, ni to szyderstwa.
Milczeli przez chwil�.
� No i jak�e b�dzie? � spyta� wreszcie ch�opiec.
Wikary doznawa� dziwnego uczucia. Mia� wra�enie, �e
ch�opiec dominuje nad nim, tak jakby mia� jak�� w�adz�.
Po prostu by� silniejszy od niego. Postanowi� otrz�sn�� si�
z tego uczucia.
� Widzisz, ch�opcze � zacz�� jak gdyby z g�ry � musz�
ci powiedzie�...
Urwa� i popatrzy� na Rysia.
W jego jasnych oczach, tak bardzo schowanych za
rz�sami, i je�li tak mo�na powiedzie�, za puszystymi
493
brwiami, znowu ujrza� �w niebezpieczny b�ysk. Tym razem
b�ysk �w by� wyra�niejszy, zabarwiony drwin�. Speszy�o go
to i urwa�. Wreszcie zdecydowa� zd��a� prosto do faktu
najwa�niej szego.
� Nie potrzebujesz zabija� Alojza.
Ch�opak si� zniecierpliwi�.
� Ale ja wcale o to ojca nie pytam. Co ja zrobi�, to
zrobi�. Ka�dy ma swoj� funkcj� do spe�nienia. Ojciec ma
funkcj� ko�cieln�.
� Kiedy w�a�nie o to chodzi, �e nie potrzebuj� spe�nia�
wzgl�dem ciebie �adnych funkcji ko�cielnych.
� Jak to!
� Ja to zrobi� za ciebie.
Ch�opak si� wyprostowa� i powiedzia� niezno�nym ofic-
jalnym tonem:
� Jak ja to mam rozumie�?
Ksi�dz si� zniecierpliwi�.
� Daj mi t� maszynk�. A reszta ju� ciebie nie ob-
chodzi.
Ch�opak wzruszy� ramionami.
� Powoli, powoli, ksi�e wikary. Po pierwsze, nie
mam �adnej maszynki przy sobie, a po drugie, jak� ja
mam gwarancj�, �e ksi�dz wykona wyrok?
Wikary odsun�� si� w �awce i patrzy� uwa�nie na smar-
kacza.
� Obiecuj� ci to.
Ry� za�mia� si�. Ksi�dz znowu zobaczy� jego z�by,
by�y ostre i drobne jak u wilka. I bardzo bia�e. W�t�a
twarz ch�opca zmieni�a si� w tym u�miechu do niepozna-
nia.
W pewnym stopniu zaniepokoi�o to ksi�dza Konrada.
� Niech ksi�dz nie zawraca g�owy. Sam to wykonam.
� Zrozum�e, g�upcze � powiedzia� wikary � �e zrobi�
to za ciebie. Na pewno zrobi�. Ju� wybra�em miejsce,
w kt�re strzel�.
494
� Widzia� go ksi�dz?
� By�em u niego dzi� rano.
� I co?
� To porz�dny cz�owiek. Szkoda go.
Ry� odrzuci� po�y peleryny. Mia� opuszczone r�kawy
harcerskiej bluzy.
� Ach, rozumiem. Ksi�dz go chce ocali�. A ja? Jak ja
b�d� wygl�da�?
� Powiadam ci � zacz�� ksi�dz � to nie jego, to ciebie
chc� ocali�. �eby� nie potrzebowa� przez ca�e �ycie d�wiga�
tego kamienia.
� Jakiego kamienia?
� Tego ci�aru. Wspomnienia zbrodni. Wystrzelisz,
on upadnie. B�dzie krew, b�dzie ta twarz � i potem
nieruchome oczy. Przez ca�e �ycie b�dziesz widzia� te nie-
ruchome oczy. Co m�wi�, przez ca�e �ycie? Przez ca��
wieczno��. Czy ty mo�esz to sobie wyobrazi�? Przez ca��
wieczno��.
Ch�opiec si� znowu skuli�, by� ma�y, czarny, prawie
niewidoczny w mroku wieczornym ko�cio�a. Ksi�dzu
Konradowi zdawa�o si� chwilami, �e go wcale nie ma.
� W�a�nie dlatego chcia�em, aby ksi�dz uwolni� mnie od
tej wieczno�ci. Od takiej wieczno�ci.
� Wi�c wierzysz w nie�miertelno�� duszy? � skwa-
pliwie spyta� ksi�dz, bo jednocze�nie ogarnia� go strach
przed zamierzonym czynem, przed kar� za�, doczesn�
i wieczn�, i strach � cho� nie chcia� si� do tego przy-
zna� � przed tym czarnym cieniem, kul�cym si� na
�awce.
� Ba � powiedzia� Ry� bardzo g��bokim g�osem �
ja nie wierz�, ja wiem, �e dusza ludzka jest nie�miertelna.
Ton tego powiedzenia przenikn�� ksi�dza Konrada zim-
nym dreszczem.
� Wi�c ja wezm� na siebie ten tw�j straszny grzech.
I b�d� go d�wiga� w niesko�czono��.
495
� Nie boi si� ksi�dz?
� B�g mi przebaczy.
Ma�y poruszy� si� na �awce i jak gdyby uwyra�ni� si�,
bardziej si� skonkretyzowa� w tym zimnym cieniu. Ksi�dz
dok�adniej odczu� jego obecno��. Rozmowa z cieniem
nape�nia�a go dr�eniem, jakby rozmawia� z samym sob�.
Teraz by�o mu l�ej.
G�os ch�opca nabiera� ton�w gro�nych:
� Niech ksi�dz nie b�dzie taki pewny. B�g jest spra-
wiedliwy. Ale ponadto jest m�ciwy. Nie�atwo si� zgodzi
na to, aby jego s�uga uczyni� taki straszny wyst�pek.
B�dzie si� m�ci�, jak my m�cimy si� za zdrad�.
� Ale� to b�dzie czyn pope�niony z mi�o�ci.
� Z mi�o�ci do cz�owieka? Aby zdj�� ze mnie ten
straszny obowi�zek, ten rozkaz piekielny, ksi�dz zabije
innego cz�owieka.
� Zabij� jego cia�o, ale duszy nie ska�� na wieczne
pot�pienie.
� Ksi�dz tak�e wierzy w istnienie duszy?
Na to pytanie wszystko zako�owa�o przed oczami wika-
rego. O�tarz i chor�gwie, �awki i pulpity, kazalnica i miska
z wod� �wi�con� zata�czy�y raptem, jakby by�y uczynione
z przezroczystej gazy, z mg�y. Gdyby nie wierzy� w nie�mier-
telno�� duszy, to wszystko by�oby pozbawione sensu. �ad-
nego nie mia�oby znaczenia.
� Musz� wierzy� � powiedzia� � jak�e m�g�bym nie
wierzy�? Wiara to jedyny ratunek, to jedyna bro�.
� C� to za wiara? Z musu � wyrzek� ch�opiec i znowu
odsun�� si� w cie�.
� Nie odchod� � zawo�a� ksi�dz � zosta�. Zg�d� si�.
� Nie odchodz� � powiedzia� powa�nie Ry� � jestem
przy tobie.
� Zgadzasz si�? � spyta� ksi�dz.
� Zgadzam.
� Daj bro�.
496
I ksi�dz posun�� si� nagle w �awce i si�gn�� pod pele-
ryn� Rysia. Natrafi� na jego d�o� zimn� i rozwart�. Ude-
rzy�o go to, �e wyczu� na tej d�oni zbyt d�ugie paznokcie,
co� jak pazury lwa czy or�a. Cofn�� si� szybko.
Ale Ry� najspokojniej powiedzia�, i to swoim normal-
nym, skromnym, przyciszonym g�osem, jak wczoraj:
� Nie mam broni przy sobie. Schowa�em j� w ruinach
zamku.
� No to jak�e to b�dzie?
� Przynios� maszynk� jutro.
� To jeszcze darujemy jeden dzie� Alojzowi?
� Jeden dzie� to niewiele � powiedzia� Ry� jakby
w zamy�leniu.
� To kiedy znowu b�dziesz?
Ksi�dz powiedzia� to zniecierpliwiony. Spieszy� si�.
Im pr�dzej, tym lepiej. �eby ju� nie czeka� na ten straszny
fakt.
� Jutro o tej samej porze. Tylko prosz� otworzy�
g��wne drzwi. Ja nie lubi� skrada� si� przez zakrysti�.
Wikary zdziwi� si�.
� Co za r�nica?
� Dla mnie r�nica � powiedzia� Ry�.
Wsta� z �awki, ogarn�� si� peleryn� i ju� znik� w cieniu.
Ju� go nie by�o. Ksi�dz jeszcze d�ugo siedzia� w �awce.
Potem wsta� i poszed� do plebanii.
Kiedy usiad� w oknie, jak wczoraj, powoli przypomi-
na� sobie wszystko po kolei. Najbardziej go dziwi�o to,
�e w czasie ca�ej rozmowy z Rysiem, tam, w cieniu ko�-
cio�a, pope�nienie zbrodniczego czynu wydawa�o mu si�
czym� zwyczajnym i oboj�tnym. Nigdy w �yciu nawet mu
na my�l nie przychodzi�o, �e m�g�by pope�ni� co� tak
gwa�townego i przeciwnego swojej naturze. A tu tym-
czasem nie tylko m�wi� o tym zupe�nie na zimno, ale
i my�la� jak o czym� zwyczajnym. M�wi� do Rysia, �e
Alojz upadnie i b�dzie du�o krwi, wyobra�a� sobie to
32 Opowiadania
497
przera�aj�co dok�adnie, ale nie przejmowa�o go to nale-
�yt� zgroz�. Przypomnia� sobie, �e czasami we �nie zda-
wa�o mu si�, �e morduje cz�owieka: zawsze siekier�, tak�,
jak� widzia� w r�ku stelmacha. Ale tak strzela� do kogo�,
i do tego z bliska, patrz�c w jego spokojne oczy, widz�c
jego �yczliwy u�miech, to przecie� okropno��. A on nie
odczuwa� wcale owej okropno�ci. Przeciwnie, �a�owa�,
�e Ry� nie da� mu broni i �e wszystko si� jeszcze odwleka.
Odwleka w niesko�czono��, zdawa�o mu si�. Jak on prze-
�yje dwadzie�cia cztery godziny z perspektyw� czynu,
na kt�ry powinno mu by� trudno si� zdoby�. A kt�ry
w jaki� spos�b zaczyna� go ju� n�ci�. Stara� si� otrz�sn��
z tej oboj�tno�ci wobec swojego postanowienia i znale��,
sk�d ona pochodzi. Ale nie by� wprawny w rozpatrywa-
niu swoich my�li i uczu�, wiedzia� przecie, �e nie by� do-
brym spowiednikiem. Lecz odczuwa� to na pewno, i spraw-
dza� wielokrotnie, �e by� zupe�nie innym cz�owiekiem tam,
w ko�ciele, w obecno�ci Rysia, a zupe�nie kim innym tu,
wobec g�adkiej powierzchni swojej szyby, za kt�r� chwia�y
si� bezlistne drzewa. To, co tutaj w pokoju wydawa�o
mu si� straszne i wielkie, co by�o w jego oczach niebo-
tyczn� ofiar�, tam wydawa�o si� gr�, zabaw� i jak gdyby
zapomnia� tam, i� stawk�, o kt�r� tu chodzi�o, by�y cia�a
i dusze kilku ludzi. Zastanawia�a go tak�e �atwo�� zgody
na czyn zbrodniczy i ofiarny, jak� uzyska� u tamtego
ch�opca. Gdy tak my�la� tu o tym przy oknie, wyobra�a�
sobie, �e natrafi na zdecydowany op�r wykonawcy wyroku.
Powinien by� si� wzbrania� i nawet nie rozmawia� z nim
o tej dziwacznej zamianie. A tymczasem Ry� zgodzi� si� bez
d�u�szej namowy, aby on, obcy mu cz�owiek i jeszcze ksi�dz
w dodatku, przej�� od niego wykonanie wyroku �mierci.
A przecie� Ry� nie mia� �adnej gwarancji, �e ksi�dz ten
wyrok rzeczywi�cie wykona. Wiedzia� o tym, zapyta� nawet
go o to, ale bynajmniej nie nalega� i zadowoli� si� zwyczajn�
obietnic�. Im d�u�ej rozmy�la� nad tym, tym bardziej wyda-
498
wa�o mu si� to podejrzane. Wszystko mog�o by� zwyczajn�
prowokacj�. Ale komu na tej prowokacji zale�a�o?
By� zwyczajnym, prostym ksi�dzem, nie nale�a� do �adnej
roboty. Modli� si� tylko o zwyci�stwo dobrej sprawy i nawet
nie zastanawia� si� nad tym, jaka sprawa jest dobra. �Mors
malis, vita bonis", powtarza� sobie napis znad o�tarza.
I chocia� wiedzia�, �e mo�e szafowa� przebaczeniem bo�ym,
to nie m�g� sobie nawet wyobrazi�, �e mo�e szafowa�
�mierci�.
Zastanawia� si� tak�e nad tym, co mo�e oznacza� to, �e
d�o� Rysia jest obro�ni�ta takimi pazurami. Mo�e dlatego,
�e wybra� sobie ten pseudonim, wyhodowa� sobie takie rysie
pazury. Ale z kr�tkiego dotyku wnioskowa� raczej, i� s� to
jakie� sztuczne pazury i �e cz�owiek takich wyhodowa� nie
mo�e. Dokleja sobie mo�e pazury zdarte ze sk�ry zabitego
zwierza, z jakich� trofe�w my�liwskich. Po dworach okoli-
cznych du�o by�o takich trofe�w, mo�e wi�c gdzie� je sobie
zdoby�. Niepokoi�o go to zagadnienie i d�ugo nie m�g�
zasn��, kiedy si� ju� po�o�y� do ��ka. A potem, gdy ju�
zasn��, sny mia� niewiarygodne i niespokojne. Gdy zbudzi�
si�, czu� si� jak skazaniec w dzie� wykonania wyroku.
Gdy si� przyodzia�, znowu poszed�, jak zesz�ego rana, do
Alojza. Nie przestawa� uwa�a� go za swoj� przysz�� ofiar�.
Spotka� Alojza przed wrotami jego domu. Wraca� sk�dsi�
i wygl�da� na bardzo zm�czonego.
� Sk�d wracasz? � spyta� ksi�dz.
� A by�em tam... za jedn� robot�.
Alojz odpowiada� niech�tnie, na ksi�dza spogl�da� po-
dejrzliwie i wida� by�o, �e nie na r�k� mu to spotkanie.
� Co to wszystko znaczy? � spyta� ksi�dz.
Alojz zniecierpliwi� si�.
� To ja powinienem spyta�, co to wszystko znaczy.
Czego ksi�dz chce ode mnie?
� Ja? chcie�? � c� ja mog� chcie�?
� Dlaczego ksi�dz mnie ci�gle nachodzi?
32*
499
� Czy ja wiem? Ci�gnie mnie co� do ciebie. Chcia�bym
z tob� porozmawia�.
� Po co? Ju� i tak ksi�dz wszystko wie.
Ksi�dz opar� sw� d�o� na ramieniu Alojza.
� Nie tylko nie wiem wszystkiego, ale nawet kawa�eczka.
� Kawa�eczek to ju� ksi�dz wie. Widzia� ju� ksi�dz to
czarne dziecko.
Ksi�dza ol�ni� domys�.
� �yd�w przechowujesz � powiedzia�.
� No, to co? Id� ksi�dz do �andarm�w i donie�.
� Je�li ty to robisz za pieni�dze...
:� Tacy bogacze byli �ydzi skaryszewscy, �e ha! �
za�mia� si� Alojz i strz�sn�� r�k� wikarego z ramienia.
� B�j si� Boga, Alojz, to straszna odpowiedzialno��.
A w duchu �mia� si� sam z siebie: m�wi� o grzechu,
o odpowiedzialno�ci. Jak on to mo�e. Gada� tak z przy-
zwyczajenia, a w �rodku czu�, jak ro�nie w nim monstrum.
Wzdrygn�� si�.
� Nigdzie ja nie p�jd�, wiesz dobrze o tym, Alojz.
� No, pewnie, �e wiem. Inaczej bym ksi�dza od razu t�
siekier� klapn��. Jak to dziecko wylecia�o na podw�rze, to
mia�em siekier� w r�ku. Dobrze wyostrzon�. Chcia�em
ksi�dza od razu po ciemieniu. Ale potem po�a�owa�em. Za
du�o by�oby krwi.
Ksi�dz cofn�� si� o dwa kroki.
� Za du�o krwi � powiedzia�.
A potem zastanowi� si�. Znowu podszed� blisko do
stelmacha.
� S�uchaj, Alojz � powiedzia� � tu o tobie ludzie
r�nie m�wi�.
� Ludzie to potrafi�, prosz� ksi�dza wikarego.
� M�wi�, �e� zdrajca.
Alojz u�miechn�� si� swoim jasnym u�miechem.
� Niech sobie m�wi�, co mi po tym � powiedzia�.
� Ale to si� mo�e �le sko�czy�.
500
� O! � Alojz si� zastanowi� � czy ksi�dz mi grozi?
� Ja? a jak�e bym ja ci m�g� grozi�?
� Zwyczajnie. �Zdrajca jeste�, m�j Alojz, i wiesz, co za to
takich czeka." Ale kogo ja bym m�g� zdradzi�? Najwy�ej
�yd�w, ale ja mam swoich. A tych ja nie zdradz�.
� Nie zdradzisz?
� Co ksi�dz taki jaki� nieprzytomny? Pyta si� ksi�dz
i m�wi takie rzeczy, jakby rozumu swojego nie mia�. Chyba si�
ksi�dzu co� pomiesza�o.
�O, zuchwa�y" � pomy�la� wikary, a g�o�no powiedzia�:
� Niedobrze nam tu obu, m�j Alojzy.
� Pewnie, �e niedobrze. Najlepiej by�my oba pojechali...
na spacer.
� Co to znaczy?
� No, tak jak m�wi�em. Nie pami�ta ksi�dz? Bryczka jest.
Ju�em j� wczoraj wyko�czy�.
� Dok�d?
� Za I���. Tam takie lasy, nie przejdziesz, nie przebrniesz.
Mo�na tam siedzie� do s�dnego dnia. Byle nosa nie wychyla�.
� Dziwnie jako� m�wisz, Alojzy.
� Ksi�dz te�.
� No, to osta� z Bogiem, ja id� do siebie.
� A osta�cie. Ale mi si� tu nie kr��cie, ksi�e wikary. Bo
wy mi jeszcze kogo� na kark sprowadzicie.
� A sprowadz�, sprowadz�, na pewno sprowadz�.
Ksi�dz obejrza� Alojzego od st�p do g��w i znowu z po-
wrotem. Patrzy� na niego, jakby go chcia� sobie na zawsze
zapami�ta�. �ywego.
VI
Je�eli ca�y poprzedni dzie� by� dla ksi�dza wikarego jedn�
modlitw�, to ten sta� si� l�kiem, dr�eniem, niepokojem.
Zreszt� to kipienie jak fali morskiej podczas sztormu
odbywa�o si� zupe�nie we wn�trzu. Na zewn�trz by� �mier-
501
telnie spokojny i ten w�a�nie spok�j, t� kamienn� twarz
zapami�ta�o ca�e jego otoczenie. By� to bowiem ostatni
dzie�, w kt�rym go widziano.
Z ca�ym spokojem zjad� obiad. Nie jad� du�o, ale skosz-
towa� wszystkich potraw, a co by�o zupe�nie nies�ychane
i sprzeciwia�o si� wszystkim jego zwyczajom, wypi� do
obiadu dwa du�e kieliszki nalewki. Czy by�a to �liwowica,
czy dereniak, �wiadkowie nie mogli si� zgodzi�.
Po obiedzie zamkn�� si� w swoim pokoju. Mo�e nawet
zasn�� na chwil�. Ostatni� noc mia� przecie� bardzo z��.
Gdy s�o�ce zni�y�o si� ku zachodowi, wcze�nie ju� teraz,
wyszed� do ko�cio�a.
Kasztany w podw�rzu ko�cielnym sta�y prawie nagie.
Resztki miedzianych li�ci tkwi�y nieruchomo, wiatr bowiem
usta�. Sam kszta�t podw�rza ko�cielnego, jego profilowany
mur, ozdobiony p�ytkimi niszami, by� bardzo prosty, ale
pi�kny w proporcjach. Harmonia tej architektury, dojrza�y
i bardzo uko�ny blask jesiennego s�o�ca, cisza w powietrzu,
wszystko by�o tak bardzo spokojne. Na murze, nad konfes-
jona�em stoj�cym na �wie�ym powietrzu, siedzia�a bia�o-
-czama sroka. Nie skrzecza�a. Tylko zdawa�o si� ksi�dzu
wikaremu, �e patrzy na niego nieco bokiem i bardzo z�o�liwie.
Z pewnym trudem otworzy� ci�kie wrota ko�cielne
i wszed� do �rodka.
W ko�ciele by�o ja�niej, ni� si� tego spodziewa�. Nie
wchodzi� do �rodka. Stan�� w kruchcie. Tu chcia� zaczeka�
na grzesznika, kt�remu mia� da� ocalenie. Patrzy� w g��b
ko�cio�a. Widzia� Chrystusa Frasobliwego nurzaj�cego si�
w cieniu. Pragn�� ujrze� o�tarz w ca�ym blasku. Przeszed�
przez ko�ci� i przekr�ci� kontakt znajduj�cy si� w o�tarzu.
Zab�ys�y na mgnienie oka (obowi�zywa�o zaciemnienie)
wszystkie �wiece, zap�on�a czerwona sukienka Chrystusa
i snop �wiat�a pad� na litery: Mors malis � vita bonis �
i potem zaraz wszystko zgas�o. Z obrazem tego o�wiet-
lonego o�tarza, do kt�rego ju� nigdy (nigdy!) nie b�dzie
502
m�g� przyst�pi�, cofn�� si� znowu do kruchty. Prze�egna�
si� �wi�con� wod� i opar�szy si� o �cian� czeka�.
I gdy tak czeka� z tym przelotnym �wiat�em w oczach,
zbudzi�y si� w nim nagle wszystkie podejrzenia, wszystko,
co mu m�wi� ostatnio ten ch�opiec, powr�ci�o jakie� wyol-
brzymione i przera�aj�ce, przypiecz�towane r�k� o rysich
pazurach. Wzbiera�o to w nim jak gniew i obrona, i l�k
przed pope�nieniem czego� nieodwracalnego i zupe�nie nie-
potrzebnego. Czego� gro�nego.
Rysio wszed� i wida� go nie spostrzeg� stoj�cego pod
�cian�, bo przeszed� szybko i zatrzyma� si� po�rodku nawy.
Wikary podszed� do niego od ty�u na palcach. Ale Ry�
wiedzia�. Nie odwracaj�c g�owy, powiedzia�:
� Jeste� wi�c tutaj. Czaisz si� w cieniu.
Nie zwracaj�c uwagi na dziwny zwrot ch�opca ksi�dz
powiedzia� szybko:
� Masz maszynk�? Dawaj.
Ry� odwr�ci� si�. Ksi�dz spostrzeg� w cieniu, �e ch�opiec
jak gdyby troch� ur�s�, sta� przed nim wyprostowany
i patrzy� na niego. Jasne oczy wydawa�y si� bia�e w mroku.
A nawet jak gdyby fosforyzowa�y, jak u zwierz�cia.
� Wi�c si� nie rozmy�li�e�? � spyta� m�ody cz�owiek.
I ju� nie wydawa� si� ksi�dzu taki w�t�y i zbiedzonyjak za
pierwszym razem, gdy go ujrza�.
� Nie rozmy�li�em � powiedzia�.
� A mo�e Alojz jest uczciwym cz�owiekiem?
� O co ci chodzi? Na pewno jest uczciwy.
� I chcesz go zabi�.
� Aby odj�� od ciebie ten straszny grzech � powiedzia�
wikary te s�owa, jakby wymawiaj�c jak�� sakramentaln�
formu�k�.
Wtedy Ry� jednym gestem odrzuci� peleryn� i gdzie�
z ty�u wydosta� jaki� twardy, ciemny i ci�ki przedmiot. Uj��
to obiema r�kami. Ksi�dz po�o�y� swoje r�ce na jego
d�oniach i poczu� wyra�nie, �e obie d�onie s� normalne,
503
ludzkie, �e nie ma na nich �adnych pazur�w. Wy�uska� z tych
d�oni zimny pistolet. Ry� opu�ci� r�ce i ju� ksi�dz Konrad
trzyma� mocno w zaci�ni�tej gar�ci �mierciono�ny przedmiot.
� Masz? � spyta� tamten.
� M