3630
Szczegóły |
Tytuł |
3630 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3630 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3630 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3630 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
GRAHAM MASTERTON
Rytua�
(Prze�o�y�a: Danuta G�rska)
ROZDZIA� PIERWSZY
Nad drzewami za oknem restauracji zawis�a ogromna burzowa chmura, rozd�ta, apokaliptyczna, trupio sina w popo�udniowym s�o�cu. Na takich chmurach galopuj� Walkirie.
- No wi�c - zagadn�� Charlie z twarz� do po�owy ukryt� w cieniu - jak my�lisz, czy to zwierz� od dawna nie �yje?
Martin spojrza� na st�.
- Nic nie wida� pod t� papk�.
- Ta papka, jak j� nazwa�e�, to sos kolonialny - poprawi� go Charlie.
- W�a�nie �e papka - upiera� si� Martin. - Sam zobacz, jaka papkowata.
Charlie pochyli� g�ow� tak nisko nad talerzem pe�nym grudkowatego, szkar�atnego sosu, jak gdyby chcia� umoczy� w nim twarz. W�cha� sos, �eby sprawdzi�, z czego jest zrobiony. Pr�bowa� r�wnie� ustali�, czy znajduj�cy si� pod spodem sznycel ciel�cy zosta� rozmro�ony tak niedawno, �eby usprawiedliwi� zuchwa�y dopisek w karcie: ��wie�e mi�so w�asnego uboju.�
Nie podnosz�c g�owy powiedzia�:
- To jest mieszanka konserwowych pomidor�w, nie dogotowanej cebuli i przyprawy zio�owej Spice Island prosto ze s�oika. G��wna jej funkcja to ukrywanie faktu, �e le��cy pod ni� sznycel cierpi na uwi�d starczy.
- Masz zamiar to napisa�? - zapyta� Martin. W jego g�osie Charlie us�ysza� wyzwanie. Wyprostowa� si� i spojrza� Martinowi prosto w oczy.
- Musz� by� praktyczny, nie tylko krytyczny. Gdzie jeszcze mo�e si� po�ywi� zg�odnia�y komiwoja�er, przemierzaj�cy dolin� Housatonic w jesienne deszczowe popo�udnie?
Wzi�� widelec, wytar� go starannie w serwetk� i doda�:
- Chyba napisz� po prostu: �Sos kolonialny by� nie za bardzo kolonialny.�
- To si� nazywa wykr�ca� kota ogonem - stwierdzi� Martin. Z rozbawieniem obserwowa�, jak Charlie podnosi na ko�cu widelca ca�y sznycel i uwa�nie ogl�da najpierw jedn�, potem drug� stron�, jak gdyby pr�bowa� ustali� p�e� cielaka.
- Czasami trzeba by� wyrozumia�ym - o�wiadczy� Charlie. - To prawda, �e sznycel jest okropny, a sos jeszcze gorszy, ale w okolicy nie znajdziemy nic lepszego. Poza tym jada�em ju� bardziej nieapetyczne dania. W hotelu �Imperial� w Filadelfii kiedy� podano mi befsztyk tatarski, w kt�rym by�a krowia warga razem z w�osami. Kelner pr�bowa� mi wyt�umaczy�, �e to jest befsztyk tatarski po napoleo�sku. Powiedzia�em, �e raczej po fryzjersku.
Martin u�miechn�� si� tym dziwacznym �obuzerskim u�mieszkiem pi�tnastolatka, kt�ry udaje, �e z zainteresowaniem s�ucha wszystkich nudnych, odgrzewanych anegdotek czterdziestoletniego ojca, chocia� s�ysza� je ju� wiele razy. Zacz�� grzeba� w swoim gulaszu z kluskami.
- Nie odebra�em ci apetytu? - zapyta� Charlie.
Martin potrz�sn�� g�ow�.
- Ale chyba odebra�e� tym paniom.
Pokaza� dwie siwow�ose matrony z Nowej Anglii, kt�re siedzia�y przy s�siednim stoliku i gapi�y si� na Charliego zza okular�w, �lepych jak cztery b�yszcz�ce monety.
Charlie obr�ci� si� na krze�le i u�miechn�� si� do matron dobrotliwie jak ksi�dz. Zawstydzone s�siadki zaj�y si� swoj� sma�on� ryb�.
- Tutaj jest dobre jedzenie - oznajmi� Charlie. - Wszystkie jarzyny uprawiaj� sami, podaj� �wie�e bu�eczki, a kiedy przypadkiem upuszcz� czyj� lunch na pod�og�, zwykle wyrzucaj� go do �mieci. Opowiada�em ci, jak kiedy� w �Royalty Inn� w Seattle kelner upu�ci� sa�atk� z homara w s�u�bowej windzie? Tak... i zgarn�� j� mi�dzy dwie karty win, i poda� na zje�dzie legionist�w. Nic dziwnego, �e legioni�ci wynale�li gor�czk� legionow�.
- Owszem, chyba mi opowiada�e� - odpar� Martin i powoli zacz�� je��. Na dworze spad�y pierwsze krople deszczu. W powietrzu wisia�a dziwna, z�owroga cisza, kt�r� m�ci�o jedynie szcz�kanie no�y i widelc�w.
- To miejsce ma wdzi�k - doda� Charlie. - W naszych czasach wdzi�k jest rzadkim towarem. A dla wielu ludzi, rozumiesz, wdzi�k jest r�wnie wa�ny jak jedzenie. Czasami nawet wa�niejszy. Je�li zabierasz dziewczyn� na obiad, �eby j� potem przelecie�, to co ci� obchodzi, �e cebula w sosie kolonialnym jest nie dogotowana?
Martin doskonale wiedzia�, �e Charlie pr�buje z nim rozmawia� jak m�czyzna z m�czyzn�. Ale kiedy tak siedzieli obok siebie, ojciec i syn, dwie ciemne sylwetki na tle szarego pa�dziernikowego nieba - wida� by�o, �e s� sobie obcy. Zbyt wiele by�o przerw w rozmowie, zbyt wiele nieznanych teren�w, zbyt wiele pyta�, jakich ojciec zwykle nie musi zadawa� synowi.
- Jak tw�j gulasz? - zainteresowa� si� Charlie. - Nie wiedzia�em, �e lubisz gulasz.
- Nie lubi� - odpar� Martin. - Ale nie mia�em wielkiego wyboru. Ta ryba wygl�da, jak gdyby zdech�a ze staro�ci.
- Nie wy�miewaj si� ze staro�ci - ostrzeg� Charlie. - Staro�� zas�uguje na szacunek.
- W takim razie tw�j sznycel jest najbardziej szanownym kawa�kiem mi�sa, jaki widzia�em w �yciu.
Charlie kroi� ciel�cin� z profesjonaln� dok�adno�ci�.
- Nie jest najgorsza, uwzgl�dniaj�c koszt netto, miejsce i por� roku.
- Zawsze tak m�wisz. M�wisz tak, odk�d sko�czy�em pi�� lat. M�wi�e� to o pierwszej r�kawicy baseballowej, kt�r� mi kupi�e�.
Charlie od�o�y� widelec.
- T�umaczy�em ci. Musz� by� praktyczny, nie tylko krytyczny. Musz� pami�ta�, �e wi�kszo�� ludzi nie jest specjalnie wybredna.
- Ty zjad�by� wszystko, prawda? - powiedzia� Martin jadowicie, po raz pierwszy u�ywaj�c takiego tonu wobec ojca.
Charlie popatrzy� z trosk� na syna.
- To m�j zaw�d - powiedzia� wreszcie, jakby to wyja�nia�o wszystko.
Przez par� minut jedli w milczeniu. Charlie zawsze czu� si� nieswojo, kiedy rozmowa zamiera�a. Mia� tyle do powiedzenia, tyle do wyja�nienia, a jednak nie potrafi� wyrazi� tego, co czuje. Jak m�g� wyja�ni� synowi, �e �a�uje ka�dej minuty, kt�r� sp�dzi� z dala od niego - skoro nic mu w tym nie przeszkadza�o opr�cz w�asnych wypaczonych ambicji?
Nosi� ze sob� plastykowy portfel, nap�cznia�y od pogi�tych fotografii, a ka�da by�a dla niego r�wnie bolesna jak kolejne stacje drogi krzy�owej. Oto Martin w wieku trzech lat na podw�rku, bawi�cy si� jaskrawoczerwonym wozem stra�ackim, z oczami przymru�onymi w letnim s�o�cu. A to Martin na koncercie w szkole podstawowej, ubrany jak Paul Revere1, bez u�miechu, z niepewn� min�. Zdj�cie zrobiono w 1978 roku, kiedy Charliego nie by�o w domu przez ponad cztery miesi�ce. A tutaj Martin po zwyci�stwie swojej dru�yny baseballowej w mi�dzyszkolnych rozgrywkach, z r�k� podniesion� triumfalnie przez jakiego� ry�ego, gorylowatego faceta, kt�rego Charlie nie zna�.
Charlie straci� to wszystko. Zamiast tego jada� obiady w hotelach ca�ej Ameryki, Charlie McLean, inspektor restauracyjny, zapomniany go�� na niezliczonych zapomnianych bankietach. Ale jak mia� wyja�ni� Martinowi, �e musia� to robi� i co to dla niego znaczy�o? Puste hotelowe pokoje z telewizorem ha�asuj�cym za ka�d� �cian�; okna na pi�tnastym pi�trze z bezdusznym widokiem szyb�w wentylacyjnych i mokrych ulic, po kt�rych p�yn�y jak krew tylne �wiat�a przeje�d�aj�cych samochod�w. Ka�dy posi�ek zjadany samotnie, jak pokuta.
Martin powiedzia�, obserwuj�c twarz ojca:
- Zdaje si�, �e burza przejdzie t�dy.
- Tak - mrukn�� Charlie. - Tutaj, w Litchfield Hills, istnieje legenda, �e burze s� wywo�ywane przez dawne india�skie demony, zwane Wielkimi Staruchami. Szaman z plemienia Narragansett�w walczy� z tymi demonami, pokona� je i przyku� do chmur, �eby nie mog�y uciec. Ale czasami demony budz� si� i wpadaj� w z�o��, potrz�saj� �a�cuchami i zgrzytaj� z�bami, i to powoduje burze.
Martin od�o�y� widelec.
- Tato? Mog� dosta� jeszcze jeden Seven Up?
- Wiesz - powiedzia� Charlie - mo�esz do mnie m�wi� Charlie. To znaczy nie musisz, ale je�li chcesz, to prosz� bardzo.
Martin nic nie odpowiedzia�. Charlie wezwa� kelnerk�.
- Prosz� poda� jeszcze jeden Seven Up bez wi�ni i jeszcze jeden kieliszek chardonnay.
- Pan tu nie jest na wakacjach - powiedzia�a kelnerka. To nie by�o pytanie. Kelnerka mia�a na sobie b��kitn� satynow� sukienk�, kt�ra przylega�a �ci�le jak elastyczny banda� do jej bioder i po�ladk�w, podkre�laj�c wszystkie mankamenty. By�a nawet �adna, ale lewa po�owa jej twarzy nie pasowa�a do prawej, co nadawa�o jej wygl�d megiery. Jej w�osy barwy ��tka stercza�y sztywno na wszystkie strony.
- Jeste�my tu przejazdem - o�wiadczy� Charlie, mrugaj�c do Martina. Gdzie� daleko zahucza� grzmot. Charlie z u�miechem wskaza� na okno. - Opowiada�em w�a�nie synowi o tych india�skich demonach, przykutych �a�cuchami do chmur.
Kelnerka przesta�a pisa� na bloczku i wytrzeszczy�a na niego oczy.
- S�ucham?
- To taka legenda - Martin pospieszy� ojcu na pomoc.
- Pan nie �artuje - rzuci�a kelnerka. Zerkn�a na talerz Charliego. - Okropnie panu nie smakuje ta ciel�cina, co?
- Nie jest najgorsza - odpar� Charlie, nie patrz�c na kelnerk�. Nie wolno mu by�o, podobnie jak pozosta�ym pi�ciu inspektorom, rozmawia� o posi�kach czy obs�udze z kierownictwem wizytowanych restauracji. Za ujawnienie swojej to�samo�ci grozi�a natychmiastowa dymisja. Jego pracodawcy uwa�ali, �e je�li inspektor si� ujawni, mo�e otrzymywa� propozycje �ap�wek. Co gorsza, mo�e przyjmowa� te propozycje. Kolega Charliego, Barry Hunsecker, op�aca� wi�kszo�� swoich aliment�w z �ap�wek, ale �y� w nieustannym strachu, dop�ki nie zosta� przy�apany i wyrzucony z pracy.
Kelnerka nachyli�a si� i szepn�a do Charliego:
- Nie ma si� czego wstydzi�. To paskudztwo. Niech pan tego nie je, je�li pan nie ma ochoty. Nikt panu nie ka�e tego zje��. Za�atwi�, �eby pan zap�aci� tylko za gulasz.
- Nie trzeba - odpar� Charlie. - Sznycel jest ca�kiem smaczny.
- Je�li ten sznycel jest smaczny, to ja jestem Chink�. - Kelnerka opar�a r�ce na biodrach i zmierzy�a wzrokiem kapry�nego klienta.
- Jest smaczny - powt�rzy� Charlie. Przecie� nie m�g� jej wyja�ni�, �e musi zje�� wszystko, wepchn�� w siebie ca�� porcj�, poniewa� to nale�y do jego zawodowych obowi�zk�w. Powinien r�wnie� zam�wi� deser, kaw� i sery; i odwiedzi� toalet�, �eby sprawdzi� czysto�� r�cznik�w.
- Ano, wzi�am pana za smakosza - powiedzia�a kelnerka. Nagryzmoli�a �7-Up + Char� i wsadzi�a bloczek do kieszeni.
- Za smakosza? - zdziwi� si� Charlie.
Podni�s� lekko g�ow�. W ostatnich promieniach s�o�ca jego twarz zdradza�a wiek, ale nic wi�cej. Okr�g�a twarz m�czyzny po czterdziestce, kt�r� uszlachetnia�y zmarszczki wok� oczu, przydaj�ce mu kultury i do�wiadczenia, niczym p�kni�cia - mi�nie�skiej porcelanie. W�osy mia� kr�tko obci�te i starannie zaczesane, jak gdyby ci�gle wierzy� w idea�y z 1959 roku. Niedu�e d�onie zdobi�a samotna z�ota obr�czka. Nosi� szar� sportow� marynark� w c�tki i zwyk�e szare spodnie. Jedynym elementem wyr�niaj�cym si� w jego wygl�dzie by� zegarek, z�oty osiemnastokaratowy Corum Romulus. Otrzyma� go w bardzo smutnych okoliczno�ciach i cz�sto o tym my�la�.
Przez dwadzie�cia jeden lat nikt nie odgad�, w jaki spos�b Charlie zarabia na �ycie. Zazwyczaj ta anonimowo�� przynosi�a mu satysfakcj�, zaprawion� lekk� gorycz�; czasami jednak czu� si� tak samotny i zagubiony, �e ledwo m�g� oddycha�.
- Naturalnie ten lokal schodzi na psy, odk�d kierownictwo przej�a pani Foss - o�wiadczy�a kelnerka takim tonem, jak gdyby wszyscy powinni doskonale wiedzie�, kim jest pani Foss i dlaczego wywiera taki degeneruj�cy wp�yw. Zesznurowa�a usta. - Pani Foss i reszta Foss�w.
- Ilu dok�adnie jest tych Foss�w? - zapyta� Charlie. Martin zas�oni� r�k� usta, �eby ukry� rozbawienie. Lubi�, kiedy jego ojciec �artowa� sobie z ludzi.
- Ano, jest ich sze�cioro, je�li policzy� Edn� Foss Lawrence. Dawniej oczywi�cie by�o siedmioro, ale Ivy zagin�a dwa lata temu, tydzie� przed �wi�tem Dzi�kczynienia.
Charlie kiwn�� g�ow� udaj�c, �e pami�ta znikni�cie Ivy Foss, jakby to by�o wczoraj.
- Wygl�da na to, �e gdzie Foss�w sze��, tam nie ma co je�� - za�artowa�.
- Ta baba nie potrafi nawet odgrza� puszki fasoli - o�wiadczy�a kelnerka. - Przynios� panu ryb�, zgoda? Powinnam pana ostrzec przed t� ciel�cin�.
Rozleg� si� ostry trzask i ca�a restauracja zamigota�a jak scena z filmu Macka Senneta2. Jedna z ma tron przycisn�a r�ce do twarzy i krzykn�a: �Lito�ci!� Przez chwil� wida� by�o tylko jaskrawozielony �lad b�yskawicy odbity na siatk�wce. Potem uderzy� piorun. Od huku zad�wi�cza�y talerze, zadzwoni�y szklanki, zabrz�cza�y szyby w starych kolonialnych oknach.
- Chyba B�g mi rozkazuje, �ebym grzecznie zjad� mi�so do ko�ca - stwierdzi� Charlie.
- M�wi�e�, �e to demony - przypomnia� Martin.
- Nie wierz� w demony.
- A w Boga wierzysz?
Charlie zmru�onymi oczami przyjrza� si� Martinowi. Deszcz zacz�� b�bni� w szyby.
- Czy to ci zrobi jak�� r�nic�, je�li powiem, �e nie wierz�?
- Marjorie zawsze twierdzi�a, �e trzeba w co� wierzy�.
- Dlaczego m�wisz do mamy �Marjorie�, a do mnie nie chcesz m�wi� �Charlie�?
- Dlaczego nigdy nie powiesz, �e co� ci nie smakuje? Charlie spojrza� na talerz. Potem po raz pierwszy od lat od�o�y� n� i widelec, chocia� jeszcze nie wyskroba� talerza do czysta.
- Mo�e trudno ci to zrozumie�, ale kiedy zaczniesz pracowa�, b�dziesz musia� wykonywa� swoje obowi�zki niezale�nie od osobistych opinii.
- Nawet je�li nie masz szacunku dla siebie? Charlie milcza� przez chwil�. Potem powiedzia�:
- Je�li zale�y ci na naszej przyja�ni, przesta� cytowa� przy mnie twoj� matk�.
Martin zarumieni� si�. Podesz�a kelnerka i postawi�a na stole zam�wione napoje.
- Oszcz�dzi� pan �o��dkowi dodatkowych m�czarni - zauwa�y�a zabieraj�c talerz Charliego.
- Na deser we�miemy szarlotk� - oznajmi� Charlie.
- Czy panu �ycie niemi�e?! - zawo�a�a kelnerka. Deszcz zalewa� parking i szele�ci� w cisowym �ywop�ocie, otaczaj�cym restauracyjny ogr�d. Znowu o�lepiaj�co b�ysn�o i kolejny grzmot wstrz�sn�� jadalni�. Charlie �ykn�� wina i po�a�owa�, �e nie jest zimniejsze i bardziej wytrawne. Martin patrzy� w okno.
- Mog�e� zamieszka� u Harrison�w - odezwa� si� Charlie.
Martin zmarszczy� brwi, jak gdyby zobaczy� co� za oknem, ale nie wiedzia�, co to jest.
- Nie chcia�em mieszka� z Harrisonami. Chcia�em pojecha� z tob�. Poza tym Gerry Harrison to taki obciachowiec.
- Nie wyra�aj si� - napomnia� go Charlie. Otar� usta serwetk�. - I w�a�ciwie co to znaczy �obciachowiec�?
- Kto� tam jest na dworze - powiedzia� Martin. Charlie odwr�ci� si� na krze�le i wyjrza� do ogrodu.
Zobaczy� tylko pochy�y trawnik, otoczony krzywo przyci�tym �ywop�otem. Po�rodku trawnika sta� stary kamienny zegar s�oneczny, przechylony ze staro�ci, a jeszcze dalej garbi�a si� mokra, opleciona pn�cym mchem, na wp� rozwalona szopa.
- Nikogo nie widz� - powiedzia� Charlie. - Zreszt�, kto by tam sta� na deszczu.
- Patrz... tam! - przerwa� mu Martin i pokaza� r�k�. Charlie wyt�y� wzrok. Pomimo deszczu zalewaj�cego szyby przez chwil� zdawa�o mu si�, �e kto� stoi na lewo od szopy, os�oni�ty welonem pn�czy niczym oblubienica. Kto� ciemny, pochylony, z niepokoj�co blad� twarz�. Kimkolwiek by�, m�czyzn� czy kobiet�, sta� nieruchomo i wpatrywa� si� w okno restauracji, podczas gdy ulewa ch�osta�a ogr�d tak zaciekle, �e by�o to niemal �mieszne; zupe�nie jak sztorm na filmie, gdzie wszyscy aktorzy co pewien czas s� oblewani wiadrami wody.
B�yskawica zaja�nia�a po raz trzeci, jeszcze silniej ni� poprzednio. Na u�amek sekundy �wiat�o wybieli�o ka�dy cie� w ogrodzie. Ale ten, kto ukrywa� si� w�r�d cieni, znikn��. Pozosta�y tylko pn�cza, zrujnowana szopa i krzaki przygi�te pod nieub�agan� ch�ost� deszczu.
- Z�udzenie optyczne - stwierdzi� Charlie. Martin nie odpowiedzia�, tylko ci�gle patrzy� w okno.
- Duch? - podsun�� Charlie.
- Nie wiem - odpar� Martin. - Po prostu mia�em jakie� niesamowite uczucie.
Kelnerka wr�ci�a z dwiema porcjami szarlotki i dzbankiem wiejskiej �mietanki. Krzywi�a si� przechodz�c mi�dzy stolikami. Za ni� sz�a niska, oty�a kobieta w obszernej b��kitno-turkusowej sukni. Promieniowa�a gro�nym autorytetem, tote� Charlie domy�li� si� od razu, �e jest to s�ynna pani Foss, pod kt�rej kierownictwem ��elazny Imbryczek� schodzi na psy.
Pani Foss nosi�a okulary przypominaj�ce tylne reflektory plymoutha fury z 1958 roku. Wok� ust mia�a g�st� sie� zmarszczek. Grudki jasnobe�owego podk�adu zlepia�y w�oski na jej policzkach.
- Halo, witam! - zawo�a�a. - Zawsze mi�o widzie� nowych go�ci.
Charlie wsta� niezr�cznie i u�cisn�� jej d�o�, wiotk� i mi�kk�, ale k�uj�c� od brylant�w.
- Harriet m�wi�a mi, �e nie smakowa�a panu ciel�cina - oznajmi�a pani Foss. Zmarszczki wok� jej ust pog��bi�y si�.
- Nie by�a najgorsza - odpar� Charlie, starannie unikaj�c wzroku Martina.
- Pan jej nie zjad� - oskar�y�a go pani Foss. - Zwykle klienci wyskrobuj� talerz.
Protekcjonalny ton nie uszed� uwagi cz�owieka, kt�ry jada� i sypia� w ponad czterech tysi�cach ameryka�skich lokali.
- Przepraszam, je�li do�o�y�em pani zmywania - powiedzia� Charlie.
- Zmywanie nie ma tu nic do rzeczy. Chodzi o to, �e pan nie zjad� swojego obiadu.
Charlie spu�ci� wzrok i zacz�� bawi� si� �y�eczk�.
- Widocznie nie by�em taki g�odny, jak my�la�em.
- Nigdzie w okr�gu Litchfield nie znajdzie pan lepszej restauracji, gwarantuj� panu - o�wiadczy�a pani Foss.
Charlie mia� wielk� ochot� powiedzie�, �e w takim razie niech B�g zmi�uje si� nad okr�giem Litchfield, ale kelnerka Harriet wtr�ci�a:
- �Le Reposoir�.
Pani Foss odwr�ci�a si� do Harriet, dziko b�yskaj�c oczami.
- Nie wymawiaj przy mnie tej nazwy! - warkn�a, a� policzki jej si� zatrz�s�y. - Nawet szeptem!
- Domy�lam si�, �e to konkurencyjna restauracja? - podsun�� Charlie, �eby os�oni� Harriet przed straszliwym gniewem pani Foss. B�yskawica zaja�nia�a za oknem i na sekund� wszystko sta�o si� bia�e.
- Ten lokal nie zas�uguje nawet na nazw� mordowni, a co dopiero restauracji - prychn�a pani Foss.
- Przepraszam - powt�rzy� Charlie. - Osobi�cie nigdy o nim nie s�ysza�em.
- Dla w�asnego dobra niech pan trzyma si� od tego z daleka - poradzi�a mu pani Foss. - Ci wykolejeni Francuzi ze swoimi obrzydliwymi pomys�ami. - S�dz�c po akcencie, pani Foss wychowa�a si� setki mil na po�udnie od okr�gu Litchfield w stanie Connecticut. - Dzieci z s�siedztwa chodz� okr�n� drog� przez Allen's Corners, odk�d otwarto ten lokal. Zapewniam pana, �e nikt z miejscowych nigdy nie p�jdzie tam na obiad.
Charlie si�gn�� do kieszeni swojej sportowej marynarki i wyj�� zniszczony notes w sk�rzanej oprawie.
- M�wi�a pani, �e jak si� nazywa ten lokal?
- �Le Reposoir� - podpowiedzia�a Harriet, przechylaj�c si� przez rami� pani Foss niczym papuga D�ugiego Johna Silvera. - �Le� jak Jerry Lee Lewis,, �repo� jak reporter, �soir� jak...
- Harriet! Stolik sz�sty! - wrzasn�a pani Foss.
- Id�, id� - burkn�a Harriet, podnosz�c r�k� obronnym gestem.
- Musz� pana przeprosi� za Harriet - zatrajkota�a pani Foss. - Obieca�am jej matce, �e dam jej posad� kelnerki. Nie nadawa�a si� do niczego innego. - Pani Foss postuka�a si� w czo�o. - Niedorozwini�ta to mo�e przesada, ale geniuszem te� nie jest.
Charlie kiwn�� g�ow� i schowa� notes do kieszeni marynarki.
- R�nie to bywa.
- Pan chyba nie zamierza odwiedzi� tego lokalu? - zapyta�a pani Foss i wykona�a gest w stron� jego marynarki.
- Czy jest jaki� pow�d, �eby tego nie robi�?
- Mog� panu poda� sto powod�w. Od dawna znam tych ludzi. Kiedy� prowadzi�am restauracj� na Chartres Street w Nowym Orleanie: �Czerwona Fasola i Ry� Pauli Foss�, tak si� nazywa�a restauracja. Wtedy zna�am takich ludzi. Sfrancuziali i bardzo wytworni. Nazywali�my ich celestynami. Nietowarzyscy, a w�a�ciwie tajemniczy. Tak, bardzo tajemniczy.
- On tu znowu jest, popatrz - odezwa� si� Martin. Charlie pocz�tkowo nie zrozumia�, o co chodzi.
- Tam za oknem, patrz! - ponagli� go Martin. Pani Foss zerkn�a na ogr�d.
- O czym ten ch�opiec m�wi?
Martin wsta� i na sztywnych nogach podszed� do szerokiego francuskiego okna. Matrony obejrza�y si� za nim. Ch�opiec os�oni� d�oni� oczy i wpatrywa� si� w deszcz.
- Martin? - zapyta� Charlie.
- Widzia�em go - powiedzia� Martin nie odwracaj�c si�. - Sta� obok s�onecznego zegara.
Pani Foss popatrzy�a na Charliego, a potem podesz�a do Martina i stan�a obok.
- Tam nikogo nie ma, skarbie. To m�j prywatny ogr�d. Nikt tam nie wejdzie bez pozwolenia.
- Daj spok�j, Martinie - zawo�a� Charlie. - Chod�, szarlotka czeka.
Martin niech�tnie odszed� od okna. Charlie pomy�la�, �e ch�opiec wygl�da blado. Pewnie jest zm�czony podr�owaniem. Charlie tak si� przyzwyczai� do sp�dzania ca�ego dnia za kierownic� i za sto�em, �e zapomnia� ju�, jak m�cz�cy jest taki tryb �ycia. Przed trzema dniami wyruszyli z Nowego Jorku na p�nocny wsch�d autostrad� Major Deegan. Przez ten czas przejechali grubo ponad siedemset mil i jedli w dziewi�ciu rozmaitych hotelach i restauracjach, od przegrzanej �Rodzinnej Chatki� w White Plains z lepkimi czerwonymi winylowymi siedzeniami do pretensjonalnej �Garkuchni� na przedmie�ciach Darien, utrzymanej w angielskim stylu, gdzie ka�de danie mia�o dickensowsk� nazw�: Bu�ki Pana Micawbera, Stek Dombeya i Kurcz�ta Copperfield.
- Nie wpu�cisz go tutaj, prawda, tato? - odezwa� si� Martin g�osem zd�awionym przez strach.
Charlie w�a�nie podnosi� do ust pierwszy k�s szarlotki. Zawaha� si� z �y�k� przy ustach. Nie s�ysza� takiego tonu, odk�d Martin by� malutki.
- Co m�wi�e�?
Martin szybko obejrza� si� na okno.
- Nic. Ju� w porz�dku.
- Nie przejmuj si� - uspokaja� go Charlie. - Zjedz deser.
Martin powoli odsun�� talerz.
- Nie jeste� g�odny? - zapyta� Charlie. - To dobre. Spr�buj. Chyba najlepsze, co tu maj�.
Martin potrz�sn�� g�ow�. Charlie przez chwil� przygl�da� mu si� z ojcowsk� trosk�, po czym zaj�� si� szarlotk�.
- Mam nadziej�, �e nic nie z�apa�e�. - Prze�kn�� i si�gn�� po kieliszek wina. - Twojej matki nie b�dzie w domu jeszcze przez dziesi�� dni, a ze mn� nie mo�esz zosta�, je�li si� rozchorujesz.
- Wszystko w porz�dku - o�wiadczy� Martin z niespodziewan� gwa�towno�ci�. - Nie jestem chory, po prostu nie mam apetytu. Zrozum, tato, przez te trzy cholerne dni zjada�em trzy cholerne posi�ki dziennie. W �yciu tak si� nie przejad�em.
Charlie zagapi� si� na niego. Martin mia� wypieki na twarzy, jak gdyby nagle dosta� gor�czki.
- Kto ci� nauczy� takich wyra�e�? - zapyta� Charlie cicho, ale z gniewem. - To matka tak ci� podszkoli�a? Cholerne to i cholerne tamto? Ja tylko zada�em ci uprzejme pytanie.
Martin spu�ci� oczy.
- Przepraszam.
Charlie pochyli� si� do przodu.
- Co w ciebie nagle wst�pi�o? S�uchaj, nie ��dam, �eby� si� zachowywa� jak archanio� Gabriel. Nigdy tego nie wymaga�em. Ale byli�my przyjaci�mi, ty i ja. Przynajmniej tak powinno by� mi�dzy ojcem a synem, prawda?
Martin nie podni�s� g�owy. Charlie z teatraln� przesad� doko�czy� szarlotk�. W gruncie rzeczy uwa�a�, �e jest obrzydliwa. Kucharz doda� do niej chyba z p� s�oika cynamonu, na skutek czego smakowa�a jak mahoniowe trociny. Zamierza� napisa� w raporcie: �ciasto �wie�e, do�� apetyczne, ale zbyt mocno przyprawione�.
Deszcz bulgota� w �elaznych gard�ach rynien. Francuskie okna by�y ciemne jak okulary �lepca.
- Wiesz co, ta sytuacja jest ju� dostatecznie trudna, wi�c nie powinni�my jej pogarsza� - zwr�ci� si� Charlie do Martina.
- Powiedzia�em, �e przepraszam.
Na dworze przelotna b�yskawica o�wietli�a ogr�d. Charlie ponownie odwr�ci� si� do okna i dozna� uczucia, jakby kto� przejecha� mu szczotk� po kr�gos�upie. Do szyby przywiera�a bia�a twarz, kt�rej oddech utworzy� owaln� plam� pary na szkle. Twarz zagl�da�a do restauracji. Malowa�a si� na niej t�sknota zmieszana z l�kiem. To mog�a by� twarz dziecka. Jej w�a�ciciel by� za niski jak na doros�ego. Charliemu niepokoj�co przypomina� Gapcia z �Kr�lewny �nie�ki�, z pustymi bladoniebieskimi oczami i rozd�t� g�ow�.
Charlie nigdy w �yciu nie widzia� nic r�wnie przera�aj�cego jak ta twarz cierpi�cego dziecka. B�yskawica zamigota�a po raz ostatni i zgas�a, ogr�d okry� si� ciemno�ci� i twarz znik�a. Charlie siedzia� sztywno, z d�o�mi p�asko u�o�onymi na stole, wpatruj�c si� w okno. Martin podni�s� g�ow� i spojrza� na niego.
- Tato? - zapyta�. A potem ciszej: - Tato...?
Charlie nie odrywa� wzroku od pociemnia�ej szyby.
- Co ty tam zobaczy�e� w ogrodzie? - zapyta�.
- Nic - odpar� Martin. - M�wi�em ci.
- M�wi�e�, �e kogo� widzia�e� - nalega� ojciec. - Powiedz mi, jak on wygl�da�.
- Pomyli�em si� i tyle. Chyba zobaczy�em krzak, sam nie wiem.
Charlie chcia� ju� obsztorcowa� Martina, kiedy spostrzeg� w oczach ch�opca co�, co go powstrzyma�o. To nie by� gniew. To nie by�a pogarda. To by�a jaka� skryto��, g��boka niech�� do dyskutowania o tym, co widzia�. Charlie odchyli� si� do ty�u i przez chwil� przygl�da� si� Martinowi. Potem podni�s� r�k�, �eby przywo�a� kelnerk� Harriet.
- Nie zamawiajcie kawy - poradzi�a Harriet podchodz�c do nich.
- Nie mam zamiaru. Prosz� tylko ostatni kieliszek chardonnay i rachunek.
- Dopilnuj�, �eby pani Foss nie dopisa�a do rachunku tej ciel�ciny.
- Prosz� sobie nie robi� k�opotu.
Harriet zabiera�a si� ju� do odej�cia, kiedy Charlie zatrzyma� j� podniesion� r�k�.
- Harriet, powiedz mi co�. Czy pani Foss ma dzieci?
Harriet pogardliwie poci�gn�a nosem.
- Troje... ale wystarcz� za trzy tysi�ce. Darren prowadzi rachunki. Lloyd zajmuje si� zaopatrzeniem. I jest jeszcze Henry, ale o nim lepiej nie m�wi�, niech mi pan wierzy. Henry jest naprawd� niesamowity.
- Chodzi mi o ma�e dzieci.
Martin podni�s� wzrok. Jego nag�e zainteresowanie nie umkn�o uwagi Charliego. By� pewien, �e ch�opiec widzia� t� posta� w ogrodzie. Nie rozumia�, dlaczego nie chce si� do tego przyzna�.
- Ma�e dzieci - powt�rzy�a Harriet - nie. Pyta pan o kilkuletnie p�draki? Ona jest ju� na to za stara o dwie�cie lat.
Po drugiej stronie restauracji pani Foss wy�apa�a swoj� anten� lekcewa��cy ton g�osu Harriet, podnios�a g�ow� i spojrza�a na kelnerk� zw�onymi oczami.
- Harriet! - powiedzia�a i w tym jednym s�owie zabrzmia�o dziesi�� biblijnych pogr�ek.
P�ac�c rachunek Charlie poinformowa� Martina:
- Mo�e ty nic nie widzia�e�, ale ja widzia�em. Martin nie odpowiedzia�. Charlie odczeka� chwil�, ale postanowi� na razie go nie naciska�. Widocznie Martin mia� jaki� pow�d, �eby nie m�wi� o tym, co widzia�. Mo�e po prostu nie mia� zaufania do Charliego. Trudno mu si� dziwi�, skoro Charlie nie spisywa� si� najlepiej w roli ojca.
- Gdzie b�dziemy nocowa�? - zapyta� Martin.
- Wed�ug pierwotnego planu mieli�my dojecha� do Hartford i zatrzyma� si� w �Welcome Inn�.
- Ale teraz chcesz pojecha� do tej francuskiej restauracji, o kt�rej m�wili�cie?
- Mia�em taki pomys� - przyzna� Charlie. - Zawsze lubi�em poznawa� nowe miejsca. Poza tym wtedy b�dziemy mieli wolne popo�udnie. Mo�e p�jdziemy do kina albo do kr�gielni. Jak ojciec i syn, prawda?
- Chyba tak.
Charlie zdoby� si� na u�miech.
- No to chod�my. Zaczekasz na mnie w samochodzie. Musz� jeszcze umy� r�ce, jak to m�wi� w wytwornym towarzystwie.
- Och, to znaczy, �e musisz i�� do klozetu. Charlie poklepa� syna po plecach.
- W�a�nie, kolego.
M�ska toaleta by�a s�abo o�wietlona. W rurach wy�o, a pisuary wygl�da�y jak odratowane z wraku �Lusitanii�. Pokryte br�zowymi plamami lustro nad umywalk� zamienia�o odbicie twarzy Charliego w portret p�dzla �redniowiecznego du�skiego malarza. Przyjrza� si� sobie uwa�nie i pomy�la�, �e wida� po nim przem�czenie. To nieprawda, �e �ycie zaczyna si� po czterdziestce. Wmawiaj� cz�owiekowi takie bzdury, �eby nie pomaszerowa� prosto do �azienki i nie poder�n�� sobie gard�a od ucha do ucha. W tym wieku cz�owiek zaczyna si� ju� rozk�ada�. Najpierw obumieraj� marzenia, potem cia�o.
Nachyli� si� nad zlewem i namydli� r�ce. Przez ma�e okienko po prawej stronie wpada�o troch� s�abego, wodnistego �wiat�a. Za oknem Charlie widzia� wierzcho�ki drzew i szare, pierzchaj�ce chmury. Mo�e po po�udniu pogoda si� poprawi.
W westybulu ��elaznego Imbryczka�, wy�o�onym czerwonym dywanem, sta� automat z papierosami. Charlie nie pali� od jedenastu lat, ale teraz kusi�o go, �eby kupi� paczk�. Doszed� do wniosku, �e to napi�cie wywo�ane sta�� obecno�ci� Martina. Nie przywyk� do codziennego okazywania uczu�. W�a�nie dlatego tak rzadko zostawa� w domu na d�u�ej. Ba� si�, �e jego mi�o�� zacznie si� przeciera� jak zu�yta tkanina.
Zapina� p�aszcz, kiedy zjawi�a si� pani Foss. Sta�a z za�o�onymi r�kami i obserwowa�a go przez szk�a okular�w.
- Mam nadziej�, �e jeszcze tu pana zobaczymy - powiedzia�a. - Obiecuj�, �e nast�pnym razem lepiej si� postaramy.
- Dzi�kuj�. Ciel�cina by�a nie najgorsza.
Pani Foss otworzy�a mu drzwi, oszklone i wzmocnione drucian� siatk�.
- Mam nadziej�, �e wyperswadowa�am panu wizyt� w �Le Reposoir�.
Charlie zrobi� enigmatyczn� min�.
- To by�oby nierozs�dne. Zw�aszcza z tym pa�skim synem.
Charlie popatrzy� na ni�.
- Nie bardzo pani� rozumiem.
- Skoro pan tam nie p�jdzie, nie musz� panu t�umaczy�. Poprawi�a mu krawat z nie�wiadom� fachowo�ci� kobiety, kt�ra by�a m�atk� przez czterdzie�ci lat i wychowa�a trzech syn�w.
Charlie nie wiedzia�, co odpowiedzie�. Odwr�ci� si� i wyjrza� na dw�r, gdzie na asfaltowym, pe�nym ka�u� parkingu sta� jego jasno��ty oldsmobile. Nowy samoch�d co dwa lata to by�a jedyna premia, jak� otrzymywa� od wydawc�w; zreszt� nie tyle premia, ile prosta konieczno��, poniewa� przeci�tnie przeje�d�a� 55 000 mil w ci�gu roku, a po osiemnastu miesi�cach takiej eksploatacji prawie ka�dy samoch�d zaczyna si� sypa�.
Zobaczy� Martina, kt�ry sta� po drugiej stronie samochodu, os�aniaj�c g�ow� gazet� przed ostatnimi, rzadkimi kroplami deszczu. Charlie zmarszczy� brwi. Martin wymachiwa� r�k� w taki spos�b, jak gdyby z kim� rozmawia�. A jednak z miejsca, gdzie sta� Charlie, nikogo nie by�o wida�.
Przez chwil� przygl�da� si� Martinowi, potem odwr�ci� si� do pani Foss i poda� jej r�k�. Znowu te k�uj�ce brylantowe pier�cionki.
- Dzi�kuj� za go�cinno��. Na pewno jeszcze tu zajrz�, je�li b�d� w okolicy.
- Niech pan zapami�ta, co panu m�wi�am - doda�a pani Foss. - Nikt nie udziela takiej rady bez powodu.
- No, chyba nie - zgodzi� si� Charlie.
Przeszed� przez parking spogl�daj�c na niebo, kt�re stopniowo si� oczy�ci�o. Nie zawo�a� Martina, ale kiedy podszed� bli�ej, Martin nagle �ci�gn�� gazet� z g�owy, odwr�ci� si� i wybieg� przed mask� samochodu, zadaj�c ciosy urojon� szpad�, jak gdyby zamieni� si� w d'Artagnana. Teraz zachowuje si� jak typowy pi�tnastolatek, pomy�la� Charlie. Ale dlaczego urz�dza takie przedstawienie? Co on pr�buje mi pokaza�? A przede wszystkim, co pr�buje przede mn� ukry�?
- Got�w do drogi? - zapyta�. Szybko rozejrza� si� po parkingu, ale nikogo nie by�o w zasi�gu wzroku. Tylko zmierzwiona trawa w ogrodzie i nieruchome drzewa, ociekaj�ce wod�. Tylko niebo odbite w ka�u�ach, niczym odblask innego �wiata.
- My�lisz, �e m�g�bym nauczy� si� szermierki? - zapyta� go Martin, paruj�c i ripostuj�c pchni�cia urojonych muszkieter�w.
- Pewnie tak - odpar� Charlie. - Chod�, mamy tylko trzy albo cztery mile do Allen's Corners.
Otworzy� drzwi samochodu i wsun�� si� za kierownic�. Na przedniej szybie dr�a�y przejrzyste krople deszczu. Martin wsiad� z drugiej strony i zapi�� pas.
- W szkole s� lekcje szermierki. Danny DeMarto chodzi na te lekcje. To fantastyczne.
Charlie w��czy� silnik oldsmobile'a i powoli wycofa� si� z parkingu.
- Mo�e powiniene� poprosi� matk�.
- To kosztuje tylko dwadzie�cia pi�� dolar�w za lekcj�.
- W takim razie na pewno powiniene� poprosi� matk�. Poza tym... dlaczego chcesz si� uczy� szermierki? Lepiej naucz si� gra� na gie�dzie.
- Sam nie wiem. M�g�bym dosta� prac� w filmie, gdybym potrafi� si� fechtowa�.
- W filmie? Czy�bym siedzia� obok ostatniego wcielenia Errola Flynna?
- My�la�em, �eby zosta� kaskaderem albo czym� takim - ca�kiem powa�nie o�wiadczy� Martin.
- To troch� zbzikowany pomys� - zaryzykowa� Charlie.
- No, na pewno nie zostan� restauracyjnym inspektorem - stwierdzi� Martin. W jego g�osie nie by�o pogardy, ale w�a�nie dlatego ta uwaga zabola�a jeszcze mocniej. Zwyczajny, prosty fakt.
Charlie wyjecha� z parkingu i skr�ci� w prawo na drog� do Allen's Corners. Przez dwie czy trzy minuty jechali w milczeniu. Po obu stronach drogi wznosi� si� las dymi�cy mg��, niczym ha�dy popio��w po masowej kremacji.
Wreszcie Charlie zapyta� niedba�ym tonem:
- Z kim rozmawia�e� przed chwil�?
Martin wydawa� si� zmieszany.
- O co ci chodzi? Z nikim nie rozmawia�em.
- Na parkingu. Widzia�em ci�. Wymachiwa�e� r�kami, jakby� z kim� rozmawia�. Daj spok�j, Martinie, przecie� wiem, jak wygl�da rozmowa.
Martin odwr�ci� si� i zacz�� wygl�da� przez okno.
- Wcale ci� nie sprawdzam ani nic z tych rzeczy - powiedzia� Charlie. - Po prostu pr�buj� opiekowa� si� tob�. Przyznam r�wnie�, �e jestem ciekawy, z kim mog�e� rozmawia� w tym zapomnianym przez Boga miejscu.
- �piewa�em - wyja�ni� Martin. - No wiesz, udawa�em, �e gram na gitarze. - Szarpn�� struny niewidzialnego Fendera.
Charlie zerkn�� na w�asne odbicie we wstecznym lusterku. Chcia� powiedzie� Martinowi, �e jego obecne ruchy gitarzysty wcale nie przypominaj� gest�w wykonywanych na parkingu. Tamte gesty by�y urywane, zamaszyste, deklamatorskie, jak gdyby ch�opiec co� wyja�nia� albo czego� ��da�. Z pewno�ci� nie przypomina�y urojonych akord�w.
Martin si�gn�� do przodu i w��czy� magnetofon. Zgie�kliwa rockowa muzyka natychmiast wype�ni�a wn�trze samochodu. Martin zacz�� pod�piewywa� do taktu, czu-czu-czu, tak jak wtedy, kiedy by� ma�y i na�ladowa� warkot plastykowej ci�ar�wki, mozolnie wje�d�aj�cej na skrzyni� z zabawkami. Proponuj�c Martinowi t� podr� Charlie nie zdawa� sobie sprawy, �e Martin b�dzie potrzebowa� w samochodzie jakiej� rozrywki. Charlie zawsze prowadzi� w ciszy. Lubi� s�ysze� Ameryk� przesuwaj�c� si� obok samochodu mila za mil�. To r�wnie� by�a cz�� kary.
- Tom Petty i �The Heartbreakers� - oznajmi� Martin, uderzaj�c w struny urojonej gitary.
- Dziwne, �e o nim nie s�ysza�em - zgry�liwie rzuci� Charlie, a potem pomy�la�: Dlaczego ci�gle gderam? Nic dziwnego, �e Martin uwa�a mnie za zgreda.
Martin nie odpowiedzia�. Charlie dalej jecha� przez z�ocist� mgie�k�. Czu� si� coraz bardziej nieswojo, jak gdyby razem z Martinem przenie�li si� w dziewi�ty wymiar, niczym podr�ni w �Strefie mroku�.
Zerkn�� ukradkiem na syna. Najnormalniejszy nastolatek pod s�o�cem. Czasami bywa� agresywny i z�o�liwy, ale to normalne u nastolatk�w. Przynajmniej nie malowa� si� i nie nosi� kolczyk�w. By� zwyczajnym, chudym ch�opakiem z kr�tkimi w�osami i blad� twarz�, w obcis�ych levisach, obszernej kraciastej kurtce i kolorowych trampkach.
Mo�e Charlie by� za bardzo podejrzliwy, poniewa� tak mu zale�a�o na nawi�zaniu kontaktu z synem. Mo�e Martin m�wi� prawd�, mo�e widzia� tylko krzak w ogrodzie. Ale dlaczego powiedzia�: �Nie wpu�cisz go tutaj, prawda, tato?� Nie m�wi�by tego o krzaku. I przecie� rozmawia� z kim� na parkingu, Charlie by� tego pewien, chocia� parking wydawa� si� pusty.
Mo�e m�wi� do siebie. Albo do kogo�, kto by� tak ma�y, �e schowa� si� za samochodem.
ROZDZIA� DRUGI
Dojechali do Allen's Corners akurat wtedy, kiedy dzwon georgia�skiego kongregacjonalistycznego ko�cio�a wybija� trzeci�. Charlie zaparkowa� samoch�d dok�adnie przed wej�ciem do Pierwszego Okr�gowego Banku i wysiad�. By�o s�onecznie, powietrze pachnia�o dymem z ogniska i wilgoci� po niedawnym deszczu.
Allen's Corners le�a�o siedem mil od Waszyngtonu i pi�� mil od Betlejem, w zalesionej kotlinie, przeci�tej dop�ywem rzeki Quassapaug. W centrum miasteczka na pochy�ym skwerku ros�y czerwone klony. Skwer otacza�y z trzech stron bia�e kolonialne budynki. Na kra�cu pochy�o�ci sta�a kolonialna armata, a szprychy jej k� rzuca�y pasiasty cie� na �awk�, gdzie siedzia�o dw�ch staruszk�w. Gazety starannie roz�o�one na mokrych deskach chroni�y ich spodnie przed wilgoci�.
- Najlepiej zapytajmy tych dw�ch o drog� - zaproponowa� Charlie.
Martin rozejrza� si� z r�kami w kieszeniach d�ins�w.
- My�lisz, �e w tej dziurze jest kr�gielnia?
- W po�udniowej cz�ci miasta, obok supermarketu i stacji kolejowej. Mieszka�cy historycznej dzielnicy nazywaj� to dzielnic� handlow�.
Charlie wyci�gn�� sczytany egzemplarz �MARII� z rozepchanej kieszeni marynarki, po�lini� palec i przekartkowa� ksi��k�, dop�ki nie znalaz� Allen's Corners: ludno�� 671, jedna stacja benzynowa (otwarta tylko w ci�gu dnia), dwie restauracje (�Billy's Beer & Bite� i �Angielska Bu�ka�), jeden pensjonat na ulicy Naugatuck 313 (tylko sze�� miejsc, zakaz wprowadzania ps�w).
�MARIA� by�a popularnym akronimem przewodnika pod tytu�em: �Motele, Apartamenty, Restauracje i Inne Lokale Ameryki�. Zdaniem Charliego kobiece imi� bardzo do niego pasowa�o, poniewa� w�a�nie �MARIA� rozbi�a jego ma��e�stwo. �MARIA� by�a syren�, kt�ra wywabia�a go z domu i kaza�a je�dzi� po ca�ej Ameryce w poszukiwaniu iluzorycznego spe�nienia. Ju� dawno zrozumia�, �e goni za z�udzeniem, ale nie czu� goryczy. Wiedzia�, �e nie potrafi usiedzie� na miejscu, wi�c nie pozostawa�o mu nic innego, tylko podr�owa� dalej... a� pewnego ranka pokoj�wka w jakim� hoteliku na �rodkowym Zachodzie nie b�dzie mog�a go dobudzi�.
�MARIʔ za�o�y� w 1927 roku komiwoja�er handluj�cy flanelet�, nazwiskiem Wilbur Burke, kt�ry o jeden raz za wiele wyl�dowa� w jakiej� dziurze zabitej deskami �sans befsztyk, sans ��ko�. Od dwudziestu lat �MARIA� by�a Bibli� podr�nik�w. We wst�pie do pierwszego wydania Burk� napisa�: �Ten przewodnik dedykuj� wszystkim, kt�rym wierny ford odm�wi� pos�usze�stwa w jakim� zapomnianym zak�tku kontynentu ameryka�skiego, na bezkresnej r�wninie lub w�r�d g�rskich szczyt�w; i kt�rzy nie znaj�c okolicy musieli zadowoli� si� �wie�ym powietrzem na kolacj�, a noc sp�dzi� na tylnym siedzeniu�.
Obecnie �MARIA� pod wzgl�dem nak�adu ust�powa�a wytwornemu przewodnikowi Michelina oraz �Obiadom w Ameryce�. Komiwoja�erowie latali samolotami, jadali i sypiali wysoko ponad preriami, kt�re dawniej musieli przemierza� w wy�adowanych samochodach. Ale �MARIA� nadal rozchodzi�a si� w trzydziestu tysi�cach egzemplarzy rocznie, co usprawiedliwia�o nieustanne podr�e Charliego i jego pi�ciu koleg�w, wiecznie poprawiaj�cych i aktualizuj�cych informacje, niczym urz�dnicy w orwellowskim Ministerstwie Prawdy.
Restauracyjni inspektorzy �MARII� wytrzymywali przeci�tnie trzy lata w tym zawodzie. Pod koniec trzeciego roku zwykle cierpieli na wyczerpanie nerwowe, alkoholizm oraz nie�yt �o��dka. Inspektorzy przewa�nie byli nie�onaci, a �onatych prawie na pewno czeka� rozw�d lub separacja. Charlie straci� Marjorie, ale wytrwa� pi�ciokrotnie d�u�ej od inspektora z najd�u�szym sta�em.
Pani Verity Burk� Trafford, w�a�cicielka �MARII�, zauwa�y�a bez cienia sympatii, �e Charlie widocznie jest urodzonym �ar�okiem i masochist�. Charlie nic na to nie odpowiedzia�.
Charlie ruszy� przez trawnik nakrapiany cieniem w stron� dw�ch staruszk�w. Martin poszed� za nim. Zostawiali podw�jny �lad na trawie, srebrzystej od rosy. Staruszkowie obserwowali ich nadej�cie, os�aniaj�c oczy d�o�mi. Jeden by� rumiany i niebieskooki, na poz�r okaz zdrowia, jak to bywa u ludzi z wysokim ci�nieniem. Drugi by� zgarbiony, mia� ziemist� cer� i rzadkie k�pki siwych w�os�w, kt�re przypomnia�y Charliemu pewn� fotografi� india�skiego zwiadowcy oskalpowanego przez Apacz�w.
- �adna pogoda si� zrobi�a - zagai� Charlie na przywitanie.
- Przed noc� znowu b�dzie pada� - odpar� rumiany staruszek. - Mo�e pan si� za�o�y�.
- Chcia�em pan�w prosi� o pomoc - powiedzia� Charlie. - Szukam restauracji.
- Obok stacji kolejowej jest knajpa Billy'ego - powiedzia� rumiany. Chocia� ko�cielny zegar wida� by�o wyra�nie pomi�dzy ga��ziami klon�w, staruszek wyj�� z kieszeni zegarek i przygl�da� mu si� przez chwil�, jak gdyby sprawdza�, czy mechanizm dzia�a. - Ale ju� zamkni�ta. Pi�� po trzeciej.
- Interesuje mnie jedna konkretna restauracja, �Le Reposoir�.
Rumiany zastanawia� si� przez chwil�, po czym potrz�sn�� g�ow�.
- Nigdy nie s�ysza�em o takim lokalu. Na pewno jest w Allen's Corners? Nie w Betlejem?
- Jad�em lunch w ��elaznym Imbryczku� - wyja�ni� Charlie. - Pani Foss powiedzia�a mi o tym.
- Co on m�wi?! - krzykn�� siwow�osy staruszek, pochylaj�c si� do przodu i przyk�adaj�c d�o� zwini�t� w tr�bk� do ow�osionego ucha.
- M�wi, �e jad� lunch w ��elaznym Imbryczku� - odkrzykn�� rumiany.
- No, ja bym tam nie poszed� - o�wiadczy� jego towarzysz. - Zawsze nie znosi�em tej rodziny Wicks�w.
- Teraz to nale�y do Foss�w - przypomnia� mu rumiany.
- Och, do Foss�w - powt�rzy� siwow�osy. - Pami�tam. Ta kobieta w wymy�lnych okularach, z g�upimi synami. I ta c�rka, co zgin�a... jak mia�a na imi�?
- Ivy - oznajmi� rumiany. - I to nie by�a c�rka, tylko bratanica.
- Wszystkiego si� czepiasz, Christopherze Prescott - warkn�� siwow�osy.
- A ty, Oliverze T. Burack, chorujesz na ksenofobi�.
- Wi�c nie wiecie, gdzie jest ta restauracja? - przerwa� im Charlie.
Rumiany Christopher Prescott stwierdzi�:
- Moim zdaniem wprowadzono pana w b��d, przyjacielu. Kto� pana wpu�ci� w maliny.
- M�wi�a mi o tym kelnerka Harriet. Nawet przeliterowa�a nazw�.
- Harriet? Harriet Greene?
- Chyba tak.
Christopher Prescott wyci�gn�� r�k� i lekko �cisn�� Charliego za rami�.
- Drogi panie, Harriet Greene jest znana w okolicy z wyj�tkowej oci�a�o�ci umys�u. Innymi s�owy jest troch� stukni�ta.
- Pani Foss r�wnie� wspomnia�a o tym lokalu - o�wiadczy� Charlie. Obok niego Martin przest�powa� z nogi na nog� z narastaj�cym zniecierpliwieniem.
- Co on m�wi? - chcia� wiedzie� Oliver T. Burack.
- M�wi o Fossach! - wrzasn�� Christopher Prescott.
- Dobry Foss to martwy Foss - zarechota� Oliver T. Burack. - Zawsze to m�wi�em. Dobry Foss to martwy Foss.
- Cicho b�d�, Oliverze - upomnia� go Christopher Prescott.
Wtedy w�a�nie na skwerze pojawi� si� m�ody zast�pca szeryfa. By� chudy, z du�ym nosem i opadaj�cymi blond w�sami, kt�re zapu�ci� widocznie po to, �eby doda� sobie powagi. Oczy mia� ukryte za szk�ami ciemnych okular�w. Podszed� do Charliego i Martina, stan�� z r�kami na w�skich biodrach i przygl�da� im si� uwa�nie.
- To pa�ski samoch�d? Ten olds z rejestracj� Michigan?
- Tak, m�j - potwierdzi� Charlie. - Co� nie w porz�dku?
- Chcia�bym, �eby pan go przestawi�, to wszystko - odpar� zast�pca szeryfa.
- Zaparkowa�em zgodnie z przepisami - zaprotestowa� Charlie.
- A czy kto� m�wi, �e nie? - odpar� zast�pca.
Charlie, kt�ry wyk��ca� si� z zast�pcami szeryf�w i gliniarzami z drog�wki prawie na ka�dej szosie od Walia Walia w stanie Waszyngton po Wind River w stanie Wyoming, wzi�� g��boki oddech i uzbroi� si� w cierpliwo��.
- Je�li samoch�d jest zaparkowany prawid�owo, szeryfie, to szczerze m�wi�c wola�bym go nie przestawia�.
Zast�pca spojrza� na dw�ch staruszk�w na �awce.
- Jak zdr�wko, panie Prescott? Panie Burack?
- Dzi�kuj�, Clive, czujemy si� �wietnie - odpowiedzia� Christopher Prescott.
- Ci dwaj osobnicy nie naprzykrzaj� si� wam przypadkiem?
- Nie, prosz� pana, sk�d�e. Pytali tylko o drog�. ,
- Zab��dzili�cie? - zapyta� zast�pca odwracaj�c si� do Charliego.
- Nie ca�kiem. Szukam tylko restauracji. �Le Reposoir�. Zast�pca z namys�em pog�adzi� sw�j blond w�sik. Na ko�cu nosa mia� czerwony, zaogniony pryszcz.
- Wie pan co? S� prawa i s� zwyczaje.
- Co pan chce przez to powiedzie�? - zapyta� Charlie.
- Chc� powiedzie�, bez obrazy, �e zaparkowa� pan samoch�d w miejscu, gdzie zwykle parkuje prezes banku. Wyszed� na lunch, ale nied�ugo wr�ci. Mo�e pan sobie wyobrazi� min� prezesa, kiedy zobaczy, �e jaki� pojazd spoza stanu zaj�� jego zwyk�e miejsce.
Charlie z niedowierzaniem popatrzy� na zast�pc�. Wiatr szepta� w ga��ziach klon�w, gdzie� w dzielnicy handlowej szczeka� pies. Wreszcie Charlie powiedzia� z ch�odn� stanowczo�ci�:
- Niech pan zdejmie te okulary.
Zast�pca zawaha� si�, a potem powoli zdj�� okulary. Oczy mia� zielone, jedno by�o lekko przekrwione.
- Nie wie pan przypadkiem, gdzie mog� znale�� francusk� restauracj� o nazwie �Le Reposoir�?
Zast�pca zerkn�� na dw�ch staruszk�w.
- O to pan pyta� tych d�entelmen�w?
- Tak. Ale teraz pytam pana.
- No wi�c, prosz� pana, �Le Reposoir� jest zamkni�ta dla publiczno�ci. To raczej klub ni� restauracja. O ile si� orientuj�, mo�e pan tam wej�� tylko za specjalnym zaproszeniem.
- Rozumiem. Ale czy mo�e mi pan powiedzie�, gdzie to jest?
Zast�pca wydawa� si� zmieszany.
- Ludzie, kt�rzy prowadz� �Le Reposoir�, nie lubi� nie zapowiedzianych go�ci, prosz� pana. Kilkakrotnie wzywali nas i kazali usun�� intruz�w.
- Poradz� sobie z tym na miejscu, szeryfie. Chc� tylko dowiedzie� si� od pana, gdzie to jest.
- Prosz� pana, niech pan mi wierzy, to miejsce ma nie najlepsz� reputacj�. Nie wiem, gdzie pan o tym us�ysza�, ale tutaj ludzie nie gadaj� o tym za du�o. Na pana miejscu da�bym sobie spok�j. �Billy's� to chyba najlepsza knajpa w Allen's Corners, je�li pan szuka dobrego wiejskiego jedzenia. Moja kuzynka pracuje w kuchni i tam jest tak czysto, �e mo�na zrobi� operacj� wyrostka.
- Ale pan jeszcze mi nie powiedzia�, gdzie znale�� ,,Le Reposoir� - nalega� Charlie.
Zast�pca ponownie na�o�y� okulary na nos.
- Przykro mi, prosz� pana, ale chyba nie powinienem tego robi�. Prawd� m�wi�c staramy si� odstr�cza� ludzi od �Le Reposoir�.
- Ubij� z panem interes - zaproponowa� Charlie. - Pan mi powie, gdzie jest �Le Reposoir�, a ja przestawi� samoch�d.
Zast�pca nie wygl�da� na zachwyconego.
- Co� panu powiem, pan Musette wcale nie b�dzie zadowolony.
- Pan Musette? Kto to jest?
- On chyba prowadzi �Le Reposoir� razem z pani� Musette. No... przynajmniej tak mi si� zdaje. Nigdy nie widzia�em tam nikogo innego, opr�cz jednego wysokiego faceta, kt�ry pracuje w ogrodzie.
Jaki� d�ip z ha�asem przemkn�� wok� skweru. Zast�pca obejrza� si� w obawie, �e to prezes banku wraca z lunchu i za chwil� odkryje, �e jaki� uzurpator zaj�� jego u�wi�cone miejsce do parkowania.
- Daj pan spok�j - nalega� Charlie. - Umowa to umowa. Nic pan nie ryzykuje.
- Nie mog� panu powiedzie� nic wi�cej opr�cz nazwiska Musette - o�wiadczy� zast�pca. - Niech pan poszuka w ksi��ce telefonicznej.
- Daj pan spok�j - powt�rzy� Charlie. - Przecie� mo�e pan mi powiedzie� w przybli�eniu, gdzie to jest.
Zast�pca popatrzy� na Christophera Prescotta, jak gdyby szukaj�c aprobaty. Charlie mia� wra�enie, �e Prescott niemal niedostrzegalnie pokr�ci� g�ow�.
- Lepiej niech pan najpierw zadzwoni do pana Musette - poradzi� zast�pca. - Je�li pan tam pojedzie bez zaproszenia, on znowu narobi krzyku, ka�e mi natychmiast przyjecha� i aresztowa� pana za w�amanie. Pan Musette ma prawdziw� obsesj� na punkcie nieproszonych go�ci.
Martin wtr�ci�:
- Chod�my, tato, bo nie starczy nam czasu na kr�gle.
- Kr�gle? - powt�rzy� zast�pca. - Tutaj nie ma kr�gielni. Najbli�sza jest w Hartford. Owszem, kiedy� by�a kr�gielnia obok stacji kolejowej, ale zamkn�li j� dziewi�� miesi�cy temu. Nie op�aca�a si�, bo w Allen's Corners mieszka za ma�o m�odzie�y.
- By�em tu w zesz�ym roku - powiedzia� zdumiony Charlie. - Pami�tam, �e na kr�gielni by�o pe�no dzieciak�w.
- Czasy si� zmieniaj� - wtr�ci� Christopher Prescott. G�os mia� suchy jak szelest li�ci na wietrze. - Sporo m�odych ma��e�stw dosz�o do wniosku, �e nie pozwol� swoim dzieciom dorasta� w Allen's Corners. Za spokojnie, rozumie pan, i �adnych perspektyw, chyba �e dzieciak chce zosta� ko�skim doktorem albo wiejskim adwokatem. No i jeszcze te zagini�cia, tyle dzieciak�w znikn�o...
- ��cznie z dziewczyn� Foss�w? - zagadn�� Charlie.
- Zgadza si� - potwierdzi� Christopher Prescott. -Najpierw znikn�� m�ody David Unsworth, potem Ivy Foss, potem Geraldine Immanelli. Potem jeszcze sze�cioro czy siedmioro. Niekt�rzy rodzice przestraszyli si�. Ci, kt�rzy mieszkali w mie�cie, wyprowadzili si�. Ci, kt�rzy mieszkali poza miastem, nie puszczali swoich dzieci do Allen's Corners. Tak wi�c kr�gielnia, mo�na powiedzie�, obumar�a z braku m�odej krwi.
- Czy wykryto, co si� sta�o z tymi dzie�mi? Christopher Prescott wzruszy� ramionami.