3635
Szczegóły |
Tytuł |
3635 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3635 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3635 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3635 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Sawaszkiewicz
MI�DZY INNYMI MAKABRA
JEDNO ZE WSPOMNIE�
W momencie podk�adania bomby plastykowej pod gmach parlamentu kole� z nie ukrywanym zdziwieniem stwierdzi�, �e zamiast �adunku wybuchowego trzyma w gar�ci puszk� sardynek, w dodatku o podejrzanym wygl�dzie. Sabota� oczywi�cie nie wchodzi� w rachub�, najprawdopodobniej odpowiedzialny za dystrybucj� amunicji pracownik przez niedopatrzenie w�o�y� kolesiowi do teczki swoje drugie �niadanie.
W dok�adnym unicestwieniu gmachu, kt�rego piwnice dawa�y nam w�a�nie schronienie, upatrywa�em - niejako okazjonalnie - sposobu uregulowania czysto prywatnych porachunk�w, tak istotnych, �e z rado�ci� zamieni�bym sto�ki gruzowe z ca�ego miesi�ca na ten jeden. Kr�tko m�wi�c, jeden z portier�w parlamentu uwi�d� mi �on�.
Kole� siedzia� w k�cie i z upodobaniem d�uba� w nosie. Jak zwykle decyzj� zostawi� mnie. Postanowi�em otworzy� ow� fataln� puszk�, gdy� dokuczliwe ssanie w do�ku przeszkadza�o mi w koncentracji. Jak �atwo si� domy�li�, sardynki by�y popsute.
Odst�pi�em swoj� porcj� kolesiowi, kt�ry rzuci� si� na ni� niczym g�odom�r, i uda�em si� do knajpy po drugiej stronie ulicy. Jak wielkie by�o moje zdumienie, kiedy nieoczekiwana eksplozja naprzeciwko wyrwa�a okna z ram, cisn�a klient�w na bemar, a kasjerk� wt�oczy�a pod palenisko rusztu - mo�e �wiadczy� fakt, �e wybieg�em z knajpy zapomniawszy o zap�aceniu rachunku.
Z kupy gruzu, w kt�r� zamieni� si� gmach parlamentu, p�yn�� ku niebu pi�kny, siny ob�ok dymu. Portiera odnalaz�em mi�dzy ubikacj� a stropem sz�stego pi�tra. Przygniata�a go pancerna szafa stoj�ca zwykle w sekretariacie - pokoju s�u�bowym mojej �ony. Portier szczerzy� z�by i �ciska� chciwie damsk� �ydk�. �y�. Nied�ugo zreszt�: nigdy nie rozstaj� si� z broni�.
P�niej wielokrotnie roztrz�sa�em przyczyny eksplozji. Dopiero po roku przypadkowo dowiedzia�em si� od znajomego pirotechnika, �e sardynki by�y zakamuflowanym, reaguj�cym na soki trawienne materia�em wybuchowym. W ten spos�b przys�owie o chciwo�ci i �akomstwie, co gubi cz�owieka, jeszcze raz znalaz�o potwierdzenie w �yciu. Kolesia nie �al mi specjalnie, gdy� ry� pode mn�.
Wraz ze zmian� parlamentu posadzono mnie na wysokim sto�ku, a mundur galowy, kt�ry nosz� podczas uroczysto�ci pa�stwowych, obci�ga siedem rz�d�w medali, krzy�y i order�w. Siedzenie jest mi�kkie i mocne i pewnie si� na nim spoczywa, tote� mog� sobie pozwoli� na opublikowanie niniejszych wspomnie� i g�wno mi kto zrobi.
JAK PISA�EM BAJK�
Og�oszono konkurs na bajk� dla dzieci.
O��wek kosztuje dwa z�ote. Papier mam za darmo, bo biurowy. Zacz��em:
"Za siedmioma g�rami, za siedmioma..."
Oklepane.
"Za granic� �y�, by�... �y� sobie Szaraczek Bezuszek. By� to mi�y zaj�czek, tylko nie mia� ucha. Zostawi� je na torach kolejowych. A by�o to tak:
Kt�rego� dnia zm�czony nadmiern� ilo�ci� spo�ytego alkoholu..."
Nie.
"By�o sobie Zaj�c. Mia� czworo dzieci i �on� - �liczn� pani� Zaj�cow�. Chorowa�a ona na puchlin� wodn�..."
Nie inaczej.
"�ona mia�a z�aman� �apk�. Pan Zaj�c my�la�, �e �ona symuluje. Nie pami�ta�, jak jednego wieczoru od�ama� konar i tym konarem..."
Mo�e siekier�?
Z zaj�cami nic nie wyjdzie. Ju� lepiej o karaluchach.
"�y� sobie Karaluszek, kt�ry mia� ciep�e i wygodne mieszkanko uwite w kupie gnoju..."
To odpada.
"W ciemnym borze mieszkali pa�stwo Nied�wiadkowie. Bardzo si� kochali. Pewnego dnia, gdy pani Nied�wiadkowa posz�a po mi�d, pan Nied�wiadek zwabi� do norki pani� Koz�. Pani Nied�wiadkowa, wr�ciwszy z miodem zasta�a ich w ��ku.
- Ach ty �ajdaku - powiedzia�a pani Nied�wiadkowa - przyprowadzasz sobie dziwki?..."
�le.
"Pani Nied�wiadkowa nic nie powiedzia�a, tylko wygoni�a m�a z norki. Pani� Koz� obdar�a ze sk�ry, wypatroszy�a i zanios�a do w�dzarni..."
Hm, nied�wiedzie s� raczej ro�lino�erne. No to o Kr�wce Nicnier�bce.
"By�a sobie Kr�wka Nicnier�bka. Chcia�a wyjecha� na Zach�d, lecz nie mia�a pieni�dzy. Posz�a wi�c do �winki �winiokratki.
- �winko �winiokratko, powiedz mi, jak mo�na szybko i �atwo zarobi�?
Pokwicza�a �winka, do biurka zagl�dn�a i wydoby�a urz�dowe akta.
- Zr�b tak jak ja. Usi�d� przy �r�de�ku i od ka�dego, kto przyjdzie, pobieraj op�at�. Tu masz odpowiednie zarz�dzenie.
- A je�eli kto� nie b�dzie mia� pieni�dzy?
- To nie b�dzie pi�.
- Dzi�kuj� ci, �winko �winiokratko - powiedzia�a Kr�wka Nicnier�bka.
I posz�a do �r�de�ka. Ale szybko jej si� znudzi�o. Zwierz�ta pi�y na kredyt, potem zwleka�y z op�at�, pisa�y odwo�ania i w og�le. Zdenerwowa�a si� Kr�wka i sprzeda�a interes �wince �winiokratce.
Nadal jednak nie mia�a za co wyjecha� na Zach�d. Postanowi�a wi�c p�j�� do Osio�ka. Przynios�a mu p�czek marchwi i poprosi�a go o rad�.
- Otw�rz zamtuzik - powiedzia� Osio�ek.
- Nie mam za co. Nie starczy mi nawet na projekt.
- To na razie zamieszkaj u �winki �winiokratki. Kiedy si� dorobisz, wybudujesz sobie odpowiednie zaplecze..."
Nie, kurcz�. Sk�d takie rady od os�a? Do diab�a ze zwierzakami.
"Na dziewi�tym pi�trze wie�owca mieszka� bardzo stary staruszek i bardzo stara staruszka. Mieli wnuczka Bandziorka. Gdy wnuczek podr�s�, pokraja� dziadka i wyrzuci� go do zsypu na �mieci. Babk� zmumifikowa�, wypcha� trocinami i sprzeda� jako manekin..."
Cholera, to nie tak. Mo�e o Czerwonym Kapturku?
"Pewnego dnia Czerwony Kapturek wybra� si� do babci Ludo�erci. Gdy przyszed�, babcia le�a�a w ��ku i udawa�a chor�.
- Dzie� dobry babciu Ludo�erciu - powiedzia� Czerwony Kapturek.
- Dzie� dobry Czerwony Kapturku - powiedzia�a babcia Ludo�ercia i po�kn�a dziewczynk�.
Widzia� to Wilk. Poniewa� bardzo lubi� Czerwonego Kapturka, wskoczy� przez okno i zagryz� babci� Ludo�erci�. Rozpru� jej brzuch i wydosta� z niego zmi�t� dziewczynk�.
- Jak�e mam ci dzi�kowa�, kochany Wilku? - spyta� Czerwony Kapturek.
- Och, drobiazg - odpowiedzia� Wilk. - Daj mi tylko kawa�ek babci. Zanios� swoim dzieciom.
- Mo�esz zabra� j� ca��. Ale zanim p�jdziesz, zjemy kolacj�.
Odci�li babci Ludo�erci n�k� i upiekli na ruszcie w kominku. Podjad�szy sobie Czerwony Kapturek zacz�� dziwnie patrze� na Wilka. Zaniepokojony Wilk spyta�:
- Czemu masz takie du�e uszy, Czerwony Kapturku?
- �ebym ci� mog�a dobrze s�ysze�.
- A czemu masz takie du�e oczy?
- �ebym ci� mog�a dobrze widzie�.
- A czemu masz takie du�e r�ce, na lito�� bosk�?
- �ebym ci� mog�a mocno obj��.
- O rany. A czemu masz tak� du�� buzi�?
- �ebym ci� mog�a serdeczniej poca�owa� - odpowiedzia�a dziewczynka i rzuci�a si� na Wilka.
Wilk jednak by� wzorowym m�em i nie chcia� zdradzi� �ony. Tarzali si� wi�c po pod�odze i tarzali, a� dziewczynce uda�o si� dokona� gwa�tu. Gdy wyczerpana leg�a na pod�odze, Wilk podkuli� ogon i przysi�gaj�c na swojego wilczego boga, �e wi�cej nie b�dzie ratowa� ma�ych dziewczynek, pogna� do lasu."
T� bajk� wys�a�em.
ZADRA
Przeci��em jezdni� i wkroczy�em na ko�lawy chodnik. Przed drzwiami zawaha�em si�. Ojciec, kt�ry mi towarzyszy�, pokiwa� g�ow�.
- Daremnie tracisz czas na walk� wewn�trzn� - powiedzia�. - Tym razem zwyci�y z�o.
Spojrza�em mu w oczy. Dostrzeg�em w nich g��bokie przekonanie poparte ogromem do�wiadcze�.
Weszli�my.
- Znasz pewnie "Dziwn� histori� dra Jekylla i Mra Hyde'a" - m�wi� ojciec siadaj�c na wysokim sto�ku. - To, co zwykle - rzuci� pod adresem - rzuci� pod adresem barmana i podj�� przerwan� my�l: - Autor zak�ada istnienie w cz�owieku dobra i z�a i stara si� rozstrzygn��, kt�ra z tych si� ostatecznie zwyci�a.
Nala�em sobie napoju "Orange".
- Kt�ra? - zapyta�em.
- Ostatecznie - odpar� ojciec - zwyci�a dobro.
Wzruszy�em ramionami
- Nie wierz�.
- Bo wda�e� si� w swojego stryja. On te� nie wierzy� w zwyci�stwo dobra - ojciec zapatrzy� si� w mokry blat baru. - Pami�tam, jak kr��y� po mieszkaniu i mrucza�: "Ju� si� ja ciebie pozb�d�, ju� ja ci� wyabstrahuj�". Kiedy go zapyta�em, co go tak dr�czy, odpowiedzia�, �e z�o. Wyzna� mi, �e tkwi w nim odrobina z�a, jest to mikroskopijna odrobina, powiedzia�, ale rani go jak zadra. Postanowi� si� od niej wyzwoli�. W �rodku nocy. Chyba przez godzin� dobiega�y mnie odg�osy jego walki wewn�trznej, potem us�ysza�em �omot i wszystko ucich�o. Kiedy tam wszed�em, pod �cian� le�a� top�r, a na dywanie spoczywa�y dwie po��wki twojego stryja. By� przeci�ty r�wno wzd�u� osi symetrii. Cofn��em si� i wtedy jedna z po��wek drgn�a. Opar�a si� na �okciu, obr�ci�a do mnie p�kul� g�owy, �ypn�a okiem i powiedzia�a: "Za du�y wzi��em zamach".
Ojciec umilk�. Przez chwil� w zadumie bawi� si� opr�nion� literatk�.
- Do dzi� nie wiem - doda� - kt�ra to by�a po�owa. Dobra czy z�a?
WUJASZEK
Trumna sta�a przed o�tarzem, w opustosza�ej kapliczce panowa� mi�y p�mrok. Kilka �wiec rzuca�o blade, chwiejne �wiat�o na inkrustowane brzegi katafalku. Bi�a p�noc.
By�em w cudownym nastroju. By�em szcz�liwy. Wujaszek wreszcie wykorkowa� i ja czuwa�em samotnie przy jego trumnie, tu, w tej przytulnej, mrocznej kapliczce.
Od trzech dni, od kiedy otrzyma�em wiadomo�� o jego �mierci, �yka�em nitrogliceryn�, bo stany radosnej euforii zmusza�y moje zdefektowane serce do nadmiernego wysi�ku. Ale to wszystko nie mia�o znaczenia. Wujaszek wykorkowa�, chwa�a Bogu Wszechmog�cemu!
Wujaszek wreszcie wykorkowa�, a ja wci�� nie mog�em w to uwierzy�.
Bo wujaszek umiera� ju� kilkakrotnie i zawsze jako� wywin�� si� �mierci. Ten kostyczny staruch, ten Momos za ka�dym takim razem mawia�, �e jest to najlepszy kawa�, jaki kiedykolwiek zrobi� rodzinie.
Bi�a p�noc. Za dziesi�� godzin za moim wujaszkiem zatrzasn� si� drzwi grobowca i wtedy b�d� m�g� powiedzie�: "Niech mu ziemia lekk� b�dzie". I odzyskam ca�kowity spok�j. A potem, potem czeka mnie ekscytuj�ca wizyta u notariusza.
Przebrzmia�o ostatnie uderzenie zegara i wtedy us�ysza�em stukanie. By�o do�� energiczne, dobiega�o z nieokre�lonego miejsca. Nastawi�em uszu. Stukanie rozleg�o si� ponownie, u�o�one w sensown� seri�. Niemal bezwiednie odczyta�em:
- S-o-s.
Sygna� ostatniej nadziei. SOS. Ale sk�d tutaj SOS, na mi�o�� bosk�?
- S-o-s-o-s-o-s-o-s.
Kto� nadawa� Morse'em. Nadawa� biegle, tak jak m�j wujaszek w czasach, kiedy mia� kr�tkofal�wk� i zabawia� si� robieniem kawa��w innym kr�tkofalowcom-amatorom.
No, ale ten mamut nie �yje - zapewni�em siebie z tragicznym brakiem przekonania.
- R-a-t-u-n-k-u-s-o-s-r-a-t-u-n-k-u.
Zbli�y�em si� do katafalku. Tak, to st�d dobiega�o to stukanie. Bez w�tpienia to stukanie dobiega�o z trumny.
- R-a-t-u-n-k-u-o-t-w-i-e-r-a-�-r-a-t-u-n-k-u.
Trumna a� si� trz�s�a od uderze�. To nie by�o z�udzenie, wujaszek �y�! Od pocz�tku nie mog�em uwierzy�, �e on umar�, i teraz to si� na mnie zem�ci�o.
Na chwil� odebra�o mi mow� i ow�adn�a mn� rozpacz. Dlaczego, dobry Bo�e - pomy�la�em - nie chcesz przygarn�� tej duszyczki? Dlaczego tak mnie karzesz, dobry Bo�e?
- Dlaczego?! - wrzasn��em.
- O-t-w-�-r-z-r-o-b-e-r-t-o-t-w-�-r-z.
- Dlaczego?! - wrzasn��em powt�rnie.
- C-o?
- Dlaczego walisz w t� przekl�t� trumn� - powiedzia�em z�amanym g�osem. - Nie mo�esz m�wi� jak cz�owiek?
- M-a-m-p-o-d-w-i-�-z-a-n-�-b-r-o-d-�.
- O Jezu - j�kn��em i wr�ci�em do �awki, bo nogi odm�wi�y mi pos�usze�stwa.
Z neseseru wyj��em piersi�wk� koniaku, kt�ry czasem �ykam w zast�pstwie nitrogliceryny. �ykn��em tak�e teraz.
Ma podwi�zan� brod� - pomy�la�em - od trzech dni le�y w trumnie, mimo to �yje. Niewiarygodne.
- Prawdziwy cud, �e si� tam nie udusi�e� - zauwa�y�em.
- T-u j-e-s-t s-z-p-a-r-a - odstuka� wujaszek, uwzgl�dniaj�c z kultur� zasady interpunkcji Morse'a.
- Gdzie?
- W t-r-u-m-n-i-e, n-a-d m-o-j-� g-�-o-w-�. W-i-e-j-e s-t-a-m-t-�-d.
Poci�gn��em z piersi�wki nast�pny �yk. Spokojnie - powiedzia�em sobie. - Jeszcze nie wszystko stracone.
Wsta�em i obejrza�em t� szpar�. Mia�a d�ugo�� trzech centymetr�w. Ale je�eli wieje, musi te� wywiewa�. Dok�adnie zbada�em ca�� trumn�. Istotnie, tu� przy nogach by�a druga, mniejsza szpara. Rozprostowa�em plecy i znowu wr�ci�em do �awki.
- P-o-s-z-u-k-a-j �-o-m-u - odezwa� si� wujaszek.
- Oczywi�cie - powiedzia�em.
Poczu�em si� ra�niej. Wydoby�em z neseseru kanapki i termos z kaw�. By�a jeszcze gor�ca. Jej mocny aromat rozszed� si� po kapliczce.
- C-o t-y t-a-m r-o-b-i-s-z? - zastuka� wujaszek.
Stawa� si� niespokojny.
- W�a�nie si� zastanawiam nad tym �omem - odpar�em odwijaj�c z folii kanapki.
- S-p-r-o-w-a-d-� j-a-k-�-� p-o-m-o-c.
- Teraz jest noc, wujaszku - o�wiadczy�em z pe�nymi ustami. - Wszyscy �pi�.
- T-y-j-e-s-z-�-o-b-u-z-i-e - za�omota� wujaszek. Wyra�nie traci� cierpliwo��. Przesta� przestrzega� zasad interpunkcji. - N-a-t-y-c-h-m-i-a-s-t-o-b-u-d-�-s-w-o-j-�-m-a-t-k-�.
- Wiesz, �e ona tego nie cierpi.
- C-o?
- Moja matka nie cierpi, jak si� j� budzi po nocy.
- T-t-y-s-o-b-i-e-k-p-i-s-z-t-y-�-a-j-d-u-k-u.
Oho, ju� nawet zacz�� pope�nia� b��dy. Musia� by� nielicho zdenerwowany.
No c�, on by� zdenerwowany, ale ja jad�em staraj�c si� zachowa� spok�j - tak jak zaleca� to lekarz. Okruchy chleba spada�y mi na kolana. Lepi�em kulk� z tych okruch�w.
- R-o-b-e-r-t.
- Jestem, wujaszku.
- �-�-d-a-m-�-e-b-y-�-j-�-o-b-u-d-z-i-�.
- Kogo?
- S-w-o-j-�-m-a-t-k-�-t-y-d-r-a-n-i-u-m-a-t-k-�-m-a-t-k-�-m-a-t-�-m-a-k-t-a - z w�ciek�o�ci zn�w si� pomyli�, przerwa� na chwil�, po czym za�omota� bez �adu i sk�adu: Bum, bum, bum!
Kulka w moich palcach sta�a si� ciep�a, mi�kka, podatna na formowanie. Doda�em do niej mi��sz z dw�ch kromek chleba i zacz��em to wszystko ugniata� w obu d�oniach.
Z chaotycznego �omotania, po kr�tkiej przerwie, wujaszek przeszed� z powrotem na poprawny alfabet Morse'a.
- R-o-b-e-r-t.
- S�ucham wujaszku.
- J-e-�-e-l-i z-a-r-a-z n-i-e s-p-r-o-w-a-d-z-i-s-z t-u p-o-m-o-c-y, o-s-k-a-r-�-� c-i-� o u-s-i-�-o-w-a-n-i-e z-a-b-�-j-s-t-w-a i w-y-d-z-i-e-d-z-i-c-z-�.
- Oczywi�cie.
Czu�em, �e chleb robi si� mi�kki jak plastelina. Podszed�em do katafalku. Wujaszek znowu przerwa�, by po chwili spyta�:
- Z-n-a-l-a-z-�-e-� �-o-m?
- Och, �om - powiedzia�em. - Jeste�my w kaplicy, wujaszku. Obawiam si�, �e nie maj� tu �omu.
Tak, chleb by� ju� dostatecznie mi�kki. Odszuka�em t� szpar� u wezg�owia i starannie wype�ni�em j� ugniecionym chlebem.
- C-o-t-y-t-a-m-r-o-b-i-s-z? - zaniepokoi� si� wujaszek.
- Uszczelniam trumn� - wyja�ni�em. - �eby ci� nie przewia�o.
Wujaszek skomentowa� moje wyja�nienie d�ug� seri� bez�adnego walenia. Up�yn�a dobra minuta, zanim wy�owi�em jakie� sensowne zdanie:
- T-y-�-a-j-d-a-k-u-m-o-r-d-e-r-c-o, bum, bum, bum!
- Poczekaj do rana - powiedzia�em zalepiaj�c przeciwleg�� szpar�. - Rano przyjdzie tu ca�a rodzina i jako� wydostaniemy ci� z tej trumny.
- M-o-r-d-e-r-c-a-r-a-t-u-n-k-u, bum, bum, bum! S-o-s-r-a-t-u-n-k-u-r-a-t-u-n-k-u, bum, bum, bum, bum!
Jeszcze raz obszed�em wok� trumn�, przyja�nie poklepa�em jej wieko.
- Przesta� wali�, wujaszku - powiedzia�em. - Walenie na nic si� nie zda, nikt ci� nie us�yszy. Jest g�ucha noc i w okolicy nie u�wiadczysz �ywego ducha. We� si� w gar��. Tym razem B�g ci� nie odtr�ci. P�jdziesz do niego z moj� rekomendacj�.
- Bum, bum, bum, bum, bum!!!
Wzruszy�em ramionami i bez po�piechu pod��y�em w stron� wyj�cia. By�em spokojny. By�em odpr�ony.
Min��em kropielnic� i wtedy w bocznej nawie zauwa�y�em poruszenie. Dobieg� mnie st�umiony znajomy chichot. Machinalnie post�pi�em w tamtym kierunku, czuj�c, �e dr�twiej� mi palce u r�k i n�g.
Z mroku wynurzy�a si� twarz mojego wujaszka. Twarz bardziej materialna ni� wszystko doko�a, wykrzywiona radosnym grymasem starczej z�o�liwo�ci.
- Najlepszy kawa� w moim �yciu, co? - spyta� wujaszek.
Spowi�a mnie fala ch�odu i zabrak�o mi powietrza. Ostrzegawczy b�l przeszy� mi klatk� piersiow�, ale nie mia�em przy sobie nitrogliceryny. Zd��y�em jeszcze pomy�le�: nigdy bym na to nie wpad�, �e ten kostyczny staruch zainstaluje w trumnie g�o�nik.
NOC
Miniona noc nale�a�a do najgorszych w moim �yciu. By�a zarazem pierwsz� sp�dzon� w nowym mieszkaniu. Wyobra�a�em sobie, �e po trudach przeprowadzki b�d� spa� niczym dziecko. W jak�e zasadniczym by�em b��dzie! S�siad z g�ry, wida� te� nowy lokator, przez ca�� noc niezmordowanie wali� m�otkiem, jakby wbija� gwo�dzie w parkiet. Nie pomog�y zatyczki do uszu ani pled, w kt�ry okuta�em sobie g�ow�.
Oko�o drugiej nad ranem, doprowadzony do rozpaczy, przynios�em z kuchni miot�� i postuka�em ni� w sufit. Alfabetem Morse'a nada�em:
- P-r-o-s-z-� o s-p-o-k-�-j.
U g�ry na chwil� zapad�a cisza, a potem s�siad z bezczelnym tupetem odstuka� r�wnie� Morse'em:
- W-o-l-n-o-�, t-o-m-k-u, w s-w-o-i-m d-o-m-k-u.
Po czym podj�� przerwan� robot�.
Skulony na brzegu ��ka przesiedzia�em do rana. R�wno z wybiciem godziny pi�tej walenie usta�o. Ubra�em si� i poszed�em do s�siada, �eby po m�sku zako�czy� rozpocz�t� w nocy konwersacj�. Do wymiany pogl�d�w jednak nie dosz�o. Niespodziewanie okaza�o si� bowiem, �e mieszkam na ostatnim pi�trze.
SEANS SPIRYTYSTYCZNY
Medium zakomunikowa�o, �e jest zm�czone i chwilowo pauzuje, a nast�pnie wy��czy�o si� z Kr�gu i zapad�o w drzemk�, wi�c ca�y trud wzi�� na siebie jego pomocnik. Trzykrotnie wypowiedzia� Wielk� Formu��, a wspomagaj�ca go osoba medialna powt�rzy�a j� za nim.
Pomocnik wzywa� ducha Napoleona, najwi�kszego wodza wszechczas�w.
- Wzywam ci�, duchu Napoleona, najwi�kszego wodza wszechczas�w - powt�rzy�a osoba medialna.
Widmowe �wiat�o rozproszy�o mrok w pokoju i s�aby g�os szepn��:
- Dzi�ki.
G�os nale�a� do ducha. Duch by� blady, niepozorny, cherlawy. Mia� rozwichrzone w�osy, si�ce pod oczami i d�ugie z�by.
- Nareszcie - powiedzia� pomocnik.
- Ca�kowicie si� z tym zgadzam - o�wiadczy� duch. - Tyle tu pyszno�ci.
- O czym on m�wi? - osoba medialna zwr�ci�a si� do pomocnika.
- O czym ty m�wisz? - spyta� pomocnik
- Och, nie przejmujcie si� mn�. R�bcie dalej swoje.
- On wcale nie jest podobny do Napoleona. Wygl�da, jakby umar� z niedo�ywienia.
- Jestem wymizerowany, to fakt, bo dawno nie ssa�em.
- A co ssiesz?
- Nie przejmujcie si� mn�, naprawd�. Szybko dojd� do siebie. Tyle tu pyszno�ci.
- M�wi� wam, �e to nie jest Napoleon - powiedzia�a osoba medialna.
Duch oburzy� si�.
- Wzywali�cie najwi�kszego wodza wszechczas�w, no nie? Wi�c o co chodzi?
- Lepiej obud�my medium - zaproponowa� jeden z uczestnik�w seansu. - Mo�e go rozpozna.
Wyrwane ze snu medium rozklei�o powieki i wlepi�o wzrok w ducha.
- O - zdziwi�o si� - wywo�ali�cie Dracul�?
- Teraz wszystko jasne - powiedzia�a osoba medialna. - Dracula. Wyrzu�cie go st�d.
- Chwileczk� - zaprotestowa� duch. - Ja si� nie narzucam. Ch�tnie znajd� sobie inne miejsce. Wsz�dzie tu tyle pyszno�ci. Zostawcie mnie tylko w spokoju.
- Znikaj! - za��da�o medium i duch znikn��.
Pomocnik znowu trzykrotnie wypowiedzia� Wielk� Formu��. W pokoju zjawi� si� ko�.
- Ko� - stwierdzi�a osoba medialna.
- Ko� - przyznali uczestnicy seansu.
- Ko� czy nie ko� - powiedzia� ko� - w ka�dym razie konsul.
- Kto?
- Konsul. Zapytajcie Bucika Kaligul�.
- To Incitatus - wyja�ni�o medium.
- A gdzie cesarz? - spyta� kto� z uczestnik�w.
- Tam - powiedzia� ko�.
Pod �cian� sta� Kaligula. Pochyla� si� nad z�otym ��obem i jad�. Sieczka chrz�ci�a mu w z�bach.
- Hej, Kaligula! - zawo�a�a osoba medialna.
Cesarz podni�s� g�ow�, �uj�c.
- Co to za poufa�o��? - powiedzia� z pe�nymi ustami. - Jestem boski, jasne?
- Dlaczego jesz sieczk�? - zaciekawi� si� pomocnik. - Jaki� kryzys w cesarstwie?
- Jestem zdetronizowany - wyja�ni� Kaligula. - Incitatus chce przej�� w�adz�.
- Wi�c walcz.
- Walczy�? Po co? Mam z�oty ���b.
- Skoro nie chcesz walczy�, to po co� tu przyszed�? My�my wzywali najwi�kszego wodza wszechczas�w.
- Och, zawracanie g�owy - odpowiedzia� Kaligula.
Nabra� do ust now� porcj� sieczki, wzruszy� ramionami, skin�� na konia i obaj znikli.
Pomocnik westchn��.
- Jeszcze raz? - spyta�.
Uczestnicy seansu przytakn�li. Po raz kolejny zosta�a wypowiedziana Wielka Formu�a.
- Wzywam ci�, duchu najwi�kszego wodza wszechczas�w - powt�rzy�a j� osoba medialna.
W b��kitnej po�wiacie ukaza� si� na chwil� stolik, przy kt�rym dwie osoby gra�y w karty. Potem zaroi�o si� wok� i stolik zas�oni�y t�umy eterycznych postaci. Powsta� �cisk i zam�t, wkr�tce w pokoju zabrak�o miejsca, mimo to najwi�ksi wodzowie wszechczas�w przybywali nadal w zatrwa�aj�cych ilo�ciach. Przed nich wszystkich, krzycz�c i gestykuluj�c, wysun�� si� niski m�czyzna z w�sikiem.
- Jestem! - rykn��.
- To nie ty - powiedzia� pomocnik. - To ten przy stoliku.
- Z gruntu b��dne przekonanie tkwi w �wiadomo�ci ludzi - o�wiadczy� duch z w�sikiem. - Im si� wydaje, �e ka�dy mo�e rz�dzi�, ka�dy szewc czy ka�dy krawiec...
- Spierdalaj! - powiedzia� pomocnik i machn�� r�k�.
- Czekaj - powstrzyma�a go osoba medialna. Zwracaj�c si� do ducha, spyta�a: - Pomalujesz mi mieszkanie?
- Ja? Ja by�em najwy�szym s�dzi�...
- Nie chcemy s�dzi�w - rzek� kt�ry� z uczestnik�w. - Wyno� si�!
- Zgodnie z wol� Opatrzno�ci mam do spe�nienia historyczn� misj�. I spe�ni� j�!
- Medium, usu� go natychmiast!
Medium otworzy�o oczy. Duch pospiesznie cofn�� si�.
- Precz, wszyscy precz!
Pok�j wyludni� si� szybko. Pozosta� w nim tylko stolik, przy kt�rym siedzia�y dwie osoby. Na jego zielonym suknie le�a�y stosy z�ota. Napoleon dobiera� karty, Marysie�ka niecierpliwie zerka�a w swoje, oblizuj�c przy tym wargi.
- Wi�c jednak jeste�, najwi�kszy wodzu - ucieszy�a si� osoba medialna.
- Poczekajcie - odpowiedzia� Napoleon. - Mam dobr� pass�. Kochanie, ty zagrywasz.
Marysie�ka doda�a do puli rulon z�otych monet.
- Jedno pytanie, najwi�kszy wodzu - powiedzia� pomocnik.
Napoleon przebi�, Marysie�ka dop�aci�a.
- Sprawdzam - pisn�a rozemocjonowana.
- Najwi�kszy wodzu... - zacz�� pomocnik.
- Zaraz, zaraz. Sprawdzasz, kochanie? Prosz�, pary d�bowe.
- S�abe - o�wiadczy�a Marysie�ka. - Ja mam tr�jk� walet�w.
Napoleon rzuci� karty na zielone sukno stolika.
- To przez was - powiedzia� oskar�ycielskim tonem.
I znikn�� wraz z Marysie�k�.
Uczestnicy seansu spojrzeli po sobie w milczeniu. I nagle us�yszeli podejrzane ha�asy dobiegaj�ce zza drzwi. Jeden po drugim podnie�li si� z miejsc i wyszli na korytarz.
Na korytarzu zastali Kaligul�. Kaligula przymierza� damskie kozaczki. By� w�ciek�y, bo nogi nie chcia�y mu wej��. Z s�siedniego pokoju kilka eterycznych postaci wynosi�o meble. Za nimi, usi�uj�c zachowa� godno��, st�pa� duch z w�sikiem. Taszczy� na plecach telewizor. Po�rodku korytarza, kieruj�c ruchem, siedzia� Incitatus z grzywk� zaczesan� na lew� stron�.
WIOSNA
Kt�rej� nocy, r�wno z wybiciem godziny dwudziestej czwartej, obudzi�o nas walenie do drzwi. P�przytomny zwlok�em si� z ma��e�skiej kanapy-tapczanu i pocz�apa�em na korytarz.
- Kto tam? - zapyta�em, nie przestaj�c ziewa�.
Na klatce schodowej rozleg�o si� wpierw kilka sapni��, po czym g��boki baryton oznajmi�:
- Wiosna!
Z oci�ganiem otworzy�em drzwi. Do mieszkania wtoczy� si� osobnik wielki jak kolumna dorycka. Bez pytania usiad� w moim ulubionym fotelu.
- Zawsze my�la�em, �e wiosna, je�eli ju� musi, wciela si� w posta� kobiety. Tak przynajmniej utrzymywali poeci. To bardzo rozpowszechniony topos - powiedzia�em do przybysza.
Przybysz machn�� r�k�.
- C�rka ostatnio niedysponowana - wyja�ni� - wi�c przyszed�em niejako w zast�pstwie.
Potem rozejrza� si� doko�a i wrzasn�� zdumiony:
- Co to ma znaczy�, jasna gwinea?! Okna nie umyte, firanki brudne, meble zakurzone! To tak si� wita wiosn�?!
Zawstydzony, czym pr�dzej wzi��em si� wraz z �on� do wiosennych porz�dk�w. Gruntownie odkurzyli�my ca�e mieszkanie, c�rka umy�a okna, syn powiesi� nowe zas�ony i firanki, ja zapastowa�em pod�ogi. Gdy o pi�tej rano sko�czyli�my robot�, naszego go�cia ju� nie by�o. Razem z nim znikn�y karaku�y mojej �ony, ko�uch c�rki i futrzana kurtka syna. Przybysz zostawi� tylko swoj� wizyt�wk� z napisem:
WALDEMAR WIOSNA
Skup i sprzeda�
odzie�y zimowej
REINKARNACJA
Nigdy nie by�em introwertykiem. Moje �ycie wewn�trzne cechowa�o ub�stwo i wcale nie mia�em ochoty go wzbogaca�. Uwa�a�em �wiat za dostatecznie ciekawy, �eby skupi� uwag� na nim. Czasem kopn�o si� kota albo przyla�o w ucho bachorowi, kt�ry pa��ta� si� pod nogami, przyjemnie te� by�o poszczu� jak�� staruch�. W og�le reagowa�em spontanicznie i nie szuka�em samookre�lenia, �le troch�, bo wcze�niej bym si� dowiedzia�, co siedzi we mnie ukryte. Pierwsza spostrzega�a to �ona.
- Sp�jrz tylko na siebie - powiedzia�a kt�rego� wieczora, kiedy po trzech dniach wr�ci�em z imienin kolegi. - Zobacz, jak ty wygl�dasz!
Pu�ci�em t� uwag� mimo uszu, ale nazajutrz, przy goleniu co� mnie zastanowi�o. Nos, oczy, usta - niby te same, a jednak inne. W drodze do pracy kupi�em kieszonkowe lusterko. Przez ca�y czas trwania pras�wki kontemplowa�em swoje oblicze. Bez rezultatu.
Musia�o si� jej przewidzie� albo co - pomy�la�em i zabra�em si� do roboty.
��������Oko�o po�udnia, kiedy t�umaczy�em kolejnemu interesantowi, jak b�ah� spraw� zawraca mi g�ow� od p� roku, dojrza�em w jego oczach cie� strachu.
To chyba "to" daje o sobie zna� - pomy�la�em.
Pobieg�em do ubikacji, bo w tamtym lustrze mo�na zobaczy� ca�e popiersie. Moje odbicie mia�o wyd�u�ony nos i doln� szcz�k� oraz szlachetnie sp�aszczone czo�o okolone bujn� czupryn�. Te zmiany szybko jednak ust�powa�y.
Widocznie zachodz� tylko pod wp�ywem zwi�kszonej aktywno�ci psychicznej - wykalkulowa�em sobie.
Zastanowi�em si�, co by tu zrobi�, �eby zwi�kszy� swoj� aktywno�� psychiczn�. Pomy�la�em o s�siedzie i od razu krew mnie zala�a. Ten nienasycony idiota mia� ju� samoch�d, p� bli�niaka i le�nicz�wk� nad jeziorem, i jeszcze przymierza� si� do kupna jachtu.
Bezwiednie unios�em g�rn� warg� i zarycza�em g��boko. Jeden rzut oka do lustra wyja�ni� wszystko: zobaczy�em przed sob� wspania�� g�ow� lwa.
- A wi�c o to chodzi�o - warkn��em rado�nie, czuj�c jak wzbiera we mnie ��dza odwetu.
Tydzie� temu - zwi�ksza�em nadal swoj� aktywno�� psychiczn� - m�j najlepszy przyjaciel dosta� nagrod�, chocia� usi�owa�em temu zapobiec; zast�pcy dyrektora nie ruszyli, mimo �e w donosie dok�adnie poda�em, sk�d wzi�� pieni�dze na budow� domku; personalnej przyznali po�yczk� bezzwrotn�, a ten nowy in�ynier zarabia� wi�cej ni� ja.
- Ni� ja! - rykn��em do lustra. - Ale teraz dowiedz� si� prawdy!
Tak, teraz - pomy�la�em. - Teraz nadszed� stosowny moment!
Gnany nieokre�lonym instynktem wypad�em z biura i pop�dzi�em przed siebie. Susami pokonywa�em jezdnie, wyprzedza�em pojazdy, przeskakiwa�em �awki parkowe i kosze ze �mieciami. Czu�em na sobie zawistne spojrzenia mijanych os�b, tym bardziej czuwa�em nad harmoni� ruch�w, zr�czno�ci� skok�w i koordynacj� pracy obu par �ap.
Wydosta�em si� na rogatki, przestraszy�em kilka ps�w i pomkn��em przez pola w kierunku zielonego pasemka lasu. Ju� dopad�em pierwszych zaro�li, kiedy pad� strza� i podci�o mi nogi. Przekozio�kowa�em po ziemi. Unios�em �eb, by rykn�� gniewnie, ale z gard�a doby� mi si� tylko skowyt.
- Ja wam jeszcze...
Z lasu wysz�o dw�ch m�czyzn ze sztucerami gotowymi do strza�u.
- Ech, ojciec - powiedzia� m�odszy - �ma ci jaka� na oczy pad�a czy co? �eby ze stu krok�w nie odr�ni� dzika od �wini!
EFEKT ZEBRANIA DOJRZA�YCH MʯCZYZN
By�o to zebranie wy��cznie dojrza�ych m�czyzn. Dyskutowano g��wnie o kobietach. Jak to na zebraniu.
- Napotykamy na coraz wi�ksze trudno�ci w kojarzeniu si� z nimi - powiedzia� przewodnicz�cy. - Wszystko przez te idiotyczne prawa przyrody. Kto to s�ysza�, �eby inteligentne istoty dobiera�y si� na drodze naturalnej selekcji?
- Czas przesta� si� za nimi ugania� - popar� go zast�pca. - To upokarzaj�ce dla dojrza�ego m�czyzny, kiedy wci�� przegrywa z osobnikami m�odszymi i tylko dlatego, �e ma gorsze chody.
- Oczywi�cie - wtr�ci� sekretarz. - To niesprawiedliwe, by o wszystkim decydowa�a sprawno�� n�g.
- Popieram - powiedzia� najbardziej dojrza�y uczestnik zebrania. - W obecnym stanie rzeczy szans� maj� jedynie d�ugodystansowcy lub sprinterzy. Chyba w ko�cu nie jest wa�ne to, jak szybko przebiera si� nogami...
- A co? - spyta� najmniej dojrza�y uczestnik zebrania.
Zgromadzeni spojrzeli na niego z politowaniem.
- O powodzeniu powinna tak�e decydowa� inteligencja i rozum - rzek� sekretarz.
- Tak jest! - zawo�a� przewodnicz�cy. - Przede wszystkim rozum! A rozumu nam nie brakuje. Wysilmy go przeto i wymy�lmy spos�b na zr�wnanie szans naszych z szansami tych szybkonogich m�okos�w.
Uczestnicy zebrania dojrza�ych m�czyzn pogr��yli si� w rozmy�laniach. I tak oto wymy�lili samoch�d.
ROBOT ABSOLUTNIE DOSKONA�Y
We wtorek rozsta�o si� z �yciem ma��e�stwo Jalipoux i doktor Ham McCormius, w �rod� - malarka Ella Vinio, w czwartek - emerytowana gwiazda filmowa Linda oraz wielokrotny zdobywca tytu�u mistrza �wiata w wy�cigach samochodowych - J. T. Sanctor. Tragiczny zgon tych os�b zatrwo�y� mieszka�c�w prowincji Parrada, i chyba nie bez kozery, je�li zwa�y� okoliczno�ci �mierci wszystkich sze�ciorga - zawik�ane i tajemnicze.
Pa�stwo Jalipoux zgin�li w swojej rezydencji, na przedmie�ciach Lowenty. Oba cia�a znajdowa�y si� w salonie. Pani� Jalipoux znaleziono zwini�t� na dywanie, opodal wygas�ego kominka. Zaciska�a w martwych d�oniach rob�tk�. Jej m�� le�a� przed fotelem, obok wycioru, w ka�u�y cieczy, kt�ra wyciek�a z przewr�conej oliwiarki. Coroner ustali�, �e oboje zgin�li od kul wystrzelonych ze sztucera przykrytego zw�okami pana Jalipoux. Ani �lad�w w�amania, ani �lad�w walki nie wykryto.
Zatrudniona w tym domu gosposia zezna�a, �e feralnego dnia mia�a wychodne, natomiast nazajutrz przysz�a nieco wcze�niej, poniewa� pan Jalipoux zapowiedzia�, �e wybiera si� na polowanie. Chcia�a przygotowa� mu na drog� gor�c� kaw� i prowiant. Obecny przy przes�uchaniu psycholog odkry� w jej pami�ci szereg luk przypominaj�cych sklerotyczno-urazow� niepami��. Dziewczyna jednak nie cierpia�a na mia�d�yc�, nigdy te� nie by�a nara�ona na dzia�anie czynnik�w traumatyzuj�cych.
Ekspertyza balistyczna przynios�a wyniki co najmniej zastanawiaj�ce. Ze sztucera wystrzelono trzy pociski. Pierwsza kula uwi�z�a w lewej komorze serca pani Jalipoux, druga - w sztukaterii otaczaj�cej plafon, trzecia, przeszywszy oczod� i czaszk� pana Jalipoux - w �cianie. Coroner zwr�ci� uwag� przede wszystkim na kul� drug�. Dlaczego pan Jalipoux po zabiciu �ony strzela� w sufit? Dziwaczny by� tak�e spos�b, w jaki pope�ni� on samob�jstwo. Samob�jca, kt�ry wybiera bro� paln�, na og� przyk�ada j� do skroni, ewentualnie wk�ada luf� w usta. Rzadko kiedy strzela sobie w czo�o, a nigdy nie zagl�da wtedy do lufy.
Mniej wi�cej w tym samym czasie, po drugiej stronie miasta, w swoim laboratorium poni�s� �mier� doktor Ham McCormius, specjalista w zakresie toksykologii. Od lat zajmowa� si� badaniem zawartych w atmosferze substancji truj�cych i ich wp�ywu na organizmy �ywe. Eksperymentowa� na zwierz�tach. Ekipa dochodzeniowa zasta�a laboratorium we wzgl�dnym �adzie. Okaleczony trup doktora le�a� pod tr�jko�owym w�zkiem laboratoryjnym, wok� poniewiera�o si� troch� szklanych i fajansowych skorup. Obdukcja zw�ok wykaza�a rozleg�e oparzenia kwasem siarkowym w obr�bie klatki piersiowej twarzy i ko�czyn g�rnych.
Kwas siarkowy znaleziono w pomieszczeniu przylegaj�cym do laboratorium. Kuweta z tym kwasem sta�a mi�dzy klatkami, z kt�rych dwie by�y rozbite i puste. W siedmiu pozosta�ych klatkach dogorywa�y myszy. Powietrze przesyca�a ostra wo�, ceramiczn� posadzk� pokrywa�y ka�u�e kwasu.
Bezpo�redni� przyczyn� zej�cia doktora Hama McCormiusa nie by�y jednak oparzenia. Jego �mier� spowodowa�o zatrucie zwi�zkami organicznymi. S�siedzi o�wiadczyli, �e tego dnia s�yszeli rozmaite ha�asy dobiegaj�ce z mieszkania doktora. Nikt nie zareagowa�, poniewa� doktor Ham McCormius znany by� ze sk�onno�ci do alkoholu i do�� cz�sto wyprawia� brewerie, wypuszczaj�c z klatek myszy i uganiaj�c si� za nimi po laboratorium. My�lano, �e tym razem te� urz�dzi� sobie tak� zabaw�.
W �rod� zgin�a Ella Vinio - czo�owa przedstawicielka subdominatyzmu. Rzuci�a si� z dachu siedemnastopi�trowego budynku. �wiadkowie jej �mierci zeznali, �e Ella Vinio przez kilkadziesi�t sekund bez wyra�nego celu spacerowa�a nad okapem. Po dotarciu do skraju po�aci dachowej - nie zatrzymuj�c si� - zrobi�a nast�pny, tragiczny w skutkach krok.
Ella Vinio zajmowa�a po�ow� mansardy. Krytycznego ranka pracowa�a nad swoim najnowszym obrazem. Sztalugi sta�y pod uchylonym oknem, �wiat�o pada�o wprost na p��tno. Obraz przedstawia� panoram� miasta zgodnie z zasadami subdominatyzmu: elementy pierwszego planu, rozmyte i mgliste, przes�ania�y plan drugi - oddany wiernie i ze szczeg�ami. W obrazie tym by�o jednak co� podwa�aj�cego zaufanie do artystki. Poproszony o ocen� krytyk stwierdzi�, �e obraz, w zamiarze i realizacji ambitny, zosta� przed wyko�czeniem bezmy�lnie zniszczony: ostatnie, pacykarskie poci�gni�cia p�dzlem nie mia�y nic wsp�lnego z artyzmem.
Wywiadowcy ustalili, �e Ella Vinio na godzin� przed samob�jstwem zesz�a do pobliskiego bistra. Robi�a wra�enie p�przytomnej. Nie odpowiada�a na pozdrowienia znajomych i z trudem odnalaz�a drog� do baru. W�a�ciciel domy�li� si�, �e przysz�a - jak zwykle o tej porze - po kanapki. Wybra� dla niej dwie z past� rybn�, kt�r� lubi�a, i w�o�y� je do papierowej torby. T� torb� wraz z kanapkami znaleziono na dziewi�tym pi�trze, z dala od windy, co �wiadczy�o, �e Ella Vinio do mieszkania wr�ci�a po schodach.
W jej organizmie obducenci nie wykryli obecno�ci trucizn ani �adnych �rodk�w osza�amiaj�cych czy halucynogennych. Natrafili oni natomiast na liczne grudki farby w jej jamie ustnej, pofa�dowaniach �luz�wki gard�a i w �o��dku.
W czwartek zanotowano w Lowencie kolejne dwa tajemnicze zgony. W swojej willi, w Dzielnicy Cichych Top�l, zmar�a tragicznie Linda - wzi�ta przed laty aktorka. Policj� zaalarmowali przechodnie zaniepokojeni zapachem gazu wion�cym z wywietrznik�w willi. Przybyli na miejsce funkcjonariusze dostali si� do wn�trza sk�d wydobyli cia�o starszej pani. Linda mia�a na sobie bielizn� nocn�. W lewej d�oni trzyma�a pomadk� do warg. Pomadk� t� wysmarowana by�a tafla psyche, p�kni�te lustro w korytarzu oraz garnki na stole kuchennym.
Przyczyn� zej�cia Lindy - jak wykaza�a sekcja - by�o zatrucie gazem. Okoliczno�ci �mierci wskazywa�y na samob�jstwo. Coronera trapi�y jednak w�tpliwo�ci. Dlaczego aktorka nie zostawi�a �adnego listu? Dlaczego otwar�a tylko cztery z sze�ciu palnik�w kuchenki gazowej, zapominaj�c o palnikach piekarnika i rusztu, palnikach przecie� szczeg�lnie wydajnych? Wreszcie, dlaczego zdecydowa�a si� umrze� tu� po opuszczeniu ��ka?
J. T. Sanctor - wielokrotny zdobywca tytu�u mistrza �wiata w wy�cigach samochodowych by� drug� ofiar� w tym dniu. W godzinach przedpo�udniowych, w prywatnym gara�u J. T. Sanctora wybuch� po�ar. Z �ywio�em walczy�y trzy jednostki stra�y. Komisja dochodz�ca przyczyn po�aru mia�a trudne zadanie, poniewa� ogie� strawi� nawet betonowy dach gara�u. Grzebi�c w zgliszczach odkryto resztki ludzkich ko�ci i stopione cz�ci silnika. J. T. Sanctor sp�on�� wraz ze swoim samochodem.
�wiadkowie zgodnie przyznali, �e po�ar ogarn�� gara� w jednej chwili, jak gdyby ogie� pod�o�ono r�wnocze�nie ze wszystkich stron, tak�e w �rodku. Taki skutek mo�na osi�gn�� podpalaj�c rozlan� wko�o benzyn�. J.T. Sanctor mia� w�asny zbiornik z paliwem - mieszank� eterowo-spirytusow�. Czy�by wi�c samob�jstwo? Ale kt�ry samob�jca na kwadrans przed �mierci� �piewa? I kto pozbawia si� �ycia wkr�tce po otrzymaniu wiadomo�ci, �e uznano go najlepszym sportowcem dziesi�ciolecia?
Przypadek czy premedytacja? Samob�jstwo czy morderstwo?
Analizuj�c okoliczno�ci �mierci pa�stwa Jalipoux, Hama McCormiusa, Elli Vinio, Lindy i J. T. Sanctora, specjali�ci z Wydzia�u Kryminalistyki w Lowencie orzekli, �e po�redni� przyczyn� zgonu tych wszystkich os�b by� puerylizm.
Pan Jalipoux zabi� swoj� �on� bawi�c si� sztucerem. Pierwsza kula wystrzelona z wyczyszczonej broni by�a bardziej od nast�pnych zat�uszczona oliw� i ona w�a�nie trafi�a pani� Jalipoux. Podekscytowany strza�em pan Jalipoux nacisn�� na spust powt�rnie, trafiaj�c tym razem w grub� warstw� stiuku na suficie, po czym zajrza� do lufy, by upewni� si�, �e istotnie stamt�d wydostaje si� ogie� towarzysz�cy hukowi.
Doktor Ham McCormius bawi� si� s�oikami zawieraj�cymi truj�ce zwi�zki chemiczne. Odruchem w�a�ciwym dziecku wtyka� do nich palec, kt�ry nast�pnie wk�ada� do ust. Bobruj�c w laboratorium dosta� si� do pomieszczenia z klatkami. Dwie z nich rozbi�, ale myszy prawdopodobnie mu uciek�y, wi�c doktor McCormius szybko si� do nich zniech�ci� i poszuka� sobie innej zabawki - kuwety z kwasem siarkowym.
Malarka Ella Vinio uda�a si� do bistra ju� z objawami puerylizmu. W drodze powrotnej porzuci�a na schodach kanapki. Kiedy z nawyku skierowa�a si� ku sztalugom, spostrzeg�a na nich p�dzel. Mazn�a nim po obrazie i jak dziecko w�o�y�a go do ust. Przez otwarte okno ujrza�a rozleg�� panoram� miasta, wi�c zaciekawiona wysz�a na dach.
�yj�ca samotnie emerytowana aktorka Linda po przebudzeniu, z przyzwyczajenia podesz�a do toaletki, popatrzy�a w lustro i na swoje kosmetyki, wy�owi�a wzrokiem pomadk� do warg i zacz�a si� ni� bawi� . Pomadk� t� zamalowa�a swoje odbicie w psyche w gotowalni i w lustrze na korytarzu. Potem posz�a do kuchni, gdzie po uszminkowaniu paru garnk�w zainteresowa�a si� kuchenk� gazow�. Zdo�a�a przekr�ci� cztery kurki, tylko te, kt�re otwiera�y si� bez trudu. Kurek piekarnika i kurek rusztu zabezpiecza�a blokada.
J. T. Sanctor, mistrz �wiata w wy�cigach samochodowych, bawi� si� w gara�u. Pod�piewuj�c cz�sto s�yszany szlagier, zdemolowa� sw�j w�z. P�niej zacz�� manipulowa� przy zaworach przep�ywomierza zbiornika paliwowego. Wyp�ywaj�ca mieszanka zala�a posadzk� gara�u i wype�ni�a otaczaj�cy gara� �ciek, kt�ry s�u�y� do odprowadzania deszcz�wki. Wystarczy�a iskra, by spowodowa� zap�on mieszanki. Wystarczy�o, �e J. T. Sanctor upu�ci� na beton co� metalowego.
Dlaczego u tych sze�ciorga os�b wyst�pi�y zaburzenia puerylne?
Na to pytanie da�a odpowied� firma "Future Automatic". W Poniedzia�ek, w dzie� poprzedzaj�cy infernaln� seri� zgon�w, "Future Automatic" zwr�ci�a si� do pa�stwa Jalipoux, Hama McCormiusa, Elli Vinio, aktorki Lindy i J. T. Sanctora - kt�rych adresy wy�owiono z ksi��ki telefonicznej - z pro�b� o wypr�bowanie nowego typu robota SELF-7. Roboty dostarczono do dom�w, ich odbi�r zosta� pokwitowany. Co si� z nimi sta�o?
Znaleziono je wszystkie w sobot�, za miastem, przy stacji wzmacniak�w teledacyjnych, kt�re ��cz� satelitow� central� informatyczn� w Lowencie ze sto�ecznym Centrum Informatycznym. Od kilku dni abonenci centrali informatycznej uskar�ali si� na permanentne przek�amania informacji udzielanych przez Centrum. Poniewa� centrala pracowa�a bez zarzutu, grupa in�ynier�w pojecha�a sprawdzi� wzmacniaki. Kierownik grupy zawiadomi� o znalezisku swoich prze�o�onych, a ci - w�a�ciciela, czyli firm� "Future Automatic". Eksperci tej firmy rozebrali martwe mechanizmy. Obwody mnemoniczne wszystkich robot�w by�y spalone.
Powr�cono do plan�w konstrukcyjnych i schemat�w SELF-7. Powo�ana ad hoc komisja zbada�a obwody pami�ciowe maszyn i poza drobnymi niedoskona�o�ciami nie odkry�a niczego. Powo�ano wi�c drug� komisj�, w kt�rej obok cybernetyk�w zasiedli biolodzy. Obecno�� biolog�w okaza�a si� nader cenna. Zwr�cili oni uwag� na integraln� cz�� struktury mnemonicznej - blok mentalny b�d�cy nie tylko zal��kiem umys�u, ale tak�e o�rodkiem kszta�towania si� odruch�w, instynkt�w i taksji.
Blok mentalnySELF-7 wyprofilowany zosta� w kierunku gromadzenia informacji. Sposob�w zdobywania wiedzy konstruktorzy robotom nie narzucili, by nie ogranicza� ich mo�liwo�ci, wi�c SELF-7 wypracowa�y je same - najprostsze i najefektywniejsze. Po nawi�zaniu kontaktu my�lowego z cz�owiekiem kopiowa�y engramy bezpo�rednio z jego m�zgu. By� to spos�b prymitywny i wywo�ywa� tragiczne skutki: ci�kie upo�ledzenie pami�ci, amnezj�, a w konsekwencji regresj� do okresu dzieci�stwa.
Przyswojone od ludzi wiadomo�ci, zazwyczaj og�lne i sk�pe, wzmaga�y w SELF-7 g��d wiedzy i sprzyja�y rozwojowi informotaksji, kt�ra sprawia�a, �e robot rozpaczliwie szuka� odpowiedzi na pytania mno��ce si� w jego bloku mentalnym i pr�dzej czy p�niej - jak spragnione zwierz� do wodopoju - kierowa� si� do wzmacniak�w a� t�tni�cych od informacji przesy�anych z Centrum. Im wi�ksz� SELF-7 zdoby� wiedz�, tym wi�cej pal�cych problem�w domaga�o si� w nim rozstrzygni�cia. Najszybciej przy wzmacniakach znalaz� si� robot zasilony wiedz� uzyskan� od pa�stwa Jalipoux i cz�ciowo od ich gosposi oraz robot doktora Hama McCormiusa. Nazajutrz do obu robot�w do��czy� robot malarki Elli Vinio. Po nast�pnej dobie zjawi� si� tam robot emerytowanej aktorki Lindy i robot automobilisty J. T. Sanctora. Wszystkie SELF-7 pad�y ofiar� w�asnej zach�anno�ci. Ich obwody pami�ciowe nie wytrzyma�y nat�oku informacji i uleg�y zniszczeniu.
Poza tym SELF-7 by�y niezr�wnane. Dlatego firma "Future Automatic" s�usznie postanowi�a nie zaprzestawa� ich produkcji. Ulepszono i przekonstruowano jednak blok mentalny. Tak narodzi� si� SELF-13 - robot absolutnie doskona�y, robot, kt�rego spotkasz w ka�dym domu, robot ucz�cy si� tylko do pewnego stopnia.
SELF-13 ma na wzgl�dzie wy��cznie dobro i wygod� cz�owieka. Twierdz� to z ca�� odpowiedzialno�ci�. Na przyk�ad m�j pan, z zawodu dziennikarz, nie musi si�ga� po pi�ro, poniewa� ja go w�a�nie wyr�czam. A on? Siedzi sobie grzecznie w kojcu, buduje z klock�w zamek, gaworzy do siebie cichutko i jest szcz�liwy.
AKORD
S�o�ce przygrzewa�o do�� mocno, wi�c pracowali bez kombinezon�w, rozebrani do pasa. Po obu stronach nasypu ��ka rozbrzmiewa�a cykaniem �wierszczy. Od czasu do czasu spogl�dali w stron� tej soczystej zieleni, co wprost zaprasza�a do po�udniowego odpoczynku.
- Pieprzona robota - westchn�� jeden.
- Co chcesz - odpowiedzia� jego kolega. - Akord to akord.
Rozeszli si� w przeciwnych kierunkach, chwycili za ko�ce odkr�con� szyn� i stoczyli j� z nasypu.
- Ale� ci�kie bydl�!
Opodal le�a�a sterta wczoraj przywiezionych szyn kolejowych. Poszli tam, �eby wybra� ze sterty jedn� sztuk� i wstawi� j� w miejsce zu�ytej. Na horyzoncie ros�a sylwetka nadje�d�aj�cego poci�gu.
- Znowu si� jaki� tarabani - mrukn�� niech�tnie kt�ry� z m�czyzn.
- I jak tu, cholera, w takich warunkach pracowa�? - zdenerwowa� si� drugi po czym odszed� na bezpieczn� odleg�o��.
Poci�g nadlecia� dudni�c, zary� ko�ami w ogo�ocone podk�ady i run�� z nasypu. �oskot p�kaj�cych osi i gniecionego �elastwa wype�ni� powietrze. Nad ��k�, nad zmia�d�onymi wagonami zawirowa�y wrzucone w g�r� szczapy drewna i kawa�y podartej blachy.
- Wariat, cholera - powiedzia� jeden.
Jego kolega splun��.
- Ten to si� rozpieprzy� na amen - stwierdzi�.
Omin�li spi�trzon� kup� z�omu i zataszczyli now� szyn� na nasyp. Przykr�cili i zakontrowali mutry, �eby si� nie obluzowa�y. Potem przeszli do kolejnego odcinka toru.
- Nied�ugo b�dzie jecha� nast�pny - przypomnia� sobie kt�ry� z nich. - Jaki� po�pieszny. Mo�e poczekamy z t� szyn�, a� przejedzie?
- Nie ma co - odpowiedzia� drugi. - Dzisiaj musimy doci�gn�� robot� do mostu. Akord to akord.
ZNOWU WRZUCI� SAMOCH�D
PASA�EROWIE Hej, panie kierowco! Przejecha� pan przystanek; Halo!
KIEROWCA ...tutaj jest lasek, a tu to przekl�te pud�o i ta ci�ba z biletami, jeden z drugim nic nie widzi, tylko przystanek i przystanek, je�dzi taki autobusem, bo ma bilet, byle pr�dzej do domu, do bet�w, a tutaj jest lasek i jeziorko, mo�na odpocz�� od tego zaduchu, ha�asu i brudu, po co si� tak spieszy�, jak ci trzej na rowerach, kr�c� i kr�c�, ci�gle ten bezmy�lny ruch nogami, bo maj� rowery i mog� dojecha� na rowerach do tych betonowych mur�w, no, zatrzymaj si� jeden z drugim, odpocznij, gdzie tam uciekasz na tym rowerze, i tak ci� nadepn�, cho�by� kr�ci� i kr�ci�, tylko ma�y skr�t kierownic� i traaach jeden, traaach drugi, traaach trzeci, trzeszczy to pod ko�ami jak pluskwa, i ju� si� �aden nie spieszy, mog� wreszcie odpocz�� od tego zaduchu, ha�asu i brudu, bo maj� tutaj lasek, jeziorko i trawk�...
PASA�EROWIE Bo�e! On przejecha� ludzi! Zatrzymajcie ten autobus, zatrzymajcie!
KIEROWCA ...a tu to przekl�to pud�o i ta ci�ba z biletami, ka�dy tylko krzyczy i krzyczy, albo dodaje, gazu, bo ma samoch�d, pcha si� do przodu tym samochodem, jedzie zygzaczkami, wyprzedza, chocia� taki ma�y, byle pr�dzej do domu, do bet�w, ci�gle dodaje gazu, ci�gle robi zygzaczki samochodem, bo mu si� spieszy do tego zaduchu, ha�asu i brudu, a tutaj jest lasek, jeziorko, trawka i s�oneczko, no i po co ten po�piech, te zygzaczki samochodem, i tak ci� stukn�, nie zwiejesz mi�dzy te betonowe mury, teraz jeden zygzaczek, drugi zygzaczek, trzeci zygzaczek i dududuuum, tylko troch� szk�a i blachy, i mo�esz wreszcie odpocz�� od tego zaduchu, ha�asu i brudu, bo tutaj masz lasek, jeziorko, trawk�, s�oneczko i zapach igliwia...
PASA�EROWIE Jezu! To szaleniec! Powstrzymajcie go! Zatrzyma� autobus! On nas pozabija!
KIEROWCA ...a tu to przekl�te pud�o i ta ci�ba z biletami, jeden z drugim wrzeszczy i wrzeszczy, bo ma bilet, jacy� z ty�u rozbijaj� okna, byle pr�dzej do domu, do bet�w, no i po co ten po�piech laleczko w kolorowym kasku, z zadart� sukeink�, taka ma�a i si� spieszy, �cina zakr�ty, bo ma skuter i kolorowy kask, zadziera sukienk� i ci�gle �cina zakr�ty skuterem, byle pr�dzej do tych betonowych mur�w, a tutaj jest lasek, jeziorko, trawka, s�oneczko, zapach igliwia i ch�odny wietrzyk, zaraz b�dzie jeden zakr�t, drugi zakr�ty, trzeci zakr�t, ju� go nie zetniesz skuterem laleczko w kolorowym kasku, nie zd��ysz z zadart� sukienk� do domu, do bet�w, tylko zmiana pasa i �uuups b�otnikiem w kolorowy kask, i teraz mo�esz odpocz�� od tego zaduchu, ha�asu i brudu, bo tutaj masz lasek, jeziorko, trawk�, s�oneczko, zapach igliwia, ch�odny wietrzyk i ptaszki...
PASA�EROWIE Ludzie, to morderca, szaleniec! Zatrzymajcie go, wezwijcie pomoc! Wyskakujcie st�d, wyskakujcie! On zwariowa�!
KIEROWCA ...a tu to przekl�te pud�o i ta ci�ba z biletami, tylko wrzeszcz�, rycz� wal� i wal�, rozbijaj� okna, bo chc� wyskoczy�, byle pr�dzej do tych betonowych mur�w, a tutaj jest lasek, jeziorko, trawka, motylki, ci z biletami tego nie widz�, maj� bilety i ci�gle im si� �pieszy, ci�gle wrzeszcz�, przepychaj� si� i t�ocz�, rozbijaj� okna, chc� wyskoczy� z tego pud�a, byle pr�dzej do domu, do bet�w, no, ju� st�d nie zwiej�, chocia� maj� bilety, jest wreszcie skarpa, nie b�dzie wi�cej wrzasku, po�piechu i t�oku, odpoczniemy wszyscy od tego zaduchu, ha�asu i brudu, teraz ostry zakr�t, wjazd na skarp� i prosto w d� z biletami, jeden do�ek, drugi do�ek, trzeci do�ek i buuum, i chlup, bulbulbul, blebleble, i nie ma nic, tylko lasek, jeziorko, trawka, s�oneczko, zapach igliwia, ch�odny wietrzyk, ptaszki, motylki, plusk fal i spok�j...
LEKARZ Znowu wrzuci� pan samoch�d do jeziora?
KIEROWCA Nie wrzuci�em. Ze�lizn�� si� ze skarpy i sam wpad�.
LEKARZ Naprawd�? P�niej mi pan opowie, jak to si� sta�o. Teraz p�jdziemy na obiad.
KIEROWCA Nie chc� obiadu. Chc� z powrotem sw�j autobus.
LEKARZ Nie jestem pewien, czy pan na to zas�uguje.
KIEROWCA Chc� autobus.
LEKARZ Pa�ski autobus le�y na dnie jeziora.
KIEROWCA Chc� autooobuuus!
LEKARZ No dobrze, wy�owimy go stamt�d po obiedzie, zgoda? Teraz niech pan stanie w szeregu. Panowie, panowie, ustawiamy si� parami i idziemy na obiad!
MASZYNISTA Ciuch, ciuch, ciuch!
LEKARZ Pan jeszcze nie dojecha�?
MASZYNISTA Uuuu! Jeszcze nie, ciuch, ciuch! Jad� na g��wny, na sto��wk�. Ciuch, ciuch, ciuch!
LEKARZ W porz�dku, niech pan jedzie pierwszy, a my wszyscy pojedziemy za panem. Tylko przypominam: kto b�dzie rozchlapywa� zup� albo rzuca� ziemniakami, ten sprz�ta sto��wk�!
LODY
Dzie� by� upalny.
Roztopiony s�o�cem b��kit nieba sp�ywa� na kruszej�ce od �aru dachy i zmieszany z lepikiem b�bni� kroplami smo�y po parapetach. Nieliczni przechodnie umykali do dom�w, poruszaj� si� tak, by kosztowa�o to ich najmniej wysi�ku. Ulice zamiera�y i cich�y, tylko czasem chlusn�a woda wylana z wiadra na chodnik.
U zbiegu dw�ch arterii, pod drukowan� w niebieskie r�e markiz�, sta� lodziarz. Opiera� r�ce o dwuko�owy w�zek i patrzy� przed siebie, nie zwa�aj�c na strumyczki potu ciekn�ce mu z brody i nosa. Jego wzrok m�wi�: "W�zek jest pe�en lod�w. Bardzo smacznych i bardzo zimnych. Mam ochot� na loda, ale nie mog� zje�� ani jednego, bo ludzie pomy�l�, �e jem za darmo, �e p�niej nie zap�ac�. Pomy�l�, �e jem co�, co przeznaczone jest dla nich, �e ich okrada. Siedz� przy oknach i tylko czekaj�, �ebym wsadzi� r�k� do w�zka. Oni te� by chcieli zje�� loda, ale nie przyjd�, bo za gor�co. Ja nie musz� si� rusza� z miejsca, wystarczy jak si�gn� r�k� do w�zka. I dlatego mi nie wolno. Ludzie podnios� rwetes, wypadn� na ulic� i ukamienuj� lodziarza z�odzieja."
W przecznicy zabrzmia�y ci�kie kroki. Zza zakr�tu wychyn�� pi��dziesi�cioletni grubas o jasnych brwiach i opalonej �ysinie. Mia� na sobie siatkow� podkoszulk�, spod kt�rej wystawa�y k�dziory rudych w�os�w. Stan�� przed w�zkiem, na wprost sprzedawcy lod�w.
- J