3621
Szczegóły |
Tytuł |
3621 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3621 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3621 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3621 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
HUGH LOFTING
Ogr�d zoologiczny Doktora Dolittle
- Polinezjo - powiedzia�em opieraj�c si� o por�cz krzes�a i ogryzaj�c czubek g�siego pi�ra - jaki by�by wed�ug ciebie najlepszy wst�p do nowej ksi��ki o doktorze Dolinie?
Stara papuga, kt�ra przegl�da�a si� w szklanym ka�amarzu na moim biurku, przesta�a podziwia� swoje odbicie i spojrza�a na mnie bystro.
- Jeszcze jedna ksi��ka! - zawo�a�a Polinezja. - Wi�c b�dzie jeszcze jedna ksi��ka o doktorze Dolinie?
- Rozumie si�, oczywi�cie - powiedzia�em - przecie� chcieliby�my opisa� wszystkie przygody z �ycia doktora, a pozosta�o ich jeszcze bardzo du�o.
- Tak, tak, masz s�uszno�� - odpowiedzia�a Polinezja. - Zastanawia�am si� tylko nad tym, kto w�a�ciwie decyduje, ile ksi��ek o doktorze Dolinie ma si� jeszcze ukaza�.
- My�l�, �e przede wszystkim czytelnicy. Ale powiedz mi, od czego ty zacz�aby� t� now� ksi��k�?
- Szanowny panie Tomaszu Stubbins - powiedzia�a Polinezja i zmru�y�a oczy. - Na to pytanie trudno jest odpowiedzie�. W �yciu doktora Dolittle by�o tyle ciekawych przyg�d, �e raczej chodzi o to, co opu�ci�, a nie o to, co wybra�. Twoje w�osy, kochany Tomku, siwiej� ju� nieco na skroniach. Gdyby� rzeczywi�cie chcia� opisa� wszystko, co si� doktorowi zdarzy�o, by�by� chyba w moim wieku, zanim by� doszed� do ko�ca. Chocia� nie dla uczonych piszesz twoj� ksi��k�, musz� ci wyzna�, cz�sto my�l� o tym, �e ty, jako jedyny cz�owiek, kt�ry poza doktorem Dolittle zna mow� zwierz�t, �e ty w�a�ciwie powiniene� napisa� co� uczonego z dziedziny nauk przyrodniczych. Mam na my�li co� uczonego, z czego ludzie mogliby osi�gn�� jak�� korzy��. Ale mo�e to jeszcze kiedy� nast�pi. Jak powiedzia�e�, dzieje �ycia tego wielkiego cz�owieka wci�� nas jeszcze zajmuj�. Jak zacz�� opowiadanie? Hm! Dlaczego nie rozpocz�� od tej chwili, kiedy to wszyscy razem wracali�my do Puddleby nad rzek� Marsh we wn�trzu olbrzymiego �limaka; pami�tasz t� podr� po dnie morskim?
- Tak - powiedzia�em - sam my�la�em ju� o tym, �eby od tego zacz�� (gdy� liczne, pi�trz�ce si� jedna za drug� przygody, kt�re potem nast�pi�y, odsun�y t� histori� w dal).
- Tak, tak, ale teraz idzie mi o �co� ni� o �jak�; co opu�ci�, a co opowiedzie�? Kt�re przygody i zdarzenia s� najciekawsze i powinny by� opisane?
- Hm - powiedzia�a Polinezja - oto pytanie! Jak�e cz�sto, gdy doktor, wybieraj�c si� w podr�, pakowa� swoj� czarn� torb�, s�ysza�am go m�wi�cego to samo:
�Co zostawi�, a co zabra� ze sob�, oto pytanie�. M�g� przez p� godziny rozmy�la�, czy ma zapakowa� brzytw�, czy nie. Twierdzi�, �e od�amkiem szk�a z pot�uczonej butelki mo�na si� tak�e doskonale ogoli�, je�li si� umie w�a�ciwie go u�ywa�. Wiesz przecie�, jak nie cierpia� zabierania du�ego baga�u w podr�. Zazwyczaj wi�c postanawia� zostawia� brzytw� w domu. Ale obie z Dab-Dab ba�y�my si� tak bardzo, �eby si� doktor nie skaleczy� szk�em, �e otwiera�y�my za ka�dym razem przed jego odjazdem torb� i skrycie wk�ada�y�my tam brzytw�. A poniewa� doktor potem nie m�g� sobie nigdy przypomnie�, jak ostatecznie rozstrzygn�� t� kwesti�, wi�c udawa�o si� nam to bardzo dobrze.
- Tak, tak � powiedzia�em - ale na moje pytanie nie da�a� mi jeszcze odpowiedzi.
Polinezja milcza�a przez chwil�.
- Jak si� ta ksi��ka ma nazywa�?
- OGR�D ZOOLOGICZNY DOKTORA DOLITTLE.
- Hm - mrukn�a - wi�c musisz si� jak najpr�dzej zabra� do tej cz�ci opowiadania, w kt�rej jest mowa o ogrodzie zoologicznym. Ale przedtem by�oby dobrze powiedzie� co� o twoim powrocie, o rodzicach i o innych rzeczach. Pomy�l, �e by�e� prawie przez trzy lata nieobecny. Jest to co prawda troch� sentymentalne. Ale niekt�rzy ludzie lubi� ksi��ki wzruszaj�ce. Naprawd�, zna�am pewn� starsz� pani�, kt�ra przepada�a za ksi��kami wzruszaj�cymi j� do �ez. Zwyk�a...
- Tak, tak - przerwa�em jej szybko, gdy spostrzeg�em, �e stara papuga zbacza na inny temat. - Wr��my do tego, o czym m�wili�my.
- A wi�c - rzek�a Polinezja - zdaje mi si�, �e b�dzie najlepiej, je�li b�dziesz mi g�o�no czyta� wszystko, co napiszesz. Gdy zasn�, poznasz po tym, �e stajesz si� nudny; musisz si� stara� pisa� �ywo i barwnie, bo teraz, gdy si� starzej�, jest mi coraz trudniej nie zasypia� po jedzeniu. Tak, tak, w�a�nie przedtem, zanim przyszed�e�, zjad�am obfity obiad. Czy masz do�� papieru? Tak. A atrament? Dobrze. Wi�c zaczynaj.
Wzi��em nowe g�sie pi�ro, zaostrzy�em je uwa�nie i zacz��em.
ROZDZIA� I
POSELSTWO OD DAB-DAB
Doktorowi Dolittle przypomnia�o si� nagle, �e pod wra�eniem powrotu do domu nie po�egna� si� ze �limakiem, kt�ry zabra� nas w t� d�ug� i niebezpieczn� podr� i szcz�liwie dowi�z� do brzeg�w ojczystych. Zawo�a� wi�c do nas, �eby�my poczekali, i pobieg� z powrotem na wybrze�e.
Po�egnanie trwa�o nied�ugo, doktor rozsta� si� z olbrzymim mi�czakiem i wr�ci� do nas. Przez chwil� stali�my na miejscu z tobo�kami w r�kach i przygl�dali�my si� �limakowi, kt�rego olbrzymia skorupa gin�a we mgle. Wydawa� si� istotnie cz�ci� morskiego krajobrazu, gdy� jego ogromne szare cia�o wygl�da�o jak dalszy ci�g d�ugiej �awicy piasku, na kt�rej spoczywa�. Lekkim, prawie niewidocznym ruchem, tak p�ynnym i mi�kkim, �e trudno by�o dostrzec jakikolwiek wysi�ek mi�ni, w�lizn�� swe pot�ne cia�o w g��b wody. Im bardziej si� oddala�, tym g��biej i g��biej, coraz g��biej pogr��a� si� w falach, a� by�o wida� tylko wierzch jego skorupy, szaror�ow� plam� odcinaj�cy si� na tle bezbarwnego morza. Potem znikn�� bez �ladu i bez d�wi�ku. Zwr�cili�my teraz nasze spojrzenia na miasto Puddleby, nasze miasto rodzinne.
- Chcia�bym wiedzie�, jakie zapasy przygotowa�a Dab-Dab - powiedzia� doktor, gdy�my szli g�siego za Jipem, kt�ry szuka� drogi w grz�skim gruncie. - Spodziewam si�, �e b�dzie pod dostatkiem jedzenia. Jestem porz�dnie g�odny.
- Ja tak�e - powiedzia� Bumpo.
W tej samej chwili ujrzeli�my nad naszymi g�owami kr���ce we mgle i deszczu dwie du�e, pi�kne dzikie kaczki, kt�re siad�y u n�g doktora Dolittle.
- Dab-Dab - rzek�y - poleci�a nam prosi� pana, aby� raczy� po�pieszy� si� i schroni� przed deszczem jak najpr�dzej w domu. Oczekuje pana.
- Ach, to �wietnie! - zawo�a� doktor. - Sk�d�e wie, �e wracamy?
- To my�my j� o tym zawiadomi�y - o�wiadczy�y kaczki. - Lecia�y�my w stron� l�du (nad Irlandi� szala�a gwa�towna burza, kt�ra nadci�ga ju� tutaj) i spostrzeg�y�my pana wychodz�cego na brzeg ze skorupy �limaka. Polecia�y�my do Dab-Dab, aby j� o tym zawiadomi�. Cieszymy si� bardzo, �e pan powr�ci�. Dab-Dab prosi�a nas, aby�my pofrun�y do pana z kilkoma poleceniami, bo sama by�a bardzo zaj�ta wietrzeniem po�cieli. Prosi, aby pan po drodze wst�pi� do rze�nika i kupi� kilo serdelk�w. Cukru jej te� zabrak�o, a poza tym potrzeba jej koniecznie kilku �wiec.
- Bardzo dzi�kuj� - rzek� doktor. - To bardzo �adnie z waszej strony. Za�atwi� wszystko. Jak�e pr�dko przefrun�y�cie t� drog� tam i z powrotem! Zdaje mi si�, �e od naszego wyl�dowania up�yn�a zaledwie jedna minuta.
- O - rzek�y kaczki - jeste�my bardzo szybkimi letniczkami; nie latamy pi�knie, ale pewnie i wytrwale.
- Czy deszcz nie stanowi dla was przeszkody? - zapyta� doktor.
- Nam �aden deszcz nie szkodzi - odrzek�y kaczki. - Istniej� co prawda ptaki l�dowe, kt�rym mokre upierzenie bardzo przeszkadza w locie; ale naturalnie w deszcz lata si� wolniej, gdy� powietrze jest ci�sze.
- Oczywi�cie - powiedzia� doktor Dolittle. - Ale teraz chod�my pr�dko do domu. Jip, poka�esz nam drog�, prawda? Potrafisz przecie� lepiej od nas odnale�� twardy grunt.
- Teraz zwa�cie, co powiem, moje drogie - wmiesza�a si� do rozmowy Polinezja, gdy kaczki zabiera�y si� do odlotu. - Nie rozpowiadajcie wszystkim o powrocie doktora. Jan Dolittle wraca z d�ugiej i m�cz�cej podr�y. Wiecie przecie�, co nast�pi, gdy si� rozniesie wie��, �e doktor jest zn�w w domu: wszystkie ptaki, wszystkie zwierz�ta z ca�ej okolicy b�d� oblega� wej�cie od kuchni ze swoim kaszlem, katarem i B�g wie czym. Te, kt�rym nic nie jest, wymy�l� sobie jak�� chorob�, aby tylko mie� pow�d do odwiedzin. Doktor musi najpierw troch� wypocz��, zanim zacznie zn�w przyjmowa� chorych.
- Nie, nie, nie opowiemy o tym nikomu - zapewnia�y kaczki - w ka�dym razie nie dzi� wieczorem, jakkolwiek mn�stwo dzikich ptak�w ju� od dawna dopytuje si� o niego i wszystkie chcia�yby wiedzie�, kiedy powr�ci. Nigdy dot�d nie przebywa� tak d�ugo poza domem.
- Hm! - zamrucza�a Polinezja, gdy kaczki z szumem skrzyde� znik�y w mokrej mgle nad naszymi g�owami. - Teraz prawdopodobnie Jan Dolittle b�dzie musia� ka�demu �limakowi i ka�demu w��cz�dze, kt�rego spotka po drodze, zdawa� spraw� ze swoich krok�w i czyn�w. Biedny cz�owiek! Jak�e �mia� oddala� si� na tak d�ugo! Oto s�awa! Ciesz� si�, �e nie jestem lekarzem. Ach, co za deszcz! We� mnie pod marynark�, Tomku! Woda kapie mi ze skrzyde� i psuje humor.
Gdyby Jip nie by� tak dobrym przewodnikiem, by�oby bardzo trudno znale�� w tych moczarach drog� do miasta. By�o p�ne popo�udnie i zaczyna�o si� ju� �ciemnia�. Znad morza nadci�ga�y wci�� nowe tumany mg�y, sk��bia�y si� g�sto i tak zaciera�y wszystko woko�o, �e nie wida� by�o w�asnej r�ki. D�wi�ki dzwonu z ko�cio�a w Puddleby by�y jedynym odg�osem czy znakiem cywilizacji dochodz�cym do nas.
Ale Jip, ze swoim doskona�ym w�chem, by� w takiej okolicy po prostu nieocenionym przewodnikiem. Moczary by�y we wszystkich kierunkach poci�te i poryte g��bokimi bruzdami, kt�re teraz ulewa nape�ni�a wod� niby koryto rzeki. Mog�y przeci�� drog� nieopatrznemu w�drowcowi i odda� go na �ask� i nie�ask� wzbieraj�cych w�d. Ale mimo ch�tki uganiania si� za przebiegaj�cymi szczurami Jip, jako dobry przewodnik, prowadzi� nas omijaj�c wszystkie niebezpiecze�stwa i zawsze znajdowa� dla naszych krok�w sta�y grunt pod nogami.
W ko�cu znale�li�my si� na rozleg�ym wysokim wzg�rzu, wznosz�cym si� na jednym z brzeg�w rzeki Marsh. St�d mogli�my si� przedosta� na most. Wkr�tce dotarli�my te� na przedmie�cie. Poza nami wida� jeszcze by�o w tumanach mg�y, w�r�d rw�cych w�d, po lewej stronie szary, upiorny �agiel �odzi rybackiej powracaj�cej jak my z morza do domu.
ROZDZIA� II
POWR�T W�DROWCA
Gdy�my si� zbli�ali do miasta i ujrzeli �wiate�ka na Mo�cie Kr�lewskim, b�yszcz�ce poprzez szar� mg��, Polinezja odezwa�a si�:
- By�oby o wiele rozs�dniej, Janie Dolittle, gdyby� poleci� Tomkowi kupi� serdelki, a sam omin�� miasto, bo gdy ci� dzieci i psy poznaj�, nie wr�cisz chyba nigdy do domu. Wiesz o tym sam najlepiej.
- Tak, zdaje mi si�, �e masz s�uszno��, Polinezjo - odrzek� doktor - mo�emy tu skr�ci� na p�noc i doj�� polem do ulicy Wo�owej.
Poszed�em wi�c sam do miasta, a ca�e towarzystwo z doktorem na czele uda�o si� w drog� do domu. By�o mi troch� smutno, i� nie wezm� udzia�u w uroczysto�ci powitania doktora. Ale by�em za to cho� w cz�ci wynagrodzony. Gdy tak sam jeden szed�em przez Most Kr�lewski, wkracza�em do miasta rodzinnego niby zwyci�ski w�drowiec z dalekich kraj�w. Bo�e wielki! Krzysztof Kolumb, wracaj�cy dopiero co po odkryciu Ameryki, nie m�g� si� czu� bardziej dumny ni� owego wieczoru ja, Tom Stubbins, syn szewca.
Jedn� z pomniejszych przyczyn, kt�ra pot�gowa�a moje wzruszenie, by�o to, �e nikt mnie nie poznawa�. Wydawa�em si� sam sobie zaczarowan� postaci� z �Tysi�ca i jednej nocy�, kt�ra, sama widz�c, nie by�a przez nikogo widziana. By�em teraz o trzy lata starszy i� osi�gn��em wiek, w kt�rym ch�opiec wyrasta w g�r� jak m�ode drzewko i zmienia si� bardzo. Gdy w s�abym �wietle latar� ulicznych szed�em do sklepu rze�nika na ulicy g��wnej, poznawa�em co drugiego spotykanego przechodnia. U�miecha�em si� do siebie na my�l, jak bardzo byliby zdziwieni, gdybym im opowiedzia�, kim jestem i jakie nadzwyczajne rzeczy widzia�em i robi�em od czasu, gdym po raz ostatni st�pa� po tym bruku. Potem zdawa�o mi si�, �e widz� siebie samego siedz�cego na murze przybrze�nym, machaj�cego nogami nad wod�, tak jak to cz�sto czyni�em, �ledz�c oczyma znikaj�ce statki i marz�c o krajach, kt�rych jeszcze nigdy nie widzia�em.
Na rynku przed s�abo o�wietlonym sklepem ujrza�em posta�, kt�r� pozna�bym zawsze i wsz�dzie. By� to Mateusz Mugg, karmiciel kot�w. Dla �artu, aby si� przekona�, czy mnie pozna, stan��em obok i przygl�da�em si� razem z nim wystawie sklepowej. Nagle odwr�ci� g�ow� i spojrza� na mnie. Nie, naprawd� nie pozna� mnie! Bardzo rozbawiony wszed�em do rze�nika. Poprosi�em o serdelki. Zwa�ono mi je, zapakowano i podano. Rze�nik by� moim starym znajomym, ale spojrza� tylko na ubranie (po�atane, poplamione i strasznie wyro�ni�te), a poza tym nie objawi� niczym ani ciekawo�ci, ani tego, �e mu kogo� przypominam. Ale gdy przysz�o do p�acenia, spostrzeg�em z zak�opotaniem, �e nie mam w kieszeni innych pieni�dzy pr�cz dw�ch wielkich, hiszpa�skich srebrnych monet, pami�tki naszych burzliwych odwiedzin na wyspach Capa Blanca. Rze�nik spojrza� na monety i potrz�sn�� g�ow�.
- Przyjmujemy tylko angielskie pieni�dze - powiedzia�.
- Bardzo mi przykro - usprawiedliwia�em si� - ale to jest wszystko, co posiadam. Jak pan widzi, to prawdziwe srebro. Jedna moneta warta jest co najmniej pi�� szyling�w.
- Mo�liwe - powiedzia� rze�nik - ale ja nie mog� tego przyj��.
Wydawa� si� bardzo podejrzliwy i rozgniewany. Gdy si� zastanawia�em, co robi�, zauwa�y�em, �e w sklepie by�a trzecia osoba, zainteresowana tym, co si� dzieje. Odwr�ci�em g�ow�. By� to Mateusz Mugg, kt�ry wszed� tu za mn�.
Jego oko, to, kt�re zezowa�o, mierzy�o mnie ciekawym, na p� poznaj�cym spojrzeniem. Nagle rzuci� si� do mnie i schwyci� mnie za r�k�.
- Tomek, czy to ty, czy to ty naprawd�?! - zawo�a�. - Jak Boga kocham, to jest Tomek Stubbins, rodzona matka by go nie pozna�a, tak wyr�s�, taki si� zrobi� �adny, a br�zowy jak czekoladka.
Mateusz by� naturalnie dobrze znany wszystkim kupcom w mie�cie, a szczeg�lnie rze�nikowi, u kt�rego kupowa� ko�ci i och�apy mi�sa dla ps�w i kot�w.
- Ale�, Alfredzie, przecie� to jest ch�opak Jakuba Stubbinsa, Tomek Stubbins, kt�ry wraca z dalekich kraj�w. O te pieni�dze nie masz potrzeby si� martwi�. Alfredzie. Za�o�� si�, �e on za�atwia sprawunki dla doktora. Przywioz�e� przecie� doktora ze sob�, co? - zapyta� i spojrza� na mnie z niepokojem. - Nie wr�ci�e� chyba sam?
- Nie - rzek�em - doktor wr�ci�, jest ca�y i zdr�w.
- Dopiero co�cie przyjechali, tak? - pyta� dalej. - Dzi� wieczorem, prawda? Przecie� gdyby Jan Dolittle przyby� ju� dawniej, musia�bym o tym wiedzie�.
Powiedzia�em mu, �e doktor znajduje si� w drodze do domu, �e prosi� mnie, abym mu za�atwi� kilka sprawunk�w, ale �e niestety mam tylko zagraniczne pieni�dze przy sobie.
Powiedzia�em to wynios�ym tonem do�wiadczonego podr�nika i spojrza�em nieco z g�ry na upartego rze�nika, kt�ry w swoim ma�omiasteczkowym ograniczeniu nie m�g� poj�� k�opot�w przyby�ego z daleka �eglarza.
- Ach, Alfred da ci serdelki - uspokaja� mnie Mateusz.
- Ale� rozumie si�, wszystko w porz�dku, Tomku -zgodzi� si� rze�nik z u�miechem. - Chocia� nie jeste�my kantorem wymiany. Gdyby� by� od razu powiedzia�, kim jeste� i dla kogo kupujesz serdelki, da�bym ci je natychmiast bez s�owa, jakkolwiek doktor nie by� nigdy zbyt punktualny w p�aceniu. We� w�dlin� i powiedz Janowi Dolittle, �e ciesz� si� z jego szcz�liwego powrotu.
- Bardzo dzi�kuj�! - powiedzia�em z godno�ci�. Potem uda�em si� zn�w w drog�, trzymaj�c w jednej r�ce serdelki - drugiej uczepi� si� Mateusz Mugg.
- Musisz wiedzie�, Tomku - m�wi�, gdy�my skr�cali na ulic� Wo�ow� - �e przez te wszystkie lata, za ka�dym powrotem doktora, wita�em go zaraz pierwszego wieczora w jego domu. Nie uprzedza mnie wprawdzie nigdy, kiedy wraca. Uchowaj Bo�e! Prawdopodobnie nie chce, �eby o tym wiedziano. Zawsze jednak dowiaduj� si� tego w jaki� spos�b, cho�by by� w mie�cie zaledwie od godziny, i zaraz witam go, rozumie si�. Gdy ju� jestem u niego w domu, przyzwyczaja si� do mnie od razu i cieszy si�, �e mnie widzi. Prze�y�e� pewnie mn�stwo przyg�d i widzia�e� du�o ciekawych rzeczy, Tomku, od czasu gdy�my si� po raz ostatni widzieli?
- Tak, Mateuszu - odpowiedzia�em � widzia�em wi�cej, ni� si� tego kiedykolwiek spodziewa�em i marzy�em. Przywie�li�my ca�� teczk� notatek z podr�y i wspania�y zbi�r ro�lin zebranych przez india�skiego przyrodnika - bardzo wa�ny i cenny zbi�r. I, wyobra� sobie, Mateuszu, przyjechali�my w skorupie olbrzymiego �limaka morskiego, kt�ry z nami na grzbiecie przepe�zn�� przez ca�� drog� z jednej strony Oceanu Atlantyckiego a� tutaj, przez ca�e dno morskie.
- No, no, to dopiero doktor Dolittle widzia� i prze�y� mn�stwo osobliwych, nadzwyczajnych rzeczy - powiedzia� Mateusz. - Przesta�em ju� opowiada� o jego podr�ach i niezwyk�ych czynach. Dawniej w gospodzie �Pod Czerwonym Lwem� m�wi�em du�o o jego przygodach, szczeg�lnie w takie wieczory jak dzisiejszy, kiedy si� ch�tnie s�ucha opowiada�. Ale teraz ju� tego nie robi�. Jest to to samo, co z mow� zwierz�t: ludzie nie chc� w to wierzy�. Po co wi�c o tym rozpowiada�?
Przeszli�my ju� przez ca�� ulic� Wo�ow� i zbli�yli�my si� do domu doktora. By�o ju� zupe�nie ciemno. Ale w krzakach i obok na drzewach, i nad naszymi g�owami s�ycha� by�o �wiegotanie i trzepotanie si� ptak�w. Mimo pr�b Polinezji wie�� o powrocie doktora rozesz�a si� ju� w tajemniczy spos�b, tak jak to zwykle bywa w �wiecie zwierz�cym. By�o ci�gle zimno i ptaki przelotne jeszcze nie wr�ci�y. Ale wok� s�ynnego domku w du�ym ogrodzie zebra�o si� tysi�ce wr�bli, gil�w, szpak�w, drozd�w, wron, aby �wi�ci� powr�t wielkiego cz�owieka. Gromady ptactwa gotowe by�y czuwa� ca�� noc, by go rano ujrze�.
Gdy wszed�em po stopniach i otworzy�em ma�e drzwiczki, uprzytomni�em sobie wielk� r�nic� mi�dzy t� nadzwyczajn� mi�o�ci�, jak� doktor by� tu otoczony, a nietrwa�� przyja�ni� ludzk�. Wystarczy�o by� nieobecnym przez trzy lata, aby zosta� nie poznanym przez garstk� przyjaci�. Ale przyjaciele doktora Dolittle ze �wiata zwierz�t witali go tym serdeczniej, im d�u�ej by� nieobecny.
ROZDZIA� III
WIELKA NIESPODZIANKA
Mimo wszystko jednak i ja by�em �wiadkiem powrotu doktora Dolittle do domu. Gdy�my z Mateuszem weszli przez drzwi kuchenne, wyczuli�my od razu jak�� tajemnicz� atmosfer� wok� domu. Oczekiwali�my ha�a�liwego powitania, ca�ej masy pyta� i tak dalej. Tymczasem nikogo nie by�o wida� pr�cz doktora i Dab-Dab, kt�ra od razu z�aja�a mnie za to, �e zmarnowa�em tyle czasu na kupowanie serdelk�w.
- Ale gdzie� jest Geb-Geb? - zapyta� doktor, gdy�my weszli.
- Sk�d�e, na Boga, mia�abym o tym wiedzie�, panie doktorze? - odpowiedzia�a Dab-Dab. - Zjawi si� z pewno�ci�, a z nim wszyscy inni. Czy�cie umyli r�ce przed kolacj�? Nie odk�adajcie tego, prosz� was, na ostatni� chwil�, jak zwykle. Za pi�� minut podaj� do sto�u. Tomku, mo�esz mi pom�c przy gotowaniu serdelk�w. Ale czy b�dziemy jedli kolacj� w jadalni, panie doktorze?
- W jadalni?! - zawo�a� doktor. - Dlaczego w jadalni? Dlaczego nie w kuchni jak zwykle?
- Kuchnia za ma�a na to - mrukn�a Dab-Dab. Pozna�em od razu po jej tajemniczej minie, �e szykuje si� jaka� niespodzianka. I rzeczywi�cie, wystarczy�o tylko otworzy� drzwi jadalni! Ca�e towarzystwo: Geb-Geb, Tu-Tu, Sus, Toby i bia�a mysz, ukaza�o si� w przebraniu. By�a to niespodzianka obmy�lona na cze�� doktora.
Jadalnia by�a zabawnym, staro�wieckim pokojem od parady, kt�ry doktor zamkn�� ju� przed laty, wtedy gdy si� rozsta� ze swoj� siostr� Sar�; nie u�ywa� go odt�d nigdy. Ale na dzisiejszy wiecz�r jadalnia by�a przystrojona girlandami z kolorowych papier�w, wst��kami i zieleni�. Zwierz�ta przebra�y si� wszystkie w swe dawne kostiumy z pantomimy, nawet bia�a myszka przystroi�a si� w kurteczk� i male�kie spodenki, w kt�rych wyst�powa�a przed laty w s�ynnym Cyrku-Dolittle.
Gdy doktor ukaza� si� w drzwiach, wszcz�� si� gwar, kt�rego brak odczuli�my wchodz�c do domu. Rozleg�y si� powitalne szczekania, kwiki i piski. Ale wszystko odbywa�o si� w najwi�kszym porz�dku, gdy� widocznie program uroczysto�ci by� z g�ry ustalony. Kolacja by�a bardzo wystawna, st� ugina� si� po prostu od mn�stwa owoc�w i smako�yk�w wszelkiego rodzaju. Mi�dzy jednym daniem a drugim odbywa�y si� wyst�py zwierz�t, kt�re pozosta�y w domu. Geb-Geb wypowiedzia�o jeden ze swych utwor�w na cze�� smacznego jedzenia, pod tytu�em: �Zwi�d�y kalafior�: Toby i Sus zaprezentowali mecz bokserski, przy czym arena znajdowa�a si� po�rodku sto�u. Mieli na przednich �apach prawdziwe r�kawice bokserskie. A bia�a myszka urz�dzi�a przedstawienie, kt�re nazwa�a �cyrkiem w kieliszku�. Odbywa�o si� rzeczywi�cie w wielkim szklanym kielichu i zrobi�o na mnie ogromne wra�enie. Bia�a myszka by�a dyrektorem cyrku i z dumn� min� paradowa�a na tylnych n�kach, w male�kim papierowym cylindrze na g��wce. W jej zespole znajdowa�a si� mistrzyni konnej jazdy bez siod�a, klown i pogromca lw�w. Mistrzyni jazdy by�a r�wnie� bia�� mysz�, przystrojon� w sp�dniczk� baletniczki z ozdobnej serwetki. Rumakiem jej by�a wiewi�rka, na kt�rej je�dzi�a z najwi�ksz� szybko�ci�, jak� kiedykolwiek widzia�em. Pogromca lw�w by� r�wnie� mysz�, a rol� lwa odgrywa� szczur, kt�ry przystroi� sobie g�ow� sznurkami udaj�cymi grzyw�. S�owem, �cyrk w kieliszku� by� najwi�ksz� atrakcj� wieczoru. Bia�a myszka ucharakteryzowa�a si� doskonale. Sus, stary klown z cyrku Dolittle, po�yczy� jej t�ustej czarnej szminki, kt�r� wysmarowa�a swoje w�siki; wygl�da�y jak d�ugie, zakr�cone w�sy prawdziwego dyrektora cyrku. Mistrzyni jazdy bez siod�a skaka�a przez papierowe k�ka, mysz-klown, umalowana na czerwono i bia�o, fika�a kozio�ki, a lew-szczur rycza� dziko.
- Nie mog� poj��, jak zd��yli�cie na czas z przygotowaniem tego widowiska? - zapyta� doktor, kt�ry �mia� si� do �ez ze sztuk mysiego klowna. - To przewy�sza wszystko, co wystawia�em we w�asnym cyrku. A przecie� dowiedzieli�cie si� o moim powrocie zaledwie na p� godziny przed naszym przybyciem tutaj. Jak wam si� uda�o zd��y� z tym wszystkim?
- O tym si� pan dowie, doktorze, gdy pan wejdzie na g�r� - powiedzia�a Dab-Dab surowo. - To by� pomys� Geb-Geb. Przewr�ci�y mi ca�y dom do g�ry nogami, szukaj�c kostium�w i stroj�w, a ca�y ogr�d skopa�y, �eby zdoby� t� zielenin�. Dla takich g�upstw! I to teraz, kiedy mi ka�de z nich by�o potrzebne do pomocy, �eby doprowadzi� dom do porz�dku na przyj�cie pana.
- Ach, nie martw si� tym, Dab-Dab - uspokaja� j� doktor, nie przestaj�c si� �mia� - op�aci�o si�. Jeszcze nigdy tak dobrze si� nie bawi�em. Uporz�dkujemy dom na nowo. Masz przecie� teraz do pomocy Tomka, Bumpa i mnie.
- Tak, ale przecie� nie wiem jeszcze, gdzie po�o�� Bumpa - k�opota�a si� Dab-Dab. - Przecie� on si� nie zmie�ci w �adnym z naszych ��ek.
- No, znajdziemy i na to jak�� rad� - rzek� doktor. - W ostateczno�ci mo�na u�o�y� dwa materace na pod�odze.
- A teraz, doktorze - zawo�a�o Geb-Geb - zaczyna si� pana rola w przedstawieniu. Chcemy si� wszystkiego dowiedzie� o pa�skiej podr�y od chwil? kiedy nas pan opu�ci�.
- Tak, tak! - wykrzykn�o ca�e towarzystwo. -Niech pan nam opowie wszystko od pocz�tku.
- Ale�, na mi�o�� Bosk�! - zawo�a� doktor Dolittle. - Nie mog� wam przecie� przez jeden wiecz�r przeczyta� ca�ego dziennika podr�y, kt�ra trwa�a trzy lata.
- Wi�c niech pan nam opowie przynajmniej niekt�re wyj�tki - pisn�a bia�a mysz - a reszt� niech pan zostawi na jutrzejszy wiecz�r.
Doktor Dolittle zapali� fajk�, kt�r� mu Czi-Czi poda�a wraz z woreczkiem na tyto�, i zacz�� opowiada� od pocz�tku przebieg swojej podr�y. By� to prze�liczny obraz: woko�o d�ugiego sto�u w jadalni, jedno przy drugim, t�oczy�y si� zas�uchane i wpatrzone oblicza ludzkie i zwierz�ce. O ile pami�tam, nigdy jeszcze otoczenie doktora nie by�o tak liczne i kompletne: Bumpo, Mateusz, ja, Dab-Dab, Geb-Geb, Czi-Czi, Polinezja, Jip, Tu-Tu, Toby, Sus i bia�a mysz.
I w�a�nie gdy doktor rozpoczyna�, kto� zastuka� w okno, a jaki� g�os zawo�a�:
- Wpu��cie mnie! I ja chcia�bym pos�ucha�.
By� to kulawy ko� ze stajni. Us�ysza� gwar i domy�li� si�, �e to doktor powr�ci�. Po�pieszy� wi�c, aby r�wnie� wzi�� udzia� w przyj�ciu.
Ku wielkiemu niezadowoleniu Dab-Dab otwarto podw�jne oszklone drzwi, kt�re prowadzi�y do ogrodu, i stary kulawy ko� wszed� do pokoju. Gospodyni nakaza�a jednak, abym temu nowemu go�ciowi oczy�ci� kopyta, zanim mu pozwoli�a st�pn�� na dywan. By�o to zdumiewaj�ce, z jakim zrozumieniem ko� przystosowa� si� do nowego otoczenia. Przeszed� przez pok�j nie potr�caj�c niczego i zaj�� miejsce mi�dzy krzes�em doktora a kredensem. Musia�, jak m�wi�, usi��� przy doktorze, gdy� ma s�uch os�abiony. Doktor Dolittle ucieszy� si� niezmiernie odwiedzinami konia.
- Wybiera�em si� w�a�nie do stajni, gdy podano kolacj� - powiedzia�. - Wiesz przecie�, jak Dab-Dab nie lubi czeka�. Czy przez czas mojej nieobecno�ci mia�e� pod dostatkiem owsa i j�czmienia?
- Bardzo dzi�kuj� - powiedzia� ko� - wszystko by�o w najlepszym porz�dku. Tylko czu�em si� bardzo osamotniony bez pana i bez Jipa, bardzo osamotniony.
Doktor na nowo rozsiad� si� wygodnie i chcia� zacz�� opowiadanie, gdy znowu rozleg�o si� pukanie w okno.
- Olaboga, co tam znowu? - zakwicza�o Geb-Geb. Otworzy�em okno, przez kt�re wpad�y trzy ptaki:
Pyskacz ze swoj� ma��onk� �wiergotk� i s�awny �mig�y, przyw�dca jask�ek.
- Nareszcie! - za�wierka� wr�bel i sfrun�� na st�. - Je�eli komu� uda si� w�ama� do tego domu, ma prawo wzi�� wszystko, co zobaczy. Ja z moj� �wiergotk� pukali�my ju� do wszystkich okien i drzwi, �eby wybada�, kt�r�dy uda si� wlecie�. Nie o wiele trudniej by�oby w�ama� si� do Banku Angielskiego. No, doktorku, jeste�my znowu razem w starej budzie. Ciesz� si� bardzo. Klapn�li�my sobie w�a�nie z moj� star� na wie�y ko�cio�a �w. Paw�a, a tu s�yszymy, �e pod nami go��bie co� tam sobie gruchaj� do siebie. I okaza�o si�, �e kto� im doni�s�, �e pan powr�ci�. Wtedy powiedzia�em do �wiergotki. ��wiergotko - powiedzia�em -polecimy do Puddleby i przekonamy si�, czy to prawda�. �Dobrze m�wisz� - powiedzia�a. I oto jeste�my. Musz� powiedzie�, �e...
- Ach, b�d��e ju� cicho - przerwa�a mu Tu-Tu. - Doktor zacz�� nam w�a�nie opowiada� o swojej podr�y. Wcale nie mamy ochoty s�ucha� tu ciebie przez ca�� noc.
- Ju� dobrze, starucho krzywooka, tylko spokojnie - odrzek� Pyskacz dziobn�wszy okruch ze sto�u i m�wi�c dalej pe�nym dziobem - tylko mi si� tak nie pusz! Odk�d to ten dom jest twoj� w�asno�ci�? Chod�, �mig�y, chod�, tutaj jest cieplej.
S�awny przyw�dca jask�ek, pierwszy mistrz w szybko�ci lotu nad Europ�, Afryk� i Ameryk�, sfrun�� skromnie do ciep�ego k�cika pod �wiat�em �wiec. �mig�y przylecia� w tym roku wcze�niej do Europy, ale ciep�o, kt�re go skusi�o do odlotu na p�noc, ust�pi�o teraz miejsca ostrym przymrozkom. Gdy �mig�y usiad� po�rodku sto�u, ujrzeli�my, �e dr�y z zimna.
- Ciesz� si�, �e pana widz�, doktorze Dolittle - powiedzia� spokojnie. - Przepraszam, �e�my panu przerwali. Prosz�, niech pan opowiada dalej.
ROZDZIA� IV
NOWY OGR�D ZOOLOGICZNY
Do p�nej nocy Jan Dolittle opowiada� przyjacio�om histori� swojej podr�y. Geb-Geb od czasu do czasu zapada�o w drzemk�, a budz�c gniewa�o si� samo na siebie, obawiaj�c si�, �e straci�o najpi�kniejsze szczeg�y opowiadania.
Oko�o godziny drugiej po p�nocy zap�dzi� doktor wszystkich do ��ka, chocia� nie doci�gn�� jeszcze do po�owy opowiadania, i zostawi� reszt� swoich przyg�d na jutrzejszy wiecz�r.
Zdaje mi si�, �e nast�pny dzie� by� dla doktora jednym z najbardziej m�cz�cych w ca�ym jego �yciu. Wszyscy i wszystko na ka�dym kroku domaga�o si� jego uwagi i opieki. Przede wszystkim przed drzwiami gabinetu lekarskiego czekali na niego pacjenci: wiewi�rka z od�amanym pazurkiem, kr�lik z wy�ysia�a sier�ci� i lis z zapaleniem oka.
A potem ogr�d, ukochany ogr�d doktora Dolittle. W jakim stanie znajdowa� si� ten ogr�d! Chwasty zarastaj�ce go przez trzy lata, trzy lata zdziczenia, trzy lata opuszczenia! Doktor p�aka� nieledwie, gdy wyszed�szy rano przez drzwi kuchenne, ujrza� to zniszczenie w jasnym blasku porannego s�o�ca. Na szcz�cie ptaki, kt�re czeka�y ca�� noc, aby go powita�, skierowa�y na pewien czas jego my�li w inn� stron�. Wygl�da� jak �wi�ty Franciszek, gdy szed� przez o-gr�d, okr��ony chmur� go��bi, szpak�w, wron, drozd�w i czy�yk�w.
Obaj z Bumpem zauwa�yli�my, jak bardzo doktor zmartwi� si� smutnym stanem ogrodu, i postanowili�my zaraz zaj�� si� jego uporz�dkowaniem. Czi-Czi tak�e ofiarowa�a sw� pomoc i mn�stwo mniejszych zwierz�tek: myszy polne, szczury, bobry i wiewi�rki. Zdumiewaj�ce by�o, co te ma�e stworzenia mog�y zdzia�a�. Na przyk�ad dwie rodziny kret�w, od kt�rych zazwyczaj w ogrodzie op�dzaj� si� ludzie jak od zarazy, przekopa�y, gdy doktor obja�ni�, czego chce, wszystkie grz�dki z zio�ami pod murem ko�o drzewek brzoskwiniowych, a zrobi�y to lepiej od zawodowego ogrodnika. Oczy�ci�y korzenie drzew i krzew�w z chwast�w, kt�re u�o�y�y w ma�e pag�rki, wywo�one potem przez Czi-Czi na taczkach. Wiewi�rki, jako zamiatacze ulic, by�y niepor�wnane. Zbiera�y wszystkie opad�e ga��zie, li�cie i odpadki zalegaj�ce �cie�ki i znosi�y je na stos nawozu za szop� ogrodow�. Borsuki za� pomaga�y pod ziemi� przy obcinaniu korzeni jab�oni.
Oko�o po�udnia Tu-Tu, buchalterka, poprosi�a doktora, aby om�wi� z ni� sprawy pieni�ne dla poinformowania Dab-Dab, jak� sum� rozporz�dza� mo�e na wydatki gospodarskie. Na szcz�cie doktor przywi�z� z sob� troch� srebrnych monet z wysp Capa Blanca (dzi�ki zak�adowi wygranemu przez Bumpa, o czym doktor wcale nie wiedzia�). Bardzo to ul�y�o Dab-Dab, chocia� jak zwykle patrzy�a krzywo na wszystkie nowe projekty doktora; wiedzia�a bowiem z do�wiadczenia, �e im wi�cej mia� pieni�dzy, tym rozrzutniej je wydawa�.
By� to �mieszny widok, gdy te trzy kumoszki: Tu-Tu, Polinezja i Dab-Dab, w czasie nieobecno�ci doktora, nachylaj�c ku sobie g�owy, radzi�y nad jego pieni�nymi sprawami.
Do tych wszystkich rzeczy, kt�re tego ranka przykuwa�y uwag� doktora, przy��czy�a si� sprawa ogrodu zoologicznego. Mateusz Mugg stawi� si� bardzo wcze�nie, aby wybra� si� tam z nim. W ogrodzie znajdowa�o si� ju� niewielu dawnych mieszka�c�w. Du�o zwierz�t wys�ano jeszcze przed wyjazdem doktora; Jan Dolittle bowiem uwa�a�, �e podczas jego nieobecno�ci Mateuszowi by�oby zbyt trudno samemu opiekowa� si� zwierz�tami. Tylko kilka z nich, kt�re tak bardzo gor�co prosi�y, �eby im pozwolono pozosta�, mieszka�o tu jeszcze; by�y to zwierz�ta z p�nocy, jak nurek i �wistak.
- Wiesz co, Stubbins - powiedzia� doktor, gdy�my przechodzili obok pustych, czystych klatek, kt�re Mateusz podczas naszej nieobecno�ci utrzymywa� istotnie w ogromnym porz�dku - wiesz, �e mam ochot� inaczej zorganizowa� m�j ogr�d zoologiczny. Dotychczas go�ci�em w nim przewa�nie cudzoziemc�w, do�� rzadkie zwierz�ta, jakkolwiek wy��cza�em zawsze wielkich drapie�nik�w. Ale teraz chcia�bym m�j ogr�d zoologiczny po�wi�ci� niemal wy��cznie swojskim zwierz�tom. Wiele z nich, wi�cej ni� mo�emy przyj�� w naszym domu, chcia�oby mieszka� u mnie. Widzisz: tutaj b�dzie dla nich do�� miejsca. Przed setkami lat by� tu rodzaj placu do zabaw, w�wczas gdy na miejscu domu sta� stary zamek. Dlatego to miejsce jest otoczone murem i zupe�nie odci�te od �wiata. Sp�jrz naoko�o! Mogliby�my tu urz�dzi� prawdziwie idealne miasto zwierz�t. By�oby to co� zupe�nie nowego. Mo�esz mi pom�c przy opracowaniu ca�ego planu. Wyobra�am sobie, �e mo�na by tu zorganizowa� r�ne kluby i stowarzyszenia. Ju� od dawna my�la�em o klubie myszy i szczur�w. Prosi�o mnie o to du�o tych zwierz�tek. A potem schronienie dla nierasowych ps�w. Niezliczone ilo�ci ps�w nie nale��cych do �adnej okre�lonej rasy chcia�yby u mnie zamieszka�. Jip wie o tym najlepiej. Jest mi ogromnie przykro, �e musz� im odmawia�, wiem przecie�, �e wiele z nich nie ma si� gdzie podzia�, a ludzie nie chc� ich trzyma�, gdy� nie s� rasowe. To g�upie! Uwa�am, �e kundle maj� o wiele wi�cej charakteru i rozumu od tych nagradzanych na wystawach. Ale co na to poradzi�! No, jak ci si� podoba m�j pomys�?
- Uwa�am go za nadzwyczajny, doktorze! - zawo�a�em. - Zaoszcz�dzi on biednej, starej Dab-Dab du�o zmartwie� i k�opot�w. Utyskuje wci��, �e myszy gryz� jej poszewki w szafie z bielizn�, a fr�dzlami r�cznik�w wy�cie�aj� sobie gniazda.
- Tak, a przy tym nie mogli�my nigdy wykry� winnych - rzek� doktor Dolittle. - Ka�da mysz, kt�r� o to pyta�em, m�wi�a, �e to nie ona. A jednak bielizna nasza znika. Co do mnie, jest mi to zupe�nie oboj�tne, czy moje poszewki s� nadgryzione, czy nie, i uwa�am, �e r�czniki mog� si� obej�� bez fr�dzli. Ale Dab-Dab przejmuje si� tym ogromnie. Szafa z bielizn� jest dla niej - dalib�g - tym samym, co dla mnie ogr�d: najwa�niejsz� rzecz� na �wiecie. A wi�c, Stubbins, gdy doprowadzicie nasze stare, biedne drzewa owocowe do porz�dku, zrobisz mi plan nowego ogrodu zoologicznego. Postaraj si�, aby ci Polinezja przy tym pomog�a. Wiesz przecie�, �e ona ma zawsze najlepsze pomys�y. Na nieszcz�cie mam teraz pe�ne r�ce roboty z leczeniem tylu pacjent�w i opracowywaniem moich notatek z podr�y (chcia�bym, �eby� mi i przy tym pom�g�) - nie m�wi�c ju� o kolekcji ro�lin Wielkiej Strza�y. Inaczej sam u�o�y�bym z tob� ten plan. Ale razem z Polinezj� dacie sobie z tym rad�. Zreszt� w sprawie klubu dla myszy i szczur�w naradzisz si� z bia�� myszk�, prawda?
Taki oto by� pocz�tek nowego Ogrodu Zoologicznego Doktora Dolittle. Interesowa�o mnie to, rozumie si�, ogromnie i by�em bardzo dumny z tego, �e doktor obdarzy� mnie takim zaufaniem. Nie podejrzewa�em w�wczas wcale, jaka olbrzymia instytucja wyro�nie z tego planu. Nale�a�o go raczej nazwa� �miastem zwierz�t� ni� �ogrodem zoologicznym�. �e jednak przywykli�my nazywa� t� cz�� ogrodu ogrodem zoologicznym, wi�c ta nazwa pozosta�a.
Wed�ug og�lnych poj�� nie by� to w�a�ciwie ogr�d zoologiczny. Ale zdaniem doktora Dolittle taki w�a�nie powinien by�. Nie wi�zienie, lecz dom zwierz�t. Jak �w pierwszy ogr�d zoologiczny, kt�ry mi doktor Dolittle przed laty pokazywa�, mia� i ten by� tak urz�dzony, aby zwierz�ta �y�y w nim wygodnie i szcz�liwie. Zachowano du�o dawnych pomys��w. Na przyk�ad, tak samo jak dawniej, pomieszczenia zwierz�t zamykane by�y od wewn�trz, �eby zwierz�ta mog�y dowolnie wchodzi� i wychodzi�. Ka�dy lokator, kt�ry wynaj�� domek, izb� albo nor�, m�g� w ka�dej chwili otrzyma� klucz. By� pewien regulamin, kt�rego nale�a�o przestrzega�, chocia� doktor Dolittle nie by� zwolennikiem przepis�w; ale s�u�y� on raczej do obrony jednych zwierz�t przed drugimi ni� do ograniczania ich swobody w jakikolwiek spos�b. Na przyk�ad: je�li kto� urz�dza� u siebie przyj�cie, musia� zawiadomi� o tym s�siad�w, gdy� mieszka�o si� bardzo blisko siebie i �adnemu lokatorowi nie by�o wolno po p�nocy popisywa� si� �piewem i w og�le zachowywa� si� ha�a�liwie.
ROZDZIA� V
MIASTO ZWIERZ�T
Jedn� z najwi�kszych trudno�ci by�o dla doktora utrzymanie w tajemnicy swego pomys�u. Nie jest te wcale dziwne, gdy si� zwa�y, jak trudno jest ludziom zachowa� tajemnic�. Zaledwie opowiedzia�em Polinezji o nowym ogrodzie zoologicznym, ostrzeg�a mnie od razu:
- Zachowaj to przy sobie, Tomku, najd�u�ej, jak tylko b�dziesz m�g�. Je�li tego nie uczynisz, to ani ty, ani doktor nie b�dziecie odt�d mieli chwili spokoju.
Naprawd� nic nikomu nie powiedzia�em. Mimo to wiadomo��, �e doktor chce rozszerzy� sw�j ogr�d zoologiczny, aby mn�stwu nowych zwierz�t da� mo�no�� zamieszkania u nas, rozesz�a si� w niewyt�umaczony spos�b. I zupe�nie tak, jak to Polinezja przepowiedzia�a, zam�czano nas teraz - rano, w po�udnie i wiecz�r. Mo�na by pomy�le�, �e zwierz�ta z ca�ego �wiata przez ca�e swoje �ycie czeka�y tylko na to, aby zamieszka� w pobli�u doktora Dolittle.
Doktor zarz�dzi�, aby wszystkie zg�oszenia kierowane by�y do mnie, jako do wicedyrektora nowego ogrodu zoologicznego. Ale pomimo �e to zarz�dzenie zaoszcz�dzi�o mu bardzo du�o trosk i k�opot�w, jednak du�o zwierz�t, kt�re go przedtem zna�y, zwraca�o si� wprost do niego z pro�b� o przyj�cie ich do nowego osiedla.
A poza tym mieli�my mn�stwo k�opot�w z niekt�rymi dawnymi lokatorami.
Doktor twierdzi�, �e klimat w Puddleby jest nieodpowiedni dla wielu cudzoziemc�w. Mieszka�y na przyk�ad u niego dwa bobry, kt�re cz�sto chorowa�y i nigdy nie czu�y si� zupe�nie dobrze. Ale by�y one tak przywi�zane do doktora, �e ile razy im proponowa�, aby wr�ci�y do Kanady, zawsze sprzeciwia�y si� temu grzecznie, ale stanowczo. Tymczasem doktor zasta� je po swym powrocie w tak rozpaczliwym stanie zdrowia, �e doszed� do przekonania, i� nie powinien wi�cej ust�powa�.
- S�uchajcie - powiedzia� do nich - mo�e o tym nie wiecie, ale ten klimat jest dla was bardzo, bardzo szkodliwy. Nie jest ani do�� zimny, ani do�� suchy, jednym s�owem, jest z nim co� nie w porz�dku. Nie mog� na to pozwoli�, aby�cie nara�a�y wasze �ycie tylko z uczuciowych wzgl�d�w. Musicie wraca� do Kanady!
Oba bobry zala�y si� �zami i dopiero wtedy zgodzi�y si� na wyjazd do Kanady, gdy doktor je zapewni�, �e po dw�ch latach pozwoli im wr�ci� - je�li wtedy b�d� jeszcze mia�y na to ochot�.
Do mnie, jako do wicedyrektora ogrodu zoologicznego, nale�a�o zorganizowanie wyjazdu bobr�w. Nie by�o to wcale �atwe zadanie, gdy� nie mog�em przecie� powierzy� ich byle komu. Musia�em kilka dni sp�dzi� w dokach, dop�ki nie pozna�em pewnego stewarda okr�towego, kt�ry wyda� mi si� tak uczciwym i pewnym cz�owiekiem, �e doktor pozwoli� w ko�cu powierzy� mu bobry. Za oznaczon� zap�at� zgodzi� si� steward zabra� je z sob� w najbli�sz� podr� do Halifaxu w Nowej Szkocji i tam daleko od miasta wysadzi� na l�d przy uj�ciu rzeki.
Otrzymywali�my nie tylko mn�stwo zapyta� i pr�b o przyj�cie poszczeg�lnych zwierz�t i ich rodzin do naszego ogrodu zoologicznego, ale r�wnie�, gdy si� sta�o wiadome, �e Jan Dolittle organizuje sw�j od dawna zapowiadany klub szczur�w i myszy, ka�dy gatunek zwierz�t zwraca� si� do niego z propozycj� za�o�enia i dla nich podobnego stowarzyszenia.
- M�wi�am wam od razu, �e tak b�dzie - powiedzia�a Polinezja, gdy�my pewnego dnia zasiedli razem nad planem nakre�lonym przeze mnie i �amali�my sobie nad nim g�owy. - Gdyby miejsce, kt�rym rozporz�dzasz, by�o dziesi�� razy wi�ksze, nie m�g�by� ich wszystkich pomie�ci�.
- Jak wam si� zdaje - powiedzia�a bia�a myszka (bawi�o nas to bardzo, �e by�a tak przej�ta wa�no�ci� swojej osoby, odk�d zasi�gano jej rady co do projekt�w doktora) - s�dz�, �e by�oby dobrze zaplanowa� naprz�d te najrozmaitsze budynki, domy prywatne, hotele, domy spo�eczne i tym podobne instytucje. Potem dopiero zorientujemy si�, ile nam miejsca zosta�o i ile takich budynk�w mo�na by jeszcze wznie��.
- Tak - powiedzia�em - to dobry pomys�, gdy� po otwarciu ogrodu zoologicznego b�dzie zbyt trudno wprowadzi� zmiany w poszczeg�lnych budowlach. Zreszt� i zwierz�ta sprzeciwia�yby si� temu.
- Nale�a�oby tak�e urz�dzi� kilka sklep�w - zaproponowa�a bia�a mysz.
- Sklepy? - zawo�a�em. - A to po co?
- Po to - rzek�a bia�a mysz - �e gdy ogr�d zoologiczny b�dzie urz�dzony, stanie si� on prawdziwym miastem, miastem zwierz�t, z g��wn� ulic�, przy kt�rej zbudowane b�d� domy mieszkalne i gmachy u�yteczno�ci publicznej. Kilka sklep�w, w kt�rych wiewi�rki b�d� mog�y zakupywa� orzechy, a myszy ziarna pszenicy, o�ywi miasto. Nic tak nie dodaje uroku miastu jak �adne sklepy. My�l� r�wnie� o kilku restauracjach, do kt�rych mo�na by wst�pi� i posili� si�, gdy si� wraca p�no do domu i nie ma si� ju� czasu na przyrz�dzanie kolacji. Tak, tak, to dobry pomys�, musimy urz�dzi� kilka restauracji.
- Ale kto b�dzie prowadzi� te sklepy? - zapyta�a Polinezja. - W sklepach, restauracjach i kawiarniach nic si� nie robi samo, jak wiesz.
- Ach, to bardzo �atwo - zapewnia�a ze �miechem bia�a mysz. - Znam bardzo du�o myszy i szczur�w, kt�re skaka�yby do sufitu, gdyby mog�y prowadzi� sklep z orzechami albo gospod�. Mamy wrodzone zdolno�ci kupieckie, szczeg�lnie w dziedzinie handlu artyku�ami spo�ywczymi.
- No tak, zapewne, dla szczur�w i myszy mo�e to by� bardzo korzystne - powiedzia�a Polinezja - ale one nie s� jedynymi mieszka�cami ogrodu zoologicznego, o tym nale�y pami�ta�. To nie b�dzie wy��cznie miasto szczur�w i myszy.
- Mnie si� zdaje, �e miasto podzieli si� w naturalny spos�b na dzielnice - t�umaczy�a bia�a mysz. - Prosz� ci�, Tomku, nie zapominaj, �e obieca�e� nam na nasz klub miejsce na wzg�rzu przy ogrodzeniu w pobli�u wej�cia. W my�li podzieli�am ju� ca�y teren jak najszczeg�owiej. B�dzie to najmniejsze osiedle, jakie mo�na sobie wyobrazi�.
Gdy�my ju� mieli poza sob� olbrzymi� prac� - planowanie i wykonywanie projekt�w- mogli�my wreszcie otworzy� ogr�d zoologiczny. Spis budynk�w, od kt�rych rozpocz�li�my, by� nast�puj�cy, dom z umeblowanymi mieszkaniami dla kr�lik�w (sk�ada� si� z olbrzymiej jamy z norami kr�liczymi, do kt�rych nale�a� wsp�lny ogr�d warzywny), schronisko dla nierasowych ps�w, klub myszy i szczur�w, gospoda dla borsuk�w, sala zebra� dla lis�w i hotel dla wiewi�rek.
Ka�dy z tych dom�w by� w swoim rodzaju klubem. I musieli�my bardzo tego pilnowa�, aby liczba cz�onk�w by�a ograniczona, gdy� od razu po otwarciu zg�asza�y si� tysi�ce wszelkiego rodzaju kandydat�w. Jedyne, co mo�na by�o uczyni� dla tych, kt�rzy nie zostali przyj�ci, by�o zapisywanie ich nazwisk na li�cie i gdy kt�ry� z cz�onk�w rozstawa� si� z �yciem, co zreszt� zdarza�o si� bardzo rzadko, przyjmowa�o si� zapisanych kolejno kandydat�w. Ka�dy klub albo stowarzyszenie mia�o swego prezesa i sw�j zarz�d, kt�ry by� odpowiedzialny za prawid�ow� organizacj� i w�a�ciwe prowadzenie instytucji.
Jak to bia�a mysz trafnie przewidzia�a, miasto zwierz�t, otoczone murami dawnego placu zabaw, podzieli�o si� w naturalny spos�b na r�ne dzielnice. A zwierz�ta z jednej cz�ci miasta nie wdawa�y si� nigdy w k��tnie lub sprzeczki z mieszka�cami z innej i troszczy�y si� wy��cznie o swoje sprawy, chocia� na g��wnej ulicy wszyscy si� spotykali.
Pierwsze i najwa�niejsze zarz�dzenie Ogrodu Zoologicznego Doktora Dolittle, kt�re�my uchwalili, brzmia�o: �W murach miasta zwierz�t wszelkie polowanie jest wzbronione�. Nikomu z cz�onk�w schroniska dla nierasowych ps�w nie wolno by�o polowa� na szczury. �adnemu lisowi nie wolno by�o tropi� wiewi�rki ani ptaka.
I sta�a si� rzecz zdumiewaj�ca: wszystkie te najrozmaitsze zwierz�ta, gdy przesta�o im zagra�a� prze�ladowanie ze strony wrog�w, rozpocz�y tutaj nowe, swobodne, niezale�ne �ycie. W tym mie�cie zwierz�t na przyk�ad taka scena sta�a si� codziennym widokiem: wiewi�rka-matka ko�ysz�ca swe dzieci na werandzie, gdy niedaleko niej przechadza�y si� dwa psy teriery.
Sklepy i restauracje prowadzone by�y przewa�nie przez myszy i szczury, kt�re mia�y wrodzone zami�owanie do �ycia w mie�cie. Wi�kszo�� gospod mie�ci�a si� na p�nocnym kra�cu osiedla, kt�re p�niej znane by�o jako Mysie Miasto.
Mimo to mo�na by�o cz�sto w sobotnie wieczory ujrze� w najwi�kszym sklepie lisy, psy i ptaki zakupuj�ce u wielkiego szczura zapasy na niedziel�. A myszy-go�ce, kt�re odnosi�y towar klientom do domu, nie obawia�y si� wchodzi� do bud buldog�w ani do nor lisich.
ROZDZIA� VI
ZNOWU BIEDA
Rozumie si�, �e trudno by�o sobie wyobrazi�, aby w takiej olbrzymiej gromadzie zwierz�t, zamieszkuj�cej wsp�lnie jedno osiedle, nie wybucha�a od czasu do czasu sprzeczka lub k��tnia. Zreszt� cz�ciowo le�a�o to w planach doktora Dolittle, kt�ry pragn�� si� przekona�, czy najrozmaitsze stworzenia z natury swojej wrogo do siebie usposobione mog� si� przyzwyczai� do harmonijnego wsp�ycia.
- Jest to zupe�nie oczywiste, Stubbins - mawia� doktor- �e nie mo�emy si� spodziewa�, aby lisy zatraci�y za jednym zamachem swoj� nami�tno�� do duszenia kurcz�t, a psy do uganiania si� za szczurami. Wierz� jednak, �e zgodne wsp�ycie wszystkich zwierz�t w ogrodzie zoologicznym przyczyni si� z czasem do poprawy stosunk�w mi�dzy nimi.
O tak, bywa�y tu walki, szczeg�lnie w pierwszych miesi�cach, zanim si� utworzy�y rozmaite dzielnice. Ale to dziwne, �e wiele z tych k��tni mia�o miejsce mi�dzy zwierz�tami tego samego gatunku. Najgorzej zachowywa�y si� borsuki. W swojej ober�y zwyk�y zabawia� si� wieczorami w rozmaite gry. Ani ja, ani doktor Dolittle nie mogli�my nigdy zrozumie� sensu tych zabaw. Jedna z nich polega�a na tym, �e rzuca�o si� kamienie po liniach narysowanych na ziemi. By�o to podobne do naszej gry �w klasy�. Borsuki traktowa�y t� zabaw� bardzo powa�nie, jak to przysta�o zreszt� tym oci�a�ym stworzeniom. Wydawa�o si�, �e chodzi�o tu o zdobycie jakiego� mistrzostwa, i rezultat gry budzi� wielkie zainteresowanie. Ale te zabawy cz�sto ko�czy�y si� k��tni�. I czasem w�r�d nocy przera�ona wiewi�rka przybiega�a do doktora albo do mnie, budzi�a nas i opowiada�a, �e w Ober�y Borsuk�w rozpocz�a si� bijatyka, kt�ra obudzi�a ca�e miasto.
Wreszcie na propozycj� bia�ej myszy (kt�ra sta�a si� teraz jeszcze wa�niejsza i bardziej dumna, odk�d wybrano j� na burmistrza miasta zwierz�t) zmuszony by� doktor zorganizowa� w ogrodzie zoologicznym Oddzia�y Miejskiej Policji. Dwa psy, dwa lisy, dwie wiewi�rki, dwa kruki i dwa szczury zosta�y przodownikami policji, pewien buldog zosta� komisarzem, a lis naczelnikiem s�u�by tajnej. I odt�d biada k��tnikowi, kt�ry by spr�bowa� wszcz�� bijatyk� w Ober�y Borsuk�w. Aresztowano go natychmiast i sp�dza� noc w miejskim areszcie.
Jednym z pierwszych winowajc�w, aresztowanych przez policj� ogrodu zoologicznego, by�o biedne Geb-Geb. Spostrzeg�szy bowiem, �e w ogrodzie warzywnym, przylegaj�cym do osiedla kr�lik�w, zazieleni�a si� kusz�co wiosenna sa�ata, Geb-Geb zakrad�o si� tam potajemnie w nocy. A lis, naczelnik tajnej policji, zauwa�y� to i na�o�y� biednemu prosi�ciu kajdanki na n�ki, zanim zd��y�o powiedzie�: �Tam do licha!� Tylko dlatego, �e doktor raz na zawsze zabroni� Geb-Geb wst�pu do ogrodu zoologicznego i por�czy� za jego przyzwoite zachowanie w przysz�o�ci, nast�pnego dnia zwolniono prosi� z aresztu.
- Nast�pnym razem - powiedzia�a pani burmistrz (bia�a mysz przej�a urz�d s�dziego) - b�dziesz skazana na sze�� dni przymusowej pracy w ogrodzie warzywnym - i to w kaga�cu.
Poza Klubem Myszy i Szczur�w, o kt�rym p�niej opowiem, Schronisko dla Nierasowych Ps�w sta�o si� drugim wa�nym oddzia�em nowego ogrodu zoologicznego. Ju� od dawna Jip zam�cza� doktora pro�bami o za�o�enie takiego schroniska. Za czas�w Ptasiej Opery, gdy Jip pr�bowa� uruchomi� we wschodniej dzielnicy Londynu tani� kuchni� dla ps�w, spodziewa� si�, �e doktor Dolittle znajdzie �rodki i sposoby, aby zapewni� dom tym wszystkim wa��saj�cym si� i odtr�conym stworzeniom. Teraz by� w si�dmym niebie z rado�ci i razem z Toby i Susem zajmowa� si� bezustannie opracowywaniem szczeg��w tego nowego klubu.
- Bywaj� psy - mawia� - kt�re wol� mieszka� w budzie, gdzie czuj� si� bardziej u siebie. Inne zn�w mieszkaj� ch�tnie we wsp�lnych domach. B�dziemy wi�c musieli mie� mn�stwo psich bud i jeden przyzwoity wsp�lny dom.
Po czym namawia� mnie i Bumpa, aby�my wed�ug jego, Susa i Toby wskaz�wek zbudowali taki dom. Toby, kt�ry by� zawsze rozgarni�tym, dzielnym psiakiem, mia� mn�stwo pomys��w, kt�re wszystkie mia�y na wzgl�dzie dobro ma�ych ps�w; o to zreszt� w pierwszym rz�dzie chodzi�o. I musz� przyzna�, �e gdy w ko�cu dom ps�w by� got�w, osobliwy budynek stan�� przed nami. Wszystkie drzwi by�y tak urz�dzone, �e otwiera�y si� za lekkim dotkni�ciem koniuszka nosa. Kominki by�y tak ogromne, �e co najmniej dwana�cie ps�w mog�o si� przed nimi wygodnie wygrzewa�. Wszystkie kanapy - a by�o ich bardzo du�o - by�y tak niskie, �e nawet najmniejsze psy mog�y na nie wskakiwa� bez wysi�ku, przy tym by�y wraz z poduszkami pokryte specjalnego rodzaju cerat�, kt�r� mo�na by�o bardzo �atwo czy�ci�, gdy j� zaplami�y brudne psie �apy. W ka�dym pokoju sta�y naczynia z wod�. Niedozwolone by�o rozrzucanie ko�ci po pod�odze, tote� w pobli�u drzwi sta� stojak na ko�ci, podobny do stojaka na parasole. Tutaj mog�y psy zostawia� ko�ci, gdy wychodzi�y, i st�d mog�y je znowu po powrocie zabiera� do ogryzania, o ile nie wypo�yczy� ich tymczasem kt�ry� z koleg�w.
Posi�ki podawane by�y w oddzielnym pokoju, gdzie ustawiano miski na bardzo niskich sto�ach. Wielki bufet, do kt�rego wiod�y stopnie i przy kt�rym cz�onkowie mogli si� raczy� zimnym mi�sem, stanowi� wa�ne i ulubione urz�dzenie domu. Mateusz Mugg zobowi�za� si� do zaopatrywania kuchni dla ps�w w mi�so i ko�ci. Mateusz uwa�a� si� za specjalist� w tych sprawach i ten oddzia� ogrodu zoologicznego interesowa� go najbardziej.
Dalej znajdowa�y si� sale gimnastyczne dla ps�w. Wisia�y tam trapezy, z sufitu zwiesza�y si� na sznurkach pi�ki oraz mie�ci�y si� r�ne przyrz�dy do gimnastyki i �wicze� sportowych. Wspania�e walki zapa�nik�w, boks i zawody najrozmaitszego rodzaju odbywa�y si� tu co wiecz�r. Doktora Dolittle, Bumpa i mnie zapraszano na nie cz�sto jako widz�w, co bawi�o nas bardzo, tak samo jak urz�dzane przez Jipa wy�cigi i skoki.
Dom ps�w nierasowych sta� si� jednym z najbardziej udanych przedsi�wzi�� doktora Dolittle. Jak to doktor przepowiada�, zaraz z pocz�tku zg�osi�o si� mn�stwo ps�w, kt�re od dawna pragn�y sta� si� domownikami Jana Dolittle. Jednymi z pierwszych byli buldog Gryf i owczarek Czarnu�, kt�rych doktor Dolittle niegdy� uratowa� ze sklepu ze zwierz�tami. Niezale�nie od tych wszys