3618
Szczegóły |
Tytuł |
3618 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3618 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3618 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3618 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tytu�: �Pies czyli kot�
Autor: Grzegorz Wi�niewski
I.
M�czyzna pachnia� czerwono i kolcza�cie.
Nieprzewidywalnie - tak podpowiada� mi m�j nos. I nie
myli� si�. Facet by� wielki, wi�kszy nawet ni� tacy zwykle
bywaj�. Wspiera� sob� s�up latarni, obejmuj�c go ramionami. Z
kieszeni nowiutkiego dresu wystawa�a mu szyjka samotnej
butelki, z tych, kt�re jak karabiny w arsenale zape�nia�y
stojaki w znajduj�cym si� tu� za rogiem barze "Kotwica".
Drug�, opr�nion�, niemrawym kopni�ciem odturla� spod n�g.
Skojarzy�em wiod�c� nut� w bij�cym od niego zapachu -
zawarto�ci� butelki cuchn�� tak, jakby si� jej nie napi�, a
dok�adnie nasmarowa� w celach leczniczych.
Podni�s� g�ow� i spojrza� na mnie, z wyra�nym wysi�kiem
wyostrzaj�c wzrok. S�dz�c po solidnym owalu twarzy, rozmiary
cia�a wepchni�tego w granatowy Nike, wzi�y si� raczej z
poch�aniania t�uszcz�w nasyconych ni� ich spalania.
- I czego�� gapisz...? - wybe�kota�. Spr�bowa� gro�nie
zmarszczy� brwi, przez co zamkn�y mu si� oczy. Z heroizmem
otworzy� je ponownie. - Boj... akcie zaraz rzuc�....
I czy to takie dziwne, �e zawsze uwa�a�em podzia� na
cz�owieka i zwierz� za sztuczny i wydumany?
Zrezygnowa�em z zaliczenia tej latarni, ruszy�em dalej
swoj� drog�. Nie by�em ciekaw co si� stanie, gdy samozwa�czego
Atlasa wreszcie opuszcz� si�y. Pobieg�em do domu zabytkowym
chodnikiem z pokiereszowanego piaskowca. Tym samym, z kt�rego
rozmaici wa�ni ludzie s� tacy dumni, i na kt�rym potem zim�
gremialnie �ami� nogi. Do domu nie by�o daleko. Ot, kilka
w�skich ulic, kt�rymi codziennie biega�em, kilka drzew do
okr��enia, miejsc do zlustrowania. W ko�cu truchtem wpad�em w
znajom� alejk� oznaczon� przybit� na p�ocie tabliczk�
Ogrodowa. Nigdy jej nie wyasfaltowali, pozostawiaj�c
nawierzchni� ze �liskiej, kamiennej kostki, ocienion� teraz
przez rosn�ce przy kraw�nikach stare kasztany. Nie by�a
d�uga. Starcza�o jej zaledwie na cztery domy z ogr�dkami po
ka�dej stronie ulicy. M�j by� trzeci po prawej, pomalowany na
zielono, ze spadzistym dachem, zachowanym mimo przebudowy.
Pobieg�em wzd�u� szpaleru metalowych ogrodze�. Nie
szybciej ni� zwykle, ale i tak podpalany Kordelas my�liwego,
kt�ry mieszka� po drugiej stronie ulicy, zacz�� szczeka� jak
szaleniec. Zupe�nie jakby�my si� nie znali. Z drugiej strony
dziedziczy� pewnie kawa� niez�ej psychozy po swoim
w�a�cicielu. Pokona�em ostatnie metry, przecisn��em przez
domykan� spr�yn� furtk� i pobieg�em na ty�y domu, do
kuchennego wej�cia. By�o otwarte, jak zwykle w ciep�e dni.
Ostro�nie wszed�em i rozejrza�em si�. Kuchnia jak to kuchnia,
na pierwszy rzut oka wida�, �e kosztowa�a wi�cej od
zaparkowanego przed domem samochodu. Pe�no w niej szafek,
szafeczek, szufladek, do kt�rych zagl�da si� tylko w amoku,
powodowanym znikni�ciem czego�, co zawsze by�o na wierzchu.
Ale przynajmniej wygl�da�a �adnie, a miodowy kolor sosny
dodawa� meblom estetycznej klasy.
Przy zastawionej garnkami kuchence krz�ta�a si� posta�
znajomej mi Podopiecznej - m�odej kobiety. Zgrabnej i
szczup�ej, a do tego odzianej w obcis�� sp�dniczk� i bluzk�.
Dawno przesta�o mnie dziwi�, �e zawsze gdy obiera�a poczt�,
feromony bij�ce od listonosza przyprawia�y mnie o kichanie.
Zauwa�y�a mnie.
- Albrecht, jeste� g�odny? - zapyta�a, mieszaj�c na
patelni pikantn� wo�owin� z dodatkowym czosnkiem i kawa�kami
�agodnej papryki. Da�a troch� za du�o pieprzu, pomy�la�em,
smak b�dzie z pewno�ci� przyt�umiony przyprawami..
Nie by�em g�odny, ale oczywi�cie jak zwykle nie mia�o to
znaczenia. Otworzy�a doln� szafk� i wyj�a torb� suchej karmy.
Zupe�nie odruchowo podszed�em do miski w rogu kuchni.
Odg�os gi�tego papieru nie uszed� uwagi Fagasa,
wyci�gni�tego na nas�onecznionym parapecie kuchennego okna.
Czasami wydaje mi si�, �e koci s�uch to mniej wi�cej to samo,
co m�j w�ch. Ale w kwestii jedzenia dzia�a jakby lepiej. Fagas
na przyk�ad, dobre par� kilogram�w nie tylko �ywej wagi,
potrafi po d�wi�ku rozr�ni� potencjalne menu. Wie, czy
dostanie kawa�ek kotleta, szynki, czy boczku. Na szcz�k
otwieranej puszki z Whiskasem w og�le nie otwiera oczu.
Potrafi nawet pozna� czy i w jakim sosie jest proponowane mu
danie - s�odko-kwa�nego nie znosi, to wiem na pewno.
A moje �arcie te� mu smakuje, chocia� zawsze twierdzi, �e
jada je tylko na przeczyszczenie.
- Wi�c jak, zjesz co�? - powt�rzy�a Podopieczna,
pog�adzi�a mnie mi�dzy uszami, po czym podrapa�a po grzbiecie.
Sapn��em bez z�o�ci i oddali�em si� do przedpokoju. Czy oni
nie zdaj� sobie sprawy, �e podobne propozycje s� niemoralne?
Mam w kwestii jedzenia pewne zasady, ale niekt�rzy moi
przyjaciele nie. W efekcie ostatnio kto� omal nie usiad� na
jednym z nich, bior�c go za puf�.
Pocz�apa�em na swoje pos�anie, kawa� grubego koca
roz�cielony w najwa�niejszym miejscu domu - w rogu korytarza
mi�dzy gabinetem i sypialni�. Aneksja tego miejsca swojego
czasu kosztowa�o mnie sporo cierpliwo�ci. Tyle razy
przeci�ga�em pos�anie z kuchni do tego rogu, a� postawi�em na
swoim. Teraz zaledwie zd��y�em z�o�y� pysk na �apach, gdy z
kuchni majestatycznie wymaszerowa� Fagas. To musi by�
strasznie m�cz�ce porusza� si� w taki spos�b, wyci�gaj�c
ko�czyny jak na zawodach gimnastycznych. Nie szkoda tym kotom
�ci�gien?
Fagas oczywi�cie wcale si� tak nie nazywa. Podopieczna
nazywa go Herbertem. Podopieczny oficjalnie te�, ale nie
wtedy, gdy jest sam. Wiem, �e to obra�liwe miano, ale nie
pozbawione przyczyny. Fagas lubi �azi� po biurku
Podopiecznego, zw�aszcza w pobli�u drogich urz�dze�
elektronicznych. A �e wygl�da jak kluczowy element
laboratorium do bada� elektrostatyki, Podopieczny swojego
laptopa naprawia� ju� trzy razy. W zesz�ym tygodniu "Fagas"
wypsn�� mu si� przy Podopiecznej. Ale by�a awantura.
Sam zainteresowany udaje, �e go to w og�le nie obchodzi i
ka�e tytu�owa� si� jakimi� kocimi, trudnymi do przekazania
mli-mli. Ale pewnie to te� ma w nosie.
Mnie komputery kompletnie nie interesuj�. Wol� ksi��ki..
Daj� mn�stwo frajdy jak si� je gryzie.
Ku mojemu zaskoczeniu tym razem Fagas okaza� si� mniej
wynios�y ni� zwykle.
- Al, mam spraw� - przekaza�, zatrzymuj�c si� osiem �ap
przede mn�.
Nie kpi�, nie �ciemnia� jak to mia� w zwyczaju. Chory,
czy co?
- Co jest, Herb? - zapyta�em. S�dz�c po ruchach ogona by�
zaniepokojony.
- Al..., mo�esz mi pom�c?
Opad�aby mi szcz�ka, gdybym nie opiera� jej na �apach. On
prosi o pomoc mnie? Ten balon napompowany but� tak bardzo, �e
komisja techniczna zabroni�aby mu startu w pucharze
Gordona-Bennetta, od kt�rego w moim kierunku p�yn�y wy��cznie
�arty i kpiny? Co si� dzieje z tym �wiatem...
- Co? - to by�a najinteligentniejsza wypowied�, na jak�
by�o mnie sta� w tej sytuacji. �ywa woda na m�yn Jego
Uszczypliwo�ci.
- Cholera, Al - zniecierpliwi� si�. I nie zakpi�. - To
powa�na sprawa. Widzia�e� dzi� Strucla?
- Kogo? Ziutka?
- Tak, Ma�ego.
- Nie - zauwa�y�em z zaskoczeniem. - Nie widzia�em. Od
samego rana.
Strucel. Ziutek. Ma�y. Znaczy kumpel Fagasa po prostu.
Sympatyczny koci przyg�up, kt�rego nawet ja lubi�. Z pocz�tku
regu�y by�y jasne - jeden pies, czyli ja i jeden kot - czyli
Fagas. I tak sobie mieszkali�my pod jednym dachem, bez
jakiego� przera�liwego overkillu. Niestety z jakiego� spaceru
podopieczna przynios�a ma�e, zmokni�te i zabiedzone koci�.
By�o tak g�odne, �e od razu dopad�o najbli�szego jedzenia -
jakiego� ciasta. Podopieczna natychmiast ochrzci�a go Struclem
i tak ze zdrowej proporcji zrobi�o si� nagle dw�ch na jednego.
Z pocz�tku mia�em z tym niez�y zgryz. Gdyby wyr�s� z niego
drugi Fagas, by�oby po mnie. O dziwo jednak kot okaza� si�
sympatyczny i szczery - o ile oczywi�cie wolno mi u�y� tego
s�owa w odniesieniu do kota. Podopieczna go uwielbia,
podopieczny lubi, a Fagas zachowuje si� wzgl�dem niego jak
starszy brat. Ja? C�, ja jestem, powiedzmy, koleg� starszego
brata. Ale naprawd� go lubi�, mimo, �e chwilami wydaje si�
nieco nierozgarni�ty. Zreszt� mo�e jeszcze zrobi� z niego
porz�dnego psa.
- Ja te� nie. - dramatycznie przekaza� Fagas. - Chocia� w
moim przypadku w gr� wchodzi wczorajszy wiecz�r. Rozstali�my
si� pod piwnicami. Ka�dy poszed� w swoj� stron�. Tyle, �e ja
rano wr�ci�em.
- Tam by�a wczoraj jaka� rozr�ba - zauwa�y�em. - Wiem od
Rudego. Kocie sprawy bez w�tpienia, bo kto inny walczy�by tak
zajadle o dost�p do �mietnika.
Fagas naje�y� si� - przepraszam, uni�s� si� honorem.
- Co ty mo�esz o tym wiedzie�, bia�y psie - sarkn��.
Pewnie s�dzi�, �e jest obra�liwy, ale wed�ug mnie po prostu
przedawkowa� Karola Maya. - Nie wiesz, jaka to
odpowiedzialno�� opiekowa� si� rozleg�ym terytorium. Chroni�
przed obcymi. Wizytowa�...
- ... imponowa� panienkom? - wpad�em mu w s�owo.
Zmarszczy� si�, jakby odessa�o mu z g�owy powietrze.
- Wybacz, �e zaj��em ci czas.
Odwr�ci� si�, zadar� �eb i ogon.
- No dobra, Fag... Herb. Przepraszam - wsta�em. - Nie
k���my si�. M�w dalej, co z Ma�ym.
Zacz�� si� oddala�.
- Herbert - zawo�a�em. - Naprawd� mi przykro. Pomog� ci
odnale�� Strucla.
No tak, obra�one koty �atwo nie wybaczaj�. Ruszy�em za
nim, przy kuchni zaszed�em z przodu.
- Pozw�l mi pom�c. - przekaza�em. - Bez ciebie sobie nie
poradz� - wydoby�em z r�kawa ostatniego asa. To zawsze
dzia�a�o. �echtanie. Niezale�nie od tego czy �echta�o si� kota
przez �o��dek, sk�r� czy dum�, taka taktyka przynosi�a
najwi�cej korzy�ci. Wobec stworzenia tak upartego argumenty i
logika by�y bezsilne, dzia�a�o jedynie dogadzanie i
schlebianie. Czasem zabiera�o to sporo czasu, ale ka�dego kota
kiedy� przywiedzie to do kl�ski. Do�� wymieni� proroczy upadek
Konstantynopola, nadwornego kota su�tana Mehmeda II.
Zag�askany na �mier�, oto jak przeci�tny kot chce zej�� tego
�wiata.
Gniew Fagasa te� os�ab�. Albo by�em taki sprytny, albo
naprawd� mu zale�a�o.
- By�em ju� dzisiaj w piwnicach, ale niczego nie
znalaz�em - stwierdzi� ch�odno. - Tw�j nos te� pewnie nie
pomo�e, ale c� szkodzi spr�bowa�.
- Kawa�ek dalej jest stara fabryka. Tam te� pow�sz� -
zaproponowa�em. - A czy jest szansa, �eby� wypyta� o Ma�ego
swoich kumpli z piwnic?
- To nie s� moi kumple, tylko parchate dzikusy, kt�rym
intelekt amputowano zaraz powy�ej umiej�tno�ci defekacji.
- Wypytasz czy nie?
- Wypytam.
Podopieczna wyjrza�a z kuchni i dostrzeg�a nas. W�a�ciwie
dostrzeg�a Fagasa. Szczebiocz�c jak do kretyna, wzi�a go na
r�ce i zacz�a g�aska�, nazywaj�c najlepszym przyjacielem
cz�owieka. Kot rozp�yn�� si� w jej ramionach, cicho zamrucza�.
Jak to debalans jest, �e wystarczy, aby co� by�o puszyste,
mi�kkie i mrucza�o, a od razu awansuje na przyjaciela
cz�owieka? Kt�rego� dnia pojawi� si� prawnicy wyposa�eni w
takie przymioty i ca�y ten �wiat p�jdzie wreszcie z torbami.
Fagas by�by niez�ym prawnikiem - nigdy nie rezygnowa� z
odbierania codziennego przydzia�u pieszczot. Mia�em nadziej�,
�e kt�rego� dnia je przedawkuje. Z przyjemno�ci� urz�dz� mu
detoks.
- P�jd� si� rozejrze� - przekaza�em. Udawa�, �e nie
s�yszy. Spija� pochwa�y z ust Podopiecznej.
Ludzie s� pod tym wzgl�dem strasznie nieefektywni,
pomy�la�em wybiegaj�c truchtem na ulic�. Musz� bardzo si�
napracowa�, aby wymieni� mi�dzy sob� informacje. Nape�ni�
p�uca, zmusi� do drgania struny g�osowe, rozlu�ni� gard�o i
pomagaj�c sobie j�zykiem i z�bami wyartyku�owa� wreszcie to,
co sobie pomy�leli. Przewa�nie zreszt� najpierw m�wi�, a potem
my�l�. Musieli nie�le podpa�� Babce Ewolucji, skoro nie da�a
im zdolno�ci do porozumiewania si� bezpo�rednio - tak jak
czynimy to my. Czasem wydaje si�, �e niekt�rzy z ludzi
potrafi� pewne rzeczy przekazywa�, ale z odbiorem sprawa jest
du�o trudniejsza. �aden z nich nie potrafi tego dokona�.
Opowiadaj� sobie jedynie bajki o telepatii czy postrzeganiu
pozazmys�owym. S� zbyt ograniczeni by tego kiedykolwiek
do�wiadczy�. Oczywi�cie, nasze przekazywanie te� ma wady,
dzia�a na ma�� odleg�o�� i przewa�nie tylko, gdy widzi si�
rozm�wc�. Ale nadal uwa�am je za lepsze.
Zreszt� ilo�� rzeczy, kt�ra umyka ludziom jest doprawdy
zdumiewaj�ca. Na og� pozostaj� �lepi na zagro�enia i
niebezpiecze�stwa. Nie dostrzegaj� wielu z rzeczy, kt�re maj�
nadej�� - ba! nie widz� rzeczy, kt�re dziej� si� wok�. I nie
�ud�my si� - by�o tak zawsze, od kiedy pierwszy cz�owiek
zszed� z drzewa i zacz�y si� numery z narz�dziami i
abstrakcyjnym my�leniem.
Kto� musia� si� nim zaopiekowa�.
I jako� pad�o na nas.
Wiele razy s�ysza�em opowie��, jakoby pierwszy pies
zamieszka� z pierwszym cz�owiekiem z powodu obfito�ci
niedojedzonych kawa�k�w mi�sa i ko�ci. Nie wierzcie w to. To
mit. Miejska legenda. Zgoda, faktycznie by�o takie zwierze,
przywabione ciep�em jaskini i jedzeniem za darmo. Nawet
zosta�o z cz�owiekiem do dzisiaj, doskonal�c swoje
konformistyczne talenty. Ale nie by� to pies. Nie pies.
Czu� w tym wol� Wielkiego Przewodnika. W wyznaczeniu nam
tego zadania - opieki nad cz�owiekiem. Opowiada� o tym
Magister, nawiedzony �lepawy kundel, kt�ry chwali� si�, �e
zwiedzi� p� �wiata ze swoim Podopiecznym. Wed�ug jego s��w
pierwszym tworem Wielkiego Przewodnika by� kot. Ale kiedy
Wielki spojrza� w d�, na swoje dzie�o, zap�aka� gorzko,
poznaj�c w�asne b��dy. Stworzy� istot� pi�kn�, zr�czn�, mi�� w
dotyku - lecz zdoln� do dbania jedynie o w�asne interesy.
Jedzenie, ciep�o, pieszczoty. Trzy filary kociego �ywota.
Rok �ycia z Fagasem w jednym domu nie natchn�� mnie
�adnymi w�tpliwo�ciami co to tej hipotezy.
Wyobra�am sobie, jaki szlag musia� trafi� Wielkiego
Przewodnika, gdy zobaczy�, co stworzy�.
Za to psy wysz�y mu ju� jak nale�y. Ch�tne i zdolne do
przygarni�cia Podopiecznych. Przez wieki towarzyszy�y
cz�owiekowi, pozostaj�c wiernymi do ko�ca. Wielokrotnie
nara�a�o je to na cz�ste konflikty z kotami. Nie mo�na bowiem
odm�wi� futrzakom zr�czno�ci i znajomo�ci szerokiej gamy
socjotechnicznych sztuczek. Jest to o tyle interesuj�ce, �e
Podopieczni na ca�ym �wiecie zabronili ich u�ywania przeciwko
sobie nawzajem, jednocze�nie hoduj�c pod bokiem milutkie i
mrucz�ce dzwoneczki Paw�owa.
Nic zatem dziwnego, �e psy i koty za sob� nie przepadaj�,
prawda?
Na ko�cu naszej ulicy by�y chaszcze, kt�rych nikomu nigdy
nie chcia�o si� wyci��. Przebieg�em wydeptan� pomi�dzy nimi
�cie�k�. Czu�em �lady wielu koleg�w, kt�rzy byli tu przede mn�
- nawet kilku wrog�w, ale teraz nie oni zaprz�tali moje my�li.
Za chaszczami wpad�em na stary asfaltowy chodnik, kt�rego
nitka ci�gn�a si� wzd�u� betonowego ogrodzenia. Po drugiej
stronie ogrodzenia, w wysokich halach, mie�ci�a si� hurtownia
zdrowej �ywno�ci. Dobrze, �e by�em na nawietrznej, bo ja i m�j
nos oszaleliby�my pospo�u z obrzydzenia. Jak co� pachn�cego w
taki spos�b mo�e by� zdrowe?
Dwie ulice i niewielki skwer dalej zaczyna�y si� piwnice.
Oczywi�cie by�o tego wi�cej znacznie wi�cej, �ci�lej - ca�y
dom. Stara, trzypi�trowa kamienica, upstrzona plamami
krusz�cej si� ceg�y, ods�oni�tej przez odpadaj�cy tynk. Brudna
i d�uga, mia�a a� cztery klatki schodowe. Za�amaniami fasady z
dachu, a� do ziemi spe�za�y pokrzywione, przerdzewia�e rynny,
wyra�nie niezdolne do wype�niania swoich funkcji. Na poziomie
ziemi widoczny by� rz�d licznych, niewielkich piwnicznych
okienek, stanowi�cych prawdziwy koci raj. Ma�y opowiada� o tym
kiedy�, strasznie podekscytowany. Mn�stwo p�ek, za�om�w,
wyst�p�w, zakamark�w. Zawsze znajdzie si� miejsce, aby gdzie�
si� wcisn��, ukry� lub czmychn��. Wspania�a sprawa.
Oczywi�cie miejsce to mia�o swoich kocich lokator�w, z
kt�rymi Fagas i jego znajomkowie z miasta toczyli nieustanne
potyczki. Takie rozr�by bywa�y niemal zawsze bardzo g�o�ne,
ale brutalno�ci w nich tyle, co kot nap�aka�. Wi�c je�eli
cokolwiek z�ego sta�o si� Ma�emu, to raczej nie tutaj.
Przed kamienic� bawi�o si� kilkoro dzieci. Wystarczaj�co
ma�ych, by mnie nie zaczepia�. Przespacerowa�em si� wzd�u�
piwnicznych okienek, z nosem przyci�ni�tym do ziemi.
Oczywi�cie czeka�a na mnie ca�a kakofonia zapach�w. Ludzie,
samochody, �mieci, chemikalia, psy. I koty. Mn�stwo kot�w.
Kilka nawet zna�em z w�chni�cia. Chwil� trwa�o nim z�apa�em
trop Ma�ego. Nie by� �wie�y, wygl�da�o na to, �e Fagas m�wi�
prawd�.
Dziwne. Trop nie prowadzi� do piwnic. Ucieka� w lewo, w
kierunku starej fabryki.
- Ty, pies - przekaza� kto� zza mnie. - Czego tu?
Spojrza�em. Z piwnicznego okna wygl�da� kot. Czy raczej
kocisko. By� du�y i pr�gowany na szaro, jak wi�kszo��
piwnicznik�w. W�sy mia� poszarpane, a futro zmierzwione.
Wygl�da�, jakby �wie�o zdoby� do�wiadczenia w spuszczaniu
�omotu. Albo raczej do�wiadczenia wymieni�.
- Szukam kogo�. Takiego ma�ego, szarego, pr�gowanego. Z
krzywym ogonem. Podobno by� tu wczoraj.
- Nie by�o, pies - piwnicznik przeci�gn�� si�. - Tacy jak
ty tutaj nie przychodz�. Zw�aszcza mali. Z krzywymi ogonami.
Nie dam si� sprowokowa�.
- Szukam kota, nie psa. Kota.
- A czym ci podpad�? Nie wstyd ci szuka� ma�ego? Za�atw
to ze mn� skoro masz jaki� problem.
Okaza�em anielsk� cierpliwo��. Ca�e worki i kontenery
anielskiej cierpliwo�ci.
- To m�j kumpel. Zagin��. Mo�e wpad� w tarapaty. Chc� go
znale��.
- A co ty jeste�? Pies? Czy kot?
Pobieg�em dalej. Szkoda mi by�o kolejnej chwili na
dyskusj�. Kot szukaj�cy rozr�by, to kot nawet mniej u�yteczny
ni� zwykle.
Za kamienic� by� zapuszczony ogr�d, pe�en nie skoszonej,
wysokiej trawy. Z kilku miejsc wystawa�y uschni�te kikuty
owocowych drzew. Sprawdzi�em je. Kilku znajomych odwiedzi�o te
miejsca, ale ani �ladu Ma�ego.
Wr�ci�em na trop. Gdy bieg�em wzd�u� resztek ogrodzenia
starej fabryki, moja uwag� przyci�gn�� jaskrawy, czerwony
punkt, �migaj�cy po otoczeniu. Wygl�da� jak niewielki owad,
ale wiedzia�em, �e �aden owad nie jest w stanie porusza� si�
tak raptownie. Widzia�em co� takiego wcze�niej. Wska�nik
laserowy. Szczeniak, mieszkaj�cy w domku naprzeciwko, bardzo
lubi� si� tym bawi�. Zainstalowa� sobie lornetk� i uwielbia�
anga�owa� uwag� Fagasa. Wieczorami, gdy Podopiecznych nie by�o
w domu, lata� czerwon� kropk� laserowego wska�nika po
pokojach, a Fagas �ciga� j� z amokiem w oczach. Na razie na
koncie mia� dwa wazony, talerz, kilka kieliszk�w i butelk�
czekoladowego likieru. Oczywi�cie te fanty posz�y na nasze
wsp�lne konto, gdy odbierali�my OPD od Podopiecznego.
Pr�bowa�em wyt�umaczy� temu uparciuchowi, co pr�buje z�apa�,
ale on...
... rany, pr�bowali�cie kiedy� wyja�ni� kotu, co to
takiego laser?
Rozumiecie, dlaczego spr�bowa�em tylko raz. Pr�dzej
nauczy�bym si� pilotowa� prom kosmiczny. Ogonem.
Trop skr�ci� ku jednej ze zrujnowanych hal fabryki.
Wygl�da�o na to, �e Ma�y gdzie� si� spieszy�. Wbieg�em mi�dzy
mury i ostro�nie, staraj�c si� unika� rozbitego szk�a,
kluczy�em za zapachem. Tutaj by�o nieco trudniej. Pod �cianami
pi�trzy�o si� mn�stwo �mieci, a i innych zapach�w mi nie
oszcz�dzono. Zapo�yczony od nas, ps�w, zwyczaj znaczenia
kolejnych zdobyczy chyba trwale zosta� przej�ty przez ludzi.
Dziwi�o mnie tylko, ze zdobyczami bywa�y przewa�nie krzaki,
latarnie albo bramy starych kamienic. C�, pewnie z czasem
zwyczaj przeniesie si� tak�e na inne zdobycze cywilizacji.
Chocia� akurat Podopiecznego zaznaczaj�cego �wie�o kupiony
telewizor nie bardzo mog�em sobie wyobrazi�. Obaj z pewno�ci�
by si� zdziwili...
Ma�y kluczy� po ca�ym, wielkim pomieszczeniu. Ogl�da� po
kilka razy te same zakamarki i metalowy z�om pi�trz�cy si� tu
i �wdzie. Po kolejnej rundzie przez pl�tanin� grat�w zacz��em
przeklina� koci� ciekawo��. W dziejach �wiata napyta�a ona
sporo z�ego, co starano si� zr�cznie zatuszowa�. Ciekawe czy
komu� przysz�o do g�owy, �e ta nieszcz�sna Pandora, kt�r�
gremialnie wycieraj� sobie buzie, pewnikiem opr�cz puszki
dosta�a od bog�w Olimpu kota. Mog� si� za�o�y�, �e wiem, kto
t� puszk� otworzy�.
Pewnie my�la�, �e w �rodku s� sardynki.
Trop obra� wreszcie jaki� konkretny kierunek, w g��b
kompleksu fabryki. Min��em pogr��one w mroku przybud�wki hali,
przeszed�em obok wielkich metalowych maszyn, rdzewiej�cych pod
go�ym niebem. Wtedy poczu�em obcy zapach. Ludzki zapach.
Do��czy� do tropu Ma�ego, zapewne �ledzi� go lub szed� tu� za
nim. To by� z�y zapach. Uwieraj�cy, gorzkawy, budz�cy niemi�e
skojarzenia. Przypomina� nieco weterynarza, niech imi� jego
b�dzie przekl�te - i to niezale�nie od tego, �e zawsze chce
mojego dobra. To jednak nie by�o wszystko. Zapach ni�s� ze
sob� powa�n�, acz nieuchwytn� gro�b�. Z tych trudnych do
uzasadnienia, ale niepodwa�alnych przyczyn.
Trop Ma�ego urywa� si� w k�cie mi�dzy odrapanymi
�cianami, przydeptany �ladami obcego. Jasne jak s�o�ce.
Cz�owiek musia� go tu zap�dzi�, a nast�pnie z�apa�. I zabra�.
Bezradnie okr�ci�em si� wok�. Teraz zmartwi�em si� na
powa�nie. Ludzie na og� ignoruj� ma�e koty. Doro�li znaczy,
bo dzieciakom zdarza si� gania� rozmaite zwierzaki, w
najlepszym razie z zamiarem przytulenia. Gdy jednak zajmuje
si� tym doros�y, to mo�e stanowi� przyczynek do jak
najciemniejszych my�li. Zaskomla�em, licz�c, �e Ma�y mnie
us�yszy. W odpowiedzi dobieg� mnie jedynie odleg�y szum wiatru
w koronach drzew.
Bez zastanowienia ruszy�em tropem cz�owieka. Poprzez plac
po�rodku starej fabryki poprowadzi� mnie do drugiego
ogrodzenia. Prosto przed zaniedbany budynek mieszkalny. Na
nier�wnej tablicy grubym p�dzlem kto� krzywo wymalowa� TEREN
PRYWATNY. Przecisn��em si� przez dziur� w ogrodzeniu, nie
zwracaj�c najmniejszej uwagi na napis. Co innego, gdyby
podobny tekst wysika� pod p�otem Wa�niak, dra�liwy wilczarz
s�siad�w. Ale taka tabliczka? Kto by tam si� przejmowa�.
Szed�em od nawietrznej, wi�c nie od razu z�apa�em nosem
to, co wisia�o w powietrzu. Sam wygl�d budynku powinien sporo
podpowiedzie�. To by�o co� przypominaj�cego dwupi�trow� will�
o p�askim dachu. S�dz�c po architektonicznej formie, wcale nie
tak� star�. Owszem, niemi�osiernie odrapan�, odart� z rynien,
z oknami w wi�kszo�ci bez futryn, zabitymi spr�chnia�ymi
deskami - lecz nie starsz� od reszty zrujnowanej fabryki.
Widywa�em ju� podobne budowle. Podopieczny by� fanem horror�w,
a ja cz�sto towarzyszy�em mu podczas ogl�dania telewizji.
Wyci�gni�ty na kanapie, oparty o jego kolana ziewa�em szeroko
obserwuj�c ekran, gdy on truchla� ze strachu. Zazwyczaj w
chwilach, kiedy bohater filmu mia� wej�� do budynku,
wygl�daj�cego jak ten przede mn�.
Chyba teraz zrozumia�em te filmy.
Co� by�o wewn�trz. Przyczajone i cierpliwe. Poci�gn��em
nosem i a� kichn��em. Paskudny zapach. Niebezpiecze�stwo.
Pu�apka. Zagro�enie. Mia�em wra�enie, �e cienie w za�omach
mur�w pog��bi�y si� na moment. Zupe�nie jak na tych durnych
filmach. Zatrzyma�em si�, potem zrobi�em rund� w k�ko.
Zaskomli�em. Powinienem stamt�d zmyka�, przyprowadzi�
podopiecznego, nie pakowa� si� w niebezpiecze�stwo sam.
W labiryncie zapach�w spowijaj�cych otoczenie wychwyci�em
wo� Ma�ego. Wyobrazi�em sobie zabiedzonego kociaka,
zawleczonego w nieznane miejsce, zamkni�tego w klatce albo
jeszcze gorzej.
Ruszy�em naprz�d.
Ka�dy pies ma sw�j honor.
No dobra, niekt�re malutki, ale to te� zobowi�zuje.
B�d� ostro�ny, obieca�em sobie solennie. Tylko zajrz�.
Mo�e Ma�y jest gdzie� w pobli�u. Jego jako� te� uwa�a�em za
co� w rodzaju Podopiecznego. Wprawdzie by� tylko kotem, ale w
ko�cu niczym sobie na to nie zas�u�y�. Nie jego wina, po
prostu.
Na wszelki wypadek okr��y�em budynek. Z ka�dej strony
wygl�da� na r�wnie odrapany. Podszed�em do po�upanych,
pozbawionych barierki schod�w, kt�re prowadzi�y pod jedyne
drzwi wej�ciowe. By�y du�e, na oko ci�kie - i uchylone. Z
wn�trza pachnia�o wieloma rzeczami. G��wnie strachem wielu
istot. Kot�w, ps�w, ptak�w. Ludzi nie. By� tam te� metal,
spr�chnia�e drewno i namokni�ty tynk. I mn�stwo chemii w
powietrzu - alkaloidy, narkotyki, jakie� oparte na hormonach
�wi�stwa. Przebieg�y mnie ciarki.
Szczekn��em w szczelin�. Z labiryntu pustych pomieszcze�
odpowiedzia�o mi echo. Wyda�o mi si�, �e kto� odszczekn��, z
oddali. Albo z wyt�umionego pomieszczenia. Kto� zatupota�,
wbiegaj�c po schodach. Pod�oga skrzypn�a kilka razy, potem
zapad�a cisza. Niedobrze.
Z zaskoczeniem odkry�em, �e w powietrzu czu� m�j w�asny
strach. Dobrze, �e nie by�o ze mn� nikogo z kumpli. Kulka i
Hipis p�kliby ze �miechu, a Serdel natychmiast rozpapla�
wszystkim znajomym. Napar�em na drzwi, otworzy�y si�
oczywi�cie ze zgrzytem.
Wewn�trz by�o ciemno, co jednak nie przeszkadza�o mi
zbytnio. Gorzej, �e wzros�a zar�wno ilo�� przemieszanych
zapach�w, jak i ich intensywno��. Przez chwil� mia�em
wra�enie, �e straci�em w�ch. Kichn��em raz i drugi. Nie
pomog�o.
Z lewej us�ysza�em miaukni�cie. Musia�o dobiega� sk�d� z
ko�ca korytarza, na kt�rego pocz�tku sta�em. Niedaleko - ot,
skromne kilka metr�w ode mnie. Podszed�em tam.
Debalans, niedobrze. Powinienem by� wykaza� wi�cej
zainteresowania tymi horrorami. Chyba nie by�y do ko�ca takie
g�upie. Kto� wyskoczy� zza mnie, przewr�ci� i przycisn�� do
nosa zimn�, mokr� gaz�.
Nim zd��y�em porz�dnie wierzgn��, okropny zapach wwierci�
mi si� w m�zg. Ten sukinkot potraktowa� mnie chloro....
KONIEC ROZDZIA�U
II.
Nie otworzy�em oczu.
Najpierw uruchomi�em nos. Pokr�ci�em nim, zaci�gn��em si�
g��boko. To by� b��d. W drogach oddechowych mia�em mn�stwo
jakiego� chemicznego �wi�stwa. Kichn��em - nic nie da�o si� na
to poradzi�.
Delikatnie zastrzyg�em uszami.
Wok� by�o cicho. Mniej wi�cej cicho - gdzie� na granicy
wra�liwo�ci czai�y si� jakie� szelesty i jakby znajome
odg�osy. Nos by� nadal bezu�yteczny, wi�c rozchyli�em
ostro�nie powieki.
Le�a�em na boku, przyci�ni�ty do g�adkiej p�aszczyzny
jakiego� sto�u. Co� - chyba sk�rzane pasy - ca�kowicie mnie
unieruchamia�o. Nie mog�em te� ruszy� g�ow�. Mog�em tylko
patrze� przed siebie, na odarta z tynku �cian� piwnicy, pod
kt�r� wznosi�a si� piramida ustawionych jedna na drugiej
klatek. Wi�kszo�� by�a zaj�ta. Koty, ma�e psy, kilka szczur�w.
Wszystkie nienaturalnie ciche i spokojne. �y�y, rusza�y si� -
ale jako� niemrawo. Dostrzeg�em to ze sporej odleg�o�ci -
wida� w stresie zmys�y niebanalnie si� wyostrzaj�.
To musia�o by� jakie� laboratorium. �cierp�a mi sk�ra.
Laboratorium oznacza eksperymenty i podobne ma�o przyjemne
sprawy. W dodatku wygl�da�o na to, �e trafi�o mi si� miejsce w
pierwszym rz�dzie. Na g�owie czu�em dotyk ch�odnych
przedmiot�w - chyba elektrod do EEG. Przede mn� na tacce le�a�
zestaw nieprzyjemnie wygl�daj�cych narz�dzi z chromowanej
stali i kilka strzykawek. Wszystkie puste. Cokolwiek mia�o si�
ze mn� sta�, jeszcze si� chyba nie rozpocz�o. Czu�em si� zbyt
dobrze. Chocia� raczej dziwnie. Pewnie przez chloroform. Nos
nadal szwankowa�. Nie mog�em niczego wyw�szy�.
Ale mog�em us�ysze�.
Kto� nadchodzi� z prawej. Nie widzia�em go. Strasznie
szura� po starym parkiecie gdzie� w korytarzu. Sapa�
nieznacznie, chyba co� d�wiga�. W�ciek�em si�. �atwo mi to
przysz�o. W�ciek�em si� na zimno, na spokojnie, zaciskaj�c
szcz�ki. Ktokolwiek to jest, ma dzisiaj pecha, du�ego pecha.
Nie jest Podopiecznym. Dopiero przed dopieczeniem.
To on zabra� Ma�ego, pewnie zamkn�� go w jakiej� klatce.
By� mo�e skrzywdzi�. Ma problem.
Otworzy�y si� jakie� drzwi. Us�ysza�em, �e wszed�.
Zamkn��em oczy. Ostudzi�em gniew. Wspomnia�em traktat
�ci�gni�ty Podopiecznemu z szafki nocnej. Autor - jaki�
Minamoto - pisa� tak ciekawie, �e zrezygnowa�em z pogryzienia
ok�adek. Tylko ob�lini�em na znak aplauzu. Teraz schowa�em
swoj� nienawi�� i ukry�em emocje. Nieznacznym ruchem g�owy
zsun��em elektrody. Uda�em nadal nieprzytomnego.
- Jak si� czujecie ch�opaki? - rzuci� cz�owiek w
powietrze. - Zdrowi? �ywi? Doktor si� cieszy.
Pog�aska� mnie po boku.
- Moje przepustki do Nobla. Moje obligacje s�awy. Nie
bola�o, mam nadziej�?
Poprawi� mi elektrody na g�owie. Nie otworzy�em oczu, ale
jego r�ce wyda�y mi si� okropnie wielkie.
- O, powiniene� si� ju� obudzi�, malutki - chyba spojrza�
na ekrany EEG.
Ja mu dam malutkiego. �aden ze mnie dog, ale pitbull
skin�w spod baru "Kotwica" ostatnio wdrapa� si� na ogrodzenie,
gdy go goni�em.
- A co z twoim koleg�? - obszed� m�j stolik i zaj�� si�
kim�, kogo nie mog�em zobaczy�. Odezwa� si� stamt�d warkot i
ze�lone szczekni�cie. Brzmia�y znajomo. - No, nie denerwuj
si�. Jeste� teraz du�ym, zdrowym psem, wi�c powiniene� si�
cieszy�.
- Zaraz przenios� was do apartament�w pod �cian� i troch�
tam pomieszkacie. Nied�ugo czeka nas podr�, kongres naukowy
ju� za tydzie�.
Skoncentrowa�em si�.
- To ja, Albert - przekaza�em za siebie. - Kto� ty?
W odpowiedzi nadp�yn�a fala rado�ci.
- Albercik, Albercik! To ja, Strucelek... Poznajesz?
Poznajesz...?
Ma�y. �y�. Nic mu si� nie sta�o. Ucieszy�em si� i to
nawet podw�jnie. By� blisko, wi�c ucieczka mog�a okaza� si�
du�o �atwiejsza.
- Spok�j - przekaza�em. - B�d� got�w. Wiejemy st�d.
Cz�owiek zn�w podszed� do mnie. Jedn� d�oni� przycisn��
mnie do sto�u, a drug� zacz�� odpina� wi꿹ce mnie pasy. R�ce
mia� naprawd� wielkie i bardzo silne. Bardzo, bardzo silne.
Gdy zdj�� ze mnie ostatnia elektrod�, bez wysi�ku podni�s�
mnie za kark i ruszy� ku klatkom. Nadal czu�em si� dziwnie,
ale da�em mu najwy�ej p�torej sekundy spokoju.
Zwin��em si� wp� i zatopi�em - czy raczej pr�bowa�em
zatopi� - z�by w jego ramieniu. Ku swojemu zaskoczeniu nie
zdo�a�em odpowiednio szeroko rozewrze� pyska. Waln��em nosem w
grubo podgumowana r�kawic� i oklap�em na moment, zupe�nie
og�upia�y.
- No, ma�y, nie stawiaj si�.
Nerwy mi pu�ci�y. Na �lepo wyci�gn��em �apy i spr�bowa�em
si�gn�� za r�kawic� swoim t�pymi pazurami.
- Miaaaaaauuuuu!!! - wrzasn��em, gdy wesz�y jak w mas�o.
Wielki Przewodniku co ja wygaduj�!
Podzia�a�o. M�j prze�ladowca bluzn�� zupe�nie
nienaukowymi wyzwiskami i strz�sn�� mnie na pod�og�.
Przekr�ci�em si� w locie i opad�em mi�kko na cztery �apy. W
pierwszej chwili chcia�em rzuci� mu si� do gard�a, ale jedno
spojrzenie zachwia�o moja pewno�ci� siebie. By� wielki, dwa -
trzy razy wi�kszy od Podopiecznego. Wielki i z�y. Spojrza� na
mnie oczami ukrytymi za szk�em okular�w.
- O� ty.... - wycedzi� wykrzywiaj�c twarz.
W u�amku sekundy zmieni�em plan. Za nim, przykuty do
�ciany kr�tkim �a�cuchem sta� zabiedzony wilczur. Obserwowa�
pilnie ca�� akcj�. Skoczy�em do niego, przekazuj�c w locie -
Bracie!
Ten kretyn pokaza� mi z�by. Zatka�o mnie.
- Bracie! - powt�rzy�em l�duj�c tu� przed nim. Ale by�
wielki. Du�o wi�kszy ode mnie. Czy ten cz�owiek
eksperymentowa� z hormonem wzrostu?? - Bracie! Za�atwmy tego
drania!
By� wyg�odzony, przem�czony. Ale nadal patrzy� na mnie
pow�tpiewaj�co.
- My? - przekaza� szybko, skacz�c spojrzeniem za mnie.
Cz�owiek w�a�nie rusza� na nas. - A zreszt�... Je�eli masz
jaki� plan, lepiej wprowad� go w �ycie szybko...
Zastanowi�em si� b�yskawicznie.
I nic.
Nie mia�em �adnego planu.
Ale on mia� obro�� zamkni�t� metalowym ko�kiem.
Wskoczy�em mu na grzbiet i wyci�gn��em j� z�bami. Warkn��
g�o�no i pokaza� z�by.
Cz�owiek p�ynnie zmieni� wektor ruchu i rzuci� si� do
drzwi. Przelatywa� przez nie ju� z wielkim psem wczepionym w
tyln� cz�� spodni. Twardziel, trzeba mu przyzna�. Wrzeszcze�
o pomoc zacz�� dopiero na zewn�trz budynku. Ale i naiwniak. W
starej fabryce pr�dzej spotka�by Marsjan. Zamiast wrzeszcze�
powinien skoncentrowa� si� na biegu. Do cywilizacji by�o st�d
jakie� pi�� minut sprintu.
Bezpo�rednie zagro�enie min�o, wi�c zn�w dopad�o mnie to
dziwne uczucie. I porazi�y zaskakuj�ce rozmiary zar�wno mebli
jak i samego pomieszczenia. Podszed�em do sto�u, na kt�rym
wcze�niej le�a�em. Zdawa� si� si�ga� sufitu. W�tpi�em, czy w
og�le potrafi� na niego wskoczy�.
Wskoczy�em. Szkoda, �e Phoenix Suns nie rekrutuj� do
psiego sk�adu. By�bym gwiazd�. Michaelem Jordanem psiej
koszyk�wki...
I zamar�em.
Na drugim stole le�a�em ja! M�g�bym si� oszukiwa�, �e
jestem szczuplejszy, smuklejszy, bardziej wysportowany - ale
nie mia�o to sensu. To by�em ja, wielki mieszaniec o bia�awej
sier�ci, skr�powany sk�rzanymi pasami. Ja le��cy unios�em
g�ow� i spojrza�em na mnie.
- Cze��, cze�� Albercik... to ja, poznajesz? To ja,
Strucelek...
Spojrza�em w d�, na �apy. By�y smuk�e, drobne, szare i
pr�gowane. Z ko�c�w wychyla�y si� zakrzywione, ostre pazurki.
Wielki Przewodniku, by�em kotem!
KONIEC ROZDZIA�U
III.
Nios�em si� do domu. Znaczy - Ma�y mnie ni�s�. Ma�y,
czyli ja... zreszt� niewa�ne.
Nie by�em w stanie i�� - wy by�cie byli? Mia�em wra�enie
- nie, nadziej�, �e to jaki� koszmar wywo�any nie�wie�ym
kotletem zw�dzonym z patelni. By�em kotem, kotem... Dlaczego
kotem? Wola�bym ju� marchewk�. Albo jakim� owadem. Albo
kaczk�...
Nie, powiedzia�em sobie, gdy przewieszony przez grzbiet
mnie, znaczy Ma�ego, dostrzeg�em, �e jeste�my niemal w domu.
Nie poddam si�. Skoro da�o si� zrobi� to raz - na pewno da si�
powt�rzy� - w druga stron�. Chc� z powrotem by� psem. By�
sob�. Poznawa� �wiat nosem, a nie par� oczu a la Carl Zeiss,
kt�re mo�e i dzia�aj� �wietnie, ale dobrze oddaj� tylko suchy,
bezwonny, wyprany z pe�niejszej informacji obraz...
Zeskoczy�em na ziemi� i podrepta�em u boku Ma�ego.
To si� musi uda�. Gdy ten ca�y Doktor wr�ci do starej
fabryki, zagoni� tam Ma�ego i zmusimy go do odkr�cenia
sztuczki. Nie mia�em poj�cia jak to zrobimy, ale co� wymy�l�.
P�ki co jednak, postanowi�em dopilnowa� Ma�ego w moim ciele,
�eby nie paln�� czego� g�upiego i nie zrujnowa� mi dobrej
opinii...
Zaledwie to pomy�la�em, Ma�y ruszy� ze szczekaniem ku
jakiemu� kotu, przemykaj�cemu si� przez jezdni�. To by� jeden
z piwnicznik�w, chyba Spokojny, znany szerzej jako Narkoman.
Gdy dostrzeg� biegn�cego Ma�ego, przyspieszy� i p�ynnym susem
przesadzi� p�torametrowy p�ot, znikaj�c w ogrodzie za nim.
Ma�y oczywi�cie poszed� w jego �lady, ale nie by� ju� kotem.
Odbi� si� mocno, waln�� �bem w ogrodzenie, wpad� mi�dzy trzy
blaszane kosze i przewr�ci� je. Ha�as zrobi� si� straszliwy.
Potem jeszcze spot�nia�, gdy Ma�y p�aczliwie zawy� z b�lu, a
cz�� ps�w z naszej ulicy zawt�rowa�a.
Jeden z nich, kurduplowaty Azor, podbieg�, aby obw�cha�
poszkodowanego. Nie zd��y� - widok psa poderwa� Ma�ego na
nogi. Dr�c pazurami dar� na bujnym trawniku, przera�ony kot -
czy te� pies - poszed� jak przecinak w kierunku domu. Azor
s�usznie pomy�la�, �e si� go przestraszy�. Na pewno wszystkim
rozpapla.
Chyba utrzymanie mojej dobrej opinii oka�e si� t�
trudniejsz� cz�ci� planu.
W domu Ma�y pr�bowa� wcisn�� psie cia�o w sw�j ulubiony,
wypoczynkowy kosz. Nie wysz�o. Po kilku energicznych pr�bach
wiklinowy kojec, kt�ry najlepsze lata mia� ju� za sob�, podda�
si� z trzaskiem. Ma�y wolno wsta�, spojrza� na swoje dzie�o i
�a�o�nie zaskomli�. W�a�ciwie nie wiem, dlaczego si� martwi� -
w ko�cu to ja nie mia�em gdzie spa�.
W polu widzenia pojawi� si� zaciekawiony zamieszaniem
Fagas.
- Czo�em, Strucel - przekaza�. - Ju� zaczyna�em si� o
ciebie... tego, no... martwi� - zerkn�� na Ma�ego. - Co Pulpet
robi z twoim koszem?
Pulpet? Pulpet!? Jak oni mnie, debalans, nazywali? Te
pozbawione dna pojemniki na jedzenie!?
Zje�y�em si�. Pr�bowa�em te� obna�y� z�by i warkn��, ale
jak �atwo si� domy�li�, z mizernym efektem. Wiem - to g�upie,
�e zak�ada�em z g�ry posiadanie monopolu na obra�liwe
przezwiska.
- Co? - zapyta� Fagas z niezm�conym spokojem.
- Nie nazywaj mnie Pulpet! - napad�em na niego. - Jestem
szybki, silny i zgrabny.
- Ty owszem, masz jeszcze na to szans� - mrukn��
oboj�tnie. - Ale Albrecht? Sp�jrz na niego. Go�� wyra�nie
przedawkowa� kotlety.
Rzuci�em si� na niego. Pomys� by� to generalnie nie
najlepszy, bo teraz by�em od niego znacznie mniejszy, a on
nawet mi�dzy psami mia� opini� zr�cznego rozrabiaki. Ju� gdy
by� ma�y, regularnie spuszcza� �omot sforze ps�w pewnej nie
lubianej s�siadki Podopiecznej. By�a to wprawdzie tylko
czw�rka takich francuskich cosi�w, o rozmiarach wyro�ni�tego
chomika - niemniej za trzecim razem szczekliwe p�g��wki
nauczy�y si�, �e na widok kota nale�y bez zastanowienia
zwiewa�. Teraz Fagas machn�� tylko �ap�, przewracaj�c si� na
plecy. Przelecia�em nad nim, r�bn��em bokiem w pod�og� kuchni
i po br�zowej terakocie do�lizga�em do �ciany.
- Zg�upia�e�, Strucel? - zapyta� podchodz�c do mnie.
Wsta�em z trudem, kr�ci�o mi si� w g�owie. - Czego si� na mnie
rzucasz?
Zacisn��em z�by.
- Chcia�em si� z tob�... pobawi� - wycedzi�em. Wiele razy
widzia�em, jak Ma�y zaczepia� Fagasa i jak walczyli na niby.
M