3615
Szczegóły |
Tytuł |
3615 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3615 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3615 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3615 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
GRAHAM MASTERTON
PODPALACZE LUDZI T.1
(PRZE�O�Y�: JANUSZ WOJDECKI)
SCAN-DAL
Zesp� Opery San Diego
wsp�lnie z firm� Mander Promotions
ma zaszczyt zaprosi�
na Wiecz�r Galowy
po�wi�cony Operowym Ho�dom dla Ryszarda Wagnera
Teatr Miejski San Diego, Second Avenue przy A Street 21 czerwca, godzina 21.00
str�j wieczorowy
ROZDZIA� 1
Gdyby Bob Tuggey bodaj przez moment przypu�ci�, �e dziewczyna w czerwonej kowbojskiej koszuli w krat� i z jasnoczerwonym kanistrem w r�ku sz�a przez parking w zamiarze spalenia si� �ywcem, by�by w jednej chwili rzuci� �opatk� do nak�adania hamburger�w, przeskoczy� przez kontuar i wybieg� z restauracji tak szybko, jak tylko pozwoli�aby mu na to lekkop�ci�ka budowa cia�a.
Zajmowa� miejsce przy oknie w kuchni, by� wi�c prawdopodobnie pierwsz� osob� u McDonalda z Rosecrans Street, kt�ra j� dostrzeg�a. I jak na ironi� - prawdopodobnie jedyn�, kt�ra dysponowa�a dostatecznym do�wiadczeniem, by zda� sobie spraw�, i� co� jest z ni� nie w porz�dku, mimo �e u�miecha�a si� i wymachiwa�a kanistrem tak, jak gdyby to by� koszyczek polnych kwiatk�w.
Wiele lat temu Bob Tuggey pracowa� jako ni�szy urz�dnik w biurze Williama Truehearta, zast�pcy szefa misji dyplomatycznej w Wietnamie Po�udniowym. P�nym wieczorem pewnego czerwcowego dnia 1963 roku, kiedy to kupiwszy u swego krawca w Cholon p� tuzina sportowych koszul wraca� samochodem do ambasady, w identyczny spos�b wymachuj�c kanistrem zaszed� mu drog� buddyjski mnich. A-tisket, a-tasket.
Nieco dalej jego valiant natrafi� na przeszkod� w postaci przesuwaj�cego si� ulic� d�ugiego konwoju wojskowego i podczas gdy Bob siedzia� w samochodzie, pal�c papierosa i s�uchaj�c zespo�u Peter, Paul and Mary, w odleg�o�ci niespe�na trzydziestu metr�w mnich wszed� na kraw�nik, skropi� sobie obficie g�ow� mieni�c� si� wszystkimi kolorami t�czy benzyn� i zapali� zapa�k�.
Odpowied� zna wiatr, wiej�cy poprzez �wiat...
Bob nigdy nie zapomnia� delikatnego odg�osu wybuchu zapalonej benzyny, wiruj�cych p�atk�w tl�cej si� szaty i maluj�cego si� na stopniowo czerniej�cej twarzy mnicha spokoju. S�ycha� by�o wrzaski, odg�osy k��tni, dzwonki rower�w, lecz nikt nie zawo�a� o pomoc. Bob wyskoczy� z samochodu, ci�gn�c za sob� z zamiarem zduszenia ognia turystyczny koc, lecz trzej inni mnisi wytrwale odpychali go ko�cistymi d�o�mi, p�ki ich brat, w dalszym ci�gu p�on�c, nie run�� na ziemi� ju� poza zasi�giem wszelkiej pomocy, chyba �e tej pochodz�cej od Buddy.
Bob zgi�� si� wp� przy kraw�niku i pod przydymionym niebosk�onem zwymiotowa� rozbe�tanymi kawa�kami kurcz�cia i sk�rkami od pomidor�w. Po dzi� dzie� Odpowied� zna wiatr przyprawia�o go o skurcz �o��dka.
Kiedy dziewczyna ukaza�a si� w zasi�gu wzroku Boba, by� mo�e i odezwa� si� w jego pami�ci jaki� malutki dzwoneczek. Lecz z pewno�ci� nie by�o w niej nic takiego, co mog�oby mu nasun�� skojarzenie z protestuj�cym mnichem buddyjskim. By�a filigranow� blondynk�, a jej zaczesane do ty�u w�osy przywodzi�y mu na pami�� Doris Day. Do kowbojskiej koszuli nosi�a szeroki pas z garbowanej sk�ry i dopasowane levisy.
- Cztery �wier�funtowce zamawiam - zawo�a�a Sally, lnianow�osa kierowniczka.
Bob zerwa� papierowe opakowania i wepchn�� hamburgery do grilla. Za oknem dziewczyna znajdowa�a si� ju� w po�owie parkingu, w dalszym ci�gu wymachuj�c kanistrem, a za ni� ta�czy� jej skulony cie�. S�o�ce przez kr�tk� chwil� b�ysn�o w czerwonej emalii.
Bob mia� nadwag� i zaawansowan� �ysin�. By� zdecydowanie najstarszym pracownikiem McDonalda z Rosecrans Street. Gdy lewym okiem spogl�da� w kierunku zachodnim, prawe patrzy�o na p�noc - p�nocny zach�d. Lecz ca�a m�odzie� przepada�a za nim i nazywa�a Wujciem Tugiem. W przysz�ym tygodniu ko�czy� pi��dziesi�t jeden lat i uroczysto�� t� mia� obchodzi� samotnie. Po tym jak William Trueheart opu�ci� Sajgon, Bob obsuwa� si� z jednego szczebla rz�dowej kariery urz�dniczej na drugi, z jednego szarego biura do drugiego, od jednej do drugiej czarnej kawy. Zacz�� pi�, z regu�y butelk� ricarda dziennie, czasem wi�cej. Dni pe�ne mlecznobia�ych ob�ok�w i smaku any�u. Pewnego deszczowego popo�udnia we Francji w ciasnym mieszkaniu w Domaine de la Ronce spr�bowa� pope�ni� samob�jstwo, odkr�caj�c kurek. Bo i c� by�o warte �ycie bez �adnych widok�w na przysz�o��, bez pieni�dzy i bez czyjego� towarzystwa, nie licz�c podpalanego boksera o za�linionym pysku, kt�ry nie potrafi� si� powstrzyma� od gryzienia mebli.
Uratowa� Boba jedynie smr�d gazu, kt�ry (w po��czeniu z �o��dkiem pe�nym ricarda) przyprawi� go o niezno�ny zawr�t g�owy i md�o�ci. Wyszed� na chwil� z domu odetchn�� �wie�ym powietrzem. Absurdalne - w samym �rodku pope�niania samob�jstwa, ale nie mia� ochoty umiera� odczuwaj�c md�o�ci. Gdy go nie by�o w domu, gaz w kuchni wybuchn��, przyprawiaj�c psa o g�uchot�. Konsjer�ka by�a w�ciek�a i ca�ymi godzinami chodzi�a za nim z wrzaskiem.
- Ty idioto! Wydaje ci si�, �e wysadzi� w�asne mieszkanie w powietrze to taki �wietny dowcip?
- �e co? - odpowiada� za ka�dym razem. On r�wnie� og�uch�, ale tylko chwilowo. Dziewczyna w dalszym ci�gu posuwa�a si� w kierunku drugiego ko�ca parkingu. Dr�enie rozgrzanego powietrza sprawia�o, i� wygl�da�o to tak, jak gdyby st�pa�a po tafli przejrzystego jak kryszta� jeziora. Na dworze by�o przesz�o pi��dziesi�t stopni, co w San Diego nie zdarza�o si� cz�sto. Kierowa�a si� na drugi kraniec parkingu, nios�c w r�ku co�, co by�o bez w�tpienia kanistrem, a s�dz�c z tego, jak powoli si� ko�ysa�o, kanistrem wype�nionym benzyn�. Ale dok�d go nios�a? Po tamtej stronie parkingu nie parkowa� ani jeden samoch�d, r�wnie� �adnego pojazdu nie by�o wida� na szosie.
Bob odwr�ci� na drug� stron� �wier�funtowce i przyj�� dwa specjalne zam�wienia na cheeseburgery.
- Sally... s� filety! - zawo�a� Gino, kt�ry pracowa� obok niego i ca�y sk�ada� si� z imponuj�cej grdyki i przystrzy�onych brzytw� czarnych baczk�w.
Dziewczyna za� przest�pi�a przez rz�d kolczastych krzew�w, oddzielaj�cych jedn� cze�� parkingu od drugiej.
- Wujciu Tug, gdzie s� te �wier�funtowce? - zwr�ci�a si� do� Sally.
Bob opu�ci� wzrok. By�y ju� prawie gotowe.
- Trzy kanapki z kurczakiem zamawiam - zawo�a�a Marianna.
- S� big maki - powiedzia� Gino.
- Dwa cheeseburgery zamawiam - rzek� Doyle.
Bob zn�w podni�s� oczy i ujrza�, �e dziewczyna wci�� si� oddala. By�a teraz prawdopodobnie jakie� sto pi��dziesi�t metr�w od restauracji. Nie mia� poj�cia, czemu wci�� jej si� przygl�da, lecz znalaz�a si� teraz wraz ze swoim kanistrem, zwalniaj�c kroku i rozgl�daj�c si�, w takiej odleg�o�ci od jakiegokolwiek zaparkowanego pojazdu, jak gdyby zgubi�a drog� lub uzna�a, �e znalaz�a si� wreszcie we w�a�ciwym miejscu.
Skwierczenie �wier�funtowc�w odwr�ci�o na chwil� uwag� Boba. Wyci�gn�� je z grilla i wsadzi� do przygotowanych bu�eczek.
- Cztery maki zamawiam! - zawo�a�a Sally.
Bob postawi� na stole metalow� tack� z �wier�funtowcami i czyni�c to ujrza�, jak dziewczyna siada po turecku na betonie. Zmarszczy� brwi, pr�buj�c z wysi�kiem dostosowa� wzrok do odleg�o�ci. Jego oczy nie widzia�y ju� dobrze z daleka. Id�c do kina albo na stadion Jacka Murphy'ego obejrze� mecz Padres�w, zawsze zabiera� ze sob� okulary. Lecz gdy dziewczyna, odkr�caj�c kanister, odwr�ci�a si� nieco bokiem, w jednej chwili poj�� znaczenie tego gestu i dopiero wtedy zadr�a� ze zgrozy, kojarz�c w my�li zdecydowany, p�ynny marsz w nieokre�lonym bli�ej kierunku, a-tisket, a-tasket, z ko�ysz�c� si� czerwon� blaszank� i dostojn� pozycj� siedz�c� oraz przera�aj�cym spokojem, z jakim odkr�ca�a nakr�tk�. S�ysza� pryskanie t�uszczu spod cheeseburger�w i paplanin� skautek. Lecz przed oczyma mia� obraz p�on�cego buddyjskiego mnicha.
- Chryste Panie! - rzek�.
- Wujku Tug? - pytaj�co zmarszczy� brwi Gino.
- Dwa filety zamawiam! - zawo�a�a Sally.
Upu�ci� �opatk�. Z brz�kiem odbi�a si� od grilla i spad�a na pod�og�.
- Hej, Wujciu Tug... - rozpocz�a Sally.
Lecz Bob torowa� ju� sobie drog� pomi�dzy Ginem a Tedem, zawadziwszy po drodze udem o kraw�d� kontuaru. Co� za nim wo�ali, lecz g�osy ich zla�y si� w jego uszach w jeden nierozpoznawalny be�kot.
- Wwwujjjciuuu Tttuuggg...!
Zerwa� ze �ciany jaskrawoczerwon� ga�nic�. �Do gaszenia t�uszcz�w�. O Bo�e! Jego bark zderzy� si� z drzwiami wyj�cia awaryjnego na zapleczu kuchni i Bob wypad� wprost na panuj�cy na dworze upa�, w mcdonaldowskiej czapce na g�owie i powiewaj�cym fartuchu, �ciskaj�c w d�oniach ga�nic�, niczym gracz w rugby zbli�aj�cy si� do bramki.
Okr��y� restauracj�, niezgrabnie przeskakuj�c w biegu nisko zawieszony �a�cuch. �O Bo�e, prosz�, nie pozw�l jej, o Bo�e, prosz�, nie pozw�l!�
Tenis�wki g�o�no klapa�y po rozgrzanym asfalcie. Wzrok mu si� za�mi�. U c h h! - dysza�. Nadwaga, brak kondycji. Uchh!Uchh! Uchh! Us�ysza� cich� eksplozj�, niemal niedos�yszalne p u f f f! oraz krzyk kobiety. Ujrza� pomara�czowy p�omie�, ko�ysz�cy si� w podmuchach �agodnego wiatru niczym p�on�ca flaga. Serce wyskakiwa�o mu z piersi, roz�arzone powietrze parzy�o p�uca. Lecz w nast�pnej chwili ju� wpada� z trzaskiem pomi�dzy wysuszone na wi�r krzaki, oddzielaj�ce dwie cz�ci parkingu, i oto by�a i ona, siedz�c dok�adnie naprzeciwko niego, ca�a w p�omieniach.
W dalszym ci�gu nogi mia�a skrzy�owane po turecku, lecz tu��w utrzymywa� si� sztywno w pionie. Zgarbi�a plecy i r�koma obj�a z ca�ej si�y uda. Mocno zacisn�a powieki - nikt nie ma dostatecznie silnej woli, by spali� si� z otwartymi oczyma. Jej blond w�osy zd��y�y ju� sczernie�, tysi�ce koniuszk�w tli�o si� pomara�czowym blaskiem niczym p�on�ca miot�a. Musia�a wi�ksz� cz�� benzyny wyla� na siebie z przodu, gdy� ca�e jej �ono stanowi�o gniazdo hucz�cych p�omieni.
- Trzymaj si�! - wrzasn�� na ni� Bob, cho� nie mia� poj�cia po co. �upn�� ga�nic� o beton, a� zacz�a tryska� pian�. Skierowa� strumie� prosto na jej twarz, potem na nogi i nie przestawa� polewa� j� pian�, p�ki nie zosta� zd�awiony ostatni p�omyk. Pozosta�a tylko piana, para, oleisty dym i przyt�aczaj�cy sw�d palonego cia�a.
Z pasa�u handlowego bieg�o w jego kierunku pi�� czy sze�� os�b. Jakie� dzieci p�aka�y, a kobieta krzycza�a:
- O Bo�e, o Bo�e!
- Wezwijcie pogotowie! - rykn�� Bob o krok od histerii. �lina pryska�a mu z ust. - Wezwijcie pieprzone pogotowie!
Ci�ko dysz�c i s�aniaj�c si� na nogach, odwr�ci� si�, by popatrze� na dziewczyn�. W dalszym ci�gu zachowywa�a pozycj� siedz�c�, cho� w�osy mia�a zupe�nie spalone, a twarz uczernion� jak w�drowny komediant. Dr�a�a pod wp�ywem szoku i b�lu. Sk�ra na grzbietach jej d�oni by�a przepalona na wylot i wida� by�o nagie ko�ci.
- Ju� dobrze - powiedzia� do niej Bob. Mia� do�� rozs�dku, by jej nie dotyka�. - Tylko sied� spokojnie, staraj si� nie porusza�. Karetka jest w drodze.
- Ty sukinsynu! - wyszepta�a. - Ty sukinsynu! Dlaczego nie da�e� mi sp�on��?
- Wszystko w porz�dku - pocieszy� j�. - Nic ci nie b�dzie. Czy chcesz si� po�o�y�?
Wok� zacz�� si� ju� zbiera� szemrz�cy t�umek ciekawskich. Bob us�ysza�, jak jaki� nastolatek m�wi:
- W mord�, kole�, popatrz no tylko na ni�!
- Id�cie sobie st�d, prosz� - za��da� Bob, zataczaj�c �uk sztywnym ramieniem. W oczach mia� �zy. - Ta kobieta cierpi. Mo�e by�cie tak sobie st�d poszli?
Nikt si� nie ruszy�. Kto� nawet przykl�kn�� i zacz�� robi� zdj�cia. Gdy za� Bob spojrza� za siebie na dziewczyn�, ta rozci�gn�a sp�kane szkar�atne wargi w grymasie nienawi�ci. Wpatrywa�a si� w niego takim wzrokiem, jak gdyby chcia�a go przekl��.
- Sukinsyn! - powt�rzy�a. Potem zakas�a�a raz i drugi i nagle zwymiotowa�a sobie na gors, kt�ry pokry� si� krwi�, poczernia�ymi skrawkami p�uc i nie spalonymi resztkami benzyny. Dygocz�c przewr�ci�a si� na bok, po czym ju� le�a�a spokojnie. Bob nigdy nie mia� zapomnie� odg�osu, jaki wyda�a jej bezw�osa czaszka uderzaj�c o beton.
Dziwacznie ugi�wszy kolana, po�o�y� ga�nic� na ziemi. Nad brzegami rzek Babilonu z�o�y�em moj� ga�nic�. W oddali s�ycha� by�o zawodzenie syreny. Nie wiedzia�, co robi�. Nie mia� poj�cia, co wprawia go w gorszy nastr�j: to, �e pr�bowa� j� uratowa� i mu si� nie uda�o, czy to, �e w og�le pr�bowa� j� uratowa�. Nikt nigdy przedtem nie patrzy� na niego z tak� wrogo�ci�, nikt a nikt. Gdyby wzrok m�g� zabija�, by�by le�a� w tej chwili obok niej, spalony i martwy tak samo jak ona - i tak samo jego dusz� unosi�by wiatr wiej�cy poprzez �wiat, niczym ob�ok dymu.
ROZDZIA� 2
- Czy przyrz�dza� pan kiedy� grunion, panie Denman? - spyta� Waldo.
Lloyd prze�kn�� �yk wina i popatrzy� znad swego zagraconego sekretarzyka.
- Grunion? Nie, nigdy mi nawet nie przysz�o do g�owy, by je�� takie ma�e rybki. A bo co?
- Och, nic. Tyle �e sezon na grunion ko�czy si� trzydziestego sierpnia. Zastanawia�em si�, czy nie powinienem wzi�� dzieciak�w na po��w. K�opot w tym, �e nie wiem, co robi� z grunion, kiedy ju� si� je z�apie.
- Pyta�e� Louisa?
- Louis m�wi, �e nie ma poj�cia.
Lloyd rozpar� si� wygodnie w fotelu kapita�skim.
- Hm... Pami�tasz Charlesa Kuerbisa? Tego agenta od handlu nieruchomo�ciami? By� zawsze pierwszy na pla�y, kiedy pojawia�y si� �awice grunion. Zapyta�em go kiedy�, w jaki spos�b si� je gotuje. Powiedzia�, �e nie wie... daje je swojej �onie. Cokolwiek z nimi robi, zawsze s� �wietne. Zatem zapyta�em jego �on�, ona za� powiedzia�a, �e karmi nimi kota, idzie do sklepu i kupuje jak�� przyzwoit� ryb�.
- Mo�e zabior� je zamiast tego do oceanarium - podda� si� Waldo.
- Czy nie zabiera�e� ich do oceanarium zesz�ym razem?
- Pewnie, i poprzednim razem, i jeszcze poprzednim.
Nie pami�tam, �ebym od trzech lat odwiedzi� dzieci i nie wr�ci� do domu przemokni�ty. Dzieciaki zawsze lubi� siedzie� z przodu. Czu� pan kiedy�, jak jedzie orce z paszczy, panie Denman?
- Pewnie - za�artowa� Lloyd. - Halibutosis. - Przetasowa� stert� rachunk�w i nabi� je na szpikulec. - Do�� na ciebie spojrze�, by raz na zawsze da� sobie spok�j z ma��e�stwem, wiesz?
Waldo potrz�sn�� g�ow�.
- Niech pan nie bierze sobie mojego przypadku do serca, panie Denman. Jest tylko jedna kobieta na �wiecie r�wnie paskudna, co moja Tusha, i jest ni� moja Tusha. Celia jest wprost stworzona dla pana i pan dobrze o tym wie. Jest bystra, �adna i ma klas�. �wietnie si� zna na muzyce. Nie tak jak Tusha. Tusha uwa�a, �e Pavarotti to taki gatunek sera, rozumie pan, co� jak ricotta. Ponadto pan jej nie widzia� na w�asne oczy... jest paskudna.
- To czemu�e�, u diab�a ci�kiego, si� z ni� o�eni�, skoro uwa�asz, �e jest paskudna?
- O nie, niech mnie pan �le nie zrozumie. Od zewn�trz wygl�da wspaniale. D�ugie rz�sy, cudowny u�miech. Du�e niebieskie oczy. Tylko od wewn�trz jest paskudna. Ma doprawdy paskudne wn�trze.
Lloyd wsta� i trzymaj�c w r�ku pusty kieliszek przeszed� z biura do baru. Wyj�� z lod�wki butelk� San Pasqual Chenin Blanc i nala� sobie hojn� miark�. Pozwala� sobie tylko na dwa kieliszki wina w ci�gu ca�ego popo�udnia: w przeciwnym razie, nim jeszcze nastawa�a pora wieczornego otwarcia restauracji, wszystko zaczyna�o si� robi� cokolwiek nierealne.
Spojrza� na zegarek, corum z dukatowego z�ota, kt�ry dosta� w kwietniu od Celii na urodziny. Waldo, ma�tre d'hotel, zawsze wcze�niej przychodzi� do pracy, poniewa� w gruncie rzeczy nie mia� dok�d p�j��. Zwykle rozmawiali, wypijali na sp�k� butelk� wina albo grali w szachy. Reszta obs�ugi doje�d�a�a pojedynczo lub parami przez najbli�sze p� godziny, by przygotowa� si� do otwarcia o sz�stej trzydzie�ci.
Lloyd przemierzy� wzd�u� i wszerz dwudziestosze�cio-stolikow� restauracj�, sprawdzaj�c oddzielnie ka�de nakrycie. �wie�e orchidee, b�yszcz�ca zastawa od Lauffera, serwetki z �ososiowego lnu z�o�one na kszta�t chryzantemy. Niema�o restauracji dopuszcza�o, by obs�uga kelnerska wychodzi�a na przerw� poobiedni� nie nakrywaj�c na nowo sto��w, lecz Lloyd nalega�, by w porze kiedy personel wraca� na nocn� zmian�, lokal sprawia� na nim r�wnie zach�caj�ce wra�enie, co na klientach.
Dla Lloyda miejsce to mia�o wci�� sw�j magiczny urok. Po przepracowaniu jedenastu lat jako rzeczoznawca ubezpieczeniowy w San Diego Marine Trust, szacuj�cy warto�� jacht�w bogaczy, w restauracji tej znalaz� wszystko, czego kiedykolwiek pragn��. Wolno��, niezale�no��, ci�k�, lecz dobrze p�atn� prac�, rozrywk�. Baza Rybna Denmana by�a bezpretensjonaln�, acz stylow� restauracj� da� morskich, o �cianach wy�o�onych wiktoria�sk� boazeri�, z d�bowym parkietem, mahoniowymi skrzyd�ami wentylator�w na suficie oraz zewn�trznym balkonem z widokiem na zatoczk� La Jolla.
Tygodnik �San Diego� zd��y� ju� skomplementowa� Lloyda za jego p�aty p�nocno-zachodniego �ososia z rusztu, podw�dzane w dymie olchowym, jego mahimahi w polewie oraz danie firmowe, przysmak Bazy Rybnej Denmana, kt�ry stanowi�y filety z homara, krewetki, ma��e, udka krab�w i grzyby w gor�cej francuskiej brioszce podawane do zupy rybnej.
Podszed� do rozsuwanych szklanych drzwi prowadz�cych na balkon i otworzy� je. Ciep�y s�onawy wiatr wia� znad wody, a mewy unosi�y si� z krzykiem nad stromym urwiskiem z piaskowca. Opar� si� o drewnian� barierk� i g��boko odetchn�� wieczornym powietrzem. To by�o w�a�nie to. Marzenie si� spe�ni�o. Wszystko by�o tak pociesznie idylliczne, i� czasami u�miecha� si� sam do siebie z bezwstydnym zadowoleniem.
Oto mia� wszystko - a w ka�dym razie prawie wszystko. W�asn� restauracj� w modnym i dochodowym punkcie, dziewczyn�, kt�ra kocha�a si� w nim na zab�j i pragn�a go po�lubi�, bia�e BMW 5 z uzyskanym na specjalne zam�wienie numerem rejestracyjnym RYBKA, po�o�ony niedaleko uniwersytetu dom za pi��set sze��dziesi�t osiem tysi�cy dolar�w, z podgrzewanym basenem, drzewkiem oliwnym oraz czym�, co sprzedawca nieruchomo�ci nazwa� �mo�liwo�ci� widoku� na P�nocne Wybrze�e. Rzeczywisty widok kosztowa�by go trzydzie�ci tysi�cy wi�cej, panorama za� by�a jak na razie poza jego finansowym zasi�giem.
Ale pomy�lcie tylko: jego ojciec by� listonoszem, matka dorabia�a szyciem, a on - prosz�!
W gruncie rzeczy Lloyd nie wygl�da� na restauratora. By� bardzo wysoki i szczup�y, na g�owie stercza� mu wieche� szpakowatej czupryny, a ponadto odznacza� si� w�skim i wydatnym nosem, kt�ry sprawia�, i� matka okre�la�a jego wygl�d jako �dumny�, ojciec za� nazywa� go �cz�owiekiem-otwieraczem do konserw�. Lecz dzisiaj, gdy zbli�a�y si� jego czterdzieste urodziny, wraz ze sw� jasn� opalenizn�, r�wnowag� psychiczn� oraz og�lnie dobrymi stosunkami ze �wiatem sprawia� wra�enie jednocze�nie niefrasobliwego i dystyngowanego. Celia zawsze m�wi�a, �e gdyby Basil Rathbone mia� poczucie humoru i mieszka� w Kalifornii, nazywa�by si� Lloyd Denman.
Odwr�ci� si� i j�� si� przygl�da�, jak Waldo wyk�ada ksi�g� rezerwacji na d�bowym pulpicie przy drzwiach frontowych. Waldo mia� w�osy przylizane do ty�u, przystrzy�ony w�sik a la Flap i przepasany by� szerok� ciemnozielon� szarf�, dzi�ki kt�rej wygl�da� jak przewi�zana wst��k� wielkanocna pisanka. Do klient�w zwraca� si� z niewiarygodnie wprost przesadzonym akcentem francuskim: �Phrosz� t�dy, monsieur... najmocniej przephraszam, madame�, lecz w rzeczywisto�ci nazywa� si� Waldo Slonimsky i by� Litwinem, jedynym pozosta�ym przy �yciu spo�r�d ca�ej rodziny. Czasami Lloyd, spojrzawszy na�, potrafi� dojrze� w jego twarzy wyra�ny obraz pulchnego osieroconego siedmiolatka, kt�ry zosta� sprowadzony do Ameryki tu� przed wybuchem wojny. Waldo o�eni� si�, mia� dzieci, rozwi�d� si� i spotyka� z kilkoma kobietami o takiej samej jak on posturze. �Lecz - my�la� Lloyd - gdy straci si� na zawsze osoby, kt�re kocha�o si� najmocniej, czy� kiedykolwiek mo�na przesta� by� samotnym?�
- Waldo! - zawo�a�. - Pozw�l no tutaj!
Waldo wyszed� na balkon, obci�gaj�c na sobie szarf�.
- Pan czego� sobie �yczy, panie Denman? Lloyd skin�� g�ow�.
- Owszem. Chc�, �eby� przerwa� na kilka minut prac� i przyszed� tutaj popatrze� na zatoczk�.
Waldo przygl�da� si� Lloydowi badawczo, najwyra�niej spi�ty, bez w�tpienia niepokoj�c si�, czy zrobi� wszystko co nale�a�o do jego obowi�zk�w. Sprawdzi� jad�ospisy, uzupe�ni� karty win, zadzwoni� po zast�pstwo dla dw�ch kelnerek, poniewa� zar�wno Angie, jak i Kay zameldowa�y si� telefonicznie jako chore. �Chore, niech je chudy byk - je�li wybaczy mi pan, �e m�wi� po litewsku - pewnie posz�y na surfing�.
Lloyd powiedzia� z zach�t�:
- Odpr� si�, rozejrzyj dooko�a. Co s�dzisz o zatoczce dzi� wieczorem?
Waldo rzuci� na ni� szybkie spojrzenie.
- Dzi� wieczorem? To �adna zatoczka.
- I tylko tyle? Zaledwie �adna?
Waldo zdoby� si� na jeszcze jedno spojrzenie.
- Dzi� wieczorem to cholernie �adna zatoczka. Lloyd roze�mia� si� i po�o�y� mu r�k� na ramieniu.
- Wiesz, Waldo, jaki jest z tob� k�opot?
- Jaki? - zapyta� niepewnie Waldo. - Jaki k�opot?
- Nigdy nie zatrzymasz si� nawet na chwil�, �eby pomy�le�, jaki z ciebie szcz�ciarz.
Waldo najoczywi�ciej w �wiecie nie rozumia�, co Lloyd chce mu przez to powiedzie�. Wzruszy� ramionami, zmi�� w d�oniach �cierk�, kt�rej zawsze u�ywa� do wycierania odcisk�w palc�w z widelc�w i no�y.
- Robi� co mog�, panie Denman. Dobrze pan wie.
- Pewnie, Waldo, pewnie, �e wiem. Ale zamknij tylko oczy, nape�nij p�uca tym wspania�ym powietrzem Pacyfiku i pozw�l odpr�y� si� mi�niom. Mo�e i masz swoje k�opoty z Tush�, ale te� i dwoje wspania�ych dzieci, w�asne mieszkanie i samoch�d, kt�ry jest na dodatek na chodzie, a do tego ca�� fur� ludzi, kt�rzy ci� lubi�.
- C�, to bardzo mi�e z pana strony, panie Denman. Dzi�kuj� panu bardzo.
- Waldo... - rozpocz�� Lloyd �ciskaj�c go za rami�. Ale zda� sobie spraw�, i� nie ma sensu dalej przekonywa�. Wprawi�by go tylko po prostu w jeszcze wi�ksze zak�opotanie.
Waldo podszed� do barierki i popatrzy� na ocean. Teraz, gdy zachodzi�o s�o�ce, La Jolla wraz ze wszystkimi swymi t�ocz�cymi si� restauracjami, sklepikami pe�nymi pami�tek i wypranymi z koloru domami mieszkalnymi by�a pokryta grub� kleist� pow�ok� bursztynowego �wiat�a. Mewy w dalszym ci�gu ko�uj�c krzycza�y wniebog�osy i Waldo przypatrywa� im si� podnosz�c do g�ry podw�jny podbr�dek.
- Wie pan, moja rodzina mieszka�a kiedy� w Falandze nad Ba�tykiem - powiedzia�. - Teraz wydaje si� to takie dawne i odleg�e. M�j dziadek zwyk� zabiera� mnie na spacery brzegiem morza. To �mieszne, nie s�dzi pan, panie Denman? Widz� go teraz tak samo wyra�nie jak kiedy�. Nosi� zawsze d�ugi p�aszcz z szarej we�ny i staro�wiecki czarny filcowy kapelusz.
- Nie ma w tym nic �miesznego - odpar� z u�miechem Lloyd. - Niemal stan�� mi przed oczami jak �ywy.
Waldo z wolna potrz�sn�� g�ow�.
- Dziadek m�wi� mi zawsze, �e kiedy umieramy, nasze dusze zamieniaj� si� w mewy. Unosz� si� i opadaj�. To dlatego mewy maj� takie smutne g�osy. Bez ustanku szukaj� swoich opuszczonych bliskich.
- Zgrabna historyjka - powiedzia� Lloyd. Waldo wytar� oczy d�oni�.
- Kiedy� w ni� wierzy�em. Chyba nawet jeszcze w ni� wierz�. By� mo�e nad brzegiem Ba�tyku m�j dziadek wci�� unosi si� i opada, szukaj�c ch�opca, kt�rego kiedy� zabiera� na spacer. - Wzruszy� ramionami i wreszcie powiedzia�: - Lepiej ju� wr�c�. Jest jeszcze mn�stwo do zrobienia.
Gdy zawraca� do �rodka, Lloyd zauwa�y�, jak wyk�adanymi d�bin� frontowymi drzwiami wchodzi do restauracji dw�ch m�czyzn w tanich garniturach i z niepewn� min� staje w g�szczu doniczkowych ro�lin. Z ca�� pewno�ci� nie przypominali codziennych klient�w Bazy Rybnej, ale nie wygl�dali te� na inspektor�w sanitarnych. Jeden z nich mia� b�yszcz�ce oczy, zapadni�te policzki i by� nie ogolony. Drugi by� p�katy, mia� pogniecione ubranie, zdumiony wyraz twarzy i niesforny kosmyk brunatnych w�os�w na g�owie. Razem sprawiali wra�enie, jak gdyby Jackie Gleason spotka� Jima Belushiego.
Nie ogolony podszed� do Walda i co� do� powiedzia�. Ten przytakn��, po czym potrz�sn�� g�ow�. Nie ogolony rzek� co� jeszcze, potem odwr�ci� si� i skierowa� w stron� balkonu. Obaj m�czy�ni, lawiruj�c mi�dzy stolikami, podeszli wreszcie z r�kami w kieszeniach do w�a�ciciela.
- Czy pan Lloyd Denman? - zapyta� nie ogolony zacinaj�c si� nieznacznie.
- We w�asnej osobie. Czym mog� panom s�u�y�? M�czyzna wyj�� z kieszeni z�ot� odznak�.
- Jestem sier�ant David Houk z komendy policji w San Diego. A to jest, prosz� pana, detektyw Ned Gable.
- Nie chodzi chyba o nie zap�acone mandaty za parkowanie, prawda? - z �artobliwym przestrachem zapyta� Lloyd. - Ca�y ich stos zalega mi w samochodzie. Wiecie, panowie, jak to jest. Praca, praca i nic tylko praca.
- Nie, prosz� pana. Chcieliby�my tylko zada� panu kilka pyta�.
Lloyd widzia�, i� czuj� si� nieswojo.
- O co chodzi? - zapyta�. - Co si� sta�o? Sier�ant Houk odchrz�kn��.
- Zdarzy� si� wypadek, panie Denman - powiedzia�. - W mie�cie, przy Rosecrans Street.
- Wypadek? Jaki wypadek?
- Zgin�a w p�omieniach kobieta. Przed samym wej�ciem do restauracji McDonalda, prosz� pana.
- No c�, to straszne.
- Tak, prosz� pana.
Lloyd czeka� cierpliwie. Nie wiedzia�, co jeszcze m�g�by powiedzie�.
- Zatem zgin�a w p�omieniach kobieta. Co to ma wsp�lnego ze mn�?
- Czy zna pan pani� Celi� Williams? - zapyta� detektyw Gable.
Lloyd by� zaskoczony.
- Oczywi�cie, �e znam pani� Celi� Williams. To moja narzeczona. Teraz jednak znajduje si� w San Francisco, gdzie ma cykl wyk�ad�w na temat muzyki.
- Jest w San Francisco? - spyta� Houk, spogl�daj�c na Gable'a z nie ukrywanym zdziwieniem.
- Oczywi�cie. Wyjecha�a pod koniec tygodnia. Nie spodziewam si� jej wcze�niej ni� w sobot� wieczorem. Dzwoni�a do mnie zesz�ej nocy... zaraz... to musia�a by� dwunasta, wp� do pierwszej.
Sier�ant Houk rozmasowa� wydatny nie ogolony podbr�dek.
- Panie Denman... Nie wiem, jak panu to powiedzie�. Ale wed�ug naszych wiadomo�ci kobiet�, kt�ra dzisiaj zgin�a w p�omieniach przed wej�ciem do McDonalda, by�a pani Celia Williams.
Lloyd przypatrywa� mu si� przez chwil� i wreszcie wybuchn�� �miechem. Sam pomys�, �e Celia mog�a znale�� si� dzi� przed McDonaldem na Rosecrans Street, zaledwie sze�� czy siedem mil od La Jolla, by� w tak oczywisty spos�b absurdalny, �e nawet na chwil� nie wytr�ci� go z r�wnowagi.
- To niemo�liwe, sier�ancie. To zupe�nie niemo�liwe. Celia jest w San Francisco. Dzi� po po�udniu mia�a wyk�ad w O�rodku Sztuki Wykonawczej.
- Czy rozmawia� pan z ni� dzisiaj? - zapyta� detektyw Gable, poci�gn�wszy nosem i wytar�szy go wierzchem d�oni.
- Nie, jeszcze nie. Zwykle dzwoni do mnie oko�o p�nocy, kiedy w restauracji robi si� pusto.
- Czy dzisiejszej nocy spodziewa si� pan jej telefonu?
- Oczywi�cie, �e si� spodziewam. To moja narzeczona. Na pocz�tku wrze�nia mamy zamiar si� pobra�.
Sier�ant Houk si�gn�� do kieszeni pomi�tego garnituru i wyj�� z niej przezroczyst� plastykow� kopert�. Podni�s� j� do g�ry, tak by Lloyd m�g� zobaczy�, co jest w �rodku.
Bia�y portfelik na karty kredytowe, solidnie zw�glony z jednego ko�ca, oraz z�ota bransoletka z amuletami.
- Panie Denman, czy rozpoznaje pan kt�ry� z tych dw�ch przedmiot�w?
Lloyd zawis� wzrokiem na jego ustach.
- Ona jest w San Francisco. Je�li w�tpicie w moje s�owo, mo�ecie do niej zadzwoni�. Zatrzyma�a si� w hotelu Miyako. Prosz� - oto numer!
Drobny skurcz paniki. Zapinka portfela by�a ze z�ota, zaokr�glona, w kszta�cie chi�skiego symbolu yin i yang, taka sama jak zapinka portfelika Celii. I mimo �e nie przygl�da� si� z bliska amuletom, zauwa�y�, i� bransoletka w uderzaj�cy spos�b przypomina te, kt�r� podarowa� Celii, kiedy si� do niego wprowadzi�a... i do kt�rej co miesi�c dok�ada� nowy amulet. Klucz sopranowy - na pami�tk� dnia, kiedy obroni�a prace doktorsk� z muzykologii, domek - kiedy zamieszkali oboje pod numerem 3337 przy North Torrey, oraz serduszko - kiedy jej si� o�wiadczy�.
- Panie Denman - powiedzia� sier�ant Houk z przyprawiaj�c� o rozpacz zawodow� delikatno�ci� - czy nie zechcia�by pan spocz�� i przyjrze� si� tym przedmiotom? Portfel zawiera polis� ubezpieczeniow� i karty kredytowe nale��ce do Celii Jane Williams, a tak�e wizyt�wki z adresem tej restauracji oraz dwie fotografie m�czyzny, kt�rego teraz rozpoznaj� jako pana.
Lloyd rozejrza� si� machinalnie dooko�a, wreszcie przysun�� sobie bambusowe krzese�ko i usiad�. Sier�ant Houk poda� mu portfel, a potem bransoletk� z amuletami. Detektyw Gable odkaszln�� w zak�opotaniu i poci�gn�� nosem.
�To nie mo�e by� prawda - my�la� Lloyd - co� si� pomyli�o, co� si� popl�ta�o. To nie ja, tylko kto� inny. Albo mo�e jeszcze si� nie obudzi�em i to tylko sen. Ale przecie� czuj� podmuchy wiatru. S�ysz� krzyk mew. A tam stoi Waldo, przygl�daj�c mi si� z poblad�� twarz� przez szyb� z przydymionego szk�a, Waldo za� nie patrzy�by na mnie takim wzrokiem, tak l�kliwie i �a�o�nie, gdyby to si� nie dzia�o naprawd�.
Otworzy� portfel. Zajrza� do �rodka. Wyt�aczany znak firmowy g�osi�: F. David, Del Mar. Wiedzia� ju�, �e portfel nale�a� do niej. By� razem z ni� w centrum handlowym na Flower Hill, kiedy go kupi�a. Nie musia� patrze� na karty kredytowe, lecz zrobi� to. Sears, Exxon, American Express. Niezb�dna poza domem.
- Gdzie to zosta�o znalezione? - uda�o mu si� zada� pytanie pozbawionymi czucia wargami.
- Przedmioty te znaleziono przy zw�okach bia�ej kobiety rasy kaukaskiej, wieku lat oko�o dwudziestu dziewi�ciu, na parkingu przylegaj�cym do restauracji McDonalda przy Rosecrans Street, o godzinie jedenastej trzydzie�ci dzi� rano - odpar� Houk.
- Mia�a w�osy blond - doda� Gable, usilnie staraj�c si� by� pomocny i sympatyczny - niebieskie oczy i by�a bardzo �adna. Na sobie mia�a czerwon� koszul� w krat� i b��kitne levisy.
Lloyd nie podnosi� wzroku, tylko raz za razem pociera� kciukiem bia�y grzbiet sk�rzanego portfelika, jak gdyby spodziewaj�c si�, i� pojawi si� na nim tajna wiadomo��.
- Czerwon� koszul� w krat�? - zapyta�.
- W�a�nie. Czerwon� koszul� w krat� i levisy.
- Przed McDonaldem na Rosecrans?
- Dok�adnie tak, prosz� pana.
- Nic nie rozumiem - powiedzia� Lloyd i istotnie nie rozumia�. Tak dalece by� pewien tego, i� Celia jest w San Francisco, �e got�w by� w tej chwili dzwoni� do O�rodka Sztuki Wykonawczej, cho�by nawet mia� j� wyci�gn�� w po�owie wyk�adu na temat odczytywania partytur operowych. Po prostu poprosi� j� do telefonu i zapyta�: �Jeste� tam, w San Francisco, nieprawda�?� I us�ysze�, jak odpowiada: �Ale� tak! Oczywi�cie, �e jestem!�
- Jak pan to powiedzia�? Zgin�a w p�omieniach? Nie �yje?
Sier�ant Houk wci�gn�� policzki, tak i� wydawa�y si� jeszcze bardziej zapadni�te.
- Przykro mi, panie Denman, ale naprawd� wszystko na to wskazuje. To znaczy, wci�� istnieje mo�liwo��, �e to nie jest pani Williams. Kto� m�g� pa�skiej narzeczonej ukra�� portfel. Lecz ja bym na to nie liczy�.
- O czym pan m�wi, u diab�a? - zaprotestowa� Lloyd. - Odlecia�a st�d w niedziel� po po�udniu! Sam osobi�cie odprowadzi�em j� do samolotu! Mia�a wyg�osi� pi�� wyk�ad�w na temat Wagnera i jego techniki operowej i zaraz potem jecha� prosto do domu! Nie ma �adnych powod�w, by wraca�a do San Diego przed sobot�, ja przynajmniej nie widz� ani jednego. Poza tym z pewno�ci� by do mnie zadzwoni�a.
- No c�, musia� by� jaki� motyw - �agodnie rzek� sier�ant Houk. - Szkopu� w tym, �e nie wiemy jeszcze, jaki.
Detektyw Gable doda�:
- Czy nie znajdowa�a si� ostatnio w stanie silnego podniecenia nerwowego? Mo�e ba�a si�, �e nie podo�a tym wyk�adom, albo co� w tym rodzaju? Niekt�rzy ludzie za�amuj� si� bez �adnego ostrze�enia, po prostu trzask-prask i nast�pn� rzecz�, kt�rej si� o nich dowiadujemy, jest to, �e zostawili rodzin� oraz przyjaci� i w�chaj� kwiatki od spodu.
Lloyd z wolna potrz�sn�� g�ow�. Kwiatki od spodu? Nie potrafi� doszuka� si� �adnego sensu w tym, co do niego m�wili. To, �e Celia nie �yje, by�o zupe�nie nie do wiary. W niedziel� rano le�eli obok siebie w ��ku, z dzbankiem �wie�o naparzonej kawy i niedzieln� gazet� w zasi�gu r�ki, a przez a�urowe �aluzje zagl�da�o do �rodka s�o�ce. Opar�a si� na �okciu, z d�oni� zanurzon� w g�stw� spl�tanych blond w�os�w, i powiedzia�a do niego:
- B�dziemy mie� dzieci, prawda?
On za� doko�czy� lektury Cahina & Hobbesa, pochyli� si� do przodu i poca�owa� j� w czo�o.
- Oczywi�cie, �e b�dziemy mieli dzieci. Ch�opaka podobnego do mnie i dziewczynk� podobn� do ciebie.
U�miechn�a si� z rezerw�.
- Dzi�kuj� uprzejmie, jedno dziecko wystarczy.
- Tylko jedno? Ja chcia�bym ca�� dynasti�!
- Jedno w zupe�no�ci wystarczy. Wiesz, mie� dziecko to zupe�nie to samo, co �y� wiecznie.
Lecz nie by�o jej pisane urodzi� dziecka, nikt jej nie da� tej szansy. Oto umar�a, umar�a �mierci�, jak� trudno sobie wyobrazi�, je�li w og�le mo�na. Ani wiecznego �ycia, ani niczego.
�zy pociek�y Lloydowi po policzkach, on za� nie wiedzia� nawet, �e p�acze.
- Kiedy to si� sta�o? - zapyta� pr�buj�c sobie przypomnie�, czy nie do�wiadczy� w ci�gu dnia jakiego� niespotykanego uczucia. Wra�enia jakiego� ch�odu, nag�ego poczucia straty. Ale w porze lunchu oddawa� si� gor�czkowej aktywno�ci, wi�ksz� cz�� popo�udnia sp�dzi� za� nad ksi�gami rachunkowymi. Nie przypomina� sobie niczego poza szale�cz� har�wk� i zastanawianiem si�, w jaki spos�b ograniczy� wydatki na pralni�. Ah Kim podni�s� w�a�nie cen� o dwa centy na obrusie.
- Wygl�da na to, �e obla�a si� benzyn� - powiedzia� Houk. - Co� w rodzaju rytualnego samob�jstwa. Jednemu z kucharzy od McDonalda uda�o si� dobiec do niej z ga�nic�, ale ju� by�o za p�no.
- Zgin�a z w�asnej r�ki?
- Przykro mi, panie Denman, na to w�a�nie wygl�da.
- Nawet nie wiem, co tam robi�a - zaprotestowa� Lloyd. - To znaczy... na mi�o�� bosk�, co ona tam robi�a? Nie by�a zmartwiona ani przygn�biona.
- Przykro mi, panie Denman, doprawdy nie mamy poj�cia. Nie wiemy nawet, jak si� tam dosta�a. Nigdzie w pobli�u nie by�o �adnego prywatnego �rodka lokomocji, kt�rego obecno�ci nie da�oby si� wyt�umaczy�. Nikt te� nie widzia� kobiety z kanistrem benzyny w r�ku jad�cej autobusem.
Lloyd wyci�gn�� chusteczk� i otar� oczy.
- Bo�e, Bo�e, co za okropna strata. Nie mam wprost s��w, by wyrazi�, jak... - Przerwa�. Gard�o mia� zbyt mocno �ci�ni�te i wydawa�o si�, �e wargi odm�wi�y mu pos�usze�stwa. Pope�ni�a samob�jstwo, dokona�a samo-spalenia i nawet nie zada�a sobie trudu, by mu powiedzie�, dlaczego. To bola�o. Nawet nie poprosi�a go o pomoc.
Sier�ant Houk czeka� przez d�ug� chwil�. Pojawi�y si� obie kelnerki i Lloyd widzia�, jak z zaniepokojeniem rozmawiaj� z Waldem, wygl�daj�c co chwila na balkon. Z wahaniem machn�� r�k� w ich kierunku, lecz prawdopodobnie nie zrozumia�y, o co mu chodzi, albo te� by�y zbyt przygn�bione, gdy� nie odpowiedzia�y mu tym samym.
Sier�ant Houk spojrza� na nie przez rami�, potem za� ostro�nie wyj�� Lloydowi z r�k portfel i bransoletk�.
- Otrzyma pan te rzeczy z powrotem tak szybko, jak to tylko b�dzie mo�liwe, panie Denman. Tymczasem chcia�bym pana o co� poprosi�. Nie b�dzie to �atwe, ale trzeba, �eby jutro kto� pojecha� do miasta zidentyfikowa� w kostnicy pozosta�e szcz�tki.
�Pozosta�e szcz�tki - pomy�la� Lloyd. - C� za beznadziejne, sprzeczne ze sob� s�owa. Kiedy dusza opuszcza cia�o, nie pozostaje nic. Nic opr�cz wspomnie�, opr�cz zbiorowiska przedmiot�w. Ubrania, fotografie, g�os, kt�ry przemawia raz za razem z kasety wideo, powtarzany bez ko�ca u�miech�.
- B�dziemy musieli zada� panu jeszcze kilka pyta� - powiedzia� sier�ant Houk. - Usi�ujemy odtworzy� ca�y przebieg zdarzenia minuta po minucie.
Lloyd skin�� g�ow�.
- W porz�dku, rozumiem.
Detektyw Gable po�o�y� mu wsp�czuj�co r�k� na ramieniu.
- Dobrze si� pan czuje? Mo�e odwie�� pana do domu lub dok�dkolwiek?
- Nie... dzi�kuj� - odpar� Lloyd. - Musz� si� zaj�� restauracj�.
Obaj policjanci pozostawili go samego na balkonie i poszli zamieni� kilka s��w z Waldem. W najwi�kszym skr�cie brzmia�y one:
- Miejcie na niego oko, jest jeszcze w szoku.
Potem odjechali. Lloyd przez d�ugi czas siedzia� w samotno�ci, nie�wiadomy tego, �e restauracja nie nape�nia si� go��mi, �e nikt nie wchodzi do �rodka. Waldo umie�ci� na zewn�trz po�piesznie nakre�lony kred� napis: ZAMKNI�TE Z POWODU �A�OBY, Suzie za� wydzwania�a do klient�w, kt�rzy zam�wili stolik, przepraszaj�c i odwo�uj�c rezerwacje oraz obiecuj�c nast�pnym razem koktajle na koszt firmy.
Lloyd wsta� i przechyli� si� przez otaczaj�c� balkon barierk�. Ocean pod jego stopami l�ni� jak roztopiona cyna, z wolna marszcz�c powierzchni�. Mewy zatacza�y w powietrzu kr�gi i krzycza�y wniebog�osy. Lloyd zastanawia� si�, czy kt�ra� z nich nie jest aby Celi�, kr���c� nad zatoczk� La Jolla w poszukiwaniu jego osoby.
Waldo wyszed� na zewn�trz i stan�� w pewnym oddaleniu za jego plecami.
- Dobrze si� pan czuje, panie Denman? - zapyta� wreszcie. - Mo�e si� pan czego� napije?
Lloyd potrz�sn�� g�ow�.
- Nie, dzi�kuj�.
- Chce pan, �ebym odwi�z� pana do domu?
- Nie wiem. Czuj� si� taki nierzeczywisty. Wydaje mi si�, �e jestem tutaj, a jednocze�nie wcale mnie tu nie ma. Potrafisz to zrozumie�?
Waldo podszed� bli�ej i �cisn�� Lloyda za rami�.
- To pi�kny wiecz�r, panie Denman. I pi�kna jest dzisiaj zatoka. Czy wie pan, co m�wi si� na Litwie, kiedy ludzie umieraj� w taki dzie� jak dzisiejszy? M�wi si�, �e Pan B�g tak bardzo ich kocha�, i� zapali� w niebie wszystkie latarnie, by nie zab��dzili po drodze.
ROZDZIA� 3
Kilka minut po �smej Lloyd wraca� w�asnym samochodem do North Torrey. Nastawi� radio, lecz nadawano w�a�nie Un bel di vedremo z Madame Butterfly, co okaza�o si� ponad jego si�y - by�a to ulubiona aria Celii. Pozosta�� drog� do domu przeby� ze �zami sp�ywaj�cymi po policzkach.
Kiedy skr�ca� na podjazd, ponad drzwiami werandy pali�a si� latarnia i jarzy�y si� �wiat�a w salonie, lecz tylko dzi�ki temu, i� zadzia�a� wy��cznik czasowy. Nikt na niego nie czeka� i nie b�dzie czeka� ju� nigdy.
Zaparkowa� przed domem bia�e BMW i zgasi� silnik. Przez trzy lub cztery minuty siedzia� za kierownic�, nie mog�c si� zdecydowa�, czy rzeczywi�cie ma ochot� wej�� do �rodka. Celii ju� nie by�o w�r�d �ywych, lecz jej rzeczy wci�� jeszcze si� tam znajduj�; jej r�cznik wisi nadal w �azience. Jej zdj�cie b�dzie u�miecha� si� do niego z nocnego stolika. I, najbole�niejsze ze wszystkiego, wci�� jeszcze b�dzie m�g� wyczu� jej zapach. Czerwon� Kantat� od Giorgia z Beverly Hills.
Otworzy� schowek na r�kawiczki, by wyj�� pilota do zdalnego otwierania bramy, i pierwsze, na co si� natkn��, to okulary przeciws�oneczne i szminka, le��ce tam, gdzie je ostatnim razem wrzuci�a. Otworzy� szmink�. Czerwona Kantata.
Wieczorne cienie zaczyna�y g�stnie�. Powietrze by�o gor�ce, ci�kie, unosi� si� w nim mocny zapach eukaliptusa i sosny. Niebo nad g�ow� wygl�da�o, jakby Pan B�g roztrzepa� je z d�emem porzeczkowym, tak jak matka Lloyda zwyk�a roztrzepywa� mu mleko, kiedy by� ma�y. Wol� czarn� porzeczk� od ka�dego innego d�emu - za�piewa� jaki� g�os w g��bi jego umys�u.
Wreszcie Lloyd wysiad� z samochodu, zatrzasn�� drzwi i ze straszliw� niech�ci� zrodzon� z prawdziwej rozpaczy skierowa� si� w stron� parterowego domu w kszta�cie litery �L�. Zza krzak�w paproci mruga� porozumiewawczo ocean - by�a to owa s�ynna �mo�liwo�� widoku� na P�nocne Wybrze�e, za kt�r� tyle zap�acili i z kt�rej tak lubili �artowa�. Rozwa�ali nawet pomys� zmiany nazwy willi na Dom z Mo�liwo�ci� Widoku.
Otworzy� frontowe drzwi i wszed� do �rodka. Wewn�trz panowa�a tak senna cisza, �e ledwie opar� si� pokusie, by zawo�a�: �Celia? Jeste� tu?�
Buty zaskrzypia�y mu w przedpokoju, gdzie po�o�ono parkiet z rozja�nionego i wypolerowanego d�bu, za to potem w zupe�nej ciszy przemaszerowa� po pod�odze salonu, kt�ra by�a pokryta grub� warstw� kremowej wyk�adziny. Stan�� w samym �rodku salonu i rozejrza� si�, jak gdyby nie by�o go tu przez ca�e lata. W powietrzu unosi� si� mocny zapach d�biny i nowych dywan�w. Wol� czarn� porzeczk� od ka�dego innego...
Salon pomalowany by� na bia�o i umeblowany z gustown� skromno�ci�. Celia zawsze by�a zwolenniczk� prostych mebli i wolnej przestrzeni. Gdyby� tylko Lloyd wiedzia�, jakimi skomplikowanymi drogami chodzi�y jej my�li. Znajdowa�y si� tu dwie kanapy z r�owo-niebieskim obiciem z l�ni�cej bawe�nianej tkaniny, dwa fotele w stylu Ludwika XV i stoliczek do kawy ze stoj�c� na nim rze�b� z drewna wyrzuconego przez morze, a tak�e schludnie u�o�ony stosik �Nowin Operowych� i �Muzykalnej Ameryki�.
Na �cianach wisia�y utrzymane w �ywych tonach oleje miejscowych malarzy. Widoczek Presidio w migocz�cym �wietle, z charakterystyczn� kopu�� i bia�ymi �cianami. Zaraz obok portret Meksykanki stoj�cej w wej�ciu do chaty z ceg�y adobe i sprzedaj�cej z koszyka owoce. Portret nosi� tytu� Kto kupi moje cytryny?
Lecz optycznym i emocjonalnym punktem ci�ko�ci salonu - w gruncie rzeczy optycznym i emocjonalnym punktem ci�ko�ci ca�ego domu - by� �nie�nobia�y fortepian Celii firmy Yamaha, kt�ry Lloyd podarowa� jej, gdy tylko si� tu przeprowadzili. Fortepian mia� symbolizowa� niezmienno�� uczu� i trwa�o�� zobowi�za�. Ich w�asny dom; zwi�zek, kt�ry przetrwa� ma wszelkie burze.
- Tak czy inaczej - powiedzia� jej Lloyd - mo�na wynie�� si� z domu i p�j�� gdzie oczy ponios� z jedn� walizk� w r�ku, ale trudno jest p�j�� gdzie oczy ponios� razem z fortepianem.
�Zgin�a w p�omieniach�.
Lloyd podszed� do fortepianu i zagra� dwie lub trzy sm�tne nuty. Wszystkie te lata, przez kt�re Celia �wiczy�a. Wszystkie te lata, kt�re po�wi�ci�a Wagnerowi, Verdiemu i Pucciniemu. Palce �migaj�ce po klawiaturze. Oczy zamkni�te, g�os d�wi�cz�cy w wysokich oktawach. �Zgin�a w p�omieniach�. Zagra� trzy pocz�tkowe akordy Evergreen, jako �e nigdy nie nauczy� si� gra� �adnej operowej melodii: Mi�o�� mi�kka jak wygodny fotel... Wtem urwa�, zatrzasn�� pokryw� klawiatury i przekr�ci� kluczyk. Od tej pory fortepian mia� pozosta� niemy. Nikt inny go nigdy nie dotknie.
Na fortepianie, starannie zaaran�owana, sta�a nale��ca do Celii kolekcja marynarskiego r�kodzie�a z Nantucket, Salem oraz Nabrze�a Barbarzy�c�w. Niekt�re okazy si�ga�y a� 1720 roku, lecz jej ulubionym eksponatem zawsze by� licz�cy sobie dwadzie�cia tysi�cy lat fragment skamienia�ego k�a mamuta, przepi�knie rze�biony przez Bonniego Schul-te'a, jednego z najznakomitszych marynarzy-rzemie�lnik�w w ca�ym kraju.
Lloyd obieca� Celii nast�pne dzie�o Schulte'a na urodziny. Teraz za� jedyn� rze�b�, jakiej potrzebowa�a, by� w�asny nagrobek.
Lloyd nie m�g� uwierzy�, �e ich wsp�lne �ycie sko�czy�o si�, nim jeszcze zd��y�o si� zacz��. Co gorsza, z nikim nie m�g� si� podzieli� rozpacz�. Oboje rodzice Celii nie �yli, a chocia� wspomina�a co� o starszej siostrze w Denver, Lloyd nie mia� poj�cia, gdzie ona mieszka ani jak brzmi jej nazwisko po m�u, ani w jaki spos�b m�g�by si� z ni� skontaktowa�.
Z karafki ze r�ni�tego szk�a, stoj�cej na hiszpa�skiej kom�dce pokrytej czarn� lak�, nala� sobie pe�n� szklaneczk� whisky. Dr�a�y mu r�ce i karafka dzwoni�a o brzeg szklanki. Z drinkiem w d�oni uda� si� do sypialni i popatrzy� na wielkie d�bowe �o�e. U wezg�owia na �cianie wisia�o stylizowane malowid�o, przedstawiaj�ce park� kalifornijskich przepi�rek tr�caj�cych si� dzi�bkami. Celia m�wi�a, �e to ich wsp�lny portret podczas poca�unku w nast�pnym wcieleniu.
- Chcia�aby� powr�ci� na �wiat jako przepi�rka? - zapyta� j� w�wczas.
U�miechn�a si�.
- Lepiej powr�ci� jako przepi�rka ni� nie powr�ci� wcale.
Pod wp�ywem impulsu zadzwoni� do hotelu Miyako w San Francisco.
- Chcia�bym m�wi� z pani� Williams. Pauza, potem za� uprzejme:
- �adna pani Williams nie jest tu zameldowana, prosz� pana.
- Mo�e ju� wyjecha�a. A czy by�a wczoraj albo przedwczoraj?
- Nie, prosz� pana. Nikogo o nazwisku Williams.
- A mo�e Denman? Jest kto� o nazwisku Denman?
- Nie, prosz� pana. Denbigh, owszem, ale nie Denman. Marszcz�c brwi ze zdziwienia Lloyd odwiesi� s�uchawk�.
Zesz�ej nocy Celia m�wi�a mu przez telefon, �e dzwoni z Miyako; by� tego ca�kiem pewny. Wspomina�a nawet o japo�skim posi�ku, kt�ry zam�wi�a sobie do pokoju - krewetkach teriyaki. Tymczasem wcale jej tam nie by�o, chyba �e zameldowa�a si� pod zupe�nie innym nazwiskiem. Najwyra�niej go oszukiwa�a. Ale dlaczego?
Wypi� whisky duszkiem i powiedzia� sobie: �Mo�e fortepian to by�o mimo wszystko za ma�o, by j� utrzyma�. Mo�e znalaz�a sobie nowego kochanka�.
Pocz�� przemierza� salon z k�ta w k�t, oddaj�c si� gor�czkowym rozmy�laniom. Kochanek? To nie mia�o sensu. Celia zawsze m�wi�a mu prawd�, nawet gdyby mia�a si� ona okaza� bolesna. Celia nigdy nie znalaz�aby sobie innego m�czyzny, nie uprzedziwszy go o tym. Nie mog�aby. Opr�cz tego wydawa�a si� szcz�liwa a� do upojenia. We wrze�niu mieli si� pobra�: rozmawiali nawet o tym, ile chcieliby mie� dzieci i jakie b�d� ich imiona. Ch�opcu mia�o by� Joseph, a dziewczynce Tershia.
Gdyby za� rzeczywi�cie znalaz�a sobie kogo� innego - naprawd� si� w kim� zakocha�a - czemu mia�aby szuka� �mierci w p�omieniach?
Przekartkowa� ksi��k� telefoniczn� i znalaz� nazwisko Sylvii Cuddy, najlepszej przyjaci�ki Celii z Opery San Diego - okulary od najmodniejszego optyka, zmys�owe r�owe wargi, dziko spl�tana fryzura. Wystuka� numer �rodkowym palcem i wcisn�� s�uchawk� pod brod� czekaj�c, a� Sylvia odbierze telefon.
- Sylvia? Tu Lloyd.
- Cze��, co za niespodzianka! W czym mog� ci pom�c? Lloyd zauwa�y�, i� nie jest w stanie prze�kn�� �liny.
Jakby mu kto� do gard�a nak�ad� �wiru.
- Sylvio... obawiam si�, �e mam naprawd� z�e wiadomo�ci.
S�ysza�, jak za�amuj�cym si� g�osem m�wi, �e Celia nie �yje. S�ysza�, jak Sylvia temu zaprzecza. S�ysza� sw�j w�asny g�os m�wi�cy, �e to prawda. Jest mu niewymownie przykro, ale to prawda. Nawet nie wiedzia�, czy sam w to wierzy. By� mo�e pad� ofiar� surrealistycznej pomy�ki, jak w kt�rym� z tych film�w, kiedy to zamiast swojej odbierasz z przechowalni cudz� walizk�, otwierasz j� i voil?! Nie ma pi�amy, nie ma brudnych skarpetek, nie ma maszynki do golenia, jest tylko czysta heroina w celofanowych torebeczkach warto�ci czterech milion�w dolar�w.
- Sylvio... pr�buj� ustali�, kto m�g� si� widzie� z Celi� ostatni... nim wyjecha�a z San Francisco.
Pe�na wahania pauza.
- Z San Francisco? O czym ty m�wisz?
- Mia�a w San Francisco wyg�osi� cykl wyk�ad�w o operze, czy� nie tak? Dwutygodniowy anga� w O�rodku Sztuki Wykonawczej.
- C�, by� mo�e mia�a jakie� wyk�ady, Lloyd, ale nie dla nas. Mnie nigdy nie m�wi�a o czym� takim.
- Kiedy po raz ostatni z ni� rozmawia�a�? - spyta� Lloyd.
- No c�, zaledwie wczoraj rano. Powiedzia�a mi, �e dzwoni z domu.
- Masz na my�li st�d? Z La Jolla? Co ci m�wi�a?
- Nie bardzo sobie przypominam... - wyzna�a Sylvia. - Nic wa�nego w gruncie rzeczy. Poda�a mi przepis na tarantino ciel�ce, kt�ry zawsze pr�bowa�am od niej wydoby�. Potem m�wi�a co� o tym, jaka jest podniecona czekaj�c� j� przysz�o�ci�. No i sko�czy�a rozmow�.
- Czy nie powiedzia�a czego� niecodziennego? Czego�, co by ci� uderzy�o?
Sylvia my�la�a o tym przez chwil�.
- Nie jestem pewna. Wydaje mi si�, �e ca�a ta rozmowa by�a w jaki� spos�b dziwna - ot, tak zadzwoni� ni z tego, ni z owego, po to tylko, �eby da� mi przepis. I jeszcze spos�b, w jaki na zako�czenie rzek�a: �No to �egnaj, Sylvio�. To brzmia�o jako� tak ostatecznie. Powiedzia�am jej: �M�wisz tak, jakby� si� wybiera�a w jak�� podr�. Lecz nie odezwa�a si� ani s�owem.
Lloyd powoli od�o�y� s�uchawk� na miejsce. Im wi�cej dowiadywa� si� na temat ostatnich chwil Celii, tym bardziej wydawa�y si� one tajemnicze i niepokoj�ce. Wyobra�a� sobie, i� oboje z Celi� dzielili si� z sob� ca�ym swoim �yciem. Swoj� przyja�ni�, swoj� nami�tno�ci�, swymi ambicjami, swymi najskrytszymi my�lami. Teraz poczu�, �e maska opad�a i jego oczom ukaza�a si� zupe�nie inna Celia. Celia, kt�r� otacza� kr�g tajemnicy. Celia, kt�ra go ok�amywa�a, tak jak ok�amywa�a r�wnie� swoj� najlepsz� przyjaci�k�.
Ujrza�, jak przez otwarte drzwi do sypialni �mieje si� z niego fotografia Celii, ta kt�r� zrobi� na rynku w Rancho Santa Fe.
�Z czeg� to si� pani �mieje, wielmo�na pani? - pomy�la�. - C� to za pomys� i�� dzisiaj na ten parking, obla� si� benzyn� i podpali�?�
Poszed� do sypialni, wzi�� do r�ki fotografi� i przyjrza� si� jej z bliska, pr�buj�c stwierdzi�, czy czego� nie zdradzi mu wyraz jej twarzy.
�Przede wszystkim, Celio, dlaczego nie powiedzia�a� mi, �e co� ci� gn�bi? Dlaczego nie poprosi�a� mnie o pomoc?�
�Mo�e i poprosi�a� - pomy�la�. Mo�e to on nie potrafi� zrozumie�.
Stwierdzenie