3618

Szczegóły
Tytuł 3618
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3618 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3618 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3618 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu�: �Pies czyli kot� Autor: Grzegorz Wi�niewski I. M�czyzna pachnia� czerwono i kolcza�cie. Nieprzewidywalnie - tak podpowiada� mi m�j nos. I nie myli� si�. Facet by� wielki, wi�kszy nawet ni� tacy zwykle bywaj�. Wspiera� sob� s�up latarni, obejmuj�c go ramionami. Z kieszeni nowiutkiego dresu wystawa�a mu szyjka samotnej butelki, z tych, kt�re jak karabiny w arsenale zape�nia�y stojaki w znajduj�cym si� tu� za rogiem barze "Kotwica". Drug�, opr�nion�, niemrawym kopni�ciem odturla� spod n�g. Skojarzy�em wiod�c� nut� w bij�cym od niego zapachu - zawarto�ci� butelki cuchn�� tak, jakby si� jej nie napi�, a dok�adnie nasmarowa� w celach leczniczych. Podni�s� g�ow� i spojrza� na mnie, z wyra�nym wysi�kiem wyostrzaj�c wzrok. S�dz�c po solidnym owalu twarzy, rozmiary cia�a wepchni�tego w granatowy Nike, wzi�y si� raczej z poch�aniania t�uszcz�w nasyconych ni� ich spalania. - I czego�� gapisz...? - wybe�kota�. Spr�bowa� gro�nie zmarszczy� brwi, przez co zamkn�y mu si� oczy. Z heroizmem otworzy� je ponownie. - Boj... akcie zaraz rzuc�.... I czy to takie dziwne, �e zawsze uwa�a�em podzia� na cz�owieka i zwierz� za sztuczny i wydumany? Zrezygnowa�em z zaliczenia tej latarni, ruszy�em dalej swoj� drog�. Nie by�em ciekaw co si� stanie, gdy samozwa�czego Atlasa wreszcie opuszcz� si�y. Pobieg�em do domu zabytkowym chodnikiem z pokiereszowanego piaskowca. Tym samym, z kt�rego rozmaici wa�ni ludzie s� tacy dumni, i na kt�rym potem zim� gremialnie �ami� nogi. Do domu nie by�o daleko. Ot, kilka w�skich ulic, kt�rymi codziennie biega�em, kilka drzew do okr��enia, miejsc do zlustrowania. W ko�cu truchtem wpad�em w znajom� alejk� oznaczon� przybit� na p�ocie tabliczk� Ogrodowa. Nigdy jej nie wyasfaltowali, pozostawiaj�c nawierzchni� ze �liskiej, kamiennej kostki, ocienion� teraz przez rosn�ce przy kraw�nikach stare kasztany. Nie by�a d�uga. Starcza�o jej zaledwie na cztery domy z ogr�dkami po ka�dej stronie ulicy. M�j by� trzeci po prawej, pomalowany na zielono, ze spadzistym dachem, zachowanym mimo przebudowy. Pobieg�em wzd�u� szpaleru metalowych ogrodze�. Nie szybciej ni� zwykle, ale i tak podpalany Kordelas my�liwego, kt�ry mieszka� po drugiej stronie ulicy, zacz�� szczeka� jak szaleniec. Zupe�nie jakby�my si� nie znali. Z drugiej strony dziedziczy� pewnie kawa� niez�ej psychozy po swoim w�a�cicielu. Pokona�em ostatnie metry, przecisn��em przez domykan� spr�yn� furtk� i pobieg�em na ty�y domu, do kuchennego wej�cia. By�o otwarte, jak zwykle w ciep�e dni. Ostro�nie wszed�em i rozejrza�em si�. Kuchnia jak to kuchnia, na pierwszy rzut oka wida�, �e kosztowa�a wi�cej od zaparkowanego przed domem samochodu. Pe�no w niej szafek, szafeczek, szufladek, do kt�rych zagl�da si� tylko w amoku, powodowanym znikni�ciem czego�, co zawsze by�o na wierzchu. Ale przynajmniej wygl�da�a �adnie, a miodowy kolor sosny dodawa� meblom estetycznej klasy. Przy zastawionej garnkami kuchence krz�ta�a si� posta� znajomej mi Podopiecznej - m�odej kobiety. Zgrabnej i szczup�ej, a do tego odzianej w obcis�� sp�dniczk� i bluzk�. Dawno przesta�o mnie dziwi�, �e zawsze gdy obiera�a poczt�, feromony bij�ce od listonosza przyprawia�y mnie o kichanie. Zauwa�y�a mnie. - Albrecht, jeste� g�odny? - zapyta�a, mieszaj�c na patelni pikantn� wo�owin� z dodatkowym czosnkiem i kawa�kami �agodnej papryki. Da�a troch� za du�o pieprzu, pomy�la�em, smak b�dzie z pewno�ci� przyt�umiony przyprawami.. Nie by�em g�odny, ale oczywi�cie jak zwykle nie mia�o to znaczenia. Otworzy�a doln� szafk� i wyj�a torb� suchej karmy. Zupe�nie odruchowo podszed�em do miski w rogu kuchni. Odg�os gi�tego papieru nie uszed� uwagi Fagasa, wyci�gni�tego na nas�onecznionym parapecie kuchennego okna. Czasami wydaje mi si�, �e koci s�uch to mniej wi�cej to samo, co m�j w�ch. Ale w kwestii jedzenia dzia�a jakby lepiej. Fagas na przyk�ad, dobre par� kilogram�w nie tylko �ywej wagi, potrafi po d�wi�ku rozr�ni� potencjalne menu. Wie, czy dostanie kawa�ek kotleta, szynki, czy boczku. Na szcz�k otwieranej puszki z Whiskasem w og�le nie otwiera oczu. Potrafi nawet pozna� czy i w jakim sosie jest proponowane mu danie - s�odko-kwa�nego nie znosi, to wiem na pewno. A moje �arcie te� mu smakuje, chocia� zawsze twierdzi, �e jada je tylko na przeczyszczenie. - Wi�c jak, zjesz co�? - powt�rzy�a Podopieczna, pog�adzi�a mnie mi�dzy uszami, po czym podrapa�a po grzbiecie. Sapn��em bez z�o�ci i oddali�em si� do przedpokoju. Czy oni nie zdaj� sobie sprawy, �e podobne propozycje s� niemoralne? Mam w kwestii jedzenia pewne zasady, ale niekt�rzy moi przyjaciele nie. W efekcie ostatnio kto� omal nie usiad� na jednym z nich, bior�c go za puf�. Pocz�apa�em na swoje pos�anie, kawa� grubego koca roz�cielony w najwa�niejszym miejscu domu - w rogu korytarza mi�dzy gabinetem i sypialni�. Aneksja tego miejsca swojego czasu kosztowa�o mnie sporo cierpliwo�ci. Tyle razy przeci�ga�em pos�anie z kuchni do tego rogu, a� postawi�em na swoim. Teraz zaledwie zd��y�em z�o�y� pysk na �apach, gdy z kuchni majestatycznie wymaszerowa� Fagas. To musi by� strasznie m�cz�ce porusza� si� w taki spos�b, wyci�gaj�c ko�czyny jak na zawodach gimnastycznych. Nie szkoda tym kotom �ci�gien? Fagas oczywi�cie wcale si� tak nie nazywa. Podopieczna nazywa go Herbertem. Podopieczny oficjalnie te�, ale nie wtedy, gdy jest sam. Wiem, �e to obra�liwe miano, ale nie pozbawione przyczyny. Fagas lubi �azi� po biurku Podopiecznego, zw�aszcza w pobli�u drogich urz�dze� elektronicznych. A �e wygl�da jak kluczowy element laboratorium do bada� elektrostatyki, Podopieczny swojego laptopa naprawia� ju� trzy razy. W zesz�ym tygodniu "Fagas" wypsn�� mu si� przy Podopiecznej. Ale by�a awantura. Sam zainteresowany udaje, �e go to w og�le nie obchodzi i ka�e tytu�owa� si� jakimi� kocimi, trudnymi do przekazania mli-mli. Ale pewnie to te� ma w nosie. Mnie komputery kompletnie nie interesuj�. Wol� ksi��ki.. Daj� mn�stwo frajdy jak si� je gryzie. Ku mojemu zaskoczeniu tym razem Fagas okaza� si� mniej wynios�y ni� zwykle. - Al, mam spraw� - przekaza�, zatrzymuj�c si� osiem �ap przede mn�. Nie kpi�, nie �ciemnia� jak to mia� w zwyczaju. Chory, czy co? - Co jest, Herb? - zapyta�em. S�dz�c po ruchach ogona by� zaniepokojony. - Al..., mo�esz mi pom�c? Opad�aby mi szcz�ka, gdybym nie opiera� jej na �apach. On prosi o pomoc mnie? Ten balon napompowany but� tak bardzo, �e komisja techniczna zabroni�aby mu startu w pucharze Gordona-Bennetta, od kt�rego w moim kierunku p�yn�y wy��cznie �arty i kpiny? Co si� dzieje z tym �wiatem... - Co? - to by�a najinteligentniejsza wypowied�, na jak� by�o mnie sta� w tej sytuacji. �ywa woda na m�yn Jego Uszczypliwo�ci. - Cholera, Al - zniecierpliwi� si�. I nie zakpi�. - To powa�na sprawa. Widzia�e� dzi� Strucla? - Kogo? Ziutka? - Tak, Ma�ego. - Nie - zauwa�y�em z zaskoczeniem. - Nie widzia�em. Od samego rana. Strucel. Ziutek. Ma�y. Znaczy kumpel Fagasa po prostu. Sympatyczny koci przyg�up, kt�rego nawet ja lubi�. Z pocz�tku regu�y by�y jasne - jeden pies, czyli ja i jeden kot - czyli Fagas. I tak sobie mieszkali�my pod jednym dachem, bez jakiego� przera�liwego overkillu. Niestety z jakiego� spaceru podopieczna przynios�a ma�e, zmokni�te i zabiedzone koci�. By�o tak g�odne, �e od razu dopad�o najbli�szego jedzenia - jakiego� ciasta. Podopieczna natychmiast ochrzci�a go Struclem i tak ze zdrowej proporcji zrobi�o si� nagle dw�ch na jednego. Z pocz�tku mia�em z tym niez�y zgryz. Gdyby wyr�s� z niego drugi Fagas, by�oby po mnie. O dziwo jednak kot okaza� si� sympatyczny i szczery - o ile oczywi�cie wolno mi u�y� tego s�owa w odniesieniu do kota. Podopieczna go uwielbia, podopieczny lubi, a Fagas zachowuje si� wzgl�dem niego jak starszy brat. Ja? C�, ja jestem, powiedzmy, koleg� starszego brata. Ale naprawd� go lubi�, mimo, �e chwilami wydaje si� nieco nierozgarni�ty. Zreszt� mo�e jeszcze zrobi� z niego porz�dnego psa. - Ja te� nie. - dramatycznie przekaza� Fagas. - Chocia� w moim przypadku w gr� wchodzi wczorajszy wiecz�r. Rozstali�my si� pod piwnicami. Ka�dy poszed� w swoj� stron�. Tyle, �e ja rano wr�ci�em. - Tam by�a wczoraj jaka� rozr�ba - zauwa�y�em. - Wiem od Rudego. Kocie sprawy bez w�tpienia, bo kto inny walczy�by tak zajadle o dost�p do �mietnika. Fagas naje�y� si� - przepraszam, uni�s� si� honorem. - Co ty mo�esz o tym wiedzie�, bia�y psie - sarkn��. Pewnie s�dzi�, �e jest obra�liwy, ale wed�ug mnie po prostu przedawkowa� Karola Maya. - Nie wiesz, jaka to odpowiedzialno�� opiekowa� si� rozleg�ym terytorium. Chroni� przed obcymi. Wizytowa�... - ... imponowa� panienkom? - wpad�em mu w s�owo. Zmarszczy� si�, jakby odessa�o mu z g�owy powietrze. - Wybacz, �e zaj��em ci czas. Odwr�ci� si�, zadar� �eb i ogon. - No dobra, Fag... Herb. Przepraszam - wsta�em. - Nie k���my si�. M�w dalej, co z Ma�ym. Zacz�� si� oddala�. - Herbert - zawo�a�em. - Naprawd� mi przykro. Pomog� ci odnale�� Strucla. No tak, obra�one koty �atwo nie wybaczaj�. Ruszy�em za nim, przy kuchni zaszed�em z przodu. - Pozw�l mi pom�c. - przekaza�em. - Bez ciebie sobie nie poradz� - wydoby�em z r�kawa ostatniego asa. To zawsze dzia�a�o. �echtanie. Niezale�nie od tego czy �echta�o si� kota przez �o��dek, sk�r� czy dum�, taka taktyka przynosi�a najwi�cej korzy�ci. Wobec stworzenia tak upartego argumenty i logika by�y bezsilne, dzia�a�o jedynie dogadzanie i schlebianie. Czasem zabiera�o to sporo czasu, ale ka�dego kota kiedy� przywiedzie to do kl�ski. Do�� wymieni� proroczy upadek Konstantynopola, nadwornego kota su�tana Mehmeda II. Zag�askany na �mier�, oto jak przeci�tny kot chce zej�� tego �wiata. Gniew Fagasa te� os�ab�. Albo by�em taki sprytny, albo naprawd� mu zale�a�o. - By�em ju� dzisiaj w piwnicach, ale niczego nie znalaz�em - stwierdzi� ch�odno. - Tw�j nos te� pewnie nie pomo�e, ale c� szkodzi spr�bowa�. - Kawa�ek dalej jest stara fabryka. Tam te� pow�sz� - zaproponowa�em. - A czy jest szansa, �eby� wypyta� o Ma�ego swoich kumpli z piwnic? - To nie s� moi kumple, tylko parchate dzikusy, kt�rym intelekt amputowano zaraz powy�ej umiej�tno�ci defekacji. - Wypytasz czy nie? - Wypytam. Podopieczna wyjrza�a z kuchni i dostrzeg�a nas. W�a�ciwie dostrzeg�a Fagasa. Szczebiocz�c jak do kretyna, wzi�a go na r�ce i zacz�a g�aska�, nazywaj�c najlepszym przyjacielem cz�owieka. Kot rozp�yn�� si� w jej ramionach, cicho zamrucza�. Jak to debalans jest, �e wystarczy, aby co� by�o puszyste, mi�kkie i mrucza�o, a od razu awansuje na przyjaciela cz�owieka? Kt�rego� dnia pojawi� si� prawnicy wyposa�eni w takie przymioty i ca�y ten �wiat p�jdzie wreszcie z torbami. Fagas by�by niez�ym prawnikiem - nigdy nie rezygnowa� z odbierania codziennego przydzia�u pieszczot. Mia�em nadziej�, �e kt�rego� dnia je przedawkuje. Z przyjemno�ci� urz�dz� mu detoks. - P�jd� si� rozejrze� - przekaza�em. Udawa�, �e nie s�yszy. Spija� pochwa�y z ust Podopiecznej. Ludzie s� pod tym wzgl�dem strasznie nieefektywni, pomy�la�em wybiegaj�c truchtem na ulic�. Musz� bardzo si� napracowa�, aby wymieni� mi�dzy sob� informacje. Nape�ni� p�uca, zmusi� do drgania struny g�osowe, rozlu�ni� gard�o i pomagaj�c sobie j�zykiem i z�bami wyartyku�owa� wreszcie to, co sobie pomy�leli. Przewa�nie zreszt� najpierw m�wi�, a potem my�l�. Musieli nie�le podpa�� Babce Ewolucji, skoro nie da�a im zdolno�ci do porozumiewania si� bezpo�rednio - tak jak czynimy to my. Czasem wydaje si�, �e niekt�rzy z ludzi potrafi� pewne rzeczy przekazywa�, ale z odbiorem sprawa jest du�o trudniejsza. �aden z nich nie potrafi tego dokona�. Opowiadaj� sobie jedynie bajki o telepatii czy postrzeganiu pozazmys�owym. S� zbyt ograniczeni by tego kiedykolwiek do�wiadczy�. Oczywi�cie, nasze przekazywanie te� ma wady, dzia�a na ma�� odleg�o�� i przewa�nie tylko, gdy widzi si� rozm�wc�. Ale nadal uwa�am je za lepsze. Zreszt� ilo�� rzeczy, kt�ra umyka ludziom jest doprawdy zdumiewaj�ca. Na og� pozostaj� �lepi na zagro�enia i niebezpiecze�stwa. Nie dostrzegaj� wielu z rzeczy, kt�re maj� nadej�� - ba! nie widz� rzeczy, kt�re dziej� si� wok�. I nie �ud�my si� - by�o tak zawsze, od kiedy pierwszy cz�owiek zszed� z drzewa i zacz�y si� numery z narz�dziami i abstrakcyjnym my�leniem. Kto� musia� si� nim zaopiekowa�. I jako� pad�o na nas. Wiele razy s�ysza�em opowie��, jakoby pierwszy pies zamieszka� z pierwszym cz�owiekiem z powodu obfito�ci niedojedzonych kawa�k�w mi�sa i ko�ci. Nie wierzcie w to. To mit. Miejska legenda. Zgoda, faktycznie by�o takie zwierze, przywabione ciep�em jaskini i jedzeniem za darmo. Nawet zosta�o z cz�owiekiem do dzisiaj, doskonal�c swoje konformistyczne talenty. Ale nie by� to pies. Nie pies. Czu� w tym wol� Wielkiego Przewodnika. W wyznaczeniu nam tego zadania - opieki nad cz�owiekiem. Opowiada� o tym Magister, nawiedzony �lepawy kundel, kt�ry chwali� si�, �e zwiedzi� p� �wiata ze swoim Podopiecznym. Wed�ug jego s��w pierwszym tworem Wielkiego Przewodnika by� kot. Ale kiedy Wielki spojrza� w d�, na swoje dzie�o, zap�aka� gorzko, poznaj�c w�asne b��dy. Stworzy� istot� pi�kn�, zr�czn�, mi�� w dotyku - lecz zdoln� do dbania jedynie o w�asne interesy. Jedzenie, ciep�o, pieszczoty. Trzy filary kociego �ywota. Rok �ycia z Fagasem w jednym domu nie natchn�� mnie �adnymi w�tpliwo�ciami co to tej hipotezy. Wyobra�am sobie, jaki szlag musia� trafi� Wielkiego Przewodnika, gdy zobaczy�, co stworzy�. Za to psy wysz�y mu ju� jak nale�y. Ch�tne i zdolne do przygarni�cia Podopiecznych. Przez wieki towarzyszy�y cz�owiekowi, pozostaj�c wiernymi do ko�ca. Wielokrotnie nara�a�o je to na cz�ste konflikty z kotami. Nie mo�na bowiem odm�wi� futrzakom zr�czno�ci i znajomo�ci szerokiej gamy socjotechnicznych sztuczek. Jest to o tyle interesuj�ce, �e Podopieczni na ca�ym �wiecie zabronili ich u�ywania przeciwko sobie nawzajem, jednocze�nie hoduj�c pod bokiem milutkie i mrucz�ce dzwoneczki Paw�owa. Nic zatem dziwnego, �e psy i koty za sob� nie przepadaj�, prawda? Na ko�cu naszej ulicy by�y chaszcze, kt�rych nikomu nigdy nie chcia�o si� wyci��. Przebieg�em wydeptan� pomi�dzy nimi �cie�k�. Czu�em �lady wielu koleg�w, kt�rzy byli tu przede mn� - nawet kilku wrog�w, ale teraz nie oni zaprz�tali moje my�li. Za chaszczami wpad�em na stary asfaltowy chodnik, kt�rego nitka ci�gn�a si� wzd�u� betonowego ogrodzenia. Po drugiej stronie ogrodzenia, w wysokich halach, mie�ci�a si� hurtownia zdrowej �ywno�ci. Dobrze, �e by�em na nawietrznej, bo ja i m�j nos oszaleliby�my pospo�u z obrzydzenia. Jak co� pachn�cego w taki spos�b mo�e by� zdrowe? Dwie ulice i niewielki skwer dalej zaczyna�y si� piwnice. Oczywi�cie by�o tego wi�cej znacznie wi�cej, �ci�lej - ca�y dom. Stara, trzypi�trowa kamienica, upstrzona plamami krusz�cej si� ceg�y, ods�oni�tej przez odpadaj�cy tynk. Brudna i d�uga, mia�a a� cztery klatki schodowe. Za�amaniami fasady z dachu, a� do ziemi spe�za�y pokrzywione, przerdzewia�e rynny, wyra�nie niezdolne do wype�niania swoich funkcji. Na poziomie ziemi widoczny by� rz�d licznych, niewielkich piwnicznych okienek, stanowi�cych prawdziwy koci raj. Ma�y opowiada� o tym kiedy�, strasznie podekscytowany. Mn�stwo p�ek, za�om�w, wyst�p�w, zakamark�w. Zawsze znajdzie si� miejsce, aby gdzie� si� wcisn��, ukry� lub czmychn��. Wspania�a sprawa. Oczywi�cie miejsce to mia�o swoich kocich lokator�w, z kt�rymi Fagas i jego znajomkowie z miasta toczyli nieustanne potyczki. Takie rozr�by bywa�y niemal zawsze bardzo g�o�ne, ale brutalno�ci w nich tyle, co kot nap�aka�. Wi�c je�eli cokolwiek z�ego sta�o si� Ma�emu, to raczej nie tutaj. Przed kamienic� bawi�o si� kilkoro dzieci. Wystarczaj�co ma�ych, by mnie nie zaczepia�. Przespacerowa�em si� wzd�u� piwnicznych okienek, z nosem przyci�ni�tym do ziemi. Oczywi�cie czeka�a na mnie ca�a kakofonia zapach�w. Ludzie, samochody, �mieci, chemikalia, psy. I koty. Mn�stwo kot�w. Kilka nawet zna�em z w�chni�cia. Chwil� trwa�o nim z�apa�em trop Ma�ego. Nie by� �wie�y, wygl�da�o na to, �e Fagas m�wi� prawd�. Dziwne. Trop nie prowadzi� do piwnic. Ucieka� w lewo, w kierunku starej fabryki. - Ty, pies - przekaza� kto� zza mnie. - Czego tu? Spojrza�em. Z piwnicznego okna wygl�da� kot. Czy raczej kocisko. By� du�y i pr�gowany na szaro, jak wi�kszo�� piwnicznik�w. W�sy mia� poszarpane, a futro zmierzwione. Wygl�da�, jakby �wie�o zdoby� do�wiadczenia w spuszczaniu �omotu. Albo raczej do�wiadczenia wymieni�. - Szukam kogo�. Takiego ma�ego, szarego, pr�gowanego. Z krzywym ogonem. Podobno by� tu wczoraj. - Nie by�o, pies - piwnicznik przeci�gn�� si�. - Tacy jak ty tutaj nie przychodz�. Zw�aszcza mali. Z krzywymi ogonami. Nie dam si� sprowokowa�. - Szukam kota, nie psa. Kota. - A czym ci podpad�? Nie wstyd ci szuka� ma�ego? Za�atw to ze mn� skoro masz jaki� problem. Okaza�em anielsk� cierpliwo��. Ca�e worki i kontenery anielskiej cierpliwo�ci. - To m�j kumpel. Zagin��. Mo�e wpad� w tarapaty. Chc� go znale��. - A co ty jeste�? Pies? Czy kot? Pobieg�em dalej. Szkoda mi by�o kolejnej chwili na dyskusj�. Kot szukaj�cy rozr�by, to kot nawet mniej u�yteczny ni� zwykle. Za kamienic� by� zapuszczony ogr�d, pe�en nie skoszonej, wysokiej trawy. Z kilku miejsc wystawa�y uschni�te kikuty owocowych drzew. Sprawdzi�em je. Kilku znajomych odwiedzi�o te miejsca, ale ani �ladu Ma�ego. Wr�ci�em na trop. Gdy bieg�em wzd�u� resztek ogrodzenia starej fabryki, moja uwag� przyci�gn�� jaskrawy, czerwony punkt, �migaj�cy po otoczeniu. Wygl�da� jak niewielki owad, ale wiedzia�em, �e �aden owad nie jest w stanie porusza� si� tak raptownie. Widzia�em co� takiego wcze�niej. Wska�nik laserowy. Szczeniak, mieszkaj�cy w domku naprzeciwko, bardzo lubi� si� tym bawi�. Zainstalowa� sobie lornetk� i uwielbia� anga�owa� uwag� Fagasa. Wieczorami, gdy Podopiecznych nie by�o w domu, lata� czerwon� kropk� laserowego wska�nika po pokojach, a Fagas �ciga� j� z amokiem w oczach. Na razie na koncie mia� dwa wazony, talerz, kilka kieliszk�w i butelk� czekoladowego likieru. Oczywi�cie te fanty posz�y na nasze wsp�lne konto, gdy odbierali�my OPD od Podopiecznego. Pr�bowa�em wyt�umaczy� temu uparciuchowi, co pr�buje z�apa�, ale on... ... rany, pr�bowali�cie kiedy� wyja�ni� kotu, co to takiego laser? Rozumiecie, dlaczego spr�bowa�em tylko raz. Pr�dzej nauczy�bym si� pilotowa� prom kosmiczny. Ogonem. Trop skr�ci� ku jednej ze zrujnowanych hal fabryki. Wygl�da�o na to, �e Ma�y gdzie� si� spieszy�. Wbieg�em mi�dzy mury i ostro�nie, staraj�c si� unika� rozbitego szk�a, kluczy�em za zapachem. Tutaj by�o nieco trudniej. Pod �cianami pi�trzy�o si� mn�stwo �mieci, a i innych zapach�w mi nie oszcz�dzono. Zapo�yczony od nas, ps�w, zwyczaj znaczenia kolejnych zdobyczy chyba trwale zosta� przej�ty przez ludzi. Dziwi�o mnie tylko, ze zdobyczami bywa�y przewa�nie krzaki, latarnie albo bramy starych kamienic. C�, pewnie z czasem zwyczaj przeniesie si� tak�e na inne zdobycze cywilizacji. Chocia� akurat Podopiecznego zaznaczaj�cego �wie�o kupiony telewizor nie bardzo mog�em sobie wyobrazi�. Obaj z pewno�ci� by si� zdziwili... Ma�y kluczy� po ca�ym, wielkim pomieszczeniu. Ogl�da� po kilka razy te same zakamarki i metalowy z�om pi�trz�cy si� tu i �wdzie. Po kolejnej rundzie przez pl�tanin� grat�w zacz��em przeklina� koci� ciekawo��. W dziejach �wiata napyta�a ona sporo z�ego, co starano si� zr�cznie zatuszowa�. Ciekawe czy komu� przysz�o do g�owy, �e ta nieszcz�sna Pandora, kt�r� gremialnie wycieraj� sobie buzie, pewnikiem opr�cz puszki dosta�a od bog�w Olimpu kota. Mog� si� za�o�y�, �e wiem, kto t� puszk� otworzy�. Pewnie my�la�, �e w �rodku s� sardynki. Trop obra� wreszcie jaki� konkretny kierunek, w g��b kompleksu fabryki. Min��em pogr��one w mroku przybud�wki hali, przeszed�em obok wielkich metalowych maszyn, rdzewiej�cych pod go�ym niebem. Wtedy poczu�em obcy zapach. Ludzki zapach. Do��czy� do tropu Ma�ego, zapewne �ledzi� go lub szed� tu� za nim. To by� z�y zapach. Uwieraj�cy, gorzkawy, budz�cy niemi�e skojarzenia. Przypomina� nieco weterynarza, niech imi� jego b�dzie przekl�te - i to niezale�nie od tego, �e zawsze chce mojego dobra. To jednak nie by�o wszystko. Zapach ni�s� ze sob� powa�n�, acz nieuchwytn� gro�b�. Z tych trudnych do uzasadnienia, ale niepodwa�alnych przyczyn. Trop Ma�ego urywa� si� w k�cie mi�dzy odrapanymi �cianami, przydeptany �ladami obcego. Jasne jak s�o�ce. Cz�owiek musia� go tu zap�dzi�, a nast�pnie z�apa�. I zabra�. Bezradnie okr�ci�em si� wok�. Teraz zmartwi�em si� na powa�nie. Ludzie na og� ignoruj� ma�e koty. Doro�li znaczy, bo dzieciakom zdarza si� gania� rozmaite zwierzaki, w najlepszym razie z zamiarem przytulenia. Gdy jednak zajmuje si� tym doros�y, to mo�e stanowi� przyczynek do jak najciemniejszych my�li. Zaskomla�em, licz�c, �e Ma�y mnie us�yszy. W odpowiedzi dobieg� mnie jedynie odleg�y szum wiatru w koronach drzew. Bez zastanowienia ruszy�em tropem cz�owieka. Poprzez plac po�rodku starej fabryki poprowadzi� mnie do drugiego ogrodzenia. Prosto przed zaniedbany budynek mieszkalny. Na nier�wnej tablicy grubym p�dzlem kto� krzywo wymalowa� TEREN PRYWATNY. Przecisn��em si� przez dziur� w ogrodzeniu, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi na napis. Co innego, gdyby podobny tekst wysika� pod p�otem Wa�niak, dra�liwy wilczarz s�siad�w. Ale taka tabliczka? Kto by tam si� przejmowa�. Szed�em od nawietrznej, wi�c nie od razu z�apa�em nosem to, co wisia�o w powietrzu. Sam wygl�d budynku powinien sporo podpowiedzie�. To by�o co� przypominaj�cego dwupi�trow� will� o p�askim dachu. S�dz�c po architektonicznej formie, wcale nie tak� star�. Owszem, niemi�osiernie odrapan�, odart� z rynien, z oknami w wi�kszo�ci bez futryn, zabitymi spr�chnia�ymi deskami - lecz nie starsz� od reszty zrujnowanej fabryki. Widywa�em ju� podobne budowle. Podopieczny by� fanem horror�w, a ja cz�sto towarzyszy�em mu podczas ogl�dania telewizji. Wyci�gni�ty na kanapie, oparty o jego kolana ziewa�em szeroko obserwuj�c ekran, gdy on truchla� ze strachu. Zazwyczaj w chwilach, kiedy bohater filmu mia� wej�� do budynku, wygl�daj�cego jak ten przede mn�. Chyba teraz zrozumia�em te filmy. Co� by�o wewn�trz. Przyczajone i cierpliwe. Poci�gn��em nosem i a� kichn��em. Paskudny zapach. Niebezpiecze�stwo. Pu�apka. Zagro�enie. Mia�em wra�enie, �e cienie w za�omach mur�w pog��bi�y si� na moment. Zupe�nie jak na tych durnych filmach. Zatrzyma�em si�, potem zrobi�em rund� w k�ko. Zaskomli�em. Powinienem stamt�d zmyka�, przyprowadzi� podopiecznego, nie pakowa� si� w niebezpiecze�stwo sam. W labiryncie zapach�w spowijaj�cych otoczenie wychwyci�em wo� Ma�ego. Wyobrazi�em sobie zabiedzonego kociaka, zawleczonego w nieznane miejsce, zamkni�tego w klatce albo jeszcze gorzej. Ruszy�em naprz�d. Ka�dy pies ma sw�j honor. No dobra, niekt�re malutki, ale to te� zobowi�zuje. B�d� ostro�ny, obieca�em sobie solennie. Tylko zajrz�. Mo�e Ma�y jest gdzie� w pobli�u. Jego jako� te� uwa�a�em za co� w rodzaju Podopiecznego. Wprawdzie by� tylko kotem, ale w ko�cu niczym sobie na to nie zas�u�y�. Nie jego wina, po prostu. Na wszelki wypadek okr��y�em budynek. Z ka�dej strony wygl�da� na r�wnie odrapany. Podszed�em do po�upanych, pozbawionych barierki schod�w, kt�re prowadzi�y pod jedyne drzwi wej�ciowe. By�y du�e, na oko ci�kie - i uchylone. Z wn�trza pachnia�o wieloma rzeczami. G��wnie strachem wielu istot. Kot�w, ps�w, ptak�w. Ludzi nie. By� tam te� metal, spr�chnia�e drewno i namokni�ty tynk. I mn�stwo chemii w powietrzu - alkaloidy, narkotyki, jakie� oparte na hormonach �wi�stwa. Przebieg�y mnie ciarki. Szczekn��em w szczelin�. Z labiryntu pustych pomieszcze� odpowiedzia�o mi echo. Wyda�o mi si�, �e kto� odszczekn��, z oddali. Albo z wyt�umionego pomieszczenia. Kto� zatupota�, wbiegaj�c po schodach. Pod�oga skrzypn�a kilka razy, potem zapad�a cisza. Niedobrze. Z zaskoczeniem odkry�em, �e w powietrzu czu� m�j w�asny strach. Dobrze, �e nie by�o ze mn� nikogo z kumpli. Kulka i Hipis p�kliby ze �miechu, a Serdel natychmiast rozpapla� wszystkim znajomym. Napar�em na drzwi, otworzy�y si� oczywi�cie ze zgrzytem. Wewn�trz by�o ciemno, co jednak nie przeszkadza�o mi zbytnio. Gorzej, �e wzros�a zar�wno ilo�� przemieszanych zapach�w, jak i ich intensywno��. Przez chwil� mia�em wra�enie, �e straci�em w�ch. Kichn��em raz i drugi. Nie pomog�o. Z lewej us�ysza�em miaukni�cie. Musia�o dobiega� sk�d� z ko�ca korytarza, na kt�rego pocz�tku sta�em. Niedaleko - ot, skromne kilka metr�w ode mnie. Podszed�em tam. Debalans, niedobrze. Powinienem by� wykaza� wi�cej zainteresowania tymi horrorami. Chyba nie by�y do ko�ca takie g�upie. Kto� wyskoczy� zza mnie, przewr�ci� i przycisn�� do nosa zimn�, mokr� gaz�. Nim zd��y�em porz�dnie wierzgn��, okropny zapach wwierci� mi si� w m�zg. Ten sukinkot potraktowa� mnie chloro.... KONIEC ROZDZIA�U II. Nie otworzy�em oczu. Najpierw uruchomi�em nos. Pokr�ci�em nim, zaci�gn��em si� g��boko. To by� b��d. W drogach oddechowych mia�em mn�stwo jakiego� chemicznego �wi�stwa. Kichn��em - nic nie da�o si� na to poradzi�. Delikatnie zastrzyg�em uszami. Wok� by�o cicho. Mniej wi�cej cicho - gdzie� na granicy wra�liwo�ci czai�y si� jakie� szelesty i jakby znajome odg�osy. Nos by� nadal bezu�yteczny, wi�c rozchyli�em ostro�nie powieki. Le�a�em na boku, przyci�ni�ty do g�adkiej p�aszczyzny jakiego� sto�u. Co� - chyba sk�rzane pasy - ca�kowicie mnie unieruchamia�o. Nie mog�em te� ruszy� g�ow�. Mog�em tylko patrze� przed siebie, na odarta z tynku �cian� piwnicy, pod kt�r� wznosi�a si� piramida ustawionych jedna na drugiej klatek. Wi�kszo�� by�a zaj�ta. Koty, ma�e psy, kilka szczur�w. Wszystkie nienaturalnie ciche i spokojne. �y�y, rusza�y si� - ale jako� niemrawo. Dostrzeg�em to ze sporej odleg�o�ci - wida� w stresie zmys�y niebanalnie si� wyostrzaj�. To musia�o by� jakie� laboratorium. �cierp�a mi sk�ra. Laboratorium oznacza eksperymenty i podobne ma�o przyjemne sprawy. W dodatku wygl�da�o na to, �e trafi�o mi si� miejsce w pierwszym rz�dzie. Na g�owie czu�em dotyk ch�odnych przedmiot�w - chyba elektrod do EEG. Przede mn� na tacce le�a� zestaw nieprzyjemnie wygl�daj�cych narz�dzi z chromowanej stali i kilka strzykawek. Wszystkie puste. Cokolwiek mia�o si� ze mn� sta�, jeszcze si� chyba nie rozpocz�o. Czu�em si� zbyt dobrze. Chocia� raczej dziwnie. Pewnie przez chloroform. Nos nadal szwankowa�. Nie mog�em niczego wyw�szy�. Ale mog�em us�ysze�. Kto� nadchodzi� z prawej. Nie widzia�em go. Strasznie szura� po starym parkiecie gdzie� w korytarzu. Sapa� nieznacznie, chyba co� d�wiga�. W�ciek�em si�. �atwo mi to przysz�o. W�ciek�em si� na zimno, na spokojnie, zaciskaj�c szcz�ki. Ktokolwiek to jest, ma dzisiaj pecha, du�ego pecha. Nie jest Podopiecznym. Dopiero przed dopieczeniem. To on zabra� Ma�ego, pewnie zamkn�� go w jakiej� klatce. By� mo�e skrzywdzi�. Ma problem. Otworzy�y si� jakie� drzwi. Us�ysza�em, �e wszed�. Zamkn��em oczy. Ostudzi�em gniew. Wspomnia�em traktat �ci�gni�ty Podopiecznemu z szafki nocnej. Autor - jaki� Minamoto - pisa� tak ciekawie, �e zrezygnowa�em z pogryzienia ok�adek. Tylko ob�lini�em na znak aplauzu. Teraz schowa�em swoj� nienawi�� i ukry�em emocje. Nieznacznym ruchem g�owy zsun��em elektrody. Uda�em nadal nieprzytomnego. - Jak si� czujecie ch�opaki? - rzuci� cz�owiek w powietrze. - Zdrowi? �ywi? Doktor si� cieszy. Pog�aska� mnie po boku. - Moje przepustki do Nobla. Moje obligacje s�awy. Nie bola�o, mam nadziej�? Poprawi� mi elektrody na g�owie. Nie otworzy�em oczu, ale jego r�ce wyda�y mi si� okropnie wielkie. - O, powiniene� si� ju� obudzi�, malutki - chyba spojrza� na ekrany EEG. Ja mu dam malutkiego. �aden ze mnie dog, ale pitbull skin�w spod baru "Kotwica" ostatnio wdrapa� si� na ogrodzenie, gdy go goni�em. - A co z twoim koleg�? - obszed� m�j stolik i zaj�� si� kim�, kogo nie mog�em zobaczy�. Odezwa� si� stamt�d warkot i ze�lone szczekni�cie. Brzmia�y znajomo. - No, nie denerwuj si�. Jeste� teraz du�ym, zdrowym psem, wi�c powiniene� si� cieszy�. - Zaraz przenios� was do apartament�w pod �cian� i troch� tam pomieszkacie. Nied�ugo czeka nas podr�, kongres naukowy ju� za tydzie�. Skoncentrowa�em si�. - To ja, Albert - przekaza�em za siebie. - Kto� ty? W odpowiedzi nadp�yn�a fala rado�ci. - Albercik, Albercik! To ja, Strucelek... Poznajesz? Poznajesz...? Ma�y. �y�. Nic mu si� nie sta�o. Ucieszy�em si� i to nawet podw�jnie. By� blisko, wi�c ucieczka mog�a okaza� si� du�o �atwiejsza. - Spok�j - przekaza�em. - B�d� got�w. Wiejemy st�d. Cz�owiek zn�w podszed� do mnie. Jedn� d�oni� przycisn�� mnie do sto�u, a drug� zacz�� odpina� wi꿹ce mnie pasy. R�ce mia� naprawd� wielkie i bardzo silne. Bardzo, bardzo silne. Gdy zdj�� ze mnie ostatnia elektrod�, bez wysi�ku podni�s� mnie za kark i ruszy� ku klatkom. Nadal czu�em si� dziwnie, ale da�em mu najwy�ej p�torej sekundy spokoju. Zwin��em si� wp� i zatopi�em - czy raczej pr�bowa�em zatopi� - z�by w jego ramieniu. Ku swojemu zaskoczeniu nie zdo�a�em odpowiednio szeroko rozewrze� pyska. Waln��em nosem w grubo podgumowana r�kawic� i oklap�em na moment, zupe�nie og�upia�y. - No, ma�y, nie stawiaj si�. Nerwy mi pu�ci�y. Na �lepo wyci�gn��em �apy i spr�bowa�em si�gn�� za r�kawic� swoim t�pymi pazurami. - Miaaaaaauuuuu!!! - wrzasn��em, gdy wesz�y jak w mas�o. Wielki Przewodniku co ja wygaduj�! Podzia�a�o. M�j prze�ladowca bluzn�� zupe�nie nienaukowymi wyzwiskami i strz�sn�� mnie na pod�og�. Przekr�ci�em si� w locie i opad�em mi�kko na cztery �apy. W pierwszej chwili chcia�em rzuci� mu si� do gard�a, ale jedno spojrzenie zachwia�o moja pewno�ci� siebie. By� wielki, dwa - trzy razy wi�kszy od Podopiecznego. Wielki i z�y. Spojrza� na mnie oczami ukrytymi za szk�em okular�w. - O� ty.... - wycedzi� wykrzywiaj�c twarz. W u�amku sekundy zmieni�em plan. Za nim, przykuty do �ciany kr�tkim �a�cuchem sta� zabiedzony wilczur. Obserwowa� pilnie ca�� akcj�. Skoczy�em do niego, przekazuj�c w locie - Bracie! Ten kretyn pokaza� mi z�by. Zatka�o mnie. - Bracie! - powt�rzy�em l�duj�c tu� przed nim. Ale by� wielki. Du�o wi�kszy ode mnie. Czy ten cz�owiek eksperymentowa� z hormonem wzrostu?? - Bracie! Za�atwmy tego drania! By� wyg�odzony, przem�czony. Ale nadal patrzy� na mnie pow�tpiewaj�co. - My? - przekaza� szybko, skacz�c spojrzeniem za mnie. Cz�owiek w�a�nie rusza� na nas. - A zreszt�... Je�eli masz jaki� plan, lepiej wprowad� go w �ycie szybko... Zastanowi�em si� b�yskawicznie. I nic. Nie mia�em �adnego planu. Ale on mia� obro�� zamkni�t� metalowym ko�kiem. Wskoczy�em mu na grzbiet i wyci�gn��em j� z�bami. Warkn�� g�o�no i pokaza� z�by. Cz�owiek p�ynnie zmieni� wektor ruchu i rzuci� si� do drzwi. Przelatywa� przez nie ju� z wielkim psem wczepionym w tyln� cz�� spodni. Twardziel, trzeba mu przyzna�. Wrzeszcze� o pomoc zacz�� dopiero na zewn�trz budynku. Ale i naiwniak. W starej fabryce pr�dzej spotka�by Marsjan. Zamiast wrzeszcze� powinien skoncentrowa� si� na biegu. Do cywilizacji by�o st�d jakie� pi�� minut sprintu. Bezpo�rednie zagro�enie min�o, wi�c zn�w dopad�o mnie to dziwne uczucie. I porazi�y zaskakuj�ce rozmiary zar�wno mebli jak i samego pomieszczenia. Podszed�em do sto�u, na kt�rym wcze�niej le�a�em. Zdawa� si� si�ga� sufitu. W�tpi�em, czy w og�le potrafi� na niego wskoczy�. Wskoczy�em. Szkoda, �e Phoenix Suns nie rekrutuj� do psiego sk�adu. By�bym gwiazd�. Michaelem Jordanem psiej koszyk�wki... I zamar�em. Na drugim stole le�a�em ja! M�g�bym si� oszukiwa�, �e jestem szczuplejszy, smuklejszy, bardziej wysportowany - ale nie mia�o to sensu. To by�em ja, wielki mieszaniec o bia�awej sier�ci, skr�powany sk�rzanymi pasami. Ja le��cy unios�em g�ow� i spojrza�em na mnie. - Cze��, cze�� Albercik... to ja, poznajesz? To ja, Strucelek... Spojrza�em w d�, na �apy. By�y smuk�e, drobne, szare i pr�gowane. Z ko�c�w wychyla�y si� zakrzywione, ostre pazurki. Wielki Przewodniku, by�em kotem! KONIEC ROZDZIA�U III. Nios�em si� do domu. Znaczy - Ma�y mnie ni�s�. Ma�y, czyli ja... zreszt� niewa�ne. Nie by�em w stanie i�� - wy by�cie byli? Mia�em wra�enie - nie, nadziej�, �e to jaki� koszmar wywo�any nie�wie�ym kotletem zw�dzonym z patelni. By�em kotem, kotem... Dlaczego kotem? Wola�bym ju� marchewk�. Albo jakim� owadem. Albo kaczk�... Nie, powiedzia�em sobie, gdy przewieszony przez grzbiet mnie, znaczy Ma�ego, dostrzeg�em, �e jeste�my niemal w domu. Nie poddam si�. Skoro da�o si� zrobi� to raz - na pewno da si� powt�rzy� - w druga stron�. Chc� z powrotem by� psem. By� sob�. Poznawa� �wiat nosem, a nie par� oczu a la Carl Zeiss, kt�re mo�e i dzia�aj� �wietnie, ale dobrze oddaj� tylko suchy, bezwonny, wyprany z pe�niejszej informacji obraz... Zeskoczy�em na ziemi� i podrepta�em u boku Ma�ego. To si� musi uda�. Gdy ten ca�y Doktor wr�ci do starej fabryki, zagoni� tam Ma�ego i zmusimy go do odkr�cenia sztuczki. Nie mia�em poj�cia jak to zrobimy, ale co� wymy�l�. P�ki co jednak, postanowi�em dopilnowa� Ma�ego w moim ciele, �eby nie paln�� czego� g�upiego i nie zrujnowa� mi dobrej opinii... Zaledwie to pomy�la�em, Ma�y ruszy� ze szczekaniem ku jakiemu� kotu, przemykaj�cemu si� przez jezdni�. To by� jeden z piwnicznik�w, chyba Spokojny, znany szerzej jako Narkoman. Gdy dostrzeg� biegn�cego Ma�ego, przyspieszy� i p�ynnym susem przesadzi� p�torametrowy p�ot, znikaj�c w ogrodzie za nim. Ma�y oczywi�cie poszed� w jego �lady, ale nie by� ju� kotem. Odbi� si� mocno, waln�� �bem w ogrodzenie, wpad� mi�dzy trzy blaszane kosze i przewr�ci� je. Ha�as zrobi� si� straszliwy. Potem jeszcze spot�nia�, gdy Ma�y p�aczliwie zawy� z b�lu, a cz�� ps�w z naszej ulicy zawt�rowa�a. Jeden z nich, kurduplowaty Azor, podbieg�, aby obw�cha� poszkodowanego. Nie zd��y� - widok psa poderwa� Ma�ego na nogi. Dr�c pazurami dar� na bujnym trawniku, przera�ony kot - czy te� pies - poszed� jak przecinak w kierunku domu. Azor s�usznie pomy�la�, �e si� go przestraszy�. Na pewno wszystkim rozpapla. Chyba utrzymanie mojej dobrej opinii oka�e si� t� trudniejsz� cz�ci� planu. W domu Ma�y pr�bowa� wcisn�� psie cia�o w sw�j ulubiony, wypoczynkowy kosz. Nie wysz�o. Po kilku energicznych pr�bach wiklinowy kojec, kt�ry najlepsze lata mia� ju� za sob�, podda� si� z trzaskiem. Ma�y wolno wsta�, spojrza� na swoje dzie�o i �a�o�nie zaskomli�. W�a�ciwie nie wiem, dlaczego si� martwi� - w ko�cu to ja nie mia�em gdzie spa�. W polu widzenia pojawi� si� zaciekawiony zamieszaniem Fagas. - Czo�em, Strucel - przekaza�. - Ju� zaczyna�em si� o ciebie... tego, no... martwi� - zerkn�� na Ma�ego. - Co Pulpet robi z twoim koszem? Pulpet? Pulpet!? Jak oni mnie, debalans, nazywali? Te pozbawione dna pojemniki na jedzenie!? Zje�y�em si�. Pr�bowa�em te� obna�y� z�by i warkn��, ale jak �atwo si� domy�li�, z mizernym efektem. Wiem - to g�upie, �e zak�ada�em z g�ry posiadanie monopolu na obra�liwe przezwiska. - Co? - zapyta� Fagas z niezm�conym spokojem. - Nie nazywaj mnie Pulpet! - napad�em na niego. - Jestem szybki, silny i zgrabny. - Ty owszem, masz jeszcze na to szans� - mrukn�� oboj�tnie. - Ale Albrecht? Sp�jrz na niego. Go�� wyra�nie przedawkowa� kotlety. Rzuci�em si� na niego. Pomys� by� to generalnie nie najlepszy, bo teraz by�em od niego znacznie mniejszy, a on nawet mi�dzy psami mia� opini� zr�cznego rozrabiaki. Ju� gdy by� ma�y, regularnie spuszcza� �omot sforze ps�w pewnej nie lubianej s�siadki Podopiecznej. By�a to wprawdzie tylko czw�rka takich francuskich cosi�w, o rozmiarach wyro�ni�tego chomika - niemniej za trzecim razem szczekliwe p�g��wki nauczy�y si�, �e na widok kota nale�y bez zastanowienia zwiewa�. Teraz Fagas machn�� tylko �ap�, przewracaj�c si� na plecy. Przelecia�em nad nim, r�bn��em bokiem w pod�og� kuchni i po br�zowej terakocie do�lizga�em do �ciany. - Zg�upia�e�, Strucel? - zapyta� podchodz�c do mnie. Wsta�em z trudem, kr�ci�o mi si� w g�owie. - Czego si� na mnie rzucasz? Zacisn��em z�by. - Chcia�em si� z tob�... pobawi� - wycedzi�em. Wiele razy widzia�em, jak Ma�y zaczepia� Fagasa i jak walczyli na niby. M