3721
Szczegóły |
Tytuł |
3721 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3721 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3721 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3721 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jerzy G�rza�ski
Debiut z anio�em
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
Kiedy by�em ma�y, doznawa�em dw�ch sprzecznych
uczu�: strachu przed �yciem i zachwytu nad �yciem.
To normalne u nerwowego lenia.
(�Moje obna�one serce� � Charles Baudelaire)
5
�piew kapitana Nemo
Jest taka ulica Wile�ska na Pradze,
Nad kt�r� nigdy nie przelatywa�y
W�drowne �urawie.
Tylko stada wron
W mgie�ce grudniowej.
Tylko go��bie ko�uj�ce wysoko
W czystym powietrzu majowym.
A tramwaj w granatowym zmierzchu
Mkn�cy �rodkiem jezdni �
Rozjarzony od wewn�trz ��tawym �wiat�em �
Wi�z� na tylnym pomo�cie kapitana Nemo.
Ach, ten Caruso podwodnej podr�y,
Wabi�cy �piewem ch�opc�w
Z okolicznych dom�w.
I biegli za nim ci,
Co nie potrafili szybko ucieka�
Przed umundurowanymi psami �
Poprawczaki pe�ne by�y
Samotnych kr�tkodystansowc�w.
I ci, co mieli p�j�� do wojska,
By s�u�y� ku chwale ojczyzny.
Twardziele, t�gie chojraki,
Kt�rych w ko�cu z�ama�o
Prawo podmiejskiej dintojry.
I ci z dobrych dom�w
Poddani kaprysowi chwili �
Dobiec do rogu i zawr�ci�,
Bo ju� zapisano im zaw�d: in�ynier.
I ci drobni marzyciele, niebieskie ptaki,
Wytatuowane cwane gapy,
Ministranci, maminsynki, lelije.
Pikieciarze z atolu Bikini
W marynarach z samodzia�u
I w skokach trzy razy szytych.
I ci, co r�n�li si� mojkami
Za bilet na ostatni seans filmowy,
Bo akurat dawali �Dzieci ulicy�.
6
Widzia�em ruchom� biel koszul
W g�stniej�cym mroku.
S�ysza�em ich oddechy,
Czu�em zapach rozgrzanych cia�.
By�em ich kochank� na wysokim pi�trze,
Przywi�zan� do wszystkich luster,
Do swojej sukienki i szminki,
Do stosu pacierzowego,
Do w�os�w i paznokci,
Do najdro�szej limfy,
�eby nie ulec
�piewnej pokusie kapitana Nemo.
A� ich poch�on�� wir ciemnych galaktyk.
7
Stawy
Trzeci dzie� grudnia 1938 roku
To by�a niedziela.
Przypr�szona cienkim �niegiem
Niby cukrowym pudrem.
Niebieska nitka termometru
Opada�a coraz ni�ej,
Nawijaj�c si� na k��bek rt�ci.
Us�ysza�em g�os matki:
�Mr�z wytraci robactwo�.
Us�ysza�em g�os ojca �
Upolowa� w�a�nie mysz pod tapczanem:
�Trzeba si� b�dzie przenie�� do miasta�.
Us�ysza�em g�os akuszerki:
�Teraz s� takie czasy,
�e akuratniejszy by�by blondyn�.
Czyje� r�ce unios�y mnie w g�r�,
�eby oswoi� z l�kiem przed spadaniem.
Czyje� z�by sprawdza�y twardo�� mojej sk�ry,
Czy uchroni od ognia i ch�odu.
Czyje� palce bada�y pokryw� j�zyka,
Czy si� przysposobi do milczenia syren.
Opukiwano mi czo�o,
Zaciemniano oczy,
Gubiono na niby
I odnajdywano szcz�liwie
Po�r�d domowej tu�aczki traktem amfilady.
Przyszed�em na �wiat, kt�ry zaledwie
Wietrz�c zapach po�ar�w i rzezi,
Ju� si� szykowa� do godzin przetrwania �
Zabaw� przemienia� w praktyczny obyczaj
Gaszenia s�o�ca przed nadej�ciem wschodu,
Chowania ksi�yca, zanim si� z nocy wytoczy.
Krajobraz moich narodzin pochyla� si� czule
Ku swoim zasiekom z ��z �zawi�cych,
Westchnie� tatarak�w.
Jeszcze pod bezchmurnym niebem,
Na stawach pokrytych lodem
�lizga�y si� dzieci.
Spieszy�y si� � wszak to
Ostatnia zima niepodleg�o�ci.
8
Dzieci rodzi�y dzieci
Po�r�d okrzyk�w i �miechu.
Wci�� pojawia�y si� nowe.
Dziewczynki holendrowa�y,
Trzymaj�c lalki w obj�ciach.
Ch�opcy �cigali si� z psami
W uschni�tych, �ami�cych si� trzcinach.
Nie by�o nocy tej zimy.
Mro�ny, bezkrwawy por�d
Odbiera�y kobiety stoj�ce w oknach,
Wpatrzone w p�powin� horyzontu,
Kt�ra z wolna
Zaciska�a si�
Na ich szyjach.
9
Ko�ska centryfuga
Na rogu Wile�skiej i Zaokopowej
By�a ko�ska jatka.
A na jej wystawie,
Zamiast girlandy z podrob�w,
Wisia� wypchany ryboje�.
Kolczasty, wy�upiasty,
Na nitce cienkiej.
Poruszany lekkim cugiem.
Gdy na� patrzy�em z g�ry �
Zamiera� w p�obrocie.
Gdy filowa�em z do�u,
Obraca� ku mnie
Swoje jedyne
Wytrzeszczone oko.
A w �rodku, u ko�skiego rze�nika,
Strojna praska Ameryka.
Gabardyna, brylantyna,
Ondulacja, krem �Halina�.
Jeszcze jaka Ameryka.
T�um przy ladzie si� przepycha.
To jest Ameryka,
To s�ynne USA.
..........................
W Ameryce s� miliony,
Mo�na mie� a� cztery �ony.
To mi dopiero raj.
Zamiast �wi�skiego ryja
Ko�ski �eb z Arizony.
Gdzie tam, panie, Ameryka.
To id� pod n�
Nasze kawaleryjskie bu�anki �
S�odkawy smak pobojowisk
Zatopiony na dnie garnk�w.
Te zrazy we flircie
Z bobkowymi listkami
I zazdrosne kr��enie
Ziarenek pieprzu.
Czasami zadudni hacel �
Wspomnienie garnizonowych parad.
10
Jaka tam, panie, Ameryka.
To na ulicy Ma�ej
Spocone ko�skie zady,
O bruk uderzaj� kopyta.
Bato�� w�glarze chabety,
B�dzie z nich niez�a zagrycha.
A w nocy, u ko�skiego rze�nika,
Na wygaszonej wystawie
Migota�o wytrwale oko ryboje�a,
Wskazuj�c mroczny tor ocalenia
W bezmiarze w�d oceanu.
I p�yn�o przez wzburzone fale
Stado koni, co usz�o szcz�liwie
Do moich ch�opi�cych sn�w,
Do moich pastwisk na r�wninie.
Grzywy rozwiane, czarne konie.
Nad nimi bia�y szybowiec ?
Anio� Str� Pacyfiku
Zrzuca� im trawy zielone.
11
Podr�e Skiapody
Stawia�em pierwsze kroki.
Pi��set pierwszych krok�w.
Mo�e pi�� tysi�cy.
Nie ustalono dot�d rzeczywistej liczby krok�w, kt�re ma do pokonania dziecko, �eby poczu�
si� my�liwym lub policjantem.
Przyszli tropiciele �lad�w pantery nosz� buty detektyw�w �ledz�cych handlarzy �ywym
towarem.
Jednak nie jest jasne do ko�ca, czy pierwsza krew bywa dziedziczna.
Jedno nie ulega kwestii � dzieci�stwo sk�ada si� z samych pocz�tk�w.
M�wi si� o trzydziestu tysi�cach.
B�ogos�awione pocz�tki, kt�re oddalaj� natr�ctwo czasu.
Sebastiani i Proctor podaj� w przybli�eniu, �e sze��set tysi�cy pierwszych krok�w dziecka
to zaledwie przedsmak prawdziwej podr�y.
Nie jest istotne, czy ma si� dwie nogi, czy jedn�.
Doliczaj�c nawet jednor�kich i jednookich.
Mity nie s� bezwarunkowe.
Mia�em tylko jedno udo i wielk� stop�.
�Mog�em si� ni� zas�ania� od promieni
s�onecznych� oraz �jakoby biega� z
nadzwyczajn� szybko�ci��.
Tak jest zapisane w ksi�gach �redniowiecza.
Dzieci�ca t�sknota za monstrum
Dzieci�ce pragnienie ucieczki.
By�em Skiapod�, po�yka�em j�zyk i jedno oko,
�eby zmniejszy� op�r powietrza.
Ucieka�em dooko�a sto�u przed razami
wojskowego pasa.
A ojciec goni� mnie z pijackim okrzykiem:
�Potworze!�
Bieg�em w powietrzu na jednej nodze,
omijaj�c zeppeliny i spopiela�o meteory.
Widzia�em samotnie �egluj�c� g�ow� konkwistadora Yasco Balboa, uci�t� w Panamie,
�cigan� przez skrzydlate psy.
Widzia�em Indian Jivara, jak na grzbietach sennych wieloryb�w palili ogniska, a g�owy
wrog�w zatkni�te na dzidach niby czerwone latarnie podrygiwa�y w powolnym rytmie
ta�ca.
S�ysza�em modlitw� Daniela Defoe, powtarzan� przez t�um skutych �a�cuchami galernik�w,
uczepionych tratwy tak lekkiej jak morska trawa: �Bro� mnie. Panie, przed n�dz�,
abym kra�� nie musia��.
Ucieka�em, bieg�em, niesiony napowietrznym wirem, ku peronom pobliskiego
Dworca Wile�skiego.
Fantomy z bia�ymi twarzami
Szybowa�y nade mn�
12
I szepta�y czule:
Nie mo�na odbi�
Od brzegu liliowych bz�w,
S�odkich owoc�w morwy
I rajskich jab�onek,
Gdy� broni dost�pu
Do bram interioru
Rozgwie�d�ony szlak
Sw� gro�n�
Natarczywo�ci� granic.
Dorasta�em powoli w wyimaginowanej
podr�y.
13
Zimny po��w deszczy
Podobno porwali mnie Cyganie,
A mo�e najady
Z orszaku bo�ka Pana.
Daremne zakusy wdzi�cznej mitologii �
Ojciec na czele watahy motocyklist�w
Odbi� mnie pod Rykami
I przywi�z� na warszawsk� Prag�.
Rok 1945, wczesna wiosna.
W pobliskim Garwolinie
Urodzi� si� Krzy� M�trak.
Prosi�em: tato, pojed�my do Garwolina,
Chcia�bym poszpera� w bibliotece Krzysia.
Albo do Kostka Pie�kosza,
Kt�ry pod �elechowem wschodzi ozimin� �
Cho� Kostek zazieleni� si�
Dopiero osiem lat p�niej.
W roku �mierci Wissarionowicza Stalina.
O roku �w, gdy na ulicy Grochowskiej
Funkcjonariusze UB
Zaaresztowali koz�
Z tablic� przytwierdzon� do rog�w:
�Jaja, mas�o, ser, s�onina,
Jad� do Stalina,
A ja, biedna koza,
Id� do ko�choza�.
Prosi�em: tato, pojed�my do Garwolina.
Albo pod �elech�w.
Albo do Trembowli,
Kuczma�skim, podolskim szlakiem �
Drog� od wschodu,
Przez kt�r� wpadali Tatarzy
Do Rusi Halickiej.
Prosi�em: tato, pojed�my,
Wsz�dzie jest blisko,
Nigdy nie b�dzie bli�ej.
14
Nic z tego, synu.
Nic z tego.
Ojciec spieszy� si� na popijaw�
Z okazji odzyskanego dziecka,
Kt�re porzuci na zawsze
Dla Dzikich P�l,
Dla kozackiej swobody �
Gdzie za Dnieprem step szeroki,
Gdzie �za riczkoju wohni horiat�
W kieliszkach barowych.
A na Bohu okonie si� rzucaj�
G�uszone basem saksofonu.
Czemu mnie oddali�cie. Cyganie.
Czemu mnie zdradzi�y�cie
Najady lekkomy�lnie pi�kne,
Skulonego w koszu motocykla,
Sp�tanego przestrzeni� mijanych p�l.
Gdy wraca�em na Wile�sk�
W asy�cie kracz�cych gawron�w �
Dojrzewa�a wilgo�, p�cznia�y aorty.
J�zyk jak s�ony li��
Trzepota� na wietrze.
Zbli�a� si� zimny po��w deszczy.
15
Martwa natura z kogutem
Panu Zbigniewowi Herbertowi
Mia�em sw�j praski Montpamasse, od frontu, z pelargoniami na balkonach. Nie da si� tego
por�wna� do pomara�czowej b�yskawicy roz�wietlaj�cej szaro�� mur�w. To raczej ma�e
wyb�yski czerwieni i fioletu w drewnianych skrzynkach, zawieszonych nad przepa�ci� ulicy.
Nie�miertelne kwiaty zakochanych praczek i samob�jc�w.
Triumfalna brama kamienicy, o kt�rej zapomnia�y secesyjne b�stwa. Gin�ce pomruki leniwych
tygrys�w z jedwabiu w kamiennym ch�odzie klatki schodowej, gdzie na najwy�szym
pi�trze, na b��kitnym plafonie �miga�a jask�ka wabi�c szczebiotem:
Wit wit, cywit cywit,
Widewidid.
O�ywa�y na chwil�
Ptasie obietnice �
Uszy�abym ci r�kawiczki,
Uszy�abym ci r�kawiczki,
Ale nie mam niciii...
A w oficynie labirynt ciemnych korytarzy, pe�en porzuconych przedmiot�w � rower�w
bez k�, sczernia�ych balii i zakurzonych karton�w UNRR�y. �owi�em uchem d�wi�ki dobiegaj�ce
zza mijanych drzwi �
Matko bo�a rodzicielko
Ene due rabe
Spoza g�r i rzek
Wyszli�my na brzeg
Zjad� Tadeusz �ab�
Znasz ty ten domek w Toledo
Skryty w kratach automatach
�amie mnie w krzy�u
B�dzie pada� �nieg.
Te ubogie emocje, uniesienia, p�yn�ce z ochryp�ych patefon�w. Ta ostatnia niedziela w
zapachach kapusty i naftaliny. Do�ywotnia sobota biednych, zawsze z tym samym kogutem
z poder�ni�tym gard�em w �a�obnym wie�cu w�oszczyzny.
Tu si� obgryza martw� natur�
Kostka po kostce,
A� w siekaczach zachrz�ci
Skrzyde�ko van Dycka,
Jakby na p��tnie Staszka Grochowiaka.
Mia�em sw�j Montpamasse, rozproszony po mieszkaniach kamienicy, cho� b�d�cy w istocie
sta�� ekspozycj� obraz�w, kt�rej nie mog�a zmieni� �adna powszechna rewolucja,
�mier� najbli�szych, narodziny dwug�owego dziecka ani prze�om w sztuce. Picasso by
pewnie powt�rzy�: �Widzisz tylko, jaka wtedy by�a pogoda, nie widzisz malarstwa�. To
by�by komplement dla tych zwichni�tych szablon�w wal�cych si� g�r, ko�lawych po�onin,
krwistych zachod�w s�o�ca, bladych wschod�w ksi�yca. Dla tych rycerzy na koniach w
16
lasku brzozowym (bia�e pnie cie�sze od mieczy). Pasterzy d�wigaj�cych na plecach jagni�ta
(co raczej przywodzili na my�l przemarsz utrudzonych garbus�w). Nagich turni z
nas�uchuj�cymi kozicami. Ale bywa�o, �e z dzieci�cej potrzeby identyfikacji, za magicznym
przyzwoleniem mimikry, przekracza�em nie strze�one granice Bamboszady. We wtorek
zasypia�em na mostku niedbale przerzuconym nad ruczajem. A budzi�em si� w poniedzia�ek
w �odzi ustrojonej r�ami, ci�gni�tej przez dwa t�uste �ab�dzie.
A pewnego razu
W ramach obowi�zuj�cej
Wi�zi klasowej
Zszed� do mnie z obrazu
Inteligent w okularach,
Z ksi��k� w jednej r�ce
I wypchan� sow� w drugiej.
Taki inteligent
W garniturze z kort�tenisu
I pod krawatem.
Bo chcia� pogada�
O walce dw�ch �wiat�w �
Ich czarnym
I naszym czerwonym.
Przebacz, Panie,
Fasadowym inteligentom
Te d�ugie diabelskie ogony.
Bo za nim jecha�o na traktorze
Dziewcz�, co pole orze.
A za traktorem
Wierzba ku�tyka�a,
Bo si� w dziewcz�ciu
Migiem zakocha�a.
A na wierzbie listki
Szyje wyci�ga�y,
Na Kongres Pokoju
Ulecie� by chcia�y.
A za wierzb� wiatr�psotnik
P�dzi� dymy od huty,
Bo dzi�ki hutnikom
B�d� chleb i buty.
A za hut�
Piramida stoczniowc�w
Podparta �yw� �rub�
Dzielnych stachanowc�w.
A za �rub� pi�karze
Z gwardyjskiego pionu
Nie�li transparent:
�Nikt nie zburzy naszego domu�.
A dalej nie pami�tam,
Bo zemdla�em.
17
Och, te pierwsze estetyczne omdlenia, ledwie senne, ledwie wyrozumia�e � bez gwa�townych
odchyle�, przesuni�� materii i wstrz�s�w nadmiernych niez�omnych prawide�. Za
moj� nie�wiadomo�ci�, za moim kr�tkotrwa�ym niewidzeniem kwit�a nadal praska niewzruszona
idylla:
Lew z barankiem przytuleni
Po�r�d traw sawanny.
W�saty le�niczy
Z raport�wk� u boku
Obejmowa� szyj�
Bystrookiej �ani.
A w rajskim ogrodzie,
U st�p fontanny,
Kawaler ca�owa� pann� �
On da� jej cukierka,
Ona mu lusterko.
S�odka wymiana podobie�stw.
�agodne motywy zbratania.
Mia�em ten Montpamasse,
Z jego niezmienn� faktur� zdarze� �
Lecz nie ma sposobu,
�eby opisa� jej ci�kie struktury,
Wej�� g��biej w najtajniejsz� tkank�,
Bo wci�� parzy na jawie
P�on�ca w szklance lemoniada
W budce u Morisona
Na rogu Wile�skiej i Konopackiej.
Tu si� rodzi�
Pomara�czowy p�omie� burzy.
Tu dojrzewa�o
Spragnione dzieci�stwo gromu �
Znak b�yskawicy na sk�rze
Jak uk�szenie czarownicy z Salem.
Tu twardy j�zyk zapowiada�
Wy�sz� wymian�
Gniewnych uto�samie�.
Na razie trwaj�
Przymiarki fason�w.
Nios� m�j oleodruk
P�nagiego fauna
W poz�acanych ramach
Cztery ros�e nimfy
W sukniach mu�linowych,
Z odpustu w Mi�o�nie,
Do domu Rembrandta
W pi�knym Amsterdamie.
Jak ja si� poka��
W pejza�ach van Rijna
18
Ca�y w monochromiach?
Przecie� on w�chaj�c
Sproszkowane farby
Wyczuwa� natur�
W r�owych czerwieniach
I z�ocistych br�zach.
Chyba gdzie� w Berlinie,
W jakim� Bauhausie,
Na wytwornej tapecie Gropiusa,
Przeczekam z wiernymi nimfami,
A� pociemnieje odblask
P��cien van Rijna.
Albo zawr�c�
Z otwart� blizn� �wiat�ocienia
Ku praskim idyllom.
Na moim Montparnassie
Panicz z nog� w strzemieniu
Na brzegu potoku
Flirtuje z za�ywn� Tyrolk�.
Ona weso�o jod�uje,
On si� w s�uch zamienia �
Dwa cienie w plato�skiej jaskini,
Jak dwa ostrza oko moje rani�,
Po ciemnym widzeniu,
Jasne zmartwychwstanie.
19
Kwartet gor�czkowy
I. Wysoka G�ra
Dzieci�ce choroby lipca
Przywo�uj� mi�o��,
A przychodzi maligna
W zapachu terpentyny.
Ch�odne czere�nie
P�kaj� jak ba�ki krwi
Na spieczonych wargach.
Du�y st�j z malinami
Na parapecie okna
I pokryta szronem cukru
Powieka s�o�ca,
Opada powoli na dno.
Ferment przemiany
Wydaj�cy z siebie westchnienia,
Ledwo s�yszalny pomruk frukt�w.
Za oknem Wysoka G�ra
Ze szczytem przes�oni�tym dymami
Z praskich komin�w.
A ni�ej pochy�a biel
Schn�cych prze�cierade�
Na dalekich balkonach,
Jak szkielet lamparta,
Ten sam, opisany p�niej
Przez �Pap� Hemingwaya,
Zapomniany, polerowany wiatrem �
Nieustaj�ce pragnienie w�drowca,
Co stawia bose stopy
Na zmro�onym �niegu.
Pi�em wod� z czaszki lamparta,
Cho� stra�nik Wysokiej G�ry
Pop�dza� mnie:
�Szybciej, szybciej, bo
Zamarznie ci brzuch
I eksplodujesz�.
I wybucha�em
Na zielonej ��ce
Jak kula dmuchawca
W innym tym samym kraju
Pod nalotem szcz�liwszych wyobra�e�.
20
A babcia Marianna
Sk�ada�a mnie
Kawa�ek do kawa�ka,
R�ka do r�ki,
Noga do nogi.
W d�oniach zamykaj�c
�wietliste parasole mniszka.
Wo�aj�c do matki:
�Bronka, on chyba �yje�.
Ta czu�o�� ch�opskich kobiet,
Przeniesionych do miasta,
Zawsze w zgodzie z natur� �
Mam go,
Trzymam.
Wyrasta mu z szyi
Srebrny medalik.
Jak s�onko wschodz�ce,
Jak chaber
Z szafirowym oczkiem,
Co t�sknie �zawi,
Bo nie ma powrotu
Do p�l pod D�blinem.
�niwo s�onych pragnie�
Zbiera�y z mojej sk�ry
Ich szorstkie, zgrubia�e palce.
II. Oko
Wysokie gor�czki sierpnia,
O�ywiaj�ce ryciny
I obrazki w ksi��kach,
Kt�re przegl�da�em
Le��c w ��ku.
Oko egipskiego b�stwa
Trzymaj�ce pochodni�
Porusza�o si� gniewnie
I drobiny ognia
Parzy�y mi j�zyk.
Rozjarzone p�omykami ascezy
Magiczne ko�o
Obraca�o si� w ustach.
�ywio� podpowiedzi, nakazu �
Ufunduj sobie pierwsze s�owo,
Aby� nie pad� ofiar�
T�umu kar��w
Pod purpurowym niebem,
Graj�cych na piszcza�kach i lutniach.
21
Pierwsze s�owo,
Nie od Boga dane,
Ale przez Boga po�wiadczone,
Bieg�o jak bezpa�ski pies
Z ubogich barrios, favelas, callampas,
Nowojorskiego Bronxu
I dalekiego Targ�wka.
S�owo ostatnie w czytankach
Meksyka�skich �lepc�w �
Przebaczenie,
Z cichym skowytem
Liza�o mi uszy.
III. �aby
S�ynne choroby letnich popo�udni �
Dwie �aby w kusych kurteczkach
Ta�czy�y hopaka ku czci Szatana
Przy d�wi�kach ustnej harmonijki
Szatan to dentysta z drugiego pi�tra
�y� na koci� �ap� z pann� spod Zielonki
Szprycowa� si� morfin� i pi� zimn� mi�t�
I czasami �piewa� na balkonie
P�y� barko moja
A �aby wt�rowa�y mu nami�tnie
Rech rech rech
Rech rech rech
Pyta�em �ab przez grzeczno��
Czy choroba to grzech
Ech rech
Ech rech
To ci�ki grzech
IV. Piskorze
Ksi�ycowe majaki nocy,
Gdy dzieci�ce l�ki spiesz�
Na pomoc najbli�szym zdradom.
Ojciec zawieszony
Na ramieniu czerwonej gwiazdy
Potrz�sa� dzwoneczkami ?
Znak ostrzegawczy pijanego Ikara ?
A potem spada�
W lunatyczn� biel staw�w nad Rykami.
Piskorze chwyta�y �apczywie powietrze
Na p�yciznach p�uc.
22
Lamentacja
Na ptasim targu przy Stalowej
Nie ma ju� s�owik�w.
Zamilk�y zi�by.
Usn�y czy�yki.
Tylko w pustej klatce
Porzucona n�ka wilgi,
Skurczona ze staro�ci �
Tak d�ugo wspominamy
Szlachetny up�r,
Niez�omno�� postanowie�,
�e stajemy si� okrutni.
Mieli�my kiedy� dzieci�stwo
Barwne i �wiegotliwe,
Moje Ptaki i Ptaszki.
Nasze czapki niewolnik�w,
Nasze niewidki � rajskie pi�ra,
Nasze kolorowe czuby
I rozpostarte skrzyd�a,
Zapowiada�y pi�kniejsz� przysz�o��.
Jednak zdradzi�y nas wabie
Znajomym �piewem.
Uwi�zi�y podst�pnie
Zamaskowane gaje.
Pogrzeba�y ��ki umajone.
Utopi�y cieniste strumyki.
I kto nas zawiezie
Do ciep�ych kraj�w,
Moje Ptaki i Ptaszki?
W tekturowym pude�ku po butach,
W dziecinnej trumience,
Wy�o�onej czerwcow� traw�,
Z listkiem poleconym akacji,
Co nigdy nie zwi�dnie,
Kiedy nas nigdzie nie b�dzie.
23
Sk�ra ma�ych lodowc�w
Na skwerze
Przy ulicy 11 Listopada
Mia�em swoj� prask� Copacaban� �
Mecze dzieci�stwa
Od rana do zmierzchu
Letnie poranki
K�dy pi�ka wschodzi
I dok�d zapada
Ale plac do gry to tylko
Z�udzenie brazylijskiej pla�y �
Szarobury piasek
Pe�en szkie�ek rani�cych
Kolana i �okcie
I bramki z powietrza
Zamiast s�upk�w kamienie
I szczury szybkie mi�dzy kamieniami
Nie do obrony
Bo strzelane po ziemi:
Ich d�ugie ogony
Wznieca�y ob�oczki kurzu
Sta�em na bramce
I po ka�dym przepuszczonym szczurze
Moja biedna pi�ka sznurowana
Z cyckiem podwi�zanym
Jak p�powina
Toczy�a si�
Tam gdzie w wysokiej trawie
Le�a�a �ma nocna
Wyczerpana po pijackiej orgii �
Rozmazana szminka
Zacieki tuszu na policzkach
Bieg�em po pi�k�
W kierunku czarnej sukienki
W stron� satyny b�yszcz�cej w s�o�cu
24
�Patrz co mi zrobi�y
Te ch�opy�
Powtarza�a
Jakby by�a nakr�can� lalk�
Po ka�dym za wysokim strzale
Moja biedna pi�ka w �aty
Z pruj�cymi si� szwami
Pada�a
U jej st�p
Z polakierowanymi na czerwono
Paznokciami
U st�p podstarza�ej kobiety
Po kt�rych spacerowa�y mr�wki
�Patrz co mi zrobi�y
Te ch�opy�
Za ka�dym razem
Kiedy pi�ka l�dowa�a obok
P�osz�c roje much
Co si� unosi�y
Nad �lisk� od m�skiego nasienia
Satynow� sukienk�
Bieg�em po ni�
Bia�y sok mleczy
T�a� w przekrwionych oczach
Zasypiaj�cej lalki
Gdy bieg�em za umykaj�cym szczurem
�B�dziesz taki sam jak oni� �
Wyda�a z siebie ostateczny pomruk
Bo sen j� wreszcie obj��
I mocno przytuli�
A moja biedna pi�ka
Z jej biednym pantoflem
Porzuconym w wysokiej trawie
Najcichsz� tworzy�y par� �
Sk�ra ma�ych lodowc�w
Dymi�a zielonym ogniem
25
G�osy
Czasami s�ysz�,
Jak mnie dobiegaj�,
Zamieraj�ce z wolna,
Zas�dzone na wieczno��,
Co nie powtarza,
A jedynie chce si� wyspowiada�.
To nie �adne dalekie echo �
Bywa k�amliwe, zanadto ksi��kowe.
Kiedy� by�y �ywsze.
Mia�y sk�r�, w�osy, zapach tytoniu,
Pokostu, prasowanych spodni od garnituru.
�piewa�y piosenki � Ramon�, Titin� �
Nieco zdartym sznapsbarytonem.
Kiedy� by�y prawdziwsze.
Dziewcz�ce, kiedy porzuca�y dla zabawy,
Z najb�ahszych powod�w.
Kobiece w rozko�ysanym majestacie bioder,
Kiedy s�a�y zalotnie obietnic� i zdrad�.
Owdowia�e, zawsze tajemnicze i smutne,
Za kt�rymi wodzi�y m�skie s�owiki
I koguty g��d cielesnych wra�e�.
Co� g�o�no m�wi�y,
Co� dogadywa�y podniesionym tonem.
W ch�rze niedzielnym podzielone r�wno �
Na �miech, co zuchwa�ych u�askawia w por�,
I na p�acz, co ci�ko karze niepokornych.
Teraz si� oddalaj�.
Ledwie je pochwyc�, a ju� milkliwe
Odp�ywaj� swoim galaktycznym torem.
G�osy dzieci�stwa,
Wielog�osy u pocz�tku nieba,
Coraz cie�sze po pogromach czasu.
Niekiedy noc� bior� na odwag�
I je wyprowadzam
Ku u�pionym s�u�ewieckim ��kom,
�eby o�ywi� ich os�ab�e brzmienie �
Potok tam p�ynie nie pierwszej czysto�ci,
Za to szemrze pod kamiennym mostkiem
Niczym dziewicze �r�d�o Aretuzy.
Dzikie kaczki, zamiast oczka przymru�y�,
Nuc� p�ochliwe ko�ysanki.
26
Ja tej idylli ze skaz�
Wielkomiejskiej zag�ady
Za bardzo nie dogl�dam,
Bo zawsze wi�cej o naturze
Znajduj� w pami�ci.
Lecz dbaj�c o jej
Kruche instrumenty,
Nak�aniam g�osy dzieci�stwa,
By wnikn�y w ka�d� chwil� d�wi�czn�
Dzisiejszego trwania.
By si� powt�rzy�y g�o�niej
W szmerze potoku,
W szele�cie nadbrze�nych szuwar�w.
Jak te istnienia pojedna�,
Z�o�one z ludzkich pragnie�
I boskich konkret�w?
Jak� da� im swobod�
Wieczystych powi�za�?
Gdy roz��czenie dr��ce
Od ch�odnych powiew�w wrze�nia
Przychodzi niespodzianie,
Aby mnie po�egna�:
�Zosta�, bo jeste� �miertelny�.
Ju� ��d� moj�
Odprawiaj� na Cyter�
Z g�osami mi�o�ci.
27
Ballada peryferyjna 1950
To nie jest hiszpa�ski wiecz�r,
Cho� zapach ja�minu
Z balkon�w Sewilli
Tak s�odko usypia
W ogr�dkach Zacisza.
Nie czekaj, mamo.
Ja z ta�c�w nie wr�c�.
Wok� dech,
Co si� uginaj�
Pod nogami ta�cz�cych.
W �wietle �ar�wek,
Co daj� z�udzenie lampion�w,
Panny kr��� parami.
Obnosz� bluzeczki uszyte z jedwabiu,
Co lekko si� ko�ysz�
Jak czasze spadochron�w.
Piersi panien pe�niejsze od westchnie�
Nie dla nich koronki
I zwiewne mantyle.
Nie dla nich sangrija,
Lecz smak oran�ady.
Nie czekaj, mamo.
Trzydziestu fetniak�w
Trzyma za w�osy
Trzydziestu frajer�w,
Nisko, przy ziemi,
By wzi�� ich pod fleki.
Trzydziestu urkies�w
Z ostrymi kosami
Szuka trzydziestu serc.
Nie czekaj, mamo.
To nie jest hiszpa�ski wiecz�r
Z romanc� niesion�
Na strunach mandolin.
�a�obne tango, ostatnie tango,
Harmonia p�aczliwie wygrywa.
28
Burza nadci�ga od Annopola.
Grzechocz� na wietrze �ar�wki.
Panny w pop�ochu gubi� u�miechy.
Do skoku czaj� si� urki.
B�yskawica jak n� cienki
Ma zimne oczy zab�jcy.
Z trzydziestu fr�jerskich serc
Jedno obficie broczy.
Ja z ta�c�w nie wr�c�.
Na pustych dechach
Dziewczyna zdejmuje
Buciki po starszej siostrze.
Rozpuszcza w�osy w ulewie.
Szmink� o smaku wi�ni
�akomie zlizuje z warg.
Ta �mier� nie lubi pomara�czy.
Ta �mier� na Zaciszu zostanie,
A nie w�r�d wzg�rz Salamanki.
Nie czekaj, mamo.
Ja z ta�c�w nie wr�c�.
29
Debiut z anio�em
Tomaszowi Burkowi
Och, ten Grochowiak...
35 lat temu, za czas�w Gomu�ki,
B�d�c zal�knionym dzieckiem,
Pierwszy raz go nawiedzi�em
W redakcji na Kopernika
Albo gdzie� w pobli�u.
Z wierszem anielskim �
Zaledwie pierwocin�
Bledsz� od anio�a.
Sta� na szczycie schod�w. �
Niech pan wejdzie � zawo�a�.
Szed�em wi�c pod jesie�
Jak krwawi�cy owoc.
Wst�powa�em zim�
Niby Napoleon do p�on�cej Moskwy.
Wiosn� si� wlok�em
Przez wysoki las badyli,
Bo tego roku lata nie by�o.
Och, ten Grochowiak...
Doj�� do niego pod g�r�,
To znowu si� stoczy�.
Wieczory omin��
Niczym statki bez �wiate�,
Ko�ysane smutkiem.
Rankiem si� obudzi�
Na stole bilardowym,
Licz�c obola�e kule,
Co cudem tylko usz�y
Z powsta�czych karamboli.
Do po�udnia przetrzyma�
Z kacem czerwie�szym
Ni�li piwonie w ogr�dku.
??Gdzie pan by� tak d�ugo? � zapyta�.
??�mier� odwodzi�em na inn� planet� �
Chcia�em zab�ysn�� przed obliczem mistrza.
??�mier� jest panienk�, rumieni si� w por� �
On na to, z ptasim u�miechem,
W�ze� krawata doci�gaj�c,
30
Jak katowski stryczek.
� Nie wiem, czy podo�am.
Czy potrafi� tyle po��czy�... � urwa�em.
� Najpierw wiersz trzeba zobaczy�
W aureoli z drutu.
Sztywny na pokaz, lekki za� jak go��b,
Kiedy podlatuje, by dziobn�� puent�.
I doda�: � Zamiast puenty
Mo�na u�y� sekatora.
I ujrza�em mojego anio�a
Na skrzydle gazety.
Schodzi� w�sk� szpalt�
W debiutanckiej trwodze.
Nagi, w przezroczystej sk�rze.
Tak g�adkiej od ramion,
A� do palc�w n�g,
�e zdj�� j� mog�em
Jednym poci�gni�ciem �
Jak najbielszy obrus
Z mieszcza�skiego sto�u
Po uczcie pragnie� i g�od�w.
Aby ods�oni� g��boki d� Afryki,
Gdzie gnije bezpowrotnie
Uci�ta noga Rimbauda.
Och, ten Grochowiak...
Dzi� cichcem zdradzony.
Prawie zmilczany w ciemnej swej Ojczy�nie.
Gdzie ch�tniej mi�uje si� �ywych,
Ale nie umar�ych.
Bez sitwy za �ycia,
Po �mierci w ko�owrocie
Podziemnych zaistnie�,
W ciasnym gorsecie uchybie� i racji.
Budzi si� niekiedy na odlot jask�czy,
Pytaj�c niepewnie:
Czy dzielnych chowaj� z dzielnymi?
Czy kanalie k�ad� na ostatni dzwonek?
To mu pokazuj� hollywoodzkie piece
Dymi�ce popio�ami upad�ych gwiazdor�w.
A on podparty obiema garstkami,
Zaci�ni�tymi, by nie zgubi� formy,
Co tyle w nich ognia buzuje,
�e da�oby si� ogrza� zzi�bni�t� kaplic�.
Jeszcze konik go poci�gnie
Po p�ytkich w�do�ach,
Stukaj�c kopytkiem.
Jeszcze go sowa wypatrzy,
31
Zanim z noc� ku rosom si� schyli.
Dok�d si� udali ci n�jsprawiedliwsi?
Rachuj� chwile jak lichwiarz monety.
A ci pami�tliwi?
Senni pilnuj� wierszy, posad i kredens�w.
Patrz� na Narew o zmierzchu.
Przecieka w bezruchu.
W bezp�yni�ciu niknie.
A kiedy raptem zapominam,
�e od zmar�ych sprzeciw i podnieta
Id� w rz�dzie do naszych
Migotliwych swob�d,
Rzeka poruszona
Wchodzi mi�dzy drzewa,
Skacze mi do oczu.
(sierpie� 1995 � Kiko�y)
32
Czarne wst��ki
Przyjacio�om�my�liwcom z 1947 roku
Bitwa o Angli�
Sko�czy�a si� dawno,
Jednak niebo nad Prag�
Wci�� by�o angielskie.
Zielone jak trawa
Na boisku Chelsea.
A my na Spitfire�ach,
Na Hurricane�ach,
Spadali�my z g�ry
Na karki Messerschmitt�w.
Ch�opi�ca za�oga
Od kapitana Zumbacha
I kapitana Maka,
Z Dywizjonu 303.
Pogromcy Focke�Wulf�w,
L�dowali�my o zmierzchu
Z przestrzelonymi skrzyd�ami
Na skwerze przy Konopackiej.
Pachnia�y kana�em La Manche
Rozkwitaj�ce akacje.
S�l Atlantyku pr�szy�a
Drobnymi p�atkami.
Nie liczyli�my strat,
Chcieli�my zwyci�stw,
Rysuj�c na piasku
P�on�ce ogony
Ostatniej eskadry Luftwaffe.
W kinie �Syrena� na In�ynierskiej
Toczy�y si� walki powietrzne.
Dawali �M�ciwego jastrz�bia� �
Ameryka�ski obraz
O za�odze lataj�cej fortecy
Walcz�cej z Japo�czykami
Gdzie� na Filipinach.
Nieletnim wst�p wzbroniony.
U wej�cia, za szk�em gabloty,
U�miecha� si� do nas
Sier�ant Winocki,
33
Grany przez Johna Garfielda.
Id�cie do domu, ch�opcy.
Wojna si� dla was sko�czy�a.
Rozdawa� gum� do �ucia �
Mi�towy prostok�t
W srebrnej koszulce:
Nagrod� pocieszenia.
Jednak niebo nad Prag�
Wci�� by�o londy�skie.
Niepokoj�ce i mroczne
Jak ziele� Regent�s Parku
W pierwszych podmuchach burzy.
Biegli�my w strugach deszczu,
Skacz�c przez ka�u�e,
Gubi�c na zakr�tach
Pomara�czowe kule piorun�w.
Do swoich Spitfire��w,
Do swoich Hurricane��w,
Wierz�c, �e rankiem
Zn�w si� powt�rzy
Ten lot bojowy
Dzieci�cej wyobra�ni.
Lecz w nocy
Porwany entuzjazmem
Oddzia� budowniczych
Pocz�� przemienia�
Nasz pas startowy
W pole uci�tych g��w.
Z zimnego �wiat�a Wschodu
Powoli wyrasta�y tysi�ce oczu
O�lepiaj�cej jutrzenki swobody.
Od kt�rej przedmie�cia w�os�w
Powstan� jak na rozkaz.
J�zyki ulic pope�zn�
W stron� milcz�cych s��w.
Serca podw�rek uderz�
Rytmem defiladowych krok�w.
Szyje fronton�w zaci�nie
Czerwie� zach�annych flag.
Czarne wst��ki b�d� powiewa�
Na cmentarzysku
Naszych Spitfire��w,
Naszych Hurricane��w.
Naszych niecierpliwych sn�w.
34
Autoportret z clownem
I
Jad�em szybciej ni� ros�em.
Ros�em szybciej ni� ubranka.
O, Monsieur Flaubert.
O, Gospodin Dostojewski.
O, Herr Kafka.
W ka�de �wi�to elegancja �
Za kr�tkie r�kawki,
Za kr�tkie spodenki,
N�ki jak patyki,
Na makowej g��wce
Czapka marynarska,
Oczu nie wida�,
Uszu nie s�ycha�,
Ch�opiec w czarnych ramkach.
O, Monsieur Flaubert.
O, Gospodin Dostojewski.
O, Herr Kafka.
II.
�ni�em szybciej ni� �y�em.
Zawsze z wyprzedzeniem �
Najpierw zobaczy�em,
Zanim przeczyta�em.
W ogrodach wisz�cych Europy,
W ogr�dkach rozrzuconych
Na ty�ach rajskich nieu�ytk�w,
W cieniu kuchni polowych
Zdradzieckich klerk�w
Z psami walczy�em o brukiew �
Zawsze co� na z�b, mon ami.
Zawsze na czubkach palc�w,
Z nitk� jedwabn�
Zap�tlon� na ko�cu j�zyka,
By si� nie pogubi�
W ciemnych alejkach,
Na piaszczystych gruntach
�Le cadavre exquis�1
W�r�d ciernistych krzew�w
�Che fece... ii gran rifiuto�2
Przeczuwa�em zaledwie
1 �Le cadavre exquis� znaczy tyle, co �Wytworny trup� � ulubiona zabawa�gra surrealist�w.
2 �Che fece... il gran rifiuto� to tytu� wiersza Kinstandinosa Kawafisa. Tytu� wzi�ty z �Boskiej komedii� Dantego.
W t�umaczeniu Zygmunta Kubiaka: �Kt�ry dokona� (...) wielkiej odmowy�.
35
Mowy wytwornej struktury,
Gdzie pi�kno to konieczne z�o,
A dotyka� ludzi kwiatem,
To zjada� ich natur�.
O, r�o apopleksji.
O, tulipanie ca�y w drgawkach.
O, go�dziku kaszl�cy krwi�,
III
�mia�em si� ch�tniej ni� smuci�em.
Bo my�la�em, �e tak trzeba.
Przymusowo blisko ziemi:
Imperatyw spada z Kanta,
Nigdy za� nie spada z nieba.
�mieszne by�y panie w r�owych halkach.
�mieszni panowie w pepegach.
�mieszna �piewaczka od podw�rka,
Naga, na balkonie,
W samych tylko szelkach �
To nie kino francuskie,
To Wenus trzepi�ca ratlerka.
Pyta�em cz�ciej ni� s�ucha�em:
Czy tak zawsze b�dzie?
W ob��dzie przysz�o�ci.
W kulej�cych podskokach idea��w.
W grozie konieczno�ci.
W uczuciowym zam�cie.
Czy cho� raz kiedy�
Jeszcze si� za�miej�?
Czytaj�c Janusza Krasnego
Pos�pne opisy przetrwania.
Czy �miech to jedynie
Zabawka odebrana �wiatu
Zaledwie na chwil�?
Wci�� mnie prowadzi za r�k�
Ociemnia�e dziecko,
Co w po�piechu w�druje
Ku bia�ym oczodo�om clowna,
By wzbudzi� kr�tk� rado��
Z odzyskanego obrazka.
Dajcie nam wi�cej czasu �
Panie Flaubert,
Panie Dostojewski,
Panie Kafka.
36
Scena rodzinna z uchem
To by�a
�wietnie si� zapowiadaj�ca rodzina.
W mieszkaniu na Wile�skiej
Pachnia�o past� do pod��g
I pudrem �Miraculum�.
Pory roku i po��czenia krwi
Odmierzane tym samym rytmem
Nie zwiastowa�y nadej�cia demokracji.
Nie spodziewajcie si� zmian tam,
Gdzie nie istniej� zasady �
Czasami �piewa�y cienko
Kryszta�owe karafki w kredensie.
W pokoju jadalnym moja matka i m�j ojciec siedzieli za sto�em, naprzeciwko siebie.
Matka po�o�y�a ojcu na talerzu swoje ma�e ucho o czekoladowej barwie.
Najpierw oderwa�a je lekko i bezg�o�nie � to by�o cacko wyprodukowane w Zak�adach
Cukierniczych im. 22 Lipca (dawniej E. Wedel), z dyndaj�cym z�otym kolczykiem. To
cacko mia�a przyklejone w tym miejscu, co zawsze prowokuje do szept�w i poca�unk�w.
Znowu ucho na obiad? � denerwowa� si� ojciec. Uj�� ciemnobr�zow� ma��owin� w dwa
palce i rzuci� na m�j talerz.
Nie karm dziecka przy stole � powiedzia�a matka z �agodnym wyrzutem.
Pocz��em szarpa� z�bami jeszcze ciep�e ucho.
Jaki pi�kny pies! � zawo�a� ojciec. A matka si� �mia�a odrzuciwszy g�ow� do ty�u.
Siostra pochyli�a si� w moj� stron� i wyszepta�a: tobie daj� wszystko, mnie nic. Ja te� lubi�
czekolad�. Napisz� do prezydenta Boles�awa Bieruta, �e jednych si� wywy�sza, a drugich
poni�a.
Nie szepcze si� przy stole i nie je r�kami � upomina� ojciec, zaci�gaj�c si� g��boko �Belwederem�.
Zn�w strzepujesz popi� na pumpy � upomina�a ojca matka, bledn�c zw�aszcza na czole.
Wszed�em pod st�, bo nigdy nie wiadomo, co si� mo�e zdarzy� po takiej reprymendzie.
Wyjd� stamt�d natychmiast! � zawo�a�a matka.
Wyjd� stamt�d! � zawo�a� ojciec.
Wyjd�! � zawo�a�a siostra.
Matka: � Ma to po tobie.
Ojciec: � Po mnie?
Matka: � Nawyk okupacyjny.
Ojciec: � Za okupacji nigdy nie chowa�em si� pod st�.
Matka: � Chowa�e� si� z bimbrem.
Ojciec: � Tylko raz, �eby si� nie zmarnowa�.
Siostra: � Napisz� do prezydenta Boles�awa Bieruta.
Matka: � To pisz.
Ojciec: � Pisz.
Matka spojrza�a pod st�: � A ty, synku, co powiesz?
Ja: � Niech pisze.
Matka: � Smakowa�o ci ucho?
37
Pokiwa�em twierdz�co g�ow�. Smak jej ucha w�druj�cy przez wszystkie kontynenty. Z�owiony
gdzie� w Kalkucie, wraca� ku wybrze�om Portugalii. Perfumowana gorycz i metaliczna
rozwi�z�o�� � dzieci�ce pokarmy dla m�zgu i brzucha. Kr���ce zawsze po obwodzie,
po zewn�trznym torze pragnie� i nami�tno�ci.
To by�a naprawd�
�wietnie si� zapowiadaj�ca rodzina.
Nie ma ju� mieszkania na Wile�skiej.
Wywietrza� zapach pasty do pod��g
I zapach pudru�Miraculum�.
Pory roku i po��czenia krwi
Uleg�y arytmii czasu �
Upalne listopady, zimne lata,
W ludzkim potopie niedoskona�o�ci.
Nie doczeka�y nadej�cia demokracji.
Cho� jeszcze czasami
S�ycha� cienki �piew
Kryszta�owych karafek w kredensie,
Z niezmiennym refrenem:
Nie spodziewajcie si� zmian tam,
Gdzie nie istniej� zasady.
38
Wyspa wieprzy
Tej jesieni w�a�nie
�egna�em si� chmurnie.
Pora to zwi�z�a
Jak pleciony koszyk �
Na ulicznych straganach
Jab�ka ci�arne
Wypina�y brzuchy.
Powleczone popio�em,
Jakby ziemska dojrza�o��
Bra�a si� z ob�ok�w,
Z tych niewygas�ych ognisk,
Co po niebie w�druj�
Gubi�c zetla�e aureole
Ostatnich anio��w dzieci�stwa.
Tej jesieni w�a�nie,
Nie przywyk�y do buntu,
Ledwie nastroszony,
Przekroczy�em granic� szlachtuza
Na ulicy Jagiello�skiej.
Z pobliskiej rampy kolejowej
Dobiega�y pokrzykiwania ludzi
I kwik �wi� wyp�dzanych z wagon�w.
Spoceni naganiacze
Uzbrojeni w drewniane pa�ki
P�dzili oporne sztuki,
Rozdzielali gryz�ce si� wieprze.
Zaganiane do w�skiego boksu,
St�oczone i naznaczone
Czerwonymi krzy�ami na grzbietach
Oczekiwa�y na rze�.
Rz�dy ruchomych hak�w
Obraca�y si� niczym karuzela.
Na hakach p�tusze
W p�sowych kamizelkach �eber.
Na p� przeci�tych,
Na mod�� element�w,
Zakr�conych jak u Mirona
I troch� przegi�tych.
Gra�a muzyka �
Jaki� �Wiede�ski kaprys�
Na radiowej fali
W rytmie pokrywek
39
Podskakuj�cych na garnuszkach,
W kt�rych gotowano trofea:
�wie�e serca kabana,
Prosto z trzewi wyj�t� w�tr�bk�.
Tej jesieni w�a�nie
Wita�em si� z cudem �
Cho� bywa daremny,
To si� czasem uwidacznia
Poprzez cienk� materi�
Podaj�c instrumenty �aski.
Wi�c flet przestroiwszy
Z ch�opi�cych zadziwie� i wzrusze�
Na twardsz� konieczno�� ucieczki,
Zagra�em melodi� odwrotu.
I sz�y za mn� wieprze
Przez bram� szlachtuza.
Przez ko�ski targ na Grochowskiej.
Przez Koziej G�rki wyraje,
Ku kaw�czy�skim ��kom.
Przemarsz mieli�my lotny
Jak z magii us�u�nej
Wystrugany wielop�at,
Co unosi tu� ponad brukiem,
Wiedzie g�r� przez pokrzywy,
P�oty przesadza,
Omija zaro�la.
Dzi�b sw�j srebrny kieruj�c
W stron� wyspy ocalenia.
A gdy stan�li�my na ��ce
Przygas�ej od ch�od�w pa�dziernika,
Cisza zapad�a nieludzka,
Jak przy powt�rnym straceniu,
Bez mrugni�cia powiek.
Zwierz�ta �by ci�kie zadzieraj�c
W�szy�y zapach krwi,
Co zosta� w granicach szlachtuza.
Milcza�y tr�bki mi�osierdzia.
Zamilk�y zakl�cia o godn� �mier�
Dla naszych braci zwierz�t.
Od horyzontu nadci�ga�y
Roje po�yskliwych much.
D�wi�ki muzyki �
Jaki� �Wiede�ski kaprys�
Na radiowej fali.
Gwar naganiaczy
40
I klekot drewnianych pa�ek.
Tej jesieni w�a�nie
�egna�em przemienne struktury
Nieskalanych obietnic,
Pr�nych wyswobodze�.
Jeszcze nieruchomo trwa�y
Po�r�d zaburze� wiary i bezsensu.
Ch�tne do podr�y wtedy,
Gdy karmione mi�sem wieprzy.
��ka wydawa�a z siebie
Pomruki urokliwych g�od�w.
By si� przypodoba�,
Zalotnie rozchyla�a
Ciemny labirynt kretowisk.
Stado zwierz�t przej�tych
Groz� bliskiej zag�ady
W �a�obne obrasta�o wie�ce
Z bladych zi�,
Z kwiatk�w ledwo �ywych.
Widzia�em �
Na tym miejscu wyrasta�
Las czerwonych krzy�y.
41
Pierwsza mi�o��
Gra�ynie
W majowy wiecz�r,
Gdy przygasa� gwar ulicy,
Pie�� zwielokrotniona
Kr��y�a po zau�kach �
Lebiediew�Kumacz:
�Szyroka
Strona
Moja� �
Z otwartych garde� �ko�cho�nik�w�,
Na kamiennych progach nocy,
Ledwie ko�ysanka.
I dymy od dworca,
Jak ob�oki senne,
Nadci�ga�y, aby nas otuli�.
To wystawanie w bramie.
Poca�unki lekkie i ciche,
�eby nie obudzi�
Naj�wi�tszej Panienki,
Co w mrocznej niszy
�ni�a o anielskich zast�pach.
Cho� jedynie obrazek anielski
Sp�ywa� z wysokiego pi�tra �
Twarz dziecka w uchylonym oknie
�egna�a nas najczulej.
��eby� mnie zawsze pami�ta�a�.
��eby� mnie pami�ta��.