3704

Szczegóły
Tytuł 3704
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3704 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3704 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3704 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JOE ALEX POWIEM WAM, JAK ZGIN�� WARSZAWA 1959 KLITAJMESTRA Oto jestem. Zadany cios i czyn spe�niony. Otwarcie i bez l�ku powiem wam, jak zgin��. Otuli�am go p��tna p�acht�, mocno tkan�, jak sieci�. Nie m�g� uciec ani si� uchyli� przed ciosem. Uderzy�am raz po raz, dwukrotnie, a on krzykn�� dwa razy i upad� nie�ywy. A gdy le�a�, zada�am trzeci cios: ofiarny, w podzi�ce Zeusowi, w�adcy pa�stwa zmar�ych... Tak oto pad� i zgin��. W�wczas dusza jego ustami wytrysn�a razem z krwi strumieniem tak silnym, �e mnie ca�� skropi� jak deszcz czarny. I wstrz�sn�a mn� rozkosz jak ziemi� po deszczu, gdy czuje nabrzmiewanie kie�kuj�cych nasion. AJSCHYLOS Oresteja I. PRZED UNIESIENIEM KURTYNY Tego dnia Joe Alex sko�czy� trzydzie�ci pi�� lat, ale nie powiedzia� o tym nikomu i nawet niemal o tym zapomnia�. Rano, kiedy spojrza� na kalendarz, przypomnia�y mu si� dni dzieci�stwa, tort, w kt�rym co roku przybywa�a jedna nowa �wieczka, twarze rodzic�w, zatarte kszta�ty prezent�w; a potem przysz�o nag�e, ostre wspomnienie dnia, kiedy lec�c nad chmurami ku p�on�cemu w dole miastu niemieckiemu, zobaczy� pod s�o�ce cie� my�liwca z krzy�ami na skrzyd�ach i pomy�la�, �e dzi� ma urodziny i za chwil� mo�e zgin��, dok�adnie w rocznic� dnia, w kt�rym przyszed� na �wiat. Ale to by�o przed laty. Od dawna unika� my�li o wszystkich osobistych �wi�tach. By� sam na �wiecie i nic nie wskazywa�o na to, �eby ten stan rzeczy mia� si� kiedykolwiek zmieni�. Tym bardziej dzi�. Mimowolnie spojrza� na stoj�c� na kominku tac�. Le�a�y na niej dwa bilety teatralne zaopatrzone w dzisiejsz� dat�. Chcia� p�j�� z Karolin� na przedstawienie Macbetha. A chcia� p�j�� z dw�ch powod�w. Po pierwsze, czu� od pewnego czasu, �e jego przyja�� z Karolin� s�abnie. Znali si� od dawna, mo�e nawet od zbyt dawna. Karolina by�a �adna i kulturalna. Wiedzia�, �e nie jest jej zupe�nie oboj�tny. Odwiedzi�a jego mieszkanie po raz pierwszy przed rokiem. Potem sp�dzili tydzie� nad morzeni Brighton. Wi�zy, kt�re ich ��czy�y, by�y wiotkie, lekkie, mo�e dlatego w�a�nie �adne z nich nie sili�o si� ich zerwa�. Przez pewien czas by�o im nawet dobrze z sob�. Joe, b�d�cy ju� w wieku, w kt�rym instynkt daje chwilami zna� cz�owiekowi, �e powinien sobie znale�� towarzyszk� �ycia, pomy�la� nawet kilka razy przelotnie, �e gdyby si� chcia� o�eni�, osoba taka jak Karolina by�aby bardzo odpowiednia. Mi�y, czysty dom, �adna, opanowana pani tego domu, spokojna, pozbawiona wyboj�w droga �ycia. Tak, ale w �yciu by�o chyba co� jeszcze, co�, czego nigdy dot�d nie zazna�. Mi�o��. A Karoliny nie kocha� i s�dzi�, �e gdyby kiedykolwiek mia� j� pokocha�, by�o na to ju� do�� czasu i sposobno�ci. Mimo to, kiedy ostatnio zacz�� wyczuwa�, �e oddala si� od niej coraz bardziej, u�wiadomi� sobie, �e go to martwi. Wiedzia� r�wnocze�nie, �e wystarczy�oby chcie�, wystarczy�oby zmusi� si� do uwierzenia, �e nie chce jej naprawd� straci�, aby zosta�a. Ale nie umia� wywo�a� w sobie tego uczucia. Stosowa� p�rodki. Takim w�a�nie p�rodkiem by�o wys�anie do niej kartki z zaproszeniem do teatru na dzisiejszy wiecz�r. Gdzie� na tej kartce, po�r�d mi�ych, konwencjonalnych s��w, powinien by� tkwi� wykrzyknik, mo�e podkre�lenie pi�rem. Ale tego nie umia� zrobi�. I dlatego sta� teraz, ubrany do wyj�cia, smutny, ale r�wnocze�nie pe�en niemi�ej ulgi. Je�eli Karolina nie zadzwoni, to znaczy, �e nie zadzwoni ju� chyba nigdy. Drugim powodem, dla kt�rego chcia� p�j�� dzi� do teatru, by�a ch�� zobaczenia Sary Drummond, kt�ra gra�a rol� lady Macbeth. Ale i ten pow�d nie by� jasny i prosty. Ani gra wielkiej aktorki, ani trzy godziny sp�dzone oko w oko z nie�miertelnym problemem ambicji i zdrady nie by�yby go dzi� zmusi�y do wyj�cia z domu. Po prostu musia� zobaczy� Sar�, bo by� to jej ostatni wyst�p londy�ski w tym roku, a on sam mia� pojecha� pojutrze rano do jej posiad�o�ci, dok�d zaprosi� go Ian Drummond, m�� Sary. Nie chcia� znale�� si� pod jej dachem, przyznaj�c r�wnocze�nie, �e nie widzia� jej w tym roku na scenie. To by�oby nieprzyzwoite. Ian, Alex i obecny inspektor Scotland Yardu, Ben Parker, byli w ci�gu pi�ciu lat wi�cej ni� przyjaci�mi. Stanowili cz�� za�ogi bombowca, kt�ry wracaj�c sponad jednego z okupowanych port�w francuskich sp�on��, ju� nad Angli�, i run�� na ziemi� z wysoko�ci sze�ciu tysi�cy st�p. Z siedmiu znajduj�cych si� w nim ludzi tylko trzech zd��y�o wyskoczy� i rozwin�� spadochrony. Od tego czasu nie roz��czali si�. Roz��czy� ich dopiero pok�j. Drummond, kt�ry by� m�odym i bardzo zdolnym chemikiem, ale nie chcia� w czasie wojny s�u�y� krajowi poza frontem i u�y� w�wczas wszelkich protekcji, aby dosta� si� do lotnictwa i nie da� si� wyreklamowa� na powr�t do "laboratorium, wr�ci� tam po zawieszeniu broni i szybko zdoby� wielkie nazwisko w �wiecie naukowym. Alex zosta� autorem powie�ci kryminalnych. Nie czu� �adnego powo�ania do tego zawodu, ale wiedzia�, �e po pi�ciu latach wojny nie potrafi ju� nigdy wr�ci� do biura, kt�re opu�ci� jako dziewi�tnastoletni ch�opiec, pocz�tkuj�cy, dobrze u�o�ony, m�odziutki urz�dnik. Nic nie ��czy�o go ju� z tym ch�opcem. Spr�bowa� pisania i ku swemu zdumieniu zobaczy�, �e powie�ci jego s� rozchwytywane. Na szcz�cie zbyt wiele czyta� dobrych ksi��ek, aby ta dwuznaczna s�awa przewr�ci�a mu w g�owie. Mimo to stara� si� pisa� swoje mroczne opowie�ci jak najlepiej. To w�a�nie by� jeszcze jeden pow�d jego z�ego samopoczucia dzisiejszego wieczoru. Ma�a, p�aska maszyna Olivetti sta�a otwarta na stole, a na wkr�conym w ni� papierze widnia�y rozstrzelonym drukiem dwa s�owa: Rozdzia� pierwszy. I to by�o wszystko. Od dw�ch tygodni ta sama kartka tkwi�a w maszynie. Od dw�ch tygodni chodzi� po pokoju ca�ymi godzinami, zbli�a� si� do sto�u, siada�, a potem wstawa� i znowu zaczyna� kr��y� od �ciany do �ciany. Wiedzia� dok�adnie, jaka ma by� ta ksi��ka, chocia� nie mia� nawet jeszcze jej planu. Czu�, �e pomys� jest �wietny: zagadka postawiona przed czytelnikiem prosta i nies�ychanie jasna, a jednocze�nie tak umieszczona w labiryncie pozor�w, �e do rozwi�zania jej b�dzie prowadzi�a tylko jedna jedyna w�ska �cie�ka, zaopatrzona uczciwie wszystkie konieczne drogowskazy, ale ukryta w mroku. Westchn��. To, co czu�, nie mia�o �adnego znaczenia, skoro nie m�g� zacz��. Mo�e w cichym, okolonym starymi drzewami, wspartym o nadmorskie ska�y Sunshine Manor, otoczony dyskretn� go�cinno�ci� Drummond�w, b�dzie wreszcie m�g� ruszy� z miejsca. Wiedzia�, �e je�li tylko potrafi zacz��, wszystko p�jdzie dobrze. Spojrza� na zegarek, a potem na milcz�cy telefon. Je�eli Karolina nie zadzwoni za pi�� minut... Telefon zadzwoni�. Joe podni�s� s�uchawk�. - Dobry wiecz�r - powiedzia�a Karolina. - Dobry wiecz�r. Zacz��em si� ju� obawia�, �e nie dosta�a� mojej kartki. - Dosta�am... - w g�osie Karoliny zabrzmia�o nieuchwytne wahanie. - Przykro mi, ale dzisiaj wyje�d�am. - Znowu wahanie. Joe milcza�. - Wyje�d�am na d�ugo. Dzwoni�, �eby ci powiedzie�: do widzenia, Joe. - Do widzenia, Karolino. �ycz� ci dobrej podr�y. - Dzi�kuj�... - Pauza. - By�e� dla mnie bardzo mi�y, Joe. Mam nadziej�, �e si� jeszcze kiedy� spotkamy. - Na pewno! - powiedzia� z uprzejmym przekonaniem. Pauza. - Do widzenia, Joe. - Do widzenia, Karolinko. Po drugiej stronie przewodu wide�ki opad�y cicho, naci�ni�te spokojn�, ma�� d�oni�. Joe Alex z wolna opu�ci� s�uchawk�, ale w chwili kiedy opad�a, telefon zn�w zad�wi�cza�. Poderwa� r�k�. - S�ucham? - To ty, Joe? - Ja. To ty, Ben, prawda? - Tak, oczywi�cie, to ja. Co robisz w tej chwili? - Co robi�? Powinienem by� zmartwiony. Nie jestem zmartwiony i martwi� si� tym, �e nie jestem zmartwiony. Rozumiesz? - Rozumiem. Czy my�lisz, �e policjanci nie maj� prywatnych zmartwie�? - Nie jestem przekonany... - mrukn�� Joe. - Mo�e by� wpad� do mnie? W�a�nie id� do teatru i... - To znaczy, �e masz dwa bilety na Macbetha i nie wiesz, co zrobi� z drugim. - Mniej wi�cej... - powiedzia� Joe i nagle zrozumia�. - Sk�d wiesz, �e na Macbetha? - Zgad�em po prostu. - Hm... - Co, hm? - Nic. A czy chcesz p�j��? - Nie wiem. Jestem dzisiaj samotnym policjantem - powiedzia� Ben Parker. - Jestem policjantem ubranym w jak najbardziej wieczorowy str�j. Prawd� m�wi�c, chcia�em ci� wyci�gn�� z domu. Jest w East Endzie pewien do�� ekskluzywny lokal, kt�ry wart by�by obejrzenia. To znaczy, mo�emy po��czy� przyjemne z po�ytecznym. Ale to nic pilnego. Po prostu rutyna zawodowa. Lecz skoro masz bilety na Otella... - Na Macbetha. - W�a�nie! Ta sztuka zdecydowanie mi odpowiada. Jest zbrodnia, s� motywy i jest gruntowna analiza psychiki zbrodniarzy. M�g�bym niejedno do tego dopisa�, gdybym umia� pos�ugiwa� si� bia�ym wierszem. - Czy to znaczy, �e chcesz p�j��? - Tak. Potem mogliby�my wpa�� gdzie� na kieliszek. Mam do ciebie niewielk� pro�b�, - Prywatn�? - Nie. - To ciekawe - powiedzia� Joe Alex. - Mamy dwadzie�cia minut do rozpocz�cia przedstawienia, musz� jeszcze po drodze kupi� kwiaty. Gdzie po ciebie podjecha� - Nigdzie - brzmia�a spokojna odpowied�. - Jestem w barze naprzeciw twoich okien, a je�eli ods�onisz firank�, zobaczysz przed tym barem czarny samoch�d. Za kierownic� siedzi pyzaty m�ody cz�owiek w szarym kapeluszu. Nazwisko jego brzmi Jones i jest on sier�antem. - To znaczy, �e jeste� w tej chwili na s�u�bie, prawda? - Jestem tylko s�abym cz�owiekiem - roze�mia� si� Parker. Ale Joe zna� go zbyt d�ugo, aby nie wiedzie�, �e Ben pr�dzej strzeli�by sobie w g�ow� ze s�u�bowego pistoletu, ni�by mia� u�y� s�u�bowego samochodu dla prywatnych cel�w. - Zaraz zejd�! - od�o�y� s�uchawk�, poprawi� w lustrze w�osy i wyszed� do przedpokoju po okrycie, rozmy�laj�c nad tym, sk�d Ben wie, �e dzi� chcia� zobaczy� Macbetha, �e Karolina nie przysz�a, �e... Otuli� si� szczelniej p�aszczem, bo wiecz�r by� ch�odny. Odczuwa� lekkie podniecenie. Z�y nastr�j min��. II. RATUJCIE ICH! Wype�niona do ostatniego miejsca widownia trwa�a w absolutnej ciszy. Sara Drummond unios�a r�k� ku oczom. W kr�gu �wiat�a rzucanym przez umieszczony w g�rze niewidzialny reflektor wydawa�o si� Alexowi, �e naprawd� dostrzega na jej d�oni czerwon� plam�. - To zapach krwi! - powiedzia�a aktorka cicho i prawie spokojnie. - Wszystkie pachnid�a Arabii nie zmieni� zapachu tej drobnej d�oni. Och! Ostatni wykrzyknik by� pe�en cichego zdziwienia i r�wnocze�nie tak pe�en szale�stwa, �e Alex przetar� oczy. Nigdy nawet nie przypuszcza�, �e mo�na zawrze� ca�e tomy spraw psychologicznych, ca�� m�k� cz�owieka i ca�e oddalenie szalonego m�zgu od �wiata w jednym kompletnie nic nie znacz�cym s�owie, wypowiedzianym w dodatku tak cicho, �e gdyby nie zupe�na cisza w teatrze, nie dotar�oby ono chyba do s�uchaczy. K�tem oka spojrza� na Parkera. Inspektor siedzia� pochylony nieco ku przodowi, oczy mia� przymru�one, a na twarzy wyraz takiego skupienia, jak gdyby by� uczonym obserwuj�cym fenomen, od kt�rego zale�y los wszystkich jego bada�. Mimo to wyczu� spojrzenie s�siada i z wolna odwr�ci� g�ow�. Ze zdziwieniem Alex dostrzeg� w jego oczach nie podziw, ale jak gdyby trosk�. Kiedy kurtyna opad�a i nast�pi�a ma�a przerwa przed rozpocz�ciem ostatniego aktu, Parker tr�ci� go lekko. - Czy chcesz zosta� do ko�ca? Lady Macbeth ju� nie nie zobaczymy, a dalszy ci�g i tak znamy ze szko�y - u�miechn�� si� leciute�ko. - Jestem tylko policjantem, ale wydaje mi si�, �e dla pozosta�ych aktor�w szkoda godziny naszego �ycia. To dziwne przedstawienie. Ta kobieta panuje nad wszystkim tak bardzo, �e szczerze m�wi�c, mniej mnie obchodzi jej m�� i jego losy. - Dobrze - powiedzia� Joe. - Chod�my. Po kilkunastu minutach czarny samoch�d zatrzyma� si� przed jego domem. Inspektor ockn�� si� z zamy�lenia. - Mieli�my przecie� jecha� do East Endu! Zapomnia�em powiedzie� sier�antowi i dlatego odwi�z� nas z powrotem. Ale mo�e to nawet lepiej. Czy mog� o tej porze wpa�� do ciebie na chwil�? - No pewnie! - powiedzia� Alex. - Przecie� ci�gle jeszcze nie powiedzia�e� mi tego, co chcesz powiedzie�. - Ja? Tak. Oczywi�cie... - Parker zamilk�. Winda mi�kko pop�yn�a w g�r�. Kiedy weszli, Alex wyci�gn�� z ma�ej lod�wki, ukrytej pomi�dzy pe�nymi ksi��ek p�kami, dwie butelki i trzymaj�c je w obu r�kach pokaza� inspektorowi. - Koniak czy whisky? - Whisky. Bez wody sodowej, je�eli mog� prosi�. Usiedli. Alex nala�. Wypili w milczeniu. Alex nala� powt�rnie. Inspektor przecz�co potrz�sn�� g�ow�. - My�l� - powiedzia� z trosk� w g�osie - o tym, �e jedziesz do Drummond�w, �eby pisa�. Nie chcia�bym ci przeszkadza� w tym. Nie mam w�a�ciwie prawa. - Ben - Joe wsta� - rozumiem, �e kiedy jest si� znakomitym detektywem, cz�owiek nie mo�e zachowywa� si� zupe�nie tak samo jak, powiedzmy, nauczyciel greki albo w�a�ciciel sklepu z zabawkami. Ale je�eli wolno mi prosi�, to prosz�, �eby� nie zachowywa� si� jak posta� z drugorz�dnej powie�ci kryminalnej. - Idiota! - powiedzia� inspektor szczerze i roz�o�y� r�ce. - Ja naprawd� bardzo si� martwi� i naprawd� nie wiem, co ci mam powiedzie�. - Je�eli zaczniesz m�wi�, dojdziemy w ko�cu do jakich� rezultat�w. Tak mi si� przynajmniej wydaje... - Prawdopodobnie masz s�uszno��... - Inspektor wychyli� szybko zawarto�� drugiej szklaneczki i znowu umilk�. Teraz Joe postanowi� mu nie przerywa�. By� naprawd� zaciekawiony. Mimo to jeszcze mia� w oczach drobn�, wyprostowan� sylwetk� kobiety na scenie. Wszystkie pachnid�a Arabii... - Gdyby nie to, �e Ian Drummond, ty i ja byli�my kiedy� przyjaci�mi i, jak my�l�, jeste�my nimi nadal, nigdy bym do ciebie z tym nie przyszed� - zacz�� Parker. - To, co ci powiem, jest tajemnic� s�u�bow�. No, niezupe�nie mo�e, bo uzyska�em zgod� moich zwierzchnik�w, aby m�wi� z tob� na ten temat... - Znowu urwa�. Alex milcza� nadal. - Nie wiem, czy mam s�uszno��, ale wydaje mi si�, �e Ian jest w niebezpiecze�stwie... - powiedzia� wreszcie inspektor. - W du�ym niebezpiecze�stwie, nie mniejszym mo�e ni� wtedy, kiedy razem z nami lata� nad Niemcami. Mo�e nawet w wi�kszym, powiedzia�bym, bo wtedy wiedzieli�my, co nam grozi. Byli�my uzbrojeni, czujni, wyszkoleni w zwalczaniu tego niebezpiecze�stwa i mieli�my tyle samo szans, co atakuj�cy nas my�liwiec. Teraz jest inaczej. G�owa Sary Drummond znikn�a z wyobra�ni Alexa i na jej miejsce pojawi�a si� roze�miana twarz w oficerskiej, nasuni�tej na bakier czapce. Taki by� Ian wtedy. Niewiele si� zmieni�. Uty� mo�e troch�, ale ci�gle wygl�da� jak ch�opak. Du�y, genialny ch�opak o u�miechu, kt�ry rozbraja� wszystkich i nic dziwnego, �e rozbroi� tak�e najwi�ksz� aktork� Wielkiej Brytanii. - Jak to? Ian? - Tak. Jak wiesz, Ian jest chemikiem. Wiesz tak�e, �e zrobi� to, co w innych zawodach nazywa�oby si� wielk� karier�. W�r�d uczonych nie u�ywa si� tego okre�lenia. Ale Ian jest �wiatow� znakomito�ci� w dziedzinie tworzyw syntetycznych. On i jego najbli�szy wsp�pracownik, Harold Sparrow, pracuj� w tej chwili nad syntez� siarki. Nie umiem powiedzie� o tej sprawie zbyt wiele, bo nie jestem specjalist�. Zreszt� ty te� nie jeste�. Wa�ne jest to, �e ich badania mog� przynie�� prawdziw� rewelacj� w sensie przemys�owym. Je�eli to, nad czym pracuj�, przyniesie owoce, sprawa stosowania mas plastycznych rozro�nie si� w kr�tkim czasie nies�ychanie. Od syntetycznych tanich domk�w do leciutkich kuloodpornych pancerzy dla czo�g�w i absolutnie odpornych na wzrost temperatury kad�ub�w samolot�w nadd�wi�kowych. Powtarzam ci tylko to, co us�ysza�em. Oczywi�cie, jest to wi�cej ni� tajemnica wojskowa... chocia� okazuje si�, �e zna j� zbyt wiele os�b. - Rozumiem. - My�l�, �e troch� ju� rozumiesz. I Drummond, i Sparrow s� nie tylko naukowcami, ale i lud�mi interesu. Chocia� przeprowadzaj� badania pod wysokim protektoratem jednego z naszych na p� rz�dowych koncern�w, nie zwierzaj� si� nikomu. Mimo to sprawa wyp�yn�a na zewn�trz. - Sk�d wiesz? - St�d... - powiedzia� inspektor i wyci�gn�� z zewn�trznej kieszeni marynarki kopert�. - Wiedzia�em, �e o to zapytasz. Chc� ci to pokaza�. Je�eli tajemnica jest znana komu� zupe�nie obcemu, nie ma powodu, �eby jej nie powierzy� tobie. Zreszt� musz� ci zaufa�. Poda� Alexowi list. Joe wyj�� z koperty niewielk�, zwyk�� kartk�, pokryt� maszynowym pismem, i zaczai czyta� p�g�osem: Do Scotland Yardu Panu Ianowi Drummond i panu Haroldowi Sparrow grozi niebezpiecze�stwo. Chodzi o ich badania. S� komu� bardzo potrzebne. Pr�bowano kupi�. Teraz b�d� pr�bowali ich zmusi� do milczenia. To straszne. Ratujcie ich! Przyjaciel Anglii Alex roze�mia� si�. - To brzmi jak list napisany przez wariata, kt�ry przeczyta� za wiele komiks�w - powiedzia� szczerze. - Nie tak wyobra�am sobie ostrze�enie serio. Dostajecie chyba codziennie setki takich list�w. Na pewno gro��, �e zabij� kr�low� albo wysadza parlament, albo pod�o�� bomb� pod obc� ambasad�. Takich maniak�w s� setki, mo�e nawet tysi�ce. Nie. Nie przejmowa�bym si� tym. - I ja nie - powiedzia� inspektor - gdyby nie kilka punkt�w, kt�re to wykluczaj�. Po pierwsze: maniak, kt�ry by wiedzia�, na przyk�ad, �e dzi� w nocy mamy wypr�bowa� lataj�c� ��d� podwodn�, by�by nie tylko maniakiem, gdyby termin by� prawdziwy, a spraw� tej �odzi otoczono �cis�� tajemnic�. - Chcesz powiedzie�, �e zastanawia ci�, sk�d autor tego listu wie o pracy Drummonda i Sparrowa, tak? - Tak. Po drugie, wie on tak�e, �e by�y pr�by pertraktacji z obu uczonymi. Prowadzili je przedstawiciele pewnego bardzo z nami zaprzyja�nionego mocarstwa, kt�re interesuje si�, oczywi�cie, rozwojem wiedzy o tworzywach sztucznych. Pr�by penetracji by�y bardzo og�lnikowe i wydawa�o si�, �e tamci raczej co� zw�szyli, ale nie maj� �adnej pewno�ci, co w�a�ciwie nasi uczeni kryj� w r�kawie.-Przedsi�wzi�li�my jak najdalej id�ce �rodki ostro�no�ci, bo chocia� przyja�� mi�dzynarodowa i pakty wiekuistej przyja�ni to rzeczy chwalebne, ale sprawa dotyczy pierwsze�stwa na rynkach ca�ego �wiata i olbrzymich sum patentowych. Kiedy si� widzia�o w �yciu to, co ja widzia�em, wie si�, �e �ycie ludzkie jest tylko jedn� z cyfr w r�wnaniu. Niekiedy r�wnanie wymaga, by ta cyfra by�a najwa�niejsza, wtedy cz�owiek staje si� bezcenny. Ale kiedy indziej r�wnanie nie wychodzi bez skre�lenia tej cyfry i cz�owiek zostaje zmazany z tablicy tak dok�adnie, jakby go na niej nigdy ,przedtem nie by�o. Nie chcia�bym... nie chcieliby�my, �eby Drummond i Sparrow zostali zmazani z tej tablicy tylko dlatego, �e mocarstwo, b�d�ce naszym wielkim przyjacielem, posiada ga��zie przemys�u, kt�re nie znosz� konkurencji. Ten list by�by mo�e listem maniaka. Niestety, zawiera on zbyt wiele prawdy. Poza tym, i to jest trzeci punkt, kt�ry mnie niepokoi i ka�e traktowa� go powa�nie: autor listu wie, �e Drummond i Sparrow wsp�pracuj� z sob�. Ma�o tego, wie, �e praca ich w tym stadium, w jakim si� znajduje, mo�e zej�� do grobu razem z nimi. - Nie chcesz mi chyba powiedzie�, �e na porz�dku dziennym jest zabijanie uczonych obcych kraj�w tylko dlatego, �e maj� jaki� dobry pomys�? Tych rzeczy si� nie robi. - Masz s�uszno�� i nie masz s�uszno�ci. Trudno okre�li�, jaki skutek wywr� prace obu naszych uczonych na ukszta�towanie si� rynku. Mog� przecie� doprowadzi� do ruiny tych, kt�rzy b�d� musieli, si�� rzeczy, pos�ugiwa� si� innymi metodami, bardziej przestarza�ymi. Mog� uderzy� w producent�w stali, w przemys� hutniczy, czy ja wiem zreszt�, w co? Nie wiem. Jedno tu jest tylko troch� niejasne... - Co? - zapyta� Alex. - To mianowicie, �e w takich wypadkach zabijanie ludzi jest, jak mi si� wydaje, zupe�n� ostateczno�ci�. Z tego listu wynika, �e jakie� bardzo pot�ne si�y wiedz� o badaniach Drummonda i Sparrowa i chc� ich unieszkodliwi�. Ot� jest to troch� sprzeczne z logik�. - Dlaczego? - Bo genialnych ludzi nie zabija si� jak muchy. Nawet gdyby badania ich mog�y spowodowa� przewr�t w przemy�le, to zawsze chce si� ich najpierw kupi�, zneutralizowa�, wykorzysta� dla siebie. Przecie� przedstawiaj� oni ogromn� warto�� dla ka�dego, kto ich wykorzysta. Umarli znacz� tylko tyle, co dwaj umarli urz�dnicy. A tych pr�b, tych zabieg�w, tej penetracji, jak dot�d, ani jeden, ani drugi nie odczu�. Poza tym, m�wi�c szczerze, ma to troch� fantastyczny posmak. I gdyby nie... - Gdyby nie fakt, �e autor listu zdaje si� sta� blisko tych spraw, nie przejmowa�by� si� tym? - Mniej wi�cej. Jest w tym wszystkim co� niejasnego, co�, co wymaga�oby wyt�umaczenia. Nawet je�eli wyobrazimy sobie mocarstwo czy koncern zagro�one badaniami Drummonda i Sparrowa, to taki niczym jeszcze nie sprowokowany zamach na nich w drugiej po�owie dwudziestego wieku jest troch� nieprawdopodobny. Przecie� nie wiadomo nawet, w jakim stopniu i o ile ich prace s� wa�ne. My przypuszczamy, �e s�. Obaj badacze wierz� w to, ale mam informacje, �e praca ich nie jest jeszcze zako�czona, �e istnieje szereg trudno�ci, a w ko�cu by�oby nonsensem zak�ada�, �e fabrykanci lamp naftowych powinni byli zamordowa� Edisona, kiedy wynalaz� �ar�wk� elektryczn�, a producenci salwarsanu zabi� Flemminga, kiedy og�osi� odkrycie penicyliny. Przemys� nie broni si�. przecie� przed post�pem technicznym, chce go raczej wykorzysta� dla siebie. - Wi�c? - A, ba! Czy ja wiem? W ko�cu wszystko jest mo�liwe. Nie wiemy o autorze tego listu niczego poza tym, �e napisa� go na ma�ym, walizkowym remingtonie i wrzuci� do skrzynki w Londynie. Oficjalnie nie przyk�adamy zbyt wielkiej wagi do tego rodzaju list�w. Ale kiedy chodzi o naszych najwybitniejszych uczonych, nie wolno niczego lekcewa�y�. Tym bardziej gdy list posiada cechy, o kt�rych ju� m�wili�my. - Dobrze - powiedzia� Alex i mimo woli u�miechn�� si�. - To znaczy, �e nic im' chyba nie grozi, ale je�eli kt�rego� dnia zostan� obaj znalezieni w swoich ��kach z wielk� porcj� arszeniku w �o��dkach, w�wczas Scotland Yard nie b�dzie si� dziwi�. - Przeciwnie, b�dzie si� dziwi�! - Parker, wsta�. - B�dzie, bo do zada� Scotland Yardu nale�y mi�dzy innymi, aby obywatele tego kraju nie byli przed snem karmieni arszenikiem. S�uchaj, Joe - podszed� do przyjaciela i po�o�y� mu r�k� na ramieniu - b�d� z tob� zupe�nie szczery teraz. - A wi�c nie by�e� do tej pory? - By�em, Ale niezupe�nie. Ten list nadszed� do nas przed dwoma tygodniami. Zrobili�my od tego czasu wszystko, co robi si� zwykle w takich sprawach. Rozmawiali�my z obu uczonymi, oczywi�cie bardzo delikatnie, i otoczyli�my Sunshine Manor dyskretn� opiek�. Na szcz�cie, posiad�o�� jest oddalona od wi�kszych skupisk ludzkich i nietrudno bez zwracania na siebie uwagi kontrolowa� ruch obcych w okolicy. Niestety, na moj� propozycj�, aby umieszczono w domu jednego z naszych ludzi, Drummond odpowiedzia� zdecydowanie odmownie. Trzeba przyzna�, �e ani on, ani Sparrow nie przej�li si� w og�le tym listem. I tu w�a�nie... - Zaczyna si� moja rola? - Tak. - Parker usiad� i nala� sobie whisky, ale odstawi� szklaneczk� i spojrza� niemal weso�o na stoj�cego przed nim gospodarza. -Oczywi�cie... hm... uzyska�em pozwolenie wgl�du w korespondencj� domownik�w Sunshine Manor. Przed tygodniem przeczyta�em list, w kt�rym Ian zaprasza ci� do siebie, a trzy dni temu twoj� odpowied�, w kt�rej dzi�kujesz za zaproszenie i o�wiadczasz, �e pojutrze przyjedziesz tam na dwa tygodnie. - Hm... - powiedzia� Alex. - Zwa�ywszy, �e prawa naszego kraju zabraniaj� w�adzom ingerencji w prywatne �ycie obywateli i zapewniaj�, mi�dzy innymi, tajemnic� korespondencji... - Istnieje u nas paragraf dotycz�cy dobra publicznego. W pewnych specjalnych i umotywowanych wypadkach mo�e on by� stosowany. Wydawa�o nam si�, �e jest to w�a�nie jeden � tych wypadk�w, a Home Office uzna�o to za s�uszne. Czyta�em wi�c te listy, jak by to powiedzie�, w imieniu Jej Kr�lewskiej Mo�ci. Oczywi�cie, gdyby nie fakt, �e uratowa�e� mi kilka razy �ycie... - A ty mnie! - Nie o to chodzi. - Inspektor machn�� r�k�. - Gdyby nie fakt, �e uratowa�e� mi kilka razy �ycie, �e razem wykonali�my w czasie wojny kilka �ci�le tajnych zada� lotniczych, �e wreszcie osobi�cie zar�czy�em, �e ufam ci tak, jak sobie samemu, nigdy by� si� o tym nie dowiedzia�. - Rozumiem. - Alex usiad�, nala� whisky i umoczy� usta w szklaneczce. - Chcesz, �ebym znalaz� si� w Sunshine Manor jako twoje nieoficjalne ucho i oko. Ale czy potrafi� nim by�? - Nie wiem. Nie prosz� ci� o nic nadzwyczajnego. Szczerze m�wi�c, rozmawia�em z Ianem kilka dni temu i, oczywi�cie, zaprosi� mnie jak najserdeczniej, wzmiankuj�c, �e napisa� tak�e do ciebie. Bardzo si� cieszy na my�l o tym, �e usi�dziemy wszyscy trzej przy kominku i przypomnimy sobie stare dzieje. Oczywi�cie zdaje on sobie spraw�, �e b�d� tam po trosze s�u�bowo, ale s�dz�c z rozmowy z nim, jestem jedynym policjantem, kt�rego chcia�by tolerowa� pod swoim dachem. Niestety, b�d� m�g� przyjecha� tam dopiero w przysz�ym tygodniu, bo kilka spraw zatrzymuje mnie w Londynie. A s�dz�c z tego zwariowanego listu, niebezpiecze�stwo, kt�re grozi naszym uczonym, jest bliskie, o ile w og�le mamy si� z nim liczy�. Z samego rytmu zda� wynika, �e autor wie o czym�, co wisi w powietrzu. Chc� od ciebie dw�ch rzeczy: po pierwsze, jeste� doros�ym, wysportowanym m�czyzn� i przyjacielem Iana, wi�c po wtajemniczeniu w ca�� spraw� staniesz si� naszym sojusznikiem, kt�ry b�d�c na miejscu, mo�e w jakim� nie znanym mi krytycznym momencie zapobiec czemu�, czego tak�e nie umiem okre�li�. Po drugie, chcia�bym, �eby� jako jeden z go�ci zorientowa� si� w sytuacji. W Sunshine Manor znajduje si� w tej chwili sze�� os�b, pr�cz s�u�by. To znaczy w tej chwili znajduje si� tam pi�� os�b, ale Sara Drummond, kt�r� podziwiali�my dzisiaj, zako�czy�a w�a�nie wyst�py i pojedzie do m�a na kilkutygodniowy wypoczynek. Poza tym jest tam Sparrow i jego �ona Lucja... - Czy mieszkaj� tam? - Nie. To znaczy Sparrow nieomal mieszka, bo urz�dzili sobie wraz z Drummondem prywatne laboratorium w Sunshine Manor i sp�dzaj� tam wi�ksz� cz�� rolu. Lucja Sparrow jest chirurgiem. - Ach! - Alex gwizdn�� cicho przez z�by. - To ona! Lucy Sparrow! "Najpi�kniejszy chirurg Wysp Brytyjskich!" Ian nie m�wi� mi, �e to �ona Sparrowa. - Widocznie zapomnia�. Znasz uczonych. Ot� pi�kna Lucy jest tam teraz tak�e i pozostanie kilka tygodni doje�d�aj�c raz na tydzie� do Londynu. S�dz�c z tego, co wiem, powinna bywa� nawet cz�ciej w Sunshine Manor... - Czy masz na my�li bezpiecze�stwo jej m�a? - Mo�na by to nazwa� i tak... - Parker u�miechn�� si�. - Mo�e to tylko plotka, jedna z tych, kt�re podobnych okoliczno�ciach Scotland Yard musi zna�, a kt�ra nie ma specjalnego znaczenia. Mimo to chc�, �eby� jad�c tam wiedzia� jak najwi�cej. Ot�, o ile wiem, Sparrow jest, jak by to powiedzie�, pod wielkim urokiem �ony swego przyjaciela, a naszej niezapomnianej gwiazdy dzisiejszego przedstawienia. - Czy chcesz przez to powiedzie�, �e za plecami Iana jego �ona i wsp�pracownik... - Nie wiem. Mo�e to nie jest zupe�nie tak. Mo�e Sara po prostu musi podporz�dkowa� sobie wszystkich m�czyzn, kt�rzy wejd� w jej orbit�. A mo�e w�a�nie to, �e �ona Sparrowa jest tak wielk� pi�kno�ci�, spowodowa�o, �e chcia�a spr�bowa� swych si� przeciwko niej. W ka�dym razie podczas przeczesywania �yciorys�w tej grupki ludzi natkn��em si� na jak�� nikomu z ich bliskich nie znan� wycieczk� autem we dwoje, na jakie� spotkanie w Szkocji i jeszcze na dwa czy trzy mniej znacz�ce fakty, kt�re wskazywa�yby na przyja�� nieco bardziej gor�c�, ni� jest to og�lnie przyj�te w stosunku do koleg�w m�a. Ale to by�o w zesz�ym roku. Czy sytuacja taka trwa nadal albo czy znaczy ona wiele w �yciu tego ma�ego spo�ecze�stwa, nie wiem. Bywa i tak, �e dwoje ludzi mo�e by� nagle poci�gni�tych ku sobie, wbrew wszelkim oficjalnym wi�zom, a potem oddalaj� si� od siebie i nie pozostawia to �adnego �ladu w ich psychice. Je�eli chodzi o Sar� Drummond, to jej �yciorys jest do�� bujny, chocia� nigdy nie przekroczy�a granicy skandalu. To, o czym ci m�wi�, jest raczej w�asno�ci� Scotland Yardu, a nie og�u. My�l�, �e ani Drummond, ani Lucja nie maj� poj�cia o tym, �e tamci prze�yli kiedy� , tak� przygod�. Co prawda, Sparrow jest cz�owiekiem uczciwym i solidnym, wi�c dla niego musia�o to by� wielkie prze�ycie. Nie my�l� o tym, co prze�ywa� z Sara Drummond, ale raczej o tym, co prze�ywa�, sprzeniewierzaj�c si� przyja�ni, kole�e�stwu, �onie i tak dalej. Nie nale�y on do ludzi, kt�rzy swobodnie mog� mieszka� pod czyim� dachem i uwodzi� �on� gospodarza. - A jednak? W�a�nie. Dlatego przypuszczam, �e jego sytuacja musia�a by� trudna, a mo�e jest taka nadal. Je�eli mimo to sprawa nie poci�gn�a za sob� �adnych konsekwencji i pozosta�a w tajemnicy, nale�y to zapewne przypisa� Sarze, kt�ra na sw�j spos�b kocha naszego przyjaciela Iana i nigdy by go nie rzuci�a. To ona musia�a pokierowa� Sparrowem i zmusi� go do ukrycia wszystkiego i dalszej wsp�pracy z Drummondem, jak gdyby nic si� nie sta�o. Ale s� to jedynie moje przypuszczenia. Mog� si� w og�le myli�. Te spotkania ich mog�y by� bardziej niewinne, ni� na to wskazuj� moje informacje. Ludzie maj� sk�onno�� do wyolbrzymiania tych spraw... - Biedny Ian... - westchn�� Alex. - Ale to jednak genialna aktorka. Nie wiem, czy mam s�uszno��, lecz umia�bym j� rozgrzeszy� z takich s�abo�ci. - Nie wiem, czy Ian by�by tego samego zdania, a je�li mowa o Lucji Sparrow, to i j� mo�na nazwa� wielk� indywidualno�ci�. Fakt, �e tak pi�kna kobieta zosta�a tak znakomitym chirurgiem, te� nie da si� �atwo wyt�umaczy�. Wydawa�oby si�, �e te �liczne dziewczyny maj� do dyspozycji tysi�ce innych zaj�� w �yciu, przynajmniej do chwili, p�ki nie zwi�dnie ich uroda. - Ciekawe towarzystwo... - mrukn�� Alex. - A kt� tam jeszcze przebywa, je�eli sko�czy�e� ju� wylewa� b�oto na �ony naszych przyjaci�? - Jest tam jeszcze sekretarz obu uczonych. Nie jest on w�a�ciwie sekretarzem, ale tak�e chemikiem, m�odym i bardzo zdolnym uczniem Drummonda. Mo�e w�a�ciwsza nazwa dla niego by�aby: asystent. Nazywa si� Filip Davis, ma lat dwadzie�cia osiem, matk� i dwoje rodze�stwa, jest bardzo przystojny i po uszy zakochany w Lucji Sparrow. - O, wielki Bo�e! - westchn�� Alex. - Kiedy� ci ludzie dokonuj� swych wiekopomnych odkry�, je�eli przez ca�y czas zaj�ci s� zupe�nie czym innym? - Widocznie umiej� ��czy� przyjemne z po�ytecznym. O ile mog�em stwierdzi�, Lucja Sparrow nie wie nawet o gwa�townym uczuciu asystenta swego m�a. Znam je z jego listu do matki. M�wi o swojej cichej, beznadziejnej mi�o�ci. - To ju� lepiej. - Joe Alex wypi� swoj� whisky. - Odzyskuj� wiar� w spo�ecze�stwo. M�ode pokolenie nie jest cyniczne. Co dalej? Kto jeszcze? - Poza tym przebywa tam, zaproszony przez Iana jeszcze zim�, profesor Robert Hastings z uniwersytetu Pensylwania w USA. Przyjecha� przed tygodniem i zamierza pojutrze odjecha�. Ma ju� zarezerwowany bHet na samolot do Nowego Jorku. Jest to uczony wielkiej miary o zainteresowaniach zbli�onych do zainteresowa� naszych badaczy. - Czy myl� si�, czy te� maj�c na my�li zaprzyja�nione z nami mocarstwo, kt�re mog�oby ponie�� wielkie straty na skutek bada� Drummonda i Sparrowa, mia�e� na my�li Stany Zjednoczone? Parker roz�o�y� r�ce. - Gdyby� pracowa� na oficjalnym stanowisku, a nie by� gardz�cym polityk� autorem kryminalnych romans�w, wiedzia�by�, �e zadawanie takich pyta� jest nie na miejscu. Nie jestem upowa�niony do niedyskrecji na ten temat. - U�miechn�� si�. - W ka�dym razie by�bym ci wdzi�czny, gdyby� umia� sobie pozyska� sympati� tego mi�ego pana. - Nie jeste� zupe�nie pewien, czy przyjecha� do Sunshine Manor tylko dla odpoczynku? - W moim zawodzie pewno�� uzyskuje si� wy��cznie drog� bardzo �mudnych dochodze� i wielostronnych dowod�w. Tam gdzie nie ma tych dowod�w, nie ma tak�e pewno�ci, Joe. Je�eli jeste� pisarzem z wyobra�ni�, nie ��daj ode mnie dalszego zag��biania si� w rozmow� o tym cz�owieku, kt�ry mo�e okaza� si� dla ciebie przedmiotem interesuj�cego studium psychologicznego. By�oby ciekawe, gdyby uda�o ci si� pozna� chocia�by cz�� jego cennych my�li. Pan profesor Robert Hastings jest s�awnym cz�owiekiem. Chcia�bym, �eby� odnalaz� w sobie s�abo�� do s�awnych ludzi. - Rozumiem. I to ju� wszyscy? - Wszyscy, nie licz�c s�u�by. Ale s�u�ba na razie ni wchodzi w gr�. Jest tam nasz stary znajomy Malachi, a poza tym dwie miejscowe kobiety. Obie poza wszelkimi podejrzeniami, jak mi si� wydaje. Joe Alex westchn��. - Wybiera�em si� do Sunshine Manor, �eby napisa� ksi��k� - powiedzia� bezradnie. - Chcia�em spokoju ukojenia nerw�w, zerwa�em dzisiaj z kobiet�... - Z pani� Karolin� Beacon, wiem. Jutro zamieszka ona w Torquay, w hotelu "Excelsior". - O Bo�e! Wi�c i mnie szpiegujesz? - Sk�d�e! Po prostu, kiedy otrzyma�e� zaprosz�: do Iana, musia�em przejrze� list� twoich znajomych. M�g�by� przecie�, nie wiedz�c o niczym, da� si� wykorzysta� w jakim� celu, kt�rego by� nie zrozumia�. To nie b; brak zaufania do ciebie. Ale je�eli ten anonim zawiera cho� s�owo prawdy, to tamci, kimkolwiek oni s�, tak�e przecie� musieli postara� si� o przejrzenie �yciorysu Iana i listy jego przyjaci�. Chodzi im mo�e o kontakt z nim, o przeszmuglowanie swojego cz�owieka do jego otoczenia, o zebra� informacji o jego �yciu. Nikt ci� o niego nie wypytywa�? - Nie - Alex potrz�sn�� g�ow�. - Nikt, nigdy... - Zastanowi� si�. - Nie, na pewno nie. - W�a�nie. - Parker wsta�. - To ciekawe, �e �aden przyjaci� Drummonda albo Sparrowa ani nikt z ich dalszej rodziny nie sta� si� celem bada� tych, kt�rzy mogliby ii zaszkodzi�. Sprawdza�em to dosy� dok�adnie, bo od tego miejsca mog�yby si� zacz�� nici prowadz�ce do ewentualnego k��bka. Ale nic takiego si� nie dzieje. Trzeba przyzna�, �e przeciwnik, o ile istnieje, jest bardzo przebieg�y. Dlatego ka�da informacja b�dzie dla nas bezcenna. - Ale czy ja... - Czytuj� przecie� te twoje ksi��ki. Jest w nich spostrzegawczo�� i zmys� matematyczny. Cz�sto s� bardziej podobne do �ycia, ni� ci si� wydaje. Poza tym jeste� przecie� rozgarni�tym ch�opcem, kt�ry troch� prze�y�. A w ko�cu chodzi o Iana. To na pewno nie jest chwila, w kt�rej jego przyjaciele powinni zlekcewa�y� gro��ce mu niebezpiecze�stwo, nawet je�eli s� szans�, �e jest ono tylko wytworem czyjej� wyobra�ni. M�j telefon domowy masz zapisany u siebie, prawda? - Tak. Inspektor wyci�gn�� z kieszeni kartk� papieru. - Tu masz m�j numer w Yardzie, a ten drugi, to numer posterunku policji w Malisborough. O ile pami�tam, jest to niedu�e miasteczko odleg�e o dwie mile od posiad�o�ci Drummond�w. Je�eli powiesz im, �e chcesz ze mn� rozmawia�, natychmiast ci� po��cz�. Znajd� mnie od razu, bo wiedz�, gdzie mnie szuka�. A za tydzie� ja sam wpadn� na par� dni do Sunshine Manor. Wymog�em na Ianie, �eby nikomu nie m�wi� o moim zawodzie. Przyjad� jako jego kolega z czas�w wojny. Zreszt� stary Malachi zna i ciebie, i mnie z tamtych czas�w. Ty te� o tym b�dziesz musia� pami�ta�. - To nie b�dzie trudne - powiedzia� Alex. - Przynajmniej to jedno nie b�dzie trudne. Odprowadzi� go�cia do windy,, a potem podszed� do okna i zobaczy� po�r�d nocy czarny samoch�d oddalaj�cy si� cicho wymar��, jasno o�wietlon� ulic�. III. DZIECKO NA SZOSIE Przyt�umiony podw�jn� szyb� zamkni�tego okna szum motoru i mi�kki syk opon na mokrym asfalcie oddali� si� i przygas�. Na dachy Londynu spada� z czarnego nieba drobny, bezg�o�ny deszcz. Joe Alex przymkn�� oczy. W pokoju by�o teraz cicho, tak cicho, �e us�ysza� w�asny spokojny oddech, i na chwil� zastyg� w napi�tym oczekiwaniu, bo wyda�o mu si�, �e oddech ten nale�y do kogo� stoj�cego za jego plecami. Ale po sekundzie zrozumia� swoj� omy�k�, roze�mia� si�, opu�ci� firank� i z wolna podszed� do stolika. Stoj�c, nala� sobie jeszcze jedn� szklaneczk� i opad� na mi�kki fotel. Przez chwil� siedzia� pogr��ony w my�lach, potem podni�s� szklaneczk� do ust i nie zdaj�c sobie zupe�nie sprawy z tego, co robi, odstawi� j� nie tkni�t� na tac�. - Wyobra�nia! - powiedzia� p�g�osem, staraj�c si� w�o�y� w to jedno jedyne s�owo jak najwi�cej pogardy. - Wystarczy, �eby tw�j stary przyjaciel, kt�ry przypadkowo jest policjantem, poprosi� ci� o drobn� przys�ug� i powiedzia� przy okazji par� s��w o swojej pracy, pokazuj�c r�wnocze�nie kartk� napisan� na maszynie Remington przez jednego z tysi�cy nieszkodliwych wariat�w, kt�rzy co dnia wrzucaj� takie i tym podobne listy do skrzynek pocztowych, jak Anglia d�uga i szeroka - a oto natychmiast twoja wyobra�nia zaczyna budowa� obrazy najbli�szej przysz�o�ci, pe�ne krwi i trup�w, z kt�rych najciekawszym jest tw�j drugi przyjaciel, towarzysz broni i jeden z najszlachetniejszych ludzi, jakich uda�o ci si� pozna�. A mimo wszystko t�skni w tobie co� za tym. Pragniesz, �eby po twoim przyje�dzie do Sunshine Manor zacz�y si� tam dzia� rzeczy okropne, w kt�rych odegra�by� decyduj�c�, bohatersk� rol�. B�d�my szczerzy, chcia�by�, �eby tamci, kimkolwiek s�, ruszyli do ataku i �eby� ty ocali� obu badaczy i zas�u�y� na podziw wszystkich obecnych, nie wy��czaj�c Sary Drummond, o kt�rej nie przestajesz my�le� ju� od paru godzin, to znaczy od chwili, kiedy zobaczywszy j� na scenie zrozumia�e�, �e ju� pojutrze spotkasz j� w �licznym starym dworku, otoczonym romantycznym parkiem. Chcia�by� sta� si� w jej oczach bohaterem i dlatego wyobra�nia twoja w tej chwili ods�ania ci obraz postaci skradaj�cych si� noc� przez o�wietlony ksi�ycem park. Uciekaj� z planami wynalazk�w Drummonda i Sparrowa. A to w�a�nie ty zabiegasz im drog�. B�yskaj� ogniki wystrza��w, budz� si� przera�one ptaki, ludzie-cienie walcz� w milczeniu na �mier� i �ycie, s�ycha� okrzyk b�lu. Przez o�wietlony ksi�ycem klomb powraca do pa�acu jeden cz�owiek. Jest pokrwawiony, ubranie ma w strz�pach, w�osy w nie�adzie. Ale niesie odzyskan� teczk� z bezcennymi r�kopisami. Ten cz�owiek to ty. Wchodzisz w kr�g �wiat�a. Oni (a przede wszystkim ona) patrz� na ciebie. Zm�czony opierasz si� plecami o �cian� i wyci�gasz przed siebie teczk�. - Mam j�... - m�wisz skromnie i w tych dw�ch s�owach zawierasz ca�e swoje bohaterstwo, bo wszyscy widz� i rozumiej�, co si� musia�o dzia� przed chwil� w mrocznym parku. A kiedy ju� wype�ni�e� sw�j obowi�zek, przybywa sp�niona policja, wpada Ben Parker .ze swoimi lud�mi, a ciebie dopiero wtedy opuszczaj� si�y. S�aniasz si�. Podtrzymuj� ci� i jaka� drobna d�o� podsuwa ci kieliszek whisky. Drobna d�o�... Wszystkie pachnid�a Arabii... Roze�mia� si� na g�os i spojrza� w r�g pokoju, gdzie sta�a otwarta maszyna do pisania ze swoj� nie�mierteln� kartk� i napisem: Rozdzia� pierwszy. - W�a�nie! - Rozdzia� pierwszy! Zamiast marzy� o tych wszystkich g�upstwach, powiniene� je zr�cznie umie�ci� tam, w twojej nowej ksi��ce, kt�ra ci�gle czeka na to, �eby� j� napisa�. Ale ja wiem, dlaczego nie mo�esz jej zacz��. Wszystkiemu winna jest Karolina. Tak, b�d�my z sob� szczerzy. Jeste�my przecie� sami w tym pokoju: ja z sob�. Czy kocham Karolin�? Zastanawia� si� przez kr�tk� chwil� i potrz�sn�� g�ow�. - Nie. Chyba nie. Nie kocham Karoliny. Nigdy jej nie kocha�em i pewnie nigdy jej nie pokocham. Nie b�d� zreszt� ju� mia� okazji. Ale �al mi jej. �al mi siebie. �al mi mojego przemijaj�cego bezsensownie �ycia. Sko�czy�em dzi� trzydzie�ci pi�� lat i w ci�gu tych trzydziestu pi�ciu lat nie sta�o si� nic, co by usprawiedliwi�o moje istnienie na ziemi. No, mo�e wojna. Wtedy wiedzia�em, �e jestem potrzebny. Broni�em przed zag�ad� kraju, w kt�rym si� urodzi�em, i sposobu �ycia, kt�ry jest mi bliski. Ale kiedy obronili�my wreszcie Angli�, straci�em sens w dniu, w kt�rym zdj��em mundur. I od tej chwili nie umiem, odnale�� tego sensu. Mo�e gdyby Karolina?... Mogliby�my mie� dziecko, dwoje dzieci. �y�bym dla nich. To by ju� by�o wiele. Bardzo wiele., A ten dom nie by�by nigdy taki pusty jak w tej chwili. Nie jestem tego zupe�nie pewien, ale gdyby zadzwoni�a teraz... Spojrza� na telefon. I znowu, jak gdyby wypadki tej nocy posiada�y nieuchronn� celowo��, kt�rej cz�owiek ni jest w stanie si� przeciwstawi�, telefon zadzwoni�. Alex poderwa� si� z miejsca i przez chwil� sta� nieruchomo, jak gdyby szukaj�c s��w, kt�re musi powiedzie� Karolinie. Telefon zadzwoni� po raz drugi. Szybko uj�� s�uchawk� i czuj�c przy�pieszone bicie serca, powiedzia�: - S�ucham. Tu Alex. - Dobry wiecz�r... Nie. Karolina nie rozmy�li�a si�. G�os by� kobiecy niski i bardzo melodyjny. Wyda� mu si� znajomy, chocia� nie m�g� go sobie skojarzy� z �adnymi znanymi rysami twarzy. - Prosz� wybaczy�, �e dzwoni� tak p�no, ale po przedstawieniu by�am na kolacji z kolegami i dopiero tera wr�ci�am do domu. Dzi�kuj� za r�e. S� �liczne. - Czy to pani Sara Drummond? - zapyta�, chocia� wiedzia� ju�, �e to ona, i pytanie wyda�o mu si� g�upie. - Tak, i dzwoni� do pana nie tylko dlatego, �eby podzi�kowa� za kwiaty. Zasta�am w�a�nie depesz� od Iana. Pisze, �e wybiera si� pan do nas. Kiedy? - Chc� wyruszy� pojutrze rano. - W�a�nie, Ian pisze: "Zatelefonuj do niego. Je�eli mo�e wyjecha� dzie� wcze�niej, zabierz go z sob�". Wi�c telefonuj� i chc� pana zabra� z sob�. I znowu Joe chcia� powiedzie� co� b�yskotliwego, ale stwierdzi�, �e ma absolutn� pustk� w g�owie. - To bardzo mi�e. Dzi�kuj� bardzo... - Wi�c? - zapyta! niski g�os. - Gotowa jestem podjecha� po pana nawet o dziewi�tej rano. Alex waha� si� przez kr�tk� chwil�. Nic go nie wi�za�o z Londynem. Je�eli napisa� do Iana, �e przyjedzie pojutrze, to tylko dlatego, �e jak�� dat� musia� przecie� poda�. - Nie chcia�bym pani sprawia� k�opotu... - �adnego. Poza moj� walizk� i mn� w samochodzie nie b�dzie nikogo. - W takim razie... - W takim razie podjad� po pana o dziewi�tej. Czy to nie b�dzie za wcze�nie? - Je�eli powiem pani, �e codziennie budz� si� o �wicie i zasiadam o si�dmej do pracy, min� si� z prawd� - powiedzia� Alex, odzyskuj�c z wolna r�wnowag�. - Ale dziewi�ta godzina b�dzie znakomit�. A mo�e pojedziemy moim samochodem? Odda�em go do przegl�du i jutro mam odebra�. Co prawda troch� p�niej. - Nie. Wol� jecha� w�asnym. Lubi� prowadzi�, a przede wszystkim lubi� wozi� m�czyzn. Pasa�er m�czyzna daje mi wi�ksz� satysfakcj� ni� pi�� kobiet. Mo�e dlatego, �e w ci�gu paru ostatnich tysi�cy lat ci�gle nas wo�ono i nie mia�y�my poj�cia, �e mo�na si� bez tego obej��. - W takim razie odpokutuj� z przyjemno�ci� za czyny moich przodk�w. - Jestem ohydnie punktualna. Prosz� czeka� o dziewi�tej przed domem. A teraz dobranoc. Ju� bardzo p�no. Kobieta w moim wieku powinna si� wysypia�. To znakomicie konserwuje cer�. I zanim Joe zd��y� zdoby� si� na konwencjonalny protest, od�o�y�a s�uchawk�. - No w�a�nie! - powiedzia� ze zdumieniem. Czuj�c nag�y przyp�yw energii odszed� od telefonu i odkr�ci� �azience kran z gor�c� wod�. Potem poczu� g��d i pogwizduj�c weso�o zacz�� parzy� herbat� w ma�ej kuchence. Zajrza� do lod�wki. Ca�a beznadziejno�� dnia trzydziestych pi�tych urodzin min�a, jakby nigdy jej nie by�o. My�la� jutrzejszym poranku. My�la� o nim nadal, kiedy wyk�pany i po zjedzeni prowizorycznej kawalerskiej kolacji, sk�adaj�cej si� z chleba z mas�em, sardynek, sera i zako�czonej puszk� sok cytrynowego, po�o�y� si�, nastawiwszy budzik na �sm�. Tak, to by�o mu potrzebne. Niezm�cony pogodny humor Iana, stary dw�r, pok�j, do kt�rego przez otwarte o wp�ywa� bliski szum drzew i daleki szum morza, poranne spacery nad urwistym brzegiem. Kiedy by� tam po r ostatni? Stara� si� nie my�le� teraz o tym, �e chce, a nadszed� ju� ranek i kr�tka, dwugodzinna podr� u boku niewysokiej ciemnej dziewczyny, kt�ra by�a tak wielk� aktork�, i kt�rej �ycie Parker upstrzy� tak wielk� ilo��: znak�w zapytania. Biedny Drummond - pomy�la� Joe, my�l ta pozbawiona by�a si�y i wyrazu. Drummond pewno nie by� biedny, lecz szcz�liwy. Taka kobieta musia�a dawa� szcz�cie m�czy�nie, nawet je�eli dawa�a nie tylko jemu. Powoli twarze Iana i Sary, a wraz z nimi obraz przysz�o�ci, kt�re podsuwa�a mu wyobra�nia, zacz�y wirowa� i pokrywa� si� mg��. Zamkn�� oczy. Wydawa�o mu si�, �e zaledwie zd��y� przymkn�� powieki, kiedy budzik zadzwoni�. Joe zerwa� si� z tapczanu i podszed� w pi�amie do okna. Po ponurym, d�d�ystym wieczorze ranek wstawa� nad miastem s�oneczny i ciep�y. Dachy dom�w parowa�y i l�ni�y ostrym niebieskim blaskiem rozci�gni�tego nad nimi bezchmurnego nieba. W tej samej chwili, patrz�c na jezdni� i zamkni�te drzwi baru naprzeciwko, przypomnia� sobie rozmow� z Parkerem. Ale ulica w dole nie by�a ju� t� sam� nocn� ulic�. S�o�ce wpadaj�ce przez otwarte okno, b��kitne niebo nad dachami, d�wi�k wody, kt�ra wype�nia�a szybko wann�, i syk imbryka w kuchence stanowi�y razem pogodne preludium chwili, kiedy z wybiciem godziny dziewi�tej wyjdzie na ulic� i zobaczy kremowego, modnego mercedesa Sary Drummond, hamuj�cego przed domem. Dlaczego kremowego i dlaczego mercedesa, nie umia�by powiedzie�, ale taki samoch�d powinna by�a mie�. Pogwizduj�c, zabra� si� do porannej toalety. Kiedy wreszcie najedzony, ogolony i umyty spojrza� na zegarek, spostrzeg� z przera�eniem, �e jest za dwadzie�cia dziewi�ta. B�yskawicznie otworzy� szaf� i zacz�� z niej wyrzuca� koszule, krawaty, pi�amy, skarpetki i chustki do .osa. Szybko uk�ada� je w walizce wybieraj�c te, kt�re najbardziej lubi�. Teraz swetry, tak, i druga walizka, w kt�rej pouk�ada� ubrania. Wreszcie teczka z przyborami do pisania, maszyna i... rozejrza� si�... koniec. Nie. Nie koniec, podbieg� do biurka i wyci�gn�wszy �rodkow� szuflad�, z niej. le��cy na samym dnie ci�ki przedmiot w sk�rzanym futerale. Otworzy� futera�. Wszystko by�o w porz�dku. Si�gn�� do szuflady po dwa zapasowe magazynki. Nie by� to jego pistolet z czas�w wojny, ale d�ugolufe parabellum, kt�re przywi�z� z Niemiec. Wsun�� pistolet pomi�dzy ubrania i zamkn�� walizk�. Spojrza� na zegarek. Za pi�� dziewi�ta! Wybieg� na klatk� schodow�, przywo�a� naci�ni�ciem guzika wind�, u�o�y� w niej swoje pakunki i zjecha� na d�. Kiedy znalaz� si� na ulicy, rozejrza� si� szybko, ale kremowego samochodu nie by�o nigdzie wida� Przysun�� wi�c walizki do kraw�nika, stawiaj�c je przy czarnym, stoj�cym naprzeciw domu jaguarem. Odetchn�� g��boko i chusteczk� otar� pot z czo�a. Min�a dziewi�ta. Teraz m�g� spokojnie czeka�. Zacz�� zastanawia� si� n jakim� efektownym zdaniem, kt�rym powita nadje�d�aj� Sar�. - Dzie� dobry - powiedzia� znajomy niski g�os. - Czy pan chce pojecha� z kim innym? Joe drgn��. Za kierownic� czarnego jaguara, o dwa kroki od miejsca, w kt�rym sta�, siedzia�a Sara Drummond i u�miecha�a si�, najwyra�niej rozbawiona jego min�. - Och, dzie� dobry! - Podszed� do opuszczonej szyby wozu. - Wyobra�nia... - powiedzia� i roz�o�y� r�ce. - Wydawa�o mi si�, �e przyjedzie pani zupe�nie innym samochodem. - To znaczy, �e pan o tym my�la�. - Z wozu spojrza�y na niego ciemne, l�ni�ce oczy. - To dobrze. Zawsze jest dobrze, kiedy o nas my�l�. - Wysun�a niemu drobn�, ciemn� d�o�, kt�r� u�cisn��. Wszystkie pachnid�a Arabii... Otrz�sn�� si� i zawr�ci� po walizki. - Niech pan po�o�y je na tylnym siedzeniu. O tak. A teraz niech pan ju� siada. Nie mog� si� doczeka� przyjazdu do domu! Usiad� obok niej i ruszyli. "Trzeci raz j� widz� - pomy�la� - i za ka�dym razem jest zupe�nie inna". Pozna� j� przed trzema laty, w dniu jej �lubu z Ianem. By�a w�wczas pi�kn�, skromn� i dyskretnie szcz�liw� pann� m�od�, id�c� spokojnie i pewnie u ramienia m�a i spogl�daj�c� na niego rozkochanymi oczyma, jak gdyby co chwila nie b�yska�y wok� nich flesze aparat�w fotograficznych, kt�rymi przedstawiciele pism obu kontynent�w utrwalali dla swych niedzielnych dodatk�w scen� za�lubin wielkiej tragiczki i jednego z najwi�kszych uczonych brytyjskich. Spotka� j� jeszcze raz przed rokiem, kiedy by�a wraz z Ianem w Londynie, i um�wili si� z nim na obiad w jego klubie. Wtedy zobaczy� typow� brytyjsk� m�od� dam�, zachowuj�c� si� i ubran� podobnie, jak wszystkie inne m�ode damy z jej sfery, z t� r�nic�, �e w klubie patrzy�o na ni� wi�cej os�b ni� na wszystkie pozosta�e damy razem wzi�te. Teraz widzia� obok siebie k�tem oka m�odziutk� dziewczyn�, kt�ra sko�czy�a w�a�nie szko�� i dosta�a od ojca pierwszy samoch�d. Wygl�da�a na lat dziewi�tna�cie, mo�e dwadzie�cia. �niada, czarnow�osa, ciemnooka, czarno ubrana, z pogard� dla kontrast�w i dla bieli, kt�ra podkre�li�aby smuk�o�� jej szyi i delikatn� barw� sk�ry. A wczoraj wieczorem sta�a na scenie zm�czona, z�amana, postarza�a nagle w ci�gu godziny, szalona i st�skniona za �mierci� daj�c� odpoczynek i zapomnienie. Ile mog�a mie� lat naprawd�? Wyst�powa�a od dawna, co najmniej od dziesi�ciu lat. Mo�e mia�a trzydzie�ci? A mo�e, jak on, sko�czy�a trzydzie�ci pi��? Co to mia�o za znaczenie? Odetchn�� g��boko. - By�em wstrz��ni�ty wczoraj... - powiedzia�, �eby przerwa� milczenie. -Nie widzia�em pani nigdy w jej roli i nigdy nie przypuszcza�em, �e mo�na dokona� czego� podobnego. My�l�, �e gdyby pani �y�a w czasach Shakespeare'a, napisa�by dla pani Hamleta nie o kr�lewiczu du�skim, ale o kr�lewnie. Szkoda, �e nie spotkali�cie si�! - Ja nie �a�uj�! - Sara roze�mia�a si�. Auto stan�o na skrzy�owaniu, czekaj�c na zmian� �wiate�. - Nie by�oby mnie ju�. A przecie� jedyna wa�na rzecz, to by�. Ale gdyby przyszed�, powiedzia�abym mu, �e kocham go jak samego Pana Boga i modl� si� do niego czasami. - W�z ruszy�. - Ciekawe, czyby uwierzy�? Sara Drummond odwr�ci�a na u�amek sekundy swoje Promienne, ciemne oczy od smugi wpadaj�cego pod ko�a asfaltu. - Uwierzy�by! - powiedzia�a tak dobitnie, �e Joe mimo woli roze�mia� si�. Wjechali teraz w d�ug� ulic�, po kt�rej obu stronach ci�gn�y si� niesko�czone szeregi �adnych dwu- i trzypi�trowych dom�w. - Nied�ugo miniemy Croydon - mrukn�a Sara. Spojrza�a na licznik szybko�ci - i wydostaniemy si� na szos�. - Ile czasu jedzie pani zwykle do Sunshine Manor? - Do Brighton godzin�, a p�niej kwadrans nadmorsk� szos�, je�eli nie ma wielkiego ruchu. Potem ju� tylko kilka minut. Malisborough, a zaraz za miasteczkiem - nasz dom. Nacisn�a peda�. Jaguar cicho przy�pieszy� i wymin�� bezszelestnie dwa jad�ce przed nim samochody. Domy, przerzedza�y si�, po lewej stronie szosy otwar�a si� szeroka, i p�aska przestrze�. Joe spojrza�. Tu by�o kiedy� lotnisko. Jakby wywo�any t� my�l� wielki samolot pasa�erski wynurzy� si� w�a�nie spoza dalekich dom�w przedmie�cia, wyprzedzi� ich i z wolna nabieraj�c wysoko�ci zakr�ci� na po�udnie. - Czy nigdy pan teraz nie lata? - Sara nie odwr�ci�a g�owy od szosy. Pytanie zabrzmia�o jak pytanie dziecka, szybko i jak gdyby bez przywi�zywania wagi do tego, czy odpowied� b�dzie brzmia�a tak, czy nie. - Nigdy. Staram si� nie lata� nawet wtedy, kiedy wyje�d�am za morze. - Dlaczego? - Nie wiem dok�adnie. Mo�e mam za wiele wspomnie�? Pr�bowa�em zreszt� kilka razy. Za ka�dym razem przez ca�y c