3721

Szczegóły
Tytuł 3721
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3721 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3721 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3721 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy G�rza�ski Debiut z anio�em Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 Kiedy by�em ma�y, doznawa�em dw�ch sprzecznych uczu�: strachu przed �yciem i zachwytu nad �yciem. To normalne u nerwowego lenia. (�Moje obna�one serce� � Charles Baudelaire) 5 �piew kapitana Nemo Jest taka ulica Wile�ska na Pradze, Nad kt�r� nigdy nie przelatywa�y W�drowne �urawie. Tylko stada wron W mgie�ce grudniowej. Tylko go��bie ko�uj�ce wysoko W czystym powietrzu majowym. A tramwaj w granatowym zmierzchu Mkn�cy �rodkiem jezdni � Rozjarzony od wewn�trz ��tawym �wiat�em � Wi�z� na tylnym pomo�cie kapitana Nemo. Ach, ten Caruso podwodnej podr�y, Wabi�cy �piewem ch�opc�w Z okolicznych dom�w. I biegli za nim ci, Co nie potrafili szybko ucieka� Przed umundurowanymi psami � Poprawczaki pe�ne by�y Samotnych kr�tkodystansowc�w. I ci, co mieli p�j�� do wojska, By s�u�y� ku chwale ojczyzny. Twardziele, t�gie chojraki, Kt�rych w ko�cu z�ama�o Prawo podmiejskiej dintojry. I ci z dobrych dom�w Poddani kaprysowi chwili � Dobiec do rogu i zawr�ci�, Bo ju� zapisano im zaw�d: in�ynier. I ci drobni marzyciele, niebieskie ptaki, Wytatuowane cwane gapy, Ministranci, maminsynki, lelije. Pikieciarze z atolu Bikini W marynarach z samodzia�u I w skokach trzy razy szytych. I ci, co r�n�li si� mojkami Za bilet na ostatni seans filmowy, Bo akurat dawali �Dzieci ulicy�. 6 Widzia�em ruchom� biel koszul W g�stniej�cym mroku. S�ysza�em ich oddechy, Czu�em zapach rozgrzanych cia�. By�em ich kochank� na wysokim pi�trze, Przywi�zan� do wszystkich luster, Do swojej sukienki i szminki, Do stosu pacierzowego, Do w�os�w i paznokci, Do najdro�szej limfy, �eby nie ulec �piewnej pokusie kapitana Nemo. A� ich poch�on�� wir ciemnych galaktyk. 7 Stawy Trzeci dzie� grudnia 1938 roku To by�a niedziela. Przypr�szona cienkim �niegiem Niby cukrowym pudrem. Niebieska nitka termometru Opada�a coraz ni�ej, Nawijaj�c si� na k��bek rt�ci. Us�ysza�em g�os matki: �Mr�z wytraci robactwo�. Us�ysza�em g�os ojca � Upolowa� w�a�nie mysz pod tapczanem: �Trzeba si� b�dzie przenie�� do miasta�. Us�ysza�em g�os akuszerki: �Teraz s� takie czasy, �e akuratniejszy by�by blondyn�. Czyje� r�ce unios�y mnie w g�r�, �eby oswoi� z l�kiem przed spadaniem. Czyje� z�by sprawdza�y twardo�� mojej sk�ry, Czy uchroni od ognia i ch�odu. Czyje� palce bada�y pokryw� j�zyka, Czy si� przysposobi do milczenia syren. Opukiwano mi czo�o, Zaciemniano oczy, Gubiono na niby I odnajdywano szcz�liwie Po�r�d domowej tu�aczki traktem amfilady. Przyszed�em na �wiat, kt�ry zaledwie Wietrz�c zapach po�ar�w i rzezi, Ju� si� szykowa� do godzin przetrwania � Zabaw� przemienia� w praktyczny obyczaj Gaszenia s�o�ca przed nadej�ciem wschodu, Chowania ksi�yca, zanim si� z nocy wytoczy. Krajobraz moich narodzin pochyla� si� czule Ku swoim zasiekom z ��z �zawi�cych, Westchnie� tatarak�w. Jeszcze pod bezchmurnym niebem, Na stawach pokrytych lodem �lizga�y si� dzieci. Spieszy�y si� � wszak to Ostatnia zima niepodleg�o�ci. 8 Dzieci rodzi�y dzieci Po�r�d okrzyk�w i �miechu. Wci�� pojawia�y si� nowe. Dziewczynki holendrowa�y, Trzymaj�c lalki w obj�ciach. Ch�opcy �cigali si� z psami W uschni�tych, �ami�cych si� trzcinach. Nie by�o nocy tej zimy. Mro�ny, bezkrwawy por�d Odbiera�y kobiety stoj�ce w oknach, Wpatrzone w p�powin� horyzontu, Kt�ra z wolna Zaciska�a si� Na ich szyjach. 9 Ko�ska centryfuga Na rogu Wile�skiej i Zaokopowej By�a ko�ska jatka. A na jej wystawie, Zamiast girlandy z podrob�w, Wisia� wypchany ryboje�. Kolczasty, wy�upiasty, Na nitce cienkiej. Poruszany lekkim cugiem. Gdy na� patrzy�em z g�ry � Zamiera� w p�obrocie. Gdy filowa�em z do�u, Obraca� ku mnie Swoje jedyne Wytrzeszczone oko. A w �rodku, u ko�skiego rze�nika, Strojna praska Ameryka. Gabardyna, brylantyna, Ondulacja, krem �Halina�. Jeszcze jaka Ameryka. T�um przy ladzie si� przepycha. To jest Ameryka, To s�ynne USA. .......................... W Ameryce s� miliony, Mo�na mie� a� cztery �ony. To mi dopiero raj. Zamiast �wi�skiego ryja Ko�ski �eb z Arizony. Gdzie tam, panie, Ameryka. To id� pod n� Nasze kawaleryjskie bu�anki � S�odkawy smak pobojowisk Zatopiony na dnie garnk�w. Te zrazy we flircie Z bobkowymi listkami I zazdrosne kr��enie Ziarenek pieprzu. Czasami zadudni hacel � Wspomnienie garnizonowych parad. 10 Jaka tam, panie, Ameryka. To na ulicy Ma�ej Spocone ko�skie zady, O bruk uderzaj� kopyta. Bato�� w�glarze chabety, B�dzie z nich niez�a zagrycha. A w nocy, u ko�skiego rze�nika, Na wygaszonej wystawie Migota�o wytrwale oko ryboje�a, Wskazuj�c mroczny tor ocalenia W bezmiarze w�d oceanu. I p�yn�o przez wzburzone fale Stado koni, co usz�o szcz�liwie Do moich ch�opi�cych sn�w, Do moich pastwisk na r�wninie. Grzywy rozwiane, czarne konie. Nad nimi bia�y szybowiec ? Anio� Str� Pacyfiku Zrzuca� im trawy zielone. 11 Podr�e Skiapody Stawia�em pierwsze kroki. Pi��set pierwszych krok�w. Mo�e pi�� tysi�cy. Nie ustalono dot�d rzeczywistej liczby krok�w, kt�re ma do pokonania dziecko, �eby poczu� si� my�liwym lub policjantem. Przyszli tropiciele �lad�w pantery nosz� buty detektyw�w �ledz�cych handlarzy �ywym towarem. Jednak nie jest jasne do ko�ca, czy pierwsza krew bywa dziedziczna. Jedno nie ulega kwestii � dzieci�stwo sk�ada si� z samych pocz�tk�w. M�wi si� o trzydziestu tysi�cach. B�ogos�awione pocz�tki, kt�re oddalaj� natr�ctwo czasu. Sebastiani i Proctor podaj� w przybli�eniu, �e sze��set tysi�cy pierwszych krok�w dziecka to zaledwie przedsmak prawdziwej podr�y. Nie jest istotne, czy ma si� dwie nogi, czy jedn�. Doliczaj�c nawet jednor�kich i jednookich. Mity nie s� bezwarunkowe. Mia�em tylko jedno udo i wielk� stop�. �Mog�em si� ni� zas�ania� od promieni s�onecznych� oraz �jakoby biega� z nadzwyczajn� szybko�ci��. Tak jest zapisane w ksi�gach �redniowiecza. Dzieci�ca t�sknota za monstrum Dzieci�ce pragnienie ucieczki. By�em Skiapod�, po�yka�em j�zyk i jedno oko, �eby zmniejszy� op�r powietrza. Ucieka�em dooko�a sto�u przed razami wojskowego pasa. A ojciec goni� mnie z pijackim okrzykiem: �Potworze!� Bieg�em w powietrzu na jednej nodze, omijaj�c zeppeliny i spopiela�o meteory. Widzia�em samotnie �egluj�c� g�ow� konkwistadora Yasco Balboa, uci�t� w Panamie, �cigan� przez skrzydlate psy. Widzia�em Indian Jivara, jak na grzbietach sennych wieloryb�w palili ogniska, a g�owy wrog�w zatkni�te na dzidach niby czerwone latarnie podrygiwa�y w powolnym rytmie ta�ca. S�ysza�em modlitw� Daniela Defoe, powtarzan� przez t�um skutych �a�cuchami galernik�w, uczepionych tratwy tak lekkiej jak morska trawa: �Bro� mnie. Panie, przed n�dz�, abym kra�� nie musia��. Ucieka�em, bieg�em, niesiony napowietrznym wirem, ku peronom pobliskiego Dworca Wile�skiego. Fantomy z bia�ymi twarzami Szybowa�y nade mn� 12 I szepta�y czule: Nie mo�na odbi� Od brzegu liliowych bz�w, S�odkich owoc�w morwy I rajskich jab�onek, Gdy� broni dost�pu Do bram interioru Rozgwie�d�ony szlak Sw� gro�n� Natarczywo�ci� granic. Dorasta�em powoli w wyimaginowanej podr�y. 13 Zimny po��w deszczy Podobno porwali mnie Cyganie, A mo�e najady Z orszaku bo�ka Pana. Daremne zakusy wdzi�cznej mitologii � Ojciec na czele watahy motocyklist�w Odbi� mnie pod Rykami I przywi�z� na warszawsk� Prag�. Rok 1945, wczesna wiosna. W pobliskim Garwolinie Urodzi� si� Krzy� M�trak. Prosi�em: tato, pojed�my do Garwolina, Chcia�bym poszpera� w bibliotece Krzysia. Albo do Kostka Pie�kosza, Kt�ry pod �elechowem wschodzi ozimin� � Cho� Kostek zazieleni� si� Dopiero osiem lat p�niej. W roku �mierci Wissarionowicza Stalina. O roku �w, gdy na ulicy Grochowskiej Funkcjonariusze UB Zaaresztowali koz� Z tablic� przytwierdzon� do rog�w: �Jaja, mas�o, ser, s�onina, Jad� do Stalina, A ja, biedna koza, Id� do ko�choza�. Prosi�em: tato, pojed�my do Garwolina. Albo pod �elech�w. Albo do Trembowli, Kuczma�skim, podolskim szlakiem � Drog� od wschodu, Przez kt�r� wpadali Tatarzy Do Rusi Halickiej. Prosi�em: tato, pojed�my, Wsz�dzie jest blisko, Nigdy nie b�dzie bli�ej. 14 Nic z tego, synu. Nic z tego. Ojciec spieszy� si� na popijaw� Z okazji odzyskanego dziecka, Kt�re porzuci na zawsze Dla Dzikich P�l, Dla kozackiej swobody � Gdzie za Dnieprem step szeroki, Gdzie �za riczkoju wohni horiat� W kieliszkach barowych. A na Bohu okonie si� rzucaj� G�uszone basem saksofonu. Czemu mnie oddali�cie. Cyganie. Czemu mnie zdradzi�y�cie Najady lekkomy�lnie pi�kne, Skulonego w koszu motocykla, Sp�tanego przestrzeni� mijanych p�l. Gdy wraca�em na Wile�sk� W asy�cie kracz�cych gawron�w � Dojrzewa�a wilgo�, p�cznia�y aorty. J�zyk jak s�ony li�� Trzepota� na wietrze. Zbli�a� si� zimny po��w deszczy. 15 Martwa natura z kogutem Panu Zbigniewowi Herbertowi Mia�em sw�j praski Montpamasse, od frontu, z pelargoniami na balkonach. Nie da si� tego por�wna� do pomara�czowej b�yskawicy roz�wietlaj�cej szaro�� mur�w. To raczej ma�e wyb�yski czerwieni i fioletu w drewnianych skrzynkach, zawieszonych nad przepa�ci� ulicy. Nie�miertelne kwiaty zakochanych praczek i samob�jc�w. Triumfalna brama kamienicy, o kt�rej zapomnia�y secesyjne b�stwa. Gin�ce pomruki leniwych tygrys�w z jedwabiu w kamiennym ch�odzie klatki schodowej, gdzie na najwy�szym pi�trze, na b��kitnym plafonie �miga�a jask�ka wabi�c szczebiotem: Wit wit, cywit cywit, Widewidid. O�ywa�y na chwil� Ptasie obietnice � Uszy�abym ci r�kawiczki, Uszy�abym ci r�kawiczki, Ale nie mam niciii... A w oficynie labirynt ciemnych korytarzy, pe�en porzuconych przedmiot�w � rower�w bez k�, sczernia�ych balii i zakurzonych karton�w UNRR�y. �owi�em uchem d�wi�ki dobiegaj�ce zza mijanych drzwi � Matko bo�a rodzicielko Ene due rabe Spoza g�r i rzek Wyszli�my na brzeg Zjad� Tadeusz �ab� Znasz ty ten domek w Toledo Skryty w kratach automatach �amie mnie w krzy�u B�dzie pada� �nieg. Te ubogie emocje, uniesienia, p�yn�ce z ochryp�ych patefon�w. Ta ostatnia niedziela w zapachach kapusty i naftaliny. Do�ywotnia sobota biednych, zawsze z tym samym kogutem z poder�ni�tym gard�em w �a�obnym wie�cu w�oszczyzny. Tu si� obgryza martw� natur� Kostka po kostce, A� w siekaczach zachrz�ci Skrzyde�ko van Dycka, Jakby na p��tnie Staszka Grochowiaka. Mia�em sw�j Montpamasse, rozproszony po mieszkaniach kamienicy, cho� b�d�cy w istocie sta�� ekspozycj� obraz�w, kt�rej nie mog�a zmieni� �adna powszechna rewolucja, �mier� najbli�szych, narodziny dwug�owego dziecka ani prze�om w sztuce. Picasso by pewnie powt�rzy�: �Widzisz tylko, jaka wtedy by�a pogoda, nie widzisz malarstwa�. To by�by komplement dla tych zwichni�tych szablon�w wal�cych si� g�r, ko�lawych po�onin, krwistych zachod�w s�o�ca, bladych wschod�w ksi�yca. Dla tych rycerzy na koniach w 16 lasku brzozowym (bia�e pnie cie�sze od mieczy). Pasterzy d�wigaj�cych na plecach jagni�ta (co raczej przywodzili na my�l przemarsz utrudzonych garbus�w). Nagich turni z nas�uchuj�cymi kozicami. Ale bywa�o, �e z dzieci�cej potrzeby identyfikacji, za magicznym przyzwoleniem mimikry, przekracza�em nie strze�one granice Bamboszady. We wtorek zasypia�em na mostku niedbale przerzuconym nad ruczajem. A budzi�em si� w poniedzia�ek w �odzi ustrojonej r�ami, ci�gni�tej przez dwa t�uste �ab�dzie. A pewnego razu W ramach obowi�zuj�cej Wi�zi klasowej Zszed� do mnie z obrazu Inteligent w okularach, Z ksi��k� w jednej r�ce I wypchan� sow� w drugiej. Taki inteligent W garniturze z kort�tenisu I pod krawatem. Bo chcia� pogada� O walce dw�ch �wiat�w � Ich czarnym I naszym czerwonym. Przebacz, Panie, Fasadowym inteligentom Te d�ugie diabelskie ogony. Bo za nim jecha�o na traktorze Dziewcz�, co pole orze. A za traktorem Wierzba ku�tyka�a, Bo si� w dziewcz�ciu Migiem zakocha�a. A na wierzbie listki Szyje wyci�ga�y, Na Kongres Pokoju Ulecie� by chcia�y. A za wierzb� wiatr�psotnik P�dzi� dymy od huty, Bo dzi�ki hutnikom B�d� chleb i buty. A za hut� Piramida stoczniowc�w Podparta �yw� �rub� Dzielnych stachanowc�w. A za �rub� pi�karze Z gwardyjskiego pionu Nie�li transparent: �Nikt nie zburzy naszego domu�. A dalej nie pami�tam, Bo zemdla�em. 17 Och, te pierwsze estetyczne omdlenia, ledwie senne, ledwie wyrozumia�e � bez gwa�townych odchyle�, przesuni�� materii i wstrz�s�w nadmiernych niez�omnych prawide�. Za moj� nie�wiadomo�ci�, za moim kr�tkotrwa�ym niewidzeniem kwit�a nadal praska niewzruszona idylla: Lew z barankiem przytuleni Po�r�d traw sawanny. W�saty le�niczy Z raport�wk� u boku Obejmowa� szyj� Bystrookiej �ani. A w rajskim ogrodzie, U st�p fontanny, Kawaler ca�owa� pann� � On da� jej cukierka, Ona mu lusterko. S�odka wymiana podobie�stw. �agodne motywy zbratania. Mia�em ten Montpamasse, Z jego niezmienn� faktur� zdarze� � Lecz nie ma sposobu, �eby opisa� jej ci�kie struktury, Wej�� g��biej w najtajniejsz� tkank�, Bo wci�� parzy na jawie P�on�ca w szklance lemoniada W budce u Morisona Na rogu Wile�skiej i Konopackiej. Tu si� rodzi� Pomara�czowy p�omie� burzy. Tu dojrzewa�o Spragnione dzieci�stwo gromu � Znak b�yskawicy na sk�rze Jak uk�szenie czarownicy z Salem. Tu twardy j�zyk zapowiada� Wy�sz� wymian� Gniewnych uto�samie�. Na razie trwaj� Przymiarki fason�w. Nios� m�j oleodruk P�nagiego fauna W poz�acanych ramach Cztery ros�e nimfy W sukniach mu�linowych, Z odpustu w Mi�o�nie, Do domu Rembrandta W pi�knym Amsterdamie. Jak ja si� poka�� W pejza�ach van Rijna 18 Ca�y w monochromiach? Przecie� on w�chaj�c Sproszkowane farby Wyczuwa� natur� W r�owych czerwieniach I z�ocistych br�zach. Chyba gdzie� w Berlinie, W jakim� Bauhausie, Na wytwornej tapecie Gropiusa, Przeczekam z wiernymi nimfami, A� pociemnieje odblask P��cien van Rijna. Albo zawr�c� Z otwart� blizn� �wiat�ocienia Ku praskim idyllom. Na moim Montparnassie Panicz z nog� w strzemieniu Na brzegu potoku Flirtuje z za�ywn� Tyrolk�. Ona weso�o jod�uje, On si� w s�uch zamienia � Dwa cienie w plato�skiej jaskini, Jak dwa ostrza oko moje rani�, Po ciemnym widzeniu, Jasne zmartwychwstanie. 19 Kwartet gor�czkowy I. Wysoka G�ra Dzieci�ce choroby lipca Przywo�uj� mi�o��, A przychodzi maligna W zapachu terpentyny. Ch�odne czere�nie P�kaj� jak ba�ki krwi Na spieczonych wargach. Du�y st�j z malinami Na parapecie okna I pokryta szronem cukru Powieka s�o�ca, Opada powoli na dno. Ferment przemiany Wydaj�cy z siebie westchnienia, Ledwo s�yszalny pomruk frukt�w. Za oknem Wysoka G�ra Ze szczytem przes�oni�tym dymami Z praskich komin�w. A ni�ej pochy�a biel Schn�cych prze�cierade� Na dalekich balkonach, Jak szkielet lamparta, Ten sam, opisany p�niej Przez �Pap� Hemingwaya, Zapomniany, polerowany wiatrem � Nieustaj�ce pragnienie w�drowca, Co stawia bose stopy Na zmro�onym �niegu. Pi�em wod� z czaszki lamparta, Cho� stra�nik Wysokiej G�ry Pop�dza� mnie: �Szybciej, szybciej, bo Zamarznie ci brzuch I eksplodujesz�. I wybucha�em Na zielonej ��ce Jak kula dmuchawca W innym tym samym kraju Pod nalotem szcz�liwszych wyobra�e�. 20 A babcia Marianna Sk�ada�a mnie Kawa�ek do kawa�ka, R�ka do r�ki, Noga do nogi. W d�oniach zamykaj�c �wietliste parasole mniszka. Wo�aj�c do matki: �Bronka, on chyba �yje�. Ta czu�o�� ch�opskich kobiet, Przeniesionych do miasta, Zawsze w zgodzie z natur� � Mam go, Trzymam. Wyrasta mu z szyi Srebrny medalik. Jak s�onko wschodz�ce, Jak chaber Z szafirowym oczkiem, Co t�sknie �zawi, Bo nie ma powrotu Do p�l pod D�blinem. �niwo s�onych pragnie� Zbiera�y z mojej sk�ry Ich szorstkie, zgrubia�e palce. II. Oko Wysokie gor�czki sierpnia, O�ywiaj�ce ryciny I obrazki w ksi��kach, Kt�re przegl�da�em Le��c w ��ku. Oko egipskiego b�stwa Trzymaj�ce pochodni� Porusza�o si� gniewnie I drobiny ognia Parzy�y mi j�zyk. Rozjarzone p�omykami ascezy Magiczne ko�o Obraca�o si� w ustach. �ywio� podpowiedzi, nakazu � Ufunduj sobie pierwsze s�owo, Aby� nie pad� ofiar� T�umu kar��w Pod purpurowym niebem, Graj�cych na piszcza�kach i lutniach. 21 Pierwsze s�owo, Nie od Boga dane, Ale przez Boga po�wiadczone, Bieg�o jak bezpa�ski pies Z ubogich barrios, favelas, callampas, Nowojorskiego Bronxu I dalekiego Targ�wka. S�owo ostatnie w czytankach Meksyka�skich �lepc�w � Przebaczenie, Z cichym skowytem Liza�o mi uszy. III. �aby S�ynne choroby letnich popo�udni � Dwie �aby w kusych kurteczkach Ta�czy�y hopaka ku czci Szatana Przy d�wi�kach ustnej harmonijki Szatan to dentysta z drugiego pi�tra �y� na koci� �ap� z pann� spod Zielonki Szprycowa� si� morfin� i pi� zimn� mi�t� I czasami �piewa� na balkonie P�y� barko moja A �aby wt�rowa�y mu nami�tnie Rech rech rech Rech rech rech Pyta�em �ab przez grzeczno�� Czy choroba to grzech Ech rech Ech rech To ci�ki grzech IV. Piskorze Ksi�ycowe majaki nocy, Gdy dzieci�ce l�ki spiesz� Na pomoc najbli�szym zdradom. Ojciec zawieszony Na ramieniu czerwonej gwiazdy Potrz�sa� dzwoneczkami ? Znak ostrzegawczy pijanego Ikara ? A potem spada� W lunatyczn� biel staw�w nad Rykami. Piskorze chwyta�y �apczywie powietrze Na p�yciznach p�uc. 22 Lamentacja Na ptasim targu przy Stalowej Nie ma ju� s�owik�w. Zamilk�y zi�by. Usn�y czy�yki. Tylko w pustej klatce Porzucona n�ka wilgi, Skurczona ze staro�ci � Tak d�ugo wspominamy Szlachetny up�r, Niez�omno�� postanowie�, �e stajemy si� okrutni. Mieli�my kiedy� dzieci�stwo Barwne i �wiegotliwe, Moje Ptaki i Ptaszki. Nasze czapki niewolnik�w, Nasze niewidki � rajskie pi�ra, Nasze kolorowe czuby I rozpostarte skrzyd�a, Zapowiada�y pi�kniejsz� przysz�o��. Jednak zdradzi�y nas wabie Znajomym �piewem. Uwi�zi�y podst�pnie Zamaskowane gaje. Pogrzeba�y ��ki umajone. Utopi�y cieniste strumyki. I kto nas zawiezie Do ciep�ych kraj�w, Moje Ptaki i Ptaszki? W tekturowym pude�ku po butach, W dziecinnej trumience, Wy�o�onej czerwcow� traw�, Z listkiem poleconym akacji, Co nigdy nie zwi�dnie, Kiedy nas nigdzie nie b�dzie. 23 Sk�ra ma�ych lodowc�w Na skwerze Przy ulicy 11 Listopada Mia�em swoj� prask� Copacaban� � Mecze dzieci�stwa Od rana do zmierzchu Letnie poranki K�dy pi�ka wschodzi I dok�d zapada Ale plac do gry to tylko Z�udzenie brazylijskiej pla�y � Szarobury piasek Pe�en szkie�ek rani�cych Kolana i �okcie I bramki z powietrza Zamiast s�upk�w kamienie I szczury szybkie mi�dzy kamieniami Nie do obrony Bo strzelane po ziemi: Ich d�ugie ogony Wznieca�y ob�oczki kurzu Sta�em na bramce I po ka�dym przepuszczonym szczurze Moja biedna pi�ka sznurowana Z cyckiem podwi�zanym Jak p�powina Toczy�a si� Tam gdzie w wysokiej trawie Le�a�a �ma nocna Wyczerpana po pijackiej orgii � Rozmazana szminka Zacieki tuszu na policzkach Bieg�em po pi�k� W kierunku czarnej sukienki W stron� satyny b�yszcz�cej w s�o�cu 24 �Patrz co mi zrobi�y Te ch�opy� Powtarza�a Jakby by�a nakr�can� lalk� Po ka�dym za wysokim strzale Moja biedna pi�ka w �aty Z pruj�cymi si� szwami Pada�a U jej st�p Z polakierowanymi na czerwono Paznokciami U st�p podstarza�ej kobiety Po kt�rych spacerowa�y mr�wki �Patrz co mi zrobi�y Te ch�opy� Za ka�dym razem Kiedy pi�ka l�dowa�a obok P�osz�c roje much Co si� unosi�y Nad �lisk� od m�skiego nasienia Satynow� sukienk� Bieg�em po ni� Bia�y sok mleczy T�a� w przekrwionych oczach Zasypiaj�cej lalki Gdy bieg�em za umykaj�cym szczurem �B�dziesz taki sam jak oni� � Wyda�a z siebie ostateczny pomruk Bo sen j� wreszcie obj�� I mocno przytuli� A moja biedna pi�ka Z jej biednym pantoflem Porzuconym w wysokiej trawie Najcichsz� tworzy�y par� � Sk�ra ma�ych lodowc�w Dymi�a zielonym ogniem 25 G�osy Czasami s�ysz�, Jak mnie dobiegaj�, Zamieraj�ce z wolna, Zas�dzone na wieczno��, Co nie powtarza, A jedynie chce si� wyspowiada�. To nie �adne dalekie echo � Bywa k�amliwe, zanadto ksi��kowe. Kiedy� by�y �ywsze. Mia�y sk�r�, w�osy, zapach tytoniu, Pokostu, prasowanych spodni od garnituru. �piewa�y piosenki � Ramon�, Titin� � Nieco zdartym sznapsbarytonem. Kiedy� by�y prawdziwsze. Dziewcz�ce, kiedy porzuca�y dla zabawy, Z najb�ahszych powod�w. Kobiece w rozko�ysanym majestacie bioder, Kiedy s�a�y zalotnie obietnic� i zdrad�. Owdowia�e, zawsze tajemnicze i smutne, Za kt�rymi wodzi�y m�skie s�owiki I koguty g��d cielesnych wra�e�. Co� g�o�no m�wi�y, Co� dogadywa�y podniesionym tonem. W ch�rze niedzielnym podzielone r�wno � Na �miech, co zuchwa�ych u�askawia w por�, I na p�acz, co ci�ko karze niepokornych. Teraz si� oddalaj�. Ledwie je pochwyc�, a ju� milkliwe Odp�ywaj� swoim galaktycznym torem. G�osy dzieci�stwa, Wielog�osy u pocz�tku nieba, Coraz cie�sze po pogromach czasu. Niekiedy noc� bior� na odwag� I je wyprowadzam Ku u�pionym s�u�ewieckim ��kom, �eby o�ywi� ich os�ab�e brzmienie � Potok tam p�ynie nie pierwszej czysto�ci, Za to szemrze pod kamiennym mostkiem Niczym dziewicze �r�d�o Aretuzy. Dzikie kaczki, zamiast oczka przymru�y�, Nuc� p�ochliwe ko�ysanki. 26 Ja tej idylli ze skaz� Wielkomiejskiej zag�ady Za bardzo nie dogl�dam, Bo zawsze wi�cej o naturze Znajduj� w pami�ci. Lecz dbaj�c o jej Kruche instrumenty, Nak�aniam g�osy dzieci�stwa, By wnikn�y w ka�d� chwil� d�wi�czn� Dzisiejszego trwania. By si� powt�rzy�y g�o�niej W szmerze potoku, W szele�cie nadbrze�nych szuwar�w. Jak te istnienia pojedna�, Z�o�one z ludzkich pragnie� I boskich konkret�w? Jak� da� im swobod� Wieczystych powi�za�? Gdy roz��czenie dr��ce Od ch�odnych powiew�w wrze�nia Przychodzi niespodzianie, Aby mnie po�egna�: �Zosta�, bo jeste� �miertelny�. Ju� ��d� moj� Odprawiaj� na Cyter� Z g�osami mi�o�ci. 27 Ballada peryferyjna 1950 To nie jest hiszpa�ski wiecz�r, Cho� zapach ja�minu Z balkon�w Sewilli Tak s�odko usypia W ogr�dkach Zacisza. Nie czekaj, mamo. Ja z ta�c�w nie wr�c�. Wok� dech, Co si� uginaj� Pod nogami ta�cz�cych. W �wietle �ar�wek, Co daj� z�udzenie lampion�w, Panny kr��� parami. Obnosz� bluzeczki uszyte z jedwabiu, Co lekko si� ko�ysz� Jak czasze spadochron�w. Piersi panien pe�niejsze od westchnie� Nie dla nich koronki I zwiewne mantyle. Nie dla nich sangrija, Lecz smak oran�ady. Nie czekaj, mamo. Trzydziestu fetniak�w Trzyma za w�osy Trzydziestu frajer�w, Nisko, przy ziemi, By wzi�� ich pod fleki. Trzydziestu urkies�w Z ostrymi kosami Szuka trzydziestu serc. Nie czekaj, mamo. To nie jest hiszpa�ski wiecz�r Z romanc� niesion� Na strunach mandolin. �a�obne tango, ostatnie tango, Harmonia p�aczliwie wygrywa. 28 Burza nadci�ga od Annopola. Grzechocz� na wietrze �ar�wki. Panny w pop�ochu gubi� u�miechy. Do skoku czaj� si� urki. B�yskawica jak n� cienki Ma zimne oczy zab�jcy. Z trzydziestu fr�jerskich serc Jedno obficie broczy. Ja z ta�c�w nie wr�c�. Na pustych dechach Dziewczyna zdejmuje Buciki po starszej siostrze. Rozpuszcza w�osy w ulewie. Szmink� o smaku wi�ni �akomie zlizuje z warg. Ta �mier� nie lubi pomara�czy. Ta �mier� na Zaciszu zostanie, A nie w�r�d wzg�rz Salamanki. Nie czekaj, mamo. Ja z ta�c�w nie wr�c�. 29 Debiut z anio�em Tomaszowi Burkowi Och, ten Grochowiak... 35 lat temu, za czas�w Gomu�ki, B�d�c zal�knionym dzieckiem, Pierwszy raz go nawiedzi�em W redakcji na Kopernika Albo gdzie� w pobli�u. Z wierszem anielskim � Zaledwie pierwocin� Bledsz� od anio�a. Sta� na szczycie schod�w. � Niech pan wejdzie � zawo�a�. Szed�em wi�c pod jesie� Jak krwawi�cy owoc. Wst�powa�em zim� Niby Napoleon do p�on�cej Moskwy. Wiosn� si� wlok�em Przez wysoki las badyli, Bo tego roku lata nie by�o. Och, ten Grochowiak... Doj�� do niego pod g�r�, To znowu si� stoczy�. Wieczory omin�� Niczym statki bez �wiate�, Ko�ysane smutkiem. Rankiem si� obudzi� Na stole bilardowym, Licz�c obola�e kule, Co cudem tylko usz�y Z powsta�czych karamboli. Do po�udnia przetrzyma� Z kacem czerwie�szym Ni�li piwonie w ogr�dku. ??Gdzie pan by� tak d�ugo? � zapyta�. ??�mier� odwodzi�em na inn� planet� � Chcia�em zab�ysn�� przed obliczem mistrza. ??�mier� jest panienk�, rumieni si� w por� � On na to, z ptasim u�miechem, W�ze� krawata doci�gaj�c, 30 Jak katowski stryczek. � Nie wiem, czy podo�am. Czy potrafi� tyle po��czy�... � urwa�em. � Najpierw wiersz trzeba zobaczy� W aureoli z drutu. Sztywny na pokaz, lekki za� jak go��b, Kiedy podlatuje, by dziobn�� puent�. I doda�: � Zamiast puenty Mo�na u�y� sekatora. I ujrza�em mojego anio�a Na skrzydle gazety. Schodzi� w�sk� szpalt� W debiutanckiej trwodze. Nagi, w przezroczystej sk�rze. Tak g�adkiej od ramion, A� do palc�w n�g, �e zdj�� j� mog�em Jednym poci�gni�ciem � Jak najbielszy obrus Z mieszcza�skiego sto�u Po uczcie pragnie� i g�od�w. Aby ods�oni� g��boki d� Afryki, Gdzie gnije bezpowrotnie Uci�ta noga Rimbauda. Och, ten Grochowiak... Dzi� cichcem zdradzony. Prawie zmilczany w ciemnej swej Ojczy�nie. Gdzie ch�tniej mi�uje si� �ywych, Ale nie umar�ych. Bez sitwy za �ycia, Po �mierci w ko�owrocie Podziemnych zaistnie�, W ciasnym gorsecie uchybie� i racji. Budzi si� niekiedy na odlot jask�czy, Pytaj�c niepewnie: Czy dzielnych chowaj� z dzielnymi? Czy kanalie k�ad� na ostatni dzwonek? To mu pokazuj� hollywoodzkie piece Dymi�ce popio�ami upad�ych gwiazdor�w. A on podparty obiema garstkami, Zaci�ni�tymi, by nie zgubi� formy, Co tyle w nich ognia buzuje, �e da�oby si� ogrza� zzi�bni�t� kaplic�. Jeszcze konik go poci�gnie Po p�ytkich w�do�ach, Stukaj�c kopytkiem. Jeszcze go sowa wypatrzy, 31 Zanim z noc� ku rosom si� schyli. Dok�d si� udali ci n�jsprawiedliwsi? Rachuj� chwile jak lichwiarz monety. A ci pami�tliwi? Senni pilnuj� wierszy, posad i kredens�w. Patrz� na Narew o zmierzchu. Przecieka w bezruchu. W bezp�yni�ciu niknie. A kiedy raptem zapominam, �e od zmar�ych sprzeciw i podnieta Id� w rz�dzie do naszych Migotliwych swob�d, Rzeka poruszona Wchodzi mi�dzy drzewa, Skacze mi do oczu. (sierpie� 1995 � Kiko�y) 32 Czarne wst��ki Przyjacio�om�my�liwcom z 1947 roku Bitwa o Angli� Sko�czy�a si� dawno, Jednak niebo nad Prag� Wci�� by�o angielskie. Zielone jak trawa Na boisku Chelsea. A my na Spitfire�ach, Na Hurricane�ach, Spadali�my z g�ry Na karki Messerschmitt�w. Ch�opi�ca za�oga Od kapitana Zumbacha I kapitana Maka, Z Dywizjonu 303. Pogromcy Focke�Wulf�w, L�dowali�my o zmierzchu Z przestrzelonymi skrzyd�ami Na skwerze przy Konopackiej. Pachnia�y kana�em La Manche Rozkwitaj�ce akacje. S�l Atlantyku pr�szy�a Drobnymi p�atkami. Nie liczyli�my strat, Chcieli�my zwyci�stw, Rysuj�c na piasku P�on�ce ogony Ostatniej eskadry Luftwaffe. W kinie �Syrena� na In�ynierskiej Toczy�y si� walki powietrzne. Dawali �M�ciwego jastrz�bia� � Ameryka�ski obraz O za�odze lataj�cej fortecy Walcz�cej z Japo�czykami Gdzie� na Filipinach. Nieletnim wst�p wzbroniony. U wej�cia, za szk�em gabloty, U�miecha� si� do nas Sier�ant Winocki, 33 Grany przez Johna Garfielda. Id�cie do domu, ch�opcy. Wojna si� dla was sko�czy�a. Rozdawa� gum� do �ucia � Mi�towy prostok�t W srebrnej koszulce: Nagrod� pocieszenia. Jednak niebo nad Prag� Wci�� by�o londy�skie. Niepokoj�ce i mroczne Jak ziele� Regent�s Parku W pierwszych podmuchach burzy. Biegli�my w strugach deszczu, Skacz�c przez ka�u�e, Gubi�c na zakr�tach Pomara�czowe kule piorun�w. Do swoich Spitfire��w, Do swoich Hurricane��w, Wierz�c, �e rankiem Zn�w si� powt�rzy Ten lot bojowy Dzieci�cej wyobra�ni. Lecz w nocy Porwany entuzjazmem Oddzia� budowniczych Pocz�� przemienia� Nasz pas startowy W pole uci�tych g��w. Z zimnego �wiat�a Wschodu Powoli wyrasta�y tysi�ce oczu O�lepiaj�cej jutrzenki swobody. Od kt�rej przedmie�cia w�os�w Powstan� jak na rozkaz. J�zyki ulic pope�zn� W stron� milcz�cych s��w. Serca podw�rek uderz� Rytmem defiladowych krok�w. Szyje fronton�w zaci�nie Czerwie� zach�annych flag. Czarne wst��ki b�d� powiewa� Na cmentarzysku Naszych Spitfire��w, Naszych Hurricane��w. Naszych niecierpliwych sn�w. 34 Autoportret z clownem I Jad�em szybciej ni� ros�em. Ros�em szybciej ni� ubranka. O, Monsieur Flaubert. O, Gospodin Dostojewski. O, Herr Kafka. W ka�de �wi�to elegancja � Za kr�tkie r�kawki, Za kr�tkie spodenki, N�ki jak patyki, Na makowej g��wce Czapka marynarska, Oczu nie wida�, Uszu nie s�ycha�, Ch�opiec w czarnych ramkach. O, Monsieur Flaubert. O, Gospodin Dostojewski. O, Herr Kafka. II. �ni�em szybciej ni� �y�em. Zawsze z wyprzedzeniem � Najpierw zobaczy�em, Zanim przeczyta�em. W ogrodach wisz�cych Europy, W ogr�dkach rozrzuconych Na ty�ach rajskich nieu�ytk�w, W cieniu kuchni polowych Zdradzieckich klerk�w Z psami walczy�em o brukiew � Zawsze co� na z�b, mon ami. Zawsze na czubkach palc�w, Z nitk� jedwabn� Zap�tlon� na ko�cu j�zyka, By si� nie pogubi� W ciemnych alejkach, Na piaszczystych gruntach �Le cadavre exquis�1 W�r�d ciernistych krzew�w �Che fece... ii gran rifiuto�2 Przeczuwa�em zaledwie 1 �Le cadavre exquis� znaczy tyle, co �Wytworny trup� � ulubiona zabawa�gra surrealist�w. 2 �Che fece... il gran rifiuto� to tytu� wiersza Kinstandinosa Kawafisa. Tytu� wzi�ty z �Boskiej komedii� Dantego. W t�umaczeniu Zygmunta Kubiaka: �Kt�ry dokona� (...) wielkiej odmowy�. 35 Mowy wytwornej struktury, Gdzie pi�kno to konieczne z�o, A dotyka� ludzi kwiatem, To zjada� ich natur�. O, r�o apopleksji. O, tulipanie ca�y w drgawkach. O, go�dziku kaszl�cy krwi�, III �mia�em si� ch�tniej ni� smuci�em. Bo my�la�em, �e tak trzeba. Przymusowo blisko ziemi: Imperatyw spada z Kanta, Nigdy za� nie spada z nieba. �mieszne by�y panie w r�owych halkach. �mieszni panowie w pepegach. �mieszna �piewaczka od podw�rka, Naga, na balkonie, W samych tylko szelkach � To nie kino francuskie, To Wenus trzepi�ca ratlerka. Pyta�em cz�ciej ni� s�ucha�em: Czy tak zawsze b�dzie? W ob��dzie przysz�o�ci. W kulej�cych podskokach idea��w. W grozie konieczno�ci. W uczuciowym zam�cie. Czy cho� raz kiedy� Jeszcze si� za�miej�? Czytaj�c Janusza Krasnego Pos�pne opisy przetrwania. Czy �miech to jedynie Zabawka odebrana �wiatu Zaledwie na chwil�? Wci�� mnie prowadzi za r�k� Ociemnia�e dziecko, Co w po�piechu w�druje Ku bia�ym oczodo�om clowna, By wzbudzi� kr�tk� rado�� Z odzyskanego obrazka. Dajcie nam wi�cej czasu � Panie Flaubert, Panie Dostojewski, Panie Kafka. 36 Scena rodzinna z uchem To by�a �wietnie si� zapowiadaj�ca rodzina. W mieszkaniu na Wile�skiej Pachnia�o past� do pod��g I pudrem �Miraculum�. Pory roku i po��czenia krwi Odmierzane tym samym rytmem Nie zwiastowa�y nadej�cia demokracji. Nie spodziewajcie si� zmian tam, Gdzie nie istniej� zasady � Czasami �piewa�y cienko Kryszta�owe karafki w kredensie. W pokoju jadalnym moja matka i m�j ojciec siedzieli za sto�em, naprzeciwko siebie. Matka po�o�y�a ojcu na talerzu swoje ma�e ucho o czekoladowej barwie. Najpierw oderwa�a je lekko i bezg�o�nie � to by�o cacko wyprodukowane w Zak�adach Cukierniczych im. 22 Lipca (dawniej E. Wedel), z dyndaj�cym z�otym kolczykiem. To cacko mia�a przyklejone w tym miejscu, co zawsze prowokuje do szept�w i poca�unk�w. Znowu ucho na obiad? � denerwowa� si� ojciec. Uj�� ciemnobr�zow� ma��owin� w dwa palce i rzuci� na m�j talerz. Nie karm dziecka przy stole � powiedzia�a matka z �agodnym wyrzutem. Pocz��em szarpa� z�bami jeszcze ciep�e ucho. Jaki pi�kny pies! � zawo�a� ojciec. A matka si� �mia�a odrzuciwszy g�ow� do ty�u. Siostra pochyli�a si� w moj� stron� i wyszepta�a: tobie daj� wszystko, mnie nic. Ja te� lubi� czekolad�. Napisz� do prezydenta Boles�awa Bieruta, �e jednych si� wywy�sza, a drugich poni�a. Nie szepcze si� przy stole i nie je r�kami � upomina� ojciec, zaci�gaj�c si� g��boko �Belwederem�. Zn�w strzepujesz popi� na pumpy � upomina�a ojca matka, bledn�c zw�aszcza na czole. Wszed�em pod st�, bo nigdy nie wiadomo, co si� mo�e zdarzy� po takiej reprymendzie. Wyjd� stamt�d natychmiast! � zawo�a�a matka. Wyjd� stamt�d! � zawo�a� ojciec. Wyjd�! � zawo�a�a siostra. Matka: � Ma to po tobie. Ojciec: � Po mnie? Matka: � Nawyk okupacyjny. Ojciec: � Za okupacji nigdy nie chowa�em si� pod st�. Matka: � Chowa�e� si� z bimbrem. Ojciec: � Tylko raz, �eby si� nie zmarnowa�. Siostra: � Napisz� do prezydenta Boles�awa Bieruta. Matka: � To pisz. Ojciec: � Pisz. Matka spojrza�a pod st�: � A ty, synku, co powiesz? Ja: � Niech pisze. Matka: � Smakowa�o ci ucho? 37 Pokiwa�em twierdz�co g�ow�. Smak jej ucha w�druj�cy przez wszystkie kontynenty. Z�owiony gdzie� w Kalkucie, wraca� ku wybrze�om Portugalii. Perfumowana gorycz i metaliczna rozwi�z�o�� � dzieci�ce pokarmy dla m�zgu i brzucha. Kr���ce zawsze po obwodzie, po zewn�trznym torze pragnie� i nami�tno�ci. To by�a naprawd� �wietnie si� zapowiadaj�ca rodzina. Nie ma ju� mieszkania na Wile�skiej. Wywietrza� zapach pasty do pod��g I zapach pudru�Miraculum�. Pory roku i po��czenia krwi Uleg�y arytmii czasu � Upalne listopady, zimne lata, W ludzkim potopie niedoskona�o�ci. Nie doczeka�y nadej�cia demokracji. Cho� jeszcze czasami S�ycha� cienki �piew Kryszta�owych karafek w kredensie, Z niezmiennym refrenem: Nie spodziewajcie si� zmian tam, Gdzie nie istniej� zasady. 38 Wyspa wieprzy Tej jesieni w�a�nie �egna�em si� chmurnie. Pora to zwi�z�a Jak pleciony koszyk � Na ulicznych straganach Jab�ka ci�arne Wypina�y brzuchy. Powleczone popio�em, Jakby ziemska dojrza�o�� Bra�a si� z ob�ok�w, Z tych niewygas�ych ognisk, Co po niebie w�druj� Gubi�c zetla�e aureole Ostatnich anio��w dzieci�stwa. Tej jesieni w�a�nie, Nie przywyk�y do buntu, Ledwie nastroszony, Przekroczy�em granic� szlachtuza Na ulicy Jagiello�skiej. Z pobliskiej rampy kolejowej Dobiega�y pokrzykiwania ludzi I kwik �wi� wyp�dzanych z wagon�w. Spoceni naganiacze Uzbrojeni w drewniane pa�ki P�dzili oporne sztuki, Rozdzielali gryz�ce si� wieprze. Zaganiane do w�skiego boksu, St�oczone i naznaczone Czerwonymi krzy�ami na grzbietach Oczekiwa�y na rze�. Rz�dy ruchomych hak�w Obraca�y si� niczym karuzela. Na hakach p�tusze W p�sowych kamizelkach �eber. Na p� przeci�tych, Na mod�� element�w, Zakr�conych jak u Mirona I troch� przegi�tych. Gra�a muzyka � Jaki� �Wiede�ski kaprys� Na radiowej fali W rytmie pokrywek 39 Podskakuj�cych na garnuszkach, W kt�rych gotowano trofea: �wie�e serca kabana, Prosto z trzewi wyj�t� w�tr�bk�. Tej jesieni w�a�nie Wita�em si� z cudem � Cho� bywa daremny, To si� czasem uwidacznia Poprzez cienk� materi� Podaj�c instrumenty �aski. Wi�c flet przestroiwszy Z ch�opi�cych zadziwie� i wzrusze� Na twardsz� konieczno�� ucieczki, Zagra�em melodi� odwrotu. I sz�y za mn� wieprze Przez bram� szlachtuza. Przez ko�ski targ na Grochowskiej. Przez Koziej G�rki wyraje, Ku kaw�czy�skim ��kom. Przemarsz mieli�my lotny Jak z magii us�u�nej Wystrugany wielop�at, Co unosi tu� ponad brukiem, Wiedzie g�r� przez pokrzywy, P�oty przesadza, Omija zaro�la. Dzi�b sw�j srebrny kieruj�c W stron� wyspy ocalenia. A gdy stan�li�my na ��ce Przygas�ej od ch�od�w pa�dziernika, Cisza zapad�a nieludzka, Jak przy powt�rnym straceniu, Bez mrugni�cia powiek. Zwierz�ta �by ci�kie zadzieraj�c W�szy�y zapach krwi, Co zosta� w granicach szlachtuza. Milcza�y tr�bki mi�osierdzia. Zamilk�y zakl�cia o godn� �mier� Dla naszych braci zwierz�t. Od horyzontu nadci�ga�y Roje po�yskliwych much. D�wi�ki muzyki � Jaki� �Wiede�ski kaprys� Na radiowej fali. Gwar naganiaczy 40 I klekot drewnianych pa�ek. Tej jesieni w�a�nie �egna�em przemienne struktury Nieskalanych obietnic, Pr�nych wyswobodze�. Jeszcze nieruchomo trwa�y Po�r�d zaburze� wiary i bezsensu. Ch�tne do podr�y wtedy, Gdy karmione mi�sem wieprzy. ��ka wydawa�a z siebie Pomruki urokliwych g�od�w. By si� przypodoba�, Zalotnie rozchyla�a Ciemny labirynt kretowisk. Stado zwierz�t przej�tych Groz� bliskiej zag�ady W �a�obne obrasta�o wie�ce Z bladych zi�, Z kwiatk�w ledwo �ywych. Widzia�em � Na tym miejscu wyrasta� Las czerwonych krzy�y. 41 Pierwsza mi�o�� Gra�ynie W majowy wiecz�r, Gdy przygasa� gwar ulicy, Pie�� zwielokrotniona Kr��y�a po zau�kach � Lebiediew�Kumacz: �Szyroka Strona Moja� � Z otwartych garde� �ko�cho�nik�w�, Na kamiennych progach nocy, Ledwie ko�ysanka. I dymy od dworca, Jak ob�oki senne, Nadci�ga�y, aby nas otuli�. To wystawanie w bramie. Poca�unki lekkie i ciche, �eby nie obudzi� Naj�wi�tszej Panienki, Co w mrocznej niszy �ni�a o anielskich zast�pach. Cho� jedynie obrazek anielski Sp�ywa� z wysokiego pi�tra � Twarz dziecka w uchylonym oknie �egna�a nas najczulej. ��eby� mnie zawsze pami�ta�a�. ��eby� mnie pami�ta��.